Strona 2 z 2 • 1, 2
First topic message reminder :
Musiał przyznać, że nie do końca tak wyobrażał sobie swoje pierwsze doświadczenie w domu strachów w rezydencji Aikiryu. Przede wszystkim nie spodziewał się trafić do żadnego pokoju sam na sam z Naiyą, a co dopiero do takiego, z którego wspólnie musieli się wydostać, współpracując przy tym. Po co też umawiać się, na przykład, do kawiarni, na spacer, na film… gdziekolwiek, aby lepiej kogoś poznać, skoro możecie zostać wspólnie wepchnięci do ciasnego pomieszczenia, w którym całe otoczenie spiskuje, żeby was zabić? Wyborne miejsce na zdobywanie nowych przyjaźni przecież. Najwidoczniej najlepsze.
Okej, okej, „zabić” to trochę za duże słowo na to, co się tam działo… ale to nic nie zmieniało. Dalej był nieco rozedrgany; niektóre z efektów wydawały się na tyle rzeczywiste, by — w chwili zapomnienia i po wczuciu się w klimat gry — wywołały falę ciarek na plecach i przyspieszone bicie serca. Choć przeważnie nie lubił stanu, w którym odczuwał strach, taki prawdziwy, paraliżujący, tak umiał zrozumieć, czemu ludziom podobała się tego typu rozrywka, gdzie przerażenie mogło być w pewien sposób kontrolowane. Przede wszystkim też nie było rzeczywiste; w głębi siebie każdy wiedział, że to, co spotyka go w środku takiego strasznego pokoju, jest jedynie fikcją. Myśl ta stanowiła znaczące pocieszenie i działała jak balsam na zszargane nerwy.
Po chwili odpoczynku już brał się za szukanie Carei, lecz wśród mijanych twarzy rozpoznał… swojego brata. A raczej mignęła mu wyjątkowo znajoma sylwetka, przypadkowo o tym samym wzroście, postawie i głosie, który wkrótce usłyszał, bo samą twarz miał na tyle wymalowaną, że wcale nie tak łatwo było go rozróżnić w przyciemnionym pomieszczeniu. Ciekawe było również to, że nie stał sam, gdyż towarzyszyła mu… Raikatsuji?
Zdecydowanie poczuł ukłucie zawodu, jakie nastąpiło po przyswojeniu tej informacji. Choć minęło już parę lat, od kiedy dystans między Sanarim a Seiyą tylko się powiększał, nadal świadomość, że tak niewiele wiedział o jego życiu, wyjątkowo bolała. Można by rzec, że brat był jego pierwszym dobrym przyjacielem i też pierwszym takim, z którym ta przyjaźń się w większości rozpadła. Mimo że już domyślnie nie oczekiwał wieści od niego — a już z pewnością nie przekazanych dobrowolnie — dalej w pewnym sensie łudził się, że tym razem będzie inaczej; tym razem ten strzęp informacji nie będzie dla Saniego kompletną niespodzianką.
Tym razem wciąż była to niespodzianka, niestety. Od razu zainteresował się naturą ich znajomości z Shiimaurą. Chociaż Sanari nie znał jej bardzo dobrze, nie sposób było o niej nie słyszeć. Geniuszka na swoim kierunku. Bardzo uzdolniona inżyniersko i to w taki sposób, jakim blondyn sam był zainteresowany. Nieraz wręcz z utęsknieniem myślał o tym — gdy już odważył się pozwolić sobie na takie dywagacje — czy lepiej radziłby sobie na tego typu studiach. Zważywszy na to, jak beznadziejnie szło mu na obecnych, trudno było sobie wyobrazić, że gdzieś okazałoby się jeszcze gorzej.
Choć dźgnięty szpilką zdołowania, w porę zdołał jeszcze wymknąć się ze szponów całkowitego zniechęcenia do dalszej zabawy. Podszedł do nich, zanim paranoiczny umysł kazał mu stamtąd spierdalać, po czym trącił umiarkowanie mocno Seiyę swoim ramieniem w jego tak, ale zdecydowanie na tyle, by ten stracił częściowo równowagę.
— A kogo my tu mamy? — rzucił, szczerząc się. — Spodziewałem się tu ciebie spotkać, Seiya, ale w takim towarzystwie? Raikatsuji nie nudzi się czasem z kimś takim?
Zaśmiał się krótko, ale złapał się też na tym, że dziewczyna mogła nie mieć pojęcia, kim był.
