Poddasze
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Warui Shin'ya

25/11/2022, 00:09
Poddasze


Pierwsza zasada brzmi: nie patrz w stronę zlewu. Jego wnętrze stanowi o wiele makabryczniejsze obrazy niż to, co znajduje się na ścianach i korkowej tablicy - a niemal całą powierzchnię lokum pokrywają wycinki z gazet, wydruki, zdjęcia - stare i całkiem nowe - zapiski na kartkach z zeszytów w linie i kratkę, nabazgrane w pośpiechu imiona, daty i nazwy lokacji naniesione choćby na wydartą brutalnie stronę z jakiejś książki. To wszystko tworzy obsesyjną scenerię kryminologicznego świra - wśród znanych seryjnych morderców, od Eda Geina zaczynając, przez Richarda Chase'a, na Isseiu Sagawie kończąc, pojawia się non stop wzmianka o postaci określonej jako "X". Większość zebranych informacji jest jednak nielogiczną garścią niepasujących do siebie puzzli.
Chaos podkreślają ubrania porozrzucane po podłodze, stare opakowania po żarciu na wynos; mnóstwo przypadkowo upuszczonych i zostawionych przedmiotów. Meble są ewidentnie stare, nieco poniszczone, zadrapane lub poplamione. Parapet największego z okien zwykle okupuje Beton - przepotężny, czarny kot, urodzony po to, by nienawidzić.
Po prawej od wejścia widać niemal całkowicie zabarykadowane przez kartony (pełne rupieci) drzwi prowadzące do klaustrofobicznej kuchni. Pomieszczenie jest jednym z tych, do których człowiek wejdzie, od razu zajmując całą przestrzeń. Nisko wiszące półki, brak piekarnika czy zmywarki, kompaktowy zlew, blat, lodówka parametrów Arthura z False 1/3 przeciętnego gimnazjalisty. Nawet łazienka, będąca pomieszczeniem obok, okazuje się większa. Mieści w sobie podniszczoną, popękaną nieco wannę, ulokowaną pod kafelkową ścianą, ubikację i zlew z krzywo zawieszonym, prostokątnym lustrem.

Warui Shin'ya

Hattori Heizō and Ye Lian szaleją za tym postem.

Seiwa-Genji Enma

25/1/2023, 02:11
Ciemność.
Ostatnie obrazy, które pamiętał umierały wraz z gasnącym biciem serca, otulany coraz bardziej zimną i ciężką wodą. Twarz Shina, kiedy wpychał go w lustro rozsypała się niczym pęknięte szkło. Potem przed jego oczami znów ukazała się jego twarz, kiedy chciał z nim porozmawiać, być może wyjaśnić zaistniałą wcześniej sytuację. Ale Enma go nie słuchał. Nie chciał. Chciał dystansu, odseparować się od yurei, czując niewyjaśniony, wewnętrzny ścisk jakby niewidzialny sztylet z łatwością pokonał napiętą skórę pomiędzy jego łopatkami.
Zraniony. Zdradzony. Odepchnięty.
Nawet nie pamiętał momentu, w którym szarpnął się tak mocno, że stracił równowagę, mknąc wprost na spotkanie wyciągniętym ku niemu ramionom kostuchy.
Umierał. Umierał młodo, nie osiągnąwszy nic w życiu. Umierał w wieku dwudziestu trzech lat, i choć jego ciało powinno łaknąć podjęcia walki o tę kpinę zwaną życiem, to jednak strach, który rozlał się w jego sercu w chwili dotknięcia tafli lodowatej wody okazał się zbyt potężny.
Wspomnienia i obrazy zniekształcały się niczym rozgrzane żeliwo, przemieniając się w ciążące łańcuchy ciągnące go w otchłań.
"Nie wierzgaj się, to nic nie da"
Dlaczego miał tego nie robić? Po co te sznury na jego nadgarstkach i kostkach? Mamo? Tato? Dlaczego tylko patrzycie? Boję się. Zabierzcie mnie stąd.
Dziadku? Kami? Czemu wy wszyscy tylko stoicie i patrzycie, jak on... on...
"Nie wstrzymuj powietrza. Szybciej pójdzie"
Nie. Nie... Nienienienienie. Nie chcę. Boję się. Tato, pomóż mi. Dziadku... zabierzcie mnie! Nie chcę. Boli. Pomocy! Gdzie jest Teru-nii? Nie-
Lodowata woda, tak jak tamtej, grudniowej nocy, momentalnie wypełniła jego płuca i skrzela, opadając na nich niczym lodowe bryły, kradnąc ostatni oddech i wytchnienie.
Dlaczego mi to robicie?
Nie chcę tego. Nigdy nie chciałem. Ratunku. Niech ktoś... ktokolwiek...
Boli. Na bogów, jak boli. Boli. Boli. Boli. Boli. B O L I.
Zachłysnął się łapczywie powietrzem, które po wypluciu wody wypełniło jego płuca z taką siłą, że niemal rozerwało go od środka. Jego żebra płonęły żywym ogniem, jakby jakaś niewidzialna siła naciskała je z ogromną siłą. Przemoczone ubrania przylgnęły ciasno do rozdygotanego zimnem i przerażeniem ciała, a uszy.... w uszach słyszał jedynie zduszony pisk, jakby wciąż znajdował się pod wodą. Kiedy uchylił powieki, nad jego ciałem pochylała się sylwetka, jednak nie był w stanie dostrzec jej rysów. Obraz rozmazywał się coraz bardziej a dudnienie w głowie narastało z każdym kolejnym, bolesnym oddechem.
- Teru...nii...? - wyszeptał, gdy drżące, lodowate opuszki dotknęły twarzy cienia. A potem.. a potem na powrót zalała go ciemność, gdy ciało i umysł poddały się słabości i mrokowi.

@Warui Shin'ya


Poddasze Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

28/1/2023, 13:33
04/01/2037
na granicy wieczora i nocy

W skrzypiące deski schodów wsiąkały mokre ślady; woda znaczyła się na stopniach ciemnymi plamami, tworząc trasę pnącą się ku górze; coraz wyżej i wyżej, formułując w większą kałużę tuż przy drzwiach prowadzących na poddasze. Niegdyś tę część zajmował strych - wspólny dla mieszkańców budynku. Obecnie stanowił oddzielne lokum, wynajmowane za półdarmo. Nadal miał w sobie sporo z dawnej wersji. Nagie belki i niepomalowane ściany, surowa podłoga trzeszcząca tu i ówdzie pod naporem ciężaru. Z wnętrza zniknęły jednak stare przedmioty dawnych lokatorów; po ich istnieniu zostało ledwie kilka zawilgoconych kartonów, upchniętych w samym rogu i zakrytych grubym, babcinym kocem.
Shin omiótł spojrzeniem wnętrze pokoju, gdy tylko łokciem nacisnął klamkę. W normalnych okolicznościach wchodził bez zawahania, a drzwi z głuchym huknięciem uderzały we framugę, odcinając go od zostawionego po drugiej stronie świata; od problemów, natłoku myśli, od ludzi. Tym jednak razem, przekraczając próg, uderzył ramieniem w kant drewnianych drzwi; kliknęło charakterystycznie, gdy wskoczyły na swoje miejsce. Ale cicho. O wiele ciszej, niż robił to w naturalnych warunkach.
Obecne nie miały z naturalnością nic wspólnego. Wszystko mu o tym przypominało.
Rude kosmyki nie zdążyły przeschnąć; środek zimy sprawił, że wpierw zmoczone pasma stały się szorstkie i twarde. Kleiły się do twarzy, skroni i karku, ale wciąż były niczym w porównaniu z ubraniami. Woda wchłonęła się przez tkaniny, nie zostawiając nawet suchej nitki. Początkowo rozważał, by zahaczyć o jeden z otwartych, całodobowych sklepów, aby zapytać o pomoc. Zrezygnował jednak.
Byłoby ciężko wyjaśnić sytuację.
Nie mógł też oddelegować się do najbliższego szpitala; za dużo pokrętnych historii. A on sam? Co by powiedział, gdyby chciano go legitymować? Brak papierów? Za którymś razem ten wariant nie przejdzie. Warui i tak uważał, że limit szczęścia wykorzystał w momencie, gdy wsuwał dłoń pod niemal bezwładne ciało topielca.
To samo, które teraz spoczywało w jego ramionach; lodowate, ciężkie jak betonowa rzeźba.
- Będziesz mi winny przysługę.
Barkiem wcisnął przełącznik światła; naga żarówka zamigotała, zaraz rozganiając mrok pokoju niezdrowym, żółtym blaskiem kojarzonym z pokojów przesłuchań w starych, gangsterskich filmach. Światło odkryło setki zapisanych kartek, tysiące zrobionych, wywołanych i rzuconych samopas fotografii. Zdjęcia gniotły się pod krokiem rudowłosego, który przeciął pomieszczenie, podchodząc do swojego prowizorycznego łóżka.
Nieprzytomna postać wydawała się dziwnie niewielka na kanapie, na której sypiał Shin, choć wrażenie to mogło mieć miejsce tylko ze względu na okoliczności. Szept senkenshy wciąż, raz za razem, odtwarzał się tuż nad jego uchem, choć sine usta uratowanego nie poruszyły się od dłuższego czasu. Kim tak naprawdę był Teru? Imię wypowiadane w ostatnim momencie...
Warui skrzywił się, odgarniając mokre kosmyki z twarzy leżącego na pościeli chłopaka. Był blady jak kreda; pod zamkniętymi powiekami znaczyły się ciemne kręgi barwy dojrzałych śliw. Gdyby pochylić się nad nim bliżej, z całą pewnością dałoby się wyczuć osobliwy słony zapach.
Zamiast tego Shin zostawił go na jakiś czas. Ruchy wykonywał szybko, prawie nerwowo. Przeszedł do łazienki, by do zebranej po drodze miski - wysypał z niej jakieś śmieci - nalać ciepłej wody. Do naczynia trafiła jedna ze ścierek, ale chwilę, w której plastikowy pojemnik wypełniał się po brzegi, Shin przeznaczył na przebranie się. Zrzucił wierzchnie ubranie, pozbył przewianych ciuchów, ciskając je w wannę. Pokryta gęsią skórką cera wywołała lekkie zmarszczenie brwi, ale wiedział, że to chwilowe. Zaraz się rozgrzeje po prostu pracując.
Oczywiście, że uznał to za robotę.
Gorzkie uczucie niesmaku w ustach z jakiejś przyczyny ledwo dało się zignorować; myśl, że ich relacja miała tak nietrwałe fundamenty wydawała się irytująca. Przecież starczył jeden obcy głos, aby jak lustro rozbić ten kruchy związek między nimi.
Dość.
Misa spoczęła na podłodze trochę zbyt głośno; tuż przy kanapie. Rudowłosy przysiadł na brzegu mebla, wcześniej zdejmując z niego stos zeszytów i nieprzeczytanych do końca książek. Każda z tych rzeczy wylądowała na ziemi jak niechciany śmieć. Potrzeba było przestrzeni, miejsca na zabieg, którego z jakiegoś powodu postanowił się podjąć. Może była to jedyna forma zadośćuczynienia, na jaką go stać. Znał wartość zdrady jakiej dopuścił się w magazynie Satō i choć na końcu języka dalej czuł smak usprawiedliwienia, od chwili wyjścia z pokazu luster nie udało mu się skontaktować z Enmą - aż do dzisiaj. Nie sądził przy tym, by jakiekolwiek słowa dały radę przekonać Seiwę, ale teraz i tak nie miało to znaczenia.
Ręka yurei przesunęła się po zimnym ubraniu nieprzytomnego chłopaka; zatrzymała dopiero na wysokości jego brzucha, na moment zamierając. Zaraz jednak wszelkie wątpliwości zostały odepchnięte na bok, podobnie jak wcześniej stanowczym ruchem pozbył się gratów z łóżka.
Zdjął wpierw przemoczoną kurtkę Seiwy; padła na glebę z plaśnięciem. Chwilę później tuż obok znalazła się bluza i koszulka. Na nagiej piersi dziedzica od razu wylądował ręcznik. Szorstki materiał przetarł znaczoną dreszczem skórę, ostatecznie docierając do włosów. Nie mógłby skłamać, że to nie było dziwne uczucie, gdy przecierał heban kosmyków, zbierał krople wciąż perlące się na czole, w kąciku oczu i na linii szczęki. Dbałość, o jaką sam się nie podejrzewał, wkradła się w jego ruchy, gdy zajmował się nieprzytomnym ciałem.
Było zimne.
Jakby martwe.
Może powinien być skrępowany tym, co robił, ale natłok wydarzeń nie dał mu wystarczającej ilości czasu. Pozbył się ubrań Seiwy, zastępując lodowatość, jaka od nich biła, ciepłem przyniesionej wody. Przemywał spokojnie, aby nie poranić ciała szorstką tkaniną, choć palce zakleszczone na kawałku materiału były zwarte do pobielenia knykci. Zajął się wpierw jego torsem i brzuchem, ramionami, wreszcie dłońmi, od których przeszedł do nieruchomych bioder, ud, do zgięć kolan i kostek. Dopiero wtedy ściera z chlustem rozbiła taflę letniej już wody w misie, a on przesuszył ocieplone miejsca, zakrywając je zaraz naprędce pozbieranymi z okolicy ubraniami.
Koszulka z krótkim rękawem była dla Enmy za duża, a Shin dziękował, że pewnego dnia ktoś obudził się z wizją stworzenia ściągaczy - dresowe spodnie z całą pewnością wisiałyby na starszym chłopaku, nie pozwalając mu na normalne ruchy, ale kiedy tylko palce rudowłosego związały sznurki, bardziej przylgnęły do talii Seiwy. Podwinął mu nogawki, a potem po samą szyję przykrył kocem.
Dwoma.
Nie.
Dla pewności jednak trzema.
I zamiast odsunąć rękę zaraz po tym jak narzuta przykryła dziedzica, wsunął opuszki wpierw na jego policzek, potem na skroń i czoło, przywierając do niego na dłużej.

UBIÓR: czarne dresowe spodnie;
biały t-shirt z napisem; boso

 @Seiwa-Genji Enma  


従順な


Warui Shin'ya

Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.

Seiwa-Genji Enma

29/1/2023, 22:09
Mokre palce ciemności otaczały go swym chłodem, ciągnąc coraz bardziej w dół, w nieskończoną otchłań. Gęsty i duszący mrok wypełniały sobą każdy zakamarek niosąc jedynie bezkres nicości, nic więcej.
Enma...
Zduszony głos rozbrzmiał gdzieś w oddali, jakby znajdował się odległe kilometry od niego.
Enma... Już czas.
Tym razem był bliżej, a każdy następny oddech przyciągał go jeszcze bardziej, by wreszcie zagrzmieć tuż nad jego uchem, niczym dźwięk rozszalałych, kościelnych dzwonów uderzających o siebie wzajemnie.
Obudź się!
Otworzył gwałtownie oczy, szybko jednak tego żałując, gdy poranne promienie słońca otuliły jego twarz niczym rozlane mleko na stole. Skrzywił się nieznacznie, wysuwając spod sterty ciążących koców dłoń i zakrył nią powieki, pozwalając tym samym ciału przyzwyczaić się do zmiany oświetlenia. Trwał tak przez dłuższą chwilę, a gdy upewnił się, że słońce nie działało już drażniąco, pozwolił sobie na śmielsze wysunięcie spod materiału, który służył mu teraz niczym tarcza przed otaczającym go światem.
Nie znał tego miejsca.
Upłynęło jeszcze parę, dłużących się sekund, nim wspomnienia sprzed "wypadku" zaczęły stawać się jasne, niczym woda w górskim potoku. Enma podniósł się do pozycji siedzącej, a po jego ciele przeszedł nieokiełznany dreszcz spowodowany chłodem. Choć skóra była ciepła, to wewnętrznie czuł, jakby połknął kilogram czystego lodu, który za nic nie chciał się roztopić.
Był sam? Najwidoczniej. Uniósł palce koło prawego ucha, po czym pstryknął nimi. Dźwięk był lekko zniekształcony, ale słyszał. To samo zrobił przy drugim uchu. Tu było nieco lepiej. Aparaty, choć wodoodporne miały swoje limity. Westchnął ciężko i otulony jednym kocem, zsunął się z łóżka dotykając bosymi, skostniałymi stopami drewnianej podłogi, która zaskrzypiała ostrzegawczo pod jego małym ciężarem. Szybko namierzył swoje ubrania przewieszone przez oparcie starego krzesła i od razu tam podszedł. Sięgnął do kieszeni bluzy, gdzie wymacał, na całe szczęście wciąż znajdujący się tam, telefon. Najwidoczniej nie wypadł mu, kiedy wpadł do...
Zadrżał na same wspomnienie czując, jak kolana delikatnie uginają się pod nim, więc musiał podeprzeć się o oparcie. Uniósł urządzenie i spróbował je odblokować ale te... nie odpowiadało.
- Tsk. - no tak. Telefon nie był wodoodporny. Niech to szlag. Nerwowym gestem wrzucił go na blat stolika po czym wziął kilka głębszych wdechów. Przede wszystkim, gdzie był? Ponownie uniósł głowę chcąc się rozejrzeć po pomieszczeniu. W jego jaśniejących wspomnieniach twarz rudowłosego wychodziła na prowadzenie. U niego w domu? Co prawda Enma nigdy tu nie był, ale... Zmrużył powieki, po czym zaciągnął się panującym dookoła powietrzem. Od razu rozpoznał ten zapach.
Tak, był u niego.
Czując się nieco pewniej, ruszył przed siebie, teraz o wiele dokładniej przyglądając się pomieszczeniu. Nagle kichnął głośno, aż zaszkliły mu się oczy. Przetarł nos, głośno nim pociągając czując przy tym wewnętrznie, że najbliższe dni z pewnością odchoruje w domu. Zatrzymał się przed biurkiem zawalonym różnymi papierami i bibelotami, choć jego uwagę przykuł aparat fotograficzny, z którym niejednokrotnie widywał rudowłosego. Nie czuł skrupułów, aby sięgnąć po niego i go włączyć, a potem ze spokojem przeglądać zdjęcia.
Musiał przyznać, że Shin miał oko co do tego. Zdjęcia były.... naprawdę niesamowite. Miały duszę, przedstawiały jednym kadrem całą historię, opowiadały historie. Z każdym kolejnym uchwyconym obrazem, który Shin zatrzymał w czasie, Enma coraz bardziej dawał się temu pochłonąć, i dlatego dopiero w ostatniej chwili usłyszał kroki na schodach dochodzących zza drzwi. Domyślając się, że to właściciel mieszkania, ciemnowłosy odłożył sprzęt na biurko, a sam odwrócił się i pospiesznie ruszył w stronę łóżka. W połowie drogi odwrócił się, przypominając sobie, że przecież nie wyłączył aparatu i ostatnim, czego Enma teraz potrzebował, to zarzut, że grzebie bez słowa w rzeczach Waruia.
Kiedy uporał się ze swoim problemem, ponownie pospiesznie ruszył w stronę łóżka, tym razem coraz bardziej, wewnętrznie panikując kiedy kroki rudowłosego znajdowały się praktycznie tuż za drzwiami. Nie zauważył krzesła, w którego nogę przywalił małym palcem bosej stopy. Zaklął bardzo głośno, kiedy przeszywający ból rozlał się w jego ciele. Uniósł obolałe miejsce i złapał się za nie, przez co zahaczył drugą nogą o zsuwający się koc, czego efekt końcowy mógł być tylko jeden. Kiedy drzwi skrzypnęły, wpuszczając do środka Waruia, ten mógł być świadkiem spektakularnego upadku Enmy z głośnym hukiem, aż drobinki kurzu uniosły się wysoko w powietrze i zatańczyły w blasku porannych promieni słonecznych.
- A. - Enma spojrzał na ducha czując, jak zarówno jego policzki, jak i uszy robią się czerwone. Nie wiedząc co zrobić, w desperackim geście podniósł się i oparł o łóżka, jednocześnie szarpiąc za kolejny koc i naciągnął go na siebie, tym samym skrywając przed bacznym spojrzeniem Shina.
Cholera.
Że też musiał się wywalić. Zwłaszcza teraz kiedy.... kiedy nie umiał spojrzeć mu w oczy. Nie potrafił. Mieszanina przeróżnych emocji i uczuć, jaka aktualnie przelewała się przez niego była niczym trucizna. Trucizna, która wypełniała jego żyły i robiła go... słabego. A Enma przecież nie chciał być słaby. Zdecydowanie nie przed Shinem.

@Warui Shin'ya


Poddasze Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

17/2/2023, 01:23
Zwykle nie był zadowolony ze swoich ścian grubości papirusu, ale tym razem tupot stóp dobiegający zza drugiej strony wydawał mu się dziwnie zabawny; i może to właśnie on był powodem rozbawienia, jakie wypłynęło na zakryte maseczką usta. Nie spodziewał się jednak, że kiedy dotrze do drzwi, oprze dłoń o klamkę i naciśnie ją mocnym, stanowczym ruchem, ujrzy jak owinięte w koc ciało z hukiem upada na podłogę. Akurat w momencie, w którym powiedział: - Widzę, że już wstałeś. - Po którym zaległa filmowo wymowna cisza; jak pauza dla oglądaczy, by zorientować się w komizmie sytuacji i wybuchnąć gromkim rechotem, choć Warui domyślał się - zwłaszcza po czerwieniejących policzkach senkenshy - że Enmie zdecydowanie nie było do śmiechu. Wszedł jednak do pomieszczenia bez większego pastwienia się nad czarnowłosym; tym razem zdawał się nie tylko nieskory do prowokowania go, ale niemal zbyt spokojny.
Po cichym trzaśnięciu drzwi zaszeleściła zaczepiona na zgiętych w haki palcach reklamówka - jawny dowód na to, gdzie dotychczas znajdował się Shin'ya. Zakupy trafiły zresztą szybko na blat stolika, tuż obok aparatu.
- Dobrze spałeś? - pytanie padło gdzieś w eter; zbyt normalne jak na sytuację, jaka ich spotkała. Miał przecież do czynienia z kimś, kto niemal zginął. Z kimś, kto w pewnym momencie odpuścił, pozwalając falom pochłonąć się w całości. Co by się stało, gdyby przypadkiem tamtędy nie przechodził? To oczywiste, a jednak Warui odpychał od siebie tę myśl, ilekroć pojawiała się na granicy zmęczonej świadomości. Nie dawał po sobie poznać nerwów; wrodzone aktorstwo pozwalało mu w takich momentach na zachowanie zupełnie niezgodne z wewnętrznym chaosem. Czuł jednak, że taki stan rzeczy może nie utrzymać się zbyt długo; że dzieli go cienka linia, by wybuchnąć, bo kiedy wczorajszej nocy wsuwał dłonie pod ciało Minamoto, sylwetka dziedzica była wiotka, ale umysł wystarczająco przytomny. A skoro tak, dlaczego przestał walczyć?
Na zarysowane biurko trafiła pierwsza paczkowana kanapka; zaraz potem druga i butelka z podgrzewanym napojem. Na dnie siatki spoczywało coś jeszcze, ale Warui zostawił to pod białawym, plastikowym materiałem reklamówki, zabierając jedynie jedzenie i gorącą czekoladę.
- Enma - to słowo go kłuło niczym cienkie igły raniące język; zwykle używał go bezproblemowo, z wyczuwalnym brzmieniem wesołości i ekstrawertyzmu, ale teraz, gdy atmosfera wypełniająca mieszkanie coraz bardziej gęstniała, wszystko przychodziło z trudem. Nie pomagał fakt, że kojarzył więcej z całego zajścia, ani nawet to, że ostatecznie znaleźli się na jego własnym terytorium.
Obrócił się w stronę prowizorycznego łóżka; pod kanapą, otulony warstwami koców, Enma z pewnością rozkładał wszystko na czynniki pierwsze. I może powinien go zostawić; pozwolić dojść do siebie, rozjaśnić mroki niepamięci albo chociaż podjąć decyzję co do tego, czy w ogóle chce podjąć dyskusję odnośnie wypadku. Ale zamiast tego jego ton nabrał ostrości. Ruszył w stronę Seiwy, nie zważając na to, gdzie stawia stopy; pod jego ciężarem deski trzeszczały złowieszczo, informując o każdym przebytym krokiem.
- Powinieneś coś zjeść. - Potrzebował tylko tego jednego zdania, aby dotrzeć do towarzysza. Zatrzymał się przed nim, przez moment jeszcze się wahając, ale ostatecznie przez izolację z narzut senkensha mógł usłyszeć poddańcze westchnięcie; a potem bez problemu dało się zrozumieć, że stojąca za całunem z okryć postać kucnęła.
- Przyniosłem ci też coś ciepłego do picia. Wyłaź stamtąd. - Tkanina - gdzieś na wysokości, jak zakładał, ramienia drugiego chłopaka - zgniotła się pod palcami Shina nawet nie wiedzieć kiedy. W prawej dłoni trzymał wciąż napój i dwa krańce opakowań mieszczących w sobie gotowe kanapki; lewą jednak złapał za koc i pociągnął go, choć niezbyt mocno, by odkryć medium. - Nie chcesz ze mną rozmawiać - cienka krawędź między pytaniem i stwierdzeniem - Rozumiem - dodał zaraz stanowczo, choć nie pojmował wcale. - Ale cały klan Minamoto nie zrozumie, jeżeli powiem im, że ich następca wyzionął ducha w moim mieszkaniu, bo wolał zagłodzić się na śmierć. - Bez dyskusji nie mogli dojść do porozumienia; bez niej nie było mu dane nawet się usprawiedliwić. To nie była jednak właściwa chwila na pretensjonalność i wracanie do poprzednich zatargów; tu i teraz w uszach wciąż echem rozbrzmiewało słabnące, cudze imię.
Kim jest Teru?
Powinien się tym w ogóle przejmować?



従順な


Warui Shin'ya

Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.

Seiwa-Genji Enma

17/2/2023, 22:14
Choć materiał koca był gruby i pod jego powierzchnią Enmie coraz bardziej brakowało tchu, to nawet nie drgnął, gdy do jego uszu dotarł dźwięk głosu rudowłosego. Sprawiał trochę wrażenie osoby, która za wszelką cenę chce uciec i skryć się przed czujnym spojrzeniem drugiego mężczyzny. Być może jego zachowanie było dziecinne i możliwe, że już dawno powinien z uniesioną głową skonfrontować się z yurei. Porozmawiać o tym, co wydarzyło się podczas ich pobytu w krainie luster. Zamiast tego ignorowała telefony od Shina. Nie odpisywał na jego wiadomości. Nie otwierał drzwi. Unikał, jak tylko mógł.
Uciekał niczym prawdziwy tchórz.
Aż do wczoraj, choć tak naprawdę nawet, jak ich spotkanie było przypadkowe, to Enma stał się głuchy na słowa Shina. Znów chciał uciec, za co poniósł srogą karę. Jednakże być może tak właśnie miało się stać. Tragedia, która sprawiła, że ponownie na siebie spoglądali. Tak, jak teraz.
Gdy materiał opadł na ziemię, a świeże powietrze wdarło się pomiędzy nimi, wywołując na skórze ciemnowłosego przyjemne uczucie ulgi, jego dwubarwne tęczówki w końcu spoczęło na rudowłosym. Rozchylił usta, by zadać pytanie, lecz bardzo szybko je zamknął, znów uciekając wzrokiem w bok. O co właściwie miał zapytać? O to, dlaczego go uratował? Przecież to było oczywiste.
Gdybym umarł, nie byłoby kontraktu.
A jakby nie było kontraktu, to nie miałby ciała. Nie dostałby drugiej szansy. Nie byłoby go tutaj. Tylko na tym mu zależy.
Nienawidzi mnie. Z łatwością chciał się mnie pozbyć.

Kątem oka zerknął w jego stronę, choć oczy już nie dotarły do jego twarzy. Enma czuł dziwny ścisk w klatce piersiowej. Niewidzialna dłoń zaciskała się na jego płucach coraz mocniej, zgniatając go, rozsypując na mniejsze kawałki, odbierając dostęp do swobodnego oddechu.
Zaczynał rozumieć co to było. Negatywna energia. Złość... nie, wściekłość. Rozgoryczenie. Poczucie zdrady. Niezrozumienie. To wszystko stanowiło naprawdę niebezpieczną mieszankę, która w końcu nabrała na sile, a przecież Enma sam sobie był winny, bo od tamtego feralnego dnia, skutecznie podlewał kiełkujące w nim ziarno nienawiści.
Wyciągnął dłoń w stronę kubka, muskając palcami o papierowy materiał, jednakże ostatecznie palce nie pochwyciły naczynia, a zamiast tego zsunęły się nieco niżej i objęły delikatnie, wręcz niepewnie jego mały palec prawej dłoni.
-.... przepraszam. - powiedział cicho, choć byli na tyle blisko siebie, że Warui spokojnie był w stanie dosłyszeć każde słowo, które wypowiadał.
- Za to, co powiedziałem tamtej nocy. U mnie. Ja... - zacisnął mocniej opuszki na jego palcu, jakby w obawie, że Shin w każdej chwili zerwie ten drobny kontakt fizyczny pomiędzy nimi.
- Prawda jest taka, że unikałem cię. Nie chciałem z tobą rozmawiać, choć może powinienem. Wiesz, domyśliłem się, że coś, albo ktoś nakłonił cię wtedy do wepchnięcia mnie w to lustro, ale byłem bardzo zły na to, z jaką łatwością poddałeś się temu. Dużo myślałem przez te ostatnie dni, i w końcu zacząłem pojmować, że... masz prawo mnie nienawidzić. Tak naprawdę nigdy nawet nie próbowałem postawić się w twojej sytuacji i nawet spróbować cię zrozumieć, dlatego... - podciągnął kolana i oparł na nich drugie, wolne ramię, o które oparł czoło skrywając całkowicie twarz przed Shinem.
- Przepraszam za tamte słowa. Twoje ciało należy do ciebie, i tylko do ciebie. I zawsze należało. Oraz za inne słowa, Shin. - opuszki zsunęły się nieco niżej, teraz otaczając już dwa palce Warui'a. Westchnął cicho, może nawet z ulgą zrzucenia z siebie i ze swoich bark dziwnego ciężaru.
- Słyszałem o tym, że niektóre duchy.... mogą egzystować bez kontraktów. Nie wiem o tym zbyt wiele, ale obiecuję, że postaram się poznać więcej informacji. Dla ciebie. Daj mi trochę czasu, dobrze?
A potem będziesz wolny.
Z naszej dwójki chociaż ty jeden będziesz mógł tego zaznać.
I wtedy mnie zostawisz. Tak, jak tego pragniesz, Shin.

@Warui Shin'ya


Poddasze Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma

Warui Shin'ya and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

7/3/2023, 15:14
"Nie ma problemu" - cisnęło mu się na usta. "Nikt już o tym nie pamięta". Ale rzeczywistość była inna - w rzeczywistości, w której żyli, stale otwierali te same rany. Uśmiechy przyklejone do ust skupiały na sobie całą uwagę otoczenia, zakrzywiając obraz i mącąc w umysłach, ale pod paznokcie wdzierała się ropa z każdym następnym drastycznym rozdrapaniem. Choć fizyczne ciało nie nosiło żadnych obrażeń, psychika krwawiła; ulatywała metaforyczna posoka, której zadaniem od zawsze było napędzanie do dalszego działania, a u nich, gdy jej brakowało, skutkiem okazała się apatia i osłabienie. Nie mogli na siebie patrzeć, nie współpracowali. Czerwona nić jaka ich łączyła - choć nie ta z legend, zdecydowanie nie ta przeznaczona dla jedynych właściwych sobie osób - naprężała się, gotowa lada moment pęknąć. Była już jak struna gitary w niewprawionych dłoniach, zbyt silnie naciągana podczas strojenia instrumentu. Wystarczyło słowo, aby cofnąć się o krok i urwać to, co jeszcze jakimś cudem trzymało ich relację. Jedno krzywe spojrzenie, jedna źle dobrana nuta. Przekleństwo ciśnięte jak pocisk; siarczysty policzek. Warui był gotów na każdą ewentualność, gdy kucnął przed senkenshą. Jego twarz, wciąż osłonięta, nie prezentowała żadnej konkretnej emocji - albo może prezentowała ich zbyt wiele, aby odcedzić tę właściwą. Ślepia poruszały się w ślad za ruchem ciężkiego koca, nadzorowały jego upadek, gdy w fałdach wylądował na ziemi, tworząc dookoła Enmy groteskowy rodzaj obwarowania. Zaraz się zacznie. Wszystko na to wskazywało. Wspomnienia z apartamentu wydawały się żywe. Pretensje. Uśmiechy. Chwyt zakleszczony na szczęce jak metalowe pręty ściągane imadłem. Pewność w głowie Seiwy, że gdyby nie on, gdyby nie litość, o jaką się pokusił tego dnia w spalonym dawno hotelu, gdyby nie beznamiętna zgoda na zawiązanie paktu, dalej szwendałby się po Kakuriyo jak cień; mroczna powłoka znikająca z każdym, coraz bardziej słonecznym dniem. Stop.
Tyknęła sekunda w zegarze - i wszystkie projekcje zniknęły sprzed nosa Shina, uciekając jak porwane wiatrem liście. Wzrok wyostrzył się aż do dostrzeżenia pojedynczych rzęs, rzucających ciemne ślady na policzki dziedzica; przytłumiona w barwach skóra nabrała agresywności kolorów; jasnego beżu, wiśniowej czerwieni, złota tęczówki. Na dźwięk słabego przepraszam dłoń drgnęła; machinalnie chciał zabrać rękę, wyrwać się z delikatnego gestu, którego nie potrafił nawet nazwać dotykiem. Powstrzymał się jednak przed tym, zagryzając zęby, nieświadomie blokując sobie opcję, by powiedzieć to, co i tak osiadało na języku.
To cholerne "nie ma problemu".
Był problem. Był kurewsko wielki problem i monolog Enmy go o tym uświadamiał. Każde cicho wyduszone z siebie zdanie, obleczone w poczucie winy - albo coś na wzór tego, może chodziło o irytację, ale podszytą skruchą - sprawiało, że kark yurei twardniał od napięcia. Nie taki wizerunek następcy klanu spodziewał się zobaczyć. Pokruszył się mur oddzielający ich charaktery; niewielka szczelina, wystarczająca jedynie na to, by zerknąć na drugą stronę, nawet nie potrafiąc dobrze skonkretyzować, co się widzi.
Nie mógł zaprzeczyć, że wariant, w którym staje się samodzielny - w pełni niezależny, obdarowany ciałem mimo braku keiyaku suru - pokusił. Był dokładnie tą samą słodką melodią, jaką wychwycił w opuszczonym magazynie. Szeptem obietnicy, o której marzył od przeszło czterech lat.
Pokręcił jednak głową; zrezygnowany, ale ciężko sprecyzować, czy poddańcze rozdrażnienie tyczyło się zachowania Enmy, czy jednak nawiązywało do własnych intencji. Przerwał kontakt między nimi, wyślizgnął się z ulotnego ujęcia jego dłoni. Nawet gdy to zrobił, czuł ciepło dotyku na zgięciach palców, jakby dalej pozwalał trzymać się w ten dziwny, mdlący sposób.
Mdlący - powtórzył sobie z naciskiem, krążąc wzrokiem po skulonej sylwetce.
Powinien go tu zostawić, przynajmniej do czasu, aż się nie pozbiera. Pewnych sytuacji nie trzeba być świadkiem; nie były dostępne ani dla niego, ani zapewne dla nikogo. Miał przecież świadomość, że to niczego nie zmieni, ale jednocześnie - choć odpychał od siebie coś tak absurdalnego - intuicja go alarmowała. O czym jednak, do licha? O tym, że powinien skorzystać z okazji?
Bez tego gówniarza nie będzie mieć ciała.
Bez jego litościwego wsparcia nie sięgnie po cel.
Bez niego będzie szwendał się jak cień.
Odetchnął głośniej, przesuwając wnętrzem dłoni po twarzy mocnym, sfrustrowanym ruchem. Matko boska.
- Nie zamierzam tu zostać tak długo - odezwał się wreszcie; może za późno. Może nie był już w stanie rozrzedzić ciszy, jaka między nimi zaległa, a która osiadała na Enmie jak twardniejąca w gorącu glina. Ale może nie miało to znaczenia i chłonny umysł bruneta był w stanie przyjąć nową treść, ulegając łagodności wypowiedzi. Głos nie był miękki; wciąż dało się wyczuć w nim ostrzeżenie albo zwykłą pewność siebie - ale zdecydowanie zniknęły dźwięki rozsierdzenia. - Chodź. - Zsunął kolana na podłogę, sięgając w stronę ciemnych włosów. Opuszki dotknęły skóry głowy, palce wślizgnęły się między krucze pasma, przeciągając dotyk dalej, aż na kark, na który nacisnął mocniej. Nawet w tej pozycji, jeżeli Enma nie chciał się przewrócić, musiał zrezygnować ze swojej zamkniętej postawy; unieść brodę, choćby minimalnie. Tyle by wystarczyło, żeby napór stał się porządniejszy. Dla niektórych ten gwałtowny pokaz siły mógłby wiązać się z agresją, ale efekt - oparcie Seiwy o pierś - nie miał w sobie grama furiackiej nienawiści.
Kciuk Shina trafił na bok jego szyi; trzymał go jak kocię, niesforne zwierzę pozbawione skrupułów. Ale z większym wyczuciem, ze starannie dobraną ilością ostrożnego dystansu i gorliwego zapewnienia, że jest w porządku.
- Jest w porządku - powtórzył nad uchem chłopaka, poruszając wolnym ramieniem. Wskazujący palec wsunął się pod elastyczny sznurek jednorazowej maseczki zaciągnięty za ucho, podważył ściągacz; zatrzymał się na chwilę. Zawahanie nie trwało jednak długo i wreszcie materiał zniknął; odłożony na podłogę, tuż przy porzuconych bezsensownie kanapkach i już letniej czekoladzie.
Wystarczy.
Parcie na kark senkenshy zelżało; przeniosło się niżej, na jego bark, który poklepał. Może pojednawczo, bo zaraz potem wciągnął powietrze do płuc.
- Opowiem ci o mordercy - powoli odsunął się od niego, szukając czujnym wzrokiem oblicza. - Jeżeli ty wyjaśnisz, kim jest Teru.



従順な


Warui Shin'ya

Seiwa-Genji Enma and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Seiwa-Genji Enma

17/3/2023, 01:25
Nagły dotyk palił niczym rozżarzony węgiel, pozostawiając po sobie wypalony ślad. Jego ciało zareagowało naturalnym odruchem, napięciem i buntem. Trwało to jednak na tyle ulotnie, że ostatecznie było niemal niewyczuwalne. Przypominało zaledwie lekki wiatr podczas wczesnego, wiosennego poranka. Chłodna skóra ciemnowłosego chłonęła zatem ciepło Shin'a, poddając się temu nowemu uczuciu. Gdy rudowłosy odsunął się, Enma jeszcze przez kolejne, ciągnące się sekundy czuł jego palce na swoim karku zdając sobie sprawę, że chciał, aby ta chwila trwało nieco dłużej. Chociaż parę oddechów więcej.
Dwubarwne tęczówki uniosły się, napotykając spojrzenie drugiego mężczyzny, lecz wzrok po chwili, chcąc czy też nie, zsunął się niżej, by przyjrzeć się całej okazałości, jaką zaprezentował przed nim Warui. Wreszcie, po tylu miesiącach oczekiwania, irytacji i nawet złości, Shin'ya w końcu w pełni obnażył się przed nim. Nie wiedzieć czemu, ale Enma czuł, że to był właśnie ten moment, w którym otwarto przed nimi zupełnie nowe wrota i tylko od nich zależało, czy postanowią skorzystać z nowej drogi, czy wciąż chcą stąpać po nierównej i ostrej ścieżce, która ostatecznie prowadziła do ich zguby.
Blizna.
To właśnie tego Shin nie chciał mu pokazać? To właśnie ją tak skrzętnie skrywał przed oczami całego świata? Dlaczego? Nie rozumiał. Przecież teraz Shin ukazując mu prawdziwego siebie przywodził na myśl tylko jedno...
-... Piękny. - wyszeptał. Dopiero po chwili dotarł do niego sens słów, które sam wypowiedział jakże dziwnym i obcym tonem, którego nie poznawał. Zorientował się, że jego własne opuszki prawie dotykały blizny, jednakże zatrzymały się w powietrzu w odległości zaledwie paru milimetrów. Zawstydzenie uderzyło w niego ze zdwojoną siłą, niczym buchnięcie gorącej pary z pękniętej rury. Zabrał rękę, odwracając momentalnie głowę w bok. Odchrząknął cicho, jakby tym nic nie znaczącym gestem mógł zmyć zażenowanie niekontrolowanym słowem oraz ruchem, którego prawie się dopuścił.
Jest w porządku.
Czyżby na pewno?
Bo dla Enmy nie było. Jeszcze nie. Pozostawało przecież tak wiele niewyjaśnionych spraw, brudów, które próbowali zamiatać pod dywan, a przecież wciąż tam były. Z drugiej strony czy był sens, aby cały czas się tego chwytać i je odgrzebywać? A gdyby tak... odciąć to, co było grubą liną i zacząć od nowa?
Enma wyciągnął dłoń po kubek z czekoladą i wziął kilka łyków. Odetchnął przez nos, a potem spojrzał na Shina z powagą, która zatliła się w jego oczach.
- Dobrze więc. Niech będzie. - mruknął bardziej sam do siebie, jakby właśnie skończył długą konwersację z własnymi myślami, podejmując ostateczną decyzję.
- Zacznijmy od nowa. Nazywam się Seiwa-Genji Enma z klanu Minamoto. Aktualny następca głowy klanu, choć nie było tak zawsze. Jestem drugim synem mojego ojca a Teru to mój starszy o dziesięć lat brat. - powiedział spokojnie, uspokajając bijące coraz szybciej i mocniej serce. Nie zastanawiał się długo nad tym, skąd Warui wiedział o Teru. Być może.... nie, najpewniej musiał mamrotać przez sen. Innej możliwości nie było.
Enma nie lubił rozmawiać o sobie i o swojej przeszłości. Ale czuł wewnętrznie, że ta rozmowa musiała się kiedyś odbyć. Zwłaszcza pomiędzy nimi.
Bo Warui zasługiwał, aby poznać o nim prawdę. Nawet, jeżeli ta nie była piękna i kolorowa, a zamiast tego mroczna i obnażająca obrzydliwe grzechy jego własnego klanu.
- To on na początku został wytypowany na przyszłego przywódcę klanu, zresztą, to oczywiste. Przecież był pierworodnym. Ale... Teru.... Teru-ni był geniuszem. Był najlepszy. Aktualny ja przy nim jestem niczym dopiero raczkujące niemowlę w świecie egzorcyzmów. Już w wieku dwunastu lat opanował zaklęcia z najwyższej półki i potrafił posługiwać się nimi w swobodny sposób. Nie minął rok, kiedy zawarł swój pierwszy kontrakt. Potem kolejny i kolejny. I to nie tylko z yurei, ale nawet z yokai. Pamiętam jak cały klan był nim zachwycony. Najlepszy w walce. W posługiwaniu się bronią. W egzorcyzmach. Brzmi jak ideał, prawda? - Enma uśmiechnął się gorzko, a na jego twarzy pojawił się cień prawdziwego bólu. Wplótł palce w czarne kosmyki i oparł się łokciem o kolano.
- Wiesz, dla mnie był ideałem. Zawsze roześmiany, odważny, niczego się nie bał. Taki był w moich oczach, takiego go pamiętam, choć im częściej o nim myślę teraz, kiedy jestem starszy, tym bardziej myślę, że Teru tak naprawdę był przerażony. Presja, jaką klan na nim wypierał, potworności, które widział... z którymi przyszło mu się zmierzyć... myślę, że to w końcu go złamało. Bo widzisz, na świecie nie ma ideałów. Nikt taki nie jest. I w brudnej rzeczywistości nawet Teru taki nie był. Nie wiem kiedy to się zaczęło, ale... jak wspomniałem, C O Ś go złamało. Zaczął dostawać do głowy. Ostatecznie padła decyzja, że Teru nie nadaje się do przewodzenia klanu. Ot, klan poddał się w jego sprawie. Był idealny Teru i - pstryknął palcami - nie ma. Porzućmy go jak zwykłego śmiecia. A przynajmniej tak przypuszczam, że nie zajęło im zbyt wiele czasu na podjęcie decyzji, żeby to mnie zrobić następcą. Pamiętam ten dzień, Shin. Pamiętam doskonale. Dwudziesty czwarty grudnia. Moje szóste urodziny. - spojrzał w bok, w stronę świetlika w dachu, przez które przebijały się coraz ostrzejsze, zimowe promienie słońca.
- Klan Minamoto ma jeden, bardzo ważny wymóg odnośnie każdego następcy klanu. Musi widzieć yurei i yokai. A żeby tego dokonać, trzeba przekroczyć granicę pomiędzy życiem a śmiercią. Słyszałeś o Mizu no gishiki? To tradycyjny rytuał, który jest stosowany od pokoleń, aby zapewnić, że przyszła głowa klanu będzie posiadała "dar". - wolna dłoń chłopaka zacisnęła się w pięść z taką siłą, że pobielały mu knykcie, a paznokcie wbiły się w miękką skórę pozostawiając po sobie charakterystyczne półksiężyce.
- Dwudziestego czwartego grudnia moja własna rodzina zamordowała mnie na oczach całego klanu poprzez utopienie. - zaśmiał się sucho, choć czuć było, że wypowiadane słowa coraz bardziej sprawiają mu trudność.
- Oczywiście odratowano mnie. Rytuał zakończył się sukcesem, zostałem przyszłą głową klanu. Wtedy też odebrano mi dzieciństwo, które zostało wypełnione długimi i nie raz bolesnymi oraz przerażającymi treningami, ale to nie ma znaczenia. W każdym razie Teru się o tym dowiedział. Był wtedy w Chinach? Albo w Nepalu? Nie pamiętam. - pokręcił głową.
- Pamiętam, że kilka tygodni później Teru wrócił i mnie obudził w nocy. Z początku nie wiedziałem co się dzieje, ale naprawdę ucieszyłem się, że go widział. Nic się nie zmienił. Spoglądał na mnie w ten swój charakterystyczny, ciepły sposób, że nie zauważyłem wtedy plam krwi, które pokrywały jego ubranie i twarz. Tak samo jak nie zauważyłem rodzinnej katany, którą trzymał w dłoni. Zabrał mnie z pokoju i mówił, że wszystko będzie dobrze i "niebawem to wszystko się skończy". Wtedy nie rozumiałem. Nie rozumiałem czemu ciała członków klanu leżą na ziemi. Czemu dookoła jest pełno krwi. Czemu ogień powoli trawił dom i czemu ciała moich rodziców są pozbawione głów. Ale ufałem mu. Całym sobą. Nawet w momencie, w którym głaskał mnie po głowie i przycisnął ostrze do mojej szyi. - drżące palce dotknęły skóry na gardle, gdzie znajdowała się już wyblakła przez lata blizna.
- Teru-ni nigdy by mnie nie skrzywdził. Tak sobie powtarzałem. I wiesz co? - spojrzał na niego, a usta wygięły się w łagodnym i nostalgicznym uśmiechu.
- Nadal tak uważam. Głęboko wierzę, że Teru-ni nie chciał po prostu, żebym przeżywał to samo, co on. Nie chciał, żeby mnie złamało, tak jak jego. Chciał mnie ochronić, na swój własny, pokręcony i szalony sposób. Naiwne myślenie, co nie? W każdym razie dziadek przybył na miejsce i zastrzelił go. Ot, jak psa. Pamiętam ostatnie słowa Teru-ni. "Enma, ochronię cię. Obiecuję, Enma". Brzmią w mojej głowie z taką intensywnością, jakbym je słyszał zaledwie wczoraj. - westchnął cicho i wciąż się uśmiechając, opuścił głowę, a ciemne kosmyki opadły na jego czoło i oczy. Przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby płakał, ale gdy ponownie podniósł głowę, jego oczy lśniły.... ulgą.
- Dziwne. Nigdy nie sądziłem, że poczuję się tak lekko opowiadając komuś o tej historii. - zaśmiał się lekko, obracając w palcach papierowy kubek.
- Ot, cała historia. Dzięki, że jej wysłuchałeś, Shin.



Poddasze Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma

Warui Shin'ya, Hasegawa Jirō and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

3/5/2023, 21:37
Rzeczywistość za oknem przestała istnieć - wymazała się, kurcząc gwałtownie do niewielkiego mieszkania na samym garbie kamienicy, o zachwianym, spadzistym dachu, po jednej stronie wysokim na dwa metry, po drugiej niskim na niecałe metr siedemdziesiąt w linii przejścia, wymuszającym u właściciela stałe pochylanie głowy w progu, jakby prześlizgując się do kuchni, w pokłonie giął kark przed wszystkimi możliwościami mikroskopijnego pomieszczenia. Nie było odgłosów trąbienia, posykiwań przestraszonych kocurów, ani nawet wrzasków okolicznej dzieciarni zachęcającej się wzajemnie do dalszej gry obelżywymi przekleństwami. Był tylko Enma, którego ton wżynał się pod czaszkę, osiadał w jej strukturze nową formą dobudowy, zaskarbiając sobie uwagę Shina, który tylko raz wykrzywił wargi - bo słowo "piękny" nie pasowało - w grymasie, fuzji litościwego szyderstwa i uśmiechu, ale zaraz potem spoważniał, zaciskając wargi na moment, by zgnieść wszystko, co się na nie cisnęło, co zniszczyłoby komplement i być może znów wstrząsnęło podwaliną ich znajomości. Zwłaszcza, że umacnianie fundamentów nie było proste.
Historia klanu nie wprasowała się w szyty na miarę kombinezon jego osobowości - nigdy nie pokusił się tak naprawdę o próbę zrozumienia dziedzictwa rodziny Seiwy, nie wyłuskiwał informacji, plotek, nie zawieszał spojrzenia na wiadomościach pojawiających się od czasu do czasu na portalach dyskusyjnych, jakby potęga rodu omijała go szerokim łukiem mimo ścisłego związku z samym następcą.
Prawda była jednak taka, że w Asakurze nie bywał, a jeżeli już - bardzo niechętnie. Czuł się tam brudny. Niegodny. Wolał znajome śmieci niż błysk tradycyjnych, zadbanych budowli, mieszkańców patrzących z góry na wszystkich spoza dzielnicy. Drapiąc wtedy nerwowo dłoń uświadamiał sobie jak wielka przepaść dzieliła go od Minamoto i choć wątpił w powodzenie misji to opowieść Enmy była pierwszą garścią piachu rzuconą w kanion, by go zasypać.
Pogrążając się w obrazach pożaru i krwi gęsto ściekającej z ostrości katany, zdążył usiąść na gołej podłodze. Ciągnące od desek zimno przestało mu przeszkadzać, gdy jak żywe pojawiły się trawiące wszystko płomienie - wspinały się wstęgami wzdłuż filarów, wężowym ruchem ślizgały po trawach, by szczękami połamać kolejne belki i stopnie, a on siedział pośrodku chaosu, jedynie się temu przypatrując. Nawet mimo przesadzonej formy nie zaśmiał się ani razu, przecząc swoim naturalnym odruchom.
Bo naprawdę? Kładło mu się na usta, by w ironicznej odsłonie zapytać, czy to nie lekka przesada, aby dwunastolatek znał najtajniejsze transkrypty egzorcystów, a sześciolatka zamordowała rodzina, by stał się głową rodu.
To brzmiało jak bajka dla dzieci, w dodatku przekoloryzowana zbyt wybujałą wyobraźnią, podszyta kłamstewkami bohaterstwa i cudowności, o jakich nie śnią normalni ludzie. W porównaniu do tego, co przedstawiał Enma, jego życie było szare. Pozbawione fantastyki, treści nadającej się do książek.
Z niewiadomych powodów jednak milczał, ze skrzyżowanymi w kostkach nogami, z łokciem opartym o kolano, z dłonią wspierającą zabliźniony policzek, w pozycji, która być może z wierzchu zdawała się znudzona, prawdziwie dawała mu za to wygodę. Nie przejmował się tym jak wygląda, bo jego obecnym zadaniem nie była prezentacja.
Było słuchanie.
Robił to więc całym sobą aż oczy nie zaszły mglistą powłoką, a umysł nie wypełnił się kadrami. Obrazem ulatujących spomiędzy rozwartych w niemym krzyku ust bąbelków tłumnie mknących ku falującej tafli powierzchni - zbyt dalekiej, by móc do niej sięgnąć i napełnić płuca odrobiną powietrza; obrazem ciał o złotej, ciepłej łunie, w które wsiąkała niemożliwa ilość czerwieni - bez głów, rodziców; srebrnej stali opartej o gardło nieświadomego powagi dzieciaka.
Jeszcze na długo po tym jak każde z tych zdjęć zostało odstawione na bok, wspomnienia skończyły się, a między nimi zapanowała cisza, Warui jedynie siedział, z wzrokiem wbitym towarzysza. Enma zwinął się, zapadł w sobie, próbował uczynić się mniejszym, zniknąć z tego świata, chowając się we własnym istnieniu i choć fizycznie nie było mu dane, psychicznie na dłuższy moment pozostał sam.
Shin w tym czasie zdążył - absolutnie bezszelestnie - oderwać szczękę od ręki, wyprostować plecy i splatając palce na swoich kostkach, odczekać tyle czasu, ile będzie potrzeba. Dopiero gdy drobniejsze ramiona drgnęły, a twarz wreszcie wychynęła zza ochronnie skrywających ją dotychczas ramion, lekki uśmiech rozświetlił jego twarz.
Powinien teraz, jak w filmach, podziękować za zaufanie - ale to nie był film, nie znajdowali się na scenie i nie odgrywali żadnych ról. Inaczej ich błędy byłyby zbyt proste do wybaczenia, a tworzone nicie, przytrzymujące ich przy sobie, nie pękałyby tak łatwo.
Początkowo nie potrafił nic poza nerwicowym tarciem opuszką jednego kciuka o paliczek drugiego - agresywnie prędki ruch nie pasował do skupienia panującego w złocie oczu. Źrenice z sekundy na sekundę jaśniały, powracał w nich blask świadomości i faktu, że przyswoił to, co mu przekazano - w surowej formie w jakiej mu to podano, bez marudzenia i wystosowywania jakiejkolwiek oceny.
Nie pytano go o nią.
- Sądzisz, że brat żyje? - zaczął, sugestywnie rozplątując palce i unosząc jedną z dłoni; na lewej dla oczu Kakuriyo widniały znaki układające się w godność siedzącego naprzeciw chłopaka. - Nie w znaczeniu dosłownym. - W naszym znaczeniu. W wersji pełnej gniewu i braku akceptacji własnego losu. Przyszło im istnieć w świecie z gatunku ironicznych. Teru został zamordowany jednym cholernym strzałem - jak pies.
Pojedyncze pociągnięcie za cyngiel na zawsze wymazało ze świata istnienie kogoś właściwie idealnego.
A jednak, jeśli nosił w sobie odpowiednią wagę wściekłości... może...
Shin opuścił rękę; długie palce przesunęły się po powietrzu, opadły niemal na podłogę, ale bokiem najmniejszego oparł się o wciąż ciepły kubek z połową zawartości. Nacisk - minimalny - przechylił papierowe naczynie w stronę Seiwy.
- Czekolada jest dobra na taki stan - przypomniał w międzyczasie, jakby od początku wiedział do czego dziś dojdzie; i przygotował się do tego stojąc w kolejce w sklepie, tachając siatę z zakupami, dając niezbędny Enmie etap na wybudzenie się i świadome podjęcie rozmowy. Choć przecież nie mógł tego przewidzieć. Podobnie jak nie zorientowałby się sam z siebie jaka dokładnie przeszłość skrywała postać Teru. - Dalej go szukasz? Chcesz zawiązać z nim kontrakt.

Warui Shin'ya

Seiwa-Genji Enma and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Seiwa-Genji Enma

