04/01/2037
Zbyt łatwo przeszedł do normalności po tym, jak jeszcze pół minuty wstecz niemal doszczętnie zrujnował pojęcie osobistej przestrzeni. Naprawdę był zbyt blisko? Nie słyszał prośby zawieruszonej w szepcie tak lichym, że będącym na granicy wykrywalności, nie dostrzegł spąsowiałej cery, nabiegających czerwienią policzków i odwróconego w spłoszeniu wzroku. Nie były to reakcje, które mu cokolwiek mówiły, nie zakładał przecież, że druga strona może wykazać się takim rodzajem... nieśmiałości. Nie zignorował go zresztą z powodów obrzydzenia - gdyby chciał coś wytknąć, sięgnąłby po sarkazm. Prawdziwym powodem milczenia było ludzkie niezrozumienie. Nie docierało najwidoczniej, że Seiwa może czuć się niekomfortowo przy zbytnim kontakcie. Że cudza pierś napierająca na plecy i oddech sięgający karku to zdecydowanie za duża dawka nieznanych bodźców, do których, żeby je zaakceptować albo nie, trzeba wpierw przywyknąć. Trzeba ich na porządnie posmakować, trzeba je przyswoić i dopiero wtedy określić.
Wizja chłopaka, choć była w istotny sposób zakrzywiona przez pochodzenie z klanu Minamoto, dalej rysowała mu się dość standardowo. Z łatwością byłby w stanie wyobrazić sobie Seiwę w zwykłych sytuacjach - na szkolnym holu, w auli uniwersyteckiej, w parku z dłonią zamkniętą na smyczy uczepionej obroży wytresowanego psa. Nachodziły na to kalki z ciężkim treningiem, a teraz jeszcze nowe, związane z przyswojoną historią, ale i tak nie umniejszały ogólnemu obrazowi. Na swojego senkenshę dalej patrzył przez pryzmat kompletnej ufności. Dało się to dostrzec w spojrzeniu, kiedy wreszcie oderwał wzrok od szatkowanych warzyw i zogniskował na twarzy medium.
- … jestem tchórzem.
- Wreszcie zauważyłeś?
Pozwalał sobie, by odpuścić; poddać się rzednącej z ciężkich oparów atmosferze, ulegającej powoli czemuś na wzór prawie że sielskości. Dało się to wychwycić w jego głosie - w pytaniu obszytym rozbawieniem, jakby wytkniecie komuś strachliwości było w gruncie rzeczy niczym.
Częściowo tak uważał. Może za sprawą przyszłości, w której sam zmuszony był do konfrontacji ze ścianami zakłamania. Raz za razem zdzierał pięści do krwi, bezradnie waląc w ceglany, niewzruszony wysiłkiem mur. Wstyd, jaki po tym następował, czasami bezradność i zawsze wściekłość, doprowadzały do furii. Do granicy, po której czuł zmęczenie bez żadnej ulgi.
Rozumiał wprawdzie Enmę, podobnie jak rozumie się kogoś, kim dawniej samemu się było. Opory, pielęgnowane latami, może nawet w przypadku Seiwy przez całe życie, twardniały z biegiem czasu. Wpierw działały jak nitki otoczone wokół kostek, nadgarstków, gardła i torsu, dziecinnie proste do zerwania, ale, ignorowane, przemieniały się w coraz grubsze sploty, włókna tworzyły sznurki, a potem liny. Wreszcie te liny oblekano żelazem. Zamieniały się w łańcuchy, a ich nie sposób rozłamać przy byle szarpnięciu, choć widok walki toczonej przez dziedzica był satysfakcjonujący.
Wiele części w jego wypowiedzi chciał naprostować, ale sam nawet nie wiedząc dlaczego, milczał uparcie. Aktywniej zareagował dopiero na wzmiankę o szorstkości dłoni. Wciąż trzymał rękojeść noża, ale ostrze zamarło w połowie przecięcia, a wzrok utknął w knykciach znaczonych paskudnymi, starymi bliznami. Ich nieregularny kształt przypominał wciśnięte pod skórę grudy ziemi, kamienie, larwy; żyły, gdy koncentrował się na nich zbyt długo. Przesuwały się pod warstwą zgrubiałej cery. Przypominały o swojej obecności w bezwzględny i arogancki sposób; to rysa na idealnej karoserii. Wiesz kiedy pojawiają się rysy? Kiedy nie umiesz jeździć.
Miał ochotę odsunąć nadgarstek, uciec tym samym od dotyku senkenshy. Było w tym coś, co rodziło za dużo pytań; coś, czego sam nagle nie znał, nie z jego strony. Wydawało się wykraczać poza ramy ich obecnej relacji, jakby Seiwa badał, jak daleko może się posunąć.
Gryzło się to z pewnymi wartościami, ale z drugiej strony nie mógł znaleźć powodu, dla którego miałby przerwać kontakt. Pozwolił więc, by drobniejsza dłoń badała żwirową powierzchnię grzbietu ręki, by opuszki sięgnęły połamanych, krótkich paznokci. Sam brnął w ślad za obraną trasą, doglądając wspominanych stref.
Gołym okiem widać kto jest z jakiej klasy społecznej.
Już się nie uśmiechał. Zmarszczone brwi sygnalizowały pełne skupienie; chłonął wnioski Seiwy, nie potrafiąc się z nimi nie zgodzić. Pojmował w czym rzecz. Pokazanie przepaści jaka ich separowała było w pewnych momentach potrzebne - jak teraz. Znali zupełnie inne szczyty tego samego kanionu i jeżeli pragnęli poznać cudze musieli wpierw pokonać wyrwę jaka te szczyty dzieliła. Nie da się przeskoczyć tej odległości. Do Shina powoli przebijał się fakt, że rozbieg i odbicie od krawędzi nie ma sensu - runie w przepaść nie sięgając nawet połowy trasy, bo ich obecne punkty znajdowały się na skrajnych granicach. Jeżeli miał zamiar znaleźć się w strefie znanej Enmie, spojrzeć na te same krajobrazy jego perspektywą, musiał zsunąć się w dół wąwozu, przebiec aż do przeciwległej ściany i wspiąć się na nią. To wymagało tysięcy małych kroków.
- … ale próbuję.
Słowa przywróciły go do rzeczywistości; przytaknął machinalnie, przytomniej zerkając w oblicze chłopaka. Na ręce dalej czuł chłodny dotyk, nawet po tym, jak Seiwa się odsunął, wrócił do pracy, jednocześnie przypominając też jemu, że byli w trakcie przygotowań. Apetyt ledwo docierał do mózgu. Nie dawał rady wzbudzić większego priorytetu niż robiły to wypowiedzi Minamoto, bo zbyt łatwo było przepaść w wyjaśnieniach, gdy wreszcie nabrały szczerości.
- Uwierz, że prościej kroić warzywa niż ludzi. - Kiedy się odezwał, rozległo się jednocześnie ponowne chrupnięcie, ostrze znów ścięło plaster i uderzyło cicho o plastik deski. - To plus trywialnych rzeczy. Jeżeli ich nie doświadczyłeś, masz szansę wszystko nadrobić. Nie zajmie ci to dużo czasu. Skręcanie mebli bywa fajne, wymiana żarówki konieczna, a domowe dania zwykle mają w sobie więcej wartości niż paczkowany szajs. - Zamarł, odłożył raptownie narzędzie, odetchnął i raz jeszcze skoncentrował w pełni na Seiwie. - Posłuchaj. Jeżeli potrzebujesz chwili na oddech, zawsze możesz tu przyjść. Klucze, pod moją nieobecność, są w skrzynce na listy, a klan, bądźmy szczerzy, nigdy by cię nie szukał w takiej ruderze. Zyskasz wieczór, dzień albo tydzień, aby odsapnąć i się zresetować, poukładać w głowie cały ten chaos, od którego dziczejesz. Targasz spory ciężar, rozważ więc, przynajmniej czasami, czy nie chcesz na kilka chwil spuścić z tonu. Tutaj będziesz mieć szansę, jest bezpiecznie.
Wytrzymał jeszcze chwilę, czekając na jego reakcję, ale bez względu na wydźwięk, koniec końców musiał skupić się na patelni - posykiwała już cicho od ciepłoty, dlatego Shin wyprostował plecy i sięgnął do jej uchwytu.
- Jeżeli ci zimno, wracaj do łóżka. - Więc jednak widział to drgnięcie, niemrawy dygot ciała, nawet mimo bluzy trzęsącego się od - jak zakładał - wyziębienia. - Dokończę śniadanie. Będzie za dziesięć minut.
Opowiedz mi coś o sobie.
Dlaczego tak bardzo zwlekał?
Całe mieszkanie, klitka, którą sam mu przed chwilą zaproponował jako obiekt do stałego użytku, wypełnione było przeszłością. W aparacie, spoczywającym na blacie biurka, mieściły się setki kadrów, od których nie sypiał w nocy, a w dzień wyrywkowo. Od którego etapu miał jednak zacząć? Nie dostrzegał początku; gdy już mu się zdawało, że coś zabrzmi dobrze jako start, okazywało się nagle, że jest coś jeszcze kawałek przed, że to byłoby właściwsze. Cofał się i cofał, nie zauważając, kiedy dokładnie wlał jednolitą masę na powierzchnię patelni, a już tym bardziej nie rejestrując chwili, gdy w ogóle tę masę zrobił. Jak z oddali docierało, że sałatka była gotowa, że ktoś (on sam? Seiwa?) wyciągnął dwa talerze czekające na porcje. Że stały już kubki obok których spoczywały, jak bierki, pałeczki.
Minęło dziesięć minut?
- Czas inaczej płynie, kiedy się już zbliżasz do celu - zaczął wreszcie, ściągając z patelni żółtą warstwę omletu. - Nanashi wszystkich obrzydza, na mnie też tak działało. - Kiedy to mówił, obracał się jednocześnie w kierunku niskiego stolika; w lewej ręce trzymając obydwa talerze z porcjami śniadania, w prawej niosąc miskę z przygotowaną sałatką. - Powiedziałem już jednak, że nie mam zamiaru zostać tu - w Utsushiyo - zbyt długo. To prawda. - Ułożył naczynia na blacie, sięgając spojrzeniem do Seiwy. - Nie wyparłbyś wspomnień o Teru, jakkolwiek bolesne nie były. Ja też nie wyparłem swoich z pamięci, choć życie w slumsach miało mało zalet. Sporo można zarzucić tej dzielnicy, ich mieszkańcom także. Ale ona na śmierć nie zasługiwała. Robiła, co mogła, by żyć. Choć, skoro tak, to zastanawiam się dlaczego tu nie wróciła. - Stuknęły spody kubków zalanych herbatą - zaparzył ją w międzyczasie, automatycznie, bo myślami trzymał się własnego monologu. Klęknął przy stoliku, ostatecznie opadając udami na pięty i łapiąc za parę pałeczek. Spoczęły w dłoni, ale nie dotknęły parującej, ozdobionej keczupem powierzchni omletu. Za tarczami źrenic kryły się mgły wspomnień; obłoki mącące wyrazistość szczegółów, przez które umykało zbyt wiele istotnych kwestii. Najważniejszy koncept był jednak zapamiętany. Wszyty na stałe, uwierający do stopnia, od którego wargi mimowolnie się skrzywiły. Pretensja, narodzona w gardle, znalazła ujście w słowach. Wycedził je przez zwarte zęby; w drżeniu miażdżąc bambusowe sztućce do pobielenia knykci.
Kurwa.
- Z jakiej racji to ja mszczę się jako yūrei za jej morderstwo? Gdyby faktycznie pragnęła żyć za wszelką cenę tak, jak utrzymywała dzień w dzień, dlaczego jej tutaj, do cholery, nie ma?
Seiwa-Genji Enma and Ye Lian szaleją za tym postem.
Z nieznanym dla otoczenia zaciekawieniem obserwował rudowłosego, który z taką łatwością poruszał się po kuchni. Był to dla Enmy zupełnie obcy i odległy świat, do którego jeszcze do niedawna nie mógł nawet zajrzeć, nie mówiąc o postąpieniu pierwszego kroku w nieznane rejony. Dopiero od niedawna zaczęło do niego docierać, jak wiele tracił z życia. Jak bardzo uciekało przez jego palce niczym woda. Ale bańka, która rzekomo miała go chronić, wreszcie pękła, pozostawiając go zdezorientowanego i zagubionego w nowej, prozaicznej codzienności, w której czuł się jak dziecko pośród tłumu, które straciło swoich rodziców i desperacko próbowało ich odszukać.
Posłusznie zrobił dwa kroki do tyłu, chcąc ustąpić Shin'owi miejsca, choć nie wrócił do łóżka. Czułby się nieswojo, gdyby pozwolił sobie na taki luksus, w nieswoim mieszkaniu, czekając niczym księżniczka aż ktoś poda mu śniadanie pod nos. Te czasy chciał mieć już dawno za sobą. Chciał zacząć żyć po swojemu. Czy nie takie było jego pragnienie, kiedy łapczywie wdychał wolność jak topiący połykał hausty powietrze?
Bluza dziwnie ciążyła na jego ramionach, ale była przyjemnie ciepła i wystarczyła na tyle, aby opanować drżenie ciała. Nie wiedząc co ze sobą począć, uniósł dłoń i zaczął nieświadomie skubać zbyt długi rękaw, jednocześnie wsłuchując się w dźwięki trzaskanych naczyń, smażonego oleju i odgłosów bosych stóp na drewnianej podłodze. Słowa, jakie tu padały, były ciężkie jak uderzenie bata. Na nowo rozcinały zasklepione rany, na nowo wywoływały krwawienie. Atmosfera była gęsta i duszna, lepka, klejąca się do krtani i żołądka. Jednakże, zupełnie absurdalnie, błahe rzeczy, jakie właśnie się działy, były idealnym balansem i zrównoważeniem dla rozmów, jakie toczyły się między nimi.
Te trywialne rzeczy nie są wcale takie złe, prawda?
- Nauczysz mnie? - odezwał się nagle, lekko unosząc głowę, by spojrzeć na niego spod przydługawej grzywki. W dwubarwnych tęczówkach odbiły się nieśmiałe promienie słońca, które próbowały przebić się przez deszczowe chmury, choć ostatecznie poległy.
- Tych trywialnych rzeczy. - skonkretyzował po chwili, choć podskórnie czuł, że wcale nie musi tego robić. Czuł, że Shin'ya i tak go zrozumie.
Dziwne, bo przecież jeszcze do niedawna nie potrafili siebie zrozumieć nawet podczas prostej komunikacji. To nie tak, że w ciągu jednego dnia wszystko się zmieni. To było awykonalne. Jednakże kiedy Shin robił krok w stronę Enmy, to on więcej nie uciekał. Zamiast tego sam odwracał się do niego i sam robił krok do przodu, by wyjść mu na przeciw.
Na słowa odnośnie możliwości przychodzenia do domu mężczyzny pod jego nieobecność, Enma jedynie kiwnął głową i wypowiedział ciche, ledwo słyszalne: dzięki. Było to wywołane domieszką zawstydzenia i niepewności, bo przecież ich relacja wciąż była krucha i szklana. Czy naprawdę mógłby sobie pozwolić na to, żeby tu przyjść, kiedy będzie tego potrzebował? Podświadomość podszeptywała mu, że nie, że nie powinien. Że będzie zawadzał. Że klan nawet i tu go odnajdzie i narazi na niebezpieczeństwo Shin'a.
Z drugiej strony chciał powiedzieć to samo. Że Warui może przyjść do jego mieszkania, kiedy tylko będzie tego chciał i potrzebował. Nawet, jak nie ma żadnej skrytki na klucz, to może mu go dorobić. Ale milczał. Słowa ugrzęzły w gardle. Ocknął się dopiero w chwili, kiedy śniadanie było gotowe. Słowa nadal nie wyrwały się na wolność, a zamiast tego podążył za rudowłosym i usiadł na przeciwko niego, od razu otulając palcami kubek z parującą herbatą. Zapach, jaki rozniósł się po pokoju był przyjemny i kojący, jednocześnie przypominając Enmie, jak bardzo był głodny. Ale nie tknął jedzenia. Bo nagły ścisk żołądka nie był wywołany głodem, a zupełnie inną emocją.
Spojrzenie odszukało jasnej twarzy przyprószonej mnóstwem delikatnych piegów. Chłonął jego słowa, tak samo jak każdą emocję, którą mógł dostrzec. Wiedział, o kim mówi. Trudno, żeby tak nie było, skoro znał cel, dla którego jego dusza wciąż wędrowała po świecie.
- Pragnienia, które odczuwamy za życia, bardzo często są zupełnie inne w chwili, w której umieramy. - odezwał się wreszcie, po dłuższej chwili, mając wrażenie, że każde słowo, które przepychało się przez jego gardło paliło go żywym ogniem.
- W większości przypadków nie zdajemy sobie sprawy z ich istnienia. Ktoś, kto za życia pragnął śmierci, nagle, w chwili, kiedy zrozumie co się dzieje, chce żyć. Albo na odwrót. Czasami pragnienia są niezwykle, a przynajmniej z naszego punktu widzenia, błahe. Kiedyś spotkałem yurei kobiety, która zginęła w wypadku. Chciała zobaczyć córkę po raz ostatni. Innym razem było yurei chłopca, które chciało ostatni raz pobawić się ulubioną piłką. - zamilkł na moment czując na języku gorzki posmak słów, które wypowiadał. Bo nie umiał ubrać w słowa myśli, które miał w głowie.
- Choć zdecydowanie przeważa chęć zemsty. Jest najsilniejsza. Ale... - spojrzał na kubek, który wciąż grzał jego palce. - Czasami, kiedy śmierć przychodzi zbyt szybko, zbyt niespodziewanie, to dusza nie zdaje sobie nawet sprawy z tego, że nie żyje. Że właśnie zmierza stanąć przed bogiem śmierci, który zadecyduje, gdzie trafi. Wtedy jest za późno na powrót.
Chciał powiedzieć, że doskonale wie, co czuje. Że go rozumie. Sam przecież stracił bliską osobę, i wiele lat nie mógł pogodzić się z faktem, że może go już więcej nie ujrzeć. Ileż to razy powtarzał sobie "dlaczego ja, a nie on?"
Ale jednocześnie wiedział, że tragedie, które ich spotkały są zupełnie inne, odległe.
Chciał przeskoczyć tę przepaść, chciał go lepiej zrozumieć i poznać, ale obawa, że naruszy pewne sacrum, do którego wstępu mieć nie może, była zbyt silna i bolesna, bo przecież w głowie wciąż szumiała rozmowa z salonu. Jak wszystko potoczyło się zupełnie innym torem, choć cel i zamiar był zupełnie inny.
- Gdybyś... miał możliwość ostatni raz z nią porozmawiać kosztem swojej własnej duszy... - uniósł spojrzenie, by odszukać jego wzrok - ... kosztem tego, że twoja dusza zostałaby potępiona, przeklęta, rozpadła się na milion kawałków rozsypanych po całym świecie, to czy... zrobiłbyś to?
@Warui Shin'ya
Posłusznie zrobił dwa kroki do tyłu, chcąc ustąpić Shin'owi miejsca, choć nie wrócił do łóżka. Czułby się nieswojo, gdyby pozwolił sobie na taki luksus, w nieswoim mieszkaniu, czekając niczym księżniczka aż ktoś poda mu śniadanie pod nos. Te czasy chciał mieć już dawno za sobą. Chciał zacząć żyć po swojemu. Czy nie takie było jego pragnienie, kiedy łapczywie wdychał wolność jak topiący połykał hausty powietrze?
Bluza dziwnie ciążyła na jego ramionach, ale była przyjemnie ciepła i wystarczyła na tyle, aby opanować drżenie ciała. Nie wiedząc co ze sobą począć, uniósł dłoń i zaczął nieświadomie skubać zbyt długi rękaw, jednocześnie wsłuchując się w dźwięki trzaskanych naczyń, smażonego oleju i odgłosów bosych stóp na drewnianej podłodze. Słowa, jakie tu padały, były ciężkie jak uderzenie bata. Na nowo rozcinały zasklepione rany, na nowo wywoływały krwawienie. Atmosfera była gęsta i duszna, lepka, klejąca się do krtani i żołądka. Jednakże, zupełnie absurdalnie, błahe rzeczy, jakie właśnie się działy, były idealnym balansem i zrównoważeniem dla rozmów, jakie toczyły się między nimi.
Te trywialne rzeczy nie są wcale takie złe, prawda?
- Nauczysz mnie? - odezwał się nagle, lekko unosząc głowę, by spojrzeć na niego spod przydługawej grzywki. W dwubarwnych tęczówkach odbiły się nieśmiałe promienie słońca, które próbowały przebić się przez deszczowe chmury, choć ostatecznie poległy.
- Tych trywialnych rzeczy. - skonkretyzował po chwili, choć podskórnie czuł, że wcale nie musi tego robić. Czuł, że Shin'ya i tak go zrozumie.
Dziwne, bo przecież jeszcze do niedawna nie potrafili siebie zrozumieć nawet podczas prostej komunikacji. To nie tak, że w ciągu jednego dnia wszystko się zmieni. To było awykonalne. Jednakże kiedy Shin robił krok w stronę Enmy, to on więcej nie uciekał. Zamiast tego sam odwracał się do niego i sam robił krok do przodu, by wyjść mu na przeciw.
Na słowa odnośnie możliwości przychodzenia do domu mężczyzny pod jego nieobecność, Enma jedynie kiwnął głową i wypowiedział ciche, ledwo słyszalne: dzięki. Było to wywołane domieszką zawstydzenia i niepewności, bo przecież ich relacja wciąż była krucha i szklana. Czy naprawdę mógłby sobie pozwolić na to, żeby tu przyjść, kiedy będzie tego potrzebował? Podświadomość podszeptywała mu, że nie, że nie powinien. Że będzie zawadzał. Że klan nawet i tu go odnajdzie i narazi na niebezpieczeństwo Shin'a.
Z drugiej strony chciał powiedzieć to samo. Że Warui może przyjść do jego mieszkania, kiedy tylko będzie tego chciał i potrzebował. Nawet, jak nie ma żadnej skrytki na klucz, to może mu go dorobić. Ale milczał. Słowa ugrzęzły w gardle. Ocknął się dopiero w chwili, kiedy śniadanie było gotowe. Słowa nadal nie wyrwały się na wolność, a zamiast tego podążył za rudowłosym i usiadł na przeciwko niego, od razu otulając palcami kubek z parującą herbatą. Zapach, jaki rozniósł się po pokoju był przyjemny i kojący, jednocześnie przypominając Enmie, jak bardzo był głodny. Ale nie tknął jedzenia. Bo nagły ścisk żołądka nie był wywołany głodem, a zupełnie inną emocją.
Spojrzenie odszukało jasnej twarzy przyprószonej mnóstwem delikatnych piegów. Chłonął jego słowa, tak samo jak każdą emocję, którą mógł dostrzec. Wiedział, o kim mówi. Trudno, żeby tak nie było, skoro znał cel, dla którego jego dusza wciąż wędrowała po świecie.
- Pragnienia, które odczuwamy za życia, bardzo często są zupełnie inne w chwili, w której umieramy. - odezwał się wreszcie, po dłuższej chwili, mając wrażenie, że każde słowo, które przepychało się przez jego gardło paliło go żywym ogniem.
- W większości przypadków nie zdajemy sobie sprawy z ich istnienia. Ktoś, kto za życia pragnął śmierci, nagle, w chwili, kiedy zrozumie co się dzieje, chce żyć. Albo na odwrót. Czasami pragnienia są niezwykle, a przynajmniej z naszego punktu widzenia, błahe. Kiedyś spotkałem yurei kobiety, która zginęła w wypadku. Chciała zobaczyć córkę po raz ostatni. Innym razem było yurei chłopca, które chciało ostatni raz pobawić się ulubioną piłką. - zamilkł na moment czując na języku gorzki posmak słów, które wypowiadał. Bo nie umiał ubrać w słowa myśli, które miał w głowie.
- Choć zdecydowanie przeważa chęć zemsty. Jest najsilniejsza. Ale... - spojrzał na kubek, który wciąż grzał jego palce. - Czasami, kiedy śmierć przychodzi zbyt szybko, zbyt niespodziewanie, to dusza nie zdaje sobie nawet sprawy z tego, że nie żyje. Że właśnie zmierza stanąć przed bogiem śmierci, który zadecyduje, gdzie trafi. Wtedy jest za późno na powrót.
Chciał powiedzieć, że doskonale wie, co czuje. Że go rozumie. Sam przecież stracił bliską osobę, i wiele lat nie mógł pogodzić się z faktem, że może go już więcej nie ujrzeć. Ileż to razy powtarzał sobie "dlaczego ja, a nie on?"
Ale jednocześnie wiedział, że tragedie, które ich spotkały są zupełnie inne, odległe.
Chciał przeskoczyć tę przepaść, chciał go lepiej zrozumieć i poznać, ale obawa, że naruszy pewne sacrum, do którego wstępu mieć nie może, była zbyt silna i bolesna, bo przecież w głowie wciąż szumiała rozmowa z salonu. Jak wszystko potoczyło się zupełnie innym torem, choć cel i zamiar był zupełnie inny.
- Gdybyś... miał możliwość ostatni raz z nią porozmawiać kosztem swojej własnej duszy... - uniósł spojrzenie, by odszukać jego wzrok - ... kosztem tego, że twoja dusza zostałaby potępiona, przeklęta, rozpadła się na milion kawałków rozsypanych po całym świecie, to czy... zrobiłbyś to?
@Warui Shin'ya
Warui Shin'ya, Ye Lian and Satō Kisara szaleją za tym postem.
Drgnął lekko, smagnięty biczem zimna, którego chłód trzasnął między łopatki, mimowolnie, ku jego niezadowoleniu, odrobinę prostując plecy. To tylko słowa; choć wypowiadane cicho i spokojnie, przywoływały zbyt wiele lodowatych wspomnień. Osiadłe na języku wytłumaczenia formowały się w nadętą, najeżoną gwoździami masę. Ilekroć starał się coś wypowiedzieć, ranił sobie podniebienie, policzki i wnętrze warg, zatrzaskiwał zęby mocniej - historia nie nadawała się przecież na pierwsze strony gazet. Nie było szans, aby wyróżnił się na tle innych duchów, bo, jak słusznie zauważył Seiwa, pragnienie zemsty było najczęstszym motywem. Najbardziej pospolitym. To utrudniało sprawę. Jeżeli chciał przedstawić opowieść, musiała mieć w sobie coś indywidualnego; element, który kształtem nie pasowałby do wszystkich innych układanek, łącząc się wyłącznie z tą pojedynczą sztuką. Próba wybrnięcia z tego wydłużała czas. Milczał jeszcze jakiś czas po tym, jak padło pytanie senkenshy. Krańcem pałeczek dłubał w swojej porcji, niszcząc pierwotną formę dania. Westchnął ostatecznie, odkładając sztućce i pocierając twarz. Wzrok jednak wytrzymał. Gdy tylko starły się ze sobą ich spojrzenia, przymrużył mocniej powieki i, prostując się, skrzyżował przedramiona na brzegu stolika.
- Znasz odpowiedź na to pytanie - była zbyt oczywista - ale tak. Jeżeli potrzebujesz przytaknięcia, to właśnie je dostałeś.
Rozszczepienie duszy. Jedynej rzeczy, jakiej nie można mu było odebrać wypadkiem samochodowym i płomieniami trawiącymi ciało, rzeczy, której zależność nie wiązała się z nikim poza nim samym. Świadomość, że miałby oddać to w zastaw tylko po to, by porozmawiać z matką, wydawała się gówniarska.
- Mimo wszystko, gdyby nie ona, nie zabrnąłbym tak daleko. W pewien sposób jestem jej to winien. Została zamordowana w 2022 roku, we własnym mieszkaniu. W policyjnych raportach widnieje wzmianka o zakończonej sprawie. Werdykt dotyczy wypadku. Może wpisali cokolwiek. W końcu dziwką z Nanashi niewielu by się przejęło, nawet gdyby dowody wskazywały na coś więcej niż niefortunny upadek.
Żartuję.
Suchy śmiech nie miał w sobie grama wesołości.
- Nikt by się nie przejął - uściślił.
- Szczerze mówiąc, nie pamiętam jej zbyt dobrze. Poza jednym zdjęciem, zrobionym na parę miesięcy przed zdarzeniem, nie mam żadnych dowodów na to, że istniała. Czasami wydawało mi się, że nie. Wchłonęła mnie nowa rodzina, trafiłem w zupełnie inne otoczenie. Nagle okazało się, że jest świat poza murami slumsów. Że ludzie żyją na poziomie. Bieżąca woda, lekarstwa, jedzenie w nadmiarze wyrzucane do śmietników. Chora abstrakcja. Łatwo byłoby odpuścić i może powinienem to zrobić. W porównaniu do ciebie i twojej relacji z Teru, nie jestem pewien, czy żywiłem do tej kobiety większe uczucia. Może chodziło o przywiązanie, bo nie było tam nikogo poza nią, a może to, co mnie trzyma w Utsushiyo, to jednak obsesyjna miłość. Nie potrafię określić.
Łączy mnie z nią jednak więcej niż wydaje się na pierwszy rzut. Obydwoje zostaliśmy zamordowani i obydwie te sprawy zostały określone jako nieszczęśliwe wypadki. Nasze uniwersa - zwrócił się bezpośrednio do senkenshy - całkiem by do siebie pasowały. Twoje pałace trawiły płomienie, gdy wraz z Teru uciekaliście, popędzani jego obłędem, podobnie jak ogień zajął całe wnętrze auta, w którym siedziałem, gdy doszło do wypadku. Kraksa była poważna, wgniecenie zbyt duże. Brat, nieprzytomny, wciskał piersią klakson. Słyszałem ten cholerny jazgot, rezonujący pisk ostrzeżenia, jeszcze długo po tym jak ręce opadły mi z sił. Nie miałem energii dalej szarpać za klamkę, nie mogłem nawet uwolnić się z pasów. Psychicznie się nie poddałem, ale fizycznie nie mogłem już nawet przeklinać.
Bokiem dłoni odsunął talerz z nietkniętym omletem. Rozklejona masa zbyt mocno przypominała własne mięśnie, gdy skórę zdarło gorąco.
- Sprawa matki jest bardziej zagmatwana. Od lat tropię mordercę odpowiedzialnego za jej śmierć. Nie tylko za jej, właściwie, chociaż reszta ofiar mnie nie interesuje. Posługuję się nimi jak punktami na mapie, dzięki którym dotrę do celu. Bez ich udziału za dużo bym błądził, a na to nie mogę sobie pozwolić. Jeżeli chodzi o moją śmierć, to nie będzie problemu. Jestem... - zawahał się; usta drgnęły, nim nie zamknął ich i nie ścieśnił w węższą linię. Palce powędrowały do żuchwy, rozcierając napiętą szczękę. - To dłuższy proces. - Zdecydował się wreszcie, odpuszczając poprzednie sformułowanie. - Ale cierpliwość przyniesie plony. Będzie cierpiał, Seiwa. Nie zabiję go, oczywiście. - Przez oczy przemknął cień; ślizgnął się jak refleks, osadził gdzieś w malutkim kawałku obramowania złotej rogówki. - Śmierć jest wybawieniem. - Kwas zaległ w słowach pełnią toksyczności. - On na to wybawienie nie zasługuje. Będzie żył i to życie okaże się najgorszą z kar. Zostanie, powiedzmy, uświadomiony. Zaraz po tym będę mógł odpuścić. - Odejść. - Minie jakiś czas i, na pewno, zniknę stąd szybciej od ciebie. Zdążymy odhaczyć trywialne rzeczy. Poznać prawdę o Teru. Może nawet staniesz się już głową klanu. - Uśmiech. - I urośniesz.
Pomieszczenie wypełnił chichot; krótki jednak, zakończony nagle, gdy broda trafiła na uniesioną dłoń. W przymrużonych ślepiach czaiły się wciąż te same, nieopisane kurwiki; skrzące się jak sypki diament przy byle ruchu głowy. Mimo gładkiego czoła i osiadłego w kąciku ust grymasu rozbawienia, coś w jego minie - leniwie aroganckiej - przesiąkało powagą.
- Enma. Jeżeli będziesz chciał, więcej szczegółów podam ci kiedy indziej. Nie mogę teraz. Musiałbym się bardziej przygotować. Poukładać to, żeby miało sens, bo nie jestem pewien, od czego zacząć, by nie wyszło jak dalszy bełkot pomyleńca. Wiem za to, jaki chciałbym epilog. - Zogniskowany na Seiwie wzrok parzył natarczywością. - Obiecaj, że mnie odeślesz.
Kosztem tego, by dusza rozpadła się na milion kawałków rozsypanych po całym świecie.
- Bym nie wrócił. Nigdy. Zrobisz to?
- Znasz odpowiedź na to pytanie - była zbyt oczywista - ale tak. Jeżeli potrzebujesz przytaknięcia, to właśnie je dostałeś.
Rozszczepienie duszy. Jedynej rzeczy, jakiej nie można mu było odebrać wypadkiem samochodowym i płomieniami trawiącymi ciało, rzeczy, której zależność nie wiązała się z nikim poza nim samym. Świadomość, że miałby oddać to w zastaw tylko po to, by porozmawiać z matką, wydawała się gówniarska.
- Mimo wszystko, gdyby nie ona, nie zabrnąłbym tak daleko. W pewien sposób jestem jej to winien. Została zamordowana w 2022 roku, we własnym mieszkaniu. W policyjnych raportach widnieje wzmianka o zakończonej sprawie. Werdykt dotyczy wypadku. Może wpisali cokolwiek. W końcu dziwką z Nanashi niewielu by się przejęło, nawet gdyby dowody wskazywały na coś więcej niż niefortunny upadek.
Żartuję.
Suchy śmiech nie miał w sobie grama wesołości.
- Nikt by się nie przejął - uściślił.
- Szczerze mówiąc, nie pamiętam jej zbyt dobrze. Poza jednym zdjęciem, zrobionym na parę miesięcy przed zdarzeniem, nie mam żadnych dowodów na to, że istniała. Czasami wydawało mi się, że nie. Wchłonęła mnie nowa rodzina, trafiłem w zupełnie inne otoczenie. Nagle okazało się, że jest świat poza murami slumsów. Że ludzie żyją na poziomie. Bieżąca woda, lekarstwa, jedzenie w nadmiarze wyrzucane do śmietników. Chora abstrakcja. Łatwo byłoby odpuścić i może powinienem to zrobić. W porównaniu do ciebie i twojej relacji z Teru, nie jestem pewien, czy żywiłem do tej kobiety większe uczucia. Może chodziło o przywiązanie, bo nie było tam nikogo poza nią, a może to, co mnie trzyma w Utsushiyo, to jednak obsesyjna miłość. Nie potrafię określić.
Łączy mnie z nią jednak więcej niż wydaje się na pierwszy rzut. Obydwoje zostaliśmy zamordowani i obydwie te sprawy zostały określone jako nieszczęśliwe wypadki. Nasze uniwersa - zwrócił się bezpośrednio do senkenshy - całkiem by do siebie pasowały. Twoje pałace trawiły płomienie, gdy wraz z Teru uciekaliście, popędzani jego obłędem, podobnie jak ogień zajął całe wnętrze auta, w którym siedziałem, gdy doszło do wypadku. Kraksa była poważna, wgniecenie zbyt duże. Brat, nieprzytomny, wciskał piersią klakson. Słyszałem ten cholerny jazgot, rezonujący pisk ostrzeżenia, jeszcze długo po tym jak ręce opadły mi z sił. Nie miałem energii dalej szarpać za klamkę, nie mogłem nawet uwolnić się z pasów. Psychicznie się nie poddałem, ale fizycznie nie mogłem już nawet przeklinać.
Bokiem dłoni odsunął talerz z nietkniętym omletem. Rozklejona masa zbyt mocno przypominała własne mięśnie, gdy skórę zdarło gorąco.
- Sprawa matki jest bardziej zagmatwana. Od lat tropię mordercę odpowiedzialnego za jej śmierć. Nie tylko za jej, właściwie, chociaż reszta ofiar mnie nie interesuje. Posługuję się nimi jak punktami na mapie, dzięki którym dotrę do celu. Bez ich udziału za dużo bym błądził, a na to nie mogę sobie pozwolić. Jeżeli chodzi o moją śmierć, to nie będzie problemu. Jestem... - zawahał się; usta drgnęły, nim nie zamknął ich i nie ścieśnił w węższą linię. Palce powędrowały do żuchwy, rozcierając napiętą szczękę. - To dłuższy proces. - Zdecydował się wreszcie, odpuszczając poprzednie sformułowanie. - Ale cierpliwość przyniesie plony. Będzie cierpiał, Seiwa. Nie zabiję go, oczywiście. - Przez oczy przemknął cień; ślizgnął się jak refleks, osadził gdzieś w malutkim kawałku obramowania złotej rogówki. - Śmierć jest wybawieniem. - Kwas zaległ w słowach pełnią toksyczności. - On na to wybawienie nie zasługuje. Będzie żył i to życie okaże się najgorszą z kar. Zostanie, powiedzmy, uświadomiony. Zaraz po tym będę mógł odpuścić. - Odejść. - Minie jakiś czas i, na pewno, zniknę stąd szybciej od ciebie. Zdążymy odhaczyć trywialne rzeczy. Poznać prawdę o Teru. Może nawet staniesz się już głową klanu. - Uśmiech. - I urośniesz.
Pomieszczenie wypełnił chichot; krótki jednak, zakończony nagle, gdy broda trafiła na uniesioną dłoń. W przymrużonych ślepiach czaiły się wciąż te same, nieopisane kurwiki; skrzące się jak sypki diament przy byle ruchu głowy. Mimo gładkiego czoła i osiadłego w kąciku ust grymasu rozbawienia, coś w jego minie - leniwie aroganckiej - przesiąkało powagą.
- Enma. Jeżeli będziesz chciał, więcej szczegółów podam ci kiedy indziej. Nie mogę teraz. Musiałbym się bardziej przygotować. Poukładać to, żeby miało sens, bo nie jestem pewien, od czego zacząć, by nie wyszło jak dalszy bełkot pomyleńca. Wiem za to, jaki chciałbym epilog. - Zogniskowany na Seiwie wzrok parzył natarczywością. - Obiecaj, że mnie odeślesz.
Kosztem tego, by dusza rozpadła się na milion kawałków rozsypanych po całym świecie.
- Bym nie wrócił. Nigdy. Zrobisz to?
Seiwa-Genji Enma, Ye Lian and Satō Kisara szaleją za tym postem.
Czyli jednak.