— Ooch, przepraszam, osobiście chyba się nie znamy. Jestem Sanari. Yakushimaru. — Po szybkim przedstawieniu, zwrócił się z powrotem do swojego brata.
— Może dasz jej trochę odpocząć od siebie i pójdziemy do któregoś pokoju, hmmm? — spytał, głową wskazując oczywiście pomieszczenia domu strachów.
31.10.2037 r.
Musiał przyznać, że nie do końca tak wyobrażał sobie swoje pierwsze doświadczenie w domu strachów w rezydencji Aikiryu. Przede wszystkim nie spodziewał się trafić do żadnego pokoju sam na sam z Naiyą, a co dopiero do takiego, z którego wspólnie musieli się wydostać, współpracując przy tym. Po co też umawiać się, na przykład, do kawiarni, na spacer, na film… gdziekolwiek, aby lepiej kogoś poznać, skoro możecie zostać wspólnie wepchnięci do ciasnego pomieszczenia, w którym całe otoczenie spiskuje, żeby was zabić? Wyborne miejsce na zdobywanie nowych przyjaźni przecież. Najwidoczniej najlepsze.
Okej, okej, „zabić” to trochę za duże słowo na to, co się tam działo… ale to nic nie zmieniało. Dalej był nieco rozedrgany; niektóre z efektów wydawały się na tyle rzeczywiste, by — w chwili zapomnienia i po wczuciu się w klimat gry — wywołały falę ciarek na plecach i przyspieszone bicie serca. Choć przeważnie nie lubił stanu, w którym odczuwał strach, taki prawdziwy, paraliżujący, tak umiał zrozumieć, czemu ludziom podobała się tego typu rozrywka, gdzie przerażenie mogło być w pewien sposób kontrolowane. Przede wszystkim też nie było rzeczywiste; w głębi siebie każdy wiedział, że to, co spotyka go w środku takiego strasznego pokoju, jest jedynie fikcją. Myśl ta stanowiła znaczące pocieszenie i działała jak balsam na zszargane nerwy.
Po chwili odpoczynku już brał się za szukanie Carei, lecz wśród mijanych twarzy rozpoznał… swojego brata. A raczej mignęła mu wyjątkowo znajoma sylwetka, przypadkowo o tym samym wzroście, postawie i głosie, który wkrótce usłyszał, bo samą twarz miał na tyle wymalowaną, że wcale nie tak łatwo było go rozróżnić w przyciemnionym pomieszczeniu. Ciekawe było również to, że nie stał sam, gdyż towarzyszyła mu… Raikatsuji?
Zdecydowanie poczuł ukłucie zawodu, jakie nastąpiło po przyswojeniu tej informacji. Choć minęło już parę lat, od kiedy dystans między Sanarim a Seiyą tylko się powiększał, nadal świadomość, że tak niewiele wiedział o jego życiu, wyjątkowo bolała. Można by rzec, że brat był jego pierwszym dobrym przyjacielem i też pierwszym takim, z którym ta przyjaźń się w większości rozpadła. Mimo że już domyślnie nie oczekiwał wieści od niego — a już z pewnością nie przekazanych dobrowolnie — dalej w pewnym sensie łudził się, że tym razem będzie inaczej; tym razem ten strzęp informacji nie będzie dla Saniego kompletną niespodzianką.
Tym razem wciąż była to niespodzianka, niestety. Od razu zainteresował się naturą ich znajomości z Shiimaurą. Chociaż Sanari nie znał jej bardzo dobrze, nie sposób było o niej nie słyszeć. Geniuszka na swoim kierunku. Bardzo uzdolniona inżyniersko i to w taki sposób, jakim blondyn sam był zainteresowany. Nieraz wręcz z utęsknieniem myślał o tym — gdy już odważył się pozwolić sobie na takie dywagacje — czy lepiej radziłby sobie na tego typu studiach. Zważywszy na to, jak beznadziejnie szło mu na obecnych, trudno było sobie wyobrazić, że gdzieś okazałoby się jeszcze gorzej.
Choć dźgnięty szpilką zdołowania, w porę zdołał jeszcze wymknąć się ze szponów całkowitego zniechęcenia do dalszej zabawy. Podszedł do nich, zanim paranoiczny umysł kazał mu stamtąd spierdalać, po czym trącił umiarkowanie mocno Seiyę swoim ramieniem w jego tak, ale zdecydowanie na tyle, by ten stracił częściowo równowagę.
— A kogo my tu mamy? — rzucił, szczerząc się. — Spodziewałem się tu ciebie spotkać, Seiya, ale w takim towarzystwie? Raikatsuji nie nudzi się czasem z kimś takim?
Zaśmiał się krótko, ale złapał się też na tym, że dziewczyna mogła nie mieć pojęcia, kim był.
— Ooch, przepraszam, osobiście chyba się nie znamy. Jestem Sanari. Yakushimaru. — Po szybkim przedstawieniu, zwrócił się z powrotem do swojego brata.
— Może dasz jej trochę odpocząć od siebie i pójdziemy do któregoś pokoju, hmmm? — spytał, głową wskazując oczywiście pomieszczenia domu strachów.
Raikatsuji Shiimaura and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
Stłamsił irytację, która narastała w nim w rekordowym tempie. Obiecał sobie, że będzie zachowywał się dzisiaj przyzwoicie. …a przynajmniej stosunkowo przyzwoicie. Z pewnością bez większych dram i sprzeczek. Sam chciał spotkać się niedługo z Carei, a przecież na pewno naładowany agresją nie zrobiłby dobrego wrażenia - a w jej przypadku musiała mieć już wyjątkowo niskie oczekiwania co do Sanariego. Wziął głęboki wdech, rozluźnił ściśnięte pięści i dopiero wtedy zabrał się za mówienie.
- Oczywiście - odparł. - Nie dajesz zapomnieć, że nie chcesz tu ze mną być. Czaję. Przecież i tak tylko żartowałem. - Choć nie chciał, nie był w stanie powstrzymać wkradającego się do tonu głosu zawodu i smutku - po prostu. Mimo że było lepiej u niego z panowaniem nad swoimi emocjami niż gdy był dzieckiem, lecz wciąż nie potrafił być stoicki jak zimna granitowa skała.
No nic. Postanowił odwrócić swoją uwagę od przykrych rzeczy. Zawsze mógł po prostu docenić fakt, że znaleźli się tu we dwójkę i tym się zadowolić. Nie było potrzeby roztrząsać sytuacji bardziej, jeśli w tym momencie i tak nie było opcji jej poprawić. Na pewno nie tu, nie w tym czasie; w gruncie rzeczy także uważał, że Sei nie powinien na długo zostawiać swojej… przyjaciółki? dziewczyny? - aż strach było pytać o to chłopaka - skoro to od Seiyi dostała zaproszenie i zgodziła się przyjść. Nawet jeśli nie sprzyjało to jego planom.
Przez chwilę przyglądał się pentagramowi i miejscu na jego ramieniu, w którym wciąż brakowało kartki. Wcześniej kątem oka dostrzegł, jak Sei sprawdzał sam telefon komórkowy leżący w środku, więc nawet już po niego nie sięgał. Skoro nie mógł znaleźć nic na ziemi, to może byłoby coś w górze, ze zwisających słuchawek? Może nawet jeszcze w pierwszym pomieszczeniu?
Jednak nie zdążył wcielić swoich rozważań w życie. Choć na pierwszy odgłos nabrał uważności, tak nic nie mogło przygotować go na przerażający wrzask, który rozbrzmiał wręcz bólem w jego czaszce. W sekundzie zjeżył się cały, szczególnie że coś ciepłego omiotło jego kark, i tym razem wydarł się Sanari, obracając się gwałtownie, jakby robił koślawy piruet. Choć jego natychmiastową reakcją nie było wpierdolenie komuś na miejscu, jak to było w przypadku Seiyi, Sanari również był z tych, co raczej walczą, a nie uciekają - odepchnął więc rękoma coś - lub kogoś - co go tak przestraszyło.
Niestety dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że jest to manekin. Co więcej, manekin zawieszony był na sznurku i to w dodatku niewiele ważył, a co za tym szło - popchnięty z taką siłą w mig wrócił do Saniego. Jego wygląd wisielca dobrze został odwzorowany - sina skóra i przekrwione oczy ponownie wywołały ciarki na ciele chłopaka, szczególnie że lalka zbliżała się do niego w szybkim tempie. Na szczęście pierwszy szok już minął. Serce nadal biło mu jak szalone, zupełnie jakby przebiegł właśnie maraton, ale tym razem już nie miał odruchu odrzucenia napastnika jak najdalej to możliwe. W końcu złapał kukłę, by się durnie nie bujała, ale nadal trzymał ją na odległość ramion.
