- Nie znam Twojej historii. Oceniłam na podstawie jednego zdania. Przepraszam - uśmiechnęła się łagodnie, pochylając przy tym głowę w klasycznym dla Japończyków geście, by po uniesieniu głowy, spotkać na krótko wpatrzony w nią turmalin źrenic. Intuicja mimowolnie szeptała pytania o ich dno, o znaczenie źródeł, które mogły się tam kryć. Zupełnie odwrotne do ciężkiej do przeniknięcia, marsowej aury sączącej nieustającą czujność. Była w tym na pewno wtłoczona w wojsku natura pełnej gotowości na nadchodzące nieznane. Ale i zastygła w rzeźbie profilu, emocja tłumionego gniewu. Ile zebrać go musiał? Jak liczyć kadry kumulowanej siły? A mimo to, zachowywał spokój, przemyślaną cierpliwość, której nagle nie rozpraszał dziecięcy wybuch płaczu. Albo milczenia zyskanej bliskości z oddechem tłoczącym się w płucach, ale pozostawiając czerwieniejące od malowidła wargi tylko lekko drżące. w rozchyleniu, które tchnienie miało witać, a pozostawiało je nieme.
Przełamanie, podobnie pęknięciu na szklanej tafli zmarzliny, znaczyło się długą rysą gorącego zawstydzenia, przebijającego przez szczegółowy makijaż, owijając ciemniejącym krańcem na malowanych pęknięciach. Zryw zapewne niepotrzebny, wybijający się w zastałej scenerii, jak nieszczęśliwie zruszona klata w kliszy. A raz tknięta struna, nawet odsunięty od smukłych palców skrzypka, wciąż drgała. Wystarczył drobny impuls, czy zatrzymać falę nienastrojonej wibracji. I jeszcze mniej, by rozkołysać ją na nowo, gdy kroki stawiało się zbyt spiesznie, szukając w ciemności tej jednej linii dźwięków, które dalsze fałszownia zmieniłyby w zrozumiałą melodię - Jun - imię, przebiło się rozproszenie, szybko oddając w myśli dźwięczną rezolutność dziecięcego chichotu, który żegnał nieoczekiwaną parę w drzwiach Domu Strachu - ...będę mogła ją pomalować - zaproponowała prędko, znowu łagodniej, gdy napięta czujność opadła z barków, szykując skok w stronę łagodnych fal znajomego natchnienia. To koiło naturalne odruchy paniki, przenikało przez wyrazy, poiło weną wyobrażeń podobnych szkicowym malunkom, tchniętych na pergaminie, czy płótnie. Wystarczyła jednak niedogaszona iskra zaskoczonego lęku, by przeskoczyć płomień na łatwopalny fragment przeszłości w wizualizacji pokojowego wystroju i sztucznie przecież wypełnionej brudem wanny. W innych okolicznościach, zmusiłaby wolę, by skupiła się na detalach, na pasach stylizowanych zaciekami. Ale obrzydzenie osiadło gęsto na gardle, spłynęło do żołądka, zmuszając dłonie do zacisku i wyplutego żałośnie zdania. Oskarżyciel wybudził się ze śpiączki, ładując w nią kpiąco paluch winy i obrazu, jaki musiała sobą właśnie prezentować towarzyszowi.
Przełknęła gulę wstydu, potem strachu, by w końcu trafiając na pewny dotyk, nie pozwalający ani pobiec dalej, ani upaść. Dziwnym było obrócić się w prowadzonym piruecie, z szumem spódnicy, która zakręcił się wokół łydek i zsuniętym kapturem płaszcza, który odsłonił pełniej czerń włosów rozsypujących się na ramię, jak krucze skrzydło. Czoło artystki odnalazło wsparcie gdzieś w okolicy męskiej piersi. Z cichym westchnieniem zamykając oczy, nie patrząc, ile kosztowałoby ją to wyrwanych emocji. Zamiast tego chłonęła nieznaną jej zbyt dobrze woń. Zgięte łokcie przysunęła bliżej twarzy, i tylko jedną, nieznacznie chwytając poplamionego czerwienią kitla. Zaskoczona za to zyskanym dystansem, gdy wojskowy odsunął się, a ona zachwiała lekko, wciąż czując na barku dłoń, która zgodnie z zapowiedzią, zniknęła, gdy charakterystyczny krok, oddalił się, zapewne konfrontując z zwartością wanny. I weryfikując śmieszność strachu.
Światło latarki pognało w dół, pod nogi, gdy trzymająca latarkę ręką, pognała do warg, z których umknął stłumiony, chociaż słyszalny krzyk., na dźwięk cudzego, obcego wrzasku. Światło zamigotało, w końcu odsłaniając więcej. Jak tupot małych stóp i dziecięcą sylwetkę, która przemknęła bliżej kociej sylwetki. W perspektywie, jaką osiągnęła, przypominał jej strażnika, jednego z tych egipskich? piramid. Serce, spłoszone już do ucieczki, popchnęło ją do przodu, do dziecięcej sylwetki. Piekąca łza przecisnęła się przez powiekę, gdy w półmroku jeszcze, opadła na kolana, tuż obok dziecka - Nie powinieneś tu być - szepnęła ochryple, wyciągając ramiona w kierunku stylizowanej na ducha? postaci. Był tak mały, że coś niebezpiecznie ścisnęło się wokół jej krtani. Nie miała pojęcia, co właściwie zadziałało, że chłopczyk wysunął drobne rączki, oplatając jej szyję, i niemal chowając głowę przy ramieniu. Czy był małym, doskonale wyuczonym aktorem, traktującym całość jak zabawę, nie wiedziała, ale zmęczenie, musiało dać się we znaki po ilości wrażeń, które chowały się pod dziecięcym obliczem. Przelotnie nawet zastanawiała się, czy rzeczywiście mógł byś yurei.
Podniosła się wolno, nie wypuszczając chłopięcego ciałka z objęcia, gdy odwróciła się w stronę - zapewne jednej z organizatorek zabawy i stojącego przy niej - wojskowego. Wczepione w nią paluszki, i milczenie dziecka, działały jak silny motywator - jemu przyda się odpoczynek - kilka kroków dzieliło ją od zaskoczonej widokiem nieznajomej. I dopiero wymiana tłumaczeń pozwoliła im się rozdzielić, chociaż spojrzenie, jakie posłał jej mały aktor, niepokoiły ją tak samo mocno, jak własne, zapewne przeinterpretowane wrażenia. Dopiero uśmiech i machnięcie drobnej rączki, wytrąciło ją z zawieszenia. Finalnie z jakimś zakłopotaniem spojrzała na Hotaru. Słowa tłumaczeń, zniknęły jednak, gdy zalał ją blask rozjaśnionego latarniami wieczoru i czekającej ich, gromadki, zapewne stęsknionych atencji dzieci. To za to przypomniało jej o okolicznościach, w jakich znaleźli się w Pokoju, oraz urwanej obietnicy, pomiędzy przeskokami nie mniej wywijających zakłopotanie niemal w precel żołądka. Nawet jeśli miałaby teraz przeprosić za zachowanie, nie wiedziała jak.
- Cześć, Ty jesteś Jun, tak? - pochyliła się, niemal kucając przy dziewczynce, przyglądając się roziskrzonej buzi i burzy zaczesanych loków, tak podobnych do stojącego jeszcze niedawno za nią, żołnierza Tsunami - obiecałam... waszemu tacie, że Cię pomaluję. Chcesz? - wzrok, przeniosła na stojącego nieco z tyłu chłopca, który skupił jej uwagę na dłużej. Pamiętała go też, chociaż zajęło jej chwilę, skojarzeń, łapiąc powiązania, które przeciągały nowe wrażenia w całość - Pomożesz mi trochę? - ciepło skierowała w stronę chłopca, który znalazł się gdzieś przy boku ciemnowłosego doktora Atomusa - potrzebujemy jednak dobre miejscu i nieco czasu... jeśli go mamy - tu wyprostowała się, przelotnie muskając ujęciem dziewczęcą rączkę, i w końcu dając się zamknąć w ciemności skupienia tęczówek, które z powaga śledziły jej poczynania. Jej, albo żywiołu, jak rozgorzał w kilkulatce, wprost proporcjonalnie przeciwnie, do wycofania, jakim wykazywał się nieco starszy chłopiec. Odetchnęła z większym rozluźnieniem, bo żywioł, w jakim sama się znalazła - był jej znajomy, a czułość przelewała się przez słowa intuicyjnie, zapędzając do działania i samo natchnienie. Dłoń powędrowała do jednej z kieszeni, w której - niemal jak z zaczarowanego kapelusza, wysunęła zgrabny pędzelek, z jasnością końcówki, wciąż barwioną delikatną czerwienią.
- Pan też może ustawić się w kolejce - dodała niemal poważnie, umykając w końcu z ujęcia turmalinowego spojrzenia. Nie była pewna, czy jej obecność, wciąż była chciana. Tym bardziej po niekonwencjonalnym przedstawieniu, jakim obdarzyła mężczyznę. Wciąż pamiętała ciepło bijące z ogarniającego ją ramienia. I woni perfum, których nuty wciąż osiadały na jej włosach. I mieszał z zapachem kwiatu wiśni, towarzyszący jej właściwie odkąd pamiętała. Pozostała jednak w miejscu, nieruchomo, gotowa zniknąć rodzinie z pola widzenia, lub dopełnieniu złożonej cicho obietnicy, wiercącej się nieuwolnionym natchnieniem, wraz z obracanym w bladych paliczkach - rysikiem.
@Arihyoshi Hotaru
Blood beneath the snow
Warui Shin'ya, Arihyoshi Hotaru and Satō Kisara szaleją za tym postem.
Przestrzeń, od kiedy pamiętał, wypełniał niemożliwy hałas. Szczęk przekładanych nerwowo naczyń - kubków i talerzy oblewanych szumem wody pod przesadnym ciśnieniem. Metaliczny odgłos gniecionych obcasem szpilek puszek, wciskanych w panele, jakby miały się z nimi scalić. Krzyk - wpierw furiacki i prosty, wyrwany z tchawicy podrzędnej, męskiej szumowiny, który z czasem przeszedł w piski Jun, wysokie i radosne. Z biegiem lat zmieniały się scenerie, nabierając przy tym żywszych barw. Zniknęły chrzęszczące pod obuwiem śmieci i bzyczenie rozsierdzonych u skroni much. Wszystko to zostało zastąpione chlupotem pędzla mieszającego szczupłym nadgarstkiem Karaia odbarwianą farbami wodę w kubeczku, wyblakło pod trajkotaniem wymyślonego dialogu między maskotkami Yudaia, były telefoniczne sygnały powiadomień od opiekunki i pomruk dobrej jakości samochodu zajeżdżającego pod akademik. Hotaru dostrzegał niewątpliwie różnicę pomiędzy przeszłością a teraźniejszością i doceniał zmianę jaka zaszła. Nie przyznałby się na głos jednak, że nieprzerwana kakofonia, nawet jeżeli budowana obecnie z pozytywnych powodów, z każdym dniem wymęczała go coraz bardziej. Efekt nakładał na powieki fioletowe plamy, tego wieczoru, na szczęście, mogące stanowić element makijażu. Wychodząc z pomieszczenia nadal dźwięczał mu nad uchem krzyk aktorki, echem od ścianek czaszki odbijał się tupot bosych stóp chłopca wcielonego w rolę demonicznej postaci. Miał wrażenie, że działa jak ktoś, komu petarda wybuchła tuż przy słuchu; wizg przeszywał rzeczywistość na samej granicy zmysłu, nie pozwalając na skupienie i dobry humor.
Mimo tego decybele odrobinę opadły, jakby palce Ejiri, które dostrzegł przypadkiem muskające dłoń Jun, sięgnęły również po pokrętło wyimaginowanego wzmacniacza wmontowanego w ciemieniu. Jazgot atakował zszargane nerwy o ćwierć nuty ciszej, pozwalał więc zaczerpnąć odrobiny tchu i dał szansę, aby z większą uwagą śledzić poczynania młodszego rodzeństwa. Arihyoshi skoncentrował się na obliczu pięciolatki, jej skrzących, o ton jaśniejszych oczach wlepionych z zachwytem w Carei. Poniewczasie uzmysłowił sobie, że wymsknęło mu się wcześniej imię siostry; bo zwykle nie podawał żadnych danych, jakby nawet coś tak głupiego było w stanie im zaszkodzić. Bronił ich prywatność żelaznym postanowieniem, odcinał od brutalności norm wytyczanych przez społeczeństwo uporem kogoś, kto sam jeden był w stanie przeciwstawić się ludzkiej zachłanności. Nie był i świadomość tego przybywała falami; obmywała mur jego stanowczości, skrupulatnie murszejąc kamienie, ścierając z nich mikroskopijne warstwy, które po eonach z pewnością wydrążą wyrwę nawet w tak twardej skale. Wydawało mu się, że słyszy pluśnięcie przypływu, ale to tylko drobne ręce Jun klasnęły o siebie, nim palce nie zasłoniły rozciągniętych w pozornie tłumionym uśmiechu ust.
- O czym pani mówi!
Przez wesołość przebił się chichot; wstrząsnął wąskimi, chudymi ramionami, ściągając z jednego z nich beznadziejnie nieumiejętnie zapleciony warkocz. Plątanina czarnych włosów miała ten sam nieujarzmiony skręt co kosmyki wijące się na czole Hotaru. Chłopiec natomiast, którego obecność zaczaiła się gdzieś za biodrem żołnierza, emanował podobną do mężczyzny aurą. Wytwarzał wokół siebie łunę złowieszczej martwoty, gniewu zamkniętego w kokonie ułudnego spokoju. Wydawał się podobnie oszczędny w gestach, trzymał wzrok nieruchomo, ale w swoim przypadku zerkał spod grzywki rzucającej cień aż na kości jarzmowe. Wprawni obserwatorzy z pewnością dostrzegliby jednak jak coś w tafli tęczówek się nadłamuje; jak pęka kra odgradzająca rogówkę od błony, jak przez szczeliny przedziera się zainteresowanie. Nawet jeżeli chciał coś powiedzieć, nie zdążył. Głos zabrała Jun, gwałtownie wypinając cherlawą pierś i biorąc się pod boki.
- Karai na pewno się zgodzi, bo on lubi malować! - głośność wypowiedzi wykrzywiła lekko wargi Hotaru, ale Jun nie dawała za wygraną w dialogu. Kiedy się poruszyła, kokarda wczepiona w jej pasma zdawała się gotowym do odlotu motylem. - A Hotta nie jest tatą! Przecież on się nie całował z żadną panią!
Dla podkreślenia swoich słów, jakby nie było wiadomo o kim wspomniała, wycelowała otwartą dłonią prosto w kierunku wojskowego. Przez twarz Hotaru przeszedł jakiś impuls, prąd, od którego drgnęła w rozdrażnieniu dolna powieka. Hamował się, ściągał wodze, czuł w kącikach ust wędzidła szarpiące do tyłu, by się nie rozpędził, ale trudno mu było nawet wygładzić ten temat. Miał wrażenie, że nic, co teraz by z siebie wykrztusił, nie zabrzmiałoby dobrze. Nie pozostało mu nic innego jak pokręcenie głową; i tylko napięte mięśnie szczęki zdradzały bezradność kogoś, kto walczy ze sprzecznymi odczuciami.
- Jun - skarcenie brzmiało raczej jak wyrzut.
Dziewczynka tymczasem ruchem księżniczki strzepnęła jeden z wymkniętych z upięcia kosmyków ze swojego zarumienionego policzka. Zrobiła to zamaszyście, ewidentnie dumna z rozjaśnienia mroków cudzej nieświadomości i w jej rozradowanym spojrzeniu nie dało się dostrzec choćby minimalnego okrucha zrozumienia. Nie pojmowała co zrobiła źle i że w ogóle postąpiła nietaktownie. Nie było jednak sensu tłamsić jej energiczności; bądź co bądź biło od niej infantylne ciepło. Miała jeszcze czas na głupie zagrywki, żenujące teksty, na pytania pozbawione sensu i na oczernianie dorosłego faceta, który z westchnieniem przekierował wreszcie uwagę ku Ejiri.
- Dziewczynka to Junniya - uściślił krótko, wyciągając dłoń za siebie i opierając ją o rachityczny bark brata. - Chłopiec Karai. - Poczuł na boku ciężar skroni Karaia, domyślił się więc, że młody w naturalnym dla siebie odruchu próbował skryć wyraz twarzy wtulając się w ubranie. Nie potrzebował tego potwierdzać, mógł więc dalej przypatrywać się dziewczynie, wyczekująco podtrzymując z nią kontakt wzrokowy. - Mnie mów po imieniu, jesteśmy w podobnym wieku. - I dla uściślenia, lekko mrużąc powieki, przypomniał, że nazywa się - Hotaru.
- Hotaru na pewno nie jest w podobnym wieku - wtrącenie Jun wydawało się niemal oskarżeniem. - Przecież lalki się nie starzeją, a on jest już stary i zaraz będzie siwy. - Ta wiara utkwiła w jej gardle, w wypowiadanych głoskach. Była pewna, z całą swoją dziecięcą stanowczością, że ma przed sobą żywą porcelanę. - Mogę panią potrzymać za dłoń? I brat mi powiedział, że kiedyś mi kupi taką lalkę, ale one są bardzo drogie, bo są ręcznie malowane, pani na pewno też była ręcznie malowana, szkoda, że się pani stłukła, mama też była tł...
W pół zdania zamilkła, nagle chwycona pod ramię silną dłonią opiekuna. Przez wodną linię bezdennych ślepi mężczyzny prześlizgnął się ostrzegawczy błysk, na który dziewczynka nadęła policzki, gwałtownie obrażona. Choć Hotaru zadziałał impulsywnie, ścisk jego palców musiał być wyjątkowo delikatny; nie pozostawił na siostrze śladu bólu. Ona sama zresztą się zreflektowała, nie szczędząc sobie jednak nadąsania, którym najwidoczniej próbowała wkupić się w litość Ejiri, to na nią kierując otulone kaskadą czarnych rzęs, sarnie ślepia.
- Będę wdzięczny za poprawienie charakteryzacji.
Tyle wystarczyło, aby Jun przeskoczyła z oblicza Carei na starszego brata, nabierając tchu i najwidoczniej zapominając, że miała nie odzywać się do nikogo do końca istnienia tego uniwersum.
- Ja chcę być najlepszą Atomówką!
- Jun.
- Poproszę! - skorygowała się natychmiast, znów centrując wszystkie zmysły na czarnowłosej. - I żebym była tak ładna jak pani, ale żebym się nie potłukła, może tak być?, a w ogóle to skąd pani zna brata, przecież on w ogóle nie rozmawia z ludźmi, bo on tylko z nami rozmawia i to też mało fajnie, bo on wcale nie umie się bawić i dlatego mu nie wychodzi ani malowanie, ani mój warkocz, i źle zapiął kamizelkę Karaia i chyba podarł sobie strój, bo ma już jakąś dziurę na kieszeni, o tutaj, gdzie serce, ale...
Ponad trajkotaniem dziewczynki rozległo się wyłączone z jej gadaniny: przejdźmy w bardziej ustronne miejsce. Czego byś się napiła?
Mimo tego decybele odrobinę opadły, jakby palce Ejiri, które dostrzegł przypadkiem muskające dłoń Jun, sięgnęły również po pokrętło wyimaginowanego wzmacniacza wmontowanego w ciemieniu. Jazgot atakował zszargane nerwy o ćwierć nuty ciszej, pozwalał więc zaczerpnąć odrobiny tchu i dał szansę, aby z większą uwagą śledzić poczynania młodszego rodzeństwa. Arihyoshi skoncentrował się na obliczu pięciolatki, jej skrzących, o ton jaśniejszych oczach wlepionych z zachwytem w Carei. Poniewczasie uzmysłowił sobie, że wymsknęło mu się wcześniej imię siostry; bo zwykle nie podawał żadnych danych, jakby nawet coś tak głupiego było w stanie im zaszkodzić. Bronił ich prywatność żelaznym postanowieniem, odcinał od brutalności norm wytyczanych przez społeczeństwo uporem kogoś, kto sam jeden był w stanie przeciwstawić się ludzkiej zachłanności. Nie był i świadomość tego przybywała falami; obmywała mur jego stanowczości, skrupulatnie murszejąc kamienie, ścierając z nich mikroskopijne warstwy, które po eonach z pewnością wydrążą wyrwę nawet w tak twardej skale. Wydawało mu się, że słyszy pluśnięcie przypływu, ale to tylko drobne ręce Jun klasnęły o siebie, nim palce nie zasłoniły rozciągniętych w pozornie tłumionym uśmiechu ust.
- O czym pani mówi!
Przez wesołość przebił się chichot; wstrząsnął wąskimi, chudymi ramionami, ściągając z jednego z nich beznadziejnie nieumiejętnie zapleciony warkocz. Plątanina czarnych włosów miała ten sam nieujarzmiony skręt co kosmyki wijące się na czole Hotaru. Chłopiec natomiast, którego obecność zaczaiła się gdzieś za biodrem żołnierza, emanował podobną do mężczyzny aurą. Wytwarzał wokół siebie łunę złowieszczej martwoty, gniewu zamkniętego w kokonie ułudnego spokoju. Wydawał się podobnie oszczędny w gestach, trzymał wzrok nieruchomo, ale w swoim przypadku zerkał spod grzywki rzucającej cień aż na kości jarzmowe. Wprawni obserwatorzy z pewnością dostrzegliby jednak jak coś w tafli tęczówek się nadłamuje; jak pęka kra odgradzająca rogówkę od błony, jak przez szczeliny przedziera się zainteresowanie. Nawet jeżeli chciał coś powiedzieć, nie zdążył. Głos zabrała Jun, gwałtownie wypinając cherlawą pierś i biorąc się pod boki.
- Karai na pewno się zgodzi, bo on lubi malować! - głośność wypowiedzi wykrzywiła lekko wargi Hotaru, ale Jun nie dawała za wygraną w dialogu. Kiedy się poruszyła, kokarda wczepiona w jej pasma zdawała się gotowym do odlotu motylem. - A Hotta nie jest tatą! Przecież on się nie całował z żadną panią!
Dla podkreślenia swoich słów, jakby nie było wiadomo o kim wspomniała, wycelowała otwartą dłonią prosto w kierunku wojskowego. Przez twarz Hotaru przeszedł jakiś impuls, prąd, od którego drgnęła w rozdrażnieniu dolna powieka. Hamował się, ściągał wodze, czuł w kącikach ust wędzidła szarpiące do tyłu, by się nie rozpędził, ale trudno mu było nawet wygładzić ten temat. Miał wrażenie, że nic, co teraz by z siebie wykrztusił, nie zabrzmiałoby dobrze. Nie pozostało mu nic innego jak pokręcenie głową; i tylko napięte mięśnie szczęki zdradzały bezradność kogoś, kto walczy ze sprzecznymi odczuciami.
- Jun - skarcenie brzmiało raczej jak wyrzut.
Dziewczynka tymczasem ruchem księżniczki strzepnęła jeden z wymkniętych z upięcia kosmyków ze swojego zarumienionego policzka. Zrobiła to zamaszyście, ewidentnie dumna z rozjaśnienia mroków cudzej nieświadomości i w jej rozradowanym spojrzeniu nie dało się dostrzec choćby minimalnego okrucha zrozumienia. Nie pojmowała co zrobiła źle i że w ogóle postąpiła nietaktownie. Nie było jednak sensu tłamsić jej energiczności; bądź co bądź biło od niej infantylne ciepło. Miała jeszcze czas na głupie zagrywki, żenujące teksty, na pytania pozbawione sensu i na oczernianie dorosłego faceta, który z westchnieniem przekierował wreszcie uwagę ku Ejiri.
- Dziewczynka to Junniya - uściślił krótko, wyciągając dłoń za siebie i opierając ją o rachityczny bark brata. - Chłopiec Karai. - Poczuł na boku ciężar skroni Karaia, domyślił się więc, że młody w naturalnym dla siebie odruchu próbował skryć wyraz twarzy wtulając się w ubranie. Nie potrzebował tego potwierdzać, mógł więc dalej przypatrywać się dziewczynie, wyczekująco podtrzymując z nią kontakt wzrokowy. - Mnie mów po imieniu, jesteśmy w podobnym wieku. - I dla uściślenia, lekko mrużąc powieki, przypomniał, że nazywa się - Hotaru.
- Hotaru na pewno nie jest w podobnym wieku - wtrącenie Jun wydawało się niemal oskarżeniem. - Przecież lalki się nie starzeją, a on jest już stary i zaraz będzie siwy. - Ta wiara utkwiła w jej gardle, w wypowiadanych głoskach. Była pewna, z całą swoją dziecięcą stanowczością, że ma przed sobą żywą porcelanę. - Mogę panią potrzymać za dłoń? I brat mi powiedział, że kiedyś mi kupi taką lalkę, ale one są bardzo drogie, bo są ręcznie malowane, pani na pewno też była ręcznie malowana, szkoda, że się pani stłukła, mama też była tł...
W pół zdania zamilkła, nagle chwycona pod ramię silną dłonią opiekuna. Przez wodną linię bezdennych ślepi mężczyzny prześlizgnął się ostrzegawczy błysk, na który dziewczynka nadęła policzki, gwałtownie obrażona. Choć Hotaru zadziałał impulsywnie, ścisk jego palców musiał być wyjątkowo delikatny; nie pozostawił na siostrze śladu bólu. Ona sama zresztą się zreflektowała, nie szczędząc sobie jednak nadąsania, którym najwidoczniej próbowała wkupić się w litość Ejiri, to na nią kierując otulone kaskadą czarnych rzęs, sarnie ślepia.
- Będę wdzięczny za poprawienie charakteryzacji.
Tyle wystarczyło, aby Jun przeskoczyła z oblicza Carei na starszego brata, nabierając tchu i najwidoczniej zapominając, że miała nie odzywać się do nikogo do końca istnienia tego uniwersum.
- Ja chcę być najlepszą Atomówką!
- Jun.
- Poproszę! - skorygowała się natychmiast, znów centrując wszystkie zmysły na czarnowłosej. - I żebym była tak ładna jak pani, ale żebym się nie potłukła, może tak być?, a w ogóle to skąd pani zna brata, przecież on w ogóle nie rozmawia z ludźmi, bo on tylko z nami rozmawia i to też mało fajnie, bo on wcale nie umie się bawić i dlatego mu nie wychodzi ani malowanie, ani mój warkocz, i źle zapiął kamizelkę Karaia i chyba podarł sobie strój, bo ma już jakąś dziurę na kieszeni, o tutaj, gdzie serce, ale...
Ponad trajkotaniem dziewczynki rozległo się wyłączone z jej gadaniny: przejdźmy w bardziej ustronne miejsce. Czego byś się napiła?
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Śniła ostatnio, że wszystko co ją otaczało, budowało szkło. Cienkie, kruche, podatne na pęknięcia, gotowe rozkruszyć łączenia pod niefrasobliwym dotykiem. A spękane, rozgniewane już odłamki, raniły. Cięły gładką biel skóry, niby w mierzonej winie. Pozostawiały na zaostrzonych brzegach szkarłatne krople, by później - rozbudzone niewidzialnym głodem - spijać je łapczywie. Gubiły w ten sposób przeźroczystość odbicia, barwiąc szklane srebro ciał - odcieniem krwi. Łączyły się od nowa, zapominając o rozchodzącej wzdłuż starych pęknięć, sieci ostrych rys. Załamywały wtedy migotliwe światło i spoglądały czujnie na samą Carei, niejako w ostrzeżeniu. I uporczywym zaproszeniu do popełnienia błędu jednocześnie. Finalnie, pozostawiały ją uboższą o kilka strumieni czerwieniejącego w żyłach życia. Słabszą, delikatniejszą w stąpani, ostrożniejszą w gestach. Zagubioną między tarczami ruchomych zwierciadeł, w których próżno było szukać jej własnego odbicia. Szukała go jednak, gdy płynne ruchy ruchy wydobywały z papieru kolejne kreski i rysy chwytanych spojrzeniem nieznajomych. I budziła się. Z paznokciami wbitymi w kartki szkicownika, z rozmazanym obrysem opuszków, z wilgocią łez spijanych pergaminem. Szklana kula, z widokiem na starą, tradycyjną część miasta, zruszona nagłym szarpnięciem, nosiła cieniutki ślad, rysę ledwie. W której gnieździło się nierówne zaczerwienienie. Równe cieniutkiemu rozdarciu małego palca.
Ale dłonie Carei w całości pokrywały dziś pęknięcia. Bladość porcelany nosiła mapę rozchodzących się malunkiem rys, gotowych do rozsypania odłamków, które wbrew wrażeniu kruchości, pozostawały na miejscu. Nienaruszonych pod ulotnym dotykiem dziecięcej dłoni. Nietkniętych, gdy nieco wcześniej paliczki w przestrachu wpijały się w pobrudzoną biel męskiej koszuli. Ulotna woń skóry, wciąż zdawała się łaskotać wrażliwość zmysłów, przypominając o stojącej za nią obecności, nawet, gdy uwagę całkiem miała przeniesioną na dziewczęce świergotanie i urokliwie wpatrzone w nią ślepka. Artystka wciąż pamiętała dziecięcą szczerość, gotową w równym stopniu wytknąć jej błąd, jak zachwycić się drobiazgiem, który maleńkie serce upatrzyło radości. Rozczulała ją czysta bezpośredniość, nienacechowana okrucieństwem, nie podszyta fałszywą nutą korzyści, tak różna od świata, który zbyt mocno odcisnął na Carei swoje piętno. Oddychała swobodniej, napięcie kruszało pod delikatnością drobnych paluszków.
Drgnęła mimowolnie, gdy dziewczynka klasnęła, wybijając rytm, w jaki wpięła się zaskoczona myśl.
O czym mówiła?
Zamrugała, wciąż pochylona, obejmując wzrokiem roześmiane oblicze, jeszcze tylko moment nie rozumiejąc, gdzie popełniła tak widoczny - dla dziecka - nietakt. Z instynktowną potrzebą, obróciła twarz ku kryjącym się przy wojskowym chłopcu. Ciepło zalśniło w spojrzeniu, które zatrzymała na drobnej sylwetce, z jakimś westchnieniem oczekiwania, że uda się skusić chłopca do odezwania - Tak mi się właśnie zdawało... że lubi - uśmiech wciąż kołysał malowane wargi, pozostał tam do momentu, gdy usłyszała dalszy ciąg świergotliwego głosy Jun. W jednej sekundzie, zamarła spłoszona, wpatrzona dokładnie w męski profil, jakby wyciągnięty wskazaniem palcem zamroził ciało zaklęciem czasu, z którego wyrwało ją stanowczo wołane imię dziewczynki, do której śpieszniej wróciła.
- Miło mi poznać - pochyliła głowę, wdzięczna, ze dźwięczące zbyt głośno wyrazy, nie pociągnęły za sobą dalszych komentarzy. Mimo to, raz jeszcze wróciła ku chłopcu, nieco dłużej pozostawające na ciemni tęczówek Karaia, w końcu rozpoznając łunę wspomnienia zajęć plastycznych, jakie prowadziła w ramach uczelnianych praktyk - jeśli się nie mylę, my się znamy, prawda? - dwa oddechy, by przeskoczyć uwagę między sylwetkami - jestem Carei - dodała, jednocześnie gestem zgody potwierdzając Hotaru prośbę. Nie próbowała tłumaczyć, że był to nieumiejętny żart, pozwalając rozpłynąć się wrażeniu w nagłych słowach małej atmówki. Nie potrafiła odmówić jej rezolutności i uśmiech mimowolnie najpierw zajaśniał, a potem zgasł nagle, gdy zrozumienie niedokończonych wyrazów wpełzło ostrzegawczo kłując, że przypadkiem, odsłonięto jej zakazany fragment prawdy. Zdążyła nawet wysunąć smukłość nadgarstka, odwrócić dłoń, pozwalając małej na bezkarne zaciśniecie drobności paluszków.
Niedokończone możesz zawisło na języku, gdy w ciszy przełknęła suchość zaległą w gardle. Nie cofnęła też ręki, pozostawiając ją otwartą, kusząc łagodnie skupienie uwagi na pierwotnej prośbie, niż na kotłującym się nagle nadąsaniu - Tak, jak obiecałam - mówiła do wojskowego, uwagą śledząc błąkające się po twarzy emocje. Te skryte w marsie ściągniętych brwi, w czujności czerniących się źrenic, w linii zwartych warg, od których prędko wróciła do dziecięcej sylwetki tuż obok.
- Jesteś śliczna - zaczęła - będziesz śliczną atomówką - zweryfikowała poważnie, sięgając lekko dziewczęcego policzka, jakby chciała rzeczywiście ją ocenić. Kciuk zahaczył i wsunął za ucho zakręcony lok, który wciąż umykał splotom warkocza - i też będziesz ręcznie malowana - kontynuowała wolno, bo w myśli już chwytała pędzelek, dobierając kolory, robiąc śpieszny szkic, który odbić miał dziecięcą prośbę. Wstrzymała falę natchnienia, dopiero, gdy w ciagu świergotu padło pytanie.
...skąd pani zna brata
Skąd go znała? Potrafiła wskazać moment w szpitalnym ogrodzie. Być może, mijając i na korytarzu jednostki Tsunami. A mimo to, podskórnie czuła z wiercącym się pytaniem, że nie było to wszystko. I mimo prób, wspomnienia nie dały konkretnego obrazu, potwierdzającego skrzącą na rozchylonych w wahaniu wargach. Niepewność, przeniosła więc wyżej, do rzeczonego brata, jakby tylko on potrafił wskazać prawdziwość ich źródeł - Hotaru, pomógł mi znaleźć kota - odpowiedziała zamiast tego, podnosząc się jednocześnie z kucek - i ze wszystkim sobie poradzimy - dokończyła, zerkając w stronę dziewczynki, potem odnajdując wzrokiem chłopca, nie chcąc, by zniknął z pola jej uwagi
- Wystarczy woda, może być z cytryną - uniosła brodę wyżej, chcąc uchwycić parą źrenic profil wojskowego, gdy znalazła się bliżej - niedaleko dziedzińca, jest jedno miejsce, spokojniejsze - wskazała łagodnie przed siebie, pomiędzy tłoczącą się wokół gromadkę przebierańców - właściwie, przyda się nieco więcej wody, czystej, ale nie do picia - uniosła serdeczny palec w zamyśleniu, skubiąc lekko kącik swoich ust. Wzrok czujniej przeniosła niżej, na pobrudzony kitel, na zarysowana linię barków, na klatkę piersiową, rzeczywiście odnajdując naderwany fragment materiału - ...i chyba powinnam móc to naprawić, a jeśli zechcesz, poprawię charakteryzację - dodała na wydechu, wskazując ręką nierówność, sięgając wyżej i bliżej męskiej piersi, jednocześnie pochylając głowę, z cieniem malującego się wstydu. Nie była pewna, czy przypadkiem nie przyczyniła się do powiększenia ubytku. Z natchnieniowego skupienia wyrwało ją pół potknięcie, wywołane nagłym pojawieniem przed nią podskakującej w niezgrabnym zachwycie Jun. Chcąc uchronić i siebie i dziewczynkę przed upadkiem, ręką chwyciła jedynego pewnego materiału, którym był rękaw i ramię wojskowego. Postąpiła dwa, zwinne kroki, łapiąc równowagę, ale ciężarem ciała pociągnęła mężczyznę ku sobie, teatralnie wczepiając paliczki w jego przedramię.
- Przepraszam! - zdążyła wydusić, chcąc jak najszybciej wymknąć się wrażeniu własnej niezdarności - przepraszam - powtórzyła, znowu spłoszona. I sytuacją i kiełkującym odczuciom niepokoju, przelotnie tylko łapiąc prawie - niewinne spojrzenie młodszej siostry chłopaka i nieumiejętnie skrywany wyraz satysfakcji.
@Arihyoshi Hotaru
Ale dłonie Carei w całości pokrywały dziś pęknięcia. Bladość porcelany nosiła mapę rozchodzących się malunkiem rys, gotowych do rozsypania odłamków, które wbrew wrażeniu kruchości, pozostawały na miejscu. Nienaruszonych pod ulotnym dotykiem dziecięcej dłoni. Nietkniętych, gdy nieco wcześniej paliczki w przestrachu wpijały się w pobrudzoną biel męskiej koszuli. Ulotna woń skóry, wciąż zdawała się łaskotać wrażliwość zmysłów, przypominając o stojącej za nią obecności, nawet, gdy uwagę całkiem miała przeniesioną na dziewczęce świergotanie i urokliwie wpatrzone w nią ślepka. Artystka wciąż pamiętała dziecięcą szczerość, gotową w równym stopniu wytknąć jej błąd, jak zachwycić się drobiazgiem, który maleńkie serce upatrzyło radości. Rozczulała ją czysta bezpośredniość, nienacechowana okrucieństwem, nie podszyta fałszywą nutą korzyści, tak różna od świata, który zbyt mocno odcisnął na Carei swoje piętno. Oddychała swobodniej, napięcie kruszało pod delikatnością drobnych paluszków.
Drgnęła mimowolnie, gdy dziewczynka klasnęła, wybijając rytm, w jaki wpięła się zaskoczona myśl.
O czym mówiła?
Zamrugała, wciąż pochylona, obejmując wzrokiem roześmiane oblicze, jeszcze tylko moment nie rozumiejąc, gdzie popełniła tak widoczny - dla dziecka - nietakt. Z instynktowną potrzebą, obróciła twarz ku kryjącym się przy wojskowym chłopcu. Ciepło zalśniło w spojrzeniu, które zatrzymała na drobnej sylwetce, z jakimś westchnieniem oczekiwania, że uda się skusić chłopca do odezwania - Tak mi się właśnie zdawało... że lubi - uśmiech wciąż kołysał malowane wargi, pozostał tam do momentu, gdy usłyszała dalszy ciąg świergotliwego głosy Jun. W jednej sekundzie, zamarła spłoszona, wpatrzona dokładnie w męski profil, jakby wyciągnięty wskazaniem palcem zamroził ciało zaklęciem czasu, z którego wyrwało ją stanowczo wołane imię dziewczynki, do której śpieszniej wróciła.
- Miło mi poznać - pochyliła głowę, wdzięczna, ze dźwięczące zbyt głośno wyrazy, nie pociągnęły za sobą dalszych komentarzy. Mimo to, raz jeszcze wróciła ku chłopcu, nieco dłużej pozostawające na ciemni tęczówek Karaia, w końcu rozpoznając łunę wspomnienia zajęć plastycznych, jakie prowadziła w ramach uczelnianych praktyk - jeśli się nie mylę, my się znamy, prawda? - dwa oddechy, by przeskoczyć uwagę między sylwetkami - jestem Carei - dodała, jednocześnie gestem zgody potwierdzając Hotaru prośbę. Nie próbowała tłumaczyć, że był to nieumiejętny żart, pozwalając rozpłynąć się wrażeniu w nagłych słowach małej atmówki. Nie potrafiła odmówić jej rezolutności i uśmiech mimowolnie najpierw zajaśniał, a potem zgasł nagle, gdy zrozumienie niedokończonych wyrazów wpełzło ostrzegawczo kłując, że przypadkiem, odsłonięto jej zakazany fragment prawdy. Zdążyła nawet wysunąć smukłość nadgarstka, odwrócić dłoń, pozwalając małej na bezkarne zaciśniecie drobności paluszków.
Niedokończone możesz zawisło na języku, gdy w ciszy przełknęła suchość zaległą w gardle. Nie cofnęła też ręki, pozostawiając ją otwartą, kusząc łagodnie skupienie uwagi na pierwotnej prośbie, niż na kotłującym się nagle nadąsaniu - Tak, jak obiecałam - mówiła do wojskowego, uwagą śledząc błąkające się po twarzy emocje. Te skryte w marsie ściągniętych brwi, w czujności czerniących się źrenic, w linii zwartych warg, od których prędko wróciła do dziecięcej sylwetki tuż obok.
- Jesteś śliczna - zaczęła - będziesz śliczną atomówką - zweryfikowała poważnie, sięgając lekko dziewczęcego policzka, jakby chciała rzeczywiście ją ocenić. Kciuk zahaczył i wsunął za ucho zakręcony lok, który wciąż umykał splotom warkocza - i też będziesz ręcznie malowana - kontynuowała wolno, bo w myśli już chwytała pędzelek, dobierając kolory, robiąc śpieszny szkic, który odbić miał dziecięcą prośbę. Wstrzymała falę natchnienia, dopiero, gdy w ciagu świergotu padło pytanie.
...skąd pani zna brata
Skąd go znała? Potrafiła wskazać moment w szpitalnym ogrodzie. Być może, mijając i na korytarzu jednostki Tsunami. A mimo to, podskórnie czuła z wiercącym się pytaniem, że nie było to wszystko. I mimo prób, wspomnienia nie dały konkretnego obrazu, potwierdzającego skrzącą na rozchylonych w wahaniu wargach. Niepewność, przeniosła więc wyżej, do rzeczonego brata, jakby tylko on potrafił wskazać prawdziwość ich źródeł - Hotaru, pomógł mi znaleźć kota - odpowiedziała zamiast tego, podnosząc się jednocześnie z kucek - i ze wszystkim sobie poradzimy - dokończyła, zerkając w stronę dziewczynki, potem odnajdując wzrokiem chłopca, nie chcąc, by zniknął z pola jej uwagi
- Wystarczy woda, może być z cytryną - uniosła brodę wyżej, chcąc uchwycić parą źrenic profil wojskowego, gdy znalazła się bliżej - niedaleko dziedzińca, jest jedno miejsce, spokojniejsze - wskazała łagodnie przed siebie, pomiędzy tłoczącą się wokół gromadkę przebierańców - właściwie, przyda się nieco więcej wody, czystej, ale nie do picia - uniosła serdeczny palec w zamyśleniu, skubiąc lekko kącik swoich ust. Wzrok czujniej przeniosła niżej, na pobrudzony kitel, na zarysowana linię barków, na klatkę piersiową, rzeczywiście odnajdując naderwany fragment materiału - ...i chyba powinnam móc to naprawić, a jeśli zechcesz, poprawię charakteryzację - dodała na wydechu, wskazując ręką nierówność, sięgając wyżej i bliżej męskiej piersi, jednocześnie pochylając głowę, z cieniem malującego się wstydu. Nie była pewna, czy przypadkiem nie przyczyniła się do powiększenia ubytku. Z natchnieniowego skupienia wyrwało ją pół potknięcie, wywołane nagłym pojawieniem przed nią podskakującej w niezgrabnym zachwycie Jun. Chcąc uchronić i siebie i dziewczynkę przed upadkiem, ręką chwyciła jedynego pewnego materiału, którym był rękaw i ramię wojskowego. Postąpiła dwa, zwinne kroki, łapiąc równowagę, ale ciężarem ciała pociągnęła mężczyznę ku sobie, teatralnie wczepiając paliczki w jego przedramię.
- Przepraszam! - zdążyła wydusić, chcąc jak najszybciej wymknąć się wrażeniu własnej niezdarności - przepraszam - powtórzyła, znowu spłoszona. I sytuacją i kiełkującym odczuciom niepokoju, przelotnie tylko łapiąc prawie - niewinne spojrzenie młodszej siostry chłopaka i nieumiejętnie skrywany wyraz satysfakcji.
@Arihyoshi Hotaru
Blood beneath the snow
Arihyoshi Hotaru ubóstwia ten post.
Emanowała delikatnością wyczulającą zmysły. Coś wewnątrz czaszki Arihyoshiego rozpychało się w pęczniejącym alarmie, bo choć nie dawała mu żadnych podstaw, podskórnie czuł, że musi uważać. Naturalna protekcjonalność wyzwalała w nim idiotyczne odruchy. W większości przypadków wiedział, że takie są - głupie, niepotrzebne i wymęczające. Ganił się ilekroć mrużył powieki, spoglądając spod ściągniętych gniewnie brwi na nierozumiejącą niczego postać. Postać, którą nagle atakowało coś jak gryzienie owadów, która nieoczekiwanie odwracała spojrzenie, spuszczając je na ziemię i szukając tam rozwiązania nieprzyjemnej sytuacji. To był nawyk, którego nie potrafił z siebie wyplenić, zawsze aktywowany w towarzystwie młodszego rodzeństwa. W ich obecności nie pozwalał sobie na wyjątki; stracił już jedną bliską personę, co tydzień oglądając jej grób. Wtedy poprzysiągł, że nie powtórzy tego błędu bez względu na koszty.
Karai, wtulony w jego ubranie, poruszył się, ocierając policzkiem o zabrudzony prowizorycznie kitel. Zerknął w kierunku Ejiri, milcząc uparcie, ale nawet mimo tego milczenia wywołując błysk zaskoczenia w mętnych, czarnych źrenicach starszego brata. Hotaru zdał sobie sprawę, że, wbrew sobie, doświadczeniom jakie nabył podczas walk, wbrew trywialności dziecięcego zachowania, nawet wbrew temu, że od lat czekał na tę chwilę, przygotowując się do niej jak do czegoś oczywistego, zdjęło go coś w rodzaju szoku. Ponieważ Karai od incydentu sprzed przeprowadzki ignorował otoczenie. Ponieważ nawet na niego samego reagował jak na powietrze - zbywał po stokroć padające w łagodności (czasami wzmocnionej bezsilnością rozdrażnienia) pytania, nie centralizował swojej uwagi na niczym i nikim. Poza klawiszami pianina ustawionego w salonie i poza barwami farb plamiącymi opuszki, którymi te klawisze dotykał, nic go nie obchodziło. Bywały nieliczne momenty, w których przytomniał, schodziła mu z tarcz oczu mgła otumanienia, ale zawsze były to interakcje z Jun, jakby tylko ona była w stanie, nieziemskim wysiłkiem, wyciągnąć go czasami ponad powierzchnię bagnistej toni, pod której taflą tonął kolejny rok. Teraz jednak chłopiec, z pięścią zamkniętą na fałdach ubrania służącego mu za filar brata, przyglądał się uważnie życzliwemu obliczu obcej kobiety.
Z dłonią na karku Karaia Hotaru utkwił ślepia w tej filigranowej sylwetce, przeciągnął wzrokiem wzdłuż zdobionych szat, zarejestrował stylizowane pęknięcie na boku szyi, wkradające się pajęczyną załamań na gładki policzek. I tak dotarł do jej spojrzenia, mahoniu nakrapianego cętkami cieplejszej kawowej barwy. Co w sobie miała, że zyskała aprobatę?
- OOO! - krzyk Jun, pełen tak standardowej dla niej energii, przebił się przez myśli Arihyoshiego potęgą błyskawicy zygzakiem tnącej niebo. - Pani zna Karaia? Ja też go znam! - pochwaliła się, wskazując na siebie wolną dłoń, którą oparła o wypiętą, cherlawą pierś. - I znam go dłużej niż on mnie, a wie pani dlaczego? - Nie potrzebowała zgody albo zaprzeczenia; brnęła dalej w swoje wytłumaczenie, ponownie biorąc się pod boki. - Ponieważ on ma siedem lat, a ja mam pięć lat, więc on mnie zna przez pięć lat, a to jest tylko trochę ponad siedemdziesiąt procent jego życia, podczas gdy ja go znam przez pięć, a więc przez 100 procent mojego, więc ja wygrywam, bo mam pełne sto.
Hotaru nie starał się jej poprawić. Nie próbował też za wszelką cenę uciszyć entuzjazmu dziewczynki, a przynajmniej nie teraz, gdy z takim uwielbieniem, pomimo swojej wrodzonej hardości, uważała na słowa Ejiri. Zarumieniła się od nosa, przez kości jarzmowe, aż po czubki uszu, słysząc komplement o byciu śliczną. Wspomniała coś cicho i wstydliwie, że brat też jej tak mówi, ale to zupełnie inaczej, kiedy komplement wypowiada jakaś pani, bo panie nie mówią sobie komplementów. To była młodociana logika, pełna niepoprawności i stale naginanych zasad. Nie dało się tego w żaden sposób ujarzmić. Lawiny ciekawskich wywiadów atakowały nieoczekiwanie i rzadko kiedy Hotaru potrafił wyjść z nich zwycięsko. Jun albo nie pojmowała, co starał się jej wytłumaczyć, albo nie brała tego w ogóle pod uwagę, twierdząc w swojej niestępionej szczerości, że to naprawdę niemądre.
Zapominała tylko, że sama robiła wiele niemądrych rzeczy. Bez pomyślunku, z planem, który wykiełkował w czaszce, a którego rezultat skomentowała faktycznie mało ukrytym wyrazem twarzy. Zreflektowała się dopiero po czasie, podrywając dłoń do ust i udając zaskoczenie. Zbyt aktorsko.
W jednej chwili Hotaru miał wrażenie, że wspominali o kocie i o szpitalu, na co jedynie przytaknął krótko w potwierdzeniu, bo co więcej miał dopowiadać?, wszystko grzęzło mu w gardle, gdzieś na dnie przełyku, związywało się w supeł i nie przechodziło przez ściśniętą krtań, rozmawiali o wodzie, tej, która może być z cytryną, i którą zresztą zamierzał skombinować, i coś o tym, aby wydostać się na dziedziniec, bo tam jest jakieś miejsce, spokojniejsze. Wszystko to zadziało się w pojedynczym ułamku sekundy, upchniętym w mały atom czasu, by zaraz nieoczekiwanie przeskoczyć do drugiego momentu, tego, w którym wolne ramię, nieskrępowane ciężarem przylgniętego do boku Karaia, drugi już raz zrobiło za oparcie. Dłoń zamknęła się na szczupłym miejscu tuż nad stawem łokcia; poczuł zapach wiśni, jaki nieodłączenie jej towarzyszył. Aromat omotał powonienie, osiadł gdzieś wewnątrz niego jak różowawy pył.
Dopiero wtedy, gdy (niezbyt imponujący) ciężar opadł na jego pierś, zakodował cichy okrzyk udawanego zaskoczenia Jun. I wyduszone pospiesznie przepraszam, od którego odetchnął - wprost w kruczość jej włosów. - Nie ma potrzeby. Nic nie ważysz. - Poluzował uchwyt, ale nie odsunął ręki.
- O rany, ale przypadek, prawda?!
Jun udawała, że wcale nie jest tak zadowolona, ale jej usta wyginały się w nieposkromionym łuku uśmiechu, w oczach lśniły skruszone diamenty, na domiar złego ledwo powstrzymywała się przed przeskakiwaniem z nogi na nogę.
- OH, A NAM SIĘ BARDZO CHCE PIĆ, MOŻE TO JA PÓJDĘ KUPIĆ NAPOJE I KARAI PÓJDZIE ZE MNĄ, PROSZE ZGÓDŹ SIĘ, PROSZĘPROSZĘ. JA JUŻ UMIEM.
Hotaru przebiegł wzrokiem po ścianach, dostrzegł niedaleko stoisko z serwowanymi napojami. Herbatą, kawą, z butelkowanymi wodami i sokami. Z kieszeni wyciągnął kartę.
- Mam was na oku.
Jun zachichotała, łapiąc Karaia za przegub.
- Nie tylko nas!
Puścił tę uwagę mimo uszu, jeszcze trochę nadzorując niezbyt imponującą trasę. Dwie kruche postacie, jedna niska i pełna skumulowanej w drobnym ciele energii, druga wysoka, chuda jak pień drzewa, z długimi kończynami i zwieszoną głową - obydwie sylwetki oddalały się w stronę ubranej za wiedźmę sprzedawczyni. Jun żywo gestykulowała i opowiadała coś młodszemu z braci, co jakiś czas oglądając się przez bark.
- Porozmawiam z nią później - zapewnienie rozbrzmiało, kiedy siostra wystarczająco się oddaliła. Kątem oka Hotaru wciąż ich doglądał, ale starał się również przekierowywać turmalin rogówek ku Ejiri. Z tej odległości rejestrował każde misternie wykonane pęknięcie, każdy detal wypukłości nałożony na kreski, zaokrągloną linię gęstych rzęs, kosmyk odcinający się kontrastem na jasnej skroni. Palcami, którymi oplatał jej ramię, zjechał w dół. Dotyk powoli przemieszczał się od łokcia, przez ścięgna nadgarstka, aż nie sięgnął mniejszej dłoni; uniósł ją, kciukiem prostując artystycznie chude paliczki, jednocześnie opuszczając brodę, by wygodniej jej było sięgnąć męskiej szczęki. - Wystarczy, jeżeli uda ci się zapanować nad charakteryzacją. Jest nad czym pracować? - Uśmiech, prawie minimalny, wyczuwalny pod opuszką palców w skąpym drgnieniu policzka. - Ubraniami się nie przejmuj. Nie są ważne.
Karai, wtulony w jego ubranie, poruszył się, ocierając policzkiem o zabrudzony prowizorycznie kitel. Zerknął w kierunku Ejiri, milcząc uparcie, ale nawet mimo tego milczenia wywołując błysk zaskoczenia w mętnych, czarnych źrenicach starszego brata. Hotaru zdał sobie sprawę, że, wbrew sobie, doświadczeniom jakie nabył podczas walk, wbrew trywialności dziecięcego zachowania, nawet wbrew temu, że od lat czekał na tę chwilę, przygotowując się do niej jak do czegoś oczywistego, zdjęło go coś w rodzaju szoku. Ponieważ Karai od incydentu sprzed przeprowadzki ignorował otoczenie. Ponieważ nawet na niego samego reagował jak na powietrze - zbywał po stokroć padające w łagodności (czasami wzmocnionej bezsilnością rozdrażnienia) pytania, nie centralizował swojej uwagi na niczym i nikim. Poza klawiszami pianina ustawionego w salonie i poza barwami farb plamiącymi opuszki, którymi te klawisze dotykał, nic go nie obchodziło. Bywały nieliczne momenty, w których przytomniał, schodziła mu z tarcz oczu mgła otumanienia, ale zawsze były to interakcje z Jun, jakby tylko ona była w stanie, nieziemskim wysiłkiem, wyciągnąć go czasami ponad powierzchnię bagnistej toni, pod której taflą tonął kolejny rok. Teraz jednak chłopiec, z pięścią zamkniętą na fałdach ubrania służącego mu za filar brata, przyglądał się uważnie życzliwemu obliczu obcej kobiety.
Z dłonią na karku Karaia Hotaru utkwił ślepia w tej filigranowej sylwetce, przeciągnął wzrokiem wzdłuż zdobionych szat, zarejestrował stylizowane pęknięcie na boku szyi, wkradające się pajęczyną załamań na gładki policzek. I tak dotarł do jej spojrzenia, mahoniu nakrapianego cętkami cieplejszej kawowej barwy. Co w sobie miała, że zyskała aprobatę?
- OOO! - krzyk Jun, pełen tak standardowej dla niej energii, przebił się przez myśli Arihyoshiego potęgą błyskawicy zygzakiem tnącej niebo. - Pani zna Karaia? Ja też go znam! - pochwaliła się, wskazując na siebie wolną dłoń, którą oparła o wypiętą, cherlawą pierś. - I znam go dłużej niż on mnie, a wie pani dlaczego? - Nie potrzebowała zgody albo zaprzeczenia; brnęła dalej w swoje wytłumaczenie, ponownie biorąc się pod boki. - Ponieważ on ma siedem lat, a ja mam pięć lat, więc on mnie zna przez pięć lat, a to jest tylko trochę ponad siedemdziesiąt procent jego życia, podczas gdy ja go znam przez pięć, a więc przez 100 procent mojego, więc ja wygrywam, bo mam pełne sto.
Hotaru nie starał się jej poprawić. Nie próbował też za wszelką cenę uciszyć entuzjazmu dziewczynki, a przynajmniej nie teraz, gdy z takim uwielbieniem, pomimo swojej wrodzonej hardości, uważała na słowa Ejiri. Zarumieniła się od nosa, przez kości jarzmowe, aż po czubki uszu, słysząc komplement o byciu śliczną. Wspomniała coś cicho i wstydliwie, że brat też jej tak mówi, ale to zupełnie inaczej, kiedy komplement wypowiada jakaś pani, bo panie nie mówią sobie komplementów. To była młodociana logika, pełna niepoprawności i stale naginanych zasad. Nie dało się tego w żaden sposób ujarzmić. Lawiny ciekawskich wywiadów atakowały nieoczekiwanie i rzadko kiedy Hotaru potrafił wyjść z nich zwycięsko. Jun albo nie pojmowała, co starał się jej wytłumaczyć, albo nie brała tego w ogóle pod uwagę, twierdząc w swojej niestępionej szczerości, że to naprawdę niemądre.
Zapominała tylko, że sama robiła wiele niemądrych rzeczy. Bez pomyślunku, z planem, który wykiełkował w czaszce, a którego rezultat skomentowała faktycznie mało ukrytym wyrazem twarzy. Zreflektowała się dopiero po czasie, podrywając dłoń do ust i udając zaskoczenie. Zbyt aktorsko.
W jednej chwili Hotaru miał wrażenie, że wspominali o kocie i o szpitalu, na co jedynie przytaknął krótko w potwierdzeniu, bo co więcej miał dopowiadać?, wszystko grzęzło mu w gardle, gdzieś na dnie przełyku, związywało się w supeł i nie przechodziło przez ściśniętą krtań, rozmawiali o wodzie, tej, która może być z cytryną, i którą zresztą zamierzał skombinować, i coś o tym, aby wydostać się na dziedziniec, bo tam jest jakieś miejsce, spokojniejsze. Wszystko to zadziało się w pojedynczym ułamku sekundy, upchniętym w mały atom czasu, by zaraz nieoczekiwanie przeskoczyć do drugiego momentu, tego, w którym wolne ramię, nieskrępowane ciężarem przylgniętego do boku Karaia, drugi już raz zrobiło za oparcie. Dłoń zamknęła się na szczupłym miejscu tuż nad stawem łokcia; poczuł zapach wiśni, jaki nieodłączenie jej towarzyszył. Aromat omotał powonienie, osiadł gdzieś wewnątrz niego jak różowawy pył.
Dopiero wtedy, gdy (niezbyt imponujący) ciężar opadł na jego pierś, zakodował cichy okrzyk udawanego zaskoczenia Jun. I wyduszone pospiesznie przepraszam, od którego odetchnął - wprost w kruczość jej włosów. - Nie ma potrzeby. Nic nie ważysz. - Poluzował uchwyt, ale nie odsunął ręki.
- O rany, ale przypadek, prawda?!
Jun udawała, że wcale nie jest tak zadowolona, ale jej usta wyginały się w nieposkromionym łuku uśmiechu, w oczach lśniły skruszone diamenty, na domiar złego ledwo powstrzymywała się przed przeskakiwaniem z nogi na nogę.
- OH, A NAM SIĘ BARDZO CHCE PIĆ, MOŻE TO JA PÓJDĘ KUPIĆ NAPOJE I KARAI PÓJDZIE ZE MNĄ, PROSZE ZGÓDŹ SIĘ, PROSZĘPROSZĘ. JA JUŻ UMIEM.
Hotaru przebiegł wzrokiem po ścianach, dostrzegł niedaleko stoisko z serwowanymi napojami. Herbatą, kawą, z butelkowanymi wodami i sokami. Z kieszeni wyciągnął kartę.
- Mam was na oku.
Jun zachichotała, łapiąc Karaia za przegub.
- Nie tylko nas!
Puścił tę uwagę mimo uszu, jeszcze trochę nadzorując niezbyt imponującą trasę. Dwie kruche postacie, jedna niska i pełna skumulowanej w drobnym ciele energii, druga wysoka, chuda jak pień drzewa, z długimi kończynami i zwieszoną głową - obydwie sylwetki oddalały się w stronę ubranej za wiedźmę sprzedawczyni. Jun żywo gestykulowała i opowiadała coś młodszemu z braci, co jakiś czas oglądając się przez bark.
- Porozmawiam z nią później - zapewnienie rozbrzmiało, kiedy siostra wystarczająco się oddaliła. Kątem oka Hotaru wciąż ich doglądał, ale starał się również przekierowywać turmalin rogówek ku Ejiri. Z tej odległości rejestrował każde misternie wykonane pęknięcie, każdy detal wypukłości nałożony na kreski, zaokrągloną linię gęstych rzęs, kosmyk odcinający się kontrastem na jasnej skroni. Palcami, którymi oplatał jej ramię, zjechał w dół. Dotyk powoli przemieszczał się od łokcia, przez ścięgna nadgarstka, aż nie sięgnął mniejszej dłoni; uniósł ją, kciukiem prostując artystycznie chude paliczki, jednocześnie opuszczając brodę, by wygodniej jej było sięgnąć męskiej szczęki. - Wystarczy, jeżeli uda ci się zapanować nad charakteryzacją. Jest nad czym pracować? - Uśmiech, prawie minimalny, wyczuwalny pod opuszką palców w skąpym drgnieniu policzka. - Ubraniami się nie przejmuj. Nie są ważne.
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
Kusiło ją. Wyczuwalne niemal pod placami, krążące w powietrzu, łaskoczące skórę - siadające na wargach, gotowe do pocałunku - ciepło. Malowało się przejrzystą aurą wokół otaczających ją blisko sylwetek. Tych dwóch, dziecięcych (różnych od siebie jak słońce i księżyc), i tej męskiej, czujnej, przypominającej w rozeznaniu drapieżnego wilka. Być może na momentu uśpionego, ale gotowego wyrwać się z szerokością rozcapierzonych pazurów oraz kłów i skoczyć na przeciwnika, gdy tylko w powietrzu muśnie go woń czającego zagrożenia. Było w tym coś znajomego i obcego jednocześnie. A sięgając turmalinu źrenic, coś wciągało ją głębiej, jak toń wypełniająca echo jaskiń. Trudno było zgadnąć, co spotkać mogła, gdy wystarczająco daleko sięgnie. Kusiło, by zanurkować aż do dna.
Wynurzała się za każdym razem, by spotkać jedno ze świateł dzielące się na dwa - to jasne, bijące energią, przędące uwagę, jak lepka nić pajęczyn. Te miękką, zaraźliwą w słodyczy, przeskakującą radością ze słowa na słowo, jak rozgorzała iskra w kominku. I to drugie, bardziej nieruchome, zamglone kolorem nocy, ale na swój sposób odbijając blask, kiełkujący iskrą, niby wznowiony ogniem knot świecy. Chciałaby tchnieniem własnego oddechu wzmocnić płomyk, podsycić pełgającą niepewnie jasność. Ale tak, jak wiedziała, że nachalny pośpiech płoszył tę pewność u niej, tak - czuwała z uwagą, łagodnie trącić języki dziecięcego natchnienia. Nigdy na siłę. I nigdy za daleko. I chociaż nigdy nie śmiała pytać, obserwowała rosnący za drobną sylwetką cień, ciemniejący tym bardziej, im więcej dziecięctwa zdawał się chcieć pożreć.
Pomiędzy nimi, górowała wilcza spokojność męskiego oblicza. W której, wszystkie trzy pary oczu, szukały oparcia. Czy nie było tego zbyt wiele? Ile mroku zdążył rozproszyć, pozostawiając ledwie kołyszące echo strachu. Dokładnie jak to, już odległe, zapisane wspomnieniem i rozmazane w teatralnie wypełnionym klątwą - pokoju.
- Znam, ale na pewno nie tak długo jak Ty - potwierdziła głosem i gestem, wracając do świergoczącego głosu dziewczynki. Nie potrafiła pozbyć się wracającego uśmiechu, co odbijał się entuzjazmem, podobnym do tego rezolutnego, dziecięcego - ...i nie wiem, czy mnie pamięta - dodała odrobinę ciszej, łagodnie, prawie konspiracyjnie. Kątem oka zerkała na wtulonego w bok starszego brata chłopca. Nawet jeśli zniżyła ton, w tak bliskiej odległości, musiał ją usłyszeć.
Ujmowała ją uroczość dziewczynki. Sprawiała nieustannie, że niespokojność, która wyprowadziła ją z z Domu Strachu, umykała rozproszona. Tylko od czasu do czasu przypominała się, budząc najbardziej wrażliwą, podatną na zranienie, tkankę zalewającego ją wstydu. Nieposkromiona bo pięcioletnia logika postrzegania, ledwie raz złamała się pod emocją, swoje odbicie odnajdując jednak na licach Jun. Nie prowokowała głębiej, dając szansę, by dziewczynka oswoiła się z nową przestrzenią, potrafiąc zrozumieć - że podobny komplement powtarzany słowami rodziny, działał inaczej.
Miała wrażenie, nieodparte, że to, co nastąpiło po sobie dalej, nie należało do niewinnego, jak kryjący za drobnością ręki uśmiechu - przypadku. Rozegrany niezręcznie plan, sypnął jej pod nogi zachwiany krok i kołyszącą próbę utrzymania opanowania w wyznaczonych na dzisiejszy wieczór ryzach, zakończonego niekontrolowanym fiaskiem. Wtrącona w klatkę podtrzymującego ją ramienia, straciła równowagę nie tylko własnego ciała. Zmysły, zatańczyły nierówno, zrywając ponownie budowaną spokojność i wtłaczając do krwi tkliwą na cudzy dotyk emocję. Ciepło, to należące do męskiego ciała, owionęło mieszanką już znajomej woni, jakby powtarzając rzucone raz zaklęcie, zmuszając umysł, by wrysował wyraźniej jego znamiona. Miała zapamiętać.
Wiercące się gdzieś na granicy poznania - uczucie, szeptało uparcie, by puściła wiecznie uniesioną gardę czujności, uspokoić bijący alarm za każdym razem, gdy znajdowała się zbyt blisko. W rozdarciu, wołało, by przymknęła powieki, pozwalając zamknąć obrót niepokoju, przez otaczające ją opiekuńczo ramię. Odpuścić wartę na straży oczekiwanego bólu. Wbrew temu, głęboko pod skórą, wierciła się wręcz rozpaczliwa tęsknota za dotykiem. Tym dobrym. Czułym. Tak samo mocno wrzynając się skrajnością roszczeń. Ale raz trącona emocja, muśnięta ledwie, zdawała się drżeć jak poruszona smyczkiem struna. Nie przestając nawet na moment łaskotać myśli popiołem skruszonych pragnień. Zwykle, zmrożonych, odległych, niemal zapomnianych. Karmiących właścicielkę łagodną, acz uprzejmą dozą dystansu, przełamywaną tylko zapomnieniem zawsze wtedy, gdy to natchnienie zajmowało piedestał postrzegania prawdy. I obecnością, która ekspresją przykrywała jej cichość.
Finalnie, opuściła skroń, oparła czoło, wtulając nos w męską pierś. Czuła rozchodzące się na włosach ciepło oddechu i wypowiedzianego zapewnienia, i dopiero na rozbawione ponaglenie dziewczynki odsunęła głowę, dając westchnieniu umknąć z rozchylonych nerwowością warg - Przepraszam - powtórzyła po raz trzeci, milknąc, gdy głos osiadł miękko, dokładnie na roziskrzonym spojrzeniu Jun. I chociaż nie groził jej upadek, palce jeden dłoni, wciąż zaciskała na materiale lekarskiego kitla, nawet wtedy, gdy najmłodsza dwójka ruszyła w stronę stoiska z napojami, pozostawiając dorosłych - względnie samych. I tak jak wojskowy, długo jeszcze patrzyła na oddalające się rodzeństwo, wciąż zanurzona w chwilowym roztargnieniu dominujących ją wrażeń.
- Nie trzeba, nic się nie stało - pokręciła głową w zaprzeczeniu, w końcu chcąc - przytomniej, odzyskać i oddać, skradzioną przestrzeń. Nie miała jednak czasu, by przygotować się na rozchodzącą po skórze sensację dotyku, idącą równo z gestem wojskowego. Ciemność kawowych tęczówek opadła na sunąca w dół rękę Hotaru, nie odrywając się z jakąś magnetyczną czujnością aż do momentu, w którym palce rozplotły się pod dotykiem tych większych, silniejszych, pewniejszych w ruchu. Zatrzymując dokładnie tam, gdzie chciał, by się znaleźli. Wezbrany szum w skroniach był jedynym wyznacznikiem upływających sekund, gdy w końcu uniesiony wzrok zetknął się z tym równie ciemnym, zasnutych dymem, oddzieleni kształtem męskiej szczęki, której nieoczekiwany rys opadł we wnętrze jej ręki.
- Jest - poruszyła wargami wolno, cicho, uderzona i urzeczona jednocześnie pozwoleniem, jakie jej podarował - zawsze jest, bo... - zajęło jej sekundę, dwie, by wysunąć palce z nieruchomości, gdy najpierw rozszerzała ujęcie, zaginając kciuk, sięgając opuszką nieco wyżej, dokładnie w miejsce, gdzie maźnięciem zmarszczki, objawił się uśmiech - skóra, tak jak różne rodzaje płótna, mówi, czego chce. Charakteryzacja nie jest wyjątkiem - kontynuowała, wciąż ośmielana otrzymaną pozycją - nie wiem, czy wiesz, co zrobiłeś - przechyliła głowę, całkowicie zatrzymując się przy artystycznej wizji, która tak rzadko pozwalała jej na łączenie zmysłowych wrażeń - tych kryjących się w spostrzeżeniach wzroku i mieszczących się pod tęsknotą dotyku, a które razem odbić potem mogła w pociągnięciu malarskich kresek - Trochę tak, jakbyś pozwolił niewidomej artystce - zobaczyć się naprawdę - wsunęła nadgarstek wyżej, tak, by opuszkami sięgnąć boku szczęki, zatrzymując ruch przy policzku, kciukiem niemal zahaczając o kącik ust. Snując prawdę pod opuszkami wodzonych nieśpiesznie palców, w końcu oderwała dłoń, niecałkowicie, w zawahaniu, niepewna decyzji - tej własnej i tej należącej do wpatrzonego w nią mężczyzny - rozumiesz... prawda? - jak w zwolnieniu, docierały ją otaczające stłumione głosy, szum oddalonego tłumu, własna nierówność oddechu i wzburzenia szumiącego pod skórą, a łaskoczącym ciepłem pozostawionym w odbitych dotykiem miejscach.
@Arihyoshi Hotaru
Wynurzała się za każdym razem, by spotkać jedno ze świateł dzielące się na dwa - to jasne, bijące energią, przędące uwagę, jak lepka nić pajęczyn. Te miękką, zaraźliwą w słodyczy, przeskakującą radością ze słowa na słowo, jak rozgorzała iskra w kominku. I to drugie, bardziej nieruchome, zamglone kolorem nocy, ale na swój sposób odbijając blask, kiełkujący iskrą, niby wznowiony ogniem knot świecy. Chciałaby tchnieniem własnego oddechu wzmocnić płomyk, podsycić pełgającą niepewnie jasność. Ale tak, jak wiedziała, że nachalny pośpiech płoszył tę pewność u niej, tak - czuwała z uwagą, łagodnie trącić języki dziecięcego natchnienia. Nigdy na siłę. I nigdy za daleko. I chociaż nigdy nie śmiała pytać, obserwowała rosnący za drobną sylwetką cień, ciemniejący tym bardziej, im więcej dziecięctwa zdawał się chcieć pożreć.
Pomiędzy nimi, górowała wilcza spokojność męskiego oblicza. W której, wszystkie trzy pary oczu, szukały oparcia. Czy nie było tego zbyt wiele? Ile mroku zdążył rozproszyć, pozostawiając ledwie kołyszące echo strachu. Dokładnie jak to, już odległe, zapisane wspomnieniem i rozmazane w teatralnie wypełnionym klątwą - pokoju.
- Znam, ale na pewno nie tak długo jak Ty - potwierdziła głosem i gestem, wracając do świergoczącego głosu dziewczynki. Nie potrafiła pozbyć się wracającego uśmiechu, co odbijał się entuzjazmem, podobnym do tego rezolutnego, dziecięcego - ...i nie wiem, czy mnie pamięta - dodała odrobinę ciszej, łagodnie, prawie konspiracyjnie. Kątem oka zerkała na wtulonego w bok starszego brata chłopca. Nawet jeśli zniżyła ton, w tak bliskiej odległości, musiał ją usłyszeć.
Ujmowała ją uroczość dziewczynki. Sprawiała nieustannie, że niespokojność, która wyprowadziła ją z z Domu Strachu, umykała rozproszona. Tylko od czasu do czasu przypominała się, budząc najbardziej wrażliwą, podatną na zranienie, tkankę zalewającego ją wstydu. Nieposkromiona bo pięcioletnia logika postrzegania, ledwie raz złamała się pod emocją, swoje odbicie odnajdując jednak na licach Jun. Nie prowokowała głębiej, dając szansę, by dziewczynka oswoiła się z nową przestrzenią, potrafiąc zrozumieć - że podobny komplement powtarzany słowami rodziny, działał inaczej.
Miała wrażenie, nieodparte, że to, co nastąpiło po sobie dalej, nie należało do niewinnego, jak kryjący za drobnością ręki uśmiechu - przypadku. Rozegrany niezręcznie plan, sypnął jej pod nogi zachwiany krok i kołyszącą próbę utrzymania opanowania w wyznaczonych na dzisiejszy wieczór ryzach, zakończonego niekontrolowanym fiaskiem. Wtrącona w klatkę podtrzymującego ją ramienia, straciła równowagę nie tylko własnego ciała. Zmysły, zatańczyły nierówno, zrywając ponownie budowaną spokojność i wtłaczając do krwi tkliwą na cudzy dotyk emocję. Ciepło, to należące do męskiego ciała, owionęło mieszanką już znajomej woni, jakby powtarzając rzucone raz zaklęcie, zmuszając umysł, by wrysował wyraźniej jego znamiona. Miała zapamiętać.
Wiercące się gdzieś na granicy poznania - uczucie, szeptało uparcie, by puściła wiecznie uniesioną gardę czujności, uspokoić bijący alarm za każdym razem, gdy znajdowała się zbyt blisko. W rozdarciu, wołało, by przymknęła powieki, pozwalając zamknąć obrót niepokoju, przez otaczające ją opiekuńczo ramię. Odpuścić wartę na straży oczekiwanego bólu. Wbrew temu, głęboko pod skórą, wierciła się wręcz rozpaczliwa tęsknota za dotykiem. Tym dobrym. Czułym. Tak samo mocno wrzynając się skrajnością roszczeń. Ale raz trącona emocja, muśnięta ledwie, zdawała się drżeć jak poruszona smyczkiem struna. Nie przestając nawet na moment łaskotać myśli popiołem skruszonych pragnień. Zwykle, zmrożonych, odległych, niemal zapomnianych. Karmiących właścicielkę łagodną, acz uprzejmą dozą dystansu, przełamywaną tylko zapomnieniem zawsze wtedy, gdy to natchnienie zajmowało piedestał postrzegania prawdy. I obecnością, która ekspresją przykrywała jej cichość.
Finalnie, opuściła skroń, oparła czoło, wtulając nos w męską pierś. Czuła rozchodzące się na włosach ciepło oddechu i wypowiedzianego zapewnienia, i dopiero na rozbawione ponaglenie dziewczynki odsunęła głowę, dając westchnieniu umknąć z rozchylonych nerwowością warg - Przepraszam - powtórzyła po raz trzeci, milknąc, gdy głos osiadł miękko, dokładnie na roziskrzonym spojrzeniu Jun. I chociaż nie groził jej upadek, palce jeden dłoni, wciąż zaciskała na materiale lekarskiego kitla, nawet wtedy, gdy najmłodsza dwójka ruszyła w stronę stoiska z napojami, pozostawiając dorosłych - względnie samych. I tak jak wojskowy, długo jeszcze patrzyła na oddalające się rodzeństwo, wciąż zanurzona w chwilowym roztargnieniu dominujących ją wrażeń.
- Nie trzeba, nic się nie stało - pokręciła głową w zaprzeczeniu, w końcu chcąc - przytomniej, odzyskać i oddać, skradzioną przestrzeń. Nie miała jednak czasu, by przygotować się na rozchodzącą po skórze sensację dotyku, idącą równo z gestem wojskowego. Ciemność kawowych tęczówek opadła na sunąca w dół rękę Hotaru, nie odrywając się z jakąś magnetyczną czujnością aż do momentu, w którym palce rozplotły się pod dotykiem tych większych, silniejszych, pewniejszych w ruchu. Zatrzymując dokładnie tam, gdzie chciał, by się znaleźli. Wezbrany szum w skroniach był jedynym wyznacznikiem upływających sekund, gdy w końcu uniesiony wzrok zetknął się z tym równie ciemnym, zasnutych dymem, oddzieleni kształtem męskiej szczęki, której nieoczekiwany rys opadł we wnętrze jej ręki.
- Jest - poruszyła wargami wolno, cicho, uderzona i urzeczona jednocześnie pozwoleniem, jakie jej podarował - zawsze jest, bo... - zajęło jej sekundę, dwie, by wysunąć palce z nieruchomości, gdy najpierw rozszerzała ujęcie, zaginając kciuk, sięgając opuszką nieco wyżej, dokładnie w miejsce, gdzie maźnięciem zmarszczki, objawił się uśmiech - skóra, tak jak różne rodzaje płótna, mówi, czego chce. Charakteryzacja nie jest wyjątkiem - kontynuowała, wciąż ośmielana otrzymaną pozycją - nie wiem, czy wiesz, co zrobiłeś - przechyliła głowę, całkowicie zatrzymując się przy artystycznej wizji, która tak rzadko pozwalała jej na łączenie zmysłowych wrażeń - tych kryjących się w spostrzeżeniach wzroku i mieszczących się pod tęsknotą dotyku, a które razem odbić potem mogła w pociągnięciu malarskich kresek - Trochę tak, jakbyś pozwolił niewidomej artystce - zobaczyć się naprawdę - wsunęła nadgarstek wyżej, tak, by opuszkami sięgnąć boku szczęki, zatrzymując ruch przy policzku, kciukiem niemal zahaczając o kącik ust. Snując prawdę pod opuszkami wodzonych nieśpiesznie palców, w końcu oderwała dłoń, niecałkowicie, w zawahaniu, niepewna decyzji - tej własnej i tej należącej do wpatrzonego w nią mężczyzny - rozumiesz... prawda? - jak w zwolnieniu, docierały ją otaczające stłumione głosy, szum oddalonego tłumu, własna nierówność oddechu i wzburzenia szumiącego pod skórą, a łaskoczącym ciepłem pozostawionym w odbitych dotykiem miejscach.
@Arihyoshi Hotaru
Blood beneath the snow
Arihyoshi Hotaru ubóstwia ten post.
Jeżeli nawet był zły - na sytuację, na frywolność Jun, nieporadność Ejiri, na samego siebie za ignoranckie zachowanie, marsowość spojrzenia i ściągnięte brwi - nie pokazywał tego w szczególny sposób. Wydawał się dokładnie taki sam jak zawsze; z chłodem wtłoczonym w żyły, ze spokojem wypełniającym tkanki. Jawiący się w kąciku uśmiech miał w sobie drgnięcie źle naciągniętej struny - był lekko krzywy, zbyt wymuszony, niesprawny. Równie kaleki jak on sam. Zniknął zresztą stosunkowo szybko, wygładzony delikatnością kobiecej opuszki. Dotyk zelżał z grzbietu jej dłoni, zniknął zaraz, gdy Hotaru opuścił rękę, a nie wiedząc co z nią zrobić zahaczył ostatecznie o brzeg fartucha. Wyczuwał kształt niedużych guzików pod palcami, ale bardziej skupiał się na tym, że Ejiri próbowała zapoznać się z fakturą jego skóry.
- Rozumiesz, prawda?
Śledził ruch jej źrenic, gdy w mikroskopijnych przeskokach zmieniały swoje położenie - prześwietlały go rentgenowsko, rozcinając nabłonek, wemknięciem pomiędzy tkanki wchodząc jeszcze dalej, aż do stref zupełnie innych niż fizyczne. Hotaru nigdy nie był typem osoby łatwej do złamania. Nawet podczas stresogennych sytuacji nie zmieniała się jego postawa i tylko czasami, pod warstwami ubrań, napinał wyrobione treningami mięśnie, jakby w gotowości do przyjęcia ataku i wysforowania z kontrą. Prowizorycznie jednak sprawiał wrażenie niezmiennie statycznego. Każdy jego ruch był oszczędny, choć bez krzty flegmatyczności. Bywali ludzie apatyczni i ociężali, poruszający się z brakiem gracji i lenistwem. Nie należał do tego grona, nawet jeżeli wykonywał podobnie skąpą ilość czynności. W porównaniu do nich był jednak zawsze czujny i skupiony. W ołowianych rogówkach prawie nie odbijało się światło; czarna dziura jego tęczówek wchłaniała absolutnie wszystkie możliwe bodźce, każdą emocję odbitą na obliczu dziewczyny, każdy atom myśli zabłąkany w zaciśnięciu ust, w przymrużeniu powiek. W charakterze czujnego łowcy sondował rozmówczynię z dokładnością co do milimetra, ale nie mógł przytaknąć, że naprawdę rozumiał.
Nie miał rąk artysty. Jego palce, zgrubiałe od stałych walk, ledwo potrafiły utrzymać ołówek, kiedy podczas letnich wieczorów zapadał się w miękkości kanapy i próbował szkicować razem z Karaiem. Na szorstkim papierze każda kreska wydawała się zbyt twarda, pokraczna w krzywiznach, wykonana z zawodnością jak u kilkuletniego dziecka, które nie zna pojęcia odpowiedniego nacisku; prace dorosłego mężczyzny prezentowały się więc niczym obrazki przedszkolaka, kiedy zestawiał je z całkiem już solidnymi dziełami Kary. Brat był może młodszy, ale zdecydowanie bardziej uzdolniony pod tym kątem. Zdarzało się zresztą, że dostrzegł to anemicznie chude ciało, te ciemne spojrzenie równe jego własnemu, i zastanawiał się co siedzi w skołtunionym umyśle, ile tam trzeba pracy, aby kłębek poplątanych wizji i opinii wreszcie doprowadzić do porządku. Był w ogóle w stanie to zrobić ze swoimi nieprzyjemnymi w dotyku dłońmi, z paliczkami pokrytymi świeżymi cięciami, z knykciami zdartymi do krwi, stale w niezagojonych strupach? Powątpiewał. Więcej w tym szkody niż pożytku, choć gdzieś w tętniących rytmem serca żyłach huczała potrzeba, aby spróbować. Na tym może to polegało - żeby chwycić cienki, kruchy wazon i przenieść w lepsze miejsce, gdzie nikt nie będzie w stanie stłuc misternie wykonanej roboty. O ile, rzecz jasna, sam by tego nie zrobił w międzyczasie. Obawa, że jednak schrzani tak prostą misję dalej go blokowała, podobnie jak blokowała go Ejiri i jej zaciemnione mgłą spojrzenie, w którym uwięziona została utalentowana dusza.
Oczywiście, że nie rozumiał. Na jej słowa nie bez powodu zamarł na o jedną taktyczną sekundę zbyt długo, dopiero reflektując się - już po czasie - w formie zaprzeczenia. Poruszając na boki szczęką otarł się jeszcze o wystawione końcówki kobiecych opuszek, poczuł na żuchwie tknięcie dotyku tak subtelnego, jakby przypadkiem natrafił policzkiem na poszewkę wypełnioną różanymi płatkami. Szerokie ramiona wyprostowały się zaraz po tym, kark przestał skłaniać w subtelnym ukłonie, wzrok znów zawisnął o wiele wyżej.
Przewyższał ją o głowę, kiedy więc spoglądał w dół, wydawała się dziwnie filigranowa. Nie tak niewielka jak rodzeństwo - świergoczące teraz w tle, stale nadzorowane ukradkowym spojrzeniem albo wytężeniem słuchu - ale nadal.
- Artyzm nie jest moją mocną stroną - przyznanie się do tego przyszło z łatwością; prześlizgnęło się po języku nie zostawiając po sobie nawet skąpego posmaku poczucia winy. Nie wyglądał na kogoś kto rozkłada obrazy na piękne metafory, podobnie jak ona nie wyglądała na kogoś, kto zrozumiałby pot ściekający po skroni i ostrze noża po samą rękojeść werżnięte w gardło nastoletniego bandyty.
Arihyoshi starał się odsuwać od siebie myśl, że jeszcze wiele razy będzie do tego zmuszony; że jeszcze wiele razy wzbudzi to w nim wpierw stosowne poczucie obrzydzenia do wykonywanej profesji, a później mimowolne zadowolenie, do którego się przyzwyczajał. Nie mogąc wykonać takich zabiegów na tych, na których chciał
(mokry dźwięk
uderzeń
pięścią w poranione
ciało matki)
rekompensował to sobie w inny sposób. Taki, którego nie zrozumiałoby jego rodzeństwo. Ani, jak strzelał, Ejiri. Nie z tymi ostrożnymi ruchami, płochliwym spojrzeniem i otumaniającym zapachem dzikiej wiśni.
- Tam chyba będzie w porządku? - Ruchem brody wskazał w stronę przerzedzonego w tłumach miejsca; widać było dziedziniec, na który prowadziły szeroko rozwarte skrzydła ogromnych drzwi; słychać szum fontanny czasami przebijający przez gwar dyskutujących osób (głównie wtedy, gdy dobrze się wsłuchać). Z nocnej scenerii do holu dolatywał chłód, ale to nie były nieprzyjemne mrozy.
A może mu się tak wydawało?
- Proszę bardzo! - Donośność okrzyku ściągnęła uwagę na przybiegającą Jun. Paręnaście kroków za nią wlókł się Karai. Chłopiec trzymał w jednej ręce papierowy kubek z jakimś ciepłym napojem (zapewne z herbatą i to zieloną; czego Hotaru nigdy nie rozumiał, bo jak można sączyć coś tak mdłego?), w drugiej spod wieczka buchał zapach kawy - i ten wariant wystawiony został w kierunku starszego brata.
Tymczasem Junniya zatrzymała się tuż obok Ejiri, wystawiając ku niej dłoń, w której znajdowała się - woda z cytryną! - jak zakomunikowała dziewczynka, zaskakująco z siebie dumna. - I wymyśliłam coś fenomenalnego, o ile pani pozwoli, ale proszęproszęproszę, bo może mogłaby pani pożyczyć mojemu bratu, to znaczy Karaiowi, bo Hotta to słabo sobie z tym radzi, ale chodzi o pędzle i w ogóle, bo może Karai by mnie pomalował, a pani wtedy się zajmie Hotaru? Karai jest naprawdę świetny w tym, jemu to bym jeszcze pozwoliła, a on to bardzo lubi i...
