Czuła się jakby płynęła. Porwana przez prąd wartkiej rzeki. Pamiętała że zasnęła, a teraz leciała przez nieskończoną ciemność nie mogąc się ruszyć. Szepty zdawały się nadciągać z każdej ze stron. Podłe szepty przed którymi nie mogła zatkać uszu, ponieważ chociaż chciała, to nie mogła poruszyć rękoma. Musiała słuchać tego jaka była głupia i niepokorna. Zgrywająca mądrą, chociaż nie świadomą wielu rzeczy. Dopiero po wytężeniu umysłu i całej swojej siły woli uścisk jaki czuła osłabł, a ona zaczęła spadać w przepaść. W końcu mrok zaczął nabierać kolorów, a ona uderzyła w coś miękkiego, co chwilę potem owinęło ją ogarniając przyjemnym ciepłem. Była we własnym łóżku, ale nie w akademiku gdzie na pewno kładła się spać, ale w swoim własnym pokoju w rezydencji Minamoto. Nie powinno jej tu być. Zerwała się z łóżka szukając najpotrzebniejszych rzeczy. Zaczynając od ubrań oczywiście. Samo to nie było problemem. Schody zaczęły się w momencie w którym sięgnęła po telefon, a ten nie działał. Jej kija nigdzie nie było... Mogła wrócić spać do łóżka, ale nie byłoby to raczej nic mądrego. Nie w tej sytuacji. Wyszła z pokoju na znajomy korytarz i im dłużej nim szła, tym dłuższy się wydawał. Wyjście oraz drzwi do jej pokoju rozciągały się w nieskończoność. Niewiele minęło, a utknęła w nieskończonym korytarzu. Portrety ciotek i wujków ożyły szepcząc dalej. "Ja w twoim więku byłam już zamężna", "Swym nieposłuszeństwem kalasz Klan" Nie chciała słuchać żadnej z tych rzeczy. Te nawet jeśli w rzeczywistości nigdy nie padły, czuła je. Przestała w końcu biec. Spojrzała na portret nieżyjącego już brata. Wyblakły. Samo patrzenie przyprawiało ją o ból głowy. Dlaczego zwariował? Czy Enmie też odbije? Czy winny był kontakt z duchami? Klątwa? Co jeśli Minamoto są skazani na wyginięcie? Pytania same pchały się jej do głowy. Szepty których nie chciała. Były to obawy wepchane tak głęboko, że o nich już praktycznie zapomniała. Znowu była w jakimś koszmarze. I tak jak ostatnio... Nie podda się mu. Wyryła w swojej dłoni pentagram, zmówiła kluczowe słowa, wycelowała palcami w portret Teru i wymówiła. - Senko - Błyskawica wystrzeliła niszcząc portret i odkrywając schowany za nim korytarz, którym natychmiast ruszyła. Tym razem nie był to nieskończony tunel. Dotarła do wydarzenia które wyparła z pamięci. Teru mordującego rodziców i trzymającego nóż na gardle brata. Dziadek strzelający do niego. Potem jakby przewinęło się to do tyłu i ujrzała to znowu. I znowu. Tak jak normalnie nie pamiętała tego wydarzenia, tak teraz wydawało się być nazbyt żywe. Chciała to przerwać, ale jedyne co mogła to przeniknąć przez nich jak jakiś hologram. Wzięwszy głęboki oddech, odwróciła się do tej sytuacji plecami. Spojrzała na rodziców, których twarze pamięta jedynie dzięki zdjęciom. Wdech wydech.
Spróbowała wybiec z pomieszczenia, jednak wybiegając z niego... Weszła od innej strony. Za drugim czy trzecim razem przesało być już to dla niej straszne. Bardziej męczące i frustrujące. - Ujawnij się! - Krzyknęła w eter, bo nie było opcji żeby coś takiego było naturalnym koszmarem. Sny z natury nie były ciągłe ani uporządkowane. Były czymś chaotycznym. Nic się jednak nie stało. Skupiła się więc tak bardzo jak mogła próbując wpłynąć na sen i nawet wykonując inkantację świateł. Zupełnie jakby miało to odegnać złą moc hen daleko. Dopiero po chwili ogarnęła ją ciemność i ponownie przebudziła się we własnym łóżku. W rezydencji Minamoto. Po wyjściu z pokoju jednak nie czekał ją nieskończony korytarz. A rezydencja taka jaką ją znała. Jednak pusta, a na niebie samotnie wisiał księżyc. Głucha, martwa cisza jedyne wprawiała ją w lekki niepokój. Bała się zobaczyć co tym razem zobaczy w tej koszmarnej pętli. Przemierzając jednak korytarze i pokoje, nie natrafiała na nikogo. Przynajmniej do momentu w którym dotarła do sali biesiadnej. Zazwyczaj zbierali się w nich podczas wszelkich świąt i uroczystości. Sala wręcz wypełniona była członkami klanu ze wszystkich jego szczepów. Nie zabrakło też najbliższych jej twarzy. Enmy, dziadka, Setsuro, Rainera... Był tu każdy. Z wyłupionymi oczami, a jednak żywymi i zachowującymi się jak gdyby nigdy nic. Machali dłońmi, zapraszali do siebie, a jej nogi jakby same tam zmierzały. Zajęła grzecznie miejsce. Nawet jeśli wbrew swojej woli. Każdy zaczął ją otaczać, a nieprzyjemne komentarze zalewały ją ponownie. Coraz więcej i więcej. -Jesteś kobietą. Nigdy nie będziesz równa rodzeństwu. - Masz jedynie przedłużyć klan - Nic nie potrafisz. Czemu próbujesz na siłę udowodnić że jest inaczej. - Wyjdziesz za mąż czy tego chcesz czy nie. - Kochasz Yokai, a jednocześnie przy ludziach ignoruesz ich istnienie. Nie zasługujesz na swoje nazwisko. - Ciężar spadających na nią słów rósł nieustannie. Członkowie klanu łapali ją dłońmi i zaczynali szarpać w te i we w tę. Pojawiały się wrzaski. Coraz bardziej nieprzyjemne słowa. - Wolałbym żebyś to ty umarła zamiast niego i rodziców. Byłoby o jeden problem mniej. - Czuła że tonie, a ciemność ją zalewa. Trzymające ją dłonie szarpały coraz mocniej i mocniej. Powoli rozrywały ją na części. Zasłaniały usta by nie mogła krzyczeć. I tak jak była silna, w tym momencie była słaba i bezbronna. Niezdolna do odparcia powracającego coraz mocniej koszmaru. W końcu dłonie objęły również jej gardło i poczęły dusić. Było tak samo jak parę lat temu na wyjeździe. Łza spływała jej po policzku kiedy w morzu rąk wpatrywała się w nieskończoną czeluść umieszczoną w miejscu sufitu. Pragnęła pomocy. Pragnęła ją wezwać.
Czeluść rozbłysła setką świateł, a powietrze rozdarł grzmot. Do jej nosa dotarła woń geosminy i ozonu. Dręczące ją ręce i głosy zniknęły. Na ich miejsce pojawiła się para innych. Pewnych i mocnych, ale jednocześnie ciepłych i przynoszących ulgę. W końcu wszystko zalała biel.
Obudziła się w akademiku na podłodze obok łóżka. Zlana potem i delikatnie obolała po spotkaniu z podłogą. Na zewnątrz szalała burza.
Spróbowała wybiec z pomieszczenia, jednak wybiegając z niego... Weszła od innej strony. Za drugim czy trzecim razem przesało być już to dla niej straszne. Bardziej męczące i frustrujące. - Ujawnij się! - Krzyknęła w eter, bo nie było opcji żeby coś takiego było naturalnym koszmarem. Sny z natury nie były ciągłe ani uporządkowane. Były czymś chaotycznym. Nic się jednak nie stało. Skupiła się więc tak bardzo jak mogła próbując wpłynąć na sen i nawet wykonując inkantację świateł. Zupełnie jakby miało to odegnać złą moc hen daleko. Dopiero po chwili ogarnęła ją ciemność i ponownie przebudziła się we własnym łóżku. W rezydencji Minamoto. Po wyjściu z pokoju jednak nie czekał ją nieskończony korytarz. A rezydencja taka jaką ją znała. Jednak pusta, a na niebie samotnie wisiał księżyc. Głucha, martwa cisza jedyne wprawiała ją w lekki niepokój. Bała się zobaczyć co tym razem zobaczy w tej koszmarnej pętli. Przemierzając jednak korytarze i pokoje, nie natrafiała na nikogo. Przynajmniej do momentu w którym dotarła do sali biesiadnej. Zazwyczaj zbierali się w nich podczas wszelkich świąt i uroczystości. Sala wręcz wypełniona była członkami klanu ze wszystkich jego szczepów. Nie zabrakło też najbliższych jej twarzy. Enmy, dziadka, Setsuro, Rainera... Był tu każdy. Z wyłupionymi oczami, a jednak żywymi i zachowującymi się jak gdyby nigdy nic. Machali dłońmi, zapraszali do siebie, a jej nogi jakby same tam zmierzały. Zajęła grzecznie miejsce. Nawet jeśli wbrew swojej woli. Każdy zaczął ją otaczać, a nieprzyjemne komentarze zalewały ją ponownie. Coraz więcej i więcej. -Jesteś kobietą. Nigdy nie będziesz równa rodzeństwu. - Masz jedynie przedłużyć klan - Nic nie potrafisz. Czemu próbujesz na siłę udowodnić że jest inaczej. - Wyjdziesz za mąż czy tego chcesz czy nie. - Kochasz Yokai, a jednocześnie przy ludziach ignoruesz ich istnienie. Nie zasługujesz na swoje nazwisko. - Ciężar spadających na nią słów rósł nieustannie. Członkowie klanu łapali ją dłońmi i zaczynali szarpać w te i we w tę. Pojawiały się wrzaski. Coraz bardziej nieprzyjemne słowa. - Wolałbym żebyś to ty umarła zamiast niego i rodziców. Byłoby o jeden problem mniej. - Czuła że tonie, a ciemność ją zalewa. Trzymające ją dłonie szarpały coraz mocniej i mocniej. Powoli rozrywały ją na części. Zasłaniały usta by nie mogła krzyczeć. I tak jak była silna, w tym momencie była słaba i bezbronna. Niezdolna do odparcia powracającego coraz mocniej koszmaru. W końcu dłonie objęły również jej gardło i poczęły dusić. Było tak samo jak parę lat temu na wyjeździe. Łza spływała jej po policzku kiedy w morzu rąk wpatrywała się w nieskończoną czeluść umieszczoną w miejscu sufitu. Pragnęła pomocy. Pragnęła ją wezwać.
Czeluść rozbłysła setką świateł, a powietrze rozdarł grzmot. Do jej nosa dotarła woń geosminy i ozonu. Dręczące ją ręce i głosy zniknęły. Na ich miejsce pojawiła się para innych. Pewnych i mocnych, ale jednocześnie ciepłych i przynoszących ulgę. W końcu wszystko zalała biel.
***
Obudziła się w akademiku na podłodze obok łóżka. Zlana potem i delikatnie obolała po spotkaniu z podłogą. Na zewnątrz szalała burza.
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
maj 2038 roku