- Ja jebię - powiedział z uczuciem, biorąc uspokajający wdech. - Co to, kurwa, ma być? Miało mi rozwalić łeb?
Nawet nie chciał odwracać się do Seiyi. W czasie gdy się uspokajał, zacząć uświadamiać sobie, że brat dostał idealną zemstę, prawda? Odkrył też, że ostatecznie jego samego też to bawiło, więc po chwili ukrył głowę w wyciągniętych ramionach i praktycznie zachichotał.
- Oczywiście - odparł. - Nie dajesz zapomnieć, że nie chcesz tu ze mną być. Czaję. Przecież i tak tylko żartowałem. - Choć nie chciał, nie był w stanie powstrzymać wkradającego się do tonu głosu zawodu i smutku - po prostu. Mimo że było lepiej u niego z panowaniem nad swoimi emocjami niż gdy był dzieckiem, lecz wciąż nie potrafił być stoicki jak zimna granitowa skała.
No nic. Postanowił odwrócić swoją uwagę od przykrych rzeczy. Zawsze mógł po prostu docenić fakt, że znaleźli się tu we dwójkę i tym się zadowolić. Nie było potrzeby roztrząsać sytuacji bardziej, jeśli w tym momencie i tak nie było opcji jej poprawić. Na pewno nie tu, nie w tym czasie; w gruncie rzeczy także uważał, że Sei nie powinien na długo zostawiać swojej… przyjaciółki? dziewczyny? - aż strach było pytać o to chłopaka - skoro to od Seiyi dostała zaproszenie i zgodziła się przyjść. Nawet jeśli nie sprzyjało to jego planom.
Przez chwilę przyglądał się pentagramowi i miejscu na jego ramieniu, w którym wciąż brakowało kartki. Wcześniej kątem oka dostrzegł, jak Sei sprawdzał sam telefon komórkowy leżący w środku, więc nawet już po niego nie sięgał. Skoro nie mógł znaleźć nic na ziemi, to może byłoby coś w górze, ze zwisających słuchawek? Może nawet jeszcze w pierwszym pomieszczeniu?
Jednak nie zdążył wcielić swoich rozważań w życie. Choć na pierwszy odgłos nabrał uważności, tak nic nie mogło przygotować go na przerażający wrzask, który rozbrzmiał wręcz bólem w jego czaszce. W sekundzie zjeżył się cały, szczególnie że coś ciepłego omiotło jego kark, i tym razem wydarł się Sanari, obracając się gwałtownie, jakby robił koślawy piruet. Choć jego natychmiastową reakcją nie było wpierdolenie komuś na miejscu, jak to było w przypadku Seiyi, Sanari również był z tych, co raczej walczą, a nie uciekają - odepchnął więc rękoma coś - lub kogoś - co go tak przestraszyło.
Niestety dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że jest to manekin. Co więcej, manekin zawieszony był na sznurku i to w dodatku niewiele ważył, a co za tym szło - popchnięty z taką siłą w mig wrócił do Saniego. Jego wygląd wisielca dobrze został odwzorowany - sina skóra i przekrwione oczy ponownie wywołały ciarki na ciele chłopaka, szczególnie że lalka zbliżała się do niego w szybkim tempie. Na szczęście pierwszy szok już minął. Serce nadal biło mu jak szalone, zupełnie jakby przebiegł właśnie maraton, ale tym razem już nie miał odruchu odrzucenia napastnika jak najdalej to możliwe. W końcu złapał kukłę, by się durnie nie bujała, ale nadal trzymał ją na odległość ramion.
- Ja jebię - powiedział z uczuciem, biorąc uspokajający wdech. - Co to, kurwa, ma być? Miało mi rozwalić łeb?
Nawet nie chciał odwracać się do Seiyi. W czasie gdy się uspokajał, zacząć uświadamiać sobie, że brat dostał idealną zemstę, prawda? Odkrył też, że ostatecznie jego samego też to bawiło, więc po chwili ukrył głowę w wyciągniętych ramionach i praktycznie zachichotał.
rzut na siłę woli - przegrana (26) ; @Yakushimaru Seiya
Yakushimaru Seiya ubóstwia ten post.
W odpowiedzi na słowa Sanariego prychnął sucho pod nosem. Dźwięk ten był ledwo słyszalny, ale mimo wszystko dało się w nim wyczuć irytację, która najwyraźniej była zaraźliwa albo była jedyną odpowiedzią na szantaż emocjonalny. Zdolność komunikacji pomiędzy członkami rodziny Yakushimaru jak zwykle plasowała się na bardzo wysokim poziomie. Seiyi bynajmniej nie wydawało się, że dawał bratu do zrozumienia, że nie chce kontynuować tego spotkania, nawet jeśli nie było mu w pełni na rękę – uważał, że tylko przypomniał o tym, że ktoś na niego czeka. Teraz jednak, gdy perspektywa oczekiwania przyszła mu na myśl, nie był już do końca pewien, czy Shiimaura rzeczywiście czuła się źle bez jego towarzystwa. Gdyby się nad tym zastanowić, pojawiła się tu z entuzjazmem równym temu, z którym on sam siedział właśnie w zaciemnionym pokoju z jasnowłosym.
Ciężko było jednak nie przyznać, że mimo wcześniejszych uprzedzeń, nie było tak źle, jak sobie to wcześniej wyobrażał. Szkoda, że jakakolwiek forma uznania, która miałaby szansę na wyrwanie się z ust czarnowłosego, została stłamszona jeszcze zanim poczuł słowa na końcu swojego języka; utknęła gdzieś w gardle i została tam, bo jego własne ego było potężniejsze od chęci nakarmienia ego własnego brata.
— Wyluzuj. Tylko kurwa przypominam — upomniał, choć jeszcze przed momentem to on był tym, który potrzebował rozluźnienia, gdy przez większość czasu to blondyn próbował rozluźnić sytuację. W ciągu tych kilku minut role na moment się odwróciły – możliwe, że tylko dlatego, że brunet skupił się na działaniu, zamiast na myśleniu o tym, że chwilę temu ktoś usiłował go nastraszyć i o tym, że prawie znokautował tego kogoś na dobre.
Drugi raz nie dał się zaskoczyć.
Gdy coś gwałtownie spadło z sufitu, stał w miejscu i przyglądał się całemu zdarzeniu. Tym razem dużo łatwiej było być biernym obserwatorem, bo to nie on stał się ofiarą kolejnego jumpscare’a. Zaabsorbowany reakcjami Sanariego, nie zdawał sobie sprawy, że kąciki jego ust z chwili na chwilę zaczynały unosić się wyżej i kiedy uśmiech Yakushimaru był już wystarczająco szeroki, parsknął śmiechem, w głowie wciąż słysząc echo wystraszonego wrzasku. Ramiona Seia podrygiwały w rytm spazmów targających ciałem, gdy zemsta za wcześniej przyszła szybciej niż mógłby się tego spodziewać.
— Może zauważyli, że trzeba ci tam kurwa co nieco poukładać — zauważył, kończąc salwę śmiechu ostatnim parsknięciem. Pokręcił głową na boki, jakby wciąż nie dowierzał, że udało im się przestraszyć chłopaka do takiego stopnia. — Tak ci kurwa do śmiechu było, a jeden ton wyżej i darłbyś się jak laska — rzucił zgryźliwie, zerkając ponad jego ramieniem prosto na zwisającą na grubym sznurze kukłę. W ogóle nie brał pod uwagę tego, że gdyby sam został zaatakowany w ten sposób, organizatorzy mogliby pożegnać się z tym elementem wystroju.
— Dobra młody, skończ się kleić do swojej nowej dziewczyny i zapierdalaj z ostanią kartką.
Szczęście im nie dopisało, a poszukiwania ostatniego elementu układanki okazały się bezowocne. Jeden z prowadzących oznajmił im przez głośnik, że czas dobiegł końca. Lampka przy drzwiach, którymi mieli uciec, zapaliła się na czerwono, a chwilę później droga stanęła przed nimi otworem. Na pewno żadne z nich nie było przygotowane na jeszcze jedną atrakcję. Gdy pokonywali kilka ostatnich kroków korytarzem, ktoś prysnął im w twarze mgiełką wody. Seiya odruchowo osłonił twarz przedramieniem, ale było już za późno, bo twarz już lśniła drobinkami wilgoci. Jakkolwiek korciło go, żeby przetrzeć skórę rękawem, szybko przypomniał sobie o trupim makijażu.
— Ja pierdolę. Komuś jeszcze mam przyjebać? — wymruczał pod nosem, ale ktokolwiek urządził im tę niemiłą niespodziankę, zrobił to wyjątkowo szybko i czmychnął do swojego ukrycia. Gdy znaleźli się na zewnątrz, machnął jedynie ręką ku jasnowłosego i bez słowa ruszył w stronę sali balowej, przeciskając się pomiędzy ludźmi, którzy czekali w kolejce do escape roomu.
Ciężko było jednak nie przyznać, że mimo wcześniejszych uprzedzeń, nie było tak źle, jak sobie to wcześniej wyobrażał. Szkoda, że jakakolwiek forma uznania, która miałaby szansę na wyrwanie się z ust czarnowłosego, została stłamszona jeszcze zanim poczuł słowa na końcu swojego języka; utknęła gdzieś w gardle i została tam, bo jego własne ego było potężniejsze od chęci nakarmienia ego własnego brata.
— Wyluzuj. Tylko kurwa przypominam — upomniał, choć jeszcze przed momentem to on był tym, który potrzebował rozluźnienia, gdy przez większość czasu to blondyn próbował rozluźnić sytuację. W ciągu tych kilku minut role na moment się odwróciły – możliwe, że tylko dlatego, że brunet skupił się na działaniu, zamiast na myśleniu o tym, że chwilę temu ktoś usiłował go nastraszyć i o tym, że prawie znokautował tego kogoś na dobre.
Drugi raz nie dał się zaskoczyć.
Gdy coś gwałtownie spadło z sufitu, stał w miejscu i przyglądał się całemu zdarzeniu. Tym razem dużo łatwiej było być biernym obserwatorem, bo to nie on stał się ofiarą kolejnego jumpscare’a. Zaabsorbowany reakcjami Sanariego, nie zdawał sobie sprawy, że kąciki jego ust z chwili na chwilę zaczynały unosić się wyżej i kiedy uśmiech Yakushimaru był już wystarczająco szeroki, parsknął śmiechem, w głowie wciąż słysząc echo wystraszonego wrzasku. Ramiona Seia podrygiwały w rytm spazmów targających ciałem, gdy zemsta za wcześniej przyszła szybciej niż mógłby się tego spodziewać.
— Może zauważyli, że trzeba ci tam kurwa co nieco poukładać — zauważył, kończąc salwę śmiechu ostatnim parsknięciem. Pokręcił głową na boki, jakby wciąż nie dowierzał, że udało im się przestraszyć chłopaka do takiego stopnia. — Tak ci kurwa do śmiechu było, a jeden ton wyżej i darłbyś się jak laska — rzucił zgryźliwie, zerkając ponad jego ramieniem prosto na zwisającą na grubym sznurze kukłę. W ogóle nie brał pod uwagę tego, że gdyby sam został zaatakowany w ten sposób, organizatorzy mogliby pożegnać się z tym elementem wystroju.
— Dobra młody, skończ się kleić do swojej nowej dziewczyny i zapierdalaj z ostanią kartką.
Szczęście im nie dopisało, a poszukiwania ostatniego elementu układanki okazały się bezowocne. Jeden z prowadzących oznajmił im przez głośnik, że czas dobiegł końca. Lampka przy drzwiach, którymi mieli uciec, zapaliła się na czerwono, a chwilę później droga stanęła przed nimi otworem. Na pewno żadne z nich nie było przygotowane na jeszcze jedną atrakcję. Gdy pokonywali kilka ostatnich kroków korytarzem, ktoś prysnął im w twarze mgiełką wody. Seiya odruchowo osłonił twarz przedramieniem, ale było już za późno, bo twarz już lśniła drobinkami wilgoci. Jakkolwiek korciło go, żeby przetrzeć skórę rękawem, szybko przypomniał sobie o trupim makijażu.
— Ja pierdolę. Komuś jeszcze mam przyjebać? — wymruczał pod nosem, ale ktokolwiek urządził im tę niemiłą niespodziankę, zrobił to wyjątkowo szybko i czmychnął do swojego ukrycia. Gdy znaleźli się na zewnątrz, machnął jedynie ręką ku jasnowłosego i bez słowa ruszył w stronę sali balowej, przeciskając się pomiędzy ludźmi, którzy czekali w kolejce do escape roomu.
@Yakushimaru Sanari | wątek zakończony.
Satō Kisara and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.
Strona 2 z 2 • 1, 2
maj 2038 roku