Nie dziwi, że lokal cieszy się popularnością o każdej porze roku. W zimę zziębnięte dłonie otulają gorące od kawy kubki, w lato zaś firma oferuje świeże ciasto i mrożoną herbatę serwowaną na wystawionych na zewnątrz stolikach. Kawiarni nie sposób zresztą przeoczyć; znajduje się w samym centrum Fukkatsu, jednak zadbano z należytą pieczołowitością, by poza łatwym dostępem zagwarantowano również klimat. Aby znaleźć Oishī należy odbić w jedną z bocznych uliczek, ale już wtedy rzuca się jej charakterystyczny design, kojarzony z przytulnością i wieczornym odpoczynkiem.
Kelnerzy w schludnie wyprasowanych koszulach uwijają się przy gościach z wystudiowaną uprzejmością. W tle rozbrzmiewa odgłos mielonej na bieżąco kawy i dźwięk żywych rozmów klienteli. To składa się na sielski obrazek, tworzony głównie podczas wakacji albo niespiesznej przerwy w codziennych obowiązkach. Choć kawiarnię Oishī otworzono w sercu miasta, wydaje się zupełnie odporna na wszechobecny popłoch. Prawie tak, jakby starczyło przekroczenie progu tego lokalu, aby czas gwałtownie przyhamował, odmierzany nie naglącą listą rzeczy do odhaczenia, a leniwym tykaniem zawieszonego w rogu zegara.
Oferowane są tu kawy o szerokiej palecie smakowej. Od mocno palonych, po orzechowe, czekoladowe i owocowe w posmaku. Personel raczy gości również tym, co tak przyciąga zwłaszcza młodszych przechodniów - wzorkami na kawie. Latte art jest tu na bardzo wysokim poziomie i poza podstawowymi szablonami - sercem, tulipanem czy rozetą - pojawią się bardziej zaawansowane twory; od uśmiechniętych piesków po uproszczone podobizny samych zamawiających.
- Oj daj spokój... Noc, prawie puste ulice i moje doborowe towarzystwo - nie wychodzisz już na plus...? - Kąciki ust same zaczęły zawijać się do góry. Rozłożył teatralnie ręce by podkreślić wypowiedzianą oczywistość. Zaraz jednak źrenice rozszerzyły się w zaskoczeniu kiedy z ciemności pofrunęły w jego kierunku okulary. Uzbrojony w przypiłowany alkoholem refleks, wyciągnął w odruchu ręce przed siebie. Zasłony prześlizgnęły mu się miedzy palcami, a potem nieporadnie, niczym wierzgająca ryba, gibały w dłoniach nim ostatecznie spadły na ziemię.
- Kurde no...- Schylił się po nie ociężale, przetarł ich wierzch o bluzę nakładając na oczy - Ja potrzebę w tym momencie kawałek względnie ciepłego łózka ALE... jak tylko chcesz zatrzymam się wszędzie i zawsze. Nie szalałbym jednak w nocnych bo trochę zdzierstwo. Co ty na to, mogę pozwolić ci się jutro odwieźć i zajedziemy do marketu, a teraz skoczymy do Stonki, kupimy po piwie, bułce i sobie opędzlujemy na dachu chaty, co? - był po kilku piwach, lecz wartko przełączył się z trybu zamulania do kuszenia, gdy tylko znalazł się w towarzystwie. Nie umiał się też za bardzo skupić by poważnie myśleć o tym, czy czegoś faktycznie potrzebują. Może zrobi to jutro.
Ledwie dał radę stłumić śmiech, gdy Kai nie zdołał złapać rzuconego mu przedmiotu.
– 'aczej na ba'ana któ'y mógłby już spać – odparł, zamykając oczy i potrząsając dramatycznie głową.
Mimo swoich słów miał wyraźnie całkiem dobry nastrój, nawet jeśli był zmęczony – z drugiej strony, kto mieszkający w bezimiennej dzielnicy nie był? Nie miał Asamiemu za złe, że utkwił w mieście, nawet jeśli zdarzało się to bardzo regularnie.
Skrzywił się lekko; starszy mężczyzna miał rację, nocne sklepy były droższe, aczkolwiek czasem nieuniknione. Dlatego Lianhua prawie nigdy nie przekraczał ich progu sam. Dostawał bólu głowy od prób ogarnięcia czy dana cena była zdecydowanie zbyt wysoka i nieudolnego liczenia posiadanych pieniędzy oraz ich wartości – a nawet nie miał ich dużo. Wolał takie rzeczy zostawiać tym, którzy robili to szybciej i sprawniej od niego. Na ofertę Asamiego przechylił głowę nieco w bok i spojrzał w niebo, zastanawiając się krótką chwilę, ale szybko podjął decyzję. Piwo i jedzenie brzmiało jak rozsądna opcja. Trudno mu było odrzucić propozycję socjalizacji. Kiwnął głową sam do siebie.
– Dob'a. Ale bierzesz albo bedz alkoholu, albo butelkę uody do tego. – Choć może i bez tego powinien wmusić trochę wody w mężczyznę; słyszał od kogoś, że tak było zdrowo. – Jut'o p'atsuję. Musielibyśmy przed południem uyjechać – dodał na koniec, ruszając w kierunku Baobao.
O ile brakło mu edukacji, to nie był głupi; z pomocą właściciela warsztatu zdołał nauczyć się na pamięć godzin, o których powinien wyjechać by być na miejscu na czas. Nie szło mu to szczególnie intuicyjnie, ale pomogło z nauczeniem się jak mniej więcej czytać zegarki cyfrowe. Pomógł fakt, że to coś co pamiętał w dostatecznym stopniu z dzieciństwa – kiedy musiał wyjść do szkoły danego dnia, o której godzinie kończyły się lekcje, o której ojciec wracał z pracy do domu. Zawsze miał problemy z poczuciem upływu czasu, co zmusiło go do zwracania uwagi na takie rzeczy. Lepiej jednak nie pokazywać mu zegarów ze wskazówkami; tajniki ich rozumienia chyba na zawsze pozostaną poza jego zasięgiem.
- Jak spadniesz to biegniesz do domu - rzucił przez ramię, gdy wsiedli na motor, wyciągając jeden kącik ust w półuśmiechu.
Nasunął z powrotem gogle na oczy i wcisnął nos za wysoki kołnierz kurtki. Silnik zaryczał za trzecim przekręceniem kluczyka, dając Asamiemu czas na usadowienie się stabilnie. Lepiej by nie planował spadać, bo zamiast do Stonki musieliby jechać do najbliższej przychodni. Lianhua specjalnie postarał się nie wystartować zbyt gwałtownie. Rozejrzał się bez spuszczania drogi przed sobą z pola widzenia, by zorientować się w – jak to niektórzy nazywali – swojej mentalnej mapie. Orientował się z widzenia w sporej części Fukkatsu. Udało mu się nawet bez większych problemów rozpoznać kolory i logo nocnego sklepu.
Po wejściu do środka od razu zaczął wodzić wzrokiem po produktach, głównie planując podążać za swoim współlokatorem. Nie miał energii na odszyfrowywanie ciągów cyfr, dlatego bardziej skupił się na szukaniu barw marek alkoholowych, które znał i lubił. Zatrzymał się na moment przy znajomych energetykach, ale po paru sekundach potrząsnął głową. Z trudem oderwał się od tej części regału; nie potrzebował kofeiny, gdy planował iść spać po spędzeniu czasu z Asamim. Poza tym, mógł uzupełnić swój zapas następnego dnia – taniej. Nie omieszkał się jednak chwycić butelki wody ze znajomym kształtem na owiniętym wokół niej cienkim plastiku. Nie, nie zamierzał ustępować w tej kwestii.
- Oj nie bądź dla siebie taki surowy... Lepszego od ciebie na pewno w Fukkatsu się nie znajdzie. A już na pewno nie z takim baobao - posłodził od serca swemu wybawcy by nie czuł się mimo wszystko jak ofiara pomimo, że poniekąd nią w pewnym sensie był. Kai nie miał w końcu za dużego wyboru co do wachlarza osób, które były wstanie go ratować z opresji. Jak na
Asami nie miał na co dzień problemów z rozumieniem nieco pokracznego dialektu swojego przyjaciela, lecz sprawa wyglądała kompletnie inaczej kiedy bywał już wstawiony. Zgłoski niepostrzeżenie uciekały, kontekst gdzieś się gubiło i rozmywał, a rzucane przez Huo na wiatr zdania zyskiwały od ręki nowa, ciekawszą interpretację.
- Wybieram bycie butelką alkoholu, urody mi nie brakuje! - zarządził pozując w nałożonych goglach tak, jakby urwał się z okładki magazynu dla żądnych modowych nowinek nastolatek. Nie do końca rozumiał czym według przyjaciela było pastowanie. Rodzaj włoskiej tradycji? Zabiegi pielęgnacyjne dla BaoBao? Machnął niedbale ręka - Cokolwiek będziesz robił, o której będziesz potrzebował - tak pojedziemy - zapowiedział bo może bywał arogancki tak jednak potrafił być wdzięczny i rozumiał, że to on był w tym momencie zależny. Potrafił się dostosować.
Zacisnął powieki w wąską kreskę słysząc uwagę i wiedząc, że to będzie najmniejszy problem jeżeli faktycznie spadnie. Wiedział co się dzieje z marchewką na tarce i nie musiał sobie wyobrażać tego, że w razie upadku to on będzie warzywem, a twarda nawierzchnia asfaltu niemiłosiernym, kuchennym katem. Przełyka ślinę starając się stłumić absurdalną panikę. Zasiadł za Hua i jako że nie ufał w tym momencie w swoje poczucie równowagi, objął przyjaciela w pasie.
Gdy się zatrzymali - był z siebie całkiem dumny. Nie zdejmując okularów udał się do wnętrza sklepu salutując zblazowanej ekspedientce na wejściu. Jako student i mieszkaniec niekochanej części miasta był prostym człowiekiem, widział najtańszy sikacz w promocji weź cztery zapłać za dwa więc wziął zgrzewkę czterech - Jest promocja, nie mam wyboru. Będzie najwyżej na czarna godzinę - widząc że Hua trzyma butelkę wody poczuł powinność wytłumaczenia się z wyboru. Następnie ruszył w kierunku kasy - Przy Pani mam wrażenie, że ta noc ma dwa księżyce i nie tak trudno zdecydować się na to, któremu oddać uwagę - mrukną podsuwając dziewczynie zgrzewkę taniego piwa nie będąc sobą w jakimkolwiek stopniu zawstydzonym. Nawet, kiedy kasjerka westchnęła ciężko. Na odchodne mrugnął w jej kierunku pozwalając zachować dziesięć jenów reszty za fatygę - Daj tę wodę, schowam do plecaka - Zaoferował się Huo kończąc upychanie puszek piwa by zaraz na nowo dosiąść mechanicznego rumaka.
Gdy byli już w Nanshi Kai ruszył przed siebie znanym sobie szlakiem. Podążał obskurną klatką schodowa w stronę dachu do którego drzwi powinny być zamknięte, a upiornie kołysały się na wietrze. Noc choć zimowa była wyjątkowo przyjemna, jasna - Wszędzie dobrze ale jednak w domu najlepiej. Nie mógłbym mieszkać w centrum na stałe - mrukną z nutą ckliwego sentymentu - Działo się może coś pod moją nieobecność? Jakieś nowe twarze w grupie? Myślałem, że zima pojawią się jakieś akcje ale do mnie żadne słuchy nie dochodziły i nie wiem czy to dlatego, że jest spokojnie i nic się nie dzieje, czy to do mnie nie dochodzą informacje - mruknął wiedząc, że choć miał kawałek materaca w Nanashi to jednak często znajdował się granicami dzielnicy - Ach! Wiesz, chciałam się pochwalić że byłem na randce. W ogóle nie uwierzysz jaki fart. Kumpel pokłócił się ze swoją laska więc rozżalony oddał mi bilety do tego cyfrowego zoo. Jedną wejściówkę sprzedałem, na drugiej wszedłem do środka i zahaczyłem sympatyczną dziewczynę. Najlepsze jest to, że potem poszliśmy jeszcze na kolację którą fundnąłem za sprzedany wcześniej bilet. Wyobrażasz sobie, jak to wszystko fantastycznie się zgrało...? Może powinienem zagrać w totka, czy coś - mówiąc zasiadł na krawędź budynku przewieszając nogi za bezpieczna przestrzeń. Sprawnie otworzył puszkę z piwem.
edit:
W wyniku długiej stagnacji oraz zmiany kwartału wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
08:26
Z pierwszym krokiem postawionym poza szpitalem miał wrażenie, że dopiero teraz wziął pierwszy głęboki wdech od kilku dobrych godzin. Przez obszerną część swojej zmiany bolała go głowa — co ostatnio było sprawą już oczywistą, że praca równała się ostatecznie migrenie. Był zatem na to przygotowany i nie zamierzał się długo katować, od razu decydując się na wzięcie jakichś leków przeciwbólowych. Normalnie nie było to wielkim problemem, gdyż szpitalna apteka miała wiele skutecznych specyfików do zaoferowania. Popełnił jednak błąd i powiedział o tym na głos swojej ulubionej współpracowniczce, a ona, będąca tą, która jako ostatnia widziała go przed jego niedoszłą próbą samobójczą, zapalczywie nalegała, że tym razem pójdzie po nie razem z nim, kierowana niczym innym jak paranoją.
Ech. To nie była do końca prawda — Hina, bo tak brzmiało jej imię, z pewnością przede wszystkim miała na myśli jego dobro, a troska, którą przejawiała, była faktycznie uzasadniona. Nie zmieniało to faktu, że od tamtej pory nie mógł myśleć o niczym innym, jak o tym, że dla kogoś może nadal wydawać się niestabilny, chory; wydawać się kimś, kto potrzebuje ciągłej obserwacji. To również nie było prawdą — Hina poza tą jednorazową sytuacją była wspaniałym wsparciem dla niego przez ostatnie miesiące, delikatnym i nienachalnym. Jego mózg jednak zafiksował się tak bardzo, że prędko jego interakcje z ludźmi musiał sprowadzić tej nocy do kompletnego minimum. Zbawienna poniekąd okazała się jedna z trudniejszych operacji, w jakich brał udział; tak angażująca, że to jej musiał poświęcić całą swoją uwagę. Owszem, czuł się po niej kompletnie wykończony, ale jednocześnie sytuacja, w której musiał dać z siebie wszystko, podziałała na niego kojąco.
Nogi same zaprowadziły go do kawiarni, którą nieraz odwiedzał po nocnych zmianach jak ta. Starając się nie patrzeć w ogóle na twarze ludzi, stanął od razu w kolejce, wiedząc od razu, co chce zamówić — pod względem jedzenia Kisara był kreaturą własnych przyzwyczajeń i często wolał wybrać sprawdzoną pozycję, zamiast za każdym razem zamawiać co innego, szczególnie gdy był tak wydrenowany.
Schował dłonie do kieszeni kremowych spodni dresowych (po pracy mógł znieść jedynie najwygodniejsze ubrania z najbardziej miękkich materiałów, jakie był w stanie znaleźć w swojej szafie). Zaraz przed tym, jak to uczynił, ściągnął frotkę z włosów uprzednio upiętych w funkcjonalny kok, by teraz mogły swobodnie opaść mu na plecy i ramiona w nieregularnych falach. Od razu odczuł ulgę, gdy znikło napięcie spowodowane noszeniem wysokiego upięcia przez długi czas.
— Smoothie truskawkowe — rzekł krótko. Nie stać go było na więcej. Po chwili jednak zdecydował się chociaż na krótkie: — Proszę.
Machinalnie zapłacił, wyciągając wcześniej przygotowaną kartę z kieszeni. Kiwnął głową na instrukcję, by zaczekał tu na boku, dziękuję! Następny proszę… Dzień… Odciął się. Czekał chwilę. Usłyszawszy swoje imię, bez zastanowienia sięgnął po napój i przytknął usta do metalowej rurki, aby wziąć łyka. Dopiero gdy kątem oka dostrzegł, że jego zamówienie jest bladożółte, a nie różowe jak powinno, zatrzymał się. Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że wziął po prostu zamówienie kogoś innego — napis na jednorazowym kubku wyraźnie jednak przedstawiał jego imię. W momencie poczuł się sto razy bardziej zmęczony; podniósł nieco wieczko, by powąchać napój, gotów wypić cokolwiek dostał, jeśli tylko nie będzie… Ale, oczywiście, był to ananas.
Miał wrażenie, że zaraz się rozpłacze — musiało mu się to przytrafić akurat teraz, prawda? Pomyłki zdarzały się, rzecz jasna, na początku dziennym, aczkolwiek tym razem zabolała go mocniej, niż miało to jakikolwiek sens. Nie chciał składać następnego zamówienia, nie chciał też zgłaszać ich pomyłki — pragnął już po prostu wrócić do domu, nawet głodny, byleby uniknąć interakcji z obsługą, która prawdopodobnie w tak pracowity poranek będzie jedynie nim zirytowana.
Rozejrzał się ostrożnie po sali. Pomyślał, że pierwsza osoba, która na niego spojrzy, dostanie po prostu od niego to smoothie, a on zwyczajnie… pójdzie sobie stąd. Tak. To był dobry plan.
I wtedy — oczy koloru mlecznej czekolady. Przez chwilkę były na nim, a potem znów na… na kartce? Nie minęły dwie sekundy, kiedy ponownie ich spojrzenie skierowane było na twarz Kisary. Nie zastanawiał się długo: podszedł do młodej kobiety, nieważne co robiła. Ledwo zarejestrował, że na stole leżał szkicownik i porozrzucane dookoła przybory do rysowania. Otworzył usta, by powiedzieć jej, że zostawia jej ten napój, i to w sumie tyle, cześć!, ale… nic się spomiędzy nich nie wydobyło.
W momencie poczuł pustkę w brzuchu — o nie. Dlaczego przy kimś? Było po prostu od razu stąd pójść, a nie pakować się w rozmowy z nieznajomymi. Odchrząknął z nadzieją, że uratuje to sytuację. Nadaremnie jednak: kolejne słowa także nie znalazły ujścia z jego splątanego gardła. Spojrzał ponownie w oczy dziewczyny i, w akcie desperacji, wysunął w jej stronę kubek ze smoothie, mając nadzieję, że jakimś cudem zrozumie jego zamiary.
WAS IT JUST A DREAM?
AM I IN TOO DEEP?
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Uniosła dłonie, obejmując oba, zaróżowione policzki. Musiała przestać tyle myśleć, wyobrażać sobie od nowa sytuacje, których była świadkiem, doświadczała, doznawała. I mimo postanowić - wciąż robiła od nowa. Znała tylko jedno lekarstwo, oddające jej spokój, kołyszące spokojnością. Przechyliła twarz, odnajdując na podłodze, tuż przy łóżku, odłożony jeszcze nocą szkicownik... na którym beztrosko spał Jiro. Czuły uśmiech mimowolnie zakołysał się na wargach, bo skojarzenie, od samego kocura, prędko pognało w stronę brata i wyobrażenia, że prawdopodobnie byłby zdolny do podobnego, sennego uczynku. Szczególnie, jakby postawiła obok puszkę brzoskwiń. Westchnęła przeciągle, rozmywając wyobrażenie, by zsunąć bose stopy z łózka, budząc przy tym kota - Możesz spać, dalej, ja wychodzę - zawyrokowała luźno. Nie chcąc przeciągać momentu decyzji.
Włosy spięła luźno szpilą, pozostawiając kilka umykających upięciu pasma. Na ramie zarzuciła torbę, bo kroki, doskonale wiedziały, gdzie poprowadzić. Nieduża kawiarnia, którą zwyczajowo odwiedzała wieczorami, otwierała się wystarczająco wcześnie, by uraczyć ją spokojnością przestrzeni dla rozpychającego się w piersi natchnienia i ...ciepła przygotowanego napoju. Od myśli, przyszło do realizacji i Carei była pierwszą właściwie klientką, którą wpuszczono do środka. Miejsca nie szukała długo, lokując się w miejscu, które jednocześnie dawało bezpieczeństwo względnego ukrycia i przyjemnego widoku na kolejnych, pojawiających się gości.
Na jej stoliku, obok szkicownika, stał kubek z wiśniowym smoothie. Wsparła podbródek o wierzch dłoni, przechylając głowę tak, by kątem uchwycić, akurat sylwetkę, która - mimo malowanych pod oczami cieni, przypominała jej bardziej wyrwanego z legend, pięknego kami, co zszedł na pole bitwy, obdarzyć swoich wiernych błogosławieństwem. Druga dłoń, niemal intuicyjnie, przewróciła kartkę szkicownika, zwinnie przejmując rysik, który ścignął biel grafitem stawianych płynnie linii. Od czasu do czasu, być może nie tak dyskretnie, jakby chciała, przyglądała się męskiej sylwetce, skupiając uwagę na twarzy. Na zmieniających się cieniach w błyszczących zmęczeniem źrenicach. W mimice nastroju, który pełgał przez ślizgające się po obliczu świetle. Nie interesowała się słowami, które mieszaną melodią szumiały wokół niej. Być m0oze dlatego, gdy kolejny raz uniosła kawową czerń własnych ślepi, uchwyconych dokładnie przez te jasne, przeniknięte błękitem przenikliwym. Wciągnęła z zaskoczeniem powietrze, zatrzymując palce w miejscu, akurat przy rysowanym detalu włosów i bielącego pasma.
Zamrugała, obserwując gest i ani jednego wyrazu. Usta rozciągnęły się lekko, ciepło, chociaż widok podsuniętego napoju, przekręcił jej głowę w zaprzeczeniu. Przewróciła za to kartki szkicownika na sam koniec, by na samej górze, wyraźnie napisać - Dziękuję, ale jestem uczulona na ananas - odwróciła czystą kartkę w stronę nieznajomego, po czym dopisała - ...ale mogę się podzielić wiśniowym napojem - wskazała na nieruszony jeszcze kubek, a potem dorysowała w kilku kreskach, małego kotka, który oplatał łapkami wielką wiśnię. Przygryzła wargę w cichym rozbawieniu i z tym gestem podsunęła pod długie palce czarnowłosego, drugi z ołówków, zachęcając - do odpowiedzi. I zapraszając do stolika.
| Ubiór: biały sweterek odsłaniający ramię do tego czarne, dopasowane jeansy, na oparciu krzesła, czarna, skórzanka kurtka.
@Satō Kisara
Satō Kisara ubóstwia ten post.
Zamrugała, gdy rysunek po chwili zginął wewnątrz wertowanego szkicownika. Kiedy zarejestrował, co dziewczyna chciała osiągnąć za pomocą tego gestu — chciała napisać coś, ewidentnie dla niego, bo zauważyła jego cichość lub zakłopotanie— Spojrzenie Kisary, choć tak chłodnego koloru, złagodniało w moment, wydobywając ciepło jej osobowości na zewnątrz. Uśmiechnął się do niej — nie mógł wszakże postąpić inaczej. Jej życzliwość była ujmująca.
Gdy przyswoił wreszcie znaczenie napisanych słów, wydobyło się z jego gardła ciche parsknięcie ze względu na zabawny zbieg okoliczności. Szkic kotka z wiśnią zdołał poszerzyć jeszcze bardziej jego uśmiech. Zerknął ponownie na kobietę, badawczo — czy oby na pewno dobrze zrozumiał jej zachowanie, które odbierał jako zachętę do przyłączenia się do jej porannej kawiarnianej wizyty. Oprócz tego postarał się zaglądnąć również w głąb siebie: był w stanie udźwignąć jeszcze trochę interakcji z ludźmi po takiej męczarni? Zdecydowanie czuł się zachęcony — dawno nikt, w dodatku nieznajomy, tak szybko nie zasymilował się względem jego potrzeb, dostrzegając je tak celnie.
Ostatecznie to właśnie przekonało go do zdjęcia z siebie kremowego płaszcza i przewieszenia go przez oparcie krzesła, na którym po chwili się rozsiadł. Odstawił także nieszczęsne smoothie, z daleka od ich obojga. Chwyciwszy za ołówek, zaczął pisać.
— Tak się składa, że ja też mam alergię. — Narysował po zdaniu smutną minkę. — Pomylili moje zamówienie. Ale jak widzisz, odjęło mi mowę.
Dotknął końcówką ołówka swoich ust, zastanawiając się krótko.
— Awww, jesteś pewna? Chętnie skorzystam, bo umieram z głodu… Ale nie chcę, żebyś Ty na tym ucierpiała!
Nagle, co zauważył z niemałym zdziwieniem, miał jej wiele do powiedzenia.
— Pięknie rysujesz!!! Jak Ci na imię?
Zaczął przesuwać w końcu szkicownik w stronę swojej świeżo nabytej towarzyszki, aczkolwiek w ostatnim momencie przyciągnął go znowu do siebie.
— Ach! Ja jestem Kisara.
No. Teraz mógł pokazać jej swoje odpowiedzi.
WAS IT JUST A DREAM?
AM I IN TOO DEEP?
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Utkana z milczenia przestrzeń, nie zaległa, osiadając między nich ciężkością. Odwrotnie, rozwiała niezręczność, która w innych warunkach, być może przeszkodziłaby porozumieniu. To jednak, zdawało się łączyć, nicią, która splątała ich usta, pozostawiając ciepłość uśmiechu, z którym - sama wysunęła się nieśmiało, podążając - znowu - jak za natchnieniem, pragnieniem poznania.
Mimowolnie, jak od początku, śledziła zmianę, która ulotnością mimicznych drgań, rozpraszały czającą się na skraju obawę, że być może przekroczyła granicę, nawet jeśli tchnienie weny, popychało nieustannie, zachęcająco. Dłonie, ledwie otrzymując impuls, ścigały się z bielą, która wraz z kolejnymi kreskami, nabierały wyrazu. I wyrazów, które wraz obecnością nieznajomego, który zajął miejsce naprzeciw - zdawały się budzić żywotnością, gdy szelest grafitu ołówków, rozścielał swoją historię między ich palcami - Do rozmowy nie jest potrzebny głos - przechyliła się, podsuwając kartkę ku sobie, gdy finalnie odnalazła w profilu towarzysza potwierdzenie. Uśmiech poszerzył się
- To byłby mój drugi! Chyba go chciałam wypić oczami... Smacznego - podsunął gestem szklankę, i wróciła do kartki, bo tym razem, na rysunku powstał kociak, który wspinał się po szklance, by ogonkiem sięgnąć słomki - Wypij zanim on to zrobi! Zobacz, jaki z niego łakomczuch - uniosła ołówek, podsuwając na moment pod wzrok Kisary, by zachęcić do przyjęcia napoju.
