Kino Eien
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Pią 26 Sie - 23:45
Kino Eien


Eien oferuje dla widzów spragnionych kinematograficznych perełek ponad 3000 miejsc, rozmieszczonych w 19 klimatyzowanych salach. Budynek jest prawdziwym kolosem, tłumnie obleganym przez ludzi w każdym wieku. Wewnątrz, prócz oczywistych seansów, znajdują się kasy biletowe, automaty, kawiarnia oraz dział z przekąskami - aromatycznie pachnącym popcornem, gazowanymi napojami czy pakowanymi na wagę słodkościami.

Miękkie fotele, ogromne ekrany i prężnie działająca obsługa to tylko kilka pierwszych pozytywnych cech, dla których spośród dziesiątek kin wybiera się właśnie Eien. Dodatkowym atutem stały się również repertuary rozpisywane w środy. Firma postawiła nie tylko na rozpowszechnianie najnowszych produkcji, ale skupiła się na pielęgnowaniu przeszłości. Tym sposobem w środku tygodnia, w wieczornych godzinach, puszczane są starsze filmy - tytuły cieszące się mianem "klasyków", jak dzieła Akiry Kurosawy czy słynne horrory "Ju-On" i "Ring". Niektórzy twierdzą, że nie ma nic lepszego, niż zasmakowanie odrobiny historii.

Haraedo
Munehira Aoi

Wto 1 Lis - 5:46
  Gdyby mógł określić jakąkolwiek istniejącą miarą swoje zmęczenie, nazwałby je miliardo-mililitrowym. Gdyby ów zmęczenie posiadało fizyczną formę, przelewałby je niczym gęstą ciecz do wiader, podkładając je pod swoje płaczące oko; puste, jedynie na krótki moment naczynie, pozwalając żałosności swoich myśli zbliżać się niebezpiecznie do jego brzegów. Muskać krawędzie, wzbierać i rozlewać się na zimnych palcach. Gdyby tylko miał palce. Gdyby tylko znów miał ciało. Gdyby wszystko toczyło się zupełnie inaczej. Gdyby, gdyby, gdyby...
  W zawieszeniu jest lepiej. Ciszej. Nic mi dzisiaj nie jest... nic nikomu dzisiaj nie będzie.
  Miarowym krokiem przesuwał się do przodu, nie przywiązując większej uwagi do tego, w jakim kierunku idzie. Nie miało to przecież znaczenia. Snuł się niczym zmora już za życia, z tym że wtedy musiał się martwić o innych; teraz owiewał przechodniów niczym wonna para, wchodzili w niego jak w mleczną mgłę. Nietknięci. Był swobodny i wolny; jedynie złudnie. Całe jego nie-życie zaciskało się wokół sprecyzowanego w sposób niemalże chirurgiczny celu, do którego należało dotrwać, dogryźć się do niego za wszelką cenę. Kierowany żądzą, głodem i pustką.
  Aoi nieświadomie zawędrował w miejsce, które za życia potrafiło przynieść ten okruch radości, jaki na wiele tygodni ścielił się później w klatce piersiowej i ogrzewał zziębnięte wnętrze. Kino. Cóż za absurd, ślepiec stojący przed plakatami nowych filmów. Ślepiec przed mekką widzących.
  Jedyne seanse, jakie miał za sobą w ciągu ostatnich kilku lat, to seanse zwierzęcego ryku i panicznego płaczu. Huk pękających emocji i wycia w pustkę. Możliwość znalezienia się  tej nocy przed Eien, które rozpoznał po zapachu spoconej skóry karków ludzi i tłustego, przesolonego popcornu w ułamku sekundy, rozbudziło uśpioną ciekawość, która zmusiła yurei do zatrzymania się, do zawiśnięcia w bezruchu w tej swojej cholernie nijakiej formie polepionej od krwi i zrytej głębokimi ranami. I stał, jak kołek, jak sopel lodu, przez dłuższą chwilę przed wejściem do budynku, nie wiedząc, jak powinien się zachować. Czy wcisnąć smukły palec jeszcze głębiej w niematerialną ranę duszy, czy odpuścić i zacisnąć w pięści resztkę człowieczeństwa, zmiażdżyć ją do końca i odebrać sobie coś, co dawniej kochał.
  Trwał, jakby mijające sekundy i minuty były warte marnotrawienia ich. Aoi czuł, że jeżeli w ciągu najbliższej chwili nie podejmie jakiejś racjonalnej decyzji, osunie się, znowu układając resztkę warg w słowa, których smak przynosi na język jedynie gorzki, metaliczny żal.

@Yuri Chie


Kino Eien 0YAOCnr
Munehira Aoi
Yuri Chie

Czw 3 Lis - 4:14
Kiedy się śmiała, radość zdawała się piętrzyć bąbelkami w drżącej piersi, iskrą migotać między czernią obręczy okalających błękit tęczówek. Pląsała beztroską na powierzchni języka, umykając w końcu słodyczą chichotu pomiędzy spierzchniętymi wargami prosto w chłód powietrza. Jasne dłonie wyciągała ku niebu, płynnie, z elegancją łabędzia zapraszając do tańca wszystkie chmury kotłujące się na firmamencie i gwiazdy, które gdzieś tam wciąż tkwiły, nawet jeśli najbystrzejszym okiem nie sposób było ich dojrzeć. I kiedy wirowała, niemo furkocząc granatową spódnicą, tak świat wirował wraz z nią, zamknięty w bańce chwilowego szczęścia, zrywu wesołości, kiedy tak krążyła wokół na wpół przezroczystej postaci. Przecież wszystko jest w porządku, zapewniała każdym pas glissade, okazałym tour, niemal dziecięcym podskokiem zdradzającym podekscytowanie, ja o wszystkim pamiętam. Nie niosło to w żaden sposób ukojenia zatroskanej yūrei, pani Tsukumo raz po raz się krzywiła, obawa śluzem wypływała z prawej strony otwartej czaszki, w migotliwym świetle ulicznych latarni wystający mózg wydawał się jeszcze bardziej gąbczasty. Chciała go dotknąć, smukły paluszek zanurzyć w oślizgłej tkance oraz gęstej krwi zlepiającej czerń kosmyków, ale to byłoby zbyt niegrzeczne, trochę porywcze, zdecydowanie niepotwierdzające rzekomej kontroli oraz rozwagi, jaką miała się tego dnia szczycić, uspokajając tym samym przyjazną jej duszę. Po prawdzie dziewczątko nie wiedziało nawet, w którym momencie kobieta roztoczyła nad nią swoją opiekę, kiedy jeszcze parę miesięcy temu zawodziła płaczliwie, rozpaczając nad morderstwem dokonanym przez jej męża (dwa razy, siekiera zagłębiła się w jej głowę dwa razy, a drań i tak w szyję wcelować nie potrafił), ale nie przejmowała się tym jakoś szczególnie. To było miłe, mieć kolejną osobę przestrzegającą przed groźnie wyglądającym yōkai, wspominającą gdzie ostatnio Tsunami swoje patrole gromadziło szczególnie i pod którą restauracją rezydowały najładniejsze kotki (co było niedorzeczne, bo wszystkie koty były piękne oraz urocze). Tylko teraz trochę nie rozumiała, skąd ten niepokój się brał, kiedy wszystko tak ślicznie się układało, a widmowe serce — miała jeszcze serce?  — trzepotem wyimaginowanym tkało pieśni pochwalne, bo Yuri się zakochała. Nie, może nie tak do końca. Na razie była zafascynowana, ale od ciekawości do miłości jest tylko jeden taneczny krok, a kim ona była, żeby nie popłynąć wraz z rytmem? Przeznaczenie musi i tak zadecydować, uznała baletnica, chwytając w drobne dłonie te nieco większe, ściskając je na pożegnanie. Los musiał mieć wobec nich plany, Chie była o tym przekonana, biorąc pod uwagę, jak bardzo rozpaczała, kiedy kilka dni temu zgubiła go w tłumie, a wczoraj na nowo ich ścieżki się zbiegły! Z jego strony całkowicie nieświadome, w końcu jej nie widział — powinien żałować, nawet skąpana we własnej posoce wyglądała wspaniale (powiedzmy) — jednak siła wyższa już sznurkami pociągała, jak inaczej wytłumaczyć mogła to, że wczoraj zgrabne nogi poprowadziły ją do Eien, a tam stał on, za kasą, niemożliwie zmęczony oraz głośno wyrażający swoją niechęć do trwania na tym padole łez (mieli ze sobą tyle wspólnego! Ona była martwa, on chciał umrzeć, czyż nie byli sobie pisani?). Nawet pani Tsukumo nie mogła uwierzyć w ten zbieg okoliczności! Ba, ośmieliła się wątpić w uczucia swojej podopiecznej — no dobrze, może ostatnio swoje przeznaczenie spotykała nieco zbyt często, ale tym razem było totalnie inaczej! — i sugerowała, żeby dać czas i poczekać, bo może to nic poważnego. Jednak Chie nie zamierzała czekać, jeśli życie — haha — pozagrobowe ją czegoś nauczyło, to tego, że w jednej chwili się jest, a w drugiej jakaś prawdopodobnie zazdrosna osoba postanawia cię otruć. A w tym związku tylko jedno z nich powinno wymiotować krwią, trochę więcej fantazji!
Niesiona melodią wyobrażeń przemykała więc poprzez centrum Fukkatsu, nie szczędząc sobie obrotów wokół własnej osi oraz dziecięcych chichotów, śnieżne kosmyki podskakiwały z każdym ruchem wiotkiego ciała, sprawiając, że niska baletnica wyglądała jakby żywcem wyjęta z baśni. Czy w takim przypadku szczęśliwe zakończenie nie było oczywistą oczywistością? Problem w tym, że tak się do niego spieszyła, że przybyła za wcześnie i jakmutambyło nie rozpoczął swej zmiany, lecz to nic! Chie była cierpliwa, oczekiwała go całe swoje istnienie, kilka godzin nie powinno być problemem. W dodatku to kino, na pewno znajdzie coś, co ją zajmie. Szafir oczu lśniąc nieposkromionym optymizmem, sunął po plakatach, jednak to nie dramatycznie ustawione postacie znanych aktorów zwróciły jej uwagę, a męska sylwetka. Równie nietrwała jak ona, skażona echem tragedii, niepewna, w którą krok winna uczynić. I chyba trochę jej żal tego, że nie jest lepszą wersją siebie, że nie odezwie się pierwsza, nie zapyta, czy w czymś pomóc, bo może yūrei zastygłe w bezruchu, jak ona sprzed lat nie może się do końca wybudzić (czasem, kiedy zamknie oczy, wszystko nadal płonie), przez co tkwi w swoim koszmarze. Ale Yuri nie jest lepszą wersją siebie, delikatnej dłoni nie wyciąga pierwsza, nie oferuje wsparcia pokrzywdzonym. Zamiast tego po prostu zatrzymuje się obok, na odległość trzech kroków oraz dwóch modlitw do buddy, kiwając się na piętach zszarzałych point upstrzonych kroplami krwi — wyobraża sobie, że są niczym szkarłatne gwiazdy zdobiące jasne niebo. Dziesiątki zaschniętych słońc przebijających się przez chmurność materiału — przygląda się plakatowi reklamującemu jakiś stary horror. To byłoby całkiem klimatyczne, oglądać straszny film nie wiedząc, że prawdziwy duch siedzi za tobą. Zabawne! Chyba się śmieje, a może to świat śmieje się za nią?

@Munehira Aoi


I will not have you without the darkness that hides within you.
I will not let you have me without the madness that makes me.
If our demons cannot dance, neither can we.
Yuri Chie
Munehira Aoi

Nie 13 Lis - 22:29
Śmiech. W pierwszej chwili potraktował go jak każdy inny słyszany przez ostatnie lata — obcy i odległy, przebijający się ze świata, który, chociaż nie należał już do niego, nadal nazywał swoim. Był pijawką, która z dociśniętą w chwilowej gwałtowności paszczą, karmiła się życiodajną energią, której przecież potrzebowała, a której świat żywych miał aż zanadto.
 Śmiech, który swoim dźwiękiem dzwoneczków muskanych przez wiatr, niósł się tak łagodnie... Tak hipnotyzująco wwiercając się w umysł, musiał mieć źródło w kimś, kto nigdy nie poznał smutku. Nie zaznał goryczy istnienia w zamknięciu. Albo zaznał jej ponad miarę.
 I pierwszy raz od lat, przeklinał samego siebie, że narodził się bez wzroku, zdając się jedynie na węch i dotyk, które teraz, ah o żałosny losie martwego ciała i wyszarpanego z niego ducha, zdawały mu się na nic. Był nędzny w swojej formie, bardziej wybrakowany, niepełen w każdy sposób. Zabrano mu wszystko. A każde miejsce po wyrwanych brutalną siłą elementach, z których się składał, wypełniał teraz rozgoryczoną nienawiścią i słodkim szaleństwem; słusznie i poprawnie, sklecając się na nowo, witając w szerokich ramionach nowego siebie. Nowego. Lepszego. Silniejszego. Piękniejszego.
 Dziwne to wrażenie, wyczuć blisko siebie byt, który jest podobny. I nagle Aoi uświadamia sobie, że ten dźwięk, którego źródło tak romantyzował między myślami, pochodzi z otchłani. Jego otchłani.
 Ciało mężczyzny intuicyjnie spina się w wyprostowaniu, świadome, że jest obserwowane. Razem z tą świadomością pojawia się również przeświadczenie o obrzydliwości, jaką jest.
Strzęp, strzęp, cholernie paskudny strzęp.
- Często tu przychodzisz? - cóż za głupie pytanie. Rozszarpany kącik ust pozostał nieruchomy, kiedy to ten, który jeszcze prezentował swoją pierwotną formę, wykrzywił się w łagodnym uśmiechu. Mógł jej jeszcze rzucić kasztan pod nogi i zapytać, czy to jej. Aoi wyniósł się na szczyt swoich zdolności komunikacyjnych najwidoczniej. Jednak po wyrwaniu się ze stanu stagnacji i martwicy, jaka ogarnęła jego umysł, tylko tyle udało mu się wyszarpać i wypluć spomiędzy pokaleczonych warg.
 Namierzając kierunek, z którego dobiegały do niego dźwięki, nie wiedząc jeszcze do końca przez kogo tworzone, ale nie umknęło jego uwadze, że każdy, nawet najcichszy, poruszający się przez powietrze brzdęk i stukot, odbicie się od podłoża stóp... są inne; zwrócił się korpusem ku fali fizycznej-niefizyczności, której pragnął. Która niczym słodka woń dłoni umoczonych w mleku, dziecięcych paluszków sunących przez miękkie włosy, muskające niby przypadkiem górną wargę i nos, niosą ze sobą wspomnienia o radości i beztrosce. Dlaczego? Dlaczego nagle to poczuł, jeżeli wszystkie inne emocje szarpały się ze sobą nawzajem jak ogarnięte wścieklizną psy? A te z dziwną siłą wypływały na powierzchnię, ścieliły się gdzieś na samym szczycie głowy, wtapiając się w nią czułą miękkością, która nie była podobna do niczego, co poznał za życia. I mógł prawie uwierzyć w to, że właśnie tak rodzą się uczucia.
 Prawie uwierzył. Może chciał, ale jeszcze coś go blokowało. Bo przecież nie powinno się doszukiwać bratniej duszy w kimś, kto tą duszą jest tak samo, jak i ty. Prawdopodobnie martwą, prawdopodobnie rozszalałą, prawdopodobnie pustą i jedynie udającą pełną. Albo będąc już teraz zbyt pełną i wylewającą się w przestrzeń żałośnie. Czy był żałosny? Czy energia, którą czuł, była równie żałosna, jeżeli nie żałośniejsza?
 Blada tęczówka na mlecznej gałce ocznej drganiem przeszywała przestrzeń, kiedy to pusty oczodół trwał martwo, niezmiennie, żarząc się jedynie krwistą raną. Przywykł i wiedział, że tak jest. Jakby jego twarz została podzielona na stronę, która jeszcze poszukiwała życia i za nim wyglądała tęsknie ślepym wejrzeniem, a druga, pogodziła się z utratą, godząc się na swój los upiora. Pokiereszowane dłonie, zryte psimi zębiskami, mężczyzna uniósł na krótki moment ku swoim ramionom, krzyżując ich przeguby, delikatnie palcami rozmasowując kark. Na krzyż, jakby z jednej strony próbował przytulić samego siebie, a z drugiej samego siebie udusić. Jednak więcej było w tym czułej próby pokrzepienia, próby ukojenia nerwów, niźli destrukcji, której i tak nie mógł na sobie dokonać.

@Yuri Chie



Kino Eien 0YAOCnr
Munehira Aoi

Yuri Chie ubóstwia ten post.

Yuri Chie

Pon 12 Gru - 12:09
Myśli, jak pył gwiezdny zasiedlają galaktyki umysłu, zbyt lekkie oraz płoche, umykające przed próbami skupienia gotowymi zebrać ich materię, stworzyć związek wodoru oraz helu okraszony ciężkimi metalami minionej egzystencji. Układa je z lekkością na firmamencie wyobrażeń, chłonąc wszystko wokół, smakując, acz nie czując nic wcale, patrząc, ale nie widząc, kiedy zarazem dostrzega o wiele więcej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. I stara się przy tym, tak naprawdę naprawdę, żeby utrzymać tę harmonię w tym swoim małym wszechświecie, lecz wystarczy krótki moment, dłuższe spojrzenie poparte skrami zaintrygowania pląsającymi na szafirowych taflach oczu, by równowaga została zaburzona przez czarną dziurę krótkotrwałej fascynacji. Jej destruktywna moc pochłania psotne plany związane z nawiedzeniem swoją skromną osobowością kinowych sal podczas seansu, a także tęskne wyczekiwanie aż jej potencjalna miłość życia, słodkie przeznaczenie złączone czerwoną nicią zjawi się na swojej zmianie i w końcu powstrzymuje eteryczną sylwetkę przed wszelkimi pląsami. Przytwierdza roztańczone stopy do ziemi, wiotkie członki skłania do bezruchu, gdy tak heban źrenic nieruchomych niczym u drapieżnika zawiesza się na sylwetce egzystującej w swym niebycie tuż obok. Tak samo widmowej, nierealnej w swej realności, obecnej a mimo to pomijanej przez cykl życia, spychanej na margines przez senkeshe niby pasożyt na społeczeństwie nie do końca świadomym z ich istnienia. Wystarczyło, że rozchylił wargi częściowo poszarpane, że kącik ust wzniósł się śmiało w swej nieśmiałości, a dźwięk słów wybrzmiał w przestrzeni i mężczyzna nagle zalśnił. Zajaśniał blaskiem tysiąca słońc, stał się ognistą kulą, wokół której zapragnęła krążyć beztrosko. Bo ją widział, nawet jeśli bielmo zasłania koloryt tęczówek, bo potwierdził jej obecność, a przecież miała wrażenie, że jej byt zależny jest właśnie od czyjegoś zainteresowania, od tłumów wiwatujących na widok jej piruetów oraz eleganckiego ułożenia małych dłoni przekształcających się w łabędzie skrzydła. Potwierdzenie, że wciąż jest, choć nie ma jej już wcale. Opuszki palców swędzą raptownie, smukłe paluszki drgają, bo chciałaby te swoje rączki złożyć na ciele nieznajomego, śledzić linię ran, zanurzyć się weń, by poznać głębie ich smutku oraz tragedii, którą mogłaby się karmić złakniona dramatów oraz emocji, czyjegoś strachu i pragnień, które wykraczają poza plątaninę materii jej własnych uczuć. Ale nie może. Nawet yūrei mają swoją własną etykietę, Nakamura-san tłumaczył jej to cierpliwie raz za razem, że nie wolno dotykać innych duchów bez ich pozwolenia, że to niegrzeczne strasznie i chociaż Yuri wie, że nie jest najposłuszniejszym dziewczątkiem, tak jeszcze nie jest gotowa na przekroczenie tej linii. Bo skąpany we krwi jasnowłosy chłopiec jest nagle najpiękniejszy na świecie, nawet jeśli zadaje prawdziwe głupiutkie pytania, tak też nie może go zrazić do siebie. Przynajmniej póki wciąż darzy go zachwytem podobnym uciesze dziecka, gdy właśnie otrzymało ono nowiuteńką porcelanową lalkę.
 Tylko gdy wiatr wysnuje odpowiednią melodię, planety ułożą się odpowiednio, a światła miasta niby zorza polarna rozłożą się dywanem barw przed moimi oczyma — odpowiada, tak logicznie nielogiczna, chichocząc upojona własną radością. Nie ma w niej złośliwości ni psoty żadnej kierowanej w stronę Aoi, kłamstwo fałszywą nutą nie skazi pogodnego tonu, bo Chie wierzy, że tak jest. Że nie pojawia się nigdzie przypadkiem, że jej ścieżki dyktuje los, składając jej słodkie obietnice spełnienia, równie urocze co czułe pocałunki na czole. Rozlega się stukot, to pointy uderzają o podłoże, kiedy drobnymi kroczkami obraca się wokół własnej osi, nim przejdzie w krótki skok i zacznie wirować wokół Munehiry. Jak planeta krąży po osi jego przestrzeni osobistej, a śnieżna biel kosmyków płynie wraz z nią, poddana mocy nieistniejącego wiatru.
Twoje ciało uśmiecha się karminem, jest tak gęsty miód doprawiony odrobiną metaliczności. To bardzo ładne — chwali go, wciąż się obracając, nim zatrzyma się tuż przed zagubioną duszą, z prawą nogą wysuniętą do tyłu, z lewym kolanem lekko zgiętym niby w ukłonie — Czego szukasz? — pyta, acz nie oferuje swojej pomocy. Nie ma w niej życzliwości większej ponad iście ptasie zaintrygowanie, które przeminie równie szybko, jak się pojawiło, jeśli odpowiedź nie będzie dlań satysfakcjonująca.

