it's never enough [ Setsurō – Naksu – Shizuru ] - Page 2
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Yōzei-Genji Setsurō

Sro 5 Lip - 19:39
First topic message reminder :

@Yōzei-Genji Naksu

15.06.2037, 22.30
so tell me I'm right

nie będę się oszukiwać, że zdążę z tym wątkiem przed końcem lipca, więc- here we go again, retrospekcje

   Po śmierci wcale się nie zmienia; chociaż… nie, w jej zachowaniu zachodzi zmiana; jest bardziej sobą. Setsurō ma wrażenie, że przejście przez granicę, jaka dzieli ją teraz już od życia, pozbawiło ją tego sumienia, które jeszcze miała. Zagrała w grę, którą – w oczach przeciętnego śmiertelnika – przegrała, ale według niej samej pewnie wręcz przeciwnie. Jest bóg. Nie ma boga. Wieczność – lecz przecież spędzona w sposób, w jaki chciała – to nagroda, a nie kara.
   Być może.
   Nie wie kim jest.
   Ma świadomość tego, że tylko mu się wydaje, że wie o niej cokolwiek, bo zna ją z rozmów z Sagą, niczego innego – ze słów, którymi maluje przed nim obraz o perspektywie zniekształconej swoim uczuciem. Artysta, co każde z wypowiedzianych przez siebie zdań chce odziać szatami poezji kosztem ich zgodności z, cóż, rzeczywistością. Dla Yōzeia, patrzącego na świat przez pryzmat wychowania ojca – bo buntem wobec niego zdążył już spalić się w dzieciństwie wraz z ciałem matki  – jest ani nikim więcej, ani nikim mniej, niż własnością Shizuru. A ponieważ mężczyzna kazał sprowadzić ją z powrotem do siebie, to więc robi, z posłuszeństwem, które jego samego upodabnia do mienia Sagi. Nie powinno być w jego głowie miejsca na związane z kobietą myśli, a jednak je znajdują; na odtworzenie okoliczności, w jakich ostatnim razem ją widział, a które wciąż jeszcze jest w stanie zobaczyć pod powiekami, chociaż brakuje już wśród nich koniecznych dla całości szczegółów. Widzi tylko czarną spódnicę, białą koszulę – mokrą od wylanego na nią alkoholu – i szminkę, która na palcach szukających gardła dłoni rozlała się matową czerwienią na skórę.
   Jak krew na białka oczu w pękniętych pod ciśnieniem naczynkach.
   Zawieszona nad podłogą, w jego rękach przyjmuje pozę tancerki. Nie jest jej partnerem, ale to nic; wie, jak zakończyć taniec, którego ona zakończyć nie może, mimo że sama go zaczęła. Idąc z nią przez pokój, nie czuł jej ciężaru; a jednak to, co w chwili, w której ją niósł, zdawało mu się pozbawione wagi, teraz odznacza się pod skórą na ramionach pamięcią mięśniową. W tym byciu zdaną na jego łaskę – w bezwładzie jej ciała – zawarta była jakaś forma intymności, która zbliżyła go do niej w swojej abstrakcji, mimo że sam bardziej to czuje, aniżeli jest tego faktu w pełni świadom.
   Oczywiście – jako że pochodzą z tego samego rodu – znają się już od dziecka. Z widzenia. Pamięta ją ze spotkań rodzinnych, to jest – z tych, na których byli razem, bo zdaje się, że i jemu, i jej, od lat nie było po drodze z tym, czego chciał od nich klan. Nie ma pewności co do tego, jaki ona miała powód dla swojego braku obecności; w jego przypadku oczywiście stała za tym – w drzwiach domu – sylwetka Ryomy, który zawsze miał dla niego gotową wymówkę. Ale on i ona nie zamienili na nich ani słowa. Nie łączyło ich więc od początku nic poza spojrzeniem nad stołem w trakcie jednego z wielu obiadów; odbiciem księżyca w źrenicach, kiedy nocami wspólnie, chociaż oddzielnie, szukali właściwej dla siebie ścieżki. Przestało i to, bo w przeciwieństwie do niej poddał się w końcu tresurze Minamoto. I podczas gdy Naksune pozostała w rodzinie tym, kim od zawsze w jej oczach była – czarną owcą – on odszedł od swojej roli buntownika na rzecz tej z pozoru bardziej wygodnej. Wytrenowanego komendami psa.
