Kawiarnia Oishī - Page 2
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Pią 26 Sie - 21:32
First topic message reminder :

Kawiarnia Oishī


Nie dziwi, że lokal cieszy się popularnością o każdej porze roku. W zimę zziębnięte dłonie otulają gorące od kawy kubki, w lato zaś firma oferuje świeże ciasto i mrożoną herbatę serwowaną na wystawionych na zewnątrz stolikach. Kawiarni nie sposób zresztą przeoczyć; znajduje się w samym centrum Fukkatsu, jednak zadbano z należytą pieczołowitością, by poza łatwym dostępem zagwarantowano również klimat. Aby znaleźć Oishī należy odbić w jedną z bocznych uliczek, ale już wtedy rzuca się jej charakterystyczny design, kojarzony z przytulnością i wieczornym odpoczynkiem.

Kelnerzy w schludnie wyprasowanych koszulach uwijają się przy gościach z wystudiowaną uprzejmością. W tle rozbrzmiewa odgłos mielonej na bieżąco kawy i dźwięk żywych rozmów klienteli. To składa się na sielski obrazek, tworzony głównie podczas wakacji albo niespiesznej przerwy w codziennych obowiązkach. Choć kawiarnię Oishī otworzono w sercu miasta, wydaje się zupełnie odporna na wszechobecny popłoch. Prawie tak, jakby starczyło przekroczenie progu tego lokalu, aby czas gwałtownie przyhamował, odmierzany nie naglącą listą rzeczy do odhaczenia, a leniwym tykaniem zawieszonego w rogu zegara.

Oferowane są tu kawy o szerokiej palecie smakowej. Od mocno palonych, po orzechowe, czekoladowe i owocowe w posmaku. Personel raczy gości również tym, co tak przyciąga zwłaszcza młodszych przechodniów - wzorkami na kawie. Latte art jest tu na bardzo wysokim poziomie i poza podstawowymi szablonami - sercem, tulipanem czy rozetą - pojawią się bardziej zaawansowane twory; od uśmiechniętych piesków po uproszczone podobizny samych zamawiających.

Haraedo

Gotō Keita

Pią 18 Lis - 14:02
Nozdrzy uderza zapach świeżo wniesionych na lady ciast. Są te przypominające tortowe, ale i dużo cieńsze, przekładane pasmami owoców w galaretce. Jak na złość, jego i obsługi złość, tłoczyć zaczynają się i ludzie. Niczym za otwarciem magicznej bramki ich ilość zwiększa się do grup i jednostek głośniejszych, chciwszych, spieszących się do z pracy i z pracy, na przerwę i ku biznesowemu spotkaniu. Ekspres z kawą zaczyna brzęczeć i buczeć; już nie przestanie. Keita obraca się, przez bark spogląda ku twarzom poddenerwowanym kolejką. Myśli, że do nich nie pasuje. Wbrew pozorom jego nogi nie niosą ku stałej pracy, innym ludziom, czemukolwiek istotnemu. Jest sam dla siebie i nie w zwyczaju wskakiwanie do kawiarni po czarną na wynos. Nie w smak mu i obgadywanie emocji przy pieprzonym stoliczku w centrum, gdzie za szybą podawane śniadanka za zbyt dużo yenów. Palce bywalców, dłonie opatulane większą czułością niż kochankowie, bo skóra nasiąknięta olejkami, lekkimi jak chmurki kremami, sięgają zgrabnych, małych filiżanek. Patrzy ku swojej dłoni, która od rana trzymająca sprzęty cięższe, niż wszystkie te porcelany razem wzięte. Bruzdy na skórze, w których szczelinach poutykany poranny stres. Wzdycha i wkurwia się na siebie, że w ogóle go dotyka go kontrast otoczenia z nim samym. A mógłby nie, bo jego świat od zawsze rządzi się podziałami na jednych i drugich, choć gdzieś w spektrum balansują osoby pomiędzy — jak pamiętny Ishida, któremu udało się, przy gramie szczęścia i elastyczności, przekroczyć granicę świata biedy i wpełznąć na pierwszy szczebel normalnego życia.
  Keita spogląda ku Ivarowi, ku jego oczom jak spodki szczerym i niemal naiwnym jak te dziecięce. Co takiego jest w tym mężczyźnie, że żyć mu przychodzi z taką łatwością. Podejmowanie decyzji jest kwestią sekund. Wyjedzie, bo tak go woła serce. Wróci, bo ten sam organ pała niezrozumiałą tęsknotą. Zazdrości mu tego. W kurwę zazdrości i nie potrafi tego uczucia porzucić za sobą a mieli je w gardle i w głowie, i wręcz mdłości uderzają o wnętrze żołądka, gdy tak myśli zapętlają się w wielki supeł. Jest skrępowany Ivara otwartością a wie, że i jemu niełatwo było do tej pory. Sześcioletnia podróż to też ucieczka. Myśli zapija kawą.
Zimna — komentuje cicho, jakby chłód naparu nie był spowodowany jego lękliwością i idiotycznym wręcz zdenerwowaniem; wzdryga się, gdy po ramionach skacze niewygoda. — Wiem to wszystko.
  Bezsilność wkrada się w zdawkowe słowa, bo zdaje sobie sprawę z tego, że nie ma racji. Nie powinien wrzucać w Ivara swoich niepewności; jego prostoduszności podkopywać. Ale pod skórą siedzi diabeł, który wciąż upomina się o swoje racje i o wydarzenia, które wydarzyć by się mogły, gdyby tylko mieli okazję. Na wzmiankę o ich miejscu krzywi się delikatnie, lekko zażenowany, po czym uśmiecha szeroko w nagłym rozbawieniu. Jak złapana na haczyk ryba wyrwany zostaje z morza przemyśleń, w które wpadł nie wiedzieć kiedy.
  Kładzie plecy na oparciu krzesła. Śniadanie, prócz wcześniejszego rozczłonkowania wypieku, pozostaje nietknięte.
Nienawidzę tej twojej bezpośredniości.
  Ciało przeczy wrogiej wymowie zdania, bo usta układają się w zadziorny uśmiech a Keita delikatnie kręci głową.
W każdym razie nie musisz się mną już przejmować. Twój powrót uświadomił mi, że od sześciu lat tkwię w tym samym gównie. Yukida szlaja się nie wiedzieć gdzie, ludzie wkoło znikają jak pojebani i tylko ja, jak na jakimś pierdolonym łańcuchu, w tym samym miejscu — mówi spokojnie i wolno, dłonie zawiązując za plecami, na oparciu.
  Między zębami zgrzyta dyskomfort a on patrzy na niego spod wpadającej na powieki grzywki. No tak, nic dziwnego, że go nie znalazł. Jego brat był mistrzem ucieczek od odpowiedzialności i problemów. Keita porusza się na krześle w nagłej fali zdenerwowania, ale nie komentuje. Szczęka tylko mocniej zarysowuje się od spojonych ze sobą zębów. Idiota, kurwa.
Między nami okej? — pyta, by myślami powrócić do celu rozmowy; z klatki piersiowej spływają ostatnie poręcza stresu a on po raz pierwszy od kilku godzin oddycha głębiej, spokojniej. — Zaproszenie na bal nadal aktualne.

@Ivar Hansen
Gotō Keita
Ivar Hansen

Pią 25 Lis - 20:57
  Gwar w kawiarni zaczyna być masywniejszy i głośniejszy. Nie spodziewał się, że na przestrzeni lat ta mała kawiarenka rozrośnie się na tyle, że o tej porze będą tu tłumy ludzi chętni do skorzystania mniej lub bardziej lokalnych przysmaków. Zaczął zastanawiać się, czy wybór kawiarni nie był w pełni podporządkowany pod potrzeby Ivara, choć ten za tłumami nie przepadał i czasami czuł się przy nich niekomfortowo. Spoglądając w głąb szarych oczu zastanawiał się, co tak naprawdę kryje się pod maską irytacji oraz jakie myśli krążą mu koło głowy. Zawiesza na nim chwile wzrok, choć ten odrywa po jakimś czasie, samemu doglądając na pośpieszne sylwetki i roześmiane twarze przy stoliku. Prawdopodobnie nie miał świadomości tego, jak bardzo różnili się od siebie życiem samym w sobie. Choć Ivar balansował na granicy dwóch różnych światów, wiedział, że nie pasował ani do jednego, ani do drugiego. Był zbyt nietypowy, by wpasować się w normalne ramy społeczeństwa, ale na tyle wykształcony i ukierunkowany, aby wyróżniał się tym z tłumu w takich dzielnicach jak Nanashi. Miał cele i marzenia, do których dążył i nie były to pragnienia o chęci mordu na drugim człowieku, a wyrwaniu się gdzieś kawałek dalej oraz zbudowaniu czegoś wielkiego.
  Mimo posiadania wielkich marzeń, niekiedy wciąż bywał naiwny w tym co potrafił robił. Życie nie bywało dla niego łatwe w żadnym stopniu, choć z pewnością od któregoś momentu było łatwiejsze niż dawniej. Piętno blizny wokół szyi przypominało mu o tym za każdym razem kiedy spoglądał w lustro. Chwilami kiedy chciał podrapać się po karku lub ktoś ciekawski zadawał pytania. Mnóstwo pytań, na które Ivar w pełni nie potrafił odpowiedzieć. Może wyzbycie się uczucia przywiązywania sprawiało, że łatwiej mógł podjąć decyzję o wyjedźcie. W dobie Internetu oraz rozwijającej się technologii zawsze istniało prawdopodobieństwo, że kiedyś zawsze będzie mógł wznowić kontakt z tymi, za którymi tęsknił. Szybkie loty powodowały, że zawsze mógł ich odwiedzić, kiedy tylko będzie chciał. Wmawiał to sobie, a mimo to ani razu nie odwiedził osoby przed sobą, która prawdopodobnie była mu tak samo bliska, co on jemu. Nawet jeżeli miał sobie w tym temacie nic nie dopowiadać — wiedział, że tak naprawdę nie miał nikogo innego. Mimo, że w jakimś stopniu tęsknił, wrócił po sześciu latach. Jego mechanizmy wcale nie były tak proste jak wydawać się mogło to na pierwszy rzut oka. Prawdą było, że dopiero uczył się tego, od czego uciekał tak wiele lat.  
  — No wiesz, jak możesz jej nienawidzić — odpowiada, a wraz z tą odpowiedzią na ustach pojawia się uśmiech pełen sarkazmu. Naprawdę cieszy się, że mężczyzna właśnie w taki sposób zareagował na ich rozmowę. Niemniej kolejne słowa wybijają go z krótkiej euforii. Bezsilność w tych okolicznościach była doprawdy irytująca.
  — To chyba za dużo powiedziane, Kei. Przejmować się będę, w końcu jesteś mi bliski — słowa wyrywają się mimowolnie, nie zastanawiając się nad właściwym ich doborem — Zawsze możemy to zmienić — dodaje, choć w jego głośnie nie dało się usłyszeć litości, ani tym bardziej współczucia. Choć było mu go szkoda, z całego serca chciał jedynie pomóc mu wyrwać się z usidlonego miejsca. Jeżeli tylko tę pomoc zechce przyjąć...
  — Jak zjesz to śniadanie to będzie między nami okej — odpowiada, unosząc nieznacznie kącik w cwaniackim uśmiechu. Widział, że nie zjadł nawet okruszka tego, co przyniosła mu kelnerka. Ivar natomiast wgryzł się kolejny raz w już letni wypiek, popijając go zamówioną kawą — To dobrze, bo mam pewien pomysł na strój — przyznaje, jednak poza tym nic więcej na ten temat nie zamierzał mówić. Oblizując się ze słodyczy, dyskretnie spogląda w kierunku łazienek, powracając do niego spojrzeniem.
  — Na chwilę uciekam. Jak wrócę, rogal ma być chociaż trochę tknięty, jasne? — rzuca całkiem poważnie i stanowczo, a kiedy wstaje, pogroził mu jeszcze palcem, by czmychnąć w stronę łazienek, aby załatwić swoją potrzebę.
W łazience natomiast kiedy doczekał się swojej kolei, a także przyszło mu do umycia rąk, w lustrze dostrzegł zarys klauna, od którego przestraszył się, podskakując panicznie w miejscu. Płochliwie odwraca się za siebie i po dokładnym upewnieniu się, nie dostrzega żadnej takiej postaci. Pokręcił na to jedynie głową, uświadamiając sobie, jak bardzo wątpliwy bywał jego umysł. Wychodząc z łazienki z daleka dostrzegł jak Keita stał przy ladzie. Z tego powodu też zmarszczył brwi, a podchodząc do sylwetki, łapie mężczyznę zza ramię.
  — Tak szybko zjadłeś to śniadanie? No i daj spokój, ja zapła- — słowo urywa, ponieważ kiedy tylko sylwetka odwróciła się, jego oczom ukazał mu się zupełnie obcy mu koleś. Ivar na chwilę zaniemówił, by po chwili złapać się za czoło we własnym niedowierzaniu — Przepraszam najmocniej, pomyliłem Pana z kimś — odpowiada, by po tych słowach wzrokiem odszukać właściwą osobę, która cały czas siedziała przy stoliku. Odetchnął cicho. Rzeczywiście zapomniał założyć dziś soczewki, ale żeby aż tak bardzo jego umysł nie wyrabiał? Lepiej niech ten szczegół przemilczy dla siebie (psikus, wystraszenie się oraz pomylenie kumpla/kogoś bliskiego).
  — I jak ciacho? — pyta jakby nigdy nic, z powrotem zajmując swoje miejsce przy stoliku.

@Keita Gotō
Ivar Hansen
Gotō Keita

Pon 28 Lis - 19:39
Patrzy ku jedzeniu i jest mu realnie niedobrze. Opadające na dno emocje kłębią się w niezrozumiałym amoku i choć nieaktualne, to wkurwiające, bo działające w naparstkach swojej wcześniejszej intensywności. Przytakuje tylko, od niechcenia i w widzialnym zmęczeniu, które spowodowane nie porą dnia a wlekącym się od rana stresem. Nieobecny od sześciu lat chłopak — kurwa, sześciu lat! — jawi mu się jak fatamorgana. Niby chciałby ku niej pójść, ale nie do końca istnieje. Żyje Ivarem z czasów, gdzie wszystko było inne, łącznie z nim. Przeżyty czas zmienił go na tyle, że sam siebie nie poznaje. Stąd nie wie, dlaczego tamten tak się upiera. Ewidentnie wrócił ku niemu, bo po pierwsze i najważniejsze, sam to przyznał, po drugie, nie ma tutaj nikogo innego. A przynajmniej tyle wie sam Keita, który nie wnika, bo wnikać nie lubi. Nigdy nie bywał i nie bywa zazdrosny o ludzi, a wręcz przynależność jego znajomych, przyjaciół, kochanków do innych ułatwiała sytuację. Mógł ich zostawić z nadzieją, że pocieszenie znajdą u kogoś innego, że nie na jego barkach spadnie ciężar ich emocji. W przypadku Ivara tak nie było i może dlatego jego obecność, ta relacja sprawiała mu taką trudność. Nie chciał brać za niego odpowiedzialności, nie chciał być dla niego osobą najważniejszą, wyznaczającą tor aktualnych w jego życiu wydarzeń. Wolał pozostać z boku i patrzeć, jak ten buduje nowe relacje i nowy dla siebie świat. Mimo to wie, nie jest przecież debilem, że Ivar oczekuje — może powinien spytać — czegoś więcej. Ale, do kurwy, czego? Nie jest w stanie zaoferować przyjaźni, bo ta przecież rodzi się naturalnie, kształtuje podług wydarzeń teraźniejszych a oni widzą się po raz drugi. Nie będzie to znajomość neutralna, bo zbyt wiele razy miał mężczyznę przy sobie za blisko, by zignorować fakt, że wie o jego najczulszych na ciele punktach. Pierdolenie po kątach? Teraz albo takich relacji unika, albo są jednorazowe, niezobowiązujące, z pewnością nie na stałe. W efekcie nie tworzy głębszych koneksji z ludźmi. Przynajmniej tymi żyjącymi. Majaczy w głowie postać Yuri, która przecież w jego życiu od niedawna, ale mimo wszystko ważna, w jakiś pokrętny sposób istotna, przerażająca, ale i bajkowa. Na pewno nie wymaga opieki, co docenia i ku czemu chętnie zwraca się w najsłabszych chwilach.
  Nie jest w stanie jeść. Nawet ta dziwna, matczyna ze strony Ivara prośba go do tego nie przekonuje, więc prosi o mały kartonik, do którego wrzuca poszarpane jedzenie. Dopija zimną już kawę, płaci, zostawia napiwek, bo docenia branżę usługową; sam nią jest. Wstaje z miejsca zanim mężczyzna wróci, bo i ludzie wokół jak sępy polują na wolny stolik. Wyciąga przed siebie dłonie, by palce spleść ze sobą i w rozciąganych mięśniach znaleźć chwilową przyjemność.
Wziąłem na wynos — odpowiada, gdy jego ramię spotyka się z materiałem zakładanej przez Ivara kurtki. — Swoją drogą, trafiłem na całkiem niezłe zamienniki dla Sawy. Produkowane w centrum, ale po taniości, bo przez znajomego. Myślę, że (…).
I urywający scenę monolog trwa jeszcze chwilę. Uciekając w bezpieczne rejony swojej wiedzy, przekracza próg kawiarni z pokątnym zerkaniem ku mijanym twarzom. W ciele panuje pozorny spokój oraz pytanie, czy aby na pewno zrobił dobrze zapraszając go na ten bal. Ale cóż, będzie co ma być.

zt/obaj

@Ivar Hansen


Kawiarnia Oishī - Page 2 AjTOsbT
Gotō Keita
Asami Kai

Pią 16 Gru - 11:18
27.11

Och, właściwie zapomniał o tym, że Haru nie było dziś w mieście. Dochodziła północ, kiedy zdał sobie z tego sprawę patrząc w okno czatu na komórce. Wiedział, że gdyby napisał to nie stanowiłoby to problemu, lecz nie chciał się zawracać sobą głowy bardziej niż było to konieczne. To chyba tak muszą czuć dzieci, kiedy rodzice biorą zasłużone wakacje. Uśmiechnął się do swoich myśli. Wzdrygnął się zaraz z chłodu. Siedząc na ławce poprawił kaptur i zaczął dzwonić do Lianhua. Nie powinien jeszcze spać. Sygnały przeciągały się niebezpiecznie, lecz ostatecznie odebrał.
- Hej, sora że o tej porze ale jakby trochę utknąłem w Fukka. Jestem teraz w centrum, siedzę na przeciwko kawiarni Oishi, byłbyś wstanie mnie zawinąć...? - prośba była prosta i przeważnie raz w tygodniu się powielała. Odbiorca musiał więc być przyzwyczajony, a nawet odbierać to już jako cześć pewnej rutyny. Kai ustalił jeszcze szczegóły, a potem rozłączył się i czekał. Głos był trochę rozleniwiony z powodu kilku nadmiarowych piw, które postanowił w siebie wchłonąć. Przez to zaś nie miał pieniędzy na autobus czy metro. Może gdyby był bardziej odpowiedzialny to by nie musiał tak polegać na innych no ale nie był.
Asami Kai
Huo Lianhua

Czw 22 Gru - 0:13
Nie powinien jeszcze spać, co nie oznaczało, że się do tego snu nie szykował. Ledwo zdążył zmyć z siebie brudy po dniu pracy, a jego telefon zaczął dzwonić. Lianhua westchnął ciężko, wznosząc oczy ku sufitowi. Stał tak chwilę, podejrzewając o co mogło chodzić. Dopiero po dłuższej chwili zmotywował się do ruszenia tyłka i sięgnięcia po urządzenie. Nie pofatygował się nawet z patrzeniem na ekran, klikając słuchawkę oznaczającą odebranie połączenia. Miał szczęście, że jego współlokator pofatygował się pokazać mu proste triki na obsługiwanie tego diabelskiego tworu.

Głos owego współlokatora rozległ się tuż przy jego uchu. Młody mężczyzna zmrużył oczy i przycisnął mocniej głośnik do siebie; jego słuch nie był najlepszy, dlatego nawet w zupełnej ciszy musiał się bardzo skupić, by mimo okazjonalnych trzasków oraz dźwięków miasta od strony Kai'a zrozumieć jego słowa. Musiał upewnić się nawet, że dobrze zrozumiał i gdzie mniej więcej była ta cała kawiarnia. Kojarzył ją z nazwy, ale tego brakowało, by zbłądził i stanął przed koniecznością używania telefonu więcej niż to było konieczne. Był na to zwyczajnie zbyt zmęczony.

Może i miał zbyt dobre serce, ale z drugiej strony nie lubił zostawiać ludzi na lodzie. Czułby się z tym po prostu źle. Ubrał się szybko i nałożył skórzaną kurtkę wraz z rękawiczkami, a na koniec nasunął buty. W blaszanym, poniszczonym garażu silnik Baobao ledwie zdążył ostygnąć. Lianhua poklepał ją po baku, uśmiechając się łagodnie.
- Cześć, piękna. Jeszcze nie czas na sen, ktoś dznowu potrzebuje taksó'ki - mruknął pod nosem, wyciągając z bagażnika gogle.

Wyprowadził motocykl z garażu i ruszył w drogę, skupiony na otoczeniu. Jako że nie był w stanie czytać, zawsze musiał koncentrować się na obserwowaniu otoczenia i szukaniu znajomych, charakterystycznych punktów. Cud, że zdołał zaliczyć niepraktyczną część prawa jazdy; sposób w jaki to osiągnął pozostał między nim a bogiem. Lub bogami. Lianhua nigdy nie był szczególnie wierzący. Miał ważniejsze sprawy na głowie, jak przetrwanie od wypłaty do wypłaty.

Droga do centrum była stosunkowo spokojna przez późną porę, ale przez to również dość nudna. Wreszcie jednak wypatrzył znajomą kawiarnię, dlatego szybko znalazł najbliższe miejsce parkingowe po drugiej stronie od niej. Rozprostował nogi i wszedł na chodnik, szybko odnajdując wzrokiem swój cel. Lianhua nasunął gogle na czoło i podszedł do Kai'a. Z kieszeni wyciągnął nieco bardziej sfatygowane osłony na oczy i rzucił je w jego kierunku, nie przejmując się tym czy je złapie. Były na tyle wytrzymałe, że trzeba by więcej do zniszczenia ich, a i pasażer nie potrzebował idealnej widoczności.
- Następnym 'adzem dzaczne pobie'ać opłaty dza prze'ódz - rzucił żartobliwie, wkładając dłonie do kieszeni kurtki. - Jeszcze czegoś potrzebujemy czy można u'atsać do domu? - Potrząsnął kieszenią z portfelem i wyciągnął usta w krótkim uśmiechu.

Z całą pewnością jakieś sklepy powinny być jeszcze otwarte, gdyby jego współlokator czegoś potrzebował na już. Zawsze mógł oddać pieniądze w późniejszym terminie. Ponadto, skoro już ty byli, można byłoby przy okazji dokupić to, co się powoli kończyło w domu i może od razu ogarnąć jedzenie długoterminowe dla innych mieszkańców Nanashi(nie łudził się, że był w stanie z własnych pieniędzy wiele zrobić, ale w tych warunkach nawet najdrobniejsza pomoc się liczyła). Idąc z kimś na zakupy Lianhua nie musiał rzucać praktycznie losowej sumy pieniędzy i liczyć na to, że kasjer nie pomyli się z wydaniem reszty. Braki w edukacji były upierdliwe, choć takie sytuacje wciąż nie motywowały go do powrotu do szkoły. Dawał radę? Dawał. Na tym etapie dużo praktyczniej było pogodzić się ze swoimi ograniczeniami i pracować wokół nich. Nie miał czasu na naukę, gdy pieniędzy było zawsze za mało.
Huo Lianhua
Asami Kai

Nie 25 Gru - 14:52
Siedząc na ławce podciągnął jedno kolano do piersi starając się zachować trochę więcej ciepła. W oczekiwaniu przeglądał grupę swojego roku oraz przypominając sobie, jakie będzie miał jutro zajęcia. Chętnie opuściłby chociaż pół dnia lub dzień. Marszczył więc brwi wykorzystując 118% skupienia by zgrabnie spisać i rozesłać po znajomych prośbę o wpisanie go na listy obecności. Wyciągnął głowę zza ekranu słysząc silnik motocykla, a po podniósł się na równe nogi słysząc żartobliwy głos bruneta.
- Oj daj spokój... Noc, prawie puste ulice i moje doborowe towarzystwo - nie wychodzisz już na plus...? - Kąciki ust same zaczęły zawijać się do góry. Rozłożył teatralnie ręce by podkreślić wypowiedzianą oczywistość. Zaraz jednak źrenice rozszerzyły się w zaskoczeniu kiedy z ciemności pofrunęły w jego kierunku okulary. Uzbrojony w przypiłowany alkoholem refleks, wyciągnął w odruchu ręce przed siebie. Zasłony prześlizgnęły mu się miedzy palcami, a potem nieporadnie, niczym wierzgająca ryba, gibały w dłoniach nim ostatecznie spadły na ziemię.
- Kurde no...- Schylił się po nie ociężale, przetarł ich wierzch o bluzę nakładając na oczy - Ja potrzebę w tym momencie kawałek względnie ciepłego łózka ALE... jak tylko chcesz zatrzymam się wszędzie i zawsze. Nie szalałbym jednak w nocnych bo trochę zdzierstwo. Co ty na to, mogę pozwolić ci się jutro odwieźć i zajedziemy do marketu, a teraz skoczymy do Stonki, kupimy po piwie, bułce i sobie opędzlujemy na dachu chaty, co? - był po kilku piwach, lecz wartko przełączył się z trybu zamulania do kuszenia, gdy tylko znalazł się w towarzystwie. Nie umiał się też za bardzo skupić by poważnie myśleć o tym, czy czegoś faktycznie potrzebują. Może zrobi to jutro.
Asami Kai
Huo Lianhua

Pią 30 Gru - 18:06
Parsknął przez nos na słowa Asamiego i przewrócił oczami, choć brakło w owych gestach złości. Może jedynie odrobina irytacji, ale też nie była ona szczególnie wyraźna. Trzeba było znacznie więcej, by wyprowadzić Lianhuę z równowagi. Poza tym, prawie puste ulice to najlepsze ulice, a po Nanashi nikt go ścigał nie będzie – nawet pomijając to, że mężczyzna znał dzielnicę jak własną kieszeń i pościg na prawie rozpadającym się motocyklu nie był mu straszny.

Ledwie dał radę stłumić śmiech, gdy Kai nie zdołał złapać rzuconego mu przedmiotu.
'aczej na ba'ana któ'y mógłby już spać – odparł, zamykając oczy i potrząsając dramatycznie głową.
Mimo swoich słów miał wyraźnie całkiem dobry nastrój, nawet jeśli był zmęczony – z drugiej strony, kto mieszkający w bezimiennej dzielnicy nie był? Nie miał Asamiemu za złe, że utkwił w mieście, nawet jeśli zdarzało się to bardzo regularnie.

Skrzywił się lekko; starszy mężczyzna miał rację, nocne sklepy były droższe, aczkolwiek czasem nieuniknione. Dlatego Lianhua prawie nigdy nie przekraczał ich progu sam. Dostawał bólu głowy od prób ogarnięcia czy dana cena była zdecydowanie zbyt wysoka i nieudolnego liczenia posiadanych pieniędzy oraz ich wartości – a nawet nie miał ich dużo. Wolał takie rzeczy zostawiać tym, którzy robili to szybciej i sprawniej od niego. Na ofertę Asamiego przechylił głowę nieco w bok i spojrzał w niebo, zastanawiając się krótką chwilę, ale szybko podjął decyzję. Piwo i jedzenie brzmiało jak rozsądna opcja. Trudno mu było odrzucić propozycję socjalizacji. Kiwnął głową sam do siebie.
Dob'a. Ale bierzesz albo bedz alkoholu, albo butelkę uody do tego. – Choć może i bez tego powinien wmusić trochę wody w mężczyznę; słyszał od kogoś, że tak było zdrowo. – Jut'o p'atsuję. Musielibyśmy przed południem uyjechać – dodał na koniec, ruszając w kierunku Baobao.

O ile brakło mu edukacji, to nie był głupi; z pomocą właściciela warsztatu zdołał nauczyć się na pamięć godzin, o których powinien wyjechać by być na miejscu na czas. Nie szło mu to szczególnie intuicyjnie, ale pomogło z nauczeniem się jak mniej więcej czytać zegarki cyfrowe. Pomógł fakt, że to coś co pamiętał w dostatecznym stopniu z dzieciństwa – kiedy musiał wyjść do szkoły danego dnia, o której godzinie kończyły się lekcje, o której ojciec wracał z pracy do domu. Zawsze miał problemy z poczuciem upływu czasu, co zmusiło go do zwracania uwagi na takie rzeczy. Lepiej jednak nie pokazywać mu zegarów ze wskazówkami; tajniki ich rozumienia chyba na zawsze pozostaną poza jego zasięgiem.

- Jak spadniesz to biegniesz do domu - rzucił przez ramię, gdy wsiedli na motor, wyciągając jeden kącik ust w półuśmiechu.
Nasunął z powrotem gogle na oczy i wcisnął nos za wysoki kołnierz kurtki. Silnik zaryczał za trzecim przekręceniem kluczyka, dając Asamiemu czas na usadowienie się stabilnie. Lepiej by nie planował spadać, bo zamiast do Stonki musieliby jechać do najbliższej przychodni. Lianhua specjalnie postarał się nie wystartować zbyt gwałtownie. Rozejrzał się bez spuszczania drogi przed sobą z pola widzenia, by zorientować się w – jak to niektórzy nazywali – swojej mentalnej mapie. Orientował się z widzenia w sporej części Fukkatsu. Udało mu się nawet bez większych problemów rozpoznać kolory i logo nocnego sklepu.

Po wejściu do środka od razu zaczął wodzić wzrokiem po produktach, głównie planując podążać za swoim współlokatorem. Nie miał energii na odszyfrowywanie ciągów cyfr, dlatego bardziej skupił się na szukaniu barw marek alkoholowych, które znał i lubił. Zatrzymał się na moment przy znajomych energetykach, ale po paru sekundach potrząsnął głową. Z trudem oderwał się od tej części regału; nie potrzebował kofeiny, gdy planował iść spać po spędzeniu czasu z Asamim. Poza tym, mógł uzupełnić swój zapas następnego dnia – taniej. Nie omieszkał się jednak chwycić butelki wody ze znajomym kształtem na owiniętym wokół niej cienkim plastiku. Nie, nie zamierzał ustępować w tej kwestii.
Huo Lianhua
Asami Kai

Nie 22 Sty - 0:31
Znali się już trochę więc Kai doskonale zdawał sobie sprawę gdzie leżą potencjalne granice i na ile żartobliwej arogancji może sobie pozwolić by przyjaciel w ciszy nie odwrócił się plecami i nie postanowił odjechać pozostawiając go samego pod kawiarnią.
- Oj nie bądź dla siebie taki surowy... Lepszego od ciebie na pewno w Fukkatsu się nie znajdzie. A już na pewno nie z takim baobao - posłodził od serca swemu wybawcy by nie czuł się mimo wszystko jak ofiara pomimo, że poniekąd nią w pewnym sensie był. Kai nie miał w końcu za dużego wyboru co do wachlarza osób, które były wstanie go ratować z opresji. Jak na księżniczkę księcia przystało miał zawyżone standardy.
Asami nie miał na co dzień problemów z rozumieniem nieco pokracznego dialektu swojego przyjaciela, lecz sprawa wyglądała kompletnie inaczej kiedy bywał już wstawiony. Zgłoski niepostrzeżenie uciekały, kontekst gdzieś się gubiło i rozmywał, a rzucane przez Huo na wiatr zdania zyskiwały od ręki nowa, ciekawszą interpretację.
- Wybieram bycie butelką alkoholu, urody mi nie brakuje! - zarządził pozując w nałożonych goglach tak, jakby urwał się z okładki magazynu dla żądnych modowych nowinek nastolatek. Nie do końca rozumiał czym według przyjaciela było pastowanie. Rodzaj włoskiej tradycji? Zabiegi pielęgnacyjne dla BaoBao? Machnął niedbale ręka - Cokolwiek będziesz robił, o której będziesz potrzebował - tak pojedziemy - zapowiedział bo może bywał arogancki tak jednak potrafił być wdzięczny i rozumiał, że to on był w tym momencie zależny. Potrafił się dostosować.
Zacisnął powieki w wąską kreskę słysząc uwagę i wiedząc, że to będzie najmniejszy problem jeżeli faktycznie spadnie. Wiedział co się dzieje z marchewką na tarce i nie musiał sobie wyobrażać tego, że w razie upadku to on będzie warzywem, a twarda nawierzchnia asfaltu niemiłosiernym, kuchennym katem. Przełyka ślinę starając się stłumić absurdalną panikę. Zasiadł za Hua i jako że nie ufał w tym momencie w swoje poczucie równowagi, objął przyjaciela w pasie.

Gdy się zatrzymali - był z siebie całkiem dumny. Nie zdejmując okularów udał się do wnętrza sklepu salutując zblazowanej ekspedientce na wejściu. Jako student i mieszkaniec niekochanej części miasta był prostym człowiekiem, widział najtańszy sikacz w promocji weź cztery zapłać za dwa więc wziął zgrzewkę czterech - Jest promocja, nie mam wyboru. Będzie najwyżej na czarna godzinę - widząc że Hua trzyma butelkę wody poczuł powinność wytłumaczenia się z wyboru. Następnie ruszył w kierunku kasy - Przy Pani mam wrażenie, że ta noc ma dwa księżyce i nie tak trudno zdecydować się na to, któremu oddać uwagę - mrukną podsuwając dziewczynie zgrzewkę taniego piwa nie będąc sobą w jakimkolwiek stopniu zawstydzonym. Nawet, kiedy kasjerka westchnęła ciężko. Na odchodne mrugnął w jej kierunku pozwalając zachować dziesięć jenów reszty za fatygę - Daj tę wodę, schowam do plecaka - Zaoferował się Huo kończąc upychanie puszek piwa by zaraz na nowo dosiąść mechanicznego rumaka.

Gdy byli już w Nanshi Kai ruszył przed siebie znanym sobie szlakiem. Podążał obskurną klatką schodowa w stronę dachu do którego drzwi powinny być zamknięte, a upiornie kołysały się na wietrze. Noc choć zimowa była wyjątkowo przyjemna, jasna - Wszędzie dobrze ale jednak w domu najlepiej. Nie mógłbym mieszkać w centrum na stałe - mrukną z nutą ckliwego sentymentu - Działo się może coś pod moją nieobecność? Jakieś nowe twarze w grupie? Myślałem, że zima pojawią się jakieś akcje ale do mnie żadne słuchy nie dochodziły i nie wiem czy to dlatego, że jest spokojnie i nic się nie dzieje, czy to do mnie nie dochodzą informacje - mruknął wiedząc, że choć miał kawałek materaca w Nanashi to jednak często znajdował się granicami dzielnicy - Ach! Wiesz, chciałam się pochwalić że byłem na randce. W ogóle nie uwierzysz jaki fart. Kumpel pokłócił się ze swoją laska więc rozżalony oddał mi bilety do tego cyfrowego zoo. Jedną wejściówkę sprzedałem, na drugiej wszedłem do środka i zahaczyłem sympatyczną dziewczynę. Najlepsze jest to, że potem poszliśmy jeszcze na kolację którą fundnąłem za sprzedany wcześniej bilet. Wyobrażasz sobie, jak to wszystko fantastycznie się zgrało...? Może powinienem zagrać w totka, czy coś - mówiąc zasiadł na krawędź budynku przewieszając nogi za bezpieczna przestrzeń. Sprawnie otworzył puszkę z piwem.

edit:

ZAKOŃCZENIE WĄTKU

W wyniku długiej stagnacji oraz zmiany kwartału wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
Asami Kai
Satō Kisara

Pon 1 Maj - 19:31
02.05.2037 r.
08:26

 Z pierwszym krokiem postawionym poza szpitalem miał wrażenie, że dopiero teraz wziął pierwszy głęboki wdech od kilku dobrych godzin. Przez obszerną część swojej zmiany bolała go głowa — co ostatnio było sprawą już oczywistą, że praca równała się ostatecznie migrenie. Był zatem na to przygotowany i nie zamierzał się długo katować, od razu decydując się na wzięcie jakichś leków przeciwbólowych. Normalnie nie było to wielkim problemem, gdyż szpitalna apteka miała wiele skutecznych specyfików do zaoferowania. Popełnił jednak błąd i powiedział o tym na głos swojej ulubionej współpracowniczce, a ona, będąca tą, która jako ostatnia widziała go przed jego niedoszłą próbą samobójczą, zapalczywie nalegała, że tym razem pójdzie po nie razem z nim, kierowana niczym innym jak paranoją.
 Ech. To nie była do końca prawda — Hina, bo tak brzmiało jej imię, z pewnością przede wszystkim miała na myśli jego dobro, a troska, którą przejawiała, była faktycznie uzasadniona. Nie zmieniało to faktu, że od tamtej pory nie mógł myśleć o niczym innym, jak o tym, że dla kogoś może nadal wydawać się niestabilny, chory; wydawać się kimś, kto potrzebuje ciągłej obserwacji. To również nie było prawdą — Hina poza tą jednorazową sytuacją była wspaniałym wsparciem dla niego przez ostatnie miesiące, delikatnym i nienachalnym. Jego mózg jednak zafiksował się tak bardzo, że prędko jego interakcje z ludźmi musiał sprowadzić tej nocy do kompletnego minimum. Zbawienna poniekąd okazała się jedna z trudniejszych operacji, w jakich brał udział; tak angażująca, że to jej musiał poświęcić całą swoją uwagę. Owszem, czuł się po niej kompletnie wykończony, ale jednocześnie sytuacja, w której musiał dać z siebie wszystko, podziałała na niego kojąco.
 Nogi same zaprowadziły go do kawiarni, którą nieraz odwiedzał po nocnych zmianach jak ta. Starając się nie patrzeć w ogóle na twarze ludzi, stanął od razu w kolejce, wiedząc od razu, co chce zamówić — pod względem jedzenia Kisara był kreaturą własnych przyzwyczajeń i często wolał wybrać sprawdzoną pozycję, zamiast za każdym razem zamawiać co innego, szczególnie gdy był tak wydrenowany.
 Schował dłonie do kieszeni kremowych spodni dresowych (po pracy mógł znieść jedynie najwygodniejsze ubrania z najbardziej miękkich materiałów, jakie był w stanie znaleźć w swojej szafie). Zaraz przed tym, jak to uczynił, ściągnął frotkę z włosów uprzednio upiętych w funkcjonalny kok, by teraz mogły swobodnie opaść mu na plecy i ramiona w nieregularnych falach. Od razu odczuł ulgę, gdy znikło napięcie spowodowane noszeniem wysokiego upięcia przez długi czas.
 — Smoothie truskawkowe — rzekł krótko. Nie stać go było na więcej. Po chwili jednak zdecydował się chociaż na krótkie: — Proszę.
 Machinalnie zapłacił, wyciągając wcześniej przygotowaną kartę z kieszeni. Kiwnął głową na instrukcję, by zaczekał tu na boku, dziękuję! Następny proszę… Dzień… Odciął się. Czekał chwilę. Usłyszawszy swoje imię, bez zastanowienia sięgnął po napój i przytknął usta do metalowej rurki, aby wziąć łyka. Dopiero gdy kątem oka dostrzegł, że jego zamówienie jest bladożółte, a nie różowe jak powinno, zatrzymał się. Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że wziął po prostu zamówienie kogoś innego — napis na jednorazowym kubku wyraźnie jednak przedstawiał jego imię. W momencie poczuł się sto razy bardziej zmęczony; podniósł nieco wieczko, by powąchać napój, gotów wypić cokolwiek dostał, jeśli tylko nie będzie… Ale, oczywiście, był to ananas.
 Miał wrażenie, że zaraz się rozpłacze — musiało mu się to przytrafić akurat teraz, prawda? Pomyłki zdarzały się, rzecz jasna, na początku dziennym, aczkolwiek tym razem zabolała go mocniej, niż miało to jakikolwiek sens. Nie chciał składać następnego zamówienia, nie chciał też zgłaszać ich pomyłki — pragnął już po prostu wrócić do domu, nawet głodny, byleby uniknąć interakcji z obsługą, która prawdopodobnie w tak pracowity poranek będzie jedynie nim zirytowana.
 Rozejrzał się ostrożnie po sali. Pomyślał, że pierwsza osoba, która na niego spojrzy, dostanie po prostu od niego to smoothie, a on zwyczajnie… pójdzie sobie stąd. Tak. To był dobry plan.
 I wtedy — oczy koloru mlecznej czekolady. Przez chwilkę były na nim, a potem znów na… na kartce? Nie minęły dwie sekundy, kiedy ponownie ich spojrzenie skierowane było na twarz Kisary. Nie zastanawiał się długo: podszedł do młodej kobiety, nieważne co robiła. Ledwo zarejestrował, że na stole leżał szkicownik i porozrzucane dookoła przybory do rysowania. Otworzył usta, by powiedzieć jej, że zostawia jej ten napój, i to w sumie tyle, cześć!, ale… nic się spomiędzy nich nie wydobyło.
 W momencie poczuł pustkę w brzuchu — o nie. Dlaczego przy kimś? Było po prostu od razu stąd pójść, a nie pakować się w rozmowy z nieznajomymi. Odchrząknął z nadzieją, że uratuje to sytuację. Nadaremnie jednak: kolejne słowa także nie znalazły ujścia z jego splątanego gardła. Spojrzał ponownie w oczy dziewczyny i, w akcie desperacji, wysunął w jej stronę kubek ze smoothie, mając nadzieję, że jakimś cudem zrozumie jego zamiary.




   
   

     WAS IT JUST A DREAM?
   

   

     AM I IN TOO DEEP?
   

Satō Kisara

Ejiri Carei ubóstwia ten post.

Ejiri Carei

Nie 14 Maj - 14:06
Wstała wcześnie. Bardzo wcześnie. Ledwie świtało, gdy uchylała okno sypialni, wpuszczając chłód unoszącego się poranka,  a na rozespanych powiekach, prześlizgnęły się pierwsze pędzle jaśniejących czerwienią promieni. Trwała tak chwilę, nie otwierając oczu, czekając, aż ulotne ciepło osiądzie na policzkach, obejmie potargane snem włosy, które rozsypywały się na ramiona i plecy, na podobieństwo przylgniętych skrzydeł. Zajęcia miała tylko popołudniowe, a jednak czuła podskórnie, że nie była już w stanie złączyć się z miękkością pościeli, w której wciąż chwytała pozostałości obrazów, które obejmowały ją we śnie, czy też koszmarze. Wciąż nie potrafiła określić jego znaczenia.
Uniosła dłonie, obejmując oba, zaróżowione policzki. Musiała przestać tyle myśleć, wyobrażać sobie od nowa sytuacje, których była świadkiem, doświadczała, doznawała. I mimo postanowić - wciąż robiła od nowa. Znała tylko jedno lekarstwo, oddające jej spokój, kołyszące spokojnością. Przechyliła twarz, odnajdując na podłodze, tuż przy łóżku, odłożony jeszcze nocą szkicownik... na którym beztrosko spał Jiro. Czuły uśmiech mimowolnie zakołysał się na wargach, bo skojarzenie, od samego kocura, prędko pognało w stronę brata i wyobrażenia, że prawdopodobnie byłby zdolny do podobnego, sennego uczynku. Szczególnie, jakby postawiła obok puszkę brzoskwiń. Westchnęła przeciągle, rozmywając wyobrażenie, by zsunąć bose stopy z łózka, budząc przy tym kota - Możesz spać, dalej, ja wychodzę - zawyrokowała luźno. Nie chcąc przeciągać momentu decyzji.

Włosy spięła luźno szpilą, pozostawiając kilka umykających upięciu pasma. Na ramie zarzuciła torbę, bo kroki, doskonale wiedziały, gdzie poprowadzić. Nieduża kawiarnia, którą zwyczajowo odwiedzała wieczorami, otwierała się wystarczająco wcześnie, by uraczyć ją spokojnością przestrzeni dla rozpychającego się w piersi natchnienia i ...ciepła przygotowanego napoju. Od myśli, przyszło do realizacji i Carei była pierwszą właściwie klientką, którą wpuszczono do środka. Miejsca nie szukała długo, lokując się w miejscu, które jednocześnie dawało bezpieczeństwo względnego ukrycia i przyjemnego widoku na kolejnych, pojawiających się gości.
Na jej stoliku, obok szkicownika, stał kubek z wiśniowym smoothie. Wsparła podbródek o wierzch dłoni, przechylając głowę tak, by kątem uchwycić, akurat sylwetkę, która - mimo malowanych pod oczami cieni, przypominała jej bardziej wyrwanego z legend, pięknego kami, co zszedł na pole bitwy, obdarzyć swoich wiernych błogosławieństwem. Druga dłoń, niemal intuicyjnie, przewróciła kartkę szkicownika, zwinnie przejmując rysik, który ścignął biel grafitem stawianych płynnie linii. Od czasu do czasu, być może nie tak dyskretnie, jakby chciała, przyglądała się męskiej sylwetce, skupiając uwagę na twarzy. Na zmieniających się cieniach w błyszczących zmęczeniem źrenicach. W mimice nastroju, który pełgał przez ślizgające się po obliczu świetle. Nie interesowała się słowami, które mieszaną melodią szumiały wokół niej. Być m0oze dlatego, gdy kolejny raz uniosła kawową czerń własnych ślepi, uchwyconych dokładnie przez te jasne, przeniknięte błękitem przenikliwym. Wciągnęła z zaskoczeniem powietrze, zatrzymując palce w miejscu, akurat przy rysowanym detalu włosów i bielącego pasma.
Zamrugała, obserwując gest i ani jednego wyrazu. Usta rozciągnęły się lekko, ciepło, chociaż widok podsuniętego napoju, przekręcił jej głowę w zaprzeczeniu. Przewróciła za to kartki szkicownika na sam koniec, by na samej górze, wyraźnie napisać - Dziękuję, ale jestem uczulona na ananas - odwróciła czystą kartkę w stronę nieznajomego, po czym dopisała - ...ale mogę się podzielić wiśniowym napojem - wskazała na nieruszony jeszcze kubek, a potem dorysowała w kilku kreskach, małego kotka, który oplatał łapkami wielką wiśnię. Przygryzła wargę w cichym rozbawieniu i z tym gestem podsunęła pod długie palce czarnowłosego, drugi z ołówków, zachęcając - do odpowiedzi. I zapraszając do stolika.

| Ubiór: biały sweterek odsłaniający ramię do tego czarne, dopasowane jeansy, na oparciu krzesła, czarna, skórzanka kurtka.

@Satō Kisara


Kawiarnia Oishī - Page 2 074f39fd9f83bce775651fa5ead9bce4

Blood beneath the snow
Ejiri Carei

Satō Kisara ubóstwia ten post.

Sponsored content
maj 2038 roku