Sala szpitalna - Page 2
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Sob 8 Lip - 20:58
First topic message reminder :

Sala szpitalna


Wieloosobowa sala szpitalna – jedna z wielu na oddziale. Przeznaczona jest dla pacjentów, którzy nie mogą pozwolić sobie na luksus w postaci prywatnego pokoju. Każde z pomieszczeń wydaje się być dokładną kopią poprzedniego. Wszystkie utrzymane są we właściwej dla szpitala czystości, w każdym znajdują się po cztery łóżka wyposażone w regulowane wezgłowie, telewizor oraz wydzielona łazienka. Pomimo sterylności, miłej obsługi pielęgniarek i okien, które wpuszczają do wnętrza dużo światła, nadając mu całkiem przytulną atmosferę, nie jest to miejsce, do którego ma się ochotę trafić. Nigdy nie wiadomo, z jakim współlokatorem będzie miało się okazję przebywać. Poza cienkimi kotarami, którymi odseparowywane są łóżka, nie można liczyć tu na prywatność podczas rozmów, jeśli akurat nie jest się szczęściarzem, który jakimś cudem znalazł się w sali sam.

Haraedo

Umemiya Eiji

Pon 23 Wrz - 13:47
Pierwsze interakcje z innymi

nie z p e r s o n e l e m

mogą wzbudzać niepokój. Skrzętnie trzymane w duszy emocje pragną wydostać się na zewnątrz, znajdując się w tańcu, z którego na razie nie potrafią zrezygnować. Wydawać by się mogło, iż jeżeli przestaną, pewna część mnie zechce tym samym umrzeć. Strach oplata się sylwetką z niepewnością co do tego, w jakim położeniu się obecnie znajduję. Ciężko ugruntować własne istnienie, jeżeli pod kopułą czaszki znajduje się jedynie pustka, nie, gorzej: próżnia. Absolutna, prowadząca donikąd nicość, zero absolutne.

Jakoby podróż, przez którą dane jest mi uczestniczyć, ma na celu pozostawić mnie ze skrajnościami wbitymi w podstępnie nauczane przez człowieka schematy.

Nawet gdy ten sam o nich nie wie.

Czasami słowa potrafią zranić. Czasami słowa potrafią naprawić pewne rzeczy. Bywają źródłem nieporozumień i tym samym źródłem teoretycznego, nawiązywanego rozejmu. To, co dostrzegam w tym momencie, to jeden, nie do końca prosty fakt - łączą się one z kompletnie innymi cechami. Z głosu można wywnioskować wiele, ale ze sylwetki człowieka - jeszcze więcej. Wszak głos idzie zmanipulować, utrzymać pod okowami płonących łańcuchów, natomiast naturalne odruchy i reakcje bywają tym samym bagatelizowane.

- Ciężko. Od s-samego początku. - żeby zachować spokój. Ciężko, żeby dusza odpoczęła, gdy na tle tych wszystkich wydarzeń, obudzenia się w szpitalu i osłabienia, trzyma ją w swoim ścisku brak...

wiary?

Z a u f a n i a?

Takiego zaufania, które jest potrzebne ze strony pacjenta wobec lekarza, gdy nawet aparatura medyczna jest w stanie zdradzić to, co się w umyśle skrzętnie pragnie ukryć. Tłumienie w sobie emocji nie powinno być - z pozoru tak ciężkie - dlaczego zatem ciężko jest mi opanować bicie serca?

Może dlatego, bo jest to niekontrolowany mięsień - czuję, jak rana na głowie zaczyna mnie znowu boleć, mimo zastosowanych leków.

- Jeżeli chcemy się p-poznać, t-to na tych samych warunkach. Moim o-obowiązkiem jest się pokłonić, prędzej czy później. - z gardła wydobywa się więcej słów. Na tym polega równoległa wymiana i brak stawiania samego siebie w roli kogoś, kto ma przyjąć na swoje barki znacznie więcej. Na tym polega właśnie szacunek. Nie tylko do innych, ale też i do siebie, aby nie ugiąć się pod ciężarem nabranych obowiązków czy też i zmartwień kotłujących się pod membraną skóry. - N-Nie powinno być podziału na lepszych lub gorszych. S-Szacunek - przerywam na krótki moment, zaciskając palce w obręb wygodnej, dającej poczucie złudnego bezpieczeństwa, szpitalnej pościeli - każdemu się należy.

Nietrudno mi odnieść zatem wrażenie, że w sylwetce (starszego ode mnie?) mężczyzny, lekko zgarbionej, znajduje się coś więcej. Nie ma on podpiętego pod siebie, medycznego sprzętu, ale do intuicji nie jest on potrzebny. Do wrażenia - pierwszego czy kolejnego - także. Tutaj potrzebne jest ludzkie spojrzenie, a nie wyjęte z książki, konkretne terminy. Za tym przemawia mowa ciała. Mimo zmęczonych oczu, dostrzegam; nie ostatkiem sił, a regenerującym się powoli, pragnącym wyjścia z obrębów murów szpitalnych, organizmem.

- Dla m-mnie to jest istotne. - to, z kim rozmawiam. Kogo poznaję. Kto jako pierwszy okazuje się być gościem, gdy leżę równie podatny na kolejne obrażenia co wcześniej - podobno. Bo całej historii nie znam, a przynajmniej wiem, że zaufanie jest czymś, co się zdobywa z czasem. Czy mogę ufać personelowi? Czy mogę mieć wobec nich jakiekolwiek możliwości w zakresie wiary wobec tego, co mi przekazali? - Z całym szacunkiem - udaje mi się wypowiedzieć te pierwsze słowa z łagodnością, acz też i stanowczością w hebanowych tęczówkach - jesteś pierwszą osobą, k-która mnie odwiedziła. Nie jako personel.

A jako człowiek - potencjalnie zmartwiony, choć czy mogę mu ufać - to już jest całkowicie zmienia kolej rzeczy. W końcu nie jest kimś, kto ma sprawdzić mój stan, dorzucić odpowiedniej dawki kolejnych, silniejszych przeciwbólowych, które odbierają częściowo stan świadomości. Jest kimś poza.

I to mnie ciekawi, i to mnie przeraża.

Bo w końcu boję się odkrywać karty, które leżą przede mną nieodkryte, tak samo boję się je zostawić w takim stanie i odejść.
U d a w a ć, że ich w ogóle nie było.

Ten mój stan pewności wobec wydostających się ze strun głosowych słów zanika w eterze tak szybko, jak się pojawił. Nic w tym dziwnego. Ciało jest zmęczone, pragnie wręcz odpoczynku, choć nie obwiniam Matsumoto o to, iż mnie odwiedza. Jest to poniekąd pocieszające - ktoś inny. Ktoś, kto nie jest tutaj czysto z obowiązków zawodowych, a ktoś, kto po prostu się zainteresował. Ponownie zaczynam zauważać w białej pościeli potencjalnego sojusznika, uciekając wzrokiem tak samo, jak miało to miejsce chwilę temu. Skoki uderzeń i tak na razie osłabionego koniecznością regeneracji całego organizmu serca wydostają się na zewnątrz, komunikują o swoim stanie poprzez charakterystyczne piknięcia. Raz po raz. Jeden po drugim. Drugi po trzecim. I tak w nieskończoność, udowadniając, iż wcale nie zamierzam się aż tak łatwo poddać.
Boję się jednak, że w tym spojrzeniu ciemnych jak węgliki oczu kryje się cierpienie. Źrenice, niczym zwierciadło duszy, potrafią zdradzić naprawdę wiele. A jego mętność spowodowana nie chwilą - latami - wydaje się być dla mnie nie tyle oczywista, co możliwa do dostrzeżenia po kilku pierwszych minutach rozmów. Coś, co znajduje się poza moim zasięgiem. Coś, co wydaje się być ciężarem na barkach - co z kolei z ciepłym głosem wydaje się tworzyć dwa odrębne światy.
Jeden z nich wymagany przez społeczeństwo, narzucone zasady i niemożność okazywania emocji.
Drugi z nich stanowiący klucz do tego, co ten czuje.

Nawet jeżeli leżę osłabiony.
Nawet jeżeli leżę zdezorientowany.
Nawet jeżeli leżę bezbronnie.

Nawet jeżeli z ust pragnie wydostać się plątanina słów, jakie to obecnie krążą po umyśle niczym rozjuszone psy, wyjąc i pragnąc zwolnienia ze smyczy, które je trzymają; może się mylę, ale jestem w stanie to dostrzec.
Czuję się tak, jakbym marnował jego czas tymi odpowiedziami. W końcu do niczego one nie prowadzą, poza problemami powiązanymi z tym, iż i tak czy siak nie uda mi się przypomnieć absolutnie niczego. To wskazuje, jakimi hipokrytami jesteśmy obaj. Hiroshi nie wymaga ode mnie pokłonu, mimo iż sam go pierwszy wykonał, prawdopodobnie narzucony obowiązującymi zasadami. Ja natomiast, wykazując inicjatywę zaangażowania czasu w rozmowę, mam ochotę wyrzucić własne zdania w kosz i kompletnie się nie odzywać.

Przepraszający ton jednak pojawia się tak naturalnie, jakby był nieodłącznym elementem mojego podejścia do tej sytuacji. W końcu panujące pod kopułą czaszki skrajne emocje nie zamierzają puścić z pysków żadnej szczątki pozostałości po jakiejkolwiek pewności siebie. Ta zanika, wymiera, jest zagrożona wyginięciem, kiedy jej poziom zrównuje się z poziomem mułu znajdującego się na dnie niskiego, wcześniej zapełnionego wodą zbiornika. Nie chcę obarczać go czymkolwiek, co obecnie trawi moja dusza; nie zasługuje na to. Na kolejny bagaż, dla którego spojrzenie ciemnych obrączek źrenic będzie miało jeszcze mniej blasku.

Czy nie lepiej by było, gdybym jednak nie przeżył? Nie wiem. Dlatego podczas wypowiadania kolejnych słów wydaje mi się, iż jestem jedynie cieniem tego, czym być de facto powinienem, gdy odwracam wzrok, gdy ukojenia szukam w czymkolwiek innym.

- Ale chcę- - przymykam na ten moment obrączki źrenic. Jedna część mnie pragnie uciec, schować się i nigdy nie zostać ponownie skrzywdzoną w takim stopniu, w jakim to ma miejsce teraz. Druga natomiast nie chce się izolować od otoczenia, a z jej sylwetki zauważyć można zaintrygowanie.

Kolejne słowa ze strony Matsumoto potwierdzają to, co wcześniej już pojawiło się w umyśle.
Jego niską s a m o o c e n ę.

Bo jak inaczej można nazwać to, iż określa się samego siebie jako kogoś, kto nie zapada w pamięć, mimo iż jest dla mnie kimś więcej, aniżeli jedynie pielęgniarką bądź lekarzem kontynuującym żmudnie wybrane przez siebie obowiązki w wyniku wyższej edukacji? Mógłbym być ślepcem. Mógłbym tego nie widzieć i żyć w spokoju, w braku ciężaru odpowiedzialności wynikającej z narastających obserwacji. A jednak nie potrafię przejść obok tego z opaską na oczach.

To jest ten moment, w którym ignoruję samego siebie, choć nie powinienem tego robić. Stawiam mężczyznę wyżej w hierarchii, ale nie czuję się z tym źle. Robię to nie z uprzejmości, która powinna się pojawiać z powodu panującej kultury, a robię to z całkowicie innych pobudek, jakie to błyskają w duszy i pragną się wydostać na zewnątrz.

Może to i d o b r z e.

Uczę się tego, kim w końcu jestem. Kim mi jest dane być, nawet jeżeli czuję się nadal tak cholernie niepewnie wobec samego siebie.

- U-Uwierz mi czy nie - zaciskam usta na ten krótki moment, czując, jak wydobywanie z siebie słów nie sprawia więcej trudności, tylko po prostu jest dla organizmu męczące - gdyby tak było, to bym n-nie przykładał wagi do tej rozmowy. A sam m-mógłbym uznać siebie za ignoranta. - bo jak inaczej można nazwać kogoś, kto po prostu ignoruje fakt istnienia obok drugiego człowieka? - Ta utrata n-nie jest wybiórcza- - gdybym mógł, to bym się skulił i przyciągnął ku sobie nogi, udowadniając, jak nie do końca czuję się bezpiecznie, wypowiadając te słowa. Całe (nie?)szczęście mój obecny stan nie pozwala mi wyrażać za wiele. Bo gdyby tak było, emocje prawdopodobnie zalałyby tę konwersację bez najmniejszych skrupułów. Czasami lepiej jest je trzymać na wodzy, zdaję sobie obecnie sprawę. Jeżeli jednak chcę się pogodzić z tym, co ma obecnie miejsce, nie mogę udawać, że mnie to nie rusza. Że w sumie to emocje są jedynie zbędnym dodatkiem. - N-Należysz. Tylko p-podejrzewam, że próbujesz s-sobie wmówić, że jest inaczej. N-Nie inaczej jest z pokłonem, o którym mówiłem. - mówię łagodnym tonem, bez oceniania, bez osądzania, a przynajmniej na tyle, na ile mi się udaje to zrobić. - Stawiasz s-siebie poniżej innych. Dlaczego?

Dlaczego to sobie robisz?
Dlaczego nie potrafisz podejść do samego ja w kompletnie inny sposób?

- N-Nie wiem. - zamykam mocniej powieki, czując się jak ślepy w labiryncie, z którego pragnie się wydostać. Niestety, są to jedynie złudne starania, które prowadzą do niczego więcej, jak zwyczajnej, narastającej w tkankach frustracji. Z powodu stanu. Z powodu obrażeń. Z powodu tego wszystkiego, co miało miejsce. Jakbym tonął, jakbym się miał udusić, choć nie znajduje się pięć metrów pod ziemią zakopany żywcem. - Z-Zobaczę. Na razie nie mam p-podstaw ku temu, aby tak twierdzić.

Ale moje wspomnienia właśnie w ten sposób zostały pogrzebane. A martwi nie powracają zza grobu.

- I t-też. Nie ma ludzi dobrych czy z-złych. - odwracam spojrzenie, nie potrafiąc skategoryzować siebie samego w żadnym z tych skrajnych punktów. Też… po prostu jest mi ciężko utrzymać spojrzenie z kimkolwiek obecnie. Nawet jeżeli wymaga tego szacunek, tak mimo wszystko i wbrew wszystkiemu nie potrafię utrzymać się w jego ryzach. - To tak jak z bielą i c-czernią. - mruczę, wlepiając spojrzenie pierwsze w sufit, co powoduje konieczność podniesienia głowy lekko do góry. Potem, po kilku uderzeniach serca, które są zauważalne z dziecięcą łatwością za pomocą aparatury, jakoby znajdując w sobie odwagę, utrzymuję kontakt wzrokowy z Matsumoto - o ile ten nie robi tego samego. O ile nie ucieka spojrzeniem jak ja chwilę wcześniej. - Pomiędzy n-nimi są odcienie szarości. I ci, którzy z-zbłądzili, zbliżając się blisko granicy z czernią.

Bo jak inaczej to stwierdzić?
Wrzucać wszystkich do dwóch worków? Analizować ich grzechy, decydować, który z nich ma większą wagę wobec czynów dobrych?
Ciężko.

Dlatego pewne rzeczy nie mają prawa funkcjonować w prosperującym społeczeństwie; nie odpowiadam na informacje o potencjalnym cudzie. Już było mi dane o tym się dowiedzieć od lekarzy, iż jeszcze parę sekund, może kilkanaście, a rodzina musiałaby mnie pochować. Gorzej tylko, że tej rodziny tutaj nie widzę. Nie istnieje, nie wydaje się być zainteresowana, tudzież zaintrygowana moją obecnością pod profesjonalną opieką lekarzy. Czy mnie to martwi? Tak. Innej reakcji nie potrafię z siebie wydobyć, bo to świadczy o rzeczach, które wymagają naprawy.

Albo na ich naprawę jest zdecydowanie za późno.

- Dziękuję - odpowiadam, choć z początku nie informuję, wobec czego to słowo jest stosowane - że tam b-byłeś. - bo i choć nie pamiętam, tak jednak pragnę wierzyć, że człowiek, który stoi przede mną, nie miał żadnych złych zamiarów. Na takiego nie wygląda. Nie po rozmowie, która obecnie się toczy i ma miejsce, gdzie mogę go bardziej poznać, bardziej zaobserwować i bardziej mu zaufać. Bo i choć z początku pojawiała się ta nieufność, tak całokształt słów, sylwetki i innych elementów komponujących się w jedną całość powoduje, iż nie mogę spojrzeć na niego jako potencjalnego sprawcę. A w moim głosie można wychwycić ulgę.

Ale czy to nie właśnie pozory mylą? Prowadzą do tragedii?

To, ilu ich było, notuję w pamięci, nie wiedząc samemu, czy pragnę zemsty, czy chcę ten temat zamknąć za sobą i o nim zapomnieć. Ciężko o taki scenariusz, gdy poczucie chęci wymierzenia sprawiedliwości wiążę się z możliwością uniknięcia podobnych wydarzeń wobec innych jednostek mieszkających w tym mieście.

G n i e w.

Prowadzi jednak do zniszczeń.

Jest niczym oręż, który daje sił, ale nad którym nie idzie tak z łatwością zapanować.

- To nie twoja o-obecność powoduje mój niepokój, p-pamiętaj. - dodaję jeszcze, zanim ten decyduje się na odwrót. Nie wiem, jak mam to interpretować. Możliwe, iż po prostu to wszystko wpływa na niego bardziej, niż jestem w stanie sobie to wyobrazić. Chciałbym, aby to, co miało miejsce, jednak nie niosło ze sobą aż tak skrajnych konsekwencji. Cóż. Marzenia potencjalnie ściętej głowy. - Po prostu w-wszystko jest dla mnie nowe. Nieznane. To naturalne b-bać się czegoś, czego się nie zna.

I nie mówię tutaj o przedmiotach, które zdradzają mój nieco podniesiony stan ciśnienia, a jakich to nazwy pamiętam. Mówię tutaj o gruncie wobec własnego ja - wobec emocji, wobec przeszłości, wobec relacji i wobec absolutnie wszystkiego, co składa się na jednostkę.
Życie nie jest usłane płatkami róż. Jest cierniste, bywa zdradliwe, a pierwsze, z czym mam do czynienia po przebudzeniu, to strach. Staje się on naturalnym paliwem do konkretnych reakcji organizmu, jak chociażby pikającej ze zwiększoną częstotliwością aparatury medycznej. Do tego, aby nie ufać - przynajmniej nie teraz - w pełni, choć dusza z kolei tego pragnie. Pragnie zaufać. Ugruntować się w miejscu i czasie, wiedząc, iż nie jest to kolejny sen, z którego wybudzenie zajmie mi znacznie więcej godzin, a wszystko będzie przerwane ponownymi przebłyskami świadomości.

- Nie brzmi to źle. - potwierdzam, choć skrywam w sobie jakiegoś rodzaju ból. Podejrzewam jednak, iż te słowa są dyktowane przeszłością, której nie można zmazać. Jaki byłby inny powód, dla którego ktoś mógłby mi zazdrościć tegoż stanu? - A-Ale kto wie, czy niepamięć wobec własnego życia nie doprowadzi t-tylko i wyłącznie do gorszej ścieżki. - kieruję spojrzenie wprost na pościel. - J-Jestem zdania, że p-pewne rzeczy są paskudne. Bolą. - nie w sensie fizycznym, rzecz jasna. - Ale bez t-tego by nas tutaj nie było.