Policzki Karaia spąsowiały z naturalnej bladości do niemal karmazynu. Wzrok wbijał w czubki butów, włosy miał dziwnie zmierzwione i Hotaru dopiero po chwili zorientował się, że to od ich nerwowego przeczesywania. Młodszy brat zdawał się nie tyle zdezorientowany nieoczekiwaną propozycją Jun, co wręcz nią skrępowany.
- Odpowiada ci to? - Pytanie padło ponad skomlącymi prośbami dziewczynki, która przeskakiwała z nogi na nogę. Trzymany oburącz napój, który jej pozostał, zapewne będący jakimś sokiem pomarańczowym, w połowie i tak rozlał się już po podłodze od zbyt niecierpliwych wstrząsów.
Hotaru położył dłoń na głowie Jun, unieruchamiając ją jak zaskoczone czułością zwierzę.
- Będę mniej ruchliwy.
- Nieprawda! - Oburzenie Jun musiało być autentyczne, bo aż wciągnęła powietrze do płuc; Arihyoshi poczuł jak dziewczynka dodaje sobie pół centymetra wzrostu, gwałtownie się prostując.
- Ja będę mniej ruchliwa!
- I cichsza?
- Oczywiście!
- I, rzecz jasna, od razu po tym pójdziesz grzecznie do pokoju się wykąpać?
- Jas...
Jun zamilkła, nagle truchlejąc i wydając z siebie cierpiętniczy jęk.
- Wykąpać? - Ból w jej głosie zdawał się być wywołany prawdziwym obrażeniem. Wspięła się wzrokiem wzdłuż szczupłości kobiecej sylwetki, zatrzymując na twarzy lalki. - Pójdzie pani ze mną?
- Ja z tobą pójdę.
- Nie! Jestem już duża! - Wysunęła się spod jego ręki, postępując krok do Ejiri, łapiąc ją za fałdę ubrania i znów przez swoją dzikość ulewając kilka kropel zakupionego soku. Karai przymrużył gwałtownie powieki widząc jak odrobina soku zachlapuje kraniec przebrania Carei. - Dlaczego chłopcy są tacy nieznośni!
- Rozumiesz, prawda?
Śledził ruch jej źrenic, gdy w mikroskopijnych przeskokach zmieniały swoje położenie - prześwietlały go rentgenowsko, rozcinając nabłonek, wemknięciem pomiędzy tkanki wchodząc jeszcze dalej, aż do stref zupełnie innych niż fizyczne. Hotaru nigdy nie był typem osoby łatwej do złamania. Nawet podczas stresogennych sytuacji nie zmieniała się jego postawa i tylko czasami, pod warstwami ubrań, napinał wyrobione treningami mięśnie, jakby w gotowości do przyjęcia ataku i wysforowania z kontrą. Prowizorycznie jednak sprawiał wrażenie niezmiennie statycznego. Każdy jego ruch był oszczędny, choć bez krzty flegmatyczności. Bywali ludzie apatyczni i ociężali, poruszający się z brakiem gracji i lenistwem. Nie należał do tego grona, nawet jeżeli wykonywał podobnie skąpą ilość czynności. W porównaniu do nich był jednak zawsze czujny i skupiony. W ołowianych rogówkach prawie nie odbijało się światło; czarna dziura jego tęczówek wchłaniała absolutnie wszystkie możliwe bodźce, każdą emocję odbitą na obliczu dziewczyny, każdy atom myśli zabłąkany w zaciśnięciu ust, w przymrużeniu powiek. W charakterze czujnego łowcy sondował rozmówczynię z dokładnością co do milimetra, ale nie mógł przytaknąć, że naprawdę rozumiał.
Nie miał rąk artysty. Jego palce, zgrubiałe od stałych walk, ledwo potrafiły utrzymać ołówek, kiedy podczas letnich wieczorów zapadał się w miękkości kanapy i próbował szkicować razem z Karaiem. Na szorstkim papierze każda kreska wydawała się zbyt twarda, pokraczna w krzywiznach, wykonana z zawodnością jak u kilkuletniego dziecka, które nie zna pojęcia odpowiedniego nacisku; prace dorosłego mężczyzny prezentowały się więc niczym obrazki przedszkolaka, kiedy zestawiał je z całkiem już solidnymi dziełami Kary. Brat był może młodszy, ale zdecydowanie bardziej uzdolniony pod tym kątem. Zdarzało się zresztą, że dostrzegł to anemicznie chude ciało, te ciemne spojrzenie równe jego własnemu, i zastanawiał się co siedzi w skołtunionym umyśle, ile tam trzeba pracy, aby kłębek poplątanych wizji i opinii wreszcie doprowadzić do porządku. Był w ogóle w stanie to zrobić ze swoimi nieprzyjemnymi w dotyku dłońmi, z paliczkami pokrytymi świeżymi cięciami, z knykciami zdartymi do krwi, stale w niezagojonych strupach? Powątpiewał. Więcej w tym szkody niż pożytku, choć gdzieś w tętniących rytmem serca żyłach huczała potrzeba, aby spróbować. Na tym może to polegało - żeby chwycić cienki, kruchy wazon i przenieść w lepsze miejsce, gdzie nikt nie będzie w stanie stłuc misternie wykonanej roboty. O ile, rzecz jasna, sam by tego nie zrobił w międzyczasie. Obawa, że jednak schrzani tak prostą misję dalej go blokowała, podobnie jak blokowała go Ejiri i jej zaciemnione mgłą spojrzenie, w którym uwięziona została utalentowana dusza.
Oczywiście, że nie rozumiał. Na jej słowa nie bez powodu zamarł na o jedną taktyczną sekundę zbyt długo, dopiero reflektując się - już po czasie - w formie zaprzeczenia. Poruszając na boki szczęką otarł się jeszcze o wystawione końcówki kobiecych opuszek, poczuł na żuchwie tknięcie dotyku tak subtelnego, jakby przypadkiem natrafił policzkiem na poszewkę wypełnioną różanymi płatkami. Szerokie ramiona wyprostowały się zaraz po tym, kark przestał skłaniać w subtelnym ukłonie, wzrok znów zawisnął o wiele wyżej.
Przewyższał ją o głowę, kiedy więc spoglądał w dół, wydawała się dziwnie filigranowa. Nie tak niewielka jak rodzeństwo - świergoczące teraz w tle, stale nadzorowane ukradkowym spojrzeniem albo wytężeniem słuchu - ale nadal.
- Artyzm nie jest moją mocną stroną - przyznanie się do tego przyszło z łatwością; prześlizgnęło się po języku nie zostawiając po sobie nawet skąpego posmaku poczucia winy. Nie wyglądał na kogoś kto rozkłada obrazy na piękne metafory, podobnie jak ona nie wyglądała na kogoś, kto zrozumiałby pot ściekający po skroni i ostrze noża po samą rękojeść werżnięte w gardło nastoletniego bandyty.
Arihyoshi starał się odsuwać od siebie myśl, że jeszcze wiele razy będzie do tego zmuszony; że jeszcze wiele razy wzbudzi to w nim wpierw stosowne poczucie obrzydzenia do wykonywanej profesji, a później mimowolne zadowolenie, do którego się przyzwyczajał. Nie mogąc wykonać takich zabiegów na tych, na których chciał
(mokry dźwięk
uderzeń
pięścią w poranione
ciało matki)
rekompensował to sobie w inny sposób. Taki, którego nie zrozumiałoby jego rodzeństwo. Ani, jak strzelał, Ejiri. Nie z tymi ostrożnymi ruchami, płochliwym spojrzeniem i otumaniającym zapachem dzikiej wiśni.
- Tam chyba będzie w porządku? - Ruchem brody wskazał w stronę przerzedzonego w tłumach miejsca; widać było dziedziniec, na który prowadziły szeroko rozwarte skrzydła ogromnych drzwi; słychać szum fontanny czasami przebijający przez gwar dyskutujących osób (głównie wtedy, gdy dobrze się wsłuchać). Z nocnej scenerii do holu dolatywał chłód, ale to nie były nieprzyjemne mrozy.
A może mu się tak wydawało?
- Proszę bardzo! - Donośność okrzyku ściągnęła uwagę na przybiegającą Jun. Paręnaście kroków za nią wlókł się Karai. Chłopiec trzymał w jednej ręce papierowy kubek z jakimś ciepłym napojem (zapewne z herbatą i to zieloną; czego Hotaru nigdy nie rozumiał, bo jak można sączyć coś tak mdłego?), w drugiej spod wieczka buchał zapach kawy - i ten wariant wystawiony został w kierunku starszego brata.
Tymczasem Junniya zatrzymała się tuż obok Ejiri, wystawiając ku niej dłoń, w której znajdowała się - woda z cytryną! - jak zakomunikowała dziewczynka, zaskakująco z siebie dumna. - I wymyśliłam coś fenomenalnego, o ile pani pozwoli, ale proszęproszęproszę, bo może mogłaby pani pożyczyć mojemu bratu, to znaczy Karaiowi, bo Hotta to słabo sobie z tym radzi, ale chodzi o pędzle i w ogóle, bo może Karai by mnie pomalował, a pani wtedy się zajmie Hotaru? Karai jest naprawdę świetny w tym, jemu to bym jeszcze pozwoliła, a on to bardzo lubi i...
Policzki Karaia spąsowiały z naturalnej bladości do niemal karmazynu. Wzrok wbijał w czubki butów, włosy miał dziwnie zmierzwione i Hotaru dopiero po chwili zorientował się, że to od ich nerwowego przeczesywania. Młodszy brat zdawał się nie tyle zdezorientowany nieoczekiwaną propozycją Jun, co wręcz nią skrępowany.
- Odpowiada ci to? - Pytanie padło ponad skomlącymi prośbami dziewczynki, która przeskakiwała z nogi na nogę. Trzymany oburącz napój, który jej pozostał, zapewne będący jakimś sokiem pomarańczowym, w połowie i tak rozlał się już po podłodze od zbyt niecierpliwych wstrząsów.
Hotaru położył dłoń na głowie Jun, unieruchamiając ją jak zaskoczone czułością zwierzę.
- Będę mniej ruchliwy.
- Nieprawda! - Oburzenie Jun musiało być autentyczne, bo aż wciągnęła powietrze do płuc; Arihyoshi poczuł jak dziewczynka dodaje sobie pół centymetra wzrostu, gwałtownie się prostując.
- Ja będę mniej ruchliwa!
- I cichsza?
- Oczywiście!
- I, rzecz jasna, od razu po tym pójdziesz grzecznie do pokoju się wykąpać?
- Jas...
Jun zamilkła, nagle truchlejąc i wydając z siebie cierpiętniczy jęk.
- Wykąpać? - Ból w jej głosie zdawał się być wywołany prawdziwym obrażeniem. Wspięła się wzrokiem wzdłuż szczupłości kobiecej sylwetki, zatrzymując na twarzy lalki. - Pójdzie pani ze mną?
- Ja z tobą pójdę.
- Nie! Jestem już duża! - Wysunęła się spod jego ręki, postępując krok do Ejiri, łapiąc ją za fałdę ubrania i znów przez swoją dzikość ulewając kilka kropel zakupionego soku. Karai przymrużył gwałtownie powieki widząc jak odrobina soku zachlapuje kraniec przebrania Carei. - Dlaczego chłopcy są tacy nieznośni!
Ejiri Carei and Chishiya Yue szaleją za tym postem.
Rozproszenie tkało się w działaniu, jak nowa, lepka nić pajęcza. Wykradało spokojność, na piedestał wypychając spłoszoną coraz nieporadność. Ta sama idea, która pomysłem oblekła ją w obraz porcelanowej lalki, rysowała kroki kukiełki, której sznurki ciągnęło umykające granicom natchnienie. A to, gnało przecież za daleko, mrugało w ciemności kobiecych źrenic, sięgało dłonią scenerii, której nie powinna była dotykać tak tkliwie. Czułością, spijając plasujące żywo pragnienie splecionych ze sobą - artystycznej weny i stłuczonych na popiół uczuć. Umykający spod opuszków uśmiech i dymna czerń niezrozumienia, dały jednak szansę na uchwycenie woli we własne dłonie. Te chłodniejsze, nie tak uległe zrywom natchnienia, reagujące na otoczenie zgodnie z wypracowaną przez lata logiką. Niekoniecznie słuszną, wprawiającą w ruch mechanizm obronny przed krzywdą. Nie miała pojęcia, jaką i czym miałaby być rana, ale ciało zdawało się wiedzieć lepiej. Lub udawać, że tak było.
Bo nie powinna była sięgać twarz w badawczym odkryciu tylko dlatego, że odsłonił dla niej jej cześć. Chłonęła jednak pewność, odbijała w myśli kształt, który - przecież wiedziała - odbić miała nie tylko na papierze. Nim sięgnęła pędzli, wyobraźnia tworzyła grunt, przypominający ten pod płótno obrazów. Nawet jeśli przełknąć miała wstyd natarczywości palców, oplatających męską szczękę, wdzięczność tliła się wyrazistością nakreślonego szkicu. Jeszcze nim napięcie zwiększanego dystansu odbiło się od jej skóry, wiedziała nad czym będzie pracować. Tliło więc światłem, znajomym, jeśli tylko znało się Carei choć trochę, by spotkać z nakierowanym na cel (ten artystyczny) skupieniem. Bo ten potrafił przysłonić nawet smutek, budzący się niewiadomie czemu, za każdym razem, gdy znikała ciepłota cudzego dotyku. Przy równoczesnej, napływającej uldze. Jakby spoiwem, paradoksalnie łączącym artystkę w całość, była nieustanna sprzeczność. Czy gdyby wojskowy wiedział, gdyby znał konsekwencję własnego gestu - pozwoliłby na więcej?
Potrzebowała czasu, bo odnaleźć się w ciemni źrenic, otaczających ją skrupulatną uwagą. Miała świadomość, że tak - jak łatwo było jej zajrzeć przez tarczę spojrzenia, muskając krople drążące ich dno, tak samej otwierała się, odsłaniając wrażliwą tkankę emocji, jak świadomie wystawiona na atak przynęta łowna. Zgodnie z szyderczo kłamliwym szeptem, że przecież, zasłużyła na ranę. Na karę.
Zachowała tchnienie dotyku, mocującego się w zaprzeczeniu jej pytania - na koniec. Zbierające się na opuszkach ciepło, pozostawało przyjemnie nawet moment po tym, gdy ręka opadła niżej, a palce zwinęła, zapierając ich końce we wnętrzu dłoni. Przytknęła jej wierzch do piersi, do gładkiego materiału zwiniętego płaszcza. I tylko twarz przechylała wyżej, wciąż trzymając się we wiązaniu męskiego spojrzenia, zerwanego równo z werbalnym potwierdzeniem tego - co zdążył jej powiedzieć czuciem.
- Nie musi być - nieświadomie uniesione do tej pory ciało, zakołysało się, opadając na pięty. Wzrok opadł w bok, skuszony nadchodzącym świergotem dziecięcych kroków - Świat byłby nie do zniesienia, jakby wszyscy patrzyli w ten sam sposób - dokończyła łagodniej, znowu ciszej, w niejasnej próbie przeprosin, gasząc wcześniejsze zaaferowanie otrzymanym nieświadomie podarunkiem - tak - zgodziła się, robiąc miękki krok w tył, oddając już w pełni, zagarniętą (zbyt nachalnie?) przestrzeń.
Spojrzała we wskazaną stronę ze skupieniem. Odnalazła wzrokiem niski murek, który, służył już jej dziś za prowizoryczną pracownię. Zwinięta zbyt długo pięść, rozluźniła się w końcu, uwalniając skumulowane wewnątrz ciepło. Chłód sięgnął liźnięciem odsłoniętych fragmentów skóry, przemykającego między sylwetkami ciągu. Wejście na dziedziniec nie znajdowało się daleko, ale oddzielało skrzydłem drzwi, odgradzając tłum do mniej napęczniałej od rozmów przestrzeni placu.
- Dziękuję, kochanie - odezwała się cicho, z wdzięcznym skinieniem, pochylając ciało ku dziewczynce. Chłód napoju rozlał się po zwilgotniałym od zacisku, wnętrzu ręki. Ledwie musnęła drobne paluszki, by ująć uwagą i wędrującego za nią chłopca. Kąciki ust uniosły się w niejednoznacznie zrozumiałym uśmiechu. Była pewna, ze ją rozpoznał. Nie chciała jednak naciskać, pozwalając, by zachęta popłynęła naturalnie - Zamieniam się w słuch - zaznaczyła poważnie, krótko tylko przerywając pierwsze słowa dziewczynki, by wysłuchać całości rozanielonego pomysłu. Jednocześnie podsunęła granicę kubka pod wargi, upijając wody, smakującej - zgodnie z zapowiedzią - świeżą cytryną. Z niekrywaną przyjemnością przyglądała się, jak dziecięcy entuzjazm iskrzy, burząc barwę tęczówek i ten sam, przeskakuje na chłopca, z zupełnie inną odmianą kolorów, malujących blade do tej pory policzki. Z niejakim zamyśleniem, zatrzymała usta przy brzegu kubka. Wzrok, ścigał się, przeskakując uwagą pomiędzy rodziną, finalnie kończąc wędrówkę wyżej, na wojskowym profilu, które dłuższą chwilę omijała - Będzie mi bardzo miło - dziewczęce ślepia opadły niżej, bezpośrednio na chłopca, chcąc by chociaż na moment, zwrócił pełniejszą uwagę na nią - jeśli użyczysz mi swojego natchnienia - głos miała ciepły, wciąż łagodny, ale ze znajomą dla małego artysty iskrą. Znali ją oboje - a ja będę mogła podzielić się przyborami do jego realizacji - odetchnęła, wsuwając rękę pod płaszcz, do kieszeni, w której bezpiecznie tkwił komplet, jakim do tej pory się posługiwała. Z mimowolnym rozbawieniem, prześledziła ruch nadgarstka Hotaru i gest, pod którym nawet ona by się zatrzymała, nawet jeśli przyczyna tkwiła nie w sile nacisku a czystej przyjemności. Ulegała czułości dotyku na włosach, ale do tej pory, niewielu pozwalała na podobną tkliwość.
- Poradzę sobie, nawet z ruchliwością - odezwała się ciszej, jakby konspiracyjnie, kierując rozbawienie znowu do chłopca. Ale to wysoki ton oburzenia, przekomarzanie Jun ze starszym bratem, a potem prośba, wtrąciła zaskoczenie, unoszące brwi wyżej, nadając porcelanowej twarzy nieoczekiwanej kruchości. I jeśli chciała powtórzyć to samo pytanie - Wykąpać? Z kim? - to nie nadążała, za przeskakującą, jak płomień świecy, wymienianą treścią. Wolna ręka powędrowała niżej, a zaraz za nią, w przyklęku - ciało. Nie zwróciła większej uwagi na powiększającą wilgoć przy sukience, znaczącą się zapachem rozlanego soku. Nachyliła się, sięgając delikatnej towarzyszki - To nieznośny, ale czasem dobry sposób, żeby pokazać troskę - ściszyła głos jeszcze bardziej, jakby szeptała tajemnicę - ale zdradzę ci, że ja później też zmyję wszystkie pęknięcia. Nie mów im, dobrze? - odsunęła się, wracając do pionu, niepewną, czy nie dała sobie zbyt wiele pozwolenia na interakcję. Mimo to, uśmiech odbił się echem od ciepła kawowego odcienia odbijane w rogówce oczu
- Chodź - poprosiła mężczyznę. Ręka wysunęła się do przodu, jakby nieśmiało zapraszała, żeby podjął ujęcie.. Zrezygnowała prędko, postępując do przodu - chodźcie - poprawiła się lekko, jednocześnie zsuwając z wodospadu włosów chroniący do tej pory kaptur. W dłoniach, jeszcze nim dotarli celu, znalazły się przybory, a torba została otworzona. Wracała jej ekscytacja, ta wynikająca z charakteryzatorskiego wyzwania, mogąc bez skrupułów zepchnąć nieśmiałość na bok. Dłonie artysty nie mogły drgać wstydem, nie miały prawa zapomnieć o wrażliwości, a miały i powinny, upomnieć się pragnieniem.
- Mamy nad czy pracować - skinęła z mrugnięciem na Karaia, podsuwając rozłożony zestaw - zobaczymy, czyj model będzie rzeczywiście zdolny do bezruchu - podsunęła wyżej rękawy, odsłaniając blade przeguby i poddając krótkiej ocenie męskie oblicza, znowu łamiąc odległość, chwytając oddechem ciekawość dostrzeżonego konturu i ulotny zapach perfum, który powoli miał nieść skojarzenie dla wieczoru oraz spotkania - może łaskotać.
@Arihyoshi Hotaru
| zt x2
Bo nie powinna była sięgać twarz w badawczym odkryciu tylko dlatego, że odsłonił dla niej jej cześć. Chłonęła jednak pewność, odbijała w myśli kształt, który - przecież wiedziała - odbić miała nie tylko na papierze. Nim sięgnęła pędzli, wyobraźnia tworzyła grunt, przypominający ten pod płótno obrazów. Nawet jeśli przełknąć miała wstyd natarczywości palców, oplatających męską szczękę, wdzięczność tliła się wyrazistością nakreślonego szkicu. Jeszcze nim napięcie zwiększanego dystansu odbiło się od jej skóry, wiedziała nad czym będzie pracować. Tliło więc światłem, znajomym, jeśli tylko znało się Carei choć trochę, by spotkać z nakierowanym na cel (ten artystyczny) skupieniem. Bo ten potrafił przysłonić nawet smutek, budzący się niewiadomie czemu, za każdym razem, gdy znikała ciepłota cudzego dotyku. Przy równoczesnej, napływającej uldze. Jakby spoiwem, paradoksalnie łączącym artystkę w całość, była nieustanna sprzeczność. Czy gdyby wojskowy wiedział, gdyby znał konsekwencję własnego gestu - pozwoliłby na więcej?
Potrzebowała czasu, bo odnaleźć się w ciemni źrenic, otaczających ją skrupulatną uwagą. Miała świadomość, że tak - jak łatwo było jej zajrzeć przez tarczę spojrzenia, muskając krople drążące ich dno, tak samej otwierała się, odsłaniając wrażliwą tkankę emocji, jak świadomie wystawiona na atak przynęta łowna. Zgodnie z szyderczo kłamliwym szeptem, że przecież, zasłużyła na ranę. Na karę.
Zachowała tchnienie dotyku, mocującego się w zaprzeczeniu jej pytania - na koniec. Zbierające się na opuszkach ciepło, pozostawało przyjemnie nawet moment po tym, gdy ręka opadła niżej, a palce zwinęła, zapierając ich końce we wnętrzu dłoni. Przytknęła jej wierzch do piersi, do gładkiego materiału zwiniętego płaszcza. I tylko twarz przechylała wyżej, wciąż trzymając się we wiązaniu męskiego spojrzenia, zerwanego równo z werbalnym potwierdzeniem tego - co zdążył jej powiedzieć czuciem.
- Nie musi być - nieświadomie uniesione do tej pory ciało, zakołysało się, opadając na pięty. Wzrok opadł w bok, skuszony nadchodzącym świergotem dziecięcych kroków - Świat byłby nie do zniesienia, jakby wszyscy patrzyli w ten sam sposób - dokończyła łagodniej, znowu ciszej, w niejasnej próbie przeprosin, gasząc wcześniejsze zaaferowanie otrzymanym nieświadomie podarunkiem - tak - zgodziła się, robiąc miękki krok w tył, oddając już w pełni, zagarniętą (zbyt nachalnie?) przestrzeń.
Spojrzała we wskazaną stronę ze skupieniem. Odnalazła wzrokiem niski murek, który, służył już jej dziś za prowizoryczną pracownię. Zwinięta zbyt długo pięść, rozluźniła się w końcu, uwalniając skumulowane wewnątrz ciepło. Chłód sięgnął liźnięciem odsłoniętych fragmentów skóry, przemykającego między sylwetkami ciągu. Wejście na dziedziniec nie znajdowało się daleko, ale oddzielało skrzydłem drzwi, odgradzając tłum do mniej napęczniałej od rozmów przestrzeni placu.
- Dziękuję, kochanie - odezwała się cicho, z wdzięcznym skinieniem, pochylając ciało ku dziewczynce. Chłód napoju rozlał się po zwilgotniałym od zacisku, wnętrzu ręki. Ledwie musnęła drobne paluszki, by ująć uwagą i wędrującego za nią chłopca. Kąciki ust uniosły się w niejednoznacznie zrozumiałym uśmiechu. Była pewna, ze ją rozpoznał. Nie chciała jednak naciskać, pozwalając, by zachęta popłynęła naturalnie - Zamieniam się w słuch - zaznaczyła poważnie, krótko tylko przerywając pierwsze słowa dziewczynki, by wysłuchać całości rozanielonego pomysłu. Jednocześnie podsunęła granicę kubka pod wargi, upijając wody, smakującej - zgodnie z zapowiedzią - świeżą cytryną. Z niekrywaną przyjemnością przyglądała się, jak dziecięcy entuzjazm iskrzy, burząc barwę tęczówek i ten sam, przeskakuje na chłopca, z zupełnie inną odmianą kolorów, malujących blade do tej pory policzki. Z niejakim zamyśleniem, zatrzymała usta przy brzegu kubka. Wzrok, ścigał się, przeskakując uwagą pomiędzy rodziną, finalnie kończąc wędrówkę wyżej, na wojskowym profilu, które dłuższą chwilę omijała - Będzie mi bardzo miło - dziewczęce ślepia opadły niżej, bezpośrednio na chłopca, chcąc by chociaż na moment, zwrócił pełniejszą uwagę na nią - jeśli użyczysz mi swojego natchnienia - głos miała ciepły, wciąż łagodny, ale ze znajomą dla małego artysty iskrą. Znali ją oboje - a ja będę mogła podzielić się przyborami do jego realizacji - odetchnęła, wsuwając rękę pod płaszcz, do kieszeni, w której bezpiecznie tkwił komplet, jakim do tej pory się posługiwała. Z mimowolnym rozbawieniem, prześledziła ruch nadgarstka Hotaru i gest, pod którym nawet ona by się zatrzymała, nawet jeśli przyczyna tkwiła nie w sile nacisku a czystej przyjemności. Ulegała czułości dotyku na włosach, ale do tej pory, niewielu pozwalała na podobną tkliwość.
- Poradzę sobie, nawet z ruchliwością - odezwała się ciszej, jakby konspiracyjnie, kierując rozbawienie znowu do chłopca. Ale to wysoki ton oburzenia, przekomarzanie Jun ze starszym bratem, a potem prośba, wtrąciła zaskoczenie, unoszące brwi wyżej, nadając porcelanowej twarzy nieoczekiwanej kruchości. I jeśli chciała powtórzyć to samo pytanie - Wykąpać? Z kim? - to nie nadążała, za przeskakującą, jak płomień świecy, wymienianą treścią. Wolna ręka powędrowała niżej, a zaraz za nią, w przyklęku - ciało. Nie zwróciła większej uwagi na powiększającą wilgoć przy sukience, znaczącą się zapachem rozlanego soku. Nachyliła się, sięgając delikatnej towarzyszki - To nieznośny, ale czasem dobry sposób, żeby pokazać troskę - ściszyła głos jeszcze bardziej, jakby szeptała tajemnicę - ale zdradzę ci, że ja później też zmyję wszystkie pęknięcia. Nie mów im, dobrze? - odsunęła się, wracając do pionu, niepewną, czy nie dała sobie zbyt wiele pozwolenia na interakcję. Mimo to, uśmiech odbił się echem od ciepła kawowego odcienia odbijane w rogówce oczu
- Chodź - poprosiła mężczyznę. Ręka wysunęła się do przodu, jakby nieśmiało zapraszała, żeby podjął ujęcie.. Zrezygnowała prędko, postępując do przodu - chodźcie - poprawiła się lekko, jednocześnie zsuwając z wodospadu włosów chroniący do tej pory kaptur. W dłoniach, jeszcze nim dotarli celu, znalazły się przybory, a torba została otworzona. Wracała jej ekscytacja, ta wynikająca z charakteryzatorskiego wyzwania, mogąc bez skrupułów zepchnąć nieśmiałość na bok. Dłonie artysty nie mogły drgać wstydem, nie miały prawa zapomnieć o wrażliwości, a miały i powinny, upomnieć się pragnieniem.
- Mamy nad czy pracować - skinęła z mrugnięciem na Karaia, podsuwając rozłożony zestaw - zobaczymy, czyj model będzie rzeczywiście zdolny do bezruchu - podsunęła wyżej rękawy, odsłaniając blade przeguby i poddając krótkiej ocenie męskie oblicza, znowu łamiąc odległość, chwytając oddechem ciekawość dostrzeżonego konturu i ulotny zapach perfum, który powoli miał nieść skojarzenie dla wieczoru oraz spotkania - może łaskotać.
@Arihyoshi Hotaru
| zt x2
Blood beneath the snow
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
maj 2038 roku