Jednym zdaniem można określić ten pokój: "ma duszę". Splugawioną sprawnie dotykiem niepewności, gdy spojrzy się na niego z bliska, a odbicie tęczówek nada cechy charakterystyczne, dowiadując się więcej o jego lokatorze.
Na próżno szukać tutaj porządku, skoro chaos przejął kontrolę nad tymi murami; spora kolekcja roślin, która dominuje nad barwą wyblakłych, nieco bladych ścian, rzuca się w oczy od razu po przekroczeniu progu drzwi. Półki zapełnione, praktycznie niepuste, poupychane są najróżniejszymi odmianami kolekcjonerskimi. Stolik ugina się czasami pod ciężarem przenoszonych doniczek z osłonami, a miejsce na biurku wśród książek i notatek nieustannie się kończy i woła wręcz o pomstę do nieba. W połączeniu z porozwalanymi rzeczami tudzież brakiem porządku, mimo chęci jego utrzymania przez właściciela, ciężko na coś nie wpaść.
Rano pościel wali się po podłodze w nieładzie, aby zostać poskładaną po południu.
Ubrania przerzucane pomiędzy krzesłem a łóżkiem nie mają swojego stałego miejsca i gubią się w swojej przynależności.
Rolety w nocy pozostają opuszczone, na nastający dzień, gdy promienie słońca docierają do mieszkania - podniesione.
Na biurku paczki po zupach instant, wyniesione zazwyczaj po maksymalnie jednym dniu, gdy zaczną przeszkadzać, kończą swoją marną egzystencję w koszu na śmieci.
Talerze? Zabrane na co najmniej kilka godzin, aby zostać następnie zwróconymi do szafki w kuchni, zazwyczaj ułożone w stosie.
Raz ogarnięty, raz pozostawiony w znacznie większym chaosie, gdy czas mija nieubłaganie i nie pozwala na dopięcie wszystkiego na ostatni guzik. Z powtarzającym się niezadowoleniem, gdy za oknem mają miejsce kolejne imprezy, a na głowę trzeba kłaść poduszkę, ażeby te dźwięki nie dochodziły, spędzony zostaje tutaj kolejny wieczór. Dramaty uliczne, pijackie śpiewanki; budynek jest stary i to wszystko do niego dociera. Rozmowy nie przebiją się jednak poza prywatność osób w nich uczestniczących. Potrzeba cierpliwości, aby mieć pokój właśnie po tej stronie mieszkania, ale to nie jest nic, czego przeskoczyć się nie da.
Naiya Kō, Matsumoto Hiroshi and AKIYAMA RYO szaleją za tym postem.
— Jakby Ci to najlepiej wytłumaczyć... Na zawody indywidualne każda zawodniczka przygotowuje cztery układy pod różne przyrządy. Dostępnych do wyboru jest pięć przedmiotów: wstążka, piłka, obręcz, maczugi lub skakanka. Oceniany jest każdy występ, za który otrzymuje się noty pod względem trudności, wykonania i walorów artystycznych. Wygrywa ta dziewczyna, która łącznie zdobędzie najwięcej punktów. Tak jest w gimnastyce damskiej, bo w męskiej wygląda to troszkę inaczej. — Racja, od początku ich rozmowy odnosiła się tylko do żeńskich zawodów. W rzeczywistości chłopacy również uprawiali ten sport. Mimo wszystko był on ewidentnie mniej popularny od drużyn kobiecych, jak i samej gimnastyki sportowej męskiej. Była to chyba jedna z naprawdę niewielu dziedzin sportu, gdzie kobiety wiodły prym. Różnicą w męskiej wersji gimnastyki artystycznej była rezygnacja ze wstążki, do tego zdecydowanie bardziej w ocenie kładziono nacisk na siłę, dynamikę i umiejętności akrobatyczne — w odróżnieniu od artyzmu i choreografii, którą musiały wykazywać się dziewczęta. Tak jak już wcześniej nawet o tym myślała: więcej sztuczek, skoków i salt, które nie były poprzetykane niczym finezyjnym. Równie to samo można było robić w gimnastyce sportowej w ramach ćwiczeń wolnych.
— To żałuj, bo są zajebiste! Przynajmniej dla mnie nie ma lepszego sportu. — Czy w ogóle istniał ładniejszy sport aniżeli jej ukochana gimnastyka? Na pewno godny uwagi był balet, choć to już był jakby nie patrzeć taniec. Może warto było jeszcze zerknąć na skoki do wody i pływanie synchroniczne, jednak dla Nami nie było większej finezji niż wstęga wijąca się w powietrzu przez całą planszę gimnastyczną i wokół płynącej przez nią zawodniczki.
— W necie bez problemu znajdziesz filmy z ostatniej olimpiady. Była spora konkurencja, więc naprawdę zawodniczki dawały niezły popis umiejętności. — Miała sporo własnych nagrań z zawodów, ale przecież nie będzie wysyłała de facto nieznajomemu człowiekowi z Internetu swoich filmów. Jedno, że miała je u siebie na kompie, a drugie to, że na YouTube i tak dałoby się ją znaleźć na oficjalnych nagraniach. Na szczęście Niebieskie Kocię nie mogło być powiązane z Kaoru Nanami, zawodniczką seniorek w gimnastyce artystycznej. Chyba że ktoś byłby niezłym hakerem i rzeczywiście ją śledził w sieci, na szczęście jednak nie miała jeszcze przypadków z takimi creepami — wcale też przecież nie była popularna.
Nie wiedziała za co jej dziękuję, ale proszę you're welcome. Mówił tak cicho do mikrofonu, że chyba nie było sensu o więcej pytać. Coś było na rzeczy, ale na siłę nie będzie niczego z niego wyciągać, bo i po co? Chciałby powiedzieć, to by powiedział przecież.
— Nie ma za co.
— Nie-e. Nigdy w nią nie grałam. O czym jest ta gra? — Siedząc przed ekranem, nawet odruchowo pokiwała głową na boki, aby lepiej zaprezentować swoją niewiedzę osobie, która właśnie nie mogła jej zobaczyć.
— Merde! Merde, merde, merde! — Zaczęła przeklinać po francusku, wymawiając słowa szybko i płynnie, co dla osoby zupełnie nieznającej melodii tego języka, mogło zabrzmieć co najmniej jak uporczywe miauczenie kota dopominającego się o mokrą karmę. Albo chociaż mającego na środku widoczne denko w miseczce, co jak wiadomo, dla każdego szanującego się mruczka również oznaczało pustą miskę, którą należało uzupełnić.
Jakby jednak nie spojrzeć, to login BlueKitten do czegoś zobowiązywał.
— Pardon... To znaczy, przepraszam. No, ale jak ten Yoru może to robić? Już dawno powinni znerfić tę postać, przecież to nie fair. Nie wierzę, że ten gracz jest aż tak dobry sam w sobie! — Przeprosiła wciąż w języku obcym, przeciągając akcent na pierwsze wypowiadane przez siebie japońskie głoski. Wyraźne, nosowe „r” brzmiało jak coś najzupełniej dla niej naturalnego i takim w rzeczywistości było. Raczej trudne do podrobienia przez osobę niebędącą rodowitym użytkownikiem języka, którym posługują się ludzie mieszkający nad Sekwaną.
Dostawali w tyłek tak dotkliwie, że należałoby zrobić na podstawie ich rozgrywki przewodnik, jak nie grać w Valoranta. Siekli ich jeden po drugim, niewiele mogąc zdziałać w ciągu ogółu meczu. Oczywiście, kilka ładnych akcji wykonali, ale co z tego skoro wynik wciąż usilnie pokazywał wynik: FRAJERZY?W sumie wcale nie dziwiła się reszcie zespołu, która zaczęła pokrzykiwać na czacie. Jedyne co mogła zrobić, to wstawić serię przepraszających emotek, licząc na to, że wszyscy sobie trochę odpuszczą.
(._.)
(ノ‥)ノ
๑•́ㅿ•̀๑
— Eeeeeeeech — Przeciągle westchnęła. — Masz rację, z tej rozgrywki już raczej nic nie będzie. Mi już w sumie wszystko jedno, jaką wezmę broń. Myślisz, że któraś z nich będzie konkretnie lepsza na Yoru? Wkurza mnie on już. — Jak na to, że jej towarzysz broni musiał przypomnieć sobie nazwy agentów, to bezproblemowo radził sobie z wyborem odpowiedniego uzbrojenia i zarządzaniem budżetem. Najwyraźniej tego się nie zapominało niczym jazdy na rowerze.
— Myślę, że teraz pójdą od strony tunelu. Więc my może chodźmy od maina? — Jeszcze się nie poddawała i próbowała coś ugrać dla drużyny, choć nie była pewna, czy drużyna w ogóle była w tej rundzie w komplecie... Nie takie akcje już widziała, jak jedna osoba potrafiła doprowadzić do wygranej. Zobaczyła, jak kolega kuca i strzela w ścianę. Ej, ale naboje!
— C-co robisz? — Widząc jednak, że pastabhp coś testuje, nie pyta więcej. Zaufała mu, że ma jakiś pomysł. Poruszali się dalej, gdzie po drodze wywiązała się niewielka walka, z której jakoś udało im się wycofać do korytarza. Nie było lekko, drużyna przeciwna czuła krew i chciała ich jak najszybciej posłać na tamten świat również i w tej kolejce. Pastek jednak w wyśmienity sposób uratował sytuację, załatwiając Raze!
— BRAWO!!! — Wykrzyczała do mikrofonu, bo w końcu coś im się udało. Gorzej tylko że radość nie potrwała nazbyt długo. No tak, Yoru, kto-do-cholerki-inny. Przyjęła radę od poległego kolegi i postanowiła go honorowo pomścić.
— Ok, dzięki. — Skupiła się naprawdę na maxa. Coś im się w końcu udało, może jeszcze uda im się odrobić stratę? Zaczęła rushować w stronę B, starając się zwiększyć potencjalną odległość od Yoru. Również zauważyła Reynę, która w razie czego mogłaby dla niej zabezpieczać tyły. Nanami dotarła do punktu i zaczęła instalować Spike'a. Teraz pozostawała im obrona. Miała rację — Yoru szedł za nią, jednak Reyna odparła jego atak używając Leera. Żeby dodatkowo kupić im jeszcze trochę czasu Nana rzuciła Cloubursta, co na chwilę powinno załatwić sprawę widoczności. Teraz tylko nie dać się ustrzelić i ochronić Spike... Trwało to jeszcze chwilę, ale... Aż nie mogła w to uwierzyć, w końcu nie dali sobie dokopać do tyłów, tylko pokonali przeciwników.
— Rany, udało się!
@Umemiya Eiji
- Powinienem... przeprosić? Za zrobienie o-ochoty, oczywiście. - może tego nie widać, ale uśmiecham się wprost w monitor, choć tego nikt zapewne nie może zauważyć. No cóż. Pewnych reakcji ciała nie da się odszukać, choć człowiek mógłby samego siebie na kolanach błagać. życie to nie jest bajka, życie to nie jest komiks, gdzie dzieją się rzeczy niezrozumiałe, choć wytłumaczone na logikę stworzonego przez autora świata. I choćbym mógł chcieć uniknąć pewnych aspektów samego siebie, tak jednak... nie jest do końca możliwe.
Może powinienem dbać o własną dietę, aby ta była bardziej zróżnicowana. Na pewno nie dzisiaj, gdy słodycz wydaje się dominować, a gorzkość opadać na dnie naczynia. Ma być szybko. Ma być tanio. Na tyle, na ile pozwala mój pozbawiony wagi portfel i konto bankowe z czterema cyframi. Zawsze mogło być gorzej.
To właśnie wtedy wsłuchuję się w odpowiedź BlueKitten dotyczącą zadanego przeze mnie pytania. Nie jesteśmy rasą wszechwiedzącą i nieomylną, dlatego w duchu cieszę się, że nie zostaję potraktowany z mułem za brak podstawowej wiedzy.
- Czyli tak to wygląda... - mruczę pod nosem, choć nie wiem, czy mikrofon to wychwytuje. Pewne rzeczy brzmią skomplikowanie, wszak to jest tak, jakby ślepemu wytłumaczyć, jaki kolor trapi niebo. A trapić może różne, od bardzo niebieskiego po odcień szarości w dni zapowiadające deszcz. W barwy pomarańczowe, gdy na horyzoncie szykuje się wiatr. - Jeżeli mogę się zapytać, to jakiego przyrządu nie lubisz... hm, najbardziej? A za którym przepadasz? - może nie powinienem. - Jeżeli oczywiście c-chcesz o tym porozmawiać.
Powinienem nie naciągać struny. Ale naciągam pewną dozę prywatności, którą dziewczyna może chcieć zachować. To w tym momencie trochę zapominam o grze, o dziejącej się akcji, o przegranych przypominających, że zawsze znajdzie się ktoś lepszy od nas - na pierwszy plan wychodzi zwykła, ludzka rozmowa. Kolejna śmierć? No cóż. Przynajmniej gracze tutaj się odrodzą, bo w rzeczywistości to nie ma w ogóle miejsca.
- I jak wygląda gimnastyka męska? - jeszcze zadaję, wszak pewne aspekty są interesujące. Intrygujące; ludzie niosą ze sobą różne doświadczenie, różne cechy. A przede wszystkim wiedzę, która potrafi zainspirować do podjęcia się konkretnych działań. - Żałuję. Całym s-sobą i całym serduszkiem. - może gdybym tylko pamiętał. Może gdybym tylko wiedział, czy dane mi było kiedyś uczestniczyć w tym jako widz. - Po meczu pewnie spojrzę... - wszak bolesna przegrana może doprowadzić do równie bolesnej serii kilkunastu przegranych meczy. Nie żebym chciał siedzieć do rana, ale wszystko jest teraz możliwe.
Utrata pamięci jednak boli bezlitośnie w takich momentach, nawet jeżeli staram się do niej przywyknąć. Proces długi. Proces niekoniecznie przyjemny. Proces, który ma na celu spowodować zgodność w decydowaniu za samego siebie. Gdzieś tam wierzę, że stara osobowość, której nie znam, ma na mnie spory wpływ i nie mogę jej zanegować, ale... błędy, które zostały potencjalnie przez nią popełnione, mają szansę na naprawę.
To brzmi absurdalnie. Bardzo.
Ciekawe, czy gdybym wsiadł na rower, wiedziałbym, jak na nim jeździć. Jak nim sterować i jak go kontrolować. Czy dane byłoby mi szybko przyswoić tajemne sztuki jeżdżenia bez rąk, czy wręcz przeciwnie - w pocie czoła bym musiał się ich nauczyć. To jest ten moment, kiedy człowiek nie wie, co potrafi, a jeżeli coś potrafi, to nie zdaje sobie sprawy, z czego to wynika. Moja miłość do roślin, powoli poszerzająca się wiedza medyczna czy właśnie granie w gry, gdzie nie idzie mi tak najgorzej, jak mógłbym się po sobie spodziewać. Gdyby człowiek tylko potrafił cofnąć czas, byłoby znacznie lepiej.
Dlatego dla mnie tak ważne jest, aby w wolnych chwilach odkrywać samego siebie, zamiast okrywać się płaszczem mającym na celu odizolować mnie od świata zewnętrznego. I tak marnuję swój czas, potencjalnie marnując też inne zasoby, które ktoś mógłby wykorzystać znacznie lepiej. Może odrobina aktywności odświeżyłaby ten zakurzony umysł.
Właśnie dlatego słowa Nanami są dla mnie pocieszające, bo nie czuję tego napierania do poznania samego siebie tu i teraz. Nie czuję konieczności, którą odczuwałbym w naprawdę wielu innych rozmowach, jakie mają miejsce w moim życiu. Komfort. Coś, co powinno przