Eien oferuje dla widzów spragnionych kinematograficznych perełek ponad 3000 miejsc, rozmieszczonych w 19 klimatyzowanych salach. Budynek jest prawdziwym kolosem, tłumnie obleganym przez ludzi w każdym wieku. Wewnątrz, prócz oczywistych seansów, znajdują się kasy biletowe, automaty, kawiarnia oraz dział z przekąskami - aromatycznie pachnącym popcornem, gazowanymi napojami czy pakowanymi na wagę słodkościami.
Miękkie fotele, ogromne ekrany i prężnie działająca obsługa to tylko kilka pierwszych pozytywnych cech, dla których spośród dziesiątek kin wybiera się właśnie Eien. Dodatkowym atutem stały się również repertuary rozpisywane w środy. Firma postawiła nie tylko na rozpowszechnianie najnowszych produkcji, ale skupiła się na pielęgnowaniu przeszłości. Tym sposobem w środku tygodnia, w wieczornych godzinach, puszczane są starsze filmy - tytuły cieszące się mianem "klasyków", jak dzieła Akiry Kurosawy czy słynne horrory "Ju-On" i "Ring". Niektórzy twierdzą, że nie ma nic lepszego, niż zasmakowanie odrobiny historii.
- Carei.
Drgnęła. Nie pamiętała, kiedy je ostatnio słyszała wymawiane jego ustami. Fala emocji nie opadła, ale imię zadziałało jak czujnik, szkiełko lupy, ciągnącej uwagę w stronę chłopięcej twarzy - Wymyślone, bo patrzysz daleko w przód. A ignorujesz to co masz przed sobą - mówiła wolniej i spokojniej, nawet jeśli wciąż drżąc. Zamknęła usta, zaciskając mocno, gdy chwycił jej nadgarstki, odsuwając od siebie. Nagły, gniewny impuls chciał zmusić ją do gwałtownego szarpnięcia, wycofania, ale palce tylko zwinęła w pięści.
- Widzisz, co chcesz widzieć Enma - ciało spięło się mocniej, unosząc barki wyżej, a wzrok niżej, złością hamując cieknące po policzkach łzy. Grube krople znienawidzonej bezsilności, padały na ziemię, na jej własne buty, w końcu i na obsypany piachem, rzucony wcześniej szkicownik - nie dopuszczasz możliwości, że może być inaczej - nie miała pewności, czy mówi do chłopaka, do siebie, czy może do zbrukanych brudem, kartek niezamalowanego bloku. Wizja rozmywała się się, rozmazując i widoczność tego, co znajdowało się przy niej. Nie protestowała, gdy dotyk urwał się nagle, pozostawiając na skórze nieprzyjemny chłód.
- Tak, idzie ci świetnie. Widziałam, do czego jesteś zdolny - w głosie ciężko było znaleźć kpinę, a zwyczajne przyznanie racji - ale nie chciałeś nawet sprawdzić, jak i czy jestem przygotowana - gorycz zaległa w krtani, zapychała język. Dusiła. I prawdopodobnie, w tym momencie, gdyby zostało wszystko urwane, odpuściłaby. Zamknęła oczy. To, co jednak potem padło, zmroziło serce do szpiku. Zamarła, poruszona bólem, który trafił dokładnie we wciąż krwawiącą ranę, nawet, jeśli wciśniętą w najgłębszą ciemność wspomnień. I nie odzywała się, oddychając płytko. Płuca zdawały się zapomnieć o poruszaniu a powietrze piekło, chłoszcząc wargi, które zakołysały się w drżeniu. Patrzyła w nieruchomym milczeniu, jak Enma cofa się, zwiększając przestrzeń.
Taksówka podjechała.