   I tylko łańcuch przy niektórych wbija mu się już w szyję.
   Teraz, patrząc za nią wśród ludzi w Mirai, nie może oprzeć się myśli, że rozgląda się nie za dziewczyną, a za jej zwłokami, bo to je ma jeszcze w głowie. Tym razem nie wybrała typowego dla siebie miejsca; uciekła przed innymi aż do Nanashi, ale przed nim uciec nie może. Nie na długo. Ucieczka zresztą tym bardziej prowokuje u niego tylko chęć gonienia za nią. Traktowania tego jak zabawę, którą może dla niej również jest, może nie; nie ma to znaczenia. Z poczucia obowiązku spojrzeniem przechodzi się między stolikami i krzesłami. Trwa to tak krótko, jak się da, bo wpisany w jego pracę instynkt łowiecki, który każdą potencjalną zwierzynę analizuje pod kątem jej słabości, mówi mu, że znajdzie ją przy barze. Tak też jest.
   Nie siedzi sama; nie jest w stanie stwierdzić, z kim dokładnie rozmawia. Może z nimi wszystkimi. W dłoni oczywiście szklanka z alkoholem, a na szkle zaciśnięte paznokcie, którymi mogłaby zostawić ślad tak na plecach jak i na oczach. Ale oni nie zwracają na to uwagi; łaszą się do niej jak stado wilków, bo zdaje się im potulna jak łania, patrząc spod linii rzęs. Podchodzi do niej, nie wydając żadnego dźwięku, bezgłośnie jak kot, żeby pochylić się nad jej ramieniem, prawie że kładąc na nim głowę – prawie, bo ostatecznie nie narusza jej przestrzeni osobistej. Zabiera za to szklankę. Pozwala mu? Pozwala. Pije więc to, co zostało na dnie; słodycz kładzie się na języku, zanim zejdzie do gardła fałszem, bo gładko jak woda, z goryczą alkoholu zasłoniętą sokiem. Zwraca się do Yōzei z ustami przy jej uchu, głosem, który może usłyszeć tylko ze względu na tę bliskość. Ironicznie, w żarcie, którego brak powagi, ma nadzieję, zrozumie:
   — Nie masz lepszego towarzystwa?
   Siada obok bez zaproszenia, wzrokiem rzucając na ludzi po jej przeciwnej stronie, ale zajęci są – aż za bardzo – rozmową ze sobą. Czeka więc, aż alkohol uwolni ich spięte jeszcze myślami języki. Są w fazie oceniania kim jest, a przede wszystkim – kim jest dla niej. Oczami, w kącikach których tli się rozbawienie, wraca do Naksu. Jej spojrzenie, paradoksalnie, dopiero teraz, kiedy nie żyje, zdaje mu się być żywe.
   — Postawię ci następnego — uspokaja ją, jeśli się zdenerwowała. Nie spieszy się, wręcz przeciwnie – ma zamiar zająć się nią powoli, z zachowaniem wszelkiej cierpliwości. Delikatne podejście, chociaż może nie leży w jego naturze, nie jest mu również obce dzięki spędzeniu czasu z Shizuru. Przekona ją do tego, żeby z nim poszła. To, że nie jest jej przyjacielem, nie czyni go przecież od razu wrogiem. Poza tym… nie może pozwolić sobie na robienie scen w Mirai. Owszem, w tej części miasta jest to codzienność, ale w tym konkretnie miejscu – nie. W drodze pieprzonego wyjątku. — Co chcesz?