@Munehira Aoi


I will not have you without the darkness that hides within you.
I will not let you have me without the madness that makes me.
If our demons cannot dance, neither can we.
Yuri Chie
Munehira Aoi

Czw 5 Sty - 1:31
 Słowa przebijające się przez nocny szum, zdają się jej nie rozrywać, a komponować z niskim buczeniem. Wibracją ciemności, którą znał tak doskonale, a która dla innych zdawać się mogła szkaradna i przerażająca. Bo w przeświadczeniu ludzi, to w mrokach czaiło się zło, a dla Aoiego to to, co inni nazywali jasnym i rozświetlonym, było wielką niewiadomą, na którą myśl potrafiła, odczuć zlękniecie. Nieznane, a więc straszne. Nieznane, więc niebezpieczne.
 I dziewczę, którego obecność była tuż obok też zdaje się niebezpieczne w jakiś niepojęty słodki sposób. Jakby w śpiewności płynącej spomiędzy warg, istniała tajemnica, która dla Munehiry była jeszcze zbyt skryta, aby mógł zanurzyć w niej palce i ją poznać. Zbyt odległa, żeby mogła stać się też i jego.
  — Doprawdy mógłbym się kłócić o to, czy można to nazwać ładnym; ale jesteś pierwszą osobą, która tak uważa, więc przyznam Ci rację. — Zwątpienie, bo to ono od lat towarzyszyło egzystencji niewidomego, tka się razem ze słowami, przelewając się mozolnie przez rozerwany policzek. Palce ułożone na karku rozluźniają się i ponownie opadają wraz z przedramionami wzdłuż ciała, wzdłuż ubrudzonego błękitu lekkiej, zwiewnej koszuli. W obrazie yurei istnieje zabawny absurd; zderzenie się gorącej pory roku jego śmierci, z chłodem, który wgryza się w ludzką rzeczywistość, a której on nie ma prawa odczuwać. Ciało drgałoby w zimnie, muskane powiewem października, zapowiedzią zbliżającej się zajadłej zimy. Jednak on tego ciała nie posiada; dzisiaj nawet za nim nie tęskni. Dzisiaj stan efemeryczności, tragicznie rozszarpanej i przeplatanej z żałosną śmiercią, która kłuje jeszcze w godność, jest odpowiednia. I jak się zdaje, jest ładna.
  — Myśli, które oddychają, i słów, które palą. — Przycisza subtelnie głos, równie delikatnie wychylając się bardziej w przód, w kierunek, z którego dobiega pytanie, w miejsce, które nagle nabrało statycznego ciepła, jakie chwilę jeszcze temu wirowało wokół, jakby na krótki moment stał się słońcem, a dziewczę jedną z planet, które w nicości przecierają monotonnie swój szlak przez miliardy lat swojej obecności w próżni bezdźwięcznej i ograbionej z emocji.  — Nie mogę Cię zobaczyć, ale możesz mi o sobie opowiedzieć...  — bo nie pamięta, kiedy ostatni raz rozmawiał z inną duszą, z kimś, kto był z nim na równi, i tak samo, jak i on nagle swoje życie przegrał w felernym pechu, bycia kiedyś żywym. Ale boi się poprosić o dotyk, który kiedyś był jedynie narzędziem, elementem poznawania przestrzeni i innych. Boi się, bo nie wie, przez co przebrną jego palce, jeżeli on sam jest już tylko strzępem i wyrwą, a nie dawnym sobą — kim mogła być delikatność zaburzająca przytłaczającą ciszę, która nie powinna być nazywana ciszą, bo huczy głośno i zdaje się ranić z każdym kolejnym dniem coraz mocniej i coraz silniej wypalać w umyśle dziurę, strzępiąc ją dojmującą samotnością. Dłonie niepewne swojej pozycji, a jednak ciekawe, chowają się w kieszeniach jasnych spodni, aby wytrwać w nowych przyzwyczajeniach, których Aoi próbuje się nauczyć. W świecie yurei dotyk jest inny i nie powinien być obecny, bo ogrom cierpienia zasypuje umysł w ułamku sekundy, kiedy tylko opuszki natrafią na rany lub śliskość śliny toczącej się chorobliwie z kącika ust, kiedy paliczki zaplączą się w mokre włosy przyklejone do zimnego czoła; ale w każdym tym ułamku dawnego istnienia istnieje też nadzieja, że tym razem dłonie przemkną przez twarz jak za życia — bez lęku. Głupia nadzieja, która powinna zostać spalona na stosie i odebrana razem ze wspomnieniami, za którymi gonił nieświadomy przez ulice Fukkatsu, nęcony słowami i dźwiękami, które raz za razem szarpały wrażliwą strunę, wybudzając krótki przebłysk świadomości dawnej, wręcz zdającej się starożytną. Ta sama nadzieja, którą teraz karmi się, bo wierzy, że głos, który muska go łagodnie, nie zniknie nagle i nie rozpłynie się, a trwać będzie kilka minut dłużej, które koniec końców zamrą w wieczności.

@Yuri Chie


Kino Eien 0YAOCnr
Munehira Aoi
Haraedo

Czw 1 Cze - 22:34
ZAKOŃCZENIE WĄTKU

W wyniku długiej stagnacji oraz zmiany kwartału wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
Haraedo
Ejiri Carei

Sob 22 Lip - 22:59
|22 maja

- Pójdę na stację. To niedaleko. I rozgrzeję się - poprawiła rękaw czarnego półgolfa, by zakryć zwinięte w pięść palce lewej słoni. Wnętrze kina oferowało ciepło i gwar, a gdy tylko wyszli na zewnątrz, szybko poczuła, jak wraca klasyczna "zmiennocieplność". Przyjaciółka zaśmiała się, gdy Carei uniosła drugą rękę, wydychając we wnętrze ciepło własnego oddechu - Dam znać, jak tylko dotrę - dodała dla pewności, by w końcu odwrócić się w stronę znajomej, jasno oświetlonej uliczki, na której wciąż mogła dostrzec pojedyncze sylwetki, zapewne, także goście wieczornego seansu w kinie.
Poprawiła jeszcze zarzuconą na ramiona kurtkę, nieco mocniej chwytając pasek przewieszonej przez ramię torby. W jej głowie powinno wciąż mieścić się sporo scen z obejrzanego filmu, ale artystka miała wrażenie, że całość prześlizgnęła się przez jej uwagę, jak woda puszczona przez sito. Nie tak łatwo było skupić uwagę na przesuwających się na ekranie scenach, gdy myśli krążyły w zupełnie innym kierunku. A te pobudzały ciągłe napięcie, którego nie pozbyła się przez ostatni miesiąc. W niemal klasycznym wymiarze, rozluźniała się dopiero, gdy siadała nad płótnem i z zapałem, wypalała w natchnieniu kolejne żarzące się smugi kolorów. Te jednak, ugasić splatanego gdzieś w okolicy piersi smutku i...wciąż kiełkującej złości. Co jakiś czas duszonej poczuciem winy i wracającej na miejsce, niby porastający ogród chwast.
Enma.
Wydęła wargi, mimowolnie tez wsuwając palce do wnętrza torby, by sięgnąć telefonu w naiwnej nadziei, że być może - napisał. Ekran wyświetlał godzinę i sms od Shey. Przesunęła palcem, chcąc zerknąć na treść, ale dokładnie w tym momencie poczuła twardość cudzego ciała, z którym się zetknęła, niemal potykając. Telefon, wyślizgnął się z palców, odbijając brzydko o krawędź chodnika dla pieszych. Wciągnęła gwałtownie powietrze. Byłą nieuważna - Przepr... - zaczęła unosząc spojrzenie wyżej i spoglądając w twarz nieznajomego, na której gościł dość szeroki uśmiech. Tuż obok stał drugi, dość wysoki, młody chłopak - Ładna - stwierdził lakonicznie, wbijając jasne tęczówki w dziewczynę - To ci się trafiła... -  ciało Carei spięło się w pierwszym odruchu, postępując pół kroku w tył - No, jak w tych romantycznych komediach... - zaśmiał się drugi - to jak, dasz się zaprosić na drinka?  - odetchnęła spokojniej. Panika, nie pomagała. Wiedziała o tym. A chociaż niepokój wierzgał pod skórą, pozwoliła wargom na delikatny uśmiech - Nie, dziękuję - pochyliła lekko głowę - chłopak na mnie czeka. Odprowadzi mnie - skłamała, czując jak na język wkrada się drżenie, a zdradliwe ciepło wspomina się po szyi, powoli znacząc też policzki.
Nie czekając jednak na reakcję, ruszyła do przodu, chcąc wykorzystać chwilę i wyminąć nieznajomych. Łomotanie serca i miękkość, która wkradała się w kolana, nie pomagała. A na pewno nie silny uścisk, który szarpnął za ramię - Ej, ej ej... nie tak szybko, to nieładne. Zasłużyłem chociaż na przeprosiny całus - wychrypiał, nachylając się ku niej. Gdzieś z tyłu głowy, nadeszła ją myśl, że chłopak - nawet nie był brzydki. A jednak, w spojrzeniu jakim ją obdarzył i głodzie, który błysnął w rozszerzonych ślepiach sprawił, że coś w niej pękło - Puść - łzy tylko przez moment próbowały uderzyć o powieki, bo w momencie kolejnego uderzenia serca, wolną dłonią sięgnęła do torby, chwytając znajomy chłód buteleczki, którą wypchnęła przed nieznajomego. Zamknęła powieki, naciskając wieczko i puszczając w twarz chłopaka strumień gazu pierzowego. Zduszony jęk, pozwolił jej odsunąć się do tyłu i zrobić gwałtowny zwrot, by ruszyć biegiem.
Słyszała za sobą jeszcze krzyk. I śmiech drugiego Japończyka. Tylko raz obróciła się za siebie, by - jak na własne nieszczęście, wpaść na kolejną sylwetkę. Gwałtowne zatrzymanie sprawiło, że włosy rozsypały się do przodu, niemal zasłaniając jej widok. Palce zacisnęły się gwałtownie na materiale. Jak w kalce poprzedniej sytuacji, uniosła wzrok, by... trafić na znajome obręcze złota. Jednej jaśniejszej, drugiej ciemniejszej. Zajęło jej kilka sekund, nim rozluźniła palce, zdając sobie sprawę, że wciąż wpatruje się w przystojną twarz. Cofnęła się gwałtownie, ale zamiast obrócić się na pięcie, jak początkowo zamierzała i planowała - gdy wyobrażała sobie spotkanie - uniosła głowę wyżej. Z jakimś nieśmiałym, ale jednak - wyzwaniem. Nie miała zamiaru pokazać mu drugi raz łez. Ani własnej ucieczki - Widocznie, potrafię sobie jednak radzić sama - głos zakołysał się, szczególnie, gdy usłyszała, zbliżające się kroki za placami. Czy napastnik i jego kolega, zdążyli za nią pobiec?

@Seiwa-Genji Enma


Kino Eien 074f39fd9f83bce775651fa5ead9bce4

Blood beneath the snow
Ejiri Carei

Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.

Seiwa-Genji Enma

Sro 26 Lip - 21:48
Spokojne nuty muzyki rozbrzmiały w słuchawkach, które założył, odcinając się tym samym od świata zewnętrznego. Potrzebował spokoju. Miał wrażenie, że każde rodzinne spotkanie wysysa z niego całą energię. Enma nie uciekał od obowiązków, jakie na nim spoczywały, aczkolwiek do momentu, w którym nie zostanie oficjalnie głową klanu, wolał redukować wizyty w domu rodzinnym do niezbędnego minimum.
Wsunął palce w czarne kosmyki i odgarnął je z czoła, czując, jak słońce muska jego naturalnie bladą skórę. To była kwestia kilkunastu dni, może tygodni, kiedy nad Japonią zawitają iście piekielne temperatury. A to oznaczało, że zbliżał się kolejny upierdliwy sezon dla Enmy, bo choć bardzo łatwo marzł, to wciąż lepiej znosił zimę aniżeli lato. No i przede wszystkim zimowa aura była o wiele bardziej znośniejsza, cichsza i spokojniejsza.
Zastanawiał się, gdzie powinien teraz się udać. Umysł podpowiadał, że najlepszą opcją jest jego mieszkanie w centrum, gdzie będzie mógł zaszyć się na kilka dni i naładować baterie. Co jak co, ale nie był socjalną istotą, która potrzebowała obecności innych ludzi w swoim życiu aby funkcjonować. Radził sobie całkiem nieźle będąc samemu. Ba, czuł się nawet lepiej, kiedy mógł zamknąć za sobą drzwi i wyłączyć telefon, udając, że znika z tego świata.
W sumie, może powinien gdzieś wyjechać? Gdzieś daleko, gdzie nikt go nie znajdzie? Nie na stałe, rzecz jasna. Nie mógł pozwolić sobie na taki luksus a i też nie chciał uciec od swojego przeznaczenia. Ale tak na dwa tygodnie? Albo chociaż na tydzień? To nie był głupi plan.
Skierował swoje kroki na główną ulicę, wsuwając dłonie głęboko w kieszenie bluzy. W sumie od rana niczego nie jadł. Może zajdzie do tej nowej knajpy, którą otworzyli nieopodal i-
Myśli umknęły niczym zdmuchnięte pióra z dłoni, kiedy poczuł lekkie uderzenie w plecy. W sekundę odwrócił się wyciągając dłonie z kieszeni i zakleszczając palce na drobnych ramionach, gotowy odepchnąć od siebie ewentualnego napastnika.
Spojrzenie nieznacznie rozszerzyło się, kiedy ujrzał znajomą twarz dziewczyny. Palce, jakby z lekkim opóźnieniem, zsunęły się wzdłuż jej ramion aż po same łokcie, by wreszcie zerwać kontakt fizyczny między nimi, choć nie cofnął się nawet o milimetr. Sięgnął po słuchawki, które zsunął niżej i zawiesił na szyi, uważnie lustrując spojrzeniem Ejiri.
Drżała.
Była wystraszona.
Uciekała.
Te drobne rzeczy wystarczyły, aby w jego głowie narodził się adekwatny scenariusz. Była w niebezpieczeństwie.
Ostre spojrzenie uniosło się ponad jej głową, wyszukując potencjalnych napastników. Każda twarz, która właśnie ich mijała wydawała się podejrzana. Mężczyźni. Kobiety. Staruszkowie. A nawet dzieci. Nic jednak nie zwiastowało katastrofy, dlatego też powrócił wzrokiem do dziewczęcej twarzy.
- Co się stało?

@Ejiri Carei


Kino Eien Mrbg22G
Seiwa-Genji Enma

Ejiri Carei ubóstwia ten post.

Ejiri Carei

Sob 12 Sie - 17:26
Szum w uszach wygłuszał pozostałe dźwięki otoczenia i sprawiał, że czuła się, jakby ktoś zamknął ją w bańce. Nie byłą w stanie wychwycić kroków, które mogły ruszyć za nią, tak, jak i rozmazał się jej szmer ludzkich głosów przed nią, czy melodii. W oddali tylko, bardziej, jak echo, które kołysało myśli, niby małą łódką na burzowym oceanie, szumiał męski śmiech, który popychał jej kroki, jak uderzenia batem. I chociaż to paraliż, w pierwszym odruchu chciał przejąć władzę nad ciałem, to pęknięcie na wspomnieniu, jak rysa na szkle, pogłębiło się. Wyrwała się. A strach, zamiast przykuć kajdanami, zamiast przeciskać słoną ścieżką przez zaciskane powieki - puścił ją wolno. Kazał biec. Kazał się bronić, nie zamrażając uwięzionego języka w krtani. Potem wszystko rozmyło się z biegiem, przestały mieć znaczenie reakcje i myśli, w całości nakierowane na wydostanie się w splątanej dla niej pułapce.
Oddech drżał, kolana miękły, gdy w końcu trafiła mur, przecinający jej drogę. Przyzwyczajenie, niby powtarzana zbyt często mantra, chciało wepchnąć na wargi przeprosiny, ale te uleciały z płytkim oddechem - niezwerbalizowane. Źródło stało tuż przed nią, chwytając ją za ramiona, potem zsuwając palce aż do łokci - chcąc czy nie, utrzymując ją w pionie i gwarantując stabilność. Zderzony z zagrożeniem instynkt, w odruchu, przeszył ciało impulsem, przypominając, że powinna wyrwać się i pobiec dalej. Mimo to, uwięziona na krótko w spojrzeniu Enmy, wyprostowała się, ledwie zaciskając palce na tyle mocno, by wbić płytki paznokci w delikatną skórę wnętrza ręki.
- Nic - skłamała, przełykając suchość na języku - nic co powinno cię martwić - poprawiła się zaraz potem spiesznie, czując, jak niepokój miesza zdradzieckie emocje ze wstydem. Doskonale wiedziała, że kłamać nie umie i ktoś kto ją dobrze znał, mógł czytać z niej, jak z otwartej księgi. Miała jednak głęboką nadzieję, że to "nic co powinno go  martwić" nie wybiegnie zaraz za nią. Mimowolnie, raz jeszcze, obróciła lekko głowę, by choćby kątem oka dostrzec ewentualny problem. Oprócz wieczornego szumu, naturalnego dla ulicy - panowała cisza. Być może, spanikowała nad wyraz, a skurczona do czerni wspomnień wyobraźnia, gnała razem z nią w scenariuszu, który się nie ziścił.
- Poradziłam sobie sama - zacisnęła wargi mocniej, jakby powtórzenie tych słów miało upewnić ją samą, ze to co się wydarzyło, i to co zrobiła - miało miejsce. Nie przewidywała tylko, że od razu przyjść miała konfrontacja ze strachem zupełnie innej natury. Bo to ona była problemem. Echo słów, wróciło, przypominając chłód, z jakim każde zdanie wypowiadał chłopak. Bolało. Tym bardziej, że tak bardzo pracowała, by nie być dla nikogo ciężarem. Mieszkała sama, pracowała, by zadbać o własne wydatki. Unikała nawet uczelnianych spotkań i imprez. Dbała o najbliższych, co przez ostatni rok wniknęły w krąg obecności ściślej niż przypuszczała. Wracała z kina też sama, by nie narażać koleżanki, na nocną wędrówkę. Bolało najbardziej, bo mówił to akurat on. Co w takim razie robiła nie tak? Gdzie postawić miała granicę, by nie przeciągnąć skrajności? Pulsowanie w skroni przypominało jej, ze stres opadała, a napięcie miało niedługo zmienić się w ból. Migrena nie miała dla niej litości.
Wstrzymała oddech, po czym odetchnęła przez nos, uspokajając trzepoczące w piersi serce. Bliskość Enmy sprawiła wrażenie, że wydychane powietrze odbija się od chłopięcej sylwetki, odbijając ciepło, które wykwitło na zaróżowionych licach. Bliskość. Jego bliskość.
Jakoś sztywno, nagle, zrobiła krok w tył. Głowę opuściła, zatrzymując wzrok na własnych butach. Łzy nie popłynęły. Musiały zaczekać.
- Powinnam wracać do siebie - w odróżnieniu od wyrazów - nogi, nieposłusznie pozostały w miejscu, nie przesuwając ciała ani o cal.

@Seiwa-Genji Enma


Kino Eien 074f39fd9f83bce775651fa5ead9bce4

Blood beneath the snow
Ejiri Carei

Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.

Sponsored content
maj 2038 roku