Mieszkanie 32
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Nie 3 Wrz - 21:39
Mieszkanie 32


Już po przekroczeniu progu dostrzega się infantylność zachowaną w każdym kącie. Choć próżno doszukiwać się w głównym pomieszczeniu braku dobrego smaku, każdy bez problemu zorientuje się, że rezydentem musi tu być dziecko. Nowoczesne zestawienie mebli upstrzono naklejkami i rysunkami stworzonymi świecowym krańcem kredek, skrupulatnie ścieranymi przez opiekunkę, a mimo tego wciąż pojawiającymi się nie tylko na blatach i nieskazitelnych, pachnących świeżym zakupem powierzchni szuflad, ale również na do znudzenia odmalowywanych ścianach i czyszczonych panelach. Ku gościom spoglądają karykaturalne malunki i nieumiejętnie pokończone kolorowanki, bajkowe postacie umieszczone na plakatach, drobne bibeloty przyczepione do korkowej tablicy, przede wszystkim jednak pluszaki wszelkiej maści. Zewsząd wysypują się zabawki, częściowo poukładane na półkach i łóżku, zwykle jednak porozstawiane w losowych lokacjach, zostawione wraz ze spłoszoną, dziecięcą uwagą.

Przez ten charakterystyczny chaos ma się nieodparte wrażenie, że jedynym lokatorem ogromnej przestrzeni pozostaje przedszkolak. Każda część wynajmu zawiera na to dowody: malutkie ubranka poukładane w ściennej ścianie, mikroskopijne buty para obok pary ułożone przed wejściem, słodki kalendarz, stołek w łazience tuż przed zlewem, ręczniki w roześmiane krokodyle i ochronne części zakładane na narożniki każdej szafki. To, czego brakuje, to rzeczy przeznaczone dla osoby dorosłej. Poza dziecięcym odpowiednikiem ustawionym na antresoli, nie ma tu oddzielnego łóżka, a wyłącznie bezosobowa kanapa, bardziej dla ugoszczenia niż po to, by codziennie na niej spać. Nie uświadczy się biura, książek innych niż dziecięce, nawet zegarek tyka w rytm kiwającego, kociego łebka.

Mieszkanie zapisane jest jednak na Théodore'a Monet, a niektórzy sąsiedzi utrzymują, że niejednokrotnie widzieli rosłego mężczyznę w towarzystwie smukłej, eleganckiej kobiety, nierzadko z prowadzącym za rękę chłopcem.

Haraedo
Orville Lacenaire

Nie 3 Wrz - 23:00
22/06/2037, około godziny 21:30

Stukot butów Kitaki ucichł przecznicę wcześniej, gdy odprawiona skąpym: do jutra ma pani wolne z ulgą skierowała się ku własnym sprawom. Wynajem opiekunki ściągał z barków Orville'a spory bagaż, ten sam, który teraz w formie przysypiającego dzieciaka niósł we własnych ramionach, a jednak wciąż z tyłu głowy odzywał się demon przypominający, że to za mało. Mamoritai był niebywałym problemem, uciążliwą drzazgą, zbyt drobną, aby się jej pozbyć zrogowaciałymi, niezręcznymi palcami. Kupiec, który wcześniej tak zachłannie zachwalał towar, podkreślając swój udział w procesie i kusząc podwójnym zyskiem, zniknął jak kamfora. Z dnia na dzień zapadł się pod ziemię, co tylko wzmogło intuicyjną ostrożność Lacenaire'a. Oczywiście, zdawał sobie sprawę, że mógł to być zwykły zbieg okoliczności. Patrząc po zawodzie, jakim się parał, nietrudno tu o podobne przypadki, jednak przemawiały przez niego przede wszystkim praktyczność i chłodna kalkulacja. A i jedno, i drugie zakładało istnienie cienia szansy na to, że rzekomy przyszły nabywca to podstawiony pionek.
Na jakiś czas postanowił się zatem wycofać ze znanych, utartych schematów. Na ogół nie pozwalał sobie na cykliczność ruchów, niemal doba w dobę zmieniał trasy, hotele, restauracje, sięgał po ubrania znanych marek, by zaraz później zarzucać na siebie niszowe ciuchy serwowane w centrach handlowych na masową skalę. Fryzura, dziś doskonale uformowana, zaczesana do tyłu i utrwalona kosmetykami, czasami kręciła się złocistymi lokami na skroniach w niemal młodzieńczej odsłonie, by tydzień później kryć się pod sztywnym materiałem sportowej czapki z daszkiem. Nie działał według ustalonego spisu zadań; nie mógł.
Idąc ciemniejącymi ulicami Fukkatsu - miasta kompletnie nieznanego - zdał sobie jednak sprawę jak bardzo był tą wieczną maskaradą zmęczony. Jak kurewsko zaczynał zazdrościć choćby temu marudnemu, rozwydrzonemu dzieciakowi, którego nie ograniczały listy gończe, pliki pieniędzy, który nie płacił podatków i nie ukrywał się pod fałszywą godnością, chroniąc własne gardło.
- Panie Monet.
Właśnie.
Zatrzymał się w połowie recepcji, tocząc wzrokiem po schludnym holu. Czerwone, lśniące od wilgoci tęczówki zatrzymały się na twarzy pulchnej, ale niesamowicie zadbanej kobiety. Siedziała za kontuarem, z rękoma złożonymi na blacie. Jej wypielęgnowane paznokcie ozdobiono subtelnym, różowym lakierem.
- Miło pana znów widzieć. I pańskiego syna. Męczący dzień, jak mniemam?
Twarz mężczyzny pozostała bez wyrazu; tylko wargi lekko się zacisnęły. Nie rozumiał wszystkiego, co powiedziała, wnioskował bardziej po tonie głosu, że jest zaciekawiona późną porą i widokiem wtulonego w szyję chłopca. Dzieciak zachowywał się wybitnie nieinwazyjnie, co spowodowało naturalną reakcję u kobiety. Przypatrywała się drobnej, dziecięcej sylwetce z czułością niemal rodzimej matki. Prosto było to wykorzystać na własną korzyść. Choć Orville przebywał w Japonii stosunkowo niedługo, zdążył uszczknąć dla siebie część tutejszych zwyczajów. Pochylił więc głowę, przytrzymując dla pewności Akariego, a następnie wymruczał przyjazne, wyuczone na pamięć: dobry wieczór. Przepraszamy, bardzo się spieszymy. Jest zmęczony. Mam nadzieję, że dba pani o swoje zdrowie. Dobranoc. Bardziej dukał niż mówił, słychać było dźwięczący w wyrazach obcy akcent, przeciąganie niektórych głosek, pewien rodzaj doskonale odegranej nieśmiałości. Kobieta rozpromieniła się i raz jeszcze delikatnie pokłoniła, z tą przypisaną tylko dla wschodnich mieszkańców wdzięcznością za bóg wie co.
Odetchnął z zadowoleniem, gdy drzwi windy wreszcie się zamknęły. Ciepły oddech przemknął przez włosy chłopca, wzburzając jego i tak rozwichrzoną szopę. Lacenaire mimowolnie pomyślał, jakie to ironiczne, że mały waży tyle co nic. Przeniósł go przez pół miasta, na jednej ręce, w drugiej długo dzierżąc parasol. Mógł oczywiście zamówić taksówkę, ale deszczowa noc wydawała się zbyt doskonała, aby po prostu przez nią przemknąć. Dał sobie tym samym czas, aby przemyśleć pewne sprawy.
Dla części znalazł rozwiązanie.
Dla tej, z którą właśnie przekraczał próg mieszkania, wciąż nie.
Odpychał zresztą od siebie fakt, że Mamoritai był żywym dowodem jego porażki. Wmawiał sobie, że to etap przejściowy, że lada chwila pojawi się inny kupiec. Zniknie wtedy Théodore Monet, a wynajmowane mieszkanie numer 32 opustoszeje. Ktoś posprząta zabawki, umyje podłogi, zedrze plakaty dziecięcych programów telewizyjnych i odda pościele w super-bohaterów do sierocińca. Nie będzie tu śladu po dawnych lokatorach. Po obcokrajowcu z marsową miną i chłopcu wypełnionym gamą dziecięcych wartości.
Nonsens. Po co w ogóle o tym myślał?
Powinien odłożyć dzieciaka do łóżka i zająć się swoimi planami. Przede wszystkim nie powinien odsyłać Kitaki, a już tym bardziej - zostawać w tym lokalu na noc.
A jednak, gdy zdjął zabłocone kalosze, rozpiął kurtkę i narzucił pościel na sylwetkę Akariego, w pierwszym odruchu został na miejscu.
- Co ja mam z tobą, kurwa, zrobić? - usłyszał własny, zrezygnowany szept.

Orville Lacenaire
Mamoritai Akari

Sro 27 Wrz - 1:24
Długie pasma koszmarów przeplatały się z zapomnianymi wspomnieniami. Cichy szept kładł się echem na jego policzku, kiedy ciepła dłoń muskała brązowe kosmyki włosów w matczynym dotyku. Nuciła. Zawsze nuciła. Za każdym razem, gdy odwiedzała go we śnie. Nie widział jej twarzy. Była niczym wydrapana cyrklem dziura w papierze. Ale była ciepła i ładnie pachniała. Jej głos przypominał śpiew ptaków i zdawało się, że przy niej nic mu nie grozi.
Kiedy jednak znikała, w sercu odczuwał dziwny smutek i tęsknotę za czymś, czego nie pamiętał. Nigdy nie pamiętał swoich snów. Ani koszmarów. Nie pamiętał dziewczęcego śmiechu ani krzyku, który wypowiadał jego imię. Nie pamiętał silnych, ojcowskich dłoni, które łapały go pod ramiona a potem kręciły się z nim dookoła. Nie pamiętał miękkiej sierści futrzaka, który ocierał się o nogawki jego spodni.
Nie pamiętał zimna. Bólu. Odgłosu samochodu. Ani sznura na szyi.
Ale pamiętał strach i przerażenie. Za każdym razem, gdy się budził spocony i drżący. Kiedy pazury ciemności puszczały, pozostawiając po sobie jedynie echo nocnego koszmaru.
Teraz było inaczej. Sen był spokojny, choć bezbarwny. Poruszył się niespiesznie, gdy ciało dotknęło miękkiej pościeli, a powieki jak na zawołanie uniosły się, natrafiając na zamgloną, męską sylwetkę. Zajęło mu kilka dłużących się chwil, aby świadomość w pełni została rozbudzona, a obraz stał się ostrzejszy.
- Orville...? - zapytał cicho, podnosząc się do pozycji siedzącej. Uniósł drobną piąstkę i zaczął pocierać umęczony oczy, jednocześnie ścierając resztki snu. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że chyba jeszcze nigdy przedtem jasnowłosy nie został z nim na noc. Zazwyczaj wychodził, z pewnością zwalczać zło i wcielać się w superbohatera. Bo Akari znał jego sekret! Orville był jak batman, który działa pod osłoną nocy i walczy z przestępcami! Oczywiście chłopiec nie mógł się z nikim podzielić swoją małą tajemnicą. Zwłaszcza, że pochodził z ukrytego królestwa, dlatego też nie znał ich języka.
- Orville! - powiedział tym razem znacznie głośniej, a w chłopięcy ton wkradła się nuta radości. Z wypiekami na policzkach poderwał się i zsunął z łóżka, miękko lądując na dywanie. Złapał mężczyznę za rękę, jakby nie chciał, aby zniknął. I uciekł.
- Zostaniesz dzisiaj ze mną? Pewnie chce ci się pić! - w słowach był chaos, tak samo jak w jego ruchach, kiedy nagle odwrócił się i wybiegł z pokoju, by krótką chwilę później wrócić do pokoju niosąc w dłoniach dwa kartony mleka truskawkowego. Jeden podał mężczyźnie, a drugi wziął dla siebie, jednakże zerknąwszy na przymocowaną rurkę w plastikowej osłonie do pudełka i drugi napój podał Orvillowi.
- Otworzysz? - zapytał nieśmiało, jakby pełen zawstydzenia, że nie umie poradzić sobie z tak banalną czynnością. A przecież był już dużym chłopcem! Na tyle dużym, że to właśnie na niego spadł obowiązek pomocy z nauczeniem ich języka. I Akari zamierzał wypełnić swoją misję! Co prawda wcześniej nie wyszło mu czytanie, ale to przez tę paskudną wiedźmę. Była okropna. Teraz było inaczej. Teraz na pewno mu się uda.
Podszedł do jednej z wielu półek w pokoju, tej w kształcie słonia i sięgnął po książkę w twardej okładce. Przycisnął ją mocno do klatki piersiowej, kiedy wrócił do łóżka, na które wgramolił się nieporadnie, niemal spadając z niego i w ostatniej chwili łapiąc się łokcia jasnowłosego. Usadowił się wygodnie, niemal wbijając w ciało księcia i otworzył pierwszą stronę "Wesołego farmera Tanaki"
- F...famel Tanaka miał.. z...zwejerzonta. O, to są świnki! To mama świnka a to jej dzieci! - wskazał palcem na wesołe, różowiutkie prosiaczki, które spoglądały na czytelnika wielkimi, mangowymi oczami. Akari przewrócił stronę.
- A to są... k...k....kowy!

@Orville Lacenaire


Mieszkanie 32 OxEBLvR
Mamoritai Akari

Orville Lacenaire ubóstwia ten post.

Orville Lacenaire

Sro 20 Gru - 2:37
Absurdalne - być tak zmęczonym, by nie móc zasnąć. Wyczerpanie kładło się podbitymi sińcami na jego powiekach, stale pocieranych nawykowym ruchem. Przyzwyczajenie od czasów, gdy notorycznie próbował wychodzić w samo światło dnia, zapominając o swojej przypadłości. Czerwonawe tęczówki natychmiast zachodziły wilgocią, a jego szczypało w kącikach oczu od bólu i gorąca łez. Mimo tego próbował; z uporu i wściekłości, frustracji zasilanej faktem bycia wybrakowanym. Element niepasujący do układanki, przypatrujący się z oddali jak reszta rówiesników biegała po placu zabaw w prażącym słońc nic sobie nie robiąc z destrukcyjnej mocy ognistej kuli. Siedział wtedy za ciężką zasłoną, z głową opartą o szybę, w głębokim cieniu domostwa, przy którym rosły drzewa o koronach tak gęstych, że nieprzepuszczających promieni. A mimo nienaturalnej w lato ciemności nosił okulary o turmalinowych szkłach - jak ślepiec.
Z czasem zdjął akcesoria, nauczywszy się żyć bez nich, ale wciąż był niewidomy, wciąż przynależał do strefy po czubki budynków zatopionych w mroku. Wszystko było tu przytłumione - kolory wyblakłe, szarawe, obrysy przedmiotów i apartamentowców rozmyte i często scalone ze sobą, póki nie podszedł wystarczająco blisko, nie przyzwyczaił zmysłów do różniących się o jeden stopień czerni. Rozumiał brutalność rządzącą światem. Twarda ręka oznaczała zdolność do przytrzymania innych tam, gdzie chciało się, aby stali. W przyrodzie nic jednak nie ginęło - na poczet wygranej trzeba było zrezygnować z tego, co stało na przeszkodzie do celu. Wyzbyć się naiwności i pragnienia, by przynależeć do jakiejś społeczności. Żadne wilki nie próbują wciskać się między owcze wełny, mknąć bark przy barku z ogłupiałym stadem z pastwiska na pastwisko. Drapieżniki działały same; w nocy.
Ale nigdy podczas ulew.
A dziś padało.
Marny argument dla złamania jednej ze swoich żelaznych zasad, ale - raz jeszcze - miał wrażenie, że jest zbyt wyczerpany, aby działać racjonalnie. Ucisk w czaszce przypominał wsunięcie głowy między żelazo imadła powoli zamykające szczęki; cierpienie do zniesienia, ale już niewygodne, już wywołujące dyskomfort i brak możliwości skupienia. Czas płynął od razu inaczej; przeciekał przez palce, spływał między stawami wąską kaskadą. Nie zauważył nawet, w którym dokładnie momencie zbudził się Akari. Jego energiczny charakter zwykle od razu stawiał psychikę w stan najwyższej czujności; choć to tylko sześciolatek, sprawiał o wiele więcej problemów właśnie przez to, że nie rozumiał wagi sytuacji. Odnalazł się w niej jakby wszystko było bajką; historyjką do odegrania, zabawą. Znajdował się na gargantuicznych rozmiarów placu zabaw, skąpany w złotych smugach dnia, ocieplony nimi, rozluźniony.
Orville spod przymrużonych powiek spojrzał na biegającego po pomieszczeniu chłopca. Rozwichrzone pasma, pokraśniałe od ekscytacji policzki i nos. Szalał w roli malutkiego huraganu, przewracał wszystko na swojej drodze, marszczył dywan pod bosymi stopami, a potem nieoczekiwanie znajdował się już z powrotem, z dwoma kartonikami mleka, którego Lacenaire nawet nie widział wcześniej na oczy. Produkt zapewne kupiony przez Kitakę - od niechcenia, wsunięty w koszyk z zakupami kompletowanymi według szablonowych wytycznych. Nie była sympatyczna w żadnym tego słowa znaczeniu - ani aparycyjnie, ani charakterem, ani choćby intencjami - ale dzięki temu prezentowała się tak profesjonalnie; to jedyny powód, dla którego prościej jej było wykonywać narzucone obowiązki.
Kiedy się nad tym zastanawiał - powinien ją zwolnić. Stanowiła wzór do naśladowania, nie przejawiała najmniejszego zniecierpliwienia ani niepotrzebnej, ogłupiałej radości. Jednocześnie jej powierzchowna lodowatość stanowiła zagadkę. Mogła wydawać się kimś nieważnym, ale godnym zaufania - jak biznesmen w idealnie dobranym garniturze, jak lekarz o autorytarnej twarzy, pozbawionej oznak troski, ale konkretnej i mającej na uwadze jak najwyższy standard oferowanych usług. Tym niemniej wciąż wahał się nad tym, czy mimo wszystko zdurniała, hałaśliwa opiekunka, jedna z tych nastoletnich miłośniczek dzieci, której jedyną ambicją okazywało się spędzenie okrągłej doby w towarzystwie przedszkolaków, nie było bezpieczniejszym wariantem. Ktoś taki zwyczajnie nie byłby w stanie udźwignąć myśli, że coś mogło być nie tak z rodziną Monet; nie wychwyciłaby aury emanującej od Orville'a, nie spojrzałaby na niego z inteligentnym pytaniem, jednym z tych niewygodnych, kiedy intuicja zaczyna podsuwać szeptliwe: nie uważasz, że...? - popychając do wszczęcia postępowania na własną rękę, do przyjrzenia się mieszkaniu, zarejestrowaniu tego, co tutaj nie pasowało.
A może przesadzał? Popadał w paranoję, bo mieszkanie pod numerem trzydziestym drugim było lokacją, w której bywał częściej niż gdziekolwiek wcześniej. Zmieniał apartamenty i całe dzielnice jak rękawiczki. Czasami znał dane łóżko i zapach pościeli tylko przez tydzień; siedem dni później znajdował się już w innym, zamienił jednoosobowe na dwu-, z pięciu różnych poduszek schodził do jednej ogromnej. Było to dla niego o wiele naturalniejsze niż przekraczanie raz za razem tego samego progu. Tam nie zapamiętywał detali, tutaj łapał się na tym, że zna punkty, w których odrobinę skrzypią panele. Wie jak mocniej przymknąć okno, gdy wichura trzeszczy szybami w ramach. Ma na koncie kilka zapisanych szczegółów; powoli wytwarzanych natręctw.
Nawet nie dostrzegł kiedy sięgnął po podane mleko, oderwał słomkę, odklejając folię od uśmiechniętej, narysowanej krowiej głowy; w niemal automatycznym odruchu wcisnął ostry kraniec w sreberko, dziurawiąc je i wtykając w głąb opakowania, następnie podanego Akariemu. Dzieciak siedział już tuż obok; tak blisko, że przy byle gwałtowniejszym przechyleniu ocierał się o jego ramię.
Bełkotliwa czytanka przetaczała się przez umysł Orville'a wreszcie wyrywając go z zamyślenia. Spojrzał na niego z góry, nie wyrażając zbędnych emocji; nie takich, które dałby radę odczytać maluch o zerowej wiedzy psychologicznej.
Obracał w dłoni własne smakowe mleko, przez chwilę się jeszcze wahając, ostatecznie jednak przenosząc wzrok z nieskazitelnej cery chłopca na wnętrze mieszkania.
- Podoba ci się tutaj? - pytanie padło od niechcenia; było nagłe i niepasujące do sczytywanej historyjki. Wpierw planował nawiązać do zwierząt; zrozumiał tekst, który próbował mu przedstawić Akari na tyle, na ile było to możliwe. Język japoński wciąż stanowił spore wyzwanie dla kogoś, kogo nigdy nie interesowała wschodnia kultura, a plątanina i nadwyrężanie niektórych wyrazów przez sepleniącego małolata dodatkowo nie ułatwiało zadania, by wyszlifować płynność własnych wypowiedzi. Czerpał jednak lekcje garściami wszędzie, gdzie było to możliwe. - Z panią Kitaką?
Jego prawdomówność i gadulstwo mogło okazać się więcej niż cenne - na to właśnie liczył rozpoczynając z pozoru nieważny temat. Sądził, że kilkulatek nie tylko przytaknie bądź zaprzeczy, ale poda od razu miliard argumentów dla swojej odpowiedzi.
A to się mogło przydać.

@Mamoritai Akari
lingwistyka [75] - sukces;
Orville Lacenaire

Mamoritai Akari ubóstwia ten post.

Mamoritai Akari

Sro 3 Sty - 1:37
Momenty jak te, kiedy siedzieli razem, sami, bez zbędnych świadków, były niezwykłe i zapadały w pamięci chłopca. Bo były tak nieliczne, przez co wyjątkowe, wręcz magiczne. Bliskość Orville'a wpływała na Akariego kojąco, działała jak zbawienny i leczniczy balsam na świeżo spalonej skórze, jednocześnie wywołując w nim ekscytację i chęć wykazania się przed mężczyzną. Żeby był z niego dumny. Bo przecież był dużym chłopcem i nie może przynieść mu wstydu! A przynajmniej tak mówiła ta obrzydliwa wiedźma, której na całe szczęście nie było. Na samą myśl o kobiecie Akari poczuł ścisk gdzieś głęboko w żołądku. Jednakże pochmurne myśli zostały z dziecinną łatwością odegnane, gdy w jego małe, pulchne ręce trafił otwarty kartonik z mlekiem. Od razu wsunął rurkę pomiędzy usta i zaciągnął się, wesoło machając nogami.
Chciał, aby ta chwila trwała jak najdłużej.
Najlepiej tak długo, jak trwała droga z domu do parku! Czyli bardzo długo. Zawsze zasypiał w samochodzie, kiedy kierowali się w tamto miejsce, więc to na pewno musiało być daleko. A jak coś było daleko, to podróż trwała bardzo długo. Dlatego chciał, aby moment z Orvillem tyle właśnie trwał.
Z wymalowanym na twarzy zadowoleniem, przeniósł spojrzenie błękitnych tęczówek na twarz siedzącego obok mężczyzny, rozważając, czy aby to jest dobry moment na poproszenie go o pójście do zoo. Od kiedy tylko pamiętał, marzył o wycieczce do miejsca z tak ogromną ilością zwierząt. I chociaż Hecate-nee proponowała mu wspólny wypad, to Akari postanowił, że chce iść tam z Orvillem. I z nikim innym. Ale do tej pory nie odnalazł w sobie odwagi, aby go o to zapytać. Wiedział doskonale, że jego opiekun jest bardzo zajęty. Nie dość, że w nocy staje się superbohaterem walczącym ze złymi ludźmi, to na dodatek musiał za dnia walczyć o odzyskanie praw do tronu w Utraconym Królestwie. A Akari nie chciał mu przeszkadzać.
Ale może teraz się uda!
I już miał go o to zapytać, gdy padło pytanie. Z wypiekami na policzkach pokiwał energicznie głową, bo przecież bardzo lubił to miejsce! Miał tutaj mnóstwo zabawek, którymi mógł się bawić, dużo książek i nawet telewizor, gdzie wieczorami oglądał bajki. Co prawda czuł się samotny, bo bawił się sam (nie licząc Pana Uszatego), a Orvilla nie było, ale i tak było fajnie. Jednakże jego energiczność i zadowolenie bardzo szybko zostało stłamszone przez kolejne pytanie. Mina sposępniała, a głowa zaczęła kręcić na boki w odpowiedzi.
- Nie... nie podoba mi się z nią. - wreszcie padłą odpowiedź, a jego małe ciałko wydawało się jeszcze mniejsze, kiedy skulił się nieznacznie. Jakby w obawie, że właśnie zrobił coś złego. Że będzie niegrzecznym chłopcem, który narzeka, a nie docenia to, co miał. Odłożył na stolik obok w połowie opróżniony kartonik i sięgnął po pluszowego, brązowego królika, którego mocno przytulił, szukając w nim otuchy.
- Nie lubię jej. Jest dziwna. I wiesz, myślę, że ona... - odwrócił się niepewnie w stronę mężczyzny i przysunął, rozglądając na boki, jakby w obawie, że ktoś może go dosłyszeć. A potem kontynuował, ale szeptem. - ... jest wiedźmą. Bo zawsze ma ze sobą taką czarną teczkę, gdzie jest jakaś książka, i ona tam cały czas pisze, wiesz. Pewnie spisuje jakieś złe zaklęcia. I nigdy na mnie nie krzyczy, ale patrzy na mnie takim brzydkim spojrzeniem. Boję się jej czasami... - przytulił mocniej pluszaka, jakby kobieta lada moment miała stanąć w drzwiach.
Z drugiej strony był tu Orville. Przy nim nic mu nie zrobi. Ale co jeśli ona go słyszy, a potem jak Orville'a nie będzie, to będzie chciała być dla niego niemiła za to, co mówił?
Nie. Jeżeli teraz nie powie tego, co myśli, to już nigdy nie znajdzie drugiej takiej okazji! No i musi ostrzec mężczyznę!
- I ja myślę, że ona chce ci odebrać tron! Bo ja wiem... wiem, że jesteś elfem! Księciem! Z dalekiej krainy, dlatego mówisz w innym języku! Ale ona też mówi w tym języku. I jeszcze innym! Pewnie mówi wiedźmowym językiem! Bo kiedyś, jak spałem, znaczy się ona myślała, że śpię, ale nie spałem, to ona rozmawiała przez telefon. I mówiła innym językiem, którego nie znam. Ale pamiętam jedno zdanie. Zapamiętałem to, bo mówiła głośniej, niż zazwyczaj. Jakby była zła. I jestem pewien, że rzucała zaklęcie! - przełknął ślinę i przysunął się jeszcze bardziej ucha mężczyzny.
- 'Że busłą de plus de tą'*


* j'ai besoin de plus de temps

@Orville Lacenaire


Mieszkanie 32 OxEBLvR
Mamoritai Akari

Orville Lacenaire ubóstwia ten post.

Orville Lacenaire

Pon 18 Mar - 3:15
Czasami zapominał jak płynnie potrafił mówić dzieciak, kiedy zapominał o uważaniu na słowa. Płynął potokiem wyrazów, których obcy wydźwięk zmarszczył czoło, w kącik ust wepchnął minimalne skrzywienie niezadowolenia. Musiał skupić się na tym, aby rozkładać monolog na czynniki pierwsze, ściągał z nich japońskość, próbował jakoś dotrzeć do słodkiego miąższu, który jednak umiliłby mu rozmowę. Szybko jednak zrezygnował z prób; nie było mu w smak przyznawanie się do lingwistycznej ułomności, ale nie zamierzał przy tym udawać, jak świetnie radzi sobie przeciwko czemuś, co brzmiało mu jak bełkot.

Musiał pogodzić się, że obecny poziom, który reprezentował, haczył o nazwy zwierząt hodowlanych i prośbę o otworzenie kartonu z mlekiem. Zwyczajem, do którego z pewnością się już przyzwyczajono, sięgnął po telefon komórkowy. Odblokował go sprawnym ruchem człowieka, który działa nawykowo, szczędząc uwagi, a i tak wychodząc z pozytywnym wynikiem. Opuszką stuknął w ekran dokładnie w miejsce ikony tłumacza. W kolejnej sekundzie przypatrywał się, jak wraz z wypowiedzią chłopca, w okienku pojawiają się przekonwertowane treści.

Głupotą byłoby wziąć na poważnie wersję wydarzeń kilkulatka, nie był na tyle naiwnym, aby sugerować się w ocenie sytuacji tylko za pośrednictwem całkowicie subiektywnych zeznań. Kobieta, którą jednak wynajął, od dłuższego czasu zwracała na siebie jego uwagę. Ilekroć znajdowali się w jednym pomieszczeniu czy nawet na jednej ulicy, w każdym razie: ilekroć byli wystarczająco blisko siebie, powietrze dziwnie gęstniało. Zdawało się naelektryzowane, jakby obydwoje wywoływali wzajemne spięcie bezpieczników.

A może popadał w paranoję? Zbyt długo znajdował się w jednym miejscu. Zbyt często, w porównaniu do reszty lokacji, przychodził właśnie tutaj. Recepcjonistka z parteru kojarzyła jego przybrane nazwisko; strażnik sięgał palcami daszka czapki, kiedy mijali się w pozdrowieniach. Zaczynał być nieostrożny, a to wszystko z powodu trywialnego błędu.

Skąd jednak mógł wiedzieć, że kupiec się wycofa? Patrząc po dzieciaku nie do końca rozumiał co było powodem. Spełniłby z pewnością szereg wymagań, najróżniejszego kalibru. Orville miał pewność, że nabywca znajdzie się prędzej niż później, a mimo tego zgłoszeń wciąż nie było żadnych. Dostrzegając ofertę kręcono głową. Z politowaniem. Z niechęcią. Z obojętnością. Odrzucano kandydaturę akurat tej jednej konkretnej jednostki jak odrzuca się niechcianego, rannego kundla ze schroniska. Tylko dlaczego?

Lacenaire wychodził z założenia, że to tylko kwestia czasu. Po prostu potrzebował go odrobinę więcej...

- Co powiedziałeś?

Pytanie przeszyło powietrze jak grom; nie było krzykiem, nie było również miękkim niezrozumieniem. Mieściło w sobie pewien rodzaj rozkazu, charakterystyczne drgnięcie nuty napiętej do granicy cierpliwości.

Po nabraniu wdechu spróbował ponownie.

Spokojniej.

- Jeszcze raz - polecił, siląc się na pozorną łagodność. Poprawił trzymane w palcach urządzenie, aby lepiej wychwytywało wymawiane zdania. - Możesz powtórzyć historię? Wiesz, że nie znam dobrze japońskiego.

Wolałby nie znać też tej wersji.

@Mamoritai Akari
lingwistyka [1] - *kaszl* porażka;


- zt [+ Akari]
Orville Lacenaire
Sponsored content
marzec-kwiecień 2038 roku