Ostatnio zmieniony przez Yōzei-Genji Setsurō dnia Sob 2 Mar - 19:33, w całości zmieniany 1 raz
Yōzei-Genji Setsurō

Hecate Shirshu Black, Amakasu Shey, Saga-Genji Shizuru and Yōzei-Genji Naksu szaleją za tym postem.


Saga-Genji Shizuru

Sro 6 Mar - 14:29
 Po niespodziewanym przez nich wszystkich wybuchu - okruchów lodu jego śmiechu, łoskotu rozsypującego się na kawałeczki szkła, kobiecego szlochu - nastała równie nagła cisza i groteskowy wręcz bezruch. W momencie, w którym Naksu wstrzymuje oddech, słychać nawet subtelne kapanie świeżej krwi na podłogę. Patrząc na pochylonego nad ziemią Setsurō, nie może sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek uderzył go w taki sposób - nie takie ma przecież sposoby tresury. Gdy światło odbija się od utkwionych w jego policzku szklanych opiłków, wyglądających trochę jak połyskujący w promieniach słonecznych szron, przelotnie zastanawia się, czy pozostawią one w delikatnej skórze twarzy blizny - i czy już zawsze będą mu przypominać o tej konkretnej chwili, wyrwanej prosto z wymiaru koszmarów.
 Z zadziwieniem zdaje sobie sprawę, że nawet nie bierze pod uwagę, by usunąć Setsurō ze swojego życia.
 Dłoń nadal mu wibruje, mimo że już go nie trzyma. W zasadzie drży cały - adrenalina wprawia w ruch jego ciało. Taka surowa, pierwotna złość jest jak pasożyt w jego umyślnie; jak coś, czego nie powinno tam być. Jest dziwna, powykrzywiana w karykaturalnych kształtach i jednocześnie wydaje się, jakby nie było jej końca; jakby nawarstwiły się w nim wszystkie te razy, w których mógł wybuchnąć w taki sposób, ale ostatecznie się powstrzymał. Czuje się trochę jakby był pijany, w tym jak świat raz oddala się i przybliża, pływa mu przed oczami. To musi się skończyć - to szaleństwo. Problem w tym, że nie do końca chce przestać, gdy złość tak obficie karmi mu duszę.
 Sam widok chęci mordu w bursztynowych oczach wcale go nie dziwi - fakt, że z taką intensywnością skierowana jest w niego już tak. Przez grzbiet przechodzą mu dreszcze; niby dobrze wie, że Karma w swoim żywiole jest przerażający - i przerażająco skuteczny - lecz to zupełnie niespotykane, by obrał sobie za cel Shizuru. Po jego ciele instynktownie rozprzestrzenia się strach i tylko swoją niezłomną siłą woli powstrzymuje się, by się nie cofnąć.
Jak śmiesz?
 Walczą nad nim te dwa dojmujące uczucia: tchórzliwy lęk i gorąca wściekłość. W głowie jednak słyszy tylko jedną myśl, w kółko.
Jak śmiesz? Jak śmiesz tak patrzeć na mnie?
 To ona ostatecznie jest ciężarem decydującym, w którą stronę się przechyla waga decydująca o jego poczynaniach. Twarz wykrzywia mu się w złości. Ma ochotę go kopnąć na dokładkę. Gdyby tylko był w stanie, to by to zrobił. W zasadzie powoli przestaje się przejmować, że sam prawdopodobnie przez to upadnie. Chce zobaczyć więcej krwi na twarzy Setsurō, więcej nienawiści w jego oczach - nieważne, że poraniony, sprowokowany kundel rzuciłby się na niego w odwecie. Pragnie ujrzeć więcej przekory, by potem ją zgnieść bezlitośnie w pięści.
 Być może tylko Naksu go przed tym ostatecznie powstrzymuje. Wciąż jest tak skupiony na swoim gniewie względem mężczyzny, że nawet nie zauważa wymiany spojrzeń między nimi - ale może to i lepiej. Nie ma potrzeby dolewać jeszcze więcej benzyny do już zajętego pożogą domu. Kobiece ciało wpada na niego z impetem, którego może ona sama nie do końca wyważyła; Shizuru musi gwałtownie wesprzeć się dłonią o ścianę za sobą, żeby nie upaść. To również temperuje nieco jego chęć do przemocy; co jego siła znaczy przy śmiercionośnej formie Setsurō, skoro nawet Naksune, gdyby tylko chciała i zagrała sprytnie bądź z zaskoczenia, mogłaby go powalić.
 Niestety jej bliskość mu nie pomaga. Jedyne, z czym teraz kojarzy mu się jej ciało, to zdrada, jakiej się dopuściło. Ogólnie przecież przez niego ukochane, niejednokrotnie czczone w sposób, którego nie przekładał na żadną inną osobę, teraz brzydzi go nieuchronnie. Nie chce na nią patrzeć, szczególnie że znowu tylko gra - by odwrócić jego uwagę od swojego partnera w tym oszustwie. Jej podstęp jest tak oczywisty, że chce mu się śmiać z żałości. Nie wie, czy przez rozemocjonowanie nie emanuje fizycznym ciepłem, ale z pewnością do niej czuje tylko chłód. Nie sądził do tej pory, że można jednocześnie doświadczać dwóch wariantów wściekłości naraz - a jednak.
 - Nie dotykaj mnie - warczy. Jest mu tak przykro. Czemu musiała zrobić to z nim? Czemu on zrobił to z nią? Nie było naprawdę żadnej granicy? Co chcieli tym osiągnąć?
Pewnie się zemścić, Shizuru. To wcale nie tak, że szczególnie dobrze ich traktujesz.
 Jest w trakcie uwalniania się z jej ramion, gdy Setsurō wreszcie postanawia mu odpowiedzieć. Słowa omal nie toną w potoku rzewnych przeprosin, które Naksu wraz z urywanym oddechem wyrzuca z prędkością wyścigówki w skórę na szyi blondyna. Jego mózg z kolei rozdziela wszystkie zdania na segmenty i analizuje je po kolei.
 „Nie liczyłem.”
 Mruga kilkukrotnie na wilgoć, która pojawia się wraz z nową złością i smutkiem. Kłamiesz, prawda? Prawda? Musiał kłamać. Nie może tak być. Zauważyłby. Nie było innej opcji. Nie jest w stanie stwierdzić, czy jego słowa to jedynie zastawianie pułapki na Shizuru, czy nie - ma za duży mętlik w głowie. Wbrew pozorom jednak ciąg sentencji, jakie wyrzucała z siebie jego narzeczona, rozjaśniają mu obraz.
 „Zrobił tak jak chciałam.”
 To nie brzmi jak coś, co powtarzało się wiele razy; bardziej jak coś, co wydarzyło się przed chwilą.
 „Wiesz, że go sprowokowałam.”
 Och, tak, w to mógłby uwierzyć, to przecież przypuszczał już wcześniej, ale… ileż razy można dać się sprowokować? Raz, może dwa. Potem staje się to łatwe do przewidzenia, aż przestaje działać.
 Wciąż niestety trudno mu zdecydować. Oboje mogli kłamać. Nie jest w stanie uwierzyć w cokolwiek, co mówią.
 - Tak? - odpowiada zachrypniętym głosem. Drzwi zaczynają się z powrotem zamykać, bo tkwią w miejscu, ale Shizuru z impetem wciska guzik, by znów się rozsunęły. Spogląda połyskującymi jak płynne złoto oczami najpierw na mężczyznę, a potem na kobietę. - To zapraszam. - Zamaszystym gestem wskazuje im swoje mieszkanie. Szyderczo pochyla nawet głowę. - Macie szansę na ostatni raz. Chętnie popatrzę..



it's never enough [ Setsurō – Naksu – Shizuru ] - Page 2 ZOI1pU1
Saga-Genji Shizuru

Warui Shin'ya, Hecate Shirshu Black, Yōzei-Genji Setsurō and Itou Alaesha szaleją za tym postem.

Yōzei-Genji Setsurō

Sob 9 Mar - 22:39

   Oblizuje usta, które – mimo że wilgotne od krwi – zdają mu się suche; chce mu się pić, a metaliczny smak tylko zwiększa pragnienie, jakie czuje w gardle. To, co się za to nie zmniejsza, to głód jej ciała, bo – na widok swojego partnera – kobieta od razu zostawia go, żeby do niego wrócić. Czy robi to, bo – według niej – to Saga jest teraz zagrożeniem dla jej (jego?) bezpieczeństwa? Nie. Przecież zna prawdziwą odpowiedź na to pytanie – więc po co to kłamstwo? W głębi siebie wiedział to od początku, a teraz w końcu nie ma jak uciec przed świadomością, która – mimo że związana z psychiczną, nie fizyczną stroną – przechodzi przez mięśnie zmęczeniem, jakie zupełnie odbiera mu siłę do walki. To nie tak, że jest mu cokolwiek winna, bo to, co zaszło między nimi, nie było niczym innym jak chwilą słabości, którą chcieli razem dzielić; ale w momencie, w którym ona przytula się do Shizuru, uderza w niego z impetem jego samotność. To nie dla ciebie. Pozwala jej oddzielić go od siebie, nie mogąc się przy tym oprzeć wrażeniu, że – skoro to robi – w jej oczach muszą wyglądać jak dzikie zwierzęta, dające sobie wzajemnie ostrzeżenia pod postacią obnażonych w warczeniu kłów. Czy rzeczywiście mógł go zaatakować? Rzucić się mu do gardła? Widzi w oczach Shizuru, że nie chce się przed nim bronić; że woli wyprowadzić kontratak.
   W milczeniu słucha Yōzei, która wybrała zupełnie przeciwną do niego metodę działania. Mówi do swojego narzeczonego w takim tempie, że dopiero przy przerwie, jaką bierze na oddech, Saga jest w stanie cokolwiek powiedzieć – a powiedział zdanie, które, chociaż nie było wymierzone w niego, i jemu zadało ból. Bo przecież to przez Setsurō te słowa w ogóle schodzą z jego warg z taką pogardą. Jeśli gardzi nią – kobietą, którą musiał kochać – to co czuje wobec niego? Jego przecież nic nie chroni; nie może schować się za żadną tarczą w formie robienia tego, co trzeba. To, że stali się parą, wynikało z ról, jakie pełnili w klanie; fakt służenia przez niego Sadze również, ale jego rolę może przejąć ktokolwiek, kto pochodzi z rodu Yōzei lub stojącego w hierarchii jeszcze niżej – w przeciwieństwie do rozwodu małżeństwa, które już jest ustawione, ta zmiana nie będzie obchodzić Minamoto. To prywatna sprawa Shizuru, a nie kwestia polityki prowadzonej na publiczną przecież skalę.
   „Macie szansę na ostatni raz.”
   W zdziwieniu otwiera szerzej powieki, bo – znowu – nie przewidział u niego takiego zachowania. Być może Naksune źle zrobiła, uniemożliwiając im walkę, podczas której Setsurō nie dałby mu czasu na zastanawianie się nad karą, jaką może im wymierzyć. Poza tym – dobrze by im to zrobiło. Przez chwilę Yōzei ma ochotę odmówić wykonania tego, co w ustach Sagi brzmiało jak rozkaz, ale… bunt ginie, ledwo się w nim rodzi, bo co zrobi później? Nie wróci do domu rodzinnego; nie po to z niego uciekł. Zamieszkanie samemu nie jest dla Yōzeia problemem, lecz wcale tego nie chce – i nie jest to kwestia wygodnego życia, ponieważ dzielenie mieszkania z parą nie jest szczytem komfortu. Nie o to chodzi. Mija Shizuru w przejściu, rzucając mu spojrzenie skrzące się jeszcze ogniem złości – ale paliło ono skórę znacznie mniej, niż ta lodowata furia. Naksu udało się, mimo wszystko, go uspokoić. Nie myśli logicznie, ale przynajmniej nie ulega w pełni swoim emocjom.
   — Tak? Udostępnisz w swojej łasce własne łóżko, Shizuru?
   …w pełni.
   Idzie ku drzwiom, czując na swoich plecach wzrok Sagi. Przechodzi mu przez myśl, że kobieta może uciec ograniczonemu brakiem nogi Shizuru; przecież nie będzie jej dla niego gonić. Ale nie ucieknie. Słucha się go tak samo jak on; Yōzei czuje to podświadomie. Wchodzi do środka i – wydając się nie przejmować tym, co się stało – zdejmuje z siebie wierzchnie ubranie. Po tym staje jednak bez ruchu przed drzwiami, z rękami złożonymi na plecach. Biorąc pod uwagę słowa, jakie pozwolił sobie wypowiedzieć w kierunku Sagi, jego posłuszeństwo wobec niego wygląda teraz na zupełnie ironiczne, mimo że takie nie jest, bo Setsurō nie ma już zamiaru niczego mu robić; czeka na karę jak dziecko złapane przez nauczyciela w szkole na robieniu czegoś wbrew regulaminowi. Karę z rodzaju: idź do domu. Śmieszna jak na poziom wyrafinowanego okrucieństwa, do jakiego był zdolny dla swoich wrogów. Karzesz mnie nagrodami?


KILL ME WITH YOUR LOVE
I wanna die in the pain that we are.
Yōzei-Genji Setsurō

Hecate Shirshu Black, Satō Kisara, Saga-Genji Shizuru and Itou Alaesha szaleją za tym postem.

Yōzei-Genji Naksu

Wto 12 Mar - 17:46
- Obiecuję do niczego nie -
- Nie dotykaj mnie.
- Doszło. Do niczego nie doszło.  To nie to co myślisz. My nigdy nie.
Ale czy na pewno?

Obsunęła się jak oparzona wykonując polecenie bez zająknięcia. Bo w tym momencie Saga może nie był w stanie fizycznie zdrapać ją przyklejoną do swojego ciała, ale szorstkie nie dotykaj mnie wystarczyło, żeby się posłuchała. W takich momentach przecież zawsze się słuchała. Przez burzliwe lata trzymania ją przy swoim boku powinien pewnie przyzwyczaić się do takich sytuacji. Dla niej każda wydawała się inna. Chociaż zawsze bolesna i pełna cierpienia, zazwyczaj jednak nie swojego. A ta była pewnie najgorsza. Nowa fala obrzydzenia do siebie zalała jej ciało spowodowana tą jedną, okrutnie złą myślą. Niewinne, krótkotrwałe szczęście, że nie była w tym sama; że był też Setsurō i miał tak samo przejebane. Uderzyła ją własna samolubność, więc przyłożyła drżącą dłoń do policzków ścierając jej wierzchem mokre pręgi rozmazanej maskary.

Nie dotykaj mnie. Brzydzę się tobą. Znikaj. Nienawidzę cię. Odpierdol się. Jesteś szmatą. Odsuń się. Powinnaś zdechnąć. Zdradziłaś mnie.

Pociągnęła nosem dusząc kolejną falę łez. Pętla na szyi wydała jej się nagle wciąż odczuwalna. Jak by ktoś zabrał jej wystarczającą ilość tlenu. Niczym wcześniej silne dłonie Setsurō panujące nad jej, rozszalałym wówczas podnieceniem, oddechem. Miała ochotę zapaść się pod ziemię. Zniknąć. Od zawsze chciała zniknąć. Nie miała jednak prawa na ucieczkę. Zresztą nie chciała zostawiać ich samych. Była tarczą, gąbka chłonąca gniew niczym wodę. Pętla w panice zaciskała się jeszcze bardziej, wciąż świeża. W końcu umarła tak okrutnie niedawno. Szkoda, że nie na stałe - zdała sobie sprawę. Stawiając niepewne, niczym nowo narodzone źrebie, kroki zastanawiała się czy Yōzei wciąż ważył jej martwe ciało na własnych dłoniach. Czy wyrzucił je wtedy do śmieci, bo tam pasowało najlepiej? Idąc przed siebie skrzyżowała ręce pod biustem trzęsąc się z nerwów, z chłodu, który od ostatnich tygodni ciągle jej doskwierał. Jesteś martwa, Naksu. Czy to nie oczywiste?

Jak wcześniej wyrzucała z siebie słowa szybciej niż myśli, tak teraz nie mówiła już nic. Nie miała nic do dodania. Nic na swoje usprawiedliwienie. Zresztą w tym momencie nie było ani słowa ani gestu, który uśmierzyłby ból Shizuru.

Przekraczając próg mieszkania zrzuciła ze stóp niewygodne szpilki, które kupiła dzisiaj rano czyszcząc sporą sumkę na karcie Shizuru. Ściągnęła z ramion skórzaną kurtkę zostając w kusej, przylegającej sukience. Przeczesała drżącą dłonią splątane, świeżo zafarbowane na różowo włosy, które pod wpływem wilgoci kręciły się na końcach i falowały burzliwie na długości. Materiał kreacji eksponował jej idealną figurę, bo jedyne co miała do zaoferowania to swoje ciało. I chociaż ono jedno wyglądało nawet w takim momencie nieziemsko.

Poszła dzisiaj do klubu Mirai, żeby znaleźć spokój. Przyniosła ze sobą tylko chaos.

Z pustką w głowie stanęła obok Setsurō stając przed swoim właścicielem. Wyglądali pewnie niczym dwójka niesfornych psów, która coś przeskrobała pod nieobecność swojego pana. Dwójka skazańców czekających na karę. Yōzei jednak stał dumnie i prosto, kiedy ona słaniała się na nogach niczym kłębek nerwów. Czy pełna kontrola nad dwójką żyjących ludzi dawała Sadze poczucie bezpieczeństwa. Satysfakcji, bo mógł rozkazać im wszy ko co chciał. Widziała ból w jego oczach przysłonięty tarczą gniewu. Cierpliwy na swój sposób.

Nie pozostało już jej nic więcej, więc w końcu uniosła wystraszone spojrzenie przeskakując nim z jednego mężczyzny na drugiego. Skupiając się na tym co myśleli. Na ich uczuciach, na wszystkim co mogło jej jakoś pomóc. Szukała wskazówek doskonale zdając sobie sprawę, że wyczytane przez nią informacje były prywatne; że nie miała do nich prawa. Mogły ją skrzywdzić. Mogły boleć, ale nawet to jej nie powstrzymało przed zajrzeniem do ich umysłów.

moc yurei 1 post
Yōzei-Genji Naksu

Hecate Shirshu Black, Saga-Genji Shizuru, Yōzei-Genji Setsurō and Itou Alaesha szaleją za tym postem.

Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku