W wyniku zaniedbania bądź nieumiejętnej konstrukcji kilka lat temu w jednym z budynków doszło do katastrofy budowlanej. W środku nocy, w kilkupiętrowym budynku rozeszła się seria lekkich wstrząsów, które były zapowiedzią większej katastrofy. Mniej więcej kilka minut później zawalił się dach konstrukcji niszcząc przy tym dwa górne piętra budynku i naruszając jej konstrukcję aż po sam parter. Mieszkańcy, którym udało się w porę ewakuować, w ciągu kilku minut stracili cały swój dobytek, a wielu z nich nie udało się uciec. Obecnie budynek uznawany jest za niezamieszkały (a przynajmniej oficjalnie) i wyjątkowo niebezpieczny. Jedyną nienaruszoną częścią budynku jest podziemny garaż, jednak i tam nie radzi się zapuszczać, gdyż niestabilna konstrukcja budynku ciągle grozi całkowitym zawaleniem, o czym co jakiś czas przypominają tępe odgłosy wydobywające się z wewnątrz. Budynek stanowi jednak atrakcję dla mieszkańców lubujących się w ekstremalnych doświadczeniach oraz złodziei, którzy wykradają z mieszkań rzeczy pozostawione przez dawnych mieszkańców. (myślę)
Doskonale to rozumiał – sam osłaniał własną twarz materiałem, żeby nie budzić niepotrzebnego zainteresowania i żeby zapewnić sobie jak największy komfort. Na szczęście maski nie były niczym dziwnym, wielu ludzi (a już zwłaszcza alergicy) nosiło je żeby nie wdychać nosem pyłków. Gdy nie chciał się dzielić swoją historią albo po prostu nie czuł potrzeby zdradzania prawdziwego powodu zakładania maski na twarz to właśnie bardzo chętnie sięgał po to wytłumaczenie – szkodliwy pył, zanieczyszczone powietrze i te sprawy.
Nigdy nie wstydził się swoich blizn, bo doskonale wiedział, że każdy nosi jakieś blizny, tylko te jego były po prostu bardziej widoczne. Były świadectwem tego co przeżył, że udało mu się przetrwać najgorsze, że jest wojownikiem jakich coraz mniej. Ale nie trawił ciekawskich spojrzeń, cudzego wzroku świdrującego ciało, wścibskich pytań i opowiadania po raz tysięczny tej samej historii. W kółko i w kółko, jakby to tylko to jedno zdarzenie go ukształtowało i pozwoliło mu dalej istnieć. Możliwe, że to właśnie dlatego za każdym razem opowiadał wymyśloną na poczekaniu historyjkę o utracie dolnej połowy twarzy, wybitych zębach albo jakimś dziwnym, rzadkim schorzeniu. Wśród dalszych znajomych mógł być znany jako ten, który utrafił twarz na tysiąc różnych sposobów. Tak naprawdę tylko z nielicznymi dzielił się kawałkiem najprawdziwszej historii.
Westchnął ciężej, gdy przyłapała go na jego drobnym kłamstwie. Jej obszerne wyjaśnienie odrobinę mu zaimponowało – nie spodziewał się takiego potoku słów zważywszy na to, że chwilę wcześniej dziewczyna była dziwnie zamyślona. Ale ucieszył się, bo częściowo przypisywał sobie tę zasługę – że udało jej się trochę otworzyć i wrócić do swobody, o którą w obecnych warunkach wcale nie było tak łatwo. Półmrok rozświetlany wątłymi światłami komórkowych wyświetlaczy, na pierwszy rzut oka niebezpieczna okolica i towarzystwo nieznajomej osoby na pewno nie ułatwiały niewymuszonego otwierania ust.
— Czasami drżą mi usta i ciężej jest mnie zrozumieć — skomentował wyjątkowo krótko, jednocześnie przyjmując swoją drobną porażkę na klatę. Ściema o krzywym zgryzie okazała się niezwykle tandetna, ale przynajmniej miał pewność, że dziewczyna jest czujna i naprawdę świetna z niej rozmówczyni. Potrafiła też uważnie słuchać, a to ogromny atut.
„Będzie boleć przy chodzeniu pewnie?”
Pytanie było niepotrzebne, bo odpowiedź była oczywista, ale uznał, że dziewczyna po prostu potrzebuje zapewnienia, może wciąż nie dowierzała co się stało albo podświadomie wmawiała sobie, że wcale nie jest tak źle. I w rzeczywistości źle wcale nie było, chociaż ból na pewno będzie się jej trzymał przez kilka najbliższych dni, później pozostanie tylko nieprzyjemne uczucie, przypominające o tym, by niepotrzebnie nie nadwyrężać stopy.
— Będzie, najlepiej żebyś jej po prostu nie forsowała, wykorzystuj wszystkich wokół żeby robili ci zakupy, obiady i inne takie. Jak trochę odpoczniesz to będzie lepiej, ciało musi się zregenerować — odpowiedział po chwili, podsuwając jej jeden z pomysłów, bo... on na pewno by tak robił, jeśli oczywiście miałby kim się wysługiwać. Już dawno nie miał dla siebie takiego dnia, który mógłby spędzić w przesłodkim lenistwie – zawsze był gdzieś potrzebny, bo coś się waliło. Albo wsadzał nos w nieswoje sprawy i ostatecznie wychodziło tak, że i tak nie udawało mu się wypoczywać tak długo jakby chciał.
„Dlaczego nosisz..?”
D l a c z e g o?
Zapewne prychnąłby głośno, gdyby pytanie zostało skierowane do niego nagle, ale doskonale wiedział, że to on zaczął temat, dlatego odpowiedź miał już dawno gotową, ułożoną w głowie. Nic dziwnego, że wystrzelił nią jakby wyczekiwał momentu, w którym to pytanie zostanie zadane.
— Dasz wiarę, że moja własna matka próbowała mnie zabić?
Niespiesznie wyjął z torby żel chłodzący na stłuczenia i wycisnął go trochę na palce dłoni odzianej w niebieską, gumową rękawicę. Ostrożnie rozprowadził specyfik na poszkodowanej kończynie, wmasowując go wprawnym, kolistym ruchem. Podejrzewał, że dziewczyna mogła nie być gotowa na kontakt z zimnym lekiem, ale celowo dał jej chwilę na przygotowanie się, żeby nie było żadnych protestów. — Odczekamy chwilę i nałożę opatrunek uciskowy.
Zdjął już i tak mokre rękawiczki i wrzucił je do torebeczki foliowej. Jednym z palców zahaczył o materiał maseczki, ciągnąc go w dół. Ospałym, nieco niepewnym ruchem odsłaniał poszczególne elementy pokiereszowanych policzków, ust i częściowo brody. Tuzin malutkich blizn odznaczał się na skórze. Te większe wyglądały paskudnie – jakby usta zostały rozerwane stosunkowo niedawno, a sama rana była świeża. Popękane, spierzchnięte wargi zadrżały mimowolnie. Dawno przed nikim się tak nie obnażał. I sam nie mógł stwierdzić czy czuje jakąś ulgę, czy już tę samą obojętność co zawsze.
— Nobuo — wydukał, próbując wyłuskać z ciemnego materiału maski kawałki suchego naskórka.
- Na razie rozumiem bardzo dobrze, chociaż też z japońskim raczej dorastałam, a nie uczyłam się go osobno - stwierdziła z uśmiechem, jakby chciała w ten sposób zapewnić, że wcale jej nie była straszna cudza niewyraźna wymowa, niezależnie od tego jak zła by nie była, ani od tego skąd by pochodziła. Nawet na wyspach, które przecież nie są uznawane za tak duże jak kontynenty, w zależności od regionu czy nawet miasta wymowa ludzi potrafiła się mocno różnic...
Skinęła głową. - Obiecuję nie biegać na ostatnią chwilę na wykłady, tylko wstać wcześniej - powiedziała z wesołym uśmiechem, zapominając zupełnie o swoim pierwszym kłamstwie, co do tego czym się zajmowała w tym miejscu. Cóż... Mogła zawsze się wytłumaczyć, że była studentem dziennikarstwa, prawda? Albo wymyślić coś na poczekaniu innego, choć stanowczo nie była najlepsza nie tyle w kwestii wymyślania, co w kwestii zachowywania kamiennej twarzy przy własnych kłamstwach.
Zaraz jednak spojrzała nieco zaskoczona na jego słowa i zaraz jej uśmiech zmalał, a ona się zmartwiła, czując jak bardzo było jej przykro na podobną myśl, aby własny rodzic próbował go skrzywdzić.
- Nie żartowałbyś na taki temat... A przynajmniej nie powinieneś... - powiedziała cicho, obserwując mężczyznę, którego jeszcze kilka minut wcześniej się obawiała. Szybko się to zmieniło wyraźnie, może jednak wszystkie opuszczone ruiny nie były wcale takie złe jakie by mogły się wydawać w pierwszej chwili?
- Przykro mi... Nie, żeby to wiele znaczyło od obcej... Ale to nie powinno w ogóle mieć miejsca nawet - powiedziała cicho, choć w jej głowie zaczynały pojawiać się dziesiątki pytań. Dlaczego to się stało, jak do tego doszło, jak ciężkie rany otrzymał... W jaki sposób? Jak się z tym czuje?
Czy jej wybaczył?
Nie zadała jednak żadnego z nich na głos. Nie powinna, nie była pewna czy zadawanie ich było właściwym zachowaniem - nawet jeśli sam się do tego wszystkiego przyznał tutaj przed nią. Może poczułby, że za bardzo wściubia nos w nieswoje sprawy, nawet jeśli dał jej nieme przyzwolenie na podobne zachowanie, samemu poruszając ten temat. Sam obudził w niej ciekawość, a z jej twarzy mimo jej nieświadomości, z łatwością można było wyczytać, że powstrzymuje się przed pytaniami. Potrafiła mówić dużo na raz, wpadać w słowotok, nie panować nad słowami które opuszczały jej usta - a teraz musiała silnie skupić się na tym, aby nie spróbować się naprzykrzać. Tym bardziej, kiedy nie potrafiła zrozumieć tego, co ktoś inny mógłby po podobnym zajściu poczuć.
Nie wyobrażała sobie własnych rodziców obróconych przeciwko niej - nie do takiego stopnia, nie aby próbowali doprowadzić do jej śmierci. To były dwie różne rzeczy, zaniedbanie, czy przypadek, ale celowe działanie - podejmowanie każdej decyzji z myślą o tym, żeby nie tylko zranić, ale i pozbawić życia drugą osobę i to jeszcze taką, która powinna być tak bliska! Nie była pewna, nie rozumiała i nie wiedziała czy była w stanie zrozumieć...
- Radzisz sobie z tym..? - zapytała nagle cicho, zaraz orientując się, że jedno z pytań opuściło jednak jej usta. Uśmiechnęła się zażenowana. - Przepraszam... Znaczy, z tym faktem co się stało..m znaczy, przepraszam nie to chciałam... Nie musisz odpowiadać, nie powinnam pytać, jestem jednak obca, no a wierzę, że to temat... No taki, że może nie chcesz o nim mówić. Przepraszam to po prostu ciekawość... Czasem szybciej mówię niż pomyślę, albo zdążę to powstrzymać i no .. naprawdę nie musisz odpowiadać jeśli nie chcesz - dodała znów, szczerze zażenowana całą sytuacją. Cieszyła się z otaczających ich mroków, bo jeszcze tego brakowało, żeby mężczyzna widział jej rumieniec zażenowania po wypluciu swojego zawiłego wytłumaczenia.
Skinęła lekko głową na słowa o opatrunku.
A jednak jej wzrok skierował się na jego twarz, kiedy zaczynał zdejmować maseczkę. Nie czuła szoku czy obrzydzenia - może stała się bardziej niewrażliwa, a może bardziej przywykła do podobnych widoków, oglądając wielokrotnie różnego rodzaju zdjęcia po morderstwach i wypadkach, mając tak często do czynienia z tym wszystkim, co dla innych nie było przyjemne, bo z samą śmiercią. Ona zawsze była gdzieś obok, i nigdy nie była piękna. Zawsze uderzała tak samo - więc może wiedza o tym, że ktoś przeżył, nawet jeśli mógł nosić ślady po tym do końca życia, była nawet dla niej nieco bardziej kojąca.
Uśmiechnęła się do niego łagodnie i przyjaźnie, jakby chcąc potwierdzić, że wcale jej ten widok nie odstręczał - a może to kwestia nie tak dokładnego oświetlenia? Może w półmroku, nie wszystko było tak wyraźne i zbyt wiele zostawało dla samej wyobraźni? Obraz potrafił być oszukany, ale i wyolbrzymiony - ranki j rany, wysuszona skóra nie były piękne, ale były. Przecież żył, mimo wszystko. Chociaż może nawet tak o tym nie myślał? Może dla niektórych śmierć wydawała się być znaczenie lepszą opcją niż życie w taki sposób?
- Herena, miło mi - odwdzięczyła się imieniem, skinąwszy delikatnie głową. - Noszenie maseczki nie podrażnia wszystkiego..? Jeśli ci lepiej bez niej, nie krępuj się... Znaczy... To wygląda jakby mogło trochę boleć... - dodała, chociaż chyba nie musiała w takich kwestiach poprawiać, ani uczyć kogo, kto wyraźnie o tym wszystkim wiedział? A przynajmniej wydawał się, że powinien o tym wszystkim wiedzieć.
@Sugiyama Nobuo
Skinął głową, gdy powiedziała, że nie będzie się przeciążać.
Grzeczna dziewczyna.
Nie wszyscy pacjenci stosowali się do zaleceń lekarzy, a już najgorsi byli ci, którzy coś kręcili, pogłębiali swoje schorzenia, by ponownie trafić pod ten sam skalpel, ale tym razem w dużo gorszym stanie i z powikłaniami, których nabawili się na własne życzenie, a których można było uniknąć. Niekiedy głupota ludzka przekraczała wszelkie granice. A lepiej po prostu odpocząć niż głupio myśleć.
— I nie żartuję. Choć cenię sobie czarny humor — odpowiedział spokojnie, dając jej do zrozumienia, że mimo wszystko wypracował sobie już do tej sprawy pewien dystans i pewnie mógłby z niej zażartować, ale w położeniu, w którym się znajdowali dużo rozsądniej było opowiadać dowcipy o skaczącej kózce łamiącej nóżkę, niż o próbującej pozabijać wszystkich wokół matce. Właściwie to wciąż nie miał pewności czy swój łańcuszek ranienia innych zakończyła na nim czy gdy odeszła próbowała doczepiać do niego kolejne, zabarwione czerwienią oczka. Nie miał też pewności czy kobieta w ogóle żyje, ale już dawno przestał nad tym tyle rozmyślać. Czasy, w których całymi dniami nad tym myślał już minęły. Teraz jego własna rodzicielka była dla niego jedynie wspomnieniem, cieniem przeszłości, który ledwo pamiętał, który celowo wyrzucał z głowy, wymazywał.
„(...) to nie powinno w ogóle mieć miejsca nawet.”
Nawet nie wiedział co ma odpowiedzieć. Ale miało miejsce, cisnęło się na usta. Wybrał jednak milczenie, kolejny raz. Może gdyby poznał Herenę w innych okolicznościach to byłby bardziej wylewny, ale wszechogarniająca ciemność przypominała mu o tamtym dniu – tym samym, do którego wracał tak niechętnie. Bo im bardziej kopał, tym gorzej się z tym wszystkim czuł, nawet jeśli na co dzień w ogóle o tym nie pamiętał i się tym nie przejmował. Rozpamiętywanie w kółko i w kółko jednej rzeczy do niczego nie prowadziło, pojął to lata temu. Minęły już lata...
— Nie myślę o tym, więc radzę sobie. Długo nie mogłem pojąć dlaczego to się stało, ale ostatecznie się poddałem. Im mniej wiem, tym lepiej śpię — zaczął od krótkiego wyjaśnienia, by po chwili namysłu kontynuować z całkowicie neutralnym, niewzruszonym wyrazem twarzy. Przecież doskonale znał tę historię, opowiadał ją wiele razy w ten sam sposób. — Jechaliśmy gdzieś z ojcem. To był jeden ze spokojniejszych dni, tych najbardziej sielankowych. Z radia leciał jakiś wakacyjny kawałek. Śpiewaliśmy razem. Nie dotrwaliśmy nawet do końca piosenki, bo pojazd wpadł w poślizg. Hamulce były uszkodzone. To ona to zrobiła — cała opowieść była pozbawiona jakichkolwiek emocji, pauz i zająknięć. Całość stanowiła spójną, już wcześniej przemyślaną całość. Spojrzenie miał beznamiętne – wpatrywał się w nią, nie oczekując nic w zamian. Żadnego zrozumienia, pocieszenia czy też czułych, pokrzepiających słów. Dzieląc się tym nieznacznym fragmentem własnej historii wyświadczał przysługę samemu sobie – najpierw pojawiało się krótkotrwałe ukojenie, później przez chwilę wędrował myślami gdzieś dalej, ale w końcu i tak powracał do rzeczywistości, w której był naznaczony śladami, które wtedy zdobył.
— Mnie również — odparł, nie zapominając w tym wszystkim o dobrych manierach, których na pewno nie nauczyła go matka. Właściwie gdyby się tak nad tym głębiej zastanowić... to musiał sam z siebie uznać, że bycie życzliwym wobec innych jest tym, co po prostu przystoi. — Na pewno trochę podrażnia, ale noszę lekki, przewiewny materiał. I nie lubię, kiedy się gapią. Małe dzieci wytykają mnie palcami, a cała reszta patrzy na mnie z politowaniem, którego mam już serdecznie dosyć. W każdym, pierdolonym słowie wyczuwam strach, ból, współczucie albo odrazę. Wiem jak wyglądam, nie potrzebuję dodatkowych bodźców zewnętrznych.
Wciąż był spokojny, ale podczas opowiadania zaczął leniwie gestykulować, jakby palcami chciał nakreślić jakiś kształt, przybliżyć jej coś, czego i tak nie byłaby w stanie pojąć, posiłkując się tymi kilkoma zdaniami, które wypowiedział.
Pewnie pogadali sobie jeszcze trochę, a potem się rozeszli.
Mija prawie trzeci miesiąc od ostatniego posta w tym wątku, szanujmy się. Ewakuacja.
Powiadają, że milczenie jest złotem. W swoim życiu wielokrotnie słyszał, że umiejętność słuchania i powstrzymywania się w odpowiednim momencie jest umiejętnością znacznie cenniejszą od słów mądrych i cennych. Każde przysłowie posiada swoje małe ziarno prawdy, ale jak to z przysłowiami bywa, należało patrzeć na nie z przymrużeniem oka, oceniając je z dystansu. Czasami nie warto jest powstrzymywać się od słów, które cisnął się na język. Niekiedy trzeba dać upust temu, co prawdziwie ciąży na wątrobie; czy to jest złość czy poczucie winy. Jednak nie wszyscy zasługują, by usłyszeć słowa szczere, choć to właśnie one mogą ocalić komuś życie. Minoru wiedział, że nie zaliczał się do grona osób, któremu należałoby mówić kłamstwa. Podłe, okrutne kłamstwa, które zasiewają jego zgniłe serce. Czasami rzeczywiście warto jest sięgnąć po mądrości przysłowia oraz stulić pysk nim usta zaczną poruszać się w plugawym języku, rozjuszając głęboko drzemiącą na dnie bestię. Wilk tym razem jest syty, a owca niestety nie została cała.
Mimo zwycięskiego polowania, ofiara walecznie walczyła o swoje życie, pozostając mu ubytek w postaci paru mniejszych ran i jednej większej. Spotkanie sam na sam, z początku zwykłe, mające jedynie dobić konkretnych interesów, wymienić się informacjami. Pech chciał, że Yoshida w ostatnim czasie nie miał się najlepiej. Do stabilności było mu daleko, więc bardzo łatwo jest wyprowadzić go z równowagi. Na nerwach działają mu Ci, którzy próbują dowiedzieć się o jego prawdziwej tożsamości i którzy rozdrapują stare, ledwo wygojone rany. Oraz osoby, węszące tam, gdzie nie trzeba; nie znających swojego miejsca, pragnących krwi tego, który podaje się za kogoś innego. To wszystko powoduje, że krążąca w żyłach gorycz sięgnęła zenitu, a on nie chcąc słuchać większego pierdolenia postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.
Podświadomie wiedział skąd u niego natłok negatywnych emocji, które przejmowały ciało w chwilach niepochamowanego szału. Mimo tej świadomości, nie chciał dopuścić do siebie myśli słabości, przyznać się przed sobą samym, że miał z tym poważny problem. Tkwił więc we własnym niezrozumieniu i bezradności, wyżywając się na wszystkim innym, szczególnie na ludziach. Nawet jeśli wydawali się zbyt oczywiści, nigdy nie miał stuprocentowej gwarancji tego, kto i jak zachowa się w danej sytuacji. Dzięki temu dnia dzisiejszego mógł doświadczyć smak bólu, który promieniował mu od uda, po wszystkie możliwe nerwy, gdy tylko poruszał nogą, starając się dotrzeć do miejsca, gdzie będzie czuł się względnie bezpiecznie.
— Psia kość, dlaczego kurwo nie odbierasz — warknął do samego siebie w agonicznej złości, rzucając telefonem o twardy beton, powodując nowe uszkodzenia na urządzeniu.
Opuszczony garaż podziemny wydawał mu się najodpowiedniejszą kryjówką w chwili, gdy był ranny. Odkąd żył, nigdy nie ufał szpitalom, później już zwykła przezorność powodowała, że nie chciał do nich chodzić. Jednak nic nie mógł poradzić na ciało obce w udzie, które pozostawiła mu jego ofiara. Mimo tego, że nie znał się szczególnie na medycynie, wiedział, że niemądrym było wyjmować szpikulec wbity w mięsień, tym samym otwierając ranę. Nie wiedział, jakie dokładnie narządy przebił narzędzie i na jaką głębokość. Potrzebował medyka, jak i transportu, a i jeden jak i drugi kawaler nie odbierał jego telefonów. Głupotą było, że przyjechał tu sam, bez nikogo z żadną obstawą. Wiedział jednak, że potrzebował się wyładować. Sam, bez poczucia, że ktoś na niego czeka. Teraz dzięki temu zdychał w ciemnej noże, plecami osuwając się o ścianę betonu, nie mogąc dosięgnąć wyłączonego telefonu, który znajdował się po drugiej stronie opuszczonego garażu.
Kurwa mać.
@SATŌ KISARA
Kurō Satō and Satō Kisara szaleją za tym postem.
Dzisiejszy nocny terror zostawił ją wyjątkowo rozbitą. Tym razem obrazy, które nawiedziły go w śnie, nie były tylko wytworem jego wyobraźni — kolory, pozostałości uczuć, konkretne przedmioty, wszystkie te rzeczy składały się we wspomnienie, o którym wydawało mu się, że całkowicie zapomniał. Jedyne, co się nie zgadzało i tym samym wskazywało, że to wciąż był koszmar, okazał się zupełny brak twarzy osób, które się w nim przewijały. Nie było ich co prawda wiele — właściwie tylko jakaś pielęgniarka, przelotnie Kurō, lecz przede wszystkim: jego biologiczni rodzice. W trakcie snu Kisara była niesamowicie skonfundowana i dopiero gdy otworzyła oczy, cała roztrzęsiona, z jasnością mogła przywołać do swojego umysłu wydarzenie, o którym śniła. Jako dziecko, które dopiero co dowiedziało się o wypadku swojej rodziny, Satō był wściekły na to, że nie mógł zobaczyć swoich rodziców — jak się następnie okazało, po raz ostatni — więc postanowił znalezienie ich wziąć na własne barki. Jako że od zawsze był bystrą osobą, dzięki podsłuchiwaniu personelu udało mu się. Jednak poznał ich tylko ze względu na to, że pamiętał, w jakich ubraniach opuścili mieszkanie. Ich twarze, z kolei, były zupełnie nie do rozpoznania. Dziecko rzeczywiście nie powinno tego zobaczyć, gdy nie było zupełnie przygotowane.
Zakrwawione, zmiażdżone i nietrzymające się całości. Te szczegóły, które trzeźwy umysł Kisary był w stanie przypomnieć sobie doskonale, w śnie, jakby w ramach uchronienia siebie, zostały stłumione.
Takim sposobem zdecydował się ubrać na szybko i uciec z mieszkania w jakiekolwiek miejsce, chociaż na chwilę. Choć budynek, przed którym stał, wyglądał beznadziejnie, jego przedziwna aura sprawiła, że zatrzymał się przy nim na dłużej.
Wtedy też usłyszał— trzask. Coś spadło na ziemię? Chyba… to nie budynek się walił, huh? Robiła już krok do tyłu, by stąd odejść. Budynek czy co innego, lepiej żeby nie okazało się, że to ktoś, a tym bardziej ktoś, kto akurat zechce sprawić, że będzie miała dość nocnego pałętania się po podejrzanych ulicach na całe życie. Wtedy jednak wychwycił… jęk bólu? Wzdłuż kręgosłupa przemknęły mu ciarki. To istotnie był ktoś.
Nasłuchiwał uważnie w próbie rozeznania, czy osoba ta była sama. Czy coś jej się stało? Jeżeli ktoś właśnie był atakowany, Kisara prawdopodobnie niewiele by pomogła. Gdy jednak oprócz tych samych cichych odgłosów człowieka, który ewidentnie cierpiał, nie wyłapał żadnych innych dźwięków, odetchnął z ulgą. Wiedząc dobrze, że może za chwilę wpaść w tarapaty, mimo tego puścił się biegiem w głąb garażu.
Wciąż łatwo mu było zrezygnować ze swojego życia, hmm? Choć ewidentnie nie był w stanie zabić się sam, nie miałby najwidoczniej wielkich obiekcji, gdyby zabiło go coś. No, lub ktoś, w tym przypadku.
Pomieszczenie było okropnie oświetlone. Był w stanie wyłapać kształt sylwetki spoczywającej pod ścianą, lecz była to jedyna taka rzecz. W pośpiechu, upewniwszy się już, że istotnie był to potrzebujący pomocy człowiek, wyrwał z kieszeni swój telefon i poświecił nim w kierunku ciała. Wciągnął gwałtownie powietrze do płuc, dostrzegając najpierw ranną nogę, z której wydobywała się już całkiem pokaźna ilość krwi, a potem… znajomą twarz. Tylko skąd niby ją znał? Z… klubu?
Nieważne. Nie teraz. Nie zwlekając dłużej, kucnęła obok mężczyzny. Odłożyła telefon na bok, żeby nadal korzystać z jego dobrodziejstwa, jakim była wbudowana latarka, i wzięła się do rozeznania w szkodach, jakich jej (najwidoczniej) znajomy doświadczył.
— Hej. Hej, słyszysz mnie? Od kiedy tu jesteś?
Po wprawnym sprawdzeniu jego czynności życiowych, szybko okazało się — co też było najważniejsze — że oddychał. Zanim zabrała się za dalszą pomoc, chwyciła ponownie za swój telefon. Pierwsza pomoc pierwszą pomoc, ale wsparcie na pewno by nie zaszkodziło.
— Dzwonię po karetkę. Wszystko będzie w porządku.
Minoru Yoshida and Kurō Satō szaleją za tym postem.
To nawoływało wspomnienia, do których dawno nie wracał. Są rzeczy na świecie, o których zapomnieć nie było można i Minoru należał do osób, którzy zapomnieć tego nie chcieli. Choć już dawno pogodził się z tym, co go spotkało, czasami nawracały koszmary z okresu, gdzie polegać musiał głównie na swojej bezradności. Karmił się tym, by pamiętać, że na świecie nie ma rzeczy niemożliwych do osiągnięcia. Skoro poradził sobie z takim gównem, tym razem również nie będzie miał problemu, by sobie pomóc. W jego świecie to on ustalał zasady; to on jest panem własnego losu. Nikt inny.
Odciął się, pogrążony we własnych myślach, przez chwilę nie skupiając się jakoś szczególnie na otoczeniu. Właśnie dlatego nie dostrzegł, że w opuszczonym miejscu jest ktoś jeszcze; ktoś obcy, zupełnie mu nieznany. Intruz? W tym stanie nie mógł ufać nikomu, ponieważ nie wiedział, na kogo rzeczywiście trafi. Miał wiele za uszami, ludzie go nienawidzili i pragnęli jego głowy. Znajdował się w wyjątkowym niefortunnym położeniu, a w dodatku rozwalony telefon leżał zbyt daleko, by mógł po niego sięgnąć. Póki co również nie miał większych sił, by wstać na równe nogi z obolałą kończyną — potrzebował chwili, by złapać oddech. Jeszcze tylko kilka zbawiennych sekund, które pozwolą mu nabrać energii. Nie wiedział jednak, w którym dokładnie momencie na chwilę stracił kontakt z rzeczywistością. Nie zemdlał, ale też żadne, konkretne bodźce do niego nie dochodziły. Straciwszy poczucie czasu, kilka sekund zamieniły się w długie minuty, których nie czuł. W tym wszystkim nie był pewien, czy minęło dziesięć minut, a może znacznie dłużej. Nie wiedział niczego, będąc pogrążony w swojej bezsilności.
W ten mógł zaufać świetlistemu promieniowi, który spadł bezpośrednio na jego twarz. Czy to było słońce? Oh nie, to światło z latarki oświecało jego twarz, tym samym przywracając go do rzeczywistości, którą znał. Chwilę mu zajęło zebranie się w sobie, by finalnie spojrzeć w kierunku, z którego dochodziło źródło światła. Dłonią zakrył oczy, by z daleka móc przyjrzeć się stojącej sylwetce. Smukłej, delikatnej. Czy to kobieta? W środowisku w którym żył, im w szczególności nie było można ufać. Dlatego machinalnie drugą ręką sięgnął do ukrytego noża w pochwie, póki co chwytając wyłącznie za ładnie zdobioną rękojeść. Nawet jeżeli był ranny, musiał być gotowy do tego, że będzie musiał walczyć o swoje życie.
— Nie zbliżaj się — odezwał się ostro z ochrypłym głosem, który obumierał z sił, zaciskając mocniej dłoń na swojej broni. W rzeczywistości nie wiedział, ile tak naprawdę krwi zdążył już stracić i jak poważna rana na nodze była. W swoim wyboistym życiu zdążył przeżyć naprawdę wiele, ale od zawsze zastanawiał się, kiedy trafi na ten raz, gdy ktoś odbierze mu całkowite prawo do jego życia, zabijając go. Raczej nie wierzył w to, że dożyje późnej starości — po prawdzie nawet by nie chciał.
Mimo prośby, nieznajoma postanowiła się do niego zbliżyć. Po słowach mógł wywnioskować, że chciała mu wyłącznie pomóc — mimo to, mężczyzna w dalszym ciągu nieszczególnie pałał chęcią zaufania. W szczególności, gdy osoba zaczęła go sprawdzać. Machinalnie odepchnął ją od siebie, poprawiając się, jednocześnie czując jak jego ciało zostało doszczętnie wyziębione. Cholera jasna.
— Tak, słyszę. Nie wiem, to nie istotne — odpowiedział krótko, w niezbyt przyjemnym grymasie twarzy. Chłód nie tylko dostał się do jego ciała, ale był widoczny również na jego twarzy; dystans, który trzymał był trudny do przeskoczenia, na wstępnie atakując nieznajomego aurą nieufności i niepokoju. Dopiero przy dokładniejszym przyjrzeniu się dostrzegł, że to raczej kobieta nie była. Chociaż?
— Nie dzwoń — rzucił krótko i stanowczo, dłonią wytrącając mu — albo jej — telefon z dłoni, by móc równie szybko zakończyć połączenie — to nie najlepszy pomysł — dodał po chwili, czując jak coraz trudniej mu się rozmawiało. Czuł suchość w gardle i zamierającą go bezsilność, która zabierała mu wszelakie chęci do życia.
— M-możesz podać mi mój telefon? Leży tam — wskazał palcem, siląc się na ten gest. Na razie jej nie zaatakuje. Albo jego. Ktokolwiek to był, póki co głupotą byłoby atakować kogoś, kto może mu się w jakiś sposób przydać.
@SATŌ KISARA
Satō Kisara ubóstwia ten post.
Spojrzał na wytrąconą z jego dłoni komórkę, która w trakcie spadania obróciła się parę razy, zaburzając także strumień światła jako jedyny pozwalający Kisarze dostrzec cokolwiek.
— Hej— czemu… — zaczął, unosząc trochę głos. Sekundę potem jednak zniżył ton, podejrzliwie mu się przyglądając spod przymkniętych powiek. W szpitalu całkiem często zdarzali się naprawdę uparci pacjenci, którym wydawało się, że wiedzą lepiej, jak sobie pomóc. Najlepsi byli zdecydowanie ci, którzy przychodzili do lekarza już po wyszukaniu swoich symptomów w internecie, z wymyśloną przez siebie diagnozą, której to potwierdzenia szukali u odwiedzanych specjalistów. Jeden z takich beznadziejnych przypadków, może nie identycznych, najwidoczniej znajdował się tuż przed nim, wnioskując po tym, jak próbował utrudnić mu pracę.
Kisara musiał zastanowić się chwilę, choć wiedział również, że musi działać szybko. Na ogół ludzie w takim stanie — bo mężczyzna zdawał się być świadomy, w jak poważnej sytuacji się znajduje — chcą ratować swoje życie za każdą możliwą cenę. Duma czy własne przekonania niekiedy traciły na istotności, gdy koniec zaglądał w oczy swoim przerażającym spojrzeniem. Jeżeli osoba ta wciąż miała obiekcje, musiało istnieć coś, jakiś powód, przez który nie chciała jechać do szpitala, bo sytuacja mogłaby przyjąć gorszy obrót. Cóż, jeśli faktycznie dobrze skojarzył jego twarz i istotnie widział go w Chimamire, to czy przypuszczenie, że należał do Shingetsu, byłoby zbyt śmiałe? Tylko nawet jeśli było to prawdą, czy ryzykowanie jego życia było tego warte?
— ...perator 11… w czym… ogę pomóc? — usłyszał nagle słowa wypowiadane elektronicznym głosem, na które aż podskoczył. Czyli jednak zdążył wybrać numer, zanim wytrącono mu telefon? Złapał za niego szybko, by nie stracić połączenia, lecz zaraz potem spojrzał ponownie na mężczyznę, wahając się. Serce dudniło mu w piersi, zakłócając jego dotychczas utrzymujący się profesjonalny spokój. Może była— jakaś inna opcja. Nie mógł marnować jeszcze więcej czasu…
— Przepraszam, pomyłka — rzuciła ostatecznie i rozłączyła się w tej samej sekundzie. Westchnęła, nie wierząc do końca, że zrobiła coś tak głupiego. Następnie podniosła się na nogi i w pośpiechu zaczęła szukać wspomnianego urządzenia. Wzięła również kilka głębokich wdechów w próbie opanowania wzruszonych nerwów.
Sytuacja była pod kontrolą. Tak jest. Kontrola.
Gdy wrócił i z powrotem przy nim ukucnął, spojrzenie miał już twarde.
— Słuchaj uważnie — zaczął. Dostrzegłszy, że wzrok mężczyzny staje się trochę rozbiegany, ujął go za podbródek, aby skupił na nim swoją uwagę. — Dam ci go, ale będziesz teraz ze mną współpracował. — Gdy dostrzegł ściskany w jego dłoni nóż, natychmiast mu go wyrwał. — To się lepiej przyda teraz mi, a nie tobie. — Na miejsce ostrza podsunął mu jego telefon. Żeby nie zaalarmować mężczyzny jeszcze bardziej, zdecydował się nożem rozciąć w długie paski materiał własnej koszuli, a nie jego. Całe szczęście, że narzędzie przebijające jego udo nadal pozostało na swoim miejscu, ograniczając upust krwi. — Jeśli nie chcesz się wykrwawić do momentu, jak przyjedzie ktoś, do kogo dzwonisz, proszę, nie przeszkadzaj mi.
Zdjął z siebie płaszcz, którym w następnej kolejności przykrył mężczyznę. Oczywiście nie było to wystarczające, by uchronić poszkodowanego od chłodu, jaki z pewnością teraz odczuwał, chwilowo jednak właśnie to musiało wystarczyć.
Materiał spodni wokół rany był cały mokry i pozlepiany z powodu szkarłatnej cieczy, w tym świetle wyglądającej na całkowicie czarną. Część skrawków swojej koszuli obłożył wokół wystającej rękojeści, aby zapobiec przemieszczeniu się ostrza. Delikatnie, ale pewnie uniósł jego udo na tyle, by umożliwić sobie sprawne obandażowanie kończyny dookoła, co też wkrótce uczynił, wykorzystując cały materiał, jaki udało mu się pozyskać.
WAS IT JUST A DREAM?
AM I IN TOO DEEP?
Minoru Yoshida ubóstwia ten post.
Uniesiony głos nie wywierał na niego żadnego wrażenia, zerkając na Kisarę złowrogo i nieprzyjaźnie; po prostu nieufnie. Wciąż nie wiedział, czego mógł się spodziewać — zawsze mógł udawać, że dzwonił do szpitala. Możliwości było wiele, a on nie chciał skończyć w kolejnej, chujowej sytuacji, z której będzie musiał walczyć o własne życie. Z uwagi na swoją kartotekę, siłą rzeczy zmuszało go do zakładania najgorszego. Puszczenie gardy nie wchodziło w grę, nawet w tak trudnej sytuacji. Nie oczekiwał zrozumienia od kogoś obcego, jeżeli chce mu pomóc niech wykaże się kreatywnością i pomyśli, w jaki inny sposób może mu wspomóc, bez pomocy w postaci karetki, która zresztą mogła wywieźć go cholera wie gdzie.
Najgorsze w tym wszystkim była upartość mężczyzny, ponieważ mimo świadomości swojego stanu, nie bardzo przejawiał chęci do współpracy. Niechętnie podchodził do nowo zaistniałej sytuacji i właśnie w tej chwili wychodziły jego paskudne cechy charakteru, których nie mógł tak po prostu przygasić. Koniec mimo wszystko nie był aż tak przerażający, jeden zdołał już przeżyć — z pewnością ze swoją cholerną upartością przeżyłby i kolejny.
Głos odmowy, pomyłki jakiej usłyszał trochę zdobył kilka punktów w jego oczach, gdy nie wezwał pomocy w postaci pogotowia. Głupota czy nie, według Yoshidy głupotą byłoby jechać do szpitala, by od razu mogli go przy okazji zamknąć. Kiedy wzrokiem odprowadzał nieznajomą mu sylwetkę, która budziła w nim lekkie zaciekawienie, mimowolnie chwycił mocniej nóż w uścisku na tyle, na ile był w staniem, cały czas zastanawiając się nad prawdziwymi intencjami chłopaka — czy dziewczyny; cholera go wie zresztą, obecnie nie potrafił stwierdzić tego jednoznacznie. Mimo wszystko twarde spojrzenie zrobiło na nim małe wrażenie, ale tylko niewielkie, ponieważ chwilę później Yoshida odwdzięczył się pewnością siebie i zadziornością, jaka skrywała się w jego oczach. Mimo bycia na łożu śmierci, w dalszym ciągu w jego oku tańczyła iskra szaleństwa, dzięki której w głównej mierze żył, nawet jeśli wzrok powoli był rozbiegany i mało kontaktowy.
— Dobrze śliczna, rób swoje. Tylko mnie nie połam — zażartował sobie ochryple, wyciągając rękę w jej kierunku, by sięgnąć swojego telefonu. Zakaszlał również charkliwie z wychłodzenia, które go dopadło i właśnie przez to między innymi ta delikatna istota mogła wyrwać skrywający się nóż. Chociaż może nie tak bardzo skrywający skoro Kisara była w stanie go dostrzec.
— I mnie nie zadźgaj, chcę jeszcze trochę pożyć — dodał po chwili, nie mając większych sił na to, by z nią walczyć o kawałek stali w ładnym zdobieniu. To przemknęło mu przez myśl, że zapewne nie miałby siły też na to, by o to swoje życie móc faktycznie zawalczyć. Znalazł się naprawdę w gównianym położeniu, będąc na łasce osoby, której nie znał.
Kątem oka dostrzegł to, jak rozciął sobie koszulę, na co uniósł delikatnie brwi. Nie zauważył żadnych wypukłości, a więc nie mogła to być kobieta. Chociaż zawsze istniało to prawdopodobieństwo, że miał do czynienia z osobą trans, binarną i takie inne.
— Nie zamierzam, piękny, nie mam na to szczerze sił — przyznał, robiąc sobie krótką przerwę w dialogu, czując jak coraz ciężej mu się rozmawiało — ale jest też szansa, że nikt po mnie nie przyjedzie jak rozjebałem sobie telefon, heh — odpowiedział z lekką chrypa w głosie, która cały czas mu towarzyszyła.
Nie spodziewał się takiej troski, którą uzyskał od nieznajomego — zaoferował mu nawet płaszcz, dodając mu trochę ciepła, które utracał z każdym, kolejnym wdechem. To było dla niego dosyć niecodzienne zjawisko, ponieważ był przyzwyczajony do brutalności, z którą na co dzień miał styczność, głównie z jego powodu, ale to nieistotny fakt.
Drgnął nogą, gdy mężczyzna zaczął owijać skrawki koszuli wokół jego rany kiedy przypadkiem naruszył narzędzie, które zostało brutalnie wbite w nogę. Mimo wszystko nie wydobył z siebie żadnego skomlenia, ani jęku bólu, wstrzymując go głęboko na dnie przepony. Za to zebrał w sobie resztki sił, by móc uruchomić telefon, który był mu w tym momencie najbardziej potrzebny.
— Kurwa, odpal się... — marudził pod nosem, uderzając go o dłoń, później o beton z nadzieją, że jakieś elementy poprzestawiają się z powrotem na swoje miejsce — szlag by to — klął, ponieważ żadna z metod nie chciała zadziałać. Znowu rosła w nim złość, która była widoczna na twarzy, a której nie był w stanie teraz wyrzucić.
— Poznam imię swojego wybawcy? — zagaił w tlącym się wkurwieniu, w dalszym ciągu walcząc z urządzeniem z nadzieją, że któreś uderzenie pomoże.
@SATŌ KISARA
Satō Kisara ubóstwia ten post.
À propos składania. Zawiązał ostatni supeł z wprawą osoby, która robiła to już wiele, wiele razy, upewniając się, że narzędzie nie przemieści się samoistnie w inne miejsce i nie zrobi jeszcze więcej szkód. Po kilku innych dziurach, które dostrzegł na spodniach, mógł wywnioskować, że nie było to pojedyncze dźgnięcie — wszystkie jednak umiejscowione były blisko siebie, również w niewielkiej odległości od wystającego szpikulca, dzięki czemu Kisara był w stanie zabezpieczyć je tym samym prowizorycznym bandażem, jakim stała się (już bezpowrotnie) jego koszula.
Gdy usłyszał śliczna, wywrócił oczami tak bardzo, że przez chwilę prawdopodobnie było widać tylko ich białka. Natomiast na pięknego uniósł lekko brwi, zdziwiony nieco, jak bezproblemowo i płynnie mężczyzna przestawił się z jednego do drugiego. To, że ludzie widzieli w nim to, co akurat chcieli, nie było już dla Kisary niczym dziwnym. Dopiero stopień akceptacji tych osób wahał się znacząco, oscylując od prostej aprobaty, przez jawny zawód, aż po wyraźne (i często gwałtownie mu okazywane) obrzydzenie. Zwycięstwem było już, gdy nie spotykał się z tym ostatnim, a było mu szczególnie miło, gdy stanowiło to centrum czyjegoś pozytywnego zainteresowania. Nie mógł zatem nie uśmiechnąć się lekko na te… zaloty, nieważne, czy były jedynie mamrotaniem tracącego przytomność człowieka, czy czymś więcej.
— Mhmm, masz rację, oszczędzaj siły — odparł, starając się również nie martwić na zapas, jeśli faktycznie nie uda się przywołać tutaj nikogo zaufanego. Ciekawe, czy mężczyzna miałby równie duże opory, gdyby mieli wziąć po prostu taksówkę. Oczywiście, że takie rozwiązanie byłoby wysoce niedogodne; kierowca prawdopodobnie dostrzegłby, że jeden z nich jest ranny i pewnie zadawałby pytania, na które Kisara nie potrafił, a jego pacjent z pewnością nie chciał odpowiadać. Może gdyby ukryć opatrunek pod długim płaszczem Kisary— Mężczyzna wydawał się wyższy od niego, ale na pewno długie do jego kostek odzienie zasłoniłoby udo, w końcu aż tyle centymetrów nie mogło ich dzielić. Ostatecznie… może coś by z tego wyszło.
Westchnął. Same problemy.
Widząc, jak zmaga się ze swoim telefonem, zaczął się zastanawiać, czy nie powinien go powstrzymać, zanim całkowicie nie zniszczy urządzenia. Kiedy komórka miała uderzyć w beton po raz kolejny, Kisara złapała go za rękę, wyhamowując jej impet.
— Pokaż — mruknęła. Przysunęła się bliżej, kolanami dotykając jego boku. Nie wyjęła mu go całkowicie z dłoni, swoimi zakrwawionymi palcami unieruchamiając jego dłoń tak, by mogła przyjrzeć się dokładniej poturbowanej elektronice. Była… w nienajlepszym stanie. Ucierpiała w walce? Chociaż, przekonawszy się, jak porywczy wydawał się poszkodowany, nie zdziwiłaby się, gdyby to on nią po prostu rzucił o ziemię. Cóż, skoro tego typu naprawa nie pomagała, spróbował innej, znacznie spokojniejszej tajemnej techniki — nacisnął przycisk włączania.
Gdy wkrótce ekran oświetlił ich twarze — co prawda wątłym światłem, ale wciąż! — spojrzał mu w oczy z wyrazem twarzy, który mógł mówić jedynie „serio, nie spróbowałeś tego wcześniej?”. Zaśmiał się z pełną świadomością, że drwi właśnie z cierpiącej osoby, lecz nie mógł się powstrzymać. Zresztą, bądźmy szczerzy, cierpiała trochę na własne życzenie.
— Kisara. Niezmiernie mi miło — powiedział wreszcie, nadal z rozbawieniem w głosie, które znacznie go zmiękczyło. — A jak brzmi twoje imię, piękny?
Czuła się lżej, bo wiedziała, że główne niebezpieczeństwo względnie opanowała, stąd i śmiech przychodził z większą łatwością niż kilkanaście minut wcześniej. Nie oznaczało to jednak, że zagrożenia nie było już w ogóle. Wierząc zatem, że mężczyźnie tym razem uda się wykonać telefon, zaczęła sprawdzać go pod kątem innych obrażeń.
— Dostałeś jeszcze gdzieś indziej? — spytała, ale nawet zanim jej odparł, zdejmowała już jego czapkę, by rozejrzeć się za ranami głowy. Przyłożyła dwa palce na jego szyi, w miejscu najbliżej aorty, wyczuwając puls. Mimo że był wyraźnie osłabiony, nie wydawało się po widzialnych symptomach, żeby doświadczył nadmiernej potliwości czy żeby był wyjątkowo blady, może zatem nie stracił tak dużo krwi, jak się jej początkowo wydawało, co oznaczało, że była szansa na uniknięcie wstrząsu krwotocznego. Być może atakujący próbował dźgnąć go w tętnicę w udzie, ale — całe szczęście — nie trafił. — Zawroty głowy? Zwiększone pragnienie?
WAS IT JUST A DREAM?
AM I IN TOO DEEP?
Minoru Yoshida ubóstwia ten post.
Tak naprawdę Cayenne nawet nie wiedział, ile razy został trafiony w miejsce, które opatrzył Kisara. Nie spodziewał się w sumie, że spotka kogoś, kto będzie w stanie zabandażować ranę za pomocą koszuli, co spowolni jego krwawienie. W zasadzie adrenalina i szał, w który wtedy wpadł nie pozwoliła mu na to, by liczyć coś takiego jak dźgnięcia. Walczył o zwycięstwo, o przetrwanie, chcąc pozostać całym na polu bitwy. Pech chciał, że niefortunnie jego przeciwnik spadł do wody, a ciężkość kamienia, który na niego rzucił spowodowała, że napastnik spadł na dno. Wiedział, że był w czarnej dupie, ponieważ zazwyczaj takich spraw nie załatwia w ten sposób — sytuacja jednak była zgoła inna, musiał działać instynktownie, podejmując decyzje od razu. Mimo tego nie bał się. Gdyby nie utrata sił, ekscytowałby się samym faktem, że udało mu się natrafić na coś niespodziewanego, niecodziennego wręcz. Pozwoliło wybudzić jego prawdziwe instynkty, którym pozwolił porwać się bez chwili zawahania. Lubił to; moment, w którym na polu bitwy stawał się szaleńcem. Wtedy nie nosił żadnych ograniczeń, jego umysł nie był ograniczeniem. Istniał tylko on i przeciwnik. Zginąć razem lub pojedynczo — i tym pojedynczym nigdy nie będzie Cayenne.
Siłą rzeczy nie miał problemu z różnorodnością płciową. Na jego scenie występował drag queen, którego sobie bardzo ceni i nie oddałby go żadnemu, innemu klubowi o podobnych upodobaniach. Miewał różnych pracowników, jak i klientów o równie różnorakich upodobaniach. W takiej branży nie wybrzydzał, ani nie patrzył się na nikogo z obrzydzeniem. Jedynie ludzie stawali się dla niego problemem, w związku z czym na większość osób patrzył z pogardą i niechęcią. Na pierwszy rzut oka nie dowie się, czy ktoś jest po jego stronie — z tą samą mocą, z tymi samymi zdolnościami. Co do Kisary miał dobre przeczucia, choć może to tylko krew uderzała mu za bardzo do głowy, majacząc już nie tylko na zimnym betonie, ale i myśli stawały się niejasne.
Zwrócił jednak uwagę na to, że kąciki ust chłopaka uniosły się nieznacznie. Nie było to nic dziwnego dla Yoshidy, nawet w sytuacji kompletnego wykrwawienia. Nie raz, nie dwa babrał się z kimś w krwi, wymieniając się zalotnymi uwagami. Zresztą, czasami zdarzało się, że miewał dar do podrywów, a przynajmniej on tak uważał. Nie żeby teraz takowe stosował, aczkolwiek intuicyjnie zawsze wymsknęło mu się znacznie więcej. Możliwe, że to właśnie z tego powodu często nazywali go łasym na osoby o ponadprzeciętnej urodzie.
— Uśmiechnąłeś się, co? — stwierdził z cichym pomrukiem, mimowolnie samemu unosząc jeden z kącików ust, wyczuwając, że w jakiś sposób mógł podobać się chłopakowi lub zaś był to wyłącznie wytwór jego zamroczonej wyobraźni. Cokolwiek to było, miło będzie umierać w takim towarzystwie, nawet jeśli później organy Yoshidy sprzeda na czarnym rynku.
Zmarszczył brwi, gdy chłopak postanowił mu pomóc z urządzeniem. Starał się wielokrotnie go włączyć, łącznie z subtelnym uderzaniem o dłoń, a także mniej subtelnym o beton, ale żadna z metod nie chciała zadziałać. Całkiem możliwe, że porywczość w tym momencie w niczym mu nie pomoże, chociaż cały czas uparcie dążył do uruchomienia telefonu swoimi metodami. Do póty, do póki Kisara nie wtrąciła swoich trzech groszy.
— Do kurwy, masz jakieś specjalne umiejętności w tych dłoniach? — rzucił trochę z wyrzutem, bardziej z uwagi na sam fakt, że jemu się udało, a mu nie. Chociaż uderzające ciepło, które biło od niego z kolan i ogólnie przy ciele trochę złagodziło jego zmarszczony grymas na twarzy, nie wspominając o łagodnym śmiechu. Prychnął krótko, spoglądając na niego kątem oka, w zasadzie dopiero teraz dostrzegając, że chłód powietrza nie oszczędzał wyłącznie Minoru.
— Nie jest Ci zimno? — spytał retorycznie, unosząc w charakterystycznym geście brwi do góry, nieszczególnie oczekując odpowiedzi w tej materii. Jasne, że było — jest kurewsko zimno — Weź ten płaszcz — odparł, zdejmując go z siebie kiedy czekał aż telefon całkowicie się uruchomi, zarzucając odzienie na kolana Kisary, nie mając sił na to, by zarzuć mu płaszcz na ramiona.
Z uwagi na stan urządzenia działał tak sobie, ale przynajmniej działał. Byleby mógł wykręcić odpowiedni numer i dało radę go słyszeć z głośnika, więcej wymagań nie miał. Spoglądał na telefon z niemałym zniecierpliwieniem, chcąc już móc wyrzucić swoją frustrację do nieodbierania telefonu, jeżeli tym razem jego kierowca nie zignoruje Caya. Choć w tym czasie uroczy nieznajomy zmusił go do kolejnego prychnięcia, w chwili jak nazwał Minoru pięknym. Zwykle nie miał tyle przyjemności, by ktokolwiek nazywał go w taki pieszczotliwy sposób i z tym szczególnym wydźwiękiem. O dziwo podobało mu się to, jakoś w jego ustach brzmiało to całkiem znośnie. Czy on rzeczywiście już umierał, że pozwalał sobie aż na tyle?
— Piękny nazywa się Yoshida — odpowiedział mu, kręcąc po raz drugi głową na to swobodne zachowanie. Było w tym coś nietypowego. Może dzięki temu czuł się w jego obecności w miarę bezpiecznie. Dodatkowo im dłużej z nim przebywał, tym coraz większe miał wrażenie, że gdzieś go widział; twarz wydawała mu się cholernie znajoma, ale nie miał pojęcia skąd ją znał.
— Dobra kurwa, dzwonię do tego zjeba — wyrecytował z czułą złością w głosie, gdy dostrzegł, że telefon zaczął działać. Ekran był rozlany, praktycznie na nim niczego nie widział, ale słyszał dźwięk wykręcanych cyfr. W taki sposób z pamięci wpisał numer. Próbował wielokrotnie i za każdym, jebanym razem odzywała mu się poczta głosowa.
— Obyś był martwy w krzakach, pierdolony chuju — rzucał w gniewie, gdy z każdym połączeniem tracił coraz większe nadzieje na to, że będzie w stanie dodzwonić się do niego. Swoich słów nawet nie szczędził przy urokliwym nieznajomym, zdecydowanie nie miał na to siły. Tylko uspokój się, na pewno będą jakieś możliwości.
— Nie wiem, daj mi chwilę pomyśleć — odpowiedział na tyle spokojnie, na ile potrafił w danej chwili. Mimo prośby, z głowy została zdjęta mu czapka, tym samym odsłaniając jego twarz. Nie spodobało mu się to, przecież prosił o odrobinę przestrzeni. Owszem, Kisara zdołał zauważyć uderzenie na czole, rozciętą wargę oraz niewielkie limo pod okiem, ale w tym momencie miał inny problem na głowie. W związku z tym chwycił Kisarę mocno za nadgarstek, odsuwając dłoń od siebie.
— Wyraźnie powiedziałem, że potrzebuję chwili — rzucił ostrzegawczo, złowrogo wręcz. Kiedy Cayowi wymykała się sytuacja spod kontroli, zaczynał błądzić. Błądzić w odmętach gniewu, nie potrafiąc znaleźć odpowiedniej drogi.
Puścił po chwili nadgarstek, zostawiając na nim lekko czerwony ślad od uścisku, nawet nie wiedząc skąd znalazł w sobie tyle siły, by takowy móc pozostawić. Dlatego wziął dwa głębokie oddechy, łapiąc trochę zimnego powietrza.
Tylko spokojnie.
— Jak widać. Parę razy w brzuch, w żebra też — zmienił taktykę, gdy do zalanego ciemnością umysłu dotarło światło, które rozmyło nieco negatywne myśli. Zawsze jest jakieś wyjście, powiadają, poradzi sobie i teraz. Dlatego po puszczeniu nadgarstka, pozwolił mu na dalsze "zwiedzanie" ciała, by chłopak mógł się zapoznać z obecnym stanem zdrowia mężczyzny. Wnioskował, że znał się na rzeczy i faktycznie mógł mu pomóc. Może był lekarzem? Przydałby mu się takowy, skoro druga kurwa również nie odbierała od niego telefonu — Zimno, ciężko mi się myśli, jestem kurewsko obolały i czuję jak życie ulatuje mi spod kontroli. Coś jeszcze chcesz wiedzieć? — odparł nieco zgryźliwie, by finalnie uruchomić ociężałe, szare komórki — Kurwa, wiem — rzucił bardziej do siebie niż do swojego anioła stróża, którym teraz był Kisara. Nagle na mimice Yoshidy wkradł się cień nadziei, a spojrzenie mu rozbłysło. Wykręcił kolejny, inny numer, przykładając do ucha telefon. Teraz pozostało czekać.
Shu, najlepsza kurwo, musisz odebrać.
@SATŌ KISARA
Satō Kisara ubóstwia ten post.