Składzik - Page 2
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Czw 11 Lip - 23:21
First topic message reminder :

Składzik


Regały zajmują znaczną część niewielkiego pomieszczania. Ustawiono je równolegle do siebie, tworząc tym samym dostęp do każdej z ich stron. Półki wypełniają fermentujące się owoce zalegające w słojach, kartony pełne przypraw i koszów zaopatrzonych w cytryny, limonki i owoce yuzu. Kraty butelkowanego alkoholu stoją w zaciemnionym miejscu pod ścianą, a chodząca w rogu spora lodówka chłodzi gęste pęczki mięty i wcześniej przygotowane syropy wzbogacające smak drinków. Do składziku prowadzą dwie drogi: jedna z nich prosto do windy towarowej, sięgającej korytarza wychodzącego na bar, druga na tyły budynku – to właśnie tutaj — przez pokaźne metalowe drzwi — Shingetsu zaopatruje swój lokal. Wejście z zewnątrz zabezpieczone jest systemem alarmowym oraz kamerami.

Haraedo

Seijun Nen

Sob 7 Wrz - 20:06
Zaskoczył go. I to do stopnia, że nie ukrył tego pod płachtą wystudiowanych tekstów, słodkich uśmieszków i odwracających spojrzenie palców, specjalnie dotykających określonych punktów. Emocja rozlała się gwałtowną, wściekłą falą po lazurycie tęczówek i naprawdę można było odnieść wrażenie, że ich intensywna, nabiegła czerwonym poblaskiem barwa pociemniała. Nie chodziło o ból, jaki stale promieniował z okolicy pochwyconej w potrzask ręki. Nawet nie o bliskość, której zdecydowanie nie spodziewał się po tym olbrzymie. Seijun zmarszczył odrobinę brwi dopiero na skrzypnięcie stołu; na nieoczekiwany wyraz aprobaty, że nabierał wartości.

- Znamy cenę wszystkiego - zaczął cytat, nieomal wybuchając śmiechem. - Nie znając wartości niczego. - Nie wyglądał na szczególnie bystrego, szczególnie teraz, gdy zacisnął wargi; nie pasował do rzędu pierwszych ławek w klasie. Do twarzy mu było z głupotą, z naiwnością wyrażaną zlęknionym spojrzeniem, rzucanym spod czerni trzepoczących rzęs. Miał w sobie coś, co kazało sądzić, że właśnie ten brak obycia i świadomości zaprowadził go tu, gdzie był obecnie: żywego. Można więc śmiało założyć, że nie znał autora, nie kojarzył nawet kontekstu. Zasłyszał to gdzieś i utrwalił sobie w pamięci, kodując głęboko w przetyranej podświadomości. To była jego perełka. Pasowała do rytmu, który prowadził. Do brudnych pieniędzy po które wspinał się po stołach na czworaka, jak pies, przejmując banknoty między rozchylone lekko usta. Do hierarchii, w której zawsze sprowadzono go na klęczki, byle znalazł się bliżej podłogi - najniższej warstwy rankingu. Myśl, że ktoś w ogóle wspominał o jakości, doprowadzała go do litościwego rozbawienia, które prędko zdławił wraz z gwałtowniej przełkniętą śliną.

Mężczyzna znajdował się tak inwazyjnie niedaleko, że jego zapach zdawał się wypełniać płuca jakimś niewidzialnym dymem. Seijun już wcześniej zauważył, i to nie dzisiaj, a parę dobrych tygodni temu, że cała postać barmana wydaje się osadzona za jakimś mętnym, zabrudzonym szkłem. Spoglądało się na niego nie do końca wyraźnie. Coś, być może jakiś ogólny zbiór cech, który można określić aurą, mąciło jego realny obraz, nadawało złowieszczego halo, którym emanował ilekroć ukradkiem się go lustrowało. Nie miało znaczenia nawet to, że w jakikolwiek sposób wytwarzał wokół siebie niepokojącą atmosferę. Nen, z siedzisk wypełnionych błyskami jaskrawych świateł, kiedy oglądał się w stronę baru, nie mógł zignorować jednego wyobrażenia. Dominowało pozostałe, z pewnością bardziej racjonalne opcje. A wydawało mu się, że mężczyzna nie tyle tworzy, ile pochłania każdy atom mroku, jakby się tym żywił, składał z tej przerażająco ciemnej materii, na bieżąco ją uzupełniał. Jak inaczej wytłumaczyć tak spory magnetyzm? - to pytanie tłukło się wewnątrz czaszki Seijuna pomimo alkoholowych oparów i zbyt dużej dawki LSD. Jakim nieszczęsnym cudem ktokolwiek mógł tak wpływać na otoczenie? Być jednocześnie kompletnie miałkim, jak wymierający przedstawiciel gatunku z wyliniałą sierścią, zapadłymi policzkami pyska, stępionymi kłami, a jednak wciąż prezentować się niebezpiecznie? Nen wsuwał pigułki na sam środek języka i zamiast krążyć uwagą dookoła zbliżającego się relaksu, zastanawiał się, jak to możliwe, że ten cholerny wielkolud z zapuszczoną mordą ani razu się nim nie zainteresował. I dlaczego sam tak nachalnie próbował przywołać go spojrzeniem, rzucanym znad ramienia w każdej wolnej chwili.

Teraz dostał to, o co się tak upominał.

Jego pełną koncentrację. Jego zafajdany hajs, spięty w plik banknotów. Jego obecność, podążającą pomimo pierwszej próby subtelnego oddalenia się. W tej chwili Seijunowi przyszło do głowy, skąd ta potworna chęć, aby mieć na oku kogoś pokroju tego mężczyzny. To była oczywistość - stanowił zagrożenie, które dobrze kamuflował. Nie zwracał na siebie blasku fleszy, ale bez wątpienia nieustannie polował i Nen podskórnie, słuchając się instynktu ofiary, oglądał go uważnie. Na wypadek, gdyby miał stać się celem.

Co za sarkazm sytuacji, że i tak się nim stał. Tyle przerobionych wieczorów w Tsuki, a on to zmarnował, pozwalając zapędzić się w kozi róg? Może wszystko szlag trafił przez wczorajsze używki. Zdecydowanie nałykał tego w nadmiarze. Dalej ściskał go żołądek. Powoli schodziły wszystkie efekty i niedługo ciało zacznie domagać się dodatkowych porcji... albo urządzi piekło. Serce już tłukło się w cherlawej piersi, ale miło było założyć, że to wynik odstawienia, a nie stałej bliskości.

Mógł mu spojrzeć prosto w wąskie źrenice. Były malutkie jak główka szpilki; może nawet jeszcze mniejsze. Dwa mikroskopijne punkciki, o jeden ton ciemniejsze od tęczówek. Jeżeli oczy są zwierciadłami duszy, to albo jego towarzysz żadnej nie posiadał, albo skrył za mętną taflą. Jeżeli za tą matacką granicą znajdowało się jakieś czyste dno, to jeszcze niedostępne. Można było zanurzyć się w mulistej czerni i przepaść. Wystarczyło... tylko...

Oderwał się od tego widoku, gdy usłyszał dźwięk przejeżdżającego, a zaraz zwalniającego pojazdu. Pod ręką barmana napięły się drobne kostki o wiele mniejszej dłoni. Opuszki długich palców nie imponowały siłą, ale wbiły się w szorstką skórę, zdradzając minimum obawy. Poddał ścianę sondzie, znalazł tam zarys drzwi, odczekał chwilę. Spodziewał się, że nagle ktoś naprze na klamkę, pchnie wrota i znajdzie ich. Nie powinno to mieć znaczenia, a jednak z okolicy ciemienia coś drapało, próbowało wykiełkować i chyba był to rodzaj irracjonalnej zaborczości. Składzik, nieważne jak tandetny, jawił się Seijunowi jako miejsce dobicia targu. Był teraz istotniejszy niż wszystkie restauracje, w których spotykają się salonowe lwy. Miał rangę nawet wyższą od pałacu samego cesarza. Gdyby nieproszony gość wtargnął i zaburzył tak długo budowaną atmosferę, więcej niż pewne, że skonfrontowałby się z gwałtownym atakiem pretensji.

Nikt jednak nie przyszedł.

Nen zwrócił się więc szybko frontem do swojego nieznajomego. Osoby, która miała dla niego propozycję.

Zamienił się więc w słuch, nawet jeżeli każda wypowiadana sylaba brzmiała jak warkot, groźba. Ile nienawiści mogło się mieścić w jednym typie? Nie to, żeby wypadał szczególnie uczciwie, ale przecież nie dał jeszcze podstaw do niewiary? Miał na krańcu języka setkę zapewnień, ale widok grubej talii pieniędzy roziskrzył jego spojrzenie. I zamiast od razu przytaknąć, tylko się roześmiał. Paliczki, które dopiero co zaznały upragnionej wolności, uniosły się i samymi opuszkami oparły o nominał, delikatnie kierując go w dół. Dzięki temu łatwiej było się przybliżyć; ten poziom styczności zahaczył znów o ryzykowne milimetry.

- Miarą skarbu jest jego wartość w potrzebie. Nic mi po pieniądzach na dłuższą metę. - Świergotał, również przechylając czerep. Kilka blond pasem opadło mu na zroszone potem czoło. - Potrzebuję ich tylko po to, aby mieć dziś spokój. - Uśmiechnął się, ukazując biel zębów. - Ale jest jeszcze jutro, pojutrze i dalej są kolejne kartki kalendarza. Nie zaprzepaszczę miesięcy pracy dla kilkuset jenów. Może zmienimy odrobinę warunki umowy? - Dotyk, dalej ułożony na piersi barmana, ostentacyjnie nabrał mocy, kiedy chłopak się na nim wsparł. Wraz z przymrużeniem powiek, zszedł do cichszej mowy; prawie szeptu. - Pracujesz dziś, tatuśku? Wrócę do Tsuki, gdy zapadnie zmierzch. Wskażesz swój target, a ja wyciągnę z niego co tylko ci się zamarzy. Jeżeli mi się uda, umowa stoi. Jeżeli nie, nie było rozmowy. Żadnego spotkania, żadnych propozycji... - Odetchnął z westchnieniem, opadły mu nieco przy tym ramiona i sylwetka zdawała się bardziej wątła. - Człowiek, o którego się rozchodzi, buduje swoje wpływy i robi to w zastraszającym tempie. Wystarczy wiedzieć, że raczej nie rozumie terminu "skrupułów". - Tik u kącika ust wydawał się kalką sekundowego uśmiechu albo nerwową, słabo zatuszowaną próbą, by nie skrzywić się na jakieś wspomnienie. Cokolwiek przemknęło przez umysł Seijuna, prędko zostało zastąpione nową porcją uwagi przeznaczonej dla rozmówcy. Miękkie czubki palców przemknęły więc z wierzchniego papieru pieniądza aż nie natrafiły na chropowaty naskórek, z gardła wyrwało się mruczenie; ale mniej zadowolona i kokieteryjne, a bardziej zamyślone. - Dlaczego interweniowałeś? - Forsa kusiła, obsypywała cekinami spojówki za każdym razem, kiedy oczy osiadały na gotówce; ale potem wzrok ponownie unosiły się na zapuszczoną facjatę, na bezkresne spojrzenie i Nen na powrót intrygował się wyłącznie nim. Jakby nie mógł zdecydować co przyciąga bardziej. - Mogłeś zostawić sprawy takie, jakie były, ale wystraszyłeś dwie świńskie skarbonki, na które czaiłem się pół wieczoru.

Na jaki bank w twoich oczach wyglądam, ile pieniędzy myślisz, że można ze mnie wypłacić?

- Jakie więc są warunki twojego kredytu, skoro nie chodzi ci o to, o co chodziło im? - Sekunda, dwie, po których pękł, z pretensją w tonacji, z jakąś lękliwą niepewnością. - Nie podobam ci się?

Seijun Nen

Chishiya Yue and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.

Fenrys Umbra

Wto 10 Wrz - 18:33
Dopiero wydłużające minuty uzmysłowiły mężczyźnie, że od chwili gdy wysunął plik banknotów na stół, nie spuścił chłopaka z oczu. Pilnował go, jak każdej ciemnej nocy pilnował wychodzące z pracy potencjalne ofiary. Nie byli jak lekarze, nie przychodził do nich z występującym bólem, na który mieli przepisać receptę; zaprosić na wizytę kontrolną. Co prawda — jego popęd miał wiele wspólnego z bólem, ale ich usługi były jednorazowe, tak jak jednorazowe bywały żyły, które trącał w zabawie końcówką ostrego noża. Przechodziły go dreszcze, gdy tak łatwo pozwolił sobie obniżyć mury i wysunąć szkaradną łapę poza cierniste zabezpieczenia. Wszystkie poprzednie próby kontaktu z ludźmi kończyły się, cóż — śmiercią. A teraz stał przed nim ugrzeczniony z zaciśniętym na pysku kagańcem. Czuł wpływ przechery, jakby ta zaczynała chodzić po samych mokrych organach i ciągnąć za spętane w uścisku pragnienia. Znów miał ochotę to zrobić, złapać nieświadomego przechodnia na linkę, opleść ją wokół szyi i z nienaganną satysfakcją przyglądać się jak ciało walczy z zapętleniem, jak powoli uchodzi z ust życie. Fantazjowanie o chwilach prywatności w akcie dokonywania zbrodni, budziło podniecenie. Odczuwał je na zwilgotniałym języku, na trącanych prądem końcówkach palców, na umięśnionym brzuchu — stamtąd spływało zaczepnie i zaciskało za stwardniały rozporek.

Kącik ust drgnął, jak porażony prądem. Oczy były nieruchome, acz w ciągłej gotowości – w razie gdyby musiał wyleźć ze swojej jamy, zerwać się poza granicę i ukazać mu obraz najohydniejszej bestii.

Mamy taką wartość, jaką sami sobie nadamy — odparł, zapatrując się w te jasne oczy, które swoim kolorytem próbowały przebić się przez gęstniejący powietrzu szkarłat, a przede wszystkim wybić go z narzuconego uporu. — Z tego też powodu postanowiłem z tobą handlować. Nie dowiem się, jak bardzo jesteś cenny, póki się o tym nie przekonam.

Muśnięcie chropowatych skórek przy paznokciach sprawiło, że facet napiął dłonie, ostentacyjnie zwinął paliczki, powijając wartościowy świstek, czując uścisk na banknocie. Mrok w mętnych źrenicach rozjaśniła pojedyncza iskra rozbawienia. Wydawało mu się, że doskonale widzi toczącą się na twarzy chłopaka walkę, tą samą, którą kiedyś widział w opalcowanym lustrze, gdy całkowicie naćpany rozbił taflę w drobny mak. To uzależnienie – chciał mu wyszeptać. Pieniądze wyniszczają równie skutecznie jak papierosy, alkohol, jak dragi wciągane przez skrawek zwiniętego paragonu w ciemnym zaułku, brudnej uliczki, jak morderstwo. Nominały wypełniające portfel wzmagają poczucie władzy, bo gdy nagle ich ilość się zmniejsza, człowiek traci pod nogami grunt. Nie stać go na rzeczy, które w przepychu stały się normą dla rozpieszczonego ciała. Trzeba wtedy za nimi szukać, tak jak Fenrys szukał teraz sposobu na pozyskanie bliskości z fantazji, o wymienianych ze sobą duszących, mętnych oddechów.

Nie interesują cię pieniądze, których trzymasz się właśnie, jak topielec deski na środku oceanu? Dzisiaj już nie zarobisz. Jutro, pojutrze... być może. Daję ci tylko okazję. Wybór od zawsze należał przecież do ciebie.

W którym momencie zaczął go analizować? Czy miał na to wpływ ten zwodniczy ruch sunący po piersi, którego od dawien dawna miał okazji poczuć? Chłopak próbował dusić w nim podejrzenia, mamić dobrym słowem, odwracać uwagę od głównego problemu robiąc to w tak oczywisty sposób, iż Fenrys doskonale zdawał sobie sprawę z tej taniej sztuczki. Nie wiedzieć jednak czemu chciał ulec tej grze. Chciał czuć go dotkliwiej, nie tylko same palce, a całą dłoń, marszczącą ten zwilgotniały materiał taniej koszulki. Chciał się przekonać czy zostało w nim cokolwiek z człowieka. Czy wszystko potoczyłoby się tak, jak toczyło się zawsze?

No tak.

Parsknął.

Oczywiście. Dzieciak zamierzał kryć swoje źródło utrzymania. Nie podejrzewał pewnie, że tym podejściem wzbudził w Umbrze jedynie politowanie. Lojalność. Lojalność to towar, który szybko się psuje. Chyba nie podejrzewał, że Fenrys miał co do tego tajemniczego gościa, jakiekolwiek większe plany? Z rozbawienia zatrzęsły mu się wielkie ramiona, a usta wykrzywiły w sardonicznym uśmiechu, którego kąciki gubiły się w szczeciniastym zaroście.  

Dlaczego interweniowałem? — pozwolił sobie zawiesić pytanie pomiędzy zmrużonymi spojrzeniami. Czarne jak smoła tęczówki Fenrysa przeskakiwały z tęczówki na tęczówkę. — Być może nie musiałbym, gdyby faceci, z którymi postanowiłeś przyjść, nie znajdowaliby się na mojej czarnej liście. To nie pierwszy raz kiedy robisz mi na złość.

— Jakie więc są warunki twojego kredytu, skoro nie chodzi ci o to, o co chodziło im?

Mięsień na policzku Fenrysa nawet nie drgnął.

— Nie podobam ci się?

Ten cholerny lękliwy głosik wyprowadzał go z równowagi. Palce przyciągnęły plik pieniędzy w swoją stronę, jakby oboje uczestniczyli właśnie w przeciąganiu liny. Walczyli o główną nagrodę. Ale czym miała być? Z każdą chwilą czuł, że poddaje się tym lekkim zaczepnym słowom, niczym marynarz przepływający morze pełne syren. Jeszcze godzinę temu odsuwał od siebie te posiniaczone ręce, pętał nadgarstki, a teraz? Znalazł się w sytuacji, gdzie sam podążał za jego uwagą, wyciągał kudłaty łeb; sprawiał mu przyjemność zwykły dotyk błądzący po torsie. Łapał się na tym, że być może — ryzykownie — mógłby chcieć więcej.

Jeśli okaże się, że masz mi do zaoferowania więcej niż jedno wymijające zdanie, którego właśnie byłem świadkiem, to kto wie? — zniżył ton. Ciężka dłoń oderwała się od blatu, od pliku pieniędzy; zsunęła z siebie szczupłe, ziemne palce i pozostawiła pod opuszkami chłopaka gruby plik nominałów. — Być może obaj będziemy mieć z tego korzyści. — Umorusane, śmierdzące pieniędzmi palce znalazły podporę na bladym policzku. Końcówki krzywych paznokci przesunęły się po krawędzi żuchwy; pamięć podsuwała mu wspomnienia, gdy łapał podobne kości w imadło uścisku, całkowicie wiotkie głowy. — I nie ucierpi na tym twoja porcelanowa buźka.

Dotyk trwał chwilę i pozostawił po sobie nieprzyjemne zatknięcie z chropowatą skórą. Obrócił się i zabrał ze stołu fajkę oraz rzuconą niedbale zapalniczkę. Ciężkie kroki poniosły się po wylewce, odbijały echem od wypełnionych towarem ścian. Mężczyzna zatrzymał się przy drzwiach, które jeszcze chwile temu wzbudziły w jego gościu zauważoną niepewność.

Jak cię właściwie zwą?

Głos Fena stał się niewyraźny, odrobinę zduszony. Dopiero kiedy wcisnął przycisk na panelu i uniósł metalowe drzwi, a do środka wpadły neonowe błyski bilbordów ozdabiających Karafurunę, Nen mógł dostrzec, że w ustach barmana starczał już papieros. Zatrzymał wrota na wysokości pozwalającej ujrzeć oblepiony reklamami samochód z napisem niemniej sugerującym, że jest to taksówka na co dzień stacjonująca w okolicach centrum Fukkatsu.

Mężczyzna oparł się o filar przy otwartym wejściu i odpalił papierosa, dbając, aby wiatr szalejący na zewnątrz nie zgasił zbliżonego do szluga ognia.


Fenrys Umbra

Warui Shin'ya and Seiwa-Genji Enma szaleją za tym postem.

Seijun Nen

Sob 14 Wrz - 21:28
Nie powinien go drażnić bardziej niż to konieczne - dlatego jedynie słuchał, z przymilnym uśmiechem i palcem błądzącym po ramiączku tandetnej podkoszulki. Sunął opuszką wzdłuż materiału, ale co jakiś czas odrobinę, niby przypadkiem, zbaczał na odsłonięty fragment skóry. Szorstkiej i ciepłej, zupełnie sprzecznej z tym, jaką sam posiadał. Czuł się przy nim o wiele bardziej zniewieściały niż rzeczywiście powinien. Miękki i filigranowy, o ładnej buźce, kruchych kostkach, blondzie w odcieniu sugerującym rolę głuptaska. Jak pierwsza lepsza rozchichotana panienka usadzona na męskim kolanie podczas wieczoru w kasynie. Otoczona w ramionach puchatym szalem, z podkasaną niebezpiecznie spódnicą. Śliczny, ale niezbyt inteligentny dodatek reprezentatywny. I z jakichś przyczyn wcale mu to nie przeszkadzało. Chłonął jego temperaturę, chłonął jego słowa, które brzmiały jak gardłowe, groźne pomrukiwania. Chłonął też mało przyjemny zapach, który mimo wszystko nabierał wraz z głębokimi wdechami. Nie zauważał, że się przybliża; raz po raz ogląda w skupieniu jego twarz, a potem przypatruje się własnemu palcu, którym krążył po jego piersi jak po znalezionej mapie. Gdzie się zatrzymać? Który punkt to cel? Uniósł ponownie spojrzenie, przechylony już tak bardzo, że niewiele mieściło się pomiędzy ich sylwetkami. Świerzbiła go dłoń ułożona na banknotach. Walczył z oczywistym pragnieniem zamknięcia pliku w uchwycie i wyszarpania go dla siebie, ale była to bitwa, którą toczył pomiędzy jeszcze jedną chęcią: taką, która odsunęłaby się od nominału i przekierowała szczupłą dłoń w kierunku sprzączki. Sięgnęła paznokciem na sam spód rozporka i w nieznośnie wolnym tempie przeciągała nim aż po lodowatą klamrę. Jeszcze nie tak dawno był wściekły. Wybudził się w nieznanym miejscu, zamroczony i ścierpnięty, pozbawiony świeżego powietrza, wszystko w czerwonawej poświacie wyszarpanej z aranżacji jakiegoś podrzędnego horroru. Był gotów utyskiwać, obrażać się i grozić, na poczet swoich straszaków wymawiając nazwisko Blacka raz po raz, nim nie uzyskałby tego, czego chciał - wolności. Tymczasem magnetyzm przyciągał go tylko bliżej i już nie potrafił udawać, że najchętniej wyszedłby stąd byle uchylonymi drzwiami. W przegryzionej wardze czaiło się leniwe rozochocenie, kiedy oparł się mocniej o blat, na którym obydwaj trzymali ręce na nominale. Seijun właściwie bardzo tkliwie przytykał jedynie same koniuszki palców, cały swój wątpliwy ciężar utrzymując na śródręczu. Musiał się jednak dobrze wesprzeć, aby móc przekrzywić sylwetkę tak, jak zamierzał. Odchylony w barkach, wysunął naprzód biodra. To przecież zwykła zmiana pozycji dla ludzkiej wygody (chciał odgiąć głowę i spojrzeć mu w oczy); jak miałby więc, i to z premedytacją, doprowadzić do tego, by otrzeć się drażniąco o twardniejącą pod spodniami męskość nieznajomego?

Skłamałby oczywiście, gdyby powiedział, że nie interesują go pieniądze, ale tekst o tym, że trzymał się ich jak topielec deski na środku oceanu, był delikatnie na wyrost. Nie skomentował tego jednak; jedyną reakcją pozostało prawie niezauważalne drgnienie barków. Może w obojętnym wzruszeniu, jakby chciał zaznaczyć, żeby sobie sądził, co tylko chce. A może w przedsmaku zduszonego śmiechu, bo przecież żaden wybór wcale do niego nie należał.

Świetnie było jednak spijać tę zakrzywioną wersję z jego ust. Oglądać jak poruszają się wargi, jak zza nich wychylają zęby o złowieszczo zakrzywionych kłach. Jak wypowiada pytania, które później wiszą między nimi niczym ostrze noża nad cieniutką linką. Uśmiech na twarzy Seijuna nieco się nagle powiększył.

To nie pierwszy raz, kiedy robił mu na złość?

Brzmiał jak rozjuszony dzieciaczek, kiedy używał takich stwierdzeń. Dodało mu to nawet szczypty uroku, chociaż na pewno nie w takiej ilości, by rozrzedzić duszącą aurę mroku. Wszystkie ruchy barmana przypominały, że to on miał tutaj władzę i żadne gierki nie były w stanie wytrącić go z równowagi. Wiedzieli o tym obydwaj. Nie chodziło przecież o to, aby pokonać przeciwnika. Nen dążył do tego, aby mu podlegać. Dlatego nie poruszył się, kiedy wyczuł, jak banknoty wymykają się spod opuszek. Nie spojrzał w tamtym kierunku, choć jeszcze przed momentem wzrok stale uciekał w stronę forsy.

Potrzebował jej tak cholernie, że utrzymanie źrenic w miejscu innym niż kasa wywoływało skręt pustego żołądka. Uspokajał się jednak natrętnie; jeszcze trochę, jeszcze moment, zobaczysz co zrobi, przecież gdyby chciał, już dawno by...

Nie oponował, gdy silne dłonie odsunęły go od nieustannie badanej piersi. Wykonał pół kroku do tyłu, aby pozwolić na zwiększenie między nimi dystansu; dalej myśli spływały jednak wraz z krwią w dół organizmu, osiadały piekącym ciepłem w podbrzuszu, zmuszały go odrobinę do zaciskania ud, które najchętniej by przed nim rozłożył w akompaniamencie szeptem wypowiadanych błagań.

Przymrużył powieki, gdy stało się jasnym, że przyjemna suma pieniędzy zmieniła właściciela.

- Być może obaj będziemy mieć z tego korzyści.

- Z pewnością.

Zapewnieniu towarzyszył aktorsko przeciągnięty ruch, gdy zadzierał koszulę i wkładał banknoty za linię odciągniętych od biodra spodni, na tyle tylko, by nie wysunęły się przy poruszaniu. Zamarł dopiero wtedy, gdy materiał bawełny opadł, przysłaniając blady brzuch. W tym samym czasie umorusana tytoniem ręka zdążyła oprzeć się o jego policzek. Przez sekundę taksował go lazurem tęczówek, w których zalśniły cekiny przestrachu, ale nie spróbował się wyrwać. Poddał się temu dotykowi, wstrzymując dech i przekrzywiając głowę ku nieprzyjemnym, twardym opuszkom. Nie zdążył zrobić nic ponad muśnięciem chropowatej tkanki wargami, ale przez cały ten proces nie zdejmował z niego uwagi.

Postawa nieznajomego nie przestawała go zaskakiwać. Był tak oschły w tym, jak się do niego zwracał, jak się z nim obchodził. Tak lakoniczny w swoich brutalnych odruchach, w których z pewnością czaiły się prymitywne zachcianki. Kim jednak był, żeby zmuszać? Dawał tylko szansę i jeżeli ktoś z niej nie korzystał, wkrótce szukał innych.

Bo jeszcze jest jutro.

I pojutrze.

I inne kartki z kalendarza.

- Jak cię właściwie zwą?

- Lavender - rzucił bez namysłu, podnosząc jedną z pozostawionych na blacie, skręconych fajek. - Z naciskiem na "lav". - Przycisk na panelu uruchomił metalowe drzwi; ten dźwięk nie spodobał się Nenowi, który pospiesznie zweryfikował źródło hałasu. Przez oblicze blondyna przemknęła niepewność, ale otrzepał dłonie i ruszył w kierunku mężczyzny.

Kroki stawiał powoli, częściowo ze względu na wyrobioną grację, która kazała mu się nie spieszyć (bo spieszyli się nieeleganccy palanci), a częściowo przez osłabienie. Narkotyczny głód już wyciskał z niego siódme poty, wprawiał w drżenie, mącił w umyśle. Chłodny powiew z zewnątrz miał w sobie coś błogosławionego, zaciągnął się więc rześkością, stając obok o wiele wyższego towarzysza.

Wyciągając się, uniósł dłonie nad blond pasma; wyprężył cherlawy korpus, nie wstydził się reakcji ciała, które w dolnych partiach wciąż musiało pulsować nieznośnością żądzy. Nim jednak opuścił nadgarstki wzdłuż talii, prawa dłoń omsknęła się o biceps pracownika przybytku, a sam Seijun wspiął się na palce stóp. Przybliżył twarz do jego szczęki, całując powietrze tuż przy zarośniętej żuchwie. - Zadzwoń, jeżeli zmienisz zdanie - ciepły ton osiadł na skórze szyi i już po samym głosie dało się wyczuć, że się uśmiecha. - Z tego też obydwaj mielibyśmy korzyści.

Opadł na pięty i zamaszystym gestem nadgarstka pomachał mu dłonią ponad swoim ramieniem, kierując się już do taksówki.

Na blacie, przy którym nie tak dawno rozmawiali, wiatr wywiał bibułę - trzy z papierosów zostały rozwinięte, a zamieszczony tam wcześniej susz układał się w dziewięciocyfrowy numer.

XXX XXX XXX ;*

Choć na jak długo przy nieznozności pogody?

@Fenrys Umbra
WĄTEK ZAKOŃCZONY
Seijun Nen

Mamoritai Akari and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.

Sponsored content
maj 2038 roku