Wysypisko
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Wto 30 Sie - 19:05
Wysypisko


Cmentarzysko na miarę współczesnego świata; miejsce ostatecznego spoczynku najnowszych technologii, maszyn i ich elementów, które przestały być dłużej użyteczne dla społeczeństwa. Góry wykręconych metali, elementów konstrukcji złączonych jeszcze z ciężkimi płytami betonu, zmiażdżonych pod prasą samochodów i wszystkiego tego, czego kształtu czy funkcji nie da się dłużej rozpoznać ciągnął się aż po szary horyzont w każdym możliwym kierunku. Aż ciężko uwierzyć, że wysypisko równie obszerne jak to znalazło swoje miejsce w granicach miasta, jednak staroświecka infrastruktura nie przewidziała tak szybkiego rozrostu poszczególnych dzielnic. Ogrodzonego z każdej strony wysoką siatką wysypiska zwykli mieszkańcy zdają się nawet nie dostrzegać – lub może nie chcą, aby ogromna sterty metalu stały się tłem ich wspaniałego życia. Nie oznacza to jednak, że jest ono miejscem opuszczonym. Poza kadrą pracowników w smętnych, szarych kombinezonach na wzgórzach stali często można dostrzec odległe sylwetki poruszających się po cichu zbieraczy.

Haraedo
Nikko Ahane

Pią 9 Gru - 13:00
Nagai stanowił — w odartej ze wszelkich oznak skromności opinii Nikko — przeciwieństwo wszystkich talizmanów, które namiętnie wciskano naiwnym turystom podczas wakacji w celach czysto zarobkowych i wystarczyłoby dodać niepozornego blondyna o androgenicznej urodzie do tego równania, by otrzymać wynik naszpikowany katastrofą. To nie tak, że Ahane złapany w przejściu przez gadającego jak najętego od wejścia Blotkę, z trzymaną kurczowo dokumentacją ostatniego z przyjmowanych tego dnia pacjentów. Zupełnie nie spodziewał się tego najścia i zignorował wszystkie znaki na niebie, bo te odpowiedziałyby rozbłyskiem na poziomie fajerwerków, chociaż mógłby to zaćmienie zdrowego rozsądku, zwalić na osłonięcie tegoż widoku przez świecący szpitalną bielą sufit. Werbalna zgoda ze strony neurologa padła  dopiero po powrocie do gabinetu, w której to skład wchodziło: energiczne zarzucenie beżowego płaszcza na ramiona na ciemny garnitur i owinięcie wokół szyi szalika w odcieniu butelkowej zieleni, z muśnięciem palcami niby omyłkowo o złotą szpilkę do krawata. Ahane mógłby zrzucić taki, a nie inny obrót sprawy na urok osobisty jasnowłosego, który zdusił jego rozsądek w zarodku, tyle że Nagai chciał pokazać mu napotkanego w ostatnim czasie pogodnego yokai, a co dla człowieka znającego Nikko po zostaniu senkenshą, wiedział, że właśnie to zamyka wszystkie szuflady opatrzone etykietą wątpliwości — naukowa ciekawość zawsze z nim na tym polu wygrywała, włącznie z czynnikami pośredniczącymi i nawet się z tym specjalnie nie krył.
Chłodny wiatr mierzwiący z zapałem jego jasne włosy i czyhający tylko na wydarcie ciepła spod ich wierzchnich okryć — nie popsuł mu humoru, a już tym bardziej nie nakłonił do wycofania się. Niezbyt wielka rozmowność Ahane nie przeszkadzała wcale Blotce w rozgadaniu się w najlepsze, a co więcej — nie czuł się najwyraźniej zniechęcony tym, że bardziej prowadził monolog. Wynikało to z tego, że Nikko znajdował się jeszcze myślami gdzieś indziej: po trosze z pacjentem ze świeżo postawioną diagnozą w postaci miopatii, a po trosze z miękkim futerkiem Pana Miau, kotem jego przyjaciela, którego dokarmiał podczas jego nieobecności. Takim sposobem podążał właśnie ślepo za człowiekiem, który potrafił zrobić sobie krzywdę bez udziału osób trzecich i to dosłownie wszystkim, o czym miał okazję przekonać się, gdy został wyznaczony do świadczenia mu medycznych usług, kiedy Nagai znalazł się na granicy złamania. Może nie znał przebiegu dzisiejszych zdarzeń, lecz Ahane wiedział jedno: jeżeli cokolwiek pójdzie nie po ich myśli, to wyładują wszelkie frustracje słownie (bądź nie) na sobie, nie pozostawiając na sobie suchej nitki, a potem jak gdyby nigdy nic wrócą do siebie, tak jakby wcześniej nie warczeli na siebie jak dzikie psy walczące o pierwszeństwo do posiłku. W ostateczności Nikko może zawsze ponarzekać Tsukiko i wyrazić chęci najszczerszego mordu zaplanowanego z niemałą wręcz starannością na towarzysza dzisiejszej wyprawy, która przy najgorszym ze swoich humorów bez słowa wyjaśnienia wciągnie go w jakieś szalone śledztwo w efekcie czego, zapomni od razu, jak się nazywa.
Czy możesz zrobić sobie chwilę przerwy w swoim jakże porywającym monologu, ponieważ jak zawsze nie nadążam za tempem wystrzeliwanych przez ciebie słów — podjął bez cienia irytacji w głosie Ahane, odgarniając do tyłu jasne włosy i jednocześnie przy tym oto manewrze orientując się, gdzie Blotka go tak właściwie prowadzi. Brak przewrócenia oczami wypadało albo za zaskoczenie, albo uznać za dobry znak – trudno jednoznacznie orzec. — Może dla odmiany opowiesz mi coś więcej o yokai, który postanowił zamieszkać w miejscu o tak bogatym wnętrzu — podsunął spokojnie Nikko z lekką nutą ironii, zerkając na swojego towarzysza dłużej, aniżeli początkowo sobie zaplanował.


@Nagai Blotka Kōji


don't need you to tell me
i'm so cynical
Nikko Ahane

Nagai Blotka Kōji ubóstwia ten post.

Nagai Blotka Kōji

Pią 13 Sty - 15:24
Od zawsze był bardzo ekspresyjny i trochę zbyt impulsywny. Gdy miał chwilę wolnego, to rzadko kiedy zdarzało mu się tak po prostu odpoczywać - przeważnie albo pracował nad prywatą, albo standardowo próbował zdobyć jeszcze więcej informacji o yūrei, yōkai i ogółem o wszystkim, co się dzieje za zasłoną. Ten nadnaturalny świat jednocześnie go przerażał i fascynował, ale przede wszystkim jego mózg nieustannie koncentrował się na znalezieniu sposobu, by tworzony przez niego sprzęt mógł działać na istoty z drugiej strony. Zarówno by wspierać, jak i... cóż, ci, których ganiały rozwścieczone yōkai, wiedzieli, o co chodzi.
  A nie po raz pierwszy towarzyszem Blotki był Nikko, z którym dzieliło go mnóstwo różnic, ale łączyło z całą pewnością jedno... nierozważne narażanie swojego życia i zdrowia, gdy w grę wchodziło zdobycie informacji dotyczących ich delikatnych obsesji. Chociaż należy dodać, że Blotka nigdy celowo nie pakował się w kłopoty, unikał generalnie jak ognia sytuacji stresowych, ale z jakiegoś dziwnego powodu te zawsze same go odnajdywały. Miał po prostu pecha. Dużego Pecha, który mocno cieszył się z jego niezdarności i skłonności do mniej i bardziej randomowych ataków paniki.
  Natomiast tym razem naprawdę wszystko miało przebiec bezproblemowo. Nie powinny natrafić na żadne kłopoty, wszystko było dokładnie zaplanowane, więc Kōji bez cienia zawahania poleciał do swojego zaufanego towarzysza. Relacja łącząca go z medykiem z pewnością nosiła ślady "specyficznej", o pewnym ciężkim do skonkretyzowania stopniu zażyłości. Co nie zmieniało faktu, że mogli na siebie liczyć, a biorąc pod uwagę fakt, jak bardzo urazowy był Blotka... wiedział, że chociaż Ahane zmyje mu głowę, a on będzie siedział na kozetce z miną zbitego psa, to przynajmniej nie będzie musiał sam sobie zakładać bandaży elastycznych.
  — Myślałem, że zainteresują ciebie medyczne aspekty wpływu znaków ochronnych umieszczonych na protezach kończyn górnych na organizm osoby badanej, nawet jeśli są to jak na razie głównie teoretyczne badania z powodu braku zasobów i skomplikowanych problemów etycznych — Blotka wydął wargi w udawanym oburzeniu, chociaż wiedział, że w międzyczasie zdążył też poruszyć pięć innych tematów w  randomowej kolejności. — Wiem, że uchodzę czasami za ekscentryka, ale wbrew pozorom akurat tego miejsca nie odwiedzam zbyt często. Nie mam już dwunastu lat, żeby tutaj szukać części umożliwiających mi pracę. A przynajmniej nie stanowi to już regularnego zwyczaju.
  Dodał lekko wymijającym tonem, chociaż zadziwiająco sprawnie odnalazł miejsce, gdzie akurat nie było żadnych ludzi, którzy mogliby zwrócić na nich uwagę.
  — Tak się jakoś złożyło, że... — Tutaj nastąpił natłok nazwisk, osób, zawiłych relacji, przerywanych co jakiś czas anegdotami, ale w końcu Kōji doszedł do sedna. — I w każdym razie przyszedłem tutaj z jednym yūrei, chociaż błagam, nie mów o tym nikomu z Tsunami, bo mnie zjedzą za to, poza tym tamten i tak już przeszedł na drugą stronę, był bardzo miłym starszym panem, który chciał się tylko pożegnać z córką, ale w każdym razie przedstawił mi to sympatyczne stworzenie, które z całą pewnością nie należy do świata żywych. Ale nie poluje, nie gryzie, mówić też nie mówi, wygląda trochę jak skrzyżowanie psa z lisem. I można go podrapać. No, a przynajmniej przy starszym panu można było, teraz tylko muszę mu przekazać, że już go nie spotka. Żal by było, jakby sterczał i czekał zawsze w tym samym miejscu. A wydaje się być w pewien sposób inteligentny.
  Czy Blotka miał słabość do zwierząt, a także istot zwierzopodobnych? Tylko trochę tak. Odrobinę. Teraz jednak nagle zatrzymał się na środku trasy i rozejrzał, bo... chyba jednak nie szedł tędy. Serce lekko mu podskoczyło, gdy skapnął się, że nie jest pewien, którędy do końca iść dalej, a milczenie z jego strony z pewnością było podejrzane.
  — Nikko — zaczął z podejrzliwą skruchą w głosie. — Wydaje mi się, że jednak źle skręciliśmy.
  Naprawdę był przekonany, że tym razem dobrze zapamiętał trasę, ale gdy rozglądał się po zagraconej przestrzeni... miał pewne niespokojne przeczucie, iż znowu jego orientacja w przestrzeni postanowiła spakować torby i pójść na urlop.
  Przynajmniej jeszcze nie zaliczył gleby na nierównym podłożu, ale nerwowość w niebieskich ślepiach świadczyła o tym, że z całą pewnością się zgubili. Na szczęście wystarczyło się tylko cofnąć, by wrócić do punktu wyjścia, chociaż przeczuwał, że medyk zmyje mu głowę za zbędne zawracanie głowy.
  — Możemy jeszcze potuptać i spróbować znaleźć właściwie miejsce... — Zasugerował, starannie unikając wzroku Akane, chociaż ten teoretycznie powinien być przyzwyczajony do tego typu sytuacji.

@Nikko Ahane


Wysypisko I3axZ7I
Nagai Blotka Kōji
Nikko Ahane

Wto 21 Lut - 17:39
Tego dnia zdecydowanie bardzo łatwo było mu odpłynąć myślami w zupełnie innym kierunku, co mogło wynikać z wielu czynników, z której część składową ścielące się równo zmęczenie, czy chociażby zużycie zasobów. Nic więc dziwnego, że podążał za Blotką bez poddawania obranej przez niego trasy w wątpliwości. Tyle że Nikko samoistnie przyłapywał się na tym, że niekoniecznie nadążał za zawiłymi meandrami torów myślenia swojego towarzysza — sam wykoleił się z tej podróży jakiś bliżej nieokreślony czas temu. W międzyczasie do pewnego snu, który wrył mu się w umysł tak gładko, jak nóż przechodził przez masło w temperaturze pokojowej, co więcej nie tracąc na tym ani na wyrazistości, a wyciągając na wierzch trupy z szafy. Tworzyło to u Ahane skomplikowany problem z ogniskowaniem uwagi i dawało podwaliny do mentalnego urwania głowy.
W rzeczy samej poruszane przez Blotkę medyczne aspekty zawsze przyciągały jego uwagę i utrzymywały ją na dłużej, choćby przez naukowe zacięcie Ahane, jednak tego dnia nie do końca był swoją lepszą wersją i zamiast hektolitrów kawy, przydałby mu się dłuższy sen. Cień przemknął prędko po twarzy neurologa, a krzywy półuśmiech usadowił się w jednym kąciku. Gdyby tylko wiedział, jak etyczne dylematy w pojmowaniu Ahane skruszały, rozbijając się, jak stare rzeźby przegrywające walkę z siłą grawitacji z kretesem. Zdawały się również przegniłe i w związku z tym jakoby naturalną koleją rzeczy — nieaktualne. To stawiało Nikko w nieco niekorzystnym świetle, przesuwając jego granice do tego stopnia, że byłby skłonny do wyrządzenia drugiemu człowiekowi krzywdy z mniejszych bądź większych pobudek.
Nikko mimowolnie uśmiechnął się wyraźniej, kiedy jego rozmówca dzielił się z nim historią o duchowym zwierzęciu, a może trafniej — stworzeniu? Kolejny spajający ich element — zamiłowanie i słabość do fauny, który usadowił się tuż obok, niemalże na równi ich współdzielonych obsesji, w których napędzali się wzajemnie. Z kolei w przypadku zwierząt i tolerancji na jakąkolwiek krzywdę wymierzoną w tym kierunku — zrównywała się ona z okrągłym zerem. Wprawdzie Nikko Ahane już dawno porzucił za sobą idealistyczne i naiwne fantazje o uczciwym świecie, a dokładniej wypadku, z którego wyszedł żywy. To co ich łączyło, to świeże spojrzenie na aspekty biologiczne ogołocone z ograniczeń, które jak okowy narzucał sobie człowiek, utrudniając dokonywanie postępów. Nie ulegało też wątpliwości, że natura ludzi wirowała przy próbach ugłaskiwania tego, co pozostawało dla nich niezrozumiałe, nawet jeśli za przykład wziąć tematykę metaforycznego pojmowania chorób — od romantyzowania gruźlicy, tworząc ze zmian nowotworowych powody do wstydu i izolacji, do demonizacji AIDS pod płaszczykiem fałszywej religijności i wymyślonych na poczekaniu świętości skończywszy.
Egocentryzm Kojiego stanowił coś, co z jednej wyróżniało go na tle pozostałych ludzi, z którymi na ogół w interakcje wchodził Nikko, a z drugiej pozwalało Ahane zejść w cień jego gadatliwości bez ryzyka wystąpienia niezręcznego milczenia. Neurolog był nawet przekonany, że siedzenie w ciszy jest dla jego kompana mogłoby okazać się po prostu awykonalne. Jasnowłosemu lekarzowi nie było wcale prędko do dzielenia się kotłującymi mu się z zaciekłością w głowie myślami — tym najpewniej nie podzieliłby się nawet z zaufanym Lianem. Pokuszenie się o stwierdzenie, że swoimi emocjonalnymi zagwozdkami i wynurzeniami innej kategorii podzieliłby się z Miyazaki, niezależnie od napotkanej w danej chwili wersji, nie byłoby wcale aż tak dalekie od prawdy.
Nikko. Wydaje mi się, że jednak źle skręciliśmy, zabrzmiało tak jak piskliwy dźwięk wzdłuż szkolnej tablicy. Do tej pory Ahane podtrzymywał milczenie, nie dorzucając nawet mrukliwego mhm, tak, czy aha, jednak nakreślenie ich sytuacji pod względem osadzenia ich w terenie, otrzeźwiła Nikko momentalnie, tak jakby Blotka właśnie chlusnął mu znienacka w twarz lodowatą wodą, a chłodny wiatr dodatkowo odzierał go z ciepłoty ciała. Posiadacz tatuażu z jedenastką na serdecznym palcu w pierwszym odruchu wciągnął powietrze do płuc, by nie odpowiedzieć czymś podgrzewającym atmosferę.
Co według ciebie ma oznaczać, że źle skręciliśmy? — Każde ze słów Nikko Ahane wymówił powoli, zatrzymując się momentalnie w miejscu i wbijając świdrujące spojrzenie w Blotkę. Wyciągnął aż ręce z kieszeni i podparł się pod boki z zacięciem wypisanym na twarzy. Owszem, był przyzwyczajony do tendencji jasnowłosego do gubienia się nawet na prostej drodze, jednak tym razem dopuścił do siebie myśl, że tym razem pójdzie gładko i pozwolił nadziei zapuścić korzenie, by teraz wyrwać ją z irytacją z jaką łapie się przeoczonego chwasta w ogrodzie. Ahane wiedział również ku uciesze ich małych obsesji, że nader często porywali się na zgubienie gdzieś po drodze czy niebezpieczeństwa wynikające z przypadku i braku przezorności łamanego na brak instynktu samozachowawczego. Teraz jednak neurolog skwitował to wszystko jednym, ciężkim westchnieniem. — Czy ty w ogóle wiesz, gdzie jesteśmy i gdzie tak naprawdę chcesz dojść? — Kolejne pytanie, które przed nim postawił było już spokojniejsze, choć wcale nie krył swojego zwątpienia, zamierzał najpierw wybadać grunt. Jeżeli Blotka nie miałby pojęcia, gdzie dotarli, to może bezpieczniej byłoby pociągnąć go w innym kierunku niż pchać się w nieznane z ryzykiem nie uzyskania niczego.




don't need you to tell me
i'm so cynical
Nikko Ahane

Nagai Blotka Kōji ubóstwia ten post.

Haraedo

Czw 1 Cze - 22:35
ZAKOŃCZENIE WĄTKU

W wyniku długiej stagnacji oraz zmiany kwartału wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
Haraedo
Jinnai Hisae

Pon 13 Maj - 21:58
12/04/38, godziny poranne i później.


"A wiesz, że Hideguchiego jednak przerosło?
Zrobić bachora potrafił, pobawił się w dom, przyszło znudzenie i jak znam życie, a znam życie, więcej się drań nie pokaże."
"Szkoda dziewczyny."
"Dzieciaka szkoda, nikomu niepotrzebny."

Przydarzają się takie dni, w których uwieszenie się utartych wzorców grzeczności urasta do rangi bez mała wybawienia. Pozwala złapać dystans, uskubnąć sekundę albo dwie namysłu na stonowanie następnej reakcji, przełknięcie przekleństwa i zachowanie przy tym kamiennego wyrazu twarzy.
Zdusza się zawieszone na języku Co wy kurwa wiecie? w imię niepalenia za sobą mostów.
Zasada nieprzegadywania starszych, niewcinania się w rozmowę, udawania, że cię nie ma, tego wiecznego "dzieci i ryby głosu nie mają", kiedy z jednej kategorii już się wyrosło, a do drugiej nie należało nigdy, sprowadza się do jednego - pokpij sprawę, a następnym razem nic użytecznego więcej nie usłyszysz. Przynajmniej nie od tych tutaj.
Kiedy nie masz nic wartościowego, to, jak żyjesz z ludźmi wokół, nabiera szczególnego znaczenia.
Czasami ceną jest żółć podjeżdżająca do gardła. Nie wypada splunąć na schody wydeptane setkami stóp tych, którzy byli tutaj wcześniej, dla ulotnej chwili radości schrzanienia nastroju plotkarom, skoro wiesz bardzo dobrze, że u tych samych plotkar można dość bezpiecznie przechować dzieciaka, któremu akurat zapaliło się pod dupą i potrzebuje zniknąć w trybie pospiesznym pilnym.
Unosi się brwi w wyrazie uprzejmego zainteresowania, zostawia paczkę ze zdobycznym żywnościowym wspomożeniem i opuszcza teren czym prędzej, żeby jednak nie kusiło. Z ulgą. Bardzo niewiele jest godności w takiej rejteradzie.
Coś za coś.
Cena za pamięć o dobrym człowieku dzisiaj niewysoka.
Poczucie, że Hideguchi Ruisei jest już trupem zagnieździło jej się w duszy stopniowo, wyciągając na powierzchnię wspomnienia sprzed paru miesięcy. Całego roku? Nie, rok by przecież tak szybko nie minął. A może jednak? Rok to w Kyōken potwornie wielka ilość czasu, jedne twarze się pojawiają, inne zapadają pod ziemię, dzieją się mniejsze i większe dramaty, utarczki, szarpaniny, gdzieś pomiędzy dzieją się także biblijnej miary katastrofy. Dźwięk śmiechu, radość utrwalona w głosie, widok jasnej, tlenionej czupryny, poblask szczęścia promieniujący z całej sylwetki młodego ojca. Kiedy to było? Dałaby głowę, że wtedy Nanashi nie pływało, i że przynajmniej parę razy gdzieś jej jeszcze mignął, dalej przepełniony dumą i uskrzydlony radością. Opowiadał o synu, jakby to było największe szczęście, jakie mu się mogło w życiu trafić.
Chyba naprawdę w to wierzył.
Wiara, że poniosło go gdzieś w świat, kiedy rodzina była tutaj nie miała racji bytu. Alternatywę trzeba było sprawdzić.
Uspokoić sumienie, niepogodzone z myślą, że zdradziło się tą pamięć za zupełnie bezdurno. Bez zabierania głosu, przemilczeniem i obojętnością.
Zakuło przecież serce, tak trochę, bo dawniej wyciągał z kłopotów. Zanim zmądrzał, postarzał się, zaczął układać sobie życie i żyć jak na odpowiedzialnego za rodzinę mężczyznę przystało, czyli całkowicie nie tak, jak narwana dzieciarnia. Z pewnością jutra? Jutro i tak nie było gwarantowane, ale zamknąć oczy i czasami można było w to uwierzyć.
Nogi same ją poniosły poza dzielnicę, na włóczęgę, bez celu, chwilami w transport publiczny i na gapę. Z dala od deszczu, w zdecydowanie ładniejszą pogodę. Zawilgocone ubranie zdążyło już przyschnąć, na długo zanim dotarła do Haiiro Chiku. Znaną trasą, bywała tutaj wielokrotnie.
Przez to samo ogrodzenie, o które lata wcześniej zdarzyło jej się zaczepić, zawisnąć, w czasach, kiedy jeszcze spieprzanie z miejsca zdarzenia nie szło jej tak dobrze, jak dziś.
Wtedy celem były fanty, odpady lepszego życia, z których wymuszona kreatywność zrośnięta z egzystencją w najuboższej dzielnicy wyczarowywała najprawdziwsze skarby.
Kable można było opalić, sprzęty porozbijać i wydobyć z nich coś ciekawego, niektóre części podobno odratować, naprawić komponentami podebranymi z innych, ostatecznie podepchnąć co ciekawsze znaleziska zdolniejszym i bardziej oblatanym w temacie. Albo tym, którzy nie znali się nic a nic, ale mieli pieniądze, które dało się z nich wyciągnąć odpowiednio przekonującym zachwalaniem śmieciowego asortymentu.
Lata wstecz.
Czego szukała tu teraz?
Daleko jej było do podjęcia decyzji.
Bo przecież nie namiastek przeszłości.
Wyczucie, kiedy zerwać się z zajęć, by nie narobić sobie nadmiaru kłopotów, za młodszych lat służyło jej dobrze.
Wagary spędzała, włócząc się z grupą małolatów za Hideguchim. Podpuszczając jedno drugie, które ośmieli się wejść wyżej i wydrze stertom żelastwa, plastiku i gruzu coś ciekawszego. Na wyścigi przynosili mu te znaleziska do oceny, oddawali za psie pieniądze na drobiazgi i dobre słowo. Więcej w tym było zabawy, niż pracy, albo to pamięć wybieliła część wydarzeń i odjęła grozy wypadkom.
Również krwawym.
Jak schować fanty przed pracownikami wysypiska, cóż to był za instruktaż.
Podłoże zachrzęściło pod naciskiem znoszonych, ale wciąż solidnych butów. Przyzwyczajenie, by bardzo ostrożnie stawiać nogi, trwało dalej, wspomaganie pamięcią dantejskich scen i wrzasków towarzyszących wydobywaniu przerdzewiałego gwoździa ze stopy mniej fartownego kolegi. Paskudziło się to strasznie, tego też nie zapomniała.
Błądziła spojrzeniem, szukała kami wiedzą czego, ale nie znalazło by się w jej sylwetce śladu zagubienia. Kolejny nawyk, na użytek obserwatorów. Druga skóra. Rozbicie wywołanie wiadomością o zniknięciu człowieka, którego obecność gdzieś w okolicy Jinnai przyzwyczajona była brać za pewnik, nie miało jeszcze jak się uzewnętrznić. Za wcześnie na to. Informacja zwietrzała, musiało minąć kilka dni, zanim zdążyła stać się beztrosko powtarzaną plotką.
Jinnai Hisae

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

Pią 17 Maj - 21:18
W oczach, na dnie, zawsze zalegał jakiś osad; brud paskudzący roztkliwione szkliwo złota, coś jakby zasklepione błoto albo złe maźnięcie farbą, wyjechanie poza wyznaczone kontury i zostawienie tego, bo i tak już zaschło; co więcej można zrobić? Tęczówki mieniły się rozbłyskiem topazowych, pomarańczowych i miodowych refleksów i tylko gdzieś na granicy czaiła się inna barwa; ciemniejsza, gdzie ogień strawił już wszystko, pozostawiając po sobie sypki, czarny pył, sadź współgrającą z kolorem wąskich, niewielkich źrenic lustrujących czujnie otoczenie. Prawie się tego nie dostrzegało; zwłaszcza gdy mrużył sine powieki, za ich powierzchnią kryjąc mroczniejsze obręcze, ale bywały dni takie jak ten, kiedy nie marszczył brwi w złości, nie był też tak wykończony. W dłoniach wciąż gnieździła się energia; nie wytracił jej na pracę, dziś miał wolne, choć dziwnie mu było bez ciężaru uginającego plecy, bez bolesnego pulsowania w wyczerpanych przerzucaniem wagowych worów nadgarstkach. Zdawał się niemal nieswój, kiedy dostrzegał na podniszczonej ścianie kalendarz z zakreślonym na czerwono terminem.

Korciło, aby udać się do centrum; zwinąć dłoń w pieść, ale nie po to, aby dać upust zgromadzonemu w trzewiach gniewowi. Chciał wystukać znany rytm; nieco natrętny, podobnie jak natrętny stawał się sam jego temperament, kiedy drzwi wreszcie się uchylały, a w ich ramie stawała zadbana, wyprostowana od linijki sylwetka. I to oblicze pełne niezrozumienia zmieszanego z przymusowym spokojem; marmurowa rzeźba o ludzkich rysach i żywych oczach, wyzwalająca w irracjonalny sposób budzącą się w nim fuzję rozbawienia, zaczepności i potrzeby dalszych prób. Prób związanych ze wszystkim co niewykonalne; prób zakrawających o łamanie wszystkich sensownych zakazów i nakazów, prób spowodowania kraksy w ułożonym, nudnym życiu Ye Liana, wtłoczeniu w żyły jego codzienności odrobiny charakternej krwi, buzującej i ocieplającej, związanej z adrenaliną i ryzykiem. Chęć, aby nadusić opuszką numer apartamentu wynajmowanego przez tego mężczyznę musiał jakoś w sobie zgnieść. Zamknął więc pobliźnione palce, wolną dłonią rozmasowując ich napięte tkanki; strupy na knykciach, szorstką od niezagojonych dobrze ran skórę. Coś pchało go w kierunku marnego pisarzyny, bo ten marny pisarzyna był obiektem innego świata; odległy, nienazwany, dziwny i tajemniczy, zwracający na siebie uwagę przez tak skrajną opozycyjność. Zainteresowanie dawno wymknęło się jednak spod kontroli; mógł wmawiać sobie, że panuje nad przebiegiem wydarzeń, ale jeżeli tak było, to skąd ta kretyńska potrzeba - właściwie mus - aby pomóc Ye Lianowi z klanem Minamoto? Można było wygodnie rozsiąść się w fotelu i z punktu widowni obserwować niechybny upadek jedynego na scenie aktora.

Po co zmieniał scenariusz?

Aby udowodnić sobie, że to coś więcej niż przypadek, wyminął centralne drogi szerokim łukiem. Być może wsiadał w te same autobusy; może mijał identyczny szereg sklepów i domostw. Może nawet, nieświadom, szedł krok po kroku po czyichś śladach, odtwarzając ścieżkę dziewczyny, której przyszło zawitać na wysypisku odrobinę prędzej.

Nie założyłby tutaj dodatkowej obecności; być może dlatego szedł bez zawahania, szwendał się między gargantuicznymi kopcami metalowych części i owiniętych sznurami zbiorów makulatury, rozglądając się za cholera jasna wie czym dokładnie. W tylnej kieszeni wąski portfel zdawał się ważyć tonę. To niemożliwe, aby nagle nabrał aż tylu kilogramów, a mimo tego ręka sięgnęła w kierunku przedmiotu, aby wyjąć go z kieszeni. Skórzany materiał był taniej jakości, nieco poprzecierany na zagięciach, choć bez wątpienia dbano o niego wystarczająco, by przetrwał próbę czasu. Jedynie w jednym rogu brązowa powierzchnia zdawała się o kilka tonów ciemniejsza; nosiła ślady paru gęstych, tłustych, dawno wsiąkniętych we wnętrze kropel krwi.

Czasy, w których nie wierzył w najbardziej kretyńskie zbiegi okoliczności dawno minęły. Wbrew logicznemu podejściu śmierć, której doświadczył, zapoczątkowała coś innego; jakby gwałtownie zerwał się do siadu po wieloletnim koszmarze, podczas którego wszystko co na jawie przecież mu umykało. Wraz ze śmiertelnym w skutkach wypadkiem nagle się więc obudził; i to z całą gamą intensywnych, prawdziwych doznań; zlany potem, wyczerpany walką o odzyskanie pełnej przytomności, rozedrgany emocjonalnie, a mimo tego nareszcie testujący faktyczne, niepodrasowane zamgleniem walory świata. Odzyskał pełną sensorykę; percepcja weszła na wyższe stadium. Nauczył się wtedy dostrzegać zawiłości losu; chamską wolę bóstw, którzy maczali palce w jego - i wielu innych - ścieżkach, próbując je ze sobą splątać jak ciasno związany warkocz. Nie zawsze tego chciał (inne osoby również), bywało nawet, że dawał radę się temu przeciwstawić. Kiedy wystarczająco mocno się skoncentrował, jego potrzeba dokonywania indywidualnych wyborów sprawiała, że nawet kami nie były w stanie nakierować go na egoistycznie rozpisane scenariusze.

Tym jednak razem się kompletnie zapomniał.

Umknęło mu, że trzeba trzymać gardę nawet wtedy (albo zwłaszcza wtedy), gdy wszystko zdaje się brnąć w dobrym kierunku. Zamiast uznać z góry, że ktoś może znajdować się na tym starym wysypisku o tak wczesnej porze, po prostu założył, że nie ma opcji, aby żywa dusza szwendała się po całym tym nieprawidłowo posegregowanym syfie, kiedy słońce ledwo zdążyło wychynąć zza linii horyzontu. Shin, w całym swoim gówniarskim ogłupieniu, oglądał akurat jak nad górami rupieci wystaje kawałek konstrukcji budowy, z której (kiedy to było?) oglądał tego nieszczęśnika. Pamiętał doskonale jego jasne włosy, nieco przygarbioną sylwetkę, moknący w deszczu płaszcz, którym zakrył kark, przemykając pomiędzy stosami śmieci. To musiało być gdzieś tutaj?

Myśl urwała się gwałtownie, wraz z momentem, w którym but zahaczył o wystający metalowy fragment. Krzywo postawiony kolejny krok nieco wybił go z trajektorii ruchu. Równowagę utrzymał przypadkiem, uderzając biodrem o coś wyjątkowo twardego i głuchego (pralkę), nadgarstek trafił tymczasem na jakiś wystający pręt (wieszak). Uderzenie w nerwy rozerwało palce, spomiędzy których wysunął się portfel. Opuszki, w nędznej próbie ponownego pochwycenia go, zamknęły się na powietrzu, przez zatrzaśnięte zęby przemknął syk, kiedy płuca wciągnęły haust tlenu.

Chłopak nagle zamarł, orientując się, że to, co przed momentem tak nonszalancko trzymał w ręce, w tumanach wezbranego ślizgiem po ziemi kurzu zatrzymało się niedaleko czyichś nóg. Jeszcze prostując się w plecach próbował ogarnąć wzrokiem całą postać, ale kiedy dotarł do jej twarzy, brwi mimowolnie mu się ściągnęły, tworząc pomiędzy zmarszczkę zapytania.

- Co ty tu robisz?

Jakby sam nie był intruzem.

@Jinnai Hisae

ubiór (bez tego czegoś na szyi); maseczka jednorazowa na twarzy; na lewej dłoni czysty bandaż;
Warui Shin'ya

Seiwa-Genji Enma and Jinnai Hisae szaleją za tym postem.

Jinnai Hisae

Sob 25 Maj - 16:07
Nie obowiązuje jej żadna regularność. Wstawanie o z góry określonej porze, żeby pojawić się w pracy lub na zajęciach, sumiennie zrobić swoje i wyrwać się na wolność, do reszty życia. W tych parę godzin wyszarpniętych spomiędzy snu, którego zawsze jest za mało, bo czasem dodatkowo coś się tu okraja, a nawału obowiązków, których pomimo szczerych chęci żadnym znanym sposobem nie da się skrócić. Te drzwi zatrzasnęły się dawno temu, i dziś już nie odnalazłaby dla siebie miejsca w poukładanym, odmierzonym co do minuty rytmie codzienności. Przyuważenie braku wymagałoby zrozumienia, że to w ogóle możliwe: żyć inaczej, niż z dnia na dzień. Trudno byłoby zatęsknić za czymś, co obce. Dopuścić do siebie istnienie dodatkowej opcji. Może dlatego decyzja Hideguchiego wydaje się nadal tak abstrakcyjna - ustatkować się, założyć rodzinę, uwiązać się do stałej pracy, która pomimo wkładanego wysiłku i tak nie wystarcza, żeby zapewnić stabilny byt. Zabraknie jednego elementu, raz podwinie się noga, a wszystko rozpada się jak trącony przeklętym przypadkiem domek z kart.
Brak wiary, wżarty w kości, przemawia za skreśleniem takich prób już na starcie. To się nie może udać, no nie? Głowa swoje, serce swoje. Nie mówi tego na głos, ale chciałaby zobaczyć, że chociaż w tym przypadku coś się faktycznie potoczy w dobrym kierunku.
Jak na złość, złe wiadomości.
Gówniane przeczucia.

Łażenie bez celu nie przynosi żadnych rezultatów, ale dzień jeszcze młody.

Jaka jest na to szansa?
Że los, kpiarz, z podszeptu kami lub dla zwykłego kaprysu, akurat tu i teraz, gdy zebrało jej się na wspominki, rzuci pod stopy portfel możliwy do rozpoznania.

Skupia się najpierw na dźwiękach, ich źródle, określeniu odległości od możliwego zagrożenia. Wlepia spojrzenie ciemnych oczu w rudzielca, zatrzymana wpół kroku patrzy czujnie, i widać wypadają te oględziny pomyślnie (okiem nanashiańskiej przybłędy: że nie przyskoczy tak w jednej chwili, dobry dystans, bardzo niewielkie ryzyko oberwania na dzień dobry), bo schyla się po zgubę, a później prostuje, zrywa na równe nogi, płynnie, już z portfelem w ręku.
Naturalną koleją rzeczy byłaby ucieczka. Przynależność do organizacji to i owo zmieniła, trochę poprzestawiała priorytety, ale nigdy do końca. Okazja czyni złodzieja. Gdyby, jak miało to miejsce w  zupełnie szczeniackich czasach (jakby nagle przestała się łapać na to określenie, oddzielone od własnego obrazu grubą kreska), nastawiona była na poszukiwanie szybkiego zarobku, wolna od niezdecydowania, takiej za nic by nie przepuściła i miałby przed sobą perspektywę pościgu. Natychmiast brałaby nogi za pas, próbowała zgubić ogon, w dalszej kolejności przyczaić się w bezpiecznym miejscu, przejrzeć zawartość, wybebeszyć co tam jeszcze cennego i opróżnioną zdobycz gdzieś dyskretnie porzucić. Cień tej przeszłości tkwi tuż przy powierzchni, pospolity, prosty do wychwycenia, o ile widywało się wcześniej podobne. Przełamany niedowierzaniem, bo i leży to w zabandażowanej dłoni podejrzanie znajomo, prawie tak samo jak kiedyś, lekkie, z marnej skóry, ale skóry, niebrzydkie, nadal w bardzo dobrym stanie. Wyciąga z pamięci sceny już pogrzebane. Wykłócała się, że to jedyny sensowny prezent dla kogoś, kto wstępuje na nową drogę życia, chełpiła znakomitym pomysłem, choć prawdziwy powód był inny, żart oczywisty dla obdarowanego. Gdyby nie Hideguchi Ruisei, konsekwencje kradzieży pewnego portfela odbiłyby jej się czkawką. Albo skróciły żywot, różnie mogło z tym być. Wracają wypowiadane życzenia, odbite złośliwym echem.
Żeby ci nigdy nie zabrakło pieniędzy, poważny człowieku.
Wraca i zadawnione zaskoczenie, że wypadałoby myśleć o rodzinie Hideguchich jakoś zbiorczo.
Nie przywykła, drogi się rozeszły, i gdyby nie usłyszana dzisiaj wzmianka, pewnie jeszcze długo by się nad tym nie zastanowiła.

Ani trochę nie podoba jej się to ciemniejsze zabrudzenie, i właśnie dlatego zagląda do środka na oczach nieznajomego, w geście drobnej prowokacji, sponad zawartości badawczo sondując reakcję.
A tam nic, śladu jenów. Tylko nanashiański identyfikator.
Zamaszyście zamyka, składa w dłoniach, krzywi się lekko, jakby ją ten portfel oparzył przez materiał bandaży, albo co najmniej ugryzł.
Podrzuca w prawej ręce, uśmiecha się do chłopaka, ciepło, wesoło, zaczepnie prawie, jakby szczerze ucieszyła się z tego spotkania. Pokazówka, zwykła gra na czas?

Odrzuca mu ten portfel, zamierzając tym samym uprzedzić prawdopodobne skrócenie dystansu. Czegokolwiek by się spodziewał - nie w twarz, dla odwrócenia uwagi, i nie gdzieś daleko, w utartej mądrości, którą się do znudzenia powtarza na okoliczność napadów, że może skarb będzie ważniejszy i kupi się tym samym kilka ponadprogramowych sekund na ucieczkę. Tak zwyczajnie, żeby łatwo było zgubę złapać, opadającą po łuku.

- Szukam - chrypi i rozkłada ręce, w pewnej odległości od kieszeni, wewnętrzną stroną dłoni w jego kierunku, że zobacz, wcielona niewinność ze mnie, możemy swobodnie rozmawiać - i może będziesz mi potrafił pomóc. O ile zechcesz, jasna rzecz - wypowiadanie się wyraźnie i z odpowiednią głośnością sprawia jej słyszalny kłopot, krągłe w założeniu słowa brzmią, jakby się otarły o papier ścierny.
Sens pytania całkowicie puszcza mimo uszu, przeganiano ją już tyle razy, że nie pali się do dalszych tłumaczeń, zapędzenia się w obronę własnego prawa do przebywania na tym konkretnym terenie. Tłumaczą się winni. Śmieci wszędzie wokół, kto by tu wytyczał linie wpływów? Jeden zbieracz do drugiego: nie wchodź mi, draniu, w szkodę, bo źle skończysz?

Robienie dobrego pierwszego wrażenia i tak zdążyła już skopać, czemu więc nie pociągnąć tego jeszcze dalej.
- Hideguchi Ruisei - mówi, i ma nadzieję, że widać po niej, że nigdzie się na razie nie wybiera. Słaba byłaby z niej aktorka, za wcześnie, żeby mogła wykluczyć nadchodzącą konieczność ucieczki, jeśli temu tutaj coś strzeli do głowy, tym bardziej, że miarę przykłada do niego żywcem wyjętą z Nanashi, ale stawia na słowa. Te zaś, rzucane w kierunku pierwszego i jedynego jak dotąd punktu zaczepienia, wyraźnie świadczą, że czegoś od niego chce. Na przykład wiedzy, jeżeli ją ma.
- Od kilku dni nie wrócił do domu.
Sto procent uwagi skoncentrowane na rozmówcy.

@Warui Shin'ya

Ubiór bardzo podobny, ale w ciemniejszych barwach - bluza kiedyś czarna, dawno temu, nierównomiernie spłowiała, z kieszeniami, z uwagi na niski wzrost sięgająca co najmniej połowy ud. Spodnie czarne. Na nogach sznurowane, mocno zmęczone życiem trapery, a na nich smętne pozostałości nanashiańskiego błota. Sznurówki kanarkowożółte. Ręce starannie owinięte bandażami.
Jinnai Hisae

Seiwa-Genji Enma and Arihyoshi Hotaru szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

Pon 3 Cze - 4:00
Zdążył. Wykalkulował już dziesiątki możliwych scenariuszy; wszystkie rozpoczynały się od trywialnego pytania, rzucanego do znudzenia w każdej niszowej produkcji. Co tutaj robisz? Jakby to wszystko koniec końców tłumaczyło. Podana na tacy odpowiedź, jakakolwiek by nie była, miała osiąść słodyczą i zmiękczyć wstępną gorzkość samej niepewności. Na krótki moment byłby tym, który przesłuchuje. Gliniarzem z dłonią wspartą o kielich lampy, nakierowujący przesłuchiwanego. Oślepieniem miał zyskać przewagę; ale ta nie nadchodziła. Zdążył wyprostować łuk pleców i scentralizować pełnię uwagi na młodym obliczu. Nie znał jej; to pewne. Po znoszonych ubraniach w spranych odcieniach dało się przykleić łatkę nanashańskiej przybłędy, ale co robiła tak daleko od domu? W Haiiro nie dziwiła obecność slumskich mieszkańców tak bardzo jak w pozostałych dzielnicach, więc choćby dlatego jej zachowanie nie powinno wzbudzić podejrzeń. Wciąż jednak miał przed sobą kogoś nastoletniego; może w jego wieku? Nieme zaprzeczenie zalęgło się szeptem u podstawy czaszki. Nie. Była młodsza. Krążył czujnie wzdłuż linii jej żuchwy, wchłaniał mikroskopijne drgnienia tkanek, szukając na ustach uśmiechów albo skrzywień. Ile mogła mieć? Szesnaście lat?

Kto wie czy nie uciekła z jednej z niewielu publicznych szkół, szukając schronienia przed nudnym wykładem na pobliskim pasie startowym? Nie wychwycił plecaka; więc raczej nie chodziło o zwykłe wagarowanie. W ogóle należała do społecznych nizin? Gdzieś podskórnie zdawał sobie sprawę, że to możliwe; najbardziej prawdopodobne. Takich ludzi się wyczuwało. Znało się ich wystudiowane, jakby wgrane w genetykę odruchy. Charakterystyczny styl poruszania się. Stawiania kroków - wpierw pięta, później palce. Sam tak działał od maleńkości, kiedy jeszcze nie zdawał sobie sprawy, że nie trzeba fizycznie znajdować się na kolanach, aby być na nich psychicznie.

Chwycił przerzucony przedmiot. Jak na ironię lewą dłonią; otoczoną niemal bliźniaczymi pasami białego bandaża. Wiele ich łączyło już na starcie i nawet uśmiech, choć u niego zasłonięty materiałem maseczki, mieścił w sobie zaczepną wesołość.

Szukała, a on lubił znajdować. Pewnie dlatego wciąż stał na swoim miejscu; i słuchał jej schrypniętego głosu, podobnego do jednego rzepu oddzielanego od drugiego. Nie miał w sobie krzty zniechęcenia. Jeżeli oceniał, to wystarczająco dobrze to ukrywał. Krytykanctwo nie znalazło dla siebie pola do popisu. Były tylko palce bawiące się cudzą własnością i świecące w jasnych promieniach słońca lisie ślepia, stale nadzorujące płynność dziewczęcych dłoni, poruszenie czarnych włosów, pojawienie się nowej mimiki, kiedy wypowiada godność.

Hideguchi Ruisei.

Mogła to przeczytać na identyfikatorze. Przecież dopiero co sprawdzała zawartość portfela. Pozbawiony pieniędzy i kart kredytowych stawał się nieciekawym ochłapem; śmieciem jak wszystko co ich teraz otaczało. Może sami byli warci tyle co sterty rupieci i podniszczonych sprzętów. Jeżeli grała w grę, automatycznie się do niej dołączył. Na wieść, że Hideguchi od kilku dni nie wrócił do domu zareagował wzruszeniem barków. Uniosły się i opadły w akompaniamencie krótkiego: zniknął. Jakby to cokolwiek wyjaśniało; tyle wystarczy, by rozwiać jej wątpliwości i wypędzić z otoczonego metalowym ogrodzeniem wysypiska jak spłoszone psisko.

- Jesteś jego znajomą? - Nie krył przeciągłości z jaką przemknął aluzyjnie od czubka głowy aż po podniszczone podeszwy starych traperów. I wrócił ponownie do twarzy, chłonąc każde zagięcie na spodniach, każde obdrapanie materiału bluzy, każdą ciemniejszą plamkę siniaka na wystającej skórze szyi. Docierając do ciemni jej oczu tym razem on się uśmiechnął; u zbiegu powiek wyryły się lekkie zmarszczki rozbawienia i tylko one udowadniały, że pod okryciem zaszła zmiana. - Może córką? - W rude pasma wplatały się złociste refleksy, gdy przechylał czerep; oglądał dziewczynę pod innym kątem. Obiekt ciekawości; wyeksponowana rzeźba w centrum najlepszej wystawy i fakt, że brał ją za coś wartego szczegółowej inspekcji nawet nieszczególnie ukrywał.

Zaszurała sucha gleba pod podeszwą buta, kiedy wykonał pierwszy krok zmniejszający dystans.

- Jeżeli go szukasz - zaczął, łowiąc spojrzenie tak silnie kontrastujące z jego własnym - to jest nas dwójka. Próbuję mu to - nadgarstek uniósł się na wysokość barku; znów zamachał portfelem - oddać. Zapadł się jednak pod ziemię. Widywałem go parę razy w tych rejonach. Jeszcze sądziłem, że może gdzieś tu jest. - Krótka pauza, po której opuścił przegub; luźno zwieszona ręka trzymała zawiniątko bez większej mocy, ale z tej perspektywy plama wżarta w skórę zdawała się wyszczególniona. - Pracowałem z nim - ciągnął tymczasem temat; ale ostrożnie, badając grunt, nieustannie sondując okolicę, na której tle rysowała się ta szczupła, niziutka persona. - Grozi mu niebezpieczeństwo?

Warui Shin'ya

Seiwa-Genji Enma and Jinnai Hisae szaleją za tym postem.

Jinnai Hisae

Wto 2 Lip - 2:40
Biedą i nieszczęściem można się zarazić, wierzy w to tak wielu ludzi, że mieszkańcy Fukkatsu nie stanowią żadnego wyjątku. Stąd pogarda w spojrzeniach, obrzydzenie i strach. Przeważnie niewypowiedziane, w końcu uprzejmość, albo jej wiarygodnie sfabrykowana namiastka, wymaga zachowania jakiegoś powszechnego standardu obycia. Większości lżej siada na wątrobie wymóg postępowania zgodnie z zasadami, niż poczucie, że nic nie powiedzieli, żeby przypadkiem nie zarobić w dziób.
W końcu po biedocie spodziewać się można wszystkiego.
Wszystkiego, co najgorsze.
Wiedza miała podobno stanowić ten lśniący złoty wytrych do lepszego życia.
Szansę na uchylenie drzwi zawartych już na starcie, gwarancję, że ciężką pracą wszystko jeszcze da się odmienić, zatuszować niedopatrzenie losu, uwierzyć w to ciągłe, nigdy niewypowiedziane na głos przesłanie: dostosuj się, przestrzegaj naszych reguł, a może kiedyś, jeśli bardzo, ale to bardzo się postarasz, zajmiesz miejsce pośród nas. W imię tej uporczywej nadziei znosi się kopniaki, poszturchiwania, splunięcia pod nogi. Politowanie, z którym wyżej usadzeni na społecznej grzędzie patrzą w dół.
Przyjdzie taki dzień, być może, że tą ciężko zgromadzoną wiedzę zmonetyzujesz. Coś będziesz z niej mieć, nie od razu, takich cudów nie śmiej wyczekiwać, ale w tej bliżej nieokreślonej przyszłości. Zarób dość pieniędzy, a pogarda płynnie przejdzie w pochlebstwo, i kto wie, może też znajdziesz się w tłumie tych, którzy pokazują innym, gdzie ich miejsce.
Cóż za smakowity kąsek, nie? Sama zgnilizna.
Ale Hideguchi w to wierzył, przynajmniej w tą część o ciężkiej pracy i przestrzeganiu reguł. Z końcówką pewnie by się nie zgodził. Z wieloma rzeczami się nie zgadzał, ale nie pouczał i nie wychowywał, a w każdym razie nie w sposób, którego spodziewała się najbardziej, żadnego upominawczego pacnięcia otwartą dłonią w kark.

Przypatruje się tym jasnym ślepiom spozierającym sponad maseczki i umyka jej zupełnie ironia sytuacji wyrażona w podobieństwach i kontrastach. Przefruwa gdzieś ponad głową, zajętą bez reszty kombinowaniem, jak by tu poprowadzić tą rozmowę tak, żeby wyszło na jej, bo na razie nie ma nic, a przecież jednak chciałaby wiedzieć. Zakrwawione portfele same w ręce nie wskakują, serialowy kryminał, w którym taki dowód idzie do analizy w laboratorium i znajdują się poszlaki z rozwiązaniem jak w zegarku przed końcem odcinka też to nie jest. Gdzieś tam świta jej, że oddanie przedmiotu tak po prostu nie było zbyt mądre, ale co by z nim miała zrobić, zanieść na policję? Dla prędkiego umorzenia sprawy, gdyby nawet jakimś cudem otworzono śledztwo? Bezsens. W drzwiach mieszkania Hideguchiego też by się z tym nie pokazała, nie ubrałaby w słowa wystarczająco dobrej wymówki, diabli tam identyfikator. Jednego jest w tej chwili pewna: więcej tego portfela dobrowolnie w ręce nie chwyci, co to, to nie. Irracjonalny dyskomfort odrobinę podkopuje prezentowaną wesołość, wtrąca w wygrywaną melodię fałszywą nutę. Najchętniej otarłaby dłoń o ubranie, choć przecież warstwa bandaża skutecznie oddziela ją od części wrażeń dotykowych. Poczucie oblepienia palców nieszczęściem jest zupełnie fantomowe.
Zabawne, na swój sposób. Czyżby sama przy paru okazjach nie obszukiwała pozostawionych w zaułkach trupów? Powinno być jej wszystko jedno, ale chyba jednak nie jest.

Pytania napotykają opuszczoną gardę, wbijają się pod skórę. Celne są, psia ich krew. Bo kim niby jest, żeby to drążyć, rodziną? Tu akurat sensu nie analizuje, nie dopatruje się próby weryfikacji, którą sama chciała uskutecznić ledwie chwilę wcześniej. Za drugim razem łapie przynętę, daje się podejść i oślepić, ale myśl o ucieczce całkowicie wietrzeje jej z głowy.
Otwiera usta.
Zamyka.
Całą listę przelecisz? szczęśliwie nie wydostaje się na zewnątrz, więc jeszcze przez chwilę może poudawać, że przypadł jej w udziale ten gram zdolności dyplomatycznych.
A nie, że sczezły sobie po cichu, i teraz jako widmo popiskują zza grobu coś o matkach, babkach, ciotkach, kuzynkach, siostrach, siostrzenicach, bratanicach i czym jeszcze.
Kusi, by dać wyraz złości, poddać się jej i na minutę czy dwie odwrócić uwagę od żalu. Po dziecięcemu zastąpić rozbicie pyskówką. Rzucić oskarżenie, sprowokować i sprawdzić, co będzie dalej i czy teren będzie sprzyjał.
Zamiast tego wzdycha, i jest w tym chropawym westchnieniu całe morze rozczarowania. Sobą, sytuacją, stanem rzeczy, nieznajomym?
Ręce z miejsca wędrują do kieszeni, znikają z widoku.
To tyle w temacie pobożnych życzeń, żeby trafiło na kogoś, kto złapie się na prymitywną przynętę emocjonalną. Byłoby prościej. Normalny, osadzony w spokojnym życiu człowiek chociaż trochę by się przejął tym zniknięciem. Z pozorowanej lub szczerej uprzejmości, bez znaczenia.
Raczej nie próbowałby pokazywać jej, gdzie jej miejsce, w którym to charakterze odbiera ten krok do przodu i wcześniejsze taksowanie wzrokiem.
Bo przecież wie, co widać na pierwszy rzut oka. Nie byłoby jej tak prosto podchodzić do innych i sępić, grać na współczuciu bądź poczuciu winy, odwoływać się do serc i sumień, gdyby wystawiała na publiczny widok coś więcej niż niepokancerowaną buźkę.
Na tym świecie prawie wszystko jest większe, postawniejsze i silniejsze od niej. Różnica wzrostu, ewidentna różnica sił, różnica płci, takie akurat rzeczy widać na pierwszy rzut oka i nadają się świetnie do szarpania za strunę instynktu samozachowawczego i strachu będącego szumem tła, podkreślania znaczenia możliwych zagrożeń. Komunikowania postawą: zastanów się, jak prezentuje się sytuacja i kto w tym rozdaniu trzyma w ręku lepsze karty.
Łokcie odsunięte od ciała raczej nie sprawią, że się nagle rozrośnie i zacznie zajmować więcej przestrzeni, ale pomarzyć można. Głową mu sięga do piersi, to czego by nie zrobiła, i tak wypadnie mizernie.

No to czym właściwie była jest dla Hideguchiego?
Gdyby faktycznie szukała zaczepki, a nie rozmowy, odnosiłaby się właśnie do niewybrednej sugestii, że z nim sypia, ale to strzał kulą w płot. Choć gdyby tak pójść w święte oburzenie, dałoby się na fundamencie tej "znajomej" odstawić popisową kłótnię, do jakiej żadne zdolności aktorskie nie są potrzebne. Taką jak znalazł do odwrócenia uwagi, kiedy ktoś inny zajmuje się kieszeniami gapiów.
Ale nie, w tym przypadku pada pojednawcze:
- Źle ulokowanym porywem dobroci serca? - i uśmiech robi się trochę bardziej szczery, a mniej wymuszony. Wspomnienie jest dobre. Wzruszenie ramion bezczelnie kopiuje.
- Pomógł mi kiedyś. Skłamał na moją rzecz i wyciągnął z kłopotów, chociaż nic go do tego nie zobowiązywało - mówi dalej, bo skoro pytał, to niech słucha, czemu nie. Jak długo może mówić, nie ocenia swoich szans tak źle, bo to jej podstawowe i najlepsze, może poza ucieczką, narzędzie rozwiązywania problemów. Może usłyszy coś ciekawego w zamian?

Aż szerzej otwiera oczy, kiedy nagle robi się z tego to jest nas dwójka, bo takich rewelacji to jednak się nie spodziewała, a to przecież jeszcze nie jest koniec.
- Oddać? - parsknięcia nie nadąża zdusić, bo wizja oddawania portfela z plamą krwi, w dodatku tak wyraźnie zaakcentowaną, celowo lub nie, mocno wykracza abstrakcją ponad standard tego, z czym na ogół spotyka się w życiu. A w przypadku senkenshy to już jest coś.
Na niezdecydowanie nagle już jej nie stać. Może po prostu uważa, że decyzja jest zawsze lepsza od jej braku: albo ją podjąć na własnych warunkach, jak skromne by nie były, i później pretensje mieć tylko do siebie, albo poczekać, aż podejmą ją okoliczności, przycinając pole manewru do minimum.
Zostaje, oczywiście, że zostaje, po takim wstępie zabrać się stąd byłoby katastrofą, odpuszczenie rozgrzebania tematu wypada z dostępnych opcji.
- No popatrz, za tym musi się kryć naprawdę ciekawa historia - rozwiniesz?
- A co do tego wcześniej, to aż takich porażek wychowawczych może mu nie przypinajmy, nie jestem w wieku jego największego szczęścia - jako współpracownik pewnie wie, Hideguchi jak ona sporo mówił, ale oddawał przy tym informacje prywatne, które jej nie przeszłyby przez gardło, tak po prostu. Obcym, za nic, towarzysko w rozmowie. Jedna to rzecz, przyznać, że coś się kiedyś przeskrobało, to prawie jak dopełnienie wizerunku mieszkańca Nanashi, a druga podawać na widelcu, gdzie cię można sięgnąć, żeby zabolało najbardziej i jak trafić w to, co najbardziej cenisz w życiu. Syn czy córka pozostaje niewypowiedziane, spodziewa się, że to akurat pozostanie bez odpowiedzi. Ostatnia, nieszczególnie skryta próba weryfikacji?
Zaciekawienia też nie próbuje kamuflować, całe aż błyszczy w spojrzeniu - sama by tak pokierowała rozmową, żeby wskazywać na wspólny cel. Żeby było MY, a nie obcy. Mniej powodów do podejrzliwości, otwarta furtka do późniejszego zaskarbienia sobie zaufania.
Szczególnej różnicy wieku się nie dopatruje, ale nie zna tego chłopaka. A szkoda. Psiakrew, wyobrażenie sobie, że mogłaby go polubić, wcale nie jest aż tak trudne. Pewnie, nie do końca pochlebne w tym konkretnym kontekście, i raczej nie z powodów, dla których powinno się lubić drugiego człowieka, ale gdyby należał do stada, całe to obwąchiwanie się jak dwa podwórkowe kundle ze zjeżoną sierścią byłoby zbędne. Patrzenie, czy nie przypląta się w te piękne okoliczności spiętrzonych śmieci ktoś jeszcze, pewnie też. Trochę szkoda.
Przychodzi jej na myśl, że nie ma żadnej gwarancji, czy jest tu sam, czy za chwilę okaże się, że ma towarzystwo, ale obawa nie zapuszcza korzeni na długo, po chwili znika. Pomyśli nad tym w miarę pojawiania się kolejnych problemów.
- A może powiesz mi, że masz za sobą ciężki bój, dzięki któremu wszedłeś w posiadanie tego portfela? To jak będzie, współpracowniku Hideguchiego? Dzielnie walczyłeś, żeby go zdobyć? - ruchem podbródka wskazuje jego zabandażowaną lewą dłoń.
- Po mojemu, to kiedy zostaje po kimś portfel, a rodzina którą cenił ponad wszystko jest, gdzie była, raczej się nie przyczaił, tylko nie ma czego zbierać. Zdążyłam już dzisiaj usłyszeć, że to jego szczęście nikomu niepotrzebne.
Przeszkadza jej to bardziej, niż ma ochotę przyznać.
Na grożenie niebezpieczeństwa chyba już trochę za późno.

@Warui Shin'ya

Z czym będziemy mieć do czynienia w nieodległej przyszłości?:
Jinnai Hisae

Warui Shin'ya and Seiwa-Genji Enma szaleją za tym postem.

Sponsored content
maj 2038 roku