Wiadukt Arasaka
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Sob 3 Wrz - 22:25
Wiadukt Arasaka


Nowoczesna platforma ulokowana nad ruchliwą, wielopasmową ulicą powstała tu zaledwie kilka lat wcześniej w celu zapewnienia bezpieczeństwa ludziom przekraczających szeroki pas drogi. Wpasowana w stylistykę dzielnicy architektura tej konstrukcji to jednocześnie wielka przestrzeń reklamowa, która kierowcom przekraczających ją od spodu wyświetla kolorowe, interaktywne  obrazy promowanych produktów, okolicznych wydarzeń czy urywki najświeższych informacji z kanałów telewizyjnych. Dla pieszych przygotowano obszerne przejście z rzędami ławek ustawionymi na środku, a oddzielonych od siebie wielkimi donicami z miniaturami drzewek owocowych. Ruchome schody i winda dla niepełnosprawnych zapewnia sprawny przepływ pieszych, których w godzinach nocnych jest w tej okolicy mrowie.

Haraedo
Miyazaki Żałość Tsukiko

Czw 29 Wrz - 23:55
21 września, 2036

Zaprzestanie błąkania się po okolicach Yakkari zajęło jej zbyt wiele czasu. Miała sporo szczęścia, że nie natrafiła na żadnego członka Tsunami, który postanowiłby stanąć na jej drodze i odesłać ją na ostatecznie w niebyt, czy cokolwiek potencjalnie czekałoby kobietę po kolejnej już śmierci. Choć tym razem ostatecznej.
— Mógłby spróbować. Wycięłybyśmy to głupie serce przekonane o własnej odwadze i zmiażdżyły pod obcasem, a potem wydarły z jego głowy, co się WTEDY stało — Tsukiko jest dzisiaj wyjątkowo sfrustrowana, jej gniew jest niczym ropiejąca rana, która zatruwa zdrowe tkanki, a Miyazaki dzisiaj milczy.
  Żałość jednak nawet nie komentuje nielogiczności swojej Obsesji. Pomijając aspekt wyciągania informacji z osoby, która zapewne kompletnie nie wiedziałaby, co w trawie piszczy, to aktualnie była cieniem dawnej siebie i ciężko byłoby ją nazwać poważnym zagrożeniem. A dostatecznym problemem były już dla niej wrogo nastawione yōkai i demony, przed którymi na razie chroniła ją tylko stara reputacja, a ta prędzej czy później (a raczej prędzej) legnie w gruzach. Jeszcze udawało jej się zakładać maskę starej siebie na twarz, ale pęknięcia były coraz większe.
  I zbyt często zapominała, dlaczego jest w danym miejscu. Jak na przykład teraz. Nie pamiętała, po co pojawiła się na wiadukcie, jakie wspomnienia bądź informacje ją tutaj przygnały. To było frustrujące, ale przede wszystkim istniało ryzyko, że wpędzi się przez swoje zachowanie w kłopoty.
  Ciężkie westchnienie opuściło jej usta, gdy oparła się łokciami o barierkę, kierując spojrzenie szarych oczu na ulicę pod spodem. Chciała coś zrobić. Musiała. Czego szukała? Kogo? Jako yūrei teoretycznie nie powinien męczyć ją ból głowy (a pamiętasz, że masz dziurę w czaszce?), ale psychika skutecznie była w stanie wytworzyć doznania, które odczuwałaby będąc człowiekiem.
  Starała się skupić. Rozluźnić spięte mięśnie, rozplątać ten węzeł niepotrzebnych myśli. Odzyskać chociaż złudną kontrolę nad sobą, czy chociaż własnymi emocjami. Wdech, wydech. Napiąć, przytrzymać, odpuścić. Nagle jednak coś innego przedarło się do jej myśli. Instynkt, chociaż rozlazły i nieostry, kazał jej powrócić do czasu rzeczywistego. Odsunęła się od barierki, złożona parasolka bujnęła się w rytm jej ruchu, a głowa Żałości przesunęła się w lewo. Wpatrywała się przez chwilę w tłum mijających ją ludzi, dla których była kompletnie niewidoczna, natomiast to nie oni ją interesowali.
  Czy ona słyszała miauknięcie?
  Miała lekką słabość do zwierząt, tym bardziej, że te często widziały więcej, niż przeciętny homo sapiens.
  — Kici kici kici?  — Byleby to nie był jakiś koci yōkai, akurat tego jej do szczęścia nie było potrzeba.
  Chociaż niewykluczone było, że po prostu się przesłyszała. W końcu ostatnio umysł lubił płatać jej figle, a jej koncentracja ostatnio potrafiła być gorsza, niż u pieska preriowego.

@Hasegawa Jirō

Aktualny wygląd: forma yūrei: Czarna sukienka za kolano z koronkowymi rękawami,
żałobny fascynator z czarną woalką, czarne, niewysokie obcasy i czarna parasolka.


Wiadukt Arasaka Sfq5ql1
Miyazaki Żałość Tsukiko
Hasegawa Jirō

Nie 2 Paź - 23:58
  Oswajanie się się z tłumem, na nowo, wcale nie przychodziło tak łatwo. To całe wmawianie sobie anonimowości nie działało, gdy zdrowy rozsądek ciągle podpowiadał, że przecież nie był już jednym z nich. Oni byli żywi. On, mimo posiadania na powrót ludzkiego ciała, już nie. Nie mógł nawet myśleć, że wrócił do swojego ciała, bo przecież nie było jego. Wyglądało jak on, ale to nie był on. Należące do niego zwłoki, gdziekolwiek były, nie zniknęły przecież. Gdzieś tam były.
  Razaro nigdy nie myślał, że będzie kiedykolwiek zawracał sobie ten pusty łeb takimi tematami. Po śmieci wszystko miało się samo ułożyć. Gówno prawda. Bycie martwym było strasznie skomplikowane. Kolejny raz zaciągnął się papierosem, zdając sobie sprawę z tego, że trzęsą mu się ręce. Nie tylko przemyślenia, ale i pogoda wraz ze spadającą temperaturą postanowiły mu dać w dupę. Świetnie.
  Miał chyba jeszcze jakieś drobne na karcie. Może posiedzi trochę czasu w jednym z tańszych, ale za to dobrze ogrzanych pubów. Za cenę jednego piwa będzie to uczciwa wymiana. Z zamyślenia i jednocześnie marszu wyrwało go przywołanie, na które nie powinien zareagować. Nie dlatego, że żaden szanujący się samiec nie powinien na nie reagować, a dlatego, że doskonale wiedział dlaczego to niewinne kici kici zabrzmiało tak niepokojąco. Zatrzymał się, zanim dotarło do niego, że równie dobrze mógł to zignorować i udawać, zupełnie jak tłum z którym podążał, że niczego nie widzi ani nie słyszy.
  Za późno. Patrzył w bezruchu na yurei. Wyróżniała się strojem, zdecydowanie. Jednak i również zachowaniem, gdy Razaro porównał swoje miotanie się między ludźmi jako duch z jej niemal znudzonym spokojem. Przełknął nerwowo ślinę. Wiedział, że usłyszała jego koty. W końcu nadal trzymał ciemny koci kłębek dymu na ręku, przyciskając do brzucha, jak żywe kociątko. A raczej dwa kłębki, bo gdy jeden z kotów ziewnął, z jego mordki nadal wystawała druga, jak u ksenomorfa.
  Ostatnie spotkanie z samicą z Kakuriyo skończyło się prawie poszatkowaniem jego duchowej formy. Wszystko dlatego, że zareagował na przywołanie. Tutaj jednak duch wyraźnie wołał koty, nie jego. Może był więc bezpieczny? Ale czy chciał narażać koty? Po chwili jednak, i zrezygnowanym westchnięciu, ruszył w stronę yurei. Wsunął papierosa do ust, by mieć wolną rękę i sięgnął do kaptura swojej bluzy, skąd wyciągnął jeszcze jeden koci kłębek. Wszystkie zdawały się wyglądać identycznie, ale Jirō najwyraźniej je odróżniał.
Proszę, twoje kici kici – powiedział, wciskając jej kociego duszka w dłonie – Czemu tu jesteś? Skoczyłaś stąd?
  Wyjrzał szybko za barierkę, spodziewając się ujrzeć wstrzymany ruch na ulicy na dole i masę zamieszania. Jednak nieprzerwany wąż złożony z samochodów zdawał się poruszać równie płynnie co zawsze.
Nie skoczyłaś? – spytał z trudnym do ukrycia zawodem w głosie, przenosząc wzrok na jej twarz i dopiero zauważając ranę na jej głowie – Och, faktycznie nie skoczyłaś.


@Miyazaki Żałość Tsukiko
Aktualny ubiór: link




Hasegawa Jirō

Miyazaki Żałość Tsukiko ubóstwia ten post.

Miyazaki Żałość Tsukiko

Pon 10 Paź - 18:49
  Szare oczy niespiesznie otaksowały sylwetkę zbliżającego się yurei. Ewentualnie medium, na razie ciężko było jej to określić. Z pewnością jednak ciało mężczyzny było realne (ludzkie, z krwi i kości) co uniemożliwiało jej jakąkolwiek fizyczną interakcję z nim, co w gruncie rzeczy nie było ani wadą, ani zaletą. A przynajmniej pod warunkiem, że nie był nadgorliwym egzorcystą, bo nie miała aktualnie po pierwsze siły, a po drugie ochoty, na mentalne przepychanki.
  Jednak bezpośredniość nieznajomego lekko ją zaskoczyła, bo jednak nie spodziewała się, że w jej w rękach tak o prostu wyląduje… kot. Duchowy kotek. Żałość zamrugała z pewną dozą niedowierzania (a rzadko kiedy bywała zdziwiona), natomiast teraz mogła być już niemal pewna, że natrafiła na drugiego yurei. Chociaż równie dobrze mógł mieć po prostu bardzo urocze shikigami. Ta niewiedza była w pewien sposób irytująca, bo na przestrzeni ostatnich kilku lat potrafiła bezbłędnie to wyczuć, a teraz wróciła do punktu wyjścia, gdzie musiała obstawiać, co jest bardziej prawdopodobne.
  Blade palce z paznokciami pomalowanymi na czarno wplotły się w widmowe sploty sierści, by móc podrapać zwierzę po łepku. Zmieniła ułożenie dłoni, delikatnie zarzucając sobie kota bardziej na bark, by miał pewną swobodę ruchu i możliwość ucieczki, jakby jednak uznał, że niespecjalnie pasuje mu jej towarzystwo. Podbródkiem otarła się o ten nietypowy kłębek dymu, chociaż oczy wciąż miała skierowane na rozmówcę.
  — Naprawdę? Rozczulił Cię kotem? — mruknęła z przekąsem Tsukiko. — Skup się lepiej na tym, jak przekabacić tego przerośniętego beagle’a na swoją stronę.
  Beagle. Czy to przez nieco krępą, muskularną sylwetkę mężczyzny któraś część jej jaźni skojarzyła go sobie z dobrze zbudowanym psem gończym? Niespecjalnie miała zamiar się tym przejmować, chociaż gdzieś w środku niej pojawiła się odrobina rozbawienia.
  — Myślę, że jakbym skoczyła, to wyglądałabym zapewne nieco gorzej — Miała czysty, delikatny głos o łagodnym brzmieniu. — A jakbym zrobiła to dzisiaj, to zapewne musiałbyś się przedzierać przez tłum ludzi zainteresowanych tym faktem.
  Chociaż z pewnością nie była ubrana stosownie do wrześniowych warunków pogodowych, to jednocześnie w tej formie nie miało to żadnego znaczenia. Co prawda włosy miała wilgotne, jakby dopiero co uciekła przed deszczem, a rozmazany wodą makijaż faktycznie upodabniał ją do jakiegoś zawodzącego ducha, ale z pewnością nie sprawiała wrażenia, jakby miała zamiar rzucić się na Razaro z pazurami. Czy zacząć lamentować. Obie opcje równie często przerażały inne osoby.
  — Masz bardzo interesujących towarzyszy. To twoje shikigami? – powiedziała, ponownie zwracając głowę w jego kierunku. — Ah, jestem Miyazaki Tsukiko. Za życia, i gdy miałam jeszcze medium, byłam psychoterapeutką, więc jeśli masz problem egzystencjalny będąc duchem, tudzież senkenshą, to możemy na ten temat porozmawiać.
  W jej głosie pojawiła się lekka nuta rozbawienia i przekory, wskazująca na to, że propozycję raczej można luźno interpretować. Natomiast dziwnie się czuła, wypowiadając swoje imię i nazwisko. Owszem, było jej, ale od dawna jako Żałość stanowiła pewne centrum, gdzie roztrzaskane wspomnienia składały się z powrotem w całość. Nazwisko i imię należało jednocześnie do niej, jak i do Obsesji, a także starego, zniekształconego „Ja”.
  — Podałabym ci dłoń, ale w mojej aktualnej formie jest to raczej bezcelowe, więc liczę, że mi to wybaczysz —Uśmiechnęła się delikatnie, cały czas uważając na kota, by przypadkiem go nie wystraszyć żadnym ruchem. — Plus sugeruję stanąć bliżej barierki. Nie chcę cię zrzucić, i nawet nie byłabym w stanie, ale zwracasz na siebie uwagę blokując ruch i gadając z powietrzem.
  Nie pamiętała, kiedy ostatnio miała okazję pogłaskać jakieś żywe stworzenie. Chociaż ostatnimi czasy zaniki wspomnień zdarzały jej się zdecydowanie częściej, niż rzadziej. W towarzystwie innych skutecznie nakładała rozgarniętą maskę i miała nadzieję, że faktycznie jeszcze nie miała okazji poznać się z mężczyzną, chociaż naszły ją teraz pewne wątpliwości. W końcu bez chwili zawahania podał jej jednego ze swoich kotów… nie pozwoliła jednak, by na masce spokoju, pewności siebie i względnej łagodności pojawiła się jakakolwiek rysa, ale wiedziała, że gdzieś z tyłu niecierpliwie czeka na odpowiedź.

