Sanari x Kou | 2 ~ JU-ON
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Naiya Kō

Pią 3 Lis - 16:57
Po zakończeniu poprzedniej rozrywki nareszcie udało mu się odnaleźć jednego ze znajomych, którzy poprzednim razem zniknęli mu sprzed nosa. Nie wiedział i nie chciał pytać, czemu go tak dzisiaj unikali, żeby nie wpaść w spiralę domysłów i wywołać z lasu niepotrzebne lęki. W domu strachów i tak miał okazję zebrać zdrową dawkę adrenaliny i niech tak zostanie.
Po ostatnim był już lekko nakręcony wyżej wspomnianą substacją, więc póki ten naturalny haj trwał chciał jak najszybciej iść dalej i zdobyć jej więcej dla podtrzymania efektu, nim zamieni się w stres i zmusi Kou do wzięcia leków. Znaczy się, nie chciał ich brać. Ale nie chciał też kierowany nieopanowanymi konwusjami przepalonego układu nerwowego obudzić się zaraz pod stołem, z sercem bijącym jak młot. Tak samo jak kochał silnie uzależniającą adrenalinę, tak jego mózg nie miał doń naturalnego termostatu, gotów był za jej pomocą odciąć właściciela od zmysłów. Złapał kolegę za nadgarstek śmiejąc się i bez pytania biegiem porwał go do kolejki. Paplał mu coś jak najęty próbując zabić czas. Tak się wkręcił, że gdy przyszła ich kolej, z uniesionymi dlońmi, wciąż coś gadając, poszedł przodem.
Po chwili zorientował się, że coś tu nie gra. Głos towarzysza zanikł. - (...) Co o tym sądzisz? - Rzucił kończąc swój monolog, lekko się obracając, by spojrzeć na kolegę za sobą i wreszcie zrozumieć, że gada do ściany. Już chwilowo poczuł ukłucie smutku, próbując zrozumieć, czy został wystawiony. - Halooo. Idziesz księżniczko, czy się opierdalasz? - W pomieszczeniu zaczynało się robić coraz ciemniej, jedynie światło zza drzwi palilo tak, że ciężko byłoby w nie spojrzeć. Przykładając dłoń do brwi zmrużył oczy, widząc w oślepiającym blasku jakąś sylwetkę. To byly milisekundy. Czy on dobrze widzi... czy ktoś właśnie na niego leci?!

@Yakushimaru Sanari


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Warui Shin'ya and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.

Yakushimaru Sanari

Sob 4 Lis - 2:03
 Chyba trochę się… zgubił? Ciężko mu to było przyznać nawet przed samym sobą, owszem, ale inaczej nie można było wyjaśnić tej sytuacji. Był pewien, że zaczął kierować się do wschodniego skrzydła, ale nie powinno z czasem robić się bardziej tłocznie, a nie mniej? Gdy zaszył się na tyle daleko, że widział tylko jakichś podejrzanych typów, zawrócił ostatecznie, pokonując drogę powrotną jak najszybciej był w stanie. Wkrótce, całe szczęście, miejsce wyglądało mu na zdecydowanie bardziej przystosowane do przyjęcia dużej ilości gości. Typowy dla dużych zbiorowisk zgiełk rozbrzmiewał po szerokich korytarzach, a gdy dotarł na prawowite miejsce, szmery rozmów przerodziły się w rozmowy o pełnej głośności, z których nawet był w stanie wysondować pojedyncze słowa czy nawet zdania. Wkrótce zatrzymał się na chwilę, aby przeczytać krótkie opisy pokojów nawiedzonego domu, których okazało się być cztery. Szczególnie ten z numerem dwa zatrzymał Saniego przy sobie na dłużej — i to na tyle, że nie zauważył przesuwającej się obok niego kolejki.
 Przynajmniej wydawało mu się, że przechodziła obok, lecz nie do końca tak było. Sanari w rzeczywistości stanął jak jasne ciele w samym środku sznureczka ludzi, a po prostu wymijali go ci, którzy korzystali z jego nieuwagi albo którzy nie mieli cierpliwości do takiego kołka, co— było fair, jak najbardziej. Całkowicie zorientował się dopiero wtedy, gdy ktoś go mocno szturchnął w plecy, kiedy… uciekał? Irytacja zagotowała się w nim od razu, ale przez to, że zwyczajowo powstrzymał ją przed natychmiastową ucieczką na powierzchnię, chwila minęła i spieprzającej osobie udało się oddalić. Kątem oka dostrzegł, jak osoba, od której prawdopdoobnie uciekano, coś jeszcze mówi do pustej przestrzeni po swoim znajomym, impulsywnie stwierdził, że pójdzie za nim i mu wyjaśni kulturalnie, że takie zachowanie było wysoce chujowe.
 Gdy jednak chciał się wycofać, znów okazało się, że mu się wydawało, że chłopak całkowicie opuścił kolejkę. Z jakiegoś powodu został jeszcze za Sanarim i kiedy z wnętrza pokoju rozległo się tajemnicze „(...)ooo, (...) księżniczko, (...) opierdalasz?”, bezceremonialnie wepchnął go do pokoju.
 — Co do kurwy?! — krzyknął, ale jego głos utonął niemal całkiem w wypełnionym przedmiotami pomieszczeniu i… w czyjejś klatce piersiowej. Zaklął jeszcze raz na to zderzenie, próbując jednocześnie utrzymać równowagę nie tylko swoją, ale też tej drugiej osoby, co, jak można sobie wyobrazić, poszło spektakularnie źle. Wpierw dźgnął nieznajomego(ą?) w żebra, potem nadepnął mu na stopę, następnie dostał w podobny sposób, aż wreszcie nieziemsko elegancko upadli na podłogę. Saniemu udało się jedynie obrócić ich na tyle, że to on wylądował plecami na ziemi, a nie na odwrót. Co również miało swoje oczywiste minusy.
 — Auaaaa — jęknął, gdy wyczuł więcej łokci na swoim brzuchu. Albo kolano? Obsługa pokoju niezbyt się nimi przejęła, bo sekundy później zatrzaśnięto za nimi drzwi i pochłonęła ich ciemność. Zbierając się powoli do kupy, zaczął narzekać: — Co za chuj niemyty. Musisz chyba zadbać o nowych znajomych, bo tamten ewidentnie nie jest wart, żeby tracić na niego czas. Wystawiać tak kogoś, a potem jeszcze wkopywać — kurwa dosłownie — inną osobę?!
 Kiedy umilkł, zastygł momentalnie w bezruchu, usłyszawszy okropny, chrypiący odgłos.
 — Ej… to nie ty, prawda?
Na pewno nie, głupku, oglądałeś ten horror, pomyślał chwilę później. To pewnie do stworzenia klimatu. Cóż… Zaskoczenie zrobiło swoje, tak? Odkupił jednak swoje winy, gdy dostrzegł migające punkty, a za nimi latarki. Jak ostatecznie udało mu się wygrzebać spod — cholera, całkiem wysokiego — ciała, chwycił za jedną z nich. Zanim nawet był w stanie odwrócić się z powrotem do towarzysza, natychmiastowo przyciągnął jego uwagę osobliwy identyfikator. Bez chwili wahania wziął go w dłoń i obrócił między palcami, wychwytując strzępki informacji. Zauważył nawet mały kluczyk doczepiony do smyczy, ale zanim go użył, postanowił skierować snop latarkowego światła na chłopaka(?). Na chłopaka. Już bez pytajnika. Bo już wiedział kto to.
 — WRÓŻKA?

rzut 1/4: wygrana (68);   @Naiya Kō
Yakushimaru Sanari

Arihyoshi Hotaru and Naiya Kō szaleją za tym postem.

Naiya Kō

Sro 8 Lis - 23:35
Próbował ich obu jeszcze jakoś ratować, ale bezskutecznie. Nim się obejrzał poległ w walce z siłą nagłej kosy sprzedanej w żebra. Już nawet sam nie wiedział, gdzie zakuło go najpierw, ale nadepnięcie na stopę spodowało wytrącenie wysokich szpili z równowagi, przez co runął równie bezwładnie co życie każdego nieszczęśnika, któremu wszechświat wylosował kartę wieży podczas sesji tarota.
- Aaaaa! - Przebrany za zakonnicę dwumetrowy chłop zakrzyknął jak mała dziewczynka spadająca z rowerka. Z płuc ewidentnie spacyfikowanego Kou wydobyło się po tym jedynie silne, przeraźliwe syknięcie, gdy leżąc na ziemi, nad innym chłopakiem, zorientował się, że nieświadomie zajście to zamroziło go w pozycji, w której jego ręka skierowana była w stronę jego szyi. Otworzył oczy szeroko zaszokowany, nie wiedząc co powiedzieć, ale przez chwilę oblał go zimny pot, a głęboko w gardle stanęła dusząca gula, widocznie zauważalna po zlęknionych, zaciśniętych wargach w kolorze rumianego różu. Do pełni świadomości zbudziła go nagle trauma ostatnich wydarzeń, kiedy to bardzo podobny upadek skończył się dlań bardzo źle. W sumie... dlaczego on zawsze lądował na kimś na ziemi? Czy to jakaś sugestia od wszechświata, że jego marna egzystencja pcha się w gips? W każdym razie jego źrenice rozszerzyły się do skraju możliwości w narastającej panice.
Gdy otrząsnął się z tej mgły mózgowej, wzrok jego skupił się na ledwie widocznej twarzy, która w jakiś magiczny sposób nieziemsko go uspokoiła. Wyglądał w tym przebraniu naprawdę urokliwie. Nie jak ktoś, kto zaraz spróbuje złamać mu nos.
- Hej... szukasz świeżej krwi? Haha. - Uśmiechnął się próbując przybrać maskę niewinnego i rozbawionego całym zajściem, przy czym zasłonił usta telepiącą się dłonią. Całe szczęście największe napięcie zeszło z niego jak kamień z serca, gdy popchnięty na niego biedak zaczął się spod niego wyczołgiwać, zamiast sprzedać mu kolejnej kosy w żebra. Opierając sie na łokciach dalej patrzył na niego jakby oczarowany i zamyślony. Nie dochodziło do niego, co tak w ogóle do niego mówi. Nie zarejestrował nawet tego, jak nakrycie głowy zsunęło mu się zakrywając lewe oko. Na początku był całkowicie przekonany, że chłopak opierdziela jego, ale jedyne, co zrozumiał z tego wywodu to "chuj, wystawiać, wkopywać kurwa". Wtedy dopiero dotarło do niego, co zaszło. Obejrzał się szybko w stronę drzwi, powoli podnosząc się na klęczki, ale te okazały się już zamknięte. - Hah, masz rację. To straszna menda. - Powiedział delikatnie poprawiając koronę, która niemal spadła mu z głowy, podczas gdy drugą rękę zawinął w pięść z wyraźnym poirytowaniem. - Jak wyjdziemy, to tak wsadzę mu dupę kij, żeby mu się lepiej spierdalało na przyszłość.
Oczywiście nie mówił poważnie, ale zapewne ta wizja była nieludzko satysfakcjonująca. Cóż. Większość znajomych Naiyi była tylko zwykłymi szajbniętymi sukinsynami, bananowymi dzieciakami bez grama taktu, wzorem upadku wszelkich cnót i moralności. Tylko przy tak bezwartościowych ludziach mógł się nigdy nie bać, że zrobi coś źle, bo utrata takiej znajomości nie wyrządzała mu żadnej wewnętrznej krzywdy. Nieraz mógł także napuszczać ich na siebie, realizując swoje szatańskie potrzeby, które odczuwała nieraz chyba każda drama queen.
Nagle zasłyszany dźwięk znowu podniósł mu ciśnienie, które opadło wraz z pytaniem docierającym do jego uszu, bo pierwszą myślą było przekonanie, że to on. Że coś mu się jednak stało, albo co gorsza, zmienił zdanie i postanowił jednak się zemścić za ten upadek. Przyłożył dłoń do klatki piersiowej, wzdychając z ogromną, drapliwą ulgą. Okej. To tylko efekty specjalne, jak dobrze to wiedzieć. - A weź... myślałem, że ty. -
Nagle zaślepił go nagły blask, od którego próbował rękami uchronić oczy, w których zapulsował uciskający ból. Nic z początku nie odpowiedział wyraźnie zdezorientowany. Wręcz odruchowo zaatakował drugą latarkę, którą udało mu się spostrzec, oddając strzał wyimaginowanym mieczem świetlnym w stronę chłopaka i dopiero wtedy dotarło do niego, skąd właściwie kojarzył ten głos.
- Sanari?... Yakushimaru Sanari! Dobrze pamiętam? Ale... Oh. my. gosh, kotek! Jesteś cały!? - Jego ton zupełnie złagodniał, przypominając sobie dzień, w którym go poznał. Dobrze pamiętał ułożenie trzech kart, które mimo żartobliwego nastawienia jego towarzyszy opowiadały zupełnie spójną historię. Taka energia mogłaby niejeden odczyt utrudnić, jeżeli stawiałby go ktoś niedoświadczony. Kou, choć lubił ubarwiać odczytane historie, do takich nie należał.
- I opowiedz mi, i jak było? Wszystko się potwierdziło? - Nie mógł się powstrzymać, by nie zadać tego pytania, bo nie dostał nigdy żadnej informacji zwrotnej. W jego oczach zabłyszczały ogniki ciekawości, gdy pochylił się opierając na rękach w stronę Saniego, gdy wewnętrzna wścibskość zaczęła rozdzierać jego umysł na pół.

@Yakushimaru Sanari



Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Yakushimaru Sanari ubóstwia ten post.

Yakushimaru Sanari

Pią 10 Lis - 1:55
 - Ja- co? - spytał głupio, słysząc nad sobą głos, którego użytkownika nie był w stanie od razu namierzyć. Sytuacja, która się wydarzyła, tak go wkurwiła, że na całkiem długą, przez co trochę żenującą chwilę zapomniał, że w ogóle jest przebrany, a co dopiero, że za wampira. Dopiero potem kropki połączyły się w sensowną linię i chłopak zaśmiał się, zakłopotany. - Ha… ha? Wiesz co, wstańmy.
 Co się zaskakująco udało. Otrzepał się z kurzu i błota, jakie zalegały na podłodze po tak dużej ilości odwiedzających dom strachów. Ruszył po kolei każdą kończyną, czy aby nie uszkodziła się zbytnio, ale w zasadzie jedynym, co naprawdę go bolało, był tyłek, na który musiał spaść najpierw. Skrzywił się już przy pierwszym kroku naprzód, jaki był zmuszony zrobić, jeśli mieli wydostać się sprawnie z pokoju.
 - Kija w dupie to on już ma - odparł z wielkim zniesmaczeniem. - Ale można połamać mu nogi, żeby już nie mógł przed nikim spierdolić. - Powiedział to na tyle poważnym głosem, że po chwili cichy musiał aż odchrząknąć. To także był żart, ale przez to całe zamieszanie zapomniał, że w ciemności nie widać jego mimiki, a bez niej nieraz sarkazm brzmiał bardzo… wiarygodnie. - Czy coś. W każdym razie…
 Jego oczy zdążyły już nieco przyzwyczaić się do światła, jako że to on jako pierwszy użył jednej z latarek. Nic jednak nie mogło do końca przygotować człowieka na atak laserem (choć wcale to nie był laser) prosto w ślepia, zatem zamknął je szybko i dodatkowo przysłonił je prędko dłonią. Dopiero gdy wspaniałomyślnie przeniósł snop światła swojej latarki na ziemię, uchylił jedno oko, aby z grubsza przyjrzeć się chłopakowi. Jego przebranie zdziwiło go z początku, ale tylko wtedy - kto jak kto, ale właśnie Wróżka mogła przebrać się właśnie… tak.
 Zamrugał, zdumiony trochę, że jego nazwisko i nawet imię zostało tak dobrze zapamiętane. Po pierwsze - wydawało mu się, że znajomi podali mu jakieś sfałszowane, a po drugie - czy jego wyniki były aż tak chujowe, że zapadły w pamięć? No kurwa świetnie.
 - Dobrze pamiętasz - odparł wreszcie. - Ja niestety nie wiem, jak się nazywasz, bo zgaduję, że nie Wróżka. Choć śmiesznie tak nazywać cię w myślach, kiedy jesteś przebrany za… - Jeszcze raz zlustrował go swoim dwukolorowym spojrzeniem, szukając określenia. - ...seksowną zakonnicę? Grzeszną zakonnicę? Och. Och, nie… - Dostrzegł coś na ziemi między nimi, gdy poświecił tam latarką. - Przykro mi, kolego, ale chyba twój paznokieć leży na podłodze.
 Rozmasował lekko swoją kość ogonową.
 - Jeśli pytasz, czy jestem cały po tym… wypadku… to chyba tak, przynajmniej na razie nic nie boli za bardzo. A ty? - spytał jeszcze, by po tym zastanowić się nad następnym pytaniem chłopaka. Nie pamiętał dobrze ani nazw kart, ani ich znaczenia; po zakończeniu wróżenia Sanari nie interesował się tym prawie wcale - nie do końca wziął w nim udział z własnej woli i przedsięwzięcie miało był jedynie dla żartu. Gdy jednak teraz nad tym pomyśleć… - Kurwa, chyba tak! Jesteś pewien, że mnie wtedy - nie wiem - nie przekląłeś czy co? Dosłownie dwa tygodnie później zachowałem się jak totalny chuj dla takiej dziewczyny- Jeszcze gorzej niż ten twój kolega, jeżeli mam być szczery… Co to była za karta? Trzy miecze? - Złowroga przepowiednia, że „niesamowicie kogoś skrzywdzi” była warta wtedy jedynie lekceważącego prychnięcia, po czasie jednak…
 Sani splótł ręce na piersi. - Wiesz co? W dupie mam, że inni czekają, żeby tu wejść po nas. Wcisnęli nas tu na siłę, to niech się teraz zesrają w oczekiwaniu. Mam nadzieję, że masz ze sobą te swoje magiczne karty, bo musisz znowu wywróżyć mi przyszłość.

Yakushimaru Sanari

Naiya Kō ubóstwia ten post.

Naiya Kō

Nie 12 Lis - 3:26
- Aaahh, boli mnie wszystko, a nie było nawet gry wtępnej. Nie wytrzymam. Powinna się tu zjawić ochrona i pomóc nam się podnieść, na ręch nosić i przepraszać a nie, jeszcze zamknęli drzwi. Masakra, wystawię im negatywną opinię. "Dom strachów? Bać to tam się można tylko obsługi". - Marudził przerwcając oczami i wspierając o ścianę przy nieudacznych próbach powstania, próbując zrównoważyć swój ciężar na butach, które niejedna osoba nazwałaby maszyną tortur. Nim się to w końcu udało, był o krok od zdjęcia ich, ale przypomniał sobie o brudzie w którym chwilę temu się tarzał i zrezygnował. Wolał już zaryzykować, że poskręca sobie kostki. - O. I brudnej podłogi. Założyli, że nic tak nie podnosi ciśnienia, jak ryzyko złapania syfa. -
Prychnął ledwie słyszalnie, nie do końca rozumiejąc, czy to był żart i czy powinien był sie zaśmiać. Wewnętrznie jednak żadna z opcji nie mierziła go. A niech łamie nogi ta suka. Najlepiej jeszcze tego wieczoru.
Cóż. Pamięć Kou nie zawsze była na najwyższym poziomie, ale karty były jego obsesją. Tym, co oddzielało go od codzienności, choć miał cały zasób innych sposobów na unikanie jej. Imprezy, alkohol, drag i nierozsądny styl życia nie były jednak czymś, co by mu wystarczało. Bez kart brakowało tej iskierki, tego czegoś, przez co czułby powiązanie z ludźmi, poczucie celu, może jakiś rodzaj troski o inną osobę. Zawsze bardzo wczuwał się w los ludzi, który poniekąd znajdował się w jego rękach. Wiedział, że to, co powie, może mieć wpływ nie tylko na zaspokojenie ciekawości, a również na troski i podejmowane później decyzje. Każde słowo musiało być przemyślane. Każdy tik nerwowy czy błyszczącą w oczach emocję starał się zaobserwować. Śledził ruchy warg, analizował ton głosu i nastawienie nie bez powodu. Podsycały jego, ekhm, intuicję. Efektem ubocznym takiego zaangażowania się całym sobą w wykonywaną czynność były właśnie wyraźne wspomnienia.
- Cudnie! - Klasnął dłońmi uradowany, że udało mu nie pomylić połowy imienia z połową nazwiska i powiedzieć czegoś w rodzaju "Sanishimaru." - Możesz mnie nazywać jak chcesz słońce. - Uśmiechnął się zawadiacko rozluźniając powieki. Złączone ręce, wciąż spięte ze sobą, skierował w stronę Saniego, jakby na niego wskazywał. - Wtedy byłem wróżką, na ten wieczór mogę być jak to ująłęś... grzeszną zakonnicą, ale - zrobił lekką pauzę, po czym przybrał dziwną formę jakby zapozował, z jedną ręką spuszczoną lekko z tyłu, w drugiej wyprostowanej prawie do sufitu, dzierżąc latarkę którą nakierował na siebie snop białego światła jak w teatrze. - nazywam się Naiya Kou. - Powiedział, po czym bez skrępowania mrugnął.
Latarka z góry szybko powętrowała jednak w stronę ziemii. - Hę? COOO? - Jak dziki oświetlał pomieszczenie w poszukiwaniu zguby, o której powiedział Sani. Jego ruchy były jednak zbyt nerwowe, by odnaleźć ją wzrokiem. Zdając sobie sprawę, że dalsze szukanie nie ma nawet sensu, zaczął oświetlać sobie dłonie by sprawdzić, czy to w ogóle prawda. Tak, nie był w stanie komuś zaufać nawet w tak prozaicznej sprawie. Gdy znalazł wśród paznokci impostora jedynie westchnął ciężko, rozumiejąc, że to jednak prawda. - Smutne życie. - Skwitował niepocieszony, choć nie tak bardzo zirytowany jaki mógł być kilkadziesiąt utraconych paznokci temu. Cóż. Zdarza się nawet najlepszym szprychom w mieście.
- Oh, cieszy mnie to. Ja? A szkoda gadać, ale dzięki, że pytasz. - Machnął ręką i wygiął się prostując plecy. Coś tam jeszcze chciał dopowiedzieć, ale głośne strzyknięcie w kręgach odpowiedziało za niego.
Na odpowiedź Saniego delikatnie się uśmiechnął, z wyrazem twarzy pół na pół zmieszanym z pewnością siebie i nutą smutku, bo rzeczywiście nie wypadało mówić "a nie mówiłem?" ale już od początku przeczuwał, że jego wróżba zostanie potraktowana po macoszemu, co raczej nie zmieni biegu wydarzeń. Co dokładnie musiało się stać? Czy w porządku było pytać, co konkretnie jej zrobił? Nie, nie. Zawsze lepiej było trzymać na wodzy własną wścibskość, nie zadawać pytań niepotrzebnych w sprawie. Ostatnio jak dał się podkusić, to kogoś w podobny sposób odstraszył. - Tak, trójka... ależ spokojnie, nie miałem powodu rzucać na ciebie uroków. To po prostu było ostrzeżenie. Cóż. Tego kwiatu jest pół światu słońce, teraz wiesz zapewne, że dobrze na to uważać.-
Zamyślony wzrok skierowany w dół szybko podniósł się ku górze i zabłyszczał odbijając światło latarki. Zdziwiła go ta deklaracja równie mocno co pozytywnie. Ponownie pojawiający się szeroki uśmiech zakryty delikatnie jeżdżącą po ustach dłonią wyraził aprobatę Kou. Takie podejście Saniego stanowczo mu się spodobało. Nie dość, że nie pierdolił się w tańcu, co powinni a czego nie powinni robić jak już przyszli do tego pokoju, to mogli stworzyć pole do niewinnej zemsty na nieludzkim personelu zgodnie z zasadą "If you aren't okey with me, I'll fck you up, babe." Ludzie na pewno się do nich sprują z racji nóg bolących od czekania.
- To co, lecimy z tym. Więc, co chciałbyś wiedzieć, Yakushimaru? - Rzekł wsuwając rękę pod sukienkę, co mogło z początku wyglądać nieco dwuznacznie. Gdy jednak spod niej wyszła ta sama dłoń z plikiem kolorowych kart, kadzidełkiem i zapalniczką, wszystko na powrót stało się jasne. Odpalił kadzidełko i bez slowa zaczął powoli przechadzać się z nim po pomieszczeniu. Czekał na pytanie, ale postanowił najpierw oczyścić przestrzeń, która wydawała mu się równie brudna w energii co w praktyce. Bardzo intensywny, ziołowy zapach z nutą popiołu w mgnieniu oka rozszedł się po pomieszczeniu. W duchu liczył, że nie odpali w ten sposób żadnych zabezpieczeń przeciwpożarowych. Właściciele będą zapewne zdziwieni. - Tak tylko przypomnę. Nie pytamy o śmierć. -

@Yakushimaru Sanari


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Yakushimaru Sanari ubóstwia ten post.

Yakushimaru Sanari

Wto 21 Lis - 23:08
 Gdy już faktycznie stanęli obok siebie, Sanari musiał porządnie zadrzeć głowę do góry, jeśli chciał spojrzeć w jego twarz. Nie dość, że Kou po prostu był ogromny, tak jeszcze był w najwyższych butach, jakie blondyn widział do tej pory. Przekrzywił łebek jak maleńki szczeniak, których była cała masa w schronisku, w którym pracował, obserwując zachowanie chłopaka. Zamrugał kilkakrotnie, nie spodziewając się takiego przedstawienia. Światło latarki ukazało przed nim w pełnej krasie ekstrawaganckie przebranie Naiyi, które w pierwszym momencie nie wiedział nawet jak skomentować - wybrał więc milczenie. W gruncie rzeczy nikt nie pytał go o zdanie na ten temat, tak? Być może to tamten drań, który zostawił Kou, sprawił, że Sani chciał być chociaż minimalnie miły, albo zachodziła w nim jakaś wielka, kurwa, zmiana, od kiedy ktoś przetrącił mu łeb za durne komentarze. Na mrugnięcie zatem już po prostu się uśmiechnął, nadal trochę zakłopotany, ale z najlepszymi intencjami, naprawdę.
 - Więc grzeszna zakonnica o imieniu Kou, got it - odparł, szczerząc się szerzej. Zaśmiał się nawet, gdy wpierw jego towarzysz gorączkowo szukał nieszczęsnego paznokcia na ziemi, a potem jego brak na rozpostartej dłoni. Chyba wywołał właśnie maleńki kryzys; chociaż, jakby się nad tym zastanowić, tylko zwrócił na niego uwagę, a nie go spowodował… Bo to drugie osiągnięcie znowu można było nadać Tamtemu Draniowi. Chujek.
 - Smutne, ale najwyżej po tym wszystkim zrobisz sobie bardziej zajebiste - pocieszył go lub miał nadzieję, że taki cel osiągnie. Sani nie miał niestety żadnego pojęcia o robieniu sobie paznokci, jako że większość w ich domu to mężczyźni, a dziewczyny spokojnie mogły sprać go na kwaśne jabłko. Cóż.
 Przyjrzał mu się dokładnie, delikatnie mrużąc oczy z żartobliwą podejrzliwością. - Jesteś strasznie ciekawy, mam rację? Co takiego zrobiłem? - spytał, zaplatając ręce na piersi. Latarka ustawiona bokiem oświetlała głównie bok jego twarzy, ale przede wszystkim jakieś strasznie straszne rekwizyty. W pokoju ponownie rozbrzmiał charakterystyczny charkot, na co Sani westchnął ciężko i spojrzał w górę. - Cicho tam, kurwa. - I znów skupił się na Kou, jak gdyby nigdy nic. - Uprzejmie ci powiem, bo wtedy podczas wróżenia wszyscy zachowywaliśmy się jak idioci też… Otóż, dałem się przekonać do zakładu, że poderwę tę dziewczynę. Okazało się, że słyszała naszą rozmowę i się tego spodziewała… Więc wszystko wyszło jeszcze gorzej. Nawet z początku było widać, że daje mi szansę, żebym się wycofał, nie? - Oczywiście dopiero po czasie do tego doszedł. - Ale nie skorzystałem. - Uśmiechnął się autoironicznie. - I dostałem w mordę. - Skrzywił się troszkę. Okazało się, że akurat na tym konkretnym kwiecie mu zaczęło zależeć, ale nie umiał przyznać się do tego na głos. Odchrząknął więc, rozkładając ręce i dłonie w geście „cóż, stało się”. Dzisiaj miał się z nią zobaczyć, jeśli wszystko pójdzie pomyślnie, więc może nie wszystko było stracone.
 Posłał mu kolejny uśmiech, tym razem ten ze złośliwego gatunku, jako że chłopak zgodził się na to małe krętactwo. Niech im wszystkim w dupach zaskrzypi.
 - Hmmm - mruknął, przyglądając się mu, gdy topił pokój w dymie. Nawet już nie był zdziwiony, gdy nagle wyczarował karty spod ubrań, prawie jakby trzymał je tak jak striptizerki pieniądze za gumką majtek. Nie wnikał skąd dokładnie Kou wyciągnął swoje karty. Czasem lepiej pozostać w niepewności, tak? Kiedy do jego nozdrzy dotarł specyficzny zapach, był nawet trochę zdziwiony, jak przyjemny jest. Spodziewał się czegoś zgoła innego. Sam zaczął wędrować po pokoju z jedną dłonią w kieszeni spodni, a drugą oświetlając sobie drogę. Miał wrażenie, że w tych ciemnościach coś może na niego nagle wyskoczyć, ale starał się o tym dużo nie myśleć. Byle nie zaczęli celować do niego z pistoletu i we’ll be good. - O, ludzie aż tak często pytają o śmierć? Nie bardzo chciałbym o tym wiedzieć… Dobra. Dwa pytania. Pierwsze proste - tak mi się wydaje. Czy zaliczę ten semestr? - Trochę bał się odpowiedzi na to pytanie… ale kto nie ryzykuje ten nie pije szampana. Czy coś. - A drugie: jak… co zrobić, żeby nie popełnić tego samego błędu?
 Z pewnością tym razem podszedł do tego bardziej poważnie niż wcześniej - przez to też naprawdę nie mógł doczekać się odpowiedzi.

Yakushimaru Sanari

Naiya Kō ubóstwia ten post.

Naiya Kō

Nie 26 Lis - 20:34
- Może jakieś dłuższe. Tym razem matowe, albo świecące w ciemności... tak, chyba takie. - Odparł nieco olewczo, nie zdając sobie sprawy z próby pocieszenia. W swojej głowie w tej sekundzie miał już tylko swój kolejny manicure i nie przyjmował do wiadomości, że ktokolwiek może przejmować się czymś innym. Jego samego obchodziło to bardziej, niż fakt, że był szczęściarzem. Zawsze mógł złamać jakąś kość przy upadku, zamiast paznokcia. Ale kto by się tym przejmował? A tak poza tym... Może rzeczywiście fluorescencyjne to nie taki głupi pomysł? Na przyszłość będzie wiedział nawet w ciemności, czy wszystkie są na swoim miejscu.
Spojrzał na Saniego z jakimś podejrzanym błyskiem w oku. Lekko ściągając brwi uśmiechnął się, nawet nie ukrywając mieszających się ze sobą uczuć zaskoczenia i zdezorientowania. Nic jednak nie mówił, tylko rozejrzał się szybkimi ruchami na boki conajmniej, jakby ktokolwiek ich obserwował, po czym wracając wzrokiem prosto w oczy rozmówcy, przytaknął głową. Skąd wiedział...? Przecież nie czytał w myślach, co nie? Czyżby Sanari miał w sobie tyle empatii, by bez słów odczytać jego ukrytą ciekawość? A to ciekawe. Zaintrygowało go to, a jednocześnie sprawiło, że poczuł się lekko obdarty z zasłony, za którą próbował składować swoje emocje, swoją wścibskość i kto wie co jeszcze? Co jeszcze mógł wiedzieć Sanari? Musiał być dobrym obserwatorem, do czego Naiya, spędzający większość czasu z ludźmi zupełnie pozbawionymi tego zmysłu, nie był przyzwyczajony.
Komentarz "cicho tam, kurwa" za to wprowadził go spowrotem w niemałe rozbawienie. Zaśmiał się tak, jakby ten śmiech sam uciekł mu z ust, zakrytych częściowo dłonią. Dom strachów, co?
Szybko zamienił się w słuch, gdy Sanari zaczął mówić i na powrót nie było mu do śmiechu. Twarz Kou naprawdę rzadko bywała poważna, ale niezaleprzeczalnie skupił się na tej okazji, by zaspokoić ciekawość, a jednocześnie czuł, że sytuacja tego wymaga. Gdy usłyszał o zakładzie, dłoń przykrywająca usta odruchowo drgnęła, po czym wsparł na całej jen długości policzek, lekko przechylając głowę. - O matko... - Wyrwał mu się cichy komentarz, który jednak nie brzmiał tak oceniająco, jak by mógł. Pokręcił głową i odwrócił wzrok, próbując wymyśleć, co mógłby w tej chwili powiedzieć, by nie obrazić Sanariego. Po prawdzie chciał być dla niego równie miły co on vice versa, ale cmon. Potrafił sobie trochę za bardzo wyobrazić, jak mogłaby się czuć ta dziewczyna, gdyby od początku o wszystkim nie wiedziała. Jemu byłoby przykro. To wyobrażenie zakłuło go w żolądku, ale ostatnie, czego chciał, to prawić Sanariemu morały. Ani on ani jego znajomi nie byli ani trochę lepsi, patrząc choćby na tego, który właśnie kilka chwil temu zwiał popychając obcego człowieka na swojego ziomka. Tak po prostu, bez głębszych przemyśleń. Kou się aż zanadto przyzwyczaił do chujostwa. Za to gdyby ta dziewczyna to była jakaś jego przyjaciółka, byłby gotowy zabić.
Syknął nieagresywnie, odwracając własną uwagę od myśli. - O rety, rety. Bez obrazy, aleeee rzeczywiście zjebane... zjebana sytuacja, skarbie. - Powiedziawszy to poczuł się nieco niepewny, czy krytykowanie to jest to, co chciał właśnie robić. Zauważył subtelne skrzywienie Sanariego i wtedy do głowy dopadła mu fala domysłów. Nie znał go na tyle, ale z drugiej strony nie wydawał mu się zwykłym śmieciem bez wyrzutów sumienia. Już teraz tak w zasadzie widział pewną przemianę w jego zachowaniu pomiędzy tym teraz i gdy pierwszy raz rzucał mu karty.
Niespodziewanie przybliżył się, by poklepać go po ramieniu, patrząc mu prosto w oczy.
- Każdy popełnia błędy, czasem głupie... ale odegrała się, tak? Może tak musialo być. Czasem karty, dokładnie tak jak tamta trójka, wypadają same z rąk przy tasowaniu i to świadczy o czymś ważnym, co wszechświat ma ci do przekazania, wiesz? Może to musiało się zdarzyć teraz, żebyście wyciągnęli pewną lekcję i by więcej się to nie powtórzyło. Mówię ci, jestem prawie pewien, that's it. Nie przejmuj się, wszystko da się naprawić, dobra? - Ani w jego głosie ani spojrzeniu nie było krzty kłamstwa, w zasadzie brały go już wyrzuty sumienia, że chwilę temu był gotowy go bezmyślnie opierdzielić. Zdążył w porę zdać sobie sprawę, że Sanari na pewno nie tego teraz potrzebuje od prawie obcej osoby. W twarz już dostał. Wystraczy.
- Ahhh, good for you. Żebyś wiedział, jak często słyszę... Nie ważne, to po prostu powinno być karalne. - Uśmiechnął się połowicznie. - Zanotowane słoneczko. Zaraz zaczniemy. -
Przechodził ostrożnie po ciemnym pomieszczeniu, szukając tego jednego najbardziej możliwie czystego miejsca, zanim latarka wypadnie mu z rąk. Poszukiwania spełzły na niczym, dlatego też westchnął. Szkoda, że nie dałby rady czytać i jednocześnie żonglować kartami w powietrzu. - Oddadzą mi za strój. Mówię ci. - Mruknął pod nosem kończąc okadzać dymem samego siebie i karty, by siąść na tym wątpliwie przyjemnym podłożu po turecku. Wziąż palące się kadzidełko oparł o jakiś wystający przedmiot, po czym w pokoju rozbrzmiał jednostajny odgłos tasowania. Kou przekładał karty nienaturalnie szybkimi i harmonijnymi ruchami dłoni jak na fakt, że nawet na nie nie patrzył. - Przypomnij mi tylko proszę... twoją datę urodzin. To istotne. - Mimo wszystko wydawał się bardzo, bardzo skupiony na jakimś niewidzialnym, niematerialnym bycie, mrużąc długie, pomalowane rzęsy. - Yakushimaru Sanari... - Szeptał sobie pod nosem, powtarzając każdą sentencję parę razy jak zacięta płyta. - Sanari, Sanari... czy zda ten semestr? Karty pokażcie. -
Wtedy kilka kart wypadło z talii. Przejechał po nich otwartą dłonią i zamykając oczy, wybrał jedną.
- Uda się! Ba, pójdzie dużo łatwiej, niż byś się tego spodziewał. Podejdziesz do sprawy dojrzale i konkretnie zarządzając swoim czasem. Może być to zasługa pewnej opiekuńczej kobiety, prawdopodobnie od ciebie starszej, która pomoże ci nim pokierować, o ile masz taką w swoim otoczeniu. - Uśmiechnął się szczerze zadowolony, że nie musiał przekazywać złych informacji. Nie czekając długo złożył talię ponownie w całość, okadził i zaczął powtarzać cały proces. - Pozwól, że trochę rozszerzę to drugie pytanie... - Powiedział tajemniczo, nie wchodząc w szczegóły. Uznał, że to doskonała okoliczność, by zajrzeć w sprawę nieco głębiej, by mieć lepszy ogląd na sytuację i wyrzucić nie jedną czy dwie, a cztery karty. Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość i rada. Ten rozkład przyszedł mu do głowy niemal od razu, więc też czuł, że to intuicja podpowiada mu, żeby tak zrobić. - Jak Sanari ma uniknąć popełnienia tego błędu ponownie? Karty pokażcie. -
I tak jak pomyślał, tak zrobił. Tarocista wpadł w nagłe osłupienie, spoglądając na cztery karty tworzące krzyż. Z początku nie mówił nic. Znów wsparł twarz na dłoni, z przejęciem patrząc na Sanariego. Po kilku sekundach niezręcznego milczenia jednak wrócił oczami do kart.
- Widzę, że ktoś musiał cię bardzo zranić w przeszłości. - Mówił tonem spokojnym, bez typowego dla siebie nadmiaru emocji. Nie, żeby ich w tym momencie nie miał, po prostu chciał być profesjonalny. - Dawniej poświęcałeś innym ludziom ogrom uczuć, ale stało się coś, przez co zamknąłeś swoje serce, zwłaszcza dla nowopoznanych ludzi. Ktoś bardzo cię zranił... ale karty nie zdradzają tu konkretnej osoby ani powodu. To, co było z nią związane zabolało cię w tym wszystkim najmocniej, być może zniknęła albo odeszła. - Przełknął ślinę. - Chciałeś więcej tego nie doświadczać, co pośrednio przyczyniło się do tego, co zrobiłeś tej dziewczynie. To zamknięcie i negatywne wyparte uczucia zamknęły cię na uczucia innych i nie pozwoliły ci dostrzec dziecinności w twoim zachowaniu. Dziś jednak widzę, że ta sytuacja przypomniała ci, że świat nie jest jednoznaczny. Zrozumiałeś coś na temat swojej jasnej i ciemnej strony. Stoisz teraz na takim rozdrożu, które wymaga zespolenia, by wszystko się naprawiło. Choć nie wydaje się to łatwe, to jest to wyłącznie twoja decyzja, czy je naprawisz, czy sprawisz, że rozdzieli się na zawsze. Karta kochanków to piękna karta mój drogi. Świadczy o potencjale do stworzenia czegoś pięknego między wami. Oboje doskonale wiecie, czego chcecie i macie błogosławieństwo wszechświata by odnaleźć między wami tą równowagę. Jednak uważaj. Jeżeli harmonia którą zaczniecie tworzyć nie będzie miała dość solidnego fundamentu, by stać się niezachwianą, oboje zamkniecie swoje serca na siebie. - Pokręcił lekko głową w przypływie nagromadzonej energii, jednak czytał dalej. - Póki co macie optymistyczną wizję na przyszłość! Z pewnością czekają was miłe, pełne niewinnego światła i ciepła dni. Musisz pamiętać Sani o wdzięczności i szacunku za te chwile. Do licha, mów, co czujesz. Okazuj to, okazuj temu wdzięczność, bo niewypowiedziane szczęście nigdy nie zostanie dostrzeżone tak, jak te wypowiedziane. Słońce, które ci wypadło, choć daje możliwość by doświadczać wszystkiego co piękne, potrafi także oślepić. I na co masz uważać... - Zrobił krótką pauzę. Bardzo krótką. - Hmm. Wszechświat każe ci uważać na uzależnienia, ale raczej chodzi o uzależenienie od swoich starych schematów związanych z tym wewnętrznym zamknięciem i smutkiem. Każdy z nas czasem się uzależnia od uciekania od negatywnych uczuć, to normalne. Jednak jeżeli nie chcesz popełnić tego błędu ponownie... nigdy więcej nie ukrywaj swoich prawdziwych INTENCJI I UCZUĆ, bo to jest właśnie to sedno problemu, przez które tracisz swoje możliwości. - Odetchnął, znowu patrząc na Sanariego. Cieszył się z ponownej możliwości swobodnego wzięcia oddechu, ale patrzył na niego przyjaźnie, wyczekując reakcji. - Jeżeli masz jeszcze jakieś pytania, pytaj bez obaw. Na wszystko odpowiem. - Powiedział wstając i zostawiając oczyszczone karty na ziemi, by dać Sanariemu czas na ewentualne zastanowienie się. W sumie byli tu już naprawdę długo, być może to był czas by chociaż trochę się rozejrzeć. Kręcił latarką od niechcenia i wtedy dostrzegł wtedy coś dziwnego - jakaś kocia figurka z wrogimi ślepiami. Nie zważając na okoliczności postanowił się zbliżyć, by zrozumieć, o co tutaj chodzi zanim wyrzucą ich z pokoju. Podszedł bliżej, choć rzeczywiście z każdym krokiem dziwne znalezisko wywoływało w nim coraz większy niepokój. Uznał jednak, że to zwykłe stresowe halucynacje które zdarzał się miewać. Gdy był tuż obok zdawało się, że miał rację. Nic się nie stało, a odkrył jakiś notatnik ze zdjęciami. Próbował odczytać na głos to, co się tam znajdowało, ale jego głos stawał się tym bardziej zirytowany, im ciężej było odczytać kolejne niewyraźnie znaki. - Co to ma być, do licha? -

Rzut: sukces

@Yakushimaru Sanari


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Yakushimaru Sanari ubóstwia ten post.

Yakushimaru Sanari

Sob 2 Gru - 0:08
Po swoim wyznaniu przyglądał się badawczo twarzy Kō. Chociaż krytyka była jak najbardziej na miejscu, martwił się trochę, że zwyczajnie zrujnował im całe spotkanie - przymuszone czy nie, już znaleźli się w zasięgu swoich orbit. Nie chciałby, żeby po prostu stąd wyszli bez wymienienia ani słowa więcej. Zaczął się lekko denerwować; znów powiedział coś, zanim dobrze to przemyślał, prawda? To nie była nowość. Sani miał w zwyczaju albo rzucić coś zupełnie pozbawionego taktu, bo poświęcił temu za mało zastanowienia się, albo nic nie mówić, gdy więził się w okowach swojego umysłu, mieląc daną sprawę aż całkiem rozłoży ją na pojedyncze, maleńkie atomy.
 Dopiero, gdy usłyszał „zjebana sytuacja, skarbie”, słowa tak go zdziwiły, że parsknął śmiechem, podżegany swoimi nerwami. Zakrył szybko usta dłonią, ale nic z tego - dźwięk nadal się wydostał. - Achhh, nie śmieję się z tego, żeby było jasne. Naprawdę żałuję, że to zrobiłem... Po prostu trochę wyprowadziłeś mnie z uwagi, skarbie - wyjaśnił, wzdychając, ale nadal wydając z siebie cichy chichot. Musiał się wytłumaczyć. Jedyny plus z takiego wybuchu emocji był taki, że przypływ endorfin sprawił, że nieco się rozluźnił. Wyprostował ramiona… i drgnął, gdy poczuł niespodziewany dotyk na plecach. Kiedy Naiya stanął bliżej, dotarło również do niego, jak wysoki chłopak rzeczywiście jest. Pochwycił jego spojrzenie. Było coś w atmosferze, która zapadła, i ciemności panującej w pokoju, bo Sanari nie zdecydował się od razu uciec od dotyku i pokrzepiających słów, a zwyczajnie wysłuchał ich ze spokojem. Czuł się trochę nieswojo - po prostu nikt… nikt go nigdy raczej nie pocieszał; z większością problemów musiał radzić sobie sam, gdyż z pewnością na pomoc nie mógł liczyć od swojej matki, a tym bardziej ojca. Z rodzeństwem bywało różnie - na zmianę powiększająca się i zmniejszająca wyrwa między nimi nie sprzyjała specjalnie wielkiemu zaufaniu. Wkrótce odwrócił wzrok, nie będąc w stanie go utrzymać na dłużej.
 - Dobra - przytaknął na wydechu. Nie był wcale pewien, czy Ejiri odegrała się na nim wystarczająco. Nie wiedział, czy to nawet coś, czego by chciała - nie wyglądała mu na osobę, która chciałaby się koniecznie mścić, lecz, znowu, nie mógł mieć pewności. Nie znał jej na tyle dobrze, a czasem zbliżenie się do niej wydawało się niemożliwe, głównie z powodu własnej niespokojnej głowy i obaw, które mogły, ale wcale nie musiały być zgodne z rzeczywistością. Może faktycznie wszystko dało się naprawić, jeśli włoży w to odpowiednio dużo wysiłku.
 Bez słowa usiadł naprzeciwko Kō, czekając cierpliwie, gdy rzuci pierwszymi kartami. Prowadził snop światła na podłogę, gdzie miały wylądować, by chłopak nie musiał kombinować, jak tu wyhodować sobie trzecią rękę.
 - 21 lipca, 2016 - odparł krótko, przyglądając się mu z ciekawością. Poprzednie doświadczenie z wróżką wyglądało całkiem inaczej - pod względem jego nastawienia, ale, przede wszystkim, odbywało się przez internet, więc odczuwał zdecydowanie mniej, hm, podniosłości.
 Uniósł brwi, słysząc pozytywną odpowiedź. - To ciekawe, bo póki co wszystko zmierza w przeciwną stronę - wyznał, pocierając policzek w zamyśleniu. Na ten moment w zasadzie niewiele mu już zależało, żeby przejść dalej. Coraz częściej rozmyślał nad tym, że powinien po prostu zmienić kierunek, nawet jeśli jakimś cudem zda semestr. Dodatek o kobiecie, która miałaby mu to ułatwić, był również interesujący.
 Gdy ten rzucił kartami dla drugiego pytania, Sani myślał jeszcze o odpowiedzi na poprzednie. Kiedy jednak poczuł na sobie wzrok chłopaka, uniósł własne spojrzenie, a kiedy napotkał prezentujące się w oczach przejęcie, przeszedł go dreszcz.
 - Co? - rzucił, obronnie zaplatając ramiona na piersi. Cisza dłużyła się, a wraz z nią Sanari się denerwował. Usłyszawszy wreszcie pierwsze zdanie, drgnął, gdy w pierwszej sekundzie go zmroziło. Nie mógł przecież… wiedzieć. Zagryzł wargę. Takie zdanie mogłoby pasować do każdego, prawda? Każdy doświadczył w pewnym momencie swojego życia cierpienia i każdy miał inne postrzeganie jego intensywności. Nie ufając swojemu głosowi, postanowił na razie nie komentować. Słuchał dalej. W następnych słowach chowało się jeszcze więcej rzeczy, które brzmiały nieprzyjemnie wręcz blisko prawdy. Poczuł się w pewien sposób obnażony, choć niczego nawet nie potwierdził, ani nie zaprzeczył. Jego milczenie mogło być przecież interpretowane dwojako. Choć nie żałował, że spytał, tak odpowiedź zwyczajnie wprowadziła go w melancholię, której się nie spodziewał. Z pewnością dała mu do myślenia - sam dotarł do tego, że jakieś uczucia popchnęły go do tego, by dać się podejść znajomym do zakładu. Na pewno nie chciał, by odkryli, że oprócz niewielkiego doświadczenia z flirtowania z ludźmi, Sanari zwyczajnie nie pociągał sam fakt robienia tego. Rzadko kto mu się podobał. Rzadko był kimkolwiek zainteresowany w romantycznym czy seksualnym sensie - i widział tutaj różnicę, wyraźną, między sobą a nimi. Zdecydowanie nie był gotowy, by z kimś się tym dzielić - nie czuł się też na tyle pewnie wśród swojej grupy znajomych, do której jednak musiał świadomie nieco się dopasowywać, bo nie od początku tak było; nie z łatwością, jaką niektórzy mają. Przepowiednia jednak naprowadziła go jednak na inny trop, o którym nawet nie myślał, że może być powiązany - z jego przeszłością. Z tą… osobą.
 Zablokował dalszą drogę do tego segmentu w jego mózgu, szczelnie zablokowanego na kilka spustów. Nie teraz. Reszta informacji, jakie do niego dotarły, zdawały się być dość… pozytywne. A co najmniej niosły pewną nadzieję.
 - To naprawdę dużo informacji - wychrypiał po pewnym czasie. W trakcie zgiął nogi w kolanach i przytulił je do siebie, choć z początku nawet nie zauważył, że coś takiego robi. - Na razie… Na razie nie wiem, co z nimi zrobić - odparł szczerze. Nie sądził, że jest w stanie zadać więcej pytań. Zauważył, że chłopak wstał, ale Sani wciąż pozostawał na brudnej, niewygodnej podłodze. Spoglądał na kombinację kart z intensywnością, jakby miał zamiar wyryć ją sobie w pamięci.
 Dotarł do niego również szmer pytania, ale, prawdę mówiąc, nie miał do tego głowy. Oparł policzek na kolanie, zerkając na chłopaka z ukosa.
 - To wszystko ma taki sens, jak się tego słucha - rzekł cicho. Latarkę jakiś czas temu położył na podłodze, dlatego tylko słaba jej łuna oświetlała twarz Sanariego. - Trudno nawet potem stwierdzić, co jest zgodne z prawdą, bo łatwo dopasować znaczenie kart do… do rzeczywistości. Masz jakieś wskazówki? Jak traktować takie wróżby?
 Wiedział, że niedługo będzie musiał wstać, ale… nie teraz. Wziął wdech na uspokojenie. Nie spodziewał się, że tak go to poruszy.
 - Czy sobie też czasami wróżysz? - spytał, by trochę odciągnąć myśli od mętliku w swojej głowie.

Yakushimaru Sanari

Naiya Kō ubóstwia ten post.

Naiya Kō

Wto 5 Gru - 0:39
Spojrzał na Sanariego z ogromnym znakiem zapytania rysującym się nad głową, gdy ten na jego słowa się roześmiał. O dziwo, bez stresu i paranoicznych domysłów po prostu to przyjął z ciekawością, a to była jakaś nowość. Coś w tym człowieku sprawiało, że jak do tej pory nie angażował mózgu Kou do nadinterpretacji. Może to właśnie ta... hm, szczerość w pozornie nietaktowych, nieprzemyślanych wypowiedziach dodawała mu trochę otuchy? Szczerze, lubił ten typ zachowań i grę w otwarte karty. Chwilę poźniej w końcu wyjaśnił, co go tak rozbawiło i w wysoko osadzonej czuprynie ułożyła się myśl, że jednak jego oczekiwania się potwierdziły i również się zaśmiał, jakby z ulgą, która spadła na niego wraz z jego słowami. Sanari nie był egocentycznym skurwysynem. Po prostu nie był ani zły, ani dobry, ale nie próbował tego szczególnie ukrywać, by stworzyć w oczach innych przerysowaną wersję siebie. Przynajmniej tak to odebrał Kou i podświadomie mu tego zazdrościł, bo choć cenił tą cechę u innych ponad miarę, to sam wykształcił schemat przetrwania, w którym przy ludziach był nieco innym sobą. Schemat ten na tyle mocno wżarł się w jego osobowość, że ani myślał go zmieniać, bo na ironię nie czułby się wtedy... właśnie sobą. - Rozumiem, rozumiem. - Powiedział wachlując dłonią w powietrzu, delikatnie drugą dłonią próbując stłumić śmiech.

- Rzeczywistość bywa nieprzewidywalna, słońce. - Skomentował krótko i beznamiętnie, nie rozwijając tematu by utrzymać sie przy skupieniu na własnych myślach przy tasowaniu kart. Prawda. Nie wiedział nic o sytuacji chłopaka, stąd jego odczyt mógł albo stanowić jakiś zwrot akcji w życiu, albo delikatnie mijać się z ostatecznym wynikiem. Karta, którą wylosował, mówiła w prawdzie po krótce, że odniesie w tej dziedzinie łatwy sukces, przy pomocy opiekuńczej kobiety. Nie wyrzucił więcej kart na to pytanie, więc nie mógł być pewien, czy tym sukcesem nie miała byc tak naprawdę zmiana kierunku jako poprawa swojego życia, choć nic mu tego nie sugerowało ani też nie miał wobec tego żadnego przeczucia.

Koniec lipca. Jaki to był znak...? Panna? Nie, nie. We wścibskiej głowie Kou zaczepiła się ta, dla większości ludzi nic nieznacząca myśl, gdy tasował karty. Koniec lipca, nie sierpnia. No przecież, lew. Nomen omen jeden z lepszych znaków słonecznych w opinii zabobonnego wielkoluda, choć w przypadku mężczyzn urodzonych pod tym znakiem sprawa ta nie była dlań do końca oczywista. Wierzył w astrologię, choć nie ortodoksyjnie, to zawsze był ostrożny w ich towarzystwie głównie z jednego, naiwnie głupiego powodu - jego własny ojciec był słonecznym lwem, choć możnaby rzec, że w jego wypadku, było to najciemniejsze słońce z możliwych. Wprawdzie wiedział, że słońce to jednak relatywnie mało wierzytelny wyznacznik, mimo, że w kulturze popularnej przyjął się najmocniej. Nie miał w głowie kalkulatora co do całokształtu kosmogramu Sanariego, jednak z grubsza zarysował mu się możliwy wzór problemu, który go dotykał. W prawdzie jego własny jowisz znajdował się wlaśnie w lwie, a podobne problemy z bezmyślnym, nieco samolubnym zachowaniem dotykały niemal każdego człowieka spod żywiołu ognia, choć mało kto tak dobrze ich rozumiał, że to wcale nie łączy się z brakiem serca. Po prostu... tacy byli. Działanie było szybsze od myśli. Przeprosiny przychodziły spóźnione, a refleksja niemal zawsze łamała kruche poczucie stabilności, gdy po czasie okazało się, kto był tak naprawdę winien. Wiele lwów miało w szczególności tendencje do trudności na tym polu. Inne zaś, jeśli wsparte były silną osobowością i dobrym sercem, były najbardziej honorowymi istotami, jakie po tej ziemi chodziły.
Szybko stracił zainteresowanie znalezionym obiektem, gdy porozumiewawczo spojrzał na Sanariego. Oczekiwał z początku, że ten po prostu wstanie i jakby nigdy nic przejdzie do codzienności, co okazało się jednym z tych bezrefleksyjnych, niezbyt odpowiednich w tym momencie działań Kou. Atmosfera nagle zdawała się nieco spowolnić, tak jak częstotliwość dziwnych odgłosów w pomieszczeniu. Nagle jednak stało mu się na powrót zupełnie obojętne, czy kogokolwiek interesuje, dlaczego przebywają tutaj tak dlugo. Zmierzył ukrytym pośród mroku wzrokiem mizernie oświetloną twarz blondyna, pozostawionego w skuleniu obok rzędu kart. Widok ten sprawił, że kłujące uczucie, niby kulka, przedostało się prosto z serca do gardła Kou, tworząc w nim niewielki, ale znaczący, zacisk. Smutny, melancholijny obrazek zagubienia doprawdy złapał go za serce, pomimo tego, że ten chłopak był dla niego prywatnie niemal zupełnie obcy - rozumiał. Nie dlatego, że nie pierwszy raz uderzył w czyjeś uczucia, odczytując z kart coś, czego prawdopodobnie nie było przyjemnie sobie przypominać. Po prostu rozumiał aż zanadto to nieznośne poczucie rozbicia, towarzyszące zwykle zderzeniu z czymś, co siedziało głębiej, niż człowiek mógłby sam się po sobie spodziewać.
- Trafiłem w czuły punkt? - Zapytał, czy może bardziej stwierdził delikatnym głosem w swym rozczuleniu, jakby bał się stłuc jeszcze bardziej już raz upuszczoną na ziemię porcelanę, podchodząc ponownie do Sanariego. Nie spodziewał się odpowiedzi, po prostu chciał okazać wyrozumiałość, subtelnie przenosząc winę z całej tej sytuacji na siebie. Usiadł ponownie na swoim poprzednim miejscu, już nie narzekając na brudną podłogę. Nie to było teraz ważne. Z płuc wypadło mu jedno słabe, ciche westchnięcie, którego wręcz zanadto potrzebował, by uwolnić z więzów emocji zaciśnięte gardło. Nie rozumiał sam, co miał w sobie konkretnie Sanari, że wyzwalał w nim tą troskę - nie, żeby w przypadku Kou było to coś rzadkiego. Zawsze w ostatecznym rozrachunku bardziej dbał o innych, niż o siebie. Ale był też atencyjny, wywyższający się, niejednokrotnie egocentryczny. Za to Yakushimaru miał w tej chwili coś, co sprawiało, że mógł poczuć z nim jakąś nić porozumienia, a wręcz poczuł się za jego uczucia w jakiś sposób odpowiedzialny.
Również złączył ze sobą nogi, wspierając na nich luźno skrzyżowane ręce. Rozproszone światło, odbite gdzieś w przestrzeni, pozwalało częściowo ujrzeć Sanariemu jego nieskrywanie zatroskany wzrok. - Spokojnie. Wszystko ci się poukłada, daj sobie czas. -
Kou nie wiedział do końca, jakiej odpowiedzi oczekuje w sprawie traktowania wróżb. Nie chciał jednak zamęczać go dalszymi pytaniami i postanowił spróbować odpowiedzieć mu po swojemu, by być może w jakiś sposób dać mu to bezpieczne poczucie, że w otoczeniu znajduje się ktoś, kto może podzielić się swoim spokojem i pewnością siebie. Nie na kazdego działała taka praktyka dobrze, jednak czuł, że musi zaryzykować. - To prawda, że klasyczne karty Tarota są pod wieloma względami świetnie przemyślane. Jednak każda jedna, a jest ich aż 78, ma swoje własne znaczenie. - Mówił to sięgając długą ręką w kierunku pozostawionych na ziemii kart z rozkładu, sciągając je w plik i wydmuchując z nich kurz, by dołączyć je do pozostałych. - Dzielą się na wielkie i małe arkana. Wielkie mówią o wędrówce głupca - który moim zdaniem, jest analogią każdego człowieka, który napotyka na drodze źycia różne trudności i wyciąga z nich wnioski. Arkana małe mają swoje, inne znaczenia. A z resztą, mniejsza z tym. W każdym razie, karty to tylko narzędzie, które musi zostać odpowiednio użyte. Same w sobie są tylko plikiem podpisanych obrazków, którym ktoś nadał znaczenie i to w tym leży cała ich magia. Kiedy stawiam tarota, to moja intuicja mówi mi, co powiedzieć. Każdy tarocista ten sam rozkład mógłby odczytać inaczej. To indywidualna sprawa, w co wierzysz, jednak zastanowienie się nad kartami względem swojej sytuacji bardzo często pomaga dotrzeć do czegoś, z czego nie zdajemy sobie sprawy. A jeżeli mam być szczery... próbowałem róźnych rzeczy i jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, żebym wyciągając losowe karty bez przemyśleń i tasowania dostał spójną, zgodną z prawdą odpowiedź. Nie jest łatwo czytać. Jedna karta potrafi mieć kilka znaczeń i muszę bardzo mocno słuchać swojej intuicji, by trafić w fakty, o których wcześniej nic nie wiedziałem. - Powiedziawszy to wziął karty w dłonie, jednak kontynuował, wymachując nimi przy gestykulacji. - Ale. Karty to nie wyrocznia. Los nie jest z góry przesądzony jak w Królu Edypie. Jak już mówiłem, to tylko narzędzie, odczytujące najbardziej prawdopodobną wersję rzeczywistości na tą chwilę, ale człowiek zawsze ma wolną wolę. Jeżeli uparłbyś się, aby zrobić wszystko zupełnie inaczej, niż wyszło w tarocie, najprawdopodobniej odczyt nie będzie aktualny. Twoja przyszłość jednak rysuje się pozytywnie, dlatego najlepiej po prostu daj sobie czas na przemyślenia, mając te rady na uwadze, a wszystko powinno samoistnie się ułożyć. - Nagle bez zapowiedzi zaczął przekładać karty palcami, wyraźnie czegoś szukając. Wtedy wysunął jedną z nich, dokładnie tą, która w rozkładzie mówiła o jego przyszłości. Wyciągnął rękę, pokazując ją wprost twarzy towarzysza. - No błagam, słońce! W przyszłości! Widzisz tą kartę? Samo słońce z wielkich arkan mówi o twojej przyszłości! Masz pojęcie, jak wiele potencjału w sobie kryje? Jak dobry to znak? - Nagle znowu nabrał energii, próbując go jakoś pocieszyć, choć nie był pewien, czy ta próba była jakkolwiek udolna. Bacznie go obserwował, ale nie pomagała mu w tym wszechobecna ciemność.
Ostatnie pytanie trochę go zdziwiło, a raczej zdziwił go sam fakt, że Sanariego jakkolwiek to interesuje. Szybka analiza w głowie doprowadziła go do słusznej konkluzji, że powód jest inny niż zwykła ciekawość. I postanowił wejść bez sprzeciwu w tą narrację, jednak... nie do końca mu to wyszło. Speszył się nieco, drapiąc się po policzku. - Hah, no... zdarza się. - Odwrócił wzrok. - Ale nie powinno się tak robić. - Przyznał z niechętną, cichą szczerością. - Wiesz... łatwo się w tym zatracić. To jak z wahadełkiem, jeżeli każesz mu wskazać obiekt na wprost, wskaże obiekt na wprost. Podobnie jest z kartami, gdy czytasz sobie sam, ale ich kierunek wskazują emocje. Jeżeli zakładasz z góry, co będzie, to karty to wyłapią i wynik będzie przekłamany. Wiesz kotek, ciężko mi tak czasem... nie zakładać. - Ale jestem chyba zbyt samotny i przerażony życiem, by tego nie robić. Prawda, Kou?
Lekko odchrząknął, zamykając oczy na moment. - Oh god. Zapaliłbym. Też palisz? - Zapytał z udawanym uśmiechem, ni stąd ni z owąd odwracając uwagę od tego wszystkiego. Przeciągnał ramiona patrząc na Sanariego z nadzieją, że dostanie odpowiedź twierdzącą i kiedy już stąd wyjdą, nęcący dym rozwieje trochę tą gęstą aurę.

@Yakushimaru Sanari


Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite

Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Naiya Kō

Seiwa-Genji Enma, Ejiri Carei and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.

Yakushimaru Sanari

Wto 12 Gru - 21:22
 Rzeczywistość zdecydowanie była nieprzewidywalna - z tym mógł się zgodzić w stu procentach. Sanari miał wrażenie, że w swoim krótkim dorosłym życiu ciągle spotyka się z czymś, czego wcale się nie spodziewał. Zresztą wcześniej też ciężko było nabrać komfortu związanego z rutyną - w ubogim gospodarstwie domowym zawsze były zmartwienia. Będzie za co dzisiaj kupić składniki na obiad? Czy w zimie będzie ogrzewanie? Czy ta awaria prądu naprawdę jest awarią czy go odcięli, bo rachunki nie zostały zapłacone? Jak jeszcze rodzice Sanariego mogli być w stanie przewidzieć dane zdarzenia, tak z perspektywy dziecka wszystkie te sprawy były abstrakcyjne, dziwne, niezrozumiałe. Nagłe. Szczególnie że nie spieszyło się jego opiekunom do wyjaśniania - w końcu „i tak by nie zrozumiał, nie ma co się fatygować” - i nie pozostawało mu nic innego jak domyślanie się.
 Myśli krążyły mu po głowie w niezbyt zorganizowanym pędzie. Odejście na chwilę Kou było rzeczą dobrą i złą jednocześnie; pozytywną, bo mógł pierwsze zderzenie ze swoimi emocjami przeżyć na osobności, bez widowni; negatywną zaś, bo Sanari w gruncie rzeczy wolał mieć towarzystwo - wolał, by ktoś go pocieszył i by mógł temu komuś powiedzieć, jak się czuje, i czasem wręcz bał się, że zostanie sam. Niestety przez to, że czasem najpierw mówił, a potem dopiero myślał, samotność nieraz była jedynym możliwym rezultatem.
 Wodził spojrzeniem, przed którym widział jedynie rozmazane plamy ciemności i okazjonalnych kolorów, to tu, to tam, nie za bardzo rejestrując nic więcej poza głosem w swojej głowie. Dopiero gdy Naiya podszedł wyjątkowo blisko, Sani uniósł na niego dwukolorowe oczy zasłonięte czerwonymi soczewkami, zamrugał, odganiając rozmyty film, i zaśmiał się trochę ponuro.
 - Tak można by to określić - odparł. Otwierał już usta, by powiedzieć więcej, ale czy to był naprawdę dobry moment na zwierzenia? Tak naprawdę nie znali się za dobrze; w zasadzie to dopiero co się poznali. Z pewnością chłopak nie chciał słuchać historii jego życia na samym jebanym starcie, prawda? Zresztą, naprawdę nie czuł się na siłach, by powiedzieć więcej akurat o osobie, która tak go skrzywdziła; nie, jeśli chciał spędzić ten wieczór w dobrym nastroju. W gruncie rzeczy wierzył też, że jeśli kiedyś Kō ma o tym usłyszeć, tak się faktycznie stanie - niekoniecznie teraz. Pokręcił zatem energicznie głową, by fizycznie rozgonić natarczywie powracające do niego kwestie. - Nie spodziewałem się usłyszeć niczego powiązanego z przeszłością. W zasadzie byłem pewien, że taka wróżba może jedynie powiedzieć coś o tym, co może się zdarzyć, nic poza tym. Dziwi mnie, jak dużo… detali… byłeś w stanie powiedzieć zaledwie z kilku kart. - Obserwował, jak ten z powrotem siada na okropnej podłodze. Może powinni po prostu stąd sobie pójść i usiąść jak ludzie na jakiejś ławce? Z drugiej jednak strony… Tak ciężko było się w tej chwili podnieść. - To było… ciekawe przeżycie. Zdecydowanie.
 Rozprostował wreszcie nogi, niwelując w końcu obraz zwiniętej krewetki, który przed chwilą przedstawiał. Pewnie przez te wszystkie zmiany pozycji będzie cały zakurzony - ale serio, jebać to już. Za niedługo pewnie i tak ich stąd wyrzucą, bo zajmowało im to zdecydowanie za długo. Ale tak, to też jebać. Gdy już wydawało mu się, że doskonale pamięta poprzednie ułożenie kart, chłopak ostatecznie zebrał je z podłogi.
 Wydał krótkie och na liczbę, jaką usłyszał. Aż tyle?! - Spodziewałem się dwudziestu kart, może góra czterdziestu, ale aż siedemdziesiąt osiem? Wow - wtrącił na początku, ale w następnej kolejności słuchał już z zaciekawieniem.
 - Myślę, że to właśnie kwestia tego, że stawia się na intuicję właściwie obcej osoby, która niewiele o mnie wie, sprawiała, że nie traktowałem tego zbyt poważnie - rzekł i odchylił się nieco do tyłu, podpierając na zgiętych rękach. - Chociaż też nie wiem, czy nadal traktuję? - Uniósł brwi na swoje własne słowa i zaśmiał się znowu z własnej niezręczności. - O rany, przepraszam, jeśli to zabrzmiało chamsko. W każdym razie spojrzenie na to od strony zaplecza trochę odejmuje temu, nie wiem… magii? Niesamowitości? Pierdolę głupoty? - Wyszczerzył się. Czuł, że wreszcie stres opuszcza jego spięte miejsce, wraz z szczegółowymi wypowiedziami mówionymi spokojnym, czystym głosem zielonowłosego chłopaka. - Jak tak, to powiedz mi, żebym się zamknął, okej? Ale czy właśnie samo dowiedzenie się o swojej rzekomej przyszłości wszystkiego nie zmienia? W końcu ktoś może powiedzieć sobie: „okej, to teraz będę robić wszystko, żeby się powiodło” albo, dokładnie tak jak mówisz - zaprzeć się, że musi postępować tak, żeby za wszelką cenę tarocista się mylił. - Zagryzł na chwilę wargę. - Może gdyby zadającemu pytanie pokazywało się wyniki dopiero po czasie… To dopiero byłoby imponujące, gdyby wróżby się spełniły. W każdym razie… na pewno mogę przyznać, że wynik daje do myślenia. Nawet jeśli to przypadek, połączenie powodu zaistnienia sytuacji z moją koleżanką, z osobą, która skrzywdziła mnie w przyszłości… Ciekawe.
 Uśmiechnął się promiennie na pokazaną mu praktycznie przed samym nosem kartę. Delikatnie wziął ją od chłopaka, po czym zaczął się nią nonszalancko wachlować. Spróbował przyjąć pozę podobną do tych, jakie prezentował Naiya. - No raczej, kotek, moje drugie imię to potencjał - powiedział, imitując głos i manierę chłopaka, rzecz jasna nie wyśmiewając się z niego, a po prostu robiąc z siebie klauna. Oddał mu po chwili kartę z błyskiem wesołości w oku. Wziął sobie jednak do serca te słowa - przemyśli sprawę, na poważnie.
 - Chyba rozumiem - odparł. - Skoro bazuje się na intuicji, to emocje mogą trochę namieszać. - Nie kontynuował jednak za bardzo, widząc, że tym razem to on mógł trafić w czuły punkt. Chcąc odwdzięczyć się wyrozumiałością, kiwnął głową.
 - Normalnie nie, ale raz mi nie zaszkodzi - rzucił lekko i zaczął się podnosić z podłogi. Tak jak się spodziewał - wzniecając w powietrze chmurę kurzu.

Yakushimaru Sanari

Warui Shin'ya, Ejiri Carei and Naiya Kō szaleją za tym postem.

Sponsored content
maj 2038 roku