5/5/2023, 02:09
Cisza bywała zbawienna.
W takich chwilach jak te, kiedy atmosfera dookoła dusiła i drapała w gardło, słowa zdawały się zbędną formalnością. Bez znaczenia jaka bywała ich waga, bądź jak bardzo istotne było ich znaczenie - mogły mieć zupełnie odwrotny skutek od zamierzonego. Dlatego też nieświadomie czerpał garściami z obustronnego milczenia przerywanego jedynie odgłosem dwóch, cichych i stonowanych oddechów. Miał wrażenie jakby cały świat zatrzymał się na tę jedną chwilę, zamrażając wszystko i wszystkich dookoła, oszczędzając tylko i wyłącznie ich dwójkę.
To, czego Enma najmniej oczekiwał w tym momencie to wszelakiego rodzaju litości. Bo ona była najgorsza. Była niczym trucizna, która wdzierała się do ludzkiego umysłu, powoli zatruwając i pustosząc każdą myśl, którą napotkała na swojej drodze. Sprawiała, że człowiek stawał się słaby i podatny na słowa innych. Na ich reakcje. Opinie. Na wszystko.
Z ulgą przyjął reakcję rudowłosego, choć poruszony temat powinien być daleki od ulgi.
Teru nigdy nie był łatwym tematem dla Enmy. Wciąż był żywy i odciskał na nim swoje piętno niczym żarzący się węgiel. Miał wrażenie, że całą swoją egzystencję skrupulatnie budował dookoła nieżyjącego już brata. Żył jego istnieniem. Karmił się wspomnieniami o nim. Oddychał historią, która wydarzyła się tak bardzo dawno temu. Za każdym razem kiedy zamykał oczy, a słodki Morfeusz składał chłodny pocałunek na jego czole, nawiedzały go koszmary tak okrutne i bolesne, że zawsze budził go jego własny krzyk, a serce niemal nie stawało w gardle.
Jedynym ukojeniem były tabletki. Bo po nich nie śnił. Po nich mógł n o r m a l n i e spać, choć w rzeczywistości normalności w jego trybie życia na próżno szukać.
"Sądzisz, że brat żyje?"
Chciał wyprostować nogi, ale zamiast tego podciągnął je jeszcze bardziej, podkurczając palce bosych stóp. Zimno podłogi było niczym szpilki, które ktoś zatapiał w wychłodzonym ciele. Zadrżał. Niekontrolowanie, w ostatniej chwili powstrzymując głośne kichnięcie. Ciemne i dalekie myśli opadły na jego twarz, kiedy wzrok machinalnie utknął w jednym, martwym punkcie sprawiając wrażenie, że jego umysłu zupełnie odciął się od rzeczywistości.
Enma, sądzisz, że Teru żyje? Hej, Enma...
Nieświadomie wyciągnął skostniałe palce i złapał za rzucony obok szorstki materiał kocu. Naciągnął go na siebie, powoli acz skutecznie owijając się zdobyczą, żeby zdobyć nieco więcej ciepła.
"Dalej go szukasz?"
Zawsze. Od pieprzonych trzynastu lat. Od momentu, kiedy dowiedział się o istnieniu yurei i o kontraktach. Zawsze go szukał. W każdej mijanej twarzy. W każdym głosie, który dosłyszał wśród tłumu.
Naprawdę? Szukasz go?
... Nie. Kiedy przestał?
Uniósł głowę i spojrzał na rozmówcę, a jego wzrok na powrót stał się żywy, choć zmęczony, jakby właśnie powrócił z bardzo dalekiej podróży.
Chcesz zawrzeć z nim kontrakt.
I co powinien odpowiedzieć? Relacja, jaka łączyła go z Waruiem była praktycznie zerowa. Mieli ze sobą kontrakt od przeszło wielu miesięcy, niebawem będzie rocznica, a wciąż stąpali po niezwykle kruchym lodzie, który w każdej chwili mógł pęknąć i otworzyć przed nimi otchłań, która bezpowrotnie mogła ich pochłonąć. Czy rudowłosy chciał słuchać o planach... marzeniach Enmy odnośnie kontraktu z innym duchem? Nawet, jeżeli był to brat Enmy? A może poczuje się jak substytut i nic więcej? Tyle możliwości, tyle dróg prowadzących donikąd. Wystarczy jedno, nierozważne zdanie i-
- Tak. - odpowiedział nagle, spoglądając mu głęboko w oczy.
Enma nigdy nie przywiązywał się do innych ludzi. Trzymał ich na dystans, a sam otoczył się szczelną barierą, przez którą nie chciał nikogo dopuścić. Powodów było wiele i większość z nich była wyjątkowo prozaiczna. Bo nie chciał, aby ktoś, znowu, przez niego ucierpiał. Ckliwe, choć bardzo prawdopodobne. Enma miał zbyt wielu wrogów, aby móc pozwolić sobie na bliskie relacje. Duchy. Yokai. Niektórzy członkowie jego klanu. Mordercy na zlecenie.
Z drugiej strony był on sam. Bał się przywiązania, żeby potem poczuć pustkę po zniknięciu kogoś, kogo wreszcie dopuściłby do siebie. Przecież już raz to przeżył. I skutki odczuwa po dzień dzisiejszy.
Była też kwestia taka, że nie rozumiał relacji międzyludzkich. Nie miał z nimi doświadczenia. A samotność była dobra. I bezpieczna. A przynajmniej tak wierzył jeszcze do dnia wczorajszego.
Ale teraz... teraz cichy głos w jego głowie szeptał: Co by było, gdybyś spróbował?
Co by było, gdybyś obniżył nieco mury, za którymi tak się chowasz, niczym tchórz?
Co by było, gdybyś s p r ó b o w a ł komuś zaufać?
Co by było, gdybyś...
Spróbować.
Chciał spróbować, ale się bał. Kurwa, naprawdę się bał.
A mimo wszystko kolejne cegły rozkruszał od wewnątrz, pozwalając tej jednej osobie zrobić krok w jego królestwie.
Co by było, gdybyś...
Nie wiedział co przyniesie przyszłość i czy pożałuje swej kruchej decyzji, ale chciał... spróbować. Dlatego postawił na szczerości. Bo jakakolwiek relacja budowana na kłamstwie nie miała prawa przetrwać. Nigdy.
- Nie. Nie wiem. - westchnął, kontynuując po chwili. Wsunął palce w ciemne kosmyki i oparł czoło na dłoni. - Całe życie wierzę... wierzyłem, że żyje. Że gdzieś tam jest, że go odnajdę a potem zawrę z nim kontrakt. Taki był mój cel. Plan, marzenie, jakkolwiek tego nie nazwać. Ale z perspektywy czasu, im więcej o tym myślę, tym więcej pojawia się pytań. Czy naprawdę chcę, aby żył? Jakaś część mnie uważa, że Teru-ni zasłużył na odpoczynek i spokój. Nie wiem czemu, ale czuję, że w ostatnich chwilach jego życia, kiedy trzymał mnie przy sobie... był zmęczony. Życiem. Duchami. Yokai. Walką. Obowiązkami. Ale z kolei druga część mnie, ta bardziej egoistyczna, chce go odnaleźć. Chce go zobaczyć chociaż ten ostatni raz. Zapytać, co się stało i dlaczego to wszystko zrobił. Jednakże... jeżeli gdzieś tam jest, czemu do tej pory mnie nie odnalazł? Od jego śmierci minęło siedemnaście lat. A może zapomniał o mnie? A co gorsza... stał się borei. A jeżeli tak i przyjdzie mi stawić mu czoła, czy będę w stanie podjąć walkę z nim? A może pozwolę mu dokończyć to, co zaczął za życie? - pokręcił lekko głową a ramiona opadły ledwo zauważalnie.
- Nie wiem czemu zawarłem z tobą kontrakt. Nie mogę znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Na pewno nie na dzień dzisiejszy. Nie wiem czy to za sprawą przeznaczenia, a może zbiegu okoliczności? A może sami bogowie maczali palce w naszym spotkaniu. Chcę być z tobą w pełni szczery. Nim zawarłem z tobą kontrakt, chciałem zrobić to z Teru-ni. Tak samo myślałem o tym po tym, jak już to zrobiliśmy. Jednakże teraz... dzisiaj, już sam nie wiem. Czuję się jakbym stał na rozdrożu i nie wiedział, którą ścieżkę wybrać. Coraz częściej łapię się na tym, że pragnę czegoś innego, niż odnalezienie go. Że chcę poznać prawdę, co tak naprawdę się stało. Co go złamało. - rozluźnił ciało i usiadł po turecku, opierając łokcie na kolanach, a samemu pochylił się w stronę rudowłosego, nawet nie czując, jak koc powoli zsuwa się z jego jednego ramienia.
- Chcę też, abyś wiedział jedno, Warui Shin'ya. Bez znaczenia na to, jak rozpoczęła się nasza znajomość, i jakie trudności napotkaliśmy po drodze, nigdy nie żałowałem, że zawarłem kontrakt z tobą. I nadal tego nie żałuję. Cóż, można powiedzieć, że jesteś moim pierwszym! - uśmiechnął się szczerze, i choć ostatnie zdanie miało wydźwięk typowo żartobliwy, tak poprzednie słowa były jak najbardziej poważne.
Naprawdę chciał spróbować.
Otwierał usta, aby coś jeszcze powiedzieć, ale w tym samym czasie z jego żołądka wydobył się dźwięk, który przypominał krzyk zdychającego słonia na Sawannie. Enma momentalnie wyprostował się i położył dłoń na swoim brzuchu, wydając przy tym ciche:
- Och. - westchnął ciężko, jakby fakt, że jego brzuch przemówił pieśnią starodawnego ludu było czymś niedopuszczalnym. - Zjadłbym nudle. - wymruczał bardziej do siebie, aniżeli do Shina, po czym uśmiechnął się przepraszająco.
- Mała przerwa?

@Warui Shin'ya


Poddasze Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma

Warui Shin'ya and Yōzei-Genji Setsurō szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

17/5/2023, 01:32
W zmierzwionych, rudych pasmach wciąż dało się wychwycić ślady niedawnego snu, podobnie nie ulegało wątpliwościom, że wstał ledwie jakiś czas temu, bo jego koszulka była wygnieciona, a na nieco podpuchniętej twarzy kryły się cienie średniej regeneracji, bo zbyt dużo energii przeznaczono na wysiłek, a chwili na całkowite odpoczęcie zabrakło. Mimo tego oczy w pełnej przytomności śledziły każdy odruch Enmy; to jak jasna dłoń znaczona niebieską siecią żył sięgała po koc, aby objąć jego ciepłem wątłe ramiona, jak tarcze rogówek zachodziły mgłą wspomnień i bólu kryjącego się wraz z przywoływaniem kadrów pamięci. Wbrew swojej beznamiętnej naturze - bo ta relacja nic dla niego przecież nie znaczyła - wychwytywał pierwiastki wszystkich detali, zgarniając je jak umykające przez palce ławice mikroskopijnych ryb, jednocześnie starając się objąć je i nie skrzywdzić. Krótko kiwnął brodą na odpowiedź. Tak. Czego innego miał się spodziewać? Stanowiło to tak sensowne potwierdzenie przypuszczań, że właściwie inne opcje na starcie powinny zostać przekreślone. Wiedział, że to usłyszy, a jednak - choć przytaknięciem dał do zrozumienia, że przyswoił motywację Seiwy - coś w jego karku zamrowiło, wymuszając ponowne spięcie. Elektryczny impuls niewygody rozniósł się dalej, wzdłuż kręgosłupa, na ramiona, do nadgarstków i palców, które zwarły się silniej w bezmyślnym splocie. Bo nie wiedział co zrobić z dłońmi; chciał chwycić za koc otulający Enmę i zszarpać narzutę z powrotem na podłogę. Wraz z chłodem powietrza wślizgującym się na skórę przypomnieć, że to on jest jego kontraktem. Jedynym. Że to nie powinno ulegać zmianie, bo ryzyko jest zbyt duże, bo to wszystko popsuje, bo już teraz...
Umilkł jednak raptownie, ucinając również gonitwę bełkotu wypełniającego czaszkę. Przez zamroczenie niedługim, gówniarskim bodźcem zazdrości, przebiło się ciche: nie, na które wzrok Shina pociemniał, a usta na moment rozchyliły się, by nabrać tchu. Nie wiem. Nie wiedział.
Do tego trzeba ogromu empatii, na którą nie byłby w stanie się zdobyć. Zdawał sobie z tego sprawę, żył w końcu sam-ze-sobą przeszło dwadzieścia trzy lata. A jednak cierpienie Enmy w jakiś niepojęty sposób przechodziło również na niego, zaciskając żelazne haki pazurów na spokojnie bijącym sercu; organ pod wpływem przygniatającej wagi naporu przybrał żwawsze tempo. Nie było to widoczne z zewnątrz, Warui ledwo poruszał się przez cały okres trwania monologu, ale to mimo wszystko jego forma szacunku wobec rozmówcy. Zwykle rozgadany, wtrącający trzy grosze przy byle okazji, nie odzywał się praktycznie w ogóle, chłonąc relację sprzedawaną w strzępkach wspomnień.
Dziwnie było zostać postawionym przed faktem, że ktoś, kto dotychczas jawił się jako samodzielna jednostka, był splątany masą relacji. Oczywiście, jako następca głowy klanu, Seiwa musiał mieć silne i mocno rozgałęzione korzenie genealogiczne, ale myśl, że posiadał rodzeństwo, bliskie osoby, że te osoby żyły i wpływały na niego w określony sposób, wydawała się nagle nienaturalna. Historia senkenshy przypominała więc jego własną bliznę, a trzymanie tej historii w tajemnicy - maskę. Teraz, gdy Enma zdjął materiał, odkrywając szramę swojej psychiki, obraz jego osoby zdawał się niepoprawnie nagięty. Może dlatego tak łatwo było go zrozumieć. W jakiś sposób obydwoje posiadali rany, za którymi kryły się chore epizody.
Warui przymrużył nieco ślepia, gdy zdał sobie sprawę, że chłopak zwraca się już bezpośrednio do niego. Ciężki koc zsunął się odrobinę z ramienia, co w irracjonalny sposób przyciągało wzrok yūrei, jakby tylko po to, by skupić się na czymkolwiek, byle nie na wypowiadanych słowach. A przecież niosły dobry przekaz, były swoistą formą komplementu i zapewnienia, że mieli przed sobą drogę, z której powoli znikały krzewy cierni. Nie potrafił zresztą zbyt długo udawać, że kątem nie wyłapał uśmiechu. To nagłe, niepasujące do realiów fabuły, wygięcie ust, przyjął do wiadomości z ukłuciem niepokoju.
Niepewność bijąca z jego źrenic zelżała dopiero na komediowe wręcz burknięcie. Z parapetu zerkał na nich otyły kot; na ten gwałtowny skurcz żołądka zwierzę uniosło leniwie łeb i zatrzepotało trójkątami uszu, ale Shin nie zareagował na kocisko, które zapewne poczuło właśnie więź porozumienia z Enmą i jego głodem.
- Nudle - powtórzył za nim, zły na siebie, że to pierwsze, co wymknęło się z gardła, choć usłyszał od Seiwy tak wiele szczegółów dotyczących przeszłości.
Poruszył się nieporadnie, wspierając ręką o brzeg kanapy i podnosząc się do pionu. Stawy w kolanach zabolały, ścierpnięte od zbyt długo niezmienianej pozycji, ale rudowłosy zdawał się nie zwracać na to uwagi. Oczy wciąż miał wlepione w jasne, gładkie oblicze przedstawiciela Minamoto. Stojąc nad nim, miał wrażenie, że sylwetka Enmy jest mniejsza niż w rzeczywistości. Że skurczył się pod wpływem retrospekcji, zgnieciony ich niebotycznie bolesną potęgą.
Daj mi trochę czasu, dobrze? - echo niedawno wypowiedzianej prośby.
Nie zamierzam tu zostać tak długo.
Jeżeli w istocie tak było, to po co się wahał? Mógł kiwnąć głową, zostawić go. Zająć się własnymi sprawami, spoglądającymi na niego nawet w tej chwili dziesiątkami ślepych oczu w wycinków z gazet, z wydruków i odręcznie naszkicowanych, karykaturalnych obrazów. Mógł i powinien nie zwracać uwagi na to, co niosła ze sobą szczerość Enmy, bo dalsze traktowanie kontraktu jako formy neutralnej zależności było przecież wygodne. Nie miało ewoluować, a z całą pewnością nie w coś, co da im podłoże pod zwierzenia. A mimo pewności, zamarł tuż przy nim, zaciskając lekko palce w kułak i gniotąc między nimi wszystkie ckliwe deklaracje.
Chciał mu wyznać, że nie odejdzie, póki nie pomoże mu odnaleźć Teru lub choćby nie przyczyni się do tego, aby poznać rzeczywiste powody dla tego, co zrobił. Chciał zarzec się, że może na niego liczyć, bo są sytuacje wymagające poświęcenia i właśnie to poświęcenie powinno określać łączącą ich relację. Usta miał jednak sklejone; widać było tylko, jak je zaciska, jak marszczy lekko brwi, jak sine cienie pod oczami nabierając głębi, gdy pochyla nieco głowę, zirytowany sam na siebie, że okazał się słabszy od Enmy, bo nie potrafił przełamać barier. Uzewnętrznić się.
Mała przerwa?
Wypuścił powietrze przez nos, wymuszając rozwarcie pięści. Palce zawisły kawałek od twarzy Seiwy.
- Pomóż mi zrobić jedzenie. - Własny ton wydawał mu się nienaturalny, nieco zbyt ostry, jakby nie używał go od lat i dopiero zmusił się, aby nadwyrężyć struny. Odchrząknął znacząco, podkreślając swoje zniecierpliwienie. - Znajdę coś w szafkach, odwalę ci lepsze śniadanie niż gotowe kanapki. Musisz w końcu nabrać sił, jeżeli mamy zamiar zmierzyć się z Teru.
Mamy - liczba mnoga była jego niebezpośrednim potwierdzeniem, że w miarę potrzeby pomoże. Nie będzie w stanie dosłownie pokonać demonów Enmy, bo ich sylwetki majaczą wyłącznie w jego prywatnym świecie; jednak w chwili, w której mroczne pazury zewrą się na mięśniach jego jestestwa, poczuje drugie ramię, obejmujące go w barkach tak samo jak chwilę temu, gdy łzy szczypały pod powiekami, a bezsilność blokowała powietrze w krtani.
- Gdybyś mógł - zaczął zaraz, wbrew sobie i swojej obietnicy, że nie nawiąże do Teru tak długo, jaki długo Seiwa nie uzna, że można wrócić do tematu. A jednak język przesunął się szybko po górnych zębach, hacząc o ostry kieł; czuł kwaśny posmak potrzeby zbyt mocnej, aby ją w sobie zdusić. Ciszę przecięło więc schrypnięte: skasowałbyś wspomnienia o Teru, by móc zapomnieć też obrazy z jego - zbrodni - ostatnich chwil?
Nie żałował wystosowania tej wątpliwości, ale coś w wyrazie ślepi uległo zmianie; na ich dnie rozgorzał pierwszy płomień ognia.



