Strona 2 z 2 • 1, 2
Kliknięcie wskakującej w blokadę zastawki urwało natłok szaleńczych myśli. Już nie pamiętał co próbował przeanalizować, kiedy prowadził ją wąskim korytarzem, mijał pokoje rodzeństwa, szedł po nagich deskach, słuchał szalejącej na ulicach burzy. Być może zakrzątał sobie głowę tym, co wydarzyło się na kanapie - teraz pustej, ze stolikiem i dwoma letnimi herbatami, wszystko zostawione daleko w tle, umieszczone w zupełnie innym dniu. Jeżeli w salonie starał się rozgryźć coś ważnego, to zostawił to pod fałdami koca, przykrył i już nie mógł określić dokładnych detali. Został jedynie znajomy zapach środków czyszczących jego własnego pokoju, pościeli i perfum wżartych we włókna ubrań. Nie domknął szafy - rzecz nie do pomyślenia przy jego żołdaczym nawyku, ale jednak lewa strona była odrobinę odsunięta, wyzierały więc rzędy wyprasowanych, powieszonych koszul, ułożonych kolorystycznie. Gdyby mógł, poukładałby to nawet wielkością i przystosowaniem, ale nie wszystko szło ugrać perfekcjonizmem. Jak chociażby sytuację, w jakiej się znaleźli.
W ciemnym pomieszczeniu co jakiś czas mroki odganiały błyski zza szyby. Grzmiało, pojawiał się jasny snop, padał na podłogę, kanty mebli, a potem wszystko znów tonęło w niemal przesadnej czerni. Wiedział mimo tego, gdzie stała Ejiri. Słyszał doskonale jej oddech, pomimo dźwięku deszczu. Brzmienie kropel uderzających w okna przynajmniej nie pozwalało na przesadną ciszę. Milczenie nie było dzięki temu tak niewygodne, chociaż Arihyoshi zdał sobie sprawę, że niewygodniejszy jest kołnierzyk koszuli; że nie wiedzieć kiedy wsunął paznokieć pod krążek guzika i wysunął go z otworu, aby poluzować chwyt pod gardłem.
- Pamiętam zajęcia... - przez huczenie krwi przebijał się głos; obrócił ku niemu twarz, odsuwając materiał swojego ubrania, nieświadom, że odchyla go na tyle, by ukazać linię obojczyka.
Nie musimy tego robić - chciał jej powiedzieć, kiedy kładł krok na jasnoszarym dywanie. Miękkie włosie łaskotało stopę, kiedy wsunęła się na przyjemny materiał. Jeżeli chcesz, mogę wyjść. Powinien zagwarantować jej całą gamę możliwości, aby poczuła się bezpiecznie. Była na nieswoich terenach. Nie znali się też na tyle, by miała podstawy zaufać prawie obcemu facetowi w zupełnie nielogicznych okolicznościach. Zamiast się jednak tak zachować, stanął przed nią, w niemożliwej, duszącego bliskości, i dotknął pasma wilgotnych włosów opadających na jej policzek. Potarł kosmyk pomiędzy opuszką kciuka a palcem wskazującym, przez moment zastanawiając się nad tym, czy...
Odetchnął ciężej; pozbył się tych wizji. Scentralizował myśl na tym jej malowaniu. Sztuce, której nie pojmował, bo była taka delikatna, taka uzależniona od odpowiedniego dobierania składników. Dla kogoś, kto rozumiał pojęcie czerni i bieli, i niczego ponadto, słuchanie o mieszaniu farb i wydobywaniu z nich jeszcze inniejszych kolorów, zdawało się niemal przeklętą magią. Była w tym jednak dobra. Poznał jej zdolności trzydziestego pierwszego października. Wtedy było tak gwarno, że prawie nie słyszał, co do niego mówiła. Zapewne ogłuchłby od tych wrzasków i muzyki, gdyby Ejiri nie została zmuszona do pochylenia się.
Tak jak on się teraz pochylił, wypuszczając ujętą czerń jej pukla. Dłoń opadła niżej, knykcie zahaczyły o wystający fragment ubrania podarowanego Ejiri, ale tę koszulę najchętniej wyrzuciłby teraz do kosza. Może nieumyślnie, przez otaczającą ich ciemność, dotknął opuszkami jej mostka, niespiesznie wiodąc w bok, kreśląc dotykiem okrąg zasłoniętej tkaniną piersi, aż nie znalazł smukłego boku - czego już nie można przypisać przypadkowi. To tam wsunął rękę o mocnych, szeroko rozstawionych palcach, szukając oparcia na jej lędźwiach, nawet jeżeli dotychczas przytykała je do zimnej ściany. Chodziło zresztą o to, żeby przestała. Był cieplejszy, a równie stabilny. Z pochyloną głową zamarł tuż nad jej ramieniem, w połowie oddechu. Zdał sobie sprawę, że mocnym ruchem przyciągnął ją do siebie bliżej i było w tym coś niewłaściwego, zaborczego, jakby od początku grali w podchody i wreszcie przyszedł moment, by przestać udawać.
Przyszła do niego, choć mogła zamówić taksówkę. A on otworzył jej na oścież drzwi, chociaż nic nie przeszkadzało w tym, by pożyczyć jej ubrania i przedzwonić po transport. Co się zmieniło dzisiejszej nocy, że wszystko poszło w odwrotnym kierunku? Zapach jej zmytych perfum wydawał się cały czas tak samo intensywny. Pamięć po całunku mrowiła szorstkie usta, którymi otarł się tuż pod jej uchem, na granicy cichości muskając szyję w lekkim pocałunku. Rezonowanie przechodziło z warg na dziąsła, w niepoprawną potrzebę użycia zębów, których kły zdążyły już osiąść na pergaminie cery. Nie zagryzł ich, cofnął szczękę, wyprostował głowę, by w mrokach przemknąć wzrokiem tam, gdzie powinno być jej oblicze. Przywykał powoli do ciemności, co jakiś czas niknącej pod nowym błyskiem bieli.
Powiedz coś.
Jedną z rąk wciąż trzymał na dziewczęcej talii, nie pozwalając na to, by się odsunęła; drugą powiódł do jej nadgarstka, chwycił i podniósł na wysokość własnego torsu. - Śmiało. - Byłby niezłym modelem. Cierpliwym, nieruchliwym, kiedy trzeba. W normalnych okolicznościach mógłby siedzieć - lub stać - w pozycji, w której by go ustawiono; znał takie manewry. Nauczył się przez lata żołnierskiej służby trwać na baczność przez ciągnące się w nieskończoność sekundy. Wyrobił w sobie zdolność zastygania i sam był zaskoczony, jak teraz szwankowała. Cierpła mu skóra na karku, napinał nogi, jakby gotowy na to, by przyjąć jakiś nowy ciężar. Miał też wrażenie, że gdy przytknął jej palce do splotu słonecznego, pod żebrami ktoś spłoszył wróble serce. Tłukło się jak oszalałe, nawet jeżeli Arihyoshi swoją postawą nie wykazywał zdenerwowania. Ruchy miał raczej płynne, niechaotyczne. Potrzebował jednej chwili, by oprzeć swoje czoło o jej, w świetle grzmiącego pioruna. Oddech natychmiast osiadł na ustach Carei, ocieplając je pojedynczym tchnieniem. Poznajmy się - nie wypowiedział tego na głos; jedynie poruszył wargami na kształt tych wyrazów, bo pewne teksty nigdy nie przeszłyby mu przez gardło. Brzmiały tak ckliwie; niedorzecznie. Przecież nie był asem w występach mówionych - to ona władała słowem, ona szukała zaczepki tonem aluzji i niepewności. A on? Jemu przyszło w udziale unieść pierś, by przylgnąć do podłożonej tam filigranowej dłoni. Rozepnij guziki; zbadaj co się kryje pod wykrochmaloną koszulą. Jesteś artystką, możesz o tym myśleć, co chcesz. On nie myślał wcale. Poddał się świadomości, że była blisko, że czuł każdy ruch, że kiedy wyciągnął brodę naprzód, dotknął jej ust; że wypuścił wąski przegub, oparty gdzieś na korpusie, żeby ująć ją pod żuchwą, nakierować twarz ku sobie dla pogłębienia pocałunku.
W ciemnym pomieszczeniu co jakiś czas mroki odganiały błyski zza szyby. Grzmiało, pojawiał się jasny snop, padał na podłogę, kanty mebli, a potem wszystko znów tonęło w niemal przesadnej czerni. Wiedział mimo tego, gdzie stała Ejiri. Słyszał doskonale jej oddech, pomimo dźwięku deszczu. Brzmienie kropel uderzających w okna przynajmniej nie pozwalało na przesadną ciszę. Milczenie nie było dzięki temu tak niewygodne, chociaż Arihyoshi zdał sobie sprawę, że niewygodniejszy jest kołnierzyk koszuli; że nie wiedzieć kiedy wsunął paznokieć pod krążek guzika i wysunął go z otworu, aby poluzować chwyt pod gardłem.
- Pamiętam zajęcia... - przez huczenie krwi przebijał się głos; obrócił ku niemu twarz, odsuwając materiał swojego ubrania, nieświadom, że odchyla go na tyle, by ukazać linię obojczyka.
Nie musimy tego robić - chciał jej powiedzieć, kiedy kładł krok na jasnoszarym dywanie. Miękkie włosie łaskotało stopę, kiedy wsunęła się na przyjemny materiał. Jeżeli chcesz, mogę wyjść. Powinien zagwarantować jej całą gamę możliwości, aby poczuła się bezpiecznie. Była na nieswoich terenach. Nie znali się też na tyle, by miała podstawy zaufać prawie obcemu facetowi w zupełnie nielogicznych okolicznościach. Zamiast się jednak tak zachować, stanął przed nią, w niemożliwej, duszącego bliskości, i dotknął pasma wilgotnych włosów opadających na jej policzek. Potarł kosmyk pomiędzy opuszką kciuka a palcem wskazującym, przez moment zastanawiając się nad tym, czy...
Odetchnął ciężej; pozbył się tych wizji. Scentralizował myśl na tym jej malowaniu. Sztuce, której nie pojmował, bo była taka delikatna, taka uzależniona od odpowiedniego dobierania składników. Dla kogoś, kto rozumiał pojęcie czerni i bieli, i niczego ponadto, słuchanie o mieszaniu farb i wydobywaniu z nich jeszcze inniejszych kolorów, zdawało się niemal przeklętą magią. Była w tym jednak dobra. Poznał jej zdolności trzydziestego pierwszego października. Wtedy było tak gwarno, że prawie nie słyszał, co do niego mówiła. Zapewne ogłuchłby od tych wrzasków i muzyki, gdyby Ejiri nie została zmuszona do pochylenia się.
Tak jak on się teraz pochylił, wypuszczając ujętą czerń jej pukla. Dłoń opadła niżej, knykcie zahaczyły o wystający fragment ubrania podarowanego Ejiri, ale tę koszulę najchętniej wyrzuciłby teraz do kosza. Może nieumyślnie, przez otaczającą ich ciemność, dotknął opuszkami jej mostka, niespiesznie wiodąc w bok, kreśląc dotykiem okrąg zasłoniętej tkaniną piersi, aż nie znalazł smukłego boku - czego już nie można przypisać przypadkowi. To tam wsunął rękę o mocnych, szeroko rozstawionych palcach, szukając oparcia na jej lędźwiach, nawet jeżeli dotychczas przytykała je do zimnej ściany. Chodziło zresztą o to, żeby przestała. Był cieplejszy, a równie stabilny. Z pochyloną głową zamarł tuż nad jej ramieniem, w połowie oddechu. Zdał sobie sprawę, że mocnym ruchem przyciągnął ją do siebie bliżej i było w tym coś niewłaściwego, zaborczego, jakby od początku grali w podchody i wreszcie przyszedł moment, by przestać udawać.
Przyszła do niego, choć mogła zamówić taksówkę. A on otworzył jej na oścież drzwi, chociaż nic nie przeszkadzało w tym, by pożyczyć jej ubrania i przedzwonić po transport. Co się zmieniło dzisiejszej nocy, że wszystko poszło w odwrotnym kierunku? Zapach jej zmytych perfum wydawał się cały czas tak samo intensywny. Pamięć po całunku mrowiła szorstkie usta, którymi otarł się tuż pod jej uchem, na granicy cichości muskając szyję w lekkim pocałunku. Rezonowanie przechodziło z warg na dziąsła, w niepoprawną potrzebę użycia zębów, których kły zdążyły już osiąść na pergaminie cery. Nie zagryzł ich, cofnął szczękę, wyprostował głowę, by w mrokach przemknąć wzrokiem tam, gdzie powinno być jej oblicze. Przywykał powoli do ciemności, co jakiś czas niknącej pod nowym błyskiem bieli.
Powiedz coś.