Wybrałby tę drogę. Poświęcił siebie za parę słów utraconej duszy. Wymazałby siebie z kart pamięci świata, byleby tylko ją usłyszeć. Czy było to wszystko warte tych paru sekund? Nie wiedział. Nie rozumiał więzi, jaka go łączyła z matką. Bo Enma takowej nigdy nie doświadczył. Jak przez mleczną szybę pamiętał jej twarz, jej zapach, głos. Pamiętał, że prawie nigdy się nie uśmiechała. A może to "prawie" sam sobie dopowiadał? Nie przytulała go. Nie odzywała się. Jednakże jeden obraz zapisał się w jego pamięci. Jej drobna sylwetka trzymająca grzebień, którym przesuwała po długich, lśniących barwą nocnego nieba włosach. Wracał do tego momentu wielokrotnie, bo to jedyna rzecz, jaka po niej mu została. Towarzyszy mu często w koszmarach, które go nawiedzają. Siedzi tam i spogląda przez okno. A on stoi w drzwiach, przygląda się jej z fascynacją. Robi krok, by do niej podejść, skutecznie ściągając na siebie jej uwagę. Odwraca się do niego, ale jej twarzy już Enma nie dostrzega. Jest zamazana. Jak rozmyta, świeżo położona farba na płótnie. Ulotna chwila rozpada się na drobne kawałki, nim dłoń chłopaka jest w stanie jej sięgnąć.
A czy dla Teru byłbyś w stanie poświęcić swoją duszę?
Nie wiedział. Serce krzyczało, że tak. Umysł jednak szeptał, że nie. Teraz być może zapierałby się przeciwko wewnętrznej żądzy ujrzenia brata. Bo przecież tak nie można. To zakazane. Nieosiągalne. Ale co, jakby stanął przed wyborem? Tak realnym, tak namacalnym, że wystarczyłoby jego jedno słowo, aby pragnienie się urzeczywistniło? Przerażająca myśl.
Słuchał słów ducha, karmiąc się nimi jak wygłodniałe zwierzę. Każde słowo ukrywał głęboko w sobie, jak najcenniejszy skarb. Bo przecież to były pierwsze fragmenty puzzli, które Shin'ya rzucił na stół. Pierwsze skrawki jego życia, wspomnień i osobowości. Notował je w milczeniu, choć wzrok był w pełni na nim skupiony. Podążał za nim, kurczowo zaciskając palce na niewidzialnej nitce.
Miał rację. "Dziwkami z Nanashi" nikt się nie interesuje. Miasto mydli oczy mieszkańcom, że im zależy, że robią co w ich mocy. Ale każdy znał prawdę. Miasto było zatrute. Gniło od środka trawiąc je powoli jak gangrena, która zakradła się w ranną nogę. Znał te realia, przecież otaczał się nimi od dziecka. Wychowywał się w rodzinie przesiąkniętą tą trucizną.
Czasami jedynym ratunkiem jest amputacja.
- Pomogę ci. - odezwał się nagle, gdy na moment zapadła cisza w pomieszczeniu. Nie skonkretyzował dokładnie o czym mówił. Ale miał wrażenie, że jego rozmówca zrozumie. Bo choć kontrakt związał ich razem i do Enmy należało pomóc Shin'owi w wypełnieniu jego celu - ciemnowłosy miał wewnętrzną potrzebę zrobienia tego nawet pomimo niepiśmiennej umowy. W odnalezieniu mordercy. W rozwikłaniu zagadki śmierci jego matki i jego samego.
I jak sytuacja będzie tego wymagała, Warui będzie wymagał - to Enma z wielką chęcią ubrudzi sobie ręce. Nie bał się krwi. Ani konsekwencji.
Nie był jednak do końca pewien, który z nich jako pierwszy z n i k n i e.
- Dam ci tyle czasu, ile go potrzebujesz. - skinął lekko głową na jego deklarację. Nie chciał go naciskać, choć wewnętrznie skręcało go z ciekawości. Zachłanność wypełniła jego żyły, rozpychała go od środka. Chciał usłyszeć więcej. Więcej i więcej.
Ale wiedział, że nie może zrobić kroku bliżej, bo cienki lód wreszcie pęknie i załamie się pod jego ciężarem. Dlatego postanowił cierpliwie czekać, dając tym samym przestrzeń Shin'owi. I czas. Tyle, ile tylko zapragnął.
Przez moment wahał się, co zrobić. Chciał wstać, podejść do niego i poklepać po plecach. Pamiętał jak przez mgłę, że gest ten zawsze mu towarzyszył przy Teru. Było to swego rodzaju pocieszenie i dodanie otuchy. Brak słów, a jedynie małe, nic nie znaczące gesty. Ale dla Enmy ów gesty wywróciły świat do góry nogami. A każdy gest miał znaczenie.
Ostatecznie się jednak nie ruszył. Nie potrafił. Jeszcze nie.
"(...)jaki chciałbym epilog."
Zacisnął mocniej palce dookoła gorącego kubka z herbatą, nie bacząc na ciepło, jakie z niego buchało, drażniąc delikatną skórę.
Nie, Shin. Proszę. Nie mów tego. Nie wypowiadaj tych słów na głos.
"Obiecaj, że mnie odeślesz."
Dlaczego Shin?
"Bym nie wrócił. Nigdy. Zrobisz to?"
Aż tak mnie nienawidzisz?
Nie możesz szukać ze mną wspólnego języka. Złamać bariery, przedrzeć się przez mur, żeby potem zostawić mnie rozsypanego jak domek z kart papieru.
Naprawdę chcesz, żebym po tym wszystkim to ja cię odesłał? Własnymi rękami?
Poczuł, że robi mu się niedobrze. W głowie zaczęło się kręcić, masz gorączkę, jakby świat nagle zaczął wirować.
Nie chciał odpowiadać. Nie chciał składać takiej obietnicy. Nie.
Nie powie tego. Nie zrobi tego.
Był tego świadomy, prawda?
Jak Shin mógł być tak....
- ... okrutny. Naprawdę jesteś okrutny, Shin. - odezwał się cicho, czując, jak słowa drażnią jego przełyk. - Obiecuję. Odeślę cię. Odeślę twoją duszę, kiedy będziesz już na to gotowy i domkniesz tu wszystkie swoje sprawy. Ale mam warunek. Do tego czasu nie pozwól, aby ktokolwiek inny sięgnął po nią przede mną. Nie pozwól, aby ktokolwiek wyrwał nawet fragment twojej duszy. Położył na niej swoje lepkie łapska. Bo tylko ja mam prawo to zrobić i ją odesłać. Nikt inny.
@Warui Shin'ya
Wybrałby tę drogę. Poświęcił siebie za parę słów utraconej duszy. Wymazałby siebie z kart pamięci świata, byleby tylko ją usłyszeć. Czy było to wszystko warte tych paru sekund? Nie wiedział. Nie rozumiał więzi, jaka go łączyła z matką. Bo Enma takowej nigdy nie doświadczył. Jak przez mleczną szybę pamiętał jej twarz, jej zapach, głos. Pamiętał, że prawie nigdy się nie uśmiechała. A może to "prawie" sam sobie dopowiadał? Nie przytulała go. Nie odzywała się. Jednakże jeden obraz zapisał się w jego pamięci. Jej drobna sylwetka trzymająca grzebień, którym przesuwała po długich, lśniących barwą nocnego nieba włosach. Wracał do tego momentu wielokrotnie, bo to jedyna rzecz, jaka po niej mu została. Towarzyszy mu często w koszmarach, które go nawiedzają. Siedzi tam i spogląda przez okno. A on stoi w drzwiach, przygląda się jej z fascynacją. Robi krok, by do niej podejść, skutecznie ściągając na siebie jej uwagę. Odwraca się do niego, ale jej twarzy już Enma nie dostrzega. Jest zamazana. Jak rozmyta, świeżo położona farba na płótnie. Ulotna chwila rozpada się na drobne kawałki, nim dłoń chłopaka jest w stanie jej sięgnąć.
A czy dla Teru byłbyś w stanie poświęcić swoją duszę?
Nie wiedział. Serce krzyczało, że tak. Umysł jednak szeptał, że nie. Teraz być może zapierałby się przeciwko wewnętrznej żądzy ujrzenia brata. Bo przecież tak nie można. To zakazane. Nieosiągalne. Ale co, jakby stanął przed wyborem? Tak realnym, tak namacalnym, że wystarczyłoby jego jedno słowo, aby pragnienie się urzeczywistniło? Przerażająca myśl.
Słuchał słów ducha, karmiąc się nimi jak wygłodniałe zwierzę. Każde słowo ukrywał głęboko w sobie, jak najcenniejszy skarb. Bo przecież to były pierwsze fragmenty puzzli, które Shin'ya rzucił na stół. Pierwsze skrawki jego życia, wspomnień i osobowości. Notował je w milczeniu, choć wzrok był w pełni na nim skupiony. Podążał za nim, kurczowo zaciskając palce na niewidzialnej nitce.
Miał rację. "Dziwkami z Nanashi" nikt się nie interesuje. Miasto mydli oczy mieszkańcom, że im zależy, że robią co w ich mocy. Ale każdy znał prawdę. Miasto było zatrute. Gniło od środka trawiąc je powoli jak gangrena, która zakradła się w ranną nogę. Znał te realia, przecież otaczał się nimi od dziecka. Wychowywał się w rodzinie przesiąkniętą tą trucizną.
Czasami jedynym ratunkiem jest amputacja.
- Pomogę ci. - odezwał się nagle, gdy na moment zapadła cisza w pomieszczeniu. Nie skonkretyzował dokładnie o czym mówił. Ale miał wrażenie, że jego rozmówca zrozumie. Bo choć kontrakt związał ich razem i do Enmy należało pomóc Shin'owi w wypełnieniu jego celu - ciemnowłosy miał wewnętrzną potrzebę zrobienia tego nawet pomimo niepiśmiennej umowy. W odnalezieniu mordercy. W rozwikłaniu zagadki śmierci jego matki i jego samego.
I jak sytuacja będzie tego wymagała, Warui będzie wymagał - to Enma z wielką chęcią ubrudzi sobie ręce. Nie bał się krwi. Ani konsekwencji.
Nie był jednak do końca pewien, który z nich jako pierwszy z n i k n i e.
- Dam ci tyle czasu, ile go potrzebujesz. - skinął lekko głową na jego deklarację. Nie chciał go naciskać, choć wewnętrznie skręcało go z ciekawości. Zachłanność wypełniła jego żyły, rozpychała go od środka. Chciał usłyszeć więcej. Więcej i więcej.
Ale wiedział, że nie może zrobić kroku bliżej, bo cienki lód wreszcie pęknie i załamie się pod jego ciężarem. Dlatego postanowił cierpliwie czekać, dając tym samym przestrzeń Shin'owi. I czas. Tyle, ile tylko zapragnął.
Przez moment wahał się, co zrobić. Chciał wstać, podejść do niego i poklepać po plecach. Pamiętał jak przez mgłę, że gest ten zawsze mu towarzyszył przy Teru. Było to swego rodzaju pocieszenie i dodanie otuchy. Brak słów, a jedynie małe, nic nie znaczące gesty. Ale dla Enmy ów gesty wywróciły świat do góry nogami. A każdy gest miał znaczenie.
Ostatecznie się jednak nie ruszył. Nie potrafił. Jeszcze nie.
"(...)jaki chciałbym epilog."
Zacisnął mocniej palce dookoła gorącego kubka z herbatą, nie bacząc na ciepło, jakie z niego buchało, drażniąc delikatną skórę.
Nie, Shin. Proszę. Nie mów tego. Nie wypowiadaj tych słów na głos.
"Obiecaj, że mnie odeślesz."
Dlaczego Shin?
"Bym nie wrócił. Nigdy. Zrobisz to?"
Aż tak mnie nienawidzisz?
Nie możesz szukać ze mną wspólnego języka. Złamać bariery, przedrzeć się przez mur, żeby potem zostawić mnie rozsypanego jak domek z kart papieru.
Naprawdę chcesz, żebym po tym wszystkim to ja cię odesłał? Własnymi rękami?
Poczuł, że robi mu się niedobrze. W głowie zaczęło się kręcić, masz gorączkę, jakby świat nagle zaczął wirować.
Nie chciał odpowiadać. Nie chciał składać takiej obietnicy. Nie.
Nie powie tego. Nie zrobi tego.
Był tego świadomy, prawda?
Jak Shin mógł być tak....
- ... okrutny. Naprawdę jesteś okrutny, Shin. - odezwał się cicho, czując, jak słowa drażnią jego przełyk. - Obiecuję. Odeślę cię. Odeślę twoją duszę, kiedy będziesz już na to gotowy i domkniesz tu wszystkie swoje sprawy. Ale mam warunek. Do tego czasu nie pozwól, aby ktokolwiek inny sięgnął po nią przede mną. Nie pozwól, aby ktokolwiek wyrwał nawet fragment twojej duszy. Położył na niej swoje lepkie łapska. Bo tylko ja mam prawo to zrobić i ją odesłać. Nikt inny.
Wątek zakończony.
@Warui Shin'ya
Ye Lian, Orville Lacenaire and Satō Kisara szaleją za tym postem.
maj 2038 roku