@Hasegawa Jirō


Wiadukt Arasaka Sfq5ql1
Miyazaki Żałość Tsukiko
Hasegawa Jirō

Sob 5 Lis - 1:01
  Przez kilka sekund wlepiał spojrzenie w kota, którego jej podał, a które przez intensywność jego spojrzenia zdawały się być wiecznością. Musiał upewnić się, że nie zrobi czegoś, czego by nie przewidział. Kłębkowi dymu co prawda pewnie trudno byłoby skręcić karczek, o ile jakikolwiek miał, ale Razaro nie chciał narażać duszków na jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Nawet to wyłącznie pozorne.
Właśnie nie jestem pewny – odparł, ściągnięty nagle myślami z powrotem na ziemię, najpewniej za sprawą jej głosu – Jest słynne zdjęcie samobójczyni, która skoczyła z ponad osiemdziesiątego piętra Empire State Building i wylądowała na limuzynie w taki sposób, że jej ciało z zewnątrz nie miało żadnych widocznych ran. Dla yurei to chyba jak trafić jackpot.
  Te słowa średnio do niego pasowały i wcale nie chodziło o zwyczajny ton głosu podczas rozmowy o potencjalnym samobójstwie, ale zwykle próżno można było oczekiwać, że ktoś taki ma jakąkolwiek wiedzę z zakresu kultury. Ktoś, kto potrafi pisząc, zrobić błąd w swoim własnym imieniu. Czteroliterowym.
  Choć może powinien się ugryźć w język rozmawiając z innymi, którzy zginęli. Nie był pewien. Nowopoznana dusza nie wyglądała na urażoną, ale tego nigdy nie można było brać za pewnik. Zerknął szybko, kątem oka na jej twarz, by wyłapać jakiekolwiek zmiany w mimice, które mógłby potraktować jako podpowiedź. Może nie przejmowałby się tym, gdyby wiedział, że sama porównała go do psa.
Nie, to moi przyjaciele. Cała piątka zginęła przeze mnie. Muszę je zaprowadzić... no wiesz, na drugą stronę. Ten którego trzymasz to Kokos – powiedział, chyba po raz pierwszy przed kimś innym przyznając się do faktycznej winy; jednocześnie najpierw przedstawiając kota, jakby stawiał te duszki ponad sobą – Ja mam na imię Razaro.
  Przyzwyczajenie co do traktowania swojego imienia jako pseudonimu znowu wzięło górę. Zresztą jakie to fatycznie miało znaczenie. To tylko imię. Choć może nastraszony przez Shirshu wizją egzorcyzmów wolał dmuchać na zimne i nie wyjawiać prawdziwego imienia i po prostu nie chciał się do tego przyznać, nawet przed samym sobą.
I jakie problemy egzystencjalne innych rozwiązywałaś? – zainteresował się, mrużąc lekko oczy, jakby próbując wybadać czy faktycznie może skorzystać z jej propozycji.
  Dość ostrożnie, nie tylko dlatego, że tak naprawdę o zawodzie psychoterapeuty nie wiedział nic ponad to, co widział w przerysowanych filmach.
Chociaż z drugiej strony myślałem, że to ja będę mógł ci w czymś pomóc.
  Powiódł spojrzeniem po tłumie, na który zwróciła mu uwagę. Przygryzł filtr kończącego się papierosa. Faktycznie sam mógł zwracać na siebie uwagę dość niecodziennym zachowaniem, ale jakaś gorzka myśl sprawiała, że niezbyt się tym przejmował. Mimo to dostosował się do jej prośby, polecenia, sugestii i usunął się na bok, schodząc ludziom z drogi.
Nie martw się, nikt nie zareaguje inaczej niż spojrzeniem. Nawet jeżeli ktoś wezwie psy, to mnie nie zwiną. Jeżeli zbliża się zima to nigdy nie aresztują nikogo z Nanashi, bo wiedzą, że potrafimy specjalnie coś odwalać, by móc grzać tyłki w areszcie.


@Miyazaki Żałość Tsukiko




Hasegawa Jirō
Miyazaki Żałość Tsukiko

Pią 2 Gru - 16:23
Jego ostrożność niespecjalnie ją dziwiła, chociaż zaprzeczała trochę wcześniejszemu impulsywnemu zachowaniu; najpierw wręczył jej kota, a potem zaczął się o niego martwić. Z jakiegoś powodu lekko ją to rozbawiło, ale nie pozwoliła, by wpłynęło to na jej mimikę. Nie chciała go przypadkiem urazić, tym bardziej, że głaskanie czarnego kłębka kociego dymu sprawiało jej przyjemność i miała nadzieję, że uda jej się chociaż jeszcze przez chwilę utrzymać zwierzę na rękach. Wydawała się niespecjalnie zrażona faktem, że kocie pazury zaczęły trącać mokre kosmyki włosów, które opadły jej niesfornie na kark.
  — Hmmmh, ciekawy punkt widzenia. — Wargi uniosły się w rozbawionym uśmiechu, który sięgnął oczu, ujawniając drobną, ledwo zauważalną siateczkę zmarszczek w ich kąciku. — Myślę jednak, że większość osób decydujących się na skok wygląda  gorzej. Tym bardziej, gdyby jeszcze dodatkowo po ciele przejeżdża jakaś ciężarówka. Połamane kończyny, wystające kości, rozmazany makijaż, czołganie się. Mało ujmujące. Chociaż dziury po kuli w czaszce też nie nazwałabym pełną uroku.
  Wzruszyła ramionami, najwyraźniej całkowicie przyzwyczajona już do tematu śmierci i potencjalnych widoków z tym związanych, chociaż temat poruszony przez nieznajomego uznała za całkiem interesujący. Nieświadoma jego pochodzenia założyła, że musiał być całkiem obyty z kulturą... bądź popkulturą. Na dwoje babka wróżyła.
  — Na drugą stronę... — powtórzyła cicho, z pewną dozą namysłu, przez moment patrząc na niego intensywniej. Wyglądała, jakby chciała o coś zapytać, ale jednak z tego zrezygnowała. — Wyglądają na bardzo przywiązane do twojej osoby. Miło mi ciebie poznać, Kokosie.
  Podrapała kota po podbródku, a następnie lekko ukłoniła się klasycznym eshaku w stronę Razaro, co raczej średnio przypasowało kłębkowi dymu.
  — Jestem... Żałość, jednak to jeszcze nie potrafiło jej przejść przez gardło. — Miyazaki Tsukiko.
  Dziwnie jej się wypowiadało te słowa. Nienaturalnie, ale może z czasem się na nowo do tego przyzwyczai. A może nie. Ciężko było stwierdzić.
  — Heh, najróżniejsze — mruknęła, na powrót koncentrując się na towarzyszu rozmowy. — Jeszcze jak żyłam, to na pewno obaliłam, bądź dokonałam korekty sporej ilości diagnoz. Głównie schizofrenii. Skoro słyszysz głosy, widzisz cienie, mówisz o duchach, to w standardowym gabinecie raczej bez większego gadania stwierdzą, że coś z tobą bardzo nie tak. Po śmierci... cóż. Przebranżowiłam się głównie na yūrei. Większość osób jest dość zaskoczona faktem, że wcale nie przeszli na drugą stronę, bądź nicość. Nie wiedzą, czym są yōkai, i że lepiej ich unikać, jeśli nie ma się silnej relacji z kompatybilnym medium. Część gnębi obsesja, która może być niebezpieczna dla innych. Albo po prostu cierpią. Z wielu powodów.
  A jeżeli yūrei było zbyt bliskie bycia bōrei, bądź urządzenia krwawej masakry... cóż, nie uważała, by Razaro musiał akurat tę część jej teraz poznawać. Z resztą aktualnie, gdy była bez medium, nie miało to najmniejszego znaczenia. Lata doświadczenia co najwyżej mogły jej pomóc w unikaniu kłopotów, chociaż z tym zawsze było ciężko.
  — Pomóc mi? — W jej głosie pojawiła się nuta zaskoczenia, jakby nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. — Z czystej ciekawości, a w jaki sposób mógłbyś?
  — Przerośnięty beagle mógłby się przydać. Nie wygląda na skomplikowanego w obsłudze — mruczy szyderczo Tsukiko, ale Żałość decyduje się całkowicie ją zignorować.
  Nie jest przyzwyczajona do polegania na kimkolwiek innym, niż senkensha, a starego psa ciężko nauczyć nowych sztuczek. Sama jednak doskonale wiedziała, że nie jest to niemożliwe, tylko po prostu nieco... trudniejsze.
  — Mam wrażenie, że to nie policja byłaby potencjalnym problemem, chociaż dopóki nie zachowujesz się agresywnie... — Wzruszyła lekko ramionami. — Chłód niespecjalnie ma już znaczenie dla yūrei. Nawet mając ciało są pod tym względem w bardziej komfortowej sytuacji niż żywi, chociaż to też jest dyskusyjne. Nie czuć nic, a czuć za dużo, to dość trudny wybór.
  Dymowy kłębek z pewnym sukcesem zaczął włazić jej na głowę, ale w dalszym ciągu jej to nie przeszkadzało, nawet jeśli ten widok odejmował jej profesjonalizmu. Pilnowała jednak, by przypadkiem nie spadł, bo nie była zorientowana, na ile to mogłoby mu zaszkodzić.
  — Gdzie więc zmierzałeś, zanim poniekąd stanęłam ci na drodze? Jest stąd kawałek do Nanashi, nie, żebyś jakkolwiek był przywiązany łańcuchem do jakiegoś konkretnego miejsca.

@Hasegawa Jirō

(reszta na privie, same hajdy, zt x2)


Ostatnio zmieniony przez Miyazaki Żałość Tsukiko dnia Nie 5 Mar - 23:24, w całości zmieniany 1 raz


Wiadukt Arasaka Sfq5ql1
Miyazaki Żałość Tsukiko
Hecate Shirshu Black

Pon 27 Lut - 0:55
26 luty 2037 roku;
późny wieczór, około 21:00


 Zimny wiatr mierzwił czerwone pasma włosów; unosiły się z każdym nieco silniejszym powiewem, wijąc się w powietrzu niczym gniazdo wściekłych węży. Niemal już nocny chłód oraz zimno bijące od barierki, o którą opierała się Black mroziły jej kości niemal do szpiku. A jednak stała cały czas nieruchomo, już od kilkunastu minut trzymając przedramiona wsparte na metalowej rurce z dłońmi splecionymi z przodu. Tuż obok stał papierowy kubek ledwie już parującej kawy, lecz wszystko wskazywało na to, że dawno straciła nim zainteresowanie. Wzrok miała wbity gdzieś zupełnie indzie – w zasadzie ciężko było określić, na co odkładnie patrzyła. Może na przejeżdżające samochody, może na skupionych tłoczno ludzi, którzy przemykali trasami pod wiaduktem, a może w rozświetlające mrok witryny sklepów, restauracji, kawiarni.
 Nagle na samym końcu wizji dostrzeganej kątem oka przyuważyła coś, co sprawiło, że zimno muskające odsłonięte skrawki skóry było niczym w porównaniu lodu, jaki poczuła w płucach, w sercu, w żebrach i całym wnętrzu. Z początku była gotowa uwierzyć, że rzeczywiście zamarzała, że nogi już na zawsze scaliły się w jedność z podłożem, a ręce przymarzły do barierki. Oddech ugrzązł w gardle jak gęsta melasa, której nie sposób było przełknąć. Kolorowe ślepia wiedźmy niemal piekły od tego, jak szeroko je otworzyła.
 Desperacja pchnęła ją naprzód. Pierwsze kroki stawiała wolno, całkiem jakby podeszwy butów przykleiły się do betonu po którym stąpała; dopiero po pokonaniu kilku metrów dała radę przyspieszyć. Wciąż nie nabierała powietrza, nie mrugała, w zasadzie miała wrażenie, że na ten moment w ogóle przestała żyć.
 Nagle i niespodziewanie złapała stojącego tyłem chłopaka za rękę, jednym zwinnym ruchem obracając go licem ku sobie. Przez chwilę naprawdę wierzyła, że ujrzy znajome lico, że spojrzy w tęczówki, w które za czasów dzieciństwa patrzyła bez dnia przerwy. Uczucia, które zawładnęły Black na tę ulotną sekundę były nie do opisania również dla niej samej – nie miała pojęcia, co właśnie miało miejsce w zawirowanym wnętrzu. Bała się? Cieszyła? Nie. Była przerażona, wściekła, szczęśliwa... Zdezorientowana, bo gdy tylko skupiła wzrok, obserwowane oblicze okazało się nieznajome.
 Wzburzona mimika w moment powróciła do stabilizacji; powieki się zmrużyły, usta rozluźniły, mimika wróciła do stanu, który ciężko było odgadnąć, jeśli się jej nie znało.
 – Przepraszam, pomyliłam cię z kimś – mruknęła w końcu, z drobnym ociąganiem wypuszczając nadgarstek chłopaka spomiędzy smukłych palców. Ta sama ręką powiodła zaraz w górę, przemykając po zmęczonej twarzy rudowłosej. – Życie jest pełne niespodzianek, co? – parsknęła, ale widać było, że mówiła bardziej do siebie niż do niego. Głos miała nieco zgorzkniały, wyraźnie niezadowolony. Głębokie westchnięcie opuściło usta dziewczyny. Jeszcze przez chwilę stała w tym samym miejscu, opuszkami pocierając pulsujące skronie.
 Kiedy ta cholerna migrena zdążyła wrócić?
 – Musze zapalić...
 Zaczęła szperać po kieszeniach kurtki, jak na złość nie mogąc znaleźć paczki, która przecież musiała tam być. Na pewno wrzucała ją tam przed kupnem kapy wraz z metalową zapalniczką. Czemu więc nagle nie mogła jej znaleźć?

| ubiór: czarna bluzka, ciemnoczerwona spódnica w kratę, zakolanówki, trampki ponad kostkę i zarzucona na ramiona, za duża  czarna jeansowa kurta

@Watanabe Yoshino



Wiadukt Arasaka Dbxp57j-dedbb91a-6777-42a9-adb3-e1e58d0c1967.png?token=eyJ0eXAiOiJKV1QiLCJhbGciOiJIUzI1NiJ9.eyJzdWIiOiJ1cm46YXBwOjdlMGQxODg5ODIyNjQzNzNhNWYwZDQxNWVhMGQyNmUwIiwiaXNzIjoidXJuOmFwcDo3ZTBkMTg4OTgyMjY0MzczYTVmMGQ0MTVlYTBkMjZlMCIsIm9iaiI6W1t7InBhdGgiOiJcL2ZcLzNhN2E1NDllLTIwOGItNDRiOS04NTAwLTE2NzY3NGI0YTY2NlwvZGJ4cDU3ai1kZWRiYjkxYS02Nzc3LTQyYTktYWRiMy1lMWU1OGQwYzE5NjcucG5nIn1dXSwiYXVkIjpbInVybjpzZXJ2aWNlOmZpbGUuZG93bmxvYWQiXX0
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Hecate Shirshu Black
Amakasu Shey

Sro 3 Maj - 22:30
Wkurwiały ją rozmowy obcych ludzi rozchodzące się echem po ścianach wiaduktu Arasaka. Wszystkie głosy zlewały się w jedną głuchą całość, przeplatane przejeżdżającymi samochodami, dźwiękami miasta. Karafuruna była jej dzielnicą. Chociaż urodziła się w Nanashi to tutaj przeżyła większość swojego bezwartościowego życia. Shigetsu stało się jedyną niewdzięczną rodziną, jaka jej pozostała. Teraz zresztą nie było inaczej. Umiejętnie i jak najbardziej świadomie marnowała swój czas, bo wszystko przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Nie potrafiła stwierdzić, która była godzina, czy ile czasu spędziła na dworze. Szare tęczówki utkwione w kolorowym ekranie telefonu, którego odcienie rozmazywały się jej przed oczami. Odpisywała na smsy namiętnie jak każda wkurwiona typiara. Pomalowane na czarno paznokcie rytmicznie stukały w szklany ekran z pękniętą szybką.

Było kurewsko zimno. Szczupłe ciało dygotało przy każdym powiewie chłodnego wiatru w połączeniu z mokrą, deszczową pogodą. Shey jednak nie czuła zimna. Nie czuła praktycznie nic. Procenty już dawno uderzyły, a ignorowanie paskudne temperatury stało się znacznie łatwiejsze. Miała na sobie czarną, skórzaną, niezniszczalną kurtkę, którą zajebała kiedyś od Seiya. Była oversizowa i schodzona. Oczywiście nigdy nie przyznałaby się, że kiedykolwiek należała do niego. Jeszcze kurwa czego. Podziurawione, ciemne jeansy z wysokim stanem oraz krótki top odkrywający połowę brzucha. Do tego standardowo - ciężkie trapery na grubej podeszwie. Można powiedzieć, że ubrała się całkiem znośnie jak na taką pogodę. Niestety brak jakiegokolwiek pożywienia doszczętnie odbierał jej możliwość utrzymywania ciepła. Jak zazwyczaj zresztą nic dzisiaj nie zjadła. Nie był to dla niej problem. Po prostu nie była głodna i tyle. Whiskey zastąpiło potrzebę spożywania kalorii. Przecież ogrzewało, nie?

Czytając kolejną wiadomość od Zjeba zakurwowała głośno, aż obejrzał się na nią jakiś bezdomny odlewający się w pobliżu. Wystarczyło jedno zimne spojrzenie pustych, martwych tęczówek, żeby schował swój sprzęt i zniknął za rogiem. Dlaczego wciąż z nim pisała, skoro tak kurewsko ją denerwował? Był chyba najbardziej wkurwiającą osobą na świecie, a ona ponownie zaczęła wystukiwać odpowiedź. Litery rozmazywały się tworząc nieczytelne słowa. Nie myślała trzeźwo. Tak naprawdę w ogóle nie myślała za wiele. Była zmęczona, a zarazem hiperaktywna. Zwyczajnie wkurwiona. Nie potrafiła sobie jednak odpuścić. Za każdym razem, kiedy już wysłała odpowiedź kolejno blokowała ekran; tylko po to, żeby ponownie za chwilę go odblokowywać, czując wibracje odebranej wiadomości. Nie musiała zapisywać jego numeru. Znała go przecież na pamięć.

jeszcze rozpierdalasz się pod wiaduktem
- Tak kurwa rozpierdalam - odpowiedziała sama sobie przykładając zimne szkło do pełnych ust. Pociągnęła kilka sporych łyków alkoholu, eksując całą butelkę do równego zera. Nie potrafiła powiedzieć co tak właściwie piła. W tym stanie wszystko smakowało dokładnie tak samo. Nagle zdała sobie sprawę, że została sama. Gdzie podziała się reszta imprezy? Chyba z kimś tutaj była. Tak jej się wydawało. Nie była już pewna. - Zjeb - dodała jeszcze tak dla poprawy własnego humoru, chociaż w ogóle nie pomogło. Specjalnie zamachnęła się butelką, rzucając nią o pobliską ścianę. Szkło momentalnie rozbiło się na popisanym, brudnym betonie. Odłamki prysnęły w jej stronę rozsypując się po jej ubraniu i opadając przy podeszwach. Chyba jej nie drasnęło. Nie wiedziała. Bólu też przecież nie czuła.

Ile czasu minęło? Miała już tego dość. Z każdą następną jego wiadomością coraz bardziej się spinała. Alkohol nie pomagał w przezwyciężeniu rosnącego napięcia. Wyjęła peta z nieswojej paczki papierosów, którą chyba komuś zabrała. Schowała ją z powrotem do kieszeni, odpalając papierosa trzymanego w smukłej dłoni. Zaciągnęła się, próbując chociaż odrobinę uspokoić jak zwykle zszargane nerwy. Nagle podjęła decyzję. Nie zamierzała czekać ani jednej chwili dłużej. Uśmiechnęła się sama do siebie oznajmiając Zjebowi, że nadszedł czas.

Dobr spierd ala mm stąd
no teraz to już kurwa nigdzie nie idziesz
odwróć się


Mina od razu jej zrzedła. Uśmiech zniknął.
- Kurwa - pomyślała na głos odwracając się powoli.

@Yakushimaru Seiya
Amakasu Shey

Seiwa-Genji Rainer, Ejiri Carei, Shirotani Kaname and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.

Yakushimaru Seiya

Nie 7 Maj - 15:53
18 kwietnia 2037, po 2:30 w nocy.

Ze zniecierpliwieniem łupnął bokiem pięści w plastikową ściankę automatu, który leniwie wypluwał z siebie kupiony za drobniaki napój. W środku nocy na pustej ulicy nie było nikogo, kto mógłby się do niego o to przypierdolić, ale ponieważ dookoła było niepokojąco cicho, głuchy dźwięk uderzenia niósł się po najbliższym otoczeniu niczym zwiastun nadchodzącej burzy. Jeszcze kilkanaście minut temu wylegiwał się w swoim łóżku, a teraz próba zaśnięcia na siłę była już jedynie nieodległym wspomnieniem. Nie wyglądał na nawet w połowie zmęczonego, choć cienie pod jego oczami zarysowywały się na skórze wyraźnymi, sinymi łukami; nieułożone włosy targane poduszką w większej mierze przykrywał kaptur, ale i tak dało się zauważyć, że każdy z czarnych kosmyków, który opadał na czoło chłopaka, rwał się w swoją stronę w niekontrolowanym nieładzie. Ale przecież tylko sprawiał pozory niewyspanego, bo spojrzenie miał żywe – rozświetlony ekran telefonu, który odbijał się we wpatrzonych w niego źrenicach, dodatkowo potęgował to wrażenie. Seiya już od jakiegoś czasu nie odrywał wzroku od wyświetlacza; nie chciał przecież przegapić ani jednej wiadomości. Gdyby ktoś miał okazję wczytać się w tę wymianę bluzgów, uznałby, że nie było się z czego cieszyć, ale Yakushimaru odnajdował w nich jakąś chorą i znaną tylko sobie przyjemność. Może była to kwestia czytania między wierszami. Teraz, gdy Amakasu była dla niego zbiorem pikseli, które bombardowały jego skrzynkę odbiorczą, nie miała nawet okazji zarzucić mu, że nadinterpretuje. Nie miała okazji zetrzeć mu z ust uśmiechu, formującego w policzkach płytkie dołeczki.
  Prawie zapomniał, że jeszcze przed momentem był wkurwiony.
  — Wiedziałem — wymruczał pod nosem, upuściwszy wcześniej przez nos rozbawione parsknięcie. Wieczór, który miał skończyć się źle, nagle zaczął zapowiadać się ciekawie. Kim był, żeby odmówić takim obietnicom? Lepsze to niż skończenie ze wzrokiem wlepionym w sufit i resztą nocy spędzoną w towarzystwie swojego zjebanego humoru. Wystarczyła drobna zachęta, by zebrał się do wyjścia – w pośpiechu oszczędził sobie nakładania na siebie tych wszystkich, brzęczących bibelotów, które zwykle wyróżniały się na tle intensywnie czarnych ubrań. Gdyby nie kilka stałych elementów w postaci różnych bransoletek na nadgarstkach i kilku sygnetów na palcach, w czarnej bluzie z narzuconą na nią ramoneską i w czarnych, poszarpanych spodniach prezentowałby się zwyczajnie jak na samego siebie.
  Trafiłby na miejsce dużo szybciej, gdyby nie to namiętne stukanie palcem w ekran, ale sytuacja nie była nagląca – jak kocha, to poczeka – a on mógł potrzymać białowłosą w niepewności. Bo jaką miała gwarancję, że Seiya zjawi się na miejscu po tym, jak zwyzywała go od zjebów? Miała szczęście, że był słowny i nie marzła pod wiaduktem na próżno.
  „Kurwa.”
  — To nie ja bujam się pod mostem i czekam na okazję — rzucił w odpowiedzi do jakże ciepłego powitania. Cmoknął pod nosem, ale dźwięk ten zlał się z potłuczonym szkłem i żwirem, które chrzęściły pod jego butami, gdy pokonywał ostatnie kroki ku białowłosej, niezrażony tym, że był tu niemile widziany. Zatrzymał się bliżej niż pozwalał mu na to nieoficjalny zakaz zbliżania się, nie pierwszy i nie ostatni raz narażając kark Shey na niewygodę. Dzielił ich zaledwie metr – może niecały – to oczywiste, że musiała zadrzeć głowę, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Czy pogoda na górze była inna? Wyglądało na to, że tak. Była lepsza, bo wyglądało na to, że był dzisiaj w całkiem dobrym humorze.
  — Masz. Dobrze ci to kurwa zrobi. — Uniósł rękę, w której trzymał półlitrową butelkę wody, którą praktycznie zamachał jej przed oczami. Przynajmniej połowicznie spełnił jej prośbę, choć butelka nie była szklana ani tym bardziej wypełniona alkoholem – sądząc po roztrzaskanym dookoła szkle, tego jej dzisiaj nie brakowało. — Jebie tu szczynami. Dziwne, że ze wszystkich miejsc w mieście wybrałaś akurat to. Wyjebali cię z domu za niezapłacony czynsz i napawasz się życiem ulicy? Widziałem kurwa, że tekturowe łóżko masz już rozłożone. I czy to- — urwał, ściągając brwi, jakby nagle zdał sobie z czegoś sprawę. Spojrzenie różnobarwnych tęczówek, które jeszcze przed chwilą z irytującym usatysfakcjonowaniem wpatrywało się w rozmigotane od przepicia dziewczęce oczy, zsunęło się niżej. Nie ku ustom, raczej ku szyi, na którą nachodził czarny, skórzany materiał. — -moje?
  Nie ufał jej odpowiedziom na tyle, by zadowolić się samym pytaniem. Był wręcz przekonany, że dla zasady skłamie, choć dzisiaj zbierało jej się na – Zwyczajnie nie lubię się tobą dzielić – zaskakującą szczerość. Jak ktoś, kto bezmyślnie wsuwa rękę do kojca agresywnego psa, Yakushimaru wsunął swoją pod lawinę gęstych, białych włosów, gdy sięgał do kołnierza. Sygnet na jego kciuku przesunął się miękko po skórze szyi Amakasu, gdy opuszkami palców ścisnął skrawek znajomej kurtki. Urocze. Chyba już znał odpowiedź – nie pozostawił Shey żadnych wątpliwości, gdy powoli przechylił głowę na bok, krzywiąc kąciki ust w na wpół rozbawionym, na wpół zadowolonym uśmiechu. Gdy czarno-błękitne tęczówki na nowo skonfrontowały się ze spojrzeniem białowłosej, mogła dostrzec w nich błysk triumfu.
  Nie grali w żadną grę, więc skąd to poczucie zwycięstwa?
  — Często zabierasz mnie ze sobą?

Yakushimaru Seiya

Amakasu Shey ubóstwia ten post.

Amakasu Shey

Nie 7 Maj - 19:34
Z każdym kolejnym ciężkim krokiem, który stawiał w jej stronę nasilało się uczucie ekscytacji i spadania. Spadania w czarną otchłań zakropioną niewielkimi, błękitnymi plamkami.

- Okazję na co - momentalnie podłapała robiąc chwiejny krok w jego stronę. Zmniejszając dzielący ich dystans z niecałego metra na jeszcze mniej, bo przecież wszelkie zakazy były tylko po to, aby je łamać. Jeszcze zanim zdecydowała się na niego spojrzeć pociągnęła ostatniego wyrzucając niedopałek pod jego buty. Wstrzymała oddech narażając własne płuca na dłuższy kontakt z toksycznym dymem, w końcu unosząc głowę. Zblokowała z nim spojrzenie ignorując splątany w supeł żołądek. Jego dobry humor jedynie ją podkurwił. Jak i fakt, że nad nią górował. Wcale niespecjalnie wypuściła dym z płuc prosto na te niesforne, czarne kosmyki opadające na jego czoło, hamując chęć odgarnięcia ich.

Spojrzenie szarych tęczówek ze sporym opóźnieniem przesunęło się na przeźroczysty napój wiszący między nimi.
- Nie postarałeś się - skomentowała zabierając od niego plastikową butelkę z wodą. Nie było sensu doszukiwać się w jej opryskliwym tonie wdzięczności. Mimo to od razu przyłożyła plastik do pełnych ust zabarwionych resztkami malinowej szminki. Wypiła kilka solidnych łyków, a pojedyncze krople wody zakręciły się w kącikach ust spływając na dół brody; kapiąc na dekolt.

Westchnęła ze słyszalną ulgą, ściskając na wpół pustą butelkę w dłoni. Była to najbardziej zbliżona reakcja do dziękuję, o którym sam za pewne nie śnił. Słuchała jego słów niby od niechcenia. Z pozoru nie robiły na niej żadnego wrażenia. Yakushimaru jak zwykle się nie mylił. Dom nie istniał. Puste ściany wypełnione niechcianymi wspomnieniami. Za wszelką cenę unikała tego miejsca. Większość nocy spędzała gdzieś indziej, byle nie u siebie. Ostatnio zbyt często przesiadywała u Kaia, czy tego chciał czy nie. Odnajdywała spokój w Nanashi. W miejscu przed Hayato. Z dala od zimnego mieszkania, w którym spotkała ją jedynie nowo poznana samotność.

Niewypowiedziane kurwa zacisnęło się wokół jej gardła, kiedy błękitne plamki w jego tęczówkach powędrowały niżej. Zapomniała o kurtce. Nosiła ją tak często, od dawna zabierając dla siebie jej przynależność.  
- Chyba Cię pokurwiło. Po chuj dopowiadasz? - odpowiedziała jak najbardziej mijając się z prawdą, bo przecież dla zasady musiała postawić na swoim. Nie odsunęła się, kiedy wsunął dłoń pod zasłonę długich, splątanych, białych włosów. Odwróciła wzrok od płytkich, chłopięcych dołeczków, przekrzywiając głowę na bok. Odsłonięta pajęczyna cienkich, nierównych blizn na alabastrowej skórze pokryła się gęsią skórką, kiedy jego sygnet nie chcący dotknął wrażliwej szyi. Blizny, które przecież tak dobrze znał; które szpeciły większą część jej ciała; które nie raz miał okazję policzyć wszystkie. Spięła się wyraźnie, bo jego bliskość była elektryzująca. Dosyć świeży, fioletowo zielony siniak odznaczał się na bladej żuchwie i spływał wraz z grawitacją na sporą część szyi. Jego żywe kolory upiornie odznaczały się w bladym świetle pobliskich latarni. Pokryty resztkami porannego podkładu. Jak zwykle musiała się z kimś napierdalać. - Nie schlebiaj sobie - prychnęła oschle nie zdając sobie nawet sprawy, że chyba coś tym przyznała. Szczupła, lodowata dłoń odruchowo chwyciła za jego nadgarstek trzymający skrawek wychodzonej kurtki. Z całej siły zaciskając się na jego kościach, odcinając krążenie, aż pobielały jej knykcie.

Z szewską pasją przyglądała się jak kąciki jego ust uniosły się ku górze. Samozadowolenie, które wyszukała w jego ciemnych tęczówkach wkurwiło ją jeszcze bardziej. Niepojęta irytacja, którą w niej wzbudzał. Zapragnęła zetrzeć uśmieszek z jego równych warg. Plastikowa butelka upadła z głuchym trzaskiem na betonową powierzchnię rozlewając resztki swojej zawartości. Nim przemyślała jakiekolwiek konsekwencje szarpnęła w dół za jego nadgarstek. Wspięła się na palce zarzucając dłoń na jego kark, kalecząc miękką skórę paznokciami. Spróbowała zmusić go do pochylenia się, bo był przecież znacznie wyższy. Wpiła się w jego usta z namacalnym głodem, wymuszając na nim zachłanny pocałunek smakujący alkoholem i gniewem, który nawarstwiał się pod jej skórą. Czy omiótł go znajomy zapach połączenia wiśni i wanilii zduszony przez dym z papierosów i ostrą korzenna nutę whiskey?

Odsunęła się momentalnie nie chcąc dawać mu czasu na jakąkolwiek reakcję. Niezdarny krok w tył na wiotkich nogach jak z waty. Niebezpieczne zachwianie, kiedy grube podeszwy ślizgały się na odłamkach szkła i gruzu. Wierzchem dłoni starła z ust resztki szminki.
- Okey - rzuciła na wydechu, chociaż tak naprawdę nic nie było okey. Obrazek rozpaczy popękanego szkła, rozpadającego się na tysiące kawałków. Od zawsze robiła popierdolone rzeczy. Zalewanie się do nieprzytomności nie byłoby niczym nowym, gdyby nie okoliczności. Hayato dawał jej swobodę, ale nie zostawiłby jej w takim miejscu; w takim stanie.

Zamglone przepite spojrzenie, lekko rozchylone usta, nierówny oddech.
- Możesz już sobie iść - dodała, a kąciki jej ust uniosły się nieznacznie w zadowolonym z siebie uśmiechu. Bo przecież ich gra dopiero się zaczynała, a Shey nie potrafiła przegrywać.

@Yakushimaru Seiya
Amakasu Shey

Yakushimaru Seiya ubóstwia ten post.

Yakushimaru Seiya

Wto 16 Maj - 21:36
Pierwsza odpowiedź – wzruszenie ramion. Lekceważące, nieco zbywające poruszony temat, który przecież obecnie nie miał aż takiego znaczenia. Ale czy cokolwiek miało? Byli jak zamknięty rozdział, do którego jakiś wyjątkowo upierdliwy czytelnik wracał, by upewnić się, że na pewno dobrze zrozumiał historię, która przecież powinna ruszyć do przodu, a oni – jak cholerne, bezwolne marionetki – poddawali się nowym interpretacjom tej siły wyższej, tkwiąc na scenie i odgrywając jakąś patologiczną wersję szekspirowskich fantazji.
  — Ty mi kurwa powiedz. Na pewno nie na okazję, żeby mnie zo- — -baczyć. Dokończył już jedynie urwaną myślą, bo usta zacisnął w wąską linię, gdy przyszło mu wstrzymać oddech wraz z nadciągającą chmurą jasnoszarego dymu. Yakushimaru odchylił głowę do tyłu, jakby ten dodatkowy centymetr odległości miał uchronić go przed smrodem papierosa. Zamachał niedbale ręką, odganiając resztki rozmywającego się w powietrzu kłębu. — Tch, skoro już zamierzasz się kurwa truć tym gównem, to przynajmniej z dala ode mnie — rzucił mrukliwie. Gdy podbródek sunął niżej, dwubarwne tęczówki chwyciły jakiś odległy blask ulicznych świateł i może było to jedynie złudzenie, ale w tym jednym krótkim momencie zdawało się, że w jego wzrok, jak lodowaty szpikulec, wżarło się ostrzeżenie. Dla Amakasu mogło nie mieć żadnego pokrycia, bo jeszcze nie zdarzyło się, by wyrządził jej krzywdę, gdy przecież nieraz pociągnęła już za napięte do granic możliwości struny. Gniew był wtedy czerwony, jak jej głos, a gdy już wydostawał się na zewnątrz, gdy nie był w stanie stłamsić go w zaciśniętych pięściach, chwytał za pierwszy lepszy przedmiot, którym mógł cisnąć o ścianę, byleby nie zamachnąć się ku dziewczynie.
  Ale tym razem nie było tak źle. Jakakolwiek bestia zaczaiła się przed momentem w bezdennych źrenicach, powróciła do snu, gdy Seiya z wypisaną na twarzy rezygnacją wywrócił oczami. Byłby bardziej zaskoczony, gdyby podziękowała mu za ten bezinteresowny akt troski, ale nastawiony na niewdzięczność, zgryźliwość i niezadowolenie, przynajmniej uniknął rozczarowania.
  — Życie — podsumował, jakby jego wybór był kwestią tego, że życie było chujowe i nie każdy działał pod dyktando jaśnie pani. Yakushimaru był za to święcie przekonany, że zrobił wystarczająco dużo. Wręcz za wiele. — No i co kurwa, nie takie złe? — dodał zaraz, kończąc wypowiedź krótkim parsknięciem. Przechylił lekko głowę na bok, z irytującą intensywnością przyglądając się jej łapczywemu opróżnianiu butelki. Jeśli wcześniej Amakasu zmyła z jego ust uśmiech, to nie trwało to długo – wrócił tam szybciej niż mogłaby się spodziewać.
  Kolejny punkt dla niego. Zakładał, że nie ostatni tej nocy.
  „Po chuj dopowiadasz?”
  — Shey. Żebym jeszcze miał kurwa co sobie dopowiadać. Nagle już nie jesteś taka chętna do nieukrywania się? — głos rozbrzmiewał znajomą kąśliwością. Ramionami chłopaka wstrząsnął niski i cichy śmiech – trwał krótko i urwał się zupełnie nagle, bo jego uwagę przykuł barwny siniak. Było ciemno, ale ślad po uderzeniu wystarczająco mocno odznaczał się na jasnej skórze białowłosej. Nie był zaskoczony, choć nadal nie przyzwyczaił się do tego połączenia. Powinna robić inne rzeczy. Nie to, żeby myślał stereotypowo, ale na pewno zakładał, że któregoś dnia mogło jej się aż tak nie poszczęścić. Opuszką kciuka ledwo musnął dziewczęcą żuchwę i zdawało się, że zdołał dosięgnąć jej tylko na słowo honoru, zanim chłód oplótł jego nadgarstek. Nie bolało, ale jego mięśnie wyczuwalnie rozluźniły się w agresywnym uścisku palców. Nie widział sensu w szarpaniu się i może naiwnie nie widział w niej zagrożenia, choć przecież sam cholerny fakt, że tu był powinien traktować jako zagrożenie. Bo przecież nie szlajałby się po nocach dla kogoś, kto nie miał na niego, choćby odrobiny wpływu, jakkolwiek ten wpływ by się nie przejawiał. Tracił swój czas na spokojny sen, by użerać się z kimś, komu być może nie mógł nawet pomóc. Takie drobiazgi łatwo przeoczyć, gdy całym twoim życiem kierują nagłe impulsy.
  Dawał się ponosić chwilom, tak jak teraz, gdy zamiast zapobiec katastrofie, wpuścił zadowolony pomruk pomiędzy miękkie usta białowłosej. Zęby, jak w niepotrzebnym zaproszeniu, zahaczyły o jej dolną wargę, zanim jak gdyby nigdy nic przyjął to ciepłe powitanie. Nie lubił gorzkiego posmaku nikotyny, ale chyba nie przeszkadzał mu aż tak, skoro zgodnie z niewypowiedzianym życzeniem jeszcze przed chwilą posłusznie pochylił się niżej. Nie było to niczym, czego już nie znał – smakowała wszystkimi błędami imprezowych nocy. Ale dzisiaj czuł tę zachłanną potrzebę bliskości; nutę desperacji na jej języku. Nie próbował ukraść tych kłębiących się emocji ze sobą, raczej je ukoić – przynajmniej na chwilę – bo jak ten jeden raz, to jego ruchy były bardziej przemyślane. W końcu to nie on był nietrzeźwy. I to nie on potrzebował pomocy.
  — No. To nieźle mnie pokurwiło — stwierdził zgryźliwie, prostując się. Jeżeli to był sposób Shey na wytrącenie go z równowagi, to była to dla niej kolejna runda, w której poległa. Bo teraz wydawał się jeszcze bardziej zadowolony. Końcówką języka starł ze swojej wargi posmak alkoholu. Było w tym coś przemyślanie prowokacyjnego – chyba fakt, że nie spuszczał wzroku z szarych tęczówek. Chcąc mieć pewność, że i na jego ustach nie pozostał ślad po szmince, przesunął po nich kciukiem. — Następnym razem trochę zwolnij. Wystarczy ci kurwa oddechu na dłużej, bo widocznie wyszłaś z wprawy przy swoich nowych kolegach.
  Nie mógł odpuścić?
  — Iść? Nie na to się umawialiśmy, mała — przypomniał, wsuwając ręce do kieszeni. Z wypisanym na twarzy sceptycyzmem rozejrzał się dookoła, na chwilę skupiając się na pojedynczym samochodzie, który przemknął w pobliżu, nie poświęcając im żadnej uwagi. — Zresztą, jak kurwa widać, jesteś zdana na mnie. Odprowadzę cię do domu, zaliczysz dwa najlepsze orgazmy w swoim życiu, a rano wrócę do siebie i znów będę tylko zjebem, którego numer wykasowałaś, chociaż nie wątpię, że znasz go na pamięć. — Szkło zachrzęściło pod jego butami, gdy ruszył w jej stronę – czy raczej w stronę, w którą sama wcześniej planowała się udać. Mijając Amakasu, trącił ją zaczepnie ramieniem, ale wystarczyły dwa kolejne kroki, by zatrzymał się i obejrzał za siebie. — Dasz radę się nie wyjebać czy mam cię ponieść? Wybierz kurwa mądrze. Nie daję innym wyboru na co dzień.

Yakushimaru Seiya

Amakasu Shey ubóstwia ten post.

Amakasu Shey

Czw 18 Maj - 13:46
Hayato często powtarzał, że Seiya był dla niej za dobry. Pomijając oczywiście jego impulsywność, porywczość i gniew.  Shey była toksyczną częścią jego życia i za każdym razem ciągnęła go w dół. Bez skrupułów zatruwała jego powietrze duszącym dymem papierosowym w odcieniach karmazynu. Był na drodze, żeby stać się kimś innym, lepszym. Celował wysoko, bo poświęcenie swojego czasu, żeby pomagać innym było cholernie ciężkie. Mimo to studiował dalej. Czas spędzony z Shey zaliczał się jedynie do kolejnych błędów młodzieńczych lat, a widocznie brakowało kogoś, żeby wybiłby mu ją z głowy. Nie to co dwójka Amakasu. Zepsuta, latami tkwiąca w bezwartościowym marginesie społeczeństwa. Dla nich nie było już ratunku. Za każdym razem go wyśmiewała. Uważała, że był jedynie zazdrosny. Może widział w Yakushimaru zagrożenie dla ich relacji, może własnego rywala. Teraz jednak wspominając wielokrotne sprzeczki przyznawała mu rację. Wciąż uważała, że Hayato mówił w zazdrości, ale rzeczywiście miała na Seiyę zły wpływ. Niszczyła go za każdym razem zabierając kolejny odłamek jego dobroci ze sobą. Była niczym huragan, a on sam nie potrafił się przed nią ochronić. Chciała, żeby ją znienawidził. Tak zdecydowanie byłoby dla nich łatwiej. Nie była jednak jebaną miłosierną samarytanką i chociaż wmawiała sobie, że było to ich ostatnie spotkanie, ponownie szukała jego towarzystwa. Samolubnie przyjmowała jego pomoc wiedząc, że on tylko na tym tracił. Nie żałowała go jednak i nie zamierzała go ratować, może zwyczajnie nie była do tego zdolna. Tak jak teraz wmawiając sobie, że przecież to on pierwszy napisał, a ona - nietrzeźwa nie mogła mu odmówić. Prawda była jednak inna, a Shey perfidnie ją ignorowała. Dawno się nie widzieli. Odkąd została sama, myślała o nim wielokrotnie. Znalazła sobie jednak nowe, absorbujące zajęcie: autodestrukcję. Siniaki i zadrapania nie były jedynymi znakami ostrzegawczymi. Nigdy nie miała zbyt wielu powodów do życia. Teraz jednak straciła już jakikolwiek sens.

Z przyjemnością chłonęła nawet najmniejszą oznakę gniewu. Widziała go w twardym spojrzeniu zakrapianych błękitem tęczówek, w zaciśniętej szczęce czy spiętych ramionach. I chociaż powinna był poczuć cokolwiek na ten przebłysk ostrzeżenia w jego spojrzeniu, pragnęła jedynie zobaczyć go ponownie. Jego złość od zawsze była dla niej cholernie pociągająca, dlatego uwielbiała go prowokować. Na własnej skórze doświadczać granic jego cierpliwości. I chociaż za każdym razem próbowała nagiąć wszystkie jego struny jeszcze bardziej, dawał jej poczucie bezpieczeństwa. Nowo poznana, obezwładniająca samotność znikała, kiedy tylko pojawił się w zasięgu jej wzroku. Jego bliskość była dziwnym rodzajem nałogu, od którego nie potrafiła się oduczyć. Nieznudzenie powtarzała te same błędy, skrupulatnie wracając do starych nawyków. Wmawiała sobie jednak, że chodziło tylko o fizyczne potrzeby swojego ciała. Nic więcej.

- Dobra już kurwa. Chcesz ją z powrotem czy o co Ci znowu chodzi? - Rzuciła znudzonym tonem przewracając oczami i była praktycznie gotowa pozbawić się okrycia mimo, że w tym momencie to jej ciało niekontrolowanie trzęsło się z zimna. Nie wiedział, że z najebanymi się nie dyskutowało?

Wszystkie ostatnie szepty zdrowego rozsądku zniknęły wraz ze znajomym smakiem ciepłych ust. Chłonęła jego bliskość każdą cząstką spragnionego ciała nie zdając sobie nawet sprawy jak wiele zazwyczaj skrytych emocji włożyła w te zaledwie ulotną chwilę zapomnienia. Kolejny błąd poprzedzający serię następnych, które miały wydarzyć się tej nocy. Tej i wielu kolejnych. Ich spotkania były niebezpieczne, jednak mogło się wydawać, że obydwoje lubili igrać z ogniem, bo przecież nigdy sobie nie odmawiali.

Wstawiona pozwalała sobie na znacznie więcej. Jak gdyby alkohol wypłukiwały wszystkie opory na codzień przylgnięte do jej miękkiej skóry. Nie zdawała sobie sprawy, że czujnie ją obserwował, kiedy szare tęczówki odruchowo powędrowały za jego kciukiem przemierzającym kolejne milimetry ust zabrudzonych jej matową szminką. Za sprawą whiskey była bardziej ludzka. Dawała się ponieść, jak gdyby ktoś wyłączył wyuczoną możliwość chowania każdej najmniejszej emocji za murem obojętności i znudzenia. Nieświadomie przejechała językiem po przygryzionej wardze.

Brak upragnionych efektów doszczętnie starł jej z twarzy zadowolony uśmiech. Mimowolnie zacisnęła szczękę cudem nie krusząc sobie przy tym zębów. Jej spowolnione myśli nie pojmowany dlaczego kwitło jego zadowolenie, kiedy w niej wzbierał gniew. Jego kolejne komentarze jedynie dolewały oliwy do ognia i nim się zorientowała stała na krawędzi między gniewem a wyjebaniem, bo przecież nie była zdolna do innych emocji. Odruchowo zacisnęła dłonie w pięści raniąc długimi paznokciami wewnętrzną stronę swoich dłoni. Miała cholerną ochotę go uderzyć i nie byłby to nawet pierwszy raz kiedy resztkami sił starała się zachować spokój. Nigdy jednak nie podniosła na niego ręki i tym razem nie było inaczej.

- Jeśli przyszedłeś, żeby mnie tylko wkurwiać to lepiej wypierdalaj, bo jak zawsze świetnie ci idzie - warknęła nieskutecznie próbując rozluźnić spięte mięśnie.

Nie mógł odpuścić.
Powietrze gęstniała.
Wtedy właśnie Seiya umiejętnie zdecydował się ją rozbawić.

Prychnęła przewracając oczami. A złość wyparowała tak szybko jak się pojawiła.
- Zjebem jesteś kurwa zawsze nie trzeba czekać do rana - skomentowała niezdarnie łapiąc równowagę utraconą przez jego barczyste ramię. - Dwa najlepsze. Czy ty chcesz mi powiedzieć, że ostatnio na pożegnanie się kurwa nie postarałeś? - Rzuciła, bo każde z nich lubiło mieć ostatnie słowo. Odwróciła się jednak posłusznie za nim, bo kolejne robienie scen nie miało większego sensu. Wyczekała się już na zewnątrz wystarczająco długo.

Słysząc jego propozycję spojrzała na niego jak na idiotę.
- Wszystkie swoje koleżanki nosisz na rękach, bo są zbyt ułomne żeby chodzić samemu? - Zapytała z pobłażliwym rozbawieniem unosząc nieznacznie brwi ku górze. Samodzielnie ruszyła w jego stronę chwiejąc się niebezpiecznie przy każdym kroku. Jej szczupłe długie nogi niczym patyczki dygotały pod śliskim podłożem. Zatrzymała się dopiero z nim na równi, biorąc głębszy oddech.

- Nie będziesz mnie kurwa nosił - ostrzegła go z wielkim ociąganiem chwytając się jego ramienia. Nie potrafiła nawet na niego spojrzeć przesiąknięta wstydem. Zaczęła iść powoli przed siebie kierując skupione spojrzenie na podeszwy swoich butów. Shey jak zawsze musiała zrobić wszystko sama. Nawet kiedy przyszedł jej pomóc nie potrafiła tego zaakceptować.

- Trzy orgazmy - dodała przenosząc na jego ramię sporą cześć ciężaru swojego na wpół wiotkiego ciała.

@Yakushimaru Seiya
Amakasu Shey

Yakushimaru Seiya ubóstwia ten post.

Yakushimaru Seiya

Nie 28 Maj - 16:30
Zawsze się zapominał. Zawsze twierdził, że to już ostatni raz, a jednak stał teraz przed Amakasu, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie – taka, która pozwala na zachowanie harmonii. Żadne z nich nie było dla siebie perfekcyjnym wyborem i w każdym z nich drzemała jakaś niszczycielska siła, która karmiła się energią tych wszystkich buzujących w nich emocji; w większości negatywnych emocji. Nikt normalny nie pozwoliłby sobie na takie zachowanie, ale ich napędzał ten osobisty dramat. Jebana tragikomedia. Nie potrafili ze sobą rozmawiać, jakby nikt ich tego nigdy nie nauczył. Może to lepiej. Czarnowłosemu chyba odpowiadało to, że nie próbowała grzebać w jego sprawach; nie próbowała go zmieniać. Chyba. Bo przecież nie wiedział jak to jest, gdy ktoś próbuje. Nie myślał o tym. Szedł z prądem; dawał się ponosić tym rozsadzającym komórki emocjom, a Shey była dla niego metodą na odreagowanie. To dziwne, bo nie wiedział, co czuje. Wiedział za to, że jej potrzebuje, bo to wszystko – ta przyjemna ulga, która nadchodziła po burzliwych falach gniewu – była uzależniająca.
  — Nie. Możesz ją kurwa zatrzymać do czasu aż nie znajdziesz sobie lepszej. Co ty na to? — Uniósł brew. Między wierszami proponował jej układ; składał ofertę nie do odrzucenia, jakby miał to być ich osobisty sygnał. Lubił tę kurtkę, ale był w stanie poświęcić się dla sprawy. Był ciekaw, jak dużo czasu potrzebowała, by wymazać go ze swojego życia.
  Mógł przesadzić, bo z jakiegoś powodu pomyślał, że nigdy nie odzyska swojej własności. Ale gdy zadzierał podbródek, w tych jego charakterystycznych tęczówkach lśniło nieme wyzwanie. Jak zawsze z nią pogrywał, ale przecież tak lubiła najbardziej.
  — Przyszedłem, żeby cię wkurwiać? — powtórzył, unosząc brwi w zaskoczeniu i przechylając głowę na bok w niemalże szczenięcym niezrozumieniu. W chłopięcych oczach wciąż tliła się zadziorność, a w kącikach ust błąkał się rozbawiony uśmiech. — Jestem kurwa samospełniającym się życzeniem. Sama powiedziałaś, że po to „istnieję”. Rozumiem, że mogło wylecieć ci to z głowy, bo prawie rozjebałaś terrarium Yoru, ale im więcej emocji, tym lepiej dla manifestacji. Podobno. — Rozłożył ręce w niemalże teatralnym geście, jakby tym samym chciał jej zakomunikować, że oto jest. Jej upragniona manifestacja. Źródło wszelkiego wkurwienia. Nie mógł zliczyć, jak wiele razy słyszał, że działa jej na nerwy – często zresztą z wzajemnością. Problem w tym,  że kiedy emocje opadały, zapewne ani Shey, ani Seiya nie pamiętali, o co właściwie poszło. I cykl rozpoczynał się na nowo. Rozchodzili się, wracali, godzili się – zazwyczaj w łóżku, bo tam wychodziło im to najlepiej – a potem znów kłócili, jakby ich relacja była zamkniętym kołem, a jego okrąg – jedyną możliwą ścieżką do pokonania.
  — Przynajmniej zjebem, którym nie lubisz się dzielić — wyartykułował jej słowa zgryźliwie, starannie oddzielając od siebie sylaby. Wyglądało na to, że od kiedy miał to na piśmie, jego ego urosło do jeszcze większych rozmiarów – możliwe, że niedługo miało przytłoczyć całe Fukkatsu tylko dlatego, że ktoś chciał go mieć dla siebie. Gdy tak wpatrywał się w dziewczęcą twarz z pewnością siebie tak ostro zarysowaną, że niemalże cięła pozornie delikatne oblicze (bo może chciał zza tej maski wyciągnąć chociaż cień słodkiego zażenowania), zastanawiał się, czy czasem żałowała swojego wyboru. Nieco egoistycznie – ale kto egoistą nie był? – liczył na to, że tak, choć na żałowanie było już trochę za późno. — Chcę powiedzieć, że za każdym razem podnoszę kurwa poprzeczkę — doprecyzował, wzruszając ramionami. — Mam nadzieję, że nie tylko ja — dodał zaraz, racząc jej uszy kąśliwą nutą. W rozrzedzającej się powoli atmosferze, czuł się znacznie swobodniej, dlatego ostatni komentarz – bo przecież on też musiał mieć ostatnie słowo – uwieńczył krótkim wytknięciem języka. Srebrny kolczyk, którym jeszcze przed momentem drażnił jej język w odpowiedzi na zachłanny pocałunek, ledwie mignął jej przed oczami, zanim schował się przed jej wzrokiem.
  — Kto kurwa powiedział, że podnoszę je, żeby nie męczyły sobie nóg? Są lepsze powody. — Takie, o których nie musiał jej mówić. Była już wystarczająco duża, żeby rozumieć, co chodziło mu po głowie. Czując palce wślizgujące się na jego ramię, poprawił rękę w kieszeni, by ułatwić jej stabilniejszy chwyt.
  „Nie będziesz mnie kurwa nosił.”
  Wywrócił oczami i pokręcił głową w zrezygnowaniu. Nie spodziewał się po niej niczego innego, ale ten jeden raz mogła odpuścić.
  — Jak chcesz. Przynajmniej się kurwa zasuń i daj mi znać, jeśli zmienisz zdanie. Wiesz, będzie ci kurwa cieplej, jak uwiesisz mi się na plecach. Nikomu nie powiem, że nosiłem cię jak jebaną księżniczkę — choć w przepełnione bluzgami wypowiedzi trudno było uwierzyć, tym razem Sei brzmiał, jakby obiecywał jej, że nikomu nie powie. Zresztą, miał lepsze rzeczy do roboty niż opowiadanie o nocnych przygodach ze swoją byłą. Ale nie naciskał, więc skończyło się tylko na luźnej propozycji.
  „Trzy orgazmy.”
  — Jasne — zgodził się, właściwie bez zastanowienia. Cichy śmiech znalazł ujście przez rozchylone usta, bo może Yakushimaru wcale nie mówił poważnie. Gdy Amakasu trzęsła się uczepiona jego ramienia, wątpił, że po powrocie do domu po tym nocnym spacerze, będzie miała tyle siły. Pozwolił jej jednak wierzyć, że odpowiednio się nią zajmie, jakby to miało zmotywować ją do dotrzymania mu tempa. W praktyce to Seiya dostosowywał swoje kroki do pijackich kroków białowłosej, choć nie przywykł do tak wolnego poruszania się. Wiedział, że byłoby prościej, gdyby nie była tak cholernie uparta.
  Milczał przez jakiś czas, wpatrując się w drogę przed sobą i pozwalając dźwiękom ich kroków zapełniać ciszę. Cisza ta nie była niezręczna, bo nie było nic krępującego w tym, że przypominali teraz parę, która wracała z nocnej imprezy. I nie był to pierwszy ani też ostatni raz. Jeśli miałby celować w to, dlaczego tracił czas na kogoś, kto nie okazał mu choćby cienia wdzięczności, uznałby, że robił to z przyzwyczajenia. Przyzwyczaił się do jej obecności, zapachu, wszystkich opryskliwych odzywek i tego, że był dla niej tylko nocną przygodą.
  — To jak? Powiesz mi co się odjebało? — zagadnął, spoglądając na nią z ukosa. Mieli przed sobą dobre dwadzieścia minut drogi – uznał, że to całkiem dużo na wyjaśnienia, zanim skończy się czas na nocne rozmowy. Spojrzenie miał przenikliwe, a tęczówki raz po raz karmiły się światłem mijanych przez nich ulicznych lamp; na przemian przygasały i błyszczały się na nowo, gdy obserwował ją z tą irytującą uwagą kogoś, komu nie umykały szczegóły. Zdążył poznać ją aż za dobrze – przynajmniej tak mu się wydawało. Na pewno na tyle dobrze, by chlanie pod wiaduktem uznać za jednorazowy wybryk. Wynaturzenie. Błąd w matrixie. — Nie odzywałaś się chuj wie jak długo, a teraz znajduję cię tutaj. Jasne, rozumiem, że ludzie się zmieniają, ale jak to jakiś character development, który w tym czasie mnie ominął, to kurwa trochę nie w tę stronę.

Yakushimaru Seiya

Amakasu Shey ubóstwia ten post.

Amakasu Shey

Sro 31 Maj - 21:26
Ile razy próbowała go od siebie odtrącić i tak wracał. Klęła na niego w myślach, wyzywała od głupich ślepców, jebanych masochistów, umyślnie dusząc iskierkę ciepła w miejscu, gdzie powinno było znajdować się jej mroźne serce, za każdym razem kiedy jednak przychodził. Czasami pozwalała sobie przestać udawać, że było to ich ostatnie spotkanie. Nie mając siły więcej się oszukiwać, a życie przecież pędziło przed siebie ciągnąc dalej ich niezdrową relację. Bez perspektywy na zmianę, bo podświadomie wiedziała, że nie potrafiła pozwolić mu odejść. Była zdecydowanie zbyt samolubna. Za bardzo chciała mieć go na wyciągnięcie ręki. Tłumaczyła o sobie zaledwie przyzwyczajeniem, własną wygodą, nie zagłębiając się w bardziej prawdopodobne powody. Czasami. Przeważnie jednak udawała, że już nigdy go nie zobaczy.

Spojrzała na niego kiwając powoli głową w zrozumieniu. Nie musiała nic mówić. O nic pytać, bo zaproponowany przez niego układ był dla niej oczywisty. Pojedyncza myśl, że w takim tempie nigdy nie uda mu się odzyskać kurtki, została bardzo szybko zdeptana i zakopana.
- Dobra - odparła krzyżując ramiona pod biustem, przyjmując obronną postawę. Broniła się przed zimnem czy przed znaczeniem jego słów? Uniosła lekko jedną brew specjalnie go naśladując. - W takim razie szybko znajdę lepszą, żebyś nie musiał kurwa czekać - poinformowała go z wyuczonym przekonaniem tylko po to, żeby sprawdzić jego reakcję. Zgodziła się bez protestów. - Jak będziesz chciał ją szybciej z powrotem to mi napisz - dodała przypieczętowując układ. Świadoma, że to on mógł ruszyć ze swoim życiem znacznie szybciej niż ona. Nie byłoby to wcale takie dziwne. Uczelnia, znajomi zdecydowanie bardziej sprzyjało nawiązywaniu nowych znajomości niż cuchnące towarzystwo zepsutego Shingetsu. Doskonale wiedziała, że wymazanie go nie było potencjalnie opcją. Prowokowana jednak rzeczywiście rozważała przynajmniej spróbowanie. Może powinna jednak napisać do tego bogatego, żonatego chuja, który tak nieustępliwie próbował ją wyrwać. Jedna kolacja, co mogło pójść nie tak?

Lekko zgarbione ramiona, lekceważące prychnięcie, jak gdyby to co mówił było jej absolutnie obojętnie. Pamietała kłótnię, jedną z wielu zresztą. Nie jakąś specjalną, nie inną. Tak samo wybuchową i bezsensowną jak pozostałe, bez konkretnego powodu czy celu z tym samym wynikiem. Nie umiała powiedzieć czy była to ta ostatnia, czy ta pierwsza. Było ich zdecydowanie za dużo, zbyt często, żeby czegokolwiek mogła być pewna. Nie pamiętała prawie rozjebanego terrarium, chociaż mogłoby to wyjaśnić pocięte od popękanego szkła dłonie, które zauważyła dopiero następnego dnia. Za każdym jebanym razem stała na granicy złości z całych sił próbując jej nie przekroczyć. Niestety nie była cierpliwa, a Seiya jak nikt inny ułatwiał jej przechodzenie na drugą stronę. Zatrzymywał ruchliwą ulice pełną samochodów, żeby mogła bezpiecznie wyjsć na pasy. Po drugiej stronie nie czekało na nią nic. Pustka i zapomnienie. Zaślepiona gniewem i złością traciła nad sobą panowanie zapominając co się działo. Traciła kontakt z rzeczywistością, zalewającą się w karmazynową maź wściekłości bez formy i kształtu, pozbawiając jej wspomnień. Nie pamietała ani kłótni, ani terrarium. Nie wiedziała jak skończyła w pobliskim barze próbując znieczulić cała wezbraną agresję, czy jak potem trafiła do mieszkania. Nie pamietała za wiele, jednak podążając za jego gestem uniosła podbródek wyżej, ku górze blokując z nim wściekłe spojrzenie. Nigdy nie przyznałaby się przed nim, że miała ze sobą problem. Przynajmniej nie dobrowolnie.
- No i zajebiście, że mamy chociaż tę kwestię wyjaśnioną - ucięła wściekle praktycznie zgrzytając zębami.

Na ich szczęście nikt nie zdecydował się ciągnąć bezsensownej dyskusji, a Seiya może nieumyślnie, może specjalnie, rozładował sytuację. Doskonale wiedziała, że którym nie lubisz się dzielić zostanie z nią już na zawsze, a Sei nigdy nie pozwoli jej o tym zapomnieć. Nie przeszkadzało jej to, bo alkohol tłumił sponiewieraną dumę, zacierał wstyd, a ona przecież napisała dokładnie to co myślała. Pozbawiona hamulców.
- Gratulacje kurwa. Dopiero teraz ogarnąłeś, że jestem samolubna i nie lubię się tobą dzielić? - Rzuciła zlewającym tonem, z naciąganą ignorancją, próbując jakoś obrócić sytuacje przeciwko niemu. Nie potrafiła jednak całkowicie wyzbyć się tej dziwnej, nietypowej nuty powagi w głosie, bo wizja klejących się idiotek w jego ramionach, przywoływała żądzę mordu. Jedno jednak było pewne. Widząc jego rosnące ego na trzeźwo na pewno nie podjęłaby dyskusji na przegrany temat, wiedząc lepiej. Teraz jednak pomysł wydal jej się nie taki tragiczny. Konsekwencje wyrzuconych bez zastanowienia słów nie miały przecież znaczenia. Wirowały wokół niej jak reszta przyćmionego alkoholem otoczenia.

Wzruszenie spiętych ramion zażegnanego - przynajmniej chwilowo - konfliktu. Nie żałowała niczego. Nie mogła żałować, bo oznaczałoby to, że jej na nim zależało. A przecież nie była zdolna do żadnych uczuć. Nie czuła nic. Tak właśnie uważała, specjalnie ignorując inne możliwości. Spychając wszystkie dowody tego, że była żyjącym i czującym człowiekiem głęboko w zapomniane czeluści przyćmionego obojętnością umysłu. Była martwa z wyboru. Pewna, że on także nie żałował. Wiedział lepiej. Na pewno wiedział lepiej. Obydwoje wiedzieli lepiej, a jednak jej spierzchnięte wargi mrowiły w pragnieniu, żeby ponownie go posmakować. Zastanawiała się czasami czy chociaż najmniejsza jego część chciała już nigdy nie pozwolić jej odejść, albo całkowicie wymazać z pamięci. Ona także była samolubną egoistką.

Z wyciągniętym językiem, tanimi tekstami o nic nie znaczącym pieprzeniu koleżanek, o które w c a l e nie była zazdrosna, nie potrafiła patrzeć na niego poważnie. Z pobłażliwym uśmiechem, patrząc na niego jak na idiotę uniosła powoli środkowy palec, prostując rękę w jego stronę, machając nim tuż przed jego nosem. Kroczyła u jego boku pewna, że to ona dostosowywała tempo do jego kroków a nie odwrotnie. Szare tęczówki nie odrywały się od chodnikowych płyt, kiedy stawiała kolejne kroki próbując względnie utrzymać pion i się przy tym nie wyjebać. Większość drogi milczeli. Jednak wspólne spędzanie czasu bez niepotrzebnych komentarzy i zalążków kłótni było przyjemna odmianą. Cieszyła się ciszą, która nie była ani nieprzyjemna ani ciężka w jego towarzystwie. Przypominała chwile normalności w popapranym życiu jakie prowadziła. Wydawała się aż nierealna.

Nie wiedziała jak długo szli zbyt skupiona na stawianiu kolejnych kroków. Był to jeden z niewielu momentów, w których nie czuła absolutnie nic. Przyjemna pustka w głowie bez przytłaczających myśli i wszechogarniającego gniewu. Jego słowa dotarły do niej z pewnym opóźnieniem. Poluźniła lekko chwyt na jego ramieniu dopiero teraz zdając sobie sprawę jak kurczowo się go trzymała.

- Nie - odparła po krótkim zastanowieniu, bo w „nic” i tak by jej nie uwierzył, a nie miała ochoty na kolejną bezsensową kłótnię zapoczątkowaną nic nie znaczącym trzyliterowym słowem rzuconym na odpierdol. - Po co mam ci mówić coś czego nie chcesz wiedzieć? - Dodała ciszej z westchnięciem zrezygnowania, chyba po części nie wierząc, że jej odpuści. Seiya podświadomie chciał uratować wszystkie ofiary tego świata. Nie potrafił jednak zrozumieć, że dla tej jednej było już za późno. Zastanawiała się czy kiedykolwiek będzie w stanie z niej zrezygnować czy już na zawsze pozwoli jej zatruwać swoje życie. Zatrzymała się nagle ciągnąć go przy tym za ramię. Z wymalowanym na twarzy skupieniem, między wiecznie ściągniętymi ze złości brwiami, przysunęła się do niego bliżej. Musiała praktycznie wstrzymać oddech, żeby nie zachłysnąć się znajomym zapachem i przypadkiem nie zmienić zdania, dać mu się ten jeden raz potraktować niczym prawdziwą jebaną księżniczkę. Zarzuciła ramię na jego szyję, niewzruszona faktem, że musiał się teraz ciagle pochylać. Jego drugą rękę owinęła sobie w talii dziękując w duchu, że miała na sobie tę cholerną kurtkę, bo sama myśl o jego dłoniach na jej ciele zmiękczała już wiotkie od alkoholu nogi. W przyćmionym procentami umyśle plan wyglądał zajebiście, jak było jednak naprawdę? Well, zaczęła stawiać kroki w przód opierając się o niego. Trzymana wydawała się pewniejsza, bo ze wszystkich ludzi na świecie wiedziała, że on jeden nie pozwoliłby jej upaść.

Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że znajdowali się coraz bliżej pełnego wspomnień mieszkania. Z każdym krokiem idąc w stronę pustego miejsca, którego specjalnie unikała. Seiya nie wiedział. Skąd mógłby wiedzieć. Shey zresztą wcale nie zamierzała mu mówić, bo patrzyłby wtedy na nią inaczej. Przez grube, kuloodporne szyby litości. Kiedyś mieszkała tutaj z Hayato. Teraz pozostała tylko ona, samotność i niechciane wspomnienia. Kiedy podeszli do klatki wysokiego niszczejącego pod przykryciem wielu kolorowych reklam budynku puściła go. Odwróciła się do niego twarzą opierając plecami o chłodne drzwi wejściowe. Zadarła głowę do góry, żeby zblokować z nim puste spojrzenie, tak niepasujące do lekkiego uśmiechu wykrzywiającego jej pełne usta. Domofon z czytnikiem karty oświetlał na niebiesko jej bladą cerę z lekko zaróżowionymi od zimna policzkami.

- Poszukaj karty - rzuciła niby od niechcenia, chociaż jej spojrzenie ponownie zahaczyło o jego usta, których smak wciąż potrafiła przywołać na podniebieniu. Założyła ręce za plecami wciąż opierając się o drzwi na klatkę. Teraz to on mógł zobaczyć wyzwanie, kiedy szare tęczówki nie spuszczały z niego zaciekawionego wzroku. Stojąc w bezruchu wygięła lekko oparte ciało w przód.

@Yakushimaru Seiya
Amakasu Shey

Ejiri Carei and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.

Yakushimaru Seiya

Sob 1 Lip - 20:52
Cofnął nieznacznie głowę, gdy ręka białowłosej znalazła się tuż przed jego nosem, jakby co najmniej przymierzał się do uniknięcia ciosu. Gdy jednak przed jego oczami wyrósł środkowy palec, głośne parsknięcie zapoczątkowało salwę niskiego, przyjemnego dla ucha śmiechu. Przez chwilę można było zapomnieć, że mieli za sobą jakiś tragiczny koniec, bo Seiya brzmiał tak swobodnie, jakby przed momentem wcale nie rozmawiali o tym, że czekał na moment, w którym po znalezieniu sobie kogoś lepszego, wreszcie zwróci mu kurtkę. Odetchnął głębiej, kręcąc głowa na boki niby to w zrezygnowaniu, ale musiał przyznać, że brakowało mu tego szczeniackiego zachowania. Zresztą w kwestiach niedojrzałości wcale nie był lepszy, nawet jeśli wydawało mu się, że było inaczej.
  „Po co mam ci mówić coś czego nie chcesz wiedzieć?”
  Radość nie mogła trwać za długo.
  — A po co miałbym kurwa pytać, gdybym nie chciał wiedzieć? — odgryzł się, ale nuta poirytowania, która wybrzmiała w tonie była zaledwie pojedynczym dźgnięciem; małą igiełką, bez której nie potrafił się obyć nie dlatego, że Amakasu miała przed nim tajemnice – każdy jakieś miał – a z powodu tego, w jakim świetle go stawiała. Cichszy ton dziewczyny nie pozwolił mu na gwałtowniejszą reakcję; wbrew wszelkim pozorom Yakushimaru wiedział, kiedy się wycofać – po prostu tylko nielicznym przypisywał tę taryfę ulgową. Dlatego teraz – fakt faktem, że zrobił niechętnie – wywrócił oczami, zanim skierował wzrok z powrotem na drogę. — Jak nie chcesz mówić, to nie musisz. Jeśli masz bardzo przejebane, to prędzej czy później i tak się o tym dowiem. Jak zawsze. — W taki czy inny sposób prawda wychodziła na jaw, o czym zdążyli się już przekonać. Czarnowłosy nie przepadał za niektórymi niespodziankami, dlatego miał nadzieję, że zadając odpowiednie pytania, zdąży przynajmniej przygotować się na odpowiedzi, które mogłyby wytrącić go z równowagi. To nie tak, że magicznie miałby uniknąć dzięki temu wkurwienia – już teraz czuł dziwne napięcie na myśl, że w najgorszym wypadku Shey wpakowała się w jakieś gówno i staczała jeszcze niżej; że dzisiejsze chlanie pod wiaduktem było zapowiedzią kolejnego upadku.
  Ściągnął brwi, zatrzymując się gwałtownie w pół kroku. Zwrócił twarz ku dziewczynie, unosząc brew w pytającym wyrazie. Nie dotarli jeszcze na miejsce, stali na chodniku pośrodku Karafuruny i – biorąc pod uwagę jej stan – nie był to najlepszy moment na urządzanie sobie postojów. Nim zdążył o cokolwiek spytać, już zniżał kark pod naporem dziewczęcego ramienia, choć wystarczyło, żeby się zaparł, a cały jej plan ległby w gruzach. Jasne, pochylanie się nie było najwygodniejsze i przez chwilę, tylko przez chwilę, wydawało mu się, że białowłosa zamierzała skorzystać z jego wcześniejszej oferty. Ułatwiłaby życie i sobie, i jemu, ale szybko przypomniała mu, że nie zamierza rezygnować z bycia upartym wrzodem.
  — Mój plan był kurwa sto razy lepszy — zakomunikował mrukliwym i markotnym na pokaz tonem, który przeplatał się z rozbawioną złośliwością; zadowolone tony były jednak ledwo słyszalnym dodatkiem do całości. Zgodził się jednak przez ten czas grać na jej zasadach, gdy zacisnął palce na jej szczupłym boku, napierając na niego mocniej, jakby przyciągnięcie jej do siebie jeszcze bliżej było możliwe. Silniejszy uścisk dawał brunetowi większe poczucie kontroli; potrzebował jej, biorąc pod uwagę, że białowłosa ledwo trzymała się w pionie. To, że napisał do niej tej nocy, było jedynie kwestią przypadku – może szczęśliwego, może tragicznego w skutkach. Gdy jednak prowadząc ją w milczeniu, od czasu do czasu zerkał na jej profil, jakby nie tylko sprawdzał, czy jej stan się nie pogarsza, ale też wciąż usiłował wyczytać stamtąd to, czego wcześniej nie chciała mu powiedzieć, czekając na byle przebłysk zdradliwej emocji, uznał, że Amakasu chyba miała szczęście. Nie dlatego, że miał się za zajebistego wybawcę – na jego miejscu mógł pojawić się dosłownie ktokolwiek. Tylko dziwnym zrządzeniem losu padło na niego.
  W przeszłości nie bywał tutaj za często – teraz też zastanawiał się, czy dobrym pomysłem było ściągać tu ze sobą białowłosą. Nie wiedział ani też nie zapytał jej, czy będą sami. Dopiero na widok znajomej klatki przyszło mu na myśl, że może powinno go to zainteresować, nawet jeśli nieszczególnie przepadał za jej bratem. Ostatecznie przełknął ciekawość, uznając, że w najgorszym wypadku wróci do siebie. Opuszki palców jeszcze przez chwilę ślizgały się po skórzanym materiale kurtki. Czuł, że Shey zaczynała wymykać się z jego uścisku, ale chciał mieć pewność, że faktycznie da radę utrzymać się na nogach, zanim z ulgą wyprostował się, dosięgając ręką własnego, zesztywniałego karku. Poruszył mocno wbitymi w skórę palcami, ale zanim zdążył rozmasować spięte mięśnie, zatrzymał się mrużąc powieki w niezrozumieniu, gdy jego spojrzenie kolejny raz skrzyżowało się ze srebrzystymi tęczówkami.
  „Poszukaj karty.”
  Ramiona Yakushimaru drgnęły przy krótkim, urwanym śmiechu, przy którym pokręcił głową w niemym niedowierzaniu. Tyle że wcale nie był zdziwiony, bo znał to spojrzenie i znał ten uśmiech aż za dobrze. I nie sposób było się powstrzymać od subtelnego uniesienia jednego z kącików ust w równie zadziornym półuśmiechu. Jeśli wcześniej jeszcze zastanawiał się, dlaczego w ogóle to robili – to znaczy powtarzali utarte schematy bez szansy na jakąkolwiek przyszłość – działo się to właśnie dla takich momentów. Dla błędów, których później nie żałował. Dla tego przyjemnego mrowienia w ciele – zwłaszcza na końcach spragnionych dotyku palców.
  — Nie możesz kurwa po prostu grzecznie zaprosić mnie do środka? — w retorycznym pytaniu dźwięczała dobrze znana jej zgryźliwość. Oczywiście, że nie mogła. Tak byłoby mniej ciekawie. Wiedział to, dlatego miał zamiar podjąć się tego wyzwania.
  Świeży zapach stał się intensywniejszy, gdy zamknął Amakasu w potrzasku, o który sama się prosiła. Wsparł przedramię o drzwi tuż nad jej głową, gdy nachylił się niżej – tym razem już nieobciążony dziewczęcym ramieniem; na własnych zasadach. Ciepły oddech osiadł na uchu, wprawiając w ruch kilka niesfornych kosmyków, które połaskotały skórę niemalże pieszczotliwie. Na własnym policzku czuł zimno tego drugiego, zanim zsunął usta ku gładkiej, szczupłej szyi. Słabe muśnięcie kontrastowało się z dłonią, która dużo pewniej i agresywniej zakradła się do jednej z tylnych kieszeni jeansów, wpraszając się jak do siebie. Pod opuszkami nie wyczuł karty, ale zacisnąwszy palce mocniej na jej pośladku i przyciągnąwszy jej biodra bliżej siebie, mógł przynajmniej udawać, że jeszcze czegokolwiek tam szukał. Teraz, zamiast karty wejściowej, na pewno dużo bardziej szukał bliskości, gdy otumaniony znajomym zapachem, złożył pierwszy wilgotny pocałunek na skórze, zahaczając o nią wpiętym w język kolczykiem. O ile wcześniej nie do końca poważnie traktował swoją obietnicę – wolał założyć, że coś może pójść nie tak – teraz znacznie trudniej było mu się wycofać. Jedynie miejsce, w którym się znajdowali, powstrzymywało go przed pochopnymi decyzjami, choć już teraz nie mógł odpuścić sobie zaczepnego przygryzienia dziewczęcej szyi, gdy palcami zakradał się do kolejnej kieszeni. To tam wyczuł cienki kawałek plastiku, ale nie chciał się odsuwać. Jeszcze nie. Kazał jej czekać przez kolejny pocałunek złożony na szyi, zęby drażniąco przesuwające się po jej gardle, krótkie muśnięcie wargami żuchwy, zanim wreszcie przysunął swoje usta do spragnionych ust Shey. Płytki oddech ślizgał się po ustach, jak obietnica wyczekiwanego gestu. W czarnych tęczówkach, przyglądających się jej spod przymrużonych powiek, zalśnił ożywiony błysk – jeden z tych łobuzerskich, przez które nie sposób było nie zauważyć, że knuł coś niedobrego. Białowłosa mogła poczuć, jak usta Yakushimaru wyginają się w uśmiechu, żłobiącym w policzkach płytkie wgłębienia, niepasujące do tego złośliwego wyrazu. Chociaż byli do bólu blisko, złączone ze sobą wargi chłopaka były jak dzieląca ich przepaść.
  Na razie nie chciał, by przez nią przeskakiwała. Chciał, żeby nie mogła się doczekać, żeby to zrobić.
  Odsunął się. Na razie na niewielką odległość kilku centymetrów – wystarczająco dużo, by móc spojrzeć jej w oczy. Już wcześniej mogła poczuć, jak jego ręka wyślizguje się z jej kieszeni, ciągnąc za sobą znalezisko. A teraz ta sama dłoń wślizgnęła się w pustą przestrzeń pomiędzy ich ciałami, a przytrzymywana w dwóch palcach karta znalazła się tuż przed nosem Amakasu.
  — Znalazłem — zakomunikował jej wyraźnie zadowolony z siebie, jakby czystą przyjemność sprawiało mu to, że musiała przetrwać jeszcze drogę na górę w nieznośnym napięciu. — Nie chciałaś, żebym cię nosił, więc otwieraj — dodał uszczypliwie ze ścielącym się na języku rozbawieniem i zaczepił brzegiem przedmiotu o jej podbródek, czekając aż odbierze swoją własność. Tylko czy nadal chodziło o kartę?

Yakushimaru Seiya

Amakasu Shey and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku