Nazwa oczywiście nie wzięła się znikąd. To właśnie neony w tym kolorze zalewają gości baru, kiedy ci zejdą do lokalu po schodach w obsydianowym kolorze. Chociaż innych kolorów również nie brakuje w okolicach lady, która poza sceną najbardziej rzuca się w oczy. Zarówno goście, jak i obsługa baru, to w zdecydowanej większości mężczyźni, z czego ci drudzy są z lekka skąpo ubrani. Znaleźć tu można wszystko czego potrzeba do dobrej zabawy. Na parkiecie zawsze ktoś tańczy, a w tle gra energiczna muzyka.
Nie da się też przeoczyć gdzieniegdzie rozstawionych donic z kwiatami lawendy. Bar zazwyczaj czynny jest całą dobę, jednak najbardziej zaludniony jest w środku nocy.
Szczupła kobieta o surowym wyrazie twarzy poprawiła okulary i westchnęła ciężko, spoglądając ukradkiem na stojącego chłopca obok niej. Po jej minie wyraźnie można było wyczytać, że nie jest zadowolona z faktu stania na pod jakimś zawszonym barem o tak późnej porze i do tego w taką pogodę. Ostre niczym szpony palce zacisnęły się mocniej dookoła rączki trzymanej parasolki. Bogowie jej świadkiem, że gdyby nie potrzebowała pieniędzy, to już dawno rzuciłaby pracę. Ale jej pracodawca płacił naprawdę sporą sumę, aby zająć się tym zasmarkańcem.
Nienawidziła dzieci.
- Jesteś na pewno pewny, że on tu będzie? - zapytała, w ostatniej chwili przełykając ostrość tonu.
Akari zadarł wyżej głowę i spojrzał na nią szeroko otwartymi, błękitnymi oczami. Brązowe, lekko zakręcone włosy wystawały spod płaszcze przeciwdeszczowego o uszach pandy.
- Tak! Słyszałem dzisiaj rano, jak wujek Orville rozmawiał przez telefon! I mówił, że tu będzie! I że kończy pracę przed dziewiątą wieczorem! I wie pani, wie pani, ale wujek nie zabrał ze sobą parapapola! I muszę mu dać, żeby nie zmógł i potem nie był chory! - odparł jej, odwracając wzrok i wbił go na powrót w drzwi budynku. Kobieta westchnęła, ponownie, spoglądając na zegarek oplatający jej szczupły nadgarstek. Tak naprawdę powinna szykować purchlaka do łóżka, a nie stać z nim na deszczu. Ale nie miała szans na wygraną z Akarim, kiedy ten uparł się na coś. Od południa chodził i płakał, że musi iść do pana Lacenaire, żeby dać mu parasol.
Idiotyzm.
- Wie pani, pani Kitaka, ja sam mogę tu poczekać, a pani może iść do domu! - zaproponował niewinnie, na co kobieta jedynie prychnęła pod nosem. Absurdalne. Oczywiście, że nie mogła go zostawić tutaj samego. Wtedy z pewnością musiałaby szukać nowej roboty.
Nagle drzwi się rozchyliły i z budynku wyszło parę osób, a wśród nich mężczyzna o charakterystycznym, jakże egzotycznym dla Japończyka, wyglądzie. Spojrzenie Akariego rozjaśniło się, a uśmiech poszerzył, kiedy ruszył biegiem w jego stronę, rozchlapując kałuże na około, kiedy wbiegał w nie w swoich żółtych gumowcach.
- Nie biegaj, bo upadniesz. - szepnęła pod nosem, choć trzeba przyznać, że widok Akariego, który upada, byłby dość satysfakcjonujący dla niej. Przynajmniej nauczyłby się nie biegać bez powodu.
- Orville! Przyszedłem! - powiedział rozradowany i wyciągnął w jego stronę dziecięcy parasol wyglądający jak głowa pandy.
- Masz! Pada a nie masz parapapola!
@Orville Lacenaire
Orville Lacenaire, Saga-Genji Shizuru and Yōzei-Genji Naksu szaleją za tym postem.
- To była przyjemność.
Mężczyzna po drugiej stronie wybuchł serdecznym śmiechem, zsuwając przy tym tłuste palce na wybrzuszony od plików pakunek.
- Nie wątpię - rzucił z uśmiechem, oczyma wyobraźni dostrzegając to, za co byłby w stanie zapłacić choćby podwójną, rynkową cenę. Potrójną nawet, jeśliby trzeba. - Nie wątpię.
Powtórzone zapewnienie, wyrwane ze spierzchniętych warg klienta, wciąż dominowało uwagę Orville’a - być może dlatego nie zauważył prędzej szczupłej, wyprostowanej od kija kobiety i uczepionego jej dłoni chłopca. Wytaczając się na świeże, wilgotne powietrze, zdążył raptem nabrać rześkiego haustu - w trakcie deszczu nawet miasta zdawały się czystsze. Tlen utknął jednak w przełyku, zblokowanym na dźwięk własnego imienia.
Miał wrażenie, że ktoś sztyletem przebija mu mózg, kroi psychikę miękkim, chirurgicznym cięciem.
- Akari. - Stanowczość zawęziła mu źrenice; z rozlazłych czarnych plam zamieniły się w drobne kropki utknięte w morzu czerwieni.
Dotyk mężczyzny niemal instynktownie oparł się o mordę pandy, przechylając ją na tyle, by przyjrzeć się ukrytym za naciągniętym materiałem brązowym włosom. Jakby musiał się upewnić, że to, co kryje się pod parasolką, nie jest wytworem wymęczonej wyobraźni.
- Pani Kitako - odezwał się jeszcze nim podniósł na nią uwagę; znaczona wyraźnym, obcym akcentem angielszczyzna, zdawała się jednak zadziałać jak pociąganie za sznurek. Kobieta ruszyła w ich stronę, stukając obcasami o mokry bruk. - Miałem nadzieję, że umowa jest jasna.
- Akari bardzo chciał pana zobaczyć - przyznała, zatrzymując się w stosownej odległości.
O jej parasol z dźwiękiem setek tysięcy ziaren grochu odbijały się siarczyste krople.
- I postanowiła pani ulec sześciolatkowi.
Na wargach kobiety drgnęło zniesmaczenie. Przez krótki moment spoglądała w stronę chłopca, silniej zamykając pięść na uchwycie jedynego przedmiotu, który chronił ją przed paskudną pogodą. Gdy wracała koncentracją do Orville’a było pewne, że pragnęłaby również czegoś, co mogłoby ją osłonić przed groźnym chłodem pracodawcy.
- Najmocniej przepraszam - w posłusznym tonie czaiły się obelgi. - To się więcej nie powtórzy.
Nie wątpił w to.
- Zabierz go do domu.
Kobieta w pierwszym odruchu sięgnęła do ramienia chłopca, ale raptownie zamarła, zabierając rękę z powrotem. Przez chwilę tłumiła w sobie wiele sprzecznych emocji - odbijały się jednak w pełni w oczach; choć równie dobrze widok mogły mącić szkła okularów.
- Miał koszmary - odezwała się, przyglądając dziecku. - Jak w planie, o dziewiętnastej był już w łóżku, ale o dwudziestej dalej... - wzruszyła nagle barkami. - Wie pan jak kończą się jego senne problemy. Znów nalegał, aby móc panu poczytać książkę. A pan, ostatnim razem, powiedział mi, że jeżeli Akari ponownie wyrazi chęci, chce pan tego posłuchać.
Japoński.
Lacenaire był jak zbyt śliska, kulista powierzchnia - podstawy wschodniego języka kompletnie się go nie trzymały. Doszedł wpierw do wniosku, że w ogóle nie potrzebuje lingwistycznej zdolności, nie, jeśli chodzi o Kraj Kwitnących Wiśni, ale wtedy nie spodziewał się, że będzie zmuszony pozostać w Fukkatsu na dłużej. Że poza spotkaniami pokroju dzisiejszego, gdzie klient zawsze miał garnitur, a angielski stanowił punkt podparcia każdej szanującej się jednostki, życie popchnie go w meandry zwykłych tras. Do sklepów. Do urzędów. Zagubiony nie był w stanie zapytać o korektę drogi - tylko dlatego, że mało który Japończyk rozumiał międzynarodowy. A ci, którzy liznęli trochę słówek i niesamowitym cudem pojęli o co mu chodzi, nie dawali rady odpowiedzieć.
Skoro był już więc skazany na Akariego, zamierzał wyczerpać każdą korzyść, jaką gówniarz miał do zaoferowania.
- Mam książkę. - Kitaka jakby słyszała jego myśli, bo wsunęła dłoń w głąb torby i wyciągnęła tom, trzymając okładką do góry.
Orville patrzył na tytuł tylko krótki moment, nim nie sięgnął pod wątłe ramiona chłopca. Dźwignął go gwałtownie i stanowczo, opierając młode, chude ciałko na wyrobionej fizyczną robotą piersi.
- Podaj mi parasol, będę go trzymał. I...
- … pan Orville mówi, abyś czytał wyraźnie - tłumaczyła jednocześnie Kitaka monotonnym tonem znudzonej recepcjonistki.
Mamoritai Akari ubóstwia ten post.
Patrząc na kobietę, zmrużył nieznacznie oczy i mocniej przyległ do nogi jasnowłosego, jakby chciał chronić jego osobę swym małym ciałkiem, choć w rzeczywistości to on skrywał się za mężczyzną w strachu, że kobieta wyciągnie w jego stronę swe szponiaste dłonie, złapie go i wrzuci do worka. Tak jak ta okropna Baba Jaga z bajki, którą ostatnimi czasy czytał dla Orville. A co jeżeli to ona była Babą Jagą?!
Kiedy jasnowłosy uniósł go, ten z automatu objął małymi rączkami jego szyję, choć wiedział, że nie grozi mu upadek. Nie z jego rąk. Lubił jednak jego ciepło. Było uspokajające. Kojące. I przywodziło jakiś taki sentymentalny, charakterystyczny dla niego zapach, który zabierał go w przeszłość, choć sam nie był w stanie określić jakie wspomnienia uwydatniały się za każdym razem, gdy woń jasnowłosego pociągała za odpowiednie sznurki.
Wyciągnął dłoń po książkę, choć zrobił to z wyraźnym ociąganiem, bo przecież zła wiedźma mogła zaatakować w każdej chwili, i otworzył ją tam, gdzie znajdowała się tekturowa zakładka.
- Jaaaa-ś i Mał-aasia tak się przez... przestu... przetrf...
- Przestraszyli. - odezwała się kobieta idąca tuż obok nich, w ogóle nie przenosząc swego chłodnego spojrzenia na chłopca, a zamiast tego wpatrywała się przed siebie, jakby to tam właśnie mogła odnaleźć zbawienie, o które niemo krzyczała.
- ... przechartyli, że upu... upu....ili w-w-s-y-tko, co mi... mi...ęli w ręk-ach. S-S...Stara po-po-kiwała głową i rze-e-k-ła: "Ach, ko-o-o-ch-ane d...d...d-z-i-a-t-e-c-z-k-i... dajetki!
- Dziateczki.
- Co to dajeteczki? - zapytał chłopiec, przechylając głowę na bok, spoglądając na Orivlle, ale nim mężczyzna zdołałby cokolwiek zdołałby powiedzieć, kobieta była szybsza:
- Dzieci. - skwitowała krótko, na dosłownie ulotną chwilę przenosząc wzrok na chłopca. Ten pod jej spojrzeniem momentalnie poczuł nieprzyjemny ścisk w żołądku, dlatego też bardzo szybko powrócił do książki.
-... K...K-to was tu przy... psu....p-r-z-y-p-r-o-w-a-d-z-i-ł? Pyporadzi!
- Przyprowadził. - Akari zmarszczył lekko brwi, ale tym razem zamiast się speszyć, odwrócił głowę i objął szyję Orville, chowając twarz w zgięciu jego szyi.
Kobieta westchnęła, i zabrała książkę, która prawie spadła na ziemię, kiedy Akari przestał zwracać na nią uwagę.
- To ta pora. Zaczyna być marudny. - westchnęła, chowając książkę do torby.
I to byłoby na tyle czytania.
@Orville Lacenaire
Orville Lacenaire ubóstwia ten post.
Plan na wieczór był prosty. Na start mojito i gimlet. Jak dla Izayi i jego wybrednych kubków smakowych to połączenie idealne. Oba słodko-kwaśne, a jakie dobre! To początek wręcz idealny zanim przestanie rozróżniać smaki. W małej przerwie od drinków - shoty z kolorowej wódki, szczególnie tęsknił za cytrynową. W ten oto sposób będzie w stanie wlać w siebie jak najwięcej, jak najszybciej. Jest to znacznie "rozsądniejsze" niż sączenie drinków powolutku, aby rozkoszować się smakiem. To nie jest dzień na delektowanie się trunkami. Kolejnym punktem będzie negroni oraz soju.... Choć, pewnie na shotach się skończy, ale kto wie? To dopiero będzie mieszanka ekstremalna! Gin, rum, wódka, to brzmi znakomicie.
Myśl, że kolejnego dnia będzie odchorowywał nie przerażała go w najmniejszym stopniu. Okularnik niewątpliwie dążył do przesunięcia swojej granicy wytrzymałości. Stopniowo, krok po kroku. Choć, osobiście wolał tłumaczyć swoje intencje słowami "jestem tylko prostym człowiekiem".
Hasegawa odnalazł chwilowy obiekt westchnień. Barman, który go obsługiwał... Izaya się zwyczajnie nim zauroczył, albo alkohol zaczął działać. Raczej to drugie. Mógłby zwalić całą winę na barmana, w końcu, kto kazał mu być tak przystojny? Aż żałował, że to nie jest losowe spotkanie na ulicy, kiedy miałby aparat w dłoniach. Nie byłoby problemu uchwycić tego urodziwego mężczyznę na zdjęciu. Samo obserwowanie z bliska barmana było wystarczające, nawet jeśli jutrzejszego dnia nie będzie go zupełnie pamiętać.
To, jak ruszał dłońmi, jak mieszał alkohole - Hasegawie wydawało się, że właśnie przygląda się rzeźbiarzowi w pracy. Pomimo lekkiego wstawienia, starał się kontrolować. Nie patrzeć za często, nie okazywać fascynacji po sobie jego osobą. Po czymś mocniejszym ze wszystkim jest ciężej. Miał tylko nadzieję, że nie spyta gościa o numer telefonu, jak będzie składał kolejne alkoholowe zamówienie. To byłoby żałosne.
Dodatkowo, te cholerne leki tylko i wyłącznie pomagały Izayi upić się efektowniej i szybciej. Najważniejsze, aby się tylko powstrzymać przed wzięciem leku po zakończeniu picia. Miał świadomość, że kołyszący się świat wsypie mu do ręki więcej niż jedną pigułkę. Jeszcze nie marzy mu się odejście z tego świata.
W końcu odwrócił głowę w stronę tańczących ludzi. Może tam też dojrzy jakąś śliczność? Z tym może być mały problem. Im dłużej patrzył w dal, tym gorzej widział. To mu nie przeszkadzało. Jedyne co wypatrzył to fakt, że musi wyglądać na alkoholika pijąc samemu. Każdy z kimś przyszedł, a on? Sam dla siebie. Przynajmniej powrót do domu będzie ciekawszy, a nie, że ktoś będzie go odprowadzał pod samiutkie drzwi z troski o niego. Zero adrenaliny.
Westchnął cichutko przed wzięciem kolejnego łyku gimletu.
@Seiwa-Genji Enma
Warui Shin'ya and Seiwa-Genji Enma szaleją za tym postem.
Od czasu złamania nogi praktycznie nie wychodził z domu. Teraz, jak kość była zrośnięta, a Enma mógł poruszać się swobodnie - w końcu dał się znajomym wyciągnąć na miasto. Miało być kameralnie. Tylko ich grupa, jakaś mała knajpa, spokojna okolica.
Ale oszukali go.
Zaciągnęli do tego przeklętego baru, co jedynie pociągnęło struny irytacji w młodym Seiwie. I już pominąć fakt, że najzwyczajniej w świecie okłamali go. Nie był o to zły, a przynajmniej nie teraz, choć z pewnością na dniach wypomni im zachowanie. Kiedy już wytrzeźwieją, bo rozmowa z pijanym to jak uderzanie pomidorem o ścianę i potem zdziwienie, że ściana pozostaje nietknięta.
Był zły, bo wiedzieli o jego niepełnosprawności. Wiedzieli, że przebywanie w tak głośnych miejscach sprawia mu ból. Enma wytrzymał w barze zaledwie trzydzieści minut, może nawet i mniej. Pozostawił na stoliku niedopitego drinka i pożegnawszy się ze znajomymi, a przynajmniej z ich połową, bo reszta zaginęła w tłumie ocierających się o siebie i spoconych ciał tańczących, a następnie wstał i skierował kroki w stronę wyjścia. Już sama próba przedarcia się przez labirynt roztańczonej masy napawała go obrzydzenie, bo raz po raz poczuł na sobie czyjś dotyk czy lepką skórę.
Obrzydlistwo.
I kiedy jego oczy odszukały zbawienne światełko w tunelu oznaczone napisem "EXIT", uwagę chłopaka przykuło coś innego. A raczej ktoś. Znajoma sylwetka, która paradoksalnie odznaczała się na tle innych. Izaya. Ile to minęło od ich ostatniego spotkania? Tygodnie? Miesiące? Sporo.
Ciało zamarło, choć świadomość podpowiadała aby się nie zatrzymywał. Czuł jak głowa mu pęka a w uszach dudni. Wystarczyło odwrócić głowę i zignorować obecność znajomego. Skoro tutaj jest to z pewnością dobrze się bawi. Obecność Enmy do niczego nie jest mu potrzebna.
Nie. Zatrzymuj. Się.
- Wystarczy. - odezwał się, kiedy nieświadomie znalazł się przy ciemnowłosym, delikatnie kładąc dłoń na jego, w której trzymał drinka. Którego z kolei? Patrząc po jego oczach i wypiekach na bladych policzkach z pewnością nie pierwszego.
- Chodźmy. - zachęcił go, aby wyszedł z nim na świeże powietrze.
Tego mu było potrzeba.
A alkoholu z pewnością mu wystarczyło.
- Chyba że mam cię przeciągnąć za nogi przez cały parkiet?
Izaya wiedział, że Enma był gotów to zrobić, jeżeli sytuacja tego wymagała.
Nie prosił.
@Hasegawa Izaya
Hasegawa Izaya ubóstwia ten post.
Zmrużył lekko oczy. Ten głos i ton jest troszkę znajomy. Czyżby Seiwa? Seiwuś? No przecież takiego pięknego głosu w życiu by nie zapomniał.
Izaya uśmiechnął się wesoło, jak zwykle to miał w zwyczaju. Nie spodziewał się jego obecności tutaj. Miła niespodzianka, raczej.
Zaskoczyły go słowa kolegi. Takie brutalne i przykre. Dopiero tutaj do niego podszedł, a nawet się nie napiją razem? Nawet małego shota na powitanie? Co za rozczarowanie.
- To groźba? - Okularnik subtelnie odsunął rękę, aby dopić połowę drinka za jednym zamachem. Jak już ma wyjść lub zostać wyciągnięty siłą, to nie pozwoli, aby cenny alkohol się zmarnował. W końcu, tak rzadko go pije.
W prawdzie, nie zamierzał się kłócić czy przekomarzać z Enmą, choć jego propozycja była dość kusząca. To dopiero byłoby widowiskowe opuszczenie baru. Z drugiej strony, bycie zdeptanym przez szalony tłum nieszczególnie mu odpowiadało. Szkoda ubrań, szkoda buźki. A przede wszystkim byłoby Izayi żal, gdyby jego jedyna para okularów się rozbiła.
- Ale dobrze, nie będę się kłócić z takim ślicznym Panem.
Krótki zalotny uśmieszek i Hasegawa podniósł się z swojego stołka. Zachwiał się lekko. Jednak takie gwałtowne ruchy to za dużo na jego upity łebek. Bez zastanowienia złapał Seiwę za rękę i pociągnął go w stronę wyjścia. Oczywiście, że to przyjemna droga to nie była. Tyle ludzi, tak duszno. Na jakikolwiek dotyk nieznajomych Izaya uwagi nie zwracał. Wystarczyło zagryźć zęby i iść dalej.
Znacznie lepiej było przy barze... Oraz tam był ten przystojny barman. Nie szkodzi, teraz będzie miał nowy obiekt westchnień, na którym będzie mógł się skupić i nawet porozmawiać bez tak wielkiego stresu. Plusy są.
W końcu udało się mu wyjść na zewnątrz, dalej trzymając jego rękę w delikatnym uścisku.
- Co tam u Ciebie, Seiwuś? Sam tutaj przyszedłeś? - W końcu go puścił, aby się rozciągnąć. To był zły pomysł. W głowie zakręciło mu się po raz kolejny.
- Miałem cichą nadzieję, że się ze mną napijesz, jak już byłeś przy barze.
@Seiwa-Genji Enma
Warui Shin'ya and Seiwa-Genji Enma szaleją za tym postem.
Ruszył w jego ślad, choć bardziej pasowało określenie, że, o ironio, to on został wyciągnięty na świeże powietrze. Letnia, już nieco chłodniejsza aniżeli za dnia, temperatura działała jak kamfora. A cisza, która wreszcie zapanowała dookoła niego koiła ból głowy.
Właśnie tego było mu trzeba. Ciszy i spokoju.
Spojrzał na Izayę, który zdawał się stać w pionie tylko i wyłącznie dzięki jakiejś niewidzialnej dłoni, która go podtrzymywała. Miał wrażenie, że lada moment wywali się na chodnik, rozkwaszając przy tym swój pysk. A Enma go nie złapie. O nie, nie, nie. Nie było takiej opcji.
- Nie, byłem ze znajomymi. Ale doskonale wiesz, że tak głośne miejsca nie są dla mnie. - odpowiedział, sięgając do kieszeni bluzy po telefon komórkowy. Było późno, a do domu dość daleko. Zresztą, nawet jakby znajdowali się blisko, to Izaya z pewnością nie był w stanie przejść prosto nawet stu metrów.
- Usiądź na krawężniku czy gdzieś nim rozkwasisz sobie nos. Nie zamierzam zabierać cię na pogotowie, Hasegawa. - mruknął bardziej pod nosem, aniżeli do niego, choć doskonale wiedział, że z pewnością go dosłyszał. Przesunął palcem po wyświetlaczu w poszukiwaniu numeru na taksówkę. Nim jednak nacisnął zieloną słuchawkę, aby zadzwonić, wreszcie uniósł spojrzenie znad wyświetlacza odszukując wzrokiem chwiejącą się osobę obok.
- Nie ma opcji. Nie piję za często, to raz, a dwa... cóż, nie miałem tego w planach dzisiejszego wieczoru. Swoją drogą, Hasegawa, czemu piłeś sam? - skrzyżował ręce na klatce piersiowej, wpatrując się intensywnie dwubarwnymi tęczówkami w niego. Niemal całą swoją postawą ostrzegał go, aby nawet nie próbował skłamać. Bo będzie wiedział.
Wszakże Hasegawa był jak otwarta księga, z której można było wyczytać niemal wszystko.
Jeżeli Izaya miał jakieś problemy czy też wewnętrzne rozterki, to Enma był tu dla niego. Wysłucha go. Doradzi. Albo po prostu posiedzi z nim w milczeniu. Ale chciał, aby Izaya o tym wiedział. Zaufał mu.
Westchnął, robiąc krok do przodu.
- Wiesz jakie to niebezpieczne? Wałęsać się samemu po takich miejscach? Do tego wtaczać litry alkoholu do żył? Co, jeżeli ktoś postanowiłby wykorzystać takie chuchro jak ty? Przecież złamałbyś się w pół, jakbyś próbował jakkolwiek się bronić. - parsknął pod nosem, najwidoczniej wyraźnie rozbawiony ów wizją.
Izaya wyglądał niczym małe kocię, które potrafi jedynie syczeć i prychać, wymachując małymi łapkami.
Urocze.
@Hasegawa Izaya
Wpatrywał się w Enmę jak w święty obrazek i grzecznie go słuchał. Słowo po słowie, choć ciężko mu szło z analizą co właściwie się do niego mówi.
- Nie przejmuj się mną, Seiwuś. Nie ma o co, chociaż słodki jesteś jak się martwisz. - Zarechotał cicho. Nie przyjmował do świadomości, że coś może mu się stać. Siedział już tyle czasu w środku, więc tym bardziej nie miał ochoty siadać ponownie. Szczególnie nie na jakimś brudnym krawężniku.
Trochę został zbity z pantałyku. Dlaczego pił sam? Aż ciężko znaleźć odpowiednie słowa na wytłumaczenie się. Sam dla siebie nie pił często, tylko w momencie, gdy miał okazję, na przykład dzień wolny od pracy - a zdarza się to rzadko. Tak dla zabawy? To brzmi jak alkoholizm. Dla utopienia smutków? To kłamstwo, w końcu nic złego obecnie się nie dzieje, nie zamartwia się niczym. Czyżby pozostało mu być szczerym? Westchnął cicho, błądząc po własnych myślach. I jak tu odpowiedzieć, aby nie zrazić go do siebie?
- A wiesz, jak mam wolny dzień od pracy to czasem tu zaglądam. - Odpowiedział z niewinnym uśmieszkiem. Jednak padło na szczerość. - Poza tym, pracują tutaj ładne buźki. Aż miło popatrzeć. - Odpuścił wspomnienie o przystojnym barmanie. Wyjście z szafy w ten sposób byłoby żałosne.
Gdy o tym pomyślał, trochę smutno mu się w serduszku zrobiło. Zaraz trzy dychy na karku, a pałęta się samiutki zazdroszcząc szczęśliwym parkom trzymających się za ręce. Raz gdy sam próbował wyznać komuś miłość skończyło się na obitej buźce. Było to niezręczne i lepiej, aby się to nie powtórzyło kolejny raz. Trzeba się chociaż nacieszyć znajomościami i przyjaźniami.
Izaya się zaśmiał cicho na wzmiankę o wykorzystaniu. Sam o tym nie pomyślał, a planował powrót do domu na piechotę. Możliwe, że chciał się poczuć jak za licealnych lat, gdy łaził tu i tam z imprezy na imprezę i wracał z żołądkiem pełnym procentów. To dopiero było wyzwanie, aby nie dać się złapać stróżom prawa.
- Oj tam, od razu wykorzystać. Pewnie tylko ktoś by mi ukradł telefon i portfel. - Pokiwał głową z lewej strony na prawą, uderzając przy okazji skronią o ścianę. - Ja taki łatwy na wykorzystanie nie jestem, Seiwuś! - Z tymi słowami duma go przepełniła. Pewnie, gdyby znalazł się w takiej sytuacji panikowałby jak nie wiadomo co. W tej chwili chciał wyjść na osobę, która dałaby sobie radę ze wszystkim, aby popisać się przed Enmą.
Powolutku odepchnął się od ściany i zrobić krok w stronę Seiwy. Dłonią złapał go za rękę, żeby przypadkiem nie upaść. Uchylił głowę na jego ramieniem. Kilka kosmyków Izayi opadły bezwładnie na bark Enmy. Wszystko byle być bliżej ucha, wszystko, byleby móc powiedzieć coś ciszej i mieć pewność, że nikt inny tego nie usłyszy.
- Nie dałbym sobie nic złego zrobić, bo wtedy... Pewnie... - Wymruczał i zastanowił się nad swoimi kolejnymi słowami. - Pewnie bym przez bardzo długi czas nie zobaczył Twojej ślicznej buźki, wiesz?