Jedną z rąk wciąż trzymał na dziewczęcej talii, nie pozwalając na to, by się odsunęła; drugą powiódł do jej nadgarstka, chwycił i podniósł na wysokość własnego torsu. - Śmiało. - Byłby niezłym modelem. Cierpliwym, nieruchliwym, kiedy trzeba. W normalnych okolicznościach mógłby siedzieć - lub stać - w pozycji, w której by go ustawiono; znał takie manewry. Nauczył się przez lata żołnierskiej służby trwać na baczność przez ciągnące się w nieskończoność sekundy. Wyrobił w sobie zdolność zastygania i sam był zaskoczony, jak teraz szwankowała. Cierpła mu skóra na karku, napinał nogi, jakby gotowy na to, by przyjąć jakiś nowy ciężar. Miał też wrażenie, że gdy przytknął jej palce do splotu słonecznego, pod żebrami ktoś spłoszył wróble serce. Tłukło się jak oszalałe, nawet jeżeli Arihyoshi swoją postawą nie wykazywał zdenerwowania. Ruchy miał raczej płynne, niechaotyczne. Potrzebował jednej chwili, by oprzeć swoje czoło o jej, w świetle grzmiącego pioruna. Oddech natychmiast osiadł na ustach Carei, ocieplając je pojedynczym tchnieniem. Poznajmy się - nie wypowiedział tego na głos; jedynie poruszył wargami na kształt tych wyrazów, bo pewne teksty nigdy nie przeszłyby mu przez gardło. Brzmiały tak ckliwie; niedorzecznie. Przecież nie był asem w występach mówionych - to ona władała słowem, ona szukała zaczepki tonem aluzji i niepewności. A on? Jemu przyszło w udziale unieść pierś, by przylgnąć do podłożonej tam filigranowej dłoni. Rozepnij guziki; zbadaj co się kryje pod wykrochmaloną koszulą. Jesteś artystką, możesz o tym myśleć, co chcesz. On nie myślał wcale. Poddał się świadomości, że była blisko, że czuł każdy ruch, że kiedy wyciągnął brodę naprzód, dotknął jej ust; że wypuścił wąski przegub, oparty gdzieś na korpusie, żeby ująć ją pod żuchwą, nakierować twarz ku sobie dla pogłębienia pocałunku.
Ejiri Carei, Itou Alaesha and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.
To naprawdę była ona. I był on. Żaden sen, wizja, cień, którego mogła obserwować z niemożliwym do ujęcia zaskoczeniu. Z daleka. Jak filmową scenę. Brakowało też paniki. Tej rozdzierającej mięśnie serca, podchodzącą bolesnością mdłość. Wszystko było inaczej. Jaśniej. Goręcej. Pełniej. Zapamiętywała kształty, odbijały się w pamięci, jak znacznik klepsydry, by przesunąć w piasku nową scenę. Wrysować jej kontur, potem zdmuchnąć, by tym samym piaskiem osiąść na skórze. Ten nagiej, nieosłoniętej cienką warstwą przykrótkiej bawełny, tak wyraźnie odcinającej się w półmroku zamkniętego pokoju. Osiadający na ciele blask, odbijał się z grzmieniem piorunów i szumem deszczu. Trochę jak wartko niesione w skroniach echo, które burzyło krew. I łamało osiadłą wilgocią płytki oddech z wciąż rozchylonych, dziewczęcych warg.
Potrzebowała przypominać sobie - z odbitym we wnętrzu ułożonych na ścianie dłoni i bioder, chłodem - o realności wszystkiego czym karmiły ją rozbudzone do granic możliwości zmysły. Potrafiła znaleźć analogię, do natchnionego, malarskiego amoku, jakie czasem miewała. Ale nigdy nie miała wtedy towarzystwa. Nigdy też, to obecność była przyczyną atakującej ją fascynacji, tkającej coraz wyraźniej wizję gdzie zmierzała. Gdzie zmierzali. I dopiero wtedy wyraźniej przepuściła do głosu barwiące cerę gorącem i łagodną czerwienią - zawstydzenie. To, pozbawione zanurzonej w winie strony.
Przestała rozumieć co właściwie mówiła. I po co. Słowa ginęły tak prędko jak je wypowiadała, próbując zrezygnować w końcu z artystycznej zasłony, którą niezręcznie próbowała prowadzić. Bo kroki jakie stawiał mężczyzna, zdawały się głośniejsze niż jej nagły, spłoszony wydech, gdy w końcu znalazł się tuż obok. Myliła się już właściwie, kiedy miała unieść pierś i pozwolić ciepłemu powietrzu zalać płuca, a kiedy jego skołtunioną od emocji zawartość upuścić. Wiedziała za to, jak ciepłe tchnienie otarło się na knykciach męskiej dłoni, gdy zgarnął między palce zwinięty przy policzku pukiel.
Na zwiększoną bliskość reagowała drżeniem. Musiał je czuć - pomyślała, gdy o półnagie udo otarła się szorstkość materiału spodni. Nie przeszkadzało jej to. Wywoływało gęsią skórkę, tym większą, gdy opuszka męskiej ręki zatoczyły kształt unoszonej - równo z dotykiem - piersi. I chociaż finał zakończył się niżej. miała wrażenie, że pozostawił - umyślnie, czy nie - po prowadzonej ścieżce rozogniony ślad.
Nie kradł niczego, nie wyrywał, prowadził, pozwalając kroki stawiać po swojemu, na ścieżce - którą sam musiał znać. Była w tym jakaś pewność, rozumienie celu. I nie chciał go osiągać bez jej zgody. Bez zaproszenia. Bez pewności, że chciała. To było rozbrajająco nowe. Przeraźliwie dziwne. W nagłej świadomości, że ktoś naprawdę jej chciał. Wbrew kołaczącemu się bez końca głosowi w głowie, który nawet teraz, stłumiony popychająca ją niesfornie mocą, wydawał się chcieć o czymś przypomnieć. Klątwa. Zaśmiałaby się nawet, bo moment w którym słowo zawibrowało pod czaszką - Hotaru pociągnął ją ku sobie. Ku ciepłu, które biło z ciała, do którego tak nagle przylgnęła.
Chłonęła je. Chłonęła go.. Odchylała głowę, pozwalając by sięgnął odsłoniętej szyi łatwiej, by pocałunek zmienił swoją moc i nacisk zębów - nawet jeśli nie nastąpił. Jeszcze?
Czemu się przerwałeś? Jeszcze zanim się wyprostował, przechyliła głowę, by przytulić skroń do umykającego policzka. By musnąć skóry kącikiem ust. I cichym, tęsknym westchnieniem.
Uniosła tylko jedną rękę. Odnalazła miejsce, które wcześniej - jeszcze w salonie - odkryła, nieśmiało śledząc nierówności opiętej na ramieniu i barku koszuli. Zahaczyła paliczkami i o rozpięty - jeszcze - wymykając pragnieniu i zagnać za granicę bieli, sięgnąć odsłoniętego wgłębienia przy kości obojczyka. Nawet jeśli wzrok przewijał otulająca ich ciemność, by zawstydzonym liźnięciem zatrzymać się tam na dłużej. Dlatego rękę ułożyła na karku, rozstawiając palce równie szeroko, by kciuk wsunąć pod rozchylony kołnierz, a wskazujący lekko zadrzeć paznokciem na zmierzwionych włosach.
Śmiało
Trwała nieruchomo krótko. Z zapytaniem osiadłym na rzęsach, z odbitym w źrenicy świetle odległego błysku, gdy Hotaru chwycił jej nadgarstka i znalazł mu miejsce na swojej piersi. Rozciągnęła paliczki, jakby chcąc poczuć - czy pod klatką żeber usłyszy odbity szum dudniącej melodii? Wystarczył moment. Jedno płochliwe zderzenie kołatania krwi, by uwolnioną rękę przesunąć wyżej. Dostała przecież pozwolenie, a napierająca ...ciekawość, tęsknota? pragnienie? zagnały opuszka najpierw do gardła, hacząc o twardość unoszącej się grdyki, potem, z wahaniem wetknąć dwa palce we wgłębienie obojczyka i przemknąć dotykiem wzdłuż kości. Chciała dotknąć go wargami. - zdążyła pomyśleć, gdy paznokcie odblokowały pierwszy guzik, podważając kraniec coraz szerzej odchylonej bieli. I odsłanianego torsu. Zatrzymała dotyk, gdzieś na granicy brzucha, opuszka oparły się na nierówności skóry. Blizna - pomyślała znowu, ale nie opuściła wzroku w dół, szukając potwierdzenia cichego domysłu. Zamiast tego podwinęła koszulę głębiej, by znaleźć miejsce dla pozostałych palców. Wiodła paznokciem wzdłuż wgłębień, jakby chciała obrysować wszystko. Było w tym coś bezwstydnego. Nieporadnie zachłannego. Nigdy nie pozwalano przecież na zajęciach, by dotykać modeli. patrzyli. Odwzorowywali krzywizny, kształt, niedoskonałości, ale czucie wymykało się zasadom. Tak, jak wymknęło się nagłością uwagi z ujęcia, gdy Arihyoshi oparł czoło o jej własne. Przymknęłaby powieki, gdyby nie nagłe skupienie na poruszeniu ust. Na ich ułożeniu, na osiadłym cieple oddechu. Na szeptliwym przekazie.
Poznajmy się
- Podoba mi się... To co widzę. Co czuję. Co słyszę. Nie wiedziałam - nie wierzyłam? - że tak może kiedykolwiek być - mówiła ledwie trącając struny głosu. Być może nie powinna się odzywać. Ale chciała. I jemu. I sobie. - Ty... mi się podobasz - to już bez głosu, jeszcze bardziej niezręcznie, niewinnie, chociaż przekazując mu wiadomość miękkością warg, ich zwiększonym naciskiem, gdy zapominała wziąć złączony oddech. Rozchyleniem, gdy koniuszek języka musnął ten drugi, by zaprosić po więcej.
Naucz mnie. Pokaż.
Wydawało się, że to ona była niecierpliwa. Uniosła się na palcach stóp, przysuwając - jeśli to jeszcze było możliwe - bliżej, gdy pozwolił jej zmazać z ust piekące łaskotanie, które do tej pory pozostawało nietknięte. A w złożonym pocałunku oddała dotychczasową tęsknotę, nienazwaną w pełni, ulegając rozgrzaniu, dając męskiej dłoni, by pokierował twarz ku sobie mocniej. I ustom, by zgarnęły nagromadzoną oddechem wilgoć, zmierzyć ocieploną twardość naskórka. Sama nie zdjęła rąk. Jedną wsunęła wyżej, we włosy, byc może by podciągnąć się wyżej. Drugą poruszyła w dół, kończąc ścieżkę na boku, w miejscu, gdzie koszula chowała się pod paskiem spodni.
Była w jej ruchach jakąś niezdarność kogoś, kto wciąż nie wiedział jak i gdzie sięgnąć. Nawet jeśli tyle razy kreśliło się pędzlem linie ciała na płótnie, które teraz mogła prowadzić opuszkami palców.
Że gdy unosiła pierś w płytkim oddechu, skórę niemożliwie napinała się, ocierając i drażniąc o kryjący wciąż materiał koszuli. Ten jego i ten jej.
- Unieś mnie - poprosiła, gdzieś pomiędzy kolejnym zetknięciu ust, gdy ciche cmoknięcie zawisło na cienkiej linii powtórzenia.
...i powiedz, że nie jestem przyczyną Twojej zguby.
@Arihyoshi Hotaru
Potrzebowała przypominać sobie - z odbitym we wnętrzu ułożonych na ścianie dłoni i bioder, chłodem - o realności wszystkiego czym karmiły ją rozbudzone do granic możliwości zmysły. Potrafiła znaleźć analogię, do natchnionego, malarskiego amoku, jakie czasem miewała. Ale nigdy nie miała wtedy towarzystwa. Nigdy też, to obecność była przyczyną atakującej ją fascynacji, tkającej coraz wyraźniej wizję gdzie zmierzała. Gdzie zmierzali. I dopiero wtedy wyraźniej przepuściła do głosu barwiące cerę gorącem i łagodną czerwienią - zawstydzenie. To, pozbawione zanurzonej w winie strony.
Przestała rozumieć co właściwie mówiła. I po co. Słowa ginęły tak prędko jak je wypowiadała, próbując zrezygnować w końcu z artystycznej zasłony, którą niezręcznie próbowała prowadzić. Bo kroki jakie stawiał mężczyzna, zdawały się głośniejsze niż jej nagły, spłoszony wydech, gdy w końcu znalazł się tuż obok. Myliła się już właściwie, kiedy miała unieść pierś i pozwolić ciepłemu powietrzu zalać płuca, a kiedy jego skołtunioną od emocji zawartość upuścić. Wiedziała za to, jak ciepłe tchnienie otarło się na knykciach męskiej dłoni, gdy zgarnął między palce zwinięty przy policzku pukiel.
Na zwiększoną bliskość reagowała drżeniem. Musiał je czuć - pomyślała, gdy o półnagie udo otarła się szorstkość materiału spodni. Nie przeszkadzało jej to. Wywoływało gęsią skórkę, tym większą, gdy opuszka męskiej ręki zatoczyły kształt unoszonej - równo z dotykiem - piersi. I chociaż finał zakończył się niżej. miała wrażenie, że pozostawił - umyślnie, czy nie - po prowadzonej ścieżce rozogniony ślad.
Nie kradł niczego, nie wyrywał, prowadził, pozwalając kroki stawiać po swojemu, na ścieżce - którą sam musiał znać. Była w tym jakaś pewność, rozumienie celu. I nie chciał go osiągać bez jej zgody. Bez zaproszenia. Bez pewności, że chciała. To było rozbrajająco nowe. Przeraźliwie dziwne. W nagłej świadomości, że ktoś naprawdę jej chciał. Wbrew kołaczącemu się bez końca głosowi w głowie, który nawet teraz, stłumiony popychająca ją niesfornie mocą, wydawał się chcieć o czymś przypomnieć. Klątwa. Zaśmiałaby się nawet, bo moment w którym słowo zawibrowało pod czaszką - Hotaru pociągnął ją ku sobie. Ku ciepłu, które biło z ciała, do którego tak nagle przylgnęła.
Chłonęła je. Chłonęła go.. Odchylała głowę, pozwalając by sięgnął odsłoniętej szyi łatwiej, by pocałunek zmienił swoją moc i nacisk zębów - nawet jeśli nie nastąpił. Jeszcze?
Czemu się przerwałeś? Jeszcze zanim się wyprostował, przechyliła głowę, by przytulić skroń do umykającego policzka. By musnąć skóry kącikiem ust. I cichym, tęsknym westchnieniem.
Uniosła tylko jedną rękę. Odnalazła miejsce, które wcześniej - jeszcze w salonie - odkryła, nieśmiało śledząc nierówności opiętej na ramieniu i barku koszuli. Zahaczyła paliczkami i o rozpięty - jeszcze - wymykając pragnieniu i zagnać za granicę bieli, sięgnąć odsłoniętego wgłębienia przy kości obojczyka. Nawet jeśli wzrok przewijał otulająca ich ciemność, by zawstydzonym liźnięciem zatrzymać się tam na dłużej. Dlatego rękę ułożyła na karku, rozstawiając palce równie szeroko, by kciuk wsunąć pod rozchylony kołnierz, a wskazujący lekko zadrzeć paznokciem na zmierzwionych włosach.
Śmiało
Trwała nieruchomo krótko. Z zapytaniem osiadłym na rzęsach, z odbitym w źrenicy świetle odległego błysku, gdy Hotaru chwycił jej nadgarstka i znalazł mu miejsce na swojej piersi. Rozciągnęła paliczki, jakby chcąc poczuć - czy pod klatką żeber usłyszy odbity szum dudniącej melodii? Wystarczył moment. Jedno płochliwe zderzenie kołatania krwi, by uwolnioną rękę przesunąć wyżej. Dostała przecież pozwolenie, a napierająca ...ciekawość, tęsknota? pragnienie? zagnały opuszka najpierw do gardła, hacząc o twardość unoszącej się grdyki, potem, z wahaniem wetknąć dwa palce we wgłębienie obojczyka i przemknąć dotykiem wzdłuż kości. Chciała dotknąć go wargami. - zdążyła pomyśleć, gdy paznokcie odblokowały pierwszy guzik, podważając kraniec coraz szerzej odchylonej bieli. I odsłanianego torsu. Zatrzymała dotyk, gdzieś na granicy brzucha, opuszka oparły się na nierówności skóry. Blizna - pomyślała znowu, ale nie opuściła wzroku w dół, szukając potwierdzenia cichego domysłu. Zamiast tego podwinęła koszulę głębiej, by znaleźć miejsce dla pozostałych palców. Wiodła paznokciem wzdłuż wgłębień, jakby chciała obrysować wszystko. Było w tym coś bezwstydnego. Nieporadnie zachłannego. Nigdy nie pozwalano przecież na zajęciach, by dotykać modeli. patrzyli. Odwzorowywali krzywizny, kształt, niedoskonałości, ale czucie wymykało się zasadom. Tak, jak wymknęło się nagłością uwagi z ujęcia, gdy Arihyoshi oparł czoło o jej własne. Przymknęłaby powieki, gdyby nie nagłe skupienie na poruszeniu ust. Na ich ułożeniu, na osiadłym cieple oddechu. Na szeptliwym przekazie.
Poznajmy się
- Podoba mi się... To co widzę. Co czuję. Co słyszę. Nie wiedziałam - nie wierzyłam? - że tak może kiedykolwiek być - mówiła ledwie trącając struny głosu. Być może nie powinna się odzywać. Ale chciała. I jemu. I sobie. - Ty... mi się podobasz - to już bez głosu, jeszcze bardziej niezręcznie, niewinnie, chociaż przekazując mu wiadomość miękkością warg, ich zwiększonym naciskiem, gdy zapominała wziąć złączony oddech. Rozchyleniem, gdy koniuszek języka musnął ten drugi, by zaprosić po więcej.
Naucz mnie. Pokaż.
Wydawało się, że to ona była niecierpliwa. Uniosła się na palcach stóp, przysuwając - jeśli to jeszcze było możliwe - bliżej, gdy pozwolił jej zmazać z ust piekące łaskotanie, które do tej pory pozostawało nietknięte. A w złożonym pocałunku oddała dotychczasową tęsknotę, nienazwaną w pełni, ulegając rozgrzaniu, dając męskiej dłoni, by pokierował twarz ku sobie mocniej. I ustom, by zgarnęły nagromadzoną oddechem wilgoć, zmierzyć ocieploną twardość naskórka. Sama nie zdjęła rąk. Jedną wsunęła wyżej, we włosy, byc może by podciągnąć się wyżej. Drugą poruszyła w dół, kończąc ścieżkę na boku, w miejscu, gdzie koszula chowała się pod paskiem spodni.
Była w jej ruchach jakąś niezdarność kogoś, kto wciąż nie wiedział jak i gdzie sięgnąć. Nawet jeśli tyle razy kreśliło się pędzlem linie ciała na płótnie, które teraz mogła prowadzić opuszkami palców.
Że gdy unosiła pierś w płytkim oddechu, skórę niemożliwie napinała się, ocierając i drażniąc o kryjący wciąż materiał koszuli. Ten jego i ten jej.
- Unieś mnie - poprosiła, gdzieś pomiędzy kolejnym zetknięciu ust, gdy ciche cmoknięcie zawisło na cienkiej linii powtórzenia.
...i powiedz, że nie jestem przyczyną Twojej zguby.
@Arihyoshi Hotaru
Blood beneath the snow
Arihyoshi Hotaru ubóstwia ten post.
+18
Stwarzał wrażenie oszczędnego w ruchach, ale w rzeczywistości dawno straciłby cierpliwość, gdyby nie lata musztry. Ktoś musiałby wyciąć wszystkie jego żyły, aby usunąć buzującą weń krew, a wiedział, co mieściło się w jej komórkach; ile serce pompowało uśpionego gniewu, czekającego na to, by ktoś opuszką palca zbudził nieposkromione żądze. Robił wszystko, aby do tego nie dopuścić, a jeżeli miało nastać wbrew tym staraniom, to niech chociaż przeklęty, wojskowy upór opóźni proces, jakoś go stłumi i wydłuży w czasie. Przyda się wreszcie na coś. Oddychał przez to równomiernie, przypatrując się osiadłym na rzęsach iskrom rozbłysków, szukając na dziewczęcych ustach śladu skrzywienia po bólu, który tyle razy wychwytywał u matki, wtedy nie będąc prowodyrem, ale mając świadomość, że jest synem kogoś takiego. Nie sądził, by Ejiri była w stanie to znieść. Być może fizycznie przetrwałaby męki, ale jej krucha psychika strzaskałaby się przy dźwięku porcelanowego szkła. Przy każdym postawionym kroku, przy byle geście, mózg przeszywałby dźwięk ocierających się o siebie w chrzęście fragmentów. Zastanawiał się, czasami, w przypływie głupiej empatii, której smycz wyślizgiwała mu się akurat z uchwytu, czy Carei już nie toczyła takiej wojny. Dostrzegał w nielicznych momentach jak coś w jej oczach gaśnie, przetykane mglistą wstęgą wspomnień. To działo się ilekroć kładł rękę za blisko, zbyt prędko zadarł ramię. Mogła skulić się przypadkiem albo wcale tego nie robiła (wydawało mu się), ale może wręcz przeciwnie. Doszukiwał się teraz tych mikroskopijnych reakcji, kiedy sunął dłonią wzdłuż kręgosłupa, marszcząc fałdy koszuli, zadzierając tkaninę minimalnie z bladych ud.
Rozpinała guziki niespiesznie; poluzował mu się już kołnierzyk, chłodne powietrze wdarło pod bawełnę na falującą w oddechu pierś. Do licha; miał do tego nie dopuścić, a już na pewno nie z nią, czepiał się tego jak tonący, wbijał do łba ostatnie tygodnie, ale wściekłe fale nie znały litości i odsuwały go od brzegu, zatapiały coraz głębiej w toni nienazwanej mieszaniny uczuć. Może pożądania, które wraz z ruchem szczupłych paliczków spływało w dół, ogrzewało podbrzusze domagające się uwagi; może zaintrygowania, gdy spotykał się z rozchyleniem ust gotowych do pocałunku, z dotykiem na własnym karku. Przy wydechu musnął jej wargi, zagryzł mocniej dolną, uszczypnięcie łagodząc ciepłem języka. Starał się to robić ostrożnie, aby nie nadpsuć powierzchni, jeszcze mu to jakoś wychodziło, ale kiedy wspomniała, że jej się podoba, pierwsza igła poczucia winy werżnęła się w splot nerwów gdzieś na wysokości mostka. Nie zawahał się jednak; było już za późno. W tle grzmiała burza, każdy ton i tak zagłuszał ryk niepogody, musieliby odstąpić od siebie na krok, a nie sądził, by był w stanie. Bliskość drobnych rąk odwracała koncentrację; zaczynał łapać się na tym, że ledwo przypomina sobie o zasadach, którymi kierował się ostatnie lata. Była drobna i nienachalna, uzbrojona w urokliwość, od której szumiało w skroniach, bo dawała poczucie, że mógł z nią zrobić co chciał. Oburącz przemknął więc po krzywiznach jej talii, poznał pod koszulą wcięcie, miękki kształt bioder, aż nie znalazł się na nogach. Było coś niepoprawnego w dotykaniu nagiej skóry - dziwnie delikatnej, jakby powleczonej aksamitem. Przeszło mu przez myśl, że gdyby szarpnął za mocno, coś by tam naderwał, podobnie jak rozerwać można cienki materiał. To idiotyczne, wiedział przecież, ale cała jawiła mu się jako tkliwy obraz. Dźwignął ją mimo tego i nagle znalazła się wyżej, cała i bez uszkodzeń, osadzona wątpliwym ciężarem na linii męskiego pasa. Nie kwestionował tego, że wraz z opadnięciem wyczuła nierówne zgrubienie, kształt napierający na dżins spodni, rytmicznie pulsujący od oszalałych wizji, których nagromadzenie dudniło w opuszkach, w uszach, wargach, które karmazynem ubarwiło kości jarzmowe i nos. Podtrzymał ją palcami, odchylając swoją głowę, zerkając ku twarzy, która nieoczekiwanie zawisła ponad jego, wywołując drgnienie kącika w preludium rozbawienia. Pewnie by nie skłamał, gdyby uznał, że zawsze na takich wysokościach było jej miejsce. Przezywali ją aniołem Tsunami - rozumiał dlaczego. W świetle błyskawic dookoła ciemnych pasem lśniła aura, nadając jej niebiańskich cech. Była zwykłym człowiekiem, w jednym szeregu stanęłaby z innymi śmiertelnikami, ale za długo obcował z martwymi i z kami, aby nie uwierzyć w kolejną historię o boskim pochodzeniu. Może właśnie łamał jakieś prawa, ale nic go to nie obchodziło. Skupiał się wyłącznie na tym, że dla równowagi musiała opleść go w pasie nogami - ile było w tym podniecającej potrzeby, by zwarła uda mocniej, przylgnęła bliżej, poruszyła się w otarciu o dopominające atencji podbrzusze. ale dalej trzymał ją jedną z rąk. Drugą sięgnął wyżej, do dolnego guzika jej koszuli, kciukiem wypierając drobne krążki z wąskich otworów. Jeden, drugi, trzeci - w przerwach i w trakcie pocałunków, wpierw bezpośrednich, potem znaczących brodę, punkt pod nią, szyję. Poły koszuli rozstąpiły się na boki, ukazały skrawek brzucha i lawendowy kolor bielizny. Wyłapał to kątem oka, odsuwając się od ramienia z cichym cmoknięciem. Byłoby całkiem romantycznie, gdyby stwierdził, że dałby radę tak do końca życia - w półmroku badać wargami odsłonięte punkty, wsłuchując się w jej oddech i bicie serca. Ale nie był romantykiem; nie był nawet do końca chętny, aby po wielu nużących próbach nim zostać. Był żołnierzem; jak żołnierz więc działał, obracając się, wykonując kilka niezbędnych kroków po jasnoszarym dywanie. Znał jego długość na pamięć; setki wieczorów, po omacku, kierował się nim do łóżka. Jeszcze jeden guzik wymknął się z dziury, knykcie otarły się o smukły, dziewczęcy brzuch. Rozpiął jej koszulę do połowy, kiedy natknął się na mebel. Dłoń, którą ją przytrzymywał, umieścił wyżej, na lędźwiach, chociaż nie było to potrzebne - rzucając dziewczynę na materac miał pewność, że zatopi się w miękkiej pościeli, w poduszkach pedantycznie ułożonych jedna obok drugiej.
Odetchnął gwałtowniej, prostując plecy, sięgając do swojego ubrania, by zrzucić je z ramion niecierpliwym ruchem. Czuł jak pali go twarz; jak szczypią uszy, policzki i grzbiet nosa. Przyglądał się w niedowierzaniu ułożonemu na białej narzucie ciału; długie nogi, zgrabne łydki, lekko zaokrąglone biodra, odcień fioletowawego koloru jej garderoby, na którym zatrzymał spojrzenie. Sięgając klamry paska był gotów rozpiąć sprzączkę, ale w połowie ruchu zamarł. Wzrok, błądzący po Ejiri, zahaczył o odcinającą się na cerze bladą bliznę - krzywy, długi kształt, marszczący mu brwi w zastanowieniu.
Naraz poczuła jak po jednej stronie materac się zapada - Hotaru oparł tam rękę, a na niej cały swój ciężar. Skazę owiało gorące powietrze, gdy kark ugiął się, jedno z kolan opadło na deski podłogi, a twarz zawisła niebezpiecznie blisko szramy. Chciał jej powiedzieć, że jest piękna, ale to było za mało, za prosto. Szorstkie wargi tknęły nierówne uwypuklenie, by zaraz zostać zastąpionymi przez wilgoć języka. Przylgnął nim do zdeformowanej skóry, przesunął wzdłuż całej linii, u krańca trasy wznosząc wzrok. Źrenice lśniły spod zmierzwionej niesfornie czarnej grzywy, ale ich onyksowy poblask zniknął wraz z kolejnym ruchem głowy. Ręce - szorstkie i niezgrabne, dotykały jej nóg. Jedna kostki, druga miejsca tuż pod kolanem, naciskiem sugerując, by podążała za jego aluzją. Tymczasem wpierw znów pojawił się oddech - ciepły i płytki, nagrzewający niestanowiącą żadnej ochrony bieliznę. Potem, raz jeszcze, ruch języka. Zrobił to przez tkaninę; wzdłuż wyeksponowanego, wrażliwego miejsca, czubkiem sunąc pomiędzy nogami aż po wyczuwalną obecność kobiecego punktu. To wtedy znalazł się najbliżej linii z rozwagą dobranych majtek - kompletu od którego biła oczywista dziewczęcość. Żal było to ruszać, ale tylko przez moment, tylko do rozwarcia szczęk, nim zęby - błyskające w świetle grzmotliwej błyskawicy - nie zamknęły się na skrawku ozdobnego materiału, ciągnąc w dół.
Ejiri Carei ubóstwia ten post.
+18
Napędzał ją śmiałością. Mocą niepodobną do tego co mogła znać. Nie w pełni. Ledwie trącając płytkie znamiona budzącej się w niej energii. Każdym dotykiem, muśnięciem, pocałunkiem, wtłaczał ją do płuc, jak czysty wdech powietrza, gdy znało się tylko duszący dym. Tylko na początku zapiekło lękiem, szczypało niezręcznością, burzącym się w tle wstydem. Wszystko jednak rozmywało się, bladło, topniało pod ciepłem jego bliskości. Nie rozumiała, dlaczego się tak czuła, i czemu wcześniej, kiedyś? (kiedy właściwie) dawniej?, to wszystko wydawało się tak przerażające. Zimne. Cienkie nici rozumienia, wciąż nawracały do momentu śmierci, ale i tę - kruszył dzisiejszy wieczór. Może to uderzenia odległych błysków, a może jej własnego serca. Czy ten rytm nie wyznaczał raczej ścieżki życia? Tej, prowadzonej wilgocią złączonych warg, naciskiem zwartych na ciele palców, gorącem osiadłego na szyi oddechu. Z upajającą wprawą, Hotaru zrywał z niej osiadły zbyt długo - i zbyt głęboko - chłód. Tak, jak odsunął ją od zimna ściany, pozornie dającej pewność. Tę znajomą. Paraliżującą, gdy zbyt długo tonęła. Wystarczyła na to męska pewność, być może towarzyszący mu głód, by wytrącić ogień z zapalającej iskry. Skrzącej się przez cały wieczór. Czy prowokowała? Powinna? Nie?Czemu nie robiła tego wcześniej?
Czemu on nie robił tego wcześniej?
Nie była w stanie dziś zatrzymać refleksji dłużej. Budzący ją żar zajmował zbyt wiele miejsca, wytrącał z równowagi spokojność, popychał ciało by chciało więcej. Szukało dalej. Odpowiadało pewniej.
Nawet jeśli robiła to po raz pierwszy. Niepewna popełnianych błędów.
Niemożliwe - tak się jej zdawało - jak wrażliwa była na jego dotyk. Ten tłumiony przez cienkość materiału - gdy paliczki kreśliły się linią przez jej boki, napawał niezręczną niecierpliwością, powstrzymywał zbierany do płuc wydech. Przełamanie witała z drgnieniem, mięknącym w napięciu drżeniem, które zgięło kolana dokładnie w momencie uniesienie.
Nie było nic dziwnego w tym, jak odurzający stał się zapach jego skóry, gdy tak nagle zmieniła się perspektywa. Wystarczyły zwolnione uderzeniem serca sekundy, by wsunęła ramiona głębiej, otaczając męskie barki. Głowę pochyliła, na krótko przytykając czoło do odsłoniętej szyi, by w końcu wspiąć się wyżej, jednocześnie oplatając nogami męski pas. Początkowo lekko, zapadając się i z wyrwanym westchnieniem, z nagłym napięciem ud unosząc ciało wyżej, gdy zetknęła własną tkliwość z nagrzanym, męskim podbrzuszem. Dotyk, nawet przez twardość dzielącego ich materiału, wywoływał nieoczekiwaną falę gorąca. Nie nadążała za postępującą w niej i na niej sensacją zmysłów.
Pierwszy raz mógł byc uznany za przypadek. Drugi, zaczerpnięty od wahania, niekoniecznie. I jeśli gdzieś jeszcze trwały w niej wątpliwości, ostatkiem siły przypominające - kim była - było daleko za późno. Nie była w stanie zatrzymać ani siebie, ani jego. Nie chciała, by zwolnił. Egoistycznie miała pewność, że bardziej niż wątpliwościami - byłaby zraniona, gdyby ją teraz zostawił.
Odrzucił.
Nie możesz mi tego zrobić, Hotaru.
Chciała mu to powiedzieć, rzucić wyzwaniem, gdy spoglądała mu w oczy z góry. Niosła przekaz z rozchyleniem ust, z uniesionym kącikiem, gdy dostrzegła błysk rozbawienia, odbity z grzmieniem w ciemni ogarniających ją w półmroku źrenic (czy kolor mienił się z nową emocją?). I musiała przyznać, że podobała jej się zastała perspektywa.
Naprawdę jej się podobał.
Czy działało to w drugą stronę? Czy gnał tylko za jej prośbą?...
Wplotła jedną dłoń wyżej, wsuwając głębiej we włosy, chwytając między paliczki czarne pasma, mierzwiąc zwilgotniałe loki z jakąś czułością. Pochyliła się nawet, z chłonącym woń włosów wdechem opierając nos na czubku głowy, składając tam miękki pocałunek, by w końcu zejść niżej, odnajdując - raz za razem szorstkie wargi (chciał tę szorstkość znaleźć jeszcze gdzieś indziej). Drugą rękę zaparła na karku, zsuwając niżej, wzdłuż kręgosłupa, na łopatki. bardziej zachłannie, gdzieś między mimowolnością, a wzbierającą pewnością, zapierając płytkę paznokci w odsłoniętą już skórę.
Czułą poruszenie palców gdzieś w okolicy brzucha. Nie przerywała własnej wędrówki, a gdy wilgoć ust mierzyła delikatność cery na gardle, schodziła niżej i ona opadła w dół. Nie śpieszyła się. Chciała go poznać. Chciała, by zrobił to z nią.
Nie tylko to.
nie zarejestrowała momentu, gdy zatrzymał kroki, dopiero, gdy zmienił nacisk palców, zsuwający wzdłuż lędźwi, a ona pół sekundy potem już opadła w miękką pościel. Zaparła się na łokciach, odchylając głowę, podczas gdy niemal rozsupłane (nie pamiętała nawet kiedy) z warkocza włosy rozsypały się błyszczącym od wilgoci turmalinem wokół głowy. Na wpół rozpięta koszula zsunęła się nierówno na bok, całkiem odsłaniając nagie ramię - brakowało dosłownie trzech guzików, by odsłonić unoszone w płytkim oddechu piersi, których napięta krągłość napierała na cienką bawełnę. To jednak, co powinna była zakryć, zdążyło umknąć bieli koszuli. Pochłonięta widokiem pochylonej nieoczekiwanie, półnagiej sylwetki wojskowego (czemu odbijane w oknie światło, tak mieniło się na krzywiźnie piersi, na wyraźnej linii mięśni brzucha, na cieniach nierówności, które badała opuszkami?), zdążyła opaść na plecy, by w nikłej, nagle panicznej próbie, chciała zasłonić rysująca się blizną skazę.
Zamknęła powieki, równo ze zduszoną prośbą. Tą samą ręką, którą próbowała go zatrzymać, teraz uniosła, przywierając przedramię do zaciśniętych prawie do krwi ust. Ściągnęła ze sobą kolana, w kolejnej, wadliwiej próbie, próbując podciągnąć je wyżej. Niemal tak jak dawniej. W paraliżu chowając.
Nie patrz, proszę. Nawet jeśli zobaczysz.
Nie spodziewała się, nie wyobrażała nawet możliwości tego, co jej podarował. Świszczący wdech świadczył o tym, że zmysły zaszarżowały niezrozumiałym w całej postaci mieszanką wrażeń, wyrywając z niej próbę skulenia. Wręcz przeciwnie, wyprostowała sylwetkę, dając miejsce i czas, by ciężar idącego wzdłuż szramy pocałunku, wybił strach daleko poza zasięg świadomości. Czuła, jak pod powiekami zapiekła ją słoność, ale w tym samym momencie odsłoniła twarz, spoglądając niżej, dokładnie do wpatrzonych w nią oczu.
Chciała mu - znowu - coś powiedzieć. Może przeprosić. Może ostrzec. Czy czegokolwiek mógł się po niej spodziewać oprócz czystego niedoświadczenia? Ulegała podpowiedziom, odchylając kolano pod naciskiem palców, odsłaniając wnętrze uda i bieliznę, której kolor wydawał się jej dziś dziwnie widoczny. A zanim zrozumiałe słowo umknęło z języka, powietrze zaparło się przeciągłym westchnieniem, którego nie zdążyła zatrzymać wierzchem przytkniętej do ust dłoni. Nie umiała mu odmówić, nie chciała nawet, ledwie pamiętając, że coś oprócz pragnienia, gorejącego pełniej pożądania istniało coś więcej.
To w jej spojrzeniu błyszczały iskry, gdy wsunęła łokcie w pościel. Powietrze wokół niej - nich, wciąż pęczniało, grzało, nie pozwalając by krew choć na moment zatrzymała burzę - równą tej za oknem. Nie zatrzymała też wygięcia ciała, uniesionego z biodrami w niezręcznej pomocy pozbycia się zdobiącej jej kobiecość lawendy, gdy poczuła gorący nacisk tuż przy nagim łonie i Własną, postępującą niecierpliwość osiadłą na podbrzuszu i większą tkliwością najbardziej wrażliwych miejsc. To jego dotyk przypominał jej o nich.
Łaskotał ją szum ściąganego skrawka materiału. Zapamiętała za to zmieniający się ciężar przy bokach ciała, świadczący o tym, jak blisko się znajdował. I gdzie. Chciała go znaleźć. Bliżej.
Kręciło jej się w głowie, fale uderzały nie dając szansy, by zerwała się z uwięzi, na którą tak chętnie się zgadzała. Podniosła się więc do siadu, podciągnęła nogi, w końcu opadając na kolana, najpierw - zaskakująco zwinnie - sięgając krzywo zapiętego guzika, tego najwyżej, rozchylając krawędź koszuli. Potem drugi, pozostawiając nikłą zaporę chwiejącego się na ostatnim zatrzasku, ulokowanego dokładnie we wzięciu już odkrytej piersi. Chwyciła się ramion mężczyzny, z niemą prośbą zaglądaną do oczu by zaczekał.
Pozwól mi.
Dłonie zsunęła przez kark, hacząc o szyję i linię kości obojczyków. próbowała nie odwracać się, ale szkarłat wlewający się do oblicza lizał zawstydzeniem, który najpierw zamknęła pociągniętym ku niemu, niepewnym pocałunkiem ust, potem na piersi i zatrzymując niżej na granicy brzucha, wraz z przesunięciem rąk i znacząc pokonaną ścieżkę niemal malarskim śladem różu, który kreśliła paznokciami. Twarz uniosła dopiero, gdy udało jej się rozpiąć klamrę paska i dokończyć to, co Hotaru przerwał. Nie patrzyła, gdy kciuki zaparła na krawędzi męskich bioder, popychając upadek spodni w dół. Uniosła zaraz swoje ramiona, zatrzymując nadgarstki przy szyi, paliczki wplotła mocniej na skórze. Chciała pociągnąć go ku sobie, by pozbył się resztek jej wstydu. Był za daleko.
@Arihyoshi Hotaru
Blood beneath the snow
Strona 2 z 2 • 1, 2
maj 2038 roku