Strona 1 z 2 • 1, 2
21/04/2038; późny wieczór;
Wciąż go mdliło.
Cierpki posmak nie ustąpił trzem solidnym atakom pasty do zębów. Nie dało się go pozbyć, chociaż pluł do wnętrza umywalki, wyobrażając sobie, że to nie wylot zlewu, a wybałuszone oko jednego z tych cholernych zakapiorów. W głowie szumiało mu nie tylko od wody puszczonej pod maksymalnym ciśnieniem, ale dalekich, zostawionych w obskurnym lokum głosów, propozycji i szeptanek. Większość sam prezentował, gotów ponieść się chwili, szeroko rozwierając usta; raz z potulnym śmiechem, raz po to, by przyjąć kolejną dawkę alkoholu. Raz aby jednak łyknąć coś innego. Żołądek buntował się na samą myśl. Ilekroć mrugał, pod powiekami dostrzegał odbitki niedawnych kadrów. Ich obleśnych rąk, zębów zagryzionych na nadgarstku, piersi i brzuchu. Od ich szeroko otwartych ślepi, zawsze z przekrwioną spojówką; rozmytych w racjonalności przez kolejne tony białego proszku.
Z niechęcią uniósł wzrok, czerwone, obdrapane palce opierając o kurek. Wściekły szmer wody ustał akurat w chwili, w której lazurowe spojrzenie natrafiło swój lustrzany odpowiednik. Wciąż szczypały go oczy; płakał pierwsze cztery godziny; odliczał każdą minutę, oglądając zegar krzywo zawieszony nad ramą stale skrzypiącego łóżka. Potem poszło z górki; przestał liczyć czas, przestał liczyć też na to, że w pewnym momencie drzwi zostaną wywarzone, stanie w nich █████, zabierze tych cholernych napaleńców. Kiedy nie myślał o tak śmiałych wariantach łatwiej było zapaść się w przepoconą pościel, mocniej rozchylić nogi, dźwignąć ciężar unoszonych w błogim uśmieszku kącików, teraz zaciśniętych z obrzydzenia. Pod lewym okiem zielenił się siniak. Nie pamiętał dokładnie chwili, w której oberwał; kojarzył jedynie, że nagle pociekła krew, że zabolało go nad górną wargą i kilka koszmarnych kropel zabarwiło wysłużoną, kremową pościel w tandetny wzór. Skupiał się na tym tak uparcie, że nawet teraz zdawało mu się, że dostrzega szkarłatny szlak; nieco wypłowiały przez ostatnią godzinę, ale wystarczająco intensywny, aby dotknąć opuszką miejsca tuż pod nosem. Na szczęście mu go nie złamali; bolało jednak ilekroć badał ten punkt, więc wkrótce przestał.
Nie było sensu dalej się oglądać. Nie miał na to wolnej chwili, narzucając koszulę na smagnięte pręgami ciało; na odznaczające się ślady obcych rąk i zassanych ust. Brud, jaki mu towarzyszył, pomimo prysznica, utrzymywał się nawet w chwili wejścia do niemal sterylnego holu w jednym z najwyższych wieżowców Fukkatsu. Gdy tylko przekroczył próg, wychwycił minimalne poruszenie. To jasne, że obiekt taki jak ten nadzorowany był przez ochronę. Przekazał jednak swoje dane i został posłany dalej; sam nie do końca wierzył czym kierował się Sullivan Black, kiedy kazał przyjść do siebie.
W zapadłej piersi kołatało serce i Seijun wkrótce zdał sobie sprawę z tego, że to nie czysta radość z przyszłego ujrzenia kogoś, a wzbierający z każdym krokiem lęk. Coś zrobił nie tak? O ile pamiętał byli zadowoleni. Nie skarżyli się, nie marudzili. Klepali go po boku, po policzku, po sklejonych włosach, a on prężył się w materiale usłużnie podkreślając jak cudownie było.
Cierpiał przy każdym ruchu. Ubrania nadwyrężały świeże otarcia. Obydwa nadgarstki i kostki miał niemal zdarte do mięsa. Lewy owinął prowizorycznie bandażem w marnym zrywie przytomności. Miał nawet wrażenie, że pulsują mu czubki palców, że nie dopływa tam wystarczająca ilość krwinek; że zaraz straci kontrolę nad kończynami, ale posiadał jej jeszcze na tyle, aby unieść pięść i zastukać w drzwi.
Umówioną ilość razy.
Zabawne, że suma odzwierciedlała liczbę dzisiejszych klientów. Black chyba lubił ironię.
Seiwa-Genji Enma, Sullivan Black and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.
Obrazy przemykające po szerokiej plaźmie zawieszonej na ścianie zaczynały go już nudzić. Łapał się na tym, że powieki samoistnie opadały, a wilcze ślepia nie nadążały za scenami jakiegoś marnego filmu akcji, który postanowił obejrzeć dla zabicia czasu. Nie lubił takich monotonnych dni, gdy nic się akurat nie działo, nikt nie sprawiał kłopotów wymagających interwencji, żadna z kurew nie wychodziła przed szereg zachęcona cichymi podszeptami zlęknionych kolegów czy koleżanek — ciebie na pewno posłucha, lubi cię przecież, na pewno będziesz w stanie coś zmienić. Śmiech cisnął mu się na usta za każdym razem, gdy przed obliczem stawał jakiś reprezentant grupy niosący na barkach odpowiedzialność za dobro całej grupy. Wysyłali go jak na samobójcza misję doskonale wiedząc, że gdyby oberwał, to nikt nie wyciągnąłby ku niemu pomocnej ręki, nie otarł łez wypływających pod naporem uderzenia, nie opatrzył sprezentowanych siniaków. Przestał się już dawno łudzić, że znajdzie dziwkę z honorem.
Westchnął w końcu, wypuszczając pilota z luźnego uścisku palców; przedmiot odbił się jeszcze ze dwa, może trzy razy od sprężystej kanapy, gdy Black stawiał pierwsze kroki ku przestronnej łazience. Skoro nie mógł się zrelaksować przed telewizorem, to postanowił spróbować tego samego w wannie pełnej prującej wody.
Akurat zakładał koszulkę przez głowę, gdy do uszu dotarło charakterystyczne tylko dla jednej osoby pukanie. Automatycznie wręcz spojrzał ku wiszącemu na ścianie zegarowi, kontrolując czy aby na pewno wciąż nie była to godzina podczas której tamten powinien jeszcze pracować. Krótkie ziewnięcie schował za wierzchem dłonie, bez nawet kropli pośpiechu zmierzając w kierunku drzwi wyjściowych. Po ich otwarciu pierwszym co uderzyło w Seijuna była rześka, lekko owocowa woń płynu do kąpieli; czarne włosy wciąż nosiły na sobie ślady wilgoci, w zasadzie, gdyby zwrócił uwagę, z pewnością dostrzegłby kilka zbłąkanych kropel wody umykających z końcówek ciemnych pasm. Nie zdążył ich jeszcze wysuszyć ani tym bardziej ułożyć, opadały mu więc na neonowe ślepia, częściowo zakrywając intensywność spojrzenia jaka opadła wówczas na młodzieńcze lico. Nic nie mówił przez dłuższa chwilę; stał nieruchomo niczym kat przed naciśnięciem wajchy opuszczającej zapadkę pod stopami skazańca.
— Wcześnie przyszedłeś — odezwał się w końcu; głos miał niski, wręcz mrukliwy. Chwilę jeszcze stał w miejscu — może chciał podkreślić niepewność sytuacji, może zmącić mu w głowie, bogowie jedni wiedzieli co siedziało mu w głowie. Ustąpił miejsca dopiero kilkanaście rozciągniętych w czasie na miarę godzin sekund później. Nie powiedział niczego więcej, choć wyczuwalnie śledził wzrokiem każdy ruch chłopaka, gdy ten wchodził w głąb mieszkania. Ciężko było cokolwiek wyczytać z jego postawy.
Westchnął w końcu, wypuszczając pilota z luźnego uścisku palców; przedmiot odbił się jeszcze ze dwa, może trzy razy od sprężystej kanapy, gdy Black stawiał pierwsze kroki ku przestronnej łazience. Skoro nie mógł się zrelaksować przed telewizorem, to postanowił spróbować tego samego w wannie pełnej prującej wody.
Akurat zakładał koszulkę przez głowę, gdy do uszu dotarło charakterystyczne tylko dla jednej osoby pukanie. Automatycznie wręcz spojrzał ku wiszącemu na ścianie zegarowi, kontrolując czy aby na pewno wciąż nie była to godzina podczas której tamten powinien jeszcze pracować. Krótkie ziewnięcie schował za wierzchem dłonie, bez nawet kropli pośpiechu zmierzając w kierunku drzwi wyjściowych. Po ich otwarciu pierwszym co uderzyło w Seijuna była rześka, lekko owocowa woń płynu do kąpieli; czarne włosy wciąż nosiły na sobie ślady wilgoci, w zasadzie, gdyby zwrócił uwagę, z pewnością dostrzegłby kilka zbłąkanych kropel wody umykających z końcówek ciemnych pasm. Nie zdążył ich jeszcze wysuszyć ani tym bardziej ułożyć, opadały mu więc na neonowe ślepia, częściowo zakrywając intensywność spojrzenia jaka opadła wówczas na młodzieńcze lico. Nic nie mówił przez dłuższa chwilę; stał nieruchomo niczym kat przed naciśnięciem wajchy opuszczającej zapadkę pod stopami skazańca.
— Wcześnie przyszedłeś — odezwał się w końcu; głos miał niski, wręcz mrukliwy. Chwilę jeszcze stał w miejscu — może chciał podkreślić niepewność sytuacji, może zmącić mu w głowie, bogowie jedni wiedzieli co siedziało mu w głowie. Ustąpił miejsca dopiero kilkanaście rozciągniętych w czasie na miarę godzin sekund później. Nie powiedział niczego więcej, choć wyczuwalnie śledził wzrokiem każdy ruch chłopaka, gdy ten wchodził w głąb mieszkania. Ciężko było cokolwiek wyczytać z jego postawy.
Seiwa-Genji Enma, Seijun Nen and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.
W normalnych okolicznościach cieszyłby się obecnością okularów, których ciemne szkło kamuflowało kwitnące pod powieką limo; zdawał sobie jednak sprawę z tego aż za dobrze, że przy Sullivanie próba zakrywania czegokolwiek mogła, i najczęściej spotykała się, z negatywną reakcją, jakby fakt, że próbował cokolwiek utrzymać poza obrębem spojrzenia stanowiło wystarczający powód do gniewu. Wiedział więc, że może używać tych tanich sztuczek podczas nużącej jazdy taksówką, mógł z szelmowskim uśmiechem wymalowanym na ustach bajerować ochroniarza na parterze bez obaw, że zorientuje się w fatalnym stanie jaki obecnie reprezentował, ale kiedy stanął przed drzwiami apartamentu 112 okulary zniknęły z zaczerwienionego nosa i zawisły na piersi, wetknięte za materiał koszuli przy rozpiętym na jeden guzik kołnierzu.
Faktycznie stał jak skazaniec; w irracjonalny sposób go to denerwowało. Ilekroć opuszczał pięść po wystukaniu kodu, tyle samo razy puchła w gardle gula. Przełykał wtedy żałośnie ślinę, ale nie znikała, zamiast tego z czystej złośliwości rosnąc jeszcze bardziej. Jej niewygodna obecność przypominała mu w jak duszących okolicznościach się znajdował. Ile potrzebował samozaparcia, by jednak się nie wycofać; nie szurnąć podeszwą drogiego buta o parkiet, nie puścić się biegiem w powrotnym kierunku, z nadzieją, że Black nie wpadnie na jego trop. Szanse były marne, ale jakie to miało znaczenie, jeżeli życie też takie było? Uprzytamniał to sobie po każdym porannym kacu. Przy spędzaniu godzin nad umywalką, szorując zęby do przekrwienia dziąseł. Wymiotując od nadmiaru narkotyków, przepalających styki w umyśle, nadwyrężających jego pamięć, zlewających wiele dni w ledwie jeden niechronologiczny ciąg. Mógłby spróbować wziąć nogi za pas; mógłby zaryzykować; mógłby choćby nieśmiało założyć, że stać go na coś więcej.
Ale zostawał.
Uchylały się drzwi, a on mimowolnie czuł jak napinają się pobite tkanki. Jak kark tężeje w gotowości na silne palce zamykające się wokół szyi potęgą żelaznej obręczy. Czas zawsze wtedy wariował. Sekundy przemieniały się w boleśnie długie minuty; pod powiekami wzbierało szczypanie. Kusiło, aby zadrzeć brodę i spojrzeć prosto w twarz Blacka. Przypomnieć sobie jak wyglądał, zestawić to z kadrami przeszłości, gdy dostrzegł go pierwszy raz, gdy jeszcze byli najlepszymi przyjaciółmi, gdy nie mógł oderwać źrenic od jego uśmiechu i ust wymawiających strute obietnice, bo wierzył, że są na równi. Nie spodziewał się wtedy, że za zbyt śmiałymi ruchami czaił się mus przepraszania za tak gówniarską hardość.
Mimo tego przyciąganie było olbrzymie. Z trudem sobie z nim radził i wiedział, że prędzej czy później ulegnie. Pożałuje tego bardzo szybko - jak zwykle się działo. To niekończąca się spirala tych samych przyczyn i skutków, która niczego go nie uczyła. Może wcale nie miało znaczenia jak reagował; może chodziło wyłącznie o to jaki aktualnie nastrój dominował u Blacka. Czy trafił na lepszy, czy gorszy moment.
- Wcześnie przyszedłeś.
Wcale nie. Był o czasie, ale nie kłócił się w tej materii, po prostu wchodząc do bogato zdobionego wnętrza. Głowę trzymał odrobinę pochyloną, jakby wciąż się łudził, że gra świateł zdoła zatuszować pamiątki dzisiejszej pracy. O to zresztą chodziło?
Prawa dłoń trafiła do środka lewej, paznokcie przesunęły się lekko po obitych knykciach w nerwowej manierze. Powinien się przywitać, podejść do spotkania na luzie albo wręcz przeciwnie: ze stuprocentową powagą? Zatrzymał się powoli, nabierając tchu i nim zdążył przegryźć język pękł. Padło nieoczekiwanie pretensjonalne: zrobiłem wszystko jak chciałeś! - czemu towarzyszył ruch blond pasem, kiedy twarz unosiła się wraz z lazurem spojrzenia. Wzrok Seijuna wycentrował się na obliczu Blacka w czystej, zbyt szczerej odsłonie błagalnego niezrozumienia. - Skąd mam wiedzieć co jest źle, jeżeli nikt nie chce mi tego powiedzieć? Ja nie...
Nie chciałem.
Faktycznie stał jak skazaniec; w irracjonalny sposób go to denerwowało. Ilekroć opuszczał pięść po wystukaniu kodu, tyle samo razy puchła w gardle gula. Przełykał wtedy żałośnie ślinę, ale nie znikała, zamiast tego z czystej złośliwości rosnąc jeszcze bardziej. Jej niewygodna obecność przypominała mu w jak duszących okolicznościach się znajdował. Ile potrzebował samozaparcia, by jednak się nie wycofać; nie szurnąć podeszwą drogiego buta o parkiet, nie puścić się biegiem w powrotnym kierunku, z nadzieją, że Black nie wpadnie na jego trop. Szanse były marne, ale jakie to miało znaczenie, jeżeli życie też takie było? Uprzytamniał to sobie po każdym porannym kacu. Przy spędzaniu godzin nad umywalką, szorując zęby do przekrwienia dziąseł. Wymiotując od nadmiaru narkotyków, przepalających styki w umyśle, nadwyrężających jego pamięć, zlewających wiele dni w ledwie jeden niechronologiczny ciąg. Mógłby spróbować wziąć nogi za pas; mógłby zaryzykować; mógłby choćby nieśmiało założyć, że stać go na coś więcej.
Ale zostawał.
Uchylały się drzwi, a on mimowolnie czuł jak napinają się pobite tkanki. Jak kark tężeje w gotowości na silne palce zamykające się wokół szyi potęgą żelaznej obręczy. Czas zawsze wtedy wariował. Sekundy przemieniały się w boleśnie długie minuty; pod powiekami wzbierało szczypanie. Kusiło, aby zadrzeć brodę i spojrzeć prosto w twarz Blacka. Przypomnieć sobie jak wyglądał, zestawić to z kadrami przeszłości, gdy dostrzegł go pierwszy raz, gdy jeszcze byli najlepszymi przyjaciółmi, gdy nie mógł oderwać źrenic od jego uśmiechu i ust wymawiających strute obietnice, bo wierzył, że są na równi. Nie spodziewał się wtedy, że za zbyt śmiałymi ruchami czaił się mus przepraszania za tak gówniarską hardość.
Mimo tego przyciąganie było olbrzymie. Z trudem sobie z nim radził i wiedział, że prędzej czy później ulegnie. Pożałuje tego bardzo szybko - jak zwykle się działo. To niekończąca się spirala tych samych przyczyn i skutków, która niczego go nie uczyła. Może wcale nie miało znaczenia jak reagował; może chodziło wyłącznie o to jaki aktualnie nastrój dominował u Blacka. Czy trafił na lepszy, czy gorszy moment.
- Wcześnie przyszedłeś.
Wcale nie. Był o czasie, ale nie kłócił się w tej materii, po prostu wchodząc do bogato zdobionego wnętrza. Głowę trzymał odrobinę pochyloną, jakby wciąż się łudził, że gra świateł zdoła zatuszować pamiątki dzisiejszej pracy. O to zresztą chodziło?
Prawa dłoń trafiła do środka lewej, paznokcie przesunęły się lekko po obitych knykciach w nerwowej manierze. Powinien się przywitać, podejść do spotkania na luzie albo wręcz przeciwnie: ze stuprocentową powagą? Zatrzymał się powoli, nabierając tchu i nim zdążył przegryźć język pękł. Padło nieoczekiwanie pretensjonalne: zrobiłem wszystko jak chciałeś! - czemu towarzyszył ruch blond pasem, kiedy twarz unosiła się wraz z lazurem spojrzenia. Wzrok Seijuna wycentrował się na obliczu Blacka w czystej, zbyt szczerej odsłonie błagalnego niezrozumienia. - Skąd mam wiedzieć co jest źle, jeżeli nikt nie chce mi tego powiedzieć? Ja nie...
Nie chciałem.
Seiwa-Genji Enma, Sullivan Black and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.
Przepuszczając dzieciaka w drzwiach nie spuszczał z niego spojrzenia ani na sekundę. Nawet gdy drzwi dawno trzasnęły już o framugę, a automatyczny, zmechanizowany elektronicznie zamek zaskoczył w zasuwę uniemożliwiając wyjście bez wpisania odpowiedniego kodu w panel, wilcze ślepia Blacka wciąż pozostawały utkwione w tyle usianej blond włosami głowy. Wciąż niczego nie mówił, milczał być może nie bez powodu, a może i właśnie dlatego, że żadnego nie było. Czekał jednak w upartej ciszy aż do momentu w którym yurei nie obrócił się w końcu w jego kierunku, aż nie skonfrontował ich tak bardzo od siebie różnych, a jednocześnie równie intensywnych kolorytem oczu.
Nijak nie zareagował na nagły i zdecydowanie niespodziewany (czyżby?) wybuch frustracji. Stał jak stał, cały czas nieruchomo, ślepia mając przymrużone od znudzenia bądź zmęczenia, a może po prostu miał taki wyraz twarzy naturalnie, gdy nie dostosowywał jej akurat do potrzeb sytuacji. I mimo iż twarz pozostała nieskalana żadną emocją, to ślepia iskrzyły do ruchomego błękitu, tak samo jak skrzyły się arktyczne lodowce w jasnym słońcu.
W końcu poruszyło się jego ramię; uniosło w górę w groźbie nadchodzącego uderzenia, ale Black tylko się przeciągał, zaraz rozmasowując też utkwione w mięśniach zmęczenie wolną dłonią. Westchnął przy tym krótko. Wciąż nie udzielił chłopakowi żadnej odpowiedzi, zamiast tego postępując nieoczekiwany krok naprzód. Nakreślona niemal w całości czarnym tuszem dłoń złapała za szczękę Seijuna, nie pozwalając mu na ponowne opuszczenie głowy. Ciemne, łagodne linie tatuaży swoją delikatnością nijak nie pasowały nie tylko do charakteru medium ale i całej jego osoby a mimo tego wcale nie wyglądał w nich dziwnie, pasowały mu bardziej niż powinny.
Ciemne okulary przeciwsłoneczne zsunęły się z nosa Nena zsunięte palcami medium, gdy ten przyglądał się uważnie obitej twarzy, każdemu ciemniejącemu punktowi wszelkim zadrapaniom i wszystkich innych śladach pozostawionych przez dzisiejszych klientów. Nie musiał pytać, by wiedzieć z kiedy były, w końcu widywał dzieciaka na tyle często, by mieć wszelkie jego obrażenia pod stałą kontrolą.
— Mów co chcesz tylko nie krzycz, głowa mi pęka — ostrzegł uprzejmie, obracając przy tym twarzą blondyna to w jedną to w drugą stronę. Opuszka kciuka przemknęła nagle po siniejącym znaku tuż pod okiem; to samo miejscu w którym Black miał kolejne tatuaże, symetrycznie rozmieszczone po obu stronach twarzy pod wilczymi ślepiami. Wypuścił go w końcu, zabierając ze sobą również ciepło subtelnego dotyku trwającego ulotnych kilka sekund. Nie oddał mu okularów, trzymał je nieprzerwanie w luźnym uścisku palców, choć coś kazało podejrzewać, że gdyby tylko blondyn spróbowałby je odebrać, uścisk znacznie by się zacieśnił, być może całkowicie zgniatając przedmiot.
Black machnął na niego ręką, sugerując by poszedł w tym samym kierunku — ku łazience, równie przestronnej i przepchniętej dobrobytem tak jak i salon oraz reszta mieszkania. Widać było, że wysokie standardy były dla właściciela mieszkania chlebem powszednim.
— Usiądź i opowiedz co się stało — mruknął znów, przy okazji sięgania po apteczkę łykając na sucho dwie białe tabletki. Skrzywił się przez moment, prawdopodobnie przez gorzki smak leków, szybko jednak ścierając niezadowolenie wierzchem dłoni. Rozłożył sobie wszystkie potrzebne rzeczy na płaskiej powierzchni jednej z szafek, tej samej na której stały dwie buteleczki perfum — obie bardzo znanych na skalę światową marek. Nie patrzył w tym czasie na Nena, zajął się buszowaniem wśród przedmiotów, kolejno wyciągając kawałek miękkiej gazy, jakąś maść, chyba plastry. Ciężko było stwierdzić, bo zasłaniał znaczną część widoku własnym ciałem.
@Seijun Nen
Nijak nie zareagował na nagły i zdecydowanie niespodziewany (czyżby?) wybuch frustracji. Stał jak stał, cały czas nieruchomo, ślepia mając przymrużone od znudzenia bądź zmęczenia, a może po prostu miał taki wyraz twarzy naturalnie, gdy nie dostosowywał jej akurat do potrzeb sytuacji. I mimo iż twarz pozostała nieskalana żadną emocją, to ślepia iskrzyły do ruchomego błękitu, tak samo jak skrzyły się arktyczne lodowce w jasnym słońcu.
W końcu poruszyło się jego ramię; uniosło w górę w groźbie nadchodzącego uderzenia, ale Black tylko się przeciągał, zaraz rozmasowując też utkwione w mięśniach zmęczenie wolną dłonią. Westchnął przy tym krótko. Wciąż nie udzielił chłopakowi żadnej odpowiedzi, zamiast tego postępując nieoczekiwany krok naprzód. Nakreślona niemal w całości czarnym tuszem dłoń złapała za szczękę Seijuna, nie pozwalając mu na ponowne opuszczenie głowy. Ciemne, łagodne linie tatuaży swoją delikatnością nijak nie pasowały nie tylko do charakteru medium ale i całej jego osoby a mimo tego wcale nie wyglądał w nich dziwnie, pasowały mu bardziej niż powinny.
Ciemne okulary przeciwsłoneczne zsunęły się z nosa Nena zsunięte palcami medium, gdy ten przyglądał się uważnie obitej twarzy, każdemu ciemniejącemu punktowi wszelkim zadrapaniom i wszystkich innych śladach pozostawionych przez dzisiejszych klientów. Nie musiał pytać, by wiedzieć z kiedy były, w końcu widywał dzieciaka na tyle często, by mieć wszelkie jego obrażenia pod stałą kontrolą.
— Mów co chcesz tylko nie krzycz, głowa mi pęka — ostrzegł uprzejmie, obracając przy tym twarzą blondyna to w jedną to w drugą stronę. Opuszka kciuka przemknęła nagle po siniejącym znaku tuż pod okiem; to samo miejscu w którym Black miał kolejne tatuaże, symetrycznie rozmieszczone po obu stronach twarzy pod wilczymi ślepiami. Wypuścił go w końcu, zabierając ze sobą również ciepło subtelnego dotyku trwającego ulotnych kilka sekund. Nie oddał mu okularów, trzymał je nieprzerwanie w luźnym uścisku palców, choć coś kazało podejrzewać, że gdyby tylko blondyn spróbowałby je odebrać, uścisk znacznie by się zacieśnił, być może całkowicie zgniatając przedmiot.
Black machnął na niego ręką, sugerując by poszedł w tym samym kierunku — ku łazience, równie przestronnej i przepchniętej dobrobytem tak jak i salon oraz reszta mieszkania. Widać było, że wysokie standardy były dla właściciela mieszkania chlebem powszednim.
— Usiądź i opowiedz co się stało — mruknął znów, przy okazji sięgania po apteczkę łykając na sucho dwie białe tabletki. Skrzywił się przez moment, prawdopodobnie przez gorzki smak leków, szybko jednak ścierając niezadowolenie wierzchem dłoni. Rozłożył sobie wszystkie potrzebne rzeczy na płaskiej powierzchni jednej z szafek, tej samej na której stały dwie buteleczki perfum — obie bardzo znanych na skalę światową marek. Nie patrzył w tym czasie na Nena, zajął się buszowaniem wśród przedmiotów, kolejno wyciągając kawałek miękkiej gazy, jakąś maść, chyba plastry. Ciężko było stwierdzić, bo zasłaniał znaczną część widoku własnym ciałem.
@Seijun Nen
Raikatsuji Shiimaura and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.
Zamarło w nim wszystko, gdy tylko poczuł chwyt na szczęce. Wrażenie, że do mięśni wtoczono mu szybkoschnący cement wzmocniło się zwłaszcza wtedy, gdy zza koszulki zostały wyrwane okulary - materiał ubrania odchylił się, a potem opadł z powrotem na skórę, z chwilowym podmuchem chłodu wemkniętym pod bawełnę. Ale może było zimno z innego powodu, choć nie przyznałby się do lęku. Nierozumiejące niczego oczy błądziły cały czas chaotycznie po twarzy Blacka, każdorazowo omijając drapieżne złoto odpowiedników. Mrugał zresztą zaskoczony, stale chcąc uciec spojrzeniem gdzieś poza granice męskiej twarzy; ale nawet jeżeli niczego więcej nie pragnął, źrenice ciągnęły do oblicza, hacząc o znajomą linię żuchwy, kość jarzmową, czarne, teraz mokre pasma włosów, odgarnięte z czoła. Kodował co się mogło zmienić. Szukał tam emocji, jakichkolwiek, i nie znajdował ich, doprowadzając umysł tysiącem pytań niemal do szaleństwa. Nawet jeżeli dostał jawną zgodę na mówienie, nie wiedział co. To Black go tu wezwał nie podając powodu, a teraz zachowywał się, jakby został wyrwany z bardzo ważnego zadania - i że powodem tego była nieoczekiwana wizyta. Seijun sam już nie wiedział na ile o spotkaniu zapomniano, a na ile było to jedynie skrupulatnie przygotowaną grą. Wystarczająco przemyślaną, aby do ostatniej sekundy nie potrafił przygotować się na odparcie ataku.
Bo przecież jakiś będzie. Tego miał pewność jeszcze przed tym jak drzwi zatrzasnęły się we framudze; jak do ucha dotarło strzyknięcie zasuwek i zastawek. Mechanizm zablokował jedyną drogę ewakuacji, ale w gruncie rzeczy nie pomieszczenie było klatką. W ciasnych, żelaznych kratach gnieździła się cała jego psychika. Kompletnie zdominowana i zastraszona, podsycana oszczędną mimiką Blacka, od której miał ochotę wrzeszczeć.
Zamiast tego jedynie się skrzywił, wymownym, zbolałym zwarciem warg komentując nieprzyjemny impuls. Wynikał z dotyku właściciela; tego krótkiego momentu, w którym przesuwał opuszką po paskudnym, siniejącym śladzie tuż pod okiem. Lazuryt tęczówek spochmurniał natychmiast, gdy jednym gestem Black go wypuścił. Miał nieodpartą potrzebę rozmasowania policzków, ale nie zrobił tego, stulając mocno palce w pięści. Oglądał podłogę, marszcząc nieco brwi i zastanawiając się nad możliwymi scenariuszami. Milczenie nigdy nie oznaczało niczego dobrego, a było go za dużo. Rozpychało się w tym doskonale zaopatrzonym apartamencie, pęczniało do stopnia, w którym nie wystarczało miejsca na tlen. Obite płuca ledwo spełniały swoją funkcję, choć Nen dalej miał wrażenie, że łapie powietrze za rzadko, jakby zapomniał jak to się robi. Z nogami też był problem. Pulsowały od świeżych zadrapań i siniaków, ale nie to było problemem. Każdy postawiony za Blackiem krok oznaczał walkę z instynktem samozachowawczym. Organizm napinał się, pchany w przeciwnym kierunku potrzebą uchronienia się przed drapieżnikiem, ale mózg starał się to wykopać poza obręb opcji. Przecież i tak nie miał dokąd się udać.
- Usiądź.
Gdzie?
Nie rozglądał się jakoś ostentacyjnie, ale łazienka to raczej nie umeblowany w kanapy i fotele salon. Mógłby przycupnąć przy zlewie, ale na dobrą sprawę wszystko wokół nosiło ślady niedawnej kąpieli. Kłęby już ulotnionej mgły skrystalizowały się w formie wilgoci na kafelkach, blatach i szkle lustra, w które Seijun ewidentnie nie zamierzał się wpatrywać. Głównie dlatego, że każde zieleniejące obicie i każde zaczerwienienie po zadanym ciosie, przypominało o spotkaniu sprzed paru godzin. Zamierzał o tym zapomnieć. Wymazać, jak ściera się kredę z powierzchni butelkowo zielonej tablicy. Wciąż będą smugi, ale przynajmniej bez konkretnych kształtów. Nie będzie zdolny tego odczytać, jeżeli wystarczająco dobrze zabierze się do roboty.
Tyle że Black nie ułatwiał.
- ... opowiedz co się stało.
Nic, naprawdę nic. Musimy do tego wracać?
- Trochę ich poniosła wyobraźnia - "trochę" było tu lekkim niedopatrzeniem, ale ubarwił ton w coś lżejszego; w drgnienie śmiechu niemal, jakby go bawiło, że ktoś przyłożył mu w gębę, że ktoś inny przydusił bez żadnego zahamowania. Głupie przełykanie śliny było teraz wyzwaniem, a on udawał, że wszystko - jest w porządku. - Skupił uwagę na rozbudowanych plecach mężczyzny, przez moment rejestrując ruch pracujących tkanek. Co tam dokładnie robił?
Usiądź.
Cholera, cholera, cholera. Wciąż stał w przejściu jak słup soli, ale gdzie, do licha, miał ulokować tyłek? Z roztargnieniem zdecydował się więc na nadwyrężenie tej prośby, postępując ostrożne, niemaskowane kroki w kierunku czarnowłosego. Szedł niespiesznie, ale nie na tyle, by uznać, że się próbuje zakraść. I tak w każdej chwili dało się go zatrzymać. Nie tyle fizyczną siłą, co potęgą rozkazu. Postanowił jednak, że oprze się o szafkę przy Sullivanie; zbliży na tyle, aby znów zajrzeć w jego twarz, przynajmniej wtedy, gdy będzie pewność, że Black tego nie wyłapie.
- Powinni zapłacić więcej. - Podsunął od niechcenia; chodziło wyłącznie o biznes. Z tą wizją było prościej się wypowiadać. Lżej. - I omijać widoczne partie. - Westchnął z teatralnością. - Jak ja się pokażę na mieście? - I zanim zdążył ugryźć się w język dodał naprędce: może powinienem coś z tym zrobić?
Użyć mocy.
Bo przecież jakiś będzie. Tego miał pewność jeszcze przed tym jak drzwi zatrzasnęły się we framudze; jak do ucha dotarło strzyknięcie zasuwek i zastawek. Mechanizm zablokował jedyną drogę ewakuacji, ale w gruncie rzeczy nie pomieszczenie było klatką. W ciasnych, żelaznych kratach gnieździła się cała jego psychika. Kompletnie zdominowana i zastraszona, podsycana oszczędną mimiką Blacka, od której miał ochotę wrzeszczeć.
Zamiast tego jedynie się skrzywił, wymownym, zbolałym zwarciem warg komentując nieprzyjemny impuls. Wynikał z dotyku właściciela; tego krótkiego momentu, w którym przesuwał opuszką po paskudnym, siniejącym śladzie tuż pod okiem. Lazuryt tęczówek spochmurniał natychmiast, gdy jednym gestem Black go wypuścił. Miał nieodpartą potrzebę rozmasowania policzków, ale nie zrobił tego, stulając mocno palce w pięści. Oglądał podłogę, marszcząc nieco brwi i zastanawiając się nad możliwymi scenariuszami. Milczenie nigdy nie oznaczało niczego dobrego, a było go za dużo. Rozpychało się w tym doskonale zaopatrzonym apartamencie, pęczniało do stopnia, w którym nie wystarczało miejsca na tlen. Obite płuca ledwo spełniały swoją funkcję, choć Nen dalej miał wrażenie, że łapie powietrze za rzadko, jakby zapomniał jak to się robi. Z nogami też był problem. Pulsowały od świeżych zadrapań i siniaków, ale nie to było problemem. Każdy postawiony za Blackiem krok oznaczał walkę z instynktem samozachowawczym. Organizm napinał się, pchany w przeciwnym kierunku potrzebą uchronienia się przed drapieżnikiem, ale mózg starał się to wykopać poza obręb opcji. Przecież i tak nie miał dokąd się udać.
- Usiądź.
Gdzie?
Nie rozglądał się jakoś ostentacyjnie, ale łazienka to raczej nie umeblowany w kanapy i fotele salon. Mógłby przycupnąć przy zlewie, ale na dobrą sprawę wszystko wokół nosiło ślady niedawnej kąpieli. Kłęby już ulotnionej mgły skrystalizowały się w formie wilgoci na kafelkach, blatach i szkle lustra, w które Seijun ewidentnie nie zamierzał się wpatrywać. Głównie dlatego, że każde zieleniejące obicie i każde zaczerwienienie po zadanym ciosie, przypominało o spotkaniu sprzed paru godzin. Zamierzał o tym zapomnieć. Wymazać, jak ściera się kredę z powierzchni butelkowo zielonej tablicy. Wciąż będą smugi, ale przynajmniej bez konkretnych kształtów. Nie będzie zdolny tego odczytać, jeżeli wystarczająco dobrze zabierze się do roboty.
Tyle że Black nie ułatwiał.
- ... opowiedz co się stało.
Nic, naprawdę nic. Musimy do tego wracać?
- Trochę ich poniosła wyobraźnia - "trochę" było tu lekkim niedopatrzeniem, ale ubarwił ton w coś lżejszego; w drgnienie śmiechu niemal, jakby go bawiło, że ktoś przyłożył mu w gębę, że ktoś inny przydusił bez żadnego zahamowania. Głupie przełykanie śliny było teraz wyzwaniem, a on udawał, że wszystko - jest w porządku. - Skupił uwagę na rozbudowanych plecach mężczyzny, przez moment rejestrując ruch pracujących tkanek. Co tam dokładnie robił?
Usiądź.
Cholera, cholera, cholera. Wciąż stał w przejściu jak słup soli, ale gdzie, do licha, miał ulokować tyłek? Z roztargnieniem zdecydował się więc na nadwyrężenie tej prośby, postępując ostrożne, niemaskowane kroki w kierunku czarnowłosego. Szedł niespiesznie, ale nie na tyle, by uznać, że się próbuje zakraść. I tak w każdej chwili dało się go zatrzymać. Nie tyle fizyczną siłą, co potęgą rozkazu. Postanowił jednak, że oprze się o szafkę przy Sullivanie; zbliży na tyle, aby znów zajrzeć w jego twarz, przynajmniej wtedy, gdy będzie pewność, że Black tego nie wyłapie.
- Powinni zapłacić więcej. - Podsunął od niechcenia; chodziło wyłącznie o biznes. Z tą wizją było prościej się wypowiadać. Lżej. - I omijać widoczne partie. - Westchnął z teatralnością. - Jak ja się pokażę na mieście? - I zanim zdążył ugryźć się w język dodał naprędce: może powinienem coś z tym zrobić?
Użyć mocy.
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Wciąż uparcie milczał, całkiem jakby za cel obrał sobie wypchanie przestronnego mieszkania ciężkim napięciem. Nie pomagała również niewzruszona mimika, bo jedynym co poruszało się na pysku Blacka były spływające z mokrych włosów krople wody, a i ich na próżno było szukać wiele. Pracujące przy zawartości apteczki wytatuowane dłonie zatrzymały się jednak na dźwięk sztucznie obklejonych rozbawieniem słów dzieciaka. Senkensha trwał a absolutnym bezruchu przez kilka bardzo krótkich sekund, które równie dobrze dla kogoś innego mogły rozciągać się do miary godzin. W końcu jednak obrócił lico ku młodemu yurei, częstując go w końcu czymś innym, bo uniesioną w niemym pytaniu brwią — co ty odwalasz? — zdawały się mówić wilcze ślepia, gdy tak spoglądał na poobijaną buzię podopiecznego, swojej ulubionej i najwierniejszej zabawki. Nie uraczył go niczym więcej, szybko wracając do przeglądania bandaży i płynów do odkażania ran. Gdzieś w międzyczasie pokryte czarnymi liniami tuszu palce powędrowały do odłożonej na uboczu paczki papierosów. Sprawnym ruchem wyłuskały jednego z nich, szybko ulokowując go między wargami; jedno pstryknięcie zapalniczki zaowocowało wonią tytoniu mieszającą się z pozostałościami zapachu jakiegoś płynu do kąpieli którego jeszcze nie tak dawno używał.
Szafka zaskrzypiała, przyjmując na siebie wątpliwy ciężar Nena. To właśnie ten odgłos poruszył mięśniami drapieżnika — dłoń opadła na wątłe ramię dzieciaka, subtelnie acz z wyraźną pewnością nakierowując jego ciało na brzeg wanny. Skoro sam nie potrafił zdecydować, Black postanowił go sprawnie wyręczyć. Na tym zresztą nie poprzestał; rozcapierzone palce musnęły odgięty materiał ciemnej koszuli, wpełzły pod niego, opuszkami dotykając najeżonej stresem skóry pod nią. Szary kłąb dymu buchnął w posiniaczoną twarz w tym samym momencie, w którym sylwetka właściciela pochyliła się znacznie nad ofiarą. Bezczelnie wywiercał dziurę za lazurytowymi tęczówkami, skutecznie odwracając uwagę od odgłosu przekręcanego gdzieś w tyle kurka; może chciał go utopić? Zaoferować jeden, ostateczny akt aktorski? Występ doskonały.
Wolną rękę oparł po chwili na krawędzi wanny, tuż obok uda młodzieńca, więżąc go tym samym w niewidocznej klatce. Kciuk dotychczas trzymany gdzieś w okolicach obojczyka podjechał w górę bladej skóry, pozostawiając za sobą niewidoczny ślad dotyku — nie bolesnego, acz wyczuwalnego, chciał przecież by wiedziano, że znajdował się tuż obok.
Ślepia wilka zaiskrzyły w końcu emocją, zajarzyły się od ruchomego neonu dostrzegalnego szczególnie dobrze właśnie z tak małych odległości. Kącik ust drgnął ku górze, formując na pysku Blacka niebezpieczny uśmiech.
— O to się nie martw — powiedział w końcu. Dość cicho, bo wobec niosącego się po łazience echa wcale nie musiał podnosić głosu by brzmieć dosadnie. — Zapłacą, osobiście o to zadbam — Słowa ociekały groźbą równie obficie co skroplona na kafelkach ścian para. Tkwił tak jeszcze nieskończoną chwilę, by ostatecznie wyprostować nareszcie plecy, wypuścić młodego z niewidocznych okowów. Usiadł po chwili, również na wannie, choć bokiem, tak by plecami wygodnie dotykać szafki z przygotowanymi bandażami. Pomieszczenie bardzo szybko wypełniło się ciepłem nalewanej wody.
— Na razie nigdzie się nie pokażesz. Nazwijmy to kilkudniowym urlopem wypoczynkowym, dopóki nie wydobrzejesz — Nie patrzył na niego, bo wzrokiem błądził gdzieś po blacie; celem okazała się popielniczka którą przysunął sobie bliżej. Gdy ponownie spojrzał na Nena, znów miał brew uniesioną odrobinę ku górze, choć tym razem w łagodnym rozbawieniu. Na próżno było doszukiwać się prawdy za maskami zdobiącymi pysk Blacka. W chwilach takich jak ta w głowie rodziło się pytanie który z nich operował wrodzonymi zdolnościami aktorskimi. — No? Na co czekasz? Rozbieraj się i wskakuj. Jak rozluźnisz mięśnie to pokażesz mi dokładnie co ci zrobili. Trzeba się zająć ranami.
Niby sugestia choć zaowalona subtelnym rozkazem.
@Seijun Nen
Szafka zaskrzypiała, przyjmując na siebie wątpliwy ciężar Nena. To właśnie ten odgłos poruszył mięśniami drapieżnika — dłoń opadła na wątłe ramię dzieciaka, subtelnie acz z wyraźną pewnością nakierowując jego ciało na brzeg wanny. Skoro sam nie potrafił zdecydować, Black postanowił go sprawnie wyręczyć. Na tym zresztą nie poprzestał; rozcapierzone palce musnęły odgięty materiał ciemnej koszuli, wpełzły pod niego, opuszkami dotykając najeżonej stresem skóry pod nią. Szary kłąb dymu buchnął w posiniaczoną twarz w tym samym momencie, w którym sylwetka właściciela pochyliła się znacznie nad ofiarą. Bezczelnie wywiercał dziurę za lazurytowymi tęczówkami, skutecznie odwracając uwagę od odgłosu przekręcanego gdzieś w tyle kurka; może chciał go utopić? Zaoferować jeden, ostateczny akt aktorski? Występ doskonały.
Wolną rękę oparł po chwili na krawędzi wanny, tuż obok uda młodzieńca, więżąc go tym samym w niewidocznej klatce. Kciuk dotychczas trzymany gdzieś w okolicach obojczyka podjechał w górę bladej skóry, pozostawiając za sobą niewidoczny ślad dotyku — nie bolesnego, acz wyczuwalnego, chciał przecież by wiedziano, że znajdował się tuż obok.
Ślepia wilka zaiskrzyły w końcu emocją, zajarzyły się od ruchomego neonu dostrzegalnego szczególnie dobrze właśnie z tak małych odległości. Kącik ust drgnął ku górze, formując na pysku Blacka niebezpieczny uśmiech.
— O to się nie martw — powiedział w końcu. Dość cicho, bo wobec niosącego się po łazience echa wcale nie musiał podnosić głosu by brzmieć dosadnie. — Zapłacą, osobiście o to zadbam — Słowa ociekały groźbą równie obficie co skroplona na kafelkach ścian para. Tkwił tak jeszcze nieskończoną chwilę, by ostatecznie wyprostować nareszcie plecy, wypuścić młodego z niewidocznych okowów. Usiadł po chwili, również na wannie, choć bokiem, tak by plecami wygodnie dotykać szafki z przygotowanymi bandażami. Pomieszczenie bardzo szybko wypełniło się ciepłem nalewanej wody.
— Na razie nigdzie się nie pokażesz. Nazwijmy to kilkudniowym urlopem wypoczynkowym, dopóki nie wydobrzejesz — Nie patrzył na niego, bo wzrokiem błądził gdzieś po blacie; celem okazała się popielniczka którą przysunął sobie bliżej. Gdy ponownie spojrzał na Nena, znów miał brew uniesioną odrobinę ku górze, choć tym razem w łagodnym rozbawieniu. Na próżno było doszukiwać się prawdy za maskami zdobiącymi pysk Blacka. W chwilach takich jak ta w głowie rodziło się pytanie który z nich operował wrodzonymi zdolnościami aktorskimi. — No? Na co czekasz? Rozbieraj się i wskakuj. Jak rozluźnisz mięśnie to pokażesz mi dokładnie co ci zrobili. Trzeba się zająć ranami.
Niby sugestia choć zaowalona subtelnym rozkazem.
@Seijun Nen
Seijun Nen and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.
Czasami, w ciemnych, pustych kątach swojego pokoju, zastanawiał się jak do tego doszło. Dlaczego światła reflektorów zniknęły, pogrążając otoczenie w nieprzeniknionym mroku. Czerń była tak gęsta, że prawie odczuwalna. Lepiła się do ciała, do oczu, do ust, które zamykał, żeby nie wrzeszczeć. Wiedział, że leży na pościeli, w otoczeniu wypchanych pierzem poduszek, że tuż obok ma nocną szafkę z lampką. Jedno kliknięcie, aby odgonić wszechobecny koszmar. Wiedział jednak również, że niczego by to nie zmieniło. Oślepiłby go blask żarówki, zaszklił mrużące się ślepia, a potem znów musiałby zebrać siły, aby zmierzyć się z brakiem światłych perspektyw. Pamiętał zbyt dobrze ich pierwsze spotkanie. Swoje brudne palce ze źle obciętymi paznokciami. Zdarte knykcie. Popękane wargi. Załatane ubrania o spranym materiale. Wyglądał jak żywcem wyjęty z pierwszego lepszego filmu o slumsach i pewnie tym dokładnie był: pożywką najgorszego sortu, na którą żal choćby splunąć. Zdawało się więc, że uszczknął dla siebie odrobinę szczęścia. Złapał się tego jak brzytwy, wystarczyło więc ignorować ból, by zostać uratowanym z mętnych otchłani biedoty. Rzeczywiście nie spał już na wilgotnej, nanashańskiej ziemi. Nie szukał po wieczorach opuszczonych pustostanów, nie walczył o czerstwy chleb z dzieciakami młodszymi od siebie o dziesięć lat. Nie patrzył na wynędzniałe, liniejące psie kościotrupy, ani na nastolatków o starczych twarzach. Przeglądał za to aksamity, wybierał szyte na miarę kombinezony, grymasił ilekroć nie spodobał mu się jakiś kolor albo krój. Stał się elitą, ale ceną była ciężka dłoń oparta o jego ramię, nakierowująca w wyznaczoną stronę. Było spojrzenie, któremu się poddawał z posłuszeństwem i obawą. Nie znosił się za każdym razem, gdy jeden rozkaz, gest albo spojrzenie Blacka prowadziło go do wyznaczonych celów. Nie miał wtedy za grosz zdrowego rozsądku. Słowo, a skoczyłby w przepaść. Słowo, a wbiegłby w ogień. Więc słowo, a przysiadł na akrylu, rozsuwając stopy, opierając dłonie o zimny brzeg wanny.
Oddychał powoli, ale było w tym coś wystudiowanego, jakby potrzebował nadzorować proces. Nabierał tchu, rosła wtedy cherlawa pierś, odczekiwał idealnie dwie sekundy, i wypuszczał powietrze przez nos. Na moment nie odwracał uwagi od oblicza mężczyzny. Z tej odległości czuł każdy atom zapachu, ciepło emanujące z ciała, które niedawno zażyło kąpieli. Gdzieś w tle rozległ się charakterystyczny syk wody spuszczanej z kranu. Z równie wartkim ciśnieniem płynęła teraz krew. Dudniła pod palcami obejmującej go ręki szaleńczym rytmem. Na zewnątrz nie zdawał się tak zalękniony. Udało mu się utrzymać wyprostowaną sylwetkę, nie opuścić oczu jak karcony uczniak, nie jąkał się też i nie panikował, jak niekiedy miał w zwyczaju. Wewnętrznie ledwo jednak panował nad huraganem, którego siła i chaotyczność rozrzucały myśli jak targnięte wichrem kartki papieru. Starał się przeanalizować możliwe warianty. Czego od niego chciał? Co mu teraz zrobi? Myśl, że wanna napełnia się ciepłą wodą, napinała wszystkie mięśnie, gotowe stawić opór, gdyby pozornie czuły dotyk męskich palców odnalazł chwyt na jego włosach. Wystarczyłoby przecież jedno szarpnięcie, by posłać go pod taflę, odebrać tchnienie, zalać płuca cieczą. Walka o życie wydawała się jedyną wartością, o którą by walczył.
Choć ile był wart bez drogich fatałaszków i prestiżu stworzonego wyłącznie dzięki ingerencji Sullivana?
Przesunął językiem wzdłuż dolnej wargi, nawilżając jej obitą powierzchnię. Chciał i powinien coś powiedzieć, ale nagle zrobiło się zbyt gorąco, zbyt parno. Wilgoć osiadała na skroni, zaróżowionych policzkach, rosiła się na zamkniętych w pięści dłoniach. Każda kropla perląca się na szyi uprzytamniała mu, że znalazł się w potrzasku. Przygotowywał się na reprymendę; na karę. Zniesie podtopienie. Przecież to nie pierwszy raz. Zniesie też nowe zlecenia. Bywało gorzej. Wytrzyma to. Zawsze wytrzymywał. Wystarczy nacisnąć klawisz, odciąć świadomość. Organizm prędzej czy później się zregeneruje. Lubił to sobie powtarzać, nawet jeżeli z każdym przeżytym miesiącem wierzył w to coraz mniej. Najgorszy był jednak nie spadek morale, ale fakt, że ilekroć niemal sięgał dna swojej depresji, Black zachowywał się tak.
Nieoczekiwanie się odsuwał. Oddawał przestrzeń. Twierdził, że wszystkim się zajmie, jakby mu zależało; jakby ocknął się i uprzytomnił sobie, kim naprawdę jest. Postacią z ich pierwszego spotkania, która tymi samymi dłońmi podnosiła go z ziemi, tymi samymi pieniędzmi opłacała obiad, a nie wynajem kwatery, którą będzie trzeba jakoś spłacić. Postacią, która spoglądała z tym cynicznym, ale przyjacielskim błyskiem w oku, od którego pod mostkiem znów zaczynało go mrowić.
Trochę jak łaskotanie. Jednocześnie wymuszające chichot i cierpiętnicze. Seijun nigdy nie potrafił dokładnie sprecyzować, w którym kierunku przechyla się szala. Może własna naiwność wreszcie go zgubi, skoro zapominał o wszystkich otrzymanych razach tylko dlatego, że Sullivan spuścił z tonu. W takich momentach nie musiał na nic czekać. Ześlizgnął się z brzegu wanny, palcami operując przy zapięciu spodni. Szczęknęła klamra paska, skórzany element wymknął się ze ślizgiem ze szlufek. Nie wahał się nawet, kiedy wsuwał dłonie za materiał opinających biodra części garderoby. Zsunął je niespiesznie, krzywiąc się tylko raz, gdy szorstka tkanina nieprzyjemnie zadrasnęła ogromny, zasiniony obszar. Blada cera niosła ślady nieczystej walki. Wspomnienia po zamkniętych na goleni i udach palcach, po zadrapaniach płytek paznokci, wbijanych w tkankę do krwi. Wzdłuż obydwu kostek czerwieniły się ślady po tnącym, lnianym sznurze, ale żadne z tych obrażeń nie ujęło mu miękkości kroku. Wykonał tylko jeden, zaraz po tym jak ze stukotem na kafelki opadły buty i skarpetki. Bosa stopa znalazła się nagle pomiędzy rozstawionymi odpowiednikami Sullivana, nad kolanami oparły się dłonie. Był lekki jak piórko, nie przekładał na niego ciężaru. Dotykał jedynie, z lazurem kocich ślepi wpatrzony w oblicze mężczyzny. Wystarczyło tylko tyle, aby się pochylił, by koszula odsłoniła fragment obojczyków i piersi, dając wgląd w nowe stłuczenia po niezahamowanych ciosach.
Trzeba się zająć ranami.
- Dziękuję. - Palce miał nieco zesztywniałe, ale operując przy szyi jedną ręką, wysunął pierwszy z guzików. Bawełna rozsunęła się, odkrywając tors. Od kiedy trafił pod patronat Blacka, nabrał kilogramów. Wcześniej chuda, niemal dziecięca budowa ciała poddała się powolnemu, ale przyjemnemu procesowi umodelowania. Dzięki temu nie wydawał się tak zmizerniały nawet pomimo czerwonych, żółtych i sinych plam. Przywodził na myśl niezbyt wprawionego, ale jednak wojownika. Kogoś, kto nie podda się bez ostatniego słowa, szarpnięcia, nacisku. Może dlatego urlop nie do końca był mu w smak. Czuł pod tym jakiś przekręt. Jakby karmiono go słodkim przysmakiem, w którym nie wyczuwał jeszcze skutków trucizny. - Może podczas wolnego przydam się w inny sposób? - Ruchowi smukłej dłoni towarzyszył pomruk. Wyskoczył kolejny guzik, kiedy opuszki oparte na kolanie Sullivana pomknęły naprzód, w stronę wnętrza uda; Seijun nie przekroczyły jednak określonej granicy, nie był tak zuchwały. Zebrana fałda materiału uwydatniła się w okolicy pachwiny, kciuk otarł się jedynie tuż przy podbrzuszu; a przynajmniej taki był zamiar, jeżeli w porę go nie odepchnie, nie wścieknie się na to zamglone spojrzenie błądzące po jego obliczu, jakby szukał przyzwolenia. Spąsowiałe policzki nabrały odcienia karmazynu; czerwień rozlała się na kark i uszy, i choć można przypuszczać, że to efekt podniesionej przez ciepłą wodę temperatury, to z reakcji ciała Nena wynikało, że źródło ma miejsce jednak w zupełnie innych aspektach. Był spięty. Nieomal lgnął do niego. Wyprostował się niespiesznie, ale tylko po to, by tuż przed jego twarzą rozpiąć ostatnią partię. Nic już koszuli nie przytrzymywało. Zsunęła się z opuszczonych ramion, zatrzymała tylko na moment na zgięciu łokci, ale gdy opuścił nadgarstki, wszystko wylądowało niechlujnie na ziemi. - Co sądzisz o - mnie - tym pomyśle? - Miał świadomość tego, że się naraża nie podlegając rozkazowi w stu procentach. Nie wszedł jeszcze do wanny, stojąc w lekkim rozkroku, jakby gotów bardziej na to, by wsunąć się na kolana Sullivana, zamiast zanurzać w przygotowanej kąpieli. Na palec nawinął jeden z tkniętych wilgocią kosmyków, mrużąc pytająco ślepia, i w tej jednej chwili zdawało się, że na krańcu języka trzyma prowokacyjne: mógłbyś zająć się nie tylko ranami.
Oddychał powoli, ale było w tym coś wystudiowanego, jakby potrzebował nadzorować proces. Nabierał tchu, rosła wtedy cherlawa pierś, odczekiwał idealnie dwie sekundy, i wypuszczał powietrze przez nos. Na moment nie odwracał uwagi od oblicza mężczyzny. Z tej odległości czuł każdy atom zapachu, ciepło emanujące z ciała, które niedawno zażyło kąpieli. Gdzieś w tle rozległ się charakterystyczny syk wody spuszczanej z kranu. Z równie wartkim ciśnieniem płynęła teraz krew. Dudniła pod palcami obejmującej go ręki szaleńczym rytmem. Na zewnątrz nie zdawał się tak zalękniony. Udało mu się utrzymać wyprostowaną sylwetkę, nie opuścić oczu jak karcony uczniak, nie jąkał się też i nie panikował, jak niekiedy miał w zwyczaju. Wewnętrznie ledwo jednak panował nad huraganem, którego siła i chaotyczność rozrzucały myśli jak targnięte wichrem kartki papieru. Starał się przeanalizować możliwe warianty. Czego od niego chciał? Co mu teraz zrobi? Myśl, że wanna napełnia się ciepłą wodą, napinała wszystkie mięśnie, gotowe stawić opór, gdyby pozornie czuły dotyk męskich palców odnalazł chwyt na jego włosach. Wystarczyłoby przecież jedno szarpnięcie, by posłać go pod taflę, odebrać tchnienie, zalać płuca cieczą. Walka o życie wydawała się jedyną wartością, o którą by walczył.
Choć ile był wart bez drogich fatałaszków i prestiżu stworzonego wyłącznie dzięki ingerencji Sullivana?
Przesunął językiem wzdłuż dolnej wargi, nawilżając jej obitą powierzchnię. Chciał i powinien coś powiedzieć, ale nagle zrobiło się zbyt gorąco, zbyt parno. Wilgoć osiadała na skroni, zaróżowionych policzkach, rosiła się na zamkniętych w pięści dłoniach. Każda kropla perląca się na szyi uprzytamniała mu, że znalazł się w potrzasku. Przygotowywał się na reprymendę; na karę. Zniesie podtopienie. Przecież to nie pierwszy raz. Zniesie też nowe zlecenia. Bywało gorzej. Wytrzyma to. Zawsze wytrzymywał. Wystarczy nacisnąć klawisz, odciąć świadomość. Organizm prędzej czy później się zregeneruje. Lubił to sobie powtarzać, nawet jeżeli z każdym przeżytym miesiącem wierzył w to coraz mniej. Najgorszy był jednak nie spadek morale, ale fakt, że ilekroć niemal sięgał dna swojej depresji, Black zachowywał się tak.
Nieoczekiwanie się odsuwał. Oddawał przestrzeń. Twierdził, że wszystkim się zajmie, jakby mu zależało; jakby ocknął się i uprzytomnił sobie, kim naprawdę jest. Postacią z ich pierwszego spotkania, która tymi samymi dłońmi podnosiła go z ziemi, tymi samymi pieniędzmi opłacała obiad, a nie wynajem kwatery, którą będzie trzeba jakoś spłacić. Postacią, która spoglądała z tym cynicznym, ale przyjacielskim błyskiem w oku, od którego pod mostkiem znów zaczynało go mrowić.
Trochę jak łaskotanie. Jednocześnie wymuszające chichot i cierpiętnicze. Seijun nigdy nie potrafił dokładnie sprecyzować, w którym kierunku przechyla się szala. Może własna naiwność wreszcie go zgubi, skoro zapominał o wszystkich otrzymanych razach tylko dlatego, że Sullivan spuścił z tonu. W takich momentach nie musiał na nic czekać. Ześlizgnął się z brzegu wanny, palcami operując przy zapięciu spodni. Szczęknęła klamra paska, skórzany element wymknął się ze ślizgiem ze szlufek. Nie wahał się nawet, kiedy wsuwał dłonie za materiał opinających biodra części garderoby. Zsunął je niespiesznie, krzywiąc się tylko raz, gdy szorstka tkanina nieprzyjemnie zadrasnęła ogromny, zasiniony obszar. Blada cera niosła ślady nieczystej walki. Wspomnienia po zamkniętych na goleni i udach palcach, po zadrapaniach płytek paznokci, wbijanych w tkankę do krwi. Wzdłuż obydwu kostek czerwieniły się ślady po tnącym, lnianym sznurze, ale żadne z tych obrażeń nie ujęło mu miękkości kroku. Wykonał tylko jeden, zaraz po tym jak ze stukotem na kafelki opadły buty i skarpetki. Bosa stopa znalazła się nagle pomiędzy rozstawionymi odpowiednikami Sullivana, nad kolanami oparły się dłonie. Był lekki jak piórko, nie przekładał na niego ciężaru. Dotykał jedynie, z lazurem kocich ślepi wpatrzony w oblicze mężczyzny. Wystarczyło tylko tyle, aby się pochylił, by koszula odsłoniła fragment obojczyków i piersi, dając wgląd w nowe stłuczenia po niezahamowanych ciosach.
Trzeba się zająć ranami.
- Dziękuję. - Palce miał nieco zesztywniałe, ale operując przy szyi jedną ręką, wysunął pierwszy z guzików. Bawełna rozsunęła się, odkrywając tors. Od kiedy trafił pod patronat Blacka, nabrał kilogramów. Wcześniej chuda, niemal dziecięca budowa ciała poddała się powolnemu, ale przyjemnemu procesowi umodelowania. Dzięki temu nie wydawał się tak zmizerniały nawet pomimo czerwonych, żółtych i sinych plam. Przywodził na myśl niezbyt wprawionego, ale jednak wojownika. Kogoś, kto nie podda się bez ostatniego słowa, szarpnięcia, nacisku. Może dlatego urlop nie do końca był mu w smak. Czuł pod tym jakiś przekręt. Jakby karmiono go słodkim przysmakiem, w którym nie wyczuwał jeszcze skutków trucizny. - Może podczas wolnego przydam się w inny sposób? - Ruchowi smukłej dłoni towarzyszył pomruk. Wyskoczył kolejny guzik, kiedy opuszki oparte na kolanie Sullivana pomknęły naprzód, w stronę wnętrza uda; Seijun nie przekroczyły jednak określonej granicy, nie był tak zuchwały. Zebrana fałda materiału uwydatniła się w okolicy pachwiny, kciuk otarł się jedynie tuż przy podbrzuszu; a przynajmniej taki był zamiar, jeżeli w porę go nie odepchnie, nie wścieknie się na to zamglone spojrzenie błądzące po jego obliczu, jakby szukał przyzwolenia. Spąsowiałe policzki nabrały odcienia karmazynu; czerwień rozlała się na kark i uszy, i choć można przypuszczać, że to efekt podniesionej przez ciepłą wodę temperatury, to z reakcji ciała Nena wynikało, że źródło ma miejsce jednak w zupełnie innych aspektach. Był spięty. Nieomal lgnął do niego. Wyprostował się niespiesznie, ale tylko po to, by tuż przed jego twarzą rozpiąć ostatnią partię. Nic już koszuli nie przytrzymywało. Zsunęła się z opuszczonych ramion, zatrzymała tylko na moment na zgięciu łokci, ale gdy opuścił nadgarstki, wszystko wylądowało niechlujnie na ziemi. - Co sądzisz o - mnie - tym pomyśle? - Miał świadomość tego, że się naraża nie podlegając rozkazowi w stu procentach. Nie wszedł jeszcze do wanny, stojąc w lekkim rozkroku, jakby gotów bardziej na to, by wsunąć się na kolana Sullivana, zamiast zanurzać w przygotowanej kąpieli. Na palec nawinął jeden z tkniętych wilgocią kosmyków, mrużąc pytająco ślepia, i w tej jednej chwili zdawało się, że na krańcu języka trzyma prowokacyjne: mógłbyś zająć się nie tylko ranami.
Sullivan Black and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.
W tej krótkiej chwili toczenia wewnętrznej wojny Seijuna, Black nie poświęcał mu ni grama uwagi. Na moment przymknięte ślepia ściągnęły z wątłych ramion tonowy ciężar dając im moment wytchnienia, kilkanaście sekund na analizę sytuacji i decyzję co do kolejnych kroków. Black również rozważał najlepszą strategię ale donoście czegoś zupełnie innego. Mimo bycia stosunkowo nowym pośród ciemnych charakterów Nanashi i okolic zdążył już wypracować obie opinię, zacisnąć łapska na konkretnym szczeblu hierarchii który wciąż jeszcze nie czynił go drapieżnikiem ostatecznym lecz upewniał, że był siłą z którą należało się mierzyć. To był moment w którym nie mógł już pozwolić na drobne poślizgnięcia, nie zamierzał zresztą pozwalać na psucie ulubionej zabawki — poświęcił zbyt wiele czasu i ograniczonej energii (chroniczne zmęczenie płynęło w żyłach tej przeklętej rodziny) by ot tak pozwalać byle rozwydrzonym bachorom na psucie jej mechanizmów; w tym świecie byle zadrapanie na połyskującym lakierze umniejszało wartości towaru. Dawkowana w tamtym momencie nikotyna pozwalała mu się skupić, jakoś wygłuszyć pulsujący w tle łomot migreny. To głównie dzięki dzierżonemu między palcami papierosowi atakowany z każdej strony umysł jakoś trzymał pion, trwał przy jednej myśli nie zamierzając tak łatwo wypuścić jej ze szponów.
Powieki rozchyliły się nagle, gdy ciąg skupionych planów prysnął niczym tknięta palcem bańka. Lodowy błękit w sekundę skupił się nie tylko na bliskości niemal nagiej sylwetki ale i ulotnym dotyku skupionym gdzieś w okolicach kolan. Black nie spojrzał w kierunku wątłych nadgarstków które niewątpliwie nosiły znaki po cudzych palcach. Zamiast tego spoczął na czerni obroży podkreślającej wszystkie zasinienia szyi, pochłaniał kontrast wytwarzany przez purpurę siniaków i bladość skóry. Wzrok chwilę później opadł na wprawność paliczków z jaką te wyłuskiwały guziki z materiałowych okowów. Podobne zagranie nie były mu wcale obce, znał je na wylot z mniej lub bardziej istotnych powodów, musiał jednak przyznać, że jak na wyrwaną spośród szczurów przybłędę, Nen radził sobie nieźle. Jak na dziwkę, rzecz jasna.
— W jaki sposób chciałbyś się przydać? Słucham sugestii — podjął, najwyraźniej wcale nie zamierzając tak łatwo współpracować; tkwiący w kąciku ust półuśmiech sugerował, że podobne sztuczki na niego nie działały, że również potrafił nimi operować i jeśli Seijun zamierzał grać w podchody, to Black nie zamierzał mu tego w żaden sposób ułatwiać.
Nie drgnął nawet pod subtelnym dotykiem, jak na razie każdej fizycznej zaczepce oferując jedną i tę samą rekcję — jej brak. Zmrużone ślepia nie spuszczały jednak wzroku z teraz pokiereszowanej buźki dzieciaka, studiowały każdy jej cal jakby zaraz od tego skrupulatnego studiowania każdego centymetra mięśnie pod skórą miały zastygnąć z tym samym miejscu na wieki. Uniósł tęczówki w momencie w którym prostowało się roznegliżowane ciało. Tym razem uchwycił moment w którym ciemna tkanina koszuli przesłoniła część łazienkowych płytek u ich stóp, choć nie poświęcił jej zbyt wiele uwagi. Zamiast tego znów zaciągnął się papierosem; gęsty dym chwilę łaskotał go w płuca nim nie umknął przez delikatnie rozchylone usta, dość szybko — ze względu na niewielką przestrzeń między nimi — trafiając na barierę w postaci smukłego brzucha; kłąb rozpłaszczył się na jego krzywiznach, rozlewając się leniwie na boki. Było w tym coś hipnotyzującego, na tyle przykuwającego uwagę, że język mimochodem przemykał po dolnej wardze zwilżając ją nieznacznie. Napełnienie krtani tlenem zadziałało jak wajcha zmieniająca układ mięśni — mechanizmy poprzeskakiwały na tyle by unieść dotychczas uśpioną dłoń. Smukłe palce wolne od wątpliwego ciężaru fajki umiejscowiły jej wnętrze płasko gdzieś nad odsłoniętym biodrem. Kciuk wpełzł niespiesznie w zgłębienie tuż nad kością biodra, zaś ślepia z fascynacją obserwowały jak ciało ugina się od lekkiego nacisku. W głowie zaszurało od niemal obsesyjnych myśli — jak wiele to ciało było w stanie jeszcze znieść? Ile jeszcze potrzebowało by całkowicie upaść, poddać się cudzej woli? A może już dawno roztrzaskało się o bruk teraz pełniąc rolę jedynie twardniejącej skorupy.
W końcu unieruchomiona dotychczas dłoń pomknęła w górę; zjeżdżając z biodra na brzuch podwijała się mozolnie ku górze całkiem jakby Black celowo spowalniał każdy ruch. Podczas swej wędrówki dotyk zbadał ułożenie mięśni, musnął czerwieniejącego świeżością ślady choć nieinwazyjnie, nie chciał mu przecież sprawić więcej bólu. Sięgając piersi opuszki jeszcze bardziej przyhamowały; mimo iż tkwiły w jednym miejscu tak długo, pozostawiały po sobie jakiś niedosyt, jakieś wrażenie, że w pewnym momencie powinny wręcz nacisnąć mocniej, upewnić w swej realności. Złośliwie zresztą blisko ominęły sutek i to tylko po to, by wsunąć się pod materiał obroży i nacisnąć, zmusić tak samo kark jak i kolana do ugięcia. Zaoferował mu własne udo dla stabilności, gdzieś w tle strzepując część wypalonego papierosa do popielniczki. Zaraz znów się zresztą zaciągnął, tym razem omiatając twarz Seijuna nie tylko szarością dymu ale i słowami:
— Sądzę, że wszystko zależy od odpowiedniej argumentacji — mruknął nisko, być może drapieżnie, choć ciężko było to określić ze względu na gęstą naleciałość tytoniu w gardle. Nie dał mu żadnego przyzwoleni ale również nie skarcił, nie odepchnął — a mógłby. Był ciekawy jak bardzo popękałby ta wspomniana skorupa gdyby teraz spotkała się z podłogą. Trzymał go jednak stale za materiał opleciony wokół karku, nie pozwalając nawet na cal przechylenia, czy to w tył czy w przód. — Moim jest na przykład to, że im dłużej zwlekasz, tym większe prawdopodobieństwo, że wda się infekcja — Nie dodał wzmianki o tym, że bardzo cenił sobie czystość, nie musiał. Wśród dziwek zawsze bardzo na nią naciskał, z pewnością każdy zdołał już więc załapać, że Black nie zmierzał dotykać nikogo, kto nosił na sobie odciski cudzych łap, w dodatku tak świeżych. Nic dziwnego, że wypuścił obrożę z uścisku kilka sekund po tym, jak umarło echo jego decyzji. Palce opadły jednak na nagie udo, przemykając po nim jakoby w niemej zachęcie. Łeb pochylił się zresztą sugestywnie w kierunku wanny.
@Seijun Nen
Powieki rozchyliły się nagle, gdy ciąg skupionych planów prysnął niczym tknięta palcem bańka. Lodowy błękit w sekundę skupił się nie tylko na bliskości niemal nagiej sylwetki ale i ulotnym dotyku skupionym gdzieś w okolicach kolan. Black nie spojrzał w kierunku wątłych nadgarstków które niewątpliwie nosiły znaki po cudzych palcach. Zamiast tego spoczął na czerni obroży podkreślającej wszystkie zasinienia szyi, pochłaniał kontrast wytwarzany przez purpurę siniaków i bladość skóry. Wzrok chwilę później opadł na wprawność paliczków z jaką te wyłuskiwały guziki z materiałowych okowów. Podobne zagranie nie były mu wcale obce, znał je na wylot z mniej lub bardziej istotnych powodów, musiał jednak przyznać, że jak na wyrwaną spośród szczurów przybłędę, Nen radził sobie nieźle. Jak na dziwkę, rzecz jasna.
— W jaki sposób chciałbyś się przydać? Słucham sugestii — podjął, najwyraźniej wcale nie zamierzając tak łatwo współpracować; tkwiący w kąciku ust półuśmiech sugerował, że podobne sztuczki na niego nie działały, że również potrafił nimi operować i jeśli Seijun zamierzał grać w podchody, to Black nie zamierzał mu tego w żaden sposób ułatwiać.
Nie drgnął nawet pod subtelnym dotykiem, jak na razie każdej fizycznej zaczepce oferując jedną i tę samą rekcję — jej brak. Zmrużone ślepia nie spuszczały jednak wzroku z teraz pokiereszowanej buźki dzieciaka, studiowały każdy jej cal jakby zaraz od tego skrupulatnego studiowania każdego centymetra mięśnie pod skórą miały zastygnąć z tym samym miejscu na wieki. Uniósł tęczówki w momencie w którym prostowało się roznegliżowane ciało. Tym razem uchwycił moment w którym ciemna tkanina koszuli przesłoniła część łazienkowych płytek u ich stóp, choć nie poświęcił jej zbyt wiele uwagi. Zamiast tego znów zaciągnął się papierosem; gęsty dym chwilę łaskotał go w płuca nim nie umknął przez delikatnie rozchylone usta, dość szybko — ze względu na niewielką przestrzeń między nimi — trafiając na barierę w postaci smukłego brzucha; kłąb rozpłaszczył się na jego krzywiznach, rozlewając się leniwie na boki. Było w tym coś hipnotyzującego, na tyle przykuwającego uwagę, że język mimochodem przemykał po dolnej wardze zwilżając ją nieznacznie. Napełnienie krtani tlenem zadziałało jak wajcha zmieniająca układ mięśni — mechanizmy poprzeskakiwały na tyle by unieść dotychczas uśpioną dłoń. Smukłe palce wolne od wątpliwego ciężaru fajki umiejscowiły jej wnętrze płasko gdzieś nad odsłoniętym biodrem. Kciuk wpełzł niespiesznie w zgłębienie tuż nad kością biodra, zaś ślepia z fascynacją obserwowały jak ciało ugina się od lekkiego nacisku. W głowie zaszurało od niemal obsesyjnych myśli — jak wiele to ciało było w stanie jeszcze znieść? Ile jeszcze potrzebowało by całkowicie upaść, poddać się cudzej woli? A może już dawno roztrzaskało się o bruk teraz pełniąc rolę jedynie twardniejącej skorupy.
W końcu unieruchomiona dotychczas dłoń pomknęła w górę; zjeżdżając z biodra na brzuch podwijała się mozolnie ku górze całkiem jakby Black celowo spowalniał każdy ruch. Podczas swej wędrówki dotyk zbadał ułożenie mięśni, musnął czerwieniejącego świeżością ślady choć nieinwazyjnie, nie chciał mu przecież sprawić więcej bólu. Sięgając piersi opuszki jeszcze bardziej przyhamowały; mimo iż tkwiły w jednym miejscu tak długo, pozostawiały po sobie jakiś niedosyt, jakieś wrażenie, że w pewnym momencie powinny wręcz nacisnąć mocniej, upewnić w swej realności. Złośliwie zresztą blisko ominęły sutek i to tylko po to, by wsunąć się pod materiał obroży i nacisnąć, zmusić tak samo kark jak i kolana do ugięcia. Zaoferował mu własne udo dla stabilności, gdzieś w tle strzepując część wypalonego papierosa do popielniczki. Zaraz znów się zresztą zaciągnął, tym razem omiatając twarz Seijuna nie tylko szarością dymu ale i słowami:
— Sądzę, że wszystko zależy od odpowiedniej argumentacji — mruknął nisko, być może drapieżnie, choć ciężko było to określić ze względu na gęstą naleciałość tytoniu w gardle. Nie dał mu żadnego przyzwoleni ale również nie skarcił, nie odepchnął — a mógłby. Był ciekawy jak bardzo popękałby ta wspomniana skorupa gdyby teraz spotkała się z podłogą. Trzymał go jednak stale za materiał opleciony wokół karku, nie pozwalając nawet na cal przechylenia, czy to w tył czy w przód. — Moim jest na przykład to, że im dłużej zwlekasz, tym większe prawdopodobieństwo, że wda się infekcja — Nie dodał wzmianki o tym, że bardzo cenił sobie czystość, nie musiał. Wśród dziwek zawsze bardzo na nią naciskał, z pewnością każdy zdołał już więc załapać, że Black nie zmierzał dotykać nikogo, kto nosił na sobie odciski cudzych łap, w dodatku tak świeżych. Nic dziwnego, że wypuścił obrożę z uścisku kilka sekund po tym, jak umarło echo jego decyzji. Palce opadły jednak na nagie udo, przemykając po nim jakoby w niemej zachęcie. Łeb pochylił się zresztą sugestywnie w kierunku wanny.
@Seijun Nen
Warui Shin'ya and Ye Lian szaleją za tym postem.
Słuchał sugestii.
Typowe.
Od kiedy podpisali kontrakt nie musiał się już starać. Zdobył, co planował. Wystarczyło teraz używać zakupionej zabawki i liczyć na to, że nie zepsuje się przed spłaceniem ceny. Ludzie uważali, że bycie kimś pokroju Blacka, to brudna sprawa, ale co oni wiedzieli? Jako jeden z niewielu dawał innym podstawowe zaspokojenie za marne jeny. Serwował relaks lub zapomnienie, a często obydwa towary jednocześnie. Nikomu nic z tego nie wmuszał. Wystawiał do witryny szereg najlepszych laleczek i czekał na frajerów, którzy zatrzymają się przy sklepie, wciśnięci twarzą w szybę, zaślinieni, przytłoczeni kalkulacjami, czy stać ich na wypożyczenie tej czy tamtej ślicznotki chociaż na godzinę, dwie. Ile miał na zbyciu dziewcząt i chłopców, tego Seijun nie wiedział. Podejrzewał, że interes dopiero się rozkręca, ale w tempie tak zawrotnym, że powoli zaczynało go to przerastać. Miał wrażenie, że jeszcze kilka miesięcy temu kojarzył wszystkie mijane twarze, ale coraz częściej łapał się na tym, że w towarzystwie Blacka widzi zupełnie obce osoby. Przerażone, niepewne, zakrywające się ze wstydu. Nie wiedzieli jeszcze, że Sullivan zna odpowiedni nacisk na nerwy, by rozłożyć im nogi, rozrzucić ręce nadgarstkami nad cierpliwie czesane włosy. Że układa diety w taki sposób, by wymizerniałe ciała nabrały odpowiednich krągłości, ale zawsze odpowiednio dobierając sylwetkę pod twarz i aurę bijącą od charakteru. Dlatego Nen jadł tyle, ile potrzeba, aby zachować szczupły brzuch i wąską talię, ale bywało, że współpracował przy klientach z kimś, kto posiadał znacznie więcej masy, bo odrobina tłuszczyku musiała pójść w biodra, przyjemnie je modelując, albo w piersi, bo takie kobiety cieszyły się powodzeniem. Interes kwitnął i zaczynało być jasnym, że Black swoje już przepracował. Teraz jedynie zbierał żniwa. Jakby spoczął na laurach.
Żałosne. Choć zdecydowanie gorszy był fakt, że mimo tej oczywistości, otrzymywał to, czego chciał. Zadawał polecenie od niechcenia i Seijun, powstrzymując się, by przewrócić oczami, jedynie dalej bawił się kosmykiem nieco wilgotnych włosów. - Masz tyle rzeczy na głowie - mówił zamiast przekleństw, krążąc wzrokiem po obojętnej (albo po prostu znudzonej?) twarzy mężczyzny. - Może odjąłbyś sobie spotkanie lub dwa? - Nigdy nie reprezentował nikogo na żadnej wizycie, ale to nie mogło być przecież zbyt trudne. Robiono to cały czas. Bez przerwy klienci spotykali się z przedsiębiorcami, rodzice handlowali nagrodami, aby wymusić na dzieciakach posłuszeństwo, a najgorsze męty Nanashi dogadywały się ze zbolałymi samarytanami, uważającymi, że są w stanie im pomóc za cenę poczucia spełnionego obowiązku. - Odpocząłbyś, a ja zająłbym się sprawami. Są zbyt małe, żebyś musiał tracić na nie czas. - W subtelnie zmrużonych ślepiach lśniła prowokacja. Puścisz mnie między ludzi? Z posiniaczonym nosem i zdartymi ustami z pewnością nie, ale od czego są kosmetyki, korektor, pudry? Od czego jest moc, której tak mu skąpił, ale tym razem wobec której mógłby zrobić wyjątek?
Nen powoli objął się jedną ręką w pasie, drugą opuszczając z włosów na policzek i w końcu na żuchwę. W improwizowanym zamyśleniu. Co o tym sądzisz? - badał teren nieustannie. Nie brzmi dobrze? Zasługujesz na to, aby ktoś cię odciążył. Interes się rozwija. Dlaczego wszystko masz robić sam? Podskórnie zaczynał odczuwać natarczywe mrowienie. Stres zalągł się w żołądku i wykręcał go jak wyżymany materiał. Black go oglądał - nieustannie, ale spokojnie. Zapewne oceniał szkody, analizując przyszłe ruchy, dzięki którym mógłby zminimalizować szanse na ponowienie błędów. - Jest jeszcze temat nowego personelu... - podsunął, wyczuwając pierwszy dotyk na sobie. - Mniej bym ich przerażał. Nie lepiej, gdyby się prędzej ośmielili? - Ciało automatycznie przechyliło się w kierunku dłoni; przylgnęło ciepłą skórą do śródręcza, dopasowując się do palców, prosząc o więcej. Jakichkolwiek uczuć nie żywił akurat do Blacka - czy były to momenty, w których rozpływał się pod falą przyjemnych zapewnień, czy gorzkie chwile, gdy łykał swoją godność po następnej wrednej reprymendzie - fizyczne zbliżenia traktował tak samo. Łasił się do niego jak pupil do właściciela; w pewien sposób nawet tym był. Skarcony kulił po sobie uszy i raz na jakiś czas warknął, ale zaraz jakby o tym zapominał i merdał ogonem pod drzwiami, gdy tylko ruszyła się klamka w zapowiedzi powrotu pana.
Znów był.
Znów poświęcał mu uwagę.
Nawet jeżeli ta uwaga była licha. Ledwie dotyk na biodrze, kciuk ściskający punkt pod wystającą kością. Knykcie, przesuwające się wzdłuż brzucha, który natychmiast odsłonił, i wyprężonej piersi. Zapach dymu z wcześniejszych oparów wymieszał się z mokrą mgiełką, osiadł na skórze w postaci drobnych kropel. Seijun wzdrygnął się od ślizgu po mostku, mimowolnie obrócił odrobinę, jakby był jeszcze w stanie cofnąć jego rękę i jednak nakierować smukłe, męskie palce na wrażliwy punkt, ale musiał obejść się smakiem. W chwilach takich jak ta zastanawiał się natrętnie czy wszystkich swoich chłopców Sullivan tak traktował. Z niechęcią i dystansem, prawie się na nich nie oglądając, z rozkazami utkwionymi w martwych z obojętności wargach, z oczami, które dawno zaszły szronem, nie dopuszczając z wewnątrz choćby iskry ciepła?
Nen sapnął, kiedy poczuł szarpnięcie. Nagły nacisk na karku pochylił mu głowę, ugiął nogi w kolanach. Dłoń opadła na udo senkenshy, druga na brzeg wanny. Chciał zachować równowagę, ale nie spodziewał się tego i znów wylądował w żałosnym ukłonie, z twarzą prawie na wysokości jego twarzy, ale źrenicami ulokowanymi gdzieś niżej. Przy takim dystansie prawie bał mu się spojrzeć w oczy, choć po nowej dawce tytoniowego dymu, jednak się do tego zmusił. Pomiędzy brwiami pojawiła się zmarszczka, a usta lekko zacisnął, jakby w obawie, że może wymsknąć mu się coś niestosownego.
Bo chciał mu przypomnieć, że to wszystko przez niego. On wybierał tych klientów. On odebrał od nich zbyt niską zapłatę. To również on zgadzał się na tyle okropieństw, zamiast robić selekcję. Przebieranki były do zdzierżenia. Obsługa dwóch, może trzech typów również. Ale tyle godzin w przepoconych prześcieradłach, tyle cieni pochylających się nad nim, że nie sposób już wyliczyć? Tyle utraconych wdechów, ścierpniętych od kajdan mięśni w nadgarstkach, tyle startego w kostkach naskórka?
Wypuszczony wyprostował się i cofnął, w porę tłumiąc warknięcie. Palcami poprawił grzywkę, która zdążyła opaść na czoło, choć tyle czasu spędził, aby dobrze ją ułożyć. Musiał się postarać, zebrać całą nagromadzoną cierpliwość, aby zmaterializować na twarzy uśmiech. Czy widział w tym cierpkość?
- Jak zawsze mógłbym się od ciebie uczyć - skwitował na wieść o dobrych argumentach, ale rzeczywiście wsunął bosą stopę w ciepłą wodę. Nie sądził, aby jej temperatura była w porządku dla obolałego ciała; rozluźni się z całą pewnością, ale chłód zadziałałby na otarcia i siniaki jak przyjemny kompres. Tymczasem odezwały się obicia i naderwane skrawki, przypominając o swoim rozlokowaniu.
Nieważne - upomniał się. To nie ma żadnego znaczenia.
Usiadł z podciągniętymi kolanami, w połowie wanny, aby być wciąż jak najbliżej Blacka. Oparł się o akrylowy brzeg ramieniem, policzek wspierając na wyciągniętej dłoni. Spoglądnął na mężczyznę z dołu, spod gęstych rzęs; już bez uśmiechu, bez żadnej gry. Wolną ręką kreślił znaki na tafli, ale zaraz przestał.
- Klienci często o ciebie pytają - wspomniał wreszcie, wznawiając byle jaki temat. - Chcą wiedzieć kim jesteś. Pojawiłeś się przecież znikąd. Znikąd masz pieniądze, ludzi. Co powinienem mówić?
Typowe.
Od kiedy podpisali kontrakt nie musiał się już starać. Zdobył, co planował. Wystarczyło teraz używać zakupionej zabawki i liczyć na to, że nie zepsuje się przed spłaceniem ceny. Ludzie uważali, że bycie kimś pokroju Blacka, to brudna sprawa, ale co oni wiedzieli? Jako jeden z niewielu dawał innym podstawowe zaspokojenie za marne jeny. Serwował relaks lub zapomnienie, a często obydwa towary jednocześnie. Nikomu nic z tego nie wmuszał. Wystawiał do witryny szereg najlepszych laleczek i czekał na frajerów, którzy zatrzymają się przy sklepie, wciśnięci twarzą w szybę, zaślinieni, przytłoczeni kalkulacjami, czy stać ich na wypożyczenie tej czy tamtej ślicznotki chociaż na godzinę, dwie. Ile miał na zbyciu dziewcząt i chłopców, tego Seijun nie wiedział. Podejrzewał, że interes dopiero się rozkręca, ale w tempie tak zawrotnym, że powoli zaczynało go to przerastać. Miał wrażenie, że jeszcze kilka miesięcy temu kojarzył wszystkie mijane twarze, ale coraz częściej łapał się na tym, że w towarzystwie Blacka widzi zupełnie obce osoby. Przerażone, niepewne, zakrywające się ze wstydu. Nie wiedzieli jeszcze, że Sullivan zna odpowiedni nacisk na nerwy, by rozłożyć im nogi, rozrzucić ręce nadgarstkami nad cierpliwie czesane włosy. Że układa diety w taki sposób, by wymizerniałe ciała nabrały odpowiednich krągłości, ale zawsze odpowiednio dobierając sylwetkę pod twarz i aurę bijącą od charakteru. Dlatego Nen jadł tyle, ile potrzeba, aby zachować szczupły brzuch i wąską talię, ale bywało, że współpracował przy klientach z kimś, kto posiadał znacznie więcej masy, bo odrobina tłuszczyku musiała pójść w biodra, przyjemnie je modelując, albo w piersi, bo takie kobiety cieszyły się powodzeniem. Interes kwitnął i zaczynało być jasnym, że Black swoje już przepracował. Teraz jedynie zbierał żniwa. Jakby spoczął na laurach.
Żałosne. Choć zdecydowanie gorszy był fakt, że mimo tej oczywistości, otrzymywał to, czego chciał. Zadawał polecenie od niechcenia i Seijun, powstrzymując się, by przewrócić oczami, jedynie dalej bawił się kosmykiem nieco wilgotnych włosów. - Masz tyle rzeczy na głowie - mówił zamiast przekleństw, krążąc wzrokiem po obojętnej (albo po prostu znudzonej?) twarzy mężczyzny. - Może odjąłbyś sobie spotkanie lub dwa? - Nigdy nie reprezentował nikogo na żadnej wizycie, ale to nie mogło być przecież zbyt trudne. Robiono to cały czas. Bez przerwy klienci spotykali się z przedsiębiorcami, rodzice handlowali nagrodami, aby wymusić na dzieciakach posłuszeństwo, a najgorsze męty Nanashi dogadywały się ze zbolałymi samarytanami, uważającymi, że są w stanie im pomóc za cenę poczucia spełnionego obowiązku. - Odpocząłbyś, a ja zająłbym się sprawami. Są zbyt małe, żebyś musiał tracić na nie czas. - W subtelnie zmrużonych ślepiach lśniła prowokacja. Puścisz mnie między ludzi? Z posiniaczonym nosem i zdartymi ustami z pewnością nie, ale od czego są kosmetyki, korektor, pudry? Od czego jest moc, której tak mu skąpił, ale tym razem wobec której mógłby zrobić wyjątek?
Nen powoli objął się jedną ręką w pasie, drugą opuszczając z włosów na policzek i w końcu na żuchwę. W improwizowanym zamyśleniu. Co o tym sądzisz? - badał teren nieustannie. Nie brzmi dobrze? Zasługujesz na to, aby ktoś cię odciążył. Interes się rozwija. Dlaczego wszystko masz robić sam? Podskórnie zaczynał odczuwać natarczywe mrowienie. Stres zalągł się w żołądku i wykręcał go jak wyżymany materiał. Black go oglądał - nieustannie, ale spokojnie. Zapewne oceniał szkody, analizując przyszłe ruchy, dzięki którym mógłby zminimalizować szanse na ponowienie błędów. - Jest jeszcze temat nowego personelu... - podsunął, wyczuwając pierwszy dotyk na sobie. - Mniej bym ich przerażał. Nie lepiej, gdyby się prędzej ośmielili? - Ciało automatycznie przechyliło się w kierunku dłoni; przylgnęło ciepłą skórą do śródręcza, dopasowując się do palców, prosząc o więcej. Jakichkolwiek uczuć nie żywił akurat do Blacka - czy były to momenty, w których rozpływał się pod falą przyjemnych zapewnień, czy gorzkie chwile, gdy łykał swoją godność po następnej wrednej reprymendzie - fizyczne zbliżenia traktował tak samo. Łasił się do niego jak pupil do właściciela; w pewien sposób nawet tym był. Skarcony kulił po sobie uszy i raz na jakiś czas warknął, ale zaraz jakby o tym zapominał i merdał ogonem pod drzwiami, gdy tylko ruszyła się klamka w zapowiedzi powrotu pana.
Znów był.
Znów poświęcał mu uwagę.
Nawet jeżeli ta uwaga była licha. Ledwie dotyk na biodrze, kciuk ściskający punkt pod wystającą kością. Knykcie, przesuwające się wzdłuż brzucha, który natychmiast odsłonił, i wyprężonej piersi. Zapach dymu z wcześniejszych oparów wymieszał się z mokrą mgiełką, osiadł na skórze w postaci drobnych kropel. Seijun wzdrygnął się od ślizgu po mostku, mimowolnie obrócił odrobinę, jakby był jeszcze w stanie cofnąć jego rękę i jednak nakierować smukłe, męskie palce na wrażliwy punkt, ale musiał obejść się smakiem. W chwilach takich jak ta zastanawiał się natrętnie czy wszystkich swoich chłopców Sullivan tak traktował. Z niechęcią i dystansem, prawie się na nich nie oglądając, z rozkazami utkwionymi w martwych z obojętności wargach, z oczami, które dawno zaszły szronem, nie dopuszczając z wewnątrz choćby iskry ciepła?
Nen sapnął, kiedy poczuł szarpnięcie. Nagły nacisk na karku pochylił mu głowę, ugiął nogi w kolanach. Dłoń opadła na udo senkenshy, druga na brzeg wanny. Chciał zachować równowagę, ale nie spodziewał się tego i znów wylądował w żałosnym ukłonie, z twarzą prawie na wysokości jego twarzy, ale źrenicami ulokowanymi gdzieś niżej. Przy takim dystansie prawie bał mu się spojrzeć w oczy, choć po nowej dawce tytoniowego dymu, jednak się do tego zmusił. Pomiędzy brwiami pojawiła się zmarszczka, a usta lekko zacisnął, jakby w obawie, że może wymsknąć mu się coś niestosownego.
Bo chciał mu przypomnieć, że to wszystko przez niego. On wybierał tych klientów. On odebrał od nich zbyt niską zapłatę. To również on zgadzał się na tyle okropieństw, zamiast robić selekcję. Przebieranki były do zdzierżenia. Obsługa dwóch, może trzech typów również. Ale tyle godzin w przepoconych prześcieradłach, tyle cieni pochylających się nad nim, że nie sposób już wyliczyć? Tyle utraconych wdechów, ścierpniętych od kajdan mięśni w nadgarstkach, tyle startego w kostkach naskórka?
Wypuszczony wyprostował się i cofnął, w porę tłumiąc warknięcie. Palcami poprawił grzywkę, która zdążyła opaść na czoło, choć tyle czasu spędził, aby dobrze ją ułożyć. Musiał się postarać, zebrać całą nagromadzoną cierpliwość, aby zmaterializować na twarzy uśmiech. Czy widział w tym cierpkość?
- Jak zawsze mógłbym się od ciebie uczyć - skwitował na wieść o dobrych argumentach, ale rzeczywiście wsunął bosą stopę w ciepłą wodę. Nie sądził, aby jej temperatura była w porządku dla obolałego ciała; rozluźni się z całą pewnością, ale chłód zadziałałby na otarcia i siniaki jak przyjemny kompres. Tymczasem odezwały się obicia i naderwane skrawki, przypominając o swoim rozlokowaniu.
Nieważne - upomniał się. To nie ma żadnego znaczenia.
Usiadł z podciągniętymi kolanami, w połowie wanny, aby być wciąż jak najbliżej Blacka. Oparł się o akrylowy brzeg ramieniem, policzek wspierając na wyciągniętej dłoni. Spoglądnął na mężczyznę z dołu, spod gęstych rzęs; już bez uśmiechu, bez żadnej gry. Wolną ręką kreślił znaki na tafli, ale zaraz przestał.
- Klienci często o ciebie pytają - wspomniał wreszcie, wznawiając byle jaki temat. - Chcą wiedzieć kim jesteś. Pojawiłeś się przecież znikąd. Znikąd masz pieniądze, ludzi. Co powinienem mówić?
Raikatsuji Yuzuha, Sullivan Black and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.
Strona 1 z 2 • 1, 2
maj 2038 roku