Jedna z najpiękniejszych świątyń w mieście, w której centrum znajduje się wiekowe drzewo wiśni, pięknie rozkwitające od późnego marca do połowy kwietnia. Poświęcona bóstwu Inari i poprzez swoją obszerność, często staje się głównym miejscem różnorodnych festiwali i wizyt, również na tradycyjne miyamairi, które jest pierwszą wizytą w świątynie przez noworodki i musi zajść między pierwszym miesiącem, a setnym dniem od narodzin dziecka.
W weekendy oraz święta, świątynia jest wręcz oblegana zarówno od wizytujących jak i od odprawianych ceremonii, choć nie można odebrać jej popularności wśród par starających się o potomstwo czy uczniów, którzy stają w życiu przed zdawaniem egzaminów, aby dostać się na uniwersytet Fukkatsu.
Wśród ofiarujących, najbardziej popularnymi datkami na rzecz Inari jest ryż oraz sake - choć świątynia przyjmuje również inne dary.
Przy wejściu można znaleźć zarówno fontannę z zapewnionymi hishaku do nabrania wody i późniejszego obmycia dłoni, oraz ust - a także, choć już nieco głębiej, skrzynie na datki przy których można złożyć swoje krótkie modły.
Jeśli miałby przypisać sobie jakiś talent, to z pewnością byłoby to łapanie za słowa lub dopatrywanie się podprogowych przekazów u innych. Wystarczyło subtelne urwanie zdania przez kobietę, by przykuć jego uwagę, nawet jeśli w perspektywie ich całego spotkania odegrała ona niewielką rolę. Rzecz jasna, poza oczywistym przerwaniem im zabawy.
Zerknął na niego z ukosa z niemym już wyczekiwaniem. Uznał, że lepiej dla nich obojgu byłoby, gdyby wiedział, z czym mają do czynienia. Wciąż był na etapie zaznajamiania się z duchami, a to wydawało mu się cenną informacją. Dziwne, bo przeważnie starał się dobrowolnie nie mieszać w takie sprawy, uznając, że przymykanie na to oczu było lepszym rozwiązaniem – teraz jednak nieco bezmyślnie, ale i bez uczucia niepokoju, pakował się w kłopoty. Może z ciekawości, może ze względu na towarzystwo, a może podświadomie średnio uśmiechało mu się, by Seiwa szedł tam sam. To, że wysyłali go tam bez żadnego wsparcia, tym bardziej wydawało mu się dziwne.
Okolica, w której się znaleźli, wydawała się dziwnie martwa. Światła lamp ulicznych już jakiś czas temu pozostawili za sobą. Niepełna tarcza księżyca stała się jedynym oświetleniem, a biel śniegu sprawiała, że noc nie wydawała się taka straszna. Gdzieś nieopodal już można było dostrzec kilka tlących się punkcików; były to drobne płomienie niezgaszonych świec. Nieczęsto odwiedzał Asakurę, ale kojarzył świątynię, do której właśnie się zbliżali.
Poruszył zmarzniętymi palcami, najpierw wzmacniając, a później rozluźniając uścisk na rękojeści łuku. Pod jego butem rozległ się trzask łamanej gałęzi, która ugrzęzła pod śniegiem, ale nie przejął się tym zbytnio – nie polowali na żadne zwierzę, które mogłoby czmychnąć spłoszone, choć z pewnością byłby to przyjemniejszy scenariusz. Ślady, które prowadziły ich ku świątyni, w niczym nie przypominały śladów, które mogłoby zostawić po sobie zwierzę, chyba że mieli do czynienia z jakąś cholerną kałamarnicą, ale o takiej wersji zdarzeń nie śmiałby nawet pomyśleć.
— Wydaje mi się, czy jest ich coraz więcej? — rzucił mrukliwie, gdy przekraczali bramę miejscowej świątyni. Palcami sięgnął w stronę mijanego filaru, na którym wspierało się potężne zadaszenie, opuszkami palca wskazującego i środkowego przesuwając po czarnym śladzie, by sprawdzić, czy był jeszcze świeży; później już w bezwarunkowym odruchu potarł nimi swój kciuk, zahaczając o materiał mitenki.
Ekwipunek: łuk bloczkowy; 10 x yanone + 10 do wyniku na broń miotającą (tylko 3 z nich są pod ręką w kołczanie, reszta została schowana w pudełku); 7 zwykłych strzał w kołczanie (zgarnięte z Minamoto).
Jest na chwilę po północy.
— Ach, tak — wyrwany nagłym pytaniem wyzbywa się zamyślenia z zaszłych wilgocią oczu; to mróz podrażnia gałki, wkrada się i pod skórę, gdzie na policzkach zostawia krwawe maźnięcia wypieków, skórę na powiekach podkolorowując sinizną i na usta kładąc śliwkowe odcienie. Milczy chłopiec dłuższą chwilę, jakby ważąc słowa, ale spojrzenie nie śledzi zdań a rozgląda się wkoło przy smutku wpisanym w stoicki wyraz twarzy Rainera. Seiwa kuca na krótką chwilę, by na pozór przyjrzeć się dogasającemu płomieniowi, który rusza się zbyt uporczywie, jakby próbując wyswobodzić się z narzuconych nań kajdanów. — Może masz rację. Może wiedziała. Jeśli posłali po mnie to zapewne mieli ku temu powody. Nauczono mnie nie zadawać zbyt dużej ilości pytań, jeśli chodzi o odgórne polecenia, więc tego nie robię. — Wzrusza ramionami, ale delikatnie i niemal zbyt wolno, by był to ruch swobodny. Dłoń chłopca ciągnie ku płomieniowi, który w rozpaczliwym tańcu próbuje utrzymać się przy życiu. Dziwne. Palce naśladują jego ruchu tuż obok czarnego jak słoma knota świecy. Mimo to ogień wciąż chybocze się podług tylko przez niego słyszanej melodii. Chłopiec unosi ciało do pionu i poprawiając czapkę, którą mocniej zaciąga na uszy, dodaje: — Minamoto nie istnieją tylko po to, by istnieć. Czasami też chronią to, co jest im najbliższe. W tym Asakurę. — Głos ma poważny i skupiony w dźwięku zbliżający się do szeptu. — Przepraszam, jeśli poczułeś się… pominięty? Nie chcę cię na nic narażać, Heizō. Jeśli w którymkolwiek momencie będziesz chciał się wycofać, śmiało. To całe zamieszanie nie jest twoim.
Nikły uśmiech rysuje się w półmroku nocy. Rainer zapomina się. Spojrzenie padające z czarnych źrenic zbyt długo osiada na kościach jarzmowych drugiego z chłopców, stąd chłopiec po chwili szybko rozgląda się. Nie powinien tracić na skupieniu. Przy nadgryzieniu od wewnętrza lewego policzka marszczy brwi i na nowo sięga wzrokiem dalej, za najbliższe, ogołocone drzewa.
— Ta świeca, pod nami… Jej płomień działa wbrew pogodzie. Coś jest nie tak. Być może to miała na myśli moja matka. — Choć nie ruszywszy się z miejsca, to ze wzrokiem wcześniej błądzącymi po okolicy, teraz wraca ku niego z podwojoną czujnością. — Czasami nie trzeba wiedzieć, by czuć.
Zostawia go na moment, krótką chwilę, by wolnym, przemyślanym slalomem minąć parę świec. Wszystkie inne ciągną ogień do góry; we wpisanym w choreograficzne dygnięcia spokoju przypominają dzisiejszą noc. Gdy wraca widzi jego wzrok skierowany ku dłoni, a zbliżywszy się jeden ze śladów, który nie wiedzieć kiedy znalazł się na chłopięcych palcach. Oczy, choć wcześniej zmęczone, teraz otwierają się w niemym przestrachu.
— Och, nie — szepce cicho, ku sobie, ku sercu, które zabiło nagle i mocno. Podchodzi się do drugiej z sylwetek w dwóch szybkich susach i chwyta go za nadgarstek gwałtowniej, jakby wcześniejsza czułość niekontrolowanie uleciała. Nerwowo przygryza policzek. Ponownie, choć tym razem mocniej, boleśniej, byleby poczuć. Spogląda na maź znaczącą chłopięcą dłoń i kręci głową w cichym zastanowieniu. — Nie wiem, czy to dobrze, że ich dotknąłeś. Powinienem…
Nie zdąży skończyć zdania.
Rzut na badanie śladów z Asakury (+20 za przeprowadzony rytuał): 98
@Hattori Heizō @Mistrz Gry
Hattori Heizō ubóstwia ten post.
the past is laughing, right now, behind your back...
To nie był pierwszy raz, kiedy podobne tusze unikały pomiędzy drzewami w dzielnicy - choć nigdy nie stanowiło to tak ogromnego problemu; nigdy nie było tak wyraźne dla niewprawionego oka, ani tak ostentacyjne; nigdy nie było to wyzwaniem, z którym klan Minamoto sobie nie radził, doskonale znając i pielęgnując swoje dziedzictwo, które zdawało się jednak powoli wymykać z dłoni i zatracać, im bliżej początku zimy się znajdywali. Coś unosiło się silnie w powietrzu, podpowiadając różne wonie, a im bliżej świątyni się znajdywaliście, tym ciężej było wam oddychać. Chłodne, charakterystyczne powietrze, zaczynało nieco bardziej kuć wasze nozdrza, kiedy tylko je wdychaliście jakby miliony igiełek były wbijane w wasze błony śluzowe - jednak pośrodku tego zapachu zbliżającej się wielkimi krokami zimy, wyczuliście coś jeszcze. Zapach ziemisty i ciężki, dla niektórych przyjemny, kiedy innych odtrącał - sadzy lampowej wykorzystywanej od tysięcy lat do tworzenia tuszy kreślarskiej. To nie była kompozycja do kadzideł, które z pewnością były palone w świątynie w trakcie zachodu słońca.
Gdzieś w oddali usłyszeliście dzwonki wietrzne - wiatr wciąż był odczuwalny, choć teraz ten delikatny szum mieszał się z czymś jeszcze. Delikatny pluskot wody, szuranie przypominające moździerz, choć nie było tak ciężkie - jakby komponenty były znacznie kruchsze. Szur pędzla po papierze, po czym znów cichutki pluskot. Pisk, warkot, i znów pluskot, a po tym ponowne ucieranie, jakby twórca był wściekły na swoje dzieło - jakby coś było niewystarczająca w chłodzie nocy.
Heizō mógł poczuć, że plama była już zastygnięta - nic nie pozostało na jego rękawiczce, ale wystarczyło odczekać kilka chwil, kiedy dostrzegliście jak plama zaraz nabiera jakby większej ilości wymiarów - wklęsa do środka, w głąb drewna bramy, aby zaraz pojawiła się w niej okrąglutka kulka ze źrenicą. Ta jakby się rozejrzała, chodź tylko przez krótką chwilę, a po tym zamrugała kilkukrotnie, namierzając wasze sylwetki.
Pierw przyjrzała się Heizo. Żaden z twoich ruchów nie pozostał niezauważony, oko powolnie wodziło za każdym z nich, a jeśli spróbowałeś zwiększyć odległość między sobą, a stworzeniem, jego źrenica odpowiednio się dopasowała do tego ruchu - lub przesunęła na kolejny, najbliższy budynek lub donicę, przeskakując i przemykając po ziemi.
Jeśli spróbowaliście się rozejrzeć w trakcie oglądu waszych postaci, mogliście zauważyć, że wcale to nie jedyne ślepie, które bacznie się wam przygląda - choć cała reszta zatrzymywała odpowiednią odległość. Plam były dziesiątki, a przynajmniej tych które były w zasięgu waszego wzroku.
Po tym skupienie przeszło na Rainera. Z początku istota zachowywała się dokładnie tak jak przy twoim towarzyszu, ale prędko mogliście usłyszeć cichy warkot. Dziwna plama krwi przeskoczyła na ziemię, znów zamieniając się w dwuwymiarowy twór, szczerząc zaraz śnieżnobiałe kły na stopę członka klanu Minamoto.
| Witam serdecznie moi drodzy i dziękuję za wzięcie udziału w misji - a także gratuluję wyrzuconego sukcesu w śladach tuszu. Pozostanę z wami w wątku - regulaminowo więc wątek zmienia się na terminowy, choć aby nie było za mało czasu ze względu Keity na udział w wydarzeniu, postaramy się trzymać około 72h (jeśli odpisy pojawią się szybciej, mój post również pojawi się szybciej).
Termin na odpis upływa o 22:00 20 grudnia.
Rainer - możesz wykonać rzut na zręczność (lub dowolny inny jeśli chcesz wykonać inną akcję), aby uniknąć tuszowych ząbków. Jeśli unik okaże się porażką, czujesz krótki i silny ból, a istota zaraz po tym ucieka gdzieś wgłęb świątyni. Na stopie będziesz mógł chodzić bez większego dyskomfortu.
@Seiwa-Genji Rainer @Hattori Heizō
Uniósł brew, co tylko uwydatniło pytający wyraz na jego twarzy. Odpowiedź może i się pojawiła, ale w praktyce niczego nie wyjaśniała. Co najwyżej tyle, że Rainer też nie został dostatecznie dobrze zaznajomiony z tematem, a to na pewno nie sprzyjało polowaniu. Z początku zawsze dobrze było wiedzieć, na co się poluje – ułatwiało to zastawienie odpowiedniej pułapki. Tymczasem byli uzbrojeni jedynie w strzały i w pewność klanu Minamoto co do ich użyteczności. Hattori, choć nie zawsze ostentacyjnie dzielił się tym ze światem, zawsze nosił w sobie tę odrobinę sceptycyzmu, dzięki której w najgorszym wypadku mógł uniknąć rozczarowania, a w najlepszym – zostać mile zaskoczonym.
— Nie zadałeś ani jednego pytania — zauważył, opuszczając wzrok niżej, ku świecy. — Nie robisz tego, nawet jeśli coś mogłoby ci zagrażać? — słowa, choć pozornie neutralne i oddarte z emocji, miały w sobie tę słabo dźwięczącą nutę przejęcia. Nie wydawał mu się bezmyślny, stąd trudno było się dziwić temu, że nie do końca wierzył w ślepe wypełnianie poleceń. Domyślał się za to, że nawet jeśli miał jakąś wiedzę na ten temat, zwyczajnie nie chciał się nią podzielić. Czarnowłosy z kolei, pokiwawszy głową, najwidoczniej zrezygnował z kontynuowania tematu, jakby dla zasady uznał, że ochrona dzielnicy leżała w zakresie jego obowiązków.
Po chwili podążył spojrzeniem za podnoszącym się Rainerem. W srebrnych tęczówkach, oświetlanych płomieniem stojącej pomiędzy nimi świecy, pojawił się zacięty błysk.
— Za późno. Poza tym lubię dowiadywać się nowych rzeczy. Myślałem, że będzie łatwiej, ale najwidoczniej muszę poskładać to wszystko na własną rękę — stwierdził, wzruszając przy tym ramionami. Nic nie wskazywało na to, żeby martwiło go ewentualne zagrożenie, chociaż to trwało zawieszone w powietrzu, zbyt ciężkim na zimowe standardy. — Powiedzmy, że mam swoje powody, żeby tu zostać.
Powody, nad którymi wyraźnie nie zamierzał się rozwodzić. Jego spojrzenie mimowolnie zatrzymało się na dłużej, choć wlepione w ciemne, chłopięce oczy, pod którymi niezmiennie malowały się cienie, jakby czuł się zobowiązany do tego, by na to dłuższe przyglądanie mu się odpowiedzieć dokładnie tym samym. Dopiero wiedziony jego głosem, raz jeszcze poświęcił uwagę świecy, która swoimi ruchami bez przerwy się o nią dopraszała.
— Dziwne — przyznał, łapiąc się na tym, że zupełnie odruchowo naciągnął szalik mocniej na nos, jakby chciał się uchronić przed tym nieprzyjemnym ciężarem, który dostawał się do jego płuc wraz z oddechami. — Czujesz? — spytał, chcąc się upewnić, że z jego zmysłami było wszystko w porządku. Obrócił głowę w kierunku, z którego dobiegały przytłumione dźwięki, kompletnie nie pasujące do otoczenia – to dzięki temu natrafił na pierwszy wyraźniejszy ślad tuszu, który nie pozostawił na jego palcach wilgotnego uczucia.
Ściągnął brwi, gdy Rainer w momencie znalazł się obok niego, ściskając jego nadgarstek mocniej niż było to konieczne, ale nie wyszarpnął się gwałtownie. Przez moment faktycznie żałował, że dotknął czarnego śladu, ale szybko uświadomił sobie, że nie poczuł się gorzej, a jego ręka była w jednym kawałku. Nic się nie działo.
— Nie są świeże, Rai — odpowiedział spokojnym głosem, różnym od silnego, nerwowego wręcz, uścisku na nadgarstku. Rozprostował luźno palce, chcąc pokazać mu, że na opuszkach nie pozostała nawet drobna plamka tuszu; uznał, że to zmieniało postać rzeczy. Cokolwiek im zagrażało, raczej nie miało wiele wspólnego z roznoszeniem dziwnych infekcji. Pozostawiane ślady z początku wydawały się tylko wskazówką, która prowadziła do miejsca docelowego.
Tak przynajmniej sądził.
Filar – czy raczej jego część – nagle się poruszyła, a Heizo zastygł w miejscu, wpatrując się w ciemny punkt, który z niewyjaśnionych względów nagle ożył. Srebrne tęczówki znieruchomiały i poruszyły się dopiero, gdy przyszło im przesunąć się wraz z ruchem ciemnego kształtu. Nie rozumiał już ostatnich słów, nieświadomy tego, że Rainer sam z siebie zawiesił głos, nie kończąc zdania, bo najwidoczniej zdążył już zauważyć, że nie byli tu sami. Trudno było oprzeć się wrażeniu bycia obserwowanym z każdej strony.
— Uważaj — wyrwało się z jego ust gwałtownie, gdy coś zawarczało ostrzegawczo. Był to tylko odruch – nie wątpił, że zasłyszany dźwięk dotarł także do uszu Seiwy – tak samo, jak odruchem było cofnięcie się o krok do tyłu, choć jego nadgarstek wciąż więziony był w kurczowym uścisku. Na szczęście nie był gwałtowny w swoich ruchach, jakby podświadomie zdawał sobie sprawę, że agresja może spotkać się z równie agresywnym odzewem.
Co to, do jasnej cholery, było?
@Seiwa-Genji Rainer @Mistrz Gry
— Nie zadałem żadnego pytania, bo nic by to nie zmieniło. Niezależnie od wskazówek, odpowiedzi i tak musiałbym przyjść. Zbadać całość od samego początku po sam koniec. Spojrzeć. A nie będę lepiej przygotowany niż jestem w tym momencie. — Uśmiecha się nikle, po czym uśmiech ten rozbuja i oczy. W nich drży pokusa na słowo za dużo, której naturalnie ulega: — Mam nawet dodatkową parę rąk. Te nie powinny się dzisiaj zmarnować.
Jego własne dłonie rozkładają się w teatralnym geście, gdy po źrenicach już nie rozbawienie a pędzą zadziorne kurwiki. Blakną one w przeciągu chwili, by w oczach zostawić jedynie odbicie jaśniejącego na niebie księżyca, w którym tonie mała, pojedyncza chmurka.
— Klan od dawna zajmuje się tymi ziemiami i nie są one naszym naturalnym wrogiem. Nigdy też nie zdarzyło się, by zaistniało w Asakurze prawdziwe zagrożenie. Ufam, że moja matka nie posłała mnie na śmierć, chociaż kto wie? Biorąc pod uwagę ojca…
Nie kończy. Nie powinien.
— To nie jest temat na teraz.
Wycofuje się w dwóch krokach i ponownie patrzy ku niebu. Nie wie, skąd w nim samym przekonanie, że w tafli nocy odbije się każdy świata niepokój. Pamięta jedynie, z wtedy, z tamtego dnia, że tonąc również patrzył ku górze, ale nie niebo a górowała nad nim zniekształcona przez wodę ciemność. Może dlatego tak ceni przejrzystość świata, jego fakturę, materiał, klarowność… Może a może to tylko wybujałe myślenie o przeszłości; kolorowanie jej jak źle naszkicowanych konturów.
Nierytmiczny stukot dzwonków wietrznych paradoksalnie wprowadza w ciało potrzebne skupienie. Pozostałe dźwięki napinają je w mechanicznym odruchu gotowości do walki. Krótkie, zdenerwowane parsknięcie ulatuje z ust, gdy zbliża się do chłopaka. Nie powinien był go zabierać. Lawina myśli, chłód gryzący niewygodę pod żebrami i tylko słowa dziwnie spokojnie. Palce zbyt mocno chwytają drugie ciało jakby ich powinnością było zapewnienie tamtemu bezpieczeństwa.
— Nie są świeże, Rai — słyszy i mimowolnie uśmiecha się na to znienawidzone zdrobnienie, które przy tej barwie głosu staje się przyjemniejszym, niemal znośnym. Odczarowanie imienia nie idzie w zgodzie z igiełką przestrachu, która jak strzała pędzi od zauważonego oka.
Cholera. Ślepie ni to kocie, ni człowiecze. I wtem zauważa ich ilość, całą watahę czarnych jak maźnięcia farbą plam, rozbitego na ziemi tuszu o białkach przyćmionych nocą. Palce rozluźniają się na obcym nadgarstku, gdy nogi wykonują krok w tył. Ostrożnie i wolno, by nie sprowokować przeciwnika. Zęby zaciskają się na lewym policzku; tym samym, które w radości zyskuje delikatne nakłucie. Plama skacze ku jego stopie, gdy on w zwinnym ruchu umyka jej rozdziawionym zębom. Jest…
— Urocze — Mimowolnie rozbawienie wypływa na przekór paskudnym zamiarom dwuwymiarowej istoty. Uniknąwszy jej ataku Rainer zatrzymuje się i nie spuszczając ze stworzenia zaciekawionego spojrzenia, kuca ku niemu. — Dlaczego jesteś tak zły?
Pyta ze śmiechem, gdy plama na nowo spłaszcza się do linii chodnika. Istota — zdaje się — znika w głębi ziemi. Zastanawiające cmoknięcie uchodzi spomiędzy ust chłopca, gdy wciąż przykucnięty spogląda ku Heizō.
— Proponuję pójść w głąb świątyni.
- Zdrajca! Zdrajca! Zdrajca! - zaskrzeczało niewyraźnie, wręcz wysyczało, a może wycharkało - trudno było zidentyfikować ten krótki i przeszywający dźwięk, którym zdawało się, że stworzenie ostrzega? A może nawołuje?
Po tym usłyszeliście trzęsienie się setek innych dziwnych plam - usłyszeliście jak przelewa się w nich ciecz, a może jak oczy obijają się jedno o drugie. Byliście pewni, że coś się szykowało, im głębiej na terenie świątyni stawialiście swoje kroki.
Nie byliście pewni co się wydarzy, tym bardziej że odgłosy ucierania i obijania się ustały - jakby ktoś lub coś zaczynało nasłuchiwać bardziej tego dziwnego grzechotu wydawanego przez plamy stworzeń was otaczających. Kilka z nich wychyliło się za wami, kilka nieco bardziej przybliżyło, a jeszcze kolejne nawet zaczęły przeskakiwać nad waszymi głowami z dachu na dach, nie próbując jednak was sięgnąć. Bardziej się wydawało, że próbowały się zebrać.
A plama podążająca za Rainerem zdawała się być rzeczywiście odrobina większa - i wciąż równie czujna, powoli wyciągająca z siebie podłużne kształty bardziej przypominające nóżki, zupełnie jakby chciała unieść na nich swoje dziwnie innowymiarowe ciałko i podpiec, zamiast podpełznąć, podczas próby kolejnego ataku.
- Zdrrrrrajcaaa... - charkot był słyszalny za każdym razem, kiedy tylko spojrzeliście na tuszową, rosnącą plamę. Ta zdawała się wchłaniać - a może bardziej pożerać - sobie podobnych. Białe ząbki wbijały się w gromadzące dookoła inne cieniste plamy, zaraz po tym wypijając z nich cały tusz. Był to przedziwny proces, który trudno było opisać - jakby cień mieszał się z cieczą, a później był podany w stałej formie. Cień ni to kruszał, ni płynął pod zębami, ale też nie do końca się wchłaniał. Pozwalał się wysysać? A raczej rozciągał się cienką warstwą na drugiej istocie? Czerń nie barwiła jasnych ząbków, nie bryzgała też na otoczenie. Parowała, a jej obłogi ciasno łączyły się z pozostałymi, tworząc coraz to większą, żywo kształtującą się sylwetkę.
W mającej miejsce szopce pożerania tuszu przez tusz, przerwał wam jednak dziwny i donośny charkot, a później świst w powietrzu, kiedy w waszą stronę z jednego z budynków świątynnych, wyleciał około półmetrowy w wielkości zwój. Przez moment mogła pojawić się obawa, że ciężki przedmiot w was uderzy - jednak prędko okazała się być fałszywa, kiedy wylądował spokojnie na kilka kroków od was, rozpraszając nawet jedno z kłębowisk tuszowych istotek.
| Termin na odpis upływa o 22:00 21 grudnia.
@Seiwa-Genji Rainer @Hattori Heizō
Pogodny wyraz rozmył się nagle, gdy zastąpił je chwilowy przebłysk zdziwienia. Zawieszone nagle zdanie było jak szpilka przypadkiem skierowana w wypełniony farbą balon. Ostry koniec przebił się przez cienką błonę, a kiedy ta pękła, w jego głowie znów pojawiło się wspomnienie czerwieni. Nie tej żarliwej i pełnej pasji, bardziej gniewnej i drażniącej. Przechylił nieznacznie głowę – dziwnie powolnym i ostrożnym ruchem – jakby nadstawiał ucho, by usłyszeć coś więcej. O ojcu. O pieprzonej chlubie rodziny. Cała fala myśli ograniczona jedynie do gasnącego błysku w oczach, jakby na moment odpłynął gdzieś dalej. Gdzieś, dokąd nie chciał zabierać czarnowłosego, ściągając go tam falą rozgoryczenia. Ta uderzyła ciężko o grubą tamę świadomości, którą przecież budował przez lata nie po to, by upadła na jedno błahe wspomnienie. Nie o tym rozmawiali.
„To nie jest temat na teraz.”
Wciągnął powietrze nosem, a dźwięk głośnego oddechu zespolił się z szumem zimowego wiatru, który co jakiś czas rozdmuchiwał kosmyki czarnych włosów, zmieniając ich ułożenie na chłopięcym czole. Nie teraz.
— Kiedyś mi opowiesz — odparł niezobowiązująco, z dźwięczącym w głosie zrozumieniem. Bo bez wyrzutu przyjąłby do siebie to, gdyby nigdy do tej rozmowy nie doszło, ale urwana informacja zapisała się w jego pamięci już na stałe, wyżłobiona tam głębokimi rysami. Ale to wszystko nie po to, by w przyszłości wypominać chłopakowi, że miał mu coś do powiedzenia, ale po to, by on sam był uważniejszy w swoich obserwacjach; by łatwiej łączył ze sobą fakty.
Żeby lepiej go rozumiał, bo może wcale nie był aż tak inny i tak nieosiągalny, jak momentami mogłoby się to wydawać.
Skupił się na teraźniejszości, choć kiedyś uznałby ją za nierealną. Miejsce tuszu znajdowało się w kałamarzu albo na powierzchni papieru, gdzie wiódł swoje życie w formie tekstu lub przedstawiających historie obrazów. Postacie z tych obrazów nie bez powodu trwały zaklęte w martwym bezruchu; nie dla nich było miejsce w rzeczywistości i Hattori zastanawiał się, jakim cudem wydostały się na wolność. Gdy pierwsza fala ataku minęła, dokładniej przyjrzał się niewielkiej istocie. Nie podzielał entuzjazmu Rainera, bo nie sądził, że coś tak małego było głównym powodem zamieszania.
— Zdrajca? — pytanie skierował ku czarnowłosemu, mimo że jego spojrzenie już błąkało się po świątynnych ścianach, nie mogąc zdecydować się, której z plam powinno przyjrzeć się bliżej. W spokojnym otoczeniu świątyni wszystkie wydawały się być równie głośne. — Znacie się? — rzucił mimowolnie, choć już podejrzewał, że Rainer zaprzeczy. W przeciwnym nie obawiałby się, że coś mu się stanie.
Kiwnął głową i ruszył głębiej ku świątyni. Wolną ręką sięgnął za siebie, na oślep chwytając w palce lotkę yanone. Pod opuszkami wyczuł różnicę wykonania strzały. Uchylił się odruchowo, gdy niedookreślony kształt śmignął nad jego głową. Na razie nie przygotował się do ataku, ale przynajmniej miał wszystko pod ręką – łuk, strzała i to czujne, przygotowane na wszystko spojrzenie. Na prawie wszystko, choć niezupełnie był zdziwiony, gdy dręcząca ich, agresywna istota zaczęła się powiększać, chłonąc te pozostałe, które z jakiegoś powodu nie były aż tak skore do ataku.
— Nadal uważasz, że jest urocze? — wymruczał pod nosem, jakby chciał, żeby jego głos umknął uwadze smolistych kształtów. Może od komplementów rosło im ego. Dosłownie.
Kiedy coś wystrzeliło z zaciemnionego wnętrza świątyni, niemalże odruchowo pokonał dwa kroki w bok, by nie oberwać… zwojem? Drewniane zakończenie uderzyło o świątynny podest, a Heizo przemknął wzrokiem po całej długości papieru, sunąc nim ku otwartym w niemym zaproszeniu drzwiom. Dopiero wtedy umieścił strzałę na łuku, ale jej grot nadal kierował ku ziemi, jakby tą postawą oznajmiał, że jeszcze nie zamierza wykonywać żadnych pochopnych ruchów. Nie mieli nawet pewności, czy w środku budynku czaił się wróg, ale gotów do uniesienia broni w bojowej postawie z pewnością zyskiwał kilka cennych sekund. W razie czego.
Nie obrzucił Rainera choćby jednym porozumiewawczym spojrzeniem, ale w dość oczywistym przekazie wysunął się naprzód, by wiedziony ścieżką wytyczoną przez zwój, wsunąć się do świątyni. Zatrzymał się po przekroczeniu jednego kroku za próg i rozejrzał w poszukiwaniu, być może, powodu tego zamieszania.
@Seiwa-Genji Rainer @Mistrz Gry
Po klatce piersiowej pełznie niewygodne uczucie, które zębiskami zakleszcza się na krtani. Automatyczny przestrach grzęźnie i w głowie. Naturalny odruch ciała, by uciec zlęknionym przed niebezpieczeństwem. Nie tym razem, gdy ubrany w doświadczenie oraz przekazaną wiedzę uskoczyłby w bok.
— Znacie się?
— Jedyny znajomy mi tusz to ten z pracowni matki — odpowiada cicho, zbyt cicho, jakby w obawie przed przebudzeniem groźniejszych mocy. Spojrzeniem czujnym rozgląda się po okolicy. Sytuacja absurdalna, ale czy nie absurdem rządziły się wszystkie legendy? Nad nimi skaczące plamy tuszu, szepczące cienie. Na barkach kładą się wyrzuty sumienia, które wzrok kierują go towarzyszowi. Nie powinien go zabierać. Gdy Heizō rusza z miejsca, ręka Seiwy mimowolnie zostaje położona na ramieniu chłopca. Za zadanie ma wstrzymać jego kolejne ruchy, które choć spokojne, w przemyśleniu chwytające yanone, to wciąż poddane nowej sytuacji. Rozbawiony uśmiech, towarzyszący wciąż skoncentrowanemu spojrzeniu, jest odpowiedzią na drugie z pytań Hattoriego.
Nim dotrą do wnętrza świątyni, która jak gniazdo gromadzi skaczące wokół plamy, sięgnie telefonu. Palce w pośpiechu wystukują szybką wiadomość ku jednemu z dowódców Tsunami — Kojiro Asahury. Zwięzła informacja kończy się słowami: „Pospieszcie się”. Wie, że nie powinni bardziej się angażować, ale intuicja, być może prowadząca go wprost w szczęki nieznanego monstrum, podpowiada, że droga ucieczki właśnie została zatarta.
Zwój ląduje pod ich stopami, by w ciemności przetoczył się kolejny pogłos niosący informację o zdradzie, o zdrajcy. Seiwa marszczy brwi i cmoka w niezadowoleniu, by ręce rozłożyć dalej od ciała, mięśnie spiąć i wzrokiem błądzić od Heizō ku gromadzącemu się niebezpieczeństwu. Słowa zbierają się na języku a ich wypowiedzenie stopuje drugiego chłopca spojrzenie ku pergaminowi. W nieświadomym poddenerwowaniu zagryza wnętrze lewego policzka i spogląda ku miejscu, z którego wypadł ku nim zwój.