Ludzie zbaczają.
Gubią się.
A gdy są zagubieni, ich percepcja rzeczywistości zostaje zaburzona.

Dokładnie tak samo, jak ma to miejsce w moim przypadku. To, jak będą wyglądały moje kolejne doby czy wyjście ze szpitala, to po prostu enigma. To, kim się stanę, również. To ten moment, w którym boję się, co ze mnie wyrośnie. Jakich decyzji się podejmę. Odbicie w lustrze potrafi zdradzić wiele, ale czy ten “reset” jest tego wart? Porzucenia doświadczenia? Porzucenia samego siebie, bo popełniło się za wiele błędów, których ciężar zdaje się być nie do utrzymania?

Umiejscowienie przez wizytówki jest oznaką wsparcia. Ale też nie wiem, czy nie wiążą się za tym inne emocje; obecnie i tak czuję się nimi przeciążony.
Myślami.

- D-Dziękuję- - pragnę kiwnąć głową, choć jest to jedynie drobny, być może na jeden centymetr ruch, który ma na celu wyłączyć prawdopodobieństwo scenariusza ponownego otwarcia ran. Na razie po nią nie sięgnę. Na razie nic z nią nie zrobię, dopóki nie odzyskam sił i dostępu do telefonu.

I to właśnie w tym momencie zauważam dwie, skrajnie nieprzyjemne sylwetki, z którymi dane było mi wcześniej rozmawiać - choć rozmową tego zdecydowanie nazwać nie można — które niosą ze sobą nieprzyjemną aurę. Moja chęć odpowiedzi na zaoferowaną pomoc zostaje skutecznie przyduszona przez dziejące się następnie elementy, które zaczynają tworzyć jeden, paskudny scenariusz. Ciemne obrączki źrenic - co gorsza - nie mają na niego wpływu. Ani ciało. Ani wyraz twarzy, który wskazuje na dezorientację i jednoczesne poddenerwowanie. Co gorsza, do tego dochodzi pikanie kardiomonitora, które zaczyna zbliżać się do zdecydowanie wyższej granicy. Blada skóra zachodzi potem, ręce sztywnieją, palce wbijają się w pościel.

- Panie Matsumoto Hiroshi, proszę się odsunąć od poszkodowanego. - starszej daty mężczyzna spogląda na niego w taki sposób, w jaki myśliwy spogląda na potencjalną okazję względem postrzelenia niewinnej zwierzyny. Jest to paskudne spojrzenie, gdy okazuje się, iż tęczówki pozostają poza zrozumiałymi dla nieskażonego człowieka emocjami. Mrozi krew w żyłach. Pobudza reakcję organizmu do chęci ucieczki. - I wystawić ręce, żebyśmy widzieli, czy przypadkiem czegoś pan nie kombinuje. - jeżeli mam coś stwierdzić, to jedną rzecz - chęć utrzymania przez nich pozycji pana i Boga wobec Bogu ducha winnego człowieka. Lewą ręką pragnę się podnieść, nie mogąc siedzieć bez żadnej reakcji w jednym miejscu, patrząc nie tyle agresywnie, co prędzej ze wzrokiem pamiętliwym. Pamiętającym absolutnie wszystko. Każdy wdech, każde słowo, każdą mikroekspresję na ich twarzach. - Zapraszamy na komisariat.

Choć to na zaproszenie nie wygląda, a prędzej przymus; to jest ten moment, w którym ostatkiem sił jestem w stanie zaprotestować, widząc to jako sytuację zabrania z jakiegoś powodu “czarnej” owcy na rzeź. Oddech jest niespokojny, ciało słabe i wiotkie,

natomiast płomień w oczach
ż y w y.

@Matsumoto Hiroshi


nozomi

見つかって無くして わからないままで fate somehow brings me hope inside my heart
Umemiya Eiji

Naiya Kō and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.

maj 2038 roku