Ani jednej dobrej odpowiedzi w zasięgu rąk
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Jinnai Hisae

Pon 20 Maj - 17:32
początek stycznia 2037 i później na przestrzeni roku, garść niepowiązanych spotkań, gra w podchody

I. Nanashi, noc z 2 na 3 stycznia 2037, okolice opuszczonego centrum handlowego.

Ze wszystkich pór roku największą niechęcią darzy zimę. W mieście podobno cieplej niż poza jego granicami, na obszarach wiejskich i w górach, ale tych praktycznie nie ogląda, więc jakoś jej to nie pociesza. Tym bardziej, kiedy każdy oddech kąsa w płuca, po ich opuszczeniu zamienia się w obłoczki pary, w głowie zaś monotonnie niby zawodzenie duchów kołacze się świadomość, że porządne dogrzanie jakiejkolwiek przestrzeni w Nanashi okazuje się w wielu przypadkach nie do przeprowadzenia. Ziąb ciągnie od ścian, nieudolnie ocieplonych już na etapie budowy albo dla odmiany nadwyrężonych upływem lat i wilgocią, jeden pies, wkrada się do środka przez nieszczelne okna, przez łatane na dziadowstwo i siłę woli rozbite szyby, a wynik tej walki jak co roku nierówny i zależny od szczęścia, dla mniej fartownych liczony śmiercią w zaczadzeniach i pożarach. Odnotowuje takie przypadki, próbuje coś zdziałać, więc i sępi o co się da i gdzie się da, zajęcie niekończące się i przynoszące znikome efekty, ale dalej lepsze, niż bezczynność, zdradziecko uchylająca drzwi przerażeniu. W dwa dni po Nowym Roku nastrój ma parszywy, dodatkowo podminowany wcześniejszym obchodem dzielnicy, który się przerodził w zaimprowizowany kondukt żałobny - tak jak życzliwość ludzka zwyżkująca w okresie przejścia maleje tuż po nim, tak i jej wiara w sens czegokolwiek przecieka przez palce, trzyma się już chyba tylko z tą złością, która szarpiąc za trzewia nie pozwala położyć się i umrzeć. Zasnąć, jak ten chłopak, którego zesztywniałe od zimna ciało więksi i silniejsi od niej ponieśli matce, a o którym dalej teraz słucha, choć przecież zmyła się stamtąd, zanim na dobre zaczęły się krzyki.

- To naprawdę strasznie nieuprzejme, że tak przy nich udajesz, że mnie tu wcale nie ma - gdyby nie wyraźna w nim pretensja, to głos yūrei Jinnai uznałaby za śliczny. Miły dla ucha, stworzony żeby śpiewać. Nie gorszy niż za życia. W chwili bieżącej wydaje się być najwyżej irytujący, pospołu z wydętymi w wyrazie pogardy usteczkami i teatralnym oburzeniem, którego zjawa stanowi obraz jeśli nawet nie żywy, to i tak przekonujący. Gdyby dało się postawą oddać "ranisz mnie, podły człowieku, tym lekceważeniem" można by z niej wziąć miarę. Albo wzór do ilustracji poglądowej. Od rozciętego gardła ciemne plamy krwi rozlewają się po ciele, całkowicie nie na miejscu na letniej sukience w kolorze ecri, tak jak nie na miejscu jest ten strój w Nanashi zimową nocą. W czym umrzesz, w tym zostajesz.
- Martwił się, że zawali egzaminy, uwierzysz? Shinken jigoku - pretensja przechodzi w przejęcie - miał do tego całe mnóstwo czasu.
Ona ma z kolei naocznego świadka w czasie eskapady przy której wolałaby go nie mieć.
Znudzi się, nie znudzi?
Jak to jest, że po śmierci poderżnięte gardło nie utrudnia wydawania dźwięków?
- Sam ci to powiedział? - poddaje się w końcu.
- Głuptasie, oczywiście, że nie. Przepraszał matkę, młodsze rodzeństwo, wszystko w przestrzeń i do nikogo - perlisty śmiech, ręce wzniesione w niebo i skrzyżowane nad głową, pełen gracji obrót w miejscu, co rzecz jasna nie wiąże się z pozostaniem w tyle. Niestety.
O ile yūrei rozgląda się, czy nie znajdzie ciekawszej publiki, Jinnai nadzieje ma odwrotne. Tym bardziej, że tylko część drogi da się pokonać na wysokościach. Liczy, że zimno zadziała zniechęcająco i nikogo nie spotka, ale i tak zwraca uwagę na otoczenie pod kątem potencjalnych kłopotów. Na ile potrafi. Ten jeden, najbliższy, ma szansę ściągnąć jej nad głowę kolejne, ale rachunek zysków i strat nie pozwala na odłożenie sprawy na później. Wiadomość zawiera dokładnie trzy słowa: tam gdzie zwykle. Telefon schowany jest w kieszeni obszernej czarnej bluzy, narzuconej na warstwy ciepłych ubrań. Porzucenie odruchu sięgania po niego, żeby się upewnić, że nie wymyśliła sobie tej wiadomości, angażuje pełen zapas silnej woli. Ostatnie, czego teraz potrzebuje, to upuszczenie komórki w chwili nieuwagi, bo rękawiczki też ma dziś niedopasowane, skórzane, sztywne i większe, niż powinny być na drobnych, owiniętych w bandaże dłoniach. Marny kompromis pomiędzy ciepłem a sprawnością manualną. Bluza sięga dziewczynie do kolan i śmiało mogłaby robić za sukienkę. Za kurtkę, w roli której ją obsadzono, już mniej - gdyby nie pozostawanie w ciągłym ruchu, szybko zaczęłaby marznąć.
Ani zrzucić tej wyprawy na kogoś innego, bo rzecz tylko częściowo dotyczy Kyōken, po części to zwykła prywata, ani tym bardziej odłożyć na inną okazję.
Leków brakuje zawsze.
W skrytce czeka opakowanie antybiotyku.
Amoksycylina.
Przysługa i dług do spłacenia w przyszłości. Nie od Dango.
W zaciszu czaszki skłonna jest myśleć o informatorze jak najgorzej, z krwią wzburzoną wspomnieniem wyrzucenia z piwnicznej nory i odmową wysłuchania, a co dopiero podjęcia próby wymienienia się za cokolwiek. Albo zdobycia kontaktu do kogoś, kto się tego podejmie.
Niech przynajmniej nie okaże się, że i tak jest za późno.
O niespalenie skrytki w jednym ze zdemolowanych sklepików w opuszczonym centrum handlowym pomartwi się później.
Rakuen.
Jakie życie, taki raj.

A dusza dalej rozmowna.
- Zostałam z nim do samego końca. Nie widział mnie, ale miałam nadzieję, że może też zostanie, mógłby przecież zostać ze mną.

@Shogo Tomomi
Jinnai Hisae

Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma, Shogo Tomomi, Itou Alaesha and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.

Shogo Tomomi

Pią 24 Maj - 19:26
Tytoniowy dym mieszał się białą chmurą z oddechem, który wydawał się tężeć na dojmującym zimnie. I mimo niewielkiego prawdopodobieństwa, że temperatura upodobała sobie złośliwość akurat w granicach Nanashi, to wojskowy byłby skłonny postawić na tę niesprawiedliwość. Mróz gnał przez płuca, jakby hulał między wykruszonymi czasem i zniszczeniem, budynkami. Powinien był chronić oddech przed rześką aurą, która osiadała na wargach szklącą warstwą za każdym razem, gdy przytykał do nich zmięty zwitek papierosa. Nie mógł się powstrzymać, gdy oczekiwaniu trwał przy masce wysłużonego pickupa, zapierając się biodrem o poczerniałą - bynajmniej nie od lakieru - maskę auta. Osmolona część reflektorów, równała się barwą z dopasowaną do ciała warstwą bluzy z kapturem i narzuconej na to kurtki, która mogła - słusznie - przypominać te wojskowe. Jeans spodni wyglądał na mocny. Tak jak sznurowane trapery, dopasowane zdezelowaniem, ale wciąż zapewniające ciepło.  I mobilność, której potrzebował nie tylko podczas prowadzenia pościgu.
Będąc na terenie niekoniecznie przyjaznym - obcym, dbał o zachowanie czujnej obojętności. Nie prowokował bez potrzeby obserwatorów, o których - chociaż zazwyczaj nie widział - to wiedział. W końcu to było ich miejsce, a na swoim terenie łatwiej o niewidoczność, którą zwyczajowo szanował. Wojskowa przeszłość, analogicznie do musztrowego przewodnika, wyznaczała granice których szarpanie, generowało niepotrzebne kłopoty. Tych nie potrzebował. Nie teraz. Nie sprawiał jednak wrażenia, że byle chłystek, umknie ze ewentualną zdobyczą bez żadnych konsekwencji. Tej wartej uwagi, nie miał przy sobie wiele, ale zaglądająca w zakamarki Nanashi bieda, rzucała się desperacją, nawet na złudną możliwość zarobku. A na pewno, przetrwania. Ale w tym - nie różnili się wiele. Zyskane - ponownie - ciało, powiedziałaby o tym twardą historię. Gdyby w ogóle ktoś chciał jej wysłuchać.
Przelotnie, tylko raz, dostrzegł ruch i obecność, jaka w migotliwie mroźnym powietrzu, dawała wrażenie, ze  miejsce naprawdę nie było opustoszałe. A nawet to, sztywnością niesionego ciała, ziało ponurością, której - mimo własnej obserwacji - nie chciał i nie mógł przerwać. Ślepia jednak pociągnął po chudych sylwetkach, trwając w bezruchu ciała, jako niewerbalnym sygnale, że naprawdę, mogli przejść obok bez jakiejkolwiek jego interwencji. I jeśli w ogóle zwrócili na niego uwagę, to żadne nie dało po sobie o tym poznać, prędko, jak przysłowiowe duchy, znikając z pola widzenia, pozostawiając po sobie świszczący w zaułku wiatr.
Nie zaglądał do telefonu, ale wiedział, że oczekiwanie przeciągało się, a jego dzisiejszy informator, albo zrezygnował ze spotkania, albo - ciało - jak tego wynoszonego, sztywniało gdzieś w rowie. To jednak nie kończyło jego spraw. W planach miał jeszcze kilka punktów na mapie, ale zanim zdecydował się na uchylenie odartych drzwiczek, to głos zaskarbił sobie jego uwagę. I chodziło o sam fakt, że melodyczność i tembr, nie pasował do zaistniałych warunków. Śpiewność, chociaż wciąż w oddaleniu, kobieca, nacechowana - niepodobną dla Nanshi - pretensjonalną beztroską, wywołała mimowolny skurcz. Równy chmurze wydychanego dymu i rzuconemu pod ciężki but filtr papierosa. Przydeptał pet, chociaż możliwość, ze z iskier żaru cokolwiek mogłoby się tu zająć, graniczyłoby z cudem. A być może, znaleźliby się amatorzy ognisk. Nawet Tomomi nie pogardziłby rozgrzaniem wsuniętych w kieszenie rąk, które zwinął obojętnie w pięści. Zaskoczony ponownie - nieoczekiwaną obecnością. Podwójną i równie niesynchroniczną w celach.
Z podobną co na początku manierą, znieruchomiał, pozostawiając wlepione wilczo spojrzenie w zarysie dwóch postaci. Jednej, zdecydowanie daleko było do żywych. Yurei widocznie przyklejone do drobniejszej, zwinniejszej sylwetki, której twarzy pod cieniem bluzy? nie miał okazji dopatrzeć, centrując jednak na głoskach, które płynęły z okrwawionych ust, jakby odnalazł tam powód tej tak nietuzinkowego połączenia.
I w tym wypadku, nie zdecydował się na większy manewr, pozostawiając w spokoju znikającą za rogiem parę. Miał może wrażenie, że obce, nieufne, nie tylko te duszne ślepia, na moment złączyły się z tymi jego. Kontakt zapewne intuicyjny, ostrzegawczy nawet, naturą wpisaną dla mieszkańców żyjącej w najpodlejszej dzielnicy Fukkatsu.
- Jestem - drgnął grymasem rozproszenia, przenosząc wzrok na czarnowłosego, na oko 18-letniego chłopaka, który pojawił się z cichością godną - znowu - ducha. Sam potrafił poruszać się zwinnie, ale wyczynowość, jakiej czasem był świadkiem, słusznie robiła wrażenie. Ale to nie to kusiło, by nawiązać lub spróbować to zrobić - porozumienie. Zbyt wiele informacji, których potrzebował, umykało do sfer, w których nie poruszał się płynnie - Miałem po drodze ...nieoczekiwane okoliczności - zwinięta pod bokiem ręka, ochrypły, zapewne od biegu głos, wydawały się wystarczającym argumentem by skupić się całkowicie na informatorze, pozostawiając - nie niepokojony - w tle dwie znikające postaci.
- Masz wszystko? - podejrzliwy ton i wciąż dzieląca ich odległość, nie dziwiła, świadczyła raczej o zdrowym rozsądku. Kiwnął głową, wysuwając jedną rękę z kieszeni bluzy. W ręku znajdowało się zawiniątko, które bez słowa rzucił w stronę chłopaka, który zręcznie, wolną dłonią przechwycił pakunek - bądź za tydzień - rzucił w stronę byłego wojskowego, już wycofując się z pola jego widzenia - Ktoś nieźle cię przetrącił. Wolałbym, żebyś przeżył - w głosie Shogo czaiło się zawoalowane pytanie.  Propozycja. Czy potrzebował wsparcia? - Bądź za tydzień - chłopak, którego imienia nawet nie znał, powtórzył wcześniej wypowiedziane zdanie i już znikał w cieniu, samego yurei pozostawiając osamotnionego.
Prawdopodobnie.
Łaskotanie na karku trącało pewność, że jednak prawdopodobieństwo było małe.

@Jinnai Hisae


You don’t choose your demons,
but you do decide who owns who.
Shogo Tomomi

Jinnai Hisae ubóstwia ten post.

Jinnai Hisae

Nie 23 Cze - 3:23
Nie różnicuje żywych i umarłych, choć pewnie powinna. Kobieta idąca tuż obok jest dla niej równie realna, jak każdy inny człowiek. Brakuje tylko podświadomie przeczuwanego stukotu obcasów, a krople krwi odrywające się od ciała znikają, zanim przyjdzie im skapnąć na ziemię. Poważną niedogodnością jest, że w przeciwieństwie do człowieka jej nie da się przytrzymać i zmusić do milczenia - nie, żeby to było takie łatwe, kiedy przełożenie własnych gabarytów na zdolność do oddziaływania na otoczenie wypada niewiele lepiej niż u ducha, ale słychać nieszczęsną zjawę z daleka, i jedna jedyna nadzieja, że w zasięgu głosu nie znajdzie się nikt wyczulony na istnienie Kakuriyo.
Najwyraźniej płonna.
Pod spojrzeniem obcego mężczyzny Jinnai nie zwalnia, nie myli nawet kroku, choć przez jedną bardzo krótką chwilę ma ochotę rzucić się do ucieczki, pomiędzy jednym uderzeniem serca a drugim. Zamiast tego ostentacyjnie poprawia kaptur bluzy, żeby lepiej ocieniał twarz. Impuls jak się pojawia, tak i znika, o tyle irytujący, że przecież trudny do wyjaśnienia. Cała postawa nieznajomego mówi o pilnowaniu własnych spraw, i sama również właśnie tego zamierza się trzymać.
Nie dowierza, oczywiście, że nie. Uszy łowią jeszcze tą zawiedzioną nadzieję, wielkie rozczarowanie zabarwiające wypowiedź yūrei, puszka mózgowa jak na złość nie wypluwa z siebie żadnej informacji zwrotnej, i to pomimo dość solidnego wyobrażenia, jak takie wyczekiwanie na śmierć i ewentualny powrót musiało wyglądać, ale większa część uwagi już przeskoczyła na kolejny problem, zajęta szacowaniem możliwego zagrożenia na podstawie tego, co się da wychwycić kątem oka, nie przystając w miejscu na wnikliwą obserwację.
A wychodzi jej z tego, że lepiej będzie wracać inną drogą.
Bo tą konkretną przecina po raz któryś w krótkim czasie, choć jako część pochodu nie odbierała tego w taki sposób. Bycie u siebie, na znanym, w dodatku nominalnie własnym terenie wiele tu nie zmienia. Z resztą, z tą własnością jest, jak jest. Utkana ze słów i pozorów, ale w jej imię czułaby się zobowiązana co najmniej odrobinę zainteresować się tym obcym i sprawami, które go tu przygnały, może nawet zaczepić, delikatnie zamanifestować obecność Kyōken.
Nie dziś.
Dzisiaj wszystko jest nie takie, niewłaściwe, i gdyby to nie było tak żałosne, z całej sytuacji pewnie by się śmiała.
Bo to pierdoła. Drobiazg niewart zastanowienia, w życiu przeciętnego człowieka perfekcyjnie nieistotny. Rach-ciach, idziesz do przychodni, wychodzisz z receptą i dreptasz do najbliższej apteki, z której wynosisz zapisany i niedrogi lek, pewnie częściowo refundowany, po czym wracasz do domu, spokojnie siedzieć na zwolnieniu aż bakcyl przejdzie, dla dobra tak swojego, jak i wszystkich, których w tym czasie nie zarazisz. Czy jakoś tak.
Chyba, że nie masz ubezpieczenia. Tu zaczynają się schody.
Za wizytę u lekarza trzeba zapłacić.
Jeżeli jakimś cudem masz coś uskładane na czarną godzinę, tym pieniążkom machamy właśnie na pożegnanie i modlimy się do wszystkich kamii, żeby starczyło jeszcze na zapisane leki. Refundacji na taką okoliczność nie przewidziano. W wersji optymistycznej: zgodny, współpracujący lekarz, pełnopłatna recepta, lek, puste kieszenie i po krzyku. Oczywiście, życie bardzo lubi komplikacje.
Więc może lekarz wszystko wie najlepiej, i zamiast z zapisanym antybiotykiem wychodzisz z gówno wartym papierkiem na równie gówno warty specyfik przeciwkaszlowy, drogi jak cholera i bezużyteczny, jeśli z choróbska zgodnie z przewidywaniami rozwinęło się zapalenie płuc. Bo przecież nie ma podstaw, antybiotyków nie można zapisywać na wszystko i nieodpowiedzialnie, brak uzasadnienia, lekooporność i tu wstaw jeszcze inne mądre słowa. Wystarczy, że staruszek skory pochylić się nad warunkami panującymi w Nanashi odejdzie na zasłużoną emeryturę, a na jego miejsce pojawi się zadufany w sobie służbista.
Bądź mądrzejszy, powiedziała do dzieciaka niepogodzonego z losem, przytrzymała rękę zbrojną w przerdzewiały gwóźdź, wiesz w ogóle, który samochód jest jego?
Palą ją teraz te słowa, z wszech miar logiczne, bo łatwiej żerować na współczuciu, kiedy je wzbudzasz, zamiast zdać się publice delikwentem, problemem, zagrożeniem, kłopotem. Ale zna te odczucia, podziela część z nich, no i sumienie jej zabrania udać, że cudza sprawa, skoro młody tak podobny do dawnego kumpla, tylko bardziej skory do słuchania starszej siostry, która odpowiedzialnie zabraniała obu włóczenia się z czeredą przyszłych bandytów, a teraz zdycha na zapalenie płuc.
Nawet jej nie lubi, ba, chowa urazę. Dlatego nie pochwaliła się planami ogółowi tych przyszłych bandytów, których przecież jest częścią, określenie zupełnie do Kyōken niedobrane, dalekie od sprawiedliwych, może tylko czasem podejrzanie pokrewne prawdy.
Zarówno dusza, jak i mężczyzna przy samochodzie stanowią wspaniały punkt zaczepienia dla myśli. Odwracają uwagę, za co w pewnym sensie jest obojgu wdzięczna. Żadnego gdybania, co jeszcze może się posypać, kiedy w uszach szczebiot, a głowa jeszcze się obraca, żeby zerknąć za siebie, dla upewnienia, czy aby na pewno nie będzie trzeba uciekać. Szybko.

- Myślisz, że to wojskowy?

- Nie mam pojęcia - zgodnie z prawdą odpowiada zjawie. Skojarzenie z wojskiem wcale nie jest dla niej oczywiste, jak po sznurku prowadzi myśli w kierunku Tsunami, czyli jedynej formacji, którą do tej pory miała powód się przejmować. Czy raczej: skrupulatnie unikać wchodzenia w drogę, bo najlepsze pole do zadrażnień to takie nieistniejące, żadne, a z niej zbyt mały żuczek, żeby ściągać sobie na kark problem tego kalibru. Brak białego munduru i broni na widoku o niczym jeszcze nie przesądza, sama możliwość niepokoi, warunkuje wzmożoną ostrożność. Niechęć do służb mundurowych, czy będzie to wojsko, policja, czy po prostu straż miejska, Jinnai ma wpisaną w krew - generalnie nic dobrego, przed takimi się wieje, a jeśli chcą wyjaśnień i krzyczą, że stój, to już podwójnie szybko, ile sił w nogach.

- A w ogóle wiesz cokolwiek?

- Pewnie - łypnięcie w kierunku yurei, że żegnaj nadziejo, że zmieni obiekt zainteresowania i przypląta się do niego - daj mi chwilę, i obsadzę ten pickup w zaimprowizowanej miejskiej legendzie, właściciela też. Przyda się do straszenia przed łażeniem po nocy, nie uważasz? Przestrogi i tak dalej - chrypi, plecie trzy po trzy, mówi, żeby mówić. Cicho, na użytek rozmówczyni, do momentu, kiedy wejście do opuszczonego centrum handlowego wyrasta tuż przed nią, bo wtedy już nie jest zainteresowana rozmową, brak jej cierpliwości.

Wejść i wyjść. Nic prostszego, nie?
Prawie frontowym wejściem, przez otwarte na oścież, częściowo wyłamane drzwi na lewo od tych obrotowych, przed laty zamarłych w bezruchu. Obraz nędzy i rozpaczy, sceneria jak z filmu o apokalipsie, że ludzie zniknęli, syf pozostał, ruiny straszą. Nic, tylko kręcić niskich lotów horror. Umiejętność poruszania się bezdźwięcznie byłaby na wagę złota, tej jednak nie posiada - i jest to pierwszy błąd. Kolejnym jest lekceważenie nadnaturalnych zagrożeń, bo przecież ilu ludzi zauważa duchy? Marna linia obrony, kiedy zamiast minimalizować ryzyko, że coś pójdzie źle, mnożysz tylko warunki, jakich trzeba, żeby poszło dobrze. Ciąg zdarzeń, które prowadzą do nieszczęścia, w dużej mierze jej umyka. Może ze zmęczenia, a może po prostu wszystko dzieje się zbyt szybko, sklejając mijające sekundy w jednorodną całość. Skrytka w rozszabrowanym sklepie odzieżowym okazuje się nietknięta, opakowanie szesnastu tabletek amoksycyliny spoczywa w niej całe i niepozorne, aż dziw, że tyle zachodu o coś podobnego.
Problemem jest powrót. Co takiego mówi dusza, i jakim cudem i tutaj trafia się senkensha gotów ją usłyszeć, nie zapisuje się w pamięci Jinnai - dziewczyna zajęta jest wynoszeniem się byle dalej, daleko od ludzi, bo zamiast na pustkę i spokój trafiła na poruszenie godne trąconego nierozważnie gniazda szerszeni.
O przedzieraniu się na drugą stronę centrum handlowego nie ma mowy, narażanie się na utratę łupu, po który tutaj przyszła, też nie stanowi zachęcającej perspektywy, ale zdolność spójnego myślenia wyraźnie odmawia współpracy. Więc ta sama droga powrotna.
Przed rzuconą butelką ratują ją wyłącznie odruchy. Szkło trafia w wybazgraną graffiti ścianę, rozbryzguje się na wszystkie strony, sypie okruchami. W takich samych okruchach ląduje rękami do przodu, i chwała niewygodnym skórzanym rękawicom, że nie będzie trzeba tego wygrzebywać pęsetą.
Już biegnie dalej.
Na przekleństwa brak jej oddechu, z płuc wydziera go zimne powietrze, po wydostaniu się na zewnątrz budynku zdawać by się mogło, że jeszcze zimniejsze. A może wcale nie zimniejsze, tylko kaptur bluzy zsunął się na plecy i już nie zapewnia namiastki ochrony od chłodu. To naprawdę idiotyczne, żeby biegać w takiej temperaturze.
Być może pościg złożony z dwóch osób dojdzie do podobnych wniosków?
Nawet nie chce wiedzieć, w co tym razem wdepnęła - wystarcza jej rozbawienie yūrei, podszyte cierpliwym wyczekiwaniem.
Kami spoglądają na nią przychylnie, chyba, bo ze wspomnianych dwóch osób robi się jedna.
Nie byłaby w tej sytuacji, gdyby słuchała choć połowy własnych rad.

@Shogo Tomomi
Jinnai Hisae

Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma and Shogo Tomomi szaleją za tym postem.

Shogo Tomomi

Nie 28 Lip - 15:40
Echo pozostawionych przed nim wyrazów, kołowało jeszcze kilka chwil w głowie. Tam gdzie znikały cienie, huczały drobiny mrozu, opadając w miejsce śladów, jak fałszywych wskaźników. Shogo pozostawał wciąż nieruchomo, ze ślepiami wpatrzonymi w wąskość uliczki i zapalczywie gryzione czasem (a może i wypadkiem) kamieniczne mury, po których - ktoś wystarczająco zwinny mógł wspiąć się wyżej. Właśnie. Może tam powinien był spoglądać częściej. Tam doszukiwać niewidzialności - innej - niż ta duchowa, graniczna ze światem ludzkim. Coś nie dawało mu jednak spokoju. Inna niż wcześniej czujność skrobała go po karku, mierzwiąc uwagę, szeptając niezrozumiałą treść, podobną tym słyszanym kiedyś na froncie. Ciężko mu nawet zaprzeczyć, że do tej pory milkliwy dreszcz adrenaliny, odsłonił kły w nikłym grymasie uśmiechu, ciągnąc w lustrzanym odbiciu wargi wojskowego. W ślepiach zapala i gaśnie błysk, nadając twarzy zgaszonego niepokoju. I oczekiwania.
Wnętrze dłoni drażniło łaskotaniem, swędziało, przypominając efekt gojących się ran, gdy drobne strupy ran, odpadały od ciała, pozostawiając nieprzyjemnie cienką, naderwaną skórę, skorą do ponownego rozdarcia. Zaciśniecie w pięść nie dawało ulgi, oczekiwało czegoś więcej. Czegoś, co znalazłoby się w zasięgu uderzenia, bo i opinające przestrzeń wrażenie, szczerzyło się ku temu. Wyzywało. Ale pozostawiało go w ciszy, jakby świat wziął oddech kumulował powietrze przez głośnym wydechem, gdy czas wystartuje z nową kartą.
Powinien brać pod uwagę okoliczności. Policzyć obecność - tę oczekiwaną i tę niekoniecznie. Sceneria, dla której pojawił się w ogóle, z logicznego założenia miała być opustoszała. Co najmniej - dla obcych. Jak on. Wystarczająco wiele razy przekonywał się o niekonwencjonalnych sposobach, jakie los podsuwał mu pod nos, gdy chodziło o rozwiązywanie problemów. Mimowolnie, do głowy przychodziła mu Śmierć. Ta, z którą toczył zakład, którą spotkał nie tylko w symbolicznym zestawieniu. Doskonale pamiętał grzechot rzuconych kości. każde uderzenie napinało mięśnie, rwało ich wnętrze, wypalało wyrokiem, który - ku zaskoczeniu wszystkich, pozostawał ten sam. Uścisk kościstej dłoni i obietnica? kolejnego spotkania, zdawała się nakładać echem przy każdej z poniesionych decyzji. Jak tej dziś, gdy mroźne ślady zagnały go pod szponiaste skrzydła nanashiańskiego dworu. Cel pozostawał ten sam.
- Masz być za tydzień - z boku, nieco wyżej, witało go przeciągłe, schrypiałe westchnienie głosu, który jeszcze niedawno słyszał w zupełnie innym tonie - też wolałbym, żebyś do tego czasu przeżył - miotające chłopcem wahanie musiało być wystarczająco silne, by przynieść ostrzeżenie. Co nim wiodło? Co przekroczyło zwyczajową nieufność? Lub... kto? - pomożesz mi, jak stąd już spieprzysz. Dziś dzieje się więcej, niż przewidywałem - mógł dostrzec zarys smukłej sylwetki, zapartej przy rozdartym oknie, a właściwie wyszczerbionej pozostałości jego wypłowiałych od mrozu i deszczu ram. Kryjówka dobra, jak każda inna. Prawdopodobnie.
- Czy przewidywania, zakładały twoje wcześniejsze kłopoty? - nie obrócił się w stronę chłopaka, w dobrej woli i sugestii, że nie miał zamiaru wymuszać odsłonięcia - Zrobisz z tym co zechcesz - zmęczone burknięcie zgrało się z ledwie słyszalnym szurnięcie, a w miejscu, gdzie ziała okienna dziura, pozostała tylko wysłużona wilgocią wyrwa, bez klejącego się doń, zwinnego cienia.
Obrócił się powoli, mierząc krok w stronę uchylonych drzwiczek. W środku było równie zimno co na zewnątrz, ale miał pewność, że odpalony silnik i jazda, wypłuczą większość nagromadzonego pod skórą chłodu. Nie śpieszył się, wyciągając z klasycznie zmiętego opakowania, jednego z papierosów. odpalił końcówkę żarowym kliknięciem i zamarł nad płomieniem, gdy w oddali rozległo się stłumione plaśnięcie szkła. Echo nie poniosło się dłużej i w gruncie rzeczy za daleko, podobne dźwięki nie powinny dziwić w tak wymarłej okolicy. Zmarszczył czarne brwi, gdy niedługo potem, usłyszał wcale nie maskowane kroki, a klucząca postać gnała drugą z bocznych uliczek, wyraźnie mierząca przeciąć stanowisko, które zajmował były wojskowy. Nie trudno było mu przypomnieć sobie zaskakująca parę, która minęła go wcześniej, ale dostrzeżona postać - wyglądała na większą, mniej zwinną i raczej nie uciekającą. Wręcz odwrotnie.
Mężczyzna ścigał. Tylko kogo? I być może to dało yurei rwący impuls, by szarpnąć drzwiami pickupa, silnie uchylając osmolony metal, dokładnie w momencie, gdy biegnący znajdywał się obok. Nie zastanawiał się, czy jego obecność została wcześniej zignorowana, uznana za nieszkodliwą, czy obojętną - wykorzystał to. Miał w pamięci ostrzeżenie swego informatora i konkluzję, która wynikła z krótkiej rozmowy i zastałych obserwacji.
Huk uderzenia ciała o zdezelowany, ale wciąż mocny konstrukt, musiał ponieść się krótko po okolicy, znikając za zębem mrozu tak samo szybko. Z petem w zębach, wysunął się z auta, pozostawiając chyboczące się drzwiczki w chwilowym rezonansie. Akompaniamentem był zamroczony jęk mężczyzny, który próbował się podnieść spod samochodowych kół. Wojskowy traper zatrzymał się dokładnie przy ramieniu leżącego, przygniatająca materiał krótkiej kurtki. W równym odstępie, dostrzegł na horyzoncie dużo drobniejszą postać z widoczną, bo niechronioną cieniem kaptura twarzą. Biegła, zerkając za siebie, zapewne mierząc się z jednoosobowym pościgiem i równie jednoosobową widownią sunącego przy niej bardziej beztrosko, kobiecego yurei, któremu posłał nieokreślone spojrzenie. Uciekająca dziewczyna wyglądała, jakby za chwilę miała wyzionąć własnego ducha. I gdyby nie kilka "przeszkód" zostałaby prędko otoczona. Jedna z nich, zamroczona, wciąż leżała u jego stóp. Możliwym było, że niepotrzebnie się wmieszał. Nanshi pełne było rozmaitych starć i porachunków, niekoniecznie związanych z samym Kyoken. Znał sporo mrocznego światka, by wiedzieć, że równie skory był do zachłannego żerowania na tym, co - niekoniecznie słusznie - wydawało się słabsze. Niekoniecznie też podobał mu się zastały balans sił.
- Leżeć - ciche warknięcie, skierował w dół, pod mdłe uderzenie kantem buta. nawet na moment nie wypluł z ust peta, zagryzając końcówkę, gdy nie strząsany do tej pory żar, zwęglił się, posypując popiołem czubek skołtunionych (zapewne uderzeniem) na ziemi włosów, ale na to już nie zwracał uwagi, śledząc jadeitem źrenic trajektorię dziewczęcego biegu i lawirująca za nią w zmniejszającej się odległości - gonitwy. I jeśli dziewczyna (wydawała się wręcz nastolatką z drobnością figury i niewielkim wzrostem) musiała już ująć go w zasięgu wzroku i prawdopodobnego zainteresowania, tak ścigający ją jegomość - jeszcze niekoniecznie. Niby od niechcenia, wyciągnął rękę, wskazując kierunek dokładnie w uliczkę i "dziuplę" okna, w którym wcześniej zniknął jego towarzysz. Nie miał bladego pojęcia, czy była to kryjówka, wewnętrzny skrót, czy tylko wielowarstwowe przejście. Nie wiedział też, czy wiedziona słuszna nieufnością nieznajoma w ogóle miała zamiar podążyć za (zapewne nieoczekiwaną) podpowiedzią, ale jeśli jej miał zamiar pozwolić dotrzeć do wskazanego celu, to mężczyźnie za nią, już niekoniecznie. Uczynić miał to, gdy tylko minął go dziewczęcy trucht, a Shogo wysunął się z miejsca, robiąc za naturalną przeszkodę, której wyszczerzone nagle w wilczym uśmiechu zęby, świadczyły co najmniej o nieprzyjemności spotkania pierwszego stopnia. Jarzący się ostrzej blask zielonego spojrzenia wieścił twarde - jedno.
Nie polecam.
Yurei, które do tej pory towarzyszyło dziewczynie, z krwawiąca wciąż nonszalancją, musiało to jednak potraktować jak zaproszenie.
- Pognie ci się zbroja, błędny bohaterze.
Rozbawiona złośliwość wcale nie miała w niczym pomóc, ale odwrotnie do przewidywania, nie pozostała przy nim długo, znikając gdzieś za maską auta, a  potem ściany.

@Jinnai Hisae


You don’t choose your demons,
but you do decide who owns who.
Shogo Tomomi
Sponsored content
maj 2038 roku