従順な


Warui Shin'ya

Seiwa-Genji Enma, Ejiri Carei and Yōzei-Genji Setsurō szaleją za tym postem.

Seiwa-Genji Enma

19/5/2023, 01:35
"Pomóż mi zrobić jedzenie"
Przez moment na bladej jak papier twarzy chłopaka wypłynęło jedno, wręcz namacalne pytanie: "Jesteś tego pewny? NAPRAWDĘ?"
Coś ścisnęło jego żołądek, kiedy padło "mamy"
Irracjonalne uczucie, wręcz absurdalne, przetoczyło się po jego ciele. Nie wiedział czy to była obawa czy radość. A może jedno i drugie? Albo i żadne. Nie potrafił mu odpowiedzieć, jeszcze nie teraz. A zamiast tego skinął głową na znak potwierdzenia jego słów.
Mamy. Razem. We dwójkę. Jak partnerzy.
Marzenie tak odległe, tak kruche i nieosiągalne, a mimo to miał wrażenie, że opuszki są w stanie je musnąć.
Nie odezwał się, a przepełniony milczeniem podniósł się z coraz to chłodniejszej podłogi. Odłożył koc na posłanie, bo przecież nie będzie pomagał w przygotowaniu posiłku owinięty w materiał jak larwa w kokon. Niestety, od razu pożałował swej pochopnej decyzji, gdy chłód wkradł się na jego odsłoniętą skórę. Zadrżał, choć na tym etapie ciężko było powiedzieć czy głównym winowajcą było zimno, czy też jego własne emocje i uczucia, którymi przed momentem podzielił się ze swym rozmówcą. Wolał winą obarczyć pierwszą opcję, która zresztą była całkiem logiczna. Ciało chłopaka nigdy nie tolerowało niskich temperatur, bardzo szybko marzł a i jeszcze podczas wiosny zdarzało mu się chodzić grubo ubranym. Teraz tym bardziej wszystko odczuwał niemal ze zdwojoną siłą, wszakże jeszcze kilka czy może kilkanaście godzin temu miał bliskie spotkanie z lodowatą taflą wody. Nic więc dziwnego, że wciąż był przemarznięty.
Jego spojrzenie bardzo szybko pochwyciło coś, co z pewnością może okazać się niemal zbawienne. Bez słowa zrobił kilka kroków w stronę krzesła, przez które oparcie przewieszona była bluza Warui'a. Zapewne w myśl zasady, że za czysta, aby dać do prania, ale za brudna, aby schować do szafy. Po drodze mijając tłustego, czarnego kota, uniósł lekko dłoń na wysokość biodra i pomachał do zwierzęcia, walcząc sam ze sobą, z wewnętrznym pragnieniem podejścia do niego i zatopienia swojej twarzy w miękkiej sierści.
Ale wiedział, że bardzo szybko pożałowałby swej decyzji.
Enma, bądź silny. Nie złam się.
A może chociaż tylko jeden głask? Taki malutki...?
Nie, nie, nie. Nie dziś.
Z bólem serca, Enma chwycił palcami bluzę i wsunął ją przez głowę, dopiero teraz zwracając się do rudowłosego.
- Pożyczam. - i choć prośba nie była wypowiedziana dosłownie, to w zaskakująco miękkim tonie została zawarta.
Zadowolony z siebie, że zdobył cząstkę ciepła, już miał ruszyć w stronę prowizorycznej kuchni, jednakże-
APSIK!
Głośne kichnięcie przecięło panującą względnie ciszę w pomieszczeniu. A potem nastąpiło kolejne, i kolejne, i kolejne... z taką siłą, że drobne ciało zadrżało i cofnęło się o krok, uderzając biodrem o kant biurka.
- C-czy mogę prooooAPSIKoocić o jakąś czystą bluzę? - jęknął, unosząc lekko głowę i spoglądając na mężczyznę załzawionymi oczami, jednocześnie przyciskając wierzch dłoni do ust i nosa, jakby ten nic nie znaczący gest miał mu w czymkolwiek pomóc.
- To nie tak, że się brzydzę czy... czy... APSIK.. coś, po prostu na tej jest chyba sierść twojego kota - dodał pospiesznie zdając sobie sprawę, że jego słowa mogłyby zostać odebranie dwojaką. Nie czekając na jego reakcję, szybko zdjął z siebie wcześniej upolowany łup i odwiesił na swoje miejsce, a samemu podchodząc do zlewu. Przekręcił kurek, po czym opłukał dłonie i przedramiona, a na koniec twarz, co przyniosło małą ulgę.
Zabawne. Cała ta otoczka, jaka miała teraz miejsce. Jeszcze kilka chwil temu siedzieli pogrążeni w rozmowie, a raczej to Enma mówił a Warui słuchał. Słuchał o najmroczniejszych sekretach klanu, słuchał o sprawach, które Enma trzymał pod kluczem głęboko zakopane w swoich wspomnieniach. Ciężkie atmosfera wypełniała pokój, a moc słów osiadała z ogromną siłą na jego ramionach. A teraz nagle, jakby wszystko się zmieniło. Świat ponownie ruszył swoim tempem, stał się na powrót żywy, a oni wrócili do normalności.
Zabawne, ale nie było to nic złego. Wręcz przeciwnie. Enma potrzebował tej zmiany, tej krótkiej przerwy pełnej wytchnienia, niczym uwięziony człowiek w trumnie, który z radością przyjmuje powiew świeżego powietrza. Dusił się. Dusił się wspomnieniami i ciągłym życiem w cieniu własnego brata.
Uzewnętrznił się przed duchem, z którym miał kontrakt, jak przed nikim innym. Tak naprawdę jeszcze nikt nigdy nie usłyszał historii o jego bracie płynącej z jego własnych ust. Nawet Kamiko nie była tego wszystkiego świadoma. Owszem, dziewczyna znała szczegóły tamtej nocy oraz to, kim i przede wszystkim jaki był jej najstarszy brat, ale słyszała to głównie od dziadka bądź innych członków klanu. Ale nie od samego Enmy. Osoba Teru, znamię tragedii, jakie ciążyło nad Minamoto niczym ciężkie, burzowe chmury, były głęboko pogrzebane w młodym dziedzicu. A mimo to zrobił to. Otworzył się. Choć miał wrażenie, że otworzył samą puszkę pandory.
Bo pomimo tej otoczki pełnej normalności, Enma właśnie spijał konsekwencje swoich czynów. Nie potrafił spojrzeć w oczy Shin'a. Unikał ich. Kiedy mówił - spoglądał na jego usta. Brodę. Nos. Rude włosy. Ale nie oczy. Dlaczego? Dlaczego nie potrafił tego zrobić, choć jeszcze chwilę temu nie miał z tym najmniejszych problemów? Co takiego się zmieniło?
Bał się.
Bał się, że jest osądzany. Bał się myśli Warui'a na jego temat. Bał się, że i jego zawiedzie. Bo przecież okazuje się, że nie jest taki dobry, na jakiego pozorował. Pieprzony pozer z ciebie Enma, wiesz o tym? Nie był geniuszem. Nie był silny. Nie był sprytny. I czuł, że uzewnętrzniając się, również pokazał się z tej słabej i kruchej strony. Bał się tak wielu rzeczy, o których nie potrafił mówić na głos. Całe jego życie krążyło tylko i wyłącznie dookoła klanu, obowiązków jakie na niego spadły, wspomnień o bracie, duchów i treningów. Nie było w nim miejsca na uczucia i emocje. Były zbędne. Odkrywały słabości, na które nie mógł sobie pozwolić.
Sięgnął po nóż.
Czemu wciąż drżał? To z zimna, czy ze strachu?
A potem po leżącego ogórka. Nie wiedział, czy przyda się do jedzenia, które właśnie mieli przygotować, ale skoro tu leżał, to chyba tak. Logiczne, nie?
Palce z niemal profesjonalnym stylu otuliły rękojeść, potem uniosły narzędzie i... uderzył obiema dłońmi w warzywo. A potem kolejny raz i kolejny, przez co zaczęły powstawać niezwykle nieregularne kawałki. Jedne miały dwa centymetry grubości, inne aż 6. A jeszcze inne po jednej stronie były cieniutkie, żeby po drugiej być grubasami.
Zamarł nagle, kiedy Warui ponownie wspomniał o jego bracie.
Czy skasowałby wspomnienia o Teru?
Czy skasowałby wspomnienia o Teru...
- Ja... - zaczął, a dolna warga lekko drgnęła.
- Teru-ni... Umarł przeze mn- - zacisnął mocniej wargi, zdając sobie sprawę z tego, co właśnie chciał powiedzieć. To były myśli, które niczym rak zatruwały jego umysł. Teru umarł przez niego. Dla Enmy był to niepodważalny fakt. Bo wrócił po niego. Do niego. Gdyby tego nie zrobił, to dziadek by go nie zastrzelił. A ta wiedza, a w efekcie czego również konsekwencja, pożerała go od środka. Kawałek po kawałku mieliła go i przeżuwała, wyrywając kolejne fragmenty mięsa.
Enma miewał czasami mroczne myśli. Bywały dni, a nawet tygodnie, podczas których zamykał się na cztery spusty w domu i nie wychodził z niego. Wielokrotnie łapał się na tym, że stoi na stołku z ciążącym sznurem dookoła wąskiej szyi. Albo na skraju dachu wysokiego budynku. Z nożem przy nadgarstku. Z bronią przy skroni. Z garścią tabletek w dłoni. Wystarczył jeden krok. Pociągnięcie za spust. Zagłębienie ostrza w miękkiej skórze. Łyk wody.
A jednak nigdy nie zrobił tego jednego, małego kroku.
- Czasami chciałbym zapomnieć o wszystkim, Shin'ya. O Teru-ni, o klanie, o obowiązkach, o yokai, o egzorcyzmach. Zamknąć oczy, a potem obudzić się i o niczym nie pamiętać. Zacząć z czystą kartą. Ale wiem, że byłoby to zbyt... - i tak jesteś tchórzem, Enma, więc co za różnica? Nie uciekniesz od tego. - Ostatecznie jednak chyba nie chciałbym tego zrobić. W sensie, skasować wspomnień o nim. Bo bez względu na to, jaki był, zwłaszcza w ostatnich miesiącach jego życia, to jednak to wszystko składa się na całą jego osobę. Chcę go pamiętać takim, jakim był. Jego zalety ale i wady. Wszystko.
Bo to była jego wina.
To twoja wina, Enma.
To moja wina.
Miał wrażenie, że chciałby powiedzieć mu jeszcze tak wiele. O sobie, o tym, co w nim siedzi. O myślach, które ciągnęły go na dno. A mroku, który zalewał jego serce za każdym razem, kiedy wbijał nóż w cudze ciało, odbierając mu możliwość kolejnego oddechu. O swoim strachu. O obawach. O przeszłości. O swoim życiu.
Ale z drugiej strony za każdym razem, kiedy próbował zebrać się w sobie, niewidzialne dłonie coraz mocniej zaciskały się na jego gardle, uniemożliwiając mu dalszą rozmowę. I to nie tak, że mu nie ufał. Wszakże uzewnętrznił się przed nim odnośnie jego brata, więc to też o czymś świadczyło.
Ale czuł, że chce Shin'a chronić. Przed samym sobą. Że nie chce obciążać go swoimi własnymi potworami, które żerowały na nim samym.
To twój obowiązek, chronić innych, Enma.
Wiem.
I tak ich wszystkich zawodzisz. Rozczarowujesz.
Wiem.
JEGO też zawiedziesz. Pewnie i tak jest tobą rozczarowany. Tak, jak jest twój dziadek. Tak samo jak był Teru-
WIEM, cholera, WIEM.
Powinien trzymać go na dystans. Tak, jak do tej pory. Kontrakt kontraktem i to wszystko. Nic więcej, nic mniej. Tak jest łatwiej, prawda? Zawsze było łatwiej.
Uciekasz, jak zawsze.
- Shinya. - odezwał się nagle, wpatrując przed siebie, kiedy powoli unosił ponownie nóż.
Powiesz mu w końcu? Czy stchórzysz?
I tak go to nie interesuje.
Tak?
- Chciałbym ci coś pokazać. Ale nie teraz, jeszcze nie. Jak będę gotowy. Nie wiem kiedy to będzie. - wiedział, że udzielił mu szczątkowe informacje. Ale nie potrafił powiedzieć nic więcej. Jeszcze nie teraz. Tak, był tchórzem.
- Opowiedz mi coś o sobie. Co lubisz. A czego nie. Nic o tobie nie wiem. Znam tylko twoje imię i nazwisko, oraz to, że mieszkasz tutaj, w Nanashi. I to wszystko. Czego się boisz? A co się uszczęśliwia. - wciąż na niego nie spoglądał. Wciąż nie umiał. Ale chciał wiedzieć. Chciał go poznać więcej. Chciał wiedzieć nawet o tak trywialnych rzeczach, jak ulubiony kolor, pora roku czy zwierzę.
Chciał po prostu wiedzieć o nim c o k o l w i e k.

@Warui Shin'ya


Poddasze Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma

Warui Shin'ya and Ejiri Carei szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

25/5/2023, 02:02
Być może popełnił błąd oferując wspólne zrobienie jedzenia. Powinien zorientować się już wtedy, gdy przez twarz Seiwy przemknął dziwny do rozgryzienia grymas; mieszanka zadowolenia i zaskoczenia, jakby nawet coś prostego stanowiło niemożliwy do rozegrania scenariusz. Kazało to sądzić, że w życiu następcy zbyt rzadko pojawiała się okazja do tak trywialnych czynności. O ile w ogóle. Wizja, w której dzierżył zbyt ciężki na jego ciało miecz wydawała się o wiele prawdopodobniejsza niż próba rozprawienia się ze śniadaniem.
Na usta cisnęło się westchnienie, stłumione jednak przez wzgląd na napiętą atmosferę. Warui zdawał sobie sprawę, że kroczy po cienkim lodzie. Kiedy tylko się poruszył, ścierpnięte mięśnie nie pozwalały zapomnieć o tym dlaczego ani drgnął przez ostatnie pół godziny. Każdy krok niósł się lekkimi, krępującymi swobodę impulsami wzdłuż nóg, docierając jednak dalej, aż do mózgu, w którym bez chwili wytchnienia migało czerwone światło. Zelżało tylko na krótki moment - dalej jednak w granicach jego przyswajalności - kiedy mieszkanie przecięło alergiczne kichnięcie.
Wzrok od razu poszybował przez pokój, kończąc trasę na załzawionych oczach Seiwy; nabiegłe nagłą wilgocią powierzchnie białej i rogówki odbijały od siebie wszystkie możliwe światła otoczenia - błyski słońca przedzierające się przez okno dachowe i jakiś jasny promień odbity rykoszetem od soczewki aparatu. Czas spowolnił na kilka uderzeń serca, pozwalając napatrzeć się zmianom zachodzącym w spojrzeniu Enmy; aż do wyjaśnień.
- … po prostu na tej jest chyba sierść twojego kota.
- Na wszystkich jest - uściślił prawie natychmiast, nieswoim głosem. Nie był typem, który przesadnie dba o swój wizerunek. Ubrania walające się po podłodze z całą pewnością co do nitki przeplatały się z niewyczesanym futrem Betona, będąc istną zmorą dla pedantów. I alergików. Głupi fakt ścisnął go za gardło: naprawdę nie wiedział o Seiwie nawet tak podstawowych informacji? Nie chodziło nawet o to, że były wielkiej wagi - pewne rzeczy łatwo można przyswoić, a potem traktować jako ciekawostkę, która może, ale nie musi grać jakieś skrzypce w przedstawieniu. Uświadomił sobie jednak, że mimo wyrywanych z kalendarza kartek, składających się już na ponad rok ciągłych spotkań i projektów, nie ma zielonego pojęcia, z kim przyszło mu współpracować.
Skurcz w nadgarstku zacisnął palce w pięści. Z gardła chciało wyrwać się kilka kwestii naraz - było ich tak sporo, że uformowały się w kształt lepkiego ciasta, rozepchniętego w przełyku do zblokowania tchu. Żałosne, ale po historii, jakiej doświadczył, inaczej spoglądał na tego drobnego chłopaka. Już wcześniej starał się wprawdzie przełamać wytoczone przez niego bariery, ale gdy po tygodniach stałych prób nie dostrzegł żadnych efektów, wreszcie zrezygnował.
Jak długo miałby za nim biegać jak proszący o pieszczotę kundel?
Zamknęło to liczne drzwi do ich wzajemnych światów, ale opowieść działała podobnie do naciśnięcia na klamkę od zewnętrznej strony. Teraz pytanie czy chciał przekręcić klucz i wpuścić go do środka. Nie był tego do końca pewien - nie miał zresztą wystarczającej ilości czasu, aby się zastanowić. Tupot bosych stóp zatrzymał go w pół ruchu i dopiero wtedy zorientował się, co robił. Huknięcia ostrze w pierwszej sekundzie wywołały szok, który odbił się na obliczu rudowłosego w formie naturalnego szoku; w drugiej chwili już szedł w kierunku Enmy.
Zachodząc go od tyłu oparł gwałtownie rękę na jego nadgarstku, by przytrzymać ją w miejscu. Palce oplotły szczupły przegub, przez głowę przemknęła oczywistość, że w dłoni Seiwy nóż leżał aż zbyt naturalnie. Jakby urodził się po to, aby chwytać za rękojeści tnących broni. Tu i teraz nie miało to jednak znaczenia. Pierś oparła się ściślej o plecy dziedzica, a paznokcie lekko wbiły w zmarzniętą skórę. Czuł pod opuszkami chłód jego ciała, spotęgowany wczorajszą nocą i niezbyt dobrze dobraną temperaturą w pokoju. Ogrzewanie nie działało jak powinno i choć poranek był sympatyczny w swojej jasnej odsłonie, poza budynkiem chłód smagał policzki jak bat.
Nabierał wdechu, aby powiedzieć mu, żeby przestał katować nieszczęsne warzywo - ale raz jeszcze zamarł i tylko brwi lekko się ściągnęły, tworząc między sobą zmarszczkę kompletnej niewiedzy. Drżenie w strunach, jakie do niego dotarło, wywołało zmieszanie. Zdawał sobie przecież sprawę z tego, do czego zmierzała wypowiedź - zamknął się więc, czekając na ciąg dalszy. Tym razem nie poganiał, wykrzesując z siebie niebotyczną wagę cierpliwości, z której istnienia nie zdawał sobie sprawy. Świat zawęził się do postaci Enmy, do jego znieruchomiałej sylwetki i palcach zaciśniętych na nożu. Byłby w stanie zrobić coś głupiego?
Łatwo było sądzić, że tak - pasowałoby to tej jego cholernej obojętności, jakby jakiekolwiek okrucieństwa, które poznała ludzkość, nie stanowiły żadnego wyzwania. Mimo tego nie odsunął się, w zamian postępując krok naprzód, przywierając kantem szczęki - zabliźnionym polikiem pełnym larwalnych wykrzywień szramy - o czarne pasma, jeszcze zmierzwionych snem włosów, zsuwając jednocześnie kciuk nieco w górę, we wnętrze pięści Enmy, jakby planował wyłuskać z jego uchwytu niebezpieczny przedmiot. Nie napierał jednak; nie w smak mu było szarpanie się o rzecz, która wydawała się nagle strasznie nieistotna. Myśli jak ławica ryb, gdy w staw wrzucono drobinki pokarmu, kierowały się stale ku Seiwie; nad czym się więc zastanawiał? Jaką walkę toczył w obrębie czaszki, gdy stał w całkowitym milczeniu, skamieniały jak rzeźba? Oddech Shina przez cały proces wewnętrznej bitwy osiadał ciepłą, niewidzialną mgiełką na uchu chłopaka. Gdzieś w międzyczasie, samowolnie wolną dłonią zahaczył o brzeg blatu, zamykając Minamoto w klatce własnej obecności. Prosty przekaz, niewerbalne potwierdzenie, że nie miał zamiaru cofnąć się tylko dlatego, że historia była rozczarowująca.
Odpowiedź, kiedy wreszcie przyszła, w jakiś sposób go zresztą usatysfakcjonowała. Przytakując otarł się o krucze pasma, jeszcze moment przypatrując poucinanym w chaosie szczątkom warzywa.
- Tak sądziłem. - Wraz z potaknięciem odgiął nieco głowę; czerep opadł na prawo, ku własnemu ramieniu, a ślepia, wcześniej utkwione w kulinarnej masakrze, wdarły się na oblicze rozmówcy, szukając w ładnym profilu osadu, jaki mógł zostać po wyznaniu. "Ostatecznie nie chciałbym tego zrobić […] Skasować wspomnień o nim". - To daje do myślenia, hm? - Przymrużone powieki miały w sobie coś lisiego. - Z każdej relacji da się, koniec końców, wynieść coś niezłego. Nie będę moralizował. Często wspominam, że mi to zwyczajnie nie wychodzi. Ale zbyt długo zastanawiałem się nad tym, skąd u ciebie te bariery. Na pewnym etapie zaczynało się robić irytująco, Seiwa, bo każdemu nudzi się uderzanie w zbyt gruby mur, gdy do dyspozycji masz tylko gołe dłonie. Ludzie nie lubią braku efektów, więc wreszcie się poddają. Sam chciałem i pewnie gdyby nie przypadek, może rzeczywiście tak by było.
Nie bywał przecież cierpliwy.
Zachował to jednak dla siebie, minimalnie odsuwając się od bruneta, by móc przechylić sylwetkę bardziej na bok; dojrzeć jego twarz, emocje skryte za rozwichrzoną grzywką.
- Historia z Teru obrazuje, jak chujowo potrafi potoczyć się los, ale jest też dla ciebie dowodem na to, że paskudne wspomnienia nie przeważają nad dobrymi. Brzmię, kurwa, ckliwie - zauważył wzdychając, wreszcie robiąc krok do tyłu, aby przetrzeć kantem ręki własne oczy. Szczypało go w kącikach, pod powiekami dalej miał senny piasek - i niespodziewanie zaczęło go to drażnić. Może dla Enmy taką garścią sypkiej ziemi, rzuconej prosto w źrenice, były właśnie cienie przeszłości. - Może - mruknął, samemu już nie wiedząc, czy kieruje to do własnych myśli, czy kontynuuje monolog. Ostatni raz palcami przetarł zmęczone powieki, minimalnie otwierając ślepia; koncentrując je ponownie na Seiwie, gdy zaczerpując tchu podjął urwany wątek: I tylko może czasami trzeba zrzucić zbroję. Chroni całkiem w porządku, ale jest ciężka i wykańcza. Pozbywając się jej, wiadomo, narażasz się przy okazji na atak. - A ataki, jak zdawali sobie sprawę, zostawiają blizny. - Ale może ktoś, zamiast werżnięcia ci noża prosto w splot, postanowi dać ulgę zmęczonym mięśniom. Teru musiał być dla ciebie wyjątkowy, ale nie jest jedyny, który da ci coś sensownego. O ile, jak dziś, przestaniesz chować się jak tchórz.
Dźwięk rozpinanego zamka bluzy przeciął powietrze równie szybko, jak zawleczka suwaka przecięła pierś Waruiego. Pod wierzchnim ubraniem wciąż miał t-shirt, w którym przyszło mu usnąć; zbyt się pośpieszył, gdy wybywał do sklepu, w szaleńczym biegu wciskając się w cokolwiek, co wpadło mu w rejestr wzroku.
Teraz bluzę zrzucił z barków. Na odkrytych przedramionach nie pojawiła się charakterystyczna gęsia skórka - najwidoczniej nie podzielał wymarznięcia Enmy, czemu zresztą ciężko się dziwić, skoro jego samego lodowatego wody zbiornika nie trzymały tak długo w brutalnej przestrzeni.
Materiał, który zaraz spoczął na plecach senkenshy, okazał się ciężki - w kieszeniach wciąż znajdowała się komórka i całe garści drobnych, ciągnących tkaninę w dół. Był jednak również ciepły, nagrzany przez organizm nieznający problemów ludzi nienawidzących zimy za sam fakt jej istnienia.
Shin oparł się zaraz po tym biodrem o wysłużony blat, odbierając od Seiwy nóż i to, co zostało z ogórka. Sposób, w jaki zaczął obierać warzywo, kompletnie nie pasował do jego narwanego charakteru; nic właściwie nie pasowało. Ani wzruszenie ramion, gdy usłyszał, że pewnego dnia dowie się o czymś jeszcze, jakby nie zależało mu na pośpiechu, bo dawał mu tyle tygodni, miesięcy i lat, ile było konieczne; ani wzrok, nie spoglądający na to, co robią w dziwnej fachowości ręce, zamiast tego skupiony na rozmówcy. Nie pasowało nawet to, że się durno nie uśmiechał.
- Umyj resztę tego, co wyląduje w sałatce - kiwnął brodą w stronę lodówki; na półkach wybrakowany towar składał się z paru losowych warzyw, kartonów mleka albo pozakręcanych słoików. Głównie po miodzie lub konserwowych ogórkach, naczynia wypełniało jednak coś innego; może domowe zupy. - Przy okazji poznasz jak zajebiście gotuję. Chociaż nie wiem czy to lubię. Może po prostu się do tego przyzwyczaiłem. W domu - w ton, w swej emocjonalnej słabości, zaplątał się sentyment - gdy nie mieszkałem w Nanashi, zwykle ja zajmowałem się posiłkami. Swoją drogą, dla uściślenia, Kasuge oficjalnie włączono do Karafuruny. Nie zajmuję więc lokum w slumsach. - Zrzucił kolejny cienki, ciemnozielony plaster na blat. - Ale pewnie do nich pasowałbym bardziej.
Jasne, że tak.
Pewne osoby pasują do pewnych miejsc. Naturalna kolej rzeczy.
Poprawił leżącą na prowizorycznej szafce plastikową podkładkę, by powietrze mogło wypełnić się rytmicznym stukotem ostrza uderzającego o deskę do krojenia; to, co zostało z ogórka, w niemal niemożliwie dokładnych plastrach kładło się, jedno na drugim, cięte niemal intuicyjnym tempem.
- Włącz przenośną kuchenkę, pokrętło po lewej - zakomunikował, kiwnięciem brody wskazując wciśnięte w kąt kuchni urządzenie. - Tylko wpierw podłącz. Jest na prąd. Gdzieś w dolnych szafkach mam patelnię, wyjmij. Jeżeli jej tam nie będzie, to może na górze. - Pauza. Na sekundę; bo potem odchrząknął, znów marszcząc brwi. - Sięgnę, jak coś. - Wiadomo. - Jesteś ciekaw czego nie lubię? - Wierzchem ręki odgarnął poszatkowane warzywa i robiąc sobie miejsce, sięgnął po kolejną sztukę. - Wywiadów. - Kraniec noża oparł się o przez lata obdarty i ponacinany plastik deski; przy jednym ruchu przegubu ostrze gładko przeszło przez krągłość pomidora, którego jedna z połówek zatoczyła się na kulistej stronie, druga zaś, wymanewrowana w palcach yūrei, opadła ściętą częścią na powierzchnię prostopadłościanu. - Nie chcę ci odpowiadać na te pytania tak sucho. Wymyśl coś ważniejszego, Seiwa. Dlaczego nie zapytasz jak zginąłem? Co mnie trzyma w mieście, którym sam tak gardzisz?



従順な


Warui Shin'ya

Seiwa-Genji Enma and Ye Lian szaleją za tym postem.

Seiwa-Genji Enma

26/5/2023, 00:41
Każdy niespodziewany dotyk był niczym muśnięcie rozżarzonym żelazem, które pozostawiało po sobie piętno. Nagła bliskość, jaką obdarzył go rudowłosy, sprawiła, że całe ciało ciemnowłosego zesztywniało, a mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Jedynie serce nie zwolniło pędu, wyrywając się z jego klatki piersiowej niczym rozjuszony ptak, który drapał pazurami o kościste pręty.
I to nie dlatego, że nie lubił dotyku.
A dlatego, że go nie znał. I nie miał kontroli nad sytuacją.
Całe życie był traktowany jak porcelanowa lalka. Jak pieprzony, święty relikt, do którego bano się podejść, od którego odwracano wzrok i nawet nie próbowano dotknąć. Oczywiście nie licząc treningów pod okiem jego dziadka czy też innych, wyżej postawionych członków klanu. Wolność, którą w końcu udało mu się posmakować, miała często smak cierpkości, ale też i słodyczy. Była pełna nowości, zaskoczenia i dziecięcej ciekawości. Czasami jednak były to tereny zupełnie obce Enmie, po których kroczył z taką delikatnością, jak po najcieńszym lodzie. Najzwyczajniej w świecie nie wiedział, co ma robić w takich sytuacjach. Odwrócić się? Spróbować uciec? Wybuchnąć? A może zażartować? Każda z tych opcji wydawała się tak bardzo nierealna.
I choć ciepło, które płynęło z ciała Warui'a było przyjemne i pozbawiało nieprzyjemności chłodu, a zapach, jaki opadł na jego kubki węchowe zaskakująco koił jego umysł, to nie mógł wyzbyć się wrażenie, że nagle stał się jakby bardziej stłamszony. Mniejszy. Bezbronny. Jakby klatka z ciała rudowłosego sprawiła, że wreszcie może wyzbyć się poczucia, że to ON musi zawsze o wszystkich się martwić i że to ON musi zawsze walczyć. I dla odmiany role nareszcie zostały odwrócone. Nie dlatego, że był przyszłym dziedzicem klanu, a dlatego, że... on to on. Po prostu. Miła odmiana, prawda, Enma? Szkoda, że nierealna. To wszystko pozostawało jedynie w niedoścignionej sferze podświadomego marzenia chłopaka. Bo wiedział, że nie może sobie na to pozwolić. Na żadne słabości. Nie on.
- J-Jesteś zbyt blisko.... Shin... - wymamrotał tak cicho, że chyba nawet sam swoich słów nie dosłyszał. Nie powtórzył ich jednak, a zamiast tego, odwrócił głowę w bok, jakby w obawie, że ktokolwiek zdoła dostrzec jego nienaturalny i niecodzienny wyraz twarzy, odsłaniając jedynie uszy, które przybrały kolor czerwieni przypominającej odcień świeżej krwi na śniegu.
Czas ciągnął się niemiłosiernie, jakby specjalnie chciał go drażnić i wystawić jego skrawki cierpliwości na próbę. Prawdę powiedziawszy nawet nie zarejestrował momentu, w którym Shin zwrócił mu jego przestrzeń osobistą, a dopiero nagły powiew chłodu sprowadził Enmę na ziemię. Ponownie zadrżał, choć teraz być może bardziej niekontrolowanie, jakby na złość młodemu Seiwie. Nim jednak ciało na stałe zdołało przywyknąć do zimna, jego drobne ciało na powrót zostało otulone ciepłem Shin'a, choć tym razem w postaci bluzy. Przyjął ją w milczeniu, od razu wsuwając ramiona w za długie rękawy i zapinając ją na zamek niemal pod samą szyję.
Od razu lepiej.
Czyżby?
Zrobił krok w bok, wpuszczając na swoje poprzednie "stanowisko" mężczyznę, który podjął próbę odratowania zmasakrowanego ogórka. Wciąż milczał. Dlaczego? Na usta cisnęło mu się tyle rzeczy, z którymi chciał się podzielić z Shinem. Jakby fakt, że uchylił nieco drzwi do swojego świata sprawiło, że wszystko to, co chował w sobie przez te wszystkie lata, hodował i skrywał w najczarniejszych zakątkach podświadomości, nagle zaczęło napierać na niego chcąc wydostać się na zewnątrz.
Wahał się. Cholernie się wahał, co powiedzieć. Na co może sobie pozwolić. Jak bardzo może wpuścić go do środka. Powinien? A może dawkować? Albo milczeć...?
Uniósł spojrzenie, które na tę jedną sekundę przypominało spojrzenie wystraszonej łani, prześlizgując się po profilu Waruia, kiedy ten skupiał się na gotowaniu. Zahaczył o jego bliznę, o drobne piegi, lekko zmarszczone brwi.
Ciekawe, co by o nim pomyślał, gdyby dowiedział się prawdy. Całej prawdy. Obrzydliwej prawdy, której Enma tak bardzo się wstydził. Że tak naprawdę jest tchórzem. Że się boi niemal wszystkiego. Opinii innych. Ciemności. Całkowitej głuchoty. Pająków. Że ma myśli samobójcze. Że nie jest taki idealny, jakim chce być. Że jest wszystkim tym, od czego powinno trzymać się z daleka. Że jest żałosny. Że ma niską samoocenę. Że jest pełen kompleksów. Że bywa niezwykle emocjonalny, niesforny i przy tym zamknięty w sobie. Że nie potrafi w interakcje międzyludzkie.
Znienawidziłby go. Prawda?
- Tak, masz rację... jestem tchórzem. - odezwał się w końcu, odrywając wreszcie spojrzenie od jego profilu, powoli kierując się do lodówki, by wykonać jego polecenia. - Nie chodzi tu tylko o mnie. Dam radę żyć z nożem wbitym między łopatkami. Ale.... wszystkie osoby, które były blisko mnie, na których mi zaczęło zależeć... źle kończyły. Dotykała ich tragedia, jakby sama moja obecność była niczym klątwa dla nich. I pewnie tak było. - schylił się, otwierając szafkę, gdzie na całe szczęście, znajdowała się patelnia. Zaraz potem podniósł się i ją odstawił na wcześniej podłączony palnik. Sięgnął po pokrojone warzywa, jednakże nim palce ich dosięgnęły, zatrzymały się tuż nad dłonią rudowłosego. Chłodne opuszki najpierw musnęły jego skórę, a potem ułożyły się w całości na niej, wsuwając paliczki pod wnętrze dłoni Waruia, gdzie lekko ją potarł. Ruch był nieśmiały, jakby w obawie, że zostanie odtrącony z obrzydzeniem. Jakby robił coś, czego nie powinien. Pomijając fakt w różnicy wielkości struktury ich dłoni, to gest z pozoru wydawał się zaskakująco czuły, choć cel był zgoła zupełnie inny.
- Masz szorstkie dłonie. Czuć zgrubienia po pęcherzach. Paznokcie w niektórych miejscach połamane. Moje dłonie z kolei są delikatne. Jasne, można wyczuć lekkie zgrubienia od trzymanej broni, ale oprócz tego gołym okiem widać kto jest z jakiej klasy społecznej. Ciężko pracujesz. Potrafisz o siebie zadbać. Wiesz, jak ugotować posiłek. Założę się, że wiesz jak wymienić żarówkę. Złożyć meble. Całe życie byłem trzymany i zamknięty w mydlanej bańce. Miałem służbę. Wszystko odbywało się wedle z góry spisanego planu. Nigdy nie chciałem tej roli, wiesz? Na początku było przerażenie i posłuszeństwo. Potem pojawił się bunt, ale ostatecznie narodziła się akceptacja. Klan Minamoto gnije od środka od przedawnionych zasad, które nie mają bytu we współczesnym świecie. Potrzebne są zmiany, dlatego zaakceptowałem swoją rolę. Chcę zmienić klan na coś lepszego. Ale żeby tego dokonać, muszę stać się... godny tego tytułu. Tak, masz rację, jestem tchórzem, bo dystansuje się od innych. Bo nie chcę, by stała się im krzywda. Bo nie jestem w stanie ich ochronić, Shin. Nikogo, na kim mi zależało, nie ochroniłem. Momentami mam dość zamartwiania się, czy jestem wystarczająco dobry i czy podołam temu wszystkiemu. Dlatego otoczenie się murem jest takie proste. Takie łatwe. Nie dopuszczenie nikogo do siebie... Uciekam, wiem. Jednakże wiem też, że jeżeli chcę coś zmienić, to muszę zacząć najpierw od siebie. Nie zmienię się w ciągu jednej nocy, ani moich przyzwyczajeń czy spojrzenia na świat z mojej perspektywy, ale próbuję. Dlatego... - dlatego chcę dopuścić cię do mnie, kawałek po kawałku, jeżeli odnajdziesz w sobie jeszcze trochę cierpliwości - Nie mówię tego wszystkiego, aby się wytłumaczyć. Mam jednak nadzieję, że chociaż trochę zrozumiesz mnie i moje zachowanie. Nie umiem w interakcje międzyludzkie. Od czasu, kiedy udało mi się wyrwać tę namiastkę wolności, którą mam teraz, coraz bardziej zdaję sobie z tego sprawę. Nie umiem gotować. Odżywiam się zamówionym jedzeniem i mrożonkami. Nie potrafię wymienić żarówki. Nie potrafię tych wszystkich, z pozoru trywialnych, rzeczy. - zamilkł, wreszcie wypuszczając jego dłoń, wciąż czując się jak grzeszników, który zrobił coś, za co lada moment zostanie skarcony.
Drzwi uchyliły się jeszcze bardziej, choć sam do końca nie był pewien, czy dobrze postępuje. Niepewność pożerała go od środka, gryzła i szarpała. Chciał uciec, znowu. Zamknąć się w swoim domu i zniknąć na kilka dni. W głowie huczało, jakby był na pijackim rauszu. To przez przemarznięcie, usilnie powtarzał słodkie kłamstwa, które chciał słyszeć.
A mimo to była też inna chęć, o wiele silniejsza od ucieczki.
Ciekawość.
- Oczywiście, że chcę wiedzieć, jak umarłeś. Co cię tu trzyma. O twojej przeszłości. O tym, kim byłeś. Mówiłem już, że nic o tobie nie wiem. - wziął głębszy wdech i zacisnął palce na kawałku listka sałaty, który nie wiedzieć kiedy, znalazł się w jego dłoniach.
- Shin'ya, skoro nie lubisz wywiadów, to opowiedz mi o sobie. Chętnie wysłucham twojej historii.

@Warui Shin'ya

›› kontynuacja wątku

KONIEC WĄTKU


Poddasze Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma

Warui Shin'ya and Ye Lian szaleją za tym postem.

Ye Lian

6/6/2023, 00:08
Noc nie była jedynie długim, zaczepionym o wieżowce kobaltowym płaszczem. Na ponurym gradiencie przechodzącym w czerń, przebijały się zarysy ciężkich jak sadza chmur, burzących majestat ciemności. Późna godzina niosła za sobą wyludnione drogi, inne od kurzącego się sznura popołudniowego zatłoczenia. Teraz prezentowały upiorny pejzaż budynków — najpierw będące niewiele różniącą się od siebie kalką, później pustą, zdegenerowaną przestrzenią.

Koło samochodu wpadło w dziurę, ale nie straciło na prędkości. Trasa do Nanashi. Ta skaza znajdowała się tu od lat. Ye Lian wbił wzrok w nawigację, po czym ponownie spojrzał na drogę; jakby poruszał się szarówką sam, bez ostatniego pasażera wspartego na łokciu i zapatrującego się w boczną szybę, na której powierzchni odbijały się pierwsze zacięte zarysy kropli deszczu.

Nie odzywali się całą drogę. Po wejściu do samochodu Ye Lian poprosił jedynie o adresy i od tamtego czasu nie pokwapił się, aby choć uchylić zaciśnięte w powściągliwości wargi. W samochodzie nie zagrało radio, nie poniosły się żadne rozmowy. Jedynym dźwiękiem wypełniającym pustkę był cichy pomruk silnika, kół pokonujących kolejne dystanse i zduszony oddźwięk zmienianych biegów.

Mapa nakazała skręcić w lewo — w uliczkę znacznie ciaśniejszą, pozbawioną oświetlenia. Mężczyzna najpierw się upewnił, a później przekręcił kierownicę. Wspinające się po ramionach napięcie, nakazało zastanowić się nad precyzyjnością podanej lokalizacji. Nie podejrzewał przecież, że Shin'ya wskaże peryferia Nanashi — dzielnice biedoty i rosnącej przestępczości. Przeszła go nawet myśl, że zrobił to celowo, ale przecież kumulujące się w nim emocje, nie pozwalały na zapytanie. Wiedział, że gdyby spróbował się odezwać, chłopak usłyszałby pozbawioną usta pewność, a na to nie mógł sobie przy nim pozwolić. Dotychczas spięte oblicza — oświetlane wątpliwym światem mijanych latarni — zatonęły w gęstej ciemności. W oszpeconych prostokątnych zarysach okien nie paliły się żadne światła.

Żwir zaszeleścił pod oponami, gdy samochód wreszcie się zatrzymał; miarowo z dbałością zakrawającą o nienaganną pedantyczność nawet w tak idiotycznym aspekcie. Silnik drgał pod białą maską, a snopy długiego świata rozświetlały powstające kałuże w ubytkach ciągnącej się przed nimi drogi. Gdzieś w bramie zaszczekał zaalarmowany pies, a wycieraczki zebrały zalegające na przedniej szybie strugi spływającego deszczu.

Wydawało się, że tak mieli się rozstać. W ciszy. Ye Lian wpatrzony w przednią szybę ze wstrzemięźliwą miną, Warui poruszający się na fotelu i sięgający klamki. Trzy sekundy. W tamtej chwili każdy z pięciu zmysłów stał się wyostrzony. Drgnął palec na skrzyni biegów, poruszyły się zaciśnięte usta, tęczówki zapatrzonych oczu przesunęły się w bok, nozdrza wychwyciły zapach mieszających się aromatów: błota, kurzu i czystego zapachu skórzanych siedlisk. Mógł zrobić wszystko, ale zrobił coś, co targnęło dreszczem sprzecznych emocji. Przeraził się samego siebie.

Nim chłopak zdążył wyjść, usłyszał krótki trzask. Wystający drążek blokady wbił się bezwstydnie w drzwi. Ye Lian poruszył się nerwowo; słychać było szelest marszczonego płaszcza. Kiedy Warui postanowiłby na niego spojrzeć, dostrzegłby ostatni cień srebrnego wzroku; koloryt łowiącej dezaprobaty. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem zabrakło mu słów i nie mógł ich wydobyć przez kolejne dłużące minuty. Obiecał, że ostatni raz traci w jego towarzystwie kontrolę. Nie mógł uwierzyć, że zamknął go w samochodzie jak ostatni desperat, jakby słowa miały mniejszą wartość od gwałtownych i nieprzemyślanych czynów. Robił wszystko, aby zebrać się w sobie, ale wydarzenia dzisiejszej nocy wżerały się w skórę jak piętno. Próbował sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz był równie wściekły i zdezorientowany, i nie wiedzieć czemu wspomnienia pomknęły ku felernej uliczce Yamura, gdy po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że żyje; jakby wszystkie kłopoty ostatnich zdarzeń w jego życiu kręciły się wokół niego.

Nabrał powietrza w płuca; palce objęły ciasno obręcz kierownicy.

Więc tak to sobie wyobrażasz?

Znany półszept przeciął pustkę. Wycieraczki przemknęły przez przednią szybę. Długa pauza.

Po prostu wyjdziesz?

Ye Lian

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku