Cmentarzysko na miarę współczesnego świata; miejsce ostatecznego spoczynku najnowszych technologii, maszyn i ich elementów, które przestały być dłużej użyteczne dla społeczeństwa. Góry wykręconych metali, elementów konstrukcji złączonych jeszcze z ciężkimi płytami betonu, zmiażdżonych pod prasą samochodów i wszystkiego tego, czego kształtu czy funkcji nie da się dłużej rozpoznać ciągnął się aż po szary horyzont w każdym możliwym kierunku. Aż ciężko uwierzyć, że wysypisko równie obszerne jak to znalazło swoje miejsce w granicach miasta, jednak staroświecka infrastruktura nie przewidziała tak szybkiego rozrostu poszczególnych dzielnic. Ogrodzonego z każdej strony wysoką siatką wysypiska zwykli mieszkańcy zdają się nawet nie dostrzegać – lub może nie chcą, aby ogromna sterty metalu stały się tłem ich wspaniałego życia. Nie oznacza to jednak, że jest ono miejscem opuszczonym. Poza kadrą pracowników w smętnych, szarych kombinezonach na wzgórzach stali często można dostrzec odległe sylwetki poruszających się po cichu zbieraczy.
Nic o nim nie wiedziała. Nie znała motywów. Nie potrafiła rozczytać tego, co zajmowało myśli. Nawet gdyby jakimś cudem wyrwała ze sterty rupieci ostry przedmiot i jego krańcem dokonała mu trepanacji czaszki, nie byłaby w stanie rozplątać chaotycznych nici znajdujących się wewnątrz — bo tak się przecież prezentowały wszystkie obecne rozważania we łbie Waruiego; były kołtunami nie do rozpracowania. Najchętniej oparłby szczękę o poduszkę i odciął natręctwo umysłu od świadomości, jak odcina się nierozczesany splot ostrzem nożyczek, ale sen nie chciał nadejść, a jemu nie w smak było marnowanie czasu. Gdyby jednak jak raz powściągnął swój nadmiar energii, być może nie musiałby się teraz tłumaczyć dziecku sięgającemu mu do brody. Leżałby w mieszkaniu, z polikiem na psiej sierści i przeglądał artykuły w Internecie, szukając nowych tropów. Rutyna, której tak się wystrzegał, nieoczekiwanie stała się tym, czego zapragnął. Trochę normalności. Trochę braku tak intensywnych bodźców. Znany teren. Żadnego poczucia winy.
Nie był jednak w domu, a jego towarzystwo nie ograniczyło się do owczarka o podpalanej sierści i grubego kota wyglądającego jak wielki bochen chleba ulokowanym w losowym miejscu. Musiał grać swój teatrzyk; dostrajać się do ruchów przeciwniczki. Uśmiech za uśmiech.
— Pomógł? — podchwycił z uwagą i zaraz powietrze przeciął podjeżdżający w tonacyjną sinusoidę gwizd uznania. — Faktycznie dobry człowiek z tego Hideguchiego. — Jakby nie wiedział; nie do końca się znał. Ostatni raz podrzucił wtedy zawiniątko, niby w nonszalanckim geście przypomnienia, że on był posiadaczem skarbu, by finalnie wsunąć je na wcześniejsze miejsce: do tylnej kieszeni spodni. Rękę zawiesił luźno wzdłuż ciała, na widoku, w jawnym komunikacie: przecież widać, że nic w niej nie trzymam, może to koniec tych przepychanek? — ale gdzieś w ślepiach czaiło się rozbawienie. Było jednocześnie potwierdzeniem, że wcale nie chciał kończyć gry, bo całkiem mu się podobała w swojej irracjonalności — dwójka nieznajomych osób rzucona sobie w ramiona w ironicznym wypadku, próbująca wybadać pole manewru naszpikowane podgruntowymi minami. Czego chcieć więcej od monotonnego poranka?
— Sprawdzasz mnie? — Chichot. Nawet nie chował kart, rozkładał je na blacie przodem do niej; podsuwał bliżej oczu. Weryfikuj co chcesz. Rób jak uważasz. Nie mam nic do ukrycia. To ty w tym rozdaniu jesteś szeryfem; ja trzymam ręce w górze, chociaż to niepotrzebne, możesz opuścić broń. Dogadamy się. — Po mojemu, z kolei, jeżeli ktoś gubi portfel, to wpierw idziesz w miejsce, w którym tę osobę widujesz. Jeżeli chcesz znać fakty, pani detektyw — wskazał ramieniem na wychylające się znad stert śmieci budowlane żurawie. Stały daleko w tle, za ogrodzeniem wysypiska, nieruchome jak zastygłe żyrafy. — Pracuję obecnie dokładnie tam, gdzie widzisz te maszyny. Możesz przyjść jutro i mnie sprawdzić, jeżeli potrzebujesz kolejnych potwierdzeń i ich brak miałby spędzić ci sen z powiek na kolejny miesiąc. Nie wpuszczą cię wprawdzie na plac, ale zobaczysz mnie w tumanach kurzu i z kaskiem na głowie, więc odhaczysz w kajeciku, że nie skłamałem. Poza tym jak znajdziesz się przed molochem, którego próbujemy skleić w coś sensownie stabilnego, to uwierzysz na słowo, że dobrze z jego szczytu widać wysypisko. Widywałem więc Hideguchiego, jak się tu wałęsał. Portfel po prostu znalazłem. Nie wiem co się wydarzyło. Może tak naprawdę nic poza osłabieniem, puściła mu krew z nosa i tyle. Różnie bywa. — Ale to mogło być coś innego; gorszego. — Jeżeli go napadli, może leży teraz w szpitalu? — podsunął, nagle przypominając sobie ten aluzyjny ton.
Czy dzielnie walczył, aby zdobyć własność Hideguchiego?
— Cholera — znów śmiech; krótki, bardziej przypominający parsknięcie. Była niemożliwa ze swoimi wytykami, kamuflowanymi pod całkiem uroczą prezencją. Trochę niewinnego tonu. Trochę udawania, że wcale go nie oskarża. W tej nieudolności nie mógł jej przecież wziąć na poważnie. — Sądzisz, że mam z tym coś wspólnego? — Niedowierzanie odbiło się ponad linią maseczki — wkradło w źrenice, zaszklone od wesołości. Postąpił kolejny krok naprzód, ale teraz z mniejszą rezerwą. Dzielił ich już na tyle niewielki dystans, że kiedy wyciągnął obandażowaną dłoń, bez problemu mogła ją ująć, gdyby tylko chciała. — Czemu sama nie ocenisz jak wielkie szkody odniosłem w walce? — Przechylił odrobinę czerep podkreślając zapytanie w iście psim stylu. Opatrunek nie niósł żadnych oznak krwi, ale mógł być — i z pewnością był — świeży, więc powierzchowny stan nie nasuwał jeszcze zbyt wielu wniosków.
Złapał się na tym (czy w tym samym momencie, co ona?), że w innych okolicznościach mógłby ją całkiem polubić. Podobny wiek ich jakoś zestrajał. Mieli też te same beznadziejne instynkty samozachowawcze. Bronili terytorium, które nawet nie należało do nich — obszczekiwali się jak bezdomne kundle i pewnie tu również wybuchłby śmiechem, bo przecież sądziła podobnie, nadawała w końcu na zbliżonych falach. Podskórnie odbierał to zbyt dobrze; intensywnie się jej przypatrywał, oceniał uśmiech, wystawiał trochę na odstrzał, bo był ciekaw, na ile sobie pozwoli. Czy są granice, których postanowi nie przekroczyć — na przykład nie sprawdzając tego, co znajduje się pod bandażem? Odsupłując krańce białego, szorstkiego materiału i odwijając stopniowo tkaninę, zyskałaby jasność i do tego zachęcał utrzymując przegub pomiędzy nimi, śródręczem do nieba, jakby prezentował jej coś, co mógłby trzymać w dłoni. Widzisz? To szczęście Hideguchiego. Tak samo jak on już dawno nie istnieje.
— Często trzeba kłamać, by wyciągać cię z jakichś kłopotów? — padło nagle; lawirował między tematami, wyciągając je jak segregatory z półki. Wracał do tych, które chciał pouzupełniać o nowe informacje — bez znaczenia, czy kwestia została zakończona wcześniej, czy jeszcze ją kontynuowali. — Może Hideguchi wcale nie chciał ratować rodziny — to też jakaś teza; ozdobiona większą powagą, przynajmniej na tyle sporą jej dozą, że w ton wkradło się coś złowieszczego. — Skoro był tak świetnym aktorem, to skąd pewność, że jego pomysł o jednej wielkiej szczęśliwej przyszłości to nie tylko blef? Familia na utrzymaniu zdaje się przytłaczającym obowiązkiem. Nie każdy jest w stanie to dźwignąć. Od kogo miał zresztą wsparcie? — Odchrząkniecie. — Swojej nie-córki? Bo od współpracownika z pewnością nie za wiele. Opuszczając budowę to trochę tak, jakbyśmy się już nie znali, Żleulokowanyporywiedobrociserca. Mogę na ciebie mówić Loki? Krótsza forma nie połamie mi języka.
rzut
- Spoiler:
- Jeżeli chcesz, może rzucisz na psychologię? Jeżeli wypadnie ci sukces, a mnie porażka w kłamstwie lub sukces mniejszy od twojego, wtedy udostępnię dodatkowe fanty.
Seiwa-Genji Enma and Jinnai Hisae szaleją za tym postem.