@Seiwa-Genji Enma
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
- Dobra, dobra. - wymruczał pod nosem, ostatecznie rezygnując w wykonania telefonu, aby wezwać taksówkę. Nie oznaczało to oczywiście tego, że zamierzał iść na piechotę i walczyć z Izayą, jeżeli odpaliłby mu się tryb marudy. Zamiast tego, wybrał metodę o wiele bardziej nowoczesną i już po chwili zamówił podwózkę do domu za pomocą aplikacji. Problem był jednak taki, że musieli poczekać z kilkanaście minut. Jak nie dłużej. Ale coś za coś.
Przynajmniej nie było zimno ani nie zapowiadało się na deszcz. Noc była zaskakująco piękna jak na tę porę roku. W sam raz. A świeże powietrze pomoże jego rozmówcy dojść nieco do siebie. Miał przynajmniej taką nadzieję. Sam oparł się o ścianę ze wzrokiem utkwionym w wątłej, wręcz wydawać się mogło rachitycznej sylwetce przed nim. I choć twarz chłopaka wydawała się pochłonięta powagą, muśnięta zdystansowaniem i chłodem, to w rzeczywistości Enma całkiem dobrze się bawił.
Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie oglądał w necie filmików o pijaczkach i ich staraniach utrzymania się w pionie bądź innych, zabawnych sytuacjach. Wargi mimowolnie uniosły się lekko ku górze.
- No nie wiem, ale jak dla mnie już sama perspektywa tego, że ktoś położyłby swoje łapska na mojej własności jest dla mnie mało zabawna. - skomentował jego słowa, mając wrażenie, że Izaya miał na myśli zupełnie inne wykorzystanie.
A w tym wszystkim wydawał się naprawdę naiwny i łatwowierny. Idealny cel dla tej bardziej szemranej społeczności miasta. Dlatego tym bardziej Enma musiał dopilnować, aby Izaya trafił dzisiejszego wieczoru do swojego mieszkania, bez przyciągania niepotrzebnych kłopotów.
Kto by pomyślał, że dzisiejsza noc miała wyglądać zupełnie inaczej. Jak zawsze pod górkę.
Znużenie niepewnie zaglądało w jego oczy, przypominając mu o wczorajszej, nieprzespanej nocy. Szczerze powiedziawszy to Enma najchętniej znalazłby się we własnym mieszkaniu, we własnym łóżku i zawinięty we własny koc. Niestety, nic nie wskazywało na to, aby jego pragnienie miało nastąpić tak szybko.
Kiedy Izaya niespodziewanie podszedł bliżej, przekraczając wręcz niemoralnie osobistą granicę Enmy, jego ciało automatycznie całe się spięło, nieprzyzwyczajone do tak nagłej bliskości. Momentalnie poczuł mieszankę lekkich, męskich perfum przemieszanych z silną wonią alkoholu. Jednakże nie odepchnął go, a przynajmniej nie od razu, dając mu czas na wypowiedzenie słów.
Westchnął cicho, unosząc lewą dłoń po czym poklepał go po plecach. Jak małe, niesforne dziecko, które narozrabiało i teraz to jemu przyszło po nim sprzątać.
- Tak, tak, wiem. - odpowiedział mu, jednocześnie wysuwając się spod jego objęcia i tym samym na powrót tworząc dystans między nimi, choć nie tak wielki jak kilka chwil wcześniej.
- Naprawdę powinieneś się uspokoić i stać w miejscu. Ledwo trzymasz się na nogach. Chcesz wody? Albo czegoś innego do picia? - odwrócił się bokiem i zrobił kilka kroków w przód, zatrzymując się przed jedną z maszyn pełną niezdrowych napojów. Wyciągnął z tylnej kieszeni kilka drobniaków i nacisnął przycisk z numerem 8. Maszyna po chwili wypluła z siebie czarną puszkę. Enma odwrócił głowę i spojrzał wyczekująco na decyzję Izayi.
- Tylko bez procentów.
@Hasegawa Izaya
Hasegawa Izaya ubóstwia ten post.