Heads rolling for the one I adore |Aoi x Raja|
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Munehira Aoi

Sob 29 Lip - 4:10
This may become a little brutal if I'm honest.
But it's any-anything for you my dear, I promise

22:17
30/06/2023
Mieszkanie Munehiry


    Pierwsze zanurzenie się w wodzie zawsze było mamiące. Ciepło opierające się naprężeniem powierzchniowym na mlecznej skórze, zarysowując kształt mięśni pod nią, dziwnym wrażeniem nierozerwalnej, stałej powierzchni na miękkości tafli, kiedy ta w swoim zafalowaniu ruchu ciała pod nią, pochłaniała w krwistość przyklejoną zaschniętym strupem do skóry. Głęboki oddech, ten ścielący się pod mostkiem w ukojeniu z pomrukiem satysfakcji, kiedy alabastrowa barwa rozmywa się w lustrze wody.
    Godzina. Bo tyle ślepcowi zajmuje wymycie się z krwi. Metodyczność ruchów. Namydlone palce, te sięgające pod szczękę, na linię żuchwy, badając jej delikatny zarys. Czuje na sobie ciężkim metalicznym zapachem. Wie, gdzie sięgnąć, bo chropowatość drażni opuszki palców, wpisując się w korytarz linii papilarnych, niby to w labirynt jego żałosnej egzystencji. Jeszcze momentami zlizuje z paliczków rozwodniony posmak. Wspomnienie łagodne, satysfakcjonujące zbyt znacząco.
    Łagodność aksamitnego fiołkowego szlafroku opada na ramiona, gdy skóra w lawendowej woni przyjmuje go na siebie. Zanim jeszcze roztarty na dłoniach olejek przesunie się przez zarys szyi, przez uwypuklone aorty napędzone szumem rozrzedzonej gorącem posoki, która w szumie i wysokim pisku opiera się w wyostrzonym słuchu. Zanim koniuszki palców przeczeszą wilgotność popielatych włosów, układając ich kręcące się fale w tył. Zanim nikły uśmiech uświadomi mu, że znów jest nasycony. Znów jest spokojny, kiedy sztywne włókna szczoteczki trą przez szkliwo zębów, a on spluwa w porcelanę rozwodnioną krew zalegającą na kłach. Gdyby nie ona, gdyby nie Raja, wlókłby się dalej w pustce. Kochać. Nie nowe wrażenie, a nadal odległe.
    Jego smukłe ramiona okalają te należące do kobiety, która nadal tkwi w miękkości kanapy, pachnąc spokojem i codziennością. Przylega do jej pleców torsem, między poduszkami, między miękkością pluszu, tej puchatej obłości pod szarym materiałem.  — Przepraszam, że tyle to trwało... — rozciągły perłowy szept, roluje się na języku, muskając twarde podniebienie, gdy podbródek zapiera się na ramieniu. Potrzebuje jej. Tak bardzo jej potrzebuje, kiedy ostatnie krople wody spływają przez kark.



Ostatnio zmieniony przez Munehira Aoi dnia Sob 29 Lip - 6:19, w całości zmieniany 1 raz


Heads rolling for the one I adore |Aoi x Raja| 0YAOCnr
Munehira Aoi

Yōzei-Genji Madhuvathi ubóstwia ten post.

Yōzei-Genji Madhuvathi

Sob 29 Lip - 4:34
  Na cienkim wrażeniu spokoju układają się jej rzęsy, gdy w tle cichym stuknięciem rozleniwia ją zegar. Tykaniem swoim rozluźnia mięśnie, gdzieś w tle rozmyte na tafli wody krople, w które wsłuchuje się, licząc trwające minuty. Nie dlatego, że się spieszy, nie; chłonie czas, w którym są razem. Niekoniecznie obok, ale przy sobie, egzystują razem w zamkniętej przestrzeni, żyją swoim momentem, dzieląc towarzystwo. Bo i nie musieli mówić, dotykać, czuć, tylko trwać. Lubiła to, choć nie powinna. Czekać na niego, w objęciach nie-swojego mieszkania, a już teraz przestrzeni bezpiecznej i własnej. Wiedziała, w której szafce znajdzie kawę, na której półce sprezentowany przez nia tygielek; by nie musiała przychodzić ze swoim.
  Nie powinna, bo świadoma była, co robi. W głowie odbity obraz szkarłatu odcinającego się od bieli skóry, kontrast na swój sposób, osobliwy, piękny. Ale nie zmieniało to faktu, to, skąd barwa ta, tak żywa i pulsująca jeszcze cieplem, leżała na nim i nic nie powstrzymałoby jej przed tym, by samej, ruchem ostrożnym, ją usunąć. Mokrym materiałem przetrzeć szczękę, tuż na policzek, kciukiem zgarnąć z kącika ust. Przy nim się nie bała. Bo wiedziała, naiwnie może jeszcze, że krew ta nigdy nie będzie jej. A czyja była faktycznie, nie miało dla niej żadnego znaczenia. Nie przy nim, bo choć nawyki jego dalekie były od jej własnych, zbyt mocno zaszczepił się w jej żebrach, by cokolwiek, co jego, mogła odrzucić. Jak matka, która kocha swoje dziecko bezgranicznie.
  Na ustach jej wykwita delikatny uśmiech, gdy słyszy go za sobą, oczy nadal jej zamknięte, bo nic więcej, aniżeli słuchu, nie potrzebuje. Wtula się plecami w miękkość materiału, oddechem spokojnym siąknie znany jej zapach. Duszystość lawendy zawsze ładnie przecinała jej ostrość. Łagodziła krawędzie.
Dłońmi sięga jego ramion, chropowatością dłoni, którym uwagi nie była w stanie dać zbyt wiele, sunie po skórze, nim nie sięgnie nadgarstka. Palce wsuwa na śródręcze i przyciąga ostrożnie, by na wierzchu dłoni złożyć pocałunek — Nie przejmuj się. Nie dłużyło mi się — nie otwiera jeszcze oczu. W zamian wtula się w kąt kanapy, obok robiąc miejsce dla niego, a gdy ten je zajął, pozwala mu się ułożyć głową na własnym torsie, jednym ramieniem obejmując go w pasie, a drugim, sięgając wilgotnych włosów, by między palcami owinąć popielaty kosmyk — Jak się czujesz? — pyta, cicho. Pytanie, choć krótkie, tak ton jej ostrożny. Ciekawy.



The Mother Of Harlots And Abominations Of The Earth
Yōzei-Genji Madhuvathi

Munehira Aoi ubóstwia ten post.

Munehira Aoi

Sob 29 Lip - 5:18

    Gdyby posiadał racjonalność człowieka, nie zwierzęcia, na ułamek sekundy zawiesiłby się na wrażeniu dyskomfortu, które mogła sprawiać biegnąca między zębami krwistość krwi rozlewająca się lepką gęstością w kąciku rozciągniętym w uśmiechu ust, nadal gorącym strumieniem oddzielając biel połyskliwego bielą szkliwa. Gdyby tylko potrafił zatrzymać się między wyrywanym z karku ścięgnem zakleszczonym w platynie szczęk, jeszcze spazmatycznym dygotem ciała, tym łkaniem przepraszającym, jazgotem błagania, które wyłącznie rozbudzało, zamiast gasić pożar trawiący kościec szkieletu, liżąc jego chropowatą fakturę... Gdyby myśl niezaciemniona łaknieniem i warkotem w tyle czaszki, zakleszczającym się zębiskami na kołtunie myśli, rozdzierając ich nitkową fakturę; który wybijał się na obłości gałek ocznych żylastą, fioletową mapą żyłek, jakie przy zacisku szczęk pękały, zalewając spojówki karmazynem rozmazanym ruchem pergaminowych powiek, nadając perłom wciśniętym w czaszkę z siłą i premedytacją, barwy konającego w ostrym odcięciu horyzontu słońca. Potrzebował jej.
    Smuga dotyku wdziera się pod szerokość aksamitu, szorstkością paliczków smagając mleczność skóry. Jest zaklęta między nimi intymność i wyłączność, której nie chce stracić, bo wie, że szał porzucenia rozedrze serce, ciągnąc w przepaść za sobą. Jakby tonął w zatęchłej, jeziornej wodzie; a przecież zagłębia się w popłuczyny wymuszonej codzienności za każdym razem, kiedy ciało znów wprawia w ruch, witany gęstą, obsydianową ciemnością lepiącą się jak ropa do spojrzenia. Obsesyjnie sięgając po jej bliskość; odczarowując figurę matki, tej pokrytej naroślą strupów, sinych wybrzuszeń nabiegłych fioletową, starą i zgniłą krwią, na zbierany w dłonie zapach kardamonu; jaki mógłby zlizać, którym mógłby się karmić na zmianę z pulsem wybijającym się rytmem serca na krtani innych. Oddziela ją od pożywienia, bo jej obecność, jej egzystencja, warta jest więcej niż jego własne życie, które odzyskane, więc i cenniejsze, zatrzymuje w zacisku dłoni, do krwi wżyna paznokcie we własne ciało, między płaczem radości a ciężką krystalicznością łzy cierpienia, niby to kryształem opalu trącym nowe korytarze w gładkim policzku.
    Zsuwa się po niej. Drąc nosem przez poły materiału. Przez faktury, przez ciepło, układając skroń na udzie, zagłębiając twarz w jej biodrze, spolegliwie rozciągając ciało wzdłuż miękkości kanapy. Opada, jak płatek śniegu, chociaż ten, zamiast w bieli, barwi się fioletem i różem neonowego światła jarzeniowych lamp przytwierdzonych do sufitu. 
    Głęboki oddech rozciąga kącik ust, gdy dłonie owijają się wokół niej, brnąc na talię, paliczkami zagarniając materiał, który koi splotem włókien. Jest w niej łagodność, której oczekuje. W ruchu, w obłości woni i różnorodności sensorycznej, której może zaznać pod dłońmi. Pieszczota, ta tak ważna i upragniona oczyszcza umysł, pozostawiając go białym niczym niezapisana kartka pergaminu.
     — Jest lepiej. Teraz jest już lepiej... — mruczy na granicy szeptu, koniuszkami palców wdzierając się nad skórzany pasek jej spodni, delikatnie, czule, pieczętując jej ciało swoją bliskością.  — Jestem trochę zmęczony, ale Ty pewnie też, więc mi to nie przeszkadza — jest tak naiwny w swojej ckliwości. W swojej bezgranicznej miłości. Łatwowierny. Posłuszny jak szczenię, które skopane zbyt wiele razy, kuląc ogon pod nadęty w głodzie brzuch, wraca pod dłoń z żałosnym skomleniem.



Heads rolling for the one I adore |Aoi x Raja| 0YAOCnr
Munehira Aoi

Yōzei-Genji Madhuvathi ubóstwia ten post.

Yōzei-Genji Madhuvathi

Sob 29 Lip - 5:40
  Przyjmuje go do siebie, pozwala ciału pochłonąć obecność, jakoby był niczym więcej, a jej częścią. Nieodłącznym fragmentem istnienia, puzzlem wpasowanym w pobliźnioną układankę; askamitem nakrywającym chropowatość, wtapiającycm się w suchość skóry, kojąc spęknięcia. Nie wie skąd ta zażyłość, skąd ta nagła, nieodpychalna potrzeba, żeby był przy niej. Myśli czasem, że to zobowiązanie; tak to tłumaczy. Że on, potrzebuje jej, a kim jest, by mu ten komfort odebrać. Ale to nieprawda. Tak jak i on w jej spokoju odnajduje swój własny, tak i on jej katalizatorem. Wyrywa ją z letargu codzienności, wyrywa z tego, co wciągnąć próbuje w ciemność tego, co było. Bo w nim odnajduje swój sens. Sens tego, żeby robić coś więcej, aniżeli próbować przeżyć. Żyć, być, czuć. Oddawać światu to, czego nigdy nie miała. Do teraz. Bo w objęciu, który prezenetuje jej tak często, gdy chowa głowę w jej ramionach, a ona na czubku głowy opiera brodę, modli się tylko, by nie poczuł jej drżenia. By sposobem jakimś nie zdał sobie sprawy z tego, jak szkli się spojrzenie, gdy mocniej zaciska ramiona i w głębi oddechu chowa jego rozedrganie.
  Dłoń jej układa się ostrożnie na czubku głowy i ruchem powolnym, leniwym, głaszcze. Gest podobny do takiego, który miałby uspokoić, choć takiej potrzeby nie ma. Nie teraz, kiedy są tylko we dwoje. Robi to na zapas. Robi to, bo w miękkości włosów, choć wilgotnych jeszcze, i ona ma swoją ulubioną fakturę.
  — To dobrze. Cieszę się — odpowiada szczerze. Nie potrafi przy nim inaczej, aniżeli zgodnie z prawdą. Bo może nie słychać tego po jej tonie, montonnym i spokojnym jak zawsze, wierzy, że ten nauczył sę wyłapywać w nim wszelkie zmiany, najmniejsze zadrgania strun głosowych. Tak jak i teraz drgają, ociepalając głos.
  — Nie zmęczona. Spokojna. Zapominam czasem jak to jest — opuszkami palców sunie po skroni, na policzek, bada delikatnie obłość twarzy, kontrast ostrej szczęki — Albo dopiero się dowiaduje co to znaczy.
Katalizator. Znów. Rozplątuje jej język, choć wcale nie próbuje. Może odbija się w niej wylewność chłopca, choć nie widzi w tym nic złego. Trwa już to wszystko pewien z czas, i z każdym dniem, z ust jej w jego stronę pada więcej słów. A jeśli i nie, każde skrupulatnie ułożone zdanie ważniejsze jest od poprzedniego.
  Unosi w końcu powieku, by spojrzeć na twarz okalaną różem, by porównać z dotykiem to, co może zobaczyć. Jak zagina się małżowina ucha względem dotyku palca, jak gęsta jest brew wobec faktury opuszki — Chciałabym czasem doznawać życie tak jak ty. Nie tak powierzchwonie.



The Mother Of Harlots And Abominations Of The Earth
Yōzei-Genji Madhuvathi
Munehira Aoi

Sob 29 Lip - 6:18

     W odmętach zrozumienia dla obcości poznania stara się odnaleźć sens. To, co dla niego jest przyzwyczajeniem, dla niej jawi się zawiłą w poznaniu niecodziennością. Jest w to wrysowana słodycz, która słania się na języku, razem ze śliną biegnąc w głąb ciała. Tam, zalążkiem ciepła rozchodząc się przez włókna mięśni i ścięgien, przez martwą konstrukcję obolałego przeszłością ciała, niesiona jedynie chęcią upragnionej przecież śmierci; która już raz namaściła go w rozpaczliwej brutalności, w skraje oczu na stałe wżynając szorstkość psiej szczeciny. Dla niej jest wyjątkowy. Choć dla samego siebie jedynie obciążeniem zginającym pokutnie kark, zmuszając ciało do zadośćuczynienia, żerując jak pijawka na innych - na tych, których kocha, tracąc rozum, pogrążając się w żałosności ciągłego łaknienia.
     Ciemność. Romantyzowana przez wielu, gdy jemu obrzydzeniem i niechęcią zalega w gardle. Zwymiotować, wypluć z siebie sadzę, wykrzyczeć ją, wyrzec się jej i poznać to, co odległe, co posiada kolor, co jest kształtem nie tylko w dłoniach, ale i w metalicznym błękicie spojrzenia. Szczęka na moment zaciska się w skupieniu. Nie w gniewie, a w rozmyśleniu rozciągającym się na pobladłym czole. Chciałby dać jej to wszystko. Każde przeżycie. Każdą swoją emocję; od tych które szarpały za trzewia, po te, które odczuwał będąc przy niej w zrozumieniu miłości, wchłaniając ją w siebie. Nakarmić ją, tak jak i ona karmiła go. Jedność. Bo czy właśnie nie tym chciał z nią być? Gdy w ciszy mieszkania, w pulsującym jedynie biegu krwi i unoszącej się w spokojnym oddechu klatki żeber, czuł się prawdziwym sobą.
     Słowa wślizgują się w umysł, gdy powieki opadają, a paliczki powoli odsuwają się z zasięgu jej ciała. Między jej palcami popielatość kosmyków, ruch, który odczuwa, osadza się łagodnością, która w ciężarze swoim, niczym ołowiane opiłki, wdziera się w serce. Unosi się powoli, gdy oczy znów łapią pobłysk światła, jakie dla niego, jedynie myślą i wyobrażeniem. Odległą abstrakcją, która, choć opisywana wielokrotnie, nadal tylko absurdem.
     Czoło opada na kobiece ramię, zanim usta przylgną na szyi, pozostawiając na niej krótki pocałunek. Chłopięcy. Nieśmiały w swojej delikatności. Szept, ten nieśpiesznie umyka spomiędzy warg, rozedrgany, niestabilny w obrysie wilgotnych warg. — Mogę Ci wszystko pokazać... Jeżeli tylko chcesz być tego częścią — bo w mroku nie da się wyłącznie istnieć. Mrok okala, mrok pochłania, zagarnia całkowicie; pożera elementarność człowieka, rozdrabniając na drobny miau jego sens, określając go na nowo, na swoją miarę, w swoim poznaniu. I gdyby tylko potrafił, gdyby tylko istniała taka możliwość, odebrałby sobie każdy jeden zmysł i wtopiłby w nią, tak, aby w swoim życiu niosła nie tylko własne światło, ale to i jego, gdy sam postanowi zgasnąć. — Mogę Ci to pokazać... — powtarza się na linii słyszalności, gdy opuszki zapierają się pod jej brodą, zakreślając łuk ku skroni, kciukiem naznaczając linię brwi i grzbiet nosa, jak gdyby na nowo poznawał jej twarz, jak za pierwszym razem, kiedy mu na to pozwoliła. Tym razem jednak, w płynności mozolnego ruch wpisana jest czułość, tej blisko zbliżonej twarzy do jej policzka, w oddechu spokojnie szemrzącym w krtani, w ciele, które niespięte w nerwowym przygotowaniu do ataku, trwa przy niej w oczekiwaniu na kolejną czułość. Tak złakniony, tak dotychczas pusty, teraz wypełniony nią.



Heads rolling for the one I adore |Aoi x Raja| 0YAOCnr
Munehira Aoi
Yōzei-Genji Madhuvathi

Sob 29 Lip - 15:10
  Ciemność jest figuratywna. Dla niektórych dosłowna, bo nią otoczeni, dla innych wyrazem skrupulatnie upychanej w pamięci przeszłości. Wspomnieniem dłoni, które krzywdzą, ciągną za włosy w nicość bytu. Czym dla niego jest ciemność, tylko się domyśla. Ciągłym przymknięciem oczu, wie to w teorii, ale choć chce, nigdy do końca nie zrozumie. Może dla niego ciemność jest większością, tak dla niej on, jego kolor, kształt i każda obłość, więcej znaczą niż światło. Emanuje ciepłem, pchającym do przodu, uczuciem wzięcia oddechu, gdy po długim czasie głowe wynurzy się spod tafli zburzonej wody. Płomykiem, któremu nie pozwoli zgasnąć. Nie gdy jest obok, nie dopóki ten będzie chciał się palić, nawet gdy już jej nie będzie, z zzawświatów wydrze się, wydrapie drogę do niego.
  Pomaga chłopcu ułożyć się inaczej, jedną z dłoni przesuwając w pas, po gładkości aksamitu, między palcami siąknąć jego teksturę, ciepło ciała skryte tuż pod nim. Linią tatuażu, który przecina brodę, przylega do czoła, tuż nad zmarszczką znaczącą głębienie między brwiami; nosem brnie przez włosy, spokojnie oddychając. Chłonie dreszcz rozchodzący się leniwie po karku, gdy usta jego znaczą najwrażliwszy punkt na szyi, tam gdzie drga puls, ale to jedynie dreszcz przyjemny. Nie przepełniony napięciem czy ekscytacją, nie wizją rozszarpania krtani.  Uśmiecha się jeszcze, zanim i jej usta nie złożą pocałunku na jasnej skórze, drugą z dłoni przekładając na jego policzek, by buzię jego unieść do siebie. By ucałować powiekę, zgięcie przeciwległej brwi, grzbiet nosa. Robi to ostrożnie i powoli, jakby i fakturą ust chciała poznać kształt i na nich go zapamiętać.
  — Oczywiście, że chcę — szept sunie przez skórę, po skroni aż do ucha, o płatek którego zaczepia delikatnie kciukiem — Jeśli tylko mogę — skraj górnej wargi przesuwa się na kącik ust i tam zostawia ostatni pocałunek. Krótki, słodki. Nic więcej, nic mniej — Chcę rozumieć tak jak ty. Żeby i Ciebie lepiej rozumieć.



The Mother Of Harlots And Abominations Of The Earth
Yōzei-Genji Madhuvathi

Munehira Aoi ubóstwia ten post.

Munehira Aoi

Pon 31 Lip - 17:50

     Radosny pomruk, ten rozdarty nieznacznie zaśpiewem rodzącego się śmiechu, który wije się jeszcze delikatnie, jeszcze nieśmiało pod sercem. Jej dotyk wyzwala tę iskrę, którą nauczył się tłumić i odpychać od siebie w lęku. Zbyt blisko, a im bliżej, tym niebezpieczniej, bo czulej, bo z potrzebą zatrzymania na zawsze. Zatopienia nie tylko tej chwili w bursztyn, ale i jej, całej, każdego elementu, który do niej przynależny. Mieć ją na wyłączność, nawet jeżeli ta jawi się absolutną samolubnością, ale tej przecież nie jest w stanie pojąć. Tej nierozumie. I nigdy prawdopodobnie nie pojmie; bo nie chce, bo tak jak i radość, odtrąca poznanie rzeczy i uczuć, które są niewygodne.
    Trwa więc między jej dłońmi jak rozkoszny przedmiot, któremu ona nadaje sens. Sam dla siebie jedynie wrażeniem istnienia, gdy ona ofiarowuje mu kolor i światło, jakie zagłębia się w ciało — jakie on trzymać może wyłącznie na długości linii dłoni, w korytarzach linii papilarnych zbierając zapach. Na własną skórę nakładając woń innych, bo tylko ona jeszcze trzyma go przy zdrowych zmysłach. Czuć więcej, a co za tym idzie, poddawać się przeciążeniu, opadać i tracić się w zbyt rozrzedzonej krwi, która szumem gwałtownie obija się o bębenki, wgryza się w czaszkę. A tam nerwowym stukotem, jak długim paznokciem miarowo uderzającym o drewniany blat, wybudza warczenie, stres i lęki. Podjudza zgniłą naturę do zagrabiania, do brania kęs za kęsem. Do lizania ciała, aż do czystych kości. Stukot. Miarowy. Rytmiką wybrzmiewając jako bicie serca pod łączeniem żeber, na linii mostka. Dusi go to, tak rozkosznie dusi go to, co czuje do kobiety.
    Zaśmiewa się. Jak dziecko, które po przebudzeniu pierwsze, do czego wyciąga dłonie to miękkość matczynego ciała. Pocałunek, tak słodki i delikatny, daje mu więcej, niźli mógłby prosić. Za dużo. O wiele za dużo. Nie roni słowa ani jednej zgłoski, kiedy łapie ją długimi palcami wokół nadgarstka i pociąga za sobą. Płynność, bo tę przestrzeń zna, ta jest jego. Każda ostra krzywizna mebli, każda obłość w miękkość kanap, leżanki pod oknem, czy chłód szklanych płyt wokół słupów z roślinnością. Ta nie może odstawać na zewnątrz, bo złamałby liche łodygi i oderwałby przez własną nieuwagę liście. Bezpieczne. Bo zamknięte.
    Gasi światło w całym mieszkaniu. Jedno pstryknięcie. Nie wypuszcza z dłoni nadgarstka Madhuvathi, ale prowadzi ją pod kuchenną wyspę, gładząc wolną dłonią jego taflę.  — Mnie już rozumiesz dostatecznie dobrze. To czas, w którym będziesz mogła lepiej poznać siebie — wyszepcze na granicy słyszalności, sunąc paliczkami przez jej przegub, pnąc się ku obłości ramienia, przez fakturę ubrań.




Heads rolling for the one I adore |Aoi x Raja| 0YAOCnr
Munehira Aoi
Yōzei-Genji Madhuvathi

Pon 31 Lip - 18:20
  Jest w nim coś, czego nie jest w stanie pojąć. Pierwiastek zawarty w splotach mięśni, wpojony w skórę i każdą jej zmarszczkę, gdy jasną twarz wygina uśmiech. Gdy ciągnie kąciki ust ku górze, to samo robiąc z jej własnymi. Ujmuje wtedy jego dłoń, przyciąga ku swej twarzy, by wiedział, że uśmiech ten jest odwzajemniony. Bo niemym wyrazem uczuć, ale ważnym, którego nie może pominąć. Robiła to od samego początku tej krótkiej, a tak namiętnej znajomości. Ironią jest, że twarz jej tak pełna ekspresji przy nim, gdy ten tego ujrzeć nie może. A chciałaby, tak mocno, by wiedział jakie emocje kołtunią się między żebrami, ściskając serce; nie potrafi ująć ich w słowa. Nie wie, czy porównać to do matczynej czułości, czystego szczęścia związanego z jego istnieniem, czy to sympatia, tak prosta w swej istocie, tak gwałtownie wpływająca na codzienność. Nie potrafi ująć w słowa, bo miłość nie powinna tak wyglądać. Nie tak była jej tłumaczona. Zaburza spokój, do którego zdążyła przywyknąć, letarg o który walczyła miesiącami, by nie bać się wstającego na horyzoncie słońca, gdy pierwszymi promieniami znaczył bliznę rozdzierającą twarz; nie oponuje.   Ze szczerą chęcią przyjęła go do siebie, wykarmiła każdą chwilą spędzoną w towarzystwie chłopca, odżywając na nowo. Inaczej niż wcześniej. Bo nie boi się już o siebie, a tylko o niego. I za niego, bez chwili zawahania, tę codzienność by oddała. Chropowatość ciała rozdarła głębiej, byleby jego miękkość pozostała nienaruszona, by niewinność nigdy więcej nie była wystawiona na próbę. By pozostała taką, jaka jest teraz, szczerą, ciepłą.
  Wtóruje mu cichym śmiechem, gdy bez słowa sprzeciwu daje pociągnąć się w pion, przez mieszkanie, wolnym krokiem, dopóki to nie objęte ciemnością, kompletną, bo wzrok jeszcze nie przywykł. Rozgląda się krótko, za światłem wpadającym przez okna, gdy wspiera się na kuchennym blacie, zderza z jego powierzchnią; nie do końca jeszcze pamięta gdzie co jest.
  — Nie wiem, czy chcę — odpowiada cicho, choć w szept ten spleciony z rozbawieniem, plączącym się gdzieś na końcu języka — Może znajdę coś, czego nie chciałabym wiedzieć? —  dodaje, palce ich dłoni na krótki moment składając razem, by tę jego ostrożnie ścisnąć —  Może ty dowiesz się czegoś, co zmieni twoje zdanie na mój temat? —  rozbawiona, cały czas. Szczerze. Na te kilka chwil w ciągu dnia — Albo zbiję twoją ulubioną filiżankę. Nie wiem co gorsze.



The Mother Of Harlots And Abominations Of The Earth
Yōzei-Genji Madhuvathi

Munehira Aoi ubóstwia ten post.

Munehira Aoi

Wto 1 Sie - 0:41
    Subtelny uśmiech wkrada się na linię warg, gdy paliczki w swojej lekkości sadowią się na kobiecej twarzy, fakturę skóry badając w rozkosznej zadumie, jakby pierwszy raz pochłaniał jej ciepło. Ciepło; te przy sercu rozciąga się, rozpościera swoje macki, hacząc już o żołądek, ryjąc dalej, coraz to głębiej, pod ścięgna, pod mięśnie, scalając się z żyłami. Uśmiech. Nie tylko ten jego, ale i jej. Przy śliskiej bliźnie, gdzie niżej niby i tatuaż przecina skórę.
     Zawsze go to zaskakuje, że kiedy gasną światła, ludzie przyciszają ton głosu. Im ciemniej, tym ciszej, jakby były te dwa elementy od siebie zależne. Bo w ciemności należy szeptać; ta jest bardziej intymna, aby zaraz stać się przerażającą — naszpikowana niepewnością, bo polegając wyłącznie na wzroku, traci się człowiek, gubi we własnych myślach i imaginacjach. W ciemności się śpi. W ciemności się odpoczywa. Więc i słowa muszą być cichsze, aby nikogo nie wybudzić; w pustych przestrzeniach, za dnia gwarnych, w nocy nawet oddech brzmi jak tajfunowy wiatr. Ciszej... ciszej... im ciemniej, tym ciszej. Kiedy w nim panuje ciągle huk. Kiedy on nie może odróżnić dnia od nocy, póki ktoś nie poda mu godziny, póki szum na ulicy nie przycichnie, a temperatura nie obniży się subtelnie, chłodząc skórę. Tak długo nie potrafił pojąć tego konceptu, który malował się miałkim wspomnieniem białego blasku rzucanego agresywnie z nieba, gdy z szeroko otwartymi, dziecięcymi oczyma, szukał słońca, w spiekocie nie mogąc zsunąć pergaminu powiek na pobladłe spojrzenie. Jedyny obraz, jaki pamięta, który wcale nie twardym kształtem a rozmazaną plamą wbił się w umysł. Bez konturów, bez ciężkich obrysów. Biała zmaza. Gęsta i połyskliwa jak rozlane na kuchennych kaflach mleko.
    „Nie wiem, czy chcę"; trzeszczy jak stary radioodbiornik, wracając w niewygodnym odczuciu. Chce już powiedzieć, że nikt nie chce, ale każdy musi, że większość nie ma wyboru, a nawet i ci, którzy go mają i tak koniec końców są zmuszeni. Jad wspina się gęstością po języku, który mocniej przykłada do podniebienia. Nie on dla niej, nigdy. Zagryza więc czubek śliskiego mięśnia pod szkliwem zębów, uśmiechając się na wpół szczerze. Nie zobaczy już tego, ale zna go przecież, wie, że gdy nagle wcina się milczeniem, przez spięcie szczęki wgryza się nerwowość. Ona zawsze istnieje, ale polaryzuje odmiennie. Inaczej ścieli się na karku, kiedy chce się kontrolować, a kiedy gwałtowność cieszy.
    Mocniej zaciska paliczki na tych jej, przez kilka sekund układając nos w zagłębieniu jej szyi. Kardamon. Nad rozgrzaną skórą mgiełką, wodnistą pręgą, choć o ziemistej fakturze, gdy policzek przeciera się przez zarys obojczyka.  — Może... — wymruczy, zanim nabierze głębszy oddech, pozwalając ciału oddalić się o parę kroków, ciągnąc za sobą swój głos, który ponownie uderza w perlistość tonów, brzęcząc niczym srebrzyste dzwoneczki, unosząc wargi w szerszym uśmiechu zadowolenia, bo teraz, bardziej niż kiedykolwiek, to on czuje się swobodnie, wpleciony na stałe w gęstość mroku.  — Ale czy tak nie byłoby lepiej? Łatwiej. Wygodniej. Paradoksalnie jaśniej... — opuszki zaciągają mocniej aksamitny pasek szlafroka, poprawiając w szeleście jego poły.  — Codziennie zmieniam zdanie na Twój temat, Madhuvathi  — rozbawienie drga na strunach głosowych.  — A moja ulubiona filiżanka to ta, którą dostałem od Ciebie, więc liczę, że jeżeli ją zbijesz, to dostanę identyczną, więc nie będę stratny — mości się w nim pewna zwierzęca maniera, wężowy korpus przeciągający się przez gardziel.  —⁣ Wiesz gdzie jest czajnik, filiżanki i herbata, prawda? — Zadziorność w jednoznaczności, wypuszczana w krótkim wydechu, znów malując się typową dla Munehiry fasadowością.