Uniosła głowę równo z postawionym krokiem. Tylko jednak po to, by do tej pory zaciśnięta ręka, rozwinęła się. Wspięła się niemal na palce. Załzawiony wzrok wbiła w parę dwubarwnych tęczówek. Gniewnie. Z furią równą wymierzonemu otwartą dłonią uderzeniu w policzek Enmy. Zabolało. Dłoń pulsowała, tak jak i rozdygotane serce - NIENAWIDZĘ SPOSOBU W JAKI MNIE RANISZ - krzyknęła, zatrzymując ruch i opadając na pięty - ale ciebie nie umiem - odezwała się ciszej, oddychała ciężko, w głowie kręciło, a żołądek zaciskał - ...nie masz bladego pojęcia, co mi dokładnie zrobił. Nie było cię tam - już szeptała, opuszczając ręce wzdłuż ciała, nie starając się, by kolejne wyrazy zostały usłyszane - nie było nikogo innego - niezręcznie odwróciła, ale w pół kroku znowu zatrzymać, gdy podeszwa buta zahaczyła o otwarty szkicownik. Kucnęła, opadając kolanem na ziemię, by ostrożnie wsunąć palce pod okładkę.
Torba opadła na ziemię obok, a z niej wyturlał się okrągły pojemnik z pustym już, wciąż wilgotnym od pieprzu - gazem, kilka ołówków i telefon. Nie przejęła się, podnosząc z ziemi szkicownik i otrzepując strony z klejącego się do bieli piasku. Szare smugi pozostały jednak wyraźne, tak jak odbity fragment podeszwy.
- Ja tu jestem. - dodała na koniec, przecierając policzek wierzchem rozgrzanej od od uderzenia dłoni.
@Seiwa-Genji Enma
Seiwa-Genji Enma, Ye Lian, Raikatsuji Shiimaura and Raikatsuji Yuzuha szaleją za tym postem.
Absurd.
Pochodzili z dwóch odrębnych światów. Ona mogła kroczyć wybraną przez siebie ścieżką, mogła być wolna i decydować o swym życiu jak tylko chciała. On z kolei miał od urodzenia założone kajdany i bez znaczenia jak mocno się szarpał, drapał i gryzł - te pozostawały nieruchome. Żył w iluzyjnym poczuciu samodzielności i wolności. Wszystko to, na czym mu zależało, prędzej czy później dopadała klątwa, która ciążyła nad nim od dnia, w którym się narodził. Ejiri była tego namacalnym dowodem. Gdyby nie znajomość z nim i jego obecność, nigdy nie spotkałoby jej całe to zło. Był skazą i rysą w każdej swej relacji.
Już dawno porzucił nadzieję na zmiany w jego życiu. Jeszcze kilka lat temu odważył się marzyć, snuć plany i gdybać nad swoją przyszłością. Niestety, zostały bardzo szybko zgniecione pod ciężkim butem własnego dziadka, tak, jak gasi się wciąż tlący niedopałek papierosa. Szczelny mur, za którym się schronił, miał nie tylko chronić jego samego przed światem zewnętrznym, ale przede wszystkim każdego, kto w większy lub mniejszy sposób miał dla niego znaczenie.
Usta poruszyły się niemrawo, jakby skostniałe od panującego dookoła chłodu, a przecież wciąż było lato. Nim jednak jakiekolwiek słowa zdołały opuścić jego krtań, uderzenie przyszło nagle i niespodziewanie. Zaskakujące ile siły skrywały te drobne i rachityczne dłonie. Głowa pod naporem zwróciła się w bok, a na bladym policzku zaczął wylewać się brunatny kwiat.
Piekło.
I bolało.
To dobrze. Bo powinno boleć, choć wciąż za mało.
Nie drgnął, wsłuchując się w jej głos, a potem krzyk, przerywany cichym szlochem. Przypominał posąg, który został wyrzeźbiony w czystym marmurze pod wpływem natchnienia jakiegoś szalonego artysty. Myśli kotłowały się w głowie, szeptały złośliwie, prowokowały. Miał odpuścić? Za daleko zabrnął. Decyzje, które tamtego dnia podjął były niepodważalne. Świat mógł płonąć, ale on nie mógł odwrócić się plecami, otrzepać i jak gdyby nigdy nic - przywitać ją uśmiechem. Nie zasłużył na to. Ona nie zasługiwała na fałszywe nadzieje. Raz jej nie ochronił, skąd ta pewność, że i tym razem byłoby inaczej?
- A byłaś? - zachrypnięty głos wyszarpał dla siebie wolność wprost z czeluści gardła, gdy powoli odwrócił głowę w jej stronę, spoglądając na nią uważnie, jakby zapomniał na moment mrugać. Zrobił krok do przodu i kucnął przed nią, choć wciąż trzymał bezpieczny dystans pomiędzy nimi, by przypadkiem nawet nie pozwolić sobie na delikatne i niewinne muśnięcie. Fizyczny kontakt pomiędzy nimi był zakazany. Dla niego. Choć perliste łzy kusiły, by je zetrzeć, dłonie nie drgnęły, trzymane w miejscu niewidzialnymi sznurami.
- Ejiri. Czego oczekujesz ode mnie? Że będzie tak, jak było? Nie będzie. Zmieniłaś się. Ja się zmieniłem. Nie jesteśmy już nastolatkami. Nie jestem w stanie cię ochronić. Nie teraz i nie na etapie, jakim jestem. A nie chcę dopuścić, by stała ci się krzywda z mojego powodu. Czemu nie jesteś w stanie tego zrozumieć? - zamilkł na moment, przechylając głowę nieznacznie w bok. - A może po prostu nie chcesz tego zrozumieć. - desperacko próbował utrzymać obojętność, podnieść się i odwrócić na pięcie, a potem odejść. Zniknąć. Z jej życia. Bo tak będzie lepiej i łatwiej.
Ale tak naprawdę dla kogo?
- Nawet nie przyszłaś z tym do mnie. Że widzisz yurei. Że masz kontrakt. Pomógłbym ci z tym. - kolejne milczenie, które ukradkiem wkradło się pomiędzy słowa, gdy musiał zebrać myśli w całość.
- Więc? Jak to widzisz? Że będzie jak dawniej i pozwolę ci iść ze mną w miejsca, gdzie istnieje realne zagrożenie dla twojego życia? Przecież znasz odpowiedź.
@Ejiri Carei
Warui Shin'ya, Ye Lian and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Miała dość.
Bolało i piekło. Tak jak szarpnięta uderzeniem duma. Jak wina, szyderczo z niej chichocząca, gdy zwijała zaczerwienione palce. Jak i ulga, której znamiona pamiętała w groteskowym obrazie wystrzału broni. Na języku pozostawał gorzki posmak prochu, co osiadł na wargach i nieopacznie przygryzła ich krawędź. Kręciło jej się w głowie od dudniącego szumu, a ból, zdradziecko, migrenowo, wbijał pazury głębiej. I drwił.
- Spytaj Waruia - miała dość tłumaczenia, prób obrony własnej użyteczności - spytaj pozostałych uczestników, jakim ciężarem byłam - jak echo, durne może, szeleszczące nadzieją, wpełzły pod słowa wspomnienia. I niepewnie kiełkująca wdzięczność - skoro nie potrafisz zaufać mi, może ktoś bardziej wartościowy ci odpowie. Albo się z Tobą zgodzi - nie miała sił patrzeć na chłopaka. Wzrok, jak ujęty klątwą, opadł nisko na ziemię, na zbierane kartki rzuconego wcześniej szkicownika. Na zamazane wilgocią strony i rysunki, nie do odratowania. Miała ochotę wyszarpać pergamin spomiędzy twardej oprawy, rozrzucić bielące się już brudno portrety. A jednak, doskonale wiedziała, że wszystkie zgarnie, złoży i schowa na miejsce, dając rozmazanym linią zasnąć pod ciężkością splecionych dłoni. Zabrudzone szkice pasowały w gruncie rzeczy do niej. I żałośnie często sobie o tym przypominała. Albo - ktoś robił to za nią.
Nie musiała zresztą patrzeć na niego, by wiedzieć, jak i czy w ogóle - był blisko. Miękkie kroki, wyuczone latami treningów, usłyszała tylko dlatego, ze należały do niego. Znała go. Choćby - tym razem - on zapierał się przed tym z całą mocą. Ale raz jeszcze, wzroku podnieść nie mogła. Nie chciała. Miała pojęcie, jak łatwo chwytał parę ciemnych źrenic, jak utrzymywał na sobie aż - nie płoszyła się w panice. Wyczerpanie sączyło się przez palce, jak przesypywane piasek, który razem z błotem, podnosiła między pergaminami. Dlatego, gdy mówił, milczała. Jak mimowolny mechanizm, wsuwając kartki szkicownika na miejsce. Palce zamarły dopiero, gdy z gardła uleciało rozmazane łzami westchnienie.
- Znowu to robisz - głos, do tej pory roztrzęsiony, złamany, nabrał pierwotnej łagodności. Tym jednak razem odleglej - przypisujesz mi rzeczy, które sam robisz - przechyliła głowę, poruszając palcami, które zatrzymały się na powierzchni jednej z otwartych stron szkicownika. Nie pamiętała kim był duch, który krwawą, chociaż malowaną szarością plamą, pluł na dłonie - Ejiri którą znałeś, umarła... 8 lat temu - przeszył ją dreszcz, zimy, bolesny, ale zamiast szlochu - odetchnęła, by w końcu wolno unieść brodę wyżej, intensywnie krzyżując źrenice z tymi dwubarwnymi - nie zapytałeś czego i czy czegokolwiek oczekuję, od razu zakładając, że czegoś chcę - z nagłym gestem, zamknęła szkicownik, wznosząc delikatny kurz i rozmywając ciepło oddechu, który osiadł kropelkami na okładce - jeśli ktoś czegoś tu nie chce zrozumieć, to nie będę to ja - wierzchem dłoni roztarła i tak wilgotne policzki. Musiała wyglądać - ale przynajmniej już wiem jedno, brzydzisz się mnie - wyrazy padły z kaszlem i tym samym obrzydzeniem, które wybiło się dla niej samej. Był wciąż daleko, jakby bliskość, nie mówiąc o samym dotyku mogła zwlec na niego chorobę. Ślad odbity na bladym policzku, jak narzędzie zbrodni przypominało, że tak właśnie mogło być.
- I co miałabym ci powiedzieć, Seiwa? - nazwisko wypowiedziała z powracającym smutkiem, drżeniem, które wypierało nabraną nieoczekiwanie odwagę - widzę je od... wtedy - wzruszyła ramionami, próbując wypchnąć z gardła zbierającą się na nowo gulę strachu. Naprawdę miała dziś dość wszystkiego.
Najbardziej, siebie - nie mam pojęcia. I nie próbuję nadawać temu kształtu. Ale nigdy nie wymagałam od ciebie ochrony. Nie wymagam jej od Ciebie teraz. Chcesz czy nie, moje bezpieczeństwo nie jest zależne od Ciebie. I nigdy nie było - czuła, że łzy wcale nie dodawały jej pewności, że ton nie brzmiał tak godnie, a pozycja na ziemi, zdecydowanie nie dopełniała scenerii. Wolno pochyliła się, wsuwając do torby złożone obrazy - ale Ciebie tracić nie chciałam. Nie, kiedy dopiero odzyskałam - wsparła się na kolana, po czym, chwiejnie wstała, dając wargom wolność i odsłaniając uśmiech pełen czystej nieśmiałości - ...więcej prosić o to nie będę. Obiecuję. Ale. - uśmiech zgasł, w oczach błysnęło coś poważnego, nawet gniewnego - chyba stać cię na tyle, by jednak sprawdzić samemu? Nie pomyślałeś, by mnie czegoś nauczyć, zamiast odsuwać na bok?
@Seiwa-Genji Enma
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Westchnął, czując narastające pulsowanie w skroniach oraz napierające na oczy zmęczenie. Miał wrażenie, że utknął w niekończącym się koszmarze, z którego nie było wyjścia. Bez znaczenia co powie, ona odbierze to inaczej. Nie miał siły więcej tłumaczyć, przedstawiać swój punkt widzenia. Bo i po co? Przecież i tak w jej mniemaniu brzydził się nią. Nawet, jak było to absurdalne i dalekie od prawdy. Nawet, jeżeli nigdy nie dał jej tego odczuć.
- Skoro tak twierdzisz. - odparł jej cicho, wręcz głucho i odległe. W palcach poczuł mrowienie, które drażniło i irytowało. Chcąc zagłuszyć to dziwne uczucie, wsunął dłoń w pomiędzy swoje hebanowe kosmyki, teraz już nieco zmierzwione przez trud nocy i chłód wiatru. - Nie, nie zależało. Ale przebywając w moim otoczeniu chcą czy też nie, twoje bezpieczeństwo jest dwukrotnie bardziej narażone, niż normalnie. To nie jest zwykła, podwórkowa zabawa, Ejiri. Yokai to nie są potulne zwierzątka. Nie przekupisz ich przekąską jak kota czy psa. Są to stworzenia niezwykle niebezpieczne. Inteligentne. Bywają zawistne. I przeklęte. - zmrużył nieznacznie spojrzenie, choć jego ciało nadal nie ruszyło się nawet o milimetr. Zdawał się, jakby na stałe przywarł do miejsca, w którym aktualnie się znajdował. - Ludzie bywają równie okrutni. Są w stanie skrzywdzić drugą osobę za garść jenów. Zabić bez zająknięcia. Połowa klanu nie toleruje niepełnosprawnego jako przyszłej głowy klanu i przy każdej możliwe okazji próbują się mnie pozbyć. Sądzisz, że nikt nie wykorzystałby możliwości uprowadzenia cię i szantażowania mnie? Albo skrzywdzenia cię tylko po to, aby osłabić moje morale, a nawet złamać? - zamilkł, kiedy niewygodne pytanie zawisło pomiędzy nimi. Ciężkie i duszące, ale jednocześnie niewymagające odpowiedzi. Pokręcił ledwo widocznie głową, a z jego płuc wydarło się ponownie westchnięcie.
Powinien to już ukrócić. Nie wdawać się w dalsze dyskusje. Ale ciało jak na złość omawiało posłuszeństwa, drwiło z niego i z jego postanowień.
- Czy byłabyś w stanie obronić się przed yokai? Albo nawet człowiekiem? - zapewnienia dziewczyny były wciąż tylko słowami. A Enma nauczył się doceniać o wiele bardziej czyny, niż puste zdania.
Miał już się odwrócić, postawić kropkę na końcu zdania i przerzucić stronę w książce, na zawsze zamykając ten rozdział w swoim życiu. Dla niej. Ale kolejne jej słowa sprawiły, że zamarł. Wpatrywał się gdzieś ponad jej ramię, w martwy punkt, a jakiekolwiek emocje uciekły z bladego oblicza chłopaka. Zastanawiał się. Ważył każde słowo i propozycję z należytą uwagą, kalkulując wszystkie plusy i minusy tej, zdawać się mogło, niezwykle absurdalnej prośby.
Nie da rady, pomyślał.
Odpuści bardzo szybko. Nie nadaje się. To nie jest świat, do którego powinna zaglądać.
Lepiej szybciej ją odciąć od tego, aniżeli kusić kłamliwymi obietnicami.
... Ale może?
Gdyby tak...?
Spojrzał wreszcie na nią, ostatni raz, nim na stałe pozostawił dziewczynę samą z czekającą taksówką.
- Odezwę się. Wyślę ci potrzebne materiały. Trzy miesiące, Ejiri. Dam ci trzy miesiące.
@Ejiri Carei
Ejiri Carei ubóstwia ten post.