— O przynależeniu do rodziny decyduje tylko krew. Dlatego chcecie ją dzisiaj przelać? — Ton głosu ma spokojny, stanowczy. Kręgosłup prostuje się, gdy czuje, jak zmęczenie z dzisiejszego dnia próbuje zgiąć go ku ziemi. — Więzów krwi nie da się przeciąć. Uwierzcie, próbowałem.
Rozsierdzony, ale w tym rozsierdzeniu rozczulający uśmiech rysuje się na twarzy przykrytej ciemnością nocy.
Szept i poruszenie nie ustępowało, a spomiędzy nich zaczęły dochodzić was dźwięki metalu odbijającego się o metal, wbijającego się w ziemię czy w drewno - jakby otaczały was setki żołnierzy stających w szranki i pogrążonych w boju. Chlupot tuszu się nasilał, mieszając z metalicznymi brzdękami.
Wiadomość zwrotna od dowódcy Tsunami jednak nie docierała, nie na samym początku.
Stukot, charakterystyczny jakby przy pracy z chińskim kamieniem pisarskim, ustał po słowach Rainera. Jakby dziwne stworzenie znajdujące się we wnętrzu świątyni na moment się zawahało.
- Och... próbowaliście... - wychrypiał głos zaraz wybuchając gwałtownym napadem śmiechu, który przypominał wręcz ten histeryczny i agresywny.
Dookoła was cienie zaszumiały, jakby na ścianach świątyni zbierała się woda - jakby ta przemieniła się w kostkę oceanu, a fale rozbijały się o siebie. - Należysz tak samo do nas... ta krew, TWOJA krew... - wyszeptał głos, artykułując głośniej powtórzenie z cichym śmiechem i ponownym szelestem zwojów. - Należy do nas...
Niewiele mogliście dostrzec w ciemnościach - za to zapach krwi był dla was wyczuwalny zaraz po przekroczeniu progu świątyni. Obecność yokai była niezaprzeczalna, a co gorsze, prawdopodobnie już dość wiekowego. Szelest pergaminów i zwojów znów się rozległ, przemieszczając ostrożnie.
W tym samym czasie w końcu rozległo się przychodzące połączenie.
- Świątynia Inari? Nie możecie się wycofać już? Jestem... poza miastem. Ale ktoś już powinien być w drodze - padło upewnienie się, po czym cisza i odchrząknięcie. Głos wskazywał na samego Kojiro. - Wiesz jak wygląda suzuri, prawda? Jeśli dacie radę to zlokalizować, to będzie kluczowe w poradzeniu sobie z yokai, z którym macie do czynienia... Jesteś z kimś doświadczonym w przeprowadzaniu egzorcyzmów? W walce? - kolejne pytania padły ze słuchawki, ciche skrobanie, a później odbijające się kroki na pustym korytarzu. - Ktoś już jest w drodze, jeden z moich egzorcystów znajduje się w Fukkatsu, na pewno białego munduru nie przeoczycie - kolejny stukot otwieranych ciężkich drzwi, a później świst powietrza. Prawdopodobnie znajdywał się gdzieś w bazie, skoro sam nie mógł się zjawić na miejscu.
- Jeszcze jedno. Wierzę, że dobrze rodzina zapoznała cię z twoją historią? - zapytał, nie dając jednak wiele czasu na odpowiedź. - Jeśli nie wiesz jak walczyć, staraj się trzymać z daleka. Widząc kogoś z klanu Minamoto, może zrobić się jeszcze bardziej nieciekawie... Jeśli ten opis, jeszcze to że to ma miejsce właśnie w Asakurze, mnie nie byli, możecie natrafić na onryō twoich przodków. Cóż, części przodków, i to już bardzo dalekich, bo większość potomków klanu Taira została wymordowana, kiedy... oh, wybacz, to nie czas na lekcję historii - rozległo się w słuchawce, a po tym krótkie przeczyszczenie gardła. - Znajdźcie w miarę możliwości studzienkę przy wejściu do świątyni. Wątpię, aby zadziałała silnie, ale oczyszczenie nigdy nie jest złym pomysłem. Macie przy sobie amulety? Chcesz zostać na linii? - padło pytanie, ale po chwili można było usłyszeć jak mikrofon komórki został przysłonięty, a głos dowódcy Shiroi Seifuku był zupełnie niewyraźny - jakby rozmawiał z kimś innym, kto był obok niego.
- Wybacz, jestem właśnie na posterunku. Widzicie coś jeszcze niepokojącego? Coś nietypowego? Suzuri no tamashii nie jest niebezpieczne samo w sobie, ale może takie się stać rozzłoszczone. Musicie zachować spokój przede wszystkim, i nie dotykajcie tuszu.
| Wszystkie terminy na razie wydłużam dla graczy do po nowym roku, więc wasz upływa o 22:00 3 stycznia na rozjazdy i wykurowanie kaca.
@Seiwa-Genji Rainer @Hattori Heizō