Heads rolling for the one I adore |Aoi x Raja| 0YAOCnr
Munehira Aoi
Yōzei-Genji Madhuvathi

Wto 1 Sie - 1:20
  — Mówię, jakbym kiedykolwiek miała wybór —  dodaje nagle, gdy wbrew wszystkiemu, ciszę mieszkania przerywa milczenie. A to inny stan ciszy, inny, bo nienaturalny, nijak organiczny, niepodobny do tła miasta, nie podobny do skrzypienia podłogi, gdy ostrożnym krokiem przemierza się kuchnie. Niczym innym, a zimnem rozrywającym komfort znanego miejsca, ciepło skóry przylegającej do szyi. Mimo to, przygarnia go jeszcze na ostatnią sekundę, ostatni raz na czole składa pocałunek, bo nie chce tłumaczyć tego, co znaczyły jej wcześniejsze słowa. Wystarczy i tyle, ma nadzieje, by zrozumiał, że nie taki był ich sens. Jaki? Nieważne. Nie taki, który ucina zdanie w połowie.
Przesuwa dłonią po gładkim blacie, w ciepłych splotach chowa jego chłód, jak i powolnym oddechem wypełnia płuca. Powieki nakrywają spojrzenie, bo zdaje się jej, że wtedy łatwiej się jej skupić na wszystkim innym; bo spojrzeniu nie daje złudnej nadziei na to, że coś w ciemności jednak dostrzeże. Że zabliźnione oko przywyknie do ciemności tak, jak to zdrowe. Zresztą, nie chce oszukiwać.
  — Pamiętam. Tak myślę.
Przesuwa się wzdłuż blatu, skraj jego badając dłońmi. W pamięci próbuje odtworzyć mapę pomieszczenia, to, jak musi sięgnąć, by natrafić na jedną z szafek. Po jej grzbiecie wyczuwa kolejną, druga od końca. Natrafia w końcu na stos filiżanek, drobniejszych w swej figurze i tych cięższych, w grubym uchem, szerokim spodem. Wybiera jedną z nich, w palcach badając fakturę wybitego na swej ofierze wzoru. Prostuje się, gdy tę odstawia na bok, z charakterystycznym dźwiękiem.
  — Wiesz, są na świecie dwie osoby, które zwracają się do mnie po imieniu. Jeszcze — zaczyna, cicho, bo cisza ta pasuje do ciemności. Choć próbuje głośniej, jeszcze nie potrafi. Głośniej z jej ust pada jedynie krótkie przekleństwo, gdy z jednej z szafek spada opakowanie herbaty. Odnajduje je nieopodal, na szczęście. Zatrzymuje się wtedy w pół ruchu, płuca ponownie wypełniając kolejnym oddechem, cięższym niż poprzedni. Chce na niego spojrzeć, zobaczyć budującą się na twarzy reakcje. Choćby i zarys kącika ust, rozświetlony wkradającą się z zewnątrz poświatą, półsłowem tego, co w mieście nazywane jest nocą.
  — Zaczynam je powoli lubić, gdy ty to robisz.



The Mother Of Harlots And Abominations Of The Earth
Yōzei-Genji Madhuvathi
Sponsored content
maj 2038 roku