Strona 1 z 2 • 1, 2
Po rozstaniu się z Sanarim w tłumie znalazł ją całkiem szybko. Lśniące kropelki na jego twarzy nie zdążyły jeszcze w pełni wyschnąć, a z wyrazu twarzy Yakushimaru łatwo było odczytać, że w innym pokoju też nie miał wystarczająco dużo szczęścia, ale nie był to przecież koniec niespodzianek. W milczeniu stanął obok dziewczyny, jakby najpierw musiał przetrawić wszystko to, co się wydarzyło – począwszy od tego, że został zdradzony i zmuszony do spędzenia czasu z młodszym bratem, na byciu opryskanym wodą w ramach klątwy kończąc. Przesunął wzrokiem po zastawionym stole, szukając na nim czegoś, co mogłoby go zainteresować. Sięgnięcie po alkohol w pierwszej kolejności nie było niczym zaskakującym, ale nie spodziewał się rewelacji, choć jeszcze nie zdążył zamoczyć ust w zabarwionym na czerwono drinku. Był słaby i słodki – dopiero po przełknięciu zostawiał po sobie ledwo wyczuwalny posmak rumu czy innego cholerstwa.
— Z czym to kurwa zmieszali? — rzucił wreszcie i mlasnął teatralnie, chwytając w garść wysypane do miski chrupki w kształcie zębów wampira. Smak słonych przekąsek zabił nieprzyjemną słodycz w ustach i kiedy czarnowłosy wpakował sobie do ust ostatnią chrupkę, otrzepał ręce z okruszków. Końcem języka zgarnął z dolnej wargi drobinki przypraw. — Gotowa? Trochę się musiałaś naczekać, ale Sanari więcej pierdoli niż działa, chociaż to, że prawie zeszczał się w gacie zrekompensowało mi wszystkie niedociągnięcia — wyjaśnił ze śladowym rozbawieniem, które ubarwiło jego ton głosu, choć na twarzy Seiyi nie pojawił się choćby cień uśmiechu. Nic nie wskazywało na to, że brunet miał w planach dokładniejsze dzielenie się tym, co działo się w zamkniętym pokoju. Od samego początku niechętnie podchodził do tego spotkania i jego końcowy wynik niewiele tu zmieniał, nawet jeśli nie było aż tak źle. Zawsze jednak mogło być gorzej – mógł wrócić wkurwiony do granic możliwości, a tymczasem w skali osobistego temperamentu wydawał się całkiem spokojny.
Kiwnął podbródkiem w kierunku, w którym znajdowały się przygotowane atrakcje, ale zanim ruszył ku nim, zgarnął ze stolika niewielką kanapkę, którą pochłonął jednym kęsem. Nie zdawał sobie sprawy, że przez ten czas zdążył tak zgłodnieć, ale najwidoczniej rozwiązywanie zagadek pochłaniało dodatkowe pokłady energii.
Niecałe pięć minut później stali w absolutnej ciemności. Yakushimaru zmrużył oczy, choć nawet to nie pomogło mu przebić się przez gęsty mrok. W naturalnym odruchu wyciągnął rękę, którą przywarł do ściany obok, i przesunął po niej z cichym szmerem, który zmieszał się z nieprzyjemnym charkotem, który wypełniał wnętrze pokoju z każdej strony. Kiedyś słyszał coś podobnego, ale nie miało to nic wspólnego z filmem.
— Jeśli ktoś kurwa znowu mnie dotknie, to wybiję mu zęby — wymruczał pod nosem, ale bardziej niż groźba brzmiało to, jak ostrzeżenie dla Raikatsuji. Już teraz wyobrażał sobie, jak szukając włącznika światła, natrafia palcami na ukrytego w ciemności aktora. Szybko jednak okazało się, że nie było tu ani włącznika, ani nikogo żywego. Za to, gdy postąpił o krok naprzód, praktycznie wpadł na czarnowłosą. Nie na tyle gwałtownie, by wytrącić ją z równowagi, ale odruchowo chwycił ręką jej ramię, żeby dla własnego spokoju upewnić się, że utrzyma się w pionie. — Gówno tu widać — skomentował, choć przecież trudno było tego nie zauważyć. Zanim zamknięto za nimi drzwi, nie miał wystarczająco dużo czasu, by przyjrzeć się temu, co znajdowało się w głębi pomieszczenia. Dopiero po chwili dostrzegł drobny punkt, który wyróżniał się na tle nieprzeniknionej czerni. Dłoń Seiyi leniwie zsunęła się z barku Shiimaury, gdy po omacku ruszył w stronę światełka. Przez cały czas uważnie badał palcami otoczenie, chcąc uniknąć nieprzyjemnego zderzenia się z jakimś meblem czy rekwizytem.
— Mam — odezwał się nagle, a wraz z tym komunikatem snop światła rozgonił mrok. Jego sylwetka ustawiona za latarką, wciąż przypominała jedynie czarną plamę, zwłaszcza gdy zupełnym przypadkiem wycelował latarką prosto w oczy dziewczyny. Prędko jednak zreflektował się i opuścił prawą rękę, lewą wyciągając w stronę dziewczyny, by podać jej drugą latarkę. Wcześniej, zanim odwrócił się do dziewczyny, coś mignęło mu przed oczami i dopiero teraz postanowił poświęcić temu więcej uwagi. — Wolontariat. Właśnie to kurwa dostajesz za bycie szlachetnym. Przychodzisz odwalić dobry uczynek, chcesz spokojnie wpierdalać cukierki przez całą noc, ale nawiedzone miejsca rządzą się swoimi prawami. — Odgarnął na bok papierki i podniósł identyfikator, celując latarką prosto na niego. Uczepiony smyczy srebrny kluczyk dość szybko przyciągnął jego uwagę. W milczącym skupieniu zaczął oświetlać kolejne kąty pomieszczenia i kiedy tylko jego oczom ukazały się drzwi z zamkiem, wsunął kluczyk do środka. W pokoju rozległo się ciche kliknięcie, a potem kolejne, gdy naparł na klamkę. Przesunął wzrokiem po pudłach i nawet pokusił się o chwycenie za jedno z nich, ale lekkość, z jaką udało mu się je podnieść, nie pozostawiała wątpliwości co do tego, że było puste. Zmyłka – przypomniał sobie i trudno powiedzieć, czy był to zwykły przypadek, czy może silne przeczucie, ale coś sprawiło, że mimowolnie skierował światło na nisko osadzony sufit, na którym widniał krzywy, krwisty napis.
— Typowe kurwa. Całe szczęście, że nie kapie z tego sufitu. Słuchaj tego. Niema i przykuta do łóżka Sashie już nie oddycha. Nie musisz się nią zajmować. Katsuya oraz Kazumi nie żyją. Zostali znalezieni martwi na strychu. Nikt tutaj nigdy nie przeżył. Przekleństwo tego, który ginie w uścisku potężnego gniewu, objawia się w miejscach, w których żył ten ostatni. Ci, którzy są z nim konfrontowani, umierają, a klątwa trwa dalej — wyrecytował i kiedy wychylił się zza skrzydła otwartych drzwi, celowo oświetlił swoją twarz od dołu. Choć cienie ponuro kładły się na jego twarzy pokrytej trupim makijażem, w tęczówkach Yakushimaru lśniło rozbawienie. — Nie wiem kurwa czy sam przekaz ma tu jakieś głębsze znaczenie, ale wielokrotnie podkreślono literę jot. Są tu jeszcze jakieś pudła, ale — krótką pauzę wypełniło głuche łupnięcie, gdy czubkiem buta trącił jeden z kartonów — raczej nic tam nie ma.
— Z czym to kurwa zmieszali? — rzucił wreszcie i mlasnął teatralnie, chwytając w garść wysypane do miski chrupki w kształcie zębów wampira. Smak słonych przekąsek zabił nieprzyjemną słodycz w ustach i kiedy czarnowłosy wpakował sobie do ust ostatnią chrupkę, otrzepał ręce z okruszków. Końcem języka zgarnął z dolnej wargi drobinki przypraw. — Gotowa? Trochę się musiałaś naczekać, ale Sanari więcej pierdoli niż działa, chociaż to, że prawie zeszczał się w gacie zrekompensowało mi wszystkie niedociągnięcia — wyjaśnił ze śladowym rozbawieniem, które ubarwiło jego ton głosu, choć na twarzy Seiyi nie pojawił się choćby cień uśmiechu. Nic nie wskazywało na to, że brunet miał w planach dokładniejsze dzielenie się tym, co działo się w zamkniętym pokoju. Od samego początku niechętnie podchodził do tego spotkania i jego końcowy wynik niewiele tu zmieniał, nawet jeśli nie było aż tak źle. Zawsze jednak mogło być gorzej – mógł wrócić wkurwiony do granic możliwości, a tymczasem w skali osobistego temperamentu wydawał się całkiem spokojny.
Kiwnął podbródkiem w kierunku, w którym znajdowały się przygotowane atrakcje, ale zanim ruszył ku nim, zgarnął ze stolika niewielką kanapkę, którą pochłonął jednym kęsem. Nie zdawał sobie sprawy, że przez ten czas zdążył tak zgłodnieć, ale najwidoczniej rozwiązywanie zagadek pochłaniało dodatkowe pokłady energii.
Niecałe pięć minut później stali w absolutnej ciemności. Yakushimaru zmrużył oczy, choć nawet to nie pomogło mu przebić się przez gęsty mrok. W naturalnym odruchu wyciągnął rękę, którą przywarł do ściany obok, i przesunął po niej z cichym szmerem, który zmieszał się z nieprzyjemnym charkotem, który wypełniał wnętrze pokoju z każdej strony. Kiedyś słyszał coś podobnego, ale nie miało to nic wspólnego z filmem.
— Jeśli ktoś kurwa znowu mnie dotknie, to wybiję mu zęby — wymruczał pod nosem, ale bardziej niż groźba brzmiało to, jak ostrzeżenie dla Raikatsuji. Już teraz wyobrażał sobie, jak szukając włącznika światła, natrafia palcami na ukrytego w ciemności aktora. Szybko jednak okazało się, że nie było tu ani włącznika, ani nikogo żywego. Za to, gdy postąpił o krok naprzód, praktycznie wpadł na czarnowłosą. Nie na tyle gwałtownie, by wytrącić ją z równowagi, ale odruchowo chwycił ręką jej ramię, żeby dla własnego spokoju upewnić się, że utrzyma się w pionie. — Gówno tu widać — skomentował, choć przecież trudno było tego nie zauważyć. Zanim zamknięto za nimi drzwi, nie miał wystarczająco dużo czasu, by przyjrzeć się temu, co znajdowało się w głębi pomieszczenia. Dopiero po chwili dostrzegł drobny punkt, który wyróżniał się na tle nieprzeniknionej czerni. Dłoń Seiyi leniwie zsunęła się z barku Shiimaury, gdy po omacku ruszył w stronę światełka. Przez cały czas uważnie badał palcami otoczenie, chcąc uniknąć nieprzyjemnego zderzenia się z jakimś meblem czy rekwizytem.
— Mam — odezwał się nagle, a wraz z tym komunikatem snop światła rozgonił mrok. Jego sylwetka ustawiona za latarką, wciąż przypominała jedynie czarną plamę, zwłaszcza gdy zupełnym przypadkiem wycelował latarką prosto w oczy dziewczyny. Prędko jednak zreflektował się i opuścił prawą rękę, lewą wyciągając w stronę dziewczyny, by podać jej drugą latarkę. Wcześniej, zanim odwrócił się do dziewczyny, coś mignęło mu przed oczami i dopiero teraz postanowił poświęcić temu więcej uwagi. — Wolontariat. Właśnie to kurwa dostajesz za bycie szlachetnym. Przychodzisz odwalić dobry uczynek, chcesz spokojnie wpierdalać cukierki przez całą noc, ale nawiedzone miejsca rządzą się swoimi prawami. — Odgarnął na bok papierki i podniósł identyfikator, celując latarką prosto na niego. Uczepiony smyczy srebrny kluczyk dość szybko przyciągnął jego uwagę. W milczącym skupieniu zaczął oświetlać kolejne kąty pomieszczenia i kiedy tylko jego oczom ukazały się drzwi z zamkiem, wsunął kluczyk do środka. W pokoju rozległo się ciche kliknięcie, a potem kolejne, gdy naparł na klamkę. Przesunął wzrokiem po pudłach i nawet pokusił się o chwycenie za jedno z nich, ale lekkość, z jaką udało mu się je podnieść, nie pozostawiała wątpliwości co do tego, że było puste. Zmyłka – przypomniał sobie i trudno powiedzieć, czy był to zwykły przypadek, czy może silne przeczucie, ale coś sprawiło, że mimowolnie skierował światło na nisko osadzony sufit, na którym widniał krzywy, krwisty napis.
— Typowe kurwa. Całe szczęście, że nie kapie z tego sufitu. Słuchaj tego. Niema i przykuta do łóżka Sashie już nie oddycha. Nie musisz się nią zajmować. Katsuya oraz Kazumi nie żyją. Zostali znalezieni martwi na strychu. Nikt tutaj nigdy nie przeżył. Przekleństwo tego, który ginie w uścisku potężnego gniewu, objawia się w miejscach, w których żył ten ostatni. Ci, którzy są z nim konfrontowani, umierają, a klątwa trwa dalej — wyrecytował i kiedy wychylił się zza skrzydła otwartych drzwi, celowo oświetlił swoją twarz od dołu. Choć cienie ponuro kładły się na jego twarzy pokrytej trupim makijażem, w tęczówkach Yakushimaru lśniło rozbawienie. — Nie wiem kurwa czy sam przekaz ma tu jakieś głębsze znaczenie, ale wielokrotnie podkreślono literę jot. Są tu jeszcze jakieś pudła, ale — krótką pauzę wypełniło głuche łupnięcie, gdy czubkiem buta trącił jeden z kartonów — raczej nic tam nie ma.
@Raikatsuji Shiimaura | rzut 1/4: 75 – sukces.
Raikatsuji Shiimaura and Satō Kisara szaleją za tym postem.
Widząc perlące się na twarzy kropelki musiała powstrzymać naturalny odruch. Zdążyła jeszcze chwycić jedną z papierowych serwetek w roześmiane złowieszczo dynie, wysupłując ją bez naruszania pozostałej części upchniętego w podkładce wachlarza. Odstąpiła jednak od pomysłu przetarcia zroszonego policzka i gniewnie zmarszczonego czoła Yakushimaru. Bała się, że naruszy makijaż, zbyt mocno potrze jakąś jego część, kompletnie niszcząc całość. Trzymał się zresztą dobrze mimo wilgoci, więc jej wbudowany mechanizm nastawiony na poprawę wszystkiego w zasięgu wzroku, okazał się jakąś dziwną nadopiekuńczością. Przez co i w którym momencie wyrobiła w sobie nawyk doprowadzania go do porządku - nie umiała ustalić. Przez te ciągłe walki? Rozbite kąciki ust, posiniaczone przedramiona? Widziała go w najróżniejszych stanach i z każdą kolejną akcją rosła w niej lampka alarmowa. Migała oślepiającą czerwienią spotykaną tylko na londyńskich budkach telefonicznych i lizakach dla dzieci. Teraz błyski nieco zmalały, ale kiedy stanął obok niej, wlepiła w niego parę grafitowych ślepi. Przypatrywała się z dołu z niemym pytaniem, nie do końca świadoma, że przebieg spotkania w rodzinnej atmosferze był mu nie na rękę. Nie tłumaczyłaby się przesadnie, gdyby podjął temat, zarzucając ją pretensją. I tak pewnie włożyłby w ton rozbawienie, sprowadzając swoje faktyczne niezadowolenie do teatralnego żartu. Nie wychwyciłaby prawdziwych powodów, choć ich szukała. Wyglądało jednak na to, że Yakushimaru przede wszystkim potrzebował alkoholu.
Ona swój trzymała w wolnej dłoni. Pod palcami czuła arktyczną wilgoć oblepiającą szklankę. Nagle skojarzyła to z jego twarzą; z wciąż mokrą od spryskania żuchwą, zapewne tak samo chłodną, gdyby musnąć ją krańcem opuszki. Podobnie jak przy wielu takich okazjach - tej też nie wykorzystała. Obróciła jedynie głowę, przetaczając uwagą po parkiecie. Ludzie tańczyli, bawili się i zaczepiali, a ona piła drugiego drinka drogiej whisky upodlonej kostką lodu, myśląc o tym, że jej towarzysz jest równie ciężki do przełknięcia, co trunek zalegający na dnie grubego szkła. Mimo wszystko z czasem polubiła ten charakterystyczny smak. Zmiksowanie pikantnych, iskrzących nut imbiru, cynamonu, gałki muszkatołowej. Pod pewnym kątem Seiya był właśnie taki jak ten ostatni łyk. Potrafił wykrzywić usta, ale sekundę później powodował przyjemne ciepło.
- Gotowa?
- Bardziej się nie da.
Entuzjastyczność pewnie jeszcze nigdy nie zaplątała się między struny głosowe dorosłej Raikatsuji, ale od lat nie słowami wyrażała emocje. Jawiły się w oczach w formie różnych odbić świateł zdających się w naturalny sposób dopasowywać do jej wewnętrznej gamy reakcji. Tym razem również, gdy przelotnie zerknęła w górę, szukając wzroku towarzysza, czerwony przebłysk z lamp błysnął przez srebro jej oczu. Przez moment dostrzegała tylko jego, miał stuprocentową pełnię jej koncentracji - później, gdy wachlarz czarnych rzęs rzucił cień na policzki, gdy odwróciła głowę i ponownie uchyliła powieki, jasne tęczówki nie iryzowały.
- W czerwcu, gdy byliśmy w salonie Asaigawa, miałam wrażenie, że trup, którego znalazłam w pomieszczeniu, gdy się rozdzieliliśmy, był prawdziwy. - Szła obok niego, w odległości tak niewielkiej, że chwiejniejszy krok zakończyłby się dotykiem. Kroczyła jednak prosto, ze ściągniętymi łopatkami, w dłoni wciąż mieszając kostkę lodu wyuczonym ruchem nadgarstka. - To był mój pierwszy escape room, ale wydawał się realistyczny. Te dzisiejsze też. Ludzie mają wyobraźnię - nawiązała do ich wcześniejszej rozmowy nim gruby, hartowany spód whiskówki stuknął o blat; odłożyła naczynie na samym krańcu długiego stołu, kiedy stało się jasne, że albo zabierze je ze sobą aż do następnego pokoju, albo pożegna z nim teraz. Mimo wszystko była przyzwyczajona do pożegnań bardziej.
Niecałe pięć minuty później rzeczywiście panowała już tylko ciemność. Dało się słyszeć subtelny szelest ocierających się o siebie ubrań, gdy Raikatsuji poruszyła się w nieprzeniknionym mroku, pewnie próbując rozejrzeć dookoła.
- Jeśli ktoś kurwa znowu mnie dotknie...
- Od kiedy jesteś taki delikatny? - Jej to nie dotyczyło; nie czuła się stłamszona groźbą, jakby naprawdę nie tyle nie powinien co nie mógł kierować jej również do niej. - Coś się stało w poprzedniej rozgrywce? - A jednak zapytała. Była zainteresowana? W tych pozbawionych choćby iskry światła gęstwinach czerni nie dało się tego sprecyzować. W równiej mierze mogła kipieć z niecierpliwości wobec tego, co zdarzyło się miedzy braćmi, jak nie mieć interesu w rozkopywaniu niechcianej kwestii. Tak czy inaczej Yakushimaru mógł mieć pewność, że ucinając dyskusję, dziewczyna dostosuje się do jego wyboru. Taka była - w pewien sposób odległa. Zdystansowana tak bardzo, że moment, w którym wpadł na nią gwałtownie, a ona skonfrontowała się z uderzeniem twardych mięśni wycofujących ją o pół chwiejnego kroku po panelach, był niewyobrażalny. Zawsze zachowywała stosowną odległość; choćby milimetra. Jeżeli zgadzała się na przekroczenie tej granicy, musiała być tego świadoma; przygotowana na to, co oferują cudze dłonie. Teraz nie było na to czasu; nawet wzrok jej odebrano. I znikąd pojawiła się ręka zakleszczona na cherlawym nieco barku; spięła się na to automatycznie, ale nie wyrwała spod palców. Odetchnęła tylko głębiej, co równie dobrze dało się odebrać jako ulgę przy złapaniu równowagi.
Komentarz Yakushimaru dał jej tylko potwierdzenie, że nie było to niczym poza przypadkiem. Przesunęła się jeszcze odrobinę, przepuszczając go i nasłuchując tupnięć podeszew. Kiedy ciągnęła spojrzeniem za dźwiękami, sama również zarejestrowała malutki, mrugający punkcik. Obróciła się przodem i chciała podejść zanim, ale nim zdążyła, ostry błysk oślepił ją, zmuszając powieki do zamknięcia. Poderwała też rękę, osłaniając nią nabiegnięte wilgocią ślepia. Mrugając odebrała od ciemnowłosego drugą latarkę, starając się odgonić łzy. Z pewnością jej makijażu również nie zniszczyłoby kilka kropel, ale nie zamierzała ryzykować. I tak atakowały ją wątpliwości wobec tego jak się prezentuje - na ile wygląda dobrze i klimatycznie, a na ile śmiesznie. W strojach trzeba się czuć. Umieć w nich poruszać tak, aby nawet szorstki wór po ziemniakach prezentował się zjawiskowo. Zawsze chodziło o pewność siebie wyrytą w mimice twarzy; ostrość wzroku i ułożenie warg. Dotknęła asekuracyjnie kącika oka, ale suchość skóry uspokoiła zszargane nerwy.
Może Yakushimaru miał zresztą rację w swojej niechęci wobec dosłownie wszystkiego. Może czasami trzeba być aroganckim, zamiast bawić się w wolontariuszy. Gdyby taka była, nieznośna i egoistyczna, być może mózg nie wykreowałby ani jednej wątpliwości co do dzisiejszej aparycji. - Brzmisz jakbyś gardził pomocą, ale pierwszy byłeś do zgarnięcia bezdomnego kota z ulicy. - Jakby wszystko było ukartowane - gdy to mówiła, snop jej światła odkrył wyprężonego dachowca. Kocur szczerzył cienkie zębiska w niemym syku, ogon stroszył się w spłaszczonej esce. Dostrzeżony pod łapami notatnik od razu przyciągnął jej uwagę. Kiedy szczęk przekręcanego klucza dotarł do jej uszu, sięgała akurat po stary zeszyt. Uniosła go ostrożnie, jakby bała się, że może zniszczyć umieszczone wewnątrz notatki; że otwierając losową stronę kartka rozsypie się jak popiół.
- Słuchaj tego.
Słuchała.
Kodowała wszystko, co mówił - o Sashie, której pozbawiono tchu, o nieżywych Katsuyim i Kazumi. O tym, że nikt nie przeżył. Nie dziwiła się. Yakushimaru miał rację, że klątwy i paranormalne miejsca rządziły się swoimi prawami. Mało kto wychodził z nich cało. Ciężka kara wymierzona często za objaw głupoty. Dziecinnych żartów. Słyszałeś legendę? - szepty wśród nastolatków przetaczały się po szkolnych holach. Ten dom jest NAWIEDZONY! Trzeba to sprawdzić. Potem rozlegały się ironiczne śmiechy. Raikatsuji nie wierzyła w prawdziwość plotek; w duchy o półprzeźroczystych postaciach i ich gniew, który przez dekady uśmierca żądne przygód jednostki, choć kiedy zerknęła w kierunku kompana przestawała się dziwić, że tacy ginęli jako pierwsi. Nawet jeżeli była rozbawiona równie co on. - Litera chyba ma sens. Chodź, zobacz. - Sugestywnie poruszyła dłonią, na której oparła rozłożony pamiętnik. - To zapiski Kayako. Przynajmniej tak zakładam po podpisie na jednym ze zdjęć. Opowiada głównie o nieszczęśliwej miłości, o ślubie z mężczyzną, którego nie kochała i o zdradzie, która nie miała miejsca. Jest fragment na temat syna. Wszystkie litery "u" zostały wyróżnione. - Jeden z kosmyków wysunął się jej zza ucha i opadł na blady policzek, gdy pochyliła głowę nad tekstem. Wargi, zwykle nieruchome, lekko zacisnęły się w analizie. - Nigdy nie wybaczyła mężowi, że zabił ją na oczach ich dziecka, choć pewnie bardziej bolało oskarżenie o niewierność. Dalszych części nie mogę rozczytać. Im dalej, tym pismo staje się bardziej chaotyczne i niechlujne. - Podała mu dziennik, aby sam mógł zweryfikować jego zawartość, jednocześnie tocząc światłem latarki po najbliższej ścianie. Szukała dalszych wskazówek, ale myślami musiała być gdzieś indziej. Daleko poza tym pokojem, pewnie nawet poza rezydencją i Sawą. - Nienawiść doprowadza do różnych głupot. Sądzisz, że da się temu zapobiec? - Mleczna biel wspięła się na sufit, ale poza zaciekami nie było tam żadnych szczegółów. - Kayako to wymyślona postać, ale taka historia mogła zdarzyć się naprawdę, wyłączając abstrakcyjne elementy paranormalne. Kobieta doprowadzona niemal do śmierci postanawia się mścić. Staje się morderczynią. Oczernia nazwisko i hańbi rodzinę. Ściąga fatum na syna, bo kto chciałby się zadawać z dzieckiem seryjnej zabójczyni? Ludzkie opowieści wydają się straszniejsze niż taka przekombinowana fikcja. W końcu łatwiej uwierzyć w nóż schowany pod płaszczem niż w ektoplazmę rzucającą na ciebie klątwę, prawda? - westchnęła, jakby z rozdrażnieniem. - I to wszystko przez błędną komunikację. Paranoję. Wkurza mnie to.
Ona swój trzymała w wolnej dłoni. Pod palcami czuła arktyczną wilgoć oblepiającą szklankę. Nagle skojarzyła to z jego twarzą; z wciąż mokrą od spryskania żuchwą, zapewne tak samo chłodną, gdyby musnąć ją krańcem opuszki. Podobnie jak przy wielu takich okazjach - tej też nie wykorzystała. Obróciła jedynie głowę, przetaczając uwagą po parkiecie. Ludzie tańczyli, bawili się i zaczepiali, a ona piła drugiego drinka drogiej whisky upodlonej kostką lodu, myśląc o tym, że jej towarzysz jest równie ciężki do przełknięcia, co trunek zalegający na dnie grubego szkła. Mimo wszystko z czasem polubiła ten charakterystyczny smak. Zmiksowanie pikantnych, iskrzących nut imbiru, cynamonu, gałki muszkatołowej. Pod pewnym kątem Seiya był właśnie taki jak ten ostatni łyk. Potrafił wykrzywić usta, ale sekundę później powodował przyjemne ciepło.
- Gotowa?
- Bardziej się nie da.
Entuzjastyczność pewnie jeszcze nigdy nie zaplątała się między struny głosowe dorosłej Raikatsuji, ale od lat nie słowami wyrażała emocje. Jawiły się w oczach w formie różnych odbić świateł zdających się w naturalny sposób dopasowywać do jej wewnętrznej gamy reakcji. Tym razem również, gdy przelotnie zerknęła w górę, szukając wzroku towarzysza, czerwony przebłysk z lamp błysnął przez srebro jej oczu. Przez moment dostrzegała tylko jego, miał stuprocentową pełnię jej koncentracji - później, gdy wachlarz czarnych rzęs rzucił cień na policzki, gdy odwróciła głowę i ponownie uchyliła powieki, jasne tęczówki nie iryzowały.
- W czerwcu, gdy byliśmy w salonie Asaigawa, miałam wrażenie, że trup, którego znalazłam w pomieszczeniu, gdy się rozdzieliliśmy, był prawdziwy. - Szła obok niego, w odległości tak niewielkiej, że chwiejniejszy krok zakończyłby się dotykiem. Kroczyła jednak prosto, ze ściągniętymi łopatkami, w dłoni wciąż mieszając kostkę lodu wyuczonym ruchem nadgarstka. - To był mój pierwszy escape room, ale wydawał się realistyczny. Te dzisiejsze też. Ludzie mają wyobraźnię - nawiązała do ich wcześniejszej rozmowy nim gruby, hartowany spód whiskówki stuknął o blat; odłożyła naczynie na samym krańcu długiego stołu, kiedy stało się jasne, że albo zabierze je ze sobą aż do następnego pokoju, albo pożegna z nim teraz. Mimo wszystko była przyzwyczajona do pożegnań bardziej.
Niecałe pięć minuty później rzeczywiście panowała już tylko ciemność. Dało się słyszeć subtelny szelest ocierających się o siebie ubrań, gdy Raikatsuji poruszyła się w nieprzeniknionym mroku, pewnie próbując rozejrzeć dookoła.
- Jeśli ktoś kurwa znowu mnie dotknie...
- Od kiedy jesteś taki delikatny? - Jej to nie dotyczyło; nie czuła się stłamszona groźbą, jakby naprawdę nie tyle nie powinien co nie mógł kierować jej również do niej. - Coś się stało w poprzedniej rozgrywce? - A jednak zapytała. Była zainteresowana? W tych pozbawionych choćby iskry światła gęstwinach czerni nie dało się tego sprecyzować. W równiej mierze mogła kipieć z niecierpliwości wobec tego, co zdarzyło się miedzy braćmi, jak nie mieć interesu w rozkopywaniu niechcianej kwestii. Tak czy inaczej Yakushimaru mógł mieć pewność, że ucinając dyskusję, dziewczyna dostosuje się do jego wyboru. Taka była - w pewien sposób odległa. Zdystansowana tak bardzo, że moment, w którym wpadł na nią gwałtownie, a ona skonfrontowała się z uderzeniem twardych mięśni wycofujących ją o pół chwiejnego kroku po panelach, był niewyobrażalny. Zawsze zachowywała stosowną odległość; choćby milimetra. Jeżeli zgadzała się na przekroczenie tej granicy, musiała być tego świadoma; przygotowana na to, co oferują cudze dłonie. Teraz nie było na to czasu; nawet wzrok jej odebrano. I znikąd pojawiła się ręka zakleszczona na cherlawym nieco barku; spięła się na to automatycznie, ale nie wyrwała spod palców. Odetchnęła tylko głębiej, co równie dobrze dało się odebrać jako ulgę przy złapaniu równowagi.
Komentarz Yakushimaru dał jej tylko potwierdzenie, że nie było to niczym poza przypadkiem. Przesunęła się jeszcze odrobinę, przepuszczając go i nasłuchując tupnięć podeszew. Kiedy ciągnęła spojrzeniem za dźwiękami, sama również zarejestrowała malutki, mrugający punkcik. Obróciła się przodem i chciała podejść zanim, ale nim zdążyła, ostry błysk oślepił ją, zmuszając powieki do zamknięcia. Poderwała też rękę, osłaniając nią nabiegnięte wilgocią ślepia. Mrugając odebrała od ciemnowłosego drugą latarkę, starając się odgonić łzy. Z pewnością jej makijażu również nie zniszczyłoby kilka kropel, ale nie zamierzała ryzykować. I tak atakowały ją wątpliwości wobec tego jak się prezentuje - na ile wygląda dobrze i klimatycznie, a na ile śmiesznie. W strojach trzeba się czuć. Umieć w nich poruszać tak, aby nawet szorstki wór po ziemniakach prezentował się zjawiskowo. Zawsze chodziło o pewność siebie wyrytą w mimice twarzy; ostrość wzroku i ułożenie warg. Dotknęła asekuracyjnie kącika oka, ale suchość skóry uspokoiła zszargane nerwy.
Może Yakushimaru miał zresztą rację w swojej niechęci wobec dosłownie wszystkiego. Może czasami trzeba być aroganckim, zamiast bawić się w wolontariuszy. Gdyby taka była, nieznośna i egoistyczna, być może mózg nie wykreowałby ani jednej wątpliwości co do dzisiejszej aparycji. - Brzmisz jakbyś gardził pomocą, ale pierwszy byłeś do zgarnięcia bezdomnego kota z ulicy. - Jakby wszystko było ukartowane - gdy to mówiła, snop jej światła odkrył wyprężonego dachowca. Kocur szczerzył cienkie zębiska w niemym syku, ogon stroszył się w spłaszczonej esce. Dostrzeżony pod łapami notatnik od razu przyciągnął jej uwagę. Kiedy szczęk przekręcanego klucza dotarł do jej uszu, sięgała akurat po stary zeszyt. Uniosła go ostrożnie, jakby bała się, że może zniszczyć umieszczone wewnątrz notatki; że otwierając losową stronę kartka rozsypie się jak popiół.
- Słuchaj tego.
Słuchała.
