Cmentarzysko na miarę współczesnego świata; miejsce ostatecznego spoczynku najnowszych technologii, maszyn i ich elementów, które przestały być dłużej użyteczne dla społeczeństwa. Góry wykręconych metali, elementów konstrukcji złączonych jeszcze z ciężkimi płytami betonu, zmiażdżonych pod prasą samochodów i wszystkiego tego, czego kształtu czy funkcji nie da się dłużej rozpoznać ciągnął się aż po szary horyzont w każdym możliwym kierunku. Aż ciężko uwierzyć, że wysypisko równie obszerne jak to znalazło swoje miejsce w granicach miasta, jednak staroświecka infrastruktura nie przewidziała tak szybkiego rozrostu poszczególnych dzielnic. Ogrodzonego z każdej strony wysoką siatką wysypiska zwykli mieszkańcy zdają się nawet nie dostrzegać – lub może nie chcą, aby ogromna sterty metalu stały się tłem ich wspaniałego życia. Nie oznacza to jednak, że jest ono miejscem opuszczonym. Poza kadrą pracowników w smętnych, szarych kombinezonach na wzgórzach stali często można dostrzec odległe sylwetki poruszających się po cichu zbieraczy.
@Nagai Blotka Kōji
i'm so cynical
Nagai Blotka Kōji ubóstwia ten post.
A nie po raz pierwszy towarzyszem Blotki był Nikko, z którym dzieliło go mnóstwo różnic, ale łączyło z całą pewnością jedno... nierozważne narażanie swojego życia i zdrowia, gdy w grę wchodziło zdobycie informacji dotyczących ich delikatnych obsesji. Chociaż należy dodać, że Blotka nigdy celowo nie pakował się w kłopoty, unikał generalnie jak ognia sytuacji stresowych, ale z jakiegoś dziwnego powodu te zawsze same go odnajdywały. Miał po prostu pecha. Dużego Pecha, który mocno cieszył się z jego niezdarności i skłonności do mniej i bardziej randomowych ataków paniki.
Natomiast tym razem naprawdę wszystko miało przebiec bezproblemowo. Nie powinny natrafić na żadne kłopoty, wszystko było dokładnie zaplanowane, więc Kōji bez cienia zawahania poleciał do swojego zaufanego towarzysza. Relacja łącząca go z medykiem z pewnością nosiła ślady "specyficznej", o pewnym ciężkim do skonkretyzowania stopniu zażyłości. Co nie zmieniało faktu, że mogli na siebie liczyć, a biorąc pod uwagę fakt, jak bardzo urazowy był Blotka... wiedział, że chociaż Ahane zmyje mu głowę, a on będzie siedział na kozetce z miną zbitego psa, to przynajmniej nie będzie musiał sam sobie zakładać bandaży elastycznych.
— Myślałem, że zainteresują ciebie medyczne aspekty wpływu znaków ochronnych umieszczonych na protezach kończyn górnych na organizm osoby badanej, nawet jeśli są to jak na razie głównie teoretyczne badania z powodu braku zasobów i skomplikowanych problemów etycznych — Blotka wydął wargi w udawanym oburzeniu, chociaż wiedział, że w międzyczasie zdążył też poruszyć pięć innych tematów w randomowej kolejności. — Wiem, że uchodzę czasami za ekscentryka, ale wbrew pozorom akurat tego miejsca nie odwiedzam zbyt często. Nie mam już dwunastu lat, żeby tutaj szukać części umożliwiających mi pracę. A przynajmniej nie stanowi to już regularnego zwyczaju.
Dodał lekko wymijającym tonem, chociaż zadziwiająco sprawnie odnalazł miejsce, gdzie akurat nie było żadnych ludzi, którzy mogliby zwrócić na nich uwagę.
— Tak się jakoś złożyło, że... — Tutaj nastąpił natłok nazwisk, osób, zawiłych relacji, przerywanych co jakiś czas anegdotami, ale w końcu Kōji doszedł do sedna. — I w każdym razie przyszedłem tutaj z jednym yūrei, chociaż błagam, nie mów o tym nikomu z Tsunami, bo mnie zjedzą za to, poza tym tamten i tak już przeszedł na drugą stronę, był bardzo miłym starszym panem, który chciał się tylko pożegnać z córką, ale w każdym razie przedstawił mi to sympatyczne stworzenie, które z całą pewnością nie należy do świata żywych. Ale nie poluje, nie gryzie, mówić też nie mówi, wygląda trochę jak skrzyżowanie psa z lisem. I można go podrapać. No, a przynajmniej przy starszym panu można było, teraz tylko muszę mu przekazać, że już go nie spotka. Żal by było, jakby sterczał i czekał zawsze w tym samym miejscu. A wydaje się być w pewien sposób inteligentny.
Czy Blotka miał słabość do zwierząt, a także istot zwierzopodobnych? Tylko trochę tak. Odrobinę. Teraz jednak nagle zatrzymał się na środku trasy i rozejrzał, bo... chyba jednak nie szedł tędy. Serce lekko mu podskoczyło, gdy skapnął się, że nie jest pewien, którędy do końca iść dalej, a milczenie z jego strony z pewnością było podejrzane.
— Nikko — zaczął z podejrzliwą skruchą w głosie. — Wydaje mi się, że jednak źle skręciliśmy.
Naprawdę był przekonany, że tym razem dobrze zapamiętał trasę, ale gdy rozglądał się po zagraconej przestrzeni... miał pewne niespokojne przeczucie, iż znowu jego orientacja w przestrzeni postanowiła spakować torby i pójść na urlop.
Przynajmniej jeszcze nie zaliczył gleby na nierównym podłożu, ale nerwowość w niebieskich ślepiach świadczyła o tym, że z całą pewnością się zgubili. Na szczęście wystarczyło się tylko cofnąć, by wrócić do punktu wyjścia, chociaż przeczuwał, że medyk zmyje mu głowę za zbędne zawracanie głowy.
— Możemy jeszcze potuptać i spróbować znaleźć właściwie miejsce... — Zasugerował, starannie unikając wzroku Akane, chociaż ten teoretycznie powinien być przyzwyczajony do tego typu sytuacji.
@Nikko Ahane
i'm so cynical
Nagai Blotka Kōji ubóstwia ten post.
W wyniku długiej stagnacji oraz zmiany kwartału wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
Zrobić bachora potrafił, pobawił się w dom, przyszło znudzenie i jak znam życie, a znam życie, więcej się drań nie pokaże."
"Szkoda dziewczyny."
"Dzieciaka szkoda, nikomu niepotrzebny."
Przydarzają się takie dni, w których uwieszenie się utartych wzorców grzeczności urasta do rangi bez mała wybawienia. Pozwala złapać dystans, uskubnąć sekundę albo dwie namysłu na stonowanie następnej reakcji, przełknięcie przekleństwa i zachowanie przy tym kamiennego wyrazu twarzy.
Zdusza się zawieszone na języku Co wy kurwa wiecie? w imię niepalenia za sobą mostów.
Zasada nieprzegadywania starszych, niewcinania się w rozmowę, udawania, że cię nie ma, tego wiecznego "dzieci i ryby głosu nie mają", kiedy z jednej kategorii już się wyrosło, a do drugiej nie należało nigdy, sprowadza się do jednego - pokpij sprawę, a następnym razem nic użytecznego więcej nie usłyszysz. Przynajmniej nie od tych tutaj.
Kiedy nie masz nic wartościowego, to, jak żyjesz z ludźmi wokół, nabiera szczególnego znaczenia.
Czasami ceną jest żółć podjeżdżająca do gardła. Nie wypada splunąć na schody wydeptane setkami stóp tych, którzy byli tutaj wcześniej, dla ulotnej chwili radości schrzanienia nastroju plotkarom, skoro wiesz bardzo dobrze, że u tych samych plotkar można dość bezpiecznie przechować dzieciaka, któremu akurat zapaliło się pod dupą i potrzebuje zniknąć w trybie pospiesznym pilnym.
Unosi się brwi w wyrazie uprzejmego zainteresowania, zostawia paczkę ze zdobycznym żywnościowym wspomożeniem i opuszcza teren czym prędzej, żeby jednak nie kusiło. Z ulgą. Bardzo niewiele jest godności w takiej rejteradzie.
Coś za coś.
Cena za pamięć o dobrym człowieku dzisiaj niewysoka.
Poczucie, że Hideguchi Ruisei jest już trupem zagnieździło jej się w duszy stopniowo, wyciągając na powierzchnię wspomnienia sprzed paru miesięcy. Całego roku? Nie, rok by przecież tak szybko nie minął. A może jednak? Rok to w Kyōken potwornie wielka ilość czasu, jedne twarze się pojawiają, inne zapadają pod ziemię, dzieją się mniejsze i większe dramaty, utarczki, szarpaniny, gdzieś pomiędzy dzieją się także biblijnej miary katastrofy. Dźwięk śmiechu, radość utrwalona w głosie, widok jasnej, tlenionej czupryny, poblask szczęścia promieniujący z całej sylwetki młodego ojca. Kiedy to było? Dałaby głowę, że wtedy Nanashi nie pływało, i że przynajmniej parę razy gdzieś jej jeszcze mignął, dalej przepełniony dumą i uskrzydlony radością. Opowiadał o synu, jakby to było największe szczęście, jakie mu się mogło w życiu trafić.
Chyba naprawdę w to wierzył.
Wiara, że poniosło go gdzieś w świat, kiedy rodzina była tutaj nie miała racji bytu. Alternatywę trzeba było sprawdzić.
Uspokoić sumienie, niepogodzone z myślą, że zdradziło się tą pamięć za zupełnie bezdurno. Bez zabierania głosu, przemilczeniem i obojętnością.
Zakuło przecież serce, tak trochę, bo dawniej wyciągał z kłopotów. Zanim zmądrzał, postarzał się, zaczął układać sobie życie i żyć jak na odpowiedzialnego za rodzinę mężczyznę przystało, czyli całkowicie nie tak, jak narwana dzieciarnia. Z pewnością jutra? Jutro i tak nie było gwarantowane, ale zamknąć oczy i czasami można było w to uwierzyć.
Nogi same ją poniosły poza dzielnicę, na włóczęgę, bez celu, chwilami w transport publiczny i na gapę. Z dala od deszczu, w zdecydowanie ładniejszą pogodę. Zawilgocone ubranie zdążyło już przyschnąć, na długo zanim dotarła do Haiiro Chiku. Znaną trasą, bywała tutaj wielokrotnie.
Przez to samo ogrodzenie, o które lata wcześniej zdarzyło jej się zaczepić, zawisnąć, w czasach, kiedy jeszcze spieprzanie z miejsca zdarzenia nie szło jej tak dobrze, jak dziś.
Wtedy celem były fanty, odpady lepszego życia, z których wymuszona kreatywność zrośnięta z egzystencją w najuboższej dzielnicy wyczarowywała najprawdziwsze skarby.
Kable można było opalić, sprzęty porozbijać i wydobyć z nich coś ciekawego, niektóre części podobno odratować, naprawić komponentami podebranymi z innych, ostatecznie podepchnąć co ciekawsze znaleziska zdolniejszym i bardziej oblatanym w temacie. Albo tym, którzy nie znali się nic a nic, ale mieli pieniądze, które dało się z nich wyciągnąć odpowiednio przekonującym zachwalaniem śmieciowego asortymentu.
Lata wstecz.
Czego szukała tu teraz?
Daleko jej było do podjęcia decyzji.
Bo przecież nie namiastek przeszłości.
Wyczucie, kiedy zerwać się z zajęć, by nie narobić sobie nadmiaru kłopotów, za młodszych lat służyło jej dobrze.
Wagary spędzała, włócząc się z grupą małolatów za Hideguchim. Podpuszczając jedno drugie, które ośmieli się wejść wyżej i wydrze stertom żelastwa, plastiku i gruzu coś ciekawszego. Na wyścigi przynosili mu te znaleziska do oceny, oddawali za psie pieniądze na drobiazgi i dobre słowo. Więcej w tym było zabawy, niż pracy, albo to pamięć wybieliła część wydarzeń i odjęła grozy wypadkom.
Również krwawym.
Jak schować fanty przed pracownikami wysypiska, cóż to był za instruktaż.
Podłoże zachrzęściło pod naciskiem znoszonych, ale wciąż solidnych butów. Przyzwyczajenie, by bardzo ostrożnie stawiać nogi, trwało dalej, wspomaganie pamięcią dantejskich scen i wrzasków towarzyszących wydobywaniu przerdzewiałego gwoździa ze stopy mniej fartownego kolegi. Paskudziło się to strasznie, tego też nie zapomniała.
Błądziła spojrzeniem, szukała kami wiedzą czego, ale nie znalazło by się w jej sylwetce śladu zagubienia. Kolejny nawyk, na użytek obserwatorów. Druga skóra. Rozbicie wywołanie wiadomością o zniknięciu człowieka, którego obecność gdzieś w okolicy Jinnai przyzwyczajona była brać za pewnik, nie miało jeszcze jak się uzewnętrznić. Za wcześnie na to. Informacja zwietrzała, musiało minąć kilka dni, zanim zdążyła stać się beztrosko powtarzaną plotką.
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Korciło, aby udać się do centrum; zwinąć dłoń w pieść, ale nie po to, aby dać upust zgromadzonemu w trzewiach gniewowi. Chciał wystukać znany rytm; nieco natrętny, podobnie jak natrętny stawał się sam jego temperament, kiedy drzwi wreszcie się uchylały, a w ich ramie stawała zadbana, wyprostowana od linijki sylwetka. I to oblicze pełne niezrozumienia zmieszanego z przymusowym spokojem; marmurowa rzeźba o ludzkich rysach i żywych oczach, wyzwalająca w irracjonalny sposób budzącą się w nim fuzję rozbawienia, zaczepności i potrzeby dalszych prób. Prób związanych ze wszystkim co niewykonalne; prób zakrawających o łamanie wszystkich sensownych zakazów i nakazów, prób spowodowania kraksy w ułożonym, nudnym życiu Ye Liana, wtłoczeniu w żyły jego codzienności odrobiny charakternej krwi, buzującej i ocieplającej, związanej z adrenaliną i ryzykiem. Chęć, aby nadusić opuszką numer apartamentu wynajmowanego przez tego mężczyznę musiał jakoś w sobie zgnieść. Zamknął więc pobliźnione palce, wolną dłonią rozmasowując ich napięte tkanki; strupy na knykciach, szorstką od niezagojonych dobrze ran skórę. Coś pchało go w kierunku marnego pisarzyny, bo ten marny pisarzyna był obiektem innego świata; odległy, nienazwany, dziwny i tajemniczy, zwracający na siebie uwagę przez tak skrajną opozycyjność. Zainteresowanie dawno wymknęło się jednak spod kontroli; mógł wmawiać sobie, że panuje nad przebiegiem wydarzeń, ale jeżeli tak było, to skąd ta kretyńska potrzeba - właściwie mus - aby pomóc Ye Lianowi z klanem Minamoto? Można było wygodnie rozsiąść się w fotelu i z punktu widowni obserwować niechybny upadek jedynego na scenie aktora.
Po co zmieniał scenariusz?
Aby udowodnić sobie, że to coś więcej niż przypadek, wyminął centralne drogi szerokim łukiem. Być może wsiadał w te same autobusy; może mijał identyczny szereg sklepów i domostw. Może nawet, nieświadom, szedł krok po kroku po czyichś śladach, odtwarzając ścieżkę dziewczyny, której przyszło zawitać na wysypisku odrobinę prędzej.
Nie założyłby tutaj dodatkowej obecności; być może dlatego szedł bez zawahania, szwendał się między gargantuicznymi kopcami metalowych części i owiniętych sznurami zbiorów makulatury, rozglądając się za cholera jasna wie czym dokładnie. W tylnej kieszeni wąski portfel zdawał się ważyć tonę. To niemożliwe, aby nagle nabrał aż tylu kilogramów, a mimo tego ręka sięgnęła w kierunku przedmiotu, aby wyjąć go z kieszeni. Skórzany materiał był taniej jakości, nieco poprzecierany na zagięciach, choć bez wątpienia dbano o niego wystarczająco, by przetrwał próbę czasu. Jedynie w jednym rogu brązowa powierzchnia zdawała się o kilka tonów ciemniejsza; nosiła ślady paru gęstych, tłustych, dawno wsiąkniętych we wnętrze kropel krwi.
Czasy, w których nie wierzył w najbardziej kretyńskie zbiegi okoliczności dawno minęły. Wbrew logicznemu podejściu śmierć, której doświadczył, zapoczątkowała coś innego; jakby gwałtownie zerwał się do siadu po wieloletnim koszmarze, podczas którego wszystko co na jawie przecież mu umykało. Wraz ze śmiertelnym w skutkach wypadkiem nagle się więc obudził; i to z całą gamą intensywnych, prawdziwych doznań; zlany potem, wyczerpany walką o odzyskanie pełnej przytomności, rozedrgany emocjonalnie, a mimo tego nareszcie testujący faktyczne, niepodrasowane zamgleniem walory świata. Odzyskał pełną sensorykę; percepcja weszła na wyższe stadium. Nauczył się wtedy dostrzegać zawiłości losu; chamską wolę bóstw, którzy maczali palce w jego - i wielu innych - ścieżkach, próbując je ze sobą splątać jak ciasno związany warkocz. Nie zawsze tego chciał (inne osoby również), bywało nawet, że dawał radę się temu przeciwstawić. Kiedy wystarczająco mocno się skoncentrował, jego potrzeba dokonywania indywidualnych wyborów sprawiała, że nawet kami nie były w stanie nakierować go na egoistycznie rozpisane scenariusze.
Tym jednak razem się kompletnie zapomniał.
Umknęło mu, że trzeba trzymać gardę nawet wtedy (albo zwłaszcza wtedy), gdy wszystko zdaje się brnąć w dobrym kierunku. Zamiast uznać z góry, że ktoś może znajdować się na tym starym wysypisku o tak wczesnej porze, po prostu założył, że nie ma opcji, aby żywa dusza szwendała się po całym tym nieprawidłowo posegregowanym syfie, kiedy słońce ledwo zdążyło wychynąć zza linii horyzontu. Shin, w całym swoim gówniarskim ogłupieniu, oglądał akurat jak nad górami rupieci wystaje kawałek konstrukcji budowy, z której (kiedy to było?) oglądał tego nieszczęśnika. Pamiętał doskonale jego jasne włosy, nieco przygarbioną sylwetkę, moknący w deszczu płaszcz, którym zakrył kark, przemykając pomiędzy stosami śmieci. To musiało być gdzieś tutaj?
Myśl urwała się gwałtownie, wraz z momentem, w którym but zahaczył o wystający metalowy fragment. Krzywo postawiony kolejny krok nieco wybił go z trajektorii ruchu. Równowagę utrzymał przypadkiem, uderzając biodrem o coś wyjątkowo twardego i głuchego (pralkę), nadgarstek trafił tymczasem na jakiś wystający pręt (wieszak). Uderzenie w nerwy rozerwało palce, spomiędzy których wysunął się portfel. Opuszki, w nędznej próbie ponownego pochwycenia go, zamknęły się na powietrzu, przez zatrzaśnięte zęby przemknął syk, kiedy płuca wciągnęły haust tlenu.
Chłopak nagle zamarł, orientując się, że to, co przed momentem tak nonszalancko trzymał w ręce, w tumanach wezbranego ślizgiem po ziemi kurzu zatrzymało się niedaleko czyichś nóg. Jeszcze prostując się w plecach próbował ogarnąć wzrokiem całą postać, ale kiedy dotarł do jej twarzy, brwi mimowolnie mu się ściągnęły, tworząc pomiędzy zmarszczkę zapytania.
- Co ty tu robisz?
Jakby sam nie był intruzem.
ubiór (bez tego czegoś na szyi); maseczka jednorazowa na twarzy; na lewej dłoni czysty bandaż;
Seiwa-Genji Enma and Jinnai Hisae szaleją za tym postem.
Brak wiary, wżarty w kości, przemawia za skreśleniem takich prób już na starcie. To się nie może udać, no nie? Głowa swoje, serce swoje. Nie mówi tego na głos, ale chciałaby zobaczyć, że chociaż w tym przypadku coś się faktycznie potoczy w dobrym kierunku.
Jak na złość, złe wiadomości.
Gówniane przeczucia.
Łażenie bez celu nie przynosi żadnych rezultatów, ale dzień jeszcze młody.
Jaka jest na to szansa?
Że los, kpiarz, z podszeptu kami lub dla zwykłego kaprysu, akurat tu i teraz, gdy zebrało jej się na wspominki, rzuci pod stopy portfel możliwy do rozpoznania.
Skupia się najpierw na dźwiękach, ich źródle, określeniu odległości od możliwego zagrożenia. Wlepia spojrzenie ciemnych oczu w rudzielca, zatrzymana wpół kroku patrzy czujnie, i widać wypadają te oględziny pomyślnie (okiem nanashiańskiej przybłędy: że nie przyskoczy tak w jednej chwili, dobry dystans, bardzo niewielkie ryzyko oberwania na dzień dobry), bo schyla się po zgubę, a później prostuje, zrywa na równe nogi, płynnie, już z portfelem w ręku.
Naturalną koleją rzeczy byłaby ucieczka. Przynależność do organizacji to i owo zmieniła, trochę poprzestawiała priorytety, ale nigdy do końca. Okazja czyni złodzieja. Gdyby, jak miało to miejsce w zupełnie szczeniackich czasach (jakby nagle przestała się łapać na to określenie, oddzielone od własnego obrazu grubą kreska), nastawiona była na poszukiwanie szybkiego zarobku, wolna od niezdecydowania, takiej za nic by nie przepuściła i miałby przed sobą perspektywę pościgu. Natychmiast brałaby nogi za pas, próbowała zgubić ogon, w dalszej kolejności przyczaić się w bezpiecznym miejscu, przejrzeć zawartość, wybebeszyć co tam jeszcze cennego i opróżnioną zdobycz gdzieś dyskretnie porzucić. Cień tej przeszłości tkwi tuż przy powierzchni, pospolity, prosty do wychwycenia, o ile widywało się wcześniej podobne. Przełamany niedowierzaniem, bo i leży to w zabandażowanej dłoni podejrzanie znajomo, prawie tak samo jak kiedyś, lekkie, z marnej skóry, ale skóry, niebrzydkie, nadal w bardzo dobrym stanie. Wyciąga z pamięci sceny już pogrzebane. Wykłócała się, że to jedyny sensowny prezent dla kogoś, kto wstępuje na nową drogę życia, chełpiła znakomitym pomysłem, choć prawdziwy powód był inny, żart oczywisty dla obdarowanego. Gdyby nie Hideguchi Ruisei, konsekwencje kradzieży pewnego portfela odbiłyby jej się czkawką. Albo skróciły żywot, różnie mogło z tym być. Wracają wypowiadane życzenia, odbite złośliwym echem.
Żeby ci nigdy nie zabrakło pieniędzy, poważny człowieku.
Wraca i zadawnione zaskoczenie, że wypadałoby myśleć o rodzinie Hideguchich jakoś zbiorczo.
Nie przywykła, drogi się rozeszły, i gdyby nie usłyszana dzisiaj wzmianka, pewnie jeszcze długo by się nad tym nie zastanowiła.
Ani trochę nie podoba jej się to ciemniejsze zabrudzenie, i właśnie dlatego zagląda do środka na oczach nieznajomego, w geście drobnej prowokacji, sponad zawartości badawczo sondując reakcję.
A tam nic, śladu jenów. Tylko nanashiański identyfikator.
Zamaszyście zamyka, składa w dłoniach, krzywi się lekko, jakby ją ten portfel oparzył przez materiał bandaży, albo co najmniej ugryzł.
Podrzuca w prawej ręce, uśmiecha się do chłopaka, ciepło, wesoło, zaczepnie prawie, jakby szczerze ucieszyła się z tego spotkania. Pokazówka, zwykła gra na czas?
Odrzuca mu ten portfel, zamierzając tym samym uprzedzić prawdopodobne skrócenie dystansu. Czegokolwiek by się spodziewał - nie w twarz, dla odwrócenia uwagi, i nie gdzieś daleko, w utartej mądrości, którą się do znudzenia powtarza na okoliczność napadów, że może skarb będzie ważniejszy i kupi się tym samym kilka ponadprogramowych sekund na ucieczkę. Tak zwyczajnie, żeby łatwo było zgubę złapać, opadającą po łuku.
- Szukam - chrypi i rozkłada ręce, w pewnej odległości od kieszeni, wewnętrzną stroną dłoni w jego kierunku, że zobacz, wcielona niewinność ze mnie, możemy swobodnie rozmawiać - i może będziesz mi potrafił pomóc. O ile zechcesz, jasna rzecz - wypowiadanie się wyraźnie i z odpowiednią głośnością sprawia jej słyszalny kłopot, krągłe w założeniu słowa brzmią, jakby się otarły o papier ścierny.
Sens pytania całkowicie puszcza mimo uszu, przeganiano ją już tyle razy, że nie pali się do dalszych tłumaczeń, zapędzenia się w obronę własnego prawa do przebywania na tym konkretnym terenie. Tłumaczą się winni. Śmieci wszędzie wokół, kto by tu wytyczał linie wpływów? Jeden zbieracz do drugiego: nie wchodź mi, draniu, w szkodę, bo źle skończysz?
Robienie dobrego pierwszego wrażenia i tak zdążyła już skopać, czemu więc nie pociągnąć tego jeszcze dalej.
- Hideguchi Ruisei - mówi, i ma nadzieję, że widać po niej, że nigdzie się na razie nie wybiera. Słaba byłaby z niej aktorka, za wcześnie, żeby mogła wykluczyć nadchodzącą konieczność ucieczki, jeśli temu tutaj coś strzeli do głowy, tym bardziej, że miarę przykłada do niego żywcem wyjętą z Nanashi, ale stawia na słowa. Te zaś, rzucane w kierunku pierwszego i jedynego jak dotąd punktu zaczepienia, wyraźnie świadczą, że czegoś od niego chce. Na przykład wiedzy, jeżeli ją ma.
- Od kilku dni nie wrócił do domu.
Sto procent uwagi skoncentrowane na rozmówcy.
Ubiór bardzo podobny, ale w ciemniejszych barwach - bluza kiedyś czarna, dawno temu, nierównomiernie spłowiała, z kieszeniami, z uwagi na niski wzrost sięgająca co najmniej połowy ud. Spodnie czarne. Na nogach sznurowane, mocno zmęczone życiem trapery, a na nich smętne pozostałości nanashiańskiego błota. Sznurówki kanarkowożółte. Ręce starannie owinięte bandażami.
Seiwa-Genji Enma and Arihyoshi Hotaru szaleją za tym postem.
Kto wie czy nie uciekła z jednej z niewielu publicznych szkół, szukając schronienia przed nudnym wykładem na pobliskim pasie startowym? Nie wychwycił plecaka; więc raczej nie chodziło o zwykłe wagarowanie. W ogóle należała do społecznych nizin? Gdzieś podskórnie zdawał sobie sprawę, że to możliwe; najbardziej prawdopodobne. Takich ludzi się wyczuwało. Znało się ich wystudiowane, jakby wgrane w genetykę odruchy. Charakterystyczny styl poruszania się. Stawiania kroków - wpierw pięta, później palce. Sam tak działał od maleńkości, kiedy jeszcze nie zdawał sobie sprawy, że nie trzeba fizycznie znajdować się na kolanach, aby być na nich psychicznie.
Chwycił przerzucony przedmiot. Jak na ironię lewą dłonią; otoczoną niemal bliźniaczymi pasami białego bandaża. Wiele ich łączyło już na starcie i nawet uśmiech, choć u niego zasłonięty materiałem maseczki, mieścił w sobie zaczepną wesołość.
Szukała, a on lubił znajdować. Pewnie dlatego wciąż stał na swoim miejscu; i słuchał jej schrypniętego głosu, podobnego do jednego rzepu oddzielanego od drugiego. Nie miał w sobie krzty zniechęcenia. Jeżeli oceniał, to wystarczająco dobrze to ukrywał. Krytykanctwo nie znalazło dla siebie pola do popisu. Były tylko palce bawiące się cudzą własnością i świecące w jasnych promieniach słońca lisie ślepia, stale nadzorujące płynność dziewczęcych dłoni, poruszenie czarnych włosów, pojawienie się nowej mimiki, kiedy wypowiada godność.
Hideguchi Ruisei.
Mogła to przeczytać na identyfikatorze. Przecież dopiero co sprawdzała zawartość portfela. Pozbawiony pieniędzy i kart kredytowych stawał się nieciekawym ochłapem; śmieciem jak wszystko co ich teraz otaczało. Może sami byli warci tyle co sterty rupieci i podniszczonych sprzętów. Jeżeli grała w grę, automatycznie się do niej dołączył. Na wieść, że Hideguchi od kilku dni nie wrócił do domu zareagował wzruszeniem barków. Uniosły się i opadły w akompaniamencie krótkiego: zniknął. Jakby to cokolwiek wyjaśniało; tyle wystarczy, by rozwiać jej wątpliwości i wypędzić z otoczonego metalowym ogrodzeniem wysypiska jak spłoszone psisko.
- Jesteś jego znajomą? - Nie krył przeciągłości z jaką przemknął aluzyjnie od czubka głowy aż po podniszczone podeszwy starych traperów. I wrócił ponownie do twarzy, chłonąc każde zagięcie na spodniach, każde obdrapanie materiału bluzy, każdą ciemniejszą plamkę siniaka na wystającej skórze szyi. Docierając do ciemni jej oczu tym razem on się uśmiechnął; u zbiegu powiek wyryły się lekkie zmarszczki rozbawienia i tylko one udowadniały, że pod okryciem zaszła zmiana. - Może córką? - W rude pasma wplatały się złociste refleksy, gdy przechylał czerep; oglądał dziewczynę pod innym kątem. Obiekt ciekawości; wyeksponowana rzeźba w centrum najlepszej wystawy i fakt, że brał ją za coś wartego szczegółowej inspekcji nawet nieszczególnie ukrywał.
Zaszurała sucha gleba pod podeszwą buta, kiedy wykonał pierwszy krok zmniejszający dystans.
- Jeżeli go szukasz - zaczął, łowiąc spojrzenie tak silnie kontrastujące z jego własnym - to jest nas dwójka. Próbuję mu to - nadgarstek uniósł się na wysokość barku; znów zamachał portfelem - oddać. Zapadł się jednak pod ziemię. Widywałem go parę razy w tych rejonach. Jeszcze sądziłem, że może gdzieś tu jest. - Krótka pauza, po której opuścił przegub; luźno zwieszona ręka trzymała zawiniątko bez większej mocy, ale z tej perspektywy plama wżarta w skórę zdawała się wyszczególniona. - Pracowałem z nim - ciągnął tymczasem temat; ale ostrożnie, badając grunt, nieustannie sondując okolicę, na której tle rysowała się ta szczupła, niziutka persona. - Grozi mu niebezpieczeństwo?
Seiwa-Genji Enma and Jinnai Hisae szaleją za tym postem.
W końcu po biedocie spodziewać się można wszystkiego.
Wszystkiego, co najgorsze.
Wiedza miała podobno stanowić ten lśniący złoty wytrych do lepszego życia.
Szansę na uchylenie drzwi zawartych już na starcie, gwarancję, że ciężką pracą wszystko jeszcze da się odmienić, zatuszować niedopatrzenie losu, uwierzyć w to ciągłe, nigdy niewypowiedziane na głos przesłanie: dostosuj się, przestrzegaj naszych reguł, a może kiedyś, jeśli bardzo, ale to bardzo się postarasz, zajmiesz miejsce pośród nas. W imię tej uporczywej nadziei znosi się kopniaki, poszturchiwania, splunięcia pod nogi. Politowanie, z którym wyżej usadzeni na społecznej grzędzie patrzą w dół.
Przyjdzie taki dzień, być może, że tą ciężko zgromadzoną wiedzę zmonetyzujesz. Coś będziesz z niej mieć, nie od razu, takich cudów nie śmiej wyczekiwać, ale w tej bliżej nieokreślonej przyszłości. Zarób dość pieniędzy, a pogarda płynnie przejdzie w pochlebstwo, i kto wie, może też znajdziesz się w tłumie tych, którzy pokazują innym, gdzie ich miejsce.
Cóż za smakowity kąsek, nie? Sama zgnilizna.
Ale Hideguchi w to wierzył, przynajmniej w tą część o ciężkiej pracy i przestrzeganiu reguł. Z końcówką pewnie by się nie zgodził. Z wieloma rzeczami się nie zgadzał, ale nie pouczał i nie wychowywał, a w każdym razie nie w sposób, którego spodziewała się najbardziej, żadnego upominawczego pacnięcia otwartą dłonią w kark.
Przypatruje się tym jasnym ślepiom spozierającym sponad maseczki i umyka jej zupełnie ironia sytuacji wyrażona w podobieństwach i kontrastach. Przefruwa gdzieś ponad głową, zajętą bez reszty kombinowaniem, jak by tu poprowadzić tą rozmowę tak, żeby wyszło na jej, bo na razie nie ma nic, a przecież jednak chciałaby wiedzieć. Zakrwawione portfele same w ręce nie wskakują, serialowy kryminał, w którym taki dowód idzie do analizy w laboratorium i znajdują się poszlaki z rozwiązaniem jak w zegarku przed końcem odcinka też to nie jest. Gdzieś tam świta jej, że oddanie przedmiotu tak po prostu nie było zbyt mądre, ale co by z nim miała zrobić, zanieść na policję? Dla prędkiego umorzenia sprawy, gdyby nawet jakimś cudem otworzono śledztwo? Bezsens. W drzwiach mieszkania Hideguchiego też by się z tym nie pokazała, nie ubrałaby w słowa wystarczająco dobrej wymówki, diabli tam identyfikator. Jednego jest w tej chwili pewna: więcej tego portfela dobrowolnie w ręce nie chwyci, co to, to nie. Irracjonalny dyskomfort odrobinę podkopuje prezentowaną wesołość, wtrąca w wygrywaną melodię fałszywą nutę. Najchętniej otarłaby dłoń o ubranie, choć przecież warstwa bandaża skutecznie oddziela ją od części wrażeń dotykowych. Poczucie oblepienia palców nieszczęściem jest zupełnie fantomowe.
Zabawne, na swój sposób. Czyżby sama przy paru okazjach nie obszukiwała pozostawionych w zaułkach trupów? Powinno być jej wszystko jedno, ale chyba jednak nie jest.
Pytania napotykają opuszczoną gardę, wbijają się pod skórę. Celne są, psia ich krew. Bo kim niby jest, żeby to drążyć, rodziną? Tu akurat sensu nie analizuje, nie dopatruje się próby weryfikacji, którą sama chciała uskutecznić ledwie chwilę wcześniej. Za drugim razem łapie przynętę, daje się podejść i oślepić, ale myśl o ucieczce całkowicie wietrzeje jej z głowy.
Otwiera usta.
Zamyka.
Całą listę przelecisz? szczęśliwie nie wydostaje się na zewnątrz, więc jeszcze przez chwilę może poudawać, że przypadł jej w udziale ten gram zdolności dyplomatycznych.
A nie, że sczezły sobie po cichu, i teraz jako widmo popiskują zza grobu coś o matkach, babkach, ciotkach, kuzynkach, siostrach, siostrzenicach, bratanicach i czym jeszcze.
Kusi, by dać wyraz złości, poddać się jej i na minutę czy dwie odwrócić uwagę od żalu. Po dziecięcemu zastąpić rozbicie pyskówką. Rzucić oskarżenie, sprowokować i sprawdzić, co będzie dalej i czy teren będzie sprzyjał.
Zamiast tego wzdycha, i jest w tym chropawym westchnieniu całe morze rozczarowania. Sobą, sytuacją, stanem rzeczy, nieznajomym?
Ręce z miejsca wędrują do kieszeni, znikają z widoku.
To tyle w temacie pobożnych życzeń, żeby trafiło na kogoś, kto złapie się na prymitywną przynętę emocjonalną. Byłoby prościej. Normalny, osadzony w spokojnym życiu człowiek chociaż trochę by się przejął tym zniknięciem. Z pozorowanej lub szczerej uprzejmości, bez znaczenia.
Raczej nie próbowałby pokazywać jej, gdzie jej miejsce, w którym to charakterze odbiera ten krok do przodu i wcześniejsze taksowanie wzrokiem.
Bo przecież wie, co widać na pierwszy rzut oka. Nie byłoby jej tak prosto podchodzić do innych i sępić, grać na współczuciu bądź poczuciu winy, odwoływać się do serc i sumień, gdyby wystawiała na publiczny widok coś więcej niż niepokancerowaną buźkę.
Na tym świecie prawie wszystko jest większe, postawniejsze i silniejsze od niej. Różnica wzrostu, ewidentna różnica sił, różnica płci, takie akurat rzeczy widać na pierwszy rzut oka i nadają się świetnie do szarpania za strunę instynktu samozachowawczego i strachu będącego szumem tła, podkreślania znaczenia możliwych zagrożeń. Komunikowania postawą: zastanów się, jak prezentuje się sytuacja i kto w tym rozdaniu trzyma w ręku lepsze karty.
Łokcie odsunięte od ciała raczej nie sprawią, że się nagle rozrośnie i zacznie zajmować więcej przestrzeni, ale pomarzyć można. Głową mu sięga do piersi, to czego by nie zrobiła, i tak wypadnie mizernie.
No to czym właściwie
Gdyby faktycznie szukała zaczepki, a nie rozmowy, odnosiłaby się właśnie do niewybrednej sugestii, że z nim sypia, ale to strzał kulą w płot. Choć gdyby tak pójść w święte oburzenie, dałoby się na fundamencie tej "znajomej" odstawić popisową kłótnię, do jakiej żadne zdolności aktorskie nie są potrzebne. Taką jak znalazł do odwrócenia uwagi, kiedy ktoś inny zajmuje się kieszeniami gapiów.
Ale nie, w tym przypadku pada pojednawcze:
- Źle ulokowanym porywem dobroci serca? - i uśmiech robi się trochę bardziej szczery, a mniej wymuszony. Wspomnienie jest dobre. Wzruszenie ramion bezczelnie kopiuje.
- Pomógł mi kiedyś. Skłamał na moją rzecz i wyciągnął z kłopotów, chociaż nic go do tego nie zobowiązywało - mówi dalej, bo skoro pytał, to niech słucha, czemu nie. Jak długo może mówić, nie ocenia swoich szans tak źle, bo to jej podstawowe i najlepsze, może poza ucieczką, narzędzie rozwiązywania problemów. Może usłyszy coś ciekawego w zamian?
Aż szerzej otwiera oczy, kiedy nagle robi się z tego to jest nas dwójka, bo takich rewelacji to jednak się nie spodziewała, a to przecież jeszcze nie jest koniec.
- Oddać? - parsknięcia nie nadąża zdusić, bo wizja oddawania portfela z plamą krwi, w dodatku tak wyraźnie zaakcentowaną, celowo lub nie, mocno wykracza abstrakcją ponad standard tego, z czym na ogół spotyka się w życiu. A w przypadku senkenshy to już jest coś.
Na niezdecydowanie nagle już jej nie stać. Może po prostu uważa, że decyzja jest zawsze lepsza od jej braku: albo ją podjąć na własnych warunkach, jak skromne by nie były, i później pretensje mieć tylko do siebie, albo poczekać, aż podejmą ją okoliczności, przycinając pole manewru do minimum.
Zostaje, oczywiście, że zostaje, po takim wstępie zabrać się stąd byłoby katastrofą, odpuszczenie rozgrzebania tematu wypada z dostępnych opcji.
- No popatrz, za tym musi się kryć naprawdę ciekawa historia - rozwiniesz?
- A co do tego wcześniej, to aż takich porażek wychowawczych może mu nie przypinajmy, nie jestem w wieku jego największego szczęścia - jako współpracownik pewnie wie, Hideguchi jak ona sporo mówił, ale oddawał przy tym informacje prywatne, które jej nie przeszłyby przez gardło, tak po prostu. Obcym, za nic, towarzysko w rozmowie. Jedna to rzecz, przyznać, że coś się kiedyś przeskrobało, to prawie jak dopełnienie wizerunku mieszkańca Nanashi, a druga podawać na widelcu, gdzie cię można sięgnąć, żeby zabolało najbardziej i jak trafić w to, co najbardziej cenisz w życiu. Syn czy córka pozostaje niewypowiedziane, spodziewa się, że to akurat pozostanie bez odpowiedzi. Ostatnia, nieszczególnie skryta próba weryfikacji?
Zaciekawienia też nie próbuje kamuflować, całe aż błyszczy w spojrzeniu - sama by tak pokierowała rozmową, żeby wskazywać na wspólny cel. Żeby było MY, a nie obcy. Mniej powodów do podejrzliwości, otwarta furtka do późniejszego zaskarbienia sobie zaufania.
Szczególnej różnicy wieku się nie dopatruje, ale nie zna tego chłopaka. A szkoda. Psiakrew, wyobrażenie sobie, że mogłaby go polubić, wcale nie jest aż tak trudne. Pewnie, nie do końca pochlebne w tym konkretnym kontekście, i raczej nie z powodów, dla których powinno się lubić drugiego człowieka, ale gdyby należał do stada, całe to obwąchiwanie się jak dwa podwórkowe kundle ze zjeżoną sierścią byłoby zbędne. Patrzenie, czy nie przypląta się w te piękne okoliczności spiętrzonych śmieci ktoś jeszcze, pewnie też. Trochę szkoda.
Przychodzi jej na myśl, że nie ma żadnej gwarancji, czy jest tu sam, czy za chwilę okaże się, że ma towarzystwo, ale obawa nie zapuszcza korzeni na długo, po chwili znika. Pomyśli nad tym w miarę pojawiania się kolejnych problemów.
- A może powiesz mi, że masz za sobą ciężki bój, dzięki któremu wszedłeś w posiadanie tego portfela? To jak będzie, współpracowniku Hideguchiego? Dzielnie walczyłeś, żeby go zdobyć? - ruchem podbródka wskazuje jego zabandażowaną lewą dłoń.
- Po mojemu, to kiedy zostaje po kimś portfel, a rodzina którą cenił ponad wszystko jest, gdzie była, raczej się nie przyczaił, tylko nie ma czego zbierać. Zdążyłam już dzisiaj usłyszeć, że to jego szczęście nikomu niepotrzebne.
Przeszkadza jej to bardziej, niż ma ochotę przyznać.
Na grożenie niebezpieczeństwa chyba już trochę za późno.
- Z czym będziemy mieć do czynienia w nieodległej przyszłości?:
- Zapraszam do rzutu k6 dla urozmaicenia przyszłej interakcji ze zjawą
Hideguchi Ruisei:
1-2 - nie wie, że umarł. Powtarza swoją ostatnią drogę, rozgrywa przedstawienie jednego aktora: ucieka i broni się przed ciosami napastników, których od dawna już tu nie ma. Mija nas, jakby żadne z nas nie istniało.
3-4 - jest przerażony. Przeszedł przez życie nic nie wiedząc o istnieniu Kakuriyo, perfekcyjnie ślepy na obecność yūrei, tymczasem został jednym z nich. Próbuje coś zdziałać, ale czego by się nie tknął, nie ma to żadnego przełożenia na materialny świat. Panika dochodzi do głosu.
5-6 - stracił znaczną część zahamowań, które towarzyszyły mu za życia. Złość, którą zwykle dość skutecznie tłumił w sobie, miesza się z bezradnością. Jest coś, co musi zrobić, ale niepogodzenie z bieżącym stanem rzeczy rodzi frustrację.
Warui Shin'ya and Seiwa-Genji Enma szaleją za tym postem.