1.07.2037 r.
Najebała się. Było to nieuniknione, skoro przez cały dzień malowała, a potem, zapominając o jedzeniu, od razu zebrała się na festiwal muzyczny. I było jej z tym... absolutnie cudownie. Siedziała pijaniutka na trawie, słuchając grającego w oddaleniu koncertu. Pogoda była wspaniała. Ciepła i gwieździsta noc otaczała ją i wszystkich innych roześmianych i rozwrzeszczanych ludzi. Czuła się szczęśliwa, zrelaksowana i w swoim żywiole — nie żałowała niczego. Zdecydowanie potrzebowała takiego resetu, trochę beztroskiego funu i wciśnięcia przycisku pauzy na swoim „dorosłym życiu".
Nikt ze znajomych Ali nie mógł z nią pójść na festiwal, wszyscy mieli inne plany. Tym samym myślała, że ona też nie pójdzie. Jednak gdy skończyła malować, spojrzała na zegarek i decyzja podjęła się sama. Idzie! Rzuciła wszystko, wpadła do łazienki, żeby opłukać twarz i obmyć się z farby. Dopadła szafy i wyciągnęła z niej dawno nienoszone glany, które zawsze zakładała na muzyczne wydarzenia. Było to jedyne prawilne obuwie na tego typu imprezy — dzięki metalowym blaszkom jej stopy zawsze wracały w jednym kawałku. Dobrała do tego na szybko resztę ciuchów i wybiegła z domu (ubiór).
Kochała się bawić, tańczyć i śpiewać, choć w tym wypadku, to raczej drzeć się na całe gardło w tłumie ludzi pod sceną. Zajebiście się bawiła w totalnym ścisku, wykrzykując słowa znanych i nieznanych piosenek. No cóż, nawet jeśli nie znała tekstu, to czemu miałaby sobie odmawiać radości ze śpiewania? Wypiła w międzyczasie kilka piw, od których zakręciło jej się w głowie, w czym z pewnością pomógł upał. Musiała odsapnąć i uspokoić helikopter w głowie, aby móc bawić się dalej.
Nieopodal jej kawałka trawnika siedziała grupka wesołych znajomych. Przysłuchiwała im się i podśmiechiwała z ich żartów. Fajni ludzie, pomyślała. Może nawet za chwilę do nich podejdzie, gdy tylko troszkę przetrzeźwieje. Trwało to przez jakiś czas, w trakcie którego Alaesha upajała się muzyką, trawą pod palcami, ciepłem nocy, gwiazdami i ogólną szczęśliwością. W pewnym momencie usłyszała skrawek rozmowy znajomych obok. Stwierdzili, że się muszą zbierać i zapytali jednej z osób, czy trafi na pewno do domu. Po obfitych zapewnieniach kilka osób poszło w stronę wyjścia, a na trawie została tylko jedna osoba.
Najebanej Alce nie tyle, co przyszedł do głowy pomysł, a od razu przeszła do jego realizacji. Wstała i zrobiła parę kroków w kierunku jeszcze nieznanej jej osoby. Usiadła naprzeciwko w pozycji jakiejś rozjechanej seizy z kolanami do boku. Nie miała pewności, czy to dziewczyna, czy chłopak, jednak nie miało to żadnego znaczenia. Nasłuchała się niezłych żartów i założyła, że jej nie odmówi.
— Cześć! Jestem Ala i mam pomysł! Oboje jesteśmy tu sami i mamy po kubku piwa. Jak dokupimy do tego po shocie whisky i wrzucimy do piwa, to się nieźle porobimy. Wiem, brzmi nietypowo, ale mówię Ci — JEST SUPER! — W chwili ciszy, która potem nastąpiła, rozległo się głośne burczenie w jej brzuchu. — I w sumie, chcesz coś zjeść? — Dodała.
@Naiya Kō
Raikatsuji Shiimaura, Saga-Genji Shizuru, Yōzei-Genji Setsurō and Naiya Kō szaleją za tym postem.
- Kou, ale na pewno dasz radę? -
- Mhmm, dać to ja ci mogę zaraz w krzakach. Nie jest..em pijany. -
Koledzy spojrzeli wymownie po sobie, jakby telepatycznie przekazywali sobie informację, że wspólnie nie wierzą w tą starą jak ten świat bajkę. Jeden sepleni, drugi nie trzyma się na nogach, trzeci udaje, że wyzionął ducha. Jak zapytasz, to przecież każdy trzeźwy.
- Możemy przecież cię odpro... -
Zielonowłosy wyciągnął otwartą dłoń przed siebie, jakby próbował wręcz fizycznie zabloklować ich argumenty.
- Nieee, nie, nie. Ja tu zostaję. Idźcie aniołki z bogiem bo mnie on i tak nie kocha. Bay bay. -
Westchnęli równocześnie niemal jak bliźnięta syjamskie, zdając sobie sprawę że upartego wysokiego kolegi nie wyciągną za rogi choćby się paliło i waliło. Było to niepokojące, gdyż wiedzieli do czego zdolne potrafią być te ponad dwa metry niestabilnego umysłu po przekroczeniu granicy procentów. Choć jeszcze daleko było mu do tego stanu, to jakiś powód stał za tym, że chciał zostać tu sam z butelką i szklanką piwa. Powód ten prawdopodobnie ciągnął bardziej do wspomnianej butelki niż do samego festiwalu, nawet jeśli Naiya wydawał się bawić naprawdę doskonale.
W końcu jednak na całe szczęście dali sobie spokój. Może nawet ich propozycja pomocy w powrocie do domu była tylko grzecznościowa, a jutro z wielką chęcią wysłuchają jego opowieści o tym, w których krzakach skończył. Znając znajomych Naiyi nie dziwota, jeżeli brak dalszych prób namawiania był skorelowany także z plotkami, które będą od dnia następnego uciekawiać ich życie.
Obwieszone kilogramami biżuterii ręce bujały się tańcząc w rytm muzyki i nie zwracając uwagi na swoją komiczność. Może w tej ciemności oświetlanej niewielkimi, klimatycznymi strugami światła nie wyglądało to nawet tak żenująco? Z resztą, to bez znaczenia, bo był już wystarczająco al dente, by czuć się jak królowa losu. Ubrany jak prostytutka rozwalił się na trawie, odchylony maksymalnie do tyłu dokańczając zawartość dzierżonego przez się złotego napoju bogów, po czym bezpardonowo wyrzucił butelkę gdzieś daleko za siebie. Chwilowo uwagę gapiów zwrócił dźwięk jej uderzenia w jakiś niezidentyfikowany obiekt, ale chwilę później wszyscy wrócili do rozmów i muzyki, jakby takie zachowanie było tu jak najbardziej normalne.
Wziął głęboki oddech lekko się uśmiechając, po czym przetrzepując dłonią zielone włosy przymknął oczy i powoli oderwał się od ziemi by powrócić do pół-siadu. Gdy intensywnie wytuszowane rzęsy rozpostarły się ponownie, dotarło do niego, że jakaś obca dziewczyna którą widział spomiędzy zgiętych nóg siada naprzeciwko niego.
Momentalnie zreflektował się i nieco speszony ściagnął kolana do siebie, a potem podwinął do ziemii, wciąż wspierając tułów na łokciach. Wtedy też musiał się również mocno skupić. Starał się bardzo zrozumieć, co do niego mówi, ale jego uwaga była już nieco bardziej rozproszona niż zwykle.
- Whisky... Piwo...? - Powtórzył pytająco pod nosem, rozglądając się na boki jakby był jakiś akustyczny. Był zdziwiony tą nagłą propozycją równie mocno co mieszaniem piwa z whisky, ale po chwili dotarła do niego realizacja. Nagle roześmiał się burząc chwilę niezręcznej ciszy, którą wywołały przedtem rytmiczne szumy we wstawionej głowie.
- Hahaah, aaaaalright giiirl, wchodzę w to. - Nie do końca rozumiał w co, skoro wydawało mu się że usłyszał o zmieszaniu dwóch całkowicie różnych trunków, ale jedyne co zrozumiał dobitnie w tym wszystkim to - alkohol. Procenty. Więcej procentów. Chyba przypadkiem trafił na nową towarzyszkę do picia. Czy mogło mu się trafić lepiej? Może to dlatego, że wcześniej wygnał boga z tej imprezy? On zawsze psuł zabawę i pozbawiał uśmiechów dzieci, dużych dzieci, które mają okazję dziś wyciągnąć flaszki.
Zdało się, że sie na chwilę zaciął; skupiając wzrok, o wiele luźniejszy i spokojniejszy niż zwykle, przyjrzał się dziewczynie.
- Jestem Kou i ...Bogowie... wybacz ale muszę ci powiedzieć Ala, że masz piękny outfit, kochana! Wyglądasz z a j e b i ś c i e. Mega eeeaaastethetic. Gdzie kupiłaś buty? - Rzucił z uprzejmym tonem i dozą ekscytacji, nie zwracając uwagi jak móglby zostać odebrany prawiąc takie komplementy, bo przyzwyczaił się że i tak ze względu na swój wygląd zwykle odbierano go z góry za tylko tego kolegę geja.
Prawdę mówiąc nie był głodny. Po samej jego posturze było widać, że nieszczególnie dużo jadł jak na swoje wymiary. Jednak szybko wyczuł, że takie pytanie jest najprawdopodobniej sugestią że koleżanka jest głodna, bo niby czemu miałaby się martwić o jego stan. Naszło go wobec tego poczucie zobowiązania, by nie popełnić fopa; nie znał tej dziewczyny, potencjalnie mogłaby się poczuć głupio, gdyby jej odmówił. Zdawał sobie sprawę, że nie dla każdego jedzenie samemu w towarzystwie było w każdej sytuacji komfortowe.
- O tym samym pomyślałem! No widzisz słońce. Wielkie umysły myślą podobnie. Wiesz może, co dobrego tu sprzedają? - Zahachmęcił z teatralną wręcz zdolnością. Podobno ludzie po alkoholu są bardziej szczerzy; ale to wszystko chyba jednak kwestia charakteru. Odnosił wręcz wrażenie, że kłamstwa również przychodziły pijanym ludziom z większą łatwością niż normalnie. Dobrym przykładem była większość z tych przypadkowych wypowiedzi, kiedy usłyszał bardzo intensywne i wyraźne kocham cię. Może to właśnie stąd się brała jego miłość do alkoholu?
Po chwili wstał, jeszcze na całe szczęście nie chwiejąc się na nogach. Jeszcze, bo wieczór zapowiadał się kolorowo. O ile Itou miała zamiar zrobić to samo, to ruszył w stronę najblizszego straganu, po czym stanął na chwilę i wskazał dłonią do góry, jakby wpadł na jakiś wybitny pomysł.
- Co lubisz? Albo wiesz co, niech będzie moja strata, ja stawiam. - Bo mój portfel za dwa drinki i tak się sam otworzy, jak zawsze. Odwrócił się spowrotem w stronę Itou. - Jesteś tu sama tak w ogóle? Nie boisz się? Odważnie.
@Itou Alaesha
- Mhmm, dać to ja ci mogę zaraz w krzakach. Nie jest..em pijany. -
Koledzy spojrzeli wymownie po sobie, jakby telepatycznie przekazywali sobie informację, że wspólnie nie wierzą w tą starą jak ten świat bajkę. Jeden sepleni, drugi nie trzyma się na nogach, trzeci udaje, że wyzionął ducha. Jak zapytasz, to przecież każdy trzeźwy.
- Możemy przecież cię odpro... -
Zielonowłosy wyciągnął otwartą dłoń przed siebie, jakby próbował wręcz fizycznie zabloklować ich argumenty.
- Nieee, nie, nie. Ja tu zostaję. Idźcie aniołki z bogiem bo mnie on i tak nie kocha. Bay bay. -
Westchnęli równocześnie niemal jak bliźnięta syjamskie, zdając sobie sprawę że upartego wysokiego kolegi nie wyciągną za rogi choćby się paliło i waliło. Było to niepokojące, gdyż wiedzieli do czego zdolne potrafią być te ponad dwa metry niestabilnego umysłu po przekroczeniu granicy procentów. Choć jeszcze daleko było mu do tego stanu, to jakiś powód stał za tym, że chciał zostać tu sam z butelką i szklanką piwa. Powód ten prawdopodobnie ciągnął bardziej do wspomnianej butelki niż do samego festiwalu, nawet jeśli Naiya wydawał się bawić naprawdę doskonale.
W końcu jednak na całe szczęście dali sobie spokój. Może nawet ich propozycja pomocy w powrocie do domu była tylko grzecznościowa, a jutro z wielką chęcią wysłuchają jego opowieści o tym, w których krzakach skończył. Znając znajomych Naiyi nie dziwota, jeżeli brak dalszych prób namawiania był skorelowany także z plotkami, które będą od dnia następnego uciekawiać ich życie.
Obwieszone kilogramami biżuterii ręce bujały się tańcząc w rytm muzyki i nie zwracając uwagi na swoją komiczność. Może w tej ciemności oświetlanej niewielkimi, klimatycznymi strugami światła nie wyglądało to nawet tak żenująco? Z resztą, to bez znaczenia, bo był już wystarczająco al dente, by czuć się jak królowa losu. Ubrany jak prostytutka rozwalił się na trawie, odchylony maksymalnie do tyłu dokańczając zawartość dzierżonego przez się złotego napoju bogów, po czym bezpardonowo wyrzucił butelkę gdzieś daleko za siebie. Chwilowo uwagę gapiów zwrócił dźwięk jej uderzenia w jakiś niezidentyfikowany obiekt, ale chwilę później wszyscy wrócili do rozmów i muzyki, jakby takie zachowanie było tu jak najbardziej normalne.
Wziął głęboki oddech lekko się uśmiechając, po czym przetrzepując dłonią zielone włosy przymknął oczy i powoli oderwał się od ziemi by powrócić do pół-siadu. Gdy intensywnie wytuszowane rzęsy rozpostarły się ponownie, dotarło do niego, że jakaś obca dziewczyna którą widział spomiędzy zgiętych nóg siada naprzeciwko niego.
Momentalnie zreflektował się i nieco speszony ściagnął kolana do siebie, a potem podwinął do ziemii, wciąż wspierając tułów na łokciach. Wtedy też musiał się również mocno skupić. Starał się bardzo zrozumieć, co do niego mówi, ale jego uwaga była już nieco bardziej rozproszona niż zwykle.
- Whisky... Piwo...? - Powtórzył pytająco pod nosem, rozglądając się na boki jakby był jakiś akustyczny. Był zdziwiony tą nagłą propozycją równie mocno co mieszaniem piwa z whisky, ale po chwili dotarła do niego realizacja. Nagle roześmiał się burząc chwilę niezręcznej ciszy, którą wywołały przedtem rytmiczne szumy we wstawionej głowie.
- Hahaah, aaaaalright giiirl, wchodzę w to. - Nie do końca rozumiał w co, skoro wydawało mu się że usłyszał o zmieszaniu dwóch całkowicie różnych trunków, ale jedyne co zrozumiał dobitnie w tym wszystkim to - alkohol. Procenty. Więcej procentów. Chyba przypadkiem trafił na nową towarzyszkę do picia. Czy mogło mu się trafić lepiej? Może to dlatego, że wcześniej wygnał boga z tej imprezy? On zawsze psuł zabawę i pozbawiał uśmiechów dzieci, dużych dzieci, które mają okazję dziś wyciągnąć flaszki.
Zdało się, że sie na chwilę zaciął; skupiając wzrok, o wiele luźniejszy i spokojniejszy niż zwykle, przyjrzał się dziewczynie.
- Jestem Kou i ...Bogowie... wybacz ale muszę ci powiedzieć Ala, że masz piękny outfit, kochana! Wyglądasz z a j e b i ś c i e. Mega eeeaaastethetic. Gdzie kupiłaś buty? - Rzucił z uprzejmym tonem i dozą ekscytacji, nie zwracając uwagi jak móglby zostać odebrany prawiąc takie komplementy, bo przyzwyczaił się że i tak ze względu na swój wygląd zwykle odbierano go z góry za tylko tego kolegę geja.
Prawdę mówiąc nie był głodny. Po samej jego posturze było widać, że nieszczególnie dużo jadł jak na swoje wymiary. Jednak szybko wyczuł, że takie pytanie jest najprawdopodobniej sugestią że koleżanka jest głodna, bo niby czemu miałaby się martwić o jego stan. Naszło go wobec tego poczucie zobowiązania, by nie popełnić fopa; nie znał tej dziewczyny, potencjalnie mogłaby się poczuć głupio, gdyby jej odmówił. Zdawał sobie sprawę, że nie dla każdego jedzenie samemu w towarzystwie było w każdej sytuacji komfortowe.
- O tym samym pomyślałem! No widzisz słońce. Wielkie umysły myślą podobnie. Wiesz może, co dobrego tu sprzedają? - Zahachmęcił z teatralną wręcz zdolnością. Podobno ludzie po alkoholu są bardziej szczerzy; ale to wszystko chyba jednak kwestia charakteru. Odnosił wręcz wrażenie, że kłamstwa również przychodziły pijanym ludziom z większą łatwością niż normalnie. Dobrym przykładem była większość z tych przypadkowych wypowiedzi, kiedy usłyszał bardzo intensywne i wyraźne kocham cię. Może to właśnie stąd się brała jego miłość do alkoholu?
Po chwili wstał, jeszcze na całe szczęście nie chwiejąc się na nogach. Jeszcze, bo wieczór zapowiadał się kolorowo. O ile Itou miała zamiar zrobić to samo, to ruszył w stronę najblizszego straganu, po czym stanął na chwilę i wskazał dłonią do góry, jakby wpadł na jakiś wybitny pomysł.
- Co lubisz? Albo wiesz co, niech będzie moja strata, ja stawiam. - Bo mój portfel za dwa drinki i tak się sam otworzy, jak zawsze. Odwrócił się spowrotem w stronę Itou. - Jesteś tu sama tak w ogóle? Nie boisz się? Odważnie.
@Itou Alaesha
Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Shirotani Kaname, Itou Alaesha and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
Dopiero jak wstała, poczuła, że wciąż kręci jej się w głowie. Z tego względu padnięcie na trawę przed nieznajomym było tym przyjemniejsze i bardziej gwałtowne, niż to sobie wykalkulowała. Niemniej czuła się już zdecydowanie lepiej niż wcześniej — ze spokojem mogła wpuścić kolejne promile do swojego krwioobiegu. Towarzysz nie-z-wyboru wydawał się zaskoczony nagłą obecnością dziewczyny, czego jednak Alaesha nie zauważyła. To znaczy zauważyła, ale to zignorowała. Pod wpływem alkoholu Itou nabierała pewności siebie, a na miejsce lekkiego lęku społecznego przychodziła ufność i miłość do świata i ludzi. No i oczywiście pokłady szampańskiego humoru. Zanim odpowiedziała cokolwiek w sprawie dalszej alkoholizacji, wyrwała jej się z gardła pierwsza myśl, która ją naszła po przyjrzeniu się nieznajomemu.
— OMG, masz zielone włosy! Są cudowneee! — Patrzyła z zachwytem na zieloną aureolę wokół głowy swojego rozmówcy lub rozmówczyni. Mimowolnie wyciągnęła rękę do przodu, jakby chciała ich dotknąć, jednak zdała sobie sprawę, że i tak ich nie dosięgnie. Przynajmniej nie bez wstawania.
Niesamowicie spodobał się jej entuzjazm nowo poznanej osoby. No i to, że nazwała ją „giiirl"! Itou zrobiło się miło i ciepło na serduszku. Między innymi za to kochała tego typu imprezy — można było poznać wiele cudownych osób, które po znieczuleniu alkoholem były prawdziwsze i pełniejsze życia niż na co dzień. Ala należała do otwartych osób, jednak nie zawsze tych śmiałych. W ten sposób, pracując również samotnie we własnej pracowni lub galerii, nie miała wielu okazji do prawdziwego poznawania ludzi. Życie w Japonii niczego nie ułatwiało. To społeczeństwo było spięte jak guma w majtkach i zupełnie nieszczere w wyrażaniu swoich prawdziwych emocji. Wszystko trzeba było czytać między wierszami, które jednak dla Alaeshy były jakby zalane atramentem — tym samy nie do odgadnięcia. Kou ze swoją autentycznością przypadł jej do gustu.
— Jejku, dziękuję! Jesteś taki kochany! A buty kupiłam już wieki temu, nawet nie wiem, czy ten sklep jeszcze istnieje. Te glany są niezniszczalne! — Zerknęła po swoim ubiorze i zatrzymała wzrok na swoich butach, a w zasadzie na jednym z nich, po to, by potem odwrócić się do drugiej nogi i spojrzeć na drugi but. Mogło wyglądać to trochę komicznie, jednak i tak nieźle sobie poradziła z chwilowym skupieniem uwagi. Spojrzała potem na buzię swojego rozmówcy w pełnym — i świetnie zrobionym! — makijażu.
— W ogóle! Jakie są Twoje zaimki?! — Prawie krzyknęła i zaraz potem zasłoniła usta dłonią. Przypomniała sobie, że dopiero przed chwilą odezwała się zwrotem jak do faceta i może właśnie jebnęła gafę? Całkiem chujowo byłoby tak źle skończyć, tak fajnie rozpoczynającą się znajomość.
— Raczej sprzedają tutaj same junk foody, ale to w sumie spoko! Na pewno widziałam curry i hamburgery. Na co byś miał ochotę? Może-emy — przerwała jej chwilowa czkawka — jeszcze się przejść i poszukać czegoś dobrego.
Zielonowłosy zaczął wstawać, a zamroczonemu umysłowi Ali zdawało, że jego ciało wręcz rozwija się ku górze. Okazał się niesamowicie wysoki, a wrażenie potęgowało to, że dziewczyna wciąż siedziała.
— Rany, nie wiedziałam, że jesteś gigantyczny! — Spojrzała jeszcze raz na niego od dołu do góry. — Ale masz długie nogi! Boże, jak ja lubię długie nogi... — Wymamrotała już bardziej do siebie, po czym wstała i stanęła obok niego, sięgając mu maksymalnie pod pachę.
— Świetnie, to ja stawiam następną kolejkę! Ale to nie wypijemy tego piwa z whisky? Chyba że zamówię to w mojej kolejce! — Wyszczerzyła zęby w uśmiechu idąc o pół kroku za Kou i próbując nadgonić jego długie susy.
— Tak, sama przyszłam, akurat nikt ze znajomych nie mógł iść, a nie chciałam przegapić tego koncertu. Ale spokojnie! Mam ze sobą gaz pieprzowy i nożyk sprężynowy, nic mi nie będzie! — Wypaliła, zupełnie nie zastanawiając się nad tym, co mówi. Jeśli to on miałby stworzyć dla niej jakiekolwiek zagrożenie — w co jednak wątpiła, mając pewnego „czuja” do ludzi — to niepotrzebnie się zdradzała. Z drugiej strony mogła zabrzmieć jak niebezpieczna wariatka, ale w sumie, jaka dziewczyna dzisiaj chodzi sama po mieście bez tego typu „ubezpieczenia”?
@Naiya Kō
— OMG, masz zielone włosy! Są cudowneee! — Patrzyła z zachwytem na zieloną aureolę wokół głowy swojego rozmówcy lub rozmówczyni. Mimowolnie wyciągnęła rękę do przodu, jakby chciała ich dotknąć, jednak zdała sobie sprawę, że i tak ich nie dosięgnie. Przynajmniej nie bez wstawania.
Niesamowicie spodobał się jej entuzjazm nowo poznanej osoby. No i to, że nazwała ją „giiirl"! Itou zrobiło się miło i ciepło na serduszku. Między innymi za to kochała tego typu imprezy — można było poznać wiele cudownych osób, które po znieczuleniu alkoholem były prawdziwsze i pełniejsze życia niż na co dzień. Ala należała do otwartych osób, jednak nie zawsze tych śmiałych. W ten sposób, pracując również samotnie we własnej pracowni lub galerii, nie miała wielu okazji do prawdziwego poznawania ludzi. Życie w Japonii niczego nie ułatwiało. To społeczeństwo było spięte jak guma w majtkach i zupełnie nieszczere w wyrażaniu swoich prawdziwych emocji. Wszystko trzeba było czytać między wierszami, które jednak dla Alaeshy były jakby zalane atramentem — tym samy nie do odgadnięcia. Kou ze swoją autentycznością przypadł jej do gustu.
— Jejku, dziękuję! Jesteś taki kochany! A buty kupiłam już wieki temu, nawet nie wiem, czy ten sklep jeszcze istnieje. Te glany są niezniszczalne! — Zerknęła po swoim ubiorze i zatrzymała wzrok na swoich butach, a w zasadzie na jednym z nich, po to, by potem odwrócić się do drugiej nogi i spojrzeć na drugi but. Mogło wyglądać to trochę komicznie, jednak i tak nieźle sobie poradziła z chwilowym skupieniem uwagi. Spojrzała potem na buzię swojego rozmówcy w pełnym — i świetnie zrobionym! — makijażu.
— W ogóle! Jakie są Twoje zaimki?! — Prawie krzyknęła i zaraz potem zasłoniła usta dłonią. Przypomniała sobie, że dopiero przed chwilą odezwała się zwrotem jak do faceta i może właśnie jebnęła gafę? Całkiem chujowo byłoby tak źle skończyć, tak fajnie rozpoczynającą się znajomość.
— Raczej sprzedają tutaj same junk foody, ale to w sumie spoko! Na pewno widziałam curry i hamburgery. Na co byś miał ochotę? Może-emy — przerwała jej chwilowa czkawka — jeszcze się przejść i poszukać czegoś dobrego.
Zielonowłosy zaczął wstawać, a zamroczonemu umysłowi Ali zdawało, że jego ciało wręcz rozwija się ku górze. Okazał się niesamowicie wysoki, a wrażenie potęgowało to, że dziewczyna wciąż siedziała.
— Rany, nie wiedziałam, że jesteś gigantyczny! — Spojrzała jeszcze raz na niego od dołu do góry. — Ale masz długie nogi! Boże, jak ja lubię długie nogi... — Wymamrotała już bardziej do siebie, po czym wstała i stanęła obok niego, sięgając mu maksymalnie pod pachę.
— Świetnie, to ja stawiam następną kolejkę! Ale to nie wypijemy tego piwa z whisky? Chyba że zamówię to w mojej kolejce! — Wyszczerzyła zęby w uśmiechu idąc o pół kroku za Kou i próbując nadgonić jego długie susy.
— Tak, sama przyszłam, akurat nikt ze znajomych nie mógł iść, a nie chciałam przegapić tego koncertu. Ale spokojnie! Mam ze sobą gaz pieprzowy i nożyk sprężynowy, nic mi nie będzie! — Wypaliła, zupełnie nie zastanawiając się nad tym, co mówi. Jeśli to on miałby stworzyć dla niej jakiekolwiek zagrożenie — w co jednak wątpiła, mając pewnego „czuja” do ludzi — to niepotrzebnie się zdradzała. Z drugiej strony mogła zabrzmieć jak niebezpieczna wariatka, ale w sumie, jaka dziewczyna dzisiaj chodzi sama po mieście bez tego typu „ubezpieczenia”?
@Naiya Kō
Shirotani Kaname, Naiya Kō and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
Kou mógłby potencjalnie zbić sobie piątkę z Itou, gdyż do alkoholu miał całkiem podobny stosunek. Czy raczej - taki stosunek alkohol miał do niego; gdy miał dobry humor tak jak dziś, nic nie stało na przeszkodzie, by zignorować cały swój rozum i dać się ponieść. Olać każdą parszywość tego męczącego świata, wyciągnąć pozytywną energię na wierzch i zlać się z nią w jedną całość, tak jak coraz bardziej zlewał się obraz otoczenia za którym trzeba było wodzić by zrozumieć co się dzieje wokół. Ale Kou trzeźwy czy nie w stanie, zwykle niezbyt przejmował się swoim własnym bezpieczeństwem - a jak już to robił to dopiero w ostatnim momencie, kiedy zabrnął za daleko i wtedy dopiero musiał kombinować, jak wyciągnąć się z potrzasku.
Widząc i słysząc wyraźnie podekscytowaną reakcję Itou na jego czuprynę, uśmiechnął się wciąż lekko zdziwiony. Nieświadomie tym komplementem zapewniła sobie niezwykle dobre wrażenie - w sercu Kou coś urosło, gdy przeszło przez nie pewne odczucie miłego ciepła. Oczywiście lubił zwracać uwagę, a jeśli dodatkowo była pozytywna, natychmiastowo wręcz obrastał w piórka. Nie tylko w tym jednak rzecz - był jeszcze wystarczająco trzeźwy, by po niedługiej chwili z rozczytać nieznajomej dziewczyny która zjawiła się przed nim zupełnie przypadkowo, że ma w sobie coś szczególnego. Jej entuzjazm sugerował tego rodzaju otwartość, której naprawdę wielu ludziom na tym świecie brakowało. Nie miał dużego problemu z odczytywaniem ukrytych intencji, ale o dziwo tymbardziej gardził wieloma ludźmi którzy pod tymi słodkimi półsłówkami ukrywali rzeczy straszne, dlatego nie ulegał ich cichym wołaniom o dostosowanie się, choć bardzo dobrze wiedział, czego oczekuje od niego kaprawe społeczeństwo. Nie tylko dlatego, ale też po prostu siłą rzeczy lubił ludzi którzy byli szczerze open-minded. W innym wypadku byłby pewnie zupełnie sam na tym świecie, jako człowiek który każdego dnia mierzył się ze skrajnymi reakcjami na swój wygląd, ton i zachowanie. Sam był w stanie tolerować chyba wszystko, co nie było tak skrajnie niemoralne, że od samego słuchania uszy więdły.
Kou jednak w przeciwieństwie do Ali od zawsze miał w sobie ten dziwny rodzaj pewności siebie, którego niewiele rzeczy potrafiło zniszczyć, a zdecydowanie wiele razy próbowało. Sam nie wiedział czy to kwestia jego kosmogramu czy po prostu się taki urodził, ale był uparty jak byk i zawsze do samego końca parł pod prąd. Konsekwencje tych działańu płynęły dalej z nurtem, gdy nieprzyjaźni ludzie wciąż rzucali mu kłody pod nogi, a on tylko obserwował, jak później sami się topią nie dając rady pozostać w toni tej rzeki na nogach.
- O Jezu, naprawdę ci się podobają? - Przyłożył dłoń do twarzy, a drugą machnął pozostawiając ją w powietrzu, w zupełnym bezruchu, dając lepszy widok na jego ogromne szpony. - Dziękuję kochana, jesteś taka miiiła. Twoje też sa piękne, takie zdrowe. Używasz jakiś odżywek?-
Przychylił się opierając o trawnik z przodu jak pies, widząc wyciągniętą rękę, która wyraźnie nie mogła go dosięgnąć. Postanowił spróbować jej pomóc, gdyż wydało mu się to bardzo urocze. Włosy Kou były miękkie w dotyku. Typowy objaw potraktowania rozjaśniaczem - jednak nie były szczególnie mocno zniszczone. Bardzo dużo uwagi przykładał do każdego detalu swojego wyglądu, dlatego raczej nie wybierał się na samotną, ryzykowną misję farbowania włosów. Wolał zapłacić więcej za profesjonalistę, który był przy okazji jego prywatnym terapeutą, któremu opowiadał o sobie tyle, że gdyby był kryminalistą to prawdopodobnie musiałby go zabić.
- Aaawww, aniołkuu... - Znów szeroko się uśmiechnął w reakcji na słowa Ali, że jest kochany, przykładając obie dłonie po bokach swojej twarzy. Najpewniej nie wziął tego ani trochę poważnie, ale w jego oczach było już widać typowe rozczulenie połączone ze słodko rozpływającą i zlewającą się że wszystkim uczuciowością, odblokowaną przez szumiące w głowie procenty.
- Ah, rozuuumiem skarbie, rozumieem. - Odpowiedział choć tak naprawdę chyba nie wszystko do końca rozumiał. Skupił się na zabawnej reakcji dziewczyny i lekko się zaśmiał.
- Zaimki? - Ściągnąl odruchowo lekko brwi, zaskoczony. Rzadko spotykał ludzi którzy pytali go zaimki, zwykle od razu nazywali go wedle własnego uznania "Nai, kochanie" albo "czego chcesz jebany pedale?". Sam też nigdy o tym szczególnie nie myślał. Nie miał problemu ani z zaimkami, ani z własnym ciałem w tym kontekście na tyle, by potrzebował się z nimi identyfikować. Oczywiście, niejednokrotnie używał wobec siebie żeńskich określeń, albo manewrował naprzemian między jednymi i drugimi. Mimo tego nie czuł, żeby to miało wiele wspólnego z jego własną tożsamością, a raczej obrazem, vibem który wokół siebie tworzył.
Zastanowił się przez chwilę.
- Kocham/piwo. - Wydukał coś w końcu, lekko się uśmiechając, nie do końca będąc pewien czy ten żart nie był nawet bardziej suchy niż gardło przy obudzeniu się na kacu w środku nocy. Po chwili jednak zreflektował się, złapał szybkim ruchem własną twarz w obie dłonie i tym razem uśmiechnął szeroko, przechylając ją lekko na bok. - Jestem najbardziej męskim mężczyzną na tej planecie kochanie, nie widać? - Wytknął przez ledwie milisekundę koniec języka, dalej pozostawiając Itou w pewnej dozie niepewności. - Czysty testosteron. - Powiedział powoli i ironicznie, oderwając się z dotychczasowej pozycji i machnął ręką w powietrzu, patrząc gdzieś w przestrzeń. - A twoje, hmmm? - Zapytał w sumie z grzeczności, zupełnie zapominając że dziewczyna też już raczej wypowiadała się zdradzając je. Nie przejmował się tym jednak. Alkohol zaburzał już wystarczająco jego myślenie, co było zapewne lekko widać w nieco zbyt dużym rozluźnieniu kończyn oraz głosu, który jednak nawet zupełnie na trzeźwo miał wystarczająco groteskową manierę, by ciężko było odróżnić po nim jego stan.
Na pytanie co by wolał poczuł się, jakby grał w statki, w którą opcję się wstrzelić. Naprawdę nie miał pojęcia, z resztą widać było po nim, że jedzenie było dla niego tylko dodatkiem do życia i było mu raczej obojętne.
- Słuchaj. Ja zjem wszystko. Jak pies, czaisz? - Lekko się zaciął, zastanawiając czy nie powiedział czegoś co mogło zabrzmieć dziwnie. - W sensie obojętnie mi. Byłbym ukontentowany, gdyby madamme coś wybrała. - Powiedział nagle, dziwnie i groteskowo elokwentnym tonem. Złożył palce jak do modlitwy w proszącym geście, lekko się przychylyjąc. Mówił oczywiście pół żartem pół serio, mając nadzieję że w ten sposób zamaskuje swoje małe krętactwo i odwróci od niego uwagę wczuwając się przez chwilę w rolę kamerdynera z minionej epoki.
Na komentarz o jego nogach jedynie zaśmiał się, przymykając oczy i przykładając dłoń do brody. - Mówisz? - Wyrzucił z siebie tajemniczo, nieco rozczulony, ale nie miał w planach się do tego szczególnie odnosić. Nie było powodu. Jego postura była niezaprzeczalna, mówiła sama za siebie. - Nie zauważyłem. -
- Aaaa... nooo... tak? - Nie zrozumiał do końca o co jej chodziło i czemu nie mają teraz wypić, stąd jego ton nabrał odruchowo nieco pytającego wydźwięku. - Okej. - Odparł nie pytając dalej. Uznał że jego mózg już i tak był zbyt przeciążony, a sytuacja i tak pewnie wyklaruje się za chwilę.
Idąc już zauważył dopiero w pewnym momencie, jak Ala próbuje go nadgonić. Było to lekko uciążliwe, ale reflektując się zwolnił jeszcze bardziej, czując się, jakby tylko udawał, że idzie. Jego głęboka chęć nie bycia chamem dla ludzi którzy nic złego mu nie zrobili naprawdę czasami wymagała poświęceń.
- Chcesz mnie przestraszyć, honey? - Zażartował i podniósł ręce do góry, słysząc o gazie pieprzowym i nożyku. - Radzę uważać. Z tymi pazurami nic nie wygra. - zamachał palcami w powietrzu, po czym splótł ręce ze sobą, udając na wpół obrażonego i zbyt pewnego siebie. Po chwili jednak jego ton, jak na niego, w końcu odrobinę znormalniał i spoważniał. - Don't worry kochana. Nie znamy się, ale przy mnie nic ci nie grozi. Daję słowo. - Dodał chcąc się nieco upewnić, czy jego dwumetrowa sylwetka choć przypominająca raczej flaminga niż niedźwiedzia oraz oczy pełne dzikiej nieprzewidywalności nie sprawią, że straci za moment nowe towarzystwo.
Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Itou Alaesha and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
Tak otwartą stronę siebie Itou zachowywała jedynie na wyjątkowe okazje. Choć w tym momencie jej otwartość wylewała się współmiernie do ilości wlanego w siebie alkoholu. Na co dzień obdarowywała przypadkowych ludzi — klientów czy sprzedawców w sklepach — standardową grzecznością, jedynie zaprawioną dużo większym i bardziej szczerym uśmiechem niż typowa Japonka. Kiedyś od tego, czy ktokolwiek nie pomyślał o niej czegoś złego, zależało jej dobre samopoczucie na kolejne dni, a nawet tygodnie. Niestety ukrywanie się za ugrzecznioną fasadą ani jej nie wychodziło, ani nie przynosiło korzyści. Język Alaeshy często szybciej wyrażał prawdziwe uczucia, niż zdążyła o nich pomyśleć głowa, a bogata mimika zdradzała tak nieakceptowane w tym kraju prawdziwe myśli. Wiedząc, że ze sobą nie wygra, nauczyła się nie ciosać sobie kołków za bycie tym, kim jest. Znalazła komfort gdzieś pośrodku. Alaesha jednocześnie nie ukrywała się ze swoją osobowością, ale też na siłę nie częstowała każdego nietuzinkowością. Tym samym zapewniła sobie spokój wśród wiecznie oceniającego społeczeństwa, ściągając na siebie jedynie tyle uwagi, ile chciała lub potrzebowała do utrzymania swojego wizerunku twórczej artystki. Ze swojej bezpiecznej przestrzeni to raczej malarka rozglądała się za jednostkami sprawiającymi wrażenie mniej standardowych, wyhaczając z tłumu nic niespodziewających się ludzi. Podobnie stało się w tym przypadku z Kou, który padł jej ofiarą, a dokładniej zielone kosmyki przemykające przez palce artystki.
Jeszcze przed chwilą była pewna, że będzie musiała obejść się smakiem i nie dotknie tej wyjątkowej zieleni. Barwy, która była przyciągająca niczym pędy świeżej, wiosennej trawy dla łakomej kózki. Kou jednak wyczuł jej intencję i sam podsunął się pod rękę Alaeshy. Wrażenia spod palców dopiero po chwili dotarły do przyćmionego promilami mózgu. Kosmyki okazały się nawet przyjemniejsze w dotyku, niż się spodziewała. Sama faktura przypominała gęsto plecioną, ale wciąż przelewającą się między palcami satynę.
— Och, jakie miękkie... — Westchnęła, wczepiając wzrok we włosy, starając się zgarnąć resztki migającego światła bijącego z odległej sceny. — Piękne są i takie zadbane! Teraz podobają mi się jeszcze bardziej! — Uśmiechnęła się, wdzięczna za możliwość przyjrzenia się jego włosom z bliska. Naprawdę lubiła oglądać i dotykać włosów, również swoich. Przeczesała jeszcze kilka razy zieleń palcami, po czym odrobinę niechętnie je wypuściła, aby nie wychodzić na totalną dziwaczkę.
— Dziękuję! W zasadzie to nie... To znaczy, nie używam odżywek jakoś regularnie. Gdy odpuściłam rozjaśnianie i często je ścinam, to same takie rosną. — Wzruszyła ramionami. Miała to szczęście, że nie musiała wiele robić ze swoją fryzurą — i bardzo dobrze, bo nie była osobą, która miałaby wystarczająco cierpliwości do starannego codziennego układania włosów. Z tego również powodu skróciła własną fryzurę, której pasma jeszcze kilka lat temu sięgały daleko za łopatki.
— Nazwałeś mnie aniooołkiem? Rany, czy Ty jesteś zrobiony z cukru? Wiedziałam, że to dobry pomysł, żeby do Ciebie zagadać! — Ledwo poznany chłopak okazał się tak samo zabawny, jak podczas podsłyszanych przez Alaeshę wcześniejszych rozmów ze znajomymi. Jednocześnie było w nim coś wyjątkowego i ciekawego — przyciągającego uwagę. Ala lubiła niestandardowe osobowości i podejrzewała, że dzięki nowej znajomości dzisiejsza impreza może okazać się jeszcze bardziej udana. O ile nie zacznie wymiotować gdzieś pod Toi-Toi-em. Aczkolwiek... to też nie popsułoby jej zabawy. Jednak ważne było, aby coś zjeść — żeby w razie czego mieć czym wymiotować.
— T..Tak, zaimki... — Powiedziała po cichu zdziwiona. Chyba nie było opcji, żeby osoba o takim image'u przynajmniej nie wiedziała, o co jej chodziło? Itou chwilę zajęło zarejestrowanie żartu, ale gdy już go zrozumiała, to wyszczerzyła zęby. Uff, w takim razie był wyluzowany.
— Właśnie widzę! Tylko prawdziwy facet potrafi z siebie żartować! — Roześmiała się, odchylając w głośnym śmiechu głowę do tyłu. Jego mały pokaz aktorski naprawdę ją rozbawił, a pijana głowa zareagowała dwoma malutkimi łezkami w kącikach oczu. — Gdyby na tej planecie było więcej takich facetów jak Ty, to ten świat byłby lepszy. I ciekawszy! — Na chwilę zamyśliła się i skubnęła w palcach źdźbło trawy przed jej nogami. — A tak zupełnie serio, to uważam, że trzeba być pewnym swojej męskości, żeby nosić makijaż. — Ściągnęła brwi w próbie utrzymania poważnego wyrazu twarzy, bo naprawdę nie żartowała. — W którym zresztą Ci bardzo ładnie. — Puściła napięte brwi i lekko się uśmiechnęła.
— Moje zaimki? Ona... o... — Zupełnie wypadło jej z głowy, jak to było z tą formułką. — Po prostu żeńskie, eee damskie! — Na razie odpuściła temat jedzenia i tylko kiwnęła głową. Sama nie wiedziała, co najchętniej by zjadła. Po prostu chciała już czymś zapełnić żołądek, więc sama musiała się zastanowić, co kupić.
— „Nie zauważyłem” — dobre sobie! — Parsknęła krótkim śmiechem. — W ogóle, sorrry, pewnie co rusz Cię ktoś o to pyta, no ale nie mogę się powstrzymać. Jakim cudem jesteś taki wysoki, będąc Japończykiem? — Rzuciła, zadzierając głowę do góry i próbując dogonić zielonowłosą osobistość. Na szczęście zauważył jej zmagania i po chwili zwolnił. Postanowiła, że do kwestii alkoholu też wróci dopiero za chwilę, bo chyba się jednak nie zrozumieli.
— Przestraszyć? Och nieee, zupełnie nie o to mi chodziło, przepraszam! To raczej wiesz, no, kwestia ochrony osobistej lub kogoś w potrzebie. — Odruchowo zamachnęła przed sobą pięściami, udając jakby była bokserem wagi wyjątkowo piórkowej. — W takim razie z moim asortymentem i Twoimi pazurami nic nam niestraszne! I to kochane, że mówisz, że nic mi przy Tobie nie grozi. Nie wiem czemu, ale jakoś Ci wierzę. Wzbudzasz zaufanie, wiesz?
— Trzeba w końcu coś kupić. Wiem, że mówiłeś, że stawiasz pierwszą kolejkę, ale naprawdę chcę się napić tego, o czym Ci mówiłam! Chodź! — Chwyciła wysoką drzazgę za przedramię i poprowadziła do stanowiska, gdzie miała spełnić swoją alkoholową zachciankę. Tak, jak się „odgrażała” kupiła dwa kufle ciemnego stouta i dla każdego po kieliszku whisky. Wręczyła Kou oba piwa, a sama zabrała ze sobą kieliszki. Wokoło było gwarno, więc na migi, a w zasadzie ruchem głowy, wskazała sekcję z poustawianymi koło siebie piknikowymi ławami. Gdy doszli do wolnej ławki, Alaesha zobaczyła nieopodal człowieka z maszyną do waty cukrowej. Co on tutaj robił? Czy takich rzeczy nie sprzedaje się na rodzinnych imprezach zamiast na festiwalach muzycznych? Nie było to jednak ważne, ponieważ jej oczy rozbłysły.
— Za moment wracam! — Podbiegła do stanowiska i absolutnie zadowolona z siebie wróciła z dwoma różowymi chmurami cukru. — Proszę, ta jest dla Ciebie. — Itou usiadła w końcu przy ławce, wtykając póki co drewniany patyczek swojej waty w przerwę między deseczkami.
— Teraz zobacz! — Postawiła tuż przed sobą kufel piwa i kieliszek, po czym uśmiechnęła się tajemniczo do swojego towarzysza. — Musisz zrobić tak. — Wrzuciła delikatnie kieliszek do piwa. Nie przechylała go ani nic z tych rzeczy — tak jak stał wcześniej na ławie, tak wylądował w kuflu. Piwo przez chwilę zasyczało i lekko się spieniło, po czym znowu się uspokoiło. — A teraz pijesz! — Uniosła kufel do góry i skierowała go w stronę Kou, dając mu jednak chwilę, aby mógł zrobić to samo, co wcześniej ona.
@Naiya Kō
Jeszcze przed chwilą była pewna, że będzie musiała obejść się smakiem i nie dotknie tej wyjątkowej zieleni. Barwy, która była przyciągająca niczym pędy świeżej, wiosennej trawy dla łakomej kózki. Kou jednak wyczuł jej intencję i sam podsunął się pod rękę Alaeshy. Wrażenia spod palców dopiero po chwili dotarły do przyćmionego promilami mózgu. Kosmyki okazały się nawet przyjemniejsze w dotyku, niż się spodziewała. Sama faktura przypominała gęsto plecioną, ale wciąż przelewającą się między palcami satynę.
— Och, jakie miękkie... — Westchnęła, wczepiając wzrok we włosy, starając się zgarnąć resztki migającego światła bijącego z odległej sceny. — Piękne są i takie zadbane! Teraz podobają mi się jeszcze bardziej! — Uśmiechnęła się, wdzięczna za możliwość przyjrzenia się jego włosom z bliska. Naprawdę lubiła oglądać i dotykać włosów, również swoich. Przeczesała jeszcze kilka razy zieleń palcami, po czym odrobinę niechętnie je wypuściła, aby nie wychodzić na totalną dziwaczkę.
— Dziękuję! W zasadzie to nie... To znaczy, nie używam odżywek jakoś regularnie. Gdy odpuściłam rozjaśnianie i często je ścinam, to same takie rosną. — Wzruszyła ramionami. Miała to szczęście, że nie musiała wiele robić ze swoją fryzurą — i bardzo dobrze, bo nie była osobą, która miałaby wystarczająco cierpliwości do starannego codziennego układania włosów. Z tego również powodu skróciła własną fryzurę, której pasma jeszcze kilka lat temu sięgały daleko za łopatki.
— Nazwałeś mnie aniooołkiem? Rany, czy Ty jesteś zrobiony z cukru? Wiedziałam, że to dobry pomysł, żeby do Ciebie zagadać! — Ledwo poznany chłopak okazał się tak samo zabawny, jak podczas podsłyszanych przez Alaeshę wcześniejszych rozmów ze znajomymi. Jednocześnie było w nim coś wyjątkowego i ciekawego — przyciągającego uwagę. Ala lubiła niestandardowe osobowości i podejrzewała, że dzięki nowej znajomości dzisiejsza impreza może okazać się jeszcze bardziej udana. O ile nie zacznie wymiotować gdzieś pod Toi-Toi-em. Aczkolwiek... to też nie popsułoby jej zabawy. Jednak ważne było, aby coś zjeść — żeby w razie czego mieć czym wymiotować.
— T..Tak, zaimki... — Powiedziała po cichu zdziwiona. Chyba nie było opcji, żeby osoba o takim image'u przynajmniej nie wiedziała, o co jej chodziło? Itou chwilę zajęło zarejestrowanie żartu, ale gdy już go zrozumiała, to wyszczerzyła zęby. Uff, w takim razie był wyluzowany.
— Właśnie widzę! Tylko prawdziwy facet potrafi z siebie żartować! — Roześmiała się, odchylając w głośnym śmiechu głowę do tyłu. Jego mały pokaz aktorski naprawdę ją rozbawił, a pijana głowa zareagowała dwoma malutkimi łezkami w kącikach oczu. — Gdyby na tej planecie było więcej takich facetów jak Ty, to ten świat byłby lepszy. I ciekawszy! — Na chwilę zamyśliła się i skubnęła w palcach źdźbło trawy przed jej nogami. — A tak zupełnie serio, to uważam, że trzeba być pewnym swojej męskości, żeby nosić makijaż. — Ściągnęła brwi w próbie utrzymania poważnego wyrazu twarzy, bo naprawdę nie żartowała. — W którym zresztą Ci bardzo ładnie. — Puściła napięte brwi i lekko się uśmiechnęła.
— Moje zaimki? Ona... o... — Zupełnie wypadło jej z głowy, jak to było z tą formułką. — Po prostu żeńskie, eee damskie! — Na razie odpuściła temat jedzenia i tylko kiwnęła głową. Sama nie wiedziała, co najchętniej by zjadła. Po prostu chciała już czymś zapełnić żołądek, więc sama musiała się zastanowić, co kupić.
— „Nie zauważyłem” — dobre sobie! — Parsknęła krótkim śmiechem. — W ogóle, sorrry, pewnie co rusz Cię ktoś o to pyta, no ale nie mogę się powstrzymać. Jakim cudem jesteś taki wysoki, będąc Japończykiem? — Rzuciła, zadzierając głowę do góry i próbując dogonić zielonowłosą osobistość. Na szczęście zauważył jej zmagania i po chwili zwolnił. Postanowiła, że do kwestii alkoholu też wróci dopiero za chwilę, bo chyba się jednak nie zrozumieli.
— Przestraszyć? Och nieee, zupełnie nie o to mi chodziło, przepraszam! To raczej wiesz, no, kwestia ochrony osobistej lub kogoś w potrzebie. — Odruchowo zamachnęła przed sobą pięściami, udając jakby była bokserem wagi wyjątkowo piórkowej. — W takim razie z moim asortymentem i Twoimi pazurami nic nam niestraszne! I to kochane, że mówisz, że nic mi przy Tobie nie grozi. Nie wiem czemu, ale jakoś Ci wierzę. Wzbudzasz zaufanie, wiesz?
— Trzeba w końcu coś kupić. Wiem, że mówiłeś, że stawiasz pierwszą kolejkę, ale naprawdę chcę się napić tego, o czym Ci mówiłam! Chodź! — Chwyciła wysoką drzazgę za przedramię i poprowadziła do stanowiska, gdzie miała spełnić swoją alkoholową zachciankę. Tak, jak się „odgrażała” kupiła dwa kufle ciemnego stouta i dla każdego po kieliszku whisky. Wręczyła Kou oba piwa, a sama zabrała ze sobą kieliszki. Wokoło było gwarno, więc na migi, a w zasadzie ruchem głowy, wskazała sekcję z poustawianymi koło siebie piknikowymi ławami. Gdy doszli do wolnej ławki, Alaesha zobaczyła nieopodal człowieka z maszyną do waty cukrowej. Co on tutaj robił? Czy takich rzeczy nie sprzedaje się na rodzinnych imprezach zamiast na festiwalach muzycznych? Nie było to jednak ważne, ponieważ jej oczy rozbłysły.
— Za moment wracam! — Podbiegła do stanowiska i absolutnie zadowolona z siebie wróciła z dwoma różowymi chmurami cukru. — Proszę, ta jest dla Ciebie. — Itou usiadła w końcu przy ławce, wtykając póki co drewniany patyczek swojej waty w przerwę między deseczkami.
— Teraz zobacz! — Postawiła tuż przed sobą kufel piwa i kieliszek, po czym uśmiechnęła się tajemniczo do swojego towarzysza. — Musisz zrobić tak. — Wrzuciła delikatnie kieliszek do piwa. Nie przechylała go ani nic z tych rzeczy — tak jak stał wcześniej na ławie, tak wylądował w kuflu. Piwo przez chwilę zasyczało i lekko się spieniło, po czym znowu się uspokoiło. — A teraz pijesz! — Uniosła kufel do góry i skierowała go w stronę Kou, dając mu jednak chwilę, aby mógł zrobić to samo, co wcześniej ona.
@Naiya Kō
Naiya Kō and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
Kou w swej ekstrawaganckiej naturze także dobrze wiedział, co znaczy być nieakceptowalnym między tym skażonym ciągiem kłamstw społeczeństwie, choć jednocześnie zdawał się bardzo dobrze do tego nieokiełznanego schematu wpasowywać. Wprawdzie sam był i czuł się niejednokrotnie oszustem, który okłamałby każdego, byle by tylko na ironię mógł pozostać w tym wszystkim sobą. Choć rzeczywiście na takiego nie wyglądał, sprawiał wręcz wrażenie bananowego dzieciaka, który do wszystkiego podchodzi z pewną pozytywnością, zupełnie jakby nic mu nigdy nie groziło. Gdyby nie to, że jego pewność siebie brała się raczej z ignorancji wobec własnego bezpieczeństwa niżeli naiwności, może faktycznie miałby dużo większe opory przed wyrażaniem siebie, za co niejednokrotnie zdarzało mu się beknąć. Może właśnie poniekąd dlatego się siebie wyzbył, spłaszczył swój instynkt zachowawczy, trzymając go dominującym gestem pod podeszwą wysokiego buta. Przy Itou z początku czuł się w znacznej mierze nie inaczej niż przy każdej nowo poznanej osobie, z dystansem trzymając wszystkie swoje przywary z dala od jej widoku, jednak wraz z przebiegiem rozmowy zaczynał zauważać, że jej pełna zrozumienia i akceptacji aura pozwala na poczucie się po prostu luźniej, niż zazwyczaj. Ciekawe, gdyż na pierwszy rzut oka Alaesha zdawała mu się być daleko od wzoru wymykajacego się spod społecznej akceptowalności, jaki on znał. Zapewne jego wizja była zaburzona; zorientował się o tym widząc jej podejście do niego, w którym próżno było się dopatrywać fałszywej typowo japońskiej uprzejmości, wszak zapytała się nawet o jego zaimki, co było dlań wręcz całkiem uroczym zagraniem, właśnie dlatego, że udowadniało jej wewnętrzne racje. Nikt, kto był tylko szarym punktem na bezbarwnym tle pustej socjety nie mógł być właśnie taki. Kou jej nie znał, nie wiedział że jest artystką, ale domyślał się gdzieś z tyłu głowy, że była między nimi pewna nić porozumienia.
Czuł się swobodnie z tym, że mógł ukrywać dalej to, co w nim siedziało, jednocześnie nie czując się wyciskany z tych złych emocji dzięki jej równie pozytywnej energii. Ona po prostu zdawała się sama z siebie być do niego dobrze nastawiona, każde spojrzenie które skwapliwie rejestrował mimo ciut zaszumionej głowy było przepełnione szczerością, którą zdawałaby się móc obdarować i jego, pozwalając na moment zapomnieć o tym, co nie dawało nocą spać. Poczuć, że ten najprzyjaźniejszy wizerunek, który zakładał na swoją zapudrowaną twarz przybiera coraz bardziej realnych wydźwięków, dając ukojenie w tym wiecznym teatrze, w którym musiał żyć.
Uśmiechnął się czując wpadnięcie w ruch zadbanych włosów. Stanowczo chciał dzisiaj zapomnieć o troskach, poczuć jak wraz z tym gestem nowa koleżanka zabiera jego spięcie.
- Awww. Dziękuję skarbie, robię co mogę. - Również uśmiechnął się szeroko na komplement na temat jego włosów, zauważalnie rosnąc wewnątrz, gdyż była to jedna z rzeczy o którą rzeczywiście bardzo dbał. Jak i o cały swój wizerunek, prawie jakby nie należał do niego; jakby z tego całego świata w którym pożerała go wewnętrznie samotność, potrzebował czegoś, o co mógłby się zatroszczyć. Czy to wygląd, czy jego otoczenie, inni ludzie czy kwiatki w których topiło się jego mieszkanie. Dzielił się energią, której nie umiał podarować własnemu gnijącemu wnętrzu, pomiędzy wszystko co było na zewnątrz.
Za to z drugiej strony bywało niestety nie inaczej gdy ta energia płynęła po wzburzonych wodach. Wówczas także niestety, wylewała się z niego cała lawina gniewu, nie dając o sobie zapomnieć. No cóż. Całe szczęście, nie dziś.
Machnął nagle ręką od udawanego niechcenia, nieco odwracając głowę słysząc wypowiedź Alaeshy.
- Ah no tak. Ładni ludzie to zawsze mają łatwiej. - Powiedział z udawanym zrezygnowaniem, po czym zaśmiał się dając do zrozumienia że wcale nie ma zamiaru niczego złego jej wytknąć, a wręcz przeciwnie.
- Ooooo, jaki miałaś kolor włosów? - Przykurczył zwinięte dłonie do siebie patrząc na dziewczynę z nieskrywanym zaciekawieniem.
- Aj tam, bez przesady. Tylo połowa to cukier, reszta to pedał. - Mrugnął szczerząc zęby, choć po chwili dotarło do niego, że mógł potencjalnie przegiąć z określeniami. Bokami wypływała mu ta jego pewność siebie wspierana przez nietrzeźwość. Nie miał pojęcia, czy wyrażanie się w ten sposób dla nowo poznanej osoby był w porządku, czy Alaesha aby na pewno nie weźmie tego na poważnie. No cóż, trudno się mówi. Postanowił dalej zachowywać się jakby nigdy nic.
- Awww, jak miło. A już miałem podawać ci numer do mojej matki, jakbyś zmieniła zdanie to polecam do niej składać zażalenia. Ja nie mam na to czasu, bo właśnie idę pić ze strasznie fajną osobą. - Uniósł ręce z dłońmi po bogach w geście wyrażającym "no co ja na to poradzę?". Szedł jednocześnie z nią dalej.
Zaśmiał się, z przymkniętymi oczami chwytając za brodę. Prawdziwy facet, on, niepodważalnie.
- Hahah, rozumiem, jestem ciekaw co "prawdziwi faceci" na to. Jak myślisz, jestem bardziej męski od nich? -
Na kolejną wypowiedź jednak chwilowo trochę spoważniał, co postarał się również jak najszybciej ukryć. Zamaskować pod kolejnym uśmiechem, chyba najbardziej przydatnym narzędziem tego świata. Gdyby było więcej facetów jak Ty, świat byłby lepszy. Takie to... urocze, a jednocześnie mrożące na myśl o tym, jaka była prawda, przez której pryzmat sam siebie postrzegał.
Gdyby tylko Alaesha wiedziała...
Czy nie wypowiedziała by tych słów, tak miłych i niewinnych? Czy dalej sądziłaby to samo?
Na chwilę odjęło mu mowę w tym korowodzie sprzecznych emocji. Alaesha zdążyła powiedzieć całą swoją wypowiedź nim zdobył się na słowo, które czuł, że musi w tym momencie wyciągnąć z siebie, zanim jego zwątpienie zrobi się zbyt niezręczne. Albo co gorsza, wyjdzie na jaw.
- Ow, Ala... to takie kochane. Jezu, wybacz, ale się wzruszyłem. Dziękuję. - Przyłożył obie delikatne dłonie na wysokość serca, robiąc wyraźny, głęboki wdech i upuszczając go równie szybko. Pokręcił równocześnie lekko głową. - Gdyby każda kobieta na tym świecie była taka jak ty, to też z pewnością byłby lepszym miejscem. -
Nie oszczędzał się w oddawaniu komplementów dziewczynie, gdyż zwyczajnie nie miał odruchu myślenia że zostanie odebrany jako creep. Rzadko, wbrew wspomnianym zaimkom czy nawet słowom takim, jak te, które padły z ust Alaeshy, rzeczywiście był odbierany jako do końca mężczyzna i nie przychodziło mu do głowy by cokolwiek mogłoby być w tej sytuacji inaczej. Fakt, potrafił zauważyć piękno zarówno w duszy jak i ciele wielu kobiet jak i mężczyzn, aczkolwiek do bardzo niewielu spośród tych pierwszych odczuwał jakikolwiek pociąg, za to nie mógł powiedzieć tego samego o tych drugich. Tym bardziej więc wpasowywał się w wizję wedle której dla większości ludzi z góry był tylko gejem, choć nie do końca tak było, ale przyjąć tą plakietkę po prostu łatwiej niż każdemu się ze wszystkiego tłumaczyć. Bo po co.
- No to myślimy tak samo. Tak serio, to w nosie mam swoją męskość, ale jeżeli komuś może ją zabrać kreska nad okiem albo trochę kolorów, to przykro mi że jest tak słaba. Że może sobie od tak ulecieć, co nie? -
A takich ludzi wszak nie brakowało. Męskich wizerunków, które wiecznie musiały być udowadniane. Czy coś, co trzeba wiecznie udowadniać jak w błędnym kole, można w ogóle uznać za prawdziwe? Coś, co nie mówiło wystarczająco samo za siebie, ponadto nakładało stereotypowo na wszystkich mężczyzn pewne ograniczenia, będące jednoczesnym zaprzeczeniem tego, czym była męskość? Dlaczego coś tak drobnego, niewinnego, słabego, jak chociażby makijaż miało zniszczyć wizję kojarzoną z siłą? Dla Kou było to nic innego, jak hipokryzja, której nie chciał się poddawać. Nie był silny fizycznie. Psychicznie może też nie można było powiedzieć, że wszystko na swoim miejscu leżało; ba, w jego głowie panował niejednokrotnie czysty chaos. Za to jednak jedna rzecz trzymała się dobrze na swoim miejscu, nigdy nie zwalniając miejsca. Nigdy nie poddawał się zdaniu, które nie miało dla niego sensu i tylko połowie tych z sensem. Sam sobie był sterem i nikomu innemu nie pozwoliłby go wyrwać, choćby wraz z całą resztą siebie miał w tym nieprzyjaznym świecie zatonąć. Miał wiele różnych doświadczeń i wierzył, że tylko dlatego do tej pory przetrwał każdy sztorm.
- Hahah, więc żeńskie. Pasuje. - W sumie spodziewał się takiej a nie innej odpowiedzi. Oczywiście do żadnej z opcji nie miał żadnego problemu; w sumie już patrząc na niego, jak mógłby mieć? Zwyczajnie bardzo często przez swoje doświadczenia już instynktownie wyczuwał takie rzeczy i generalnie rzadko się mylił.
- Żaden problem honey, otóż: - zrobił krótką pauzę, po której zabrzmiał jakby wyrzucał z siebie coś ciężkiego. - Nie wiem. Kojarzę, że stary miał jakieś obce korzenie, nie mam pojęcia. - Przemielił coś w buzi patrząc gdzieś daleko. Nie myślał o tym fakcie nigdy wcześniej, więc mógł nawet nie zdawać sobie sprawy że istnieje takie powiązanie. O wielu ludziach chciał coś wiedzieć, czasem nawet za dużo, ale ten jeden przypadek zmuszał jego umysł do odwracania się od myśli. I postanowił to zrobić. Nagle wskazał palcem na Alaeshę, tak, jakby chciał zwrócić w momencie calutką uwagę na nią. - To lepiej ty się przyznaj, jak to możliwe, że jesteś z Japonii i jesteś tak otwarta skarbie, hahah. -
- Spokojnie, rozumiem. - Zaśmiał się przykładając dłoń do brody i kiwając lekko głową w reakcji na jej śmieszny pokaz mysiego karate. Tak, rzeczywiście brzmi jakby byli z tym jakże bojowym asortymentem nie do zdarcia, może kota by spłoszyli, w najlepszym wypadku.
Jednak na jej kolejne słowa żółtawe oczy otworzyły się szerzej i przechylił głowę nieco w bok jak zdziwiony szczeniak. Naprawdę? Poczuł się jednocześnie nieco zadowolony, że wesoła maska którą zakładał przynosiła zamierzony skutek. A może to nie ona, tylko rzeczywiście Alaesha zauważyła w nim coś, czego sam w sobie nie widział? Naprawdę chciałby wiedzieć, bo choć nie miał żadnych złych zamiarów nie uważał się za kogoś dość przewidywalnego, by być godnym tego zaufania.
- Ty też słońce, ty też. - Uśmiechnął się. Ciężko, by ona go nie wzbudzała z tą swoją pozytywną energią.
- Jak każesz, szefie. -
Później już tylko dał się jej prowadzić, obserwując cierpliwie jej poczynania. Gdy wróciła do ławki na której go usadziła z dwoma różowymi puchami waty cukrowej, jasne oczy w swym zdziwieniu zaświeciły się łapczywie. Położył piwa obok siebie i niiemal od razu wyciągnął po nią rękę. - OH GIIIIRL, czym sobie zasłużyłem na takie traktowanie? - Mimo patyczka w jednej z dłoni złożył je obie ze sobą przymykając oczy wyraźnie zadowolony. - Arigatōoo - Dodał rozczulony, bo rzeczywiście nie pamiętał kiedy ostatnio doświadczył podobnie miłego, małego gestu. Za dzieciaka nie kupowano mu waty ani nic w tym rodzaju, więc być może dlatego podobne sytuacje które dla innych mogłyby być niczym takim, dla Kou były szczególnie miłe.
Dalej nie rozumiał po co taka mieszanka, jednak bez zawahania powtórzył sztuczkę Alaeshy, po czym również podniósł swój kufel do góry, po czym śmiejąc się wytknął język obserwując jej minę gdy podniesiony dużo ponad jego i tak wysoko osadzoną głowę musiał wydawać się jej sięgać niebios. Chwilę później jednak obniżył kufel z powrotem, zbijając z nią i bez zawahania przystawił do ust. - Zdrowie aniołku. Zobaczymy, kto wyzeruje pierwszy?
Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Matsumoto Hiroshi ubóstwia ten post.
Włosowy temat wciąż trwał w najlepsze. To że zielone pasma Kou były zjawiskowe, nie podlegało żadnej dyskusji. Włosy Itou raczej były po prostu ładne i zadbane, niemniej trochę banalne. Wyróżniała je jedynie odrobinę jaśniejsza barwa niż u pozostałych Japończyków. Większość z nich miała kruczoczarne włosy, wpadające w promieniach słonecznych w chłodne, granatowe tony. Natomiast jej włosy, choć zdawały się standardowo czarne, to po przyjrzeniu się im okazywały się ciemnobrązowe, odbijające w sobie ciepłe, czekoladowe tony. Można było to zauważyć po prostu, dokładniej się przyglądając, jednak szczególnie widoczne stawało się to w słoneczne dni. Nie wiedziała skąd taka różnica, a jej oczy również były jaśniejsze niż zwyczajowe, niemal czarne węgielki, odbijając w sobie zielone błyski. Prawdopodobnie i ona w drzewie genealogicznym swoich przodków miała nutę zagranicznej krwi. Uśmiechnęła się jedynie na określenie, że ładnemu we wszystkim ładnie. Może tak, może nie. Teraz czuła się ładna, ale przecież nie zawsze tak było, gdy samoocena raz szybowała w górę, a raz turlała się po podłodze. Tak już miała i była już niemal przyzwyczajona i zaznajomiona ze swoimi zmianami humoru. Taka była i tyle, po co miała więcej z tym walczyć?
— Różowe! Dokładnie fuksja! Co więcej — wyglądałam w nich zajebiście, to był bardzo mój kolor. Ale wkurzało mnie szybkie wypłukiwanie się farby i w końcu wróciłam do naturalnych. — Wierzchem dłoni podrzuciła swoje krótkie kosmyki do góry, zamykając przy tym oczy. Właśnie przypominała sobie różowe pasma i to, jak świetnie się w nich czuła.
— A dlaczego akurat zielony? Czy może po prostu często zmieniasz kolor?
Nayia był taki bezpośredni i otwarty, że na trzeźwo Ala by mu tego pozazdrościła. Teraz jednak alkohol rozwiązywał jej język i czuła, że może, że da radę dorównywać mu błyskotliwym, choć może trochę niskim humorem. Po prawdzie jednak, całkiem lubiła tego typu humor, a z niewieloma Japończykami z kijami wiadomo gdzie, mogła sobie na to pozwolić.
— Aj tam, bez przesady. Tylo połowa to cukier, reszta to pedał. — O rany, jak głośno Alaesha ryknęła śmiechem. Może nie powinna, może to nawet w innej sytuacji mogłoby być odebrane za niegrzeczne, ale teraz szumiało jej w głowie, grała muzyka, a Kou był zabawny.
— Najwyraźniej są to doskonałe proporcje! — Zaniosła się śmiechem i otarła z kącika oka zabłąkaną łezkę. Naprawdę miała szczęście do dobierania sobie towarzystwa. Jakimś nieznanym sposobem zazwyczaj trafnie oceniała, z kim będzie jej się łatwo dogadać. W sumie wręcz musiała wykształcić w sobie taką cechę, bo nie była najlepsza w rozpoczynaniu rozmów. Czasami otworzenie ust w urzędzie stawało się ledwo pokonywalną przeszkodą, jednak jeśli wcześniej sama dostrzegła potencjał w rozmowie z kimś, to szło jakoś łatwiej. Jeszcze łatwiej, kiedy ten ktoś był otwarty i sam z siebie umiał dużo mówić i zagadywać, rozkładając wtedy po równo ciężar rozmowy aż na cztery barki. To znacznie ułatwiało zawieranie znajomości i prowadzenie konwersacji, którą to sztukę Itou skwapliwie szlifowała przez większość życia, nie będąc w niej wciąż żadną mistrzynią. Szczególnie gdy większość rozmów, jakie odbywała na co dzień, opierały się o biznes i obsługę klienta, a swoboda na jaką mogła sobie pozwolić, występowała jedynie w granicach rozumianych jako artystyczne natchnienie — i ani kroku dalej. Co innego było teraz i właśnie z Naiyą. Znajdowali się w doskonałej sytuacji do nieobowiązujących i swobodnych rozmówek, a nawet zawarcia perfekcyjnej pijackiej przyjaźni. Która, kto wie, może miała prawo wyjść poza festiwalowe bramy? O ile na trzeźwo okażą się równie otwarci na siebie nawzajem.
— Zażalenie do Twojej matki? Nie no, raczej list gratulacyjny bym wysłała! — A potem już przyłożyła obie ręce do policzków w uroczym geście, słysząc że jest fajną osobą. — Ja też znalazłam świetne towarzystwo! Tak, idziemy pić! — Klasnęła w dłonie i poszli.
Podobała jej się rozmowa o granicach, a może właśnie braku granic męskości, dlatego chciała też dołożyć do niej pierwiastek kobiecy — który zresztą zdawał się Kou wcale nie być aż taki odległy.
— Bardziej męski, mniej męski... A co to w zasadzie miałoby oznaczać? W sumie czy sam fakt bycia mężczyzną nie wystarczy, aby nazywać się męskim? To tak jakby mówić, że facet zaczyna się od 180 cm wzrostu, a kobieta kończy na 50 kilogramach. To powyżej lub poniżej tych miar jest w zasadzie co? Dlatego myślę, że jesteś tak męski, jak powinieneś i jak do Ciebie pasuje. Po prostu. — Rozprawa z zielonowłosym była o tyle ciekawa, że nie zakładała niczego „ot tak”, a raczej była płynną wymianą zdań, rozważaniem, a nie jak to czasem bywało, biciem się z inną osobą o usłyszenie swoich racji, gdy jedna ze stron nie miała absolutnie zamiaru słuchać, będąc okopana po uszy w swoich poglądach.
— Istnieją chyba tylko rzeczy, które wypada robić człowiekowi lub nie. Niezależnie od płci. A myślę, że Ty robisz wszystko — hik — dobrze. — Czknęło jej się odrobinę, mając nadzieję, że nie było to aż tak zauważalne.
— Gdyby każda kobieta na świecie była taka sama, jak ja, to połowa populacji cierpiałaby na crippling anxiety. — Roześmiała się, zupełnie szczerze. Wiedziała, że niepokój chodził za nią krok w krok i dopiero jako w pełni dorosła kobieta, starała się z tym walczyć. A raczej ukochać, zaakceptować, zaopiekować. Nauczyć swój umysł i system nerwowy, jak żyć spokojniej i pełniej. Była przed nią jednak jeszcze daleka droga. Ale jakaż droga już została pokonana! Co jak co, ale mogła być z siebie dumna. Życie było za krótkie, aby przeżyć je niezgodnie ze sobą. Dlatego też właśnie dzisiaj znalazła się w tym miejscu, na festiwalu, na który żaden inny z jej znajomych nie mógł pójść. Chciała robić rzeczy, na które miała ochotę i na których jej zależało, niezależnie od tego, czy będzie miała do tego towarzystwo. Tylko ona była odpowiedzialna za własne życie. Dlatego też dziś się upiła — bo miała taką zachciankę. Bo potrzebowała się zresetować, rozluźnić, wybawić. Nawet kosztem obumarcia kilku zapracowanych wątrobowych komórek. To co nie zawsze było dobre dla ciała, w ograniczonej ilości mogło być zbawienne dla ducha.
— O to, to! To miałam wcześniej na myśli, świetnie to ująłeś! — Dodała po wypowiedzi Nayii.
Kiwnęła jedynie skwapliwie głową na odpowiedź Kou dotyczącą jej zaimków. Było widać, że znał się na tym lepiej od niej. Ona jedynie starała się ogarniać, choć nie zawsze jej to wychodziło. Niemniej chyba samo staranie się to było już więcej i lepiej niż brak takowych chęci? Przyjęła też do wiadomości informację o możliwych obcych korzeniach ojca Nayii. Niemniej temat rodziny nigdy nie był dla Itou specjalnie wygodny, tak więc aby przypadkiem się w niego nie zagłębić, zrobiła jedynie minę wskazującą na to, że czai. Z nią pewnie było bardzo podobnie, tylko w jakimś dalszym pokoleniu, aniżeli bezpośrednio jej rodzicieli.
Spojrzała na Nayię ze zdziwieniem, a potem z pełnym powagi zastanowieniem. Była jakoś wysoce bardziej otwarta od innych? Rzeczywiście starała się taka być, może i nawet była, jednak nie uważała tego za jakąś swoją wielką zasługę. Czy nie wszyscy powinni dążyć do tego, aby starać się akceptować innych i dawać im swobodę istnienia? Ewentualnie jeśli ktoś pierdolił totalne i szkodliwe głupoty, jak na przykład o tym, że Ziemia jest płaska, to po prostu edukować?
— Nie wiem, a jestem? Zawsze byłam trochę inna. Niby podobna, ale nie do końca. — Wciąż idąc, spróbowała sięgnąć głową jak najwyżej. Gdyby nie byli na głośnym festiwalu muzycznym, to co miała właśnie powiedzieć, wymówiłaby konspiracyjnym szeptem. Teraz jednak niemal wykrzyczała słowa w stronę ucha nowo poznanego. — Podejrzewam, że mam ADHD i to dlatego.
Zakończyła pokaz mysiego karate — który swoją drogą, jak na niewielką mysz, był dalece imponujący. Odstraszenie kota, wielokrotnie większego drapieżnika, który ostrzyłby sobie na taką mysinę zęby, byłoby nie lada wyczynem.
Sprawiło jej radość, że Kou dał jej znać, że również wzbudza zaufanie, nawet jeżeli powiedział to tylko z grzeczności. On raczej nie musiał się niczego obawiać z jej ręki. Chociaż... chłopak był chudziutki jak słomka, a jej całe 7 kilogramów „ponad standardową kobietę” przeważało ociupinkę szalę na jej prawdopodobne zwycięstwo. Przynajmniej mogła tak sobie pomyśleć teraz, bo przyznajmy rację — szans nawet z takim chudzielcem by nie miała. Co miała mu pokazać? Joginiczną pozycję syrenki albo stanie na głowie, aby go odstraszyć? Na tamten moment trochę wymachiwała w czasie wolnym nunczako, ale ani nie było się czym chwalić, ani nie powinna się tym chwalić — dla zasady nunczako było zakazaną bronią i raczej uczyła się tej sztuki z ciekawości i ewentualnej chęci samoobrony.
Podeszła do ich ławeczki z dwoma puchatymi watami cukrowymi i z zadowoleniem dostrzegła wielkie i świecące się oczy Kou na widok różowej chmury. Najwyraźniej trafiła w dziesiątkę. Yatta!
— A czym miałbyś sobie nie zasłużyć? Jedz na zdrowie. O ile cukier w postaci waty może być zdrowy. Chociaż chyba może być, taka wata to przecież pożywienie bardziej dla duszy, która jest potem szczęśliwsza. Nie?! — Zakręciła się we własnych słowach, mając jednak nadzieję, że Nayia zrozumie, co miała na myśli.
— Zdrowie aniołku. Zobaczymy, kto wyzeruje pierwszy? — Uradowała się we własnej głowie, ponownie słysząc wobec siebie określenie „aniołek”, jednak Itou kochała wyzwania. Nie miała więc czasu, aby rozpływać się nad uroczym epitetem. Kto miałby wyzerować szybciej ogromny kufel piwa — ścigając się na dodatek z mężczyzną — jak nie ona? Było wielce prawdopodobne, że można byłoby namówić Alaeshę do niemal wszystkiego, jeśli w grę wchodziła rywalizacja. Szczególnie gdy była tak pijaniutka. W normalnym przypadku pewnie wykazałaby się zdrowym rozsądkiem, mogłaby coś przemyśleć, odmówić, jednak tego typu „gierki” napędzały ją jak niemal nic innego, a ewentualna wygrana dawała zadowolenie pokroju olimpijskiego złota.
— JA! To 3-2-1-start! — Szybko przytknęła kufel do ust i zaczęła łyk po łyku wlewać w siebie piwo doprawione ostrością i mocą whisky. Kilka kropel uleciało bokiem ust i zsunęło się gładko po policzkach, kapiąc na drewnianą ławkę i pozostawiając mokre plamki. Szło jej jednak niesamowicie dobrze, a wygraną zdawała się mieć w kieszeni.
— Aaaah! Skończyłam! — Wydała z siebie dźwięk niby bohaterka anime i z głośnym stuknięciem, aczkolwiek niknącym w innych dźwiękach festiwalu, odstawiła kufel na ławce. Chyba rzeczywiście była pierwsza lub bardzo blisko bycia pierwszej — w zasadzie to w głowie szumiało jej tak mocno, że nie miała pewności. Chwyciła więc za swoją watę cukrową, skubiąc ją palcami i odrywając kawałek po kawałku, wkładała do ust.
— Kocham takie momenty, wieeesz? Wtedy czuję, że żyję! A ty, Kou? — O tym, jak bardzo miała czuć, że żyje, przekona się dopiero jutro, gdy spadnie na nią potężny kac. Niemniej w tym momencie ani trochę o tym nie myślała, jakby zupełnie zapomniała o tym, że tego typu poalkoholowe zjawisko w ogóle istnieje. Nie mogąc do końca utrzymać się w pionowej pozycji, wyciągnęła jedno ramię na ławkę i położyła na nim głowę, wciąż drugą ręką urywając kawałki waty.
— Pijemy coś jeszcze?
@Naiya Kō
— Różowe! Dokładnie fuksja! Co więcej — wyglądałam w nich zajebiście, to był bardzo mój kolor. Ale wkurzało mnie szybkie wypłukiwanie się farby i w końcu wróciłam do naturalnych. — Wierzchem dłoni podrzuciła swoje krótkie kosmyki do góry, zamykając przy tym oczy. Właśnie przypominała sobie różowe pasma i to, jak świetnie się w nich czuła.
— A dlaczego akurat zielony? Czy może po prostu często zmieniasz kolor?
Nayia był taki bezpośredni i otwarty, że na trzeźwo Ala by mu tego pozazdrościła. Teraz jednak alkohol rozwiązywał jej język i czuła, że może, że da radę dorównywać mu błyskotliwym, choć może trochę niskim humorem. Po prawdzie jednak, całkiem lubiła tego typu humor, a z niewieloma Japończykami z kijami wiadomo gdzie, mogła sobie na to pozwolić.
— Aj tam, bez przesady. Tylo połowa to cukier, reszta to pedał. — O rany, jak głośno Alaesha ryknęła śmiechem. Może nie powinna, może to nawet w innej sytuacji mogłoby być odebrane za niegrzeczne, ale teraz szumiało jej w głowie, grała muzyka, a Kou był zabawny.
— Najwyraźniej są to doskonałe proporcje! — Zaniosła się śmiechem i otarła z kącika oka zabłąkaną łezkę. Naprawdę miała szczęście do dobierania sobie towarzystwa. Jakimś nieznanym sposobem zazwyczaj trafnie oceniała, z kim będzie jej się łatwo dogadać. W sumie wręcz musiała wykształcić w sobie taką cechę, bo nie była najlepsza w rozpoczynaniu rozmów. Czasami otworzenie ust w urzędzie stawało się ledwo pokonywalną przeszkodą, jednak jeśli wcześniej sama dostrzegła potencjał w rozmowie z kimś, to szło jakoś łatwiej. Jeszcze łatwiej, kiedy ten ktoś był otwarty i sam z siebie umiał dużo mówić i zagadywać, rozkładając wtedy po równo ciężar rozmowy aż na cztery barki. To znacznie ułatwiało zawieranie znajomości i prowadzenie konwersacji, którą to sztukę Itou skwapliwie szlifowała przez większość życia, nie będąc w niej wciąż żadną mistrzynią. Szczególnie gdy większość rozmów, jakie odbywała na co dzień, opierały się o biznes i obsługę klienta, a swoboda na jaką mogła sobie pozwolić, występowała jedynie w granicach rozumianych jako artystyczne natchnienie — i ani kroku dalej. Co innego było teraz i właśnie z Naiyą. Znajdowali się w doskonałej sytuacji do nieobowiązujących i swobodnych rozmówek, a nawet zawarcia perfekcyjnej pijackiej przyjaźni. Która, kto wie, może miała prawo wyjść poza festiwalowe bramy? O ile na trzeźwo okażą się równie otwarci na siebie nawzajem.
— Zażalenie do Twojej matki? Nie no, raczej list gratulacyjny bym wysłała! — A potem już przyłożyła obie ręce do policzków w uroczym geście, słysząc że jest fajną osobą. — Ja też znalazłam świetne towarzystwo! Tak, idziemy pić! — Klasnęła w dłonie i poszli.
Podobała jej się rozmowa o granicach, a może właśnie braku granic męskości, dlatego chciała też dołożyć do niej pierwiastek kobiecy — który zresztą zdawał się Kou wcale nie być aż taki odległy.
— Bardziej męski, mniej męski... A co to w zasadzie miałoby oznaczać? W sumie czy sam fakt bycia mężczyzną nie wystarczy, aby nazywać się męskim? To tak jakby mówić, że facet zaczyna się od 180 cm wzrostu, a kobieta kończy na 50 kilogramach. To powyżej lub poniżej tych miar jest w zasadzie co? Dlatego myślę, że jesteś tak męski, jak powinieneś i jak do Ciebie pasuje. Po prostu. — Rozprawa z zielonowłosym była o tyle ciekawa, że nie zakładała niczego „ot tak”, a raczej była płynną wymianą zdań, rozważaniem, a nie jak to czasem bywało, biciem się z inną osobą o usłyszenie swoich racji, gdy jedna ze stron nie miała absolutnie zamiaru słuchać, będąc okopana po uszy w swoich poglądach.
— Istnieją chyba tylko rzeczy, które wypada robić człowiekowi lub nie. Niezależnie od płci. A myślę, że Ty robisz wszystko — hik — dobrze. — Czknęło jej się odrobinę, mając nadzieję, że nie było to aż tak zauważalne.
— Gdyby każda kobieta na świecie była taka sama, jak ja, to połowa populacji cierpiałaby na crippling anxiety. — Roześmiała się, zupełnie szczerze. Wiedziała, że niepokój chodził za nią krok w krok i dopiero jako w pełni dorosła kobieta, starała się z tym walczyć. A raczej ukochać, zaakceptować, zaopiekować. Nauczyć swój umysł i system nerwowy, jak żyć spokojniej i pełniej. Była przed nią jednak jeszcze daleka droga. Ale jakaż droga już została pokonana! Co jak co, ale mogła być z siebie dumna. Życie było za krótkie, aby przeżyć je niezgodnie ze sobą. Dlatego też właśnie dzisiaj znalazła się w tym miejscu, na festiwalu, na który żaden inny z jej znajomych nie mógł pójść. Chciała robić rzeczy, na które miała ochotę i na których jej zależało, niezależnie od tego, czy będzie miała do tego towarzystwo. Tylko ona była odpowiedzialna za własne życie. Dlatego też dziś się upiła — bo miała taką zachciankę. Bo potrzebowała się zresetować, rozluźnić, wybawić. Nawet kosztem obumarcia kilku zapracowanych wątrobowych komórek. To co nie zawsze było dobre dla ciała, w ograniczonej ilości mogło być zbawienne dla ducha.
— O to, to! To miałam wcześniej na myśli, świetnie to ująłeś! — Dodała po wypowiedzi Nayii.
Kiwnęła jedynie skwapliwie głową na odpowiedź Kou dotyczącą jej zaimków. Było widać, że znał się na tym lepiej od niej. Ona jedynie starała się ogarniać, choć nie zawsze jej to wychodziło. Niemniej chyba samo staranie się to było już więcej i lepiej niż brak takowych chęci? Przyjęła też do wiadomości informację o możliwych obcych korzeniach ojca Nayii. Niemniej temat rodziny nigdy nie był dla Itou specjalnie wygodny, tak więc aby przypadkiem się w niego nie zagłębić, zrobiła jedynie minę wskazującą na to, że czai. Z nią pewnie było bardzo podobnie, tylko w jakimś dalszym pokoleniu, aniżeli bezpośrednio jej rodzicieli.
Spojrzała na Nayię ze zdziwieniem, a potem z pełnym powagi zastanowieniem. Była jakoś wysoce bardziej otwarta od innych? Rzeczywiście starała się taka być, może i nawet była, jednak nie uważała tego za jakąś swoją wielką zasługę. Czy nie wszyscy powinni dążyć do tego, aby starać się akceptować innych i dawać im swobodę istnienia? Ewentualnie jeśli ktoś pierdolił totalne i szkodliwe głupoty, jak na przykład o tym, że Ziemia jest płaska, to po prostu edukować?
— Nie wiem, a jestem? Zawsze byłam trochę inna. Niby podobna, ale nie do końca. — Wciąż idąc, spróbowała sięgnąć głową jak najwyżej. Gdyby nie byli na głośnym festiwalu muzycznym, to co miała właśnie powiedzieć, wymówiłaby konspiracyjnym szeptem. Teraz jednak niemal wykrzyczała słowa w stronę ucha nowo poznanego. — Podejrzewam, że mam ADHD i to dlatego.
Zakończyła pokaz mysiego karate — który swoją drogą, jak na niewielką mysz, był dalece imponujący. Odstraszenie kota, wielokrotnie większego drapieżnika, który ostrzyłby sobie na taką mysinę zęby, byłoby nie lada wyczynem.
Sprawiło jej radość, że Kou dał jej znać, że również wzbudza zaufanie, nawet jeżeli powiedział to tylko z grzeczności. On raczej nie musiał się niczego obawiać z jej ręki. Chociaż... chłopak był chudziutki jak słomka, a jej całe 7 kilogramów „ponad standardową kobietę” przeważało ociupinkę szalę na jej prawdopodobne zwycięstwo. Przynajmniej mogła tak sobie pomyśleć teraz, bo przyznajmy rację — szans nawet z takim chudzielcem by nie miała. Co miała mu pokazać? Joginiczną pozycję syrenki albo stanie na głowie, aby go odstraszyć? Na tamten moment trochę wymachiwała w czasie wolnym nunczako, ale ani nie było się czym chwalić, ani nie powinna się tym chwalić — dla zasady nunczako było zakazaną bronią i raczej uczyła się tej sztuki z ciekawości i ewentualnej chęci samoobrony.
Podeszła do ich ławeczki z dwoma puchatymi watami cukrowymi i z zadowoleniem dostrzegła wielkie i świecące się oczy Kou na widok różowej chmury. Najwyraźniej trafiła w dziesiątkę. Yatta!
— A czym miałbyś sobie nie zasłużyć? Jedz na zdrowie. O ile cukier w postaci waty może być zdrowy. Chociaż chyba może być, taka wata to przecież pożywienie bardziej dla duszy, która jest potem szczęśliwsza. Nie?! — Zakręciła się we własnych słowach, mając jednak nadzieję, że Nayia zrozumie, co miała na myśli.
— Zdrowie aniołku. Zobaczymy, kto wyzeruje pierwszy? — Uradowała się we własnej głowie, ponownie słysząc wobec siebie określenie „aniołek”, jednak Itou kochała wyzwania. Nie miała więc czasu, aby rozpływać się nad uroczym epitetem. Kto miałby wyzerować szybciej ogromny kufel piwa — ścigając się na dodatek z mężczyzną — jak nie ona? Było wielce prawdopodobne, że można byłoby namówić Alaeshę do niemal wszystkiego, jeśli w grę wchodziła rywalizacja. Szczególnie gdy była tak pijaniutka. W normalnym przypadku pewnie wykazałaby się zdrowym rozsądkiem, mogłaby coś przemyśleć, odmówić, jednak tego typu „gierki” napędzały ją jak niemal nic innego, a ewentualna wygrana dawała zadowolenie pokroju olimpijskiego złota.
— JA! To 3-2-1-start! — Szybko przytknęła kufel do ust i zaczęła łyk po łyku wlewać w siebie piwo doprawione ostrością i mocą whisky. Kilka kropel uleciało bokiem ust i zsunęło się gładko po policzkach, kapiąc na drewnianą ławkę i pozostawiając mokre plamki. Szło jej jednak niesamowicie dobrze, a wygraną zdawała się mieć w kieszeni.
— Aaaah! Skończyłam! — Wydała z siebie dźwięk niby bohaterka anime i z głośnym stuknięciem, aczkolwiek niknącym w innych dźwiękach festiwalu, odstawiła kufel na ławce. Chyba rzeczywiście była pierwsza lub bardzo blisko bycia pierwszej — w zasadzie to w głowie szumiało jej tak mocno, że nie miała pewności. Chwyciła więc za swoją watę cukrową, skubiąc ją palcami i odrywając kawałek po kawałku, wkładała do ust.
— Kocham takie momenty, wieeesz? Wtedy czuję, że żyję! A ty, Kou? — O tym, jak bardzo miała czuć, że żyje, przekona się dopiero jutro, gdy spadnie na nią potężny kac. Niemniej w tym momencie ani trochę o tym nie myślała, jakby zupełnie zapomniała o tym, że tego typu poalkoholowe zjawisko w ogóle istnieje. Nie mogąc do końca utrzymać się w pionowej pozycji, wyciągnęła jedno ramię na ławkę i położyła na nim głowę, wciąż drugą ręką urywając kawałki waty.
— Pijemy coś jeszcze?
@Naiya Kō
Naiya Kō and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
Pasma Kou zapewne nie były wyjątkiem w rutynie jego codziennej pielęgnacji. Nie można było mu odmówić, że na pierwszy rzut oka ta zjawiskowość budzi wrażenie wręcz nierealnej, choć dla wprawnego oka był to efekt zaledwie dobrze dobranych kosmetyków. Temat wyglądu wydawał się dlań bardziej interesujący niż własne życie, dzięki czemu udawało mu się uniknąć podstawowych błędów które popełniało wielu takich, jak on. Cieszących się samym faktem że się pomalują, czy użyją drogiego kremu, wyglądając później nie do końca estetycznie. Kou doskonale wiedział, że diabeł tkwi w szczegółach i aby męskie rysy przekuć w coś agresywnie kobiecego, zachowując przy tym zjawiskowość i nie wyglądać jak zbyt prześmiewcza karykatura, trzeba dołożyć starań. Jednymi z takowych, chyba szczególnie ważnych były właśnie włosy, których opanowanie po farbowaniu nie było już aż tak proste. Jednak mimo wszystko - nie chciał więcej widzieć w odbiciu swojej naturalnej czerni. Czerni, wydawałoby się, stapiającej go z tłumem i pozwalającej ludziom myśleć, że gdzieś pod tym makijażem kryje się przeciętny chłopak który próbuje się tylko popisać. Jak krzyczeć, to głośno, skarbie. Dlatego krzykliwe kolory musiały wylewać się z niego tak, by zalać jak najwięćej wszelkich głosów myślących, że tego pedała da się jeszcze "uratować". Czytaj zmienić, zabierając mu to, co sprawiało, że czuł się właśnie sobą.
A samoocena? Nietrudno zauważyć, że przynajmniej na zewnątrz kipiał wręcz pewnym poziomem miłości do samego siebie, na tyle dużym, by dzielić się nią też z innymi. Wewnętrznie nie do końca tak to wyglądało, jednak zdecydowanie jego przyciąganie ludzi nie brało się z nikąd. Musiał, wprost musiał wytworzyć aurę absolutnej pewności siebie, bo gdyby było inaczej, już dawno zostałby przez te wszystkie wampiry energetyczne i wilki emocjonalne zjedzony.
Na każdym kroku jego życia trafiał w końcu ludzi, którzy jego odmienność próbowali wykorzystać jako powód do własnej wyższości. By poczuć się lepszymi od kogoś, wybór padał na najbardziej widoczne słabe ogniwo, którym musiał nauczyć się dostatecznie parzyć, by nie dać im ani grama satysfakcji. Dlatego zawsze, do końca, pozostawał nieugięty. Choćby miał potem płakać w poduszkę, musiał powiedzieć o słowo za dużo by znieważyć kogoś, kto mógł zechcieć mu później wlać. By zostawić w głowie kogoś takiego dłużej bolący szpikulec, udowadniając całemu światu, że wcale nie jest aż taki słaby, na jakiego wygląda. Żeby to pokazać zaś, musiał przynajmniej w znacznej mierze godzić się ze sobą.
- Fuksja? WOW - Niemal zapiszczał. - Slay. Kooocham różowy. Ale to prawda. Słyszałem, że znika szybciej niż ojciec idący po mleko... -
Czemu zielony...?
Pamiętał kolor trawy tego dnia, gdy był ze swoją siostrą.
Był uspokajający, ale dużo bardziej pełen życia niż równie kojący niebieski.
- A nie wiem. Lubię ten kolor. - Zamyślił się chwilę.
- Czy wszystko musi mieć znaczenie, słońce? Kupiłem zieloną farbę dla fabuły, spodobało mi się... i tak już zostało. Ale nie nie, nie zmieniam kolorów kotku, ten mi chyba najbardziej odpowiada. Chyba że nie pasuje do outfitu, dzięki bogom od czegoś są peruki. - Uśmiechnął się nie przyznając że oraz czemu nosi je tak często, conajmniej jakby jego bycie drag queen było jakąś wielką tajemnicą, czy bardziej niespodzianką dla ludzi, którzy mieli na tyle czujne oko, by mogli rozpoznać go w klubie.
Pamiętał ten dzień. Łapał kosmki w garść, mielił między palcami stojąc przed lustrem wsparty o umywalkę. Zieleń jaskrawych, ostrych tęczówek w lustrze zaświeciła swoim nowym poczuciem wolności.
Pobiegł do sklepu. Wracając niemalże potknął się w progu. Buty rzucił gdzieś w kąt, nie zwracając na nic uwagi w biegu do łazienki. Chwilę później duszący zapach rozjaśniacza wypełniał całe pomieszczenie w mieszkaniu jego byłego.
Ta zieleń była symbolem. Życia, wolności. Ekstrawagancji, która nareszcie mogła wypłynąć z pełną mocą, duszona przez ciemność czarnych pukli w ciemnym, rodzinnym domu.
Ale to wszystko było wciąż za dużo, by powiedział o tym nowo poznanej osobie. Z resztą skąd miał wiedzieć, czy ją to w ogóle interesuje? Zdaniem Kou większość ludzi wolała słuchać o sobie, niż o innych.
- A u ciebie jak to było? Czemu fuksja, hmm? -
Słysząc jej nagły wybuch nieco się napiął, wyraźnie nie spodziewając się aż tak silnej reakcji. Trwało to jednak ledwie chwilę, po czym uśmiechnął się widząc rozbawienie na jej twarzy, gdy stwierdził że tylko połowa to cukier. Ulga. Dziewczyna nie wydawała się jego słownictwem w żaden sposób urażona, wręcz przeciwnie. Dla niego tym bardziej nie było to niegrzeczne, bo nic mu tak bardzo nie było wszystko jedno jak to, czy wszelka grzeczność opuściła chat. Spokój ducha w towarzystwie które było tak luźne, jak to było w przypadku Ali, był dla niego milion razy ważniejszy.
- A tam zaraz doskonałe. Tylko zjawiskowe. -
- Ale by się zdziwiła. - Wzruszył tylko ramionami. Naprawdę nie sądził, by jego matka oczekiwała, że wyrośnie z niego coś lepszego niż okazały przypadek wstydu dla rodziny. Zapewne wszelkie pogratulowania za syna marnotrawnego uznałaby za kpinę niewartą uwagi. Choć nie miał z nią więcej kontaktu, świadomość ta była dla Kou rzeczywiście nieco kłująca, zwłaszcza po tym ile razy próbował wyciągnąć z niej nieco matczynych odruchów. Ostatecznie czuł się jak sierota, choć po prawdzie nią nie był. Szlajając się po najróżniejszych zakamarkach od młodego wieku był już z góry skazany na społeczny margines względem japońskich standardów, ale tylko to dawało mu jakieś poczucie przynależności. Nie odnajdywał się w domu, odnalazł więc swoją rodzinę w dzikości szyldów i neonów, wśród ludzi równie zniszczonych jak on i szukających ukojenia. Tak długo aż znalazł go tam jeden człowiek, który zmienił jego los, pozostawiając za sobą kolejną falę ryzykownych zdarzeń. Zdarzeń, które poniekąd pomogły mu się odnaleźć i ukształtować jakim dzisiaj jest, aczkolwiek i tak pozostawiły po sobie nowe blizny.
- Awww. Idziemy! -
I poszli.
---
- Hahah, dzięki kochana. -
- Masz rację. Sam już nie wiem, co znaczy męskość dla większości ludzi. Jestem dla nich mężczyzną kiedy chcą mi powiedzieć że powinienem nie ubierać się jak baba, ale kiedy sam mówię że jestem facetem, to już ich zdaniem nim nie jestem. Mówią że zaczyna się od 180 centymetrów, ja mam 205 i co? Nagle to jednak nic nie zmienia. Crazy shit. -
- Tak poza tym, maks 50 kilogramów brzmi na strasznie mało, jak na koniec skali... przykre. - Dodał nie mogąc zrozumieć tak dziwnej skali, choć sam wyglądał jak stos patyków w kształcie człowieka na szczudłach. Ale nawet ten stos patyków ważył ostatecznie ponad 80 kilo, może mniej w sytuacjach gdy czuł się psychicznie gorzej. Więc kto i jakim prawem ustanowił zasadę, wobec której ktoś mógłby sobie zrobić krzywdę, próbując do niej dogonić? Ze wzrostem też było to równie słabe, lecz tutaj możliwości były z góry dużo bardziej ograniczone. Albo sie go miało albo nie, co tylko potwierdzało że takie krzywe standardy nie mają żadnego sensu. - Dlaczego na litość boską, ludzie chcą wszystko aż tak ujednolicić? - Przewrócił oczami myśląc na głos o tym wszystkim.
Dziwiło go, jak szybko stwierdziła że wszystko co robi robi dobrze, lub też - jest dobre. Nie mając pojęcia o podłożu jej założeń uznał to za zwyczajne wyprzedzanie faktów, zawoalowane albo alkoholem, albo jakiegoś rodzaju lekkomyślnością, żeby nie uznać tego od razu za kłamstwo. Z resztą, nawet jeśli by było, był do takich kłamstewek tak przyzwyczajony, że ciężko mu było brać takie rzeczy poważnie. Niezależnie, jaki był ich prawdziwy cel.
- A tak właśnie nie jest, kochana? - Zażartował zupełnie bezmyślnie, na słowa o tym że połowa kobiet miałaby nerwicę. Nie chodziło nawet o kobiety, ale dałby sobie rękę uciąć, że nawet połowa ludzi mogłaby mieć coś z nerwami, gdyby uczciwie przebadano wszystkich z osobna. Bo omówmy się - statystyki mówiły jedno, a niezdiagnozowane przypadki które widać jak na dłoni - drugie.
- Anxiety... - Powtórzył po chwili widocznie zdając sobie sprawę, że powinien chyba nieco bardziej pomyśleć, zanim będzie rzucał żartami w takiej sprawie.
- Masz stany lękowe? - Nieco zdziwiony zadał bardzo bezpośrednie i prywatne pytanie, jednak nie zmieszał się tym zbytnio. Itou nie wydawała mu się kimś kogo samo takie pytanie mogłoby na tyle zmieszać, by miała mu taki nietakt za złe. Sam jednak jak ta mysz pod miotłą siedział cicho, nie poruszając w ogóle tematu własnych doświadczeń z tego typu stanami. Sam nie wiedział czemu, nie miał ochoty się do nich tak po prostu przyznawać, woląc zakopać je żywcem gdzieś na dnie podświadomości. Choć niejednokrotnie dusiły, skręcały spinając całe ciało w uczuciu którego nie sposób przezwyciężyć, nie lubił się z tego zwierzać, jakby kłująca prawda mogła zburzyć wizerunek jaki przy innych tworzył.
Kou jednak nie próbował tego w żaden sposób ukochać. Nie umiał. Zaakceptować owszem, że musi się mierzyć z lękiem niejednokrotnie dzień za dniem. Okopywał się w murze i udawanym samouwielbieniu, kryjącym w sobie całą gamę lęków.
- Co masz na myśli? - Rzucił nie do końca rozumiejąc, o jaką inność Alaeshy chodzi. Nie znał ją wprawdzie na tyle, by móc takie niuanse wykryć, ale sam nie czuł od niej czegoś, co można by odebrać jako negatywnie postrzeganą inność. To, co było w niej na pierwszy rzut oka inne, to ten szczery luz i akceptacja na każdym możliwym poziomie, wyczuwane niemal po kilku wymienionych zdaniach. Czy to wystarczyło, by czuć się innym? Cóż, po chwili zastanowienia, w takim społeczeństwie jak Japonia, zapewne tak. Strach przed innością imał się go tak bardzo, że ludzie nie musieli doświadczać nawet słownej krytyki, by czuć ją w każdym momencie życia na karku. Podejście do siebie jako do trybika, zamiast jak do pełnowartościowej jednostki było głęboko zakorzenione gdzieś w podświadomości ludzi, którym wpajano taki schemat od pokoleń. Już sama odmienność pod tym kątem mogła więc sprawić, że mimo nie robienia nikomu niczego złego, czuło się czasem ten osądzający wzrok.
- Ahhh, rozumiem. - Odpowiedział gdy wyjaśniła, że podejrzewa u siebie adhd. Nie zamierzał tego kwestionować, bo skoro to u siebie podejrzewała, to tak najwyraźniej mogło być i nie jemu było się nad tym zastanawiać.
- Jak to jest? - Zapytał z zupełnej ciekawości, gdyż nie był w tym temacie szczególnie doinformowany choć z pewnością temat od tej wewnętrznej strony obił mu się już o uszy. Miał znajomych którzy deklarowali że posiadają tą przypadłość, bądź sami próbowali mu zasugerować że jego nadpobudliwa i chaotyczna natura wywodziła się z tego samego źródła, co, prawdopodobnie nietrafnie, brzmiało mu niemalże jak zarzut. Jak jakaś diagnoza, tłumacząca wyimaginowany problem. Co nie zmienia faktu, że dla kogoś innego mógłby być to poważny ambaras. Kou jednak nie widział w swoim wystarczającego problemu, żeby stawiać się w białym gabinecie, z którego już i tak wychodził jedynie z receptą na leki, których i tak już brał za dużo.
- Otóż to, skarbie, otóż to. - Dodał udając poważny głos. Niezaprzeczalnie, pokarmy przyjazne tylko dla duszy wchodziły mu z o wiele mniejszym oporem, niż te potrzebne dla ciała. Te drugie traktował niezaprzeczalnie z relacją typu love/hate, dbając pielęgnację na każdym centymetrze z zewnątrz, jednak wciąż niszcząc je pod wpływem nerwów i spinającego go od wewnątrz napięcia.
---
Nie spodziewał się tak nagłej reakcji Alaeshy, gdy ta z pełnym zapałem zaczęła wręcz wlewać w siebie piwo. Ledwie otworzył oczy szeroko i sam zaczął długimi haustami, do jakich nie był przyzwyczajony, próbować desperacko nadganiać za nową znajomą. Nieskutecznie. Dziewczyna wyprzedziła go o wiele szybciej niż by się tego spodziewał.
- Oooh, woooow! - Rzucił przeciągle z nieskrywanym zaskoczeniem,
- Girl, prawdziwa z ciebie zawodniczka. - Odłożył pusty kufel i po ostrożnym wytarciu pomalowanych ust dłonią, zaklaskał patrząc na Itou.
Usłyszał tylko "A Ty, Kou". Jeżeli Alaesha spojrzała w tym momencie za siebie, mogła zauważyć jak przywiera głową do własnej dłoni, nie mogąc jej utrzymać. Zdał sobie sprawę, że rzeczywiście na codzień zwykle sączył dużą ilość niskoprocentowych drinków, które nie uderzały do głowy w tak porażającym tempie jak podstępna wódka zmieszana z piwem.
- M-h-mmm... - Odpowiedział po dłuższej chwili powolnie, po czym uciekło mu gdzieś bardzo wymowne czknięcie, sugerujące że pierwsze procenty już porządniej zaszumiały mu w głowie.
- Nooom. Ko-cham. - Dodał wyraźnie wyglądając na nieogarniętego, po czym równocześnie z Alą zabrał się do skubania swojej waty, mając wrażenie że wszystko wokół wiruje, a ta jedna czynność pozwalała w jakiś sposób nie tracić kontaktu z rzeczywistością. Przynajmniej na tę parę minut, aż uderzenie po wyzerowaniu takiego trunku nieco mu nie zejdzie.
— Pijemy coś jeszcze? -
No i nie zdążyło zejść, nim w oliwkowych oczach znów coś zapłonęło. Zapomniał całkiem o jakimś bardziej kalorycznym jedzeniu, które potencjalnie mogłoby im pomóc doprowadzić się do kultury po takim procentowym strzale, gdy tylko padły te słowa.
- Pytasz dzika? - Odpowiedział nagle kończąc swoją watę i wstał jak poparzony. - Po-poczekaj tu kochana. - Zniknął gdzieś z mgnieniu oka, chwiejnym krokiem błądząc między ludźmi, choć przez wzrost zapewne jego zielona czupryna musiała być widoczna o ile Ala zechciałaby go namierzyć. Wrócił zdecydowanie szybko, sam się sobie najwyraźniej dziwiąc że czując się jakby kierowała w nim słyszana w tle muzyka nie uronił ani kropli. Bo to, co trzymał w obu dłoniach to wyjątkowo duże kieliszki z żywo niebieskim trunkiem, znanym chyba przez każdego. Chyba jak na ironię wybrał właśnie kamikaze, ryzykując że kolejny wysokoprocentowy strzał będzie prawie że samobójczą akcją. Zwodniczy kolor przypominający soczek i niebanalny smak kryły za sobą całkiem wysoką procentowość.
- Za zdrowie Madamme. - Powiedział siadając znów na swoje miejsce i podsuwając Ali drinka. - Tym razem błagam, daj mi fory. -
Oh my, just look at those eyes - Pretty like a girl, oh boy
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
This boy is so nice - Never seen a boy like him
So cute and polite - Better keep him humble,
Cuz he might wanna learn to bite
Look at me, look at me, look at me - Tell me that you don't like what you see
Look at me, look at me, look at me -Tell me that you don't like
Itou Alaesha and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
Okres kiedy potrzebowała krzyczeć całym swoim wyglądem, bezpowrotnie minął i bardzo dobrze. W najbardziej buntowniczym czasie swojego życia nosiła się w większości na czarno, w liczne kolczyki, łańcuszki, kabaretki, ciężkie glany i wiecznie poirytowaną minę. Wcześniej i potem panowały w jej garderobie liczne kolory, ciekawe printy, urocze drobiazgi, a nawet pluszowe plecaki i inne tego typu fanty, które poszły w odstawkę, gdy wnętrze jej serca i umysłu ociekało lepką smołą. Zdecydowanie nie miałaby ochoty wracać do takiego stanu swojego umysłu, nawet gdy zdarzało się jej wtedy wyglądać jak iście seksowna metalówa. Obecnie lubiła po prostu przyciągać spojrzenia nietypowymi krojami, barwami i dodatkami, a głośno krzyczeć wystarczyło jej w łóżku — o ile natrafiłby się jakiś kochanek, bo i żadnego dawno nie miała. Specjalnie jednak nie martwiła się więc aktualną przerwą, bo tego się nie zapominało, podobnie jak jazdy na rowerze, a wystarczająco dużo działo się w jej życiu. Zajrzenie pod kurtynę widzialnego świata dostarczało niezwykle dużo atrakcji, a różnorodne byty męczyły to na jawie, a to w snach. Jakby nie patrzeć, to wszechświat i tak już ją nieźle wyru... wykiwał na takiej rewelacji, że duchy jednak istnieją.
Wyrażała się w swoich stylizacjach teraz o niebo lepiej niż kiedyś, czując się w nich w końcu prawdziwie i swobodnie, niemniej lubiła oglądać odważniejsze stylizacje i makijaże innych ludzi. Uważała to za pewnego rodzaju odłam sztuki, który miał swoją silną pozycję w świecie i który dawał ogromne pole do popisu. Tak jak sama z siebie nie przepadała chociażby za markowymi ubraniami, tak chętnie pozwalała sobie od czasu do czasu na ciuch lub dodatek od projektanta, który wkładał w to prawdziwą duszę i artyzm. Mógł to być znany twórca, ale też lokalny rzemieślnik zakochany w swoich wyrobach — ceniła ich na równi, wypełniając własną garderobę przeróżnymi skarbami. Może właśnie dlatego Naiya przyciągnął jej wzrok? Każdy element jego stylizacji był przemyślany i dopracowany, a on sam piękny i zupełnie kształtny. Proporcjonalny w swoim wysokim wzroście, czego nie mogłaby nie dostrzec jako malarka. Z przyjemnością namalowałaby go kiedyś, właśnie w tym momencie wyobrażając go sobie w czymś otulającym i miękkim — jak puch lub pierze. Może w przyszłości zgodzi się na coś takiego? Lub namaluje własną impresję z jakiejś okazji, aby mu wręczyć? Choć chyba zapędziła się za mocno w rozważaniach, ponieważ na razie to oni jedynie się upijali wspólnie na festiwalu. Niemniej miło byłoby pociągnąć tę intrygująca znajomość ze sobą w przyszłość.
Niewiele myśląc zaczęła kiwać głową na słowa o zielonej farbie na głowie Kou. Przyglądała się pasmom i próbowała skupić uwagę. Sama peruk nie nosiła, bo zbyt szybko miała ochotę je ściągnąć — drażniły skórę głowy podobnie do za ciasnych skarpetek lub poliestrowego podkoszulka, ale na pewno były fajnym dodatkiem, pozwalającym natychmiastowo zmienić wizerunek.
— Zielony Ci bardzo pasuje. Teraz tylko pomyślałam, że jestem ciekawa jakby Ci było w fiolecie. — Tymczasem dlaczego Itou wybrała fuksję? To dobre pytanie, zdające się mieć w sobie jakąś głębię. Może warto było zastanowić się dłużej nad odpowiedzią? Nie było to jednak najprostsze po wlaniu w siebie takiej ilości alkoholu. Zachichotała na żart o kolorze szybciej schodzącym z włosów, aniżeli stary wychodzący po mleko. Oj, tak, miał rację! Itou coś nawet na ten temat wiedziała, bo akurat jej ojciec to dosyć powoli zawijał się z ich domu — wpierw kłócąc się miesiącami z matką, a dopiero potem pakując manatki i już nigdy nie wracając. Przynajmniej aż do początku tego roku, kiedy nagle to tatuś wrócił i zażyczył sobie pochówku, bo czemu nie. Nie myślała jednak o tym, już dawno wyleczyła się z tego, że aby być szczęśliwą potrzebowała do tego rodziców. Co to, to nie!
— Z kilku powodów. Fuksja zdaje się dobrze oddawać moją osobowość. Jednocześnie jest mocna i intensywna, ale to dalej róż, w jakiś sposób słodki i kuszący. A dodatkowo to chciałam się odgryźć matce i zafarbować włosy na najbardziej wyraźny kolor na jaki było mnie stać i za który nie wyrzuciliby mnie z uczelni. — Zaczęła dosyć poważnie, od lekkiej analizy, kończąc na szeroko uniesionych kącikach ust. Nie żałowała decyzji o rozjaśnieniu i zafarbowaniu włosów, a wściekła mina rodzicielki była bezcenna. Niemniej do dzisiaj pozostało w niej ukłucie bólu wywołane tym, że w tamtym okresie wciąż myślała, że może odgryzać się matce, że wciąż mają na to czas. Tymczasem wcale go nie miały. Nawet widząc na własne oczy postępującą chorobę, nie była w stanie dostrzec prawdy i tego, że ona naprawdę umiera. Do samego końca była wręcz przekonana o tym, że to tylko jakiś trudny zakręt na drodze choroby, że w końcu problemy przestaną się nasilać, a ona wróci do zdrowia i będą mogły nie cierpieć się tak samo jak wcześniej. To się jednak nie wydarzyło, a w parę miesięcy po pamiętnym farbowaniu matka odeszła na zawsze, ulatniając się wraz z własnymi problemami, uczuciami i tajemnicami, pozostawiając Itou opuszczoną, pełną nienawiści i goryczy. Niemniej tamta fuksja dała jej wtedy wszystko, czego potrzebowała. Czuła się w niej pięknie, wyjątkowo, na nowo. Przyciągała uwagę i komplementy, pasowała do image'u młodej artystki, a jednocześnie odciągała uwagę, innych oraz jej własną, od drążącego jestestwo rozżalenia. Teraz pozostawało to już tylko mglistym wspomnieniem, które szybko rozpierzchło się pod kolejnymi żarcikami Naiyi i szybkim tempie jego długich kroków, za którymi chciała nadążyć.
— Mnie nie pytaj, ludzie są dziiiwni! Skoro masz ponad dwa metry, to w tym zakresie powinieneś być ultramężczyzną, no nie? Ja tam lubię facetów w makijażu. I sukienkach. Bo czemu nie? To tak jak kiedyś krzyczano, że kobietom nie wolno nosić spodni — zupełnie bez seeensuuu. — Bełkotała nieco, starając się odpowiedzieć na to co mówił do niej nowo poznany znajomy. Dla Alaeshy dzielenie ludzi na zbyt lub za mało męskich i kobiecych było iście idiotyczne. Przecież w dużej mierze to i tak nie był żaden wybór, a raczej pobudka ciała do tego, jakim się chce poczuwać i postrzegać. Różnice w budowie mózgów powstające już na etapie życia płodowego, natężenie wydzielania hormonów, czy wychowanie, środowisko lub głupie, cholerne upodobania. Alaesha nie rozumiała, dlaczego ludzie tak bardzo lubili się nienawidzić ze względu na postrzeganie płciowości. Jakby świat miał być za mały na to, żeby pomieścić każdego. Tak samo zgadzała się co do kwestii związanych ze wzrostem i wagą. Na to pierwsze w ogóle nikt nie miał wpływu, a na drugie często tylko częściowo. 50 kilo to idiotycznie mało i w sumie Itou nawet nie chciałaby tyle mieć. Ważyła tyle, gdy była nastolatką, a później ponownie schudła do tej wagi po śmierci matki. Wcale nie czuła się wtedy dobrze, ani też nie wyglądała lepiej niż dzisiaj.
— Ujednolicania już w ogóle nie rozumiem. Przecież wtedy byłoby najzwyczajniej nudno. Gdy ludzie są różni, to jest przynajmniej ciekawie, nie? — Nie widziała powodu, dla którego nie mogłaby stwierdzić, że Kou robił wszystko dobrze skoro miała przed sobą naoczny przykład kogoś, kto nie płynął z prądem i pozwalał sobie żyć według własnych kanonów. Oczywiście że go nie znała i nie mogła stwierdzić niczego więcej ponad to, co widziała i co do niej mówił, jednak to co prezentował Itou w tym momencie było intrygujące, świeże i godne uwagi. Nie byłaby nawet w stanie okłamać go będąc tak upojoną alkoholem. Zresztą raczej nie używała kłamstw o ile nie chodziło o przemilczenie kwestii, które dla niej były trudne — takich odsłaniających zbyt wiele jej miękkiego wnętrza lub wręcz przeciwnie, tego agresywnego i nieokiełznanego gniewu, jeszcze wybuchającego w niej od czasu do czasu, czego nikt się po niej nie spodziewał. Choć i na to raczej pozwalała sobie w samotności.
— Hah, w sumie może i tak jest. Tylko one się chyba lepiej ukrywają niż ja. A może to tylko takie głupie wrażenie? — Jakby na to nie spojrzeć, to Japońskie społeczeństwo nie należało do najzdrowszych psychicznie. Wieczne zapracowywanie się, dobijanie do oczekiwań rodziny, tradycji i przyjętych zwyczajów. W zasadzie myślenie o sobie, że jest się jedną z niewielu osób, które nie zawsze mają się dobrze podchodziło chyba pod pychę. Choć często nie umiała sama ocenić wagi i wielkości swoich problemów. Były za małe czy za duże względem innych? Sam fakt, że próbowała oceniać swoje odczucia w ramach wrażeń innych osób, nie miało zbyt wiele sensu i choć o tym wiedziała, to schemat ten lubił do niej powracać.
W sumie co miała odpowiedzieć na to, czy ma stany lękowe? Nigdy się nie diagnozowała i w sumie nie miała pojęcia, czym one w rzeczywistości są. Czy jej lęki są wystarczająco dojmujące, a może zupełnie zwyczajne w kontekście zostania senkenshą kilka miesięcy temu? Przecież nie mogła iść do psychiatry i powiedzieć, że widzi duchy, bo wylądowałaby w psychiatryku, szczególnie że była pewna tego, że nie oszalała, a przydarzyło się jej coś najzwyczajniej niezwykłego. Jej życie zmieniło się nie do poznania i chyba w tym wypadku bardziej niż specjalisty potrzebowała czasu, spokoju i wspierających osób dookoła siebie. Raczej nie mogła nikomu zwierzyć się ze swoich przeżyć, jednak nawet takie chwile jak ta, gdy mogła się bezmyślnie i bez większego rozsądku bawić i zmniejszać poziomy narastającego w niej napięcia, były na wagę złota. Dusza nadająca w podobnym rytmie, tak jak teraz Kou i Itou, zdawała się najcenniejszą rzeczą, jakiej mogła dzisiaj doświadczyć artystka.
— Nie wiem. Kilka ataków paniki. To już stany lękowe? —Odpowiedziała poniekąd pytaniem, ale tak, jak umiała najlepiej. Czy poczucie kłębiącego i paraliżującego strachu było normalne, czy nie, gdy kilkukrotnie wcześniej zaczepiał Cię na ulicy wśród masy ludzi duch, któremu nie mogłaś odpowiadać, bo wyszłabyś na wariatkę? Czy taka reakcja na proszenie, a nawet błaganie o wiążący kontrakt przez upiorne dusze, których absolutnie nie znasz, jest zdrowa, czy może wręcz przeciwnie? Co by jednak nie było, wszelkie ludzkie problemy Alaeshy przy tych zupełnie nowych solidnie zbladły i zaczęły wydawać się błahe. Miała nadzieję, że gdy ogarnie już te duchowe problemy to w końcu odetchnie pełniej i zacznie żyć spokojniej, z zupełnie inną perspektywą. Nie zmieniało to jednak faktu, że od zawsze czuła się trochę inna, atypowa wśród ludzi. Niby towarzyska i uśmiechnięta, a często nierozumiejąca konwenansów i społecznych norm rozmowy. Woląca często jednak spędzać czas samotnie, z dala od ludzi i najchętniej na łonie natury, gdy rówieśnicy przesiadywali w galeriach. Prawdziwie lubiąca naukę i siedzenie w książkach, choć jednocześnie potrafiła rzucić je w kąt, gdy zaciekawiło ją coś innego. Jednocześnie impulsywna i lubiąca życie w stałości i porządku, co zupełnie się ze sobą gryzło i zdawało nie mieć sensu właśnie do czasu, gdy nie usłyszała o tym, czym objawia się ADHD.
— Jednocześnie do dupy i wspaniale. O ile rzeczywiście to mam. Nie cierpię tego, że nie umiem usiedzieć w miejscu, że goni mnie po świecie właśnie wtedy, gdy powinnam nie tracić skupienia i czymś zająć się na poważnie. Jednocześnie kocham być w tym cudownym szale, gdy coś prawdziwie mnie zachwyca, gdy pochłania cały mój umysł. Choć potrafi mnie to też wykończyć, bo wtedy nie śpię, prawie nie jem, nie robię nic innego. Na przykład gdy maluję ciągiem obrazy. To cudowne tak tworzyć, być w tym cugu i na artystycznym haju, ale moje ciało na tym cierpi i musi po czymś takim odpocząć. Najgorzej gdy sama muszę się do tego odpoczynku zmusić, bo umysł chce jednego, a ciało już nie daje rady. Czy to w ogóle ma dla Ciebie jakiś sens? — Zatrzymała się w swoim przydługawym wywodzie, nie wiedząc czy to co mówi jest jakkolwiek zrozumiałe. Pewnie właśnie dlatego czuła się często tak nie na miejscu wśród ludzi, bo właśnie nie mogli wejść w jej buty i odczuć tego samego co ona. Nie powinna więc tez zarzucać nowej osoby tym swoim punktem widzenia.
Razem skubali cukrowe waty, które zaczynały się powoli kurczyć. Dobrze jednak że zjedli cokolwiek, karmiąc może bardziej ducha niż ciała, ale jednak. Potężna dawna alkoholu jaką mieli zamiar w siebie wlać lepiej, aby była zagryziona przynajmniej czymkolwiek. Szkoda może że Kou nie wykazał wcześniej specjalnej chęci do jedzenia, bo i nie chciała objadać się tak sama. Teraz natomiast każdy łyk gazowanego, zaprawionego whisky piwa coraz bardziej sycił jej poczucie głodu, pod koniec kufla niknąc zupełnie, dając złudne poczucie sytości. W tym momencie cieszyła ją tylko reakcja Kou na jej alkoholowe popisy. Miała dość dobrą głowę do picia, choć może nie aż tak dobrą, jak się jej właśnie wydawało. Chciała być jednak dobrą zawodniczką, zabawić się, nie myśleć o jutrze i paskudnym kacu, który ją pewnie dopadnie. Liczył się tylko dobry fun tu i teraz, a właśnie Alaesha miała ochotę się popisać. Dlatego tym bardziej ucieszyło ją, gdy Naiya tak entuzjastycznie zareagował na dalsze picie. Zniknął na jakąś chwilę w gąszczu ludzi, na co Ala wyciągnęła smartfona, by bezwiednie się przez niego przeklikać. Nic nowego, żadnych fascynujących wiadomości. Włączyła przedni aparat i zrobiła sobie kilka zdjęć, czując się dosyć cute. Gdy wrócił Kou, wyciągnęła telefon w ich kierunku i jeśli jej na to pozwolił, to pstryknęła im kilka selfiaczków z wściekle niebieskimi szotami. Raz na pewno ustawiła się ładnie do zdjęcia, drugi z wyciągniętym językiem, a innych już nie pamiętała — jakieś zabawne bzdury.
— To do dzieła! Zdróweczko! — Uniosła kieliszek ku górze i uśmiechnęła się na prośbę o fory.
— No dobra, niech Ci będzie! — Odpowiedziała niby to z przekąsem, ale jednak śmiejąc się przy tym. Wychyliła tylko część kieliszka — był na serio duży, więc starczy na co najmniej trzy łyki. Alkohol był pyszny, ale jednocześnie otumaniający. Czuła jak wszystko powoli zaczyna dookoła wirować i żeby nie wirowało, to musiała koncentrować się na konkretnym obiekcie, w tym przypadku na Kou, z którym miała ochotę dalej się bawić i rozmawiać. Grająca w oddali festiwalowa muzyka sprawiała, że zaczęła poruszać nieco ramionami i podrygiwać nogą. Ciekawe, czy miałaby jeszcze dzisiaj siłę zatańczyć... znając Itou, to pewnie tak! Niemniej w pijanym umyśle zrodziła się pojedyncza filozoficzna myśl, która koniecznie chciała teraz wyciec na zewnątrz jej ciała i ujrzeć światło scenicznych fleshy — no bo ani gwiazd, ani światła słonecznego w tym przypadku.
— Co sądzisz o przeznaczeniu? Istnieje czy nie?
@Naiya Kō
Wyrażała się w swoich stylizacjach teraz o niebo lepiej niż kiedyś, czując się w nich w końcu prawdziwie i swobodnie, niemniej lubiła oglądać odważniejsze stylizacje i makijaże innych ludzi. Uważała to za pewnego rodzaju odłam sztuki, który miał swoją silną pozycję w świecie i który dawał ogromne pole do popisu. Tak jak sama z siebie nie przepadała chociażby za markowymi ubraniami, tak chętnie pozwalała sobie od czasu do czasu na ciuch lub dodatek od projektanta, który wkładał w to prawdziwą duszę i artyzm. Mógł to być znany twórca, ale też lokalny rzemieślnik zakochany w swoich wyrobach — ceniła ich na równi, wypełniając własną garderobę przeróżnymi skarbami. Może właśnie dlatego Naiya przyciągnął jej wzrok? Każdy element jego stylizacji był przemyślany i dopracowany, a on sam piękny i zupełnie kształtny. Proporcjonalny w swoim wysokim wzroście, czego nie mogłaby nie dostrzec jako malarka. Z przyjemnością namalowałaby go kiedyś, właśnie w tym momencie wyobrażając go sobie w czymś otulającym i miękkim — jak puch lub pierze. Może w przyszłości zgodzi się na coś takiego? Lub namaluje własną impresję z jakiejś okazji, aby mu wręczyć? Choć chyba zapędziła się za mocno w rozważaniach, ponieważ na razie to oni jedynie się upijali wspólnie na festiwalu. Niemniej miło byłoby pociągnąć tę intrygująca znajomość ze sobą w przyszłość.
Niewiele myśląc zaczęła kiwać głową na słowa o zielonej farbie na głowie Kou. Przyglądała się pasmom i próbowała skupić uwagę. Sama peruk nie nosiła, bo zbyt szybko miała ochotę je ściągnąć — drażniły skórę głowy podobnie do za ciasnych skarpetek lub poliestrowego podkoszulka, ale na pewno były fajnym dodatkiem, pozwalającym natychmiastowo zmienić wizerunek.
— Zielony Ci bardzo pasuje. Teraz tylko pomyślałam, że jestem ciekawa jakby Ci było w fiolecie. — Tymczasem dlaczego Itou wybrała fuksję? To dobre pytanie, zdające się mieć w sobie jakąś głębię. Może warto było zastanowić się dłużej nad odpowiedzią? Nie było to jednak najprostsze po wlaniu w siebie takiej ilości alkoholu. Zachichotała na żart o kolorze szybciej schodzącym z włosów, aniżeli stary wychodzący po mleko. Oj, tak, miał rację! Itou coś nawet na ten temat wiedziała, bo akurat jej ojciec to dosyć powoli zawijał się z ich domu — wpierw kłócąc się miesiącami z matką, a dopiero potem pakując manatki i już nigdy nie wracając. Przynajmniej aż do początku tego roku, kiedy nagle to tatuś wrócił i zażyczył sobie pochówku, bo czemu nie. Nie myślała jednak o tym, już dawno wyleczyła się z tego, że aby być szczęśliwą potrzebowała do tego rodziców. Co to, to nie!
— Z kilku powodów. Fuksja zdaje się dobrze oddawać moją osobowość. Jednocześnie jest mocna i intensywna, ale to dalej róż, w jakiś sposób słodki i kuszący. A dodatkowo to chciałam się odgryźć matce i zafarbować włosy na najbardziej wyraźny kolor na jaki było mnie stać i za który nie wyrzuciliby mnie z uczelni. — Zaczęła dosyć poważnie, od lekkiej analizy, kończąc na szeroko uniesionych kącikach ust. Nie żałowała decyzji o rozjaśnieniu i zafarbowaniu włosów, a wściekła mina rodzicielki była bezcenna. Niemniej do dzisiaj pozostało w niej ukłucie bólu wywołane tym, że w tamtym okresie wciąż myślała, że może odgryzać się matce, że wciąż mają na to czas. Tymczasem wcale go nie miały. Nawet widząc na własne oczy postępującą chorobę, nie była w stanie dostrzec prawdy i tego, że ona naprawdę umiera. Do samego końca była wręcz przekonana o tym, że to tylko jakiś trudny zakręt na drodze choroby, że w końcu problemy przestaną się nasilać, a ona wróci do zdrowia i będą mogły nie cierpieć się tak samo jak wcześniej. To się jednak nie wydarzyło, a w parę miesięcy po pamiętnym farbowaniu matka odeszła na zawsze, ulatniając się wraz z własnymi problemami, uczuciami i tajemnicami, pozostawiając Itou opuszczoną, pełną nienawiści i goryczy. Niemniej tamta fuksja dała jej wtedy wszystko, czego potrzebowała. Czuła się w niej pięknie, wyjątkowo, na nowo. Przyciągała uwagę i komplementy, pasowała do image'u młodej artystki, a jednocześnie odciągała uwagę, innych oraz jej własną, od drążącego jestestwo rozżalenia. Teraz pozostawało to już tylko mglistym wspomnieniem, które szybko rozpierzchło się pod kolejnymi żarcikami Naiyi i szybkim tempie jego długich kroków, za którymi chciała nadążyć.
— Mnie nie pytaj, ludzie są dziiiwni! Skoro masz ponad dwa metry, to w tym zakresie powinieneś być ultramężczyzną, no nie? Ja tam lubię facetów w makijażu. I sukienkach. Bo czemu nie? To tak jak kiedyś krzyczano, że kobietom nie wolno nosić spodni — zupełnie bez seeensuuu. — Bełkotała nieco, starając się odpowiedzieć na to co mówił do niej nowo poznany znajomy. Dla Alaeshy dzielenie ludzi na zbyt lub za mało męskich i kobiecych było iście idiotyczne. Przecież w dużej mierze to i tak nie był żaden wybór, a raczej pobudka ciała do tego, jakim się chce poczuwać i postrzegać. Różnice w budowie mózgów powstające już na etapie życia płodowego, natężenie wydzielania hormonów, czy wychowanie, środowisko lub głupie, cholerne upodobania. Alaesha nie rozumiała, dlaczego ludzie tak bardzo lubili się nienawidzić ze względu na postrzeganie płciowości. Jakby świat miał być za mały na to, żeby pomieścić każdego. Tak samo zgadzała się co do kwestii związanych ze wzrostem i wagą. Na to pierwsze w ogóle nikt nie miał wpływu, a na drugie często tylko częściowo. 50 kilo to idiotycznie mało i w sumie Itou nawet nie chciałaby tyle mieć. Ważyła tyle, gdy była nastolatką, a później ponownie schudła do tej wagi po śmierci matki. Wcale nie czuła się wtedy dobrze, ani też nie wyglądała lepiej niż dzisiaj.
— Ujednolicania już w ogóle nie rozumiem. Przecież wtedy byłoby najzwyczajniej nudno. Gdy ludzie są różni, to jest przynajmniej ciekawie, nie? — Nie widziała powodu, dla którego nie mogłaby stwierdzić, że Kou robił wszystko dobrze skoro miała przed sobą naoczny przykład kogoś, kto nie płynął z prądem i pozwalał sobie żyć według własnych kanonów. Oczywiście że go nie znała i nie mogła stwierdzić niczego więcej ponad to, co widziała i co do niej mówił, jednak to co prezentował Itou w tym momencie było intrygujące, świeże i godne uwagi. Nie byłaby nawet w stanie okłamać go będąc tak upojoną alkoholem. Zresztą raczej nie używała kłamstw o ile nie chodziło o przemilczenie kwestii, które dla niej były trudne — takich odsłaniających zbyt wiele jej miękkiego wnętrza lub wręcz przeciwnie, tego agresywnego i nieokiełznanego gniewu, jeszcze wybuchającego w niej od czasu do czasu, czego nikt się po niej nie spodziewał. Choć i na to raczej pozwalała sobie w samotności.
— Hah, w sumie może i tak jest. Tylko one się chyba lepiej ukrywają niż ja. A może to tylko takie głupie wrażenie? — Jakby na to nie spojrzeć, to Japońskie społeczeństwo nie należało do najzdrowszych psychicznie. Wieczne zapracowywanie się, dobijanie do oczekiwań rodziny, tradycji i przyjętych zwyczajów. W zasadzie myślenie o sobie, że jest się jedną z niewielu osób, które nie zawsze mają się dobrze podchodziło chyba pod pychę. Choć często nie umiała sama ocenić wagi i wielkości swoich problemów. Były za małe czy za duże względem innych? Sam fakt, że próbowała oceniać swoje odczucia w ramach wrażeń innych osób, nie miało zbyt wiele sensu i choć o tym wiedziała, to schemat ten lubił do niej powracać.
W sumie co miała odpowiedzieć na to, czy ma stany lękowe? Nigdy się nie diagnozowała i w sumie nie miała pojęcia, czym one w rzeczywistości są. Czy jej lęki są wystarczająco dojmujące, a może zupełnie zwyczajne w kontekście zostania senkenshą kilka miesięcy temu? Przecież nie mogła iść do psychiatry i powiedzieć, że widzi duchy, bo wylądowałaby w psychiatryku, szczególnie że była pewna tego, że nie oszalała, a przydarzyło się jej coś najzwyczajniej niezwykłego. Jej życie zmieniło się nie do poznania i chyba w tym wypadku bardziej niż specjalisty potrzebowała czasu, spokoju i wspierających osób dookoła siebie. Raczej nie mogła nikomu zwierzyć się ze swoich przeżyć, jednak nawet takie chwile jak ta, gdy mogła się bezmyślnie i bez większego rozsądku bawić i zmniejszać poziomy narastającego w niej napięcia, były na wagę złota. Dusza nadająca w podobnym rytmie, tak jak teraz Kou i Itou, zdawała się najcenniejszą rzeczą, jakiej mogła dzisiaj doświadczyć artystka.
— Nie wiem. Kilka ataków paniki. To już stany lękowe? —Odpowiedziała poniekąd pytaniem, ale tak, jak umiała najlepiej. Czy poczucie kłębiącego i paraliżującego strachu było normalne, czy nie, gdy kilkukrotnie wcześniej zaczepiał Cię na ulicy wśród masy ludzi duch, któremu nie mogłaś odpowiadać, bo wyszłabyś na wariatkę? Czy taka reakcja na proszenie, a nawet błaganie o wiążący kontrakt przez upiorne dusze, których absolutnie nie znasz, jest zdrowa, czy może wręcz przeciwnie? Co by jednak nie było, wszelkie ludzkie problemy Alaeshy przy tych zupełnie nowych solidnie zbladły i zaczęły wydawać się błahe. Miała nadzieję, że gdy ogarnie już te duchowe problemy to w końcu odetchnie pełniej i zacznie żyć spokojniej, z zupełnie inną perspektywą. Nie zmieniało to jednak faktu, że od zawsze czuła się trochę inna, atypowa wśród ludzi. Niby towarzyska i uśmiechnięta, a często nierozumiejąca konwenansów i społecznych norm rozmowy. Woląca często jednak spędzać czas samotnie, z dala od ludzi i najchętniej na łonie natury, gdy rówieśnicy przesiadywali w galeriach. Prawdziwie lubiąca naukę i siedzenie w książkach, choć jednocześnie potrafiła rzucić je w kąt, gdy zaciekawiło ją coś innego. Jednocześnie impulsywna i lubiąca życie w stałości i porządku, co zupełnie się ze sobą gryzło i zdawało nie mieć sensu właśnie do czasu, gdy nie usłyszała o tym, czym objawia się ADHD.
— Jednocześnie do dupy i wspaniale. O ile rzeczywiście to mam. Nie cierpię tego, że nie umiem usiedzieć w miejscu, że goni mnie po świecie właśnie wtedy, gdy powinnam nie tracić skupienia i czymś zająć się na poważnie. Jednocześnie kocham być w tym cudownym szale, gdy coś prawdziwie mnie zachwyca, gdy pochłania cały mój umysł. Choć potrafi mnie to też wykończyć, bo wtedy nie śpię, prawie nie jem, nie robię nic innego. Na przykład gdy maluję ciągiem obrazy. To cudowne tak tworzyć, być w tym cugu i na artystycznym haju, ale moje ciało na tym cierpi i musi po czymś takim odpocząć. Najgorzej gdy sama muszę się do tego odpoczynku zmusić, bo umysł chce jednego, a ciało już nie daje rady. Czy to w ogóle ma dla Ciebie jakiś sens? — Zatrzymała się w swoim przydługawym wywodzie, nie wiedząc czy to co mówi jest jakkolwiek zrozumiałe. Pewnie właśnie dlatego czuła się często tak nie na miejscu wśród ludzi, bo właśnie nie mogli wejść w jej buty i odczuć tego samego co ona. Nie powinna więc tez zarzucać nowej osoby tym swoim punktem widzenia.
Razem skubali cukrowe waty, które zaczynały się powoli kurczyć. Dobrze jednak że zjedli cokolwiek, karmiąc może bardziej ducha niż ciała, ale jednak. Potężna dawna alkoholu jaką mieli zamiar w siebie wlać lepiej, aby była zagryziona przynajmniej czymkolwiek. Szkoda może że Kou nie wykazał wcześniej specjalnej chęci do jedzenia, bo i nie chciała objadać się tak sama. Teraz natomiast każdy łyk gazowanego, zaprawionego whisky piwa coraz bardziej sycił jej poczucie głodu, pod koniec kufla niknąc zupełnie, dając złudne poczucie sytości. W tym momencie cieszyła ją tylko reakcja Kou na jej alkoholowe popisy. Miała dość dobrą głowę do picia, choć może nie aż tak dobrą, jak się jej właśnie wydawało. Chciała być jednak dobrą zawodniczką, zabawić się, nie myśleć o jutrze i paskudnym kacu, który ją pewnie dopadnie. Liczył się tylko dobry fun tu i teraz, a właśnie Alaesha miała ochotę się popisać. Dlatego tym bardziej ucieszyło ją, gdy Naiya tak entuzjastycznie zareagował na dalsze picie. Zniknął na jakąś chwilę w gąszczu ludzi, na co Ala wyciągnęła smartfona, by bezwiednie się przez niego przeklikać. Nic nowego, żadnych fascynujących wiadomości. Włączyła przedni aparat i zrobiła sobie kilka zdjęć, czując się dosyć cute. Gdy wrócił Kou, wyciągnęła telefon w ich kierunku i jeśli jej na to pozwolił, to pstryknęła im kilka selfiaczków z wściekle niebieskimi szotami. Raz na pewno ustawiła się ładnie do zdjęcia, drugi z wyciągniętym językiem, a innych już nie pamiętała — jakieś zabawne bzdury.
— To do dzieła! Zdróweczko! — Uniosła kieliszek ku górze i uśmiechnęła się na prośbę o fory.
— No dobra, niech Ci będzie! — Odpowiedziała niby to z przekąsem, ale jednak śmiejąc się przy tym. Wychyliła tylko część kieliszka — był na serio duży, więc starczy na co najmniej trzy łyki. Alkohol był pyszny, ale jednocześnie otumaniający. Czuła jak wszystko powoli zaczyna dookoła wirować i żeby nie wirowało, to musiała koncentrować się na konkretnym obiekcie, w tym przypadku na Kou, z którym miała ochotę dalej się bawić i rozmawiać. Grająca w oddali festiwalowa muzyka sprawiała, że zaczęła poruszać nieco ramionami i podrygiwać nogą. Ciekawe, czy miałaby jeszcze dzisiaj siłę zatańczyć... znając Itou, to pewnie tak! Niemniej w pijanym umyśle zrodziła się pojedyncza filozoficzna myśl, która koniecznie chciała teraz wyciec na zewnątrz jej ciała i ujrzeć światło scenicznych fleshy — no bo ani gwiazd, ani światła słonecznego w tym przypadku.
— Co sądzisz o przeznaczeniu? Istnieje czy nie?
@Naiya Kō
Naiya Kō and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
maj 2038 roku