Kodowała wszystko, co mówił - o Sashie, której pozbawiono tchu, o nieżywych Katsuyim i Kazumi. O tym, że nikt nie przeżył. Nie dziwiła się. Yakushimaru miał rację, że klątwy i paranormalne miejsca rządziły się swoimi prawami. Mało kto wychodził z nich cało. Ciężka kara wymierzona często za objaw głupoty. Dziecinnych żartów. Słyszałeś legendę? - szepty wśród nastolatków przetaczały się po szkolnych holach. Ten dom jest NAWIEDZONY! Trzeba to sprawdzić. Potem rozlegały się ironiczne śmiechy. Raikatsuji nie wierzyła w prawdziwość plotek; w duchy o półprzeźroczystych postaciach i ich gniew, który przez dekady uśmierca żądne przygód jednostki, choć kiedy zerknęła w kierunku kompana przestawała się dziwić, że tacy ginęli jako pierwsi. Nawet jeżeli była rozbawiona równie co on. - Litera chyba ma sens. Chodź, zobacz. - Sugestywnie poruszyła dłonią, na której oparła rozłożony pamiętnik. - To zapiski Kayako. Przynajmniej tak zakładam po podpisie na jednym ze zdjęć. Opowiada głównie o nieszczęśliwej miłości, o ślubie z mężczyzną, którego nie kochała i o zdradzie, która nie miała miejsca. Jest fragment na temat syna. Wszystkie litery "u" zostały wyróżnione. - Jeden z kosmyków wysunął się jej zza ucha i opadł na blady policzek, gdy pochyliła głowę nad tekstem. Wargi, zwykle nieruchome, lekko zacisnęły się w analizie. - Nigdy nie wybaczyła mężowi, że zabił ją na oczach ich dziecka, choć pewnie bardziej bolało oskarżenie o niewierność. Dalszych części nie mogę rozczytać. Im dalej, tym pismo staje się bardziej chaotyczne i niechlujne. - Podała mu dziennik, aby sam mógł zweryfikować jego zawartość, jednocześnie tocząc światłem latarki po najbliższej ścianie. Szukała dalszych wskazówek, ale myślami musiała być gdzieś indziej. Daleko poza tym pokojem, pewnie nawet poza rezydencją i Sawą. - Nienawiść doprowadza do różnych głupot. Sądzisz, że da się temu zapobiec? - Mleczna biel wspięła się na sufit, ale poza zaciekami nie było tam żadnych szczegółów. - Kayako to wymyślona postać, ale taka historia mogła zdarzyć się naprawdę, wyłączając abstrakcyjne elementy paranormalne. Kobieta doprowadzona niemal do śmierci postanawia się mścić. Staje się morderczynią. Oczernia nazwisko i hańbi rodzinę. Ściąga fatum na syna, bo kto chciałby się zadawać z dzieckiem seryjnej zabójczyni? Ludzkie opowieści wydają się straszniejsze niż taka przekombinowana fikcja. W końcu łatwiej uwierzyć w nóż schowany pod płaszczem niż w ektoplazmę rzucającą na ciebie klątwę, prawda? - westchnęła, jakby z rozdrażnieniem. - I to wszystko przez błędną komunikację. Paranoję. Wkurza mnie to.
@Yakushimaru Seiya
rzut drugi (54) - sukces;
She was not fragile
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Yakushimaru Seiya ubóstwia ten post.
Przechylił głowę na bok, zbliżając ucho do lewego ramienia. Chociaż szła tuż obok, był znacznie wyższy, a tak dużo łatwiej było mu przysłuchać się temu, co Shiimaura miała mu do powiedzenia, zwłaszcza że w tle nieustannie rozbrzmiewała muzyka, śmiechy i mieszające się ze sobą rozmowy. Głos Raikatsuji często był na tyle spokojny, że trudno było mu nie odnieść wrażenia, że nieszczególnie starała się wybić ponad tłum – albo słuchałeś uważnie i usłyszałeś, albo zrozumiałeś przekaz piąte przez dziesiąte. Dlatego Yakushimaru robił wszystko, by jednak wyraźnie ją usłyszeć – ignorował przy tym donośniejszy śmiech, który jak nagły huk poniósł się zza ich pleców, choć w pierwszym odruchu miał ochotę wepchnąć pięść do gardła chłopakowi, który nie potrafił zapanować nad swoim głosem. Nie wiadomo, czy ściągnięte brwi Seiyi były w tym momencie przejawem irytacji czy zastanowienia, bo oczywiście trudno było mu uwierzyć, że rekwizyt w otwieranym wówczas escape roomie nie był zwykłym rekwizytem. Ale czy mógł jej to zagwarantować? Mógłby, gdyby znalazł się w tym samym pomieszczeniu – sama jednak zdecydowała, że powinni się wtedy rozdzielić.
Może wtedy też musiała odpocząć.
— Gdyby tak było, pewnie kurwa długo by się nie utrzymali. Nie żebym szczególnie interesował się późniejszymi losami tego miejsca, ale pakowanie tam prawdziwego trupa w końcu nie umknęłoby uwadze kogoś, kto miał okazje widzieć je w życiu, a gdyby takie gówno wyszło na jaw, byłaby z tego zajebiście wielka afera — stwierdził, ale wzruszeniem ramion jedynie potwierdził swój brak pewności co do tego. Najbardziej racjonalnym rozwiązaniem było zaprzeczenie, że coś takiego mogło mieć miejsce, ale gdyby chciał, na poczekaniu byłby w stanie wysnuć całą masę teorii spiskowych i tego, w jaki sposób organizatorzy mogli uniknąć złapania. — Dla mnie trochę to kurwa przekombinowali. Mówię o tamtym escape roomie. Niewiele wiedzieliśmy o tym, czego powinniśmy się spodziewać. Za dużo było tam kurwa rzeczy, które polegały na sile. A trup? Nawet jeśli nie był prawdziwy, ale bardzo realistyczny, mógł przyprawić kogoś o jakiś jebany atak paniki. Wiele dla wyobraźni nie pozostawili, skoro wróciliście z ujebanymi sztuczną krwią rękami.
Nie liczył na to, że poprze go w jego argumentach. Tam, gdzie on doszukiwał się luk, Raikatsuji starała się znajdować uznanie dla cudzej pracy. Robiła to nawet dzisiaj, ale wyglądało na to, że zdążył przywyknąć do tego, że nie zawsze się ze sobą zgadzali. Co jednak musiał przyznać – dzisiejsze atrakcje miały w sobie znacznie więcej spójności i przynajmniej nie stanowiły większego zagrożenia ani dla cudzej psychiki, ani dla zdrowia fizycznego.
Prawie.
„Od kiedy jesteś taki delikatny?”
— No właśnie rzecz kurwa w tym, że jest wręcz przeciwnie — poprawił ją, ale kolejne pytanie puścił mimo uszu. Nie był dumny z tego, że prawie przypierdolił jakiejś aktorce, ale dużo bardziej powstrzymała go przed tym myśl, że nie chciał wspominać przy czarnowłosej o żadnych agresywnych odruchach. To nie tak, że nie zdawał sobie sprawy z tego, że doskonale wiedziała, jaki był i jak nieprzemyślane bywały odruchy jego ciała. Wystarczyła mu świadomość, że sama przeżyła własną tragedię, która – jak sądził – do teraz odbijała się na niej w sposób, którego Yakushimaru nigdy do końca nie byłby w stanie pojąć. Wiedział jedynie, jak sam czuł się z tym ponurym wspomnieniem, ilekroć jego wzrok przypadkowo zsuwał się na niewielką bliznę na jej policzku. Teraz, gdy czuł, jak mięśnie Shiimaury spinały się pod luźnym naciskiem jego palców, też miał ochotę cofnąć rękę, jak poparzony, choć przecież nie naruszał jej przestrzeni z premedytacją.
Był to tylko kolejny powód, dla którego powinien odpuścić i dać jej spokój. I może to właśnie robił – powoli, małymi krokami. Odsuwany niechęcią i jasno stawianymi granicami; trzymany na dystans formalnym tonem, bo tylko tak można było podkreślić, że dzieliła ich przepaść.
— Porzucone zwierzę nie przeżyje długo na wolności. Zresztą kurwa zgarniam je bez plakietki wolontariusza. — Wzruszył ramionami. Niezależnie od tego, czy te dwie sytuacje się od siebie różniły czy nie, Seiya był przekonany, że aktywna pomoc i zobowiązywanie się do jej niesienia była czymś innym niż pomocą pod wpływem impulsu. Nigdy nie przysięgał miastu, że od momentu przysięgi będzie na każdym kroku wypatrywał bezdomnych zwierząt. Nie szukał też uznania i przede wszystkim nie liczył na wdzięczność, bo wątpił, by przygarnięte kocię rozumiało, że wraz z wyswobodzeniem go z brudnego kartonu, przedłużył jego życie o kilka ładnych lat.
Po chwili mimowolnie prychnął pod nosem, jakby w głowie mimowolnie analizował słowa czarnowłosej. Najwidoczniej nie podobała mu się taka forma łapania go za słowa i robienia z niego hipokryty, ale w ferworze poszukiwania wskazówek, szybko odsunął myśli od tamtego komentarza.
„Chodź, zobacz.”
Przymknął lekko drzwi od schowka, a kołysząca się na smyczy z kluczem plakietka zaszurała cicho o powierzchnię drzwi. Kierując promień światła na stolik, pokonał kilka kroków ku Shiimaurze, po drodze zahaczając nogą o worek na śmieci. Jego wypełnienie było na tyle lekkie, że czarnowłosemu daleko było do potknięcia się – to worek szurnął o podłogę, gdy ślizgiem przesunął się ku jednej ze ścian. Yakushimaru mimowolnie oświetlił podłogę i gdy Raikatsuji komentowała swoje własne odkrycie, on wpatrywał się w widoczne na panelach smugi. Im dalej wsłuchiwał się w głos dziewczyny, który w półmroku snuł się dymnymi smugami błękitu, tym mniej ciekawe wydawały mu się znalezione ślady. Nie sądził, by te miały zniknąć mu nagle z oczu – myśl za to była bardziej ulotna, choć nie był pewien, co powinien jej odpowiedzieć. On sam nosił w sobie tony nienawiści – nawet tej destrukcyjnej; nawet tej wobec tych, którzy powinni być dla niego najbliżsi. Przemyślenia Maury szarpały za struny, z których nie zdawała sobie sprawy, a które on skutecznie uciszał. Świadomość kaleczyła sobie palce, powstrzymując przed drżeniem ostre żyłki, by tym razem nie wydały z siebie żadnego dźwięku.
Był wystarczająco blisko, by dosięgnąć dziennika, który ułożył stabilnie na własnym przedramieniu. Strony oświetlone z bliska latarką niemalże raziły po oczach.
— Nie — odpowiedział nagle, gdy po chwili przyglądania się notatkom, odłożył je z powrotem na stolik. Nie chciał brzmieć pesymistycznie, ale nie był też idealistą. — Już kiedyś powiedziałem, że ludzie są chujowi. No przynajmniej w większości. Każdy z nas chce mieć swoje racje i to być może kurwa jedyna rzecz, która nas łączy. Tylko jedni wykrzykują je głośniej i nie chcą słuchać, a inni kurwa milkną, bo nie są słuchani. Mąż Kayako chciał wierzyć, że kurwiła się na boku, bo tak był w stanie z czystym sumieniem wyszorować ręce z krwi. To kurwa skrajny przypadek, ale popchnął domino dalej tylko dlatego, że nie był w stanie dopuścić do siebie myśli, że jednak się pomylił. Zjebane, co? — Latarka znów oświetliła smugę na podłodze, a Seiya w zamyśleniu rozgarnął butem pozostałe worki na śmieci, odsłaniając nowe ślady. — Komunikacja nigdy nie będzie kurwa idealna, ale na pewno są rzeczy, których sama nie chciałaś powiedzieć, bo żyjesz w przekonaniu, że pogorszyłyby sprawę albo jesteś przekonana, że to w sumie nieważne. Albo nie wiem kurwa... duma ci nie pozwalała.
Urwał myśl na tych słowach, bo już powolnymi krokami podążał za śladami stóp. Nie podobało mu się to, więc kiedy tylko natrafił palcami na kotarę, odgarnął ją tak, by ustawić się przy ścianie, a nie naprzeciwko samej wnęki, która znajdowała się za grubym materiałem. Miał dziwne przeczucie, że wraz z tym gestem, coś postanowi wyskoczyć na nich z krzykiem, ale nic takiego się nie stało. Latarka błysnęła prosto w oczy upiornego chłopca, gdy wychylił się, żeby zajrzeć do środka.
— Ja pierdo- — urwał nagle, dostrzegając, że siedzący na podłodze dzieciak miał zaledwie siedem albo osiem lat. Już zapomniał, że w trakcie ich dotychczasowej przygody w pokoju młody musiał usłyszeć więcej kurew niż w trakcie całego swojego życia. — Wygrywasz konkurs na najlepsze przebranie.
Młody aktor zdawał się jednak ignorować jego komentarze i zgodnie z narzuconym scenariuszem wycelował palcem w jakiś punkt, za którym Yakushimaru od razu podążył wzrokiem. Tym sposobem udało mu się odkryć kolejną literę i gdy dzieciak spełnił swoje zadanie, w milczeniu poczłapał w stronę kota, mijając Raikatsuji tak, jakby była dla niego niewidzialna.
— J U O — wymienił kolejno. — Mamy już trzy.
Może wtedy też musiała odpocząć.
— Gdyby tak było, pewnie kurwa długo by się nie utrzymali. Nie żebym szczególnie interesował się późniejszymi losami tego miejsca, ale pakowanie tam prawdziwego trupa w końcu nie umknęłoby uwadze kogoś, kto miał okazje widzieć je w życiu, a gdyby takie gówno wyszło na jaw, byłaby z tego zajebiście wielka afera — stwierdził, ale wzruszeniem ramion jedynie potwierdził swój brak pewności co do tego. Najbardziej racjonalnym rozwiązaniem było zaprzeczenie, że coś takiego mogło mieć miejsce, ale gdyby chciał, na poczekaniu byłby w stanie wysnuć całą masę teorii spiskowych i tego, w jaki sposób organizatorzy mogli uniknąć złapania. — Dla mnie trochę to kurwa przekombinowali. Mówię o tamtym escape roomie. Niewiele wiedzieliśmy o tym, czego powinniśmy się spodziewać. Za dużo było tam kurwa rzeczy, które polegały na sile. A trup? Nawet jeśli nie był prawdziwy, ale bardzo realistyczny, mógł przyprawić kogoś o jakiś jebany atak paniki. Wiele dla wyobraźni nie pozostawili, skoro wróciliście z ujebanymi sztuczną krwią rękami.
Nie liczył na to, że poprze go w jego argumentach. Tam, gdzie on doszukiwał się luk, Raikatsuji starała się znajdować uznanie dla cudzej pracy. Robiła to nawet dzisiaj, ale wyglądało na to, że zdążył przywyknąć do tego, że nie zawsze się ze sobą zgadzali. Co jednak musiał przyznać – dzisiejsze atrakcje miały w sobie znacznie więcej spójności i przynajmniej nie stanowiły większego zagrożenia ani dla cudzej psychiki, ani dla zdrowia fizycznego.
Prawie.
„Od kiedy jesteś taki delikatny?”
— No właśnie rzecz kurwa w tym, że jest wręcz przeciwnie — poprawił ją, ale kolejne pytanie puścił mimo uszu. Nie był dumny z tego, że prawie przypierdolił jakiejś aktorce, ale dużo bardziej powstrzymała go przed tym myśl, że nie chciał wspominać przy czarnowłosej o żadnych agresywnych odruchach. To nie tak, że nie zdawał sobie sprawy z tego, że doskonale wiedziała, jaki był i jak nieprzemyślane bywały odruchy jego ciała. Wystarczyła mu świadomość, że sama przeżyła własną tragedię, która – jak sądził – do teraz odbijała się na niej w sposób, którego Yakushimaru nigdy do końca nie byłby w stanie pojąć. Wiedział jedynie, jak sam czuł się z tym ponurym wspomnieniem, ilekroć jego wzrok przypadkowo zsuwał się na niewielką bliznę na jej policzku. Teraz, gdy czuł, jak mięśnie Shiimaury spinały się pod luźnym naciskiem jego palców, też miał ochotę cofnąć rękę, jak poparzony, choć przecież nie naruszał jej przestrzeni z premedytacją.
Był to tylko kolejny powód, dla którego powinien odpuścić i dać jej spokój. I może to właśnie robił – powoli, małymi krokami. Odsuwany niechęcią i jasno stawianymi granicami; trzymany na dystans formalnym tonem, bo tylko tak można było podkreślić, że dzieliła ich przepaść.
— Porzucone zwierzę nie przeżyje długo na wolności. Zresztą kurwa zgarniam je bez plakietki wolontariusza. — Wzruszył ramionami. Niezależnie od tego, czy te dwie sytuacje się od siebie różniły czy nie, Seiya był przekonany, że aktywna pomoc i zobowiązywanie się do jej niesienia była czymś innym niż pomocą pod wpływem impulsu. Nigdy nie przysięgał miastu, że od momentu przysięgi będzie na każdym kroku wypatrywał bezdomnych zwierząt. Nie szukał też uznania i przede wszystkim nie liczył na wdzięczność, bo wątpił, by przygarnięte kocię rozumiało, że wraz z wyswobodzeniem go z brudnego kartonu, przedłużył jego życie o kilka ładnych lat.
Po chwili mimowolnie prychnął pod nosem, jakby w głowie mimowolnie analizował słowa czarnowłosej. Najwidoczniej nie podobała mu się taka forma łapania go za słowa i robienia z niego hipokryty, ale w ferworze poszukiwania wskazówek, szybko odsunął myśli od tamtego komentarza.
„Chodź, zobacz.”
Przymknął lekko drzwi od schowka, a kołysząca się na smyczy z kluczem plakietka zaszurała cicho o powierzchnię drzwi. Kierując promień światła na stolik, pokonał kilka kroków ku Shiimaurze, po drodze zahaczając nogą o worek na śmieci. Jego wypełnienie było na tyle lekkie, że czarnowłosemu daleko było do potknięcia się – to worek szurnął o podłogę, gdy ślizgiem przesunął się ku jednej ze ścian. Yakushimaru mimowolnie oświetlił podłogę i gdy Raikatsuji komentowała swoje własne odkrycie, on wpatrywał się w widoczne na panelach smugi. Im dalej wsłuchiwał się w głos dziewczyny, który w półmroku snuł się dymnymi smugami błękitu, tym mniej ciekawe wydawały mu się znalezione ślady. Nie sądził, by te miały zniknąć mu nagle z oczu – myśl za to była bardziej ulotna, choć nie był pewien, co powinien jej odpowiedzieć. On sam nosił w sobie tony nienawiści – nawet tej destrukcyjnej; nawet tej wobec tych, którzy powinni być dla niego najbliżsi. Przemyślenia Maury szarpały za struny, z których nie zdawała sobie sprawy, a które on skutecznie uciszał. Świadomość kaleczyła sobie palce, powstrzymując przed drżeniem ostre żyłki, by tym razem nie wydały z siebie żadnego dźwięku.
Był wystarczająco blisko, by dosięgnąć dziennika, który ułożył stabilnie na własnym przedramieniu. Strony oświetlone z bliska latarką niemalże raziły po oczach.
— Nie — odpowiedział nagle, gdy po chwili przyglądania się notatkom, odłożył je z powrotem na stolik. Nie chciał brzmieć pesymistycznie, ale nie był też idealistą. — Już kiedyś powiedziałem, że ludzie są chujowi. No przynajmniej w większości. Każdy z nas chce mieć swoje racje i to być może kurwa jedyna rzecz, która nas łączy. Tylko jedni wykrzykują je głośniej i nie chcą słuchać, a inni kurwa milkną, bo nie są słuchani. Mąż Kayako chciał wierzyć, że kurwiła się na boku, bo tak był w stanie z czystym sumieniem wyszorować ręce z krwi. To kurwa skrajny przypadek, ale popchnął domino dalej tylko dlatego, że nie był w stanie dopuścić do siebie myśli, że jednak się pomylił. Zjebane, co? — Latarka znów oświetliła smugę na podłodze, a Seiya w zamyśleniu rozgarnął butem pozostałe worki na śmieci, odsłaniając nowe ślady. — Komunikacja nigdy nie będzie kurwa idealna, ale na pewno są rzeczy, których sama nie chciałaś powiedzieć, bo żyjesz w przekonaniu, że pogorszyłyby sprawę albo jesteś przekonana, że to w sumie nieważne. Albo nie wiem kurwa... duma ci nie pozwalała.
Urwał myśl na tych słowach, bo już powolnymi krokami podążał za śladami stóp. Nie podobało mu się to, więc kiedy tylko natrafił palcami na kotarę, odgarnął ją tak, by ustawić się przy ścianie, a nie naprzeciwko samej wnęki, która znajdowała się za grubym materiałem. Miał dziwne przeczucie, że wraz z tym gestem, coś postanowi wyskoczyć na nich z krzykiem, ale nic takiego się nie stało. Latarka błysnęła prosto w oczy upiornego chłopca, gdy wychylił się, żeby zajrzeć do środka.
— Ja pierdo- — urwał nagle, dostrzegając, że siedzący na podłodze dzieciak miał zaledwie siedem albo osiem lat. Już zapomniał, że w trakcie ich dotychczasowej przygody w pokoju młody musiał usłyszeć więcej kurew niż w trakcie całego swojego życia. — Wygrywasz konkurs na najlepsze przebranie.
Młody aktor zdawał się jednak ignorować jego komentarze i zgodnie z narzuconym scenariuszem wycelował palcem w jakiś punkt, za którym Yakushimaru od razu podążył wzrokiem. Tym sposobem udało mu się odkryć kolejną literę i gdy dzieciak spełnił swoje zadanie, w milczeniu poczłapał w stronę kota, mijając Raikatsuji tak, jakby była dla niego niewidzialna.
— J U O — wymienił kolejno. — Mamy już trzy.
@Raikatsuji Shiimaura | rzut (3/4): 64 – sukces.
Raikatsuji Shiimaura and Saga-Genji Shizuru szaleją za tym postem.
Zjebane, co?
Nie popierała języka, którym to powiedział, ale mimowolnie natychmiast przytaknęła. - Bardzo. - Ledwie wydała z siebie szept. Odłożony na poprzednie miejsce notatnik i tak przykuwał jej wzrok. Choć był zamknięty, przed oczami dalej miała chaotyczne zapiski. Oczywiście wiedziała, że na potrzeby escape rooma zostały stworzone ręką któregoś z organizatorów. Sama opowieść to z kolei wymyślona bajeczka mająca na celu wywołanie dreszczy. Tylko po co ludzie tworzyli coś takiego? Zamknięte pokoje naszprycowane zagadkami trącącymi motywem Piły? Wszystko w przerażającej otoczce, ucharakteryzowane w najdrobniejszych szczegółach. Yakushimaru nie pierwszy raz skrytykował ich wspólny inauguracyjny wypad z czerwca, zdawał się z jakiegoś powodu mniej zadowolony eksperymentalnym pokojem niż ona, ale tak czy inaczej i tamta rozgrywka, i dzisiejsze miały w sobie sporo realizmu. Szlifowano detale praktycznie do perfekcji. Nie chodziło wyłącznie o fizyczne rekwizyty - o "zestarzałe" kartki, przywodzące na myśl papier sprzed dekad, o brud zalegający na podłodze i pajęczyny równie dobrze mogące być efektem pracy jakiegoś kątnika, zostawione i nieścierane aż do październikowego wydarzenia. Rzecz również w zapachach - lekkiej wilgoci osiadłej na powierzchniach i dusznych drobinkach kurzu zalęgłych w fałdach ciężkiej kotary, w akustyce podkreślającej dźwięki. Podnosiło to klimat, w pewien sposób odwracało uwagę od świata poza obrębem czterech ścian. Jakby przekraczając próg pokoju wszystko spoza niego wyparowywało.
Nie potrafiła się też odegnać od przeświadczenia, że było tu za ciasno, nie starczało miejsca na swobodę ruchu i brakowało tlenu. By zająć się czymś innym dotknęła raz jeszcze dziennika, wsuwając palce pod okładkę i otwierając zapiski na losowej stronie, ale myślami i tak znajdowała się przy słowach ciemnowłosego. Miał przecież rację, że bywały rzeczy, o których nie chciała mówić albo do których potrzeba było niebotycznej ilości czasu, który przez przeciąganie procesu wywoływał w drugiej stronie znużenie. Sama przecież nie do końca rozumiała intencje towarzysza; jego upór na ich relację, ciągłe zagadywanie, bombardowanie miliardami bezsensownych wiadomości, na które częściowo nie otrzymywał nawet odpowiedzi. Z perspektywy osoby trzeciej nie dziwiła się, że niektórzy uważali ich kontakt za mało fair play. Przeznaczał na nią masę energii, ale nie było to niewyczerpywalne źródło. Wreszcie sięgnie mielizny i zniechęcony brakiem rezultatów wycofa się w poszukiwaniu bardziej orzeźwiającej alternatywy.
Skrzywiła się.
Nie chciała tracić Yakushimaru tylko ze względu na osobiste blokady. Z wyżyn swojej fortecy widziała jego waleczną naturę i choć nie opuszczała zwodzonego mostu, z podziwem przypatrywała się jak tępiejącym ostrzem miecza uderza w mury. Bolesny zgrzyt przecinał ciszę z każdym ślizgiem ostrza po ścianach. Nieprzyjemne, zwłaszcza dla niego, bo nie miał wyboru jak ona, nie mógł jednocześnie atakować i nie słyszeć, odejść gdzieś poza jazgot ścierającego się z metalu z kamieniem.
Chciała mu coś powiedzieć; coś irracjonalnego, co przetknęło się przez gardło i osiadło na języku kwaśnym posmakiem wyznania. Zdążyła jednak tylko unieść głowę, skierować ją w stronę Yakushimaru, którego dłoń zakleszczała się już na kilogramowym materiale zasłony. Ale wszystkie wyrazy wślizgnęły się w głąb, kiedy Raikatsuji głośno wciągnęła powietrze przez zęby. Usłyszała głuche łupnięcie i dopiero po paru sekundach zorientowała się, że uderzyła nogą w biurko, nagłym ruchem przewracając stojące na blacie rekwizyty.
Nie spodziewała się tu osoby trzeciej i nagle wydawało się jej cholernie głupie, że cokolwiek planowała z siebie wyrzucić w lokacji, której kompletnie nie znała. Opierała już przecież palce na metaforycznym uchwycie zwalniającym łańcuchy i tylko zbiegiem okoliczności mogła się z tego wycofać, gdy w porę dostrzegła w oddali zarys obcej sylwetki. Odsunęła spłoszona dłoń z blokady, która obniżyłaby kładkę, pozwalając po niej przejść do środka królestwa, podobnie jak w rzeczywistości oderwała rękę od notatnika.
Chłopiec był naprawdę... imponująco przebrany. Do tego stopnia, że choć na twarzy dziewczyny nie odbiło się przerażenie i tak automatycznie postąpiła parę kroków na bok, zwiększając dystans. Dzieciak szedł jak w amoku, zignorował ją, a mimo tego wolała się odsunąć, zbliżyć bardziej do Seiyi.
- ... uż trzy.
- Co? - wyrwana ze stuporu oderwała wreszcie czujne spojrzenie od bezmyślnej twarzy chłopca. Dostrzegła jedynie jak unosi ramię i coś wskazuje, ale nim skupiła tam uwagę, zamigotało światło. To już drugi raz w tym pokoju, gdy została oślepiona i drugi raz zareagowała identycznie: uniosła wolną dłoń i nadgarstkiem osłoniła wrażliwe oczy. Jasne tęczówki zaszły wilgocią, twarz zwróciła się w kierunku ciemnowłosego. Potrzebowała chwili, aby przyzwyczaić się do blasku lamp, ale ponownie czas okazał się wrogiem. Zwlekając traciła szansę wygranej i nie miało znaczenia, że brakowało tylko jednego elementu.
Nie popierała języka, którym to powiedział, ale mimowolnie natychmiast przytaknęła. - Bardzo. - Ledwie wydała z siebie szept. Odłożony na poprzednie miejsce notatnik i tak przykuwał jej wzrok. Choć był zamknięty, przed oczami dalej miała chaotyczne zapiski. Oczywiście wiedziała, że na potrzeby escape rooma zostały stworzone ręką któregoś z organizatorów. Sama opowieść to z kolei wymyślona bajeczka mająca na celu wywołanie dreszczy. Tylko po co ludzie tworzyli coś takiego? Zamknięte pokoje naszprycowane zagadkami trącącymi motywem Piły? Wszystko w przerażającej otoczce, ucharakteryzowane w najdrobniejszych szczegółach. Yakushimaru nie pierwszy raz skrytykował ich wspólny inauguracyjny wypad z czerwca, zdawał się z jakiegoś powodu mniej zadowolony eksperymentalnym pokojem niż ona, ale tak czy inaczej i tamta rozgrywka, i dzisiejsze miały w sobie sporo realizmu. Szlifowano detale praktycznie do perfekcji. Nie chodziło wyłącznie o fizyczne rekwizyty - o "zestarzałe" kartki, przywodzące na myśl papier sprzed dekad, o brud zalegający na podłodze i pajęczyny równie dobrze mogące być efektem pracy jakiegoś kątnika, zostawione i nieścierane aż do październikowego wydarzenia. Rzecz również w zapachach - lekkiej wilgoci osiadłej na powierzchniach i dusznych drobinkach kurzu zalęgłych w fałdach ciężkiej kotary, w akustyce podkreślającej dźwięki. Podnosiło to klimat, w pewien sposób odwracało uwagę od świata poza obrębem czterech ścian. Jakby przekraczając próg pokoju wszystko spoza niego wyparowywało.
Nie potrafiła się też odegnać od przeświadczenia, że było tu za ciasno, nie starczało miejsca na swobodę ruchu i brakowało tlenu. By zająć się czymś innym dotknęła raz jeszcze dziennika, wsuwając palce pod okładkę i otwierając zapiski na losowej stronie, ale myślami i tak znajdowała się przy słowach ciemnowłosego. Miał przecież rację, że bywały rzeczy, o których nie chciała mówić albo do których potrzeba było niebotycznej ilości czasu, który przez przeciąganie procesu wywoływał w drugiej stronie znużenie. Sama przecież nie do końca rozumiała intencje towarzysza; jego upór na ich relację, ciągłe zagadywanie, bombardowanie miliardami bezsensownych wiadomości, na które częściowo nie otrzymywał nawet odpowiedzi. Z perspektywy osoby trzeciej nie dziwiła się, że niektórzy uważali ich kontakt za mało fair play. Przeznaczał na nią masę energii, ale nie było to niewyczerpywalne źródło. Wreszcie sięgnie mielizny i zniechęcony brakiem rezultatów wycofa się w poszukiwaniu bardziej orzeźwiającej alternatywy.
Skrzywiła się.
Nie chciała tracić Yakushimaru tylko ze względu na osobiste blokady. Z wyżyn swojej fortecy widziała jego waleczną naturę i choć nie opuszczała zwodzonego mostu, z podziwem przypatrywała się jak tępiejącym ostrzem miecza uderza w mury. Bolesny zgrzyt przecinał ciszę z każdym ślizgiem ostrza po ścianach. Nieprzyjemne, zwłaszcza dla niego, bo nie miał wyboru jak ona, nie mógł jednocześnie atakować i nie słyszeć, odejść gdzieś poza jazgot ścierającego się z metalu z kamieniem.
Chciała mu coś powiedzieć; coś irracjonalnego, co przetknęło się przez gardło i osiadło na języku kwaśnym posmakiem wyznania. Zdążyła jednak tylko unieść głowę, skierować ją w stronę Yakushimaru, którego dłoń zakleszczała się już na kilogramowym materiale zasłony. Ale wszystkie wyrazy wślizgnęły się w głąb, kiedy Raikatsuji głośno wciągnęła powietrze przez zęby. Usłyszała głuche łupnięcie i dopiero po paru sekundach zorientowała się, że uderzyła nogą w biurko, nagłym ruchem przewracając stojące na blacie rekwizyty.
Nie spodziewała się tu osoby trzeciej i nagle wydawało się jej cholernie głupie, że cokolwiek planowała z siebie wyrzucić w lokacji, której kompletnie nie znała. Opierała już przecież palce na metaforycznym uchwycie zwalniającym łańcuchy i tylko zbiegiem okoliczności mogła się z tego wycofać, gdy w porę dostrzegła w oddali zarys obcej sylwetki. Odsunęła spłoszona dłoń z blokady, która obniżyłaby kładkę, pozwalając po niej przejść do środka królestwa, podobnie jak w rzeczywistości oderwała rękę od notatnika.
Chłopiec był naprawdę... imponująco przebrany. Do tego stopnia, że choć na twarzy dziewczyny nie odbiło się przerażenie i tak automatycznie postąpiła parę kroków na bok, zwiększając dystans. Dzieciak szedł jak w amoku, zignorował ją, a mimo tego wolała się odsunąć, zbliżyć bardziej do Seiyi.
- ... uż trzy.
- Co? - wyrwana ze stuporu oderwała wreszcie czujne spojrzenie od bezmyślnej twarzy chłopca. Dostrzegła jedynie jak unosi ramię i coś wskazuje, ale nim skupiła tam uwagę, zamigotało światło. To już drugi raz w tym pokoju, gdy została oślepiona i drugi raz zareagowała identycznie: uniosła wolną dłoń i nadgarstkiem osłoniła wrażliwe oczy. Jasne tęczówki zaszły wilgocią, twarz zwróciła się w kierunku ciemnowłosego. Potrzebowała chwili, aby przyzwyczaić się do blasku lamp, ale ponownie czas okazał się wrogiem. Zwlekając traciła szansę wygranej i nie miało znaczenia, że brakowało tylko jednego elementu.
@Yakushimaru Seiya
rzut czwarty (8) - porażka; zakończenie rozgrywki z pokoju drugiego;
She was not fragile
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Yakushimaru Seiya and Saga-Genji Shizuru szaleją za tym postem.
Nie pierwszy i nie ostatni raz odniósł wrażenie, że go nie słuchała, nawet jeśli zdawkowa odpowiedź zwieńczona milczeniem wcale nie musiała oznaczać, że słuch dziewczyny nie pozostał czujny. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego sposób wypowiadania się był daleki od tego, który mógłby jej odpowiadać i może dopiero stopniowo przekonywał się, że po takim czasie Shiimaura wyrobiła sobie nawyk wyłączania się, gdy piąta z rzędu kurwa chciała doprowadzić jej uszy do zwiędnięcia. Gdyby połknął haczyk, uznając, że byle przytaknięcie było szczerą zachętą do kontynuowania monologu, być może mówiłby dalej, ale wszystko, co miał do powiedzenia, zostało już powiedziane, a on nie miał w zwyczaju rozmawiać ze ścianami. Zwrócony plecami do czarnowłosej, Yakushimaru był w stanie ukryć drgnięcie spiętej szczęki, gdy niezadowolenie raz jeszcze chlusnęło w niego nie zimną, ale wrzącą falą. Gdyby wcześniej uznał, że jego sposób komunikacji jest idealny, mógłby równie dobrze wypisać sobie na czole hipokryta, ale przecież nie był głupi – wiedział, że najczęściej to duma wiązała na supeł wszystkie struny głosowe i sam nie mówił rzeczy, które uważał za stawiające go w desperackim położeniu. Trzymał je dla siebie do czasu gwałtownego wybuchu, który zwykle pogarszał sprawę, ale błędy popełniane w gniewie jeszcze niczego go nie nauczyły.
Chłopiec skutecznie odwrócił jego uwagę, choć faktycznie jego obecność nie była zbyt komfortowa. Spojrzenie Seiyi prędko jednak przeskoczyło na Raikatsuji, której ruchy wydawały się teraz dziwnie nieporadne, gdy krok po kroku zwiększała odległość między sobą a ośmioletnim chłopcem. Bała się? Czarnowłosy mimowolnie wypuścił powietrze ustami; to bezgłośnie przecisnęło się przez lekko rozchylone wargi.
Powiedziałby, że cokolwiek mówił, było już nieważne, ale nawet on został oderwany od tej myśli nagłym błyskiem rażącego światła. Na czole poczuł charakterystyczny, kłujący ból, gdy wokoło zapanowała jasność, od której zdążył się odzwyczaić. Wanna, którą dostrzegł w rogu musiała być kolejnym elementem układanki, ale zanim zdążył podejść bliżej, pokój znów wypełniła całkowita ciemność.
— Ja jebię — rzucił i tyle było z jego nieprzeklinania przy chłopcu, który nadal czaił się gdzieś w mroku. Potrząsnął trzymaną latarką, która tym razem odmówiła posłuszeństwa na dobre. Już po chwili spiął się, słysząc zbliżające się kroki i charczenie. Gdyby nie to, że tym razem był już przygotowany na obecność aktorów – z czego jedno z nich było tylko dzieckiem – być może zareagowałby dokładnie tak, jak podczas rozwiązywania zagadek z Sanarim. Nie dało się jednak ukryć, że dotyk prześlizgujący się pomiędzy łopatkami nie był przyjemny, ale w tym momencie bardziej przejmował się tym, jak musiała czuć się Raikatsuji, która jeszcze przed chwilą za wszelką cenę chciała znaleźć się jak najdalej od młodego aktora.
Gdy wychodzili na zewnątrz, zerknął na czarnowłosą z ukosa, choć nie robił sobie nadziei, że wiele wyczyta z wyrazu jej twarzy. Jedną z dłoni rozmasowywał przedramię, bo gdy wreszcie jego ciało się rozluźniło, zdał sobie sprawę, jak bardzo powstrzymywał się od odepchnięcia od siebie obcej, dużo drobniejszej osoby.
— Nastraszył cię?
— Co tym razem? Stworzyli kurwa portal do lasu samobójców? — odezwał się mrukliwie, a jego głos zmieszał się z całym akompaniamentem dźwięków przyrody. Ściągnął brwi, gdy wzrokiem udało mu się natrafić na pierwszego wisielca, którego widok wywołał większy dyskomfort niż powinien, ale nie na tyle, by miał ochotę wycofać się i zrezygnować z dalszego pobytu w escape roomie. Usilnie starał się odsunąć myśli od incydentu, który lata temu miał miejsce w jego własnym domu, ale myśli, jak małe, uparte skurwysyny, brzęczały w jego głowie, podsuwając widok pustej pętli, która leniwie bujała się na boki po wyswobodzeniu z niej niedoszłego wisielca. Skryte pod materiałem palce, skuliły się w pięści, a krótkie paznokcie odcisnęły lekko wygięte łuki na wnętrzach obu dłoni. Historia, którą miał w zanadrzu, tego wieczoru i w tym pokoju byłaby bardzo klimatyczna, gdyby zechciał się nią podzielić, ale chwalenie się nieudaną próbą samobójczą starszego brata wydawało mu się równie idiotyczne, co domaganie się uwagi, gdy wyraźnie rzucał grochem o ścianę.
Zatrzymał się i – jak chłopiec z pokoju wcześniej – wskazał palcem migoczący przedmiot, który znalazł się w zasięgu jego wzroku.
— Myślisz, że to małe gówno jest przydatne? — spytał, bo błyskotka znajdowała się kilka solidnych kroków dalej, ale jej umiejscowienie nie zgadzało się z torem wyznaczonym przez udeptany szlak, na którym się znajdowali. Czarnowłosy odwrócił spojrzenie od znaleziska, by wznieść je ku koronom drzew, które ozdobiono szarfami. Wcześniej wydawało mu się, że porozrzucano je przypadkowo, ale teraz zwrócił uwagę na to, że rozciągały się wzdłuż jednego, konkretnego toru. — W porównaniu z innymi pokojami, ten jest w chuj duży. Poszedłbym dalej. W razie czego zawsze można tu kurwa wrócić. Chyba nie odetną nam drogi?
Chłopiec skutecznie odwrócił jego uwagę, choć faktycznie jego obecność nie była zbyt komfortowa. Spojrzenie Seiyi prędko jednak przeskoczyło na Raikatsuji, której ruchy wydawały się teraz dziwnie nieporadne, gdy krok po kroku zwiększała odległość między sobą a ośmioletnim chłopcem. Bała się? Czarnowłosy mimowolnie wypuścił powietrze ustami; to bezgłośnie przecisnęło się przez lekko rozchylone wargi.
Powiedziałby, że cokolwiek mówił, było już nieważne, ale nawet on został oderwany od tej myśli nagłym błyskiem rażącego światła. Na czole poczuł charakterystyczny, kłujący ból, gdy wokoło zapanowała jasność, od której zdążył się odzwyczaić. Wanna, którą dostrzegł w rogu musiała być kolejnym elementem układanki, ale zanim zdążył podejść bliżej, pokój znów wypełniła całkowita ciemność.
— Ja jebię — rzucił i tyle było z jego nieprzeklinania przy chłopcu, który nadal czaił się gdzieś w mroku. Potrząsnął trzymaną latarką, która tym razem odmówiła posłuszeństwa na dobre. Już po chwili spiął się, słysząc zbliżające się kroki i charczenie. Gdyby nie to, że tym razem był już przygotowany na obecność aktorów – z czego jedno z nich było tylko dzieckiem – być może zareagowałby dokładnie tak, jak podczas rozwiązywania zagadek z Sanarim. Nie dało się jednak ukryć, że dotyk prześlizgujący się pomiędzy łopatkami nie był przyjemny, ale w tym momencie bardziej przejmował się tym, jak musiała czuć się Raikatsuji, która jeszcze przed chwilą za wszelką cenę chciała znaleźć się jak najdalej od młodego aktora.
Gdy wychodzili na zewnątrz, zerknął na czarnowłosą z ukosa, choć nie robił sobie nadziei, że wiele wyczyta z wyrazu jej twarzy. Jedną z dłoni rozmasowywał przedramię, bo gdy wreszcie jego ciało się rozluźniło, zdał sobie sprawę, jak bardzo powstrzymywał się od odepchnięcia od siebie obcej, dużo drobniejszej osoby.
— Nastraszył cię?
4 pokój | Aokigahara
Atmosfera kolejnego pokoju była zupełnie inna niż w poprzednim. Mleczna mgła snująca się dookoła sprawiała, że bez trudu dało się odróżnić kontury wszystkiego, co znajdowało się w pobliżu. Czarnowłosy mimowolnie wsunął ręce do kieszeni garniturowych spodni, rozglądając się na boki. Chociaż drzwi, przez które wchodzili do środka niewiele różniły się od pozostałych, trudno było oprzeć się wrażeniu, że znaleźli się na zewnątrz, choć jak na październikową noc, było tu zaskakująco ciepło – przynajmniej na tyle, by wątpić w to, że wywalono ich na dwór bez odpowiedniego przygotowania.— Co tym razem? Stworzyli kurwa portal do lasu samobójców? — odezwał się mrukliwie, a jego głos zmieszał się z całym akompaniamentem dźwięków przyrody. Ściągnął brwi, gdy wzrokiem udało mu się natrafić na pierwszego wisielca, którego widok wywołał większy dyskomfort niż powinien, ale nie na tyle, by miał ochotę wycofać się i zrezygnować z dalszego pobytu w escape roomie. Usilnie starał się odsunąć myśli od incydentu, który lata temu miał miejsce w jego własnym domu, ale myśli, jak małe, uparte skurwysyny, brzęczały w jego głowie, podsuwając widok pustej pętli, która leniwie bujała się na boki po wyswobodzeniu z niej niedoszłego wisielca. Skryte pod materiałem palce, skuliły się w pięści, a krótkie paznokcie odcisnęły lekko wygięte łuki na wnętrzach obu dłoni. Historia, którą miał w zanadrzu, tego wieczoru i w tym pokoju byłaby bardzo klimatyczna, gdyby zechciał się nią podzielić, ale chwalenie się nieudaną próbą samobójczą starszego brata wydawało mu się równie idiotyczne, co domaganie się uwagi, gdy wyraźnie rzucał grochem o ścianę.
Zatrzymał się i – jak chłopiec z pokoju wcześniej – wskazał palcem migoczący przedmiot, który znalazł się w zasięgu jego wzroku.
— Myślisz, że to małe gówno jest przydatne? — spytał, bo błyskotka znajdowała się kilka solidnych kroków dalej, ale jej umiejscowienie nie zgadzało się z torem wyznaczonym przez udeptany szlak, na którym się znajdowali. Czarnowłosy odwrócił spojrzenie od znaleziska, by wznieść je ku koronom drzew, które ozdobiono szarfami. Wcześniej wydawało mu się, że porozrzucano je przypadkowo, ale teraz zwrócił uwagę na to, że rozciągały się wzdłuż jednego, konkretnego toru. — W porównaniu z innymi pokojami, ten jest w chuj duży. Poszedłbym dalej. W razie czego zawsze można tu kurwa wrócić. Chyba nie odetną nam drogi?
@Raikatsuji Shiimaura | rzut 1/4: 78 – sukces.
Raikatsuji Shiimaura ubóstwia ten post.
- Raczej tak. Prawie zaczęłam wrzeszczeć - przyznała z rezygnacją, pocierając skroń palcami; czuła, że w pewien sposób była mu winna tego, by przyznać się do upokarzającej wersji wydarzeń. Wprawdzie w ostatniej chwili cofnęła się i wpadła na kolejnego aktora, w zdławieniu hamując krzyk, ale gdyby nie przypadkowy incydent, z całą pewnością rozdarłaby się na pół rezydencji. Wizja, w której traci nerwy, wydawała się irracjonalna nawet jej samej i teraz, kiedy przekraczali próg kolejnego pokoju, ledwo pamiętała przemożne uczucie strachu. To był pierwotny lęk kogoś, kto nie spodziewał się ataku; jak drgnięcie na jumpscarze podczas seansu horroru. Coś niekontrolowanego i wyrywnego, co niekoniecznie miało podłoże w tchórzliwym charakterze. Kolejne pomieszczenie napawało niepokojem, ale nie miało w sobie identycznych ciemności. Przez mleczne opary przebijały się kontury drzew, dostrzegała też bez problemu sylwetkę Yakushimaru. Nie sądziła, by był to portal do lasu samobójców, ale tak czy siak mieli rozmach, skurwysyny. - Wygląda jak bardzo dobra rekonstrukcja Aokigahary. - W minimalnym stopniu skorygowała swoją pozycję, przybliżając się do chłopaka, a oddalając od krawędzi ścieżki. Nie była szczególnie wąska, ale z jakichś przyczyn wolała nie balansować na jej granicy. Być może spodziewała się następnych atrakcji w postaci dodatkowych osób. Nie miała nic przeciwko ich zaangażowaniu - sama obecność chłopca z poprzedniej rozgrywki nadała całości niesamowitego realizmu, którego, uznała po namyśle, zabrakło w pierwszym pomieszczeniu, aby dopełnić całość. Tym niemniej towarzystwo ciemnowłosego zdecydowanie bardziej jej odpowiadało. Czujnym spojrzeniem sięgała koron, ale nie potrafiła określić, gdzie dokładnie się kończyły. Rozglądała się więc dalej, obejmując następne metry zamglonego lasu poprzetykanego jedynie wyblakłymi, czerwonymi szarfami, nie do końca wiedząc, czego powinna wypatrywać. Oszczędność w ruchach nie zawsze pozwalała jej na zdobycie celu, ale tym razem pomogła przynajmniej w tym, aby nie wypadła nachalnie. Ledwie kątem oka dostrzegła reakcję ze strony towarzysza; jego napięcie palców, ścisk dłoni. Co dokładnie próbował zdusić - nie zapytała. Wychodziła z naiwnego przeświadczenia, że jeżeli miałaby zdobyć się na taki krok i przyznać do tego, co go trapi, to na pewno nie tutaj; nie w miejscu, które uznano za zabawę, w którego obrębie mogli wyczekiwać gapie. Yakushimaru mógł tylko poczuć na skórze pięści subtelny dotyk. Zimne opuszki ledwie tknęły powierzchnię jego stulonych palców, ale nie dało się tego pomylić z podmuchem wiatru albo przypadkowym otarciem. Nawet gdyby zerknął w jej kierunku, miałby tylko potwierdzenie, że - choć zapewne nie dawała po sobie poznać - uważała na jego reakcje i zachowanie. Tak jak w wystylizowanej pod historię z Ju-On poprzedniej sali, tak teraz również kodowała co się z nim działo. Mogła w tym czasie przeglądać stary notatnik oszalałej ze złości kobiety, ale nie zmieniało to faktu, że słuchała go uważnie, podobnie jak teraz mógłby mieć pewność, że patrzyła prosto w kierunku, w który sam się wpatrywał.
Wahadłowe bujanie wisielców nie przyprawiało jej o żadne personalne odczucia, chociaż tak czy inaczej obraz powieszonych ciał był nieprzyjemny. Wywoływał dyskomfort za sam fakt, że tym razem nie można było walczyć z siłą, która przybierała jakąś postać - zamordowanej przez ojca dziewczyny albo nieszczęśliwej żony. W Aokigaharze największym problemem było samo miejsce i sława, a jak ktokolwiek miałby pojedynkować się ze sławą? Raikatsuji wprawdzie nie wątpiła, że jej kompan tak czy inaczej by próbował, skoro był skory wdać się w szranki choćby z telefonicznym słupem, ale nawet on mógł mieć problem z wygraną akurat w tej konfrontacji.
- Które małe g... - urwała, gryząc się w język. Zatrzymała się zresztą o sekundę później niż Yakushimaru, jednocześnie czując jak jego ręka wyślizguje się z zasięgu. Uwaga przemknęła jednak wzdłuż wystawionej dłoni i wycentrowała się na błyszczącym obiekcie. Przez moment Shiimaura zastanawiała się czy rzeczywiście nie podejść. Jeżeli to pokój taki jak wszystkie to powinni szukać zagadek. Jedyna szansa na wyjście z pozytywnym wynikiem wiedzie przez rozgryzienie tajemnic poukrywanych w losowych miejscach na całej lokacji. Tym jednak razem, może za sprawą jego słów, może po prostu z niechęci, by się oddalić, przytaknęła na rzuconą propozycję. - Nie wiem czy dobrze rozumiem, ale skoro to Las Samobójców to wchodzenie między drzewa jest automatycznym sygnałem... bawimy się, więc metaforycznym - uściśliła - że człowiek chce ze sobą skończyć. A my przecież planujemy się z niego wydostać. Żywi. Swoją drogą. - Zwróciła oblicze ku ścieżce, ruszając naprzód. Im dalej brnęli, tym więcej było charakterystycznych bodźców - wycie dzikich wilków, pękanie gałązek, wreszcie szepty i nucenia, od których Raikatsuji lekko się skrzywiła. Był to grymas nie tyle niechęci co niepokoju. Wargi zacisnęły się, uwydatniając dziewczęce rysy, by zaraz potem przybrać ten sam wyrobiony latami wyraz. - Czytałeś "Pagodę fal" albo "Kuroi jukai"? Ponoć obydwa tytuły były tymi, które szczególnie spopularyzowały Aokigaharę. Później pojawił się jeszcze film, amerykański. I, rzecz jasna, gdzieś w tym wszystkim książka Wataru Tsurumiego opisująca najróżniejsze metody odebrania sobie życia dorzuciła swoje trzy jeny do niezbyt pochlebnej sławy, chociaż sam las zbierał żniwa na długo przed wymienionymi historiami. Do teraz na tych terenach organizowane są specjalne patrole. Więc może faktycznie cała koncepcja wiąże się z tym, aby trzymać się wskazanego kursu? Może to też jakaś przenośnia, że jeśli zboczysz ze ścieżki, nie dotrzesz do mety. A przecież chcesz dosięgnąć celu. - W ostatnim zdaniu zaplątało się bardziej osobiste pytanie; jakby zaraz po nim miało nastąpić aluzyjne: bo przecież masz jakiś cel, tak? Jaki?
Wahadłowe bujanie wisielców nie przyprawiało jej o żadne personalne odczucia, chociaż tak czy inaczej obraz powieszonych ciał był nieprzyjemny. Wywoływał dyskomfort za sam fakt, że tym razem nie można było walczyć z siłą, która przybierała jakąś postać - zamordowanej przez ojca dziewczyny albo nieszczęśliwej żony. W Aokigaharze największym problemem było samo miejsce i sława, a jak ktokolwiek miałby pojedynkować się ze sławą? Raikatsuji wprawdzie nie wątpiła, że jej kompan tak czy inaczej by próbował, skoro był skory wdać się w szranki choćby z telefonicznym słupem, ale nawet on mógł mieć problem z wygraną akurat w tej konfrontacji.
- Które małe g... - urwała, gryząc się w język. Zatrzymała się zresztą o sekundę później niż Yakushimaru, jednocześnie czując jak jego ręka wyślizguje się z zasięgu. Uwaga przemknęła jednak wzdłuż wystawionej dłoni i wycentrowała się na błyszczącym obiekcie. Przez moment Shiimaura zastanawiała się czy rzeczywiście nie podejść. Jeżeli to pokój taki jak wszystkie to powinni szukać zagadek. Jedyna szansa na wyjście z pozytywnym wynikiem wiedzie przez rozgryzienie tajemnic poukrywanych w losowych miejscach na całej lokacji. Tym jednak razem, może za sprawą jego słów, może po prostu z niechęci, by się oddalić, przytaknęła na rzuconą propozycję. - Nie wiem czy dobrze rozumiem, ale skoro to Las Samobójców to wchodzenie między drzewa jest automatycznym sygnałem... bawimy się, więc metaforycznym - uściśliła - że człowiek chce ze sobą skończyć. A my przecież planujemy się z niego wydostać. Żywi. Swoją drogą. - Zwróciła oblicze ku ścieżce, ruszając naprzód. Im dalej brnęli, tym więcej było charakterystycznych bodźców - wycie dzikich wilków, pękanie gałązek, wreszcie szepty i nucenia, od których Raikatsuji lekko się skrzywiła. Był to grymas nie tyle niechęci co niepokoju. Wargi zacisnęły się, uwydatniając dziewczęce rysy, by zaraz potem przybrać ten sam wyrobiony latami wyraz. - Czytałeś "Pagodę fal" albo "Kuroi jukai"? Ponoć obydwa tytuły były tymi, które szczególnie spopularyzowały Aokigaharę. Później pojawił się jeszcze film, amerykański. I, rzecz jasna, gdzieś w tym wszystkim książka Wataru Tsurumiego opisująca najróżniejsze metody odebrania sobie życia dorzuciła swoje trzy jeny do niezbyt pochlebnej sławy, chociaż sam las zbierał żniwa na długo przed wymienionymi historiami. Do teraz na tych terenach organizowane są specjalne patrole. Więc może faktycznie cała koncepcja wiąże się z tym, aby trzymać się wskazanego kursu? Może to też jakaś przenośnia, że jeśli zboczysz ze ścieżki, nie dotrzesz do mety. A przecież chcesz dosięgnąć celu. - W ostatnim zdaniu zaplątało się bardziej osobiste pytanie; jakby zaraz po nim miało nastąpić aluzyjne: bo przecież masz jakiś cel, tak? Jaki?
@Yakushimaru Seiya
rzut drugi (86) - sukces;
She was not fragile
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Yakushimaru Seiya and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.
Ciężko było przeoczyć niedowierzanie, które odmalowało się na twarzy czarnowłosego. Wydawało się bardziej wyraziste niż trupi makijaż. Nie potrafił wyobrazić sobie wrzeszczącej Raikatsuji, choć zakładał, że jej przerażenie nie rozbawiłoby go na tyle mocno, co przerażenie i wrzask Sanariego we wcześniej odwiedzonym pokoju. Możliwe, że uznałby to za znak, że faktycznie działo się coś złego, nawet jeśli każdy pokój był tylko niegroźną atrapą mającą imitować scenerię z horroru. Ostatecznie kiwnął jednak głową, jakby przyjął to do wiadomości i jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie – mieli Halloween i przecież w ten dzień chodziło o to, żeby się bać.
— No kurwa aż za dobra — rzucił, ale obyło się bez uznania w tonie. Nadal był dużo bardziej zaabsorbowany faktem, że wnętrze pokoju wyglądało tak, jakby faktycznie pomieszczono w nim cały las. Była szansa, że większość głębi otoczenia została osiągnięta dzięki cyfrowym obrazom wyświetlanym na ścianach, ale z jakiegoś powodu miał dziwne przeczucie, że gdyby tylko zboczył ze ścieżki mógłby brnąć przed siebie tak daleko, jak tylko sięgał wzrok, jakby pomieszczenie zostało powiększone za sprawą jakiejś niepojętej magii. W praktyce to rezydencja, w której się znajdowali, mogła być wystarczająco duża, by stworzyć projekt wielkości ogromnego pola, przez co Yakushimaru uznał, że Aokigahara była najwidoczniej perełką wśród przygotowanych na dzisiejszy wieczór pokoi.
Liny zaskrzypiały cicho, gdy kilka bezwiednych sylwetek zakołysało się lekko, a czarnowłosy mimowolnie przeskoczył spojrzeniem od jednego ciała do kolejnego. I jeszcze następnego. Nagle ni stąd, ni zowąd przypomniał sobie wcześniejsze przypuszczenie Shiimaury co do ich pierwszej wyprawy do escape roomu. Miała wrażenie, że trup był prawdziwy, a Seiya zrobił wszystko by wykluczyć taką możliwość. Wiedział jednak, jak wiele teorii spiskowych istniało na temat środowisk bogaczy – wielu z nich mogło pozwolić sobie na wszystko, a sterta pieniędzy była doskonałym kamuflażem dla uniknięcia odpowiedzialności. Załatwienie prawdziwych trupów było jedynie wierzchołkiem góry lodowej.
Zimne muśnięcie na dłoni odciągnęło jego uwagę od dalszego analizowania, czy zarysy kukieł faktycznie były jedynie kukłami. Wzrok opadł ku zaciśniętej dłoni i dopiero w tym momencie zwrócił uwagę, że Raikatsuji szła tuż obok niego. W innym przypadku nie miałby nic przeciwko, ale dzisiaj niczego już nie rozumiał i nawet byle muśnięcie nie pasowało mu do jej wcześniejszych słów. Tych, które przypomniały mu, że nadal znajduje się dopiero o kilka kroków od linii startowej i nie jest nawet w połowie, by uznać, że łączy ich coś ponad zwykłą znajomością. Chociaż to jego palce formowały się w ciasną pięść, nie skojarzył gestu z chęcią przyniesienia mu ukojenia – uznał, że dziewczyna robiła to dla siebie. W końcu w poprzednim pokoju prawie zaczęła wrzeszczeć.
— Jeśli chcesz, żebym cię kurwa potrzymał za rękę, to wystarczy poprosić — odezwał się nagle. Nie sądził jednak, żeby właśnie o to jej chodziło, ale nie wiedział też, co na celu miała cała ta pojebana sinusoida oddalania się i zbliżania na nowo. Żartobliwość tonu wydawała się przez to bardziej wymuszona – tak samo, jak uśmiech, który przemknął zaledwie cieniem po wargach chłopaka, by zniknąć i ustąpić miejsca skupieniu. Dobrze się stało, że dostrzegł błyszczący przedmiot, bo wraz z jego widokiem odsunął na bok tę niecodzienną propozycję. Nie miało znaczenia, że dość szybko stracili nim zainteresowanie.
Spomiędzy warg Yakushimaru wyrwało się zamyślone „racja”, zanim ruszył ścieżką dalej, dotrzymując kroku Shiimaurze. Im więcej bodźców wychwytywały jego zmysły, tym czujniejszy się robił, by przynajmniej tym razem nie zostać zaskoczonym przez aktora, który nagle wyskoczyłby na nich zza grubego, sztucznego pnia albo gęstego krzaka.
— Nie czytałem — przyznał od razu, na moment mrużąc powieki, gdy wytężał wzrok, by w scenerii wychwycić coś, co mogłoby im się przydać. Pokój różnił się od poprzednich, choćby dlatego, że brakowało tu pisemnych wskazówek i zagadek. Nikt też nie pokazywał im palcem, na co powinni zwrócić uwagę, więc aspekt samego trzymania się ścieżki wydawał się dość sensowny. — Nie licząc patroli, wydaje mi się raczej, że ktokolwiek się tu zapuszcza, chce się po prostu rozjebać. Jasne, są jeszcze świry, które celowo wpadają do lasu, bo znalezienie martwych ludzi jest dla nich czymś porównywalnym do szukania jebanych skarbów. Tych, którzy mają chociaż trochę kurwa zdrowego rozsądku, renoma lasu raczej odstraszy, choć na pewno zapaleni grzybiarze mieliby tu mniejszą konkurencję. Kim bylibyśmy jako postacie z horroru? Żadne z nas nie chce się zajebać — zawiesił na moment głos, zerkając z ukosa na dziewczynę. Na pewno? — Przynajmniej mam kurwa taką nadzieję. Nie szukamy nikogo, a to raczej chujowe miejsce na spacer. Więc jesteśmy tu, żeby się stąd wydostać, bo ktoś-
Słowa ucięły się nagle, gdy nad ich głowami coś łupnęło. Czarnowłosy przygarbił się odruchowo, zadzierając podbródek wyżej, gdy spojrzał w górę, by upewnić się, że sufit nie zwala im się na głowę. Na gałęzi kołysał się kolejny manekin, który miał imitować świeżo upieczonego samobójcę. Bulgoczący dźwięk wydobywający się z wmontowanego głośnika zmieszał się z trzepotem skrzydeł spłoszonych ptaków i brzmiał zaskakująco wiarygodnie. Kiedy jednak do chłopaka dotarło, że to tylko atrapa, wypuścił powietrze przez zęby z głośnym sykiem i wyprostował się.
— Mają kurwa wyczucie czasu.
— No kurwa aż za dobra — rzucił, ale obyło się bez uznania w tonie. Nadal był dużo bardziej zaabsorbowany faktem, że wnętrze pokoju wyglądało tak, jakby faktycznie pomieszczono w nim cały las. Była szansa, że większość głębi otoczenia została osiągnięta dzięki cyfrowym obrazom wyświetlanym na ścianach, ale z jakiegoś powodu miał dziwne przeczucie, że gdyby tylko zboczył ze ścieżki mógłby brnąć przed siebie tak daleko, jak tylko sięgał wzrok, jakby pomieszczenie zostało powiększone za sprawą jakiejś niepojętej magii. W praktyce to rezydencja, w której się znajdowali, mogła być wystarczająco duża, by stworzyć projekt wielkości ogromnego pola, przez co Yakushimaru uznał, że Aokigahara była najwidoczniej perełką wśród przygotowanych na dzisiejszy wieczór pokoi.
Liny zaskrzypiały cicho, gdy kilka bezwiednych sylwetek zakołysało się lekko, a czarnowłosy mimowolnie przeskoczył spojrzeniem od jednego ciała do kolejnego. I jeszcze następnego. Nagle ni stąd, ni zowąd przypomniał sobie wcześniejsze przypuszczenie Shiimaury co do ich pierwszej wyprawy do escape roomu. Miała wrażenie, że trup był prawdziwy, a Seiya zrobił wszystko by wykluczyć taką możliwość. Wiedział jednak, jak wiele teorii spiskowych istniało na temat środowisk bogaczy – wielu z nich mogło pozwolić sobie na wszystko, a sterta pieniędzy była doskonałym kamuflażem dla uniknięcia odpowiedzialności. Załatwienie prawdziwych trupów było jedynie wierzchołkiem góry lodowej.
Zimne muśnięcie na dłoni odciągnęło jego uwagę od dalszego analizowania, czy zarysy kukieł faktycznie były jedynie kukłami. Wzrok opadł ku zaciśniętej dłoni i dopiero w tym momencie zwrócił uwagę, że Raikatsuji szła tuż obok niego. W innym przypadku nie miałby nic przeciwko, ale dzisiaj niczego już nie rozumiał i nawet byle muśnięcie nie pasowało mu do jej wcześniejszych słów. Tych, które przypomniały mu, że nadal znajduje się dopiero o kilka kroków od linii startowej i nie jest nawet w połowie, by uznać, że łączy ich coś ponad zwykłą znajomością. Chociaż to jego palce formowały się w ciasną pięść, nie skojarzył gestu z chęcią przyniesienia mu ukojenia – uznał, że dziewczyna robiła to dla siebie. W końcu w poprzednim pokoju prawie zaczęła wrzeszczeć.
— Jeśli chcesz, żebym cię kurwa potrzymał za rękę, to wystarczy poprosić — odezwał się nagle. Nie sądził jednak, żeby właśnie o to jej chodziło, ale nie wiedział też, co na celu miała cała ta pojebana sinusoida oddalania się i zbliżania na nowo. Żartobliwość tonu wydawała się przez to bardziej wymuszona – tak samo, jak uśmiech, który przemknął zaledwie cieniem po wargach chłopaka, by zniknąć i ustąpić miejsca skupieniu. Dobrze się stało, że dostrzegł błyszczący przedmiot, bo wraz z jego widokiem odsunął na bok tę niecodzienną propozycję. Nie miało znaczenia, że dość szybko stracili nim zainteresowanie.
Spomiędzy warg Yakushimaru wyrwało się zamyślone „racja”, zanim ruszył ścieżką dalej, dotrzymując kroku Shiimaurze. Im więcej bodźców wychwytywały jego zmysły, tym czujniejszy się robił, by przynajmniej tym razem nie zostać zaskoczonym przez aktora, który nagle wyskoczyłby na nich zza grubego, sztucznego pnia albo gęstego krzaka.
— Nie czytałem — przyznał od razu, na moment mrużąc powieki, gdy wytężał wzrok, by w scenerii wychwycić coś, co mogłoby im się przydać. Pokój różnił się od poprzednich, choćby dlatego, że brakowało tu pisemnych wskazówek i zagadek. Nikt też nie pokazywał im palcem, na co powinni zwrócić uwagę, więc aspekt samego trzymania się ścieżki wydawał się dość sensowny. — Nie licząc patroli, wydaje mi się raczej, że ktokolwiek się tu zapuszcza, chce się po prostu rozjebać. Jasne, są jeszcze świry, które celowo wpadają do lasu, bo znalezienie martwych ludzi jest dla nich czymś porównywalnym do szukania jebanych skarbów. Tych, którzy mają chociaż trochę kurwa zdrowego rozsądku, renoma lasu raczej odstraszy, choć na pewno zapaleni grzybiarze mieliby tu mniejszą konkurencję. Kim bylibyśmy jako postacie z horroru? Żadne z nas nie chce się zajebać — zawiesił na moment głos, zerkając z ukosa na dziewczynę. Na pewno? — Przynajmniej mam kurwa taką nadzieję. Nie szukamy nikogo, a to raczej chujowe miejsce na spacer. Więc jesteśmy tu, żeby się stąd wydostać, bo ktoś-
Słowa ucięły się nagle, gdy nad ich głowami coś łupnęło. Czarnowłosy przygarbił się odruchowo, zadzierając podbródek wyżej, gdy spojrzał w górę, by upewnić się, że sufit nie zwala im się na głowę. Na gałęzi kołysał się kolejny manekin, który miał imitować świeżo upieczonego samobójcę. Bulgoczący dźwięk wydobywający się z wmontowanego głośnika zmieszał się z trzepotem skrzydeł spłoszonych ptaków i brzmiał zaskakująco wiarygodnie. Kiedy jednak do chłopaka dotarło, że to tylko atrapa, wypuścił powietrze przez zęby z głośnym sykiem i wyprostował się.
— Mają kurwa wyczucie czasu.
@Raikatsuji Shiimaura | rzut 3/4: 81 – sukces.
Raikatsuji Shiimaura and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.
Nie zareagowała na jego zaczepkę. Była o krok od odpowiedzi i gdyby nie nagłe zaciśnięcie warg, pewnie szybko pożałowałaby nieprzemyślanych słów. W porę zdała sobie sprawę, że tym, co miała na krańcu języka, wywołałaby jego zaskoczenie - swoje zresztą także - więc częściowo poczuła ulgę, że w ostatniej sekundzie potrafiła się powstrzymać. Tylko wzrok, zwykle nieugięcie utrzymany na celu, osunął się ku butom, jak u dzieciaka, któremu prawi się kazanie. Rzadko można ją było zobaczyć w roli spłoszonej nastolatki, skoro nawet przy przegranej sprawie nie ulegała naciskowi i utrzymywała wysoko uniesioną brodę, reprezentując uporczywą dla przeciwników niezłomność, ale od poprzedniego pokoju coś stale ją drażniło. Wcisnęło się pod skórę i mrowiło w nielogicznych momentach; nakierowywało nurt myśli w kierunkach, w których nie zwykła się pogrążać. Nie potrzebowała na co dzień takich analiz i teraz również powinna przede wszystkim skupić się na otoczeniu. Wchłaniać przedziwny, nadnaturalny klimat, wsłuchiwać się w nawoływania, w chrzęst butów, w tajemnicze zwierzęce sygnały. Kodowanie najdrobniejszych detali podawanych przez plener zwykle dobrze jej wychodziło. Dzięki separacji z nadmierną uczuciowością mogła władować energię w chłodny skan, co zazwyczaj robiła, a dzisiaj jak na złość nie umiała. Szwankowało skupienie, koncentracja prędzej czy później umykała w stronę Yakushimaru. Zanim dało się nad tym zapanować, srebro tęczówek kierowało się już ku jego twarzy i zamiast podjąć się próby rozłożenia zagadek na czynniki pierwsze, starała się przebadać jego. Jakby to on był największą tajemnicą i jakby od niego zależał ostateczny sukces.
W pewien sposób nie mijało się to z prawdą. Pokoje bądź co bądź stanowiły źródło rozrywki, więc końcowy wynik nie miał znaczenia. Raikatsuji nie poczuła ani razu zniechęcenia albo rozczarowania, kiedy stawiano ich przed faktem dokonanym: przegrywali. Życzliwe zapewnienia organizatorów, że następnym razem na pewno się uda! traktowała z wyważoną bezpretensjonalnością, rzeczywiście nie przejmując się szansą, że być może nie dadzą rady zmienić rezultatu na pozytywny. Bardziej skupiała się na towarzyszu i choć brał na siebie bagaż rozluźniania atmosfery, wychodziło mu to zdecydowanie gorzej niż normalnie.
Co było powodem? Szukała po nitce argumentów dla jego nienaturalnego zachowania. Dla wymuszonej zadziorności i grymasu imitującego uśmiech. Nie znała go od wczoraj - prędko wychwyciła drobne zmiany, jakby nałożyła na zdjęcie kalkę ze zniekształconym ujęciem. Gołym okiem dostrzegała masę różnic, w jakiejś mierze kamuflowanych przez chłopaka.
Z tego wszystkiego rozumiała jedynie tyle, że nie powinna go więcej dotykać. To nie pierwszy raz, kiedy sama zdecydowała się na przekroczenie fizycznej granicy, ale zazwyczaj było to powodowane musem. Kiedy przed oczami rozbryzgiwały się drżące w spowolnionym chluśnięciu kropelki krwi i kiedy pięść wgniatała mięsień, wybijając na nim plamę siniaka, nie myślała o tym, czy ma prawo naruszyć jego osobistą przestrzeń. Nie, żeby kiedykolwiek miał z tym szczególny problem - raczej nie wydawał się typem stroniącym od takich doznań, skoro z własnej woli wybierał się do klubów, gdzie żadna fizyka nie miała racji bytu i tłum zdawał się zlać w jedną podrygującą masę ocierających się o siebie kończyn i korpusów. Musiała jednak przyznać, że gest, na który się zdecydowała, nie bez powodu mógł wybić go z rytmu.
Gonitwę myśli przerwał nagły trzask. Ten sam, który urwał wypowiedź Yakushimaru w pół zdania.
Raikatsuji zdążyła jedynie się zatrzymać i zacząć przekierowywać wzrok ze ścieżki, w którą najwidoczniej znów się wgapiła, na ciemnowłosego, ale inny ruch zwrócił jej uwagę. Cofnęła się gwałtownie, wpadając ramieniem na towarzysza. Zaskoczenie odbiło się tylko nikłym, słabym błyskiem w kąciku mocniej przymrużonych ślepi, nim nie złapała równowagi i nie stanęła pewniej na nogach. Widok wisielca z tak bliska wyrwał z jej gardła stłumione mruknięcie. Przedarło się przez zwarte szczęki, prawie niesłyszalne przez nagrania najróżniejszych odgłosów.
Ostatecznie pokręciła tylko głową, jakby starała się wyrzucić wiarygodny obraz sprzed oczu, jednocześnie sięgając dłonią do wysuniętego zza ucha pasma.
- Nie, nie chciałabym tak skończyć - nawiązała do jego poprzedniej kwestii; akurat w tym temacie nie musiał się o nic martwić, bo jego nadzieje z pewnością zostały wysłuchane na długo przed rzuconą aluzją. Raikatsuji nie wydawała się kimś skorym do samobójczych epizodów, choć rzeczywiście pewnych popędów nie powinno się z góry zakładać. Głęboko ukryte demony znały miliardy sposobów na to, aby wydostać się z kryjówek i zaatakować w najmniej oczekiwanym momencie. Przejmowały wtedy kontrolę i ci, którzy uśmiechali się najwięcej, zamierali na czarno-białej fotografii ustawionej tuż nad wypastowaną trumną, naprzeciw ugiętym w tragedii najbliższym. - Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie, by być tak nieszczęśliwą, aby zapuścić się w Aokigaharę. Jasne, że są kłopoty ciężkie do rozwiązania i mury tak wysokie, że wyglądają na niemożliwe do sforsowania, ale kłopoty maleją kiedy się od nich dystansujemy. Nawet ogromne pałace z legend o bogach staną się malutkie jak zamki z klocków, jeżeli odejdziesz od nich na odpowiednią odległość. Nie twierdzę przy tym, że powinno się iść tak daleko, aby stracić je z oczu, bo zniknięcie za horyzontem nie oznacza automatycznie permanentnego zniknięcia i prędzej czy później znów trafimy na to, co wywołuje w nas skrajnie złe emocje. Ale pewien odstęp pozwala objąć większą część albo nawet całość problemu, a to, co ma kształt, ma też nazwę. Nazwane rzeczy można prościej wyszukać, a im więcej szukamy, tym większe prawdopodobieństwo, że znajdziemy też rozwiązanie. - Pod podeszwami chrzęściło leśne runo, ale miała wrażenie, że to nie tylko kroki jej i Yakushimaru; że gdzieś w tle, za drzewami, przechadzają się inni. Ludzie? Dusze samobójców? Do kogokolwiek bądź czegokolwiek należały dodatkowe pary nóg wywołały w niej kolejne lekkie skrzywienie. Minimalne, po którym wsunęła dłoń na kark, jakby szukała dla siebie zajęcia. - Jakby na to nie patrzeć - wyjście jest zawsze. - Zaskakujący zbieg okoliczności, że chwilę po wypowiedzeniu tego, dostrzegła zarys drzwi. Od razu ześlizgnęła rękę z napiętych mięśni i wskazała na zielone deski odgradzające ich od wolności.
- A ty, Yakushimaru? - zapytała, opierając opuszki o lodowatą klamkę i czekając aż ciemnowłosy wyłuska z pudełka kluczyk. - Wierzysz, że da się wydostać z każdego bagna? - Wybębniła krótki rytm palcami na metalowej powierzchni uchwytu, nim nie odchrząknęła. - Choćby z subtelną pomocą kogoś z zewnątrz.
W pewien sposób nie mijało się to z prawdą. Pokoje bądź co bądź stanowiły źródło rozrywki, więc końcowy wynik nie miał znaczenia. Raikatsuji nie poczuła ani razu zniechęcenia albo rozczarowania, kiedy stawiano ich przed faktem dokonanym: przegrywali. Życzliwe zapewnienia organizatorów, że następnym razem na pewno się uda! traktowała z wyważoną bezpretensjonalnością, rzeczywiście nie przejmując się szansą, że być może nie dadzą rady zmienić rezultatu na pozytywny. Bardziej skupiała się na towarzyszu i choć brał na siebie bagaż rozluźniania atmosfery, wychodziło mu to zdecydowanie gorzej niż normalnie.
Co było powodem? Szukała po nitce argumentów dla jego nienaturalnego zachowania. Dla wymuszonej zadziorności i grymasu imitującego uśmiech. Nie znała go od wczoraj - prędko wychwyciła drobne zmiany, jakby nałożyła na zdjęcie kalkę ze zniekształconym ujęciem. Gołym okiem dostrzegała masę różnic, w jakiejś mierze kamuflowanych przez chłopaka.
Z tego wszystkiego rozumiała jedynie tyle, że nie powinna go więcej dotykać. To nie pierwszy raz, kiedy sama zdecydowała się na przekroczenie fizycznej granicy, ale zazwyczaj było to powodowane musem. Kiedy przed oczami rozbryzgiwały się drżące w spowolnionym chluśnięciu kropelki krwi i kiedy pięść wgniatała mięsień, wybijając na nim plamę siniaka, nie myślała o tym, czy ma prawo naruszyć jego osobistą przestrzeń. Nie, żeby kiedykolwiek miał z tym szczególny problem - raczej nie wydawał się typem stroniącym od takich doznań, skoro z własnej woli wybierał się do klubów, gdzie żadna fizyka nie miała racji bytu i tłum zdawał się zlać w jedną podrygującą masę ocierających się o siebie kończyn i korpusów. Musiała jednak przyznać, że gest, na który się zdecydowała, nie bez powodu mógł wybić go z rytmu.
Gonitwę myśli przerwał nagły trzask. Ten sam, który urwał wypowiedź Yakushimaru w pół zdania.
Raikatsuji zdążyła jedynie się zatrzymać i zacząć przekierowywać wzrok ze ścieżki, w którą najwidoczniej znów się wgapiła, na ciemnowłosego, ale inny ruch zwrócił jej uwagę. Cofnęła się gwałtownie, wpadając ramieniem na towarzysza. Zaskoczenie odbiło się tylko nikłym, słabym błyskiem w kąciku mocniej przymrużonych ślepi, nim nie złapała równowagi i nie stanęła pewniej na nogach. Widok wisielca z tak bliska wyrwał z jej gardła stłumione mruknięcie. Przedarło się przez zwarte szczęki, prawie niesłyszalne przez nagrania najróżniejszych odgłosów.
Ostatecznie pokręciła tylko głową, jakby starała się wyrzucić wiarygodny obraz sprzed oczu, jednocześnie sięgając dłonią do wysuniętego zza ucha pasma.
- Nie, nie chciałabym tak skończyć - nawiązała do jego poprzedniej kwestii; akurat w tym temacie nie musiał się o nic martwić, bo jego nadzieje z pewnością zostały wysłuchane na długo przed rzuconą aluzją. Raikatsuji nie wydawała się kimś skorym do samobójczych epizodów, choć rzeczywiście pewnych popędów nie powinno się z góry zakładać. Głęboko ukryte demony znały miliardy sposobów na to, aby wydostać się z kryjówek i zaatakować w najmniej oczekiwanym momencie. Przejmowały wtedy kontrolę i ci, którzy uśmiechali się najwięcej, zamierali na czarno-białej fotografii ustawionej tuż nad wypastowaną trumną, naprzeciw ugiętym w tragedii najbliższym. - Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie, by być tak nieszczęśliwą, aby zapuścić się w Aokigaharę. Jasne, że są kłopoty ciężkie do rozwiązania i mury tak wysokie, że wyglądają na niemożliwe do sforsowania, ale kłopoty maleją kiedy się od nich dystansujemy. Nawet ogromne pałace z legend o bogach staną się malutkie jak zamki z klocków, jeżeli odejdziesz od nich na odpowiednią odległość. Nie twierdzę przy tym, że powinno się iść tak daleko, aby stracić je z oczu, bo zniknięcie za horyzontem nie oznacza automatycznie permanentnego zniknięcia i prędzej czy później znów trafimy na to, co wywołuje w nas skrajnie złe emocje. Ale pewien odstęp pozwala objąć większą część albo nawet całość problemu, a to, co ma kształt, ma też nazwę. Nazwane rzeczy można prościej wyszukać, a im więcej szukamy, tym większe prawdopodobieństwo, że znajdziemy też rozwiązanie. - Pod podeszwami chrzęściło leśne runo, ale miała wrażenie, że to nie tylko kroki jej i Yakushimaru; że gdzieś w tle, za drzewami, przechadzają się inni. Ludzie? Dusze samobójców? Do kogokolwiek bądź czegokolwiek należały dodatkowe pary nóg wywołały w niej kolejne lekkie skrzywienie. Minimalne, po którym wsunęła dłoń na kark, jakby szukała dla siebie zajęcia. - Jakby na to nie patrzeć - wyjście jest zawsze. - Zaskakujący zbieg okoliczności, że chwilę po wypowiedzeniu tego, dostrzegła zarys drzwi. Od razu ześlizgnęła rękę z napiętych mięśni i wskazała na zielone deski odgradzające ich od wolności.
- A ty, Yakushimaru? - zapytała, opierając opuszki o lodowatą klamkę i czekając aż ciemnowłosy wyłuska z pudełka kluczyk. - Wierzysz, że da się wydostać z każdego bagna? - Wybębniła krótki rytm palcami na metalowej powierzchni uchwytu, nim nie odchrząknęła. - Choćby z subtelną pomocą kogoś z zewnątrz.
@Yakushimaru Seiya
rzut czwarty (83) - sukces;
She was not fragile
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Yakushimaru Seiya and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.
Nie zdawał sobie sprawy, że jest tak dokładnie obserwowany i poddawany analizie. Mógł za to domyślać się, że w swoim zachowaniu nie był zbyt przekonujący – gdy coś go gryzło, można było czytać z niego, jak z otwartej księgi, ale to, z czym się borykał zacierało się na stronach, jak zapiski w dzienniku Kayako. Powinien zachowywać się normalnie, skoro zdecydował się spędzić z nią czas w jej urodziny, ale trudno było stawić czoła naturze i gryzącemu przeświadczeniu, że czegokolwiek by nie zrobił, i tak odejdzie to w zapomnienie, a on dalej będzie jedynie Yakushimaru, którego obecność była wygodna, gdy stawiał drinki w klubie albo gdy przychodził w odwiedziny do szpitala, gdy nikt inny nie pomyślał o tym, by się tam pofatygować. Jeszcze bardziej kąsała go świadomość, że przecież to oczywiste, że Shiimaura nie była mu nic winna, bo przecież, gdy robił te wszystkie rzeczy, robił je z nieprzymuszonej woli i bez potrzeby zdobycia uznania. Nie szukał wdzięczności, ale jednocześnie – za sprawą głupiego, ludzkiego ego – nie pasowało mu, że był
(no kim?)
w zasadzie nikim.
Teraz jednak nie zaprzątał sobie tym głowy. Już bez szczególnego poruszenia wpatrywał się w marionetkę, która teatralnie wręcz wycharkiwała z siebie ostatnie odgłosy, zanim ucichła. Nie spostrzegł, że jego ciało znów zareagowało odruchowo, kiedy dużo drobniejsza sylwetka Raikatsuji zderzyła się z jego ramieniem, którym objął ją na wysokości barków. Wyglądało to jednak dużo bardziej tak, jakby po prostu stworzył dla mniej stabilną barierę przed upadkiem do tyłu albo ewentualną ucieczką przed czymś, co nawet nie było prawdziwe. Trwało to zaledwie moment – równie krótki, co odzyskanie przez czarnowłosą równowagi.
— No i kurwa całe szczęście — podsumował, przypominając sobie, jak kiedyś ktoś powiedział mu, że często liczy na to, że się nie obudzi. Był wściekły i nie wyobrażał sobie, że mógłby kiedykolwiek usłyszeć coś podobnego z ust Raikatsuji, choć nie należała do najweselszych osób, które miał okazję poznać. Może sam rozsądek był odpowiednio silnym zabezpieczeniem przed próbami samobójczymi? Cokolwiek to było – liczył na to, że powstrzymująca ją tama nigdy nie pęknie.
Niespiesznie ruszył dalej, tracąc poczucie czasu. Nie był pewien, jak duży odcinek trasy pozostawili za sobą, ale nie oglądał się za siebie przez ramię. Przysłuchiwał się dziewczynie, której stonowany głos sprawiał, że w zamglonym lesie wszystko, o czym mówiła, brzmiało, jak baśń opowiadana dzieciom przed snem. Tyle że nie była to wyssana z palca bajka, a rzeczywisty problem, z którym przecież sam miał do czynienia za każdym razem, gdy swoje problemy pozostawiał poza zasięgiem swojego wzroku, choć w odróżnieniu od nieruchomego zamku, na swoje problemy był w stanie trafić w najbardziej nieoczekiwanym momencie. Wiedział to, bo nawet dziś przyszły do niego i odciągnęły go od towarzystwa Shiimaury i w wielu innych przypadkach lubiły o sobie przypominać.
„A ty, Yakushimaru? Wierzysz, że da się wydostać z każdego bagna?”
— Trzymaj — rzucił nagle, co nijak miało się do odpowiedzi na jej pytanie. Zignorował ją, gdy skupił się na wygrzebywaniu rzeczy z pudełka? Pomiędzy palcem środkowym i wskazującym trzymał podłużny kawałek papieru, który ozdobiono w halloweenowym klimacie. Gdy przyjęła od niego kartkę, okazało się, że była jednym z dwóch talonów dla zwycięzców. Swój własny trzymał w ręce, w której spoczywał klucz i zdążył zgiąć go nieco, gdy przekręcał ów klucz w zamku. Był to pierwszy pokój, który udało im się przejść bez większego trudu. — Nie wierzę — odpowiedział nagle. Może po chwili potrzebnego zastanowienia. — W niektórych bagnach po prostu musisz kurwa nauczyć się pływać. Wtedy przynajmniej cię nie pochłaniają i nie kończysz na jebanym sznurze.
Przepuścił ją przodem w drzwiach.
Był przygotowany na niemalże ogłuszający dźwięk dzwonka telefonu, który zaatakował ich tuż po tym, gdy znaleźli się w kolejnym pokoju. Zgodził się na ponowny udział w atrakcji z myślą, że być może Shiimaura poradzi sobie z zagadkami lepiej niż Sanari. Wcześniej Yakushimaru udało się odkryć dwa znaleziska i teraz, gdy stary telefon zanosił się nieznośnym brzęczeniem, czarnowłosy podszedł do niego i podniósł słuchawkę, ale nie przyłożył jej do ucha. Z głośnika wydobywał się stłumiony, ale słyszalnie zdesperowany głos kobiety, która groziła uczestnikom, że nie odnajdą jej znaleziska. Chociaż tym razem musiał podejść do innego urządzenia – najwidoczniej za każdym razem aktywowano inne, by uniknąć powtarzalności – podniósł telefon i wyciągnął spod niego kluczyk. Drobny przedmiot prawie zniknął w jego palcach, ale mimo tego wyciągnął rękę, pokazując Raikatsuji swoje znalezisko.
— Będzie nam potrzebny w drugim pokoju — poinformował i kiwnął głową w stronę wąskiego korytarza, który prowadził do kolejnego pomieszczenia. Wbrew wskazaniu dziewczynie drogi, pozostał jednak na miejscu i zaczął przyglądać się obecnemu otoczeniu. Kluczyk ukrył bezpiecznie w kieszeni swoich spodni. — Sanari za dużo pierdolił i wcześniej musiał coś przeoczyć. Brakowało nam kurwa jednej rzeczy do rozwiązania zagadki, więc zakładam, że pewnie jest gdzieś tutaj. Chyba. Zdaję się kurwa na twoją spostrzegawczość. Uznaj to za wyzwanie — głos chłopaka był teraz odległy, gdy w zamyśleniu przeskakiwał spojrzeniem po słuchawkach. Poprzednio skrytka znajdowała się w słuchawce. Może klucz, który znalazł, pasował do dwóch zamków, nawet jeśli powielanie tego samego schematu byłoby bez sensu. Jednocześnie okazałoby się całkiem skuteczną zmyłką, bo w tym wypadku nikt nie przypuszczałby, że klucz mógłby przydać się do czegoś jeszcze. Wbrew temu założeniu, czarnowłosy zaczął oglądać zwisające z sufitu słuchawki, które znajdowały się w zasięgu jego ręki. Miał to szczęście, że nie musiał podskakiwać, by dosięgnąć tych z nich, które znajdowały się tak wysoko, że niejedna osoba musiałaby stanąć na palcach albo podskoczyć, by przyciągnąć je do siebie, prostując przy tym spiralny kabel.
(no kim?)
w zasadzie nikim.
Teraz jednak nie zaprzątał sobie tym głowy. Już bez szczególnego poruszenia wpatrywał się w marionetkę, która teatralnie wręcz wycharkiwała z siebie ostatnie odgłosy, zanim ucichła. Nie spostrzegł, że jego ciało znów zareagowało odruchowo, kiedy dużo drobniejsza sylwetka Raikatsuji zderzyła się z jego ramieniem, którym objął ją na wysokości barków. Wyglądało to jednak dużo bardziej tak, jakby po prostu stworzył dla mniej stabilną barierę przed upadkiem do tyłu albo ewentualną ucieczką przed czymś, co nawet nie było prawdziwe. Trwało to zaledwie moment – równie krótki, co odzyskanie przez czarnowłosą równowagi.
— No i kurwa całe szczęście — podsumował, przypominając sobie, jak kiedyś ktoś powiedział mu, że często liczy na to, że się nie obudzi. Był wściekły i nie wyobrażał sobie, że mógłby kiedykolwiek usłyszeć coś podobnego z ust Raikatsuji, choć nie należała do najweselszych osób, które miał okazję poznać. Może sam rozsądek był odpowiednio silnym zabezpieczeniem przed próbami samobójczymi? Cokolwiek to było – liczył na to, że powstrzymująca ją tama nigdy nie pęknie.
Niespiesznie ruszył dalej, tracąc poczucie czasu. Nie był pewien, jak duży odcinek trasy pozostawili za sobą, ale nie oglądał się za siebie przez ramię. Przysłuchiwał się dziewczynie, której stonowany głos sprawiał, że w zamglonym lesie wszystko, o czym mówiła, brzmiało, jak baśń opowiadana dzieciom przed snem. Tyle że nie była to wyssana z palca bajka, a rzeczywisty problem, z którym przecież sam miał do czynienia za każdym razem, gdy swoje problemy pozostawiał poza zasięgiem swojego wzroku, choć w odróżnieniu od nieruchomego zamku, na swoje problemy był w stanie trafić w najbardziej nieoczekiwanym momencie. Wiedział to, bo nawet dziś przyszły do niego i odciągnęły go od towarzystwa Shiimaury i w wielu innych przypadkach lubiły o sobie przypominać.
„A ty, Yakushimaru? Wierzysz, że da się wydostać z każdego bagna?”
— Trzymaj — rzucił nagle, co nijak miało się do odpowiedzi na jej pytanie. Zignorował ją, gdy skupił się na wygrzebywaniu rzeczy z pudełka? Pomiędzy palcem środkowym i wskazującym trzymał podłużny kawałek papieru, który ozdobiono w halloweenowym klimacie. Gdy przyjęła od niego kartkę, okazało się, że była jednym z dwóch talonów dla zwycięzców. Swój własny trzymał w ręce, w której spoczywał klucz i zdążył zgiąć go nieco, gdy przekręcał ów klucz w zamku. Był to pierwszy pokój, który udało im się przejść bez większego trudu. — Nie wierzę — odpowiedział nagle. Może po chwili potrzebnego zastanowienia. — W niektórych bagnach po prostu musisz kurwa nauczyć się pływać. Wtedy przynajmniej cię nie pochłaniają i nie kończysz na jebanym sznurze.
Przepuścił ją przodem w drzwiach.
Pokój 3 | Chakushin ari
Był przygotowany na niemalże ogłuszający dźwięk dzwonka telefonu, który zaatakował ich tuż po tym, gdy znaleźli się w kolejnym pokoju. Zgodził się na ponowny udział w atrakcji z myślą, że być może Shiimaura poradzi sobie z zagadkami lepiej niż Sanari. Wcześniej Yakushimaru udało się odkryć dwa znaleziska i teraz, gdy stary telefon zanosił się nieznośnym brzęczeniem, czarnowłosy podszedł do niego i podniósł słuchawkę, ale nie przyłożył jej do ucha. Z głośnika wydobywał się stłumiony, ale słyszalnie zdesperowany głos kobiety, która groziła uczestnikom, że nie odnajdą jej znaleziska. Chociaż tym razem musiał podejść do innego urządzenia – najwidoczniej za każdym razem aktywowano inne, by uniknąć powtarzalności – podniósł telefon i wyciągnął spod niego kluczyk. Drobny przedmiot prawie zniknął w jego palcach, ale mimo tego wyciągnął rękę, pokazując Raikatsuji swoje znalezisko.
— Będzie nam potrzebny w drugim pokoju — poinformował i kiwnął głową w stronę wąskiego korytarza, który prowadził do kolejnego pomieszczenia. Wbrew wskazaniu dziewczynie drogi, pozostał jednak na miejscu i zaczął przyglądać się obecnemu otoczeniu. Kluczyk ukrył bezpiecznie w kieszeni swoich spodni. — Sanari za dużo pierdolił i wcześniej musiał coś przeoczyć. Brakowało nam kurwa jednej rzeczy do rozwiązania zagadki, więc zakładam, że pewnie jest gdzieś tutaj. Chyba. Zdaję się kurwa na twoją spostrzegawczość. Uznaj to za wyzwanie — głos chłopaka był teraz odległy, gdy w zamyśleniu przeskakiwał spojrzeniem po słuchawkach. Poprzednio skrytka znajdowała się w słuchawce. Może klucz, który znalazł, pasował do dwóch zamków, nawet jeśli powielanie tego samego schematu byłoby bez sensu. Jednocześnie okazałoby się całkiem skuteczną zmyłką, bo w tym wypadku nikt nie przypuszczałby, że klucz mógłby przydać się do czegoś jeszcze. Wbrew temu założeniu, czarnowłosy zaczął oglądać zwisające z sufitu słuchawki, które znajdowały się w zasięgu jego ręki. Miał to szczęście, że nie musiał podskakiwać, by dosięgnąć tych z nich, które znajdowały się tak wysoko, że niejedna osoba musiałaby stanąć na palcach albo podskoczyć, by przyciągnąć je do siebie, prostując przy tym spiralny kabel.
@Raikatsuji Shiimaura | rzut 1/4: 86 – sukces.
Raikatsuji Shiimaura ubóstwia ten post.
Yakushimaru Sanari gardzi postem aż przykro.
W bagnach się nie pływa - chciała mu powiedzieć. To wodne ruchome piaski. Wkładasz nogę i wsysają cię po biodra, Yakushimaru. Im bardziej się szarpiesz, tym gorzej. Ale są sposoby, aby się z tego uwolnić. Oglądałeś "Quicksand" z 2023 roku? O rozwodzącym się małżeństwie, które podczas wycieczki wpada w bagno. W każdym możliwym tego słowa znaczeniu. Milczała jednak, bo choć machinalnie chciała go poprawić, wiedziała przecież do czego uderzał. Z pewnością były problemy prawie że nierozwiązywalne. Tak pogmatwane i tak daleko idące, że nie starczało sił, pomysłów i zasobów, aby choć dobrnąć do ich połowy. Próba rozprawienia się z jednym ogromnym kłopotem i tak generowała kolejne mniejsze, odbierające czas i uwagę, zniechęcając i doprowadzając do zszargania nerwów. Czasami prościej, a przede wszystkim bezpieczniej dla psychiki, było nauczyć się żyć tuż obok nich. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Gdyby było inaczej, nie trafiłaby kolejny raz na oddział intensywnej terapii, połamana od ciężkiej pięści w zasadzie obcego mężczyzny. Na samo wspomnienie przypomniała sobie asekuracyjne ramię Yakushimaru; bez żadnego podtekstu przytrzymujące ją w momencie utraty równowagi. Nie nazwałaby tego strachem, bo prędko wróciła do siebie i nie kołatało jej serce na widok ucharakteryzowanej twarzy manekina. Ot, cofnięcie się jako zwykły, naturalny odzew na tani chwyt horrorowy. Nie mógł tego jednak wiedzieć, a to, co zrobił, wydawało się wyrobionym nawykiem - wbudowana w niego protekcjonalność napędzała mięśnie bez ingerencji umysłu. Akcja-reakcja.
Zaczynała zresztą zastanawiać się nad tym skąd u niej tak absurdalne pokłady niepokoju. Nie zwykła odpowiadać na różne bodźce - dźwiękowe również - w wyolbrzymiony sposób. Jasne, że czasami lekko drgnęła albo cofnęła się, gdy ktoś wykonał zbyt gwałtowny ruch, krzyknął bądź coś upadło obok. Tyle że dzisiaj działania zakrawały o coś paranoicznego, była tego w pełni świadoma i zaczynało ją to uwierać. Nie miała powodu, aby tak się zachowywać. Przerażające miejsca wciąż były jedynie wystylizowanymi obiektami. Nie lękała się sztucznej krwi, zapętlonych jęków w formacie .mp3 ani odgłosu kroków ewidentnie należących do aktorów. Jeżeli jednak tak było to skąd to stałe spięcie mięśni? Kiedy weszli do nowego pomieszczenia i gdy po przekroczeniu progu rozległ się rezonujący dźwięk dzwonka również ramiona nieco się jej uniosły.
W przymrużonych powiekach lśniły srebrne oczy, sondujące teren z nieufnością dzikiego kota. Raikatsuji powoli się poruszyła; miała wrażenie, że jej tkanki się zastały, że zbyt długo ich nie używała i teraz próbują odrdzewieć. Yakushimaru tymczasem zdawał się kompletnie nieporuszony scenariuszem.
- W tym pokoju byłeś z bratem? - Zatrzymała się na środku pomieszczenia, rozglądając uważniej niż przed momentem. Jeżeli rzeczywiście tu był, mogła z góry założyć, że znajdują się w pobliżu dodatkowe persony. Pamiętała w końcu, gdy wspominał, że następnym razem się nie powstrzyma i komuś przywali, jeżeli zostanie dotknięty jeszcze raz. Osobiście też nie miała na to ochoty, ale przynajmniej mogła być na to przygotowana.
Zdaję się kurwa na twoją spostrzegawczość.
Zahaczyła wzrokiem o jego twarz, podświetloną od dołu blaskiem spod stolika. Wydawał się przerażająco zniekształcony przy takim zabiegu, ale przecież i bez tego coś nie pasowało. Dalej wypowiadał się wprawdzie w podobnym co zawsze stylu, ale był inny, jakby odległy. Ten dziwny dla niego stan okazał się większym wyzwaniem niż to, które zostało rzucone.
- Na jednej ze słuchawek doklejono karteczkę - odpowiedziała niemal od razu, unosząc nadgarstek na wysokość barku i celując palcem w umieszczony wysoko przedmiot tuż nad swoją głową. - Strzelam, że jest tam jakaś wskazówka. - Skrzyżowała nagle ramiona na piersi; luźno, ale równie prowokująco, co jego wcześniejsza aluzja, by się postarała. - Możesz sprawdzić i powiedzieć mi czy zdałam test.
Zaczynała zresztą zastanawiać się nad tym skąd u niej tak absurdalne pokłady niepokoju. Nie zwykła odpowiadać na różne bodźce - dźwiękowe również - w wyolbrzymiony sposób. Jasne, że czasami lekko drgnęła albo cofnęła się, gdy ktoś wykonał zbyt gwałtowny ruch, krzyknął bądź coś upadło obok. Tyle że dzisiaj działania zakrawały o coś paranoicznego, była tego w pełni świadoma i zaczynało ją to uwierać. Nie miała powodu, aby tak się zachowywać. Przerażające miejsca wciąż były jedynie wystylizowanymi obiektami. Nie lękała się sztucznej krwi, zapętlonych jęków w formacie .mp3 ani odgłosu kroków ewidentnie należących do aktorów. Jeżeli jednak tak było to skąd to stałe spięcie mięśni? Kiedy weszli do nowego pomieszczenia i gdy po przekroczeniu progu rozległ się rezonujący dźwięk dzwonka również ramiona nieco się jej uniosły.
W przymrużonych powiekach lśniły srebrne oczy, sondujące teren z nieufnością dzikiego kota. Raikatsuji powoli się poruszyła; miała wrażenie, że jej tkanki się zastały, że zbyt długo ich nie używała i teraz próbują odrdzewieć. Yakushimaru tymczasem zdawał się kompletnie nieporuszony scenariuszem.
- W tym pokoju byłeś z bratem? - Zatrzymała się na środku pomieszczenia, rozglądając uważniej niż przed momentem. Jeżeli rzeczywiście tu był, mogła z góry założyć, że znajdują się w pobliżu dodatkowe persony. Pamiętała w końcu, gdy wspominał, że następnym razem się nie powstrzyma i komuś przywali, jeżeli zostanie dotknięty jeszcze raz. Osobiście też nie miała na to ochoty, ale przynajmniej mogła być na to przygotowana.
Zdaję się kurwa na twoją spostrzegawczość.
Zahaczyła wzrokiem o jego twarz, podświetloną od dołu blaskiem spod stolika. Wydawał się przerażająco zniekształcony przy takim zabiegu, ale przecież i bez tego coś nie pasowało. Dalej wypowiadał się wprawdzie w podobnym co zawsze stylu, ale był inny, jakby odległy. Ten dziwny dla niego stan okazał się większym wyzwaniem niż to, które zostało rzucone.
- Na jednej ze słuchawek doklejono karteczkę - odpowiedziała niemal od razu, unosząc nadgarstek na wysokość barku i celując palcem w umieszczony wysoko przedmiot tuż nad swoją głową. - Strzelam, że jest tam jakaś wskazówka. - Skrzyżowała nagle ramiona na piersi; luźno, ale równie prowokująco, co jego wcześniejsza aluzja, by się postarała. - Możesz sprawdzić i powiedzieć mi czy zdałam test.
@Yakushimaru Seiya
rzut drugi (74) - sukces;
She was not fragile
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Yakushimaru Seiya and Yakushimaru Sanari szaleją za tym postem.
Strona 1 z 2 • 1, 2
maj 2038 roku