- Dziękuję pięknie! Jestem Carei, bardzo bardzo miło mi cię poznać! - dopisała, ale szkicownik wciąż trzymała w swoich dłoniach, jakby upewniając się, że chłopak nie zrezygnował. Nachyliła się ponownie, przelotnie tylko zerkając na pochylony profil i ciemność długich włosów. Opuszek uderzył lekko w blat stolika
- A Ty masz piękne włosy, czarne jak Kuro, ...ten kotek - dopisała jeszcze, tylko przez moment wahając się i powoli, podsunęła pod smukłe dłonie już nie-nieznajomego. Odłożyła i rysik, zaczesując za ucho kilka nici, które umknęły upięciu. Nawet jeśli wiedziała, ze chwilę później, te same, opadną na policzek, lub załaskoczą w nos, gdy pochyli się głębiej. Zdawało jej się, że było w Kisarze coś, co gdzieś już poznała, albo spotkała. Cień, co przemykał za każdym razem umykając, nim zlokalizowała jego źródło. Zmarszczyła lekko brwi w zamyśleniu unosząc palcem, by na moment wstrzymał się, nim sam odda kilka sów na papierze
- Może zabrzmię głupio, z góry przepraszam, ale nie jesteś jakimś Kami? - tak często ostatnio zdarzało jej się stykać z tym drugim światem, że nawet narażając się na śmieszność, podążyła za dreszczem impulsu. I pytaniem, które kiełkując, nie chciało dać jej spokoju. Odetchnęła cicho, w końcu, oddając kartkę szkicownika.
@Satō Kisara
Satō Kisara ubóstwia ten post.
Ciekaw był, czy — o ile ktoś w ogóle rzucił na nich okiem — wyglądali dziwnie dla innych, milcząc z uśmiechami na twarzach, podczas gdy niemal wszyscy dookoła prowadzili ze sobą poranne rozmowy, jeszcze na nijakie tematy ze względu na wczesną porę albo pełne marudzenia na pracę, do której zaraz muszą się udać. W końcu nawet osoby, które siedziały same, konwersowały przez telefon lub za pomocą wideo rozmowy. Sami zresztą mogli z Carei użyć komórek do pisania ze sobą, aczkolwiek ta tradycyjna forma, która naturalnie wyszła, zdawała się Kisarze dużo przyjemniejsza, bardziej przyziemna. Kojarzyła się także z latami dzieciństwa, kiedy to, z nieświadomością wykorzystania każdej technologii, przekazywano sobie karteczki o nieregularnych brzegach wyrwane z zeszytu od matematyki, zapisane chwiejnym jeszcze pismem. Choć znaki i Carei, i Kisary nabrały już dojrzałości, nadal w całości tej czynności był pewien powiew świeżości.
Uśmiechnął się, jako że pierwszą rzeczą, którą dostrzegł, gdy otrzymał kartkę z powrotem, był wędrujący po szklance kotek. Przesunął palcami po słowach, „do rozmowy nie jest potrzebny głos”, jeszcze przez chwilę rozpływając się w jej, zdaje się, naturalnej życzliwości. Przeczytawszy kolejne słowa, uniósł pogodny wzrok znad papieru, by złapać jej pełne wdzięczności spojrzenie. Chwilę potem sięgnął po różowy koktajl i kontynuował czytanie już ze słomką w ustach.
Od razu dorysował małe serduszko przy jej imieniu. Po takim poznaniu wątpił, że kiedykolwiek je zapomni. Zdążył zrobić póki co tylko tyle, gdyż dziewczyna chciała coś jeszcze dopisać. Wydawało mu się, że dostrzegł również inne, tak dobrze znajome mu imię, przez które zacisnął na chwilę usta. Kiedy szkicownik powrócił do jego dłoni i Kisara upewnił się, że tak, rzeczywiście widniało tam imię jego brata, ścisnęło się również i jego serce — przez tyle miesięcy żałoby była to już praktycznie pamięć mięśniowa, to ukłucie bólu. I choć po rozmowie z Ye Lianem parę dni temu nabrał czegoś podobnego do nadziei, że być może jeszcze go spotka, wciąż jego myśli na ten temat były niejednoznaczne. Jeśli został, zawieszony między światami, jaka ta śmierć była?
Pokręcił głową nieznacznie, by wydostać się z pętli myśli. Kurō było tak popularnym imieniem. Choćby niejeden czarny kot tak właśnie się nazywał; innymi słowy, Carei najbardziej prawdopodobnie wybrała je losowo — tym samym może nie powinien poświęcać tej kwestii tyle przestrzeni w mózgu. Było to zwyczajnie silniejsze od niego. Myśl o swoim bracie towarzyszyła mu niemal zawsze.
Przesunął spojrzeniem niżej, na to, co Carei dopisała później. Wydał z siebie zdziwiony odgłos i zaśmiał się otwarcie. Cóż to był za komplement. Z obawy, że mogła odebrać tę reakcję jako wyśmiewanie się z niej, napisał z pośpiechem:
— Przepraszam, to nie z Ciebie! — i od razu odwrócił do niej kartkę tak, by zobaczyła. Gdy dostrzegł, że przyswoiła ten krótki komunikat, zaczął skrobać znowu po lekko chropowatej powierzchni papieru.
— Jestem tylko człowiekiem, niestety. Albo na szczęście? Trudno powiedzieć. — Wziął kolejny łyk napoju. Wreszcie przestawało burczeć mu w brzuchu. Zerknął na nią z uwagą, zastanawiając się, czemu w ogóle mogła zapytać o coś takiego. Czyżby…? I, jak zwykle, nie wahał się długo, by z odwagą pójść na całość. — Chociaż, może nie tylko... Czy ty też widzisz duchy?
Nie chciał jednak, by była to jedyna kwestia, jaką poruszył, gdyby dziewczyna jednak miała na myśli coś zupełnie innego albo zwyczajnie nie chciała kontynuować, więc dodał jeszcze, wracając do poprzedniego wątku:
— Dziękuję za komplement! Mój brat
Pokonując przemożoną ochotę skreślenia paru słów, oddał szkicownik jego właścicielce.
WAS IT JUST A DREAM?
AM I IN TOO DEEP?
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Poświęcając się natchnieniu, w jakiejkolwiek postaci, beztrosko ignorowała cudze opinie, czy krytykę. Kierowała się samodzielnie utkaną perspektywą. Miało znaczenie to czego doświadczali, co było ważne dla niej i dla jej nowego towarzysza. Przez formę komunikacji, odejmując jej i odległego niepokoju, który gasił niepotrzebny, bo ciężki od naleciałości przeszłości - wstyd. Przejmowała się z niewinną ekscytacją, odpowiedziami,jakie otrzymywała i jakości przekazanej myśli, w postaci, coraz liczniejszych, malunkowych istotek, które toczyły powoli własna historię, przeskakując między literami, jak realne kocięta, zainteresowane nowym, intrygującym uwagę człowiekiem, który w dodatku zajął miejsce przy szklance wypełnionej słodkim różem.
Odwdzięczała się cichą - jak ich rozmowa - obserwacją, gdy to smukłe palce Kisary, zakręcały równie zgrabne linie liter. A ciemne ślepka artystki, podobne kociemu zainteresowaniu, zatrzymała się na dłużej - przy twarzy, zamykając się przy czerni włosów, która tak pociągnęła jej uwagę. Wyobrażała sobie, ze mogą być tak miękkie i gładkie, jak te kocie, ale nawet na poziomie jej natchnienia, i znajomości, niezręcznością byłaby prośba, by mogła potwierdzić swoje przypuszczenia. Przynajmniej - na razie. Wystarczyło, że pokusiła się o inne, wydawałoby się równie intymne pytanie, którego finałem, okazał się czysty, perlisty wręcz śmiech, który na moment, skupił uwagę kilku par oczu. Carei na moment zmarła w bezruchu, pozostawiając jednak na wargach nieśmiałość przepraszającego uśmiechu, który poszerzył się łagodnie, dopiero, gdy podsunięto jej pod nos wiadomość. Kiwnęła lekko głową, pozwalając, by kilka nici włosów, opadło łagodnie niżej, na ramię. Kolejne dopisywane na kartce wyrazy, znaczyły jednak,że nie mieli poprzestać na niknącym już z jej policzku, zawstydzeniu. Złożyła dłonie przed sobą, cierpliwie czekając, aż pergamin wrócił do jej rąk.
- A chciałbyś być kimś innym? - dopisała w pierwszej kolejności, ale przesuwając wzrok niżej, zatrzymała się nieco dłużej na krótkim pytaniu, przy którym - zwyczajnie się zawahała. Obróciła kilka razy ołówek w palcach,nie dostrzegając, jak bardzo smuga grafitu rozciera się między palcami.
- Tak - nakreśliła wolno,przy czym na moment zerknęła niepewnie na Kisarę. To co dostrzegła, w zestawieniu wyznania,które znalazło się niżej, rozwiało wątpliwości, uwieńczyło więc spokojem. I skojarzeniem zbyt znamiennym, by nie chciała się nim podzielić.
- Właściwie, ten kotem ma imię od...kogoś kogo spotkałam. Dokładnie tak miał na imię. Kuro. I ...dlatego maluch - tu pojawiła się jeszcze jedna, nakreślona szkicem czerni kocia mordka - dostał to imię, bo bardzo go przypominał. Obiecałam mu zająć się kotem, dopóki...nie wróci - zakończyła, odrywając końcówkę rysika od kartki. Przez moment jeszcze walczyła z niezręcznością, jarzącym się na dnie smutkiem, którego odbicie chwyciła od czarnowłosego. Finalnie, przekartkowała szkicownik, odnajdując właściwy rysunek sylwetki, jaką zapamiętała ze spotkania. Zaznaczyła stronę palcem drugiej dłoni, po czym dopisała jeszcze pod wypowiedziami jedno zdanie.
- Tak go zapamiętałam - mając na myśli sam fakt, że duch - nosił wyraźne ślady krwi - którą podkreśliła wyjątkowo kolorem - chociaż zmieszanej z czernią atramentu.
Podsunęła szkicownik, wciąż przytrzymując drobny palec na gdzieś przy początku bloku, wskazując mu kciukiem ostatnie zdanie, i dopiero - jeśli sam zaznaczył miejsce - odsunęła się wolno, pozwalając zapoznać się z całością. Nie wiedzieć czemu, czuła, jak trzepot serca wzmaga się, jak gdyby właśnie dotknęło tajemnicy, której granice wciąż się goiły.
@Satō Kisara
Satō Kisara ubóstwia ten post.
Gdy dostał z powrotem szkicownik do rąk, zasłonił wpierw dłonią cały tekst oprócz pierwszego, jak się okazało, pytania. W ten sposób umożliwił sobie poświęcenie się wpierw jednej kwestii, a nie wszystkim na raz, co było prostą drogą do przytłoczenia się kolejny raz.
Zastanowił się nad nim z dbałością. Miał wrażenie, że rzadko rozmawia się o takich sprawach. Ze swoimi współpracownikami i niektórymi znajomymi konwersacja na ogół brzmiała dość… nudno. Nic nieznaczące pytania o samopoczucie, na które i tak nie możesz odpowiedzieć zgodnie z prawdą — bo nie będziesz czasem utrapieniem dla pytającego, gdy zdecydujesz się zakomunikować o swoich problemach, zamiast udać, że wszystko jest w porządku? Dziwne spostrzeżenia dotyczące pogody w danym dniu — jakby jeszcze dotyczyły jakiejś istotnej daty, w której, przykładowo, przydałyby się promyki słońca, bo inaczej przedsięwzięcie by nie wypadło.
„Co dziś jadłeś?”
„Ładna koszulka. Skąd?”
Z każdym pytaniem sens ich zadawania powinien stać się dla Kisary jasny, jednak nie zdarzyło się to kompletnie. Small talk od zawsze był, jest i pewnie pozostanie jego słabością. Zdecydowanie pewniej czuł się w towarzystwie, które wolało przejść od razu do bardziej znaczących tematów, zamiast angażować się w słabą pogaduszkę. Zatem pytanie „A chciałbyś być kimś innym?”, dalekie od standardowego, od razu go zainteresowało i, przede wszystkim, zmusiło do zastanowienia się nad odpowiedzią. Postukał lekko ołówkiem w policzek, podczas gdy w względnej ciszy pomiędzy nimi mijały sekundy.
Nie zaczął pisać od razu, nawet jeśli skonstruował już zdanie w głowie. Zamiast tego wziął głęboki oddech i zaczął szukać w sobie odpowiednich dźwięków. Co ciekawe — przyszły do niego.
— Kotem — spróbował powiedzieć i udało mu się to, choć trochę chrapliwie i cicho. Odchrząknął i spojrzał znad kartki na Carei z lekkim uśmiechem. — Również. Mają niewiele zmartwień, dużo śpią i są bardzo zwinne. Lub lisem, ze względu na to, jak sprytne są. W każdym razie wszystko, co mi przychodzi do głowy, to zwierzęta. — Obrócił ołówek palcami. — W sumie— Może to trochę smutne, jak teraz o tym myślę. Bycie człowiekiem po prostu jest… takie trudne.
Pomimo swoich słów odzyskał dobry nastrój; tym razem nie zajęło mu tak dużo czasu powrócenie do stanu przed przeładowaniem bodźcami i z pewnością miała w tym udział Ejiri. Po chwili, chcąc zobaczyć, co jeszcze napisała na kartce, przesunął dłoń z tekstu. Krótkie „tak” przyjął ze stosowną dla siebie ekscytacją, która im bardziej rosła, tym mocniej odczuwał ją w swoim ciele, w zaciskającym się żołądku. Kolejne słowa spotęgowały to wrażenie, choć do koktajlu emocji dołączył jeszcze dobrze zaprzyjaźniony z nim smutek — Kurou gdzieś tu był, a jednak nadal, nawet po swojej śmierci, nie zdecydował się zwrócić o pomoc do swojego brata; jedynej rodziny. Kisara, wedle jej instrukcji, spojrzał także na uwieczniony przez dziewczynę portret chłopaka, który rozwiałby wszelkie wątpliwości, gdyby jeszcze jakieś miał. Wypuścił z płuc drżący oddech, zauważając stan, w jakim był. Nie był zaskakujący; co więcej, był prawie identyczny jak wtedy, gdy znaleziono jego ciało. Krew i tusz.
Odłożył szkicownik ostrożnie na stolik, po czym ukrył na parę chwil twarz w swoich dłoniach. Liczył wolno swoje oddechy aż nie uspokoił się nieco jego przyspieszony raptownie puls. Mimo że łzy bardzo chciały wydostać się na zewnątrz, zwalczył je tym razem. Zapomniał również całkiem o swoim zmęczeniu, za bardzo zaabsorbowany informacjami, których stał się niespodziewanie adresatem.
— To Kurou — zdołał powiedzieć, łapiąc jej spojrzenie. — Znaczy— mój Kurou. Był… Gdy się spotkaliście, był duchem, prawda? — Nachylił się trochę bardziej nad stołem. Zniżył głos. — Nie wierzę, że łapię trop akurat od przypadkowo poznanej osoby! — Gdyby w dodatku Carei powiedziała mu o tym spotkaniu dosłownie kilka dni temu, Kisara uznałby, że jest wariatką, a tak, po — bardzo edukującej — rozmowie z Ye Lianem był przygotowany właśnie na takie wieści. — Dopiero od niedawna widzę… i— i dopiero co dowiedziałem się, jak to może działać… — Mówił chaotycznie, ale na szczęście zdołał się na tym złapać. Zatrzymał się na chwilę, uśmiechnął przepraszająco i dopiero wtedy kontynuował. — Wybacz, Carei. To naprawdę dobra wiadomość dla mnie, że go widziałaś. Do tej pory myślałam, że już nigdy z nim nie porozmawiam. — Wsunął za ucho biały kosmyk włosów, który poleciał do przodu, gdy się pochylał. — Jesteś w stanie powiedzieć mi, kiedy to było? Było z nim… w miarę… w porządku?
WAS IT JUST A DREAM?
AM I IN TOO DEEP?
Raikatsuji Shiimaura and Ejiri Carei szaleją za tym postem.