Strona 2 z 2 • 1, 2
Wciąż było chłodno. Im dalej w las tym bardziej żałowała, że nie wzięła nic na ramiona. Mimo otulającego skórę słońca czuła również śmigające po niej zrywy chłodnego, marcowego wiatru; co jakiś czas podrywał długie włosy sprawiając, że mieniły się więcej niż jednym odcieniem czerwieni — równie efektownie musiałoby wyglądać zobrazowanie bitwy mającej miejsce tu na miejscu, bardzo blisko bo pod warstwą kości chroniącej mózg. Migrena atakująca wpierw tylko skronie a chwilę później i całą głowę nie była stała. Pulsowała figlarnie wpierw cichnąc niemal całkowicie tylko po ty, by kilka, może kilkanaście sekund później powrócić w najpaskudniejszym przytupem na jaki było ją stać. W takich momentach wzrok mimowolnie opadał do wypisanych na przedramionach imion, do okalającej ich siateczki nienaturalnie ciemnych żył.
Wulgaryzm długo kłębił się na ustach aż w końcu znalazł ujście w postaci nie tyle bluzgu, co wściekłego warknięcia.
Może to pies, jeden z dwóch które gdzieś tu dookoła niej biegały.
Zęby zgrzytnęły o siebie niespodziewanie we wściekłym grymasie. Chrzanić — pomyślała wyłuskując pomięte opakowanie papierosów z kieszonki w spodenkach. Jedno stuknięcie w pomarszczony papier odgięło wieczko na tyle, by miękkie ust objęły jeden z niewielu już pozostałych filtrów. Przystanęła wtedy na chwilę; palec przemknął swobodnie po chropowatym kole metalowego zippo — to ocierając się o świeżo wymieniony krzemień wznieciło drobny płomyk od którego dziewczyna w kolejnej sekundzie odpalała końcówkę fajki. Urodziwą twarz spowił szary kłąb dymu tak bardzo kontrastującego z nad wyraz żywo ubarwionego otoczenia. Pora roku nie była jeszcze odpowiednia by otoczenie nakrapiało tyle kolorów, całą robotę robiły plamy słońc przebijające się miedzy dziurami w koronach drzew. Opadając na poszczególne elementy leśnego podszycia wyciągały z przytłumionych porą roku ocieni skrytą pod wilgocią głębię — w przepastnej zieleni mchów nagle odnajdywały się pastele malutkich grzybów, pnie drzew oprószyły plechy lawirujące od żółci, przez pomarańcze aż do beży, nawet w bardziej podmokłych elementach, gdzie kałuże wciąż nie wyschły do końca, pond błotnistą warstwę wystawała uszczypnięta czasem biel pozostawionych przed zimą kości.
Coś w tle strzeliło, może jakaś gałąź, może coś zupełnie innego. Nie przejmowała się tym szczególnie, już nazbyt przyzwyczajona do niepokojących odgłosów. Stała cały czas nieruchomo, zbyt wpatrzona w to, jak podrapana już nieco powierzchnia zapalniczki wyłapuje drobny blask słońca. Dopiero nagłe, bardzo donośne krakanie zadarło podbródek w górę — dwubarwne tęczówki błądziły chwilę po gałęziach w końcu jednak natrafiając na wyraźny zarys masywnego kruka. Koralikowate ślepi wydawały się zaglądać wprost do duszy Black, a gdy znajome ptaszysko zatrzepotało skrzydłami poprawiając ich ułożenie, ona zmarszczyła nieznacznie brwi, w końcu obracając twarz na bok. Wtedy też dostrzegła to, na co starały się zwrócić jej uwagę zwierzęta którymi się opiekowała. Pierwszym co przykuło uwagę był ubiór nieznajomego — jego dobór dopasowany do spędzania czasu w Kinigmi przywodził wyobraźni wiele rozmaitych obrazów z których żaden nie spełniał warunków sielankowej opowieści. Przygarbiona sylwetka wychylając się otulających ciało krzewów, po środku tak naprawdę niczego. Black nie marnowała czasu na snucie niepotrzebnych scenariuszy, zamiast tego wpierw obracając się przodem do nieproszonego gościa (był u niej, te tereny należały do niej), później zaplatając ręce na piersi — w jednej z nich wciąż tkwił tlący się papieros. Zaciągnęła się nim ponownie nim z ust padły jakiekolwiek słowa.
— Are you lost, baby girl? — Angielski akcent z łatwością prześlizgnął się przez usta, w połączeniu z osobliwą urodą dziewczyny nie było mowy, by była rodowitym mieszkańcem Japonii. Jeden z kącików ust podwinął się ku górze w parszywym uśmiechu, choć ślepia pozostały niezmiennie zmrużone, wciąż tak samo czujne. — Ludzie odradzają spacerów po Kinigami tuż przed zmrokiem — dodała po chwili, tym razem płynnie przechodząc do język, w którym raczej na pewno powinien ją zrozumieć bez problemu. Siedzący wysoko między drzewami kruk zleciał niżej; znalazł sobie wygodnej miejsce na kolejnym przewalonym pniu tuż obok dziewczyny. Widać było, że się jej nie obawiał, bo w pewnym momencie obrócił ciemny jak sama noc łeb właśnie ku niej, całkiem jakby w niewzruszonym licu oczekiwał instrukcji do działania.
@Sugiyama Nobuo
Wulgaryzm długo kłębił się na ustach aż w końcu znalazł ujście w postaci nie tyle bluzgu, co wściekłego warknięcia.
Może to pies, jeden z dwóch które gdzieś tu dookoła niej biegały.
Zęby zgrzytnęły o siebie niespodziewanie we wściekłym grymasie. Chrzanić — pomyślała wyłuskując pomięte opakowanie papierosów z kieszonki w spodenkach. Jedno stuknięcie w pomarszczony papier odgięło wieczko na tyle, by miękkie ust objęły jeden z niewielu już pozostałych filtrów. Przystanęła wtedy na chwilę; palec przemknął swobodnie po chropowatym kole metalowego zippo — to ocierając się o świeżo wymieniony krzemień wznieciło drobny płomyk od którego dziewczyna w kolejnej sekundzie odpalała końcówkę fajki. Urodziwą twarz spowił szary kłąb dymu tak bardzo kontrastującego z nad wyraz żywo ubarwionego otoczenia. Pora roku nie była jeszcze odpowiednia by otoczenie nakrapiało tyle kolorów, całą robotę robiły plamy słońc przebijające się miedzy dziurami w koronach drzew. Opadając na poszczególne elementy leśnego podszycia wyciągały z przytłumionych porą roku ocieni skrytą pod wilgocią głębię — w przepastnej zieleni mchów nagle odnajdywały się pastele malutkich grzybów, pnie drzew oprószyły plechy lawirujące od żółci, przez pomarańcze aż do beży, nawet w bardziej podmokłych elementach, gdzie kałuże wciąż nie wyschły do końca, pond błotnistą warstwę wystawała uszczypnięta czasem biel pozostawionych przed zimą kości.
Coś w tle strzeliło, może jakaś gałąź, może coś zupełnie innego. Nie przejmowała się tym szczególnie, już nazbyt przyzwyczajona do niepokojących odgłosów. Stała cały czas nieruchomo, zbyt wpatrzona w to, jak podrapana już nieco powierzchnia zapalniczki wyłapuje drobny blask słońca. Dopiero nagłe, bardzo donośne krakanie zadarło podbródek w górę — dwubarwne tęczówki błądziły chwilę po gałęziach w końcu jednak natrafiając na wyraźny zarys masywnego kruka. Koralikowate ślepi wydawały się zaglądać wprost do duszy Black, a gdy znajome ptaszysko zatrzepotało skrzydłami poprawiając ich ułożenie, ona zmarszczyła nieznacznie brwi, w końcu obracając twarz na bok. Wtedy też dostrzegła to, na co starały się zwrócić jej uwagę zwierzęta którymi się opiekowała. Pierwszym co przykuło uwagę był ubiór nieznajomego — jego dobór dopasowany do spędzania czasu w Kinigmi przywodził wyobraźni wiele rozmaitych obrazów z których żaden nie spełniał warunków sielankowej opowieści. Przygarbiona sylwetka wychylając się otulających ciało krzewów, po środku tak naprawdę niczego. Black nie marnowała czasu na snucie niepotrzebnych scenariuszy, zamiast tego wpierw obracając się przodem do nieproszonego gościa (był u niej, te tereny należały do niej), później zaplatając ręce na piersi — w jednej z nich wciąż tkwił tlący się papieros. Zaciągnęła się nim ponownie nim z ust padły jakiekolwiek słowa.
— Are you lost, baby girl? — Angielski akcent z łatwością prześlizgnął się przez usta, w połączeniu z osobliwą urodą dziewczyny nie było mowy, by była rodowitym mieszkańcem Japonii. Jeden z kącików ust podwinął się ku górze w parszywym uśmiechu, choć ślepia pozostały niezmiennie zmrużone, wciąż tak samo czujne. — Ludzie odradzają spacerów po Kinigami tuż przed zmrokiem — dodała po chwili, tym razem płynnie przechodząc do język, w którym raczej na pewno powinien ją zrozumieć bez problemu. Siedzący wysoko między drzewami kruk zleciał niżej; znalazł sobie wygodnej miejsce na kolejnym przewalonym pniu tuż obok dziewczyny. Widać było, że się jej nie obawiał, bo w pewnym momencie obrócił ciemny jak sama noc łeb właśnie ku niej, całkiem jakby w niewzruszonym licu oczekiwał instrukcji do działania.
@Sugiyama Nobuo
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Seiwa-Genji Enma and Sugiyama Nobuo szaleją za tym postem.
Stał nieruchomo jak wbity gdzieś po środku pól uprawnych strach na wróble – tylko wiatr chwytał za ciemne skrawki jego ubrań, powodując jakikolwiek ruch na tle wzburzonych, liściastych fal. Zastygł jak dopiero co wyjęta z formy figura z dłonią wciąż zaciśniętą na drobnym, chirurgicznym ostrzu, jakby te było jego boskim atrybutem. Czuł się znacznie pewniej, gdy między palcami wyczuwał chłód metalowego skalpela. Prawie jak podczas operacji, w dobrze oświetlonej sali, pochylony nad sylwetką pacjenta. W takich sytuacjach potrzebny był zaledwie jeden, zdecydowany ruch. Drobne rozcięcie potrafiło zalać szkarłatem skórę bardzo szybko.
Zmrużone ślepia wodziły za nią wzrokiem – tą tajemniczą sylwetką wyróżniającą się na tle leśnego krajobrazu. Czerwieni, z którą konfrontował się wzrok nie można było pominąć. Nawet na chwilę nie zlekceważył tej ostrzegawczej barwy. W tamtym momencie był gotowy na wszystko – w każdej chwili mógł ruszyć się z miejsca, nieważne czy zdecydowałby się na atak, czy zryw w pobliski gąszcz. Po prostu był gotowy, wszystkie mięśnie miał napięte i mógł wystrzelić jak napięta proca.
Ale nie zrobił tego – celowo przeciągał tę chwilę, testując granice wytrzymałości otulającej ich ciszy. Ciszy, którą w tak łatwy sposób można było zgruchotać.
Bardzo szybko zrozumiał, że jego przewaga przeminęła z wiatrem – to on dostrzegł (jak się okazało) nieznajomą pierwszy, mógł zatem zareagować jako pierwszy. Jednak kiedy jej twarz zwróciła się w jego kierunku wszystko stało się jasne, mógł zapomnieć o swojej przewadze. Nie był do końca pewny gdzie się znajduje, miał problem z ustaleniem swojej dokładniej lokalizacji. W razie jakiejkolwiek bezpośredniej konfrontacji prawdopodobnie musiałby uciekać. Byle jak najdalej. Ale starał się o tym nie myśleć, dlatego maksymalnie skoncentrował się na dziewczynie.
Nie zareagował na słowną zaczepkę. Zadane w języku angielskim pytanie zrozumiał – nie zdołało go jednak wytrącić z równowagi. Odbiło się od niego albo chybiło. Olał je, uznając za wyjątkowo absurdalne i najmniej ważne. Wolał uważniej przyglądać się jej twarzy, na której kwitł szyderczy uśmiech. Gdyby nie maska zakrywająca jego usta to prawdopodobnie odpłaciłby się tym samym. Czuł, że nieznajoma próbuje go wciągnąć w jakąś grę – zgoda, oznaczałaby, że zgadza się na jej reguły.
To niedorzeczne.
Kiedy usłyszał jej stwierdzenie postanowił zirytować ją kompletną ignorancją. Chciał jej pokazać, że rzucane przez nią słowa porywa wiatr. Dźwięki rozczłonkowywały się o pnie pobliskich drzew, były pozbawione jakiejkolwiek mocy. W jego oczach nie znaczyły nic. Był gotowy jak nigdy, osiągnięcie takiego skupienia miał naprawdę dobrze wyćwiczone. Nie miał zamiaru się bać, nawet jeśli naturalne odruchy w początkowej fazie mówiły co innego. Ale potrafił pochować pierwotną obawę. Zawsze tak robił, to były lata praktyki.
Kątem oka dostrzegł psa, błąkającego się w pobliżu nieznajomej. Początkowo zignorował kruka, ale gdy ptaszysko podleciało bliżej dziewczyny poczuł, że coś jest nie tak. Wydawać by się mogło, że łączy ją z ptakiem jakaś więź.
Jego łeb przechylił się delikatnie – postanowił wyciągnąć pierwszą kartę.
— Miałem kiedyś fretkę — zaczął naprawdę spokojnie, choć głos miał odrobinę zachrypnięty. Brzmiał tak, jakby zastygłe gardło potrzebowało chwili rozruchu, by zacząć działać na pełnych obrotach. — Ale mnie ugryzła, więc skręciłem jej kark.
Mogła to traktować jako ostrzeżenie. Nie miałby żadnych hamulców, gdyby którekolwiek ze zwierząt ruszyło w jego kierunku, co do tego nie było żadnych wątpliwości.
— Palenie szkodzi zdrowiu, nie tylko twojemu.
Umoralniał, jak na lekarza przystało.
Zmrużone ślepia wodziły za nią wzrokiem – tą tajemniczą sylwetką wyróżniającą się na tle leśnego krajobrazu. Czerwieni, z którą konfrontował się wzrok nie można było pominąć. Nawet na chwilę nie zlekceważył tej ostrzegawczej barwy. W tamtym momencie był gotowy na wszystko – w każdej chwili mógł ruszyć się z miejsca, nieważne czy zdecydowałby się na atak, czy zryw w pobliski gąszcz. Po prostu był gotowy, wszystkie mięśnie miał napięte i mógł wystrzelić jak napięta proca.
Ale nie zrobił tego – celowo przeciągał tę chwilę, testując granice wytrzymałości otulającej ich ciszy. Ciszy, którą w tak łatwy sposób można było zgruchotać.
Bardzo szybko zrozumiał, że jego przewaga przeminęła z wiatrem – to on dostrzegł (jak się okazało) nieznajomą pierwszy, mógł zatem zareagować jako pierwszy. Jednak kiedy jej twarz zwróciła się w jego kierunku wszystko stało się jasne, mógł zapomnieć o swojej przewadze. Nie był do końca pewny gdzie się znajduje, miał problem z ustaleniem swojej dokładniej lokalizacji. W razie jakiejkolwiek bezpośredniej konfrontacji prawdopodobnie musiałby uciekać. Byle jak najdalej. Ale starał się o tym nie myśleć, dlatego maksymalnie skoncentrował się na dziewczynie.
Nie zareagował na słowną zaczepkę. Zadane w języku angielskim pytanie zrozumiał – nie zdołało go jednak wytrącić z równowagi. Odbiło się od niego albo chybiło. Olał je, uznając za wyjątkowo absurdalne i najmniej ważne. Wolał uważniej przyglądać się jej twarzy, na której kwitł szyderczy uśmiech. Gdyby nie maska zakrywająca jego usta to prawdopodobnie odpłaciłby się tym samym. Czuł, że nieznajoma próbuje go wciągnąć w jakąś grę – zgoda, oznaczałaby, że zgadza się na jej reguły.
To niedorzeczne.
Kiedy usłyszał jej stwierdzenie postanowił zirytować ją kompletną ignorancją. Chciał jej pokazać, że rzucane przez nią słowa porywa wiatr. Dźwięki rozczłonkowywały się o pnie pobliskich drzew, były pozbawione jakiejkolwiek mocy. W jego oczach nie znaczyły nic. Był gotowy jak nigdy, osiągnięcie takiego skupienia miał naprawdę dobrze wyćwiczone. Nie miał zamiaru się bać, nawet jeśli naturalne odruchy w początkowej fazie mówiły co innego. Ale potrafił pochować pierwotną obawę. Zawsze tak robił, to były lata praktyki.
Kątem oka dostrzegł psa, błąkającego się w pobliżu nieznajomej. Początkowo zignorował kruka, ale gdy ptaszysko podleciało bliżej dziewczyny poczuł, że coś jest nie tak. Wydawać by się mogło, że łączy ją z ptakiem jakaś więź.
Jego łeb przechylił się delikatnie – postanowił wyciągnąć pierwszą kartę.
— Miałem kiedyś fretkę — zaczął naprawdę spokojnie, choć głos miał odrobinę zachrypnięty. Brzmiał tak, jakby zastygłe gardło potrzebowało chwili rozruchu, by zacząć działać na pełnych obrotach. — Ale mnie ugryzła, więc skręciłem jej kark.
Mogła to traktować jako ostrzeżenie. Nie miałby żadnych hamulców, gdyby którekolwiek ze zwierząt ruszyło w jego kierunku, co do tego nie było żadnych wątpliwości.
— Palenie szkodzi zdrowiu, nie tylko twojemu.
Umoralniał, jak na lekarza przystało.
Seiwa-Genji Enma, Hecate Black and Arihyoshi Hotaru szaleją za tym postem.
Wiatr zrywał się powoli acz bardzo wyraźnie. Gdy rozpoczęła swój krótki spacer skórę muskały jedynie niegroźne liźnięcia — przeplatały co prawda mięśnie drobnymi dreszczami wywołanymi zimnem lecz wtedy jeszcze nie były na tyle inwazyjne by zmusić kończyny do powrotu. Teraz trzaskały gałęziami w złowrogiej zapowiedzi ulewy; suchość skrzypiącego pod butami runa miała pozostać już tylko kwestią czasu.
Sama również przechyliła delikatnie głowę na bok, gdy nieznajomy zaczął mówić. Zaczęło się nawet nienajgorszej, po pierwszych słowach była nawet gotowa udzielić mu kredytu zaufania, bo skoro opowiadał o zwierzętach, to nie mógł być taki zły. Problem w tym, że na tym nie skończył, a im dalej brnęło się w krótką historyjkę, tym bliżej siebie przesuwały się zmarszczone brwi. Nie wyglądała na wściekłą, w zasadzie delikatnie przemodelowane lico przedstawiało jedynie dozę niezadowolenia. Nie mógł wiedzieć, że postawił stopę na bardzo grząskim gruncie, przecież się nie znali. To po nienaturalnym błysku rozświetlającym tęczówki o dwóch różnych barwach mógł poznać, że trafił w czuły punkt.
— Znalazłam kiedyś szczenię wilka — zaczęła, głosem równie konspiracyjnym co on sam przed chwilą. Nie spuszczała go z oczu przez cały ten czas, również w momentach, gdy porywane wiatrem włosy unosiły się do poziomu jej twarzy, przesłaniając ją częściowo kolorem płomieni; zmrużone ślepia pozostały martwo wręcz nieruchome. — Miało może 5 miesięcy. Gdy pewnej nocy spało przy łóżku, nasz sąsiad przyszedł do mojego pokoju z nożem. Stracił kilka palców i czucie w całej ręce. Zwierzę było wściekłe. Niedobre i pełne złości ale lojalne, więc zostało ze mną.
Opowieść za opowieść. Pogoda musiał uznać wymianę za niesprawiedliwą, bo gdy tak skupiali się na samych sobie, otoczenie przeszyła szarość zachodzących chmur — były ciemne i ciężkie od utrzymywanego w puchu deszczu, nie dało się ich pomylić z niczym innym. Ich nadejście nie tylko zmieniło koloryt lasu, ale i nadało mu oziębłej aury — nabierało się wrażenia jakby ciemność powoli pożerająca każde z drzew próbowała ostrzec przed swoim nieuniknionym nadejściem. Wszystkie jeszcze przed momentem wyodrębnione dzięki drobnym plamom słońca barwy poznikały przytłumione mizernością.
Kruk zakrakał niespodziewanie, przerywając ciężką wręcz cisze między zdaniami; odgłos jaki z siebie wydał brzmiał nad wyraz donośnie, całkiem jakby pod dziób podstawiono mu odpowiedni wzmacniacz. Dźwięk poniósł się głuchym echem w las, odbijał od każdego z pni nabierając przy tym mocy by brnąć dalej naprzód. Ptasi łeb przechylił się n bok, by w koralikowatym oku odbić zmniejszony obraz postaci mężczyzny.
— We all have to die of something, might as well enjoy the ride — odparła, najwyraźniej czerpiąc już odpowiedzi z przyzwyczajenia wobec reprymend. — Jednych rak pożera latami, drugich zabiera jedna pomylona droga. Los bywa aż tak przewrotny.
Pierwsza gruba kropla deszczu spadła z nieba równie kapryśnie. Wydawało się, że roztrzaskała się na przewalonym pniu idealnie pomiędzy ich dwójką. O ile ona jedna nie zwróciła uwagi dziewczyny, tak kolejne powoli opadające spomiędzy koron drzew już tak. Czuła jak długie pasma czerwonych włosów orz ubrania mokną nieubłaganie od wciąż jeszcze spokojnej mżawki. Podejrzewała, że było jedynie kwestią czasu aż przeobrazi się w zasłonę tak intensywnego deszczu, że jego moc zniekształcała obrazy.
— Możesz błąkać się dalej albo pójść ze mną. W obu przypadkach ryzyko powinno być podobne, wybór należy do ciebie, nieznajomy — Nie uśmiechała się już, w zasadzie nawet na niego nie patrzyła, bo gdy kończyła mówić twarz miała już obróconą w przeciwnym kierunku. Kruk siedzący dotychczas nieruchomo podleciał naprzód, by zająć miejsce na ramieniu dziewczyny. Szczenię również ruszyło naprzód, idąc krok w krok tuż przy nodze właścicielki. Dom był niedaleko, lecz była coraz bardziej przekonana, że nawet krótki dystans nie uchroni żadnego z nich przed coraz bardziej nabierającym dynamiki deszczu.
Sama również przechyliła delikatnie głowę na bok, gdy nieznajomy zaczął mówić. Zaczęło się nawet nienajgorszej, po pierwszych słowach była nawet gotowa udzielić mu kredytu zaufania, bo skoro opowiadał o zwierzętach, to nie mógł być taki zły. Problem w tym, że na tym nie skończył, a im dalej brnęło się w krótką historyjkę, tym bliżej siebie przesuwały się zmarszczone brwi. Nie wyglądała na wściekłą, w zasadzie delikatnie przemodelowane lico przedstawiało jedynie dozę niezadowolenia. Nie mógł wiedzieć, że postawił stopę na bardzo grząskim gruncie, przecież się nie znali. To po nienaturalnym błysku rozświetlającym tęczówki o dwóch różnych barwach mógł poznać, że trafił w czuły punkt.
— Znalazłam kiedyś szczenię wilka — zaczęła, głosem równie konspiracyjnym co on sam przed chwilą. Nie spuszczała go z oczu przez cały ten czas, również w momentach, gdy porywane wiatrem włosy unosiły się do poziomu jej twarzy, przesłaniając ją częściowo kolorem płomieni; zmrużone ślepia pozostały martwo wręcz nieruchome. — Miało może 5 miesięcy. Gdy pewnej nocy spało przy łóżku, nasz sąsiad przyszedł do mojego pokoju z nożem. Stracił kilka palców i czucie w całej ręce. Zwierzę było wściekłe. Niedobre i pełne złości ale lojalne, więc zostało ze mną.
Opowieść za opowieść. Pogoda musiał uznać wymianę za niesprawiedliwą, bo gdy tak skupiali się na samych sobie, otoczenie przeszyła szarość zachodzących chmur — były ciemne i ciężkie od utrzymywanego w puchu deszczu, nie dało się ich pomylić z niczym innym. Ich nadejście nie tylko zmieniło koloryt lasu, ale i nadało mu oziębłej aury — nabierało się wrażenia jakby ciemność powoli pożerająca każde z drzew próbowała ostrzec przed swoim nieuniknionym nadejściem. Wszystkie jeszcze przed momentem wyodrębnione dzięki drobnym plamom słońca barwy poznikały przytłumione mizernością.
Kruk zakrakał niespodziewanie, przerywając ciężką wręcz cisze między zdaniami; odgłos jaki z siebie wydał brzmiał nad wyraz donośnie, całkiem jakby pod dziób podstawiono mu odpowiedni wzmacniacz. Dźwięk poniósł się głuchym echem w las, odbijał od każdego z pni nabierając przy tym mocy by brnąć dalej naprzód. Ptasi łeb przechylił się n bok, by w koralikowatym oku odbić zmniejszony obraz postaci mężczyzny.
— We all have to die of something, might as well enjoy the ride — odparła, najwyraźniej czerpiąc już odpowiedzi z przyzwyczajenia wobec reprymend. — Jednych rak pożera latami, drugich zabiera jedna pomylona droga. Los bywa aż tak przewrotny.
Pierwsza gruba kropla deszczu spadła z nieba równie kapryśnie. Wydawało się, że roztrzaskała się na przewalonym pniu idealnie pomiędzy ich dwójką. O ile ona jedna nie zwróciła uwagi dziewczyny, tak kolejne powoli opadające spomiędzy koron drzew już tak. Czuła jak długie pasma czerwonych włosów orz ubrania mokną nieubłaganie od wciąż jeszcze spokojnej mżawki. Podejrzewała, że było jedynie kwestią czasu aż przeobrazi się w zasłonę tak intensywnego deszczu, że jego moc zniekształcała obrazy.
— Możesz błąkać się dalej albo pójść ze mną. W obu przypadkach ryzyko powinno być podobne, wybór należy do ciebie, nieznajomy — Nie uśmiechała się już, w zasadzie nawet na niego nie patrzyła, bo gdy kończyła mówić twarz miała już obróconą w przeciwnym kierunku. Kruk siedzący dotychczas nieruchomo podleciał naprzód, by zająć miejsce na ramieniu dziewczyny. Szczenię również ruszyło naprzód, idąc krok w krok tuż przy nodze właścicielki. Dom był niedaleko, lecz była coraz bardziej przekonana, że nawet krótki dystans nie uchroni żadnego z nich przed coraz bardziej nabierającym dynamiki deszczu.
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Sugiyama Nobuo, Arihyoshi Hotaru and Mamoritai Akari szaleją za tym postem.
Nie brakowało mu wytrwałości, wciąż trzymał się swoich początkowych ustaleń. Demonstrował swój upór – był prawie pewien, że nawet huragan nie byłby w stanie ruszyć go z miejsca. Wytrwałby ile trzeba, nawet jeśli mijające sekundy zdawały się ciągnąć jak powoli odrywane przez drapieżnika od reszty ciała ścięgna. Choć w tym zestawieniu ciężko było nazwać którekolwiek z nich oprawcą lub ofiarą – oboje niebezpiecznie balansowali gdzieś pomiędzy. I może wcale nie musieli obstawiać się za żadną ze stron. Ich miejsce było pośrodku, bo sytuacja mogła bardzo szybko się zmienić, gdy po drugiej stronie barykady stał nieznajomy, którego intencje pozostawały w dalszym ciągu nieznane.
Wydawało mu się, że dostrzegł w jej spojrzeniu coś niezdrowego – miałby większą pewność, gdyby stali nieco bliżej siebie, ale zachowanie bezpiecznego dystansu było dla niego priorytetem, czymś dużo ważniejszym niż odpowiednie dostrzeżenie zachodzących w nastawieniu nieznajomej zmian. W razie jakiegokolwiek nagłego ruchu to właśnie odległość pozwoliłaby mu na sprawną ucieczkę.
Szybko zrozumiał to, co miała mu do przekazania. Między nią, a zwierzętami znajdującymi się wokół była więź – niewidzialna nić, której w pierwszej chwili nie zdołał dostrzec. To przez wcześniej wypowiedziane przez niego zdanie zdecydowała się powiedzieć o szczenięciu. I to właśnie dzięki tej opowieści zrozumiał. Ale miał nadzieję, że do niej trafił jego przekaz – był gotowy niemalże na wszystko. Bez zawahania przebiłby ostrzem atakujące zwierzę. Celowo nakreślił granicę, której miała nie przekraczać.
Czas mijał nieubłaganie, nie dało się go zatrzymać choćby na chwilę. Wraz z utraconymi sekundami zmieniało się też otoczenie. Wiatr zdawał się przybierać na sile, a wszechobecna szarość pochłaniała coraz więcej terenu. Było ponuro, coraz ciemniej. Z brudnych kłębów unoszących się nad ich głowami spadły pierwsze krople brudnego deszczu. Ziemia zmieniała się w błoto, w którym wkrótce mogli ugrząźć. Powoli do nozdrzy dochodził zapach wilgoci, a grube ubrania przemakały.
„(..) drugich zabiera jedna pomylona droga.”
Zrozumiał tę aluzję, bardzo łatwo przyszło mu umiejscowienie siebie w tej sytuacji, bo to właśni on mógł być tym, którego „zabrała pomylona droga”. Podczas tej podróży był wyjątkowo nieuważny. Nie był nawet do końca pewny co zajmowało jego myśli, ale po prostu dał się na chwilę rozkojarzyć i zbłądził. Kiedy ponownie otworzył oczy, dróżka, którą podążał chwilę wcześniej zdawała się zacierać, znikać. To zbiło go z tropu. Odbił w bok, wychodząc prosto na nią – czerwonowłosą nieznajomą.
Zmrużył oczy, kiedy usłyszał jej propozycję. Nie przepadał za wędrówkami w taką pogodę, nawet jeśli był przyzwyczajony do cięższych warunków. Wolną dłonią przetarł już wilgotną twarz, poświęcając szczególną uwagę oczom i zaklejonym rzęsom. Mrugnął kilkukrotnie, rozchyliwszy delikatnie usta. Nie chciał tego przeciągać – w tej sytuacji dziewczyna mogła być jego jedyną szansą. Nie znał tych terenów, nie był pewny w którą stronę powinien się udać, więc postanowił jej zaufać. Połowicznie, w pogotowiu wciąż miał skalpel skryty w przydługim rękawie, ale miał nadzieję, że nie będzie musiał go używać.
— Pójdę z tobą — powiedział na tyle głośno, by jego głos wyraźnie przebił się przez stukot spadających z nieba kropel. Od razu przyspieszył też kroku, żeby ją trochę dogonić. Stale uważnie obserwował otoczenie, skupiając się głównie na jej zwierzętach. To mógł być podstęp, może wystarczył jeden ruch dłoni, by chowańce się na niego rzuciły. Niczego nie mógł być pewny i właśnie na tym polegała jej przewaga. On był nieświadomy, zagubiony, na jej łasce. A ona? Mogła wodzić go za nos, prowadzić na swój teren, by wykorzystać najmniej spodziewany moment. — Nie próbuj żadnych sztuczek, proszę.
Proszę wybrzmiało gardłowo. Wiedział do czego jest zdolny, gdy sytuacja robiła się nieciekawa.
Szedł kilka metrów za nią – żeby mieć na wszystko pogląd. Nie wiedział nawet w którym momencie w tle zarysowała się konstrukcja budynku. To tam mieszkała.
Wydawało mu się, że dostrzegł w jej spojrzeniu coś niezdrowego – miałby większą pewność, gdyby stali nieco bliżej siebie, ale zachowanie bezpiecznego dystansu było dla niego priorytetem, czymś dużo ważniejszym niż odpowiednie dostrzeżenie zachodzących w nastawieniu nieznajomej zmian. W razie jakiegokolwiek nagłego ruchu to właśnie odległość pozwoliłaby mu na sprawną ucieczkę.
Szybko zrozumiał to, co miała mu do przekazania. Między nią, a zwierzętami znajdującymi się wokół była więź – niewidzialna nić, której w pierwszej chwili nie zdołał dostrzec. To przez wcześniej wypowiedziane przez niego zdanie zdecydowała się powiedzieć o szczenięciu. I to właśnie dzięki tej opowieści zrozumiał. Ale miał nadzieję, że do niej trafił jego przekaz – był gotowy niemalże na wszystko. Bez zawahania przebiłby ostrzem atakujące zwierzę. Celowo nakreślił granicę, której miała nie przekraczać.
Czas mijał nieubłaganie, nie dało się go zatrzymać choćby na chwilę. Wraz z utraconymi sekundami zmieniało się też otoczenie. Wiatr zdawał się przybierać na sile, a wszechobecna szarość pochłaniała coraz więcej terenu. Było ponuro, coraz ciemniej. Z brudnych kłębów unoszących się nad ich głowami spadły pierwsze krople brudnego deszczu. Ziemia zmieniała się w błoto, w którym wkrótce mogli ugrząźć. Powoli do nozdrzy dochodził zapach wilgoci, a grube ubrania przemakały.
„(..) drugich zabiera jedna pomylona droga.”
Zrozumiał tę aluzję, bardzo łatwo przyszło mu umiejscowienie siebie w tej sytuacji, bo to właśni on mógł być tym, którego „zabrała pomylona droga”. Podczas tej podróży był wyjątkowo nieuważny. Nie był nawet do końca pewny co zajmowało jego myśli, ale po prostu dał się na chwilę rozkojarzyć i zbłądził. Kiedy ponownie otworzył oczy, dróżka, którą podążał chwilę wcześniej zdawała się zacierać, znikać. To zbiło go z tropu. Odbił w bok, wychodząc prosto na nią – czerwonowłosą nieznajomą.
Zmrużył oczy, kiedy usłyszał jej propozycję. Nie przepadał za wędrówkami w taką pogodę, nawet jeśli był przyzwyczajony do cięższych warunków. Wolną dłonią przetarł już wilgotną twarz, poświęcając szczególną uwagę oczom i zaklejonym rzęsom. Mrugnął kilkukrotnie, rozchyliwszy delikatnie usta. Nie chciał tego przeciągać – w tej sytuacji dziewczyna mogła być jego jedyną szansą. Nie znał tych terenów, nie był pewny w którą stronę powinien się udać, więc postanowił jej zaufać. Połowicznie, w pogotowiu wciąż miał skalpel skryty w przydługim rękawie, ale miał nadzieję, że nie będzie musiał go używać.
— Pójdę z tobą — powiedział na tyle głośno, by jego głos wyraźnie przebił się przez stukot spadających z nieba kropel. Od razu przyspieszył też kroku, żeby ją trochę dogonić. Stale uważnie obserwował otoczenie, skupiając się głównie na jej zwierzętach. To mógł być podstęp, może wystarczył jeden ruch dłoni, by chowańce się na niego rzuciły. Niczego nie mógł być pewny i właśnie na tym polegała jej przewaga. On był nieświadomy, zagubiony, na jej łasce. A ona? Mogła wodzić go za nos, prowadzić na swój teren, by wykorzystać najmniej spodziewany moment. — Nie próbuj żadnych sztuczek, proszę.
Proszę wybrzmiało gardłowo. Wiedział do czego jest zdolny, gdy sytuacja robiła się nieciekawa.
Szedł kilka metrów za nią – żeby mieć na wszystko pogląd. Nie wiedział nawet w którym momencie w tle zarysowała się konstrukcja budynku. To tam mieszkała.
Hecate Black and Raikatsuji Yuzuha szaleją za tym postem.
Gdy ulewa raz nabrała tempa, nie było już odwrotu ani świata widocznego zza ściany grubego deszczu — szara zasłona zniekształciła całe otoczenie i tylko dzięki wyrytej w pamięci drodze dziewczyna wiedziała gdzie powinna dalej iść. Nie wątpiła, że gdyby trafił na taką pogodę bywając w Kinigami tylko na krótkich spacerach bądź przelotem, to straciłaby orientację w terenie w przeciągu kilku marnych sekund.
Rude pasma przykleiły jej się do buzi, musiała poruszyć ramieniem chcąc zgarnąć je wszystkie na bok by nie przeszkadzały, przez co kruk który mókł tak samo jak ona poderwał się w powietrze, lecąc w kierunku domu; nawet głośny trzepot jego skrzydeł nie był w stanie zgłuszyć odgłosów trwającego sztormu — kwestią czasu było aż pociemniałe do głębokiego granatu niebo rozjaśni skomplikowana pajęczyna piorunów. Groźba pozostania w lesie w takich warunkach nie wydawała się jednak aż tak onieśmielająca, gdy zarys czarnych jak smoła ścian domu coraz bardziej wybijał się na tle ponurego pleneru. W zasadzie to wcale nie wyglądał zachęcająco w obecnych warunkach, sprawiał wrażenie miejsca wyjętego prosto z filmu grozy, jednego z tych, do których główny bohaterowie pod żadnym pozorem nie powinni wchodzić, najlepiej by w ogóle na niego nie patrzyli. Odwrót byłby jedynym rozsądnym wyjściem. Dziewczyna szła jednak naprzód bez zastanowienia, musiała więc wiedzieć, co robi? Nawet drepczące tuż obok, całkowicie przemokłe szczenię wysforowało naprzód; zniknęło im z oczu w przeciągu szybkich sekund, scalając się z deszczową zasłoną w jedno — wyglądał jak rozpłynięta fatamorgana zmęczonego podróżą umysłu. W tamtym momencie nic nie wydawało się realne, ani ten obfity deszcz, ani twardo stojący na gruncie dom, ani tym bardziej jadowita czerwień jej włosów, która intensywną barwą odznaczała się na szarym tle aż nazbyt wyraźnie. Chodząca abstrakcja, figiel upleciony rękoma przeklętego lasu i nałożony na łeb ciężarem korony.
Czuła, jak mimo lodowatego deszczu oba przedramiona drżą od przejmującego ciepła. Nie musiała na nie spoglądać by znać powód, nie musiała również podwijać rękawów koszulki by wiedzieć, że gorąc bił od pociemniałych kontraktów. Był pewna, że gdyby odkleiła mokrą tkaninę z rąk byłaby w stanie ujrzeć pulsowanie uwydatnionych, czarnych jak smoła żył — kłębiły się wokół dwóch imion jak tknięte kijem gniazdo wściekłych węży. Uniosła tylko dłoń do skroni, dotykając jej w nadziei, że to magicznie odejmie z niej tłukącą się pod czaszką migrenę. Musiała odetchnąć głębiej, bo gdy wreszcie znaleźli się przy wejściu na taras, obraz przed oczami wirował z mocą uruchomionego śmigła helikoptera. Czekający u u drobnych schodków szczeniak zadarł łeb, otulając dziewczęcą sylwetkę zmartwionym spojrzeniem.
Znów nabrała powietrza w płuca, wchodząc nie bez trudności na te kilka marnych stopni. Dopiero dotarłszy głębiej za rozsunięte drzwi przysiadła na przeciwległej do wejścia ławce, postanawiając dać sobie moment aż miną zawroty. Chwilowo nie liczyły się pozostawione na podłodze mokre ślady ani wilgoć ubrań klejących się do ciała. Pochyliła się nieco naprzód, wpierw wspierając łokcie na udach, później czoło na wnętrzu dłoni.
Młody pies uniósł wzrok jasnych oczu na nieznajomego — sprawiał wrażenie jakby samym spojrzeniem próbował coś mu przekazać.
@Sugiyama Nobuo
Rude pasma przykleiły jej się do buzi, musiała poruszyć ramieniem chcąc zgarnąć je wszystkie na bok by nie przeszkadzały, przez co kruk który mókł tak samo jak ona poderwał się w powietrze, lecąc w kierunku domu; nawet głośny trzepot jego skrzydeł nie był w stanie zgłuszyć odgłosów trwającego sztormu — kwestią czasu było aż pociemniałe do głębokiego granatu niebo rozjaśni skomplikowana pajęczyna piorunów. Groźba pozostania w lesie w takich warunkach nie wydawała się jednak aż tak onieśmielająca, gdy zarys czarnych jak smoła ścian domu coraz bardziej wybijał się na tle ponurego pleneru. W zasadzie to wcale nie wyglądał zachęcająco w obecnych warunkach, sprawiał wrażenie miejsca wyjętego prosto z filmu grozy, jednego z tych, do których główny bohaterowie pod żadnym pozorem nie powinni wchodzić, najlepiej by w ogóle na niego nie patrzyli. Odwrót byłby jedynym rozsądnym wyjściem. Dziewczyna szła jednak naprzód bez zastanowienia, musiała więc wiedzieć, co robi? Nawet drepczące tuż obok, całkowicie przemokłe szczenię wysforowało naprzód; zniknęło im z oczu w przeciągu szybkich sekund, scalając się z deszczową zasłoną w jedno — wyglądał jak rozpłynięta fatamorgana zmęczonego podróżą umysłu. W tamtym momencie nic nie wydawało się realne, ani ten obfity deszcz, ani twardo stojący na gruncie dom, ani tym bardziej jadowita czerwień jej włosów, która intensywną barwą odznaczała się na szarym tle aż nazbyt wyraźnie. Chodząca abstrakcja, figiel upleciony rękoma przeklętego lasu i nałożony na łeb ciężarem korony.
Czuła, jak mimo lodowatego deszczu oba przedramiona drżą od przejmującego ciepła. Nie musiała na nie spoglądać by znać powód, nie musiała również podwijać rękawów koszulki by wiedzieć, że gorąc bił od pociemniałych kontraktów. Był pewna, że gdyby odkleiła mokrą tkaninę z rąk byłaby w stanie ujrzeć pulsowanie uwydatnionych, czarnych jak smoła żył — kłębiły się wokół dwóch imion jak tknięte kijem gniazdo wściekłych węży. Uniosła tylko dłoń do skroni, dotykając jej w nadziei, że to magicznie odejmie z niej tłukącą się pod czaszką migrenę. Musiała odetchnąć głębiej, bo gdy wreszcie znaleźli się przy wejściu na taras, obraz przed oczami wirował z mocą uruchomionego śmigła helikoptera. Czekający u u drobnych schodków szczeniak zadarł łeb, otulając dziewczęcą sylwetkę zmartwionym spojrzeniem.
Znów nabrała powietrza w płuca, wchodząc nie bez trudności na te kilka marnych stopni. Dopiero dotarłszy głębiej za rozsunięte drzwi przysiadła na przeciwległej do wejścia ławce, postanawiając dać sobie moment aż miną zawroty. Chwilowo nie liczyły się pozostawione na podłodze mokre ślady ani wilgoć ubrań klejących się do ciała. Pochyliła się nieco naprzód, wpierw wspierając łokcie na udach, później czoło na wnętrzu dłoni.
Młody pies uniósł wzrok jasnych oczu na nieznajomego — sprawiał wrażenie jakby samym spojrzeniem próbował coś mu przekazać.
@Sugiyama Nobuo
| IN THIS WHOLE WIDE WICKED WORLD THE ONLY THING YOU HAVE TO BE AFRAID OF IS ME |
Mamoritai Akari ubóstwia ten post.
Strona 2 z 2 • 1, 2
maj 2038 roku