Strona 1 z 2 • 1, 2
07.08, 2037 roku;
późne południe
późne południe
Już wcześniej przygotowała taras – odsunęła stojący przy przesuwanych drzwiach stolik w tył, z dala od wpadającego do środka snopa światła, który uwidziała sobie już godzinę wcześniej. Kilka miękkich poduszek wylądowało na drewnianej podłodze, swoim upadkiem unosząc w powietrze część drobinek kurzu. Dzień, mimo przebijającego się przez chmury słońca był dość chłodny jak na początek sierpnia. Nic więc dziwnego, że Black narzuciła na siebie ciemną bluzę.
Nim zajęła miejsce zrobiła jeszcze kilka rundek korytarzami domu; po zakończeniu wszelkich wyznaczonych na ten dzień zadań, jego resztę miała już w pełni dla siebie. Postanowiła więc postawić na słoneczną kąpiel w dobrym towarzystwie. Idealnego kompana już miała, nie odstępował jej wszak na krok. Długie, smukłe łapy dostosowały własne tempo do tego, w którym dziewczyna kroczyła ku kuchni, a nieruchomy ogon ożywał bujany na boki entuzjazmem, gdy tylko złote ślepia krzyżowały się z tymi dwukolorowymi.
Wpierw upchnęła w kieszeń spodenek metalowe zippo i w połowie pełne opakowanie papierosów. Prócz tego złapała za czajnik z przed momentem zagotowaną wodą, wlewając wrzątek do ciemnego kubka zdobionego zarysem wysokich drzew; otoczenie zalał aromat rumianku z wyczuwalną nutą waleriany. Każdy ruch utkwionej w porcelanie łyżeczki uwalniał kolejne, już nie tak łatwe do rozpracowania wonie – woreczek mieszczący wysuszone zioła był inny niż te, które zwykło się wyciągać z papierowych opakować nabytych w sklepach, napar musiał więc był własnoręcznej roboty. Prócz ucha kubka w dłoniach wylądowała jeszcze miska pełna krojonych owoców. Więcej nie potrzebowała. Krótkie przesunięcie dłonią po psim łbie później znikała już w cieniu domowego zakrętu.
Oświetlony skrawek podłogi wciąż na nią czekał, gdy wróciła na taras. Porozkładała przyniesione przedmioty gdzieś na bok, gdzie nie będą przeszkadzały, po czym niczym rasowa kotka usiadła w samym centrum słonecznych promieni, mrużąc przy tym delikatnie ślepia. Nawet jeśli dookoła panował względny chłód, to w tym drobnym, jasnym kształcie było na tyle ciepło, by nie musiała przejmować się otoczeniem. Zwyczajowym dla siebie rytuałem stuknęła w denko paczki cygarów, wysuwając ze środka jednego z nich, którego filtr w moment później wylądował między miękkimi wargami. Leżąc na tarasowych deskach z poduszka podsuniętą pod głowę, podwiniętą w górę bluza odsłaniająca brzuch i odpalonym papierosem odetchnęła głębiej. Tyle wystarczyło, by towarzysząca dziewczynie czarna bestia w końcu zaległa tuż obok, układając wielki pysk na szczupłym biodrze. Kto by pomyślał, że tak szybko wyrośnie.
| outfit, bez butów
@Warui Shin'ya
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Ye Lian and Raikatsuji Shiimaura szaleją za tym postem.
Pod podeszwami znoszonych butów chrzęściły zeschłe liście; lato w tym roku nie oszczędzało, ale Kinigami zawsze działało na zupełnie innych zasadach niż pozostałe rejony wyspy. Gęste korony drzew zamykały się nad głowami strudzonych wędrowców, pod baldachimem ciemnej zieleni utrzymując przyjemny chłód. Można było tylko dziękować za osłonę przed uporczywym słońcem, choć jego promienie, jakby w cały czas podejmowanych walkach, tu i ówdzie przebijały się między gałęziami, rzucając na glebę złote cętki. Shin, mijając jedną z migotliwie oświetlonych kor, dotknął pnia drzewa. Szorstkość przywodziła mu na myśl spróchniałe drewno, a gdy pamięć sięgała dalej, dotykała wspomnienia starej kładki, skrzypiącej w przeraźliwy sposób, gdy stawiał na niej kroki. Odsuwał żywy w obrazach i dźwiękach motyw, jak odsuwa się namolne psisko. Czyli bezskutecznie. Ilekroć odepchnął je, zaczerpując tchu, wracało ze zdwojoną siłą.
Idący tuż obok pies robił dokładnie tak samo, gdy zabawa przeistaczała się z lekkich zaczepek w furiacką bitwę o sznur albo badyl. Zatrzymanie nakręconego adrenaliną zwierzęcia zakrawało niemal o cud. Waga nie miała tu wiele do rzeczy, czterdzieści kilogramów masy nie stanowiło problemu dla wyrobionych fizyczną harówką ramion. Problem pojawiał się w chwili, w której pysk zakleszczał się - przypadkiem - na nadgarstku zamiast zabawce, a pazury, jedynie szukając oparcia, orały kolano. Gniew wywoływany bólem zawsze przechodził w sekundę po tym jak wybuchał w trzewiach. Shin zdawał sobie sprawę, że jego towarzyszka nad pewnymi reakcjami nie panuje; może zostać odpowiednio wyszkolona, zyskując dzięki temu nienaturalny rodzaj usłużnego spokoju, ale jeżeli przypadkiem, podczas durnych wygłupów, chapnie zębami nie to, co trzeba - sięgając wariacko nie za materiał lnianego warkocza a palce, które trzymają go kawałek dalej - nawet mimo wrzasków i uderzeń nie zrozumiałaby co zrobiła źle. Nie użył więc na niej ręki ani razu, nigdy też nie uświadczyła podniesienia głosu.
Robiła się namolna, bo do tego dopuścił.
Podobnie było z powracającym wspomnieniem. Gdyby wtedy zareagował inaczej, mózg nie próbowałby go zmuszać do notorycznej analizy. Czuł się jak usadzony przymusem widz przed starym telewizorem. Na ekranie migały kadry ze styczniowego wyjazdu. Miał być zwykłą wycieczką, chwilą na oddech, a przeobraził się w krępującą ciszę i odwracanie wzroku, choć znajdowali się przy jednym stole. Pulpit gasł, a potem odtwarzał na nowo jedno i to samo ujęcie, do znudzenia niemal. Szarość otoczenia, wściekły szum deszczu, pluszcząca pod kładką woda. Oddech na policzku i szarpnięcie za materiał ubrania; lekkie, ale wystarczające, by ramieniem uderzyć w barierę. Na jej powierzchni pojawiła się pierwsza rysa, a on tej rysy zdecydowanie nie rozumiał.
Miał zresztą wrażenie, że świat też stawia mu opór. Że choć doskonale znał już drogę do upchniętej w gąszczu Kinigami chaty, powietrze u jego kostek zaczynało się krystalizować, niemal gęstnieć do tworzywa lepkiej masy. Jak miód albo melasa. Odklejając trapera od podłoża równie dobrze mógł walczyć z szybkoschnącym klejem. Wiedział, że to tylko potwierdzało plotki szeptane po kątach. Las był nawiedzony - drżały głosy tuż przy uchu tej czy innej koleżanki. Im bliżej nocy, tym ciężej się wędruje. To klątwa. Ponoć rzuciła ją...
Może właśnie w tym problem.
Nie słyszał szelestu odbiegającej sarny, ani świergotu schowanych wśród liści ptaków. Nie było tnących skórę owadów. I nogi. One bolały cholernie - nie od kilometrowej trasy, ale od oporu, z którym musiał walczyć. Z każdą godziną coraz silniejszego, jakby wpierw kostki oplatała cienka nitka, co jakiś czas zrywająca się przy mocniejszym szarpnięciu, ale teraz ta nitka miała grubszy splot; stała się nie cieniutką pajęczą siecią a sznurkiem.
Machinalnie uniósł nadgarstek. Wraz z gwałtownym ruchem zgaszony wyświetlacz zajaśniał bielą godziny; maszerował już dobre trzy, o ile nie więcej przez efekt nałożony na Kinigami.
- Jeszcze jakieś pół godziny, Mittsu.
Ogon owczarka poruszył się na dźwięk imienia, ale pysk pozostał statyczny. Nos opadł ku ziemi, jakby suka zwęszyła dobry trop; może rzeczywiście tak było, może już na tym etapie dolatywały do niej nieznane wonie - dziewczyny i jej towarzysza.
Było zresztą coś swojskiego w widoku leżącej na tarasie Black; jej czerwonych włosów rozlanych po posadzce jak płynny rubin i tlącym się żarówiastą pomarańczą papierosie nim nie wysunęła go spomiędzy warg, po sekundzie wypuszczając szary obłok dymu. Nawet nie spostrzegł, kiedy minął czas ostatniego przebytego odcinka. Może tak naprawdę dotarł tu o wiele prędzej niż zakładał. Mięśnie miał spięte, bezustannie walczące o to, aby ustać w pionie. Klątwa kładła mu łapska na ramionach, próbowała swym ciężarem powalić na klęczki.
Po co?
By błagał o wybaczenie?
- Ze wszystkich nałogów wybrałaś najgorszy.
Powinien się przywitać albo od razu przeprosić. Wystrzelić z tłumaczeniem się, dlaczego tak długo nie odpowiadał, nie oddzwaniał, nie odpisywał, a jeżeli już, to szczątkowo i bez angażu. Powinien zrobić wszystko, aby pokazać skruchę, ale żadne słowa nie pasowały. Już i tak wielką zmianą było, że nie podszedł bliżej; stał w dziwnym oddaleniu, widząc dziewczynę - i z pewnością będąc widocznym dla niej - z rosłym psem za swoimi nogami. Zawsze ładował się tu jak do siebie, ale sytuacja z Salem była linią, która tworzyła odpowiedni dystans.
Bez zgody nie waż się przekroczyć granicy.
- Mogę wejść?
Idący tuż obok pies robił dokładnie tak samo, gdy zabawa przeistaczała się z lekkich zaczepek w furiacką bitwę o sznur albo badyl. Zatrzymanie nakręconego adrenaliną zwierzęcia zakrawało niemal o cud. Waga nie miała tu wiele do rzeczy, czterdzieści kilogramów masy nie stanowiło problemu dla wyrobionych fizyczną harówką ramion. Problem pojawiał się w chwili, w której pysk zakleszczał się - przypadkiem - na nadgarstku zamiast zabawce, a pazury, jedynie szukając oparcia, orały kolano. Gniew wywoływany bólem zawsze przechodził w sekundę po tym jak wybuchał w trzewiach. Shin zdawał sobie sprawę, że jego towarzyszka nad pewnymi reakcjami nie panuje; może zostać odpowiednio wyszkolona, zyskując dzięki temu nienaturalny rodzaj usłużnego spokoju, ale jeżeli przypadkiem, podczas durnych wygłupów, chapnie zębami nie to, co trzeba - sięgając wariacko nie za materiał lnianego warkocza a palce, które trzymają go kawałek dalej - nawet mimo wrzasków i uderzeń nie zrozumiałaby co zrobiła źle. Nie użył więc na niej ręki ani razu, nigdy też nie uświadczyła podniesienia głosu.
Robiła się namolna, bo do tego dopuścił.
Podobnie było z powracającym wspomnieniem. Gdyby wtedy zareagował inaczej, mózg nie próbowałby go zmuszać do notorycznej analizy. Czuł się jak usadzony przymusem widz przed starym telewizorem. Na ekranie migały kadry ze styczniowego wyjazdu. Miał być zwykłą wycieczką, chwilą na oddech, a przeobraził się w krępującą ciszę i odwracanie wzroku, choć znajdowali się przy jednym stole. Pulpit gasł, a potem odtwarzał na nowo jedno i to samo ujęcie, do znudzenia niemal. Szarość otoczenia, wściekły szum deszczu, pluszcząca pod kładką woda. Oddech na policzku i szarpnięcie za materiał ubrania; lekkie, ale wystarczające, by ramieniem uderzyć w barierę. Na jej powierzchni pojawiła się pierwsza rysa, a on tej rysy zdecydowanie nie rozumiał.
Miał zresztą wrażenie, że świat też stawia mu opór. Że choć doskonale znał już drogę do upchniętej w gąszczu Kinigami chaty, powietrze u jego kostek zaczynało się krystalizować, niemal gęstnieć do tworzywa lepkiej masy. Jak miód albo melasa. Odklejając trapera od podłoża równie dobrze mógł walczyć z szybkoschnącym klejem. Wiedział, że to tylko potwierdzało plotki szeptane po kątach. Las był nawiedzony - drżały głosy tuż przy uchu tej czy innej koleżanki. Im bliżej nocy, tym ciężej się wędruje. To klątwa. Ponoć rzuciła ją...
wiedźma.
Do tej wiedźmy się kierował i choć domyślał się, że to nie jej sprawka, a już tym bardziej, że cały chory motyw nie podlega jakiejś sile wyższej, która próbuje mu odradzić akurat tę drogę, to jednak się zawahał. Upchnięte w plecaku jedzenie i napoje nieoczekiwanie przybrały na wadze. Pies stale biegający po krzewach od jakiegoś czasu szedł bliżej niego, jakby ogarnięty wyczuwalnymi tylko dla niego obawami. Shin rozejrzał się wokół, ale plener zdawał się spokojny.Może właśnie w tym problem.
Nie słyszał szelestu odbiegającej sarny, ani świergotu schowanych wśród liści ptaków. Nie było tnących skórę owadów. I nogi. One bolały cholernie - nie od kilometrowej trasy, ale od oporu, z którym musiał walczyć. Z każdą godziną coraz silniejszego, jakby wpierw kostki oplatała cienka nitka, co jakiś czas zrywająca się przy mocniejszym szarpnięciu, ale teraz ta nitka miała grubszy splot; stała się nie cieniutką pajęczą siecią a sznurkiem.
Machinalnie uniósł nadgarstek. Wraz z gwałtownym ruchem zgaszony wyświetlacz zajaśniał bielą godziny; maszerował już dobre trzy, o ile nie więcej przez efekt nałożony na Kinigami.
- Jeszcze jakieś pół godziny, Mittsu.
Ogon owczarka poruszył się na dźwięk imienia, ale pysk pozostał statyczny. Nos opadł ku ziemi, jakby suka zwęszyła dobry trop; może rzeczywiście tak było, może już na tym etapie dolatywały do niej nieznane wonie - dziewczyny i jej towarzysza.
Było zresztą coś swojskiego w widoku leżącej na tarasie Black; jej czerwonych włosów rozlanych po posadzce jak płynny rubin i tlącym się żarówiastą pomarańczą papierosie nim nie wysunęła go spomiędzy warg, po sekundzie wypuszczając szary obłok dymu. Nawet nie spostrzegł, kiedy minął czas ostatniego przebytego odcinka. Może tak naprawdę dotarł tu o wiele prędzej niż zakładał. Mięśnie miał spięte, bezustannie walczące o to, aby ustać w pionie. Klątwa kładła mu łapska na ramionach, próbowała swym ciężarem powalić na klęczki.
Po co?
By błagał o wybaczenie?
- Ze wszystkich nałogów wybrałaś najgorszy.
Powinien się przywitać albo od razu przeprosić. Wystrzelić z tłumaczeniem się, dlaczego tak długo nie odpowiadał, nie oddzwaniał, nie odpisywał, a jeżeli już, to szczątkowo i bez angażu. Powinien zrobić wszystko, aby pokazać skruchę, ale żadne słowa nie pasowały. Już i tak wielką zmianą było, że nie podszedł bliżej; stał w dziwnym oddaleniu, widząc dziewczynę - i z pewnością będąc widocznym dla niej - z rosłym psem za swoimi nogami. Zawsze ładował się tu jak do siebie, ale sytuacja z Salem była linią, która tworzyła odpowiedni dystans.
Bez zgody nie waż się przekroczyć granicy.
- Mogę wejść?
ubiór; zwykłe, ciemne spodnie; na prawym ramieniu plecak;
na stopach czarne trapery, co by się nie wyjebał na prostej linii;
@Hecate Shirshu Black
na stopach czarne trapery, co by się nie wyjebał na prostej linii;
Ye Lian and Hecate Black szaleją za tym postem.
Zasypiała. Bardzo powoli i z początkowymi oporami, lecz wymęczony insomnią organizm na spotkaniu z wygodą psiego ciała i ciepłem padającego słońca wydawał się trafić w te nieliczne okoliczności, które pozwalały na chwile odpoczynku. Ręką w której dzierżyła papierosa i którą co jakiś czas podsuwała pod twarz stała się dziwnie ciężka, jakby opuściły ją wszelkie siły z którymi na ten taras w ogóle szła. Dotychczas wbite w przestrzeń poza tarasem oczy znikały pod leniwie opadającymi powiekami.
Czarne uszy leżącego tuż obok wilczura drgnęły nagle, wyłapując dźwięki, których dziewczyna nie miała prawa zarejestrować nawet w snach. Wielki łeb poderwał się znad łap, wypatrując czegoś między drzewami. Długi ogon szurnął po posadzce, czystym przypadkiem przemykając po odsłoniętej skórze właścicielki; nagły kontakt rozwarł szeroko powieki, filtr wypadł spomiędzy palców, szczęśliwie lądując w przygotowanej wcześniej popielniczce. Nawet jeśli nie miał prawa jej odpowiedzieć, to posłała psu pytające spojrzenie, zaraz też spoglądając tam, gdzie coś podchwyciło jego zainteresowanie. Nie musiała długo czekać, by czworonożny towarzysz podniósł smukłe ciało, z postawionymi na sztorc uszami wypatrując wyłaniającej się spomiędzy krzewów sylwetki. Skoro jednak nie reagował natychmiastową agresją, to Black odrzuciła wszelkie spięcia na bok, rozluźniła mięśnie, odetchnęła krótko, z irytująca świadomością zdając sobie sprawę, że gdyby nie to, mogłaby skorzystać z chwili drzemki. Zdecydowanie potrzebowała snu.
Dobyła z paczki kolejnego papierosa, odpalając go gdy tylko do uszu dotarły pierwsze pęknięcia niknących pod wojskowym obuwiem gałązek. Barwne ślepia zmrużyły się wówczas, a szary dym przesłonił urodziwą twarz.
Podniosła się w końcu do pozycji siedzącej, luźno wspierając jedną z dłoni za plecami dla utrzymania wygody. Dotychczas podwinięta pod linię górnej części bielizny bluza opadła powoli w dół, osłaniając przed leśnym światem gładką skórę brzucha pokrytą licznymi tatuażami.
W końcu na niego spojrzała. Nic się nie zmienił, wyglądał tam samo jak w styczniu, gdy stali naprzeciwko siebie wymieniając słowa, które może lepiej, by wcale wtedy nie padły. Nie była w stanie określić co tak naprawdę czuła, minęło w końcu... ile? Zbyt długo, nie chciała nawet o tym myśleć. W zasadzie to nie chciała myśleć o niczym, ale tak znajomy obraz jego lica i obecność, która niemal biła ciepłem mimo dzielącej ich odległości sprawiała, że oparte na drewniane podłodze palce stuliły się w pięść. Stojący tuż obok pies musiał wyczuć nastrój dziewczyny, bo naraz opuścił łeb niżej, jedną z łap przesuwając niezauważalnie do przodu. Był wielki, ogromny wręcz. Gdy siedziała, to nad nią górował, a nie był przecież jeszcze nawet dorosły. Wiedziała, że wytrzaśnięte przez Fionę szczenię nie miało prawa należeć do spokojnego świata znanego przez normalnych ludzi.
– To rodzinny nawyk – odparła bez cienia emocji znaczącego głos. Kolejne słowa otoczył jedynie kłąb wydmuchiwanego akurat dymu. – I świadomy wybór.
Nie rozumiała skąd ten nagły przytyk, paliła wszak nie od dziś i niejednokrotnie widział ją wyłuskującą z ubrania jedną i tą samą markę, którą sobie upatrzyła ze wszystkich oferowanych przez Japonię. Wilgoć wysuniętego języka naznaczyła miękkie wargi wiedźmy, gdy szukała odpowiednich słów. Było coś spokojnego w postaci stojącego naprzeciwko chłopaka, w promieniach słońca, które drobnymi plamami osiadały na ubraniu, na rdzawych włosach, uwydatniały naznaczone piegami policzki, podkreślały błysk jasnych ślepi. Normalnie, gdyby nie sytuacja, która zaistniała między ich dwójką już dawno odrzuciłaby trzymaną fajkę na bok, byleby tylko do niego podejść i opleść wątłe ramiona wokół torsu, wtulić twarz w materiał koszulki, czekać, aż osobliwy zapach perfum, które tak lubiła uderzy w nos. A jednak trwała w miejscu nieprzerwanie, niemal nieruchomo.
– Jak myślisz? – spytała, ale słowa nie padły w kierunku yurei. Dwubarwny, teraz nieco zmatowiały wzrok wiedźmy padł na czujnego wilczaka. – Może wejść? Pamiętaj, że nie wpuszczamy obcych do domu – Rozmawiała z czworonogiem, lecz przytyk był jasny, nie do pomylenia. Dało się to wyczuć w tonie tak chłodnym, że opadała ciążąca w powietrzu duchota.
Pies długo jeszcze stał ciężko, jak marmurowy posąg nie do zdarcia. W końcu jednak prychnął krótko pod nosem, może zrezygnował z uczestnictwa w walce między ich dwójką, a może podjął decyzję, odnajdując w odmętach pamięci znajomą posturę. Przeszedł jedynie obok Black, odnajdując sobie miejsce na odpoczynek gdzieś obok niej, w miejscu, które przykrywał cień. Westchnęła tylko w odpowiedzi, machając bezwiednie dłonią w ramach... czego tak właściwie? Rezygnacji? Przyzwolenia? Sama nie była pewna. Wściekła czy nie, przybita czy zdradzona, chciała choć poznać powód, usłyszeć jakiekolwiek wyjaśnienia.
– Kawy? Herbaty? ... – pauza. – Arszeniku?
@Warui Shin'ya
Czarne uszy leżącego tuż obok wilczura drgnęły nagle, wyłapując dźwięki, których dziewczyna nie miała prawa zarejestrować nawet w snach. Wielki łeb poderwał się znad łap, wypatrując czegoś między drzewami. Długi ogon szurnął po posadzce, czystym przypadkiem przemykając po odsłoniętej skórze właścicielki; nagły kontakt rozwarł szeroko powieki, filtr wypadł spomiędzy palców, szczęśliwie lądując w przygotowanej wcześniej popielniczce. Nawet jeśli nie miał prawa jej odpowiedzieć, to posłała psu pytające spojrzenie, zaraz też spoglądając tam, gdzie coś podchwyciło jego zainteresowanie. Nie musiała długo czekać, by czworonożny towarzysz podniósł smukłe ciało, z postawionymi na sztorc uszami wypatrując wyłaniającej się spomiędzy krzewów sylwetki. Skoro jednak nie reagował natychmiastową agresją, to Black odrzuciła wszelkie spięcia na bok, rozluźniła mięśnie, odetchnęła krótko, z irytująca świadomością zdając sobie sprawę, że gdyby nie to, mogłaby skorzystać z chwili drzemki. Zdecydowanie potrzebowała snu.
Dobyła z paczki kolejnego papierosa, odpalając go gdy tylko do uszu dotarły pierwsze pęknięcia niknących pod wojskowym obuwiem gałązek. Barwne ślepia zmrużyły się wówczas, a szary dym przesłonił urodziwą twarz.
Podniosła się w końcu do pozycji siedzącej, luźno wspierając jedną z dłoni za plecami dla utrzymania wygody. Dotychczas podwinięta pod linię górnej części bielizny bluza opadła powoli w dół, osłaniając przed leśnym światem gładką skórę brzucha pokrytą licznymi tatuażami.
W końcu na niego spojrzała. Nic się nie zmienił, wyglądał tam samo jak w styczniu, gdy stali naprzeciwko siebie wymieniając słowa, które może lepiej, by wcale wtedy nie padły. Nie była w stanie określić co tak naprawdę czuła, minęło w końcu... ile? Zbyt długo, nie chciała nawet o tym myśleć. W zasadzie to nie chciała myśleć o niczym, ale tak znajomy obraz jego lica i obecność, która niemal biła ciepłem mimo dzielącej ich odległości sprawiała, że oparte na drewniane podłodze palce stuliły się w pięść. Stojący tuż obok pies musiał wyczuć nastrój dziewczyny, bo naraz opuścił łeb niżej, jedną z łap przesuwając niezauważalnie do przodu. Był wielki, ogromny wręcz. Gdy siedziała, to nad nią górował, a nie był przecież jeszcze nawet dorosły. Wiedziała, że wytrzaśnięte przez Fionę szczenię nie miało prawa należeć do spokojnego świata znanego przez normalnych ludzi.
– To rodzinny nawyk – odparła bez cienia emocji znaczącego głos. Kolejne słowa otoczył jedynie kłąb wydmuchiwanego akurat dymu. – I świadomy wybór.
Nie rozumiała skąd ten nagły przytyk, paliła wszak nie od dziś i niejednokrotnie widział ją wyłuskującą z ubrania jedną i tą samą markę, którą sobie upatrzyła ze wszystkich oferowanych przez Japonię. Wilgoć wysuniętego języka naznaczyła miękkie wargi wiedźmy, gdy szukała odpowiednich słów. Było coś spokojnego w postaci stojącego naprzeciwko chłopaka, w promieniach słońca, które drobnymi plamami osiadały na ubraniu, na rdzawych włosach, uwydatniały naznaczone piegami policzki, podkreślały błysk jasnych ślepi. Normalnie, gdyby nie sytuacja, która zaistniała między ich dwójką już dawno odrzuciłaby trzymaną fajkę na bok, byleby tylko do niego podejść i opleść wątłe ramiona wokół torsu, wtulić twarz w materiał koszulki, czekać, aż osobliwy zapach perfum, które tak lubiła uderzy w nos. A jednak trwała w miejscu nieprzerwanie, niemal nieruchomo.
– Jak myślisz? – spytała, ale słowa nie padły w kierunku yurei. Dwubarwny, teraz nieco zmatowiały wzrok wiedźmy padł na czujnego wilczaka. – Może wejść? Pamiętaj, że nie wpuszczamy obcych do domu – Rozmawiała z czworonogiem, lecz przytyk był jasny, nie do pomylenia. Dało się to wyczuć w tonie tak chłodnym, że opadała ciążąca w powietrzu duchota.
Pies długo jeszcze stał ciężko, jak marmurowy posąg nie do zdarcia. W końcu jednak prychnął krótko pod nosem, może zrezygnował z uczestnictwa w walce między ich dwójką, a może podjął decyzję, odnajdując w odmętach pamięci znajomą posturę. Przeszedł jedynie obok Black, odnajdując sobie miejsce na odpoczynek gdzieś obok niej, w miejscu, które przykrywał cień. Westchnęła tylko w odpowiedzi, machając bezwiednie dłonią w ramach... czego tak właściwie? Rezygnacji? Przyzwolenia? Sama nie była pewna. Wściekła czy nie, przybita czy zdradzona, chciała choć poznać powód, usłyszeć jakiekolwiek wyjaśnienia.
– Kawy? Herbaty? ... – pauza. – Arszeniku?
@Warui Shin'ya
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Warui Shin'ya and Ye Lian szaleją za tym postem.
Miał w sobie drzazgi wspomnień, naruszane byle słowem. To rodzinny nawyk - powiedziała, nieświadomie trącając jedną z zadr. Poczuł impuls, gwałtowne szczypnięcie bólu tam, gdzie odezwała się pamięć. Podsunęła pod zmysły szelest ulewy i skrzypienie drewnianej kładki, prawie fizycznie czuł powietrze wypełnione chlorem zbliżającej się burzy. Przypomniała bezceremonialny dotyk ciotki Hecate i potężny stół ustawiony w kuchni, zawalony słoikami, miseczkami, kwiatami, ziołami. Stary gmach przycupnięty na wzgórzu, pod wiekowym drzewem o rozłożystej koronie, którego cień koił nerwy, ale w styczniu był tylko dziesiątkami powyginanych chorobą upiornych, drewnianych palców. Salem dalej gdzieś tutaj było; jako marna kopia, źle odbita kalka. Kinigami nie miało w sobie tak amerykańskiej scenerii, bardziej czuć tu było mity niż paranormalne zjawiska. A jednak, kiedy usłyszał głos dziewczyny, pokręcił tylko głową.
- Zauważyłem - przytaknął, nie kryjąc poddaństwa w tej kwestii. Nie paliła od wczoraj, nie od wczoraj też o tym wiedział. Zaczął jednak pierwszy lepszy temat, taki, który nawinął mu się, gdy na nią spojrzał. Nawet nie krył niezręczności, pozwalając, by odbiła się w jasnych rogówkach, sięgnęła w błysku czerni źrenic. Zdawało się nawet, że nałóg Black nagle mu jakoś wadził. Po tonie głosu dało się wyczuć wyrzut, niezbyt intensywny, ale wystarczający, by zdać sobie sprawę, że coś było nie tak.
Może nawet wszystko.
Od stycznia minęło ponad pół roku; końcówka zimowego wyjazdu minęła w napięciu. Niepotrzebne etapy rozsierdzenia, w nieskutecznych próbach rozładowywane przez gospodynię domu. Po nich nastąpiła sekwencja, do której źle się przyznawać. Shin wiedział doskonale, że to on był tym, który zatrzasnął bramy. Założył rygiel i odciął się, nie słuchając głosu dobiegającego z drugiej strony. Chciał przyznać się, że stchórzył i schrzanił, zachował jak ostatni kretyn odwracając wzrok, jakby cokolwiek się między nimi zmieniło - a jednak kiedy rozchylił usta nic się z nim nie wydobyło. Skrzywił zaraz wargi, zaciskając je, pozwalając na to, aby Hecate snuła własne przedstawienie.
Miała prawo być zła, miała zatem również szansę, by się odegrać i skorzystała z niej. Warui przyglądał się jak kobieta skupia uwagę na psie, jak zaczyna jednostronną dyskusję.
Kazała czekać na zewnątrz, nie dając aluzji, że może wejść na taras. Nie oponował, doskonale wiedząc, że w pewien chory sposób zasługiwał na gorsze traktowanie. Tylko brwi lekko się zmarszczyły wykazując buntowniczą naturę, tłumioną czymś, co poboczni określiliby poczuciem winy. Nie sprowokowało go ani przedłużanie tej niewygodnej chwili, ani ostateczne, pełne rezygnacji westchnienie. Przyjął nawet jej sarkastyczne pytanie, jedynie kręcąc głową.
- Mam uczulenie na arszenik - rzucił w przestrzeń. Marny żart nie miał w sobie żadnego dowcipnego podszycia; było na to zbyt niewygodnie. We własnej skórze czuł się obco, była za mała, za ciasna. Wykonując pierwsze kroki ku chacie Black miał wrażenie, że posturą przeobraził się w coś niekształtnego, co gramoliło się naprzód kompletnie niezgrabnie.
Tylko idący tuż przy nodze owczarek utwierdzał go w przekonaniu, że nijak się nie zmienił; pies by to zauważył, zareagował w widoczny sposób, instynktownie biorąc na ambit zadanie, by poinformować cały świat o wszelkich niepasujących detalach. Poruszał się jednak naturalnie, drgając sterczącymi uszami, śledząc spojrzeniem nową dla siebie osobę. Szorstkie włosie podpalanej maści co jakiś czas ocierało się o udo chłopaka. Pies wykonał tylko dwa ruchy więcej, po sekundzie orientując się, że właściciel zatrzymał się tuż przed stopniami na taras.
- Może być więc herbata. - Zamknięte na pasie plecaka palce zacisnęły się mocniej. - Jest chyba dobra do rozmów.
Lepsza niż kawa tuż przed zmierzchem i zdecydowanie mniej inwazyjna niż trutka spijana w pełnej premedytacji. Kusiło w jakiś niemoralny sposób, aby powiedzieć Hecate, że jeżeli doda do naparu śmiercionośną kroplę, wypije ją tak czy siak. Ponieważ znał już system rządzący światem. Ponieważ po pierwszej śmierci i tak następowały kolejne. Ponieważ był gotowy na jej wiedźmi humor i bestialskie zapędy i nawet nie był w stanie się na to złościć.
W porównaniu do niej.
Westchnął ulegle, rozkładając nagle ramiona, jakby mówił: daj spokój...
Zamiast tego wymamrotał tylko bezwolne:
- Dobra, przepraszam. Naprawdę. - I zanim zdążył ugryźć się w język: co mam zrobić, żebyś przestała mnie traktować jak niechcianego, obcego gościa?
- Zauważyłem - przytaknął, nie kryjąc poddaństwa w tej kwestii. Nie paliła od wczoraj, nie od wczoraj też o tym wiedział. Zaczął jednak pierwszy lepszy temat, taki, który nawinął mu się, gdy na nią spojrzał. Nawet nie krył niezręczności, pozwalając, by odbiła się w jasnych rogówkach, sięgnęła w błysku czerni źrenic. Zdawało się nawet, że nałóg Black nagle mu jakoś wadził. Po tonie głosu dało się wyczuć wyrzut, niezbyt intensywny, ale wystarczający, by zdać sobie sprawę, że coś było nie tak.
Może nawet wszystko.
Od stycznia minęło ponad pół roku; końcówka zimowego wyjazdu minęła w napięciu. Niepotrzebne etapy rozsierdzenia, w nieskutecznych próbach rozładowywane przez gospodynię domu. Po nich nastąpiła sekwencja, do której źle się przyznawać. Shin wiedział doskonale, że to on był tym, który zatrzasnął bramy. Założył rygiel i odciął się, nie słuchając głosu dobiegającego z drugiej strony. Chciał przyznać się, że stchórzył i schrzanił, zachował jak ostatni kretyn odwracając wzrok, jakby cokolwiek się między nimi zmieniło - a jednak kiedy rozchylił usta nic się z nim nie wydobyło. Skrzywił zaraz wargi, zaciskając je, pozwalając na to, aby Hecate snuła własne przedstawienie.
Miała prawo być zła, miała zatem również szansę, by się odegrać i skorzystała z niej. Warui przyglądał się jak kobieta skupia uwagę na psie, jak zaczyna jednostronną dyskusję.
Kazała czekać na zewnątrz, nie dając aluzji, że może wejść na taras. Nie oponował, doskonale wiedząc, że w pewien chory sposób zasługiwał na gorsze traktowanie. Tylko brwi lekko się zmarszczyły wykazując buntowniczą naturę, tłumioną czymś, co poboczni określiliby poczuciem winy. Nie sprowokowało go ani przedłużanie tej niewygodnej chwili, ani ostateczne, pełne rezygnacji westchnienie. Przyjął nawet jej sarkastyczne pytanie, jedynie kręcąc głową.
- Mam uczulenie na arszenik - rzucił w przestrzeń. Marny żart nie miał w sobie żadnego dowcipnego podszycia; było na to zbyt niewygodnie. We własnej skórze czuł się obco, była za mała, za ciasna. Wykonując pierwsze kroki ku chacie Black miał wrażenie, że posturą przeobraził się w coś niekształtnego, co gramoliło się naprzód kompletnie niezgrabnie.
Tylko idący tuż przy nodze owczarek utwierdzał go w przekonaniu, że nijak się nie zmienił; pies by to zauważył, zareagował w widoczny sposób, instynktownie biorąc na ambit zadanie, by poinformować cały świat o wszelkich niepasujących detalach. Poruszał się jednak naturalnie, drgając sterczącymi uszami, śledząc spojrzeniem nową dla siebie osobę. Szorstkie włosie podpalanej maści co jakiś czas ocierało się o udo chłopaka. Pies wykonał tylko dwa ruchy więcej, po sekundzie orientując się, że właściciel zatrzymał się tuż przed stopniami na taras.
- Może być więc herbata. - Zamknięte na pasie plecaka palce zacisnęły się mocniej. - Jest chyba dobra do rozmów.
Lepsza niż kawa tuż przed zmierzchem i zdecydowanie mniej inwazyjna niż trutka spijana w pełnej premedytacji. Kusiło w jakiś niemoralny sposób, aby powiedzieć Hecate, że jeżeli doda do naparu śmiercionośną kroplę, wypije ją tak czy siak. Ponieważ znał już system rządzący światem. Ponieważ po pierwszej śmierci i tak następowały kolejne. Ponieważ był gotowy na jej wiedźmi humor i bestialskie zapędy i nawet nie był w stanie się na to złościć.
W porównaniu do niej.
Westchnął ulegle, rozkładając nagle ramiona, jakby mówił: daj spokój...
Zamiast tego wymamrotał tylko bezwolne:
- Dobra, przepraszam. Naprawdę. - I zanim zdążył ugryźć się w język: co mam zrobić, żebyś przestała mnie traktować jak niechcianego, obcego gościa?
Ye Lian and Hecate Black szaleją za tym postem.
Mrużone w nieodgadnionym odczucia ślepia wierciły dziurę w brzuchu stojącego naprzeciwko chłopaka. Gdyby mogła wyżłobić w nim liczne otwory, zapewne nawet by się nie zawahała. Już na pierwszy rzut oka widać było, że kierowała nią złość; kryły ją w sobie nie tylko krótkie gesty, ale i nieprzychylne spojrzenie. Nawet stojący tuż obok owczarek, wobec którego normalnie poczułaby miłość już w pierwszej sekundzie spotkania nie sprawił, że na bladym licu zawitał choć cień uśmiechu.
Miała nadzieję, że strzepując wypaloną część papierosa pozbędzie się również buzujących emocji lecz tak się nie stało. Głębszy wdech wypełnił płuca świeżym, leśnym powietrzem, a zapach tytoniu, leżącego obok psa i okolicznych drzew oraz krzewów uderzyły naraz w nos. To już nieco ją uspokoiło. Zdołała poskładać w głowie odpowiednie słowa, przemyśleć kolejny krok. Nie zamierzała przecież – nawet jeśli kusiło – do końca rozmowy zarzucać go jedynie uszczypliwościami. wówczas próba podjęcia jakiejkolwiek rozmowy minęłaby się z celem, posiadłaby równie wiele sensu co wymiana argumentów w obrażonym przedszkolakiem.
– Mam uczulenie na arszenik.
Nie skomentowała słów w żaden sposób, nawet żaden z mięśni nie poruszył się wtedy na twarzy Black. Nie była pod wrażeniem marnej próby żartu, w zasadzie to nie była w ogóle pewna co chciał tą odpowiedzią osiągnąć. Jedyną reakcją na jaką mógł wówczas liczyć było zgaszenie niedopałka w stojącej tuż obok popielniczce. Wyobraźnia podpowiadała, że gdyby tylko dziewczyna miała więcej siły, w miejscu gaszonego peta powstałaby dziura.
Skinęła tylko krótko głową, podnosząc się z gracją kotki; nagły ruch uniósł wpierw łeb leżącego niedaleko wilczaka, później resztę ciała, gdy ruszył w ślad za właścicielkę, najwyraźniej mając już w nawyku podążanie za nią krok w krok. Po zniknięciu w mroku korytarza jedynie dźwięk uderzających w drewnianą podłogę pazurów był jakimkolwiek dowodem na to, że oboje nie rozpłynęli się w powietrzu. Stopy wstrzymały marsz przy blacie w kuchni, wówczas przez wypełnioną milionem pytań czaszkę przemknęła myśl, czy aby na pewno arszenik nie był złym pomysłem. Zaraz pokręciła jednak głową z kolejnym westchnieniem zdobiącym usta. Ręce samoistnie zabrały się za pracę, przygotowując napar z przygotowanych przez siebie składników – w kubku wylądowały jakieś suszone owoce, drobne listki mieszczące się na opuszku palca i te większe niemal dorównujące rozcapierzonej dłoni. Gorąc wody chlusnął w przygotowaną porcelanę z delikatnością, którą zawsze przygotowywała napoje; w tej osobliwej chacie na samym środku Kinigami nie uświadczyło się czegoś tak trywialnego, jak gotowa herbata w saszetce. Wystarczyła krótka chwila, by pomieszczenie wypełniły nowe, przeplatające się ze sobą w zawiłym acz sensownym tańcu wonie – biły od pęczniejącego od wody kandyzowanego pomelo, suszonego jabłka, pomarańczy z dopełniającym całości aromatem zielonej herbaty. Stojący tuż obok Fornax tylko raz trącił rękę właścicielki, gdy ta na zbyt długo wbiła wzrok w wirujące we wrzątku liście. Podrapała go zaraz za czarnym uchem i złapawszy za ucho kubka udała się w drogę powrotną.
Przygotowany napar postawiła na stoliku, na którym zaraz wylądowała również jej własna herbata, dawno już przez nią zapomniana. To w niczym nie przeszkadzało i tak zamierzała ją wypić. Wzrok poniósł się w końcu na yurei zaś ręce zaplotły na piersi jakoby w oczekiwaniu. Patrzyła na niego z delikatnie uniesioną brwią, zastanawiając się, czy zamierzał spędzić przed schodami całe to felerne spotkanie, czy chciał rozmawiać z dystansem jak dwójka sąsiadów obmawiająca najnowsze plotki przez płot. Nawet jeśli rozumiała, że mógł kierować nim stres czy zakłopotanie, to nie zrobiła nic by pomóc w ukojeniu tych odczuć. Taksowała go tylko wyczekującym spojrzeniem.
Problem w tym, że gdy w końcu zaczął mówić, krew w Hecate zawrzała; jeszcze chwila a gorąc rozpierający żyły spopieliłby tkanki na popiół a skóra zapłonęła czerwienią równie intensywną, co opadające aż za biodra fale długich włosów. Nie kryła złości, ta od razu naznaczyła jasną twarz skazami irytacji.
– Oh, przepraszam jaśnie pana, że poczuł się odrzuconym i niechcianym gościem. Nie sądziłam, że powinnam wyprawić przyjęcie powitalne z balonami i konfetti po pół roku pierdolonego milczenia – Niski warkot opleciony wokół głosu Black był dziwny, tak do niej niepasujący. Nigdy nie podnosiła głosu, co tu o wulgaryzmach mówić. Musiała rzeczywiście gotować się od środka, skoro doszło do takiej zmiany w słowach; jadem tak skrupulatnie wplecionym między zgłoski mogłaby zawstydzić niejednego śmiertelnego węża. Nie wiedzieć kiedy znalazła się tuż przy nim, ledwie schodek czy dwa wyżej, by patrzeć mu prosto w oczy. Fale czerwonych kosmyków na krótki moment uniosły się abstrakcyjnie w powietrzu, by zaraz opaść z powrotem na plecy. Wycelowany w sam środek piersi palec był jak wystrzał oskarżenia. – Sześć miesięcy miałeś w dupie moje wiadomości, telefony, jakiekolwiek próby kontaktu i mnie samą. Bezczelnie powiedziałeś mi w Salem, że to nie ja jestem problemem, żeby zaraz po powrocie udowodnić, że od początku miałam cholerną rację. Jak to było? Nie zostawiłbyś mnie? Nie wierzę, że byłam na tyle głupia by pomyśleć, że cokolwiek dla ciebie znaczę – zaśmiała się wówczas, zwyczajnie nie była w stanie powstrzymać paskudnego parsknięcia rozdzierającego nagle ściśnięte gardło. – Pierdol się, wiesz?
Była roztrzęsiona, nie trzeba było otwierać trzeciego oka by to zauważyć. Głos i spojrzenie miała wściekłe, pełne wyrzuty, ale wystarczyła odrobina uwagi by zauważyć, że w pewnym momencie miękkie wargi zadrgały niebezpiecznie a w kolorowych tęczówkach migotał smutek. Nagle pożałowała zrobienia mu herbaty. Może trzeba było zakończyć tę rozmowę i całe spotkanie nim w ogóle się zaczęły.
@Warui Shin'ya
Miała nadzieję, że strzepując wypaloną część papierosa pozbędzie się również buzujących emocji lecz tak się nie stało. Głębszy wdech wypełnił płuca świeżym, leśnym powietrzem, a zapach tytoniu, leżącego obok psa i okolicznych drzew oraz krzewów uderzyły naraz w nos. To już nieco ją uspokoiło. Zdołała poskładać w głowie odpowiednie słowa, przemyśleć kolejny krok. Nie zamierzała przecież – nawet jeśli kusiło – do końca rozmowy zarzucać go jedynie uszczypliwościami. wówczas próba podjęcia jakiejkolwiek rozmowy minęłaby się z celem, posiadłaby równie wiele sensu co wymiana argumentów w obrażonym przedszkolakiem.
– Mam uczulenie na arszenik.
Nie skomentowała słów w żaden sposób, nawet żaden z mięśni nie poruszył się wtedy na twarzy Black. Nie była pod wrażeniem marnej próby żartu, w zasadzie to nie była w ogóle pewna co chciał tą odpowiedzią osiągnąć. Jedyną reakcją na jaką mógł wówczas liczyć było zgaszenie niedopałka w stojącej tuż obok popielniczce. Wyobraźnia podpowiadała, że gdyby tylko dziewczyna miała więcej siły, w miejscu gaszonego peta powstałaby dziura.
Skinęła tylko krótko głową, podnosząc się z gracją kotki; nagły ruch uniósł wpierw łeb leżącego niedaleko wilczaka, później resztę ciała, gdy ruszył w ślad za właścicielkę, najwyraźniej mając już w nawyku podążanie za nią krok w krok. Po zniknięciu w mroku korytarza jedynie dźwięk uderzających w drewnianą podłogę pazurów był jakimkolwiek dowodem na to, że oboje nie rozpłynęli się w powietrzu. Stopy wstrzymały marsz przy blacie w kuchni, wówczas przez wypełnioną milionem pytań czaszkę przemknęła myśl, czy aby na pewno arszenik nie był złym pomysłem. Zaraz pokręciła jednak głową z kolejnym westchnieniem zdobiącym usta. Ręce samoistnie zabrały się za pracę, przygotowując napar z przygotowanych przez siebie składników – w kubku wylądowały jakieś suszone owoce, drobne listki mieszczące się na opuszku palca i te większe niemal dorównujące rozcapierzonej dłoni. Gorąc wody chlusnął w przygotowaną porcelanę z delikatnością, którą zawsze przygotowywała napoje; w tej osobliwej chacie na samym środku Kinigami nie uświadczyło się czegoś tak trywialnego, jak gotowa herbata w saszetce. Wystarczyła krótka chwila, by pomieszczenie wypełniły nowe, przeplatające się ze sobą w zawiłym acz sensownym tańcu wonie – biły od pęczniejącego od wody kandyzowanego pomelo, suszonego jabłka, pomarańczy z dopełniającym całości aromatem zielonej herbaty. Stojący tuż obok Fornax tylko raz trącił rękę właścicielki, gdy ta na zbyt długo wbiła wzrok w wirujące we wrzątku liście. Podrapała go zaraz za czarnym uchem i złapawszy za ucho kubka udała się w drogę powrotną.
Przygotowany napar postawiła na stoliku, na którym zaraz wylądowała również jej własna herbata, dawno już przez nią zapomniana. To w niczym nie przeszkadzało i tak zamierzała ją wypić. Wzrok poniósł się w końcu na yurei zaś ręce zaplotły na piersi jakoby w oczekiwaniu. Patrzyła na niego z delikatnie uniesioną brwią, zastanawiając się, czy zamierzał spędzić przed schodami całe to felerne spotkanie, czy chciał rozmawiać z dystansem jak dwójka sąsiadów obmawiająca najnowsze plotki przez płot. Nawet jeśli rozumiała, że mógł kierować nim stres czy zakłopotanie, to nie zrobiła nic by pomóc w ukojeniu tych odczuć. Taksowała go tylko wyczekującym spojrzeniem.
Problem w tym, że gdy w końcu zaczął mówić, krew w Hecate zawrzała; jeszcze chwila a gorąc rozpierający żyły spopieliłby tkanki na popiół a skóra zapłonęła czerwienią równie intensywną, co opadające aż za biodra fale długich włosów. Nie kryła złości, ta od razu naznaczyła jasną twarz skazami irytacji.
– Oh, przepraszam jaśnie pana, że poczuł się odrzuconym i niechcianym gościem. Nie sądziłam, że powinnam wyprawić przyjęcie powitalne z balonami i konfetti po pół roku pierdolonego milczenia – Niski warkot opleciony wokół głosu Black był dziwny, tak do niej niepasujący. Nigdy nie podnosiła głosu, co tu o wulgaryzmach mówić. Musiała rzeczywiście gotować się od środka, skoro doszło do takiej zmiany w słowach; jadem tak skrupulatnie wplecionym między zgłoski mogłaby zawstydzić niejednego śmiertelnego węża. Nie wiedzieć kiedy znalazła się tuż przy nim, ledwie schodek czy dwa wyżej, by patrzeć mu prosto w oczy. Fale czerwonych kosmyków na krótki moment uniosły się abstrakcyjnie w powietrzu, by zaraz opaść z powrotem na plecy. Wycelowany w sam środek piersi palec był jak wystrzał oskarżenia. – Sześć miesięcy miałeś w dupie moje wiadomości, telefony, jakiekolwiek próby kontaktu i mnie samą. Bezczelnie powiedziałeś mi w Salem, że to nie ja jestem problemem, żeby zaraz po powrocie udowodnić, że od początku miałam cholerną rację. Jak to było? Nie zostawiłbyś mnie? Nie wierzę, że byłam na tyle głupia by pomyśleć, że cokolwiek dla ciebie znaczę – zaśmiała się wówczas, zwyczajnie nie była w stanie powstrzymać paskudnego parsknięcia rozdzierającego nagle ściśnięte gardło. – Pierdol się, wiesz?
Była roztrzęsiona, nie trzeba było otwierać trzeciego oka by to zauważyć. Głos i spojrzenie miała wściekłe, pełne wyrzuty, ale wystarczyła odrobina uwagi by zauważyć, że w pewnym momencie miękkie wargi zadrgały niebezpiecznie a w kolorowych tęczówkach migotał smutek. Nagle pożałowała zrobienia mu herbaty. Może trzeba było zakończyć tę rozmowę i całe spotkanie nim w ogóle się zaczęły.
@Warui Shin'ya
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Warui Shin'ya and Ye Lian szaleją za tym postem.
Zachował dystans; znał się na ogniu wystarczająco dobrze, aby wiedzieć, kiedy mógł go dotkliwie sparzyć. Obydwoje nie bez powodu zostali naznaczeni jarzmem genetyki i choć barwa pasm Hecate zdawała się bardziej krwista niż płomienna, wciąż łatwo ją było przyrównać do niszczycielskiego żywiołu. Mogła kryć się za maską próżnej obojętności, wkładać w swoje gesty nadmiar ładunku emocjonalnego, mogła omijać go percepcją, jakby w ogóle nie istniał. Niczego to nie zmieniało, bo tak czy inaczej nie w smak mu było, by nabawić się jątrzących ran, nabytych w próbach złapania w rękę rozżarzonego ostrza jej pretensji.
Utrzymana bezpieczna pozycja nie miała więc nic wspólnego ze strachem, nawet jeżeli przez twarz Shin'yi co jakiś czas przedzierał się impuls nerwowych tików. Mrużył gwałtowniej oczy, krzywił kącik wyjątkowo niezasłoniętych ust. Zdawał się jedynie czekać, przecząc nabuzowanej naturze swojej charakterności. Co mu jednak pozostało w obliczu rozsierdzenia Black? Nie musiała nic mówić, aby czuć było w powietrzu elektryzującą złość - furia przeskakiwała spięciami między jednym i drugim atomem, trafiając do niego z całą prawdziwością. W pewnym momencie, nawet nie zauważając w którym dokładnie, zamknął palce w pięści, jakby szykował się do ostatecznej walki; bezsensownej szarpaniny, w której mogą ucierpieć w wyniku idei, których nawet dobrze nie pojmują.
Pozwolił jej w międzyczasie unieść się na szczupłych nogach, a później zniknąć w głębi domu; nie żeby miał szczególną władzę w kwestii tego jak i czy w ogóle poruszała się po tym starym domostwie. Chodziło jedynie o sam fakt, że nie zrobił nic, aby ją zatrzymać. Przypatrywał się tylko jak mknie przez wysłużone panele, wybijając krok dający mu znać, że jest zła. Nie musiała tego stale podkreślać, zrozumiał za pierwszym razem. Odetchnął niemo, kiedy zniknęła za ścianką; nie odnalazł ulgi w westchnięciu, choć tlen opuścił płuca, zabrakło go na kilka sekund w organizmie i na tym się skupił; na wstrzymywaniu tchu. Średnio pomagało.
Mrowiło go w gardle od cisnących tam werbalizmów - nie tylko tłumaczeń, ale setek tysięcy pytań, które choć minimalnie mogłyby wygładzić fale szalejącego między nimi morza. Drażniło przy byle przełknięciu śliny, bo przede wszystkim przygotował się na to, że Hecate nie odpuści. Znał wystarczająco jej niegasnący temperament, aby dać wiarę własnym przypuszczeniom. Przewidywał jedynie, ale kiedy wróciła z kubkiem parującej herbaty i kiedy dostrzegł błysk jadu w jej spojrzeniu, z niechęcią pogratulował sobie cudownie trafnej analizy. Rozklejał już zresztą usta; ich szorstka powierzchnia nagle wydawała się dwa razy bardziej podniszczona, podatna na pęknięcia od byle wyrazu. Nie zdążył się jednak odezwać. Spokojne, leśne powietrze buchnęło od dziwnego warkotu przeplatanego z tonem Black. Nienaturalnego dla niej, przesączonego nie tylko gniewem. Zagryzł zęby, marszcząc nieco brwi. Nie, oczywiście, że nie powinna wyprawiać przyjęcia - ironia przebijała się przez złoto ślepi, ale sam zawzięcie nie brał udziału w dyskusji.
Milczenie wiązało krtań w ciasny warkocz, ale nie cofnął się o krok, kiedy wypruła naprzód. Pies u jego boku również nie drgnął, tylko ogon poruszył się, jakby suka nie rozumiała powagi sytuacji, założyła w zwierzęcej bezmyślności, że to coś dobrego. Może miała rację. Może ten palec wytknięty prosto w pierś i jad sączący z kącików pełnych ust był czymś w porządku. Może od początku trzeba było wystawić się na atak.
- Pierdol się, wiesz?
Brzmienie jej śmiechu wciąż odbijało się serią słabnących ech gdzieś w tle, choć to tło zawęziło się do obszaru jego czaszki, stało się mroczniejącą jaskinią, której ściany pochwyciły szyderstwo parsknięcia. Chciał jej powiedzieć, że przez te sześć miesięcy komunikowali się przecież co jakiś czas. Wiadomości od niego były lakoniczne, nie krył się z tym i nie próbował usprawiedliwiać, ale to nie tak, że urwał kontakt całkowicie. Nie stać go było na taką bezwzględność; przynajmniej tyle zdawało się twierdzić napięte ciało. Muskulatury chłopaka, jak kamiennego obelisku, nie dało się ruszyć. Zaparł się nawet wtedy, kiedy wycelowała smukły palec, wbijając go w nagrzany słońcem tors. Znów się temu nie sprzeciwiał, krążąc jedynie spojrzeniem po wykrzywionej twarzy, wargach zabarwionych na świeży sok porzeczek, okrągłych oczach, okalanych rzęsami rzucającymi cień na policzki, ilekroć gwałtownie zamrugała.
Nie odszukał słów, którymi mógłby jej odpowiedzieć, skoro zwykłe przepraszam nie zdało egzaminu. Ręce zdawały się potnieć, opuszki jednej z nich bez krępacji przemknęły jednak wzdłuż spiętego karku Black, kładąc się tam w oczywistym sygnale - jeżeli zamierzała się od niego odsunąć, odepchnąć z całą wtłoczoną w żyły agresją, tym razem stawiłby opór. Między zgięciami palców zaplątały się czerwone pasma, miękkie jak ptasie pióra. Kiedy wreszcie odetchnął, dało się słyszeć przedzierające przez przełyk drżenie; chrypę. Pewnie jak ona miał dość tych przedstawień.
- Jeżeli musisz się na mnie wydzierać - zaczął półszeptem, tuż przy płatku ucha, do którego mówił; śmiało. - Nie będę oponował, dodawało milczenie okraszone wymownością. - Przyszedłem sprawdzić jak sobie radzisz. - Jak zawsze; samodzielnie, wyniośle. Radzi sobie dźwigając na barkach gruby, ciężki płaszcz wiedźmy. - Słyszałem plotki o klątwie Kinigami. Zagraża ci?
Utrzymana bezpieczna pozycja nie miała więc nic wspólnego ze strachem, nawet jeżeli przez twarz Shin'yi co jakiś czas przedzierał się impuls nerwowych tików. Mrużył gwałtowniej oczy, krzywił kącik wyjątkowo niezasłoniętych ust. Zdawał się jedynie czekać, przecząc nabuzowanej naturze swojej charakterności. Co mu jednak pozostało w obliczu rozsierdzenia Black? Nie musiała nic mówić, aby czuć było w powietrzu elektryzującą złość - furia przeskakiwała spięciami między jednym i drugim atomem, trafiając do niego z całą prawdziwością. W pewnym momencie, nawet nie zauważając w którym dokładnie, zamknął palce w pięści, jakby szykował się do ostatecznej walki; bezsensownej szarpaniny, w której mogą ucierpieć w wyniku idei, których nawet dobrze nie pojmują.
Pozwolił jej w międzyczasie unieść się na szczupłych nogach, a później zniknąć w głębi domu; nie żeby miał szczególną władzę w kwestii tego jak i czy w ogóle poruszała się po tym starym domostwie. Chodziło jedynie o sam fakt, że nie zrobił nic, aby ją zatrzymać. Przypatrywał się tylko jak mknie przez wysłużone panele, wybijając krok dający mu znać, że jest zła. Nie musiała tego stale podkreślać, zrozumiał za pierwszym razem. Odetchnął niemo, kiedy zniknęła za ścianką; nie odnalazł ulgi w westchnięciu, choć tlen opuścił płuca, zabrakło go na kilka sekund w organizmie i na tym się skupił; na wstrzymywaniu tchu. Średnio pomagało.
Mrowiło go w gardle od cisnących tam werbalizmów - nie tylko tłumaczeń, ale setek tysięcy pytań, które choć minimalnie mogłyby wygładzić fale szalejącego między nimi morza. Drażniło przy byle przełknięciu śliny, bo przede wszystkim przygotował się na to, że Hecate nie odpuści. Znał wystarczająco jej niegasnący temperament, aby dać wiarę własnym przypuszczeniom. Przewidywał jedynie, ale kiedy wróciła z kubkiem parującej herbaty i kiedy dostrzegł błysk jadu w jej spojrzeniu, z niechęcią pogratulował sobie cudownie trafnej analizy. Rozklejał już zresztą usta; ich szorstka powierzchnia nagle wydawała się dwa razy bardziej podniszczona, podatna na pęknięcia od byle wyrazu. Nie zdążył się jednak odezwać. Spokojne, leśne powietrze buchnęło od dziwnego warkotu przeplatanego z tonem Black. Nienaturalnego dla niej, przesączonego nie tylko gniewem. Zagryzł zęby, marszcząc nieco brwi. Nie, oczywiście, że nie powinna wyprawiać przyjęcia - ironia przebijała się przez złoto ślepi, ale sam zawzięcie nie brał udziału w dyskusji.
Milczenie wiązało krtań w ciasny warkocz, ale nie cofnął się o krok, kiedy wypruła naprzód. Pies u jego boku również nie drgnął, tylko ogon poruszył się, jakby suka nie rozumiała powagi sytuacji, założyła w zwierzęcej bezmyślności, że to coś dobrego. Może miała rację. Może ten palec wytknięty prosto w pierś i jad sączący z kącików pełnych ust był czymś w porządku. Może od początku trzeba było wystawić się na atak.
- Pierdol się, wiesz?
Brzmienie jej śmiechu wciąż odbijało się serią słabnących ech gdzieś w tle, choć to tło zawęziło się do obszaru jego czaszki, stało się mroczniejącą jaskinią, której ściany pochwyciły szyderstwo parsknięcia. Chciał jej powiedzieć, że przez te sześć miesięcy komunikowali się przecież co jakiś czas. Wiadomości od niego były lakoniczne, nie krył się z tym i nie próbował usprawiedliwiać, ale to nie tak, że urwał kontakt całkowicie. Nie stać go było na taką bezwzględność; przynajmniej tyle zdawało się twierdzić napięte ciało. Muskulatury chłopaka, jak kamiennego obelisku, nie dało się ruszyć. Zaparł się nawet wtedy, kiedy wycelowała smukły palec, wbijając go w nagrzany słońcem tors. Znów się temu nie sprzeciwiał, krążąc jedynie spojrzeniem po wykrzywionej twarzy, wargach zabarwionych na świeży sok porzeczek, okrągłych oczach, okalanych rzęsami rzucającymi cień na policzki, ilekroć gwałtownie zamrugała.
... powiedziałeś (...) że to nie ja jestem problemem.
... miałam cholerną rację.Jak to było?
Nie zostawiłbyś mnie?
Nie wierzę, że byłam tak głupia.Nie zostawiłbyś mnie?
Pierdol się, wiesz?
Postąpił nieoczekiwanie krok naprzód, napierając klatką piersiową na opuszek o długim paznokciu. Dłonie, dotychczas luźno zwisające wzdłuż sylwetki, uniosły się, odnajdując oparcie na smukłych, dziewczęcych biodrach i sunąc wyżej, znalazły się na wysokości barków. To był impulsywny, mocny ruch, gdy krzyżując ręce za jej plecami, przyciągnął Hecate do siebie. Poczuł od razu znany zapach - mieszankę ziół, niedawno zaparzonej herbaty, lasu, dymu papierosowego; aromaty wymieszały się z jego własnymi, z niezmienionym przez wszystkie lata rodzajem żelu pod prysznic i z męskimi perfumami tak skąpymi w walory zmysłowe, że aby je wychwycić, trzeba znaleźć się blisko. Choć nigdy nie pokwapiłby się o określenie jej słabą, przez nieadekwatną do wzrostu wagę wydawała się krucha, bardziej filigranowa w jego palcach niż zakładał. Przygarnął ją mimo tego ciaśniej, opierając żuchwę o bok rudej głowy, oddechem parząc odsłonięty skrawek jasnej szyi.Nie odszukał słów, którymi mógłby jej odpowiedzieć, skoro zwykłe przepraszam nie zdało egzaminu. Ręce zdawały się potnieć, opuszki jednej z nich bez krępacji przemknęły jednak wzdłuż spiętego karku Black, kładąc się tam w oczywistym sygnale - jeżeli zamierzała się od niego odsunąć, odepchnąć z całą wtłoczoną w żyły agresją, tym razem stawiłby opór. Między zgięciami palców zaplątały się czerwone pasma, miękkie jak ptasie pióra. Kiedy wreszcie odetchnął, dało się słyszeć przedzierające przez przełyk drżenie; chrypę. Pewnie jak ona miał dość tych przedstawień.
- Jeżeli musisz się na mnie wydzierać - zaczął półszeptem, tuż przy płatku ucha, do którego mówił; śmiało. - Nie będę oponował, dodawało milczenie okraszone wymownością. - Przyszedłem sprawdzić jak sobie radzisz. - Jak zawsze; samodzielnie, wyniośle. Radzi sobie dźwigając na barkach gruby, ciężki płaszcz wiedźmy. - Słyszałem plotki o klątwie Kinigami. Zagraża ci?
Hecate Black ubóstwia ten post.
Irytował ją. Rozsierdzał od środka, swoim milczeniem gotował już i tak buzującą z zawrotną prędkością krew w żyłach. We wnętrzu Black rozpętał sztorm szarpiący brutalnie każdym organem z osobna; najbardziej czuła to w skurczonych płucach, całkiem jakby od naporu powietrza nie była w stanie nabrać kolejnego wdechu. Żołądek również zasupłał się na guza, podjeżdżając niemożliwą do przełknięcia gulą na sam środek gardła.
Dlaczego to robił? Dlaczego wciąż nic nie mówił? Nie dość się już namilczał? Brakiem jakiejkolwiek odpowiedzi nasuwał Hecate swoje własne refleksje, czasami kompletnie odklejone od rzeczywistości. Mógł ją jednak winić? Wciąż nie dostała żadnych wyjaśnień, co więc mogła zrobić, jeśli nie wymyślić własnych? Od samego początku odnajdywali wspólny język, nigdy nie mieli problemu z porozumiewaniem się, czy to twarzą w twarz, czy w smsach, które non stop wymieniali niezależnie od pory dnia czy nocy. Dlaczego więc teraz nagle nie potrafił nic z siebie wykrztusić. A może po prostu nie chciał, może nie zależało mu na rozjaśnianiu sytuacji, tak samo jak nie zależało mu na niej. Doszła do wniosku, że w którymś momencie całej tej znajomości musiała zacząć mu wadzić. Tak samo jak wadziła drzazga wbita pod skórę – niewygodna, ciężka do usunięcia, powodująca same problemy. Jątrzyła niezdezynfekowaną ranę doprowadzając do zaognienia pulsującego bólem. Jedynym rozwiązaniem było gwałtowne wyszarpnięcie ze skóry, pozbycie się zwady raz na zawsze.
Czy naprawdę tym właśnie dla niego była? Przeszkodą?
Gdy pamięć powróciła do wspomnień, w których cudze dłonie oplotły smukłe gardło, wyciskając z niego ostatnie tchnienia zdała sobie sprawę, że to wcale nie było takie głupie. Nie był pierwszym, który miałby dość kogoś takiego jak ona. Skoro jej własny brat, wraz z którym przyszła przecież na świat i dzieliła tyle lat wpierw dzieciństwa, później dorosłości chciał się jej poznać, to dlaczego Shin'ya miałby myśleć inaczej? Spędził z nią wystarczająco dużo czasu by zauważyć, że im więcej minut dla niej przeznaczał, tym bardziej bezwartościowe się okazywały. Musiał to w końcu zauważyć, właśnie teraz to zrozumiała. W końcu nikt nigdy nie zostawał w życiu Hecate na długo. Niby zdążyła do tego przywyknąć, a jednak szarpana na kawałki nadzieja przebijała całe ciało kolejnymi szpilami.
Gdzieś między jednymi a drugimi słowami wypchanymi po brzegi jadem straciła werwę do dalszego podnoszenia głosu. Jaki był sens w ostrzeliwaniu go coraz to kolejnymi argumentami i wylewaniu własnych żali, skoro, najwyraźniej, i tak go nie interesowały? Ręce Black opadły widocznie, mięśnie odmówiły dalszego posłuszeństwa, zwieszając kończyny wzdłuż ciała równie bezwładnie co pozbawione właściciela marionetki. Poczuła potrzebę odpalenia ponownego papierosa i zaciągnięcia się nim do momentu, gdzie płuca zakłują od nadmiaru powietrza i wdychanego tytoniu, a gardło i wargi rozdrapie bijący od końcówki żar.
Pewnie pokręciłaby głową i zrezygnowała z dalszej dyskusji, gdyby nie dłonie nagle i bez zawahania lądujące na biodrach. Każdy dotyk z jego strony, nawet ten najmniejszy i najbardziej błahy sprawiał, że miejsce kontaktu emanowało ciepłem mimo bariery w postaci ubrań. W moment później, jakby chcąc dotrzymać tempa, rozgrzało się również całe ciało, bóg jeden wiedział, czy od kolejnej strugi słońca, w którą akurat wpadła, czy od torsu chłopaka. Mięśnie porażone nagłym prądem zwarły szczęki ze sobą, zawiązały niewidoczny supeł na ustach; w momencie gdy silne, wypracowane przez trud roboty ramiona ramiona oplotły jej sylwetkę, w głowie zapanowała kompletna pusta. Wszystkie buzujące jeszcze przed chwilą myśli zniknęły niczym rozproszony przez wiatr. Nagle zrobiło się tak czysto i przejrzyście, że nie była do końca pewna, czy wciąż stali na tym samym tarasie, wciąż w Kinigami. A jednak uderzająca w nozdrza woń znajomych perfum i szamponu rozwiały każdą najmniejszą wątpliwość. Poczuła wówczas, że w końcu, po sześciu mocno samotnych i pełnych ciemności miesiącach znalazła się tam, gdzie od początku powinna być. Wiąż kryła żal w sercu, wciąż czuła się odtrącona, jednak nie potrafiła dłużej ciskać w niego piorunami słów, nie była nawet w stanie podnieść głosu.
Leżący w cieniu Wilczak wpatrywał się w nich intensywnie, jakoby doszukując się ewentualnego zagrożenia, czy jakiegokolwiek śladu dyskomfortu ze strony właścicielki. Nie krzyczała już jednak, tonu nie nakrapiała wściekłość a najeżona gestykulacja zniknęła. Pozostał więc na miejscu z elegancją marmurowego posągu, co jakiś jedynie czas strzygąc jednym lub drugim uchem.
Hecate zaś stawiała żadnego oporu – wręcz przeciwnie. Dotychczas martwo nieruchome dłonie poderwały się niespiesznie w górę; zahaczyły wpierw o lędźwie, zaraz kontynuując wędrówkę w górę aż ta nie stanęła tuż pod łopatkami, gdzie smukłe palce zgarnęły garść ubrania, trzymając się go tak desperacko, jakby yurei miał zniknąć, gdyby tego nie zrobiła. Krótki, niebezpieczny dla niej samej spazm wstrząsnął wówczas sylwetką Black. Musiała zaczerpnąć głębszego oddechu, by uspokoić rozszalałe wnętrze, wtulić twarz w pierś Shina, coby nie dostrzegł czerwieni zdobiącej jaśniejące białka oczu. Stała przytulona do niego jak do ostatniej deski ratunku, jedynej jaką mogła pochwycić żeby nie wpaść w nieskończoną toń morskiej otchłani. Ciężar opartej na karku dłoni działał jednak jak kotwica utrzymująca umysł w rześkiej świadomości. Wciąż tu był, nie zniknął, to żadna halucynacja. Ów świadomość doprowadzała jednak zmęczony umysł do rozpadu, bo z jednej strony zaprzedałaby dusze diabłu, by ten moment trwał wieki, a z drugiej wciąż przecież nie wiedziała co siedziało mu w głowie. Wciąż niczego się nie dowiedziała, nie miała pojęcia, czy wcześniejsze podejrzenia mijały się z prawdą.
– Przyszedłem sprawdzić jak sobie radzisz.
Nie radze sobie, chciała odpowiedzieć, ale naturalnie, żadna z sylab nawet nie śmiała opuścić zwartych ze sobą zawiłym sznurowaniem ust. Przez te pół roku wiele ciężarów obniżyło zwykle dumnie uniesione ramiona skutkując w liczne nieprzespane noce. Zazwyczaj potrafił znaleźć rozwiązanie, niejednokrotnie walczyła wszak z insomnią ziołami, naparami, wszystkim, co akurat miała pod ręką. Tym razem było jednak inaczej, zwykle niezawodne składniki traciły na skuteczności a umysł Black coraz bardziej popadł w samodestrukcję o której nigdy nie chciała wspominać. Bo i po co? Komu?
Na szczęście zaczął inny temat, łatwiejszy, rozsupłujący choć odrobinę zapychający gardło guz.
– Nie... – odparła w końcu, głosem nieco zachrypłym, nieco też tłumionym od tego, że przecież cały czas wciskała twarz w jego koszulkę. W końcu przekręciła głowę, opierając policzek w zgięciu między szyją a barkiem, okraszając jednocześnie skórę ciepłem nagłego westchnienia. – Nie wiem. To bardziej skomplikowane niż myślałam. Ale raczej nie. Tak czy inaczej, zajmę się tym, zostało kilka dni – Już nie mówiła słowami naznaczonymi przez jad i wściekłość, tym razem nie nakrapiało ich nic poza spokojem. Stojąc tuż przy nim, z dala od świata z którym nie chciała mieć nic wspólnego czuła się odprężona po raz pierwszy od dłuższego czasu. Mimo iż głowę zaprzątało wiele niechcianych myśli, to delikatna woń znanych perfum skutecznie odganiała wszystko na bok, z dala od ich dwójki.
– Shin, nie zostawiaj mnie więcej – Prosiła, żadko to robiła, w zasadzie nigdy, znajdując inny sposób by osiągnąć cel, zdobyć to, co akurat sobie upatrzyła. Tym razem nie było żadnego obejścia, innej drogi, nie wiedziała jak inaczej mogłaby do tego podejść. Wątłe ramiona oplotły się więc ciaśniej wokół torsu chłopaka, twarz zniknęła skryta w cieple skóry jego szyi, z którą zetknął się już nie tylko policzek ale i miękkość dziewczęcych, nieco wtedy rozedrganych warg.
Dlaczego to robił? Dlaczego wciąż nic nie mówił? Nie dość się już namilczał? Brakiem jakiejkolwiek odpowiedzi nasuwał Hecate swoje własne refleksje, czasami kompletnie odklejone od rzeczywistości. Mógł ją jednak winić? Wciąż nie dostała żadnych wyjaśnień, co więc mogła zrobić, jeśli nie wymyślić własnych? Od samego początku odnajdywali wspólny język, nigdy nie mieli problemu z porozumiewaniem się, czy to twarzą w twarz, czy w smsach, które non stop wymieniali niezależnie od pory dnia czy nocy. Dlaczego więc teraz nagle nie potrafił nic z siebie wykrztusić. A może po prostu nie chciał, może nie zależało mu na rozjaśnianiu sytuacji, tak samo jak nie zależało mu na niej. Doszła do wniosku, że w którymś momencie całej tej znajomości musiała zacząć mu wadzić. Tak samo jak wadziła drzazga wbita pod skórę – niewygodna, ciężka do usunięcia, powodująca same problemy. Jątrzyła niezdezynfekowaną ranę doprowadzając do zaognienia pulsującego bólem. Jedynym rozwiązaniem było gwałtowne wyszarpnięcie ze skóry, pozbycie się zwady raz na zawsze.
Czy naprawdę tym właśnie dla niego była? Przeszkodą?
Gdy pamięć powróciła do wspomnień, w których cudze dłonie oplotły smukłe gardło, wyciskając z niego ostatnie tchnienia zdała sobie sprawę, że to wcale nie było takie głupie. Nie był pierwszym, który miałby dość kogoś takiego jak ona. Skoro jej własny brat, wraz z którym przyszła przecież na świat i dzieliła tyle lat wpierw dzieciństwa, później dorosłości chciał się jej poznać, to dlaczego Shin'ya miałby myśleć inaczej? Spędził z nią wystarczająco dużo czasu by zauważyć, że im więcej minut dla niej przeznaczał, tym bardziej bezwartościowe się okazywały. Musiał to w końcu zauważyć, właśnie teraz to zrozumiała. W końcu nikt nigdy nie zostawał w życiu Hecate na długo. Niby zdążyła do tego przywyknąć, a jednak szarpana na kawałki nadzieja przebijała całe ciało kolejnymi szpilami.
Gdzieś między jednymi a drugimi słowami wypchanymi po brzegi jadem straciła werwę do dalszego podnoszenia głosu. Jaki był sens w ostrzeliwaniu go coraz to kolejnymi argumentami i wylewaniu własnych żali, skoro, najwyraźniej, i tak go nie interesowały? Ręce Black opadły widocznie, mięśnie odmówiły dalszego posłuszeństwa, zwieszając kończyny wzdłuż ciała równie bezwładnie co pozbawione właściciela marionetki. Poczuła potrzebę odpalenia ponownego papierosa i zaciągnięcia się nim do momentu, gdzie płuca zakłują od nadmiaru powietrza i wdychanego tytoniu, a gardło i wargi rozdrapie bijący od końcówki żar.
Pewnie pokręciłaby głową i zrezygnowała z dalszej dyskusji, gdyby nie dłonie nagle i bez zawahania lądujące na biodrach. Każdy dotyk z jego strony, nawet ten najmniejszy i najbardziej błahy sprawiał, że miejsce kontaktu emanowało ciepłem mimo bariery w postaci ubrań. W moment później, jakby chcąc dotrzymać tempa, rozgrzało się również całe ciało, bóg jeden wiedział, czy od kolejnej strugi słońca, w którą akurat wpadła, czy od torsu chłopaka. Mięśnie porażone nagłym prądem zwarły szczęki ze sobą, zawiązały niewidoczny supeł na ustach; w momencie gdy silne, wypracowane przez trud roboty ramiona ramiona oplotły jej sylwetkę, w głowie zapanowała kompletna pusta. Wszystkie buzujące jeszcze przed chwilą myśli zniknęły niczym rozproszony przez wiatr. Nagle zrobiło się tak czysto i przejrzyście, że nie była do końca pewna, czy wciąż stali na tym samym tarasie, wciąż w Kinigami. A jednak uderzająca w nozdrza woń znajomych perfum i szamponu rozwiały każdą najmniejszą wątpliwość. Poczuła wówczas, że w końcu, po sześciu mocno samotnych i pełnych ciemności miesiącach znalazła się tam, gdzie od początku powinna być. Wiąż kryła żal w sercu, wciąż czuła się odtrącona, jednak nie potrafiła dłużej ciskać w niego piorunami słów, nie była nawet w stanie podnieść głosu.
Leżący w cieniu Wilczak wpatrywał się w nich intensywnie, jakoby doszukując się ewentualnego zagrożenia, czy jakiegokolwiek śladu dyskomfortu ze strony właścicielki. Nie krzyczała już jednak, tonu nie nakrapiała wściekłość a najeżona gestykulacja zniknęła. Pozostał więc na miejscu z elegancją marmurowego posągu, co jakiś jedynie czas strzygąc jednym lub drugim uchem.
Hecate zaś stawiała żadnego oporu – wręcz przeciwnie. Dotychczas martwo nieruchome dłonie poderwały się niespiesznie w górę; zahaczyły wpierw o lędźwie, zaraz kontynuując wędrówkę w górę aż ta nie stanęła tuż pod łopatkami, gdzie smukłe palce zgarnęły garść ubrania, trzymając się go tak desperacko, jakby yurei miał zniknąć, gdyby tego nie zrobiła. Krótki, niebezpieczny dla niej samej spazm wstrząsnął wówczas sylwetką Black. Musiała zaczerpnąć głębszego oddechu, by uspokoić rozszalałe wnętrze, wtulić twarz w pierś Shina, coby nie dostrzegł czerwieni zdobiącej jaśniejące białka oczu. Stała przytulona do niego jak do ostatniej deski ratunku, jedynej jaką mogła pochwycić żeby nie wpaść w nieskończoną toń morskiej otchłani. Ciężar opartej na karku dłoni działał jednak jak kotwica utrzymująca umysł w rześkiej świadomości. Wciąż tu był, nie zniknął, to żadna halucynacja. Ów świadomość doprowadzała jednak zmęczony umysł do rozpadu, bo z jednej strony zaprzedałaby dusze diabłu, by ten moment trwał wieki, a z drugiej wciąż przecież nie wiedziała co siedziało mu w głowie. Wciąż niczego się nie dowiedziała, nie miała pojęcia, czy wcześniejsze podejrzenia mijały się z prawdą.
– Przyszedłem sprawdzić jak sobie radzisz.
Nie radze sobie, chciała odpowiedzieć, ale naturalnie, żadna z sylab nawet nie śmiała opuścić zwartych ze sobą zawiłym sznurowaniem ust. Przez te pół roku wiele ciężarów obniżyło zwykle dumnie uniesione ramiona skutkując w liczne nieprzespane noce. Zazwyczaj potrafił znaleźć rozwiązanie, niejednokrotnie walczyła wszak z insomnią ziołami, naparami, wszystkim, co akurat miała pod ręką. Tym razem było jednak inaczej, zwykle niezawodne składniki traciły na skuteczności a umysł Black coraz bardziej popadł w samodestrukcję o której nigdy nie chciała wspominać. Bo i po co? Komu?
Na szczęście zaczął inny temat, łatwiejszy, rozsupłujący choć odrobinę zapychający gardło guz.
– Nie... – odparła w końcu, głosem nieco zachrypłym, nieco też tłumionym od tego, że przecież cały czas wciskała twarz w jego koszulkę. W końcu przekręciła głowę, opierając policzek w zgięciu między szyją a barkiem, okraszając jednocześnie skórę ciepłem nagłego westchnienia. – Nie wiem. To bardziej skomplikowane niż myślałam. Ale raczej nie. Tak czy inaczej, zajmę się tym, zostało kilka dni – Już nie mówiła słowami naznaczonymi przez jad i wściekłość, tym razem nie nakrapiało ich nic poza spokojem. Stojąc tuż przy nim, z dala od świata z którym nie chciała mieć nic wspólnego czuła się odprężona po raz pierwszy od dłuższego czasu. Mimo iż głowę zaprzątało wiele niechcianych myśli, to delikatna woń znanych perfum skutecznie odganiała wszystko na bok, z dala od ich dwójki.
– Shin, nie zostawiaj mnie więcej – Prosiła, żadko to robiła, w zasadzie nigdy, znajdując inny sposób by osiągnąć cel, zdobyć to, co akurat sobie upatrzyła. Tym razem nie było żadnego obejścia, innej drogi, nie wiedziała jak inaczej mogłaby do tego podejść. Wątłe ramiona oplotły się więc ciaśniej wokół torsu chłopaka, twarz zniknęła skryta w cieple skóry jego szyi, z którą zetknął się już nie tylko policzek ale i miękkość dziewczęcych, nieco wtedy rozedrganych warg.
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
O swoich oczekiwaniach mógłby mówić godzinami; siedziałby wtedy na samym krańcu jej tarasu, z bosymi stopami zanurzonymi w grudach ciepłej ziemi i wyjaśniał ile wersji był w stanie stworzyć podczas tej przerwy. Skrajności przeplatały się tam z opcjami całkiem prawdopodobnymi, ale pewnie w żadnej nie znalazło się tyle jadu i wściekłości ze strony Black. Nie widział jej jeszcze w tym wydaniu, więc aż do dzisiaj nie zakładał, że w ogóle była zdolna by podnieść głos i wycelować w kogoś palcem, wżynając się ostrym paznokciem prosto w pierś, jakby z zamiarem dźgnięcia nie tylko skóry, ale tego, co głęboko pod nią. Pod osierdziem tłukły się skłębione żyły napędzając słabość serca, ciśnienie szalało w krwioobiegu docierając wartkim szumem do ciemienia; przygarniając Black szczelnie do siebie i czując jak powoli ustępuje, jak rozedrganie przemienia się w spokój, a zakrzywiona dłoń zsuwa się po piersi zawisając luźno nad ziemią, nawet nie chciał się zastanawiać nad powodami. Nie obchodziło go, co zadziało się w Salem i jakie przyniosło to konsekwencje; nie obchodziła wyrwa w ich znajomości, długie miesiące sporadycznego połączenia, z jego strony zimnego i na dystans. Nie miał zamiaru rozkopywać też tego, że gdy wreszcie przeciął las krętymi, chłodnymi ścieżkami i przyszedł, aby przeprosić, zaserwowała mu kłótnię; choć bardziej jej nieudany, impulsywny zaczątek.
Dotyk wyczuwalny na plecach, powolny, zaczynający się na wysokości lędźwi, sunący tkliwie wzdłuż kręgosłupa i osiadający gdzieś pod łopatkami, zadziałał jak słowna zgoda. Ramiona, dotychczas zarzucone na szczupłe, dziewczęce barki, zwarły się mocniej. Lejący się wodospad długich, rudych włosów plątał mu się między palcami, gdy opuszki przesuwały się po napiętej szyi; odpuszczała mu, był w stanie to wywnioskować po mięśniach, które z kamiennych, napędzanych adrenaliną, zamieniały się w wątłe i słabe odpowiedniki. Uleciała złość - oddech ocieplił wtedy koszulkę, wygrzał skrawek tkaniny przylegającej do torsu.
Pies stojący u biodra, niezainteresowany, węszył wśród zeschłych liści i nosem dotykał suchej gleby, pozwalając, by wiatr targał wyczesaną sierścią. Dziwne jak dla niektórych, w tym samym czasie i w zasadzie tuż obok, pewne sytuacje wydają się zupełnie nieważne, podczas gdy krok dalej rozlega się wewnętrzna wojna.
Odchrząknął wpierw, by pozbyć się chrypy, ale choć usta się rozchyliły, nie padły żadne słowa. Co miał jej w końcu powiedzieć? Że więcej jej nie zostawi? Widmo dorwania seryjnego mordercy ciążyło nad nim nawet teraz. Doświadczał niepohamowanej, lodowatej dłoni opartej o kark, przypominającej, że na końcu drogi spotka go tylko jeden z dwóch scenariuszy - wygra lub zginie próbując. Niezależnie od rezultatu nie będzie go już jednak w Fukkatsu; w ogóle w jakimkolwiek znanym zakątku świata, którego okowy póki co wciąż przytrzymywały go w miejscu, ale z każdym miesiącem, a miał już niejasne wrażenie, że tygodniem, słabły. Pękną, podobnie jak pękłaby obietnica, więc postanowił jej nie składać. Nie, kiedy wreszcie się w niego wtuliła, odnalazła wygodę w uchwycie.
W końcu poruszył głową; policzek otarł się wtedy o rude pasma dziewczyny, a splecione za jej plecami ramiona zmniejszyły swój napór. Nie odsunął się, przynajmniej nie w znaczeniu, które dałoby jasny przekaz niechęci albo zniecierpliwienia. Mógł już jednak spojrzeć w jej twarz, sięgnąć huskich oczu, w których stale doszukiwał się odpowiedzi na nigdy niezadane pytania.
- Wpierw zajmijmy się tą klątwą. O ile to rzeczywiście ona. - Nie zamierzał burzyć uroku chwili, ale od początku przyszedł tu w jasnym celu. Choć zaprzeczyła na wysoki poziom zagrożenia, koniec końców znał też jej parcie na podejmowanie ryzyka. To, co dla Black wydawało się "mało istotną sprawą", zwykle okazywało się iskrą do trzeciej wojny światowej. Być może dlatego zdjął dłonie z jej ciała; dał sygnał, że są jeszcze inne tematy.
Równie ważne.
- Idąc do ciebie miałem wrażenie, że droga staje się coraz cięższa. Jakby powietrze tężało. - Palce oparły się o pas plecaka, przytrzymując go stabilniej na ramieniu, ciało nieco przechyliło, jakby przekładał wagę na drugą nogę, planował zrobić krok, ale ostatecznie się z tego pomysłu wycofał. Wzrok, dotychczas uganiający się za najmniejszym drgnieniem mięśnia na jej obliczu, teraz przetoczył się po otoczeniu. Nie wiedział co zrobić; gdzie patrzeć. - Nie możemy zająć się tą sprawą razem?
Dotyk wyczuwalny na plecach, powolny, zaczynający się na wysokości lędźwi, sunący tkliwie wzdłuż kręgosłupa i osiadający gdzieś pod łopatkami, zadziałał jak słowna zgoda. Ramiona, dotychczas zarzucone na szczupłe, dziewczęce barki, zwarły się mocniej. Lejący się wodospad długich, rudych włosów plątał mu się między palcami, gdy opuszki przesuwały się po napiętej szyi; odpuszczała mu, był w stanie to wywnioskować po mięśniach, które z kamiennych, napędzanych adrenaliną, zamieniały się w wątłe i słabe odpowiedniki. Uleciała złość - oddech ocieplił wtedy koszulkę, wygrzał skrawek tkaniny przylegającej do torsu.
Pies stojący u biodra, niezainteresowany, węszył wśród zeschłych liści i nosem dotykał suchej gleby, pozwalając, by wiatr targał wyczesaną sierścią. Dziwne jak dla niektórych, w tym samym czasie i w zasadzie tuż obok, pewne sytuacje wydają się zupełnie nieważne, podczas gdy krok dalej rozlega się wewnętrzna wojna.
Odchrząknął wpierw, by pozbyć się chrypy, ale choć usta się rozchyliły, nie padły żadne słowa. Co miał jej w końcu powiedzieć? Że więcej jej nie zostawi? Widmo dorwania seryjnego mordercy ciążyło nad nim nawet teraz. Doświadczał niepohamowanej, lodowatej dłoni opartej o kark, przypominającej, że na końcu drogi spotka go tylko jeden z dwóch scenariuszy - wygra lub zginie próbując. Niezależnie od rezultatu nie będzie go już jednak w Fukkatsu; w ogóle w jakimkolwiek znanym zakątku świata, którego okowy póki co wciąż przytrzymywały go w miejscu, ale z każdym miesiącem, a miał już niejasne wrażenie, że tygodniem, słabły. Pękną, podobnie jak pękłaby obietnica, więc postanowił jej nie składać. Nie, kiedy wreszcie się w niego wtuliła, odnalazła wygodę w uchwycie.
W końcu poruszył głową; policzek otarł się wtedy o rude pasma dziewczyny, a splecione za jej plecami ramiona zmniejszyły swój napór. Nie odsunął się, przynajmniej nie w znaczeniu, które dałoby jasny przekaz niechęci albo zniecierpliwienia. Mógł już jednak spojrzeć w jej twarz, sięgnąć huskich oczu, w których stale doszukiwał się odpowiedzi na nigdy niezadane pytania.
- Wpierw zajmijmy się tą klątwą. O ile to rzeczywiście ona. - Nie zamierzał burzyć uroku chwili, ale od początku przyszedł tu w jasnym celu. Choć zaprzeczyła na wysoki poziom zagrożenia, koniec końców znał też jej parcie na podejmowanie ryzyka. To, co dla Black wydawało się "mało istotną sprawą", zwykle okazywało się iskrą do trzeciej wojny światowej. Być może dlatego zdjął dłonie z jej ciała; dał sygnał, że są jeszcze inne tematy.
Równie ważne.
- Idąc do ciebie miałem wrażenie, że droga staje się coraz cięższa. Jakby powietrze tężało. - Palce oparły się o pas plecaka, przytrzymując go stabilniej na ramieniu, ciało nieco przechyliło, jakby przekładał wagę na drugą nogę, planował zrobić krok, ale ostatecznie się z tego pomysłu wycofał. Wzrok, dotychczas uganiający się za najmniejszym drgnieniem mięśnia na jej obliczu, teraz przetoczył się po otoczeniu. Nie wiedział co zrobić; gdzie patrzeć. - Nie możemy zająć się tą sprawą razem?
Ye Lian and Hecate Black szaleją za tym postem.
Biło od niego nienaturalne wręcz ciepło; przypominał jej w tamtym momencie to przyjemne, niemal domowe uczucie, gdy po długim zimowym dniu wypełnionym radosnymi wrażeniami wracało się do domu. Rozgrzebał wspomnienia, gdy wraz z bratem siadali przed ogromnym kominkiem w którym miło trzaskały płomienie, przypominał momenty, gdy ciotka zarzucała im puchaty koc na plecy – siedzieli wówczas ramię w ramię, dzieląc nie tylko przyniesiony z zewnątrz chłód ale i uśmiechy na widok zaserwowanego kakao z wysypanymi na wierch piankami. W momentach takich jak tamten nie istniały problemy, bo nie istniał też świat zewnętrzny. Istniała tylko dwójka scalonych ze sobą postaci, skupiona wyłącznie na sobie i nici oplatającej ich los. Właśnie to jej przypominał – czuła się jak w domu tkwiąc w jego ramionach. Nic dziwnego, że nie chciała postąpić żadnego kroku, nawet centymetr przerwy wydawał się przepaścią nie do przeskoczenia.
Znajoma woń perfum emanująca z rozgrzanej ciałem koszulki okazała się skuteczniejsza niż niejedna uspokajająca herbata – zniknęło rozedrganie wpierw z rąk, później z całego ciała. Płuca nie wydawały się już zgniecione od niewidocznego ciężaru zaś supeł wiążący gardło zelżał wyraźnie, pozwalając nabrać kolejnego przepełnionego tak lubianym zapachem wdechu. Trzymana w palcach garść ubrania ściaśniła się jedynie, gdy dziewczyna zwarła mocniej ramiona. Nie chciała go puszczać w obawie, że gdyby tylko postawiła krok w tył, gdyby odchyliła się ledwie pół centymetra, jego już by nie było, rozpłynąłby się razem z całym swoim ciepłem i domowym uczuciem które nieprzerwanie mu towarzyszyło. Nie dość już tej rozłąki? Nie chciała spędzać kolejnych miesięcy wypatrując utkwionej w pamięci sylwetki przemierzającej kolejne tereny lasu, rozróżniać rudych kosmyków od barw jesieni osiadających na drzewach, przeglądać ekranu telefonu w nadziei, że już za chwilę, już za moment wyskoczy powiadomienie o kolejnej wiadomości, jednej z tych, które zawsze wyginały pełne usta w szeroki uśmiech – będę za godzinę, mam słodycze i nasze ulubione zupki instant.
Shin potrafił jednak zrobić to, czego ona nie była w stanie – dystans nawet jeśli niewielki, to powstał, gdy chłopak odchylał głowę chcąc spojrzeć na jej skłopotane lico. Przymrużone niezmiennie powieki nie uniosły się wyżej, a więc i barwne tęczówki nie powędrowały ku górze. Coś znowu złapało ją za serce i nie wiedziała już czy była to intuicja, czy zwykłe pełne irracjonalności zachowanie każdej zranionej dziewczyny. Nie zastanawiała się nad tym, tak jak i on nie zastanawiał się – tak sądziła – jakiej odpowiedzi jej udzielić i czy w ogóle to zrobić.
– Wpierw zajmijmy się tą klątwą.
Niczego nie powiedziała. Usta zwarły się jedynie w wąską linię a głowa opadła nieznacznie w dół, pod kątem idealnym, by Black mogła wbić wzrok w panele wyłożone na tarasie na którym stali. Kilka naprawdę długich sekund zbierała myśli, wciąż nie do końca pewna co powinna zrobić. Złapać go za ramiona i potrząsnąć, bo przecież klątwa wcale nie była istotna? Powiedziała już, że się nią zajmie, zostało kilka dni, nie było już nic, co on czy ona czy w ogóle ktokolwiek mógł w tej sprawie zrobić. Nie ten temat chciała poruszyć, nie te rozwiązania usłyszeć. Była jednak w stanie zrozumieć i o ile nie do końca wierzyła, że to zmartwienie mogło stać za pytaniami, była w stanie zaspokoić zwykłą ludzką ciekawość.
Palce zwarte niemal w pięści poluźniły w końcu uchwyt na koszulce. Tylko jedna opadła jednak na swoje miejscu wzdłuż ciała dziewczyny, druga z nich natomiast wylądowała zatrzymana tuż nad sercem, zaraz obok miejsca na środku piersi, na którym oparło się czoło.
Przepaść w ich przyjaźni powstała przez te pół roku była znacznie większa niż początkowo sądziła. Widać to było choćby po tym, że wciąż nie zdjął ciążącego na ramieniu plecaka – przecież normalnie już dawno leżałby gdzieś w kącie lub pod ściana kompletnie zapomniany przez ich oboje, bo zajęliby się graniem, rozmową albo jeszcze czymś innym. Zauważyła to również po sposobie w który na nią patrzył, a dla dokładności, w sposobie który tego nie robił. Widziała jak błądził spojrzeniem, podczas gdy ona nie zdjęła wzroku z jego lica nawet na pół ulotnej sekundy. Kolejne, rozedrgane westchnienie cisnęło się przez gardło, lecz przełknęła je wraz z gorzkim posmakiem niewiadomego pochodzenia.
– Kinigami wytoczyło wojnę miastu. W odpowiedzi na niszczenie kolejnych hektarów duchy związały ludzkie nogi uniemożliwiając im swobodne przemieszczanie się po lesie – Miała nadzieję, że te krótkie wyjaśnienia wystarczą, wszak nie znała aż tak wielu szczegółów; jeśli wszystko pójdzie zgodnie z myślą, to dowie się ich już niedługo, tak jak mówiła, zostało kilka dni.
– Nie – odparła krótko, dość łagodnie jak na stanowcze tony znaczące odpowiedź. Przymknięte powieki rozchyliły się nieznacznie; ciężko było stwierdzić gdzie patrzyła, spojrzenie miała nieobecne, jakby puste. Mięśnie trzymanej na sercu dłoni drgnęły w końcu, łapiąc w ulotny uchwyt materiał koszulki. Gdzie zniknęło całe to ciepło sprzed chwili? Miała wrażenie że mimo sierpniowej temperatury i bluzy otulającej ciało czuła na ramionach szczypiący mróz, równie ostry co ten drapiący gardło od wewnątrz. – Jakiś czas temu poszłam się tym zająć, ale w trakcie ktoś ucierpiał. Próbowałam jej pomóc, ale nie dałam rady, więc chcę to teraz naprawić, skoro już dostałam szansę. Wciąganie w sprawę osób trzecich mogłoby się źle skończyć.
Nie chciała, by sytuacja się powtórzyła; nawet jeśli obrażenia Nakashima nie zagrażały tamtego dnia jego życiu, to wolałaby nie uczestniczyć w scenie, w której rolę Yosuke zagrałby Shin'ya – wówczas nie byłaby w stanie myśleć trzeźwo a mając tego świadomość nie zamierzała pozwolić na kolejne błędy.
Potrzeba wypalenia kolejnego papierosa stała się niemożliwa do dalszego ignorowania. Black wzięła więc głęboki wdech, aż płuca nie zatrzeszczały od protestu; westchnienie umknęło między delikatnie rozchylonymi wargami, gdy w końcu stawiała nieunikniony krok w tył, gdy palce wypuszczały ubranie z uścisku, a czoło oderwało się od nagrzanej słońcem piersi. Leżący gdzieś w tle Wilczak dopiero wtedy podniósł łeb, kontrolnie zerkając czy właścicielka nie postanowiła pójść gdzieś dalej, czy nie powinien poderwać sylwetki z podłogi i podążyć jej śladami. Zestrzygł jedynie uchem, zauważając jak dziewczyna sięga po wymiętą paczkę fajek i metalowe zippo.
– Herbata ci wystygnie – mruknęła cicho, próbując zrobić cokolwiek, by rudowłosy przestał wyglądać na tak spiętego, by zniknęło wrażenie, że gdy już dowiedział się drobnych szczegółów na temat klątwy, to zaraz znów poprawi ten nieszczęsny plecak, skinie głową w podzięce i powie, że na niego czas, już i tak się zasiedział. Zęby Black zgrzytnęły niekontrolowanie – zwarcie mięśni szczęki okazało się jedyną słuszną reakcją obronną, jedynym, co skutecznie powstrzymywało napierający od tyłu ścisk w gardle, co choć na chwilę zdejmowało niewidoczny ciężar z płuc. W końcu usiadła gdzieś na skraju tarasu, w miejscu, gdzie nogi zwisały luźno w powietrzu nie dotykając ziemi. Kubek z jej własną herbatą stuknął o tarasowe deski a zippo pstryknęło, podbijając w powietrze nie tylko iskry, ale i kłąb szarego dymu. Wolna dłoń opadła na wolne miejsce tuż obok, tak jak zawsze to robiła, gdy chciała, by Shin usiadł obok.
@Warui Shin'ya
Znajoma woń perfum emanująca z rozgrzanej ciałem koszulki okazała się skuteczniejsza niż niejedna uspokajająca herbata – zniknęło rozedrganie wpierw z rąk, później z całego ciała. Płuca nie wydawały się już zgniecione od niewidocznego ciężaru zaś supeł wiążący gardło zelżał wyraźnie, pozwalając nabrać kolejnego przepełnionego tak lubianym zapachem wdechu. Trzymana w palcach garść ubrania ściaśniła się jedynie, gdy dziewczyna zwarła mocniej ramiona. Nie chciała go puszczać w obawie, że gdyby tylko postawiła krok w tył, gdyby odchyliła się ledwie pół centymetra, jego już by nie było, rozpłynąłby się razem z całym swoim ciepłem i domowym uczuciem które nieprzerwanie mu towarzyszyło. Nie dość już tej rozłąki? Nie chciała spędzać kolejnych miesięcy wypatrując utkwionej w pamięci sylwetki przemierzającej kolejne tereny lasu, rozróżniać rudych kosmyków od barw jesieni osiadających na drzewach, przeglądać ekranu telefonu w nadziei, że już za chwilę, już za moment wyskoczy powiadomienie o kolejnej wiadomości, jednej z tych, które zawsze wyginały pełne usta w szeroki uśmiech – będę za godzinę, mam słodycze i nasze ulubione zupki instant.
Shin potrafił jednak zrobić to, czego ona nie była w stanie – dystans nawet jeśli niewielki, to powstał, gdy chłopak odchylał głowę chcąc spojrzeć na jej skłopotane lico. Przymrużone niezmiennie powieki nie uniosły się wyżej, a więc i barwne tęczówki nie powędrowały ku górze. Coś znowu złapało ją za serce i nie wiedziała już czy była to intuicja, czy zwykłe pełne irracjonalności zachowanie każdej zranionej dziewczyny. Nie zastanawiała się nad tym, tak jak i on nie zastanawiał się – tak sądziła – jakiej odpowiedzi jej udzielić i czy w ogóle to zrobić.
– Wpierw zajmijmy się tą klątwą.
Niczego nie powiedziała. Usta zwarły się jedynie w wąską linię a głowa opadła nieznacznie w dół, pod kątem idealnym, by Black mogła wbić wzrok w panele wyłożone na tarasie na którym stali. Kilka naprawdę długich sekund zbierała myśli, wciąż nie do końca pewna co powinna zrobić. Złapać go za ramiona i potrząsnąć, bo przecież klątwa wcale nie była istotna? Powiedziała już, że się nią zajmie, zostało kilka dni, nie było już nic, co on czy ona czy w ogóle ktokolwiek mógł w tej sprawie zrobić. Nie ten temat chciała poruszyć, nie te rozwiązania usłyszeć. Była jednak w stanie zrozumieć i o ile nie do końca wierzyła, że to zmartwienie mogło stać za pytaniami, była w stanie zaspokoić zwykłą ludzką ciekawość.
Palce zwarte niemal w pięści poluźniły w końcu uchwyt na koszulce. Tylko jedna opadła jednak na swoje miejscu wzdłuż ciała dziewczyny, druga z nich natomiast wylądowała zatrzymana tuż nad sercem, zaraz obok miejsca na środku piersi, na którym oparło się czoło.
Przepaść w ich przyjaźni powstała przez te pół roku była znacznie większa niż początkowo sądziła. Widać to było choćby po tym, że wciąż nie zdjął ciążącego na ramieniu plecaka – przecież normalnie już dawno leżałby gdzieś w kącie lub pod ściana kompletnie zapomniany przez ich oboje, bo zajęliby się graniem, rozmową albo jeszcze czymś innym. Zauważyła to również po sposobie w który na nią patrzył, a dla dokładności, w sposobie który tego nie robił. Widziała jak błądził spojrzeniem, podczas gdy ona nie zdjęła wzroku z jego lica nawet na pół ulotnej sekundy. Kolejne, rozedrgane westchnienie cisnęło się przez gardło, lecz przełknęła je wraz z gorzkim posmakiem niewiadomego pochodzenia.
– Kinigami wytoczyło wojnę miastu. W odpowiedzi na niszczenie kolejnych hektarów duchy związały ludzkie nogi uniemożliwiając im swobodne przemieszczanie się po lesie – Miała nadzieję, że te krótkie wyjaśnienia wystarczą, wszak nie znała aż tak wielu szczegółów; jeśli wszystko pójdzie zgodnie z myślą, to dowie się ich już niedługo, tak jak mówiła, zostało kilka dni.
– Nie – odparła krótko, dość łagodnie jak na stanowcze tony znaczące odpowiedź. Przymknięte powieki rozchyliły się nieznacznie; ciężko było stwierdzić gdzie patrzyła, spojrzenie miała nieobecne, jakby puste. Mięśnie trzymanej na sercu dłoni drgnęły w końcu, łapiąc w ulotny uchwyt materiał koszulki. Gdzie zniknęło całe to ciepło sprzed chwili? Miała wrażenie że mimo sierpniowej temperatury i bluzy otulającej ciało czuła na ramionach szczypiący mróz, równie ostry co ten drapiący gardło od wewnątrz. – Jakiś czas temu poszłam się tym zająć, ale w trakcie ktoś ucierpiał. Próbowałam jej pomóc, ale nie dałam rady, więc chcę to teraz naprawić, skoro już dostałam szansę. Wciąganie w sprawę osób trzecich mogłoby się źle skończyć.
Nie chciała, by sytuacja się powtórzyła; nawet jeśli obrażenia Nakashima nie zagrażały tamtego dnia jego życiu, to wolałaby nie uczestniczyć w scenie, w której rolę Yosuke zagrałby Shin'ya – wówczas nie byłaby w stanie myśleć trzeźwo a mając tego świadomość nie zamierzała pozwolić na kolejne błędy.
Potrzeba wypalenia kolejnego papierosa stała się niemożliwa do dalszego ignorowania. Black wzięła więc głęboki wdech, aż płuca nie zatrzeszczały od protestu; westchnienie umknęło między delikatnie rozchylonymi wargami, gdy w końcu stawiała nieunikniony krok w tył, gdy palce wypuszczały ubranie z uścisku, a czoło oderwało się od nagrzanej słońcem piersi. Leżący gdzieś w tle Wilczak dopiero wtedy podniósł łeb, kontrolnie zerkając czy właścicielka nie postanowiła pójść gdzieś dalej, czy nie powinien poderwać sylwetki z podłogi i podążyć jej śladami. Zestrzygł jedynie uchem, zauważając jak dziewczyna sięga po wymiętą paczkę fajek i metalowe zippo.
– Herbata ci wystygnie – mruknęła cicho, próbując zrobić cokolwiek, by rudowłosy przestał wyglądać na tak spiętego, by zniknęło wrażenie, że gdy już dowiedział się drobnych szczegółów na temat klątwy, to zaraz znów poprawi ten nieszczęsny plecak, skinie głową w podzięce i powie, że na niego czas, już i tak się zasiedział. Zęby Black zgrzytnęły niekontrolowanie – zwarcie mięśni szczęki okazało się jedyną słuszną reakcją obronną, jedynym, co skutecznie powstrzymywało napierający od tyłu ścisk w gardle, co choć na chwilę zdejmowało niewidoczny ciężar z płuc. W końcu usiadła gdzieś na skraju tarasu, w miejscu, gdzie nogi zwisały luźno w powietrzu nie dotykając ziemi. Kubek z jej własną herbatą stuknął o tarasowe deski a zippo pstryknęło, podbijając w powietrze nie tylko iskry, ale i kłąb szarego dymu. Wolna dłoń opadła na wolne miejsce tuż obok, tak jak zawsze to robiła, gdy chciała, by Shin usiadł obok.
@Warui Shin'ya
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Strona 1 z 2 • 1, 2
maj 2038 roku