Strona 1 z 2 • 1, 2
| 18 marca, wieczór - 淡いピンク
Zrobiło się cicho. Miękko. Z płynącą spokojnością, która puszczając nici napięcia, wtulała się pod ramię, jak jeszcze kilkanaście minut wcześniej Jun. Pozostawała w jakimś oczekiwaniu, z drgającą w tle struną, gotową do trącenia i puszczenia melodii. Nastrojona, tęskniąca do zwarcia ze smyczkiem w dźwięcznej opowieści. Bez wiedzy, kiedy nadejdzie i dlaczego. Poddawała mu się z łatwością, o którą nie podejrzewała własnej natury. Nie śpieszyła się jednak. Nie popychała czasu, ścigając uderzeniem palców tarczę wyświetlacza. Otulała ją upajająca lekkość, zrywała więzy, które tak mocno dusiły przy ziemi. Blisko popiołów. Stąpała teraz po nich boso, niemal z czułością, odnajdując w skrzypiącym rozeznaniu drobin, dawno zagubione odpowiedzi. Zbierała jedne po drugiej, zaplatała między dłonie i przędła jak nici babiego lata. Te owijały się w talii, jak sznurowany pasek przy spódnicy. I byłaby się śmiała z wizji, gdyby nie stłumiony odgłos przekręcanych kluczy. Brzmienie, które zawibrowało w uszach i rozlało się ciepłem. Nawet jeśli tym krótkim, wciąż nawiniętym na tkającą się przędzę tłoczonej do krwi czułości. I rozlewaną na domowników.
Podniosła się lekko. Spódnica rozwinęła się przy geście, a rękaw jasnej koszuli, której blask różu zdawał się niemal mienić w pozostawionym blasku zapalonej lampy. Lewa dłoń, mimowolnie przygładziła koronkę przy białej koszulce. Pogoda, wyjątkowo łaskawa do tej pory, zdawała się mrużyć cieniem deszczu, ale Carei liczyła, że zdąży z powrotem, nim szum burzącej się wilgoci zaścieli powietrze. Nie umiała nawet powiedzieć, że przeszkadzała jej zmiana, dostrzegając coś urzekającego, nawet w wietrze targającym gałęzie za oknem. Widok, przez ostatnie miesiące stał się znajomy, w jakiś sposób bliski, dlatego ze swobodą poruszała się po mieszkaniu, gdy w końcu wychyliła się z pokoju, witając u drzwi - sylwetkę wojskowego - witaj w domu - odezwała się ciepło, z kołyszącym wargi uśmiechem. Przechyliła głowę, pozwalając, by pleciony luźno warkocz, zsunął się po odsłoniętym ramieniu - Cała trójka już śpi, sporo mieli wrażeń - mówiła cicho, wciąż łagodnie, jednocześnie sięgając po torbę i telefon. bateria migała wyczerpaniem, ale wciąż powinno wystarczyć, by zamówić taksówkę i dotrzeć do mieszkania. Tymczasem szum gdzieś za oknem narastał - gdybyś był głodny... wystarczy odgrzać. Curry jest w lodówce - wyliczyła z lekkim rozbawieniem. Miała dziwne wrażenie, że odgrywa jakąś romantycznie sielankową scenę, której świadkiem była na scenie filmowej. Przełknęła ślinę, czując, że wdepnęła we własne sidła rozbieganych myśli, kłusujące przez policzki zawstydzenie nabrało rumieńców. Kaszlnęła niezręcznie, opuszczając zmieszany wzrok nad wyświetlacz telefonu, w końcu otrzymując wiadomość, że za kilka minut podjechać miała taksówka. Przeszła bliżej drzwi, gdy tylko mężczyzna zrobił miejsce. Pochyliła się z ulgą, sięgając po wiązane w czerni botki. Stuknęła niewielkim obcasem, poprawiając ułożenie i wyprostowała się. Nie wiedzieć czemu, spojrzenie jakim ją obdarzył żołnierz, wywołał kolejną, spłoszoną falę, która niewygodnie wspięła się pod skórę dreszczem. I jeśli chciała coś więcej powiedzieć, wytłumaczyć się niepotrzebnie, rozchyliła nawet usta, inhalując się westchnieniem, to pozostawiła swoją obecność niedopowiedzianą - Do zobaczenia za tydzień, Hotaru - wydusiła w końcu, obracając się na pięcie i znikając bezpiecznie za drzwiami. Miała wrażenie, że woń kwiatów wiśni wzmógł się, a łuna różu, znaczyła się jej śladem.
Odetchnęła na dole, wspierając plecy o ścianę i odpychając się dłonią, w której wciąż zaciskała telefon. Wystarczył nagły szum, by z drgnieniem kroku, urządzenie wyślizgnęło się z drżących palców. Rozejrzała się po opustoszałej okolicy, szukając blasku reflektorów. Poczuła, jak chłód wdziera się pod cienka koszulę, jak wiatr szarpnął lekko materiałem. Niebo, to ciemniejące, zdawało się być bardziej zamglone. I nim zdążyła pomyśleć, że powinna zapiąć kurtkę - której, jak się przekonała drżąc, nie wzięła z mieszkania - pierwsze, grube krople deszczu uderzyły z bębnieniem o metalowe maski zgaszonych aut. W pośpiechu, nie tak zręcznie jakby chciała, podniosła telefon. A chociaż nie dostrzegła śladu pęknięcia, ekran raził wygaszoną czernią. Ciepło, które wcześniej otulało ją łagodnie, odrobinę z niej zakpiło. I chociaż miała powody do irytacji, to rozbawienie pociągnęło kąciki ust. I nie rozmyło się nawet wtedy, gdy niebo - dosłownie złamało się pod gwałtownym szumem deszczu. Czuła się głupio, niezręcznie, ale niepokój, który powinien zająć miejsce na piedestale, zapewne też wszędobylski wstyd, zdawał się trwać w ciszy. Jakby w oczekiwaniu. Wrzucając na jej miejsce jaśniejącą ekscytację. Niepomierną do sytuacji. Jakby wewnętrznie, coś rozpierało się radośnie. Jasność, popychająca do czego? Do kogo?
Zanim odnalazła próg wejścia do apartamentowca, zdążyła przemoknąć. A jeśli gdzieś podjechało po nią auto - nie mogła go dostrzec. Ani tym bardziej sprawdzić w telefonie wytyczne. Ze spłoszoną uwagą, spojrzała w górę, nie widząc - tymczasowo - innego rozwiązania, jak wrócić do mieszkania, które w takim pośpiechu opuszczała. Było jej coraz bardziej zimno i nawet nie próbowała wierzyć, że zostało coś jeszcze na niej suchego.
Mimo to, gdy stanęła u drzwi, zawahała się, w końcu, z dziko bijącym sercem, uderzając w drzwi mieszkania nr 9 - Dawno się nie widzieliśmy, mam nadzieję, że nie zdążyłeś o mnie zapomnieć - odezwała się jakoś nieśmiało, gdy w wejściu pojawiła się znajoma sylwetka. Prawdopodobnie równie zaskoczona jej obecnością, co ona sama - Przepraszam. - jawiło się na języku niewypowiedziane - Przyjmiesz mnie? - pojawiło się zamiast tego, jakoś zagadkowo, z błyszczącymi oczami, skapująca podeszczowo wilgocią i niewinnym uśmiechem, który kwitł w najlepsze.
| Ubiór - biała koszulka zakrywa brzuch, spódnica
@Arihyoshi Hotaru
Zrobiło się cicho. Miękko. Z płynącą spokojnością, która puszczając nici napięcia, wtulała się pod ramię, jak jeszcze kilkanaście minut wcześniej Jun. Pozostawała w jakimś oczekiwaniu, z drgającą w tle struną, gotową do trącenia i puszczenia melodii. Nastrojona, tęskniąca do zwarcia ze smyczkiem w dźwięcznej opowieści. Bez wiedzy, kiedy nadejdzie i dlaczego. Poddawała mu się z łatwością, o którą nie podejrzewała własnej natury. Nie śpieszyła się jednak. Nie popychała czasu, ścigając uderzeniem palców tarczę wyświetlacza. Otulała ją upajająca lekkość, zrywała więzy, które tak mocno dusiły przy ziemi. Blisko popiołów. Stąpała teraz po nich boso, niemal z czułością, odnajdując w skrzypiącym rozeznaniu drobin, dawno zagubione odpowiedzi. Zbierała jedne po drugiej, zaplatała między dłonie i przędła jak nici babiego lata. Te owijały się w talii, jak sznurowany pasek przy spódnicy. I byłaby się śmiała z wizji, gdyby nie stłumiony odgłos przekręcanych kluczy. Brzmienie, które zawibrowało w uszach i rozlało się ciepłem. Nawet jeśli tym krótkim, wciąż nawiniętym na tkającą się przędzę tłoczonej do krwi czułości. I rozlewaną na domowników.
Podniosła się lekko. Spódnica rozwinęła się przy geście, a rękaw jasnej koszuli, której blask różu zdawał się niemal mienić w pozostawionym blasku zapalonej lampy. Lewa dłoń, mimowolnie przygładziła koronkę przy białej koszulce. Pogoda, wyjątkowo łaskawa do tej pory, zdawała się mrużyć cieniem deszczu, ale Carei liczyła, że zdąży z powrotem, nim szum burzącej się wilgoci zaścieli powietrze. Nie umiała nawet powiedzieć, że przeszkadzała jej zmiana, dostrzegając coś urzekającego, nawet w wietrze targającym gałęzie za oknem. Widok, przez ostatnie miesiące stał się znajomy, w jakiś sposób bliski, dlatego ze swobodą poruszała się po mieszkaniu, gdy w końcu wychyliła się z pokoju, witając u drzwi - sylwetkę wojskowego - witaj w domu - odezwała się ciepło, z kołyszącym wargi uśmiechem. Przechyliła głowę, pozwalając, by pleciony luźno warkocz, zsunął się po odsłoniętym ramieniu - Cała trójka już śpi, sporo mieli wrażeń - mówiła cicho, wciąż łagodnie, jednocześnie sięgając po torbę i telefon. bateria migała wyczerpaniem, ale wciąż powinno wystarczyć, by zamówić taksówkę i dotrzeć do mieszkania. Tymczasem szum gdzieś za oknem narastał - gdybyś był głodny... wystarczy odgrzać. Curry jest w lodówce - wyliczyła z lekkim rozbawieniem. Miała dziwne wrażenie, że odgrywa jakąś romantycznie sielankową scenę, której świadkiem była na scenie filmowej. Przełknęła ślinę, czując, że wdepnęła we własne sidła rozbieganych myśli, kłusujące przez policzki zawstydzenie nabrało rumieńców. Kaszlnęła niezręcznie, opuszczając zmieszany wzrok nad wyświetlacz telefonu, w końcu otrzymując wiadomość, że za kilka minut podjechać miała taksówka. Przeszła bliżej drzwi, gdy tylko mężczyzna zrobił miejsce. Pochyliła się z ulgą, sięgając po wiązane w czerni botki. Stuknęła niewielkim obcasem, poprawiając ułożenie i wyprostowała się. Nie wiedzieć czemu, spojrzenie jakim ją obdarzył żołnierz, wywołał kolejną, spłoszoną falę, która niewygodnie wspięła się pod skórę dreszczem. I jeśli chciała coś więcej powiedzieć, wytłumaczyć się niepotrzebnie, rozchyliła nawet usta, inhalując się westchnieniem, to pozostawiła swoją obecność niedopowiedzianą - Do zobaczenia za tydzień, Hotaru - wydusiła w końcu, obracając się na pięcie i znikając bezpiecznie za drzwiami. Miała wrażenie, że woń kwiatów wiśni wzmógł się, a łuna różu, znaczyła się jej śladem.
Odetchnęła na dole, wspierając plecy o ścianę i odpychając się dłonią, w której wciąż zaciskała telefon. Wystarczył nagły szum, by z drgnieniem kroku, urządzenie wyślizgnęło się z drżących palców. Rozejrzała się po opustoszałej okolicy, szukając blasku reflektorów. Poczuła, jak chłód wdziera się pod cienka koszulę, jak wiatr szarpnął lekko materiałem. Niebo, to ciemniejące, zdawało się być bardziej zamglone. I nim zdążyła pomyśleć, że powinna zapiąć kurtkę - której, jak się przekonała drżąc, nie wzięła z mieszkania - pierwsze, grube krople deszczu uderzyły z bębnieniem o metalowe maski zgaszonych aut. W pośpiechu, nie tak zręcznie jakby chciała, podniosła telefon. A chociaż nie dostrzegła śladu pęknięcia, ekran raził wygaszoną czernią. Ciepło, które wcześniej otulało ją łagodnie, odrobinę z niej zakpiło. I chociaż miała powody do irytacji, to rozbawienie pociągnęło kąciki ust. I nie rozmyło się nawet wtedy, gdy niebo - dosłownie złamało się pod gwałtownym szumem deszczu. Czuła się głupio, niezręcznie, ale niepokój, który powinien zająć miejsce na piedestale, zapewne też wszędobylski wstyd, zdawał się trwać w ciszy. Jakby w oczekiwaniu. Wrzucając na jej miejsce jaśniejącą ekscytację. Niepomierną do sytuacji. Jakby wewnętrznie, coś rozpierało się radośnie. Jasność, popychająca do czego? Do kogo?
Zanim odnalazła próg wejścia do apartamentowca, zdążyła przemoknąć. A jeśli gdzieś podjechało po nią auto - nie mogła go dostrzec. Ani tym bardziej sprawdzić w telefonie wytyczne. Ze spłoszoną uwagą, spojrzała w górę, nie widząc - tymczasowo - innego rozwiązania, jak wrócić do mieszkania, które w takim pośpiechu opuszczała. Było jej coraz bardziej zimno i nawet nie próbowała wierzyć, że zostało coś jeszcze na niej suchego.
Mimo to, gdy stanęła u drzwi, zawahała się, w końcu, z dziko bijącym sercem, uderzając w drzwi mieszkania nr 9 - Dawno się nie widzieliśmy, mam nadzieję, że nie zdążyłeś o mnie zapomnieć - odezwała się jakoś nieśmiało, gdy w wejściu pojawiła się znajoma sylwetka. Prawdopodobnie równie zaskoczona jej obecnością, co ona sama - Przepraszam. - jawiło się na języku niewypowiedziane - Przyjmiesz mnie? - pojawiło się zamiast tego, jakoś zagadkowo, z błyszczącymi oczami, skapująca podeszczowo wilgocią i niewinnym uśmiechem, który kwitł w najlepsze.
| Ubiór - biała koszulka zakrywa brzuch, spódnica
@Arihyoshi Hotaru
Blood beneath the snow
Arihyoshi Hotaru and Itou Alaesha szaleją za tym postem.
Działo się dużo i szybko, jak w zacinającej maszynie, która powinna drukować nieskazitelny obrazek, zamiast tego pomiędzy jednymi a kolejnymi fragmentami pozostawiając białe pasy niezakryte odrobiną tuszu. Podobnie się czuł; przy jednym mrugnięciu rysowały się przed nosem drzwi - znajome, czyste, niedawno wymienione, z chrzęstem kluczy, wsuwanych w gładko funkcjonujący zamek. Przy kolejnym koncentrował spojrzenie na pociągniętych błyszczykiem (?) ustach, marszcząc nieco brwi, zaciskając własne wargi, jakby spodziewał się, że bez tego zabiegu wyrzuci z siebie o jedno słowo za dużo; myśli kłębiły się w skroni stadem rozpierzchniętych w ławicy ryb, nie miał więc pewności, która wygrałaby pojedynek, spływając w dół i przeciskając się przez jego gardło. Wolał taktyczne milczenie, niż bełkotliwe przeprosiny, stek komplementów niepasujących ani do jego charakteru, ani tym bardziej do wyglądu (zmierzwionych szybkim krokiem włosów; nieco zaognionych od pośpiechu policzków; czarnych, bezdennych ślepi, przywodzących na myśl wnętrza wycelowanych w ofiarę luf). Wystarczyło natomiast trzecie uchylenie powiek, aby stał już sam w pustym holu, od którego ścian echem odbijały się jeszcze miękkie słowa przywitania.
Wciąż ściskał w dłoni metalowy pęk, kiedy zaszurała podeszwa. Przełożył ciężar ciała na zmechanizowaną kończynę, obracając nieco korpus i zerkając ku drzwiom. Odcinały go teraz od klatki schodowej, od cichnących gdzieś w tle lekkich kroków dziewczyny, z którą nawet się dobrze nie przywitał. Na krańcu języka wciąż osiadała masa pytań. Niektóre istotne - jak to, dlaczego została, choć nie leżało to w jej obowiązkach, po całkiem trywialne, zahaczające choćby o kwestię curry, bo przecież nie taki obiad (czy kolację) powinna dziś przygotować opiekunka. Z pewnością zalegające w lodówce składniki dałyby jej taką możliwość, ale jeszcze przed wyjściem rzuciła mu na odchodne wstępny raport związany z dzisiejszym rozkładem dnia - i w żadnej jego części nie figurowało akurat to danie.
Przeklinał się za drewniane palce, z którymi walczył, znów odblokowując telefon. Kurtka, jaką miał na sobie, spoczęła już zawieszona na haku, obuwie, równe jak od linijki, ułożył w przedpokoju. W plastikowych klapkach zdążył przejść raptem kilka metrów, bijąc się z usuwaniem źle wstawionego znaku, kiedy proces zatrzymało pukanie. Nieomal zlało się z charakterystycznym hukiem przebiegającego nad wieżowcem grzmotu, było jednak subtelniejsze, wychwytywane przez zmysły do poziomu, który zadziwił nawet jego. Oderwał więc koncentrację od pulpitu, na którym zdążył w wielkich mękach zacząć wiadomość i zanim się obejrzał, stał już w przejściu, wpatrzony w filigranową postać.
- Dawno się nie widzieliśmy...
- Całe trzy minuty.
Czyli sprawdzał; to do niego podobne. Wydawał się typem, który zaraz po wypuszczeniu kogoś ze swojego mieszkania, mimowolnie zerka w stronę nadgarstka, oceniając czas i wytyczając widełki na to, ile komu powinno zająć dotarcie do swojego wynajmu.
- Przyjmiesz mnie?
Pytanie rozbiło się w jego głowie jak kolejny piorun; przecięło umysł, powodując elektryczne napięcie wszystkich mięśni. Zdał sobie sprawę, że był o krok od zsunięcia wzrok poniżej wyeksponowanych obojczyków. Do skóry przylegał cienki materiał, kusił transparentnością, podkręcając zastałą wyobraźnię. Na dnie przełyku zaległo odchrząknięcie; byłoby jednak zbyt wymowne, zbyt bezczelne. Pomogłoby z pewnością na chrypę, jaka okrasiła głos, ale dla własnej satysfakcji wolał nie zachowywać się jak gówniarz, któremu zaschło w pysku od widoku kawałka nagiej skóry.
- Wejdź. - Przepuścił ją więc w drzwiach, wolną dłonią wskazując wnętrze holu w zapraszającym geście; drugą zamykając drzwi z cichym kliknięciem wskakujących na miejsce zastawek i blokad. - Dam ci coś na przebranie. W łazience są czyste ręczniki. Skorzystaj.
Hol prowadził do salonu z aneksem kuchennym. Gdyby jednak zajść dalej, dałoby się dotrzeć do pięciu pomieszczeń. Po lewej stronie znajdowała się łazienka, a zaraz obok pokój Jun; po prawej po jednym pomieszczeniu na chłopców. Naprzeciwko od wejścia musiała figurować zatem sypialnia Hotaru, zwykle jednak zamknięta na cztery spusty, nieruszana nawet pomimo ciekawości młodszej siostry czy niezrozumienia najmłodszego z rodzeństwa. Choć Yuudai liczył na karku raptem cztery lata, zdawał się rozumieć, że było to miejsce, do którego nie wolno mu wchodzić.
- Wstawię wodę na herbatę.
Za szybami błyskało; pomimo pozamykanych okien, do środka przebijał się wściekły szum ulewy. Ulice w raptem moment musiały pokryć się migotliwą warstwą wilgoci, auta zwalniały pod nadzorem uważnych kierowców. Pogoda wydawała się agresywna jak nigdy. Jeszcze nie dalej jak pięć minut temu wszędzie było sucho, choć faktycznie powietrze elektryzowało się od nadciągających wyładowań. Zaskakujące jak niewiele trzeba, by jeden wystrzał przebił niebo białą krzywizną, rozpłatując kłąb ociężałych, ciemnoszarych chmur, z których obłoków lunął lodowaty deszcz, kompletnie wyciszając całe miasto.
Wyciągnął z szafy koszulę. Znajdował się w swoim pokoju, w półmroku. Jedynie z korytarza docierał wąski fragment światła, ale nie potrzebował lamp, aby orientować się w prywatnej przestrzeni. Pod palcami czuł doskonale znany materiał, wyprasowaną biel, która nagle zdawała się niedopasowana do niczego. Do niej. Musiałaby posłużyć za sukienkę najmniej; przy jej nieimponującym wzroście i kruchej postawie...
- Do cholery - zreflektował się nagle, z dłonią naciskającą klamkę do łazienki, z drzwiami uchylonymi na pół centymetra. - Przepraszam. - Zapominał; przywykł do wchodzenia wszędzie jak do siebie; bo dzieciaki potrzebowały jego pełnej protekcji, jego nadzoru, czasami wołały, zwłaszcza oburzona zmianą temperatury Jun, aby dolał ciepłej wody, innym razem przez całą walkę z czystością siedział przy wannie w ochlapanych dresach, starając się nadążyć za nadgorliwą batalią Yuudaia prowadzoną pomiędzy żółtymi kaczkami a rekinami (zwykle Hotaru dostawał kaczki, co oczywiście oznaczało odgórną przegraną).
Nie pamiętał jak to jest, kiedy nie powinien wchodzić do któregokolwiek pomieszczenia w tym apartamencie bez choćby cienia zawahania, ale dziś nie opuszczało go przeświadczenie, że zapominał o wszystkim. O tym, aby kodować postępujące po sobie czynności, aby myśleć, nie zapominać języka w gębie.
Oddychać.
Gdzieś w tle słychać było jak w elektrycznym czajniku gotuje się woda. Wrzątek bulgotał, podobnie jak pękały wszystkie racjonalne wyjaśnienia kotłujące się w czaszce. Ścisnął nasadę nosa palcami, odwracając głowę w przeciwnym do łazienki kierunku. Szpara pomiędzy drzwiami a framugą była tak minimalna, że nawet gdyby się skupił, nie dostrzegłby zapewne żadnych szczegółów, ale już samo to, że nie domknął wejścia, awansowało go z ignoranta na dupka.
- Przyniosłem coś na zmianę.
Odetchnął, opuszczając dłoń, bo rozmasowywanie napiętych mięśni twarzy w niczym nie pomagało. Ręka opadła więc wzdłuż ciała, podobnie jak zaniżyła się jego wola, by jeszcze starać się udawać, że ma do zaproponowania coś lepszego niż:
- Powinnaś zostać.
Wciąż ściskał w dłoni metalowy pęk, kiedy zaszurała podeszwa. Przełożył ciężar ciała na zmechanizowaną kończynę, obracając nieco korpus i zerkając ku drzwiom. Odcinały go teraz od klatki schodowej, od cichnących gdzieś w tle lekkich kroków dziewczyny, z którą nawet się dobrze nie przywitał. Na krańcu języka wciąż osiadała masa pytań. Niektóre istotne - jak to, dlaczego została, choć nie leżało to w jej obowiązkach, po całkiem trywialne, zahaczające choćby o kwestię curry, bo przecież nie taki obiad (czy kolację) powinna dziś przygotować opiekunka. Z pewnością zalegające w lodówce składniki dałyby jej taką możliwość, ale jeszcze przed wyjściem rzuciła mu na odchodne wstępny raport związany z dzisiejszym rozkładem dnia - i w żadnej jego części nie figurowało akurat to danie.
Przeklinał się za drewniane palce, z którymi walczył, znów odblokowując telefon. Kurtka, jaką miał na sobie, spoczęła już zawieszona na haku, obuwie, równe jak od linijki, ułożył w przedpokoju. W plastikowych klapkach zdążył przejść raptem kilka metrów, bijąc się z usuwaniem źle wstawionego znaku, kiedy proces zatrzymało pukanie. Nieomal zlało się z charakterystycznym hukiem przebiegającego nad wieżowcem grzmotu, było jednak subtelniejsze, wychwytywane przez zmysły do poziomu, który zadziwił nawet jego. Oderwał więc koncentrację od pulpitu, na którym zdążył w wielkich mękach zacząć wiadomość i zanim się obejrzał, stał już w przejściu, wpatrzony w filigranową postać.
- Dawno się nie widzieliśmy...
- Całe trzy minuty.
Czyli sprawdzał; to do niego podobne. Wydawał się typem, który zaraz po wypuszczeniu kogoś ze swojego mieszkania, mimowolnie zerka w stronę nadgarstka, oceniając czas i wytyczając widełki na to, ile komu powinno zająć dotarcie do swojego wynajmu.
- Przyjmiesz mnie?
Pytanie rozbiło się w jego głowie jak kolejny piorun; przecięło umysł, powodując elektryczne napięcie wszystkich mięśni. Zdał sobie sprawę, że był o krok od zsunięcia wzrok poniżej wyeksponowanych obojczyków. Do skóry przylegał cienki materiał, kusił transparentnością, podkręcając zastałą wyobraźnię. Na dnie przełyku zaległo odchrząknięcie; byłoby jednak zbyt wymowne, zbyt bezczelne. Pomogłoby z pewnością na chrypę, jaka okrasiła głos, ale dla własnej satysfakcji wolał nie zachowywać się jak gówniarz, któremu zaschło w pysku od widoku kawałka nagiej skóry.
- Wejdź. - Przepuścił ją więc w drzwiach, wolną dłonią wskazując wnętrze holu w zapraszającym geście; drugą zamykając drzwi z cichym kliknięciem wskakujących na miejsce zastawek i blokad. - Dam ci coś na przebranie. W łazience są czyste ręczniki. Skorzystaj.
Hol prowadził do salonu z aneksem kuchennym. Gdyby jednak zajść dalej, dałoby się dotrzeć do pięciu pomieszczeń. Po lewej stronie znajdowała się łazienka, a zaraz obok pokój Jun; po prawej po jednym pomieszczeniu na chłopców. Naprzeciwko od wejścia musiała figurować zatem sypialnia Hotaru, zwykle jednak zamknięta na cztery spusty, nieruszana nawet pomimo ciekawości młodszej siostry czy niezrozumienia najmłodszego z rodzeństwa. Choć Yuudai liczył na karku raptem cztery lata, zdawał się rozumieć, że było to miejsce, do którego nie wolno mu wchodzić.
- Wstawię wodę na herbatę.
Za szybami błyskało; pomimo pozamykanych okien, do środka przebijał się wściekły szum ulewy. Ulice w raptem moment musiały pokryć się migotliwą warstwą wilgoci, auta zwalniały pod nadzorem uważnych kierowców. Pogoda wydawała się agresywna jak nigdy. Jeszcze nie dalej jak pięć minut temu wszędzie było sucho, choć faktycznie powietrze elektryzowało się od nadciągających wyładowań. Zaskakujące jak niewiele trzeba, by jeden wystrzał przebił niebo białą krzywizną, rozpłatując kłąb ociężałych, ciemnoszarych chmur, z których obłoków lunął lodowaty deszcz, kompletnie wyciszając całe miasto.
Wyciągnął z szafy koszulę. Znajdował się w swoim pokoju, w półmroku. Jedynie z korytarza docierał wąski fragment światła, ale nie potrzebował lamp, aby orientować się w prywatnej przestrzeni. Pod palcami czuł doskonale znany materiał, wyprasowaną biel, która nagle zdawała się niedopasowana do niczego. Do niej. Musiałaby posłużyć za sukienkę najmniej; przy jej nieimponującym wzroście i kruchej postawie...
- Do cholery - zreflektował się nagle, z dłonią naciskającą klamkę do łazienki, z drzwiami uchylonymi na pół centymetra. - Przepraszam. - Zapominał; przywykł do wchodzenia wszędzie jak do siebie; bo dzieciaki potrzebowały jego pełnej protekcji, jego nadzoru, czasami wołały, zwłaszcza oburzona zmianą temperatury Jun, aby dolał ciepłej wody, innym razem przez całą walkę z czystością siedział przy wannie w ochlapanych dresach, starając się nadążyć za nadgorliwą batalią Yuudaia prowadzoną pomiędzy żółtymi kaczkami a rekinami (zwykle Hotaru dostawał kaczki, co oczywiście oznaczało odgórną przegraną).
Nie pamiętał jak to jest, kiedy nie powinien wchodzić do któregokolwiek pomieszczenia w tym apartamencie bez choćby cienia zawahania, ale dziś nie opuszczało go przeświadczenie, że zapominał o wszystkim. O tym, aby kodować postępujące po sobie czynności, aby myśleć, nie zapominać języka w gębie.
Oddychać.
Gdzieś w tle słychać było jak w elektrycznym czajniku gotuje się woda. Wrzątek bulgotał, podobnie jak pękały wszystkie racjonalne wyjaśnienia kotłujące się w czaszce. Ścisnął nasadę nosa palcami, odwracając głowę w przeciwnym do łazienki kierunku. Szpara pomiędzy drzwiami a framugą była tak minimalna, że nawet gdyby się skupił, nie dostrzegłby zapewne żadnych szczegółów, ale już samo to, że nie domknął wejścia, awansowało go z ignoranta na dupka.
- Przyniosłem coś na zmianę.
Odetchnął, opuszczając dłoń, bo rozmasowywanie napiętych mięśni twarzy w niczym nie pomagało. Ręka opadła więc wzdłuż ciała, podobnie jak zaniżyła się jego wola, by jeszcze starać się udawać, że ma do zaproponowania coś lepszego niż:
- Powinnaś zostać.
@Ejiri Carei
ubiór: biała koszula, wojskowe spodnie podtrzymane paskiem, na stopach klapki (xD); zmierzwione włosy mocniej podkręcone przez wilgoć;
ubiór: biała koszula, wojskowe spodnie podtrzymane paskiem, na stopach klapki (xD); zmierzwione włosy mocniej podkręcone przez wilgoć;
Ejiri Carei and Itou Alaesha szaleją za tym postem.
Szum panujący na zewnątrz, wpasował się miękko w wiążącą lekkość zalegającą umysł, gdy w końcu stanęła w progu, a drzwi uchyliły się. Stał przed nią jak dziwne bóstwo, z wiercącym serce cieniem wpatrzonych w nią źrenic. Wysoki, otulony poświatą dobiegającą z wnętrza światła, wprawił wilgotne powietrze w ruch, nadając rytmu jej krokom, z wystukanym obcasem sygnałem, jaki zakończył się, gdy przekroczyła zgubiony wcześniej, w pośpiechu próg. Ciepło, jakie kwitło pod skórą, w zetknięciu z rozchlapującym krople, szlochem pogody, zwolniło obroty, wywołując chłód. A może to był dreszcz? Dokładnie wtedy, gdy mijała zwartą postać żołnierza, jakby bliskość kumulowała wyładowania, echem odbijanej za szybami burzy.
Wpuścił ją.
To nie tak, że nie wierzyła, że to zrobi. Umiała już zajrzeć za gnieżdżący się chłodem cień, za bezdenne onyksy wzroku, jakie czasem, ulotnie zatrzymywał przy niej, gdy mijali się w progu. Chłonęła troskę i znaczenie, jakie upychał między wyrazy, gdy wydawało się pozornie, że ich nie miały. Najbardziej, wrażliwa jednak na dotyk. Ten zamknięty w ciosanych ostro rysach, w twardych gestach, które w zetknięciu, okazywały się zaskakująco miękkie, jakby w obawie, że nieświadomym naciskiem, skruszy cienkie kostki rachitycznej linii karku.
Jak brzmiał jego dotyk, gdyby chciał więcej? Jakie napięcie tkało się pod struną, gdy wybijał litanię palców, zupełnie innym taktem, niż do tej pory znała? Wezbrany nagle gorąc, wcale nie rozgrzał ciała, ale zagrał drżeniem mięśni i nieśmiałą próbą zerwania więzów, w jakie ujął ją od samego progu. Wystarczyło, że patrzył. Bo patrzył dokładnie na nią.
I mogłaby ją samą kiedyś przerazić myśl, która zwinęła się niewypowiedziana, rozpychająca energią, jak zaglądająca do zakazanego pokoju nastolatka. Pozostawiła wiec ją w progu, przywartą do wejścia, tuż przed uchyleniem tajemnicy, samej odwracając wzrok od mijanej przestrzeni korytarza i migotliwej linii wilgotnych śladów, jakie boso, po zsunięciu butów tuż obok tych męskich, pozostawiła ścieżką prowadzącą do łazienki, gdzie pomiędzy krokami wypowiadała łagodne dziękuję oraz będę wdzięczna, gdy zaoferował coś na przebranie. A coś, mimo wszystko było ważne, chociaż przypomnieć sobie o tym miała, dopiero później, odklejając od skóry, nabiegły od deszczu, jaśniejący rożem kolor koszuli.
Z wciąż niejasno utrzymaną kakofonią rozbieganych emocji, wsparła dłonie na bieli porcelanowej strony umywalki. Blask, jaki dostrzegła w odbiciu, zaskakiwał. Nie wymuszał zwarcia ust, pospiesznego umknięcia, a unosił jej brodę, przechylał kołyszące się wilgotna czernią pasmo, kierując uwagę na przejrzystą smugę sunącą po gardle kroplę, zatrzymaną w zagłębieniu obojczyków. Wezbrany oddech unosił pierś, zwilżoną językiem deszczu. Nie byłą pewna, czy patrzyła jeszcze na siebie, czy natchnienie przeklęło ją samą, mącąc umysł malowanym przez obcego artystę obrazem. Czy tak ją widział? Czy dopowiadała wizje, których nie było? I chociaż chciałaby, żeby wahanie wymiotło buzujące we krwi - jak ciepło gdzieś w tle woda w czajniku, przymknęła powieki z rozbawionym westchnieniem ulgi. Dziś nie chciała, żeby cokolwiek mijało. I nie chciała być sama. Ulegała otulającej ją czuło aurze, ciągnącej kąciki uśmiechu w górę, z odbiciem jego światła dokładnie, gdzie mieściło się dno źrenic.
Poruszyła się, podciągając ciężki łuk spódnicy, chcąc wykręcić chociaż jej krańce, ale finalnie wypuściła materiał, chcąc rozpiąć śliski od wody, guzik przy pasie. Opuszka zahaczyły o cienki materiał koszulki i drgnęła równo z docierającym jej, tłumionym przekleństwem i przeprosinami. Rozluźniła dłoń, zmieniając decyzję i podchodząc do minimalnie uchylonych drzwi - N-nie zdążyłam jeszcze... - urwała, bo wsunięty najpierw kciuk w przerwie framugi i cień stojącej sylwetki zaalarmował, że kończenie zdania rozebraniem się, mogło wybrzmieć niefortunnie za blisko
- Dziękuję - powtórzyła coś, co dziś osiadało na języku często. Uchyliła drzwi na tyle, by między palce ująć gładkość za dużej koszuli. Zanim się odwróciła, zamarła, śledząc w cieniu ruch, w upewnieniu, że postać za drzwiami - wciąż była blisko. Znowu, nie miała pojęcia, co tak mocno przejmowało ją w tym fakcie, i gdzie podział się ostrzegawczo piskliwy głos z tyłu głowy, alarmujący za każdym razem, gdy narzucone popiołem granice, zdawały się zrywać pod jej ulotnym tchnieniem. Tylko tyle trzeba było, by uległa? By odpuściła? By rozkwitła, jak spóźniony pąk wiśniowego kwiatu?
Odwróciła się wolno, nieśmiało, z niosącym się przez klatkę piersiową echem. Stanęła plecami do drzwi, w końcu rozsupłując wiązania spódnicy, pozbywając się koszulki, zahaczającej koronką o splecione burzową wilgocią włosy. Miękkość otulającego ją ręcznika przypomniała, jak nagromadzony chłód odcisnął się piętnem na skórze. Wnikając głębiej, trącając drżeniem, które ucięła, wsuwając ramiona w za długie rękawy białej koszuli. Przełknęła ślinę, walcząc z rozgrzanym łaskotaniem świadomości, czyją własność traktowała właśnie wygładzeniem, dociskając fakturę do ciała. I chociaż nie powinna, zdawało się, ze czuła fantomową woń męskich perfum, mieszaną ze śladem wypracowanej czystości. Zza linii kryjącej ją bieli, odcinał się kształt kolan i wyżej, mniejsza połowa ud. Gdyby mieć odpowiedni pasek, naprawdę potrafiłaby zrobić z koszuli sukienkę.
Nie starała się zerknąć w lustro, odwieszając na suszarce ubrania, z których wciąż kapała deszczowa woda. Naprawdę przemokła, a burza nie pozostawiła na niej suchej nitki. Dopięła guziki, we własnym zamieszaniu, może i wypełnionym wrażeniu, nierówno łącząc ze sobą dwie części. Nie miała okazji zapinać, ani tym bardziej rozpinać takich. I miała wrażenie, że zrywa cienką zasłonę tajemnicy, do tej pory ściśle przed nią chronioną. A może, zaglądała na intymne, zakazane przez nią samą dno? Ręcznik, zwinięty, zatrzymała przy sobie, niekoniecznie wiedząc, czy i co - powinna zakryć. Podwinęła za rękawy możliwe wysoko, a sam materiał obciągnęła możliwie w dół, zakrywając nogi w niekoniecznie skutecznym zabiegu. I zanim pchnęła drzwi łazienki, zwinęła warkocz na ramię, wiedząc, że nawet osuszony, wciąż znaczył wilgotnym śladem jej ramię.
— Powinnaś zostać.
- Powinnam? - mówiła cicho, uchylając wejścia i zatrzymując się w półkroku. Naprawdę nie zniknął - Chciałbyś? - Był obok, jak cierpliwy ochroniarz, a ona pytała o coś tak skrajnie głupiego, tęsknego? - sporo zamieszania ci przyniosłam - delikatne westchnienie i próba odnalezienia odwróconego wzroku - Nie przeszkadza ci to? - wysunęła się z łazienki cąłkowicie, plecy opierając o przyległą do niej ścianę, bliżej przejścia do salonu. Wysunęła przy tym rękę, chcąc w niejasnym odruchu przypomnieć, że powinien się odwrócić. Musnęła odwrócone przedramię, ślizgając opuszką po równie białej koszuli, zatrzymując gest tuż przy nadgarstku i zwalniając nacisk dopiero, gdy wrócił ku niej przenikliwym turmalinem uwagi, a ona witała go nieśmiałym uśmiechem, który szeptem przeniósł się na miękkie pytanie. Jedno z wielu, które chciała mu dziś oddać.
- Usiądziesz ze mną?
@Arihyoshi Hotaru
Wpuścił ją.
To nie tak, że nie wierzyła, że to zrobi. Umiała już zajrzeć za gnieżdżący się chłodem cień, za bezdenne onyksy wzroku, jakie czasem, ulotnie zatrzymywał przy niej, gdy mijali się w progu. Chłonęła troskę i znaczenie, jakie upychał między wyrazy, gdy wydawało się pozornie, że ich nie miały. Najbardziej, wrażliwa jednak na dotyk. Ten zamknięty w ciosanych ostro rysach, w twardych gestach, które w zetknięciu, okazywały się zaskakująco miękkie, jakby w obawie, że nieświadomym naciskiem, skruszy cienkie kostki rachitycznej linii karku.
Jak brzmiał jego dotyk, gdyby chciał więcej? Jakie napięcie tkało się pod struną, gdy wybijał litanię palców, zupełnie innym taktem, niż do tej pory znała? Wezbrany nagle gorąc, wcale nie rozgrzał ciała, ale zagrał drżeniem mięśni i nieśmiałą próbą zerwania więzów, w jakie ujął ją od samego progu. Wystarczyło, że patrzył. Bo patrzył dokładnie na nią.
I mogłaby ją samą kiedyś przerazić myśl, która zwinęła się niewypowiedziana, rozpychająca energią, jak zaglądająca do zakazanego pokoju nastolatka. Pozostawiła wiec ją w progu, przywartą do wejścia, tuż przed uchyleniem tajemnicy, samej odwracając wzrok od mijanej przestrzeni korytarza i migotliwej linii wilgotnych śladów, jakie boso, po zsunięciu butów tuż obok tych męskich, pozostawiła ścieżką prowadzącą do łazienki, gdzie pomiędzy krokami wypowiadała łagodne dziękuję oraz będę wdzięczna, gdy zaoferował coś na przebranie. A coś, mimo wszystko było ważne, chociaż przypomnieć sobie o tym miała, dopiero później, odklejając od skóry, nabiegły od deszczu, jaśniejący rożem kolor koszuli.
Z wciąż niejasno utrzymaną kakofonią rozbieganych emocji, wsparła dłonie na bieli porcelanowej strony umywalki. Blask, jaki dostrzegła w odbiciu, zaskakiwał. Nie wymuszał zwarcia ust, pospiesznego umknięcia, a unosił jej brodę, przechylał kołyszące się wilgotna czernią pasmo, kierując uwagę na przejrzystą smugę sunącą po gardle kroplę, zatrzymaną w zagłębieniu obojczyków. Wezbrany oddech unosił pierś, zwilżoną językiem deszczu. Nie byłą pewna, czy patrzyła jeszcze na siebie, czy natchnienie przeklęło ją samą, mącąc umysł malowanym przez obcego artystę obrazem. Czy tak ją widział? Czy dopowiadała wizje, których nie było? I chociaż chciałaby, żeby wahanie wymiotło buzujące we krwi - jak ciepło gdzieś w tle woda w czajniku, przymknęła powieki z rozbawionym westchnieniem ulgi. Dziś nie chciała, żeby cokolwiek mijało. I nie chciała być sama. Ulegała otulającej ją czuło aurze, ciągnącej kąciki uśmiechu w górę, z odbiciem jego światła dokładnie, gdzie mieściło się dno źrenic.
Poruszyła się, podciągając ciężki łuk spódnicy, chcąc wykręcić chociaż jej krańce, ale finalnie wypuściła materiał, chcąc rozpiąć śliski od wody, guzik przy pasie. Opuszka zahaczyły o cienki materiał koszulki i drgnęła równo z docierającym jej, tłumionym przekleństwem i przeprosinami. Rozluźniła dłoń, zmieniając decyzję i podchodząc do minimalnie uchylonych drzwi - N-nie zdążyłam jeszcze... - urwała, bo wsunięty najpierw kciuk w przerwie framugi i cień stojącej sylwetki zaalarmował, że kończenie zdania rozebraniem się, mogło wybrzmieć niefortunnie za blisko
- Dziękuję - powtórzyła coś, co dziś osiadało na języku często. Uchyliła drzwi na tyle, by między palce ująć gładkość za dużej koszuli. Zanim się odwróciła, zamarła, śledząc w cieniu ruch, w upewnieniu, że postać za drzwiami - wciąż była blisko. Znowu, nie miała pojęcia, co tak mocno przejmowało ją w tym fakcie, i gdzie podział się ostrzegawczo piskliwy głos z tyłu głowy, alarmujący za każdym razem, gdy narzucone popiołem granice, zdawały się zrywać pod jej ulotnym tchnieniem. Tylko tyle trzeba było, by uległa? By odpuściła? By rozkwitła, jak spóźniony pąk wiśniowego kwiatu?
Odwróciła się wolno, nieśmiało, z niosącym się przez klatkę piersiową echem. Stanęła plecami do drzwi, w końcu rozsupłując wiązania spódnicy, pozbywając się koszulki, zahaczającej koronką o splecione burzową wilgocią włosy. Miękkość otulającego ją ręcznika przypomniała, jak nagromadzony chłód odcisnął się piętnem na skórze. Wnikając głębiej, trącając drżeniem, które ucięła, wsuwając ramiona w za długie rękawy białej koszuli. Przełknęła ślinę, walcząc z rozgrzanym łaskotaniem świadomości, czyją własność traktowała właśnie wygładzeniem, dociskając fakturę do ciała. I chociaż nie powinna, zdawało się, ze czuła fantomową woń męskich perfum, mieszaną ze śladem wypracowanej czystości. Zza linii kryjącej ją bieli, odcinał się kształt kolan i wyżej, mniejsza połowa ud. Gdyby mieć odpowiedni pasek, naprawdę potrafiłaby zrobić z koszuli sukienkę.
Nie starała się zerknąć w lustro, odwieszając na suszarce ubrania, z których wciąż kapała deszczowa woda. Naprawdę przemokła, a burza nie pozostawiła na niej suchej nitki. Dopięła guziki, we własnym zamieszaniu, może i wypełnionym wrażeniu, nierówno łącząc ze sobą dwie części. Nie miała okazji zapinać, ani tym bardziej rozpinać takich. I miała wrażenie, że zrywa cienką zasłonę tajemnicy, do tej pory ściśle przed nią chronioną. A może, zaglądała na intymne, zakazane przez nią samą dno? Ręcznik, zwinięty, zatrzymała przy sobie, niekoniecznie wiedząc, czy i co - powinna zakryć. Podwinęła za rękawy możliwe wysoko, a sam materiał obciągnęła możliwie w dół, zakrywając nogi w niekoniecznie skutecznym zabiegu. I zanim pchnęła drzwi łazienki, zwinęła warkocz na ramię, wiedząc, że nawet osuszony, wciąż znaczył wilgotnym śladem jej ramię.
— Powinnaś zostać.
- Powinnam? - mówiła cicho, uchylając wejścia i zatrzymując się w półkroku. Naprawdę nie zniknął - Chciałbyś? - Był obok, jak cierpliwy ochroniarz, a ona pytała o coś tak skrajnie głupiego, tęsknego? - sporo zamieszania ci przyniosłam - delikatne westchnienie i próba odnalezienia odwróconego wzroku - Nie przeszkadza ci to? - wysunęła się z łazienki cąłkowicie, plecy opierając o przyległą do niej ścianę, bliżej przejścia do salonu. Wysunęła przy tym rękę, chcąc w niejasnym odruchu przypomnieć, że powinien się odwrócić. Musnęła odwrócone przedramię, ślizgając opuszką po równie białej koszuli, zatrzymując gest tuż przy nadgarstku i zwalniając nacisk dopiero, gdy wrócił ku niej przenikliwym turmalinem uwagi, a ona witała go nieśmiałym uśmiechem, który szeptem przeniósł się na miękkie pytanie. Jedno z wielu, które chciała mu dziś oddać.
- Usiądziesz ze mną?
@Arihyoshi Hotaru
Blood beneath the snow
Arihyoshi Hotaru ubóstwia ten post.
W siatkówce oka mroczniała czerń. Z pochmurnością przypatrywał się smukłemu ramieniu okrytemu tylko lekko zawilgoconą tkaniną; rzeczą z jego własnej szafy, z włóknami przesiąkniętymi słabym zapachem męskich perfum kupowanych od lat w tym samym sklepie, z rozmiarem, który na jego sylwetce znalazłby dla siebie miejsce, ale ona topiła się w jaskrawej bieli i nie rozumiał po co poprawiała materiał, jakby rzeczywiście w obawie, że będzie zbyt krótki. Mógłby być; ta perfidna opcja zakiełkowała gdzieś u podstawy umysłu, próbowała przedostać się przez dziesiątki warstw dobrego wychowania, jak przebijająca glebę kiełkująca roślina, ale wtedy przymrużył mocniej powieki i potarł kant szczęki. Tak robią osoby, które potrzebują pół sekundy na zreflektowanie się, choć nad czym miał się reflektować, gdy zadała mu jednosłowne pytanie?
- Powinnam?
- Grzmi. - Jakby to cokolwiek wyjaśniało; albo jakby nie wynaleziono wcale parasoli i taksówek podjeżdżających pod same drzwi. Nieoczekiwanie starł ze świata wszelkie wymysły cywilizacji. Zero telefonów komórkowych, ciepłej, wodoodpornej odzieży. Rzeczywistość zawęziła się do schludnego mieszkania - apartamentu numer dziewięć - i paskudnego, rozszalałego za oknami żywiołu, skorego zatopić każdego śmiałka, który wyściubi nos z bezpiecznej kryjówki. Wypowiadał się, jakby tak było; jakby nigdy nie wpadł na to, by wypuścić ją z holu, bo przecież nikt nigdy by tak nie postąpił w skali obecnych wydarzeń. W źrenicy zatańczyły wszystkie rozbłyski jakie dało radę wychwycić oko; światło jednej z żarówek, jaskrawość pioruna. Wystarczyło tylko tyle, aby poruszył głową. Zwykle matowe spojrzenie nabrało właściwości cekinów, ilekroć przypatrywał się splotom morionu opadającym z barku na pierś, zawsze jednak wracając do twarzy; ciepłej kawy jej wzroku.
Chciałbyś?
Pytanie padło już chwilę temu; ale język przylgnął do podniebienia, skleił się z nim w przedłużającej ciszę niepewności co do tego, które zdanie w rewanżu będzie prawidłowe. O ile jakakolwiek miała szansę paść sensownie, bez poczucia, że wykrztusza z siebie recytację trywialnych uprzejmości. Tak, naturalnie. Bardzo chciałbym, abyś została i nie wychodziła w za kusej kiecce, składającej się z bardzo cienkiej i zdecydowanie nienadającej się do interakcji z wodą koszuli, w sam środek ulewy, od której szyby trzęsą się w podstawach, choć zdecydowanie większy wstrząs wywołuje...
Odetchnął, przerywając gromadzące się w skroni warianty, które jak chmara rozsierdzonych os jeszcze chwilę dobijały się do zmizerniałego po dniu harówki umysłu. Przytaknął jedynie; krótko, rzeczowo, po wojskowemu; po swojemu. Oddzierając to z brzmienia i jakichkolwiek tłumaczeń, bo zdawało mu się, że to przecież jasne. Czym mógłby się kierować jak nie prostą formą logiki?
Nie znalazł odpowiedzi, bo dotyk na nadgarstku spiął natychmiast mięśnie; z głowy wywietrzały wcześniejsze obrazy, jakby kompletnie zapomniał o nieśmiałym drgnieniu warg i źle zapiętych guzikach, w tym jednym taktycznym punkcie będących powodem odsłoniętego skrawka nagiej skóry, zarysu obojczyka. Muśnięcie dziewczęcych opuszek ściągnęło ciemne brwi; naraz zorientował się jak różnej faktury są ich ręce. Ledwo nawiązała kontakt, ale tyle właściwie wystarczyło, by zorientować się w miękkości naskórka, kontrastującym w skrajnej opozycji z jego szorstkością. Cofnął nadgarstek; niby po to, aby wskazać jej kierunek.
- Zapraszam. - Ale tak naprawdę musiał przerwać tę nienaturalną bliskość, odsunąć się o pół kroku w przejawie dżentelmeńskiego przepuszczenia kobiety pierwszej; w rzeczywistości wiedząc doskonale, że gest ten nie miał w sobie grama dobrych manier. Dyscyplina nakazywała mu utrzymać uwagę na wnętrzu korytarza, na wgłębieniu mieszczącym w swoich obrębach salon z kuchennym aneksem; gdzie jeszcze buchała para z wcześniej wrzącego czajnika. Ta sama świadomość była jednak tłamszona z każdym krokiem, jakby nacisk pięty jednocześnie przydeptywał niemal trzydziestoletnie wyszkolenie. Haczył więc o mleczną cerę szyi odciętą czarnymi pasmami włosów; wychwycił zagięcie kołnierzyka, prostotę materiału tam, gdzie jemu z pewnością wytworzyłyby się naturalne zagięcia i ruch ciała na tkaninę na linii bioder; czego z pewnością się u niego nie uświadczyło.
- Nie wygląda jakby miało przestać - wkraczając do pomieszczenia wreszcie zerknął gdzieś indziej; rozpadało się na dobre - uściślenie okazało się konieczne. Dla niej, aby zrozumiała, do czego w ogóle postanowił nawiązać. I dla niego, żeby wyrównał trajektorię jazdy swoich rozchybotanych myśli. Deszcz bił o szkło z wściekłością, o jaką ciężko podejrzewać coś tak pozbawionego formy jak woda. Z jednej strony lodowate strugi ściekały całymi litrami wzdłuż okien, z drugiej gorąca ciecz zalewała torebki z herbatą do dwóch identycznych kubków.
Spody naczyń stuknęły harmonijnie o niski stoliczek ulokowany przed kanapą.
Arihyoshi spojrzał wtedy na dziewczynę, przez moment pomiędzy czymś rozbity. Finalnie jednak potrzebował raptem spaceru do jednego z foteli, aby zdjąć złożony na trzy razy koc. Musiała być zziębnięta; takie oczywistości kręciły się gdzieś na czubku języka, ale nawet tak proste stwierdzenia nie potrafiły wyplątać się spomiędzy głosowych więzadeł. Mocny chwyt na nakryciu marszczył tkaninę, wydawał się niemal niepotrzebny w swojej sile, kiedy podchodził do kanapy.
Okryj się - tkwiło w spojrzeniu, gdy rozkładał narzutę, gotów zarzucić jej ciężar na wąskość ramion.
- Możesz tu zostać - propozycja padła jeszcze nim sam przysiadł wśród rozrzuconych po sofie poduszek; wydawał się w ich obecności jakiś zbyt szary i kanciasty. - Jest sporo miejsca, a do jutra przeschną ubrania. To żaden kłopot. - Jakby dopiero postanowił utwierdzić ją w przekonaniu na wcześniejszą obawę; nie, nikomu nie przeszkadza to zamieszanie. Sięgnął po swoją herbatę, ujmując kubek zrogowaciałymi palcami; gorąco emanowało z naparu i być może pociągnięcie łyku sprawiło, że nawet barwa jego tonu zdawała się o ćwierćnuty cieplejsza, kiedy opuszczał naczynie, a twarz zwracał ku Ejiri. - Mam wygodne łóżko. Powinnaś być zadowolona.
- Powinnam?
- Grzmi. - Jakby to cokolwiek wyjaśniało; albo jakby nie wynaleziono wcale parasoli i taksówek podjeżdżających pod same drzwi. Nieoczekiwanie starł ze świata wszelkie wymysły cywilizacji. Zero telefonów komórkowych, ciepłej, wodoodpornej odzieży. Rzeczywistość zawęziła się do schludnego mieszkania - apartamentu numer dziewięć - i paskudnego, rozszalałego za oknami żywiołu, skorego zatopić każdego śmiałka, który wyściubi nos z bezpiecznej kryjówki. Wypowiadał się, jakby tak było; jakby nigdy nie wpadł na to, by wypuścić ją z holu, bo przecież nikt nigdy by tak nie postąpił w skali obecnych wydarzeń. W źrenicy zatańczyły wszystkie rozbłyski jakie dało radę wychwycić oko; światło jednej z żarówek, jaskrawość pioruna. Wystarczyło tylko tyle, aby poruszył głową. Zwykle matowe spojrzenie nabrało właściwości cekinów, ilekroć przypatrywał się splotom morionu opadającym z barku na pierś, zawsze jednak wracając do twarzy; ciepłej kawy jej wzroku.
Chciałbyś?
Pytanie padło już chwilę temu; ale język przylgnął do podniebienia, skleił się z nim w przedłużającej ciszę niepewności co do tego, które zdanie w rewanżu będzie prawidłowe. O ile jakakolwiek miała szansę paść sensownie, bez poczucia, że wykrztusza z siebie recytację trywialnych uprzejmości. Tak, naturalnie. Bardzo chciałbym, abyś została i nie wychodziła w za kusej kiecce, składającej się z bardzo cienkiej i zdecydowanie nienadającej się do interakcji z wodą koszuli, w sam środek ulewy, od której szyby trzęsą się w podstawach, choć zdecydowanie większy wstrząs wywołuje...
Odetchnął, przerywając gromadzące się w skroni warianty, które jak chmara rozsierdzonych os jeszcze chwilę dobijały się do zmizerniałego po dniu harówki umysłu. Przytaknął jedynie; krótko, rzeczowo, po wojskowemu; po swojemu. Oddzierając to z brzmienia i jakichkolwiek tłumaczeń, bo zdawało mu się, że to przecież jasne. Czym mógłby się kierować jak nie prostą formą logiki?
Nie znalazł odpowiedzi, bo dotyk na nadgarstku spiął natychmiast mięśnie; z głowy wywietrzały wcześniejsze obrazy, jakby kompletnie zapomniał o nieśmiałym drgnieniu warg i źle zapiętych guzikach, w tym jednym taktycznym punkcie będących powodem odsłoniętego skrawka nagiej skóry, zarysu obojczyka. Muśnięcie dziewczęcych opuszek ściągnęło ciemne brwi; naraz zorientował się jak różnej faktury są ich ręce. Ledwo nawiązała kontakt, ale tyle właściwie wystarczyło, by zorientować się w miękkości naskórka, kontrastującym w skrajnej opozycji z jego szorstkością. Cofnął nadgarstek; niby po to, aby wskazać jej kierunek.
- Zapraszam. - Ale tak naprawdę musiał przerwać tę nienaturalną bliskość, odsunąć się o pół kroku w przejawie dżentelmeńskiego przepuszczenia kobiety pierwszej; w rzeczywistości wiedząc doskonale, że gest ten nie miał w sobie grama dobrych manier. Dyscyplina nakazywała mu utrzymać uwagę na wnętrzu korytarza, na wgłębieniu mieszczącym w swoich obrębach salon z kuchennym aneksem; gdzie jeszcze buchała para z wcześniej wrzącego czajnika. Ta sama świadomość była jednak tłamszona z każdym krokiem, jakby nacisk pięty jednocześnie przydeptywał niemal trzydziestoletnie wyszkolenie. Haczył więc o mleczną cerę szyi odciętą czarnymi pasmami włosów; wychwycił zagięcie kołnierzyka, prostotę materiału tam, gdzie jemu z pewnością wytworzyłyby się naturalne zagięcia i ruch ciała na tkaninę na linii bioder; czego z pewnością się u niego nie uświadczyło.
- Nie wygląda jakby miało przestać - wkraczając do pomieszczenia wreszcie zerknął gdzieś indziej; rozpadało się na dobre - uściślenie okazało się konieczne. Dla niej, aby zrozumiała, do czego w ogóle postanowił nawiązać. I dla niego, żeby wyrównał trajektorię jazdy swoich rozchybotanych myśli. Deszcz bił o szkło z wściekłością, o jaką ciężko podejrzewać coś tak pozbawionego formy jak woda. Z jednej strony lodowate strugi ściekały całymi litrami wzdłuż okien, z drugiej gorąca ciecz zalewała torebki z herbatą do dwóch identycznych kubków.
Spody naczyń stuknęły harmonijnie o niski stoliczek ulokowany przed kanapą.
Arihyoshi spojrzał wtedy na dziewczynę, przez moment pomiędzy czymś rozbity. Finalnie jednak potrzebował raptem spaceru do jednego z foteli, aby zdjąć złożony na trzy razy koc. Musiała być zziębnięta; takie oczywistości kręciły się gdzieś na czubku języka, ale nawet tak proste stwierdzenia nie potrafiły wyplątać się spomiędzy głosowych więzadeł. Mocny chwyt na nakryciu marszczył tkaninę, wydawał się niemal niepotrzebny w swojej sile, kiedy podchodził do kanapy.
Okryj się - tkwiło w spojrzeniu, gdy rozkładał narzutę, gotów zarzucić jej ciężar na wąskość ramion.
- Możesz tu zostać - propozycja padła jeszcze nim sam przysiadł wśród rozrzuconych po sofie poduszek; wydawał się w ich obecności jakiś zbyt szary i kanciasty. - Jest sporo miejsca, a do jutra przeschną ubrania. To żaden kłopot. - Jakby dopiero postanowił utwierdzić ją w przekonaniu na wcześniejszą obawę; nie, nikomu nie przeszkadza to zamieszanie. Sięgnął po swoją herbatę, ujmując kubek zrogowaciałymi palcami; gorąco emanowało z naparu i być może pociągnięcie łyku sprawiło, że nawet barwa jego tonu zdawała się o ćwierćnuty cieplejsza, kiedy opuszczał naczynie, a twarz zwracał ku Ejiri. - Mam wygodne łóżko. Powinnaś być zadowolona.
Ejiri Carei, Chishiya Yue and Itou Alaesha szaleją za tym postem.
Uderzenie piorunów gdzieś za oknem, jego błyski, szum i nagła jasność, która refleksami lśniła w tarczy znajomych jej odcieni mroku, nie robiło wystarczającego wrażenia, by jej własny wzrok pognał w bok, szukając mimowolnego źródła zakłóceń. Te, ciągnęły niewidzialną siecią dokładnie w męskim spojrzeniu. Zaplątana raz, nie umiała zwinnie wymknąć pajęczym wiązaniom - być może nawet, nieświadomego ich mocy - właściciela. Albo, własnej niemocy, czy też cicho - bo niemal na palcach - stąpającej dziwnego rodzaju uległości. Po kryjomu zaglądała do jej serca, szarpała za struny gardła, szczypała skórę z mocą, o jaką Carei nie spodziewała się czuć. Nie rozumiała obejmującego ją szczelnie ciepła, tak różnego w zestawieniu chłodu, który deszczowa wilgocią wciąż ślizgał się po skórze, chłonąc bielącą się miękkość koszuli, w wielu miejscach, jak drugą skórę. Dlatego to grzmi przyjmowała z jakimś rozbawionym niezrozumieniem.
Wcale nie dlatego powinnam
Nie?
Wydawało jej się - w tym stłumionym, jakby otulonym na logice tłumieniu - że musiałaby tknąć męskiej piersi, opuszkami zwiększyć nacisk, by tchnieniem uwolnionego wydechu otrzymać odpowiedź. Te, pojawiały się niespodziewanie, lakonicznie, z wrażeniem, że każde słowo przeciskało się na język długą drogą pośród innych, stłamszonych. Ale i sama z niewidzianego rozpędu, tamowała wyrazy, co kiełkowały z rozbieganych myśli. Nawet jeśli gnieździły się czułością i tlącym się różem pragnieniem, jakiego nie rozpoznawała.
Nie?
Pod pierś, po raz pierwszy wniknęła inna niż wcześniej niespokojność. Pod opuszkami zawieruszyła się nicość. Ten sam powód, który kazał sięgnąć nadgarstka Hotaru, teraz chichotał złośliwie. Jego echo obiło się się w głowie i umilkło zniechęcone nieśmiałym opuszczeniem dziewczęcego wzroku na powstałą przestrzeń. Z pytaniem, które nie zadała, zamiast tego własne dłoni splatając ze sobą, przytykając do gładkiej przestrzeni pod piersią i podążyć wskazaną zaproszeniem ścieżką. Przez chwilę tylko spoglądała na stawiane boso kroki, mimowolnie, tylko przecież raz, unosząc między palcami skrawek lgnącego do skóry ud materiału. Przerwała, odrywając dłonie, rozkładając lekko, jakby łapała niewidzialną równowagę, równo ze świadomości, że widział ją. Patrzył.
Łaskotała ją ta wiedza zawsze. Jakby cudze spojrzenia rysowały się malarskimi pociągnięciami na ciele dokładnie w miejscach, gdzie sięgał wzrok. Zaskakiwało ją obejmujące wrażenie, wyjątkowo przyjemnie rozgrzewając ciało. Do tej pory nie rozróżniała ich znaczenia, analizując ledwie wdzierający się chłód. Było jednak inaczej. Bez dojmującego wstydu, bez obrzydzenia, które kazałoby się jej zakryć.
Czy to przez niego?
Dla zgarnianej pewności uchwyciła się wilgotnej końcówki warkocza, strząsając między paliczkami kilka, zagubionych kropel wody.
Nie wygląda jakby miało przestać
Jeszcze zanim zajęła miejsce na sofie, zanim skrzyżowała nogi, a dłonie równo ułożyła na udach, wciskając między nie zwinięte fragmenty koszuli. Jeszcze zanim męska sylwetka pochyliła się nad wrzątkiem buchającym para niemal do twarzy, wprawiając morion zwiniętych w loki pasm w misterną zasłonę. Zastanawiała się, czy były w dotyku miękkie, gdyby zdecydowała się wsunąć między nie palce? Czy gdyby zaplątała na palec ich pasmo, opadłby na czoło w sprężynie?
Zamrugała, zwalniając kroku i w końcu robiąc miękki półzwrot w stronę wojskowego.
- Kiedyś słyszałam, że burze są echem targających kami emocji - westchnęła, w końcu samej zerkając w dudniący za oknem szum. Uniosła jedną rękę, wsuwając palce w zagłębienie szyi, by przesunąć opuszkiem po toczącej się wilgoci aż do odsłoniętego obojczyka - albo toczących między nimi walk - kontynuowała, siadając i obracając pod opuszkiem najwyżej zapięty guzik - deszcz dawał więc błogosławieństwo, chociaż... oczywiście było zależne od bóstwa, które ją rozpętało - przechyliła głowę, zerkając na dwa postawione naczynia i w końcu mężczyznę - Jak myślisz, jakim błogosławieństwem zostałam obdarzona - kąciki warg uniosły się, odsłaniając pełen wypowiedzianych myśli - uśmiech - i czy mogłabym się nim podzielić - z Tobą - zadrgało ciepło niewypowiedzianych wyrazów w jakiejś formie rozeznania, które zaglądało dokładnie do oczu, które teraz spojrzały na nią z wysoka, gdy na ramiona opadał koc.
Mimowolnie uniosła głowę, potem ręką, chcąc poczuć między paliczkami miękkość materiału. Ledwie zetknięcie, muśniecie właściwie dało jej zrozumienie, że palce zacisnęła nie na kocu, a na zwiniętym kciuki należącym do wojskowego. Wciąż niemożliwe, jak w porównaniu do chłodu jej własnej skóry, ta męska była nagrzana, przypominając jej nieco kota, który chłonął ciepło przez cały dzień, by potem w nocy się nim z nią dzielić.
Czy on podzieliłby się też?
- Dziękuję
Umknęła dłońmi i spojrzeniem, pozwalając, by koc opadł na skórę, a dostrzeżone ciepło - to pochodzące z ciała, na moment owionęło ją szczelniej niż materiał, gdy pochylił się nad nią. Ulotna woń perfum i sama bliskość zajęła zmysły, wysyłając niekontrolowane drżenie. Powieki opadły, przytrzymując nie tylko łaskoczący impuls, ale wrażenie, które Carei intuicyjnie chciała zapamiętać. Dopiero wtedy nieco niezręcznie, z wciąż półprzymkniętymi powiekami, poprawiła brzegi materii, szczelnie chroniąc plecy, podsuwając pod ciało i przysłaniając nieco nogi, pozostawiając przerwę, by swobodnie sięgnąć po oferowany napój.
Mierzyła się ze słowami, jakie otrzymała już z filiżanką między dłońmi - Dziękuję, Hotaru - pochyliła lekko głowę, odstawiając na kraniec stolika naczynie - Może nie kłopot, ale wciąż zamieszanie. Twoje rodzeństwo może być rano.... - jakie? - zaskoczone? - to raz - A po pracy musisz być zmęczony i ... - urwała znowu, zachłystując się powietrzem. Przysłoniła usta, czując jak róż wplata nowe odcienie na policzki. Przełknęła ślinę, mrużąc oczy, by nie pomylić się w interpretacji
Nie?
- Wygodniejsze niż kanapa? Mogę... przespać się tutaj - ale wzrok już pognał bok, w stronę zamkniętych zazwyczaj drzwi, jawiąc na twarz wyraz nieśmiałego uśmiechu - Nigdy u ciebie nie byłam - cichość odpowiedzi wynikała z zamyślenia, które osiadło w wróconej do rozmówcy źrenicy. Zupełnie tak, jakby właśnie proponował jej odkrycie swojej tajemnicy. Niemożliwe, jak łatwo zatrzymywał ją przy sobie na dłużej, gdy śledziła ciemność osadzonego spojrzenia, ostrość rysującej się szczęki za każdym razem, gdy mówił, czy tłumił to mówienie. Potarła nadgarstki o uda, jednocześnie wypuszczając przytrzymywany brzeg koca, który zsunął się z ramienia, pociągając za sobą część koszuli.
- Pokażesz mi?
@Arihyoshi Hotaru
Wcale nie dlatego powinnam
Nie?
Wydawało jej się - w tym stłumionym, jakby otulonym na logice tłumieniu - że musiałaby tknąć męskiej piersi, opuszkami zwiększyć nacisk, by tchnieniem uwolnionego wydechu otrzymać odpowiedź. Te, pojawiały się niespodziewanie, lakonicznie, z wrażeniem, że każde słowo przeciskało się na język długą drogą pośród innych, stłamszonych. Ale i sama z niewidzianego rozpędu, tamowała wyrazy, co kiełkowały z rozbieganych myśli. Nawet jeśli gnieździły się czułością i tlącym się różem pragnieniem, jakiego nie rozpoznawała.
Nie?
Pod pierś, po raz pierwszy wniknęła inna niż wcześniej niespokojność. Pod opuszkami zawieruszyła się nicość. Ten sam powód, który kazał sięgnąć nadgarstka Hotaru, teraz chichotał złośliwie. Jego echo obiło się się w głowie i umilkło zniechęcone nieśmiałym opuszczeniem dziewczęcego wzroku na powstałą przestrzeń. Z pytaniem, które nie zadała, zamiast tego własne dłoni splatając ze sobą, przytykając do gładkiej przestrzeni pod piersią i podążyć wskazaną zaproszeniem ścieżką. Przez chwilę tylko spoglądała na stawiane boso kroki, mimowolnie, tylko przecież raz, unosząc między palcami skrawek lgnącego do skóry ud materiału. Przerwała, odrywając dłonie, rozkładając lekko, jakby łapała niewidzialną równowagę, równo ze świadomości, że widział ją. Patrzył.
Łaskotała ją ta wiedza zawsze. Jakby cudze spojrzenia rysowały się malarskimi pociągnięciami na ciele dokładnie w miejscach, gdzie sięgał wzrok. Zaskakiwało ją obejmujące wrażenie, wyjątkowo przyjemnie rozgrzewając ciało. Do tej pory nie rozróżniała ich znaczenia, analizując ledwie wdzierający się chłód. Było jednak inaczej. Bez dojmującego wstydu, bez obrzydzenia, które kazałoby się jej zakryć.
Czy to przez niego?
Dla zgarnianej pewności uchwyciła się wilgotnej końcówki warkocza, strząsając między paliczkami kilka, zagubionych kropel wody.
Nie wygląda jakby miało przestać
Jeszcze zanim zajęła miejsce na sofie, zanim skrzyżowała nogi, a dłonie równo ułożyła na udach, wciskając między nie zwinięte fragmenty koszuli. Jeszcze zanim męska sylwetka pochyliła się nad wrzątkiem buchającym para niemal do twarzy, wprawiając morion zwiniętych w loki pasm w misterną zasłonę. Zastanawiała się, czy były w dotyku miękkie, gdyby zdecydowała się wsunąć między nie palce? Czy gdyby zaplątała na palec ich pasmo, opadłby na czoło w sprężynie?
Zamrugała, zwalniając kroku i w końcu robiąc miękki półzwrot w stronę wojskowego.
- Kiedyś słyszałam, że burze są echem targających kami emocji - westchnęła, w końcu samej zerkając w dudniący za oknem szum. Uniosła jedną rękę, wsuwając palce w zagłębienie szyi, by przesunąć opuszkiem po toczącej się wilgoci aż do odsłoniętego obojczyka - albo toczących między nimi walk - kontynuowała, siadając i obracając pod opuszkiem najwyżej zapięty guzik - deszcz dawał więc błogosławieństwo, chociaż... oczywiście było zależne od bóstwa, które ją rozpętało - przechyliła głowę, zerkając na dwa postawione naczynia i w końcu mężczyznę - Jak myślisz, jakim błogosławieństwem zostałam obdarzona - kąciki warg uniosły się, odsłaniając pełen wypowiedzianych myśli - uśmiech - i czy mogłabym się nim podzielić - z Tobą - zadrgało ciepło niewypowiedzianych wyrazów w jakiejś formie rozeznania, które zaglądało dokładnie do oczu, które teraz spojrzały na nią z wysoka, gdy na ramiona opadał koc.
Mimowolnie uniosła głowę, potem ręką, chcąc poczuć między paliczkami miękkość materiału. Ledwie zetknięcie, muśniecie właściwie dało jej zrozumienie, że palce zacisnęła nie na kocu, a na zwiniętym kciuki należącym do wojskowego. Wciąż niemożliwe, jak w porównaniu do chłodu jej własnej skóry, ta męska była nagrzana, przypominając jej nieco kota, który chłonął ciepło przez cały dzień, by potem w nocy się nim z nią dzielić.
Czy on podzieliłby się też?
- Dziękuję
Umknęła dłońmi i spojrzeniem, pozwalając, by koc opadł na skórę, a dostrzeżone ciepło - to pochodzące z ciała, na moment owionęło ją szczelniej niż materiał, gdy pochylił się nad nią. Ulotna woń perfum i sama bliskość zajęła zmysły, wysyłając niekontrolowane drżenie. Powieki opadły, przytrzymując nie tylko łaskoczący impuls, ale wrażenie, które Carei intuicyjnie chciała zapamiętać. Dopiero wtedy nieco niezręcznie, z wciąż półprzymkniętymi powiekami, poprawiła brzegi materii, szczelnie chroniąc plecy, podsuwając pod ciało i przysłaniając nieco nogi, pozostawiając przerwę, by swobodnie sięgnąć po oferowany napój.
Mierzyła się ze słowami, jakie otrzymała już z filiżanką między dłońmi - Dziękuję, Hotaru - pochyliła lekko głowę, odstawiając na kraniec stolika naczynie - Może nie kłopot, ale wciąż zamieszanie. Twoje rodzeństwo może być rano.... - jakie? - zaskoczone? - to raz - A po pracy musisz być zmęczony i ... - urwała znowu, zachłystując się powietrzem. Przysłoniła usta, czując jak róż wplata nowe odcienie na policzki. Przełknęła ślinę, mrużąc oczy, by nie pomylić się w interpretacji
Nie?
- Wygodniejsze niż kanapa? Mogę... przespać się tutaj - ale wzrok już pognał bok, w stronę zamkniętych zazwyczaj drzwi, jawiąc na twarz wyraz nieśmiałego uśmiechu - Nigdy u ciebie nie byłam - cichość odpowiedzi wynikała z zamyślenia, które osiadło w wróconej do rozmówcy źrenicy. Zupełnie tak, jakby właśnie proponował jej odkrycie swojej tajemnicy. Niemożliwe, jak łatwo zatrzymywał ją przy sobie na dłużej, gdy śledziła ciemność osadzonego spojrzenia, ostrość rysującej się szczęki za każdym razem, gdy mówił, czy tłumił to mówienie. Potarła nadgarstki o uda, jednocześnie wypuszczając przytrzymywany brzeg koca, który zsunął się z ramienia, pociągając za sobą część koszuli.
- Pokażesz mi?
@Arihyoshi Hotaru
Blood beneath the snow
Arihyoshi Hotaru ubóstwia ten post.
Szczuła go. Zapewne nieświadomie, w przygrywce okoliczności, ale robiła to nieprzerwanie od kiedy szarpnął za klamkę, wpuścił ją do środka, zamknięciem drzwi odciął najprostszą drogę ucieczki. Drobne gesty, za którymi podążał wzrokiem, już nawet tego nie kryjąc, bo ile można trzymać się za pysk?, wywoływały cierpnięcie skóry. Nagle już nie pasował do opakowania; we własnym ciele się nie mieścił, buzując od epicentrum durnych wizji i prawdopodobieństw, jakie nieprzerwanie produkował umysł. Pewnie był zmęczony po pracy; wyczerpany harówką na treningach, słuchaniem kolejnych raportów, planowaniem następnych patroli, zerową szansą na odcięcie się od tego syfu nawet wtedy, gdy wreszcie przekraczał próg własnego mieszkania. Spóźniony jak diabli. Dzieciaki od dawna spały, wtulone w pościele, i może rzeczywiście doznałyby szoku na widok poplątanych włosów Ejiri, rozczesywanych o poranku palcami. Stałaby, cały czas w tej za krótkiej koszuli, tuż przed lustrem przed którym zwykle same przygotowywały się do szkół. Nietrudno jednak wyobrazić sobie nieoczekiwany wrzask Junniyi; jej wpierw zaspane, ale z każdą sekundą coraz jaśniejsze i coraz większe oczy, w których mgła dezorientacji rozrzedza się na rzecz własnych, dziecięcych wniosków. Byłaby zachwycona. Nie szczędziłaby też komentarzy — tekstów, których Hotaru wolałby oszczędzić i Carei, i sobie, bo były zbyt prostolinijne. Wywołałyby zmieszanie, choć w obecnych okolicznościach trudno stwierdzić, czy sami świetnie się nie spisywali w tworzeniu napiętej atmosfery, przez którą nie wiadomo co powiedzieć. Ale milczeć też głupio.
Jak raz źle się czuł z zaciśniętymi ustami; w gardle coś go drapało, jakieś wyrazy, jakieś durne teksty, wszystko kumulowało się tam i próbowało przepchnąć wyżej, na język. Przełykał całość wraz ze śliną, ale to chyba też słabo, bo musiał wyglądać, jakby od przyglądania się jej nie nadążał za podstawową czynnością. Bawiła się tym nieszczęsnym guzikiem, fatalnie zapiętym, przekrzywiającym całe ubranie, bo z jednej strony zasłaniał nieco więcej, ale z drugiej wręcz przeciwnie — materiał się odchylał, udostępniał wgląd w prostą linię obojczyka, i to powoli doprowadzało go do irytacji.
Z trudem uniósł spojrzenie na wysokość ciemnych oczu, szukając w nich czegoś odrzucającego; odrazy, niepewności, lęku, dystansu, cech, które zadziałałyby jak uderzenie z otwartej ręki w twarz. Automatycznie napiął szczękę, ale cios nie nadchodził. Słychać było jedynie uporczywy szum ulewy za oknem i gdzieś w tle echo wypowiedzianego pytania. Jakim błogosławieństwem została obdarzona? Mogłaby się nim podzielić?
Tam, gdzie go dotknęła, szczypało od zimna. — Gdybym miał wybierać, które bóstwo nad tobą czuwa — to odpowiedź byłaby oczywista, bo — padłoby na Amenouzume. — Nie wyjaśnił więcej; musiała kojarzyć teorie, jakieś mitologiczne smaczki; sam się z nimi poznawał, choć z pewnością o wiele mniej zaintrygowany. Nie wierzył w kami jako takich, w ich przewartościowane moce i charaktery. Ograniczył się wyłącznie do świadomości, że istnieją twory uważane za bogów, a jeżeli ingerują w ludzki świat — stają się także celem. By jednak odpowiednio poradzić sobie z kłopotem, musiał znać wroga. To popychało do tysięcy godzin spędzonych w archiwach, wertowaniu starych ksiąg ze szczupłą i zbyt subiektywną w ocenie zgromadzoną wiedzą, zapchało mu też czaszkę wiadomościami i opowieściami, z których teraz wyciągnął katalog dotyczący Niebiańskiej Bystrej Dziewczyny. Bogini, która jako pierwsza stworzyła taniec i śpiew, rozpowszechniając przekonanie, że dziedzina sztuki posiada swoje korzenie w niebiańskich strefach.
Była także tą, która nie bała się konfrontacji z Sarutahiko — wrogim olbrzymem, jaki wstrzymał orszak potężnych kami, zastępując drogę podczas podróży bóstw na ziemię. Cała gromada przesączonych mocą tytanów lękała się wyjść mu naprzeciw, w żałosnym strachu wysyłając Amenouzume — wesołą i zupełnie niewaleczną.
Może Ejiri miała rację, że był zmęczony po pracy? Sam już na to wpadł. Dlatego tak pulsowało w skroni. Stąd musiał unieść rękę i palcami potrzeć podkrążone powieki. Dziękowała mu, jakby w ogóle miała powód, ale nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że wykorzystywał każdą lukę jej nieuwagi, kątem oka przypatrując się załamaniom na koszuli, wystającym spod bieli bawełny i ciemni koca szczupłym udom, że podąża często za ruchem jej nadgarstka, jakby oczekując, że rzeczywiście nagle uniesie przegub nad głową i zamachnie się, sprowadzając go do porządku. Kiedy się zresztą przysunął? Jeszcze nie tak dawno siedział sztywno w ustalonym miejscu, a teraz rękę trzymał na niewielkiej przerwie pomiędzy ich ciałami i czuł nacisk wykonywany na sprężyny sofy, gdy przechylał się w kierunku dziewczyny. Zatrzymał się zwierając zęby.
Wygodniejsze niż kanapa?
Zderzenie spojrzeń napięło kark. Po co się, do diabła, odwracała? Uniosła wzrok, chwytając na gorącym uczynku intensywność jego badań, powodując początkowe zamarcie, jakby sam fakt, że mogła się w czymś zorientować, powodował natychmiastowy paraliż. Ledwo zarejestrował, że wolną dłonią przytrzymał narzutę, zsuniętą mało subtelnie z obnażonego ramienia. Wydawało się, że lada moment poprawi okrycie, na nowo szczelnie zamykając kruchość sylwetki w ciężkich warstwach — ale palce pozwoliły, aby róg się wyślizgnął, posyłając fałdy tkaniny z powrotem w dół. Dudnienie w szyby spotęgowało się, stając jednocześnie jedynym dźwiękiem na świecie. Opuszki musnęły tymczasem kołnierz koszuli, w marnej próbie wyprostowania, ale zamiast — po dżentelmeńsku, pamiętaj — zrobić co do nich należało, ledwie przemknął czubkami palców po dzianinie, zbaczając z trasy, dotykając wyziębionej szyi, obejmując ją w lekkim uchwycie, by kciukiem nacisnąć pod brodą, zadrzeć twarz słusznie jakiś czas temu porównaną do lalki.
Szukał na gładkości policzka dawnych pęknięć, ale ich miejsce zdominowało spąsowienie, od którego mimowolnie drgnął mu kącik ust. Trudno to nazwać uśmiechem, ale rozweselenie ulokowało się wyżej — w turmalinie ślepi, nagle przymrużonych w czymś na kształt aktorsko wykonanego zamyślenia.
Pokażesz mi?
— Powinienem — przyznał; w tle słysząc głuchy grzmot. Sam już jednak nie wiedział, czy był to tylko kolejny huk niepogody, czy jednak jeden z mających go na uwięzi sznurów pękł z trzaskiem. Samokontrola, trzymająca się na ostatnim włóknie, była jedyną przyczyną, dla której nie posunął się krok dalej; jakby jeszcze ją oglądał, sprawdzał stan.Przedłużał zabawę w kotka i myszkę. — Wydajesz się rozpalona — poczerwieniałe kości jarzmowe; zaszklenie spojówek. Możliwe, by gdzieś na granicy tonu zamajaczyła aluzja u kogoś, kto nigdy nie używał podtekstów? Z tej odległości docierał do niego charakterystyczny zapach niedawnej kąpieli, aromatów szamponu wplątanego w suszące się włosy. Odetchnął ciężej; wprost na barwione wiśnią wargi. Poddaństwo. Ponaglenie. Trochę wyrzutu, gdy rzucił ku niej: — I robisz to specjalnie — z dozą niepokorności, jakby w grubym murze wszelkich wojskowych norm pojawiła się szczelina; i spomiędzy wąskiej wyrwy mignęła kryta za ścianą iskra.
Jak raz źle się czuł z zaciśniętymi ustami; w gardle coś go drapało, jakieś wyrazy, jakieś durne teksty, wszystko kumulowało się tam i próbowało przepchnąć wyżej, na język. Przełykał całość wraz ze śliną, ale to chyba też słabo, bo musiał wyglądać, jakby od przyglądania się jej nie nadążał za podstawową czynnością. Bawiła się tym nieszczęsnym guzikiem, fatalnie zapiętym, przekrzywiającym całe ubranie, bo z jednej strony zasłaniał nieco więcej, ale z drugiej wręcz przeciwnie — materiał się odchylał, udostępniał wgląd w prostą linię obojczyka, i to powoli doprowadzało go do irytacji.
Z trudem uniósł spojrzenie na wysokość ciemnych oczu, szukając w nich czegoś odrzucającego; odrazy, niepewności, lęku, dystansu, cech, które zadziałałyby jak uderzenie z otwartej ręki w twarz. Automatycznie napiął szczękę, ale cios nie nadchodził. Słychać było jedynie uporczywy szum ulewy za oknem i gdzieś w tle echo wypowiedzianego pytania. Jakim błogosławieństwem została obdarzona? Mogłaby się nim podzielić?
Tam, gdzie go dotknęła, szczypało od zimna. — Gdybym miał wybierać, które bóstwo nad tobą czuwa — to odpowiedź byłaby oczywista, bo — padłoby na Amenouzume. — Nie wyjaśnił więcej; musiała kojarzyć teorie, jakieś mitologiczne smaczki; sam się z nimi poznawał, choć z pewnością o wiele mniej zaintrygowany. Nie wierzył w kami jako takich, w ich przewartościowane moce i charaktery. Ograniczył się wyłącznie do świadomości, że istnieją twory uważane za bogów, a jeżeli ingerują w ludzki świat — stają się także celem. By jednak odpowiednio poradzić sobie z kłopotem, musiał znać wroga. To popychało do tysięcy godzin spędzonych w archiwach, wertowaniu starych ksiąg ze szczupłą i zbyt subiektywną w ocenie zgromadzoną wiedzą, zapchało mu też czaszkę wiadomościami i opowieściami, z których teraz wyciągnął katalog dotyczący Niebiańskiej Bystrej Dziewczyny. Bogini, która jako pierwsza stworzyła taniec i śpiew, rozpowszechniając przekonanie, że dziedzina sztuki posiada swoje korzenie w niebiańskich strefach.
Była także tą, która nie bała się konfrontacji z Sarutahiko — wrogim olbrzymem, jaki wstrzymał orszak potężnych kami, zastępując drogę podczas podróży bóstw na ziemię. Cała gromada przesączonych mocą tytanów lękała się wyjść mu naprzeciw, w żałosnym strachu wysyłając Amenouzume — wesołą i zupełnie niewaleczną.
Może Ejiri miała rację, że był zmęczony po pracy? Sam już na to wpadł. Dlatego tak pulsowało w skroni. Stąd musiał unieść rękę i palcami potrzeć podkrążone powieki. Dziękowała mu, jakby w ogóle miała powód, ale nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że wykorzystywał każdą lukę jej nieuwagi, kątem oka przypatrując się załamaniom na koszuli, wystającym spod bieli bawełny i ciemni koca szczupłym udom, że podąża często za ruchem jej nadgarstka, jakby oczekując, że rzeczywiście nagle uniesie przegub nad głową i zamachnie się, sprowadzając go do porządku. Kiedy się zresztą przysunął? Jeszcze nie tak dawno siedział sztywno w ustalonym miejscu, a teraz rękę trzymał na niewielkiej przerwie pomiędzy ich ciałami i czuł nacisk wykonywany na sprężyny sofy, gdy przechylał się w kierunku dziewczyny. Zatrzymał się zwierając zęby.
Wygodniejsze niż kanapa?
Zderzenie spojrzeń napięło kark. Po co się, do diabła, odwracała? Uniosła wzrok, chwytając na gorącym uczynku intensywność jego badań, powodując początkowe zamarcie, jakby sam fakt, że mogła się w czymś zorientować, powodował natychmiastowy paraliż. Ledwo zarejestrował, że wolną dłonią przytrzymał narzutę, zsuniętą mało subtelnie z obnażonego ramienia. Wydawało się, że lada moment poprawi okrycie, na nowo szczelnie zamykając kruchość sylwetki w ciężkich warstwach — ale palce pozwoliły, aby róg się wyślizgnął, posyłając fałdy tkaniny z powrotem w dół. Dudnienie w szyby spotęgowało się, stając jednocześnie jedynym dźwiękiem na świecie. Opuszki musnęły tymczasem kołnierz koszuli, w marnej próbie wyprostowania, ale zamiast — po dżentelmeńsku, pamiętaj — zrobić co do nich należało, ledwie przemknął czubkami palców po dzianinie, zbaczając z trasy, dotykając wyziębionej szyi, obejmując ją w lekkim uchwycie, by kciukiem nacisnąć pod brodą, zadrzeć twarz słusznie jakiś czas temu porównaną do lalki.
Szukał na gładkości policzka dawnych pęknięć, ale ich miejsce zdominowało spąsowienie, od którego mimowolnie drgnął mu kącik ust. Trudno to nazwać uśmiechem, ale rozweselenie ulokowało się wyżej — w turmalinie ślepi, nagle przymrużonych w czymś na kształt aktorsko wykonanego zamyślenia.
Pokażesz mi?
— Powinienem — przyznał; w tle słysząc głuchy grzmot. Sam już jednak nie wiedział, czy był to tylko kolejny huk niepogody, czy jednak jeden z mających go na uwięzi sznurów pękł z trzaskiem. Samokontrola, trzymająca się na ostatnim włóknie, była jedyną przyczyną, dla której nie posunął się krok dalej; jakby jeszcze ją oglądał, sprawdzał stan.
Ejiri Carei and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
Czas przeskakiwał w nienaturalnej do zarejestrowania zmysłom, przestrzeni zmian. Zakrzywiał się. Wyginał, jak naciskana dłońmi grajka membrana. Nawet, jeśli melodią, był szum dudniącego o szyby deszczu. I trzepot skrzydeł, zamkniętego - zapewne - w więzieniu sercu kolibra. Wystarczyło że przymknęła powieki, wzięła płytki oddech. Mrugnęła. Rozchyliła wilgotne od oddechu wargi. I on znajdował się bliżej. Jak w sennym, bo natchnionym, rozmazanym nie tylko na policzkach różem, odzwierciedleniu dziecięcej gry Daruma-san ga Koronda, gdy ruszyć się można było tylko ...gdy cel nie patrzył. Albo nie patrzyła? Myśl, raz mając szanse zakwitnąć, popychała kolejne witki do wzrostu. Gnając, ścigając i wypychając z grząskiego popiołu przeszłości, jaskrawe szkiełka emocji, których rozpaczliwie chciała się pozbyć. odkrywała je na nowo z energią, co wciąż pulsowała w piersi, grzmiała roszczeniowo w żyłach, dokładnie w rytm uderzeń burzy za oknem.
Pragnęła, gdy wymykał się owionięty tajemnicą cel.
Znowu chciała. Nawet gdy nie pojmowała, czego dokładnie.
A źródeł, wcale nie szukała w natchnieniu. Tylko w nim. I to było niebezpieczne.
Czy tak było można? Czy tak mogła?
Szukał w niej czegoś. Pytał śledzącą ją parą jarzącej (czym?) czerni, zamkniętej pod okrągłą tarczą źrenic. Słowa jednak znikały jeszcze na języku, niewypowiedziane, gnały z przełknięciem rysując ruchomy obrys grdyki. Jabłko Adama. Przypomniała sobie. Rysowała tyle razy kształt na uniesionej ku niej szyi, fascynując wrażeniem, że - znowu, zapadając się w natchnieniu? - chciała pod palcami poczuć fakturę uniesionej skóry na krtani. I cicho poprosić, by zrobił to jeszcze raz.
Pokaż mi.
Nieznośność wizji zaległa w kącikach umykającego uśmiechu, gdy sama unosiła zaognione spojrzenie ku pochylonej twarzy, ku dłoniom, które wcześniej wsuwały na ramiona ciężkość rozwiniętego koca.
- Amenouzume? - zaduma powtórzonego imienia brzmiała na języku nieoczekiwaną słodyczą. Tą, bez mdłej otoczki przewrażliwienia i opętania, jakie pierwotnie niosło znaczenie imienia kami. Słuchała opowieści o artystycznej bogince jeszcze, gdy była niewinna, jeszcze zanim świat przekręcił się w wartościach, pozostawiając ją zimną. Chłonęła opowieści w świątyniach za każdym razem, gdy babcia zabierała ją ze sobą. I nawet jeśli wtedy nie rozumiała wiele, to samo ciepło, które dawno uznała za wygasłe, błysnęło zaciekawioną iskrą. Bo, czy nie miała czegoś, co rzeczywiście ofiarowała Sarutahiko?
- Jeśli podzielę się jej darem. Przyjmiesz go? - nie była pewna, co myślała dokładnie, gdy wyrazy splotły się warkoczem pozostawionego między nimi pytania.
Czy prowokowała? Słowa dźwięczały w jej głowie, łaskotały cieniutką skórę warg, wzmagając malowany tam wyraźniej róż. Czy mogła czuć jego słodycz? Czy mogła czuć tak wyraźnie rozchodzący się zapach ciepła, jak przypadkowe muśnięcie czerwonego karmelu? I czy mogła mieszać go z wonią perfum, ostrzejszych, męskich, zupełnie innych niż własnych?
Ciepło otaczało ja jak bańką. Mierzyło się z chłodem, które ciało wchłonęło pod naporem wilgoci. tej deszczowej i tej późniejszej, gdy zmyła z siebie łzy burzy. Przytknięta do cery wilgoć, chłonęła miejsca, gdy koszula odciskała swoje piękno. I łaskotał, szczypiąc skórę, wprawiając w ruch niezręczność opadających dłoni, znieruchomiałych dopiero, gdy tuz obok znalazło się zupełnie inne źródło ciepła. Niepodobne do tego, z przytknięcia materiału. Żywe. Gorętsze. Reagujące. Bliskie. I w założeniu tym najśmielszym, pobudzonym mocą, której źródła wciąż rozpoznać nie umiała, coś zagnało ją - znowu? - do oczu żołnierza. Podążała tam z upartą ciekawością, szukając zwartej tam tajemnicy, co rusz tylko odsłanianej mignięciem, wyrwanym słowem, czy napiętym gestem.
Pilnował się. Czy cokolwiek, co uczynić mógł, albo chciał, miało być tak straszne, by wymknęła się spłoszona? Szeptliwy, wciąż stłumiony głos, ten na granicy rozumienia, trącał czymś, co miało być wstydem. Ale nim docierało umysłu, pozbawione było brudnej otoczki strachu. Pozostawiając nadszarpniętą tęskną - niewinność. Otwartą na obecność, która - świadomie czy nie - odsłoniła jej brzegi w czystej postaci. Odsłoniętą na żywioł, z którym radzić sobie jeszcze wcale nie umiała. A mimo to - ulegała mu.
Zadane pytanie, straciło na wartości. Zapomniała nawet, co zakryć miała i gdzie przekierować uczucie, napierające na pierś, popędzając stukot obić w klatce żeber, gdy utkwiła w zamrożonej nieruchomości - spojrzenia, słowa i dotyku. Ledwie westchnienie. Tkliwe, spłoszone, poruszyło cierpnącą skórą, gdy opuszki męskich palców wsunęły się pod brodę, a dłoń ujęła miękkość wygiętej ku niemu szyi.
Palił ją ten dotyk. Zalewał szkarłatnym cieniem już u podstawy obojczyków i gnał wyżej, liźnięciem pozostawiając ślady winy na wychłodzonych licach. Ognił i szum krwi, promienił rozszerzone wzbierającym przejęciem tęczówki, gdy w zderzeniu emocji drgnęła. Nie do tyłu, jak powinna.
— Powinienem
Co właściwie powinien?
- Tylko jeśli chcesz.
Czego właściwe chciał?
Chciała wiedzieć.
Wydajesz się rozpalona
Przełknęła ślinę, ledwie zdobywając się, by na moment, z zawstydzeniem opuścić spojrzenie w dół. Nie miała wielkiego pola do ucieczki - Czy to moja wina?... - mówiła cicho, z drżeniem ciągnącym się na każdej wypowiedzianej sylabie - Może to po prostu sposób, by przekazać błogosławieństwo - jeszcze ciszej, równo z powrotem uwagi, lądującej w morionowej obręczy źrenic.
- Nie specjalnie - zaprotestowała, gdy cichość wyrazów zawisła w przestrzeni oddechu. Tego wstrzymanego, nagle ujętego bliskością. Bo była bliżej. I ucieczka, którą w zwyczaju miała się ratować, wypchnęła ciało do przodu. Ręka, którą sztywno zapierała na udzie, uniosła w motylim wahaniu, w końcu zatrzymując ruch na męskim barku. Niepokój wzmagał delikatność ujęcia, gdy zwinęła paliczki, muskając paznokciami karku - Podążam za tym, co mnie... - pociąga - woła ku sobie. Co nie daje spokoju. Nie specjalnie, bo nie mam pewności gdzie to wołanie mnie gna - tłumaczyła się. Głupio. Niewinnie. Nie miała pojęcia. Może to dudniący szum serca zagłuszał wszystko. Może miała za chwilę odsunąć się ze wstydem. Co się stanie, gdy pójdzie za daleko? Jaką granicę złamie? Jaką obietnicę? I komu?
- I czemu mnie nie zatrzymasz? Powinnam przestać? - drobna sylwetka obróciła się, gdy wiedziona - czym właściwie znowu? - uniosła się lekko, zapierając nagie kolano, tuż przy obleczonym w spodnie munduru - udzie.
- Powinno być mi wstyd. Naprawdę powinno - ale czemu nie było? - usta poruszały się, ale żaden ton powyżej westchnienia nie wybrzmiał.
I czemu, gdy w końcu złamała granicę oddechu, gdy wargi - ledwie na moment tknęły tych drugich, cieplejszych, na których zostawiła wilgoć własnego tchnienia, cofnęła ciało, nie będąc pewną czy jakaś siła nie pociągnie jej ku sobie. Albo odepchnie.
Bo złamała własne tabu.
@Arihyoshi Hotaru
Pragnęła, gdy wymykał się owionięty tajemnicą cel.
Znowu chciała. Nawet gdy nie pojmowała, czego dokładnie.
A źródeł, wcale nie szukała w natchnieniu. Tylko w nim. I to było niebezpieczne.
Czy tak było można? Czy tak mogła?
Szukał w niej czegoś. Pytał śledzącą ją parą jarzącej (czym?) czerni, zamkniętej pod okrągłą tarczą źrenic. Słowa jednak znikały jeszcze na języku, niewypowiedziane, gnały z przełknięciem rysując ruchomy obrys grdyki. Jabłko Adama. Przypomniała sobie. Rysowała tyle razy kształt na uniesionej ku niej szyi, fascynując wrażeniem, że - znowu, zapadając się w natchnieniu? - chciała pod palcami poczuć fakturę uniesionej skóry na krtani. I cicho poprosić, by zrobił to jeszcze raz.
Pokaż mi.
Nieznośność wizji zaległa w kącikach umykającego uśmiechu, gdy sama unosiła zaognione spojrzenie ku pochylonej twarzy, ku dłoniom, które wcześniej wsuwały na ramiona ciężkość rozwiniętego koca.
- Amenouzume? - zaduma powtórzonego imienia brzmiała na języku nieoczekiwaną słodyczą. Tą, bez mdłej otoczki przewrażliwienia i opętania, jakie pierwotnie niosło znaczenie imienia kami. Słuchała opowieści o artystycznej bogince jeszcze, gdy była niewinna, jeszcze zanim świat przekręcił się w wartościach, pozostawiając ją zimną. Chłonęła opowieści w świątyniach za każdym razem, gdy babcia zabierała ją ze sobą. I nawet jeśli wtedy nie rozumiała wiele, to samo ciepło, które dawno uznała za wygasłe, błysnęło zaciekawioną iskrą. Bo, czy nie miała czegoś, co rzeczywiście ofiarowała Sarutahiko?
- Jeśli podzielę się jej darem. Przyjmiesz go? - nie była pewna, co myślała dokładnie, gdy wyrazy splotły się warkoczem pozostawionego między nimi pytania.
Czy prowokowała? Słowa dźwięczały w jej głowie, łaskotały cieniutką skórę warg, wzmagając malowany tam wyraźniej róż. Czy mogła czuć jego słodycz? Czy mogła czuć tak wyraźnie rozchodzący się zapach ciepła, jak przypadkowe muśnięcie czerwonego karmelu? I czy mogła mieszać go z wonią perfum, ostrzejszych, męskich, zupełnie innych niż własnych?
Ciepło otaczało ja jak bańką. Mierzyło się z chłodem, które ciało wchłonęło pod naporem wilgoci. tej deszczowej i tej późniejszej, gdy zmyła z siebie łzy burzy. Przytknięta do cery wilgoć, chłonęła miejsca, gdy koszula odciskała swoje piękno. I łaskotał, szczypiąc skórę, wprawiając w ruch niezręczność opadających dłoni, znieruchomiałych dopiero, gdy tuz obok znalazło się zupełnie inne źródło ciepła. Niepodobne do tego, z przytknięcia materiału. Żywe. Gorętsze. Reagujące. Bliskie. I w założeniu tym najśmielszym, pobudzonym mocą, której źródła wciąż rozpoznać nie umiała, coś zagnało ją - znowu? - do oczu żołnierza. Podążała tam z upartą ciekawością, szukając zwartej tam tajemnicy, co rusz tylko odsłanianej mignięciem, wyrwanym słowem, czy napiętym gestem.
Pilnował się. Czy cokolwiek, co uczynić mógł, albo chciał, miało być tak straszne, by wymknęła się spłoszona? Szeptliwy, wciąż stłumiony głos, ten na granicy rozumienia, trącał czymś, co miało być wstydem. Ale nim docierało umysłu, pozbawione było brudnej otoczki strachu. Pozostawiając nadszarpniętą tęskną - niewinność. Otwartą na obecność, która - świadomie czy nie - odsłoniła jej brzegi w czystej postaci. Odsłoniętą na żywioł, z którym radzić sobie jeszcze wcale nie umiała. A mimo to - ulegała mu.
Zadane pytanie, straciło na wartości. Zapomniała nawet, co zakryć miała i gdzie przekierować uczucie, napierające na pierś, popędzając stukot obić w klatce żeber, gdy utkwiła w zamrożonej nieruchomości - spojrzenia, słowa i dotyku. Ledwie westchnienie. Tkliwe, spłoszone, poruszyło cierpnącą skórą, gdy opuszki męskich palców wsunęły się pod brodę, a dłoń ujęła miękkość wygiętej ku niemu szyi.
Palił ją ten dotyk. Zalewał szkarłatnym cieniem już u podstawy obojczyków i gnał wyżej, liźnięciem pozostawiając ślady winy na wychłodzonych licach. Ognił i szum krwi, promienił rozszerzone wzbierającym przejęciem tęczówki, gdy w zderzeniu emocji drgnęła. Nie do tyłu, jak powinna.
— Powinienem
Co właściwie powinien?
- Tylko jeśli chcesz.
Czego właściwe chciał?
Chciała wiedzieć.
Wydajesz się rozpalona
Przełknęła ślinę, ledwie zdobywając się, by na moment, z zawstydzeniem opuścić spojrzenie w dół. Nie miała wielkiego pola do ucieczki - Czy to moja wina?... - mówiła cicho, z drżeniem ciągnącym się na każdej wypowiedzianej sylabie - Może to po prostu sposób, by przekazać błogosławieństwo - jeszcze ciszej, równo z powrotem uwagi, lądującej w morionowej obręczy źrenic.
- Nie specjalnie - zaprotestowała, gdy cichość wyrazów zawisła w przestrzeni oddechu. Tego wstrzymanego, nagle ujętego bliskością. Bo była bliżej. I ucieczka, którą w zwyczaju miała się ratować, wypchnęła ciało do przodu. Ręka, którą sztywno zapierała na udzie, uniosła w motylim wahaniu, w końcu zatrzymując ruch na męskim barku. Niepokój wzmagał delikatność ujęcia, gdy zwinęła paliczki, muskając paznokciami karku - Podążam za tym, co mnie... - pociąga - woła ku sobie. Co nie daje spokoju. Nie specjalnie, bo nie mam pewności gdzie to wołanie mnie gna - tłumaczyła się. Głupio. Niewinnie. Nie miała pojęcia. Może to dudniący szum serca zagłuszał wszystko. Może miała za chwilę odsunąć się ze wstydem. Co się stanie, gdy pójdzie za daleko? Jaką granicę złamie? Jaką obietnicę? I komu?
- I czemu mnie nie zatrzymasz? Powinnam przestać? - drobna sylwetka obróciła się, gdy wiedziona - czym właściwie znowu? - uniosła się lekko, zapierając nagie kolano, tuż przy obleczonym w spodnie munduru - udzie.
- Powinno być mi wstyd. Naprawdę powinno - ale czemu nie było? - usta poruszały się, ale żaden ton powyżej westchnienia nie wybrzmiał.
I czemu, gdy w końcu złamała granicę oddechu, gdy wargi - ledwie na moment tknęły tych drugich, cieplejszych, na których zostawiła wilgoć własnego tchnienia, cofnęła ciało, nie będąc pewną czy jakaś siła nie pociągnie jej ku sobie. Albo odepchnie.
Bo złamała własne tabu.
@Arihyoshi Hotaru
Blood beneath the snow
Arihyoshi Hotaru and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
Uniesiona brew mogła mieć w sobie coś sarkastycznego, ale w jego wykonaniu wszystko się takie zdawało. Ręka obejmująca szyję sprawiała wrażenie zaborczego chwytu, a przecież nigdy nie wyrządził jej realnej krzywdy. Skupione spojrzenie tonęło w nieprzyjemnym, chłodnym mroku zawilgoconych, piwniczych źrenic, a wcale nie koncentrował uwagi w ten sposób. Zapytany pewnie zamknąłby szczękę mocniej; odpowiedź lawirowała gdzieś na krańcu języka, ale nie osiadała na niej za grosz, bo w gruncie rzeczy nie wiedział jaki ten sposób miał być; po prostu nie tak cmentarny, zniechęcający. Z inną mimiką i innymi zasadami prościej byłoby o zdarcie wierzchniej, wyuczonej komendami nawierzchni. Sam fakt, że zaczęła pękać, był zaskakujący - wywoływał nienaturalne natężenie bodźców, od których oczy zachodziły mgłą. Może chodziło o zwykłe zmęczenie, które perswadował sobie któryś już raz. Może o fakt, że minęły cztery lata, od kiedy pozwolił na stracenie gardy. Przeładowywał grafik setką codziennych obowiązków - zawożeniem i przywożeniem, przeglądaniem sklepowych regałów, słuchaniem występów, odbieraniem reprymend w kwestii wychowywania, jakby naprawdę mu się należały, jakby to on nie przemyślał sprawy zawczasu i teraz musiał żyć z brzemieniem rodzicielstwa. Potrafił doba w dobę czołgać się wśród brudnych grud ziemi, czując pod karkiem jak drut haczy o skórę, jak piach ładuje się pod materiał koszulki, szorstko ocierając o tkankę, jak ramiona powoli przestają współpracować od godzinnej pracy, a nie umiał na jeden wieczór odetchnąć. Co wielkiego się zadzieje, jeżeli w pojedynczym zrywie odsunie na bok funkcję odpowiedzialnego brata? Chciał wierzyć, że nic; i jak raz tę myśl w ogóle dopuścił do głosu. Wypełniła czaszkę, osiadła się kurzem na wszystkich wcześniej skrzętnie sprzątanych obiektach. Zmąciła ogólny obraz i tym kamuflażem popchnęła go naprzód, gdy poczuł pod opuszkami puls wartkiej krwi, gdy na przylgnięte do szyi śródręcze przeniknęło ciepło.
Mówiła, a on wychwytywał tylko co drugie słowo, wpatrzony w jej usta, ale nie rozpoznający w jakie wyrazy się układały; nagle chodziło o sam ich ruch i barwę, o wychłodzenie, które pojedynczym drgnięciem uzmysłowiło mu, że jest zimno nawet w mieszkaniu. W męskiej prymitywności pomyślał, że dało się temu zaradzić.
I mimowolnie sama ta wizja wywołała mrowienie warg, których kącik skrzywił się w imitacji uśmiechu. Cierpki gest jak na kogoś kto znalazł się nagle tak blisko, ale widzieć go w stanie innym niż permanentna niechęć to wyczyn. Każdy ruch zdawał się teraz testem. Wytrzymanie w milczeniu było testem. Mieszający się ze sobą zapach męskich perfum osiadłych na koszuli i szamponu użytego pod prysznicem też był testem. I jej ręka na barku - nieoczekiwanie napiętym - również. Rzęsy rzucające cień w półmroku pomieszczenia, gdy opuszczała wzrok. Paznokcie wsuwające się na kark, załączające w nim coś, co kazało wziąć powolny wdech przez nos. Pochyliłby się odrobinę bardziej i oparłby swoje czoło o jej - ale nie musiał się przybliżać.
Śmiech uwiązł w gardle, wplątał się w pordzewiałe struny. Tyle nie dałby rady z siebie wykrzesać, ale może rozbawienie odbiło się w uniesionym wzroku; w tym jak na nią zerknął, z pytaniem, dlaczego w ogóle miałby zatrzymywać. Mało razy się powstrzymywali przy każdej nadarzającej okazji? Dziś działała tu jakaś nienaturalna siła; opierała swój ciężar na jego ramionach i pchała do przodu. Ta sama moc zagnieździła się pod mostkiem, pęczniała, rozpychała jak rozciągające zwierzę. Sine powieki przymrużyły się, gdy punkt na kanapie uległ naporowi nowego ciężaru. Można było odnieść wrażenie, że na moment sylwetka żołnierza zamarła, ale ujmująca szczękę dłoń miała w sobie jakąś szczególną wagę. Niezbyt imponującą, objawiającą się raczej w formie stałej obecności. Kciuk poruszył się pierwszy; zarysował linię dolnej, dziewczęcej wargi, zatrzymując się gdzieś na ocieplonym policzku.
Ten pocałunek był taki miękki; tkliwy. Chciałoby się zastanowić czy to trochę nie za mało jako zastaw. Uczepiło się go przekonanie, że gdyby to on przekroczył granicę - przesadziłby.
Powinnam przestać?
- Tylko jeśli chcesz - powtórzył w marnej kopii, zsuwając rękę na kark, palce wplatając w wilgotne jeszcze włosy Ejiri. Opuszki naparły na potylicę, unieruchamiając głowę; nie pozwalając jej się bardziej cofnąć. Z tyłu pamięci miał drzemiące za ścianami rodzeństwo; dzieliło ich tylko trochę cegieł i zaprawy, ale szum w skroni zagłuszał wszystkie irracjonalne uwagi, pozostawiając miejsce jedynie dla najprostszych rejestrów, chociaż i to zdawało się wykraczać powoli poza umysłowe możliwości. Nawet nie zorientował się, w którym momencie oparł wolną dłoń na jej biodrze, między paliczkami gniotąc fałdy białej bawełny, podwijając kraniec z nagiego uda, odchylając nieco kołnierz. Powinien utrzymać uwagę w górze, jak na dżentelmena przystało, ale dżentelmeństwo rozsypało się w popiół już chwilę temu; zaścielało pyłem dno jego oczu, którymi powiódł do wcięcia między piersiami, wzdłuż źle zapiętych guzików, aż po podsuniętą tkaninę.
Nic nie działa tak wyniszczająco jak poczucie winy. Było jak zabawka, koń na biegunach. W stałym ruchu, ale nie docierało się nim do żadnego końca. Stoisz w miejscu, a tracisz energię i jest ci coraz gorzej. Hotaru bawił się kawałkiem materiału, gładząc go między palcami, przez chwilę wsłuchując się jedynie w dudnienie kropel o szyby. Kiedy rozległ się grom, uniósł ponownie spojrzenie, szukając odpowiednika dziewczęcych tęczówek. - Pokażę ci pokój. - A jednak się nie ruszył; opuścił tylko ręce, otarł je o spodnie, rozkładając kolana, jakby ją na nie zapraszał. Przekrzywiona nieco głowa miała w sobie coś prowokacyjnego; zawadiackie badanie gruntu w pytaniu, czy faktycznie powinni pójść.
Miała pewność - po tym psim spojrzeniu, napiętej szczęce, nieco zmarszczonych brwiach i skokach źrenic, które non stop przemykały od jej oczu do ust i z powrotem - że przyjąłby "dar" jakikolwiek miałby nie być i wstrzymywało go jedynie to, że znajdowali się w salonie; najbardziej odsłoniętym pomieszczeniu.
A nie byli w apartamencie sami.
Więc nawet kroki stawiałby ciszej; ostrożniej. Wpierw pięta, potem reszta stopy. Jeżeli nie zostawi go na progu (do diabła, własnego pokoju) to mógłby jej pokazać. Wpuściłby do azylu o sterylnym porządku, zasłanym materacu, posegregowanych teczkach na półkach regału. Zobaczyłaby dwa nieco wymierające kwiaty - jeden na biurku, drugi na parapecie, dywan z miękkiego włosia, szafę, z której musiał zapożyczyć koszulę - rzecz, której zdecydowanie żałował, bo lepiej byłoby jej bez niej.
Zaskakujące, bo już wiedział, że nie zapali światła i tylko błyskająca za oknami niepogoda będzie cokolwiek oświetlać.
Ręka opadła na klamkę.
- Oczywiście możesz obejrzeć go sama.
Brzmiał jakby powstrzymywał śmiech.
Mówiła, a on wychwytywał tylko co drugie słowo, wpatrzony w jej usta, ale nie rozpoznający w jakie wyrazy się układały; nagle chodziło o sam ich ruch i barwę, o wychłodzenie, które pojedynczym drgnięciem uzmysłowiło mu, że jest zimno nawet w mieszkaniu. W męskiej prymitywności pomyślał, że dało się temu zaradzić.
I mimowolnie sama ta wizja wywołała mrowienie warg, których kącik skrzywił się w imitacji uśmiechu. Cierpki gest jak na kogoś kto znalazł się nagle tak blisko, ale widzieć go w stanie innym niż permanentna niechęć to wyczyn. Każdy ruch zdawał się teraz testem. Wytrzymanie w milczeniu było testem. Mieszający się ze sobą zapach męskich perfum osiadłych na koszuli i szamponu użytego pod prysznicem też był testem. I jej ręka na barku - nieoczekiwanie napiętym - również. Rzęsy rzucające cień w półmroku pomieszczenia, gdy opuszczała wzrok. Paznokcie wsuwające się na kark, załączające w nim coś, co kazało wziąć powolny wdech przez nos. Pochyliłby się odrobinę bardziej i oparłby swoje czoło o jej - ale nie musiał się przybliżać.
Czemu mnie nie zatrzymasz?
Śmiech uwiązł w gardle, wplątał się w pordzewiałe struny. Tyle nie dałby rady z siebie wykrzesać, ale może rozbawienie odbiło się w uniesionym wzroku; w tym jak na nią zerknął, z pytaniem, dlaczego w ogóle miałby zatrzymywać. Mało razy się powstrzymywali przy każdej nadarzającej okazji? Dziś działała tu jakaś nienaturalna siła; opierała swój ciężar na jego ramionach i pchała do przodu. Ta sama moc zagnieździła się pod mostkiem, pęczniała, rozpychała jak rozciągające zwierzę. Sine powieki przymrużyły się, gdy punkt na kanapie uległ naporowi nowego ciężaru. Można było odnieść wrażenie, że na moment sylwetka żołnierza zamarła, ale ujmująca szczękę dłoń miała w sobie jakąś szczególną wagę. Niezbyt imponującą, objawiającą się raczej w formie stałej obecności. Kciuk poruszył się pierwszy; zarysował linię dolnej, dziewczęcej wargi, zatrzymując się gdzieś na ocieplonym policzku.
Ten pocałunek był taki miękki; tkliwy. Chciałoby się zastanowić czy to trochę nie za mało jako zastaw. Uczepiło się go przekonanie, że gdyby to on przekroczył granicę - przesadziłby.
Powinnam przestać?
- Tylko jeśli chcesz - powtórzył w marnej kopii, zsuwając rękę na kark, palce wplatając w wilgotne jeszcze włosy Ejiri. Opuszki naparły na potylicę, unieruchamiając głowę; nie pozwalając jej się bardziej cofnąć. Z tyłu pamięci miał drzemiące za ścianami rodzeństwo; dzieliło ich tylko trochę cegieł i zaprawy, ale szum w skroni zagłuszał wszystkie irracjonalne uwagi, pozostawiając miejsce jedynie dla najprostszych rejestrów, chociaż i to zdawało się wykraczać powoli poza umysłowe możliwości. Nawet nie zorientował się, w którym momencie oparł wolną dłoń na jej biodrze, między paliczkami gniotąc fałdy białej bawełny, podwijając kraniec z nagiego uda, odchylając nieco kołnierz. Powinien utrzymać uwagę w górze, jak na dżentelmena przystało, ale dżentelmeństwo rozsypało się w popiół już chwilę temu; zaścielało pyłem dno jego oczu, którymi powiódł do wcięcia między piersiami, wzdłuż źle zapiętych guzików, aż po podsuniętą tkaninę.
Nic nie działa tak wyniszczająco jak poczucie winy. Było jak zabawka, koń na biegunach. W stałym ruchu, ale nie docierało się nim do żadnego końca. Stoisz w miejscu, a tracisz energię i jest ci coraz gorzej. Hotaru bawił się kawałkiem materiału, gładząc go między palcami, przez chwilę wsłuchując się jedynie w dudnienie kropel o szyby. Kiedy rozległ się grom, uniósł ponownie spojrzenie, szukając odpowiednika dziewczęcych tęczówek. - Pokażę ci pokój. - A jednak się nie ruszył; opuścił tylko ręce, otarł je o spodnie, rozkładając kolana, jakby ją na nie zapraszał. Przekrzywiona nieco głowa miała w sobie coś prowokacyjnego; zawadiackie badanie gruntu w pytaniu, czy faktycznie powinni pójść.
Miała pewność - po tym psim spojrzeniu, napiętej szczęce, nieco zmarszczonych brwiach i skokach źrenic, które non stop przemykały od jej oczu do ust i z powrotem - że przyjąłby "dar" jakikolwiek miałby nie być i wstrzymywało go jedynie to, że znajdowali się w salonie; najbardziej odsłoniętym pomieszczeniu.
A nie byli w apartamencie sami.
Więc nawet kroki stawiałby ciszej; ostrożniej. Wpierw pięta, potem reszta stopy. Jeżeli nie zostawi go na progu (do diabła, własnego pokoju) to mógłby jej pokazać. Wpuściłby do azylu o sterylnym porządku, zasłanym materacu, posegregowanych teczkach na półkach regału. Zobaczyłaby dwa nieco wymierające kwiaty - jeden na biurku, drugi na parapecie, dywan z miękkiego włosia, szafę, z której musiał zapożyczyć koszulę - rzecz, której zdecydowanie żałował, bo lepiej byłoby jej bez niej.
Zaskakujące, bo już wiedział, że nie zapali światła i tylko błyskająca za oknami niepogoda będzie cokolwiek oświetlać.
Ręka opadła na klamkę.
- Oczywiście możesz obejrzeć go sama.
Brzmiał jakby powstrzymywał śmiech.
Seiwa-Genji Enma, Ejiri Carei, Itou Alaesha and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.
Zaskakiwała perspektywa, proporcjonalnie przeciwna do wieloletniego wierzenia, by ktokolwiek naprawdę mógł patrzeć na nią w ten sposób. Bez chyboczącej na szali skrajności. Z obrzydzeniem po jednej i brudnego od krzywdy instynktu po drugiej stronie. Równowaga umykała z rozumienia wrażeń, zasuwając się po jednej z kołyszącej na boki, równi pochyłej. Tak z cudza intencją, jak i własną, wykrzywioną przeszłością winą. Tyle, ile strachem przypisała zamysły innym, tyle przypisywano jej, gdy przyklejono łatkę zimnej czy niedostępnej i kruchej, chowając też za domeną natchnionego fanatyzmu. Ale i nabudowana fasada z czasem topniała. Artystyczna natura przenikała subtelnie przez wąskie grono przyjaciół, nawet jeśli początkowo kryła się za ich plecami, zasłaniając widok, nie tak trudno było zaskoczyć ją, gdy wiedziona instynktem, gnała za natchnieniem. Odsłaniała się, dając i obcym oczyma zajrzeć przez ramię do świata, na który patrzyła. Niebezpiecznie, gdy to ona trzepotem rzęs, chwytała obserwujących ją oczu między nici własnych zmysłów. Niepomna na zachowawczość, z ciekawością odkrytej weny sprawdzała, dokąd prowadziły strumienie źrenic. I co na ich dnie tak iskrzyło.
Czy tę żołnierską, opalizującą czarność zdążyła przyłapać tylko dziś, czy w nawyk wchodziły próby, choćby przelotnego muśnięcia? Jakby od nowa poznawała barwę tęczówek, jakby znała już gdzieś ich smak, ale nie potrafiła ich dopasować do znanych jej wrażeń. Nawet ta malowana grafitem poświata, wyrywała się obręczom kresek i od nowa kruszyła węgiel, bo gdy miała okazję zanurzyć zmysły w ich żywym odzwierciedleniu, cień znowu padał inaczej. Dodając palecie czerni, nowy odcień. I rozchodzącą się przez ciało emocję. Bo znowu, od nowa mierzyła się z ich mocą, z wydaniem, które wodziło po skórze przenikliwym dreszczem, jak pędzel po czystym płótnie.
Nieznośne, jak bardzo chciała czuć go czuć na sobie.
Tym większe wrażenie robił sam jego dotyk, wypełniając wrażliwością po krańce zaognionych nerwów. Czerwieniąc skórę, zapalając brzegi nawet wtedy, gdy zetknięcie było ledwie przelotnym maźnięciem. Jakby wiedział.
Nie była przyzwyczajona do ilości i jakości otrzymywanych przez zmysły doznań. Nie miała pojęcia, jak reagować i czemu właściwie, tak łatwo przychodziło jej gnać za impulsami, które dawno temu powinny zostać zgaszone, podczas gdy jedna po drugiej, zapalały się, przeskakiwały na - wydawałoby się - wypalone doszczętnie okruchy popiołu. Coś musiało się zmienić. Coś, czego zalążki zbierała - wciąż z zaskoczeniem - przy innych okazjach. Wszystko jednak intensywniało. Nabierało głębszych barw, jakby ktoś dorzucił jej nową, żywą paletę. A to rozgrzewało skojarzenie i nie pozwalało zapomnieć, ani tym bardziej zignorować. Prowokował, jak czujny, chociaż skłonny do zabawy kot, wciąż oczekujący rozwój łowów.
Nie mówił wiele. A to kierowało uwagę na gesty, na zmieniający się w źrenicach cień, na mimiczną manifestację wyrazów, które - mimo pytań - plątały się w wydychanym powietrzu, opadały w gęstość wibrującej przestrzeni, pozostawiając ją niepewną. Mogłaby czytać z kładzionego na wargach spojrzenia, ze zmarszczki przy oku, gdy iskra gięła się na tęczówce, z uniesionego kącika ust, gdy nie wybrzmiał śmiech, ale i tak słyszała jego pogłos fantomowy. Nawet, gdy nie pamiętała momentu, by kiedyś się przy niej śmiał. Nie na głos. Naszła ją też dziwna myśl, że jeśli tylko dotknie jego warg, posmak uśmiechu będzie potrafiła rozpoznać zawsze.
I nie mogła mu o tym powiedzieć. Nie powinien o tym wiedzieć.
Ani o tym, że nie wystarczyło jej jednego, płochliwego pocałunku, by się o tym rzeczywiście przekonała.
Pozostała z natarczywie łaskoczącym skórę niedosytem. Wzmagającym się, gdy kciuk męskiej ręki, zaznaczył jej rozchyloną w urwanym oddechu wargę. Mimowolnie, ledwie koniuszkiem przesunęła językiem przez kącik, próbując nieskutecznie zmazać palącą wibrację.
Jesteś okrutny
Powiedziałaby mu, gdyby nie rozproszenie z zupełnie innej strony. Wzrok, do tej pory uwięziony w tym drugim, opadł dół. Na rękę zatknięta przy biodrze, na zmiętej między palcami bieli bawełny.
Trącał kolejne struny ciała. Napięte. Czy sprawdzał, jak brzmią, nim zagra? Czy nie znajdzie w nich fałszu?
— Tylko jeśli chcesz.
Naprawdę jesteś okrutny
Ledwie odparła jedną myśl, a kolejna goniła. Równo z szumem tłuczeń w szybie. Równo z błyskiem, który odbijał się na ich pochylonych profilach. Z westchnieniem przymknęła powieki i uniosła brodę wyżej, odsłaniając gardło, gdy dotyk z szyi zmienił nacisk na kark. Równo z uderzeniem za oknem, które uchroniło ją przed pochyleniem głowy, by rozgrzanym policzkiem zaprzeć się o pierś wojskowego, a wychłodzone palce wczepić - między równo zapięte guziki, by niecierpliwie wsunąć paliczki wyżej.
Nie miała okazji.
Pokażę ci pokój.
Pozostawił po sobie chłód. Tam, gdzie ciepło wcześniej pulsowało niemal, pozostała niemal piekąca pustka. I to, dało szansę zyskanie przytomności. Wolno opadła niżej, opuszczając podciągnięte udo. Wciąż drżała. Czuła, jak miękkość oplata jej kolana, wspinając się ciepłem wyżej, gdy wraz z opuszczeniem przychodziło zaproszenie.
Musiała wstrzymać oddech. Zbyt niespokojny, by odpowiedzieć, gdy podążyła za ruchem męskich dłoni. Mimo to, rozłożyła ręce po bokach, by odbić się lekko od kanapy i wyprostować ciało. Przekręciła najpierw głowę, dając też szansę by warkocz splatanych włosów zsunął się znowu na plecy. Potem obróciła się sama, stajać dokładnie naprzeciw Hotaru. Bose stopy zatrzymała tak, aby znaleźć się dokładnie na granicy wejścia między rozłożone kolana. Mogła spojrzeć na niego z góry, wprost w ciemność rozszerzonych źrenic. Tak, jak robiła to podczas wieczoru Halloween, gdy z pędzelkiem w ręku pochylała się nad jego twarzą.
Spokojniej.
- Pokaż. Ale musisz mnie poprowadzić. Inaczej się zgubię - mogła żartować. Brzmiało to przecież, jak rozbawiony, chociaż zakroplony drżeniem komentarz. Ale w stawianych zbyt miękko wyrazach, czaiło się to, wyrzucone jej wcześniej - robisz to specjalnie.
Tym razem, naprawdę to robiła.
— Oczywiście możesz obejrzeć go sama.
Tylko pokręciła głową, pozostawiając na dłużej, pytająco zmrużone powieki. Przymknęła je całkiem, gdy zalał ją mrok - najpierw - uchylonego pokoju. I choć blask z salony wciąż poświatą jarzył się za plecami, musiała poświecić chwilę, by zanurzyć się rozświetlanym burzą mroku.
Z dłońmi rozłożonymi na boki, z palcami zatkniętymi na krawędziach rękawów, oparła się - choćby na chwilę szukając wsparcia - o chłód ściany przy drzwiach. Prześlizgnęła krzywiznę otaczającej ich przestrzeni. Bo klik zamykanego za nimi wejścia twierdził, że naprawdę zostali sami.
- Pamiętam zajęcia, gdzie poznać modele można było tylko przez dotyk. Pomieszczenie było pogrążone w całkowitej ciemności. Malowaliśmy to co zapamiętaliśmy. I jak zapamiętaliśmy - westchnienie zamykanych zbyt prędko warg. Coś tkało się na języku niepewnie. Pokój dzielił się - jak trzepoczące serce - na pół. Tam, gdzie istniała paleta mebli oraz gładkich konturów ustawionych schludnie przedmiotów, i ta druga, w której zogniskowanym centrum znajdowała się postać mężczyzny - tutaj i tak malowałabym ciebie - głupie to musiało być porównanie, wciąż wciśnięte między niewinność, a subtelną prośbę. Niezręczną. Nie potrzebnym było tak kurczliwe trzymanie artystycznych naleciałości, kryjąc pod nimi własne pragnienia. Ale inaczej nie umiała. Nawet, jeśli popychana czymś do tej pory nienazwanym, trzymała się znajomych krawędzi natchnienia. Nie wiedziała, jaka byc miała bez nich.
Nie poruszyła się. Nie drgnęła nawet, w jakiejś nagłej obawie, że zdąży zburzyć coś co niezgrabnie utkała, lub zbudzić czegoś, czego nie powinna.
Nawet jeśli chciała?
Rodziła się w niej tez pobudzona panika. Że mógł zrobić teraz wszystko. I mógł zrobić nic.
@Arihyoshi Hotaru
Czy tę żołnierską, opalizującą czarność zdążyła przyłapać tylko dziś, czy w nawyk wchodziły próby, choćby przelotnego muśnięcia? Jakby od nowa poznawała barwę tęczówek, jakby znała już gdzieś ich smak, ale nie potrafiła ich dopasować do znanych jej wrażeń. Nawet ta malowana grafitem poświata, wyrywała się obręczom kresek i od nowa kruszyła węgiel, bo gdy miała okazję zanurzyć zmysły w ich żywym odzwierciedleniu, cień znowu padał inaczej. Dodając palecie czerni, nowy odcień. I rozchodzącą się przez ciało emocję. Bo znowu, od nowa mierzyła się z ich mocą, z wydaniem, które wodziło po skórze przenikliwym dreszczem, jak pędzel po czystym płótnie.
Nieznośne, jak bardzo chciała czuć go czuć na sobie.
Tym większe wrażenie robił sam jego dotyk, wypełniając wrażliwością po krańce zaognionych nerwów. Czerwieniąc skórę, zapalając brzegi nawet wtedy, gdy zetknięcie było ledwie przelotnym maźnięciem. Jakby wiedział.
Nie była przyzwyczajona do ilości i jakości otrzymywanych przez zmysły doznań. Nie miała pojęcia, jak reagować i czemu właściwie, tak łatwo przychodziło jej gnać za impulsami, które dawno temu powinny zostać zgaszone, podczas gdy jedna po drugiej, zapalały się, przeskakiwały na - wydawałoby się - wypalone doszczętnie okruchy popiołu. Coś musiało się zmienić. Coś, czego zalążki zbierała - wciąż z zaskoczeniem - przy innych okazjach. Wszystko jednak intensywniało. Nabierało głębszych barw, jakby ktoś dorzucił jej nową, żywą paletę. A to rozgrzewało skojarzenie i nie pozwalało zapomnieć, ani tym bardziej zignorować. Prowokował, jak czujny, chociaż skłonny do zabawy kot, wciąż oczekujący rozwój łowów.
Nie mówił wiele. A to kierowało uwagę na gesty, na zmieniający się w źrenicach cień, na mimiczną manifestację wyrazów, które - mimo pytań - plątały się w wydychanym powietrzu, opadały w gęstość wibrującej przestrzeni, pozostawiając ją niepewną. Mogłaby czytać z kładzionego na wargach spojrzenia, ze zmarszczki przy oku, gdy iskra gięła się na tęczówce, z uniesionego kącika ust, gdy nie wybrzmiał śmiech, ale i tak słyszała jego pogłos fantomowy. Nawet, gdy nie pamiętała momentu, by kiedyś się przy niej śmiał. Nie na głos. Naszła ją też dziwna myśl, że jeśli tylko dotknie jego warg, posmak uśmiechu będzie potrafiła rozpoznać zawsze.
I nie mogła mu o tym powiedzieć. Nie powinien o tym wiedzieć.
Ani o tym, że nie wystarczyło jej jednego, płochliwego pocałunku, by się o tym rzeczywiście przekonała.
Pozostała z natarczywie łaskoczącym skórę niedosytem. Wzmagającym się, gdy kciuk męskiej ręki, zaznaczył jej rozchyloną w urwanym oddechu wargę. Mimowolnie, ledwie koniuszkiem przesunęła językiem przez kącik, próbując nieskutecznie zmazać palącą wibrację.
Jesteś okrutny
Powiedziałaby mu, gdyby nie rozproszenie z zupełnie innej strony. Wzrok, do tej pory uwięziony w tym drugim, opadł dół. Na rękę zatknięta przy biodrze, na zmiętej między palcami bieli bawełny.
Trącał kolejne struny ciała. Napięte. Czy sprawdzał, jak brzmią, nim zagra? Czy nie znajdzie w nich fałszu?
— Tylko jeśli chcesz.
Naprawdę jesteś okrutny
Ledwie odparła jedną myśl, a kolejna goniła. Równo z szumem tłuczeń w szybie. Równo z błyskiem, który odbijał się na ich pochylonych profilach. Z westchnieniem przymknęła powieki i uniosła brodę wyżej, odsłaniając gardło, gdy dotyk z szyi zmienił nacisk na kark. Równo z uderzeniem za oknem, które uchroniło ją przed pochyleniem głowy, by rozgrzanym policzkiem zaprzeć się o pierś wojskowego, a wychłodzone palce wczepić - między równo zapięte guziki, by niecierpliwie wsunąć paliczki wyżej.
Nie miała okazji.
Pokażę ci pokój.
Pozostawił po sobie chłód. Tam, gdzie ciepło wcześniej pulsowało niemal, pozostała niemal piekąca pustka. I to, dało szansę zyskanie przytomności. Wolno opadła niżej, opuszczając podciągnięte udo. Wciąż drżała. Czuła, jak miękkość oplata jej kolana, wspinając się ciepłem wyżej, gdy wraz z opuszczeniem przychodziło zaproszenie.
Musiała wstrzymać oddech. Zbyt niespokojny, by odpowiedzieć, gdy podążyła za ruchem męskich dłoni. Mimo to, rozłożyła ręce po bokach, by odbić się lekko od kanapy i wyprostować ciało. Przekręciła najpierw głowę, dając też szansę by warkocz splatanych włosów zsunął się znowu na plecy. Potem obróciła się sama, stajać dokładnie naprzeciw Hotaru. Bose stopy zatrzymała tak, aby znaleźć się dokładnie na granicy wejścia między rozłożone kolana. Mogła spojrzeć na niego z góry, wprost w ciemność rozszerzonych źrenic. Tak, jak robiła to podczas wieczoru Halloween, gdy z pędzelkiem w ręku pochylała się nad jego twarzą.
Spokojniej.
- Pokaż. Ale musisz mnie poprowadzić. Inaczej się zgubię - mogła żartować. Brzmiało to przecież, jak rozbawiony, chociaż zakroplony drżeniem komentarz. Ale w stawianych zbyt miękko wyrazach, czaiło się to, wyrzucone jej wcześniej - robisz to specjalnie.
Tym razem, naprawdę to robiła.
— Oczywiście możesz obejrzeć go sama.
Tylko pokręciła głową, pozostawiając na dłużej, pytająco zmrużone powieki. Przymknęła je całkiem, gdy zalał ją mrok - najpierw - uchylonego pokoju. I choć blask z salony wciąż poświatą jarzył się za plecami, musiała poświecić chwilę, by zanurzyć się rozświetlanym burzą mroku.
Z dłońmi rozłożonymi na boki, z palcami zatkniętymi na krawędziach rękawów, oparła się - choćby na chwilę szukając wsparcia - o chłód ściany przy drzwiach. Prześlizgnęła krzywiznę otaczającej ich przestrzeni. Bo klik zamykanego za nimi wejścia twierdził, że naprawdę zostali sami.
- Pamiętam zajęcia, gdzie poznać modele można było tylko przez dotyk. Pomieszczenie było pogrążone w całkowitej ciemności. Malowaliśmy to co zapamiętaliśmy. I jak zapamiętaliśmy - westchnienie zamykanych zbyt prędko warg. Coś tkało się na języku niepewnie. Pokój dzielił się - jak trzepoczące serce - na pół. Tam, gdzie istniała paleta mebli oraz gładkich konturów ustawionych schludnie przedmiotów, i ta druga, w której zogniskowanym centrum znajdowała się postać mężczyzny - tutaj i tak malowałabym ciebie - głupie to musiało być porównanie, wciąż wciśnięte między niewinność, a subtelną prośbę. Niezręczną. Nie potrzebnym było tak kurczliwe trzymanie artystycznych naleciałości, kryjąc pod nimi własne pragnienia. Ale inaczej nie umiała. Nawet, jeśli popychana czymś do tej pory nienazwanym, trzymała się znajomych krawędzi natchnienia. Nie wiedziała, jaka byc miała bez nich.
Nie poruszyła się. Nie drgnęła nawet, w jakiejś nagłej obawie, że zdąży zburzyć coś co niezgrabnie utkała, lub zbudzić czegoś, czego nie powinna.
Nawet jeśli chciała?
Rodziła się w niej tez pobudzona panika. Że mógł zrobić teraz wszystko. I mógł zrobić nic.
@Arihyoshi Hotaru
Blood beneath the snow
Warui Shin'ya, Matsumoto Hiroshi and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.
Strona 1 z 2 • 1, 2
maj 2038 roku