Wysypisko - Page 2
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Wto 30 Sie - 19:05
First topic message reminder :

Wysypisko


Cmentarzysko na miarę współczesnego świata; miejsce ostatecznego spoczynku najnowszych technologii, maszyn i ich elementów, które przestały być dłużej użyteczne dla społeczeństwa. Góry wykręconych metali, elementów konstrukcji złączonych jeszcze z ciężkimi płytami betonu, zmiażdżonych pod prasą samochodów i wszystkiego tego, czego kształtu czy funkcji nie da się dłużej rozpoznać ciągnął się aż po szary horyzont w każdym możliwym kierunku. Aż ciężko uwierzyć, że wysypisko równie obszerne jak to znalazło swoje miejsce w granicach miasta, jednak staroświecka infrastruktura nie przewidziała tak szybkiego rozrostu poszczególnych dzielnic. Ogrodzonego z każdej strony wysoką siatką wysypiska zwykli mieszkańcy zdają się nawet nie dostrzegać – lub może nie chcą, aby ogromna sterty metalu stały się tłem ich wspaniałego życia. Nie oznacza to jednak, że jest ono miejscem opuszczonym. Poza kadrą pracowników w smętnych, szarych kombinezonach na wzgórzach stali często można dostrzec odległe sylwetki poruszających się po cichu zbieraczy.

Haraedo

Warui Shin'ya

Wto 23 Lip - 22:11
Było zbyt wcześnie rano jak na upodobania Shina, ale przez ostatnie tygodnie działo się zbyt wiele, aby nie pojąć ogólnego sensu — Los bywał złośliwy. I bywał stronniczy. Opowiadał się teraz po opozycji i dało się to odczuć boleśnie dosłownie. Cierpła skóra, bo adrenalina zaczynała buzować w żyłach nienormalnym rytmem. Rozpychała się, dudniła nawet w opuszkach palców, zamkniętych silniej na cudzej własności. Portfel ważył tonę. Już wcześniej zyskał kilka nadprogramowych kilogramów, ale nieoczekiwanie stał się prawdziwym wyzwaniem, by utrzymać go w ręce. Zadrżał przez niego nadgarstek. Jeden przedmiot o wyimaginowanej wadze cementowej bryły wystarczył, aby poczuć się niekomfortowo, choć właściwie, jak sobie uprzytomnił Shin’ya, nie miał do tego powodów.

Nic o nim nie wiedziała. Nie znała motywów. Nie potrafiła rozczytać tego, co zajmowało myśli. Nawet gdyby jakimś cudem wyrwała ze sterty rupieci ostry przedmiot i jego krańcem dokonała mu trepanacji czaszki, nie byłaby w stanie rozplątać chaotycznych nici znajdujących się wewnątrz — bo tak się przecież prezentowały wszystkie obecne rozważania we łbie Waruiego; były kołtunami nie do rozpracowania. Najchętniej oparłby szczękę o poduszkę i odciął natręctwo umysłu od świadomości, jak odcina się nierozczesany splot ostrzem nożyczek, ale sen nie chciał nadejść, a jemu nie w smak było marnowanie czasu. Gdyby jednak jak raz powściągnął swój nadmiar energii, być może nie musiałby się teraz tłumaczyć dziecku sięgającemu mu do brody. Leżałby w mieszkaniu, z polikiem na psiej sierści i przeglądał artykuły w Internecie, szukając nowych tropów. Rutyna, której tak się wystrzegał, nieoczekiwanie stała się tym, czego zapragnął. Trochę normalności. Trochę braku tak intensywnych bodźców. Znany teren. Żadnego poczucia winy.

Nie był jednak w domu, a jego towarzystwo nie ograniczyło się do owczarka o podpalanej sierści i grubego kota wyglądającego jak wielki bochen chleba ulokowanym w losowym miejscu. Musiał grać swój teatrzyk; dostrajać się do ruchów przeciwniczki. Uśmiech za uśmiech.

Pomógł? — podchwycił z uwagą i zaraz powietrze przeciął podjeżdżający w tonacyjną sinusoidę gwizd uznania. — Faktycznie dobry człowiek z tego Hideguchiego. — Jakby nie wiedział; nie do końca się znał. Ostatni raz podrzucił wtedy zawiniątko, niby w nonszalanckim geście przypomnienia, że on był posiadaczem skarbu, by finalnie wsunąć je na wcześniejsze miejsce: do tylnej kieszeni spodni. Rękę zawiesił luźno wzdłuż ciała, na widoku, w jawnym komunikacie: przecież widać, że nic w niej nie trzymam, może to koniec tych przepychanek? — ale gdzieś w ślepiach czaiło się rozbawienie. Było jednocześnie potwierdzeniem, że wcale nie chciał kończyć gry, bo całkiem mu się podobała w swojej irracjonalności — dwójka nieznajomych osób rzucona sobie w ramiona w ironicznym wypadku, próbująca wybadać pole manewru naszpikowane podgruntowymi minami. Czego chcieć więcej od monotonnego poranka?

Sprawdzasz mnie? — Chichot. Nawet nie chował kart, rozkładał je na blacie przodem do niej; podsuwał bliżej oczu. Weryfikuj co chcesz. Rób jak uważasz. Nie mam nic do ukrycia. To ty w tym rozdaniu jesteś szeryfem; ja trzymam ręce w górze, chociaż to niepotrzebne, możesz opuścić broń. Dogadamy się.Po mojemu, z kolei, jeżeli ktoś gubi portfel, to wpierw idziesz w miejsce, w którym tę osobę widujesz. Jeżeli chcesz znać fakty, pani detektyw — wskazał ramieniem na wychylające się znad stert śmieci budowlane żurawie. Stały daleko w tle, za ogrodzeniem wysypiska, nieruchome jak zastygłe żyrafy. — Pracuję obecnie dokładnie tam, gdzie widzisz te maszyny. Możesz przyjść jutro i mnie sprawdzić, jeżeli potrzebujesz kolejnych potwierdzeń i ich brak miałby spędzić ci sen z powiek na kolejny miesiąc. Nie wpuszczą cię wprawdzie na plac, ale zobaczysz mnie w tumanach kurzu i z kaskiem na głowie, więc odhaczysz w kajeciku, że nie skłamałem. Poza tym jak znajdziesz się przed molochem, którego próbujemy skleić w coś sensownie stabilnego, to uwierzysz na słowo, że dobrze z jego szczytu widać wysypisko. Widywałem więc Hideguchiego, jak się tu wałęsał. Portfel po prostu znalazłem. Nie wiem co się wydarzyło. Może tak naprawdę nic poza osłabieniem, puściła mu krew z nosa i tyle. Różnie bywa. — Ale to mogło być coś innego; gorszego. — Jeżeli go napadli, może leży teraz w szpitalu? — podsunął, nagle przypominając sobie ten aluzyjny ton.

Czy dzielnie walczył, aby zdobyć własność Hideguchiego?

Cholera — znów śmiech; krótki, bardziej przypominający parsknięcie. Była niemożliwa ze swoimi wytykami, kamuflowanymi pod całkiem uroczą prezencją. Trochę niewinnego tonu. Trochę udawania, że wcale go nie oskarża. W tej nieudolności nie mógł jej przecież wziąć na poważnie. — Sądzisz, że mam z tym coś wspólnego? — Niedowierzanie odbiło się ponad linią maseczki — wkradło w źrenice, zaszklone od wesołości. Postąpił kolejny krok naprzód, ale teraz z mniejszą rezerwą. Dzielił ich już na tyle niewielki dystans, że kiedy wyciągnął obandażowaną dłoń, bez problemu mogła ją ująć, gdyby tylko chciała. — Czemu sama nie ocenisz jak wielkie szkody odniosłem w walce? — Przechylił odrobinę czerep podkreślając zapytanie w iście psim stylu. Opatrunek nie niósł żadnych oznak krwi, ale mógł być — i z pewnością był — świeży, więc powierzchowny stan nie nasuwał jeszcze zbyt wielu wniosków.

Złapał się na tym (czy w tym samym momencie, co ona?), że w innych okolicznościach mógłby ją całkiem polubić. Podobny wiek ich jakoś zestrajał. Mieli też te same beznadziejne instynkty samozachowawcze. Bronili terytorium, które nawet nie należało do nich — obszczekiwali się jak bezdomne kundle i pewnie tu również wybuchłby śmiechem, bo przecież sądziła podobnie, nadawała w końcu na zbliżonych falach. Podskórnie odbierał to zbyt dobrze; intensywnie się jej przypatrywał, oceniał uśmiech, wystawiał trochę na odstrzał, bo był ciekaw, na ile sobie pozwoli. Czy są granice, których postanowi nie przekroczyć — na przykład nie sprawdzając tego, co znajduje się pod bandażem? Odsupłując krańce białego, szorstkiego materiału i odwijając stopniowo tkaninę, zyskałaby jasność i do tego zachęcał utrzymując przegub pomiędzy nimi, śródręczem do nieba, jakby prezentował jej coś, co mógłby trzymać w dłoni. Widzisz? To szczęście Hideguchiego. Tak samo jak on już dawno nie istnieje.

Często trzeba kłamać, by wyciągać cię z jakichś kłopotów? — padło nagle; lawirował między tematami, wyciągając je jak segregatory z półki. Wracał do tych, które chciał pouzupełniać o nowe informacje — bez znaczenia, czy kwestia została zakończona wcześniej, czy jeszcze ją kontynuowali. — Może Hideguchi wcale nie chciał ratować rodziny — to też jakaś teza; ozdobiona większą powagą, przynajmniej na tyle sporą jej dozą, że w ton wkradło się coś złowieszczego. — Skoro był tak świetnym aktorem, to skąd pewność, że jego pomysł o jednej wielkiej szczęśliwej przyszłości to nie tylko blef? Familia na utrzymaniu zdaje się przytłaczającym obowiązkiem. Nie każdy jest w stanie to dźwignąć. Od kogo miał zresztą wsparcie? — Odchrząkniecie. — Swojej nie-córki? Bo od współpracownika z pewnością nie za wiele. Opuszczając budowę to trochę tak, jakbyśmy się już nie znali, Żleulokowanyporywiedobrociserca. Mogę na ciebie mówić Loki? Krótsza forma nie połamie mi języka.

@Jinnai Hisae

rzut

Spoiler:
Warui Shin'ya

Seiwa-Genji Enma and Jinnai Hisae szaleją za tym postem.

maj 2038 roku