Pokój Eijiego
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Umemiya Eiji

Sro 14 Sie - 20:28
Pokój Eijiego


Jednym zdaniem można określić ten pokój: "ma duszę". Splugawioną sprawnie dotykiem niepewności, gdy spojrzy się na niego z bliska, a odbicie tęczówek nada cechy charakterystyczne, dowiadując się więcej o jego lokatorze.

Na próżno szukać tutaj porządku, skoro chaos przejął kontrolę nad tymi murami; spora kolekcja roślin, która dominuje nad barwą wyblakłych, nieco bladych ścian, rzuca się w oczy od razu po przekroczeniu progu drzwi. Półki zapełnione, praktycznie niepuste, poupychane są najróżniejszymi odmianami kolekcjonerskimi. Stolik ugina się czasami pod ciężarem przenoszonych doniczek z osłonami, a miejsce na biurku wśród książek i notatek nieustannie się kończy i woła wręcz o pomstę do nieba. W połączeniu z porozwalanymi rzeczami tudzież brakiem porządku, mimo chęci jego utrzymania przez właściciela, ciężko na coś nie wpaść.

Rano pościel wali się po podłodze w nieładzie, aby zostać poskładaną po południu.
Ubrania przerzucane pomiędzy krzesłem a łóżkiem nie mają swojego stałego miejsca i gubią się w swojej przynależności.
Rolety w nocy pozostają opuszczone, na nastający dzień, gdy promienie słońca docierają do mieszkania - podniesione.
Na biurku paczki po zupach instant, wyniesione zazwyczaj po maksymalnie jednym dniu, gdy zaczną przeszkadzać, kończą swoją marną egzystencję w koszu na śmieci.
Talerze? Zabrane na co najmniej kilka godzin, aby zostać następnie zwróconymi do szafki w kuchni, zazwyczaj ułożone w stosie.


Raz ogarnięty, raz pozostawiony w znacznie większym chaosie, gdy czas mija nieubłaganie i nie pozwala na dopięcie wszystkiego na ostatni guzik. Z powtarzającym się niezadowoleniem, gdy za oknem mają miejsce kolejne imprezy, a na głowę trzeba kłaść poduszkę, ażeby te dźwięki nie dochodziły, spędzony zostaje tutaj kolejny wieczór. Dramaty uliczne, pijackie śpiewanki; budynek jest stary i to wszystko do niego dociera. Rozmowy nie przebiją się jednak poza prywatność osób w nich uczestniczących. Potrzeba cierpliwości, aby mieć pokój właśnie po tej stronie mieszkania, ale to nie jest nic, czego przeskoczyć się nie da.



nozomi

見つかって無くして わからないままで fate somehow brings me hope inside my heart
Umemiya Eiji

Naiya Kō, Matsumoto Hiroshi and AKIYAMA RYO szaleją za tym postem.

Umemiya Eiji

Sro 14 Sie - 22:39
Noc z 2038/04/27 na 2038/04/28

Próbuję zasnąć wyjątkowo wcześnie. Opadam powoli w ramiona Morfeusza, kuszący szept woła mnie w jego objęcia; tracę świadomość.

Zasypiam...

Nie; wstaję wkurwiony i wyglądam za okno, otwierając je z twarzą godną pożałowania, nie wiedząc, co ze sobą zrobić; ponownie. Który to raz? Przecieram zmęczoną twarz dłonią, czując, jak powieka mi drży, a następnie biorę głęboki oddech, zrzucając z siebie pościel; nie no, tak to się żyć nie da.

...

Ciężko jest zasnąć, gdy te krzyczące i wrzeszczące małpiszony za oknami muszą tak drzeć się na całą dzielnicę, że nawet przebijają dźwięki mających miejsce imprez. Pokrapiane alkoholem jednostki przemierzają poprzez kolejne alejki, gdy przez moje okno docierają dźwięki ich donośnych, zwracających uwagę rozmów. Czy to o tym, jak jeden by drugiego wydymał, czy to o tym, jakich czynów karalnych by się nie dopuścił wobec przechodzącej obok dziewczyny.

No szlag mnie trafia; na myśl o tym, że się nie wyśpię i na myśl o tym, że tak obleśni ludzie są puszczani na ulicę i absolutnie nic się z nimi nie robi. Ubieram, narzucam na siebie bluzę; która to jest godzina? Leniwie palcami lewej dłoni chwytam za rozbity telefon, zauważając dopiero jedenastą. Świetnie, szykuje się niezapomniana noc. Prędzej udało mi się poleżeć, aniżeli rzeczywiście odpocząć - nie zdziwiłbym się, gdyby to był zapewne początek moich problemów.

Pragnienie zrobienia sobie czegoś ciepłego do picia wygrywa z moim lenistwem i prowadzi mnie do kuchni. To jest właśnie jeden z tych nielicznych momentów, kiedy zwracam uwagę na to, jak spora ilość kamienia zagnieździła się w czajniku, jak i ponownie współlokator pozostawił po sobie naczynia w zlewie, tworząc zupę z resztek pożywienia. Wzdycham. Nie chce mi się tego sprzątać, zatem jedynie dolewam wody do urządzenia i odpalam je, aby po kilkunastu sekundach zaobserwować, jak ten się wyłącza. Patrzę na niego skrupulatnie, przeszywając wręcz spojrzeniem opuchniętych oczu, aby następnie jeszcze raz nacisnąć ten specyficzny guzik. Klik. Nic się nie dzieje. Jeszcze raz - klik. Cholera jasna. Czy naprawdę wszystko, czego dotknę, musi się obrócić przeciwko mnie?

Wzdycham. Pewnie się zepsuł; moja chęć na herbatę zanika i decyduję wrócić do pokoju, aby usiąść przy biurku i chwycić za notatki. Te się łączą z innymi, odkrytymi skrzętnie podczas przeszukiwań po półkach, których treść staram się zrozumieć, ale jest to na razie zbyt ciężkie. Palce lądują wpierw na kaktusa, co kwituję lekkim syknięciem, ażeby następnie poczuć charakterystyczny, błyszczący plastik; pragnę przygwoździć ten półmrok do muru.

Naciskam na przycisk włączania lampki.
Nic się nie dzieje.

Jeszcze raz, tym razem mocniej.
Nic się nie dzieje.

No cholera jasna, nie działa.

Wychodzę do przedpokoju, szurając miękkimi, wełnianymi kapciami po starych panelach, aby otworzyć skrzynkę rozdzielczą i zauważyć, jak różnicówka - chyba tak to się nazywa, zresztą jest podpisana - pozostaje w innym położeniu od reszty korków. Podnoszę ją, wzdycham ciężko, a następnie zauważam, jak kuchenka zaczyna wyświetlać nieprawidłową godzinę, którą trzeba na nowo ustawić. Jak urządzenia ponownie powracają do życia, powoli, skrupulatnie podchodzę do czajnika, jeszcze raz go włączam, a po chwili dzieje się praktycznie to samo. Elektronika zamiera w mgnieniu oka, wyświetlacz przestaje działać, a lodówka nie chłodzi jedzenia.

Tak, to wina czajnika.

Przyglądam się podstawce, gdy dziwny błysk mi totalnie w niej nie pasuje. Biorę do ręki, a następnie odwracam do góry nogami, co wydobywa z tegoż przedmiotu - podłączonego do prądu, którego nie ma - parę kropel wody. Chwytam za osobny element czajnika i dotykam go od spodu badawczo ścierką, chcąc bardziej zdiagnozować problem. Pragnę się dowiedzieć, co dokładnie miało miejsce minutę temu, ale zbyt długo nie muszę czekać na odpowiedź, gdy mętne spojrzenie oczu zauważa dodatkowe, niepotrzebne plamy.

Aha. Zalany. Świetnie.

Patrzę w kierunku pokoju współlokatora, który najwidoczniej musi być przyczyną tegoż całego zajścia. Gdyby nie to, że instalacja jest na bieżąco sprawdzana, zapewne leżałbym teraz na podłodze po porażeniu prądem, z nieprawidłowym rytmem serca. Mam ochotę mu walnąć prosto w głowę jakąś ciężką encyklopedią, aby odczuł na własnej skórze, że mógł doprowadzić do tragedii. Głupi ma zawsze szczęście; odłączam urządzenie od prądu, odstawiam je na grzejnik i mam nadzieję, że do jutra zacznie działać. Palce podnoszą różnicówkę, a urządzenia ponownie zaczynają się załączać - no cóż, muszę znaleźć inny sposób na zaspokojenie pragnienia. Zbyt długo nad tym nie myślę, wyciągając z szafki kakao, a z lodówki mleko, które nalewam do kubka.

Zdobiony grafiką leniwego, rozpłaszczonego kota kubek wrzucam do mikrofali, ustawiając ją na dwie minuty na najwyższej mocy. Doglądam od czasu do czasu, czy nie dochodzi do jego wrzenia, nie chcąc mieć dodatkowego problemu w postaci uszkodzenia tym razem innego urządzenia. Ziewam leniwie, nie zakrywając nawet ust; nie mam żadnych gości, abym musiał się martwić o maniery, a po chwili otwieram drzwiczki i mieszam mleko. Zamykam, urządzenie ponownie wydaje z siebie charakterystyczny dźwięk.

W tym scenariuszu jesteśmy tylko my. Mleko, które się nagrzewa, ja, który czeka z uderzeniami stopy i kapcia o podłogę, zegar tykający nieustannie, powieszony na jednej ze ścian; ponownie wyciągam, ponownie mieszam. I tak z dwa, trzy razy, zanim to nie biorę totalnie letniego mleka znajdującego się w niezwykle gorącym kubku, chcącym poparzyć moje palce. Poddaję się i nie walczę o lepszą temperaturę cieczy w środku, odwracając się plecami do praw fizyki, które rządzą tym procesem.

Zamykam drzwi, siadam ponownie przy biurku. To, co mi się rzuca w oczy, to włączony komputer, najwidoczniej mający swoje podwaliny zasilania w ciągłym wywalaniu różnicówki. Pragnę go wyłączyć, ale - zupełnie przypadkowo - doprowadzam do momentu, w którym odciskiem palca loguję się do pulpitu. Od razu chwytam za myszkę, kiedy trąceniem dłoni o mało co nie wylewam kakao na klawiaturę - naczynie niebezpiecznie drży, ostrzegając mnie przed kolejną taką, pochopną decyzją. Ze stresu aż drapię się stopą po łydce, biorąc głębszy wdech i przecierając czoło pod wpływem...

zmęczenia?
Zrezygnowania?
N i e d o w i e r z a n i a?

To właśnie wtedy dociera do mnie dźwięk powiadomienia, który ujawnia na monitorze okienko z rozmową. Tym razem ostrożniej staram się zareagować, wpierw pragnąc tak mocno wyłączyć ten nieszczęsny komputer. To nie jest moje miejsce, to nie jest moje konto, to nie jest moje życie; powtarzam sobie raz po raz, czując się tak cholernie nieswojo. Jakbym... naruszał cudzą prywatność. Nie mogę już od niego uciec i pierwsze kusi mnie zamknięcie tego nieszczęsnego komunikatu, gdyby nie fakt, że pojawia się na wiadomości pewna, wzbudzająca niepokój informacja. Nieświadomie ją odczytałem o konkretnej godzinie, konkretnego dnia, czego nie dam rady ot tak cofnąć.

Przyglądam się i staram rozszyfrować tę niefortunną wiadomość, umieszczając kursor na okienku odpisywania.

Powinienem?

Czy może nie?

@Kaoru Nanami


nozomi

見つかって無くして わからないままで fate somehow brings me hope inside my heart
Umemiya Eiji

Matsumoto Hiroshi and Kaoru Nanami szaleją za tym postem.

Kaoru Nanami

Czw 15 Sie - 15:24
Powinna położyć się do łóżka. Naprawdę powinna skłonić się do spania, pomimo że miała teraz przerwę pomiędzy zawodami. Nie oznaczało to jednak braku aktywności — cały czas obowiązywał ją trening regeneracyjny, gdzie po prostu oddawała się spokojniejszym ćwiczeniom. Jeszcze przez tydzień lub dwa jej treningi miały obejmować spacery, pływanie, rozciąganie oraz... dobry sen. Wiedziała o tym, pilnowała tego, ale jakoś dzisiaj najzwyczajniej w świecie nie miała ochoty spać. Wyjątkowo rodziców nie było w domu, ponieważ wyszli na wystawną imprezę firmową organizowaną przez korporację, w której pracował tato. Wszystkie cztery kąty należały do niej! Kiedy znowu trafi jej się taka okazja, żeby bezkarnie porobić coś tylko dla siebie, a nawet lekko naderwać nockę? O ile mogła spaść jej wydolność na jutrzejszym, jakże wymagającym fizycznie spacerze? W końcu w Europie była już pełnoletnia, co z tego, że w Japonii jeszcze nie (no może była, ale dalej nie mogłaby kupić tutaj nawet lampki wina do obiadu, więc co to za pełnoletniość?). Sama zadbała o to, żeby przy okazji jednego z wyjazdów do Francji odebrać z urzędu plastikowy kartonik potwierdzający jej dorosły wiek. Czasem nawet w Japonii nabierali się na ten dowód, choć dla siebie nigdy nie kupowała takich rzeczy jak alkohol czy papierosy — przynajmniej dotychczas jeszcze nie przydażyła jej się taka sytuacja, ani taka chęć. Bez przesady, była w końcu zawodowym sportowcem i traktowała swoje ciało i zdrowie poważnie. Jednak teraz, nadając sobie przyzwolenie na nagięcie reguł, odtańczyła mały taniec radości na środku pokoju, wymachując przy tym rękoma, nogami i długimi, niebieskimi włosami. Błękitne kosmyki opadły w końcu na pastelowy róż puchatej piżamy, gdy Nanami odgarniała jeszcze zaplątane pasma z zaczerwienionej twarzy. Rumieńca dostała po trochę z nagłego ruchu, a trochę w wyniku pozytywnych emocji. Wyskoczyła następnie ze swojego pokoju na piętrze, zbiegając schodami, stąpając leciutko w kapciach z równie różowym puszkiem co kolor piżamy. Choć dla niektórych wszechogarniający róż mógłby się wydać znaczną przesadą i nakierowywać rozumienie stylu i charakteru Nany jako bardzo dziewczęcy, to był to strój absolutnie wyważony. Wysoce neutralny w porównaniu do kostiumów konkursowych obficie okraszonych brokatem, cekinami, perełkami, frędzlami, drobnymi falbankami i prześwitującą siateczką. Piżama, w którą tymczasem była ubrana, miała proste, długie nogawki i rękawy, kołnierzyk i rząd guzików. Nawet niewielkie kieszenie u góry oraz, co nawet lepsze, prawdziwie duże kieszenie w spodniach. Klasyczek, wręcz męski krój, wygodniutki, acz uroczy. Absolutnie niepodobny do zawodowego blichtru, w który odziewała się od czasu, gdy skończyła zaledwie siedem lat. Schodząc ze schodów miała przed sobą obszerny korytarz prowadzący do kuchni, gdzie idąc wykonała kilka ruchów z ostatniego układu, kończąc go zwinnym piruetem. Skoro miała zarwać nockę, to przydałoby się coś do przekąszenia. Chwyciła minimarchewki, humus i nalała sobie przygotowanej wcześniej przez mamę lemoniady. Jakby nie patrzeć, to żyła jak pączek w maśle. Tylko bez pączków i masła, dieta to must have sportowca, a jej ciało było niczym shintoistyczna świątynia. Mieszkała w dużym domu łączącym styl tradycyjny z nowoczesnością, z kochającymi rodzicami. Niemniej za jakiś czas będzie musiała pomyśleć o usamodzielnieniu się. Prawdopodobnie wyprowadzi się po olimpiadzie w 2040. Teraz zależało jej na uzyskaniu w przyszłym roku minimum olimpijskiego i dostaniu się do największych światowych zawodów. Do kadry wybrańców reprezentujących Japonię na igrzyskach. Chciała tego jak niczego innego, żyjąc tym celem i chęcią szlifowania swoich umiejętności. Z tego względu rozpoczęła też dodatkowy trening pod okiem Chishiyi Yue, licząc na podniesienie swoich kwalifikacji. W ciągu dwóch lat stanie się pełnoletnia już nawet w oczach Japończyków i nikt jej wtedy nie odmówi wynajmu, a może i nawet kupna mieszkania. Tato pewnie by chciał jej kupić jakieś przytulne studio, jednak czy to nie najwyższy czas, aby się usamodzielnić? Gdyby zdobyła medal na Olimpiadzie... Ale dobra, starczy tego rozmyślania, do igrzysk zostało jeszcze sporo czasu. Dzisiaj nie był na to dzień, a raczej noc! W końcu odpoczynek również był częścią udanego treningu. Odpoczynek w tym wypadku mentalny, bo jutro na pewno wstanie niewyspana. Wróciła ze swoimi „smakołykami” na górę i ułożyła je przed komputerem. Wpierw odpaliła sobie odcinek anime, który nie zabrał jej więcej niż dwadzieścia minut życia. Gorzej, że był to ostatni odcinek sezonu i wciąż była pod wrażeniem zakończenia. Nie było mowy o tym, aby włączyć cokolwiek innego. Odpaliła więc sieć, szukając informacji o terminie wydania kolejnego sezonu, aż nie zagłębiła się w fanowskie pomysły na pociągnięcie fabuły. W międzyczasie pogryzała marchewki i scrollowała kolejne podstrony, gdy usłyszała cichy dzwoneczek. W prawym, dolnym rogu wyświetliło się jej powiadomienie pastabhp jest dostępny. Notyfikacja pochodziła ze znanej platformy do gier, którą Nana miała zainstalowaną na komputerze. O! Dawno go nie widziała zalogowanego. Sama też przez długi czas nie odpaliła żadnej gry, takie rozrywki musiały zejść na drugi plan przed zawodami, a w zasadzie cyklem zawodów, który dopiero niedawno się zakończył.Chcąc zwolnić obie dłonie, wetknęła marchewkę w usta, szybko uderzając w kilka klawiszy.
Wiadomość od BlueKitten
Hej! Gramy? — Przeżuła resztkę warzywa. Odpowiedź nie przychodziła przez dłuższy czas, a kursor migał nieustępliwie w oczekiwaniu nakreślenia kolejnych znaków. Postanowiła jednak kliknąć ikonę mikrofonu, by nagrać równie krótką głosówkę. W końcu z tym graczem zawsze rozmawiali podczas gry. Wiedziała że jest to jakiś chłopak, jeśli dobrze pamiętała, był studentem czy jakoś tak. Miał przyjemny głos, jednak za wiele o nim nie wiedziała, ponieważ zawsze skupiali się na maksa na grze — dlatego właśnie lubiła z nim grać. Nawet jeśli im nie wychodziło, to przynajmniej dobrze się zgrywali. Miło będzie go ponownie usłyszeć i pyknąć jakąś rozgryweczkę.
LoL czy Valorant? — Jeśli Eiji vel pastabhp odważył się odsłuchać wiadomość, to w głośnikach rozbrzmiał lekki, dziewczęcy głos zabarwiony uśmiechem, lecz niespecjalnie pozostawiający pole do odmowy. W końcu zalogował się na platformę z grami, to czemu miałby jej odmówić?

GŁOS NANAMI

@Umemiya Eiji
Kaoru Nanami

Matsumoto Hiroshi and Umemiya Eiji szaleją za tym postem.

Umemiya Eiji

Czw 15 Sie - 16:36
Na zewnątrz znowu rozbrzmiewają krzyki zabaw i hulanek, których to nie mogę powstrzymać. Zresztą - jakby nie było - zwrócenie uwagi na parterze raczej zakończyłoby się cegłówką, która skutecznie rozbiłaby szybę i spowodowała przy okazji rozsypanie się szkła po pościeli. Z moim szczęściem, no cóż - zapewne bym nie zauważył jakichś odłamków i po czasie obudził się z obcym obiektem wbitym prosto w cztery litery.

Muzyka rozbrzmiewa dookoła, dłonią pragnę zakryć oczy przed kolejnymi, błyskającymi kolorami - palce robią to niemrawo, w oczach natomiast i tak znajduje się błysk pewnego rodzaju niechęci. Tonę w emocjach najróżniejszych, kiedy barwy ulegają zmianie - podobno mają one wpływ na zachowanie. Podobno w czerwieni ludzie bardziej są skłonni do powiedzenia tego, co leży im na duszy. Zieleń natomiast uspokaja i pozwala na wykreowanie łagodniejszego usposobienia.

"Hej! Gramy?"

Wczytuję się w wiadomość, która dotarła do mnie przez jakiś odpalony w tle komunikator. Nadawcę odczytuję bez problemu: najwidoczniej coś mnie musiało łączyć z "BlueKitten". Kim on jest? Albo ona? Nie mam bladego pojęcia; czuję się tak, jakby opuszki palców muskały to, czego dotykać de facto nie powinny. Jakbym naruszał prywatną przestrzeń, choć ona należy do mnie, jakkolwiek to nie brzmi - biorę głębszy wdech. Odczytane. Zrezygnować? Napisać coś? Ale co konkretnie? Tkwię w zamrożeniu przez krótką chwilę, zanim to nie otrzymuję kolejnej wiadomości, tym razem głosowej. Z niepewnością kieruję myszkę na przycisk odtwarzania, czując chwyt tak dobrze znanych mi dłoni.
Ciekawość łączącą się niczym akwarele w jedną, trudną do określenia całość. Ostatecznie klikam.

"LoL czy Valorant?"

Nie kojarzę tego głosu; pragnąc go przypisać do twarzy, pojawia mi się pod kopułą czaszki tylko i wyłącznie mgła okalająca pozbawioną cech charakterystycznych sylwetkę. Wiem, że jej sobie nie przypomnę, chyba że chcę prosić się o dodatkowy, niepotrzebny ból głowy. Palce umieszczam na klawiaturze i w tym momencie zdaję sobie sprawę, jak słabe czucie w prawej ręce względem palca serdecznego i małego wpływa na moje zdolności w zakresie jej użytkowania.

- Myślę, że Valorant. - odpisuję, choć nie znam tego tytułu i nie wiem, z czym on się dokładnie wiąże i na czym konkretnie polega. Chyba dlatego wybieram coś, co nie jest skrótem, podążając pierwotnymi instynktami.

I to właśnie w tym momencie zauważam, jaki mam nick. Mam ochotę powrócić do przeszłości, gdy czuję przechodzący pod sklepieniem czaszki "krindż", czytając, iż mój nick to pastabhp, a na awatarze mam pudełeczko tegoż popularnego produktu. Totalnie nie wiem, jak mam na to zareagować, dlatego pierwsze utykam w zastanowieniu, a dopiero potem wydobywam na zewnątrz kotłujące się emocje. Trzymajcie mnie w pięciu, bo rozszarpię dziesięciu. Czuję, jak mnie skręca w żołądku do tego stopnia, iż kieruję żałośnie lewą dłoń na czoło - dlaczego Eiji wybrał taki pseudonim? Uznał, że jest spoko, idealny, oddaje jego duszę budowlańca czy jak?

Wchodzę w profil, chwytam za kakao i liczę na to, że przepłucze mi trochę gardło.

Czytam opis.

"#teampastabhp, #jebacmydelkodove; Zmyję z Ciebie nawet grzech pierworodny."

Krztuszę się napojem i dosłownie plamię nim monitor, odkaszlując parę razy, gdy ten przeszedł przez nieodpowiednią dziurę; tym razem ręka nie utyka na czole, a zamiast tego przechodzi przez całą, zaczerwienioną ze wstydu twarz.

Nie no, będę musiał to zmienić, Ume był śmieszkiem klasowym czy totalnym debilem?

Chyba nie chcę na to dłużej patrzeć i zamykam okno z profilem, aby następnie spojrzeć na poplamiony ekran. Nie no, świetnie, jeszcze niech monitor będzie zalany, dołączy do kompletu ze suszącym się czajnikiem. Szukam jakiejś szmatki, ale nie widzę niczego, czym mógłbym usunąć kakao, w związku z czym myślę bardzo intensywnie i skrupulatnie nad własnym lenistwem. Mógłbym pójść do kuchni, ale mi się zwyczajnie nie chce tyłka ruszać z wygodnego stanowiska, w związku z czym oddaję samego siebie w ramiona pójścia najprostszą drogą. Dwie sekundy zastanowienia i od razu usuwam z monitora błędy mojej przeszłości poprzez rękaw czarnej bluzy - i tak niczego nie będzie widać na tym ubraniu.

Uruchamiam grę. No, prawie uruchamiam, bo pojawia się okienko z koniecznością pobrania zaktualizowanej zawartości.

Nie wiem, co mam czuć, gdy to wszystko miga i nie pozwala nawet na dostosowanie się. Skąd to znam? No tak. Te zmiany, to uruchamiające się okno gry, zapisane dane do konta logowania Riot'u, jak i dalsze imprezy mające miejsce za oknem, odzwierciedlają mój stan, który polega obecnie na gwałtownych wybuchach, jakie to staram się kontrolować. Ze zrezygnowania do pewności, z pewności do upadku; ze szczęścia do melancholii.

Może to dobrze, że nie zasnąłem.
Przynajmniej teraz.

- Daj mi proszę chwilkę, aktualizacja musi się pobrać. - BlueKitten otrzymuje ode mnie wiadomość, tym razem też tekstową. Aktualizacje potrafią nacisnąć na odcisk, uruchamiając się w najgorszym, możliwym momencie. Lewa ręka trochę mi drży z niepewności, którą przejawiam; czy dobrze robię? Czy nie powinienem przypadkiem zawrócić? Znowu, zanim decyduję się na którąkolwiek z opcji, ta zostaje podjęta przez komputer - Valorant uruchamia się, wita mnie grafiką z bohaterami (?), a następnie kieruje do lobby.

Chwytam za uszko kubka, jakoby znajdując w nim ciche pocieszenie, na które nie mogę zbytnio liczyć, będąc tutaj samemu; ciepły napój rozgrzewa mnie od środka i przyczynia się tym samym do zwiększenia uczucia spokoju, tak potrzebnego w tym momencie. Boję się odezwać na samym początku; dopiero później przełamuję tę niezręczną (z mojej strony) ciszę.

- ...Halo? - mówię niepewnie, przybliżając trochę mikrofon, który znajduje się na biurku, ażeby parę sekund później ponownie otworzyć usta i pozwolić moim strunom głosowym na kolejny przepływ słów. - S-Słychać mnie? - nie mogę kontrolować zająknięcia się, w związku z czym mam ochotę dać sobie z liścia; przecież ona mnie nie widzi. Przecież nie widać mowy mojego ciała, nie widać zakłopotania i tego, że kogoś nie rozpoznaję - dlaczego i tak czy siak się boję?

Kostki:

@Kaoru Nanami


nozomi

見つかって無くして わからないままで fate somehow brings me hope inside my heart
Umemiya Eiji

Itou Alaesha and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.

Kaoru Nanami

Pon 19 Sie - 21:42
W oczekiwaniu na odpowiedź weszła we własny profil. Nie miała tam żadnego opisu, woląc być w sieci całkowicie anonimową jednostką. Nawet takich szczątkowych informacji wolała nie zostawiać w Internecie na swój temat. Konkurencja potrafiła wyszukać każdą pierdołę, aby wyciągnąć ją na światło dzienne i przeinaczyć. Bardzo chętnie powiedziałaby cokolwiek więcej o sobie, nawet w takiej zwykłej apce, ale wiedziała, że to igranie z problemami. Już kiedyś zdarzyło się, że ktoś przejrzał profil społecznościowy Nanami po to, by puszczać wyciągnięte z kontekstu plotki — a jak wiadomo, dobra prezencja i zachowanie kultury osobistej były bardzo ważne w zawodowym sporcie. Wystarczająco problemów sprawiało jej to, że była w połowie europejką i farbowała włosy (co i tak musiała ukrywać na zawodach).
Tymczasem ona lubiła dzielić się z ludźmi swoimi przemyśleniami, uczuciami, wrażeniami, informacjami, jednak wolała żyć w spokoju, by móc skupić się na tym, co kochała najbardziej. Niemniej miała wrażenie, że przez to się alienuje. Wcześniej specjalnie jej  to nie przeszkadzało, gdy była młodsza. Szkoła w Japonii była do bólu grzeczna, więc i okazji do psot było naprawdę niewiele. Pod tym względem mogła czuć się dużo normalniej niż we Francji, gdzie jednak dzieciaki od najmłodszych lat robiły w gruncie rzeczy to, na co miały ochotę. Aczkolwiek teraz rówieśniczki biegały na imprezy i wrzucały zdjęcia z chłopakami, gdy ona nawet z nikim nie trzymała się za rękę. Cóż, coś za coś. W końcu w gimnastyce artystycznej najlepsze wyniki osiąga się maksymalnie do dwudzistego czwartego roku życia, musiała więc zdecydować, co jest dla niej ważniejsze. Jedzenie chipsów, upijanie się i płakanie po kolejnym nieudanym związku (w ogóle nie znała takiego stylu życia, więc łatwo jej było to tak sobie tłumaczyć) czy może osiągnięcie życiowego sukcesu. Wracając jednak do kwestii profilowych, miała tam tylko avatar. Wprawdzie czarnego, a nie niebieskiego kotka, który wyglądał jakby skakał przez obręcz lub szarfę. Stąd też wziął się jej nick — oraz z tego, że zarówno avek, jak i nazwa były urocze, a uroku na pewno Nanami nie można było odmówić.
Doczekała się w końcu odpowiedzi od pastabhp, którego często podczas gry nazywała skrótami — bhp, pasta, pastka. Co jej akurat ślina na język przyniosła i co było łatwiej powiedzieć w ferworze walki. Lubiła ten jego śmieszny nick, ponieważ był inny od wszystkich „destroyerów” i „masterów”. Samo to świadczyło, że miał coś więcej do zaoferowania, czym było poczucie humoru.
kk — Odpisała szybko, wciągając kolejną, już ostatnią marchewkę. Czas było więc przygotować się do gry w Valoranta. Aczkolwiek nie było sensu się specjalnie spieszyć, bo Pasta musiał jeszcze zaktualizować grę.
lux, poczekam na cb — W oczekiwaniu wsunęła mocniej plecy w oparcie i założyła piętę na siedzisko. Rozejrzała się po pokoju, całkiem sporego rozmiaru, gdzie pomimo ustawionego łóżka, dużej przesuwnej szafy i biurka, miała jeszcze dużo wolnej przestrzeni, którą zajmował jedynie biały, puchaty dywan. Na łóżku przykrytym kapą leżała poduszka w kształcie królika, a pod sufitem była przymocowana półka na puchary i drążek na medale. Miała osiemnaście lat i był to wiek, w którym wciąż balansowała pomiędzy byciem nastolatką a dorosłą. Wciąż potrzebowała bezpiecznego, przytulnego azylu, gdy na treningach wciąż wyciskała z siebie siódme poty i parła bez wytchnienia, by osiągnąć swoje cele. W rzeczywistości dryfowała na granicy dorosłości już od bardzo dawna, dlatego w życiu prywatnym odreagowywała młodzieńczymi rozrywkami — również grając w gry.
Nim weszła do lobby, wybrała swoją ulubioną agentkę — Jett. Była szybka jak wiatr i robiła wysokie skoki — w sumie prawie tak jak i ona na treningach haha. Dołożyła bajerancką skórkę do broni, którą jakimś niemożliwym cudem wygrała w evencie. No i była gotowa. Czekając na zalogowanie, położyła dłonie na klawiaturze, przypominając sobie na niby, bez przyciskania klawiszy, kilka podstawowych ruchów. Coś jeszcze pamiętała, aczkolwiek dawno nie grała i czuła się trochę pod tym względem zardzewiała. Szczególnie że gry online potrafiły się zmieniać naprawdę dynamicznie. Kicha, jak trafi w rozgrywce na nowe postacie, z którymi nie miała wcześniej do czynienia. Nie będzie miała pojęcia czego się po nich spodziewać i będzie ginąć raz po raz. Niemniej pastabhp też od dawna się nie logował, więc miała nadzieję, że co najwyżej razem się pośmieją ze swojej nieudanej rozgrywki czy dwóch. Przynajmniej do czasu, jak się nie wdrożą na nowo. Gdy weszła do lobby, od razu dodała go do rozgrywki i chwilę poczekała, aż gra go dorzuci.
Jesteś? — No przecież widziała, że był. Jego postać pojawiła się w lobby, ale o dziwo, nie odezwał się. Dziwne, zawsze grali z dźwiękiem. Dzięki temu łatwiej im było ustalać strategię działania podczas gry.
Jak coś to ja Cię nie słyszę. — Mówiła w pustkę, internetowy eter, nie wiedząc, czy sama jest słyszana. Może to ona miała problem ze słuchawkami? Ściągnęła je na moment z głowy, aby sprawdzić czy Bluetooth się przypadkiem nie rozłączył, lecz po jej stronie wszystko zdawało się w porządku. Wciąż jednak słyszała tylko ciszę.
Słoneczko, włączyłeś mikrofon?

Na szczęście po chwilowych problemach technicznych udało się rozwiązać problem i mogli rozpocząć grę.
Dobra, ja jestem gotowa. Klikam, żeby dobrało nam resztę graczy. — Sięgnęła po lemoniadę i siorbnęła przez słomkę, co można było usłyszeć po drugiej stronie.

@Umemiya Eiji
Kaoru Nanami

Matsumoto Hiroshi and Umemiya Eiji szaleją za tym postem.

Umemiya Eiji

Wto 20 Sie - 3:26
Może... może był jakiś powód, dla którego Eiji wybrał taki pseudonim i awatar.

Może nie był klasowym klaunem, który po powrocie do domu płakał w poduszkę i pragnął zapaść się pięć metrów pod ziemię.

Wzdycham. Co by się nie stało, czasu cofnąć w żaden sposób nie mogę, dlatego akceptuję porażkę pod względem wizerunkowym i przytakuję głową na jej możliwość wystąpienia podczas gry w Valoranta. Z tego, co widzę - gdy wzrok ląduje dość leniwie na listę pobranych gier z Riotu - mam jeszcze League of Legends. Cóż, może kiedyś starałem się odnaleźć radość nie tylko w hodowli roślin, ale też i grach? Pojęcie jest blade niczym ściana i nie chce nic mówić, dlatego, gdy czuję narastający ból pod kopułą czaszki, staram się przenieść własne myśli na kompletnie inne tory. W razie konieczności, jeżeli zajdzie tylko taka potrzeba, mogę chwycić za przeciwbólowe - zresztą, sprawdzę, czy to jest zalążek migreny, czy tylko i wyłącznie przemęczenie, które ma prawo się pojawić, gdy ciało jest za słabe, aby utrzymać ciężar poprzednich wydarzeń.

Z pewnej strony intryguje mnie odpalenie innych rzeczy, ale nadal, jakby nie było, siedzę tam, gdzie wspomnień komnata nie jest do końca moja. Kursor waha się przez krótką chwilę na przeglądarce, z której i tak będę musiał skorzystać, wędrując raz po lewej, raz po prawej. Jak się okazuje, celność prawej dłoni wcale nie jest taka zła w porównaniu do lewej, która nadal jeszcze sporo się uczy. Notatki zyskane z drzewa znajdującego się w dzielnicy Nanashi nadal są dla mnie trudne do rozszyfrowania i chyba jedynie świadomość tego, co w danej chwili myślałem, pozwala mi na ich zrozumienie.

Choć, gdy minie trochę czasu, zapewne o nich zapomnę. Ludzki umysł jest zawodny, ale na razie bezpieczny. Ciężko z tej komnaty wydobyć wspomnienia, gdy serce uwięzione w sklepieniach żeber już nie pragnie się wydostać, a jedyne, co pozostaje po walce, to opadający na wietrze pył, pozbawiony nadziei, która go uniesie raz jeszcze. Zamiera.

Uruchomienie się gry w ferworze czerwieni budzi we mnie mieszane emocje. Nie bez powodu ta barwa jest przypisywana nie tylko szlachetności, ale też i agresji. Czerwień to barwa życiodajna, ale z drugiej strony odbiera także życie, jeżeli znajdzie się jej za dużo tam, gdzie być akurat nie powinno. Jest tym, co może doprowadzić do powiedzenia innym niekoniecznie przychylnej, bardzo bolesnej prawdy. Być może to świadczy o brutalności tytułu, w które nam dane będzie grać, a może po prostu za dużo myślę, nie mogąc zasnąć. Zresztą, jakby nie było, błyski neonów i huki imprez skutecznie wpływają na moje podejście do tego, że sen stanowić będzie tylko jeden ze żmudnych procesów, przez który należy przejść. Bez którego droga, która okryta jest cierniami, owinie się w ramionach szaleństwa.

Leniwie obrączkami źrenic wędruję po każdym centymetrze odkrytej skóry, siląc się na wdech składający się z rezygnacji, pragnienia odpoczynku (jak i narastającej niechęci wobec samego siebie).

Wejście do lobby stanowi dla mnie coś dziwnego, jak i zarazem nowego, co pozwala myślom pozostać w ryzach i nie rozpaść się na milion bolesnych kawałków rozbitego lustra wewnętrznej psychiki. Patrzę na to, co widnieje w karcie gracza i jaki mam przyznany tytuł, który pozostawał twórczą inwencją mojego poprzedniego wcielenia. Trudno nie zauważyć jasnoniebieskiej barwy i wizerunku - jak podejrzewam - jednej z postaci w połączeniu z "Harbringer" wyświetlającym się u góry.

- Hm. Dziwne... - mówię sam do siebie, czując kolejną, narastającą falę bólu, której nie jestem w stanie przepić za pomocą kakao. Naturalnie, gdy mam z czymś "znajomym" do czynienia, pojawia się we mnie ból. Ból tak cholerny, tak nieszczęsny, tak paskudny, który pragnie mnie złamać, przygwoździć do muru, wydusić ostatni wdech. Przejeżdżam dłońmi po włosach, czując pulsowanie, które odbiera mi zdolność trzeźwego myślenia. Ile razy miałem tak na samym początku, gdy wszystko wydawało się być tak znajome? Nie mam bladego pojęcia, a sytuacji nie pomaga trzask rozbitej butelki o płytę chodnika, który dostaje się do moich uszu tak gładko, jakby na drodze nie znajdowała się żadna z możliwych przeszkód. O tej godzinie poruszanie się po Karafuna Chiku to proszenie się o problemy; gaszę światło, aby ewentualnie nie zachęcało ono do bardziej brawurowego zachowania ze strony balujących studentów... czy czegokolwiek innego, co tam zakłócać ciszę nocną potrafi. Nawet jeżeli o odrobinę spokoju jest momentami bardzo ciężko.

Okazuje się, że siedzenie w jednym miejscu jest dla moich czterech liter nadzwyczaj męczące; zmieniam pozycję, kierując zgiętą nogę pod tyłek, jedną zwisając z krzesła praktycznie beztrosko. Szykuje się długa, ciężka noc - a może nie tak ciężka, biorąc pod uwagę możliwość rozluźnienia? Już wcześniej dane było mi zaznać cyfrowej rozrywki. To właśnie wtedy dochodzi do zrobienia grupy i pierwszych problemów na tle komunikacyjnym. Głosu mimo wszystko nie kojarzę, no ba - nie mam prawa kojarzyć. Wraz z uderzeniem o podłogę wyrzucone zostały wszelkie zapiski powiązane z tym, co mnie wiązało z innymi ludźmi. Z przeszłością. W sumie prawie ze wszystkim.

- Czyli mnie nie s-słychać... - wzdycham ciężko, gdy słyszę od BlueKitten, informację, iż jestem wyciszony. Spoglądam po otoczeniu, palcami staram się przyciągnąć ku sobie urządzenie, które ma proste zadanie, a go wykonać zwyczajnie nie potrafi. Nie jestem profesjonalistą pod względem działania tego typu rzeczy i jedyne, z czym mi się kojarzą, to z wpięciem i wypięciem kabla, co powinno zadziałać jak najbardziej prawidłowo. Idę zatem po sznurku do kłębka, odpinam mikrofon, podpinam go ponownie, ale nie wydaje mi się, żeby to jakkolwiek zadziałało. Gra wyrzuca mi na ekranie po paru sekundach jeden, prosty w odbiorze komunikat: nie wykryto dźwięku z mikrofonu. Biorę kolejny z niezliczonych wdechów, a następnie przyglądam się bardziej korpusowi tegoż cudu technologicznego, zauważając przycisk do przełączania... wyciszenia.

Eiji, ty idioto.

Przysuwam ku sobie znajdujące się w niewielkim pudełeczku tabletki. Wolę mieć je w gotowości, gdyby migrena postanowiła zaatakować w najmniej odpowiednim momencie.

- P-Przepraszam za tę gafę... - jeszcze bym się pokłonił przed monitorem, ale przecież tego widać nie będzie; w ostatnim momencie powstrzymuję się przed tym wyuczonym ruchem, potwierdzając tym samym wejście do kolejki graczy celem rozpoczęcia meczu. Za dużo przepraszam. Zawsze mam z tym problemy i zdaję sobie z tego sprawę doskonale, ale czy to oznacza, iż w prosty sposób mogę walczyć z tymi demonami? Przyglądam się uważnie kolejnym scenom i kolejnym migającym ekranom - najwidoczniej, jak tak patrzę, dołączamy do kolejki zwykłej, a nie kompetytywnej, jakkolwiek by to nie brzmiało. - Jasne, nie ma problemu. - tutaj już staram się pewniej wypowiadać te słowa. Przecież ona nie wie, moja ekspresja ograniczona jest tylko i wyłącznie do głosu; dlaczego tak cholernie się stresuję?

- Smacznego pićku- - jakkolwiek by to nie brzmiało, słyszę siorbanie. Sam nie jestem lepszy, gdy od czasu do czasu uderzenie kubka o powierzchnię biurka - a raczej blatu z czterema nóżkami, bo nie wydaje mi się, żeby ten mebel był idealnie dostosowany do moich potrzeb - przerywa ciszę podczas matchmakingu.

Dlaczego czuję, jakby nieznana mi siła pragnęła przyczynić się do drżenia moich kończyn, a myśli chciały rozprostować skrzydła i opuścić tę klatkę przepełnioną...

kłamstwem.

No tak. Ukrywam przed nią ten fakt, aby czuć się samemu dobrze ze sobą. Sunę pod stołem to, iż nie pamiętam naszych rozmów. Kradnę w cieniu samego siebie, licząc na to, iż nie zostanie to wykryte. A z drugiej strony, na samą myśl udawania kogoś innego, chce mi się wyrzucić z siebie ostatni posiłek; to jest tak niesprawiedliwe. Dlaczego nie mogę zachowywać się tak samo, jak to kiedyś miało miejsce, aby inni nie musieli się z tym borykać? Dłonie automatycznie dotykają mojej twarzy, pragnąc ukrycia przed wstydem, jaki obecnie czuję. Przed obrzydzeniem wobec zachowania, jakiego się dopuszczam; jestem żałosny.

Dlaczego mam ogromną chęć wytłumaczenia się komuś ze swojej sytuacji? Zrzucenia ciężaru na cudze barki, które zostaną potencjalnie przygwożdżone?

"Match found"; słyszę w słuchawkach, ciągnąc tak niefortunnie za kabel w podniesieniu głowy, iż o mało co nie przesuwam kubka, który ostatnimi siłami powstrzymuję przed wylaniem. Pragnę wysyczeć pod nosem jakieś soczyste przekleństwo, ale skutecznie w ostatniej chwili doznaję refleksji i wniebowstąpienia; odliczanie idzie tak gładko, tak samo połączenie z serwerem, który daje nam możliwość wyboru postaci i jej zlockowania.

Odbiegam na ten krótki moment od trosk.

- Jak w ogóle ci minęły ostatnie... tygodnie? - nie jestem pewien, czy powinienem o to w ogóle pytać. Nie znam jej na tyle, przynajmniej nie w tym wcieleniu, ażebym mógł połączyć ze sobą pewne fakty, dlatego nic dziwnego, iż w tych słowach znajdują się fragmenty niepewności. W końcu co jest odpowiednie, a co może przyczynić się do uznania mnie za creepa. - Cholera, ale oni szybko wybierają... - mój komputer nie ładuje tak prędko tej całej scenerii, a i też modele animacji zajmują dłużej, ażeby w pełni się wczytały. Nim się oglądam, a trójka naszych sojuszników, który siedzą na drużynowym czacie, nie tym wynikającym ze wcześniejszego połączenia, decyduje się na Reinę, KAY/O i Omena. To w naszej decyzji pozostaje dobranie odpowiednich jednostek, ażeby te ładnie się komponowały na mapie "Breeze". Kompletnie losowo wybieram postać z symbolem, którego nie ma; najwidoczniej pozostaje mi funkcja bycia Sentinelem; utykam na wyborze Sage. - Huh - mruczę - czy o ten godzinie nie będzie samych tryhardów? - zastanawiam się, kojarząc ten termin z rozmowy dzieciaków w autobusie, które bardzo narzekały, iż w ich ulubionej grze nie mogli przejść do następnej dywizji ze względu na te specyficzne jednostki. I coś tam było o... smerfach? Smurfach?

k100:

@Kaoru Nanami


nozomi

見つかって無くして わからないままで fate somehow brings me hope inside my heart
Umemiya Eiji

Kaoru Nanami ubóstwia ten post.

Kaoru Nanami

Sro 21 Sie - 19:28
No, jesteś! Teraz słychać Cię doskonale. Cześć! — Zignorowała przeprosiny. Phi, przecież to nic takiego, zwykła sprawa. Guzik się nacisnął przypadkiem albo bluetooth się rozłączył, normalka. Ważne żeby już w trakcie gry wszystko działało. To właśnie przed rozpoczęciem był czas, aby wszystko dobrze ustawić i się odpowiednio przygotować. Skoro oboje już się słyszeli, to mogła przejść do dalszego etapu, czyli wyszukania odpowiednich graczy. Lubiła w tej grze to, że rzeczywiście algorytm rzeczywiście starał się dobierać zawodników według zbliżonego levelu i umiejętności. Może więc powrót do rozgrywki nie będzie aż taki trudny, nawet po przerwie. Napiła się, nie zdając sobie sprawy z tego, że zrobiła to tak głośno — usłyszał siorbnięcie, o kurka. Próbując zasłonić usta w odruchowym geście, trzepnęła ręką w słuchawki.
Przepraszam! — Niemal krzyknęła, robiąc przy całej sytuacji więcej harmidru, aniżeli było to komukolwiek potrzebne. Miała nadzieję, że bębenki pastybhp nie zostały nieodwracalnie uszkodzone przez jej wysokie rejestry. Odchrząknęła i powiedziała jeszcze raz, teraz spokojniej, zachowując jednak w swoim głosie werwę i należną jej świeżość tonu.
Przepraszam. Ale rzeczywiście, pićku jest całkiem dobre!

Zaskoczył ją kolejnym pytaniem. Dotychczas raczej nie rozmawiali o tym, czym zajmują się na co dzień. Czy w ogóle mówiła mu, czym się zajmuje? Nie pamiętała. Grali ze sobą już od dłuższego czasu, co z tego że nieregularnie. Raczej nic się nie stanie, jak mu powie. Przynajmniej napomknie na temat, bo może już jednak wiedział i zapomniała, że o tym rozmawiali? W ferworze gry mogło się zdarzyć, że kłapnęła językiem. Po jego odpowiedzi powinna się zorientować. Przecież nie musiała ukrywać swojego zawodu, przecież nawet nie wiedziała, w jakim mieście chłopak mieszkał. Tymczasem ona naprawdę lubiła mówić o gimnastyce. Trudno więc powiedzieć, czy dla chłopaka to dobrze, czy źle. Najwyżej zagada go na amen i nie dotrwa do drugiej kolejki rozgrywki. Chociaż tego by w sumie nie chciała...
Skończyłam niedawno zawody. Teraz mam chwilę odpoczynku, zanim będę musiała wznowić porządne treningi. A co tam się działo u Ciebie? — W międzyczasie gracze szybko dobrali sobie postacie. Nanami dobrze wiedziała, kogo chce wybrać, więc kliknęła w mgnieniu oka znajomą postać.
Trzeba być szybkim! O, wybrałeś Sage, super! — Gracze kręcili się po lobby, skakali, robili jakieś dzikie ruchy — standardzik. Taka rozgrzewka przed grą. Wielokrotnie okazywało się, że ci najbardziej wybiegani w lobby niewiele potrafili zrobić na mapie.
Szczerze powiedziawszy, to nie wiem. Może tak być. Zazwyczaj o tej godzinie już śpię, więc nawet nie mam porównania. — Odpowiedziała zupełnie lekko i szczerze, nie zdając sobie sprawy z tego, że przy tym odkrywa kolejną cząstkę swojego życia i codziennych rytuałów. W zasadzie taka właśnie była z natury, mówiła prosto z mostu i to, co myśli. Dopiero tamto wydarzenie sprawiło, że zaczęła podchodzić do świata ostrożniej i jeszcze mocniej wycofała się z życia towarzyskiego — którego zresztą i tak nie miała zbyt wiele. Natomiast pal licho, przecież musiała mieć jakichś znajomych! Nawet jeżeli mieli być tylko wirtualni, to też się liczy! Musi się liczyć! A Pasta był miły. Dostawała już chyba jakiejś paranoi na punkcie nierozmawiania o sobie w sieci, przesadzała już. Mimo wszystko wydarzenie sprzed trzech lat zostawiło w Kaoru jakąś zadrę, ranę, która nie chciała się sama zasklepić. To oczywiste, że tamta zawodniczka nie chciała jej zrobić takiej krzywdy, ale jednak ją skrzywdziła. Jakie to głupie, zejść z tego świata w wyniku zjedzenia połączenia dwóch zupełnie zwyczajnych rzeczy, na dodatek służących do jedzenia. Nie jakichś trujących. Żeby Nanami się zmarło w wyniku zjedzenia toksycznych borówek w lesie, bo była łakoma albo nieuważna, ale nic z tych rzeczy. Wypiła koktajl białkowy, do którego tamta dorzuciła jej dodatkowego alergenu. Przepraszała ją potem i płakała w sali szpitalnej, natomiast co się stało, to się nieodstanie w wyniku czyjejś skruchy. Nami miała już zawody w plecy i nikt tego nie zmieni. Następne też przegapiła, bo dochodziła do siebie i jakby nie patrzeć, musiała się odrobinę przyzwyczaić do nowej, duchowej rzeczywistości, która zaczęła ją otaczać. Tymczasem nie miała zbyt wiele czasu. Według sportowego kalendarza była już seniorką, a każdy rok przybliżał ją niebezpiecznie do granicy, gdzie osiągnie swoje maksimum fizyczne. Niby zawsze mogła przekwalifikować się na gimnastykę sportową, gdzie prób wieku był nieco wyższy, jednak to nie było to samo. Kochała otoczkę gimnastyki artystycznej, ten performance, który musiała stworzyć. Kochała czarować widzów, z gracją i wdziękiem operować piłką lub kreślić wyrafinowane znaki szarfą w powietrzu. Wszystko to w finezji ruchu, w którym jedynie zdawało się, że płynie po sali. W rzeczywistości były to dopracowane do perfekcji ruchy mięśni, siła pomagająca jej utrzymać pozycje w aktywnym rozciągnięciu. Pasywnie to mógł rozciągać się każdy! Tymczasem w gimnastyce każdy ruch musiał być przemyślany, zaplanowany, mocny. Dlatego też Kaoru uważała, że gimnastyka męska i damska zdecydowanie się od siebie różnią. Faceci stawiali na to, aby wykonać sztuczkę, a potem kolejną i kolejną. Bez specjalnych przejść. Tymczasem zawody damskie wymagały więcej i dlatego też były piękniejsze. Były niemal jak taniec; pełne układy dążące do wykonania czegoś idealnego od pierwszego po ostatni krok podczas występu. Kaoru czasem myślała, w chwilach gdy nachodziły ją wątpliwości, że jeśli nie zostanie po latach w zawodzie (czy potrafiłaby szkolić inne dziewczyny?), to jak będzie starą prukwą, najwyżej zostanie joginką. Przynajmniej będzie w tym wymiatać. Choć nie do końca na tym to polegało, aby instruktor miał wszystkich przerastać o dziesięć głów, a raczej również nauczać... Ale co tam, w głowie Nanami były to na razie drobne szczegóły, szczególnie że nie brała tej wizji na poważnie. Może jeszcze zostanie wybitną sportowczynią i stracone trzy lata temu zawody (tak, dalej to przeżywała) nie zaważą na jej karierze? Bynajmniej teraz nie trwały zawody sportowe, a e-sportowe! Należało wrócić do rozgrywki.
W sumie zazwyczaj ze mnie też jest tryhard hahaha. Nie lubię przegrywać! Chociaż dzisiaj słabo widzę moje możliwości, bo dawno nie grałam. Jak mi się umrze parę razy to sorki, odegramy się najwyżej w kolejnej rozgrywce! — Wszyscy gracze z ich drużyny byli gotowi i gra rozpoczęła się.
O cholera, mam Spike'a w plecaku! I to tak na pierwszą grę, rany! Ochraniaj mnie, dobra?! Idziemy do najbliższego punktu. Za mną!

Rzut na „siłę” przeciwnej drużyny - 73

@Umemiya Eiji
Kaoru Nanami
Umemiya Eiji

Czw 22 Sie - 4:46
Błędy się zdarzają

dlaczego zatem trudno mi zaakceptować własne, a te cudze, które są dla mnie bardziej zrozumiałe, spływają po mnie jak po kaczce?

Zdarza się.

A jednak od samego siebie wymagam perfekcjonizmu, mimo że od innych tego kompletnie nie oczekuję.

Zdaję sobie sprawę, z czego to wynika, wszak mój organizm i psychika nie są dla mnie aż tak obce, jak mogłoby się wydawać, w szczególności po tych paru tygodniach spędzonych samemu ze sobą. Z jednej strony jest to kojące, wszak nie myślę aż nadto o tym, co skrywa za mną przeszłość, podczas gdy na samym początku myśli te były wyjątkowo mocno obsesyjne. Łatwiej mi przemóc się do komputera, kiedy to po pierwszym wejściu na mieszkanie, na jego widok opanowywał mnie paraliżujący strach, który przykuwał mnie swoim ciężarem do ściany i zaczynał wręcz dusić. Nie były to palce chcące zacisnąć się na szyi z jak największą siłą. To było coś znacznie gorszego - jakby żebra łamały się za pomocą dotknięcia wątłej dłoni, na zawołanie, niczym posłuszny pies.

- Ależ nie musisz p-przepraszać - mówię, samemu podnosząc kubek za ucho, ciesząc się poniekąd, iż już nie jest pełny napoju. Nie ma to sensu, kiedy nie widzimy się na żywo lub nie mamy odpalonych kamerek, co zauważam po podjęciu się tejże akcji, ale koniec końców dochodzę do wniosku, iż mi to aż tak nie przeszkadza, jak mogłoby mi się wydawać. - Sam piję kakao, nie ma w tym nic złego. - lekko podnoszę kącik ust do góry.

Nawet takie siorbanie czy inne odgłosy, jak stuknięcie naczynia o blat biurka, są naturalne. Domowe - chciałbym powiedzieć. Niestety... nie mam porównania; przełamuję się. Czując kolejną, nieprzyjemną falę bólu, wyciągam z opakowania jedną tabletkę i ją połykam, aby mieć za jakiś czas spokój od tych trzymających się mnie kurczowo migren. Wzdycham.

Powietrze z zewnątrz niby byłoby świeże w stosunku do tego, co oferuje mój pokój, ale z kolei jest raczej na tyle zanieczyszczone, że przyczyniłoby się do większej ilości szkód. Nie decyduję się na uchylenie okna, jako że i tak czy siak hałasy z zewnątrz są na tyle męczące, iż te starania do niczego dobrego nie doprowadzą. Tak samo jak te powiązane z ukryciem jednego, istotnego szczegółu.

Bardzo istotnego szczegółu.

- Och. - mówię; zawody brzmią ciekawie. Odpowiednia siła fizyczna i kontrola nad nie tylko własnym ciałem, ale też i harmonogramem dnia, wydają się być poza zasięgiem mojego wzroku. Co jak co, ale niestety - ciężko mi o samokontrolę w niektórych aspektach dorosłego życia. Za niedługo ta sielanka ulegnie zdecydowanemu skróceniu, nie będzie mi dane nie spać po nocach, chyba że będę chciał sprowadzić na siebie większe problemy, ale z drugiej strony zastrzyk pieniędzy jest mi bardzo potrzebny. - Jakie to zawody, jeżeli mogę się z-zapytać? - rzucam, ale daję też BlueKitten możliwość nieopowiadania o tym, czym konkretnie się zajmuje. - Zawsze zazdroszczę i-innym sprawności pod tym względem. - może to brzmi głupio, ale tak jest naprawdę. Samemu czuję się tak, jakby mi czegoś pod tym względem brakowało; nie bez powodu wzrok osuwa się wprost na uszkodzoną, prawą rękę. Naciśnięcie przycisku czy odpowiednie przesuwanie myszką po blacie nie będzie problemem, ale problemem za to są rzeczy wymagające określonej precyzji.

Sam staram się zachować nieco anonimowości, gdy nie wiem, z czego wynikał napad; chciałbym wiedzieć, gdzie mam szukać zagrożenia. Nie bez powodu unikam zakupów późną porą nocy, a zamiast tego wolę poczekać do białego rana, aż pewne agresywne jednostki znikną z ulic i życie w dzielnicy rozpocznie się od nowa. Życie, które jest czymś, czego prostymi słowami opisać nie mogę.

Niczym feniks. Dorasta, trzepocze skrzydłami, a w wybranym przez siebie momencie u m i e r a.

Odradza się.

Gdyby tylko ludzie tak potrafili; niestety, mitologia jest tym, co zawiera w sobie wyobrażenia pokoleń poprzednich, daleko jej od prawdy. Gdyby tak było, odrodziłbym się na nowo, a nie tkwił w błędach, które dokonał mój poprzednik. Wybór Sage nie jest dla mnie w żaden sposób znany; nie wiem, na czym dokładnie się opiera, ale gdzieś wewnątrz mam nadzieję na to, iż nie jest to coś, co mnie ściągnie na sam dół.

- Powiedziałbym, że t-trochę dynamicznie się działo. - to nie jest aż tak bliskie kłamstwu, jak mogłoby się wydawać. Sumienie jednak pragnie mnie pochłonąć w całości, dlatego nic dziwnego, że czuję się z tym co najmniej źle. Powiedzieć? Nie powiedzieć? Już wiele razy mnie to spotkało, ale za każdym razem boli tak samo. - ...Na ile byś uwierzyła - biorę głębszy wdech, co zapewne wychwytuje mikrofon, który, jak na dzisiejsze standardy, jest po kablu - gdybym powiedział, że cię nie pamiętam?

Stres. Palce lekko uderzają o blat w dziwnym, określonym dla siebie rytmie. Serce zaczyna bić niespokojnie, choć tak naprawdę pragnie się wyrwać z więzienia, w którym to tkwi. Łatwiej - dla nas obu nieszczególnie - będzie, jeżeli pewne rzeczy zostaną wytłumaczone. Już jestem nauczony nie tyle doświadczeniem, a prędzej podejściem w zakresie innych, spotkanych przeze mnie osób. Tutaj nie ma ryzyka, iż BlueKitten postanowi mnie jakoś szczególnie wykorzystać, bo jeżeli do tego miałoby dojść, to co bym konkretnego stracił? Jakieś przedmioty? Wirtualną walutę, którą bym przelał, gdybym tylko chciał? To nie jest życie, gdzie każdy z nas stanowi krew, kości i organy, które to mogą zostać łatwo uszkodzone; zdrada w znajomości w postaci internetowej wydaje się boleć mniej niż ta, która ma miejsce w rzeczywistości.

Czekam. Tak boleśnie, tak cierpliwie, choć emocje pod kopułą czaszki wrzą. Może nie powinienem tego rozpoczynać? Niepewność łączy się z rozbitymi zdaniami, gdzie ponownie paskudnie siebie samego osądzam. Całe szczęście od tych myśli odwodzi mnie inny temat, choć te warują niczym wygłodniałe psy, aż ponownie się do nich zbliżę.

- Wstajesz wcześnie? - pytanie od razu nasuwa mi się na usta; w końcu, jeżeli ktoś idzie spać przed północą, musi raczej wstać o godzinie niekorzystnej dla kogoś, kto ma rozchwiany rytm dobowy. - N-Nie przeszkadzam ci tym jednym meczem? - wolę się upewnić. Nie chcę być dla innych ciężarem, kiedy jednocześnie wybieram broń w postaci ghosta. Resztę kredytów decyduję się zachować na później; obawiam się, że znaki na niebie mogą nam być nieszczególnie przychylnymi, gdy patrzę, jak gracze przed meczem przerzucają między sobą pistolety z różnymi skórkami, które wydają się być wyjątkowo... wyrafinowane. Rzucające w oczy. Dopracowane w każdym detalu.

I zapewne drogie, jak tak sobie myślę.

Pytanie, które zdołałem zadać, nie bez powodu zaistniało. Obawiam się, że moja obecność może wpłynąć negatywnie na to, co dziewczyna musi robić następnego dnia. Wolałbym, aby nie zrywała nocki i nie wyglądała niczym trup, bo i choć rozrywka jest ważna w życiu, to odpoczynek powinien grać główne skrzypce. To dbanie o siebie powinno być na pierwszym miejscu, aby nie doszło do tragedii.
Zabawne, jak innym łatwo mogę dawać rady, do których ja - gdybym sam sobie je powiedział - tylko ironicznie bym się uśmiechnął, bo przecież jeden dzień bez snu nie jest niczym złym. Bo przecież dam sobie rady - bo jak mam sobie nie dać? Jak nie ja, to kto inny? Brzemię niesione na barkach naciska na skórę coraz bardziej, pozostawiając długotrwałe, widoczne ślady. Każdy z nas ma jakiś cel w życiu, tylko niektórzy go jeszcze nie odkryli; to ten cel, na który pada światło, powoduje chęć przewyższenia własnych limitów, których przecież się nie zna. A jak już się pozna, to dobitnie zaboli.

Runda się rozpoczyna i pierwsze, co zauważam, to fakt, jak mapa jest bardzo otwarta na samym środku, a znajdujące się po przeciwnych stronach site'y wymagają sporej ilości czasu, ażeby się przemieścić. Niepokoi mnie to na samym starcie.

- Spoko, myślę, że d-dam rady... - tak, z celnością na miarę orderu ziemniaka, na pewno. - Nie no, aż tak źle to chyba nie będzie. A najwyżej sobie razem poumieramy i będzie śmieszno. - wzruszam ramionami, skupiając następnie w pełni paluszki na klawiaturze. Absolutnie szczerze? Gdyby to lewa ręka została uszkodzona, miałbym problem z poruszaniem się, co wydaje mi się być bardziej krytyczne - tym bardziej że opiera się to na serdecznym, środkowym i wskazującym palcu, co automatycznie wyeliminowałoby mnie z takiej pozycji. Musiałbym się przerzucić na prawą dłoń, ażeby kierować postacią, co wiązałoby się z tragiczną wręcz celnością.

Zauważam, że wszyscy kucają, to ja, niczym szpieg, powtarzam te same ruchy, dostając się poprzez tunel z lewej strony Breeze do pierwszego miejsca możliwego zaplantowania spike'a. Jak się okazuje, nie jest to wcale takie proste - nim jakkolwiek jesteśmy w stanie zareagować, biegnie w naszą stronę Yoru, najwidoczniej będąc łatwym celem.

- Dziwny ten... - niebieskowłosy. Trafiony pierwszym pociskiem przez, jak mi się wydaje, początkujące widmo, wybucha i nas oślepia do tego stopnia, iż z tyłu, w tunelu, do którego można się dostać poprzez środek mapy, wydostaje się dziewczyna rzucająca w nas granat. Nim jakkolwiek jesteśmy w stanie zareagować, ja leżę na podłodze, Omen próbuje się teleportować (?), ale w międzyczasie umiera, a eliminacji ulega na punkcie B robociany KAY/O. - Co do cholery- - mruczę pod nosem, bo nim jakkolwiek dostaliśmy się przed kluczowy punkt, zostaliśmy zmieceni z planszy. Nie wiem, czy nawet BlueKitten była w stanie zareagować. Wszyscy, cała trójka, bo staliśmy wryci i oślepieni, bez możliwości wycofania się. - Co to za powalony Y-Yoru! - wszedł nam w dupska bez wazeliny, tak bardzo kusi mnie powiedzieć, ale się przed tym powstrzymuję. No generalnie typ nas wydymał bez najmniejszych skrupułów, opierając się na ścisłej współpracy z, jak się okazuje, Raze.

- No bez jaj, co to ma być? - rzucam niezadowolony, patrząc na to, jak Reyna próbuje samej ugrać ten mecz i na początku jej się rzeczywiście to udaje; oślepia stojącą za osłoną Fade, która szykowała się przez ułamek sekundy do użycia umiejętności. Agentka używa tym samym zdolności do podleczenia się i zrobienia nadleczenia, ale to nie trwa zbyt długo, bo dostaje prosto w głowę z dzierżonego przez chłopaka z dziwnymi, fioletowymi akcentami, rewolweru. - ...Spoceńcy. - widać, że nawet w trybie normalnym, nie ma co oczekiwać na luźną rozrywkę. Wali od nich na kilometr, a atmosfera nawet w teamie staje się gęsta, gdy do głosu dochodzi dwójka dzieciaków. Jedynie Reyna siedzi kompletnie cicho.

Znowu atakujemy; mamy tym samym trochę więcej pieniędzy na osprzęt, ale to nie ma znaczenia, jeżeli różnica w posiadanym skillu jest zdecydowanie za duża.

- Nie wydawałbym tutaj zbyt dużo kredytów- To znaczy się, tak myślę... - skupienie wygrywa nad jąkaniem się, choć z początku pojawia się minimalny tego zalążek.

K100 na siłę naszą: 18 nothehe


@Kaoru Nanami


nozomi

見つかって無くして わからないままで fate somehow brings me hope inside my heart
Umemiya Eiji

Kaoru Nanami ubóstwia ten post.

Kaoru Nanami

Pon 26 Sie - 22:26
Aww, masz kakao! Też bym wypiła, smacznego! Kakao poprawia humor, więc nawet jeśli przegramy, to powinieneś czuć się z tym ok. — Powiedziała to zupełnie poważnym tonem, trochę nawet zbyt poważnym — tym samym wprawne ucho powinno wyłapać, że był to żart. Jednocześnie Nanami mogłaby dodać, że kakao wpływa na lepszą wydolność fizyczną oraz regenerację mięśni po treningu, ale przecież nie to było w kakao najważniejsze. Liczyło się tylko to, że było ciepłe, słodkie i otulało serce kocykiem z przyjemności. Tylko po to się tak naprawdę piło kakao i jeśli ktokolwiek mówi, że pije je ze względu na zdrowie, to musi kłamać!

Pasta zapytał ją w chwile potem, co trenuje. Dobra, w takim razie raczej nie wspominała mu o tym. Upiła kolejny łyk lemoniady, tym razem starając się nie siorbać i zaczęła mówić.
Trenuję gimnastykę artystyczną. Teraz mam przerwę pomiędzy zawodami, dlatego mam trochę więcej wolnego czasu. — Reakcje na to, że trenuje gimnastykę, do tego nie tę sportową, bywały różne. Najczęściej było to zdziwienie lub podziw. Zdarzały się jednak osoby nierozumiejące, czemu trenuje akurat ten sport i że to musi być jakaś łatwizna, którą ćwiczą same dziewczyny. Jeśli pytanie padało w bezpośredniej interakcji w realu, to zazwyczaj była proszona o pokazanie szpagatu albo czegokolwiek co wygląda fajnie. Natomiast gdy jeszcze kiedyś wrzucała fotki na Instagrama, to dostawała zbyt wiele wiadomości na privie od obleśnych facetów, którzy uważali, że elastyczność dziewczęcego ciała miała służyć uciesze ich oczu, brrr. Tym bardziej teraz nie spodziewała się żadnej konkretnej reakcji na temat swojego zawodu. Ludzie mogli myśleć absolutnie co im się podobało na ten temat, a ona i tak myślała swoje.
Zawsze możesz zacząć ćwiczyć cokolwiek, co byś polubił. To może być rower czy długie spacery. Przecież nie wszyscy muszą trenować zawodowo. — Dla Nanami granica sprawności fizycznej, a tego co sama potrafiła, dosyć mocno się zacierała. W zasadzie nie wiedziała, jak wygląda życie bez ćwiczeń — chyba bez nich by oszalała. Co wtedy robiłaby z wolnym czasem i rozpierającą ją energią? Ciężko Nanie było sobie wyobrazić, co muszą czuć osoby mało sprawne fizycznie. Liznęła temat trzy lata temu, gdy wylądowała w szpitalu. W rzeczywistości szybko wróciła do ćwiczeń, ale nawet ten krótki okres zaleconej przez lekarzy rekonwalescencji sprawił, że ciało było jakieś cięższe, mniej zgrabne, sztywniejsze. Nie miała ochoty tego więcej doświadczać. To oczywiście nie tak, że Nami była jakąś ignorantką. Widziała chociażby jak sprawność powoli tracą jej dziadkowie. Przyjmowała to, akceptowała i wspierała w niektórych czynnościach. Aczkolwiek nie wyręczała ich — skoro chcieli zachować lepsze zdrowie, to konieczne było, aby wciąż robili wszystko, co jeszcze są w stanie robić.
Lubię jak dużo się dzieje! — Wtrąciła mu się w zdanie.—⁣ Oczywiście o ile dzieje się dobrze... Dlaczego miałbyś mnie nie pamiętać...? — Dodała ostrożniej, ponieważ zdanie zabrzmiało co najmniej nietypowo. Po chwili, niezależnie czy coś zdążył jej odpowiedzieć, czy nie, wrzuciła ostatni z trzech swoich groszy. — W sumie nie masz mnie jak pamiętać, bo przecież nigdy się nie widzieliśmy. — Nie miał pojęcia jak wyglądała, ani ona nie wiedziała niczego więcej o nim poza tym, że od czasu do czasu czasem razem grali. Gdyby nawet stracił pamięć, co przecież musiało być ultramało prawdopodobne, to nic by się wielkiego nie stało. Zawsze się mogli poznać na nowo — to nawet byłoby ciekawe!
Zazwyczaj wstaję wcześnie, ale jutro nie muszę. Mam teraz tę przerwę w treningach. — Zapewniła go, jednak spytał po raz kolejny, czy oby jej nie przeszkadza. No pewnie, że nie. - Nieee, spokojnie, mogę grać! Przecież sama do ciebie zagadałam. Normalnie muszę pilnować godzin snu, ale od jednego razu nie umrę.

Drużyna dobrała się w całkiem zrównoważony sposób, więc raczej nie brakowało im żadnych umiejętności do przeprowadzenia dobrej rozgrywki, za chwilę wszystko już miało zależeć od ich skilla oraz odrobiny szczęścia.
Najwyżej się ze mnie pośmiejesz. Albo ja z Ciebie! Albo nas zjadą na czacie i będziemy oboje udawać, że się tym nie przejmujemy. — Gdyby mogła to właśnie teraz wstawiłaby jakąś emotkę, ale rozmawiali na żywo — żadna emotikona nie wchodziła w grę.
Kucnęła i zaczęła ostrożnie iść przez mapę do najbliższego punktu. Początkowo dookoła nich było nad wyraz cicho, jednak już wkrótce miało się to zmienić. Sama Nana starała się całkowicie skupić na rozgrywce, jedynie wpuszczając jednym uchem, a wypuszczając drugim komentarze współgracza. Gdy jednak zaczęli ich rozwalać jeden po drugim, niezależnie od wykonanych przez Jett i pozostałych agentów gorączkowych ruchów, również się udzieliła się jej rozmowność.
Jak on to zrobił, że aż tak nas rozwalił! Może Reyna coś jeszcze ugra... — Niestety, Reyna również stosunkowo szybko poległa pomimo heroicznej i całkowicie samotnej walki.
Miałeś rację, że będą teraz grali sami tryhardzi... Mhm, racja, lepiej trochę zaoszczędzić. — Runda przegrana, więc ponownie wrócili do fazy zakupów.
Tak dawno nie grałeś, że pozapominałeś jak się nazywają niektórzy agenci? — Zaśmiała się z niego, ale nie złośliwie. Raczej jako mały prztyczek w nos, po którym się odbiega ze śmiechem na ustach, byle Ci tylko ktoś nie mógł oddać. Przynajmniej do momentu, aż Cię nie dogoni. Zresztą takie zachowanie bardzo by do Nanami pasowało. Była typem, który zazwyczaj robi, a myśli dopiero później. Tym samym parę razy zdarzyło się we wczesnych klasach szkolnych, że koleżanki skarżyły się, że im dokucza — gdy ona tylko robiła zwykłe psikusy, zachęcając do dalszej zabawy. W sumie do dzisiaj nie miała pojęcia, co te dzieciaki były takie sztywne i bez poczucia humoru. Bawić się nie umiały? Cóż, z koleżankami na treningach było łatwiej, bo widywały się częściej i w mniejszej grupie, i też zawsze miały o czym porozmawiać. A nawet jak nie było o czym rozmawiać, to wystarczyło razem poćwiczyć lub się powygłupiać. Niemniej były to osoby, odbiegające od standardu czy różnorodności, z którą młoda osoba powinna mieć do czynienia w ciągu dorastania. Jednostki nastawione na wytrwałe osiąganie celów, na perfekcję. Mało w tych znajomościach było luzu, a więcej rozmawiania o osiągnięciach. Po czasie stało się to jednak dla Nanami nudne i niepotrzebne — to, co się liczyło, to wyniki na zawodach. Lepiej się było skupić na robieniu, a nie na gadaniu. Zresztą czy w prywatnym czasie, którego zresztą miały tak mało, naprawdę wszystko musiało się kręcić wokół gimnastyki? Czas prywatny był od zabawy, nie? Skoro na co dzień był pot, wysiłek i dyscyplina.

Nadszedł czas na zakupy i drugą rundę. Warto by było odrobić stratę, jednak przeciwna drużyna grała naprawdę agresywnie. Mniej lub bardziej świadomie cała ich ekipa postanowiła zmienić taktykę na bardziej defensywną — dobrze byłoby nie dostać takiego szybkiego wpierniczu, jak w poprzedniej rozgrywce. Nanami ponownie stała się posiadaczką spike'a i tym razem miała nadzieję, tego nie sknoci. Liczyła też na to, że uda im się tym razem lepiej kontrolować teren. Ściana Sage i mroczna osłona Omena mogłyby pomóc w odcięciu dróg wrogiej drużynie oraz ograniczeniu ich wizji.
Może postaw tutaj ścianę, żeby zablokować boczną drogę? — Nana rzuciła sugestię w kierunku Pasty, aby ten wykorzystał zdolność swojej postaci. Nanami zmierzała powoli w kierunku punktu A, widząc na mapce, że w pobliżu była Również Reyna oraz KAY/O. Może tym razem im się uda — myślała trzymając w gotowości kunai, aby natychmiast zareagować na każdego, kto się pojawi. I rzeczywiście! Pojawił się Yoru, jednak nie skradał się, a biegł w ich stronę. Klon. Niestety mięśnie Nanami były tak napięte nad przyciskiem ataku, że automatycznie wykonała ruch, wiedząc już w momencie jego wykonywania, że jest on bez sensu. Co za amatorka, dali się dwa razy nabrać na ten sam ruch ze strony wroga. Dała się zwieść sobowtórowi, jednocześnie zdradzając swoją pozycję i od razu obrywając kulką koszmarnego tuszu od Fade, z którego nie mogła ucieć.
Ratuuuuuj! — Powiedziała żałośnie do mikrofonu, mając nadzieję, że współgraczowi uda się jeszcze jakkolwiek zaradzić sytuacji. Niestety nie wyglądało to najlepiej, a oni prawdopodobnie już za chwilę zostaną rozwaleni w drobny mak.

@Umemiya Eiji
Kaoru Nanami

Umemiya Eiji ubóstwia ten post.

Umemiya Eiji

Wto 27 Sie - 4:48
Lekko uśmiecham się pod nosem, mimo zmęczenia wynikającego z ostatnich, wyjątkowo nieprzyjemnych nocy, jak i tej obecnej, gdzie jedyne, co mi pozostaje, to oddanie się w ramiona rozgrywki.

- A to prawda. M-Ma dużo serotoniny, więc myślę, że w jakimś stopniu pomoże. - nie bez powodu ludzie lgną do czekolady. To właśnie w niej można znaleźć ukojenie, którego nie daje żaden inny pokarm. Może dlatego jakoś ostatnio bardziej mnie do niej ciągnie niż zazwyczaj, ale w sumie sam już nie wiem. Z jednej strony organizm wie, czego potrzebuje i gdzie to może uzyskać, dlatego nie ma nic dziwnego w skrajnych przypadkach jedzenia rzeczy, które nie powinny być jedzone.

Chude palce zaciskają się na chwilę na kubku, który przestał być rozgrzanym od mikrofalówki naczyniem; wiem, że nie wyglądam najlepiej, ale ciężko mi o jakąkolwiek rutynę w zakresie posiłku, gdy chęć snu wyśmiewa mi się obecnie prosto w twarz, a organizm, mimo że wycieńczony tym wszystkim, nadal trwa w przekonaniu, iż nie potrzebuję. Inaczej; nie ciało, a psychika. Takie kakao to może nie zaspokaja zbyt wielu elementów wymaganych w codziennej diecie, ale, jak to powiadają, lepszy rydz niż nic.

- Occh. - wydobywa się z moich ust gładko i bez najmniejszego zastanowienia. Nie tyle jestem zdziwiony czy rozczarowany, co prędzej zafascynowany tą umiejętnością. Gimnastyka? I to artystyczna? Wymaga zapewne ogromu gracji w ruchach, konsekwentnych treningów, że aż wręcz trochę mnie skręca nadal na myśl o tym, że potencjalnie rujnuję BlueKitten jej przyszłą karierę. I choć wiadomo, trzeba odpoczywać, tak nie wiem, jak dokładnie prezentuje się jej plan dnia. - N-Nadal, jeżeli mogę zapytać, na czym polegają konkretnie takie zawody? - nie ma nic dziwnego w tym pytaniu, a jeżeli na tym dziewczyna się skupia, to raczej pytanie powinno znajdować się w zakresie tych standardowych. - Nigd- - prawie gryzę się język. Skąd mam wiedzieć, czy byłem, czy nie byłem? Bóstwa patrzące nade mną, dajcie mi siły. - Nie przypominam s-sobie, żebym miał okazję je obejrzeć na własne oczy... - poprawiam się, nie zamierzając nawet nieświadomie kłamać. Czułbym się z tym paskudnie.

Mam tylko nadzieję, iż BlueKitten, poprzez konieczność treningów i osiągania wysokich not, jeżeli takie występują w tym sporcie, nie przemęczy się w wyniku bycia kierowaną przez ambicję, której płomień na pewno w głębi duszy płonie i nie zamierza odpuścić. Zapewne historia ma w swoich ryzach kilku takich delikwentów, którzy liczyli na to, że przekroczą możliwości własnego ciała.

I tak jak dzieje się ten mecz, tak nie wierzę w to, co dane nam jest obecnie zobaczyć.

- Długie spacery brzmią ładnie. - trochę obawiałbym się wsiąść na rower. Czy pamiętam, jak się na nim jeździ? Czy w ogóle mam jakikolwiek osprzęt pozwalający na przemieszczanie się w sposób bardziej opłacalny za pomocą nóg? Nawet jeśli bym opanował kierowanie, to czy przypadkiem problemy z używaniem palców prawej ręki nie przyczynią się do większej katastrofy? - Ale rower też trochę k-kusi. Musiałbym sprawdzić. Dzięki w ogóle za te pomysły, wreszcie będę wiedział, co robić w w-wolnym czasie. - i choć początki mogą być ciężkie, tak później się odwdzięczą, o ile nie postanowię od razu podejść do tego w trybie nadmiernego zrezygnowania.

Wyjątkowo łatwo jest się zniechęcić poprzez porażki. A fakt leżenia na szpitalu, dzielenia później sali z losowymi osobami, jak i braku aktywności wcale nie przekonuje do postępu w tymże zakresie. Ćwiczenia nastawione na nerwy z kolei dotyczą głównie prawej ręki; o ile widzę postęp, o ile łatwiej jest mi za coś chwycić, nawet warzywa udało mi się pokroić podczas pobytu Kaia, o tyle jednak nadal do perfekcji jest daleka droga.

A może przyzwyczaiłem się do lenistwa.

- C-Cóż... - pragnę powiedzieć, pragnę cokolwiek więcej dorzucić, ale nie potrafię własnych słów złączyć w jedną, logiczną całość. Jest to zbyt ciężkie, zbyt ciążące na płucach, kiedy z jednej strony czuję się źle, a z drugiej... nie jestem do tego zmuszany. Moja mina na jej kolejne słowa zmienia się diametralnie o sto osiemdziesiąt stopni. I nie wiem, co mam z początku powiedzieć; podziękować? Przeprosić, wytłumaczyć dokładniej, o co mi chodzi? Zaciskam wargi w falach zastanowienia puszczanych przez membrany umysłu. Jakoś intuicja mi podpowiada, że mam czas, mam przestrzeń i prawdopodobnie pojawi się wiele innych okazji do tego, aby na ten temat porozmawiać. Zresztą czuję, iż BlueKitten nie drąży tematu, a z drugiej strony pozwala mi to zrobić jeden, bardzo ważny krok; krok nie w tył, a do przodu, przynajmniej w tej chwili.

Nie muszę.
Nie jestem winien.
Nie powinienem czuć presji.


To czemu nadal ta gdzieś pod sklepieniem skóry pragnie mnie przytłoczyć swoją obecnością? Pragnie udusić, zaciskając palce na gardle, ażeby żaden kolejny wdech nie dostarczył organizmowi tak potrzebnego tlenu?

- ...Dziękuję. - to jedno sformułowanie wydostaje się z moich ust gładko i ciepło, jakoby okraszone niewielkimi, acz obecnymi promieniami słońca. W tym mroku i w tej nicości ciężko jest je odnaleźć, gdy wiara zanika i pojawia się nieustannie, doprowadzając mnie na skraj szaleństwa. Jakoby ostatnia ostoja spokoju w tym świecie miała się właśnie na tym opierać - na tym niewielkim płomieniu, gdzie każda złośliwość i każdy upadek, każde zetknięcie kolan z podłożem i każda utracona nadzieja mogą przyczynić się do jego zgaszenia.

- Całe szczęście... - przynajmniej jedna z trosk znajduje się poza moim zasięgiem, ale czy aby na pewno? Potwierdzenie ukoić potrafi, lecz z drugiej strony pozwala na pojawienie się innych wątpliwości.

Ewidentnie za dużo myślę; co prawda, to prawda. Pośmiejemy się z siebie nawzajem i będzie fajnie. W końcu to tylko gra, która ma przynieść odrobinę przyjemności w życiu, a nie wprowadzić blokadę do używania prysznica, jak to niektórzy śmią stwierdzić. Zresztą pierwsza runda idealnie pokazuje różnice w zakresie poziomu nie tylko drużyn, ale też i umiejętności w wykorzystywaniu zdolności sygnatur agentów; idzie nam wręcz tragicznie, a postaci ponownie lądują do fazy zakupów, tylko że bez poprzednich broni.

Co za marnowanie pieniędzy...

- Powiedzmy. Generalnie muszę się z nimi zapoznać na n-nowo. - wzdycham ciężej, a umysł jest zalewany bodźcami wszelkiej maści. Tym, że pewne rzeczy pozostały ukryte, tym, jak z prawej strony pojawiają się zadane przeze mnie obrażenia (a raczej ich brak) wraz z tymi, które przeciwna drużyna zdołała uzyskać, a w menu kupienia broni mogę zapoznać się z obrażeniami, jakie te wywołują. - Ostatnio też g-grałem w inną grę, gdy byłem w takim salonie ze starymi tytułami. No, starymi... - moim zdaniem ten prawie dwudziestoletni tytuł aż tak źle się nie zestarzał. - Seria Guilty Gear, kojarzysz może? - no właśnie, powinienem sprawdzić, czy ją mam w bibliotece, bo jeżeli tak, to jestem szczęściarzem. Jeżeli nie, to zapewne większość funkcji będzie ukryta za jakimś nieszczęsnym battlepassem i albo wypstrykam się z pieniędzy na dobre, albo nie wiem.

Nie odbieram jej słów jako pstryczek w nos, a prędzej jako normalną rozmowę. Nie wątpię w istnienie przysłowiowego kija w tyłku, ale ten u mnie ewidentnie głęboko nie siedzi. Gdybym miał się obrażać za nawet drobnostki, już zapewne dawno by mnie tutaj nie było. Wiadomo, trzeba znać umiar i wiedzieć, jak należy się dostosować do konkretnych osób w konkretnym środowisku, ale - chyba dosłownie - jestem łagodny jak baranek. Taki, którego można nawet za wełnę pociągnąć, a i tak nic nie zrobi.

Do czasu, Umemiya.

Biegniemy zatem Sage na kolejną rychłą śmierć przygodę po zrobieniu krótkich, niewielkich wręcz zakupów. Ghost nie wydaje się być aż tak złym wyborem w porównaniu do reszty, no ba - nawet do zwykłego pistoletu. Co więcej, z opisu dochodzę do wniosku, iż wystarczy jeden celny strzał w głowę, jeżeli któryś z przeciwników nie będzie miał pancerza; oczywiście w odpowiedniej odległości. W przeciwnym przypadku będą to co najmniej jeden strzał w głowę i dwa w nogi lub w klatkę piersiową - nie bez powodu ta broń wydaje mi się być najrozsądniejsza. Owszem, jest jeszcze Sheriff, ale wymaga on celności, poza tym jest wyjątkowo głośny, w przeciwieństwie do Duszka.

- Jasne, już lecę! - obracanie tej ściany nie jest łatwe, a postawienie jej w odpowiednim miejscu sprawia mi więcej kłopotów niż przyjemności. Po trudach powiązanych z umiejscowieniem lodowej ściany patrzę na minimapce na to, co ma miejsce - dziwnie poruszający się, niebieski agent. To, co później się dzieje, prosi wręcz o pomstę do nieba; pragnę tak bardzo uleczyć znajomą, że w sumie żałuję, iż wcześniej wykorzystałem umiejętność w celu zablokowania bocznej drogi.

Po pierwsze - biegnę, słychać moje kroki.

Po drugie - mogłem po cichu.

Bo co z tego, iż zablokowałem boczną drogę, jak z góry otwierają się drzwi i obrywam kulkę prosto w głowę, mogąc tylko patrzeć na to, co potrafi ugrać reszta teamu. Niebieskie Kociątko umiera, nie mogę na to nic zaradzić, a z czasem wysypuje się także reszta drużyny; idzie nam słabo. Wyjątkowo słabo, gdy jeszcze przy okazji jesteśmy tauntowani, a na zwłokach dzieją się dzikie tańce.

- *** guys what re u doing - jedna z wiadomości pozostająca w obrębie naszego teamu rozświetla z dolnego lewego rogu ekranu, krytykując nasze podejście. Kto inny, jak nie KAY/O, który najwidoczniej nie jest zadowolony z postępu w tej turze. Jedna z sentencji jest zablokowana gwiazdkami, ale naprawdę nie sprawia problemu domyślenie, co za nimi się znajduje.

- Coś mi się wydaje, że nasz team skazany jest z góry na porażkę- - wzdycham i wciskam Esc, zauważając opcję potencjalnego poddania się. No nie ma chuja we wszechświecie, żebyśmy to ugrali. W międzyczasie agenci spawnią się z powrotem do miejsca pierwotnego w oczekiwaniu na kolejne zakupy. Coś za bardzo dajemy się dymać Yoru, który najwidoczniej czuje się niczym bóg, mogąc zdobywać kolejne kille i nie chcąc dawać asyst; teraz mamy na tyle pieniędzy, że z powodzeniem albo możemy iść full, albo przyoszczędzić i wziąć Spectre lub Guardiana. - Chyba wezmę Vandala... - mówię, przywdziewając tym samym w pełni armor, ale pozostając bez możliwości zakupu ściany. Nie no, fajnie, nie ma to jak symulator budżetu domowego.

- Jak myślisz, k-którędy pójdą? - pytam się, gdy idziemy tym razem na B, pozostawiając Omena i KAY/O na spawnie (czyżby nie byli w trakcie tej rundy?), a Reyna decyduje się iść przez środek przed usunięciem się blokady. Postanawiam strzelić całym magazynkiem z przykucnięciem na podłodze prosto w ścianę. Głośny - myślę. To właśnie ten moment głupoty pozwala mi na dostrzeżenie czegoś, czego nie było mi dane wcześniej zauważyć. Patrzę, jaki ślad to wykonuje, co pozwala mi przeanalizować, jaki mam wykonać ruch myszką, aby utrzymać pociski w podobnej pozycji. Robię to drugi raz, pozostając w sumie z niewielką ilością magazynku, ale tym razem utrzymując - może koślawo, może z dużym nadal rozrzutem - pragnąc przeciwdziałać temu, co ściąga broń w nieodpowiednim kierunku.

OOOCH.

Czuję się tak, jakbym odkrył co najmniej grawitację.

- Mam w sumie pomysł, czekaj... - mówię, gdy mija parę sekund od rozpoczęcia kolejnej rundy, a w otoczeniu nadal nie można usłyszeć kroków. Będąc przytulonym do ściany, myślę, że raz kozie śmierć i wykonuję szybki skok z powrotem do pierwotnej pozycji za ścianą. To właśnie wtedy można usłyszeć, jak pociski wędrują, ale nie trafiają mnie bezpośrednio, co świadczy o ich obecności; zresztą, zbyt długo na kolejne elementy rozgrywki nie trzeba czekać, bo przede mną pojawia się na pewno niespecjalnie chcący się zaprzyjaźnić, okryty mgławicą mroku pies, w którego strzelam, ażeby nie zostać oślepionym. Muszę zmienić pozycję, choć na drodze pojawia się kolejna umiejętność, gdzie spojrzenie - wyjęte jakoby z koszmarów - przerywa pustkę na mapie i powoduje pojawienie się za każdym moim krokiem śladów, niczym po nitce do kłębka. - C-Cholera... - wycofuję się do korytarza, patrząc uważnie na to, czy przypadkiem ktoś się nie pojawia z tyłu. Tak bardzo przydałaby się teraz ściana...

I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, iż słyszę jakiś jeden, pojedynczy stukot ze środka mapy. Odwracam się i posyłam pociski w kierunku wroga, kompletnym przypadkiem trafiając prosto w jego głowę. A była to Raze, która najwidoczniej chciała nas zajść od tyłu.

- Omg!!! - mówię, ciesząc się z tego pojedynczego sukcesu; może i broń jest trudna w obsłudze, reakcję muszę mieć zdecydowanie nadmierną, ale nie mogę się powstrzymać. Pierwszy krok, gdzie wreszcie coś się udaje! Patrzę i BlueKitten też ustrzeliła punkt, ale to chyba niedowierzanie i ekscytacja odbierają mi możliwość dalszej rozgrywki z Yoru uderzającym perfekcyjnie prosto w głowę bez ani chwili zawahania. - Aha. - powiadam zrezygnowany, patrząc na to, jak dalej prowadzi rozgrywkę znajoma, trzymając w głębi serca kciucki za jej grę. Dwóch ustrzelonych, teraz reszta - specjalna zdolność, a raczej ult, sama się nie nabije. - Z tyłu idzie na ciebie niebieskowłosy, nie strzelaj od razu, jak będzie tuptał głośno, nie oślepił mnie, więc p-pewnie ma ładunki. - mówię, mając nadzieję, że uda jej się zaplantować Spike'a. Gdyby tylko się udało... Byłoby świetnie. Tym bardziej, iż do niej idzie ostrożnie Reyna, licząc tym samym na jakikolwiek kąsek w postaci nieostrożnego przeciwnika.

- W ogóle, że mamy punkty, to chyba pierwszy nasz sukces...! - jaram się no normalnie niczym pięcioletnie dziecko na widok worka z prezentami od Świętego Mikołaja. Ciężko mi powstrzymać ekscytację, tuptanie nóżką o podłogę, gdy powoli, zachęcony tą jedną wygraną jeden na jeden, zaczynam wczuwać się w klimat rozgrywki.

Jeżeli chcesz, to możesz rzucić kostką k100 na suckes lub porażkę względem tej rundy, lub zadecyduj samodzielnie - kto wygra to starcie?

@Kaoru Nanami


nozomi

見つかって無くして わからないままで fate somehow brings me hope inside my heart
Umemiya Eiji

Kaoru Nanami ubóstwia ten post.

Sponsored content
maj 2038 roku