When in doubt, be ridiculous [Warui Shin'ya - Ye Lian] - Page 3
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Ye Lian

30/11/2023, 21:22
First topic message reminder :


31.10.2037
przed północą


[...]

Jest nieskończona liczba sposobów na popełnienie samobójstwa, Shin'ya. Bez umierania prawdziwą śmiercią.

[...]

Życie z ciążącym na ramieniu poczuciem winy — decyzją, której żałuje się w każdej sekundzie swojego istnienia — przypomina powolne umieranie. Konanie starego mężczyzny leżącego na szpitalnym łóżku z rurką od respiratora wprowadzoną do gardła. Dla wszystkich zebranych wokół jest jasne, że ledwo kontaktuje i w każdej chwili może stracić przytomność, a jednak z jakiegoś powodu nikt nie pomaga. Tylko patrzy. Wydłuża sekundy w godziny.

W lata.

* * *

Co jakiś czas muskał go dotyk powietrza, słyszał przemykające głosy; śmiechy i przerażające krzyki docierające zza zamkniętych drzwi rozstawionych w rezydencji atrakcji. Siedział na przewróconym do góry dnem wiadrze — w półmroku oświetlonym jedynie rzędem ustawionych na parapecie woskowych, stopionych świec — z zarzuconą nogą na nogę, jak gdyby wytworny gest miał odwrócić wzrok od uległego przytknięcia policzka do letnich żeber kaloryfera. Na wpół przymknięte powieki, oprószone nićmi słomianych kosmyków pozwalały szarym tęczówką rejestrować okolicę. Patrzył właśnie na wbiegającą do głównego korytarza dwójkę osób. Mężczyzna przytrzymywał partnerkę ciasno w ramionach; dziewczyna wydawała się przerażona do granic możliwości.

Bardzo wolno przekierował uwagę do punktu, który zdawał się śledzić, do chwili aż nie rozproszył go wcześniejszy wrzask — do rudej czupryny stojącej przy stoisku wzorowanej na lichą chatkę wątpliwej czarownicy. Nawet z tej odległości widział kolorowy dym unoszący się z kotła, małe miareczki do eliksirów i ustawione niechlujne słoiki, na których odciśnięte były szkarłatne ślady palców. Siedzący na blacie czarny kot miał obwiązaną wokół szyi krótką pelerynę, a łebek okrywał sterczący kapelusz. Kiedy kolejka przesunęła się do przodu, a dwie nastoletnie dziewczynki odziane w wampirze długie szaty udały się w głąb rezydencji, poddając rozmowie z dwoma dużymi kubkami napoju, dostrzegł dopiero, że każdy z nich miał toksyczny neonowy kolor, a na dnie unosiły się niejednolite kształty.

Podczas gdy przyjmująca zamówienie kobieta uśmiechnęła się do Shin'yi, Ye Lian po raz pierwszy poczuł przenikające ciepło niebędące gorącem toczonym w kaloryferze. Odwrócił wzrok. Skostniałe palce sięgały kołnierza, poprawił poły, chroniąc przed chłodem szyję, której nie osłaniała żadna gruba tkanina. Przesunął opuszkami palców po cienkich gumkach maseczki; kichnął w przyozdobiony sztuczną krwią materiał; zeszkliły się kąciki oczu. Zastanawiał się, czy go posłuchał. Czy poprosił ekspedientkę o dodatek mleka bez laktozy i pół łyżeczki cukru? Najlepiej brzozowego. Żyjąc sam ze sobą, nie zwracał nigdy uwagi na dziwactwa i wygórowane wygody, na które większość ludzi przekrzywiała głowy i marszczyła z niezrozumieniem brwi. Teraz kiedy siedział na uboczu, w miejscu, na które nikt nie zwracał uwagi (bo usadzone w znacznym oddaleniu od stolików), podstępnie przesunął dłoń na obszar zmarszczonego przy łokciu zgrubienia płaszcza; pamiętający stanowczość młodzieńczego uścisku. W zamyśleniu szukał granicy szorstkich kształtów, kanciastych płaszczyzn, może wypukłych odpowiedzi dla myśli wysnuwanych w przypływie ogarniających dreszczy, bo Shin'ya trafił w sedno — wielokrotnie mógł do niego napisać. Wielokrotnie też próbował. Wielokrotnie kasował wiadomości. I choć przemilczał odpowiedź, bo bał się, że w przypływie obrony wyrazi się niezbyt oczywiście, może zbyt szorstko, to wciąż pozostawał świadomy skrawanej prawdy, jak bardzo nie chował ją przed światem. Jakie znaczenie miałyby zasady, które niegdyś wybrzmiały z jego ust? Miał wrażenie, że gdziekolwiek nie spoglądał, miał to przed oczami, jakby myśli oblepiały każdy centymetr czaszki, wypełniały oczodoły, a jednak dla jego racjonalizmu obrazy te wciąż pozostawały tak samo niemoralne i brudne. Hańbiące.

Obierając w nawigacji trasę do Saawy, zdał sobie sprawę, że choć w pierwszej chwili pomyślał o możliwie czekającym go na miejscu niebezpieczeństwie, to gdy dłonie wparły się na zmrożonej kierownicy, a zmęczone spojrzenie zaglądnęło wreszcie we wsteczne lusterko, konfrontując świadomość z roziskrzonym mokrymi tęczówkami, wiedział, że był to jedynie pretekst, aby zamknąć się w samochodzie i pojechać prosto do rezydencji rodziny Aikiryu. Do niego. Był na siebie wściekły. Przede wszystkim poirytowany, że ulegał zaczepce małolata, że właściwie na nią czekał, bo sam nie potrafił wybrzmieć inicjatywą — obawiał się wydźwięku, jakby już wystarczająco się przed nim nie poniżył, jakby nie wystarczająco stracił autorytetu w jego oczach. Wszystko po to, aby kolejny raz znosić ten sarkazm; czuć się przez niego uwłoczony, ale z jakiegoś powodu udowadniać mu, że potrafi się bronić, co kompletnie nie było dla niego zrozumiałe.

Kiedy dostrzegł, że się zbliża, pozbył się wszystkich pozostałości myśli: otrzepał płaszcz i złapał za brzeg parapetu, prostując się na równe nogi. Odchrząknął, oczyszczając struny głosowe. Przez ból gardła cicha tonacja wypowiedzi z pewnością była dla chłopaka mniej dosłyszalna w tak rozwrzeszczanym centrum.

Nikt nie będzie cię szukać? — Rozmasował krtań. — Mam na myśli osoby, z którymi tutaj jesteś.




Ostatnio zmieniony przez Ye Lian dnia 2/12/2023, 19:53, w całości zmieniany 1 raz
Ye Lian

Warui Shin'ya, Ejiri Carei and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.


Warui Shin'ya

6/3/2024, 21:39
+18
Jego ślepia, jak złotoskrzydłe ćmy, dążyły do ruchu światła — dłoni okolonej aurą poświaty białych jarzeniówek, wznoszonej przez brzuch, górę korpusu, gardło, aż do rozchylających się warg. Nie mógł oderwać skupienia od trasy przegubu, od finału, w którym kraniec języka smaga rozprostowywane palce i nawilża opuszki transparentną, mieniącą się warstwą śliny. Ten spektakl wywołał zachwyt w jasnych oczach, trzask drwa zajmowanego płomieniem u dołu źrenicy — buchnęły rażąco żółte iskry sypkością śniegu. Twarz pozostała niezmienna; leniwie wyczekująca. Wszystko działo się jednak w spojrzeniu, w łapczywości, z jaką przypatrywał się ostrożnym poczynaniom ręki wracającej na poprzednie miejsce i szukającej dla siebie wygodnej pozycji. Niezgrabny dotyk obejmujący członek naprężył nakrapiany cynamonowymi piegami kark; nakreśliły się żyły na szyi. Szczęki, dotychczas rozluźnione, zacisnęły się mocniej, uwydatniając męską linię żuchwy. Nie był już dzieckiem, nie znalazłoby się na nim zaokrągleń, które w młodości nadawały policzkom pulchnych kształtów, choć coś w sposobie bycia, w bezczelnych uśmiechach i przeciąganiu głosek w prowokacyjnej tonacji kazało sądzić, że nie wyzbył się do końca nastoletnich nawyków. Dalej zapominał, że świat rządził się swoimi prawami. Że sam nie jest nieśmiertelny. Nie wszystko może mieć.

Zbyt mocno wahał się przez to na granicy brutalnej rzeczywistości i infantylnej wiary w niemożliwe. Łatwo mieszały się więc obydwie te strefy. Jak teraz, gdy wyczuł pierwszy nieporadny ruch, smukłe paliczki zakleszczające się delikatnie dookoła wrażliwej, nabiegającej krwią tkanki. Tylko tyle żałosnej interwencji wystarczyło, żeby wyparowały nagle wszelkie nieścisłości. Zniknął cały zamęt powodowany tym, że znajdował się w ciasnym, wynajętym na jedną noc pomieszczeniu; że tuż przed sobą miał kogoś, kto nie powinien go interesować — skrytego mężczyznę o jedną trzecią życia dojrzalszego. Że ten mężczyzna, który niespiesznie przeciągał delikatnym śródręczem wzdłuż twardniejącej męskości, użył kiedyś tej samej dłoni, aby przeciąć kable w samochodzie, doprowadzając do śmiertelnego wypadku. Shin miał wrażenie, że za moment skończy tak samo otumaniony, tak samo rozgrzany do nieprzytomności, bezradny wobec ognia i zgnieceń klatki napierającej na oblepione potem ciało. Doświadczy kolejnego wypadku, którego się nie spodziewał i za który słono mu będzie trzeba płacić. Tak samo jak wtedy tracił powietrze — oddech stał się szybszy i płytszy, kompletnie niekontrolowany. Nie zauważył kiedy pierwsza fala gorąca oblała podbrzusze, sięgnęła wrzątkiem dolnych organów, wywołując minimalnie wycofanie i w następstwie wypchnięcie bioder. Otarł się o złączone w okrąg wnętrze palców dławiąc w tchawicy niskie westchnienie.

Ta granica wytrzymałości stawała się coraz bardziej konkretna. Opuścił niespiesznie głowę, niemal opierając czoło o smukły, okryty czarnym materiałem bark Ye Liana. Wzrok wbił w pracę jego rąk, w starania i nieśmiałość popędzaną pragnieniem, aby przejść o krok dalej. Brutalny ścisk pięści zamkniętej na blond kosmykach puścił; szorstka ręka opadła z pogniecionych włosów niżej i tam znalazła dla siebie pewniejsze oparcie, obejmując kark szerokim rozstawem pociętych bliznami palców.

Odbierał dozowaną przyjemność bez wyrzutów sumienia; należało mu się to, był tego pewien, więc czerpał bez zawahania. Zmiany tempa przyspieszały tłukące w piersi serce, kiedy nadgarstek z pojedynczym, ciemnym znamieniem nagle spowalniał, by wraz z przesunięciem się ku podbrzuszu nabrać prędkości. Mokrawe tarcie mieszało się z szumem wypełniającym uszy, z coraz większą świadomością, że wszystko wewnątrz organizmu zaczyna się napinać. Plątało się w zacisku nici, jakby ktoś próbował obwiązać mu wnętrzności, zmienić funkcjonalność płuc i żołądka. Ye Lian z pewnością wyczuwał już pulsowanie w reakcji na dotyk. Uwydatniały się żyły wypełnione ciśnieniem, rósł obwód kamieniejący pod artystycznie długimi palcami.

Shin’ya już gubił sekundy, bo nie zauważył, kiedy dokładnie wyprostował ramiona i ponownie zadarł brodę. W której chwili sięgnął rozgrzanych ust, pozwalając na to, by białe szkliwo przegryzło dolną wargę w tkliwym uszczypnięciu. Kiedy ręka obejmująca okraszony różem kark przesunęła kciuk z boku szyi wyżej wtykając go pod staw żuchwy, aby unieść głowę Ye Liana; bo za dużo sprawdzał co i jak robi, zbyt silnie interesował się projekcją, zamiast działać wedle instynktu.

A bezmyślność była im teraz szczególnie potrzebna. Odpychając od siebie wściekłość na to jak łatwo go było pobudzić czymś tak niewytrenowanym, czymś, co powinno wywołać beznadziejnie prześmiewcze parsknięcie, a co w irracjonalności jedynie bardziej podkręcało temperaturę, przejął inicjatywę. Jakby powielając jego ruch poruszył wolną dłonią wzdłuż brzucha i smagłej, wyprężonej ku niemu piersi; marszczył tkaninę czarnego golfu, zadzierając go odrobinę wyżej, odsłaniając jeden z pieprzyków zdobiących miejsce tuż pod wypukłością żeber. Przysunął się o pół kroku i naparł celowo na mężczyznę. Zmniejszył dystans między nimi, zmuszając do tego, by każde kolejne przemieszczenie się pracującego nadgarstka nie tylko pobudzało jego męskość do gotowości, ale również, z braku przestrzeni, ocierało się przegubem o Ye Liana. Shin wyczuwał jak wraz z przybliżeniem oparł się mu o spodnie drgający w podnieceniu członek blondyna, jak jego końcówka ślizga się po skrawku odsłoniętej skóry nad paskiem, jak zostawia na cerze mokre ślady przy byle oddechu. Dłonią znalazł się tymczasem na linii wyeksponowanych obojczyków, zbadał ich twardy, wyrazisty kształt, by płynnie rozcapierzając palce pochwycić zaraz gardło. Lekko i tylko po to, aby przypomnieć swoją obecność; w następnie i tak wskazujący i środkowy złączył ze sobą, docierając chwilę później tuż pod dolną wargę w kolorze upłynnionych porzeczek. Cmoknięcie gwałtownie przerwało pocałunek uwieńczony cienkim jak jedwabna nitka łańcuszkiem śliny — zerwanej w sekundzie, w której opuszki, bez czasu na reakcję, wemknęły się między rozchylone usta. Osiadły wpierw pod zwinną powierzchnią języka, zebrały stamtąd nagromadzoną wilgoć, przemieszczając się wyżej. Stawy paliczków musnęły podniebienie, nim nie rozprostowały się, sięgając czubkami palców w głąb gardła. Ciepłe powietrze od razu okryło skórę mgiełką, wywołując ciekawość, jak daleko mógłby zabrnąć, nim nie usłyszałby zdławionego kasłania.

Czy to wystarczy, abyś mnie tu wziął? Ciemne majaki przed oczami burzyły ostrość obrazu; dostrzegał przez to tylko wycinki kadrów. Czerwień na policzkach, zaszklone srebro wyzierające spomiędzy przymrużonych powiek, zbierającą się w kącikach warg mokrość, której przybywało przez brak możliwości swobodnego przełykania. Powstrzymywał się przed przekroczeniem linii; granicy, w której dech zostanie przerwany, a cała sylwetka zamrze w kamiennym bezruchu zszokowania.

Bo dotarła do niego częściowa przytomność, więc nieoczekiwanie zniknęło imadło zamknięte dotychczas na wątłym karku Ye Liana. Dotyk pojawił się niżej, na odsłoniętym odcinku lędźwiowym, do którego dołączyła druga dłoń. Palce wysunęły się z granicy przełyku okryte pachnącą miętowymi pastylkami cieczą. Satysfakcjonująca wizja mieszcząca w sobie upodlenie, bo jak raz zamknął mu tę wypełnioną pogardliwymi, tuszowanymi uprzejmością uwagami gębę. Raptownie arogancko prostacki ruch przyciągnął mężczyznę bliżej Shina; oparł jego szczękę o wyrobione ramię, przywarł policzek do ciepłej szyi, ustawił ucho tuż pod szorstkimi wargami w pułapce przegryzień płatka, haczenia zębami o wszelkie nierówności. Nie było tu już łagodnego przejścia pomiędzy aktami. Zabrakło zakończenia rozdziału i rozpoczęcie kolejnego, jakby obydwa nagle przemieszały się w zdaniach, wypełniając akapity bełkotem treści. Jeszcze podczas przyciągnięcia do siebie rozgorączkowanej sylwetki, w trakcie czasowego spowolnienia, gdy sekundy rozciągnęły się do minut, jedna dłoń naparła na szczupłe udo, rozchylając je bezwstydnie, podczas gdy palce drugiej — środkowy i serdeczny, zwilżone efektem niedawnego zabiegu — dotarły w łagodne wnętrze.

W tym wszystkim podobało mu się to jak Ye Lian go adoruje; jak nieświadomie wyciąga plecy, wygina je stale w zgrabny łuk i pozornie ucieka od natręctwa chaotycznych doznań. Nie dało się mimo tchórzostwa zignorować przebijających przez wstyd reakcji; już wcześniej zakodowały się w pamięci drobne szczegóły. Asteniczny kręgosłup wyprężał się w przeciwnym do dotyku kierunku, jednak uda odchylały się odrobinę do tyłu, eksponowane w milczącym podjudzeniu. Shin’ya nigdy nie sądził, że ktoś, kto zdaje się stworzony z fundamentów dystyngowania i elegancji, jest w stanie wykrzesać z siebie tyle błagalnych próśb serią mikroskopijnych starań. Mógłby je spełnić; rzeczywiście wystarczyło tyle, nawet mniej, aby go tu wziął. Złośliwość nie pozwała jednak na to, aby wykonać polecenie tuż po jego wydaniu. Ścięgna nadgarstka zaogniły się od wysiłku wkładanego w niehamowaną jakąkolwiek cierpliwością czynność; opuszki trące wyczulony punkt bez przerwy wycofywały się aż do linii pierwszych stawów, by zaraz wedrzeć na całą długość palców, przedzierane przez obronną odpowiedź ciała. Od nocy w hotelu niewiele się musiało zmienić; dalej wyczuwał natychmiastowy opór, zapewne potęgowany lękiem przed początkowym dyskomfortem, a dziś, z cała pewnością, również bólem. Nie przejmował się tym. Tego wieczoru nie miał mieć dla niego litości, dlatego naparł na niego kolanem, rozchylił wyrobione ćwiczeniami nogi. Nawet przez materiał spodni wyczuwał drżenie jego kończyn, domyślał się, że dolaną do ognia oliwą jest uwłaczająca nagość. Negliż odsłaniający zarys zbitych od powstrzymywania się tkanek i wystawiający na ostrzał spojrzeń dudniącą u czubka męskość. Musiał przyznać, że jego samego doprowadzało to do amoku. Szaleństwo wkradało się w tętnice, operowało jego organizmem jak marionetką. Ledwo nadążał skupieniem za tym, co robił. Wpierw działał, później kodował jak dokładnie.

Nagle rozległ się huk i zadzwoniła plastikowa obudowa ze schowaną wewnątrz szczoteczką. Wąski pojemnik, ułożony wcześniej na brzegu umywalki przez Shina, ześlizgnął się do zlewu, obijając o porcelanę. W lustrze pojawiło się odbicie uniesionej we wdechu piersi — z brzydkimi pasami blizn i otarć. Złote spojrzenie na pół momentu spotkało się z odpowiednikiem wyrysowanym w zwierciadle. Dostrzegł rude pasma zmierzwione jak po huraganie, odgarnięte z czoła z niebywałą niedbałością. Rzucił okiem na pogięty kołnierzyk koszuli, na łańcuszek opadający wraz z klatką piersiową, na kluczyk łapiący blask światła. Zauważył rękę o mokrych palcach opartą silnie o kark pochylonego Ye Liana. Ledwo zrozumiał, że musiał go szarpnąć i obrócić, popchnąć brzuchem na blat obudowy, na którym wciąż, zwinięty w rulon, leżał czerwony ręcznik. Gdzieś w przerwie między przytomnością psychiki złapał go — ponownie, dlaczego stale to dziś robił? — za szyję, by nie pozwolić na wyprostowanie zgrabnych pleców, tylko do połowy skrytych przez odzienie. Druga dłoń odnalazła miejsce na kości biodrowej, wczepiła się w nią potęgą orlich szponów, przyciskając szczupłe pośladki do podbrzusza. Członek znalazł się pomiędzy wystawionymi udami. Na plątaninie opuszczonych spodni wylądował zaś ciężki but, uderzył bokiem w goleń, przypominając, by nie złączał nóg. Shin we własnym wzroku zarejestrował szaleńczy ognik, był świadkiem, jak łamie się w nim opanowanie. Układność kruszała jak ścierana paznokciem kreda. Odpadała coraz większymi płatami aż wreszcie nie zostało z niej nic poza mokrym dźwiękiem. Odgłos uderzającej skóry o skórę; pierwsze odsunięcie i napór bioder. Zapomniał o tym z kim ma do czynienia. Że wnętrze Ye Liana, w którym znalazł się impulsywnym wdarciem, nie było zaprawione dziesiątkami podobnych doświadczeń. Że to jego drugi raz, a to za mało, by wystarczająco wyrobić mięśnie. Shin’ya powinien, jako przykład dobrego wsparcia, wyselekcjonować przejścia dla niego, by przyzwyczaił się do uwierającej obecności, ale zamiast tego wyprostował ramiona, zjechał ręką z — wkrótce z rozkwitającymi od siły siniakami — karku na środek jego pleców, pod mokrawy golf; i nie czekał na tworzenie żadnych etapów pomiędzy. Przestał tylko spoglądać w kierunku lustra; skupił się na czerwieniejących od uderzeń pośladkach, kierowanych do przodu wtedy, gdy sam odchylał się w pasie na niemal całą długość prężącej męskości, by naraz wypchnąć własne podbrzusze, ręką opartą o kość biodrową ściągając jego ciało ku sobie. Chciał, aby Ye Lian zapomniał o chorobie i jedynym z czego przyjdzie mu się leczyć to ze wspomnień dzisiejszego spotkania.

Warui Shin'ya

Ye Lian ubóstwia ten post.

Ye Lian

10/3/2024, 16:12
+18
Shin'ya mógł zapamiętać strach rysujący się na malowanych srebrną farbą oczach, kiedy niemal całkowicie nagi, uwięziony przy lodowatym brzegu umywalki, zadzierał głowę, podwijał język, kurczył się w wiszącym nad nim destrukcyjnym, apodyktycznym spojrzeniu. Buchająca w oczach Ye Liana gorączka mieszała się z napływającymi łzami, które powstrzymywane na granicy dolnej powieki okraszały wzrok zwilgotniałym brokatem. Grdyka drgała pod ciasnym uściskiem; unosiła się na parę minimetrów i zastygała w nieprzyjemnym odruchu. Nie to, co szczupłe ramiona — podkreślone kruczym kolorem cienkiej tkaniny — dotykały zwisających luźno popielatych kosmyków włosów, kośćmi sięgały uszu. Shin'ya mógł zapamiętać widok zbierającej się śliny pod opuszkami palców, dzielących centymetry od zdartych migdałków; mógł zapamiętać, jak usta mężczyzny drgają w obawie, jak w panicznym odruchu próbowały w końcu wypchnąć naciskający na język dotyk, podejmując się instynktownej walki o oddech, sprawiając, że twarz, na którą z taką lubieżnością patrzył, czerwieniała i wilgotniała z wysiłku, a kąciki oczu raził wściekły prąd. Mógł zapamiętać ten błagalny wzrok, na który nie byłoby go stać w tym życiu — do tej chwili. Przynajmniej mógł mieć takie przypuszczenia. Mógł wracać do wspomnień, gdy pisarz pełen ulgi, w końcu złapał powietrze, a zaczepione o rzęsy drobne krople skapnęły na policzek, analogicznie do układającego się na lędźwiach mokrych tknięć. Sunęły fascynacją coraz niżej, aż do czekającej na nie rozsuniętej skóry; musnął go zbliznowaciałym palcem, by w końcu przedrzeć się przez napięcie z tą jakże udawaną protekcją; porazić go dotykiem aż do napinającego się na całej długości kościstego kręgosłupa, aż po sparaliżowaną odgiętą szyję, zamrożonych zawieszonych przy jego własnych przegryzionych ust — bezustannie komplementujących chłopaka cichym, nieprzyzwoitym westchnięciem.

Odrzucił głowę i zacisnął szczęki; palce oplatające członek, zakleszczyły się prowokująco, ściągając całą przyjemność, przesuwając ją miarowo w swoim kierunku, natykając się w końcu podbrzuszem na rezultat własnych działań. Przez podświadomość uderzyła go błyskawica pedantyczności, uświadamiająca, że to właśnie jego gwałtowne, odbijające się o kości biodrowe ruchy nadgarstka przyczynią się jutro do zaschniętych plam. I choć znajdował się na granicy świadomości, gdzieś pomiędzy tymi oddechami przesyłanymi z ust do ust, nabierających już własnych smaków, uświadomił sobie, że popchnął wagon z najwyższego szczytu góry, że będzie teraz pędził bez żadnego pomyślunku, że uciekające spod rozdzierającego dotyku biodra, nie mają już szans ze skumulowanym popędem; że nawet gdyby chciał się rozmyślić, nie miałby szans się bronić. Chyba właśnie uświadomienie sobie tej prawdy przyspieszyło bicie uwięzionego w klatce piersiowej serca.

Shin'ya mógł nie przypuszczać, że Ye Lian, jako jeden z wielomiliardowej populacji zamieszkujących świat ludzi, był w stanie tak naprawdę upaść na kolana i żebrać o te ochłapy czułości, byle tylko wiedzieć, że istnieje na tym świecie osoba, która jest w stanie oddać za niego siebie. Pozwalał, aby to inni łamali mu serce, wystawiali je na wiekopomną próbę, ale mimo wszystko nigdy nie przestawał o tym marzyć, nawet gdy zmartwiałe tęczówki, przypominały innym te znajdujące się w porcelanowej lalce, którą układało się wysoko na półce; która zbierała kurz. Z tego też powodu stawał się przy nim bezbronny jak dziecko. Sam do niego przyszedł. Błagał o złudną część tego uczucia, o kłamstwo, w które będzie mógł przy odrobinie fantazji uwierzyć. To przemieniało sens jego dotychczasowego życia, bo czy kiedy przyszłoby mu umrzeć, nie pragnąłby wiedzieć, czy to przeżyte życie było coś warte? Czy w ogóle opłacało się żyć? Czy warto było prosić o taki rodzaj bliskości, by po chwili pozwolić wypuścić się z objęć? W krótkim westchnieniu odzyskanego komfortu rozchylił spieczone powieki, po czym przymknął je na nowo. Skarcił się za ten błąd. W rozmazanym obrazie bowiem dostrzegł jedynie układające się do oddechów wrzące wargi ozdobione szpetną blizną, wygiętą w haczykowaty demoniczny uśmiech. A czy więc warto było potraktować się tak przedmiotowo, pozwolić się popchnąć, poplątać w amoku stopom o leżące na ziemi poły ubrań i w oszołomieniu pochwyconej za gardziel ofiary ostatecznie stracić równowagę — i nie zostać pochwyconym, a przyszpilonym boleśnie do lodowatego blatu? Uderzył wystawionymi w obronnej reakcji dłońmi o mebel, zahaczył łokciem o kran. Usłyszał, jak w kolejnej chwili ogłusza go szum wylewającej się wody; w oszołomieniu pozwolił, aby przerażający prąd rozszedł się po całej długość ręki. A potem po omacku, jakby to było najważniejszą w tej chwili sprawą, spróbował sięgnąć do odkręconego kurka. Czy warto było przeżyć ten strach, zostać pochwyconym za szyję, bezwiednie uderzyć o mebel skronią, poczuć zamroczenie; przywrzeć wilgotny policzek do blatu, otworzyć szeroko oczy, wyrzucić z siebie serwie szybkich oddechów, nie widzieć nic poza kątem odbijającą się w lustrze rudą, postawną, męską sylwetką, spoglądającą bez zawstydzenia na obnażone, wypięte ciało? Zawstydzenie ugięło pod nim nogi. Nim nie poczuł rozdzierającego bólu, patrzał na niego z wahaniem, dostrzegając, iż w pewnym momencie patrzyli sobie prosto w oczy. Później zabrakło powietrza...

... myśli...

... przytomności.

Znajdująca pokrętło dłoń ześlizgnęła się w paraliżującym bólu i z wściekłą siłą zakleszczyła na ceramicznym brzegu umywalki, druga zwinęła się w pięć i uderzyła w bolesnym odwecie tuż przy twarzy — napiętej aż po wykrzywione, wytrzymujące bezlitosną penetrację wargi; te drgały, trzymały rezon ostatkami sił, oczy zaciskał tak silnie, że w odbiciu prezentującym jego przytwierdzoną do blatu twarz wyróżniały się zmarszczki i pierwsze zbierające się w nich łzy. Wtedy też usta uchyliły się, bezdźwięcznie szukały powietrza, jakby nie potrafił wypełnić płuc. W ciszy walczył o tlen — w rytm coraz to agresywniej popychanego ciała ślizgającego się na odkrytym torsie.

Nie panował nad tym, co czuł, ani jak reagowało jego ciało. Nie potrafił podnieść powiek, bo ilekroć się starał, widział przez mgłę: mokre od łez policzki, strąki sklejonych włosów lepiące się do czoła, drgające wargi, czerwone od bólu, podniecenia i silnie zawartych na nich zębów. Wcale siebie nie przypominał. Nie potrafił patrzeć na to, co z nim robił, jaki się przy nim stawał. Wstydził się własnego widoku. Nie potrafił skonfrontować się z prawdą — tym jak dążył do takiego stanu; jak świadomie sprowadzał się na samo dno, prosto do odczuć malujących się na tej upodlonej, arystokratycznej i nietkniętej przez nikogo innego twarzy. Nie wiedział, kiedy dotyk Shin'yi przemieścił się na plecy — tak czy inaczej nie miał szans na ucieczkę. Mógł zawrzeć jedynie zęby na czarnym materiale kołnierza, który wciągnęły na podbródek haczykowate, zmięte palce. Wgryzał się w tkaninę i łkał w rytm bólu rozgorączkowanego tarcia, całkowicie zapominając o wciąż niezakręconej wodzie, o dłoni, która w jakimś momencie wylądowała w umywalce, rozczepiając szeroko palce. Na granicy przytomności wyczuł przy opuszkach plastikowe opakowanie, odświeżając w pamięci dosłyszany charakterystyczny trzask. Woda zmoczyła cały rękaw przy nadgarstku.

Czy myślisz o Ichiru?

Ye Lian. Skup się.

Myśl o Ichiru.

Tak jak powinieneś.

Stawał na drżących palcach, jakby brakowało mu centymetrów, a gwałtowny i korygujący kopniak przyprawił go o zimny dreszcz. Nie dowierzał, że w otępieniu, przestrachu tej dominacji odsunął od siebie stopy, wyczuwając teraz jeszcze wyraźniej wślizgującą się między pośladki wilgotną pożądliwość. Cały się napiął, próbował się podnieść, ale schorowany, pozbawiony wrodzonej krzepy nie miał na to najmniejszej szansy; choć było w tym coś godnego podziwu. Ułożył przy ciele wyciągniętą z umywalki mokrą dłoń; przy paliczkach zaczęła powstawać plama. Spróbował się odepchnąć, ale ostatecznie w mętliku napływających myśli, w tych wszystkich serwowanych sobie obrazach, pełnych twardych zarysów twarzy, ciemnych ślepi, mógł tylko wyciągnąć tę zwilgotniałą dłoń przed siebie. Jak w ratunku. Odbić paliczki w zwierciadle, a potem pozwolić im ześliznąć się w dół. Przepychany coraz większą zachłannością wypuścił z uścisku szczęki przegryzany do tej pory materiał golfa. Wstrzymał dzielnie dźwięki za zaciśniętymi zębami, ale i tak głośne powietrze świszczało przez nozdrza. Miał zawieszoną głowę, a kiedy zadarł podbródek mokre od śliny wargi, musnęły lodowatą taflę lustra. Usłyszał, jak wzbiera się w nim jęk, zbyt upokarzający, aby rozlał się po czterech ścianach, dlatego oparł o zwierciadło spocone czoło, prężąc całe plecy; przyciskając wreszcie dłoń do ust, dysząc, jęcząc do każdego bólu mieszającego się z rozkoszą sięgającą pasa — samego bolącego od dawkowanej rozkoszy członka, pobudzonego strachem o własne, oddane temu człowiekowi ciało.

Miał ochotę krzyczeć, ale zagłuszony własną dłonią oddychał marnie, na granicy przytomności. Zaznaczona śladem wody dłoń poruszyła się po blacie w kierunku, wprawianego w szybki ruch ciała. Wiotkiego i wyczerpanego. Z wyraźnym wstydem sięgnął własnego biodra, przesuwając placami z taką niepewnością, iż mogło się wydawać, że Ye Lian, stracił poczucie własnych eleganckich odruchów. Podniósł głowę, a skroń przywarła do lustra. Przy zatkanych wargach odbijał się obłok wściekłego oddechu.

Palce przesunęły się po lędźwie i odnalazły śliskie od potu wcięcie; pęczniejące w nim podniecenie. Oblała go fala ogłupienia, aż palce drugiej ręki odsłoniły rozchylone w rozkoszy wargi, hacząc opuszkami boleśnie o zęby. Stracił grunt pod nogami. Jasne paliczki musnęły paznokciem penetrującą go twardość, a wyczuwana pod dotykiem rozdzierająca szybkość sprawiła, że tylko wystosowywane przez głowę obrazy trzymały go na krawędzi przytomności, bo chwytające pośladek długie palce, już dawno powalały wziąć chłopakowi wszystko, co mógł mieć mu do zaoferowania.


Ye Lian

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

15/3/2024, 02:02
+18
Zrozumiał po czasie. Szum nie rozlegał się tylko w jego głowie. Pojął, że to nie wody mimowolnego amoku zalewały umysł, topiąc pod wściekłymi falami wszystkie racjonalności. (To odkręcony kran.) Słyszał huk na granicy zmysłów; rozdzierający dźwięk jak z pistoletu, z rozgrzanej lufy przytkniętej tuż za uchem, z której kompletnie już ustrzelono w nim prawdziwą osobowość. (Ale to pięść Ye Liana trafiająca w blat.) Czuł pierwsze oznaki napięcia spowodowanego wysiłkiem i postawiłby wszystkie wartościowe rzeczy na to, że jest gdzieś w barowej łazience, gdzieś na zapleczu w sklepie albo w byle jakiej innej placówce, bo kobieca dłoń o wystylizowanych paznokciach złapała go za kołnierz i zaprowadziła poza obręb cudzych spojrzeń. (Nie było żadnych kobiet.) To ostatnie zadziałało jak orzeźwiające uderzenie w twarz; stało się szturchańcem kogoś, kto nie wyhamował na zakręcie, wyrywając potrąconego przechodnia z bezmyślnego zawieszenia. Przecież żadna z kobiet nigdy nie pozwoliła, aby włożył siłę większą niż to konieczne. Były cholernymi filigranowymi lalkami, które, jeżeli by się stłukły, od razu podniosłyby alarm u swoich właścicieli, ściągając na niego przykre kłopoty. Tam, gdzie go wabiły, zawsze było cicho i szybko, z blokadami nałożonymi w formie terminów. A teraz nie było limitu; tylko wieczność wypełniona mokrym mlaskiem stykających się ze sobą ciał, bólem uderzeń bez najmniejszego oporu powielanych jeden po drugim, bez znaczenia, czy wkrótce w tych miejscach wykwitną siniaki i szczypiące od spodni otarcia. Zdawał się niewzruszony ewentualnością, w której blada skóra ściemnieje do bordowych plam, nabiegnie żółtawymi cętkami. Może wręcz na tym mu zależało. Podnosił poziom intensywności i przekraczał granicę, bo dalej nie dostawał tego czego chciał. Instynkt zawładnął podświadomością. Wydawało mu się, że nie widzi tak, jak powinien. Zawężone pole działało niczym cienki promień latarki — tam, gdzie skupiało się światło, wyróżniał wszystkie detale, ostre jak żyletka, od których musiał mrużyć pociemniałe niewyspaniem powieki. Wszystko pozostałe się rozmywało, stanowiło niewyraźne, mroczne tło dla malutkiego kadru, w który akurat się wpatrywał. Poddał się temu i rejestrował szczegóły, kodując je zachłannie. Oceniał chwilę i uciekał w inny punkt. Patrzył w ściągnięte łopatki przebijające się kształtem pod czernią golfu. W poruszane każdym pchnięciem blond kosmyki, podwinięte na krańcach od wszechobecnej wilgoci. W drżące przy każdym uderzeniu pośladki, w dwa charakterystyczne wcięcia nad nimi, na linii wystawionych nieelegancko lędźwi.

Nie kontrolował przy tym swojego oddechu; nauczył się jednak, aby robić to niemo i tylko czasem, gdy wdzierał się po całą długość, gdy wyczuwał, jak podrażniona tarciem tkanka obejmuje ciasno jego męskość, gdy wydawało mu się, że jest o krok, że na tym koniec, powinien się już nie wycofywać i pozwolić cierpnącemu gorącu rozlać się po wnętrzu Ye Liana, wtedy właśnie wyrywał mu się spomiędzy ściśniętych zębów ledwo słyszalny wydech. Po którym jednak łapał go mocniej za talię, jednak ciągnął to dalej, jednak znajdował w sobie pokłady kumulowanej ostatnimi tygodniami chęci, by zapomnieć o deszczu za oknem i niknących w błocie tropach, o krzywiznach szram na palcach, których opuszkami przebiegał wzdłuż artykułów związanych z mordercami sprzed wieków. Teraz mógł sczytywać informacje z jego rozgrzanej cery, z chudego kręgosłupa, po którym przeciągnął, nie oszczędzając żadnego kościstego kręgu. Zebrał wilgoć na czubkach palców. I na spodniach, przesiąkniętych kroplami roszącymi wnętrze podrażnionych ud.

Był otępiały, gdy zorientował się o coraz wyraźniejszej myśli dominującej psychikę. Miał ochotę połamać mu palce. Na pół chwili rozproszyły się czerwone opary mglące wzrok i tylko dzięki temu zdał sobie sprawę jak niebezpieczna stawała się ta gra. Ile wypadków mogło mieć miejsce, gdyby nie resztki ludzkich cech. Szczuły go jednak te długie, blade paliczki, przyciskane do warg, tamujące każdy odgłos. Te wydarte z dna gardła jęki należały do niego; wszystkie raptowne wdechy, co do jednego zdławione sapnięcia. Miały zagłuszać muzykę. W jakiś pokrętny sposób nią być. Miały wywoływać przyjemne dreszcze, być posmakiem wygranej na powierzchni sunącego wzdłuż kłów języka. Naprawdę musiał mu wszystko odbierać?

Roztargane, rdzawe pasma zsunęły się na czoło, gdy pochylił sylwetkę. Ręką opadł na blat, tuż obok fałd podwiniętego golfu. Przy każdym pchnięciu na przemian ocierała się o nadgarstek albo tkanina, albo wilgotna skóra Ye Liana. Bliskość uświadomiła jakim gorącem obydwoje emanowali; ledwo się zbliżył, a odczuł wzrost temperatury bijący od drugiego organizmu, zapach męskich perfum spotęgowanych wysiłkiem, mrowienie wibrujące od dłoni, którą nagle dostrzegł, nakierowywaną w stronę rozsuniętych, zaróżowionych ud. Wyczuł obecność pomiędzy własnym podbrzuszem a jego pośladkiem i spojrzał w tamtym kierunku. Przez ślepia przemknął błysk zachwytu, gdy dygoczące palce wczepiły się w mięśnie, bardziej je rozsuwając.

Prąd targnął kącikiem ust wykrzywiając je w sekundowym uśmiechu. Pomyśleć, że dopiero co chciał mu pokruszyć wszystkie kości stawów w tych zadbanych dłoniach. Zmielić je na proch, skrępować przeguby tak ciasno, by boleśnie odrętwiały. Gdyby to zrobił nie otrzymałby obecnej nagrody. Mógłby żałować.Ye Lian. — Imię zagłuszone przez szumne ciśnienie ulatującej wody, spryskującej akryl i podrygującą w kaskadzie plastikową obudowę; imię, które szeptem ułożyło się na spiętym karku ciepłotą muskających warg; imię, będące o krok od głosu, który Ye do zdarcia płyty mógłby odtwarzać w głowie tysiąc razy.

Shin wiedział, że nie otrzyma odpłaty. Mógł wydusić z niego łzy, mógł wywołać strach podsycany prymitywnym podnieceniem, mógł wreszcie usłyszeć zachrypnięty jęk cierpienia mieszającego się z tłamszoną satysfakcją, ale szansy na wydźwięk własnego imienia nigdy nie posiadał. Znał to diabelskie prawo. Siłą mógł zdobyć władzę, ale nie szacunek. Mógł mieć zegar, ale nie czas. Budynek — ale przecież nie dom. Siłą mógł wymusić seks, ale nie miłość. Zdobyć lekarstwa bez opcji na zdrowie. Mógł wywalczyć ubrania, ale nie dobry gust.
Rozumiał.
Siłą mógł go zabić, ale nie złamać.

Było już jednak za późno na odmowę. Przekroczyli wszelkie linie, pozamykały się drzwi i uniemożliwiły wycofanie — ta prawda uwalniała spięte ramiona z oków. Pozwalała, aby sięgnął pod zmęczone ciało, wkradł się na dotychczas zetknięty z blatem brzuch. Naparł na niego, niżej niż chciał; był pewien, że styka się śródręczem z ciemnym znamieniem pod pępkiem. Pomknął jednak w dół, musnął gładkie krzywizny wybijających się na cerze kości, parzące jak rozpalony piec.

I kiedy sunął ręką w kierunku prężącego się członka, drugą wykierował w przeciwległą stronę, na policzek i na szczękę, za którą złapał, szarpnięciem unosząc mu głowę. Zadarł ją, przekrzywiając twarz ku zaparowanej oddechem tafli. Mysie kosmyki przylegały do skroni, na czole perliły się drobinki wycieńczenia. Ten obraz zapamięta na długo; złamaną, pozbawioną wszelkiej subtelnej dumy maskę, dyszącą cherlawą pierś i zmechacone pod brodą zagięcie odzieży. Zapamięta też, że pod palcami znajdowały się mokre ślady, choć nie wiedział, czy z powodu płaczu, czy coraz dotkliwszej bezsilności.

Spójrz na siebie.
Pod białą koszulą na ramieniu wyrysował się biceps, kiedy targnął Ye Lianem wyżej, pociągnął za żuchwę bez najmniejszej kultury. Dążył jedynie do tego, by mężczyzna wyprostował sylwetkę, opadł na niego ciężarem finezyjnie zbudowanej anatomii, przysunął się drepcząc w plątaninie własnej odzieży przeszkadzającej krokom, wdzierając tym gwałtownym cofnięciem głębiej między pośladki krępujące przyrodzenie. Shinowi od nadmiaru emocji (czy wszystkie były tak negatywne jak chciał?) huczało w skroni, którą oparł o bok blond głowy. Spod przymrużonych powiek wyzierały złote obręcze, lśniące gorączką burzliwego rozochocenia, ale twardo utrzymujące się na odbiciu smukłej, wyeksponowanej w lustrze postaci. Kształty Ye Liana, nieco podkulone naturalnym dla niego odruchem zasłaniania się, sondował od jednego brzegu ramy po drugi, ślizgał się wzdłuż tafli spojrzeniem ostrym jak krańce łyżew. Nie mógł umknąć jego uwadze pierwszy ruch własnej dłoni obejmującej śliską od wilgoci męskość u samej nasady; tego w jaki wyraz układały się pęknięte od ugryzień wargi, gdy pieszczotą palców przesunął po sam czubek, kciukiem pocierając kraniec bez powolności, nie tyle skupiając się na tym, co bawiąc; opuszki wpierw sprawdzały reakcje, opadały wzdłuż aż po miękkie podbrzusze, oplatały ponownie tętniący upojeniem narząd, już mocniej ściągając się ku górze. Biodra tymczasem, na kilkanaście ostatnich sekund przylgnięte nieruchomo do dolnej strefy pleców, poruszyły się ponownie w nieregularny takt plaśnięć, cichych, mokrych odbić jednej sylwetki o drugą. Czuł jak napięcie powoli ściska go za kark pięścią karcącą rozszalałe zwierzę. Jak spływa wrzątkiem wzdłuż kręgosłupa i osiada na moment w żołądku, grzejąc wnętrzności, napinając wyrobiony brzuch.

Ye Lian mógł poczuć szorstkość bandaża ocierającą się o klatkę piersiową; zamknięta w opatrunku dłoń, która trzymała jego szczękę w żelaznych ryzach, przemknęła niżej, schroniła pod zwykle uprasowaną odzieżą. Jeżeli będziesz się uciszał, następnym razem cię zwiążę - szeptał mu ironicznie czule w szyję, między pocałunkami na oblanej czerwienią cerze. Golf zdążył opaść przy zmianie pozycji, ale nową ingerencją znów został zadarty na poziom splotu, odsłoniły się wciągnięte mięśnie, wyselekcjonowane żebra, każdy wdech i wydech, pokraśniałe sutki; jeden pochwycony nadgorliwą inicjatywą. Gdy tylko Shin poczuł twardą wypukłość na błonie między rozcapierzonymi, masującymi pierś palcami, ścisnął go zwarciem paliczków, traktując tkliwy punkt użyciem szczypiącej siły. Naprzeciw siebie dostrzegał błysk szkliwa. Mignięcie zwróciło jego percepcję akurat, gdy wgryzał się w opozycyjny do bieli zębów turmalin tkaniny; w ścięgna łączące gardło z barkiem przegrodzone jedynie splotami drogiej części garderoby. Zwierając kły doświadczył jak cały ukrop ściąga się z organizmu w stronę nieuczciwie dociśniętego do ostateczności członka. Zabrzęczała sprzączka, uderzając o biodro Ye Liana, gdy bezwstydnie przywarł do niego podbrzuszem, nie zostawiając pomiędzy nimi milimetra luki. Klamra była gorąca jak rozżarzony metal, podobnie jak kleisty płyn wypełniający sensytywny środek, wrażliwy na najdrobniejszy ruch. Kilka gęstych, białawych kropel ściekało już po wnętrzu ud mężczyzny, kiedy Shin'ya zreflektował się, że powinien wreszcie postąpić krok w tył. Żałował jedynie, że nie dało się równie łatwo wycofać z tej beznadziejnej sytuacji.

Warui Shin'ya

Ye Lian ubóstwia ten post.

Ye Lian

17/3/2024, 19:22
+18
Pomyśleć, że z tego upojenia — z otumaniającego omdlenia wirujących wokół zapachów, buchającego gorąca wydobywającego się spod spoconego odzienia — wytrącił go chrapliwy szept.

Nie dźwięk bez ustanku lejącej się wody.

Imię.

Poruszył odrętwiałymi powiekami — tymi samymi, które rzucały cień zawieszonych u błyszczącej skóry rzęs. Rozżarzone do czerwoności policzki podkreślały zaschnięte smugi niedawno uronionych łez. Zastygły palce ściskające obity mięsień, zdrętwiały boleśnie drążące nogi napinające smukłe łydki, wystawiające blade uda. Z cierpliwością i zachowanym ugrzecznieniem wytrzymywał wpadający na niego ciężar; przyjmował całe to męskie wyładowanie pomimo strachu o własne kości. Nie potrafił wybudzić się z tego mirażu i tylko krótki szept wypowiadanego imienia — dotykający objęty gęsią skórką kark — przytrzymał go na ostatniej linie przytomności; poza oderwaniem, odrealnioną wypełniająca go przytłaczającą przestrzenią czuł dreszcz rozciągający od czułego pocałunku aż po wierzchołki rozgrzanych uszu. Westchnął, kiedy się nad nim pochylił, kiedy ujął gwałtownie go pod brodę i zacisnął dotkliwie policzki na samych kościach. Zamrugał szybko. Jakby znajdowała się w Ye Lianie jakakolwiek siła, zapewne nie pozwoliłaby opaść powiekom tak szybko, jak stało się to w tamtym momencie — dokładnie, gdy zamglony, objęty pożądaniem umysł zarejestrował przesuwający i słabnący obraz wypełniony skrawkiem koszuli, piersią ozdobioną milionem piegów; to silne przedramię wystawiające usidloną twarz w odbicie. Za białą powiększająca się i zmniejszającą para oddechów wyróżniały się te zaróżowione usta: rozchylone, bezwstydne, mokre i pełne śliny, te na wpół rozchylone powieki skrywające pozbawiony rozumu wzrok, otępiały, poddany i całkowicie uległy, jakby pierwszy raz od wieków mógł mu zaufać. Być może przystać też na każdą propozycję.

Nie przypuszczał, że smak serwowanej mu trucizny będzie taki słodki; tak uzależniający. I choć rozpychający ból zdążył zamienić się w cierpką przyjemność, tak ciało mężczyzny nie przestawało mu umykać, jak gdyby mógł pochwalić się jeszcze wyłuskaną z brukanej godności walką o wolność, którą sam sobie przecież odebrał. To na jej podtopioną cześć wyrywał z gardła kolejne oddechy, dźwięki urwane w połowie zdartego przełyku. Wbijane w blat paznokcie.

Poruszył się jego śladem. Podniesiony z blatu jak bezwiedna lalka oparł wilgotnymi łopatkami na tors, prosto w to szalejące bicie wyczuwalnego serca. Miękły mu nogi, a łeb przechylał się niedbale; prawie tracił przytomność. Obandażowana dłoń utrzymywała głowę w pionie, a lawirujący przy uszach głos szeptał, zachęcał do obudzenia się w tym tkliwym ścisku na poziomie pasa, wywołującym skurcze paliczków. W kompletnym otępieniu złapał za ten agresywnie traktujący go nadgarstek, strzykający w omamiającej ekstazie; każdy ruch wyciągał na paliczki dowody kumulującej się w nim rozkoszy. Kurczył się w tym żelaznym objęciu. Usta poruszały się niemo, nie potrafiły uformować nic z tych zdartych strun. Proszę. Druga dłoń sięgnęła za siebie i z całej siły wczepiła się w rude włosy, szepnęła pasma bez wyczucia, choć sam przecież nie miał w sobie zbyt wiele determinacji.

Czuł każdą napiętą żyłę, każde wyrysowane ścięgno w tym napiętym, żelaznym stawie, aż jego własne palce ześlizgnęły się z pobudzającej go dłoni, nie dotrzymując szybkości. Oddech Ye Liana stał się niebezpiecznie szybki. Zagłuszył cały szum rozlewanej w umywalce wody, cały gwar przewijających się na korytarzu gości. Miał wrażenie, że dyszał tak głośno i prędko — że jego serce waliło tak mocno — iż pogłosy rozlegające się za ścianą umilkły. Po raz pierwszy nie myślał o konsekwencjach, a o wyniszczającym go podnieceniu, dla którego był w stanie zrobić wszystko. Prężył się w uścisku; czuł torturę rażącą niezrównanym prądem. Kiedyś nie uwierzyłby, że to możliwe, że mógłby poczuć na sobie tak agresywny ruch: jednocześnie tak zaborczy i doświadczony. Całkowicie różny od wstydliwych palców, które bały się pokonywać granice własnych fantazji.

Zahipnotyzowany jego poleceniem uchylił oczy. Styrany pragnął uwolnienia od gromadzącego napięcia. Stęknął cicho ze zadartym do sufitu podbródkiem; twarz zmiękła w rysującym go zwierciadle. W tym ułamku — co oszołomiło go najbardziej — dostrzegł każdy detal: wiotkie, półnagie, dystyngowane ciało, oparte na wściekłej sile uderzających w niego bioder. Każdy ruch pozwalał ustom wyrwać z gardła cichą głoskę. I ta twarz. Tak bardzo nie chciał jej widzieć, ale teraz zaglądała zuchwale przy naciągniętym przez golf ramieniu, objęta kolorytem wściekłej rudości i pasemkami blondu o twarzy nastolatka, tego, na którego patrzał z wyższością, a u którego w oczach błyskała teraz nieposkromiona żądza. Obraz pochłonęła biała mgła; paliczki zwinęły się na rdzawych kosmykach, pierś wyrwała w przód, kiedy go uszczypnął. Czuł, że traci przytomność; że gorączka pozbawia go racjonalności i stabilności. Oddechu. Obraz, któremu przyglądał się w ułamku chwili, przemienił się w dym i wdarł do przytkanych nozdrzy, bezlitośnie rozrywający zmysły. Nie miał pewności czy naprawdę usłyszał tę groźbę na granicy ucha, czy może sam przytoczył ją z tyłu własnej głowy, ale wystarczyła, aby spotęgować odrętwienie, przepchnąć rodzący się w nim dreszcz. Szarpnął biodrami i ściągnął do bólu brwi, czując, jak pot spływa mu po skroni, jak pierś faluje w szaleństwie, a wnętrze pośladków szczypie od agresywnego tarcia, jak mięśnie same spinają się we własnej obronie. Nie potrafił przemówić już świadomości, że za nim znajduje się Ichiru, nie kiedy spojrzał w lustro i otępiły go te przeraźliwe złote ślepia. Wygiął się w atakującym go dotkliwym skurczu; zapulsowała skroń, to ona zapoczątkowała spustoszenie: rozszerzenie naczyń krwionośnych w mięśniach. Dyszał, przemycając w oddechu cichy złamany szept. Nie przestawaj. Zalała go fala obezwładniającego dreszczu, nie miał pojęcia, w którym momencie naparł śmiało na jego podbrzusze, pozwolił mu wtargnąć na całą długość; nie wiedział, kiedy zacisnął dotkliwie szczęki, nadgryzając niefortunnie dolną wargę, z której polała się krew; kiedy przełknął to żałosne stęknięcie; kiedy napiął każdy mięsień na styranej twarzy; kiedy krew dosłownie spłynęła z jego mózgu z zamiarem wypełniania każdego fragmentu ciała; kiedy doszedł chwilę przed nim, kiedy zbrukał trzymającą go dłoń, cieczą tak gęstą, że rozlała się pomiędzy palcami; kiedy przyjął go bez pamięci; kiedy ogłupiał ze świadomości, iż spełnił się w jego obecności.

Ponieważ zwiotczała szyja nie podtrzymywała głowy, pozbawiony sił przywarł skroń do jego ramienia. Wsłuchiwał się w ten szum wymienianych szybkich oddechów. Trudno było mu wrócić do rzeczywistości, do łazienki pozostawionej w niełazie, odrzuconego na ziemię czerwonego ręcznika, który nie wiadomo, w którym momencie upadł na kafelki; do głośno cieknącej wody zalewającej plastikowe opakowanie po szczoteczce. I choć mógł oderwać się od niego w każdej chwili, doprowadzić się do porządku, wolał jeszcze nie uchylać powiek, tkwić w tym zawieszeniu, w pulsującym spełnieniu; w cicho skromnym zadanym pytaniu:

Pomożesz mi z tym bałaganem?

* * *

Nagie uda przemknęły szelestem po chłodnym prześcieradle. Musiało minąć kilkanaście długich chwil, kiedy podpuchnięte zmęczone snem powieki, roztarły cienkie palce, kiedy zaprzestał zapatrywać się bezwiednie w ciemną ścianę, bawić delikatnie sznurkami szarej bluzy, przy której trzymał usta. Uniósł się na materacu, podkreślając tę decyzję krótkim sykiem i eleganckim napięciem szczęki.

Wyplątał się cicho z pościeli, wstał ociężale z pustego łóżka i przeszedł na palach. Przybliżył się do skąpanego w mroku fotelu rysującego się na tle okiennicy, przepuszczającej przez zaciągniętą roletę snop pomarańczowego światła. I choć długie, artystyczne palce tknęły przewieszonych przez oparcie spodni, to nie mógł powstrzymać srebrnych tęczówek przed spoglądnięciem na spoczywającą w obiciu sylwetkę. Zmęczony, zaczerwieniony wzrok Ye Liana zawiesił swoją uwagę na zmierzwionych kosmykach, które w ciemnościach nocy nabiegły czernią, na tych bladych powiekach, których spokojny sen nadawał niewinnego i nieszkodliwego wyglądu. W ogarniającej ich nocy nie widział tak wyraźnie wysypanych na policzkach piegów, nie widział też blizny, wepchniętej wraz z kącikiem popękanych warg w poduszkę, którą za kilkukrotną namową mężczyzny zabrał ostatecznie na swoje miejsce.

Nieznośne poruszenie Shin'yi wyrwało mężczyznę z tego bezsensownego letargu. Umknął niezgrabnie kilka kroków dalej; cichym odgłosem obijającego się o nogi paska wsunął ostrożnie drżące łydki w ciemne nogawki. Zignorował otępiający uścisk tuż u nasady nosa; zbierający się w nozdrzach katar. Przeciągnął przez głowę darowaną na noc bluzę i odłożył ją na zwiniętą pościel. Wciągnął z przez głowę golf i przesunął opuszkami po odstających potarganych końcach blond włosów, jakby nie chciał nawet w takiej sytuacji prezentować się źle.

Wiedział, że jedynym powodem tej znajomości było spędzenie szczęśliwie tego krótkiego urywka życia. W końcu taki zawarli układ. Pragnienie czy oczekiwanie czegoś więcej było w ich wypadku niemądre i całkowicie sprzeczne. Równie mocno, jak zostawanie do wschodu słońca.




Ostatnio zmieniony przez Ye Lian dnia 27/3/2024, 20:02, w całości zmieniany 1 raz
Ye Lian

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

18/3/2024, 03:32
Świat realny i sen przeplatały się ze sobą jak ciasno związany warkocz i tuż nad ranem umysł nie był świadom po której stronie granicy się znajduje. Przez podbite cieniem przemęczenia powieki przebijało się delikatne światło, sączące promieniami przez zasłony. Osiadało na wrażliwej skórze i raziło złoto rogówek, zaszklonych nieoczekiwanie od jaskrawości obrazów. Śliskich płytek. Gładkiego blatu. Błysków światła odbijanych od strumienia wody puszczonej z kranu pod olbrzymim ciśnieniem. Shin'ya poruszył się nieco, przekręcając głowę, wtulając tym samym policzek w poduszkę. Próbował schronić się w jej materiale, ale było już za późno; nieludzko wczesna pora wkradła się pod ubranie, pod skurczone ciało i skrzyżowane na torsie ramiona. Koc, którym przykrył się w nocy, opadł dawno z piersi, spoczywał teraz fałdami na rozstawionych nonszalancko udach. Bose stopy dotykały wykładziny i kiedy przypadkiem drgnął, poczuł pod piętą fakturę dywanu. Zadziałało jak szturchaniec, przebiegło dreszczem wzdłuż napiętej łydki, przemknęło po biodrze, a potem całą długością kręgosłupa, docierając wreszcie do mózgu jak uderzenie ze strzelby. Szorstkie wargi, wcześniej minimalnie rozchylone, zamknęły się i zacisnęły; tłumiły gromadzące w przełyku mruknięcie. Brwi ściągnęły się ku sobie, tworząc na odkrytym czole wyraźną zmarszczkę. Może jeszcze chciał walczyć o odrobinę regenerującego relaksu, na godzinę albo dwie ulec odpoczynkowi, zanurzając się w toni kompletnej nieświadomości, ale coś szczęknęło, odbił się o coś metal i powieki wreszcie się uniosły. Spomiędzy nich wyzierało niezbyt pojmujące okoliczności spojrzenie. Zamglone majakami ślepia rozglądały się leniwie wzdłuż ciemnych ścian, tu i ówdzie jedynie oznaczonych plamą słońca, o ile jakiemuś promieniowi udało się przedostać przez szczelność kotar. Na zmechaconym łóżku leżała bluza; obok stolika, jak olbrzymi piórnik, uwagę zwracała szmyrgnięta na podłogę torba. Nie tego szukał. Sam do końca nie wiedział czego; jeszcze nie działał prawidłowo, dopiero rozpalały się kotłownie napędzające dziesiątki tłoczni. Miał wrażenie, że potrzebował masy czasu, aby wreszcie obiec wzrokiem pomieszczenie i scentralizować koncentrację na Ye Lianie. Przypomnieć sobie jak całkiem niedawno rozcapierzał palce, na pół rozbawiony, na pół zaskoczony lepką substancją ściekającą z dłoni gęstą, białawą zawiesiną; jak naprawdę wsparł go w ogarnięciu tego bałaganu, opuścił rękę na uchwyt i zastopował przeraźliwy szmer wody; przyklęknął, aby dotknąć kostki mężczyzny i pomóc mu wysupłać się z plątaniny własnych spodni; jak, nim podniósł się ponownie, przybliżył twarz do nagiego uda, muskając wargami miękki fragment śniadej skóry. Wspomnienia zalewały stopniowo czaszkę, wypełniały zmysły echem dźwięków i wyrazów, ilekroć mrugał dostrzegał kadry, na języku wciąż czuł słaby posmak miętowych pastylek na gardło - z pewnością będący jedynie wytworem jego wybujałej wyobraźni, ale pozwalający na to, by prędzej się wybudził.

Powiercił się w fotelu; zastała w niewygodnej pozycji sylwetka naprężyła się, gdy próbował ją wyprostować. Z krtani wyrwało się wreszcie stęknięcie; skurcz złapał go w plecach, w nogach, które nie zmieściły się na siedzisku, w lewym ramieniu, dotychczas podpierającym poduszkę, aby nie zsunęła się na ziemię.

Rude kosmyki wydawały się dziwnie poodginane, zmierzwione, zaczesane z czoła wiły się niekontrolowanie, jakby na wczorajszy wieczór zostały potraktowane prostownicą, by dziś zniszczyć ten efekt, kręcąc się na skroni rdzawymi haczykami. Dłoń, wciąż owinięta bandażem, zakryła twarz, kiedy potarł opuszkami zaspane oblicze. - Już wstajemy, cholera... - Nie było żadnych "ich", ale o tym nie wiedział; jeszcze nie kontaktował i nie łączył faktów, jedną stroną siebie znajdował się pod taflą tej diabelskiej wody, zamroczony urokami złudzeń sennych. Ciężko było wypłynąć ponad powierzchnię, zaczerpując lodowatego oddechu rzeczywistości.

Ale poduszka wyślizgnęła się na glebę, kiedy poprawił pozycję. Ziewnięcie uzewnętrzniło biel zębów; bez żadnej kultury i bawienia się we wstydliwe zasłanianie ust. Rękę miał zresztą zajętą - nieporadnie próbował nią chwycić za narzutę i ściągnąć ją z siebie, ale część materiału musiała zakleszczyć się pod udem, w bezowocnej walce ciągnął więc tkaninę, lekko zirytowany.

- Matko boska... - marudził zaspany, poddając się i siłą wyszarpując koc. Odrzucił go na podłokietnik i dźwignął się do pionu; od razu poczuł protest mięśni. Świadomość tego, co było powodem ich zmęczenia, o pół tonu rozmyła mgłę nieprzytomności z tarcz oczu. - Ye Lian - kaleczył się o własne zgłoski. Do Shin'yi docierało mozolnie, że to nie ten rodzaj chrypy, z którym budził się zazwyczaj; ten był inny, towarzyszył mu charakterystyczny, kwaskowaty ból gardła, którego nie zniwelowało bezradne odchrząknięcie. Ucisk u nasady nosa, ćmienie we łbie...

Jakby na zawołanie przyjrzał się wnikliwiej blademu, schorowanemu obliczu blondyna, zakodował rumieńce na jego kościach jarzmowych i naraz dotarło do niego, że pewnie miał teraz podobny wysyp czerwonawych plam na policzkach; że obydwoje czuli się wytrąceni ze stabilności, w jakiś pokrętny sposób osłabieni i że taki stan najlepiej wygrzać pod pościelą, a Ye Lian... - czemu już nie śpisz? - Autentyczność niezrozumienia zawisła w milczeniu pomiędzy nimi, nabierała masy, osiadała na ramionach.

Shin'ya odwrócił się w kierunku stolika, dotykając czubkiem palca ekran leżącego na blacie telefonu. Pulpit rozjaśnił się oślepiającym blaskiem. - Jest czwarta trzydzieści - westchnął - siedem. - Godzina, od której cierpł mu kark; nieludzka, gorsza od tej, którą uważano za porę duchów. - Jeżeli Cię opętało, pokój obok śpi Seiwa. Zaradzi.

Wokół było niemo. Ta cisza zaległa w kątach, wypełniła sobą atomy powietrza, zatrzymała całą naturę za oknem, usunęła wszystkich ludzi z powierzchni Ziemi. Nie było nawet ptactwa albo świstu wiatru. Jedynie szelest ocierających się o siebie ubrań, gdy Warui przestawiał się ponownie frontem do rozmówcy.

Spoglądał na niego już czujniej, z większą zaciekłością. Nieruchomo wytrzymywał konfrontację, oczekując choć jednego racjonalnego powodu, dla którego łażono po pokoju, ubierano się, szykowano dokładnie tak, jakby lada moment zastygły w bezruchu świat miał zostać strzaskany dźwiękiem drzwi uderzających o framugę.

Uciekał.

- Tak po prostu.

Warui Shin'ya

Ye Lian ubóstwia ten post.

Ye Lian

18/3/2024, 23:54
Zmartwiał już na pierwsze słowa. Jakby dźwięk głosek wydobywający się zza ramienia zwiastował koniec przedstawienia, do którego Ye Lian przygotował się od tygodni. Niedopięty, nieuczesany miał usłyszeć szmer unoszącej się kotary, pstryknięcie przełącznika rozjaśniającego punkt na opustoszałych deskach. Dostrzec snop światła. To w nim powinien stanąć i nabrać powietrza w płuca. Pokonać tę okropną tremę. Ale czy był w stanie obrócić się i skonfrontować z czekającą na niego publicznością? Czy oby na pewno kwestie, które wałkował od porannego przebudzenia i bezowocnego wpatrywania się w ścianę mogły zostać odebrane przyzwoicie? Paliczki muskające pasemka słomianych włosów, osunęły się raptem drogą napiętych ścięgien szyi. Zahaczały w swojej tłumionej nerwowości o cienki materiał golfa. Mężczyzna zmiął tkaninę przy grdyce, najwidoczniej próbując odnaleźć rzeczowe wytłumaczenie na to, dlaczego żołądek skurczył się na te błahe — wypowiedziane przez Shin'ye — słowa. Nabrał cicho powietrza, czując przebiegający przez kark elektryzujący dreszcz.

Później upadła na ziemię poduszka. Ye Lian dosłyszał łoskot, usłyszał bose stopy pokonujące kilka niezbyt stabilnych metrów po zimnym parkiecie. I kiedy w końcu zdobył się na odwagę, kiedy subtelnie spoglądnął przez ramię, dostrzegł ciemne ślady pod niewyspanymi powiekami. Rozgrzane wypieki na policzkach sprawiły, że dotychczas zastygła w napięciu twarz zmiękła, a nieruchome tęczówki pisarza przeciął cienki rozbłysk światła. Powoli obrócił się w kierunku chłopaka. Cały ten ruch wydał się niebywale protekcyjny, jakby w którejś chwili miał wystawić przed siebie rękę. Może sięgnąć do rozgorączkowanej twarzy, ominąć bliznę, muskając ją tylko podmuchem ruchu, zmierzyć temperaturę samą wierzchnią skórą knykci, tak jak uprzedniego zrobił to Shin'ya. Dłoń jednak — ledwo poruszona w ciemności — zdawała pochwycić jedynie powietrze. W zdenerwowaniu (i braku lepszych rozwiązań) wtarł palce w biodro.

Nie chciałem cię obudzić. W każdym razie jeszcze nie teraz. — Uniósł spojrzenie w złote odpowiedniki, mętnie jawiące się ponad rozbudzonym wyświetlaczem telefonu. Jaskrawe światło podkreśliło wszystkie załamania jego twarzy. Ye Lian długą chwilę milczał. Czy miało to jakiś związek z nazwiskiem Seiwa? Wydawał się dość zamyślony albo sprawiający wrażenie, iż pragnie skryć przed yurei rodzące się w nim zainteresowanie. — Obaj wiemy, że nie mogę tu zostać. Spałem w twoim  pokoju. Gdzieś w tej rezydencji znajdują się ludzie, z którymi przyjechałeś i nie chciałbym, aby cię ze mną zastali. To zawsze jest trudne do wytłumaczenia. Wiesz. — Odchrząknął, po czym kaszlnął w dłoń, rozpoczynając tym samym krótką serię, na której czas obrócił lekko głowę i uniósł dłoń, dając znać, że wszystko w porządku. Łzy zebrały się w zmarszczonych kącikach. — Umykający z pokoju facet albo — co gorsza — zauważony w rozrzuconej pościeli — jeszcze chwilę próbował pozbyć się nieprzyjemnej chrypy — to nie widok, którego mogliby się spodziewać. A obiecaliśmy, że zostanie to wszystko między nami. Jeśli trzymamy się danego sobie słowa, nie powinno mnie tu być.

I choć wypowiedź Ye Liana była wyważona i najwyraźniej dogłębnie przemyślana, tak sama jego postać zdawała się dość zagubiona pośrodku tego wynajętego pomieszczenia: pachnącego starym drewnem, pościelą przepraną tanim proszkiem. Gdy zwrócił uwagę na rzuconą na ziemię torbę, na te wszystkie wypakowane rzeczy, musiał zrozumieć, że nie pasował do tej scenerii (i pewnie nigdy nie będzie) i aby życie mogło ruszyć naprzód, wyrwać z maszyny zaciętą taśmę, musiał zniknąć w tych ciemnościach; wymazać się z kolejnych chwil, które z pewnością nie powinny należeć już do niego. Nie powinien dotrwać do chwili, w której zaspany podejdzie do lustra i zauważy go myjącego zęby, nie powinien widzieć, jak się ubiera, liczyć wzrokiem tych blizn, które wyczuwał w mroku zamkniętych powiek. Jego udział kończył się w tym momencie. Kolejne momenty to już własność Shin'yi. Do nich nie powinien mieć dostępu.

Zanim jednak pójdę...

Obleczone w czarne skarpetki stopy przemknęły po parkiecie. Szelest zarzucanego na słabe ramiona płaszcza mógł na początku zmylić. Jednakże kolejny ruch pochwycił w palce plastikowy jednorazowy kubek (który znalazł na stoliku) i przegryzając w ustach uwagę o jego szkodliwości na środowisko, postawił go na szafce nocnej. Później już rozległ się zgrzyt ściskanej butelki i przelewany strumień wody. Z kieszeni wyciągnął musującą tabletkę i wrzucił ją do napoju.

To aspiryna. Ratuje mnie w wielu sytuacjach. Powinieneś ją wypić, zanim wrócisz do łóżka. — Chwila na słabe pociągnięcie nosem. — Gdybyś czegoś potrzebował... Zawsze możesz napisać.

I choć prostująca się sylwetka reprezentowała sobą obojętność i chłód, tak w każdym  zbliżającym się do Shin'yi kroku coś łagodniało na tym jasnym, przyprószonym szkarłatem obliczu — było takie, jakie zdążył uprzednio odkryć w łazienkowym zwierciadle. Mężczyzna wystawił przed siebie kubek z szeleszczącym płynem, doszukując się na twarzy chłopaka jakiejkolwiek aprobaty. I choć cienkie usta ubarwione bordowym nadgryzieniem były nieruchome, tak Ye Lian tłukł się z pragnieniem powiedzenia mu wszystkiego, co zajmowało jego głowę; przede wszystkim, że o tej nocy myślał od miesięcy.




Ostatnio zmieniony przez Ye Lian dnia 29/3/2024, 13:16, w całości zmieniany 1 raz
Ye Lian

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

22/3/2024, 19:56
Skłamałby twierdząc, że się tego nie spodziewał. Jeszcze próbując dopasować się do swojego prowizorycznego, niesymetrycznego względem gabarytów ciała fotelowego gniazdka, układał coś w głowie.  Wizje tego jak będzie wyglądać poranek. Czy jego bluza zostanie starannie poskładana w kostkę, z wyselekcjonowanym dla niej miejscem na samym brzegu łóżka. Koniecznie zaścielonego od linijki, z wyprostowaną dłońmi pościelą, z poduszką bez ani jednego wgniecenia, jakby nikogo tu nigdy nie było. Czy w łazience ktoś przetrze jeszcze kroplącą się na szybie prysznica wilgoć, czyszcząc hartowane szkło dla lepszego wrażenia, którego i tak nikt naprawdę nie doceni. I czy zniknie jednorazowy kubek po kawie, który - później, gdy odetchnęli, gdy nie było nic poza mokrymi od kąpieli włosami i ręczników przewieszonych przez karki - wymył pod kranem, by móc się podzielić z Ye Lianem butelką wody z plecaka. Bo zawsze miał przy sobie coś do picia, a przecież przez chorobę dało się nieźle odwodnić. Scenariuszy widzianych po wewnętrznej stronie powiek miał dziesiątki i ani jeden nie założył, że po otwarciu oczu w kreowanych aktach pojawi się obecność dodatkowego, poza nim, aktora. Może tak byłoby lepiej. Nie musiałby słuchać tych wszystkich bzdur, wpierw całkiem poważnie, z biegiem rozwoju ich przekazu uśmiechając się kącikiem ust. Krzywo i z niedowierzaniem, jakby ostatkiem sił powstrzymywał się przed parsknięciem.

- Jesteś taki... - szukał odpowiednich określeń, gnieździło się to w jego błyszczących, jeszcze wpół zaspanych oczach, w drgnięciu warg, podczas przetestowania losowego słowa, w którego kształt ułożył usta; starał się dla niego, siebie, planu i kruchej relacji uwięzionej w nałożonych na nią zasadach, ale przegrał walkę dokańczając z rezygnacją - tchórzliwy.

Pokręcił głową, wyciągając dłoń i kładąc ją na podawanym kubku, ale tak naprawdę opierając dotyk o rękę Ye Liana. Pod opuszkami wyczuwał subtelne, gładkie zimno muskając je własnym, podniesionym przez gorączkę ciepłem. Na błonę między kciukiem a palcem wskazującym tryskały mu mikroskopijne, wyskakujące z plastikowej jednorazówki kropelki. W szumie rozpuszczającej się tabletki przypominał sobie, po kolei, wszystkie jego argumenty. Obaj wiemy, że... - Ty wiesz, że nie możesz tu zostać. Nie mieszaj mnie do tego. - Spałem w twoim pokoju. - Zaznaczę, że spałeś w wielu pokojach, Ye Lian, i żaden się z tego powodu nie zawalił. - Gdzieś w tej rezydencji znajdują się ludzie, z którymi tu przyjechałeś... - A ludzie, z którymi przyjechałem, chrapią tuż za ścianą. Co niespecjalnie ci wczoraj przeszkadzało. - ... nie chciałbym, aby cię ze mną zastali. Nagły śmiech, niemal szczerze rozbawiony. - Ale nagle sobie zdałeś sprawę, że nie chcesz, bym był widziany w twoim towarzystwie. Bo to jest proste do wytłumaczenia, ale ty nie lubisz prostych rozwiązań.

Uniósł wolną rękę. Prawie jak kilka chwil wcześniej Ye Lian uniósł swoją. Aby zatrzymać. Wyjątek był taki, że Shin'ya chciał przyhamować nie jego. Próbował siebie. Ten niby obronny gest był przede wszystkim mentalnym murem pomiędzy tym co chciał, a co powinien zrobić. Stop. To naprawdę jest tego warte? Nie było.

- Gdyby ktoś tutaj wszedł - zaczął więc wbrew myślom, powoli opuszczając nadgarstek. Nim ciężki przegub zawisł luźno wzdłuż sylwetki na sekundę tknięcie zabandażowanych paliczków trafiło na napiętą szczękę, pocierając ją w nerwowym, pełnym zmęczenia nawyku. - Zobaczyłby ciebie śpiącego pod siedmioma warstwami narzut, chorego i rozmemłanego, i mnie wkomponowanego w fotel o połowę mniejszy niż to wygodne. Naprawdę sądzisz, że ten tajemniczy ktoś wparowałby tutaj, bogowie raczą widzieć po co w ogóle wyważając drzwi, zastał półprzytomnego ciebie i mnie ledwo ogarniającego po której stronie orbity się znajduję, po czym ten ktoś miałby z góry założyć, tak po prostu, na obraz dwóch typów oddalonych od siebie na maksymalną długość powierzchni, że wynajęliśmy jednoosobowe pomieszczenie parametrów szkolnego składziku do spędzenia upojnej nocy w nawiedzonej rezydencji, aby później odseparować się na dwa oddzielne meble, bo jesteśmy jawnymi wrogami sensownie przeprowadzonej operacji o kryptonimie odpoczynek i hobbistycznie lubimy utrudniać sobie życie?

Zamilkł raptownie, walcząc z dwoma odruchami. Z tym, aby wykaszleć się w pięść, wyrzygując z płuc całe zapotrzebowanie tlenu. Oraz z tym, aby ten sam tlen wypuścić przez gardło w głośnym, sfrustrowanym rozdrażnieniu. Wyczerpaniu, które pojawiło się na zachowanie Ye Liana, jego niepohamowane obawy i tworzenie zaawansowanych wymówek, brzmiących mądrze, sensownie i z pewnością mogących trafić do publiki, ale jednocześnie kompletnie niepotrzebnych, wymuszonych i odbierających swobodę przeżywania zupełnie normalnej sytuacji.

Nie wykaszlał się ani nie westchnął tylko dlatego, że nie dał rady zdecydować co lepsze.

- I tak wyjdziesz. - Wiedział doskonale. Zanim Ye Lian to przyznał. Zanim sam, przypadkiem, został wyrwany ze snu. Nawet jeszcze przed próbą ułożenia się w jakkolwiek sensownej pozycji, kiedy starał się dopasować do sylwetki za krótki koc, ostatecznie i tak z tego rezygnując, pozwalając, aby materiał odsłaniał bose stopy i non stop, przy byle zmianie, zsuwał mu się wpierw z ramienia, a potem z całego boku. Wiedział, bo stojący przed nim mężczyzna, mimo swojego wysublimowania, naprawdę był jedynie zalęknionym hipokrytą. - Ale mógłbyś zostać.

(Kłam. Łżyj jak pies.) Przypatrywał się mu intensywnie, popchnięty o pół kroku; choć to za dużo powiedziane. Bardziej po prostu przełożył ciężar ciała z pięty na przód stopy, prawej, by móc przekrzywić głowę, znaleźć się odrobinę bliżej zaczerwienionej twarzy. (Do tego jesteś stworzony, marny aktorzyno. Jeżeli nie chcesz, aby cały plan szlag trafił, uzależniaj go od siebie. Teraz ucieknie, następnym razem też, i kolejnym, ale już coraz mniej chętnie, mniej stanowczo. Wystarczy zasiać co trzeba, plony zbierzesz później. Użyj jak raz gęby do czegoś innego niż tępe teksty.) Sam siebie musztrował? Tyle razy wbijał do łba, aby odegrać bezbłędnie repertuar i właściwie nigdy się go nie trzymał. Nagle naprawdę jednak parsknął, częściowo na własne myśli, na ten dobijający się do niego Głos Rozsądku, częściowo zwyczajnie na sytuację, częściowo przez brak pomysłu jak zareagować inaczej.

Kiedy stał w takim rozdarciu - pomiędzy sennością i przytomnością, pomiędzy rzetelnym w postanowieniu codziennym Ja a Ja, które miało ochotę odpuścić, na jeden cholerny poranek zapomnieć, że wszystko to wyreżyserowana scenka do kiepskiego filmu, oprzeć czoło o zagłębienie cudzego ramienia, odetchnąć zapachem, którym upajał się pół poprzedniej nocy, w rozdarciu między życiem, którego i tak nigdy nie odzyska a ślepą wiarą, że może jednak, może to jakoś ugra, może coś wymyśli - wtedy właśnie wyglądał na najbardziej zmęczonego. Skóra pod powiekami zdawała się krwista, kiedy jeszcze trochę przechylił skroń i zmiana kąta przemieściła cienie. Odległość dziesięciu centymetrów wystarczyła, aby dostrzegał każdy akcent odbijający się w srebrnych tęczówkach.

Żaden z nas nie może nigdy wziąć tego na poważnie.

- Wiesz kto ucieka z miejsca zbrodni? - Palce działały subtelnie, cały czas się przemieszczały, a teraz sięgnęły już nadgarstka, wsuwając pod rękaw golfu i płaszcza. Pod swoją linią papilarną Shin'ya wyczuł lekkie zgrubienie; ślad ugryzienia, które z niepasującą do siebie tkliwością pogładził miękkim ruchem. - Sprawca. - W zogniskowanym spojrzeniu tliły się pożarne ognie.

I naraz, jakby pękła linka cierpliwości albo przeskoczył kanał w telewizorze, wyprostował plecy, odsuwając się gwałtownie od woni drogich zapachów i ciepła cudzego oddechu. Krtań drażniła chrypa, potrzeba odkaszlnięcia, której realizację opóźnił wymownym odchrząknięciem. Dudniło mu, ale nie był w stanie sprecyzować czy to przez wzgląd na galop myśli - najróżniejszych, najgłupszych - czy jednak przez przeziębienie.

- Chyba faktycznie się załatwiłem. - Pociągnął nosem; cicho, taktycznie, zaraz przełykając ślinę i układając usta w uśmiechu. - Mam dwie sprawy. - Kciuk objął smukły przegub, jakby w obawie, że mężczyzna nagle się wycofa. - Pierwsza: przyjdziesz do mnie za jakiś czas. Jest coś, w czym możesz mi pomóc. Druga: kiedy wyzdrowiejesz i przestaniesz przewracać oczami na sam mój widok, zadzwonisz albo napiszesz wiadomość. Wtedy gdzieś cię zabiorę. Bo mam sprawę, ale może poczekać. Ah. - Zreflektował się nagle, wzruszając barkami, jak ktoś, kto omal zapomniał o najważniejszym. - Jednak jeszcze jedna. Wypij połowę tej twojej cudotwórczej aspiryny, bo nie wyglądasz najlepiej. I, zanim trzaśniesz mi drzwiami przed nosem, podaj mi resztę lekarstwa. - W minimalnie zadartym podbródku czaiło się coś prowokacyjnego - może przez to, że spoglądał na niego z góry. - Mając zajęte usta, nie będę mógł nikomu powiedzieć o twojej ucieczce, hm?

Warui Shin'ya

Ye Lian ubóstwia ten post.

Ye Lian

30/3/2024, 00:27
Mógł przerwać mu w połowie wypowiedzi. Mógł w ogóle nie brnąć w tę dyskusję, ale z jakiegoś powodu opuszki palców napięły się na plastikowym naczyniu i zgniotły przedmiot pod wpływem muskającego wyważonego dotyku. Nie tylko reakcja, w której niemal strącił opakowanie na wykładzinę, mogła zdradzić chłopakowi, że mężczyzna nabrał ostrożności (pomimo wyćwiczonego dystansu i kunsztu) — niczym wywołany do tablicy nastolatek; jakby mimo pewności swoich argumentów, został przeszyty milionem kompletnie niezrozumiałych dla niego wyjaśnień, dokładnie jakby wypytywano go z materiału, którego nigdy dotąd nie przerabiał; albo który podczas omawiania spędził czas domu, napełniając kosz kolejną wydmuchaną chusteczką. Wszystkie te uwagi odbijały się w szarych oczach, jakby w otaczającej ponurej ciemności, przejęły rolę gwiazd, konstelacji rozsypanej na kobaltowym nieboskłonie. W spojrzeniu tego lustra malowało się zaskoczenie – dokładnie pomiędzy pewnością, która chybotała w posadach i kulturą, która trzymała wargi w żelaznych ryzach, zamkniętej, acz miękkiej linii.

Próba dominacji w chwilach obnażających jego delikatność przyprawiała o ból ścięgien; w obronnych reakcjach, rysowały smukłość zadbanych mięśni. Tknięcie wkradające się pod poły ubrań, sprawiało, że na krótką chwilę zadrżała dłoń trzymająca kubek, tak jakby mężczyzna pragnął przyciągnąć napój bliżej siebie, poczuć stabilność ciała, które jak wrośnięte w ziemię, rejestrowało w ogłupionym zaskoczeniu figlarnie przeskakujące płomienne iskry w zmętniałym gorączką złocie. Ich skrzący blask hipnotyzował, dłoń obejmowała przegub, jakby myśliwy w końcu pochwycił zwierzynę, na którą czekał w ukryciu przez kilka godzin. Plastik strzelił pod zadbanymi palcami, a pisarz poza drobnym rozchyleniem klejących się ze sobą warg, mógł jedynie zawiesić głowę, której popielate pasma mieniły się w półmroku, później unieść podbródek, wypuścić powietrze — w bezsilności — i nieświadomie poruszyć mięśniem przy kąciku warg, jak gdyby drgnął nim impuls, tak bliski ludzkiemu rozbawieniu.

Shin'ya. — W jego ustach imię zabrzmiało łagodnie; jakby dźwięk ułożonych przy sobie głosek nie potrafił nabrać tej racjonalności i suchości, która następowała później: — Nie mam pojęcia, jak powinienem odpowiadać na twoje argumenty, w momencie, kiedy nadajesz im tak błahego brzmienia. Ja- — uzmysłowił sobie, że nie wiedział nawet, co powinien mu powiedzieć; z czego się usprawiedliwić; i czy w ogóle. — Zdaję sobie sprawę, że podchodzimy do tego tematu inaczej. To nie ty musiałeś myśleć tymi kategoriami przez całe życie. Prosto jest odseparować się od czegoś, z czym się nie utożsamiasz. A zauważyłem, że robisz to niemal w każdym przypadku, sprawiając, iż zaczynam zastanawiać się, czy istnieje dla ciebie coś równie osobistego, coś w czym się poczuwasz. Albo jesteś tak dobrym kłamcą. Aktorem zdolnym odegrać wszystko. Ale przecież nie mógłbyś grać całe życie.

Gdyby tylko wiedział, ile w tych kompletnie niepoważnie wypowiedzianych słowach mieściło się prawy. W jaką breję fikcji pozwalał spoglądać mu Shin'ya, jak bardzo się nie mylił; największym niebezpieczeństwem w jego dotychczasowym życiu nie było odsłonięcie swoich największych pragnień przed Ichiru, a zmierzenie się z nim – z chłopcem, który przez połowę jego czasu spędzonego w Japonii był tłem umykającym za obiektem największych marzeń; z miodowymi oczami, które w końcu zdawał się widzieć naprawdę, tak jakby dotychczas spoglądał na Shin'yę, jak przez mleczną szybę, niezbyt zachęcony, aby zetrzeć naciągniętym na nadgarstek materiałem gęstą parę. Nawet w tym krótkim zbliżeniu, na który wstrzymał oddech, nie bał się spoglądać w wyróżniające się źrenice. Dostrzegał w spojrzeniu mrok opadającej grzywki. Miód oblany zagadkową czernią.

(Wiesz kto ucieka z miejsca zbrodni? Sprawca)

I choć oskarżenie przeszyło płuca Ye Liana, niczym lodowaty kolec, zebrał cicho powietrze w rozchylone usta. Chwila ciszy przesiąknęła posłusznym tonem. Jakby czekał na tę spowiedź od lat:

A nie jestem nim?

Zapatrując się w jego oczy, zdusił w sobie cały nawracający ból. Chciał przyznać się przecież od lat. Wielokrotnie wykręcał numer alarmowy, ale po usłyszeniu głosu dyspozytorki, wciskał czerwoną słuchawkę i wczepiał palce we włosy. Uważał, że nie zasługuje nawet na to. Na podtrzymywanie swojego życia za kratami. Ale może się mylił. Może zasługiwał na to przede wszystkim; o przypominaniu mu o każdym błędzie, kiedy twarz lądowałaby na bruku. Jednak mimo rozpaczy, powstrzymywała go też nadzieja. Świadomość, że wśród tych błąkających się dusz, może w końcu natknie się na niego. Długie lata liczył, że którekolwiek z ofiar tego śmiertelnego wypadku posiadało cel tak silny, iż nierozerwalne więzy skrępowały duszę w Kakuriyo. Poszukiwał ich. A kiedy mijały miesiące i lata, zwątpił po raz kolejny. Nie myślał już o przyznaniu się: o więzieniu, upokorzeniu i bólu. Myślał o śmierci. Czuł, że nie ma siły czekać na nią w sądzie. Gdyby tylko Shin'ya wiedział, że jego wiadomości na temat Wataru Tsurumi i poradnika dla samobójców — o którym wczoraj rozmawiali — pomogły mu wybrać odpowiednią technikę. Niestety plan przerwał pikający nad głową kardiomonitor. Już nigdy nie wróciłby do tych samych decyzji.

Nie jestem sprawcą całego zamieszania?

Był. Nawet kiedy te subtelne usta układały się gładko, całkowicie świadomie przemycając całą swoją winę do tych spłyconych słów. Wiedział, że Shin'ya nie połączy jej z wydarzeniami sprzed pięciu lat. Nigdy nie wykazał względem niego podejrzeń.

Czuł się odpowiedzialny za jego stan. I choć nie skomentował zmizerniałego wyglądu żadnym zdaniem, gryzło go to przeklęte sumienie. Wiedział, że to do czego doprowadził, było do niego niepodobne. Lekkomyślne. Zdawał sobie sprawę, że rozkłada go gorączka, a jednak bez najmniejszego zastanowienia pozwolił przywrzeć się do umywalki, zedrzeć z siebie ubrania i oddać chwili dyktowanej pragnieniem. Nigdy tak nie działał. Nigdy nie pragnął ogłupienia.

Poproś mnie, abym zaprzestał wreszcie myśleć.

Ze wszystkich zasłyszanych warunków, które miał wkrótce spełnić, najbardziej zaskoczył go ostatni. Układające się słowa na tych wysoko usytuowanych wargach, zmuszały Ye Liana do lekkiego zadzierania wzorku, do okrywania tęczówek kotarą spadających na wzrok rzęs. Wiedział, że nie powinien z nim dyskutować. Nawet jeśli zamierzał zakomunikować mu, że przyjmie leki w domu, to czy to wszystko warte było wykłócaniem się o marny łyk?

Nie za dużo tych spraw w obliczu jednej, którą dla ciebie miałem?

Nie zabrzmiał jednak pretensjonalnie. W którymś momencie przełożył ostrożnie kubek do drugiej reki, aż odgiął się plastik; trzasnął charakterystycznie. Palce dłoni przytrzymywanej przez chłopaka rozprostowały się i dotknęły powściągliwie kości przy nadgarstku. Ten dotyk był jednak lekki jak piórko. W oczach mężczyzny mieściła się delikatność, nawet jeśli oszroniona tym stawianym między nimi dystansem.

W momencie, gdy krok Ye Liana wycofał się zgrabnie, przeniósł wolną dłoń na ramię chłopaka. Delikatnie zmienił się w nim miejscem, a wraz z napierającym uciskiem na bark, zmusił, aby ciało spoczęło na brzegu rozłożonego łóżka. Teraz to on spoglądał na niego z góry. Przez krótką chwilę — bo usta przywarły do kubka, a wzrok stał się niedostępny. Poruszyła się grdyka. Dystans miedzy ich twarzami zmniejszył się, a palce zebrały w nerwowości materiał zarzuconego na Shin'yę T-shirtu. Dopiero w ułamku chwili — gdy skrzyżowali spojrzenia — Shin'ya mógł dostrzec jakiś rodzaj charakteryzującej go niepewności.

Wraz z chwilą, gdy ich wargi połączyło ciepło, dreszcz przemknął po całej długości pleców. Nieśmiały ruch poprosił chłopaka o współpracę; na wtłoczenie na język tej jednej zarezerwowanej dla niego porcji, podkreśloną łagodnym, wciąż lekko wycofanym muśnięciem języka. Pozostał w ich nozdrzach jedynie zapach wywietrzanych zapach perfum, kiedy krótkie cmoknięcie rozerwało rozgrzane usta. Niepewnie uniósł się na miękkie nogi; chciał zabrać te szklane odpowiedniki z pola prześwietlającego widzenia. Wcale na niego nie patrząc, przetarł kciukiem kącik warg. Był lekko strapiony. Odchrząknął, aby nabrać dystansu. I kiedy błyskotliwość kolorytu — zmieszana, ale w jakimś stopniu lekko rozjaśniona — omiotła te znajdujące się pod nim płynne złoto, zdołał wyszeptać tylko:

Do zobaczenia.

* * *

Bicie serca to nic innego jak rytmiczny skurcz przedsionków i następujący po nim skurcz komór. Prawidłowo bije miarowo z częstotliwością średnio sześćdziesięciu–osiemdziesięciu uderzeń na minutę. Ten nieprzerwany rytm generuje i utrzymuje węzeł zatokowy zlokalizowany w prawym przedsionku serca. Przy więcej niż stu uderzeniach na minutę można mieć do czynienia z tachykardią [...]

Kiedyś o tym czytał, ale nie sądził, że to ten rodzaj anomalii dopadł go na opustoszałym holu rezydencji.


WĄTEK ZAKOŃCZONY
 @Warui Shin'ya

Ye Lian

Arihyoshi Hotaru ubóstwia ten post.

Sponsored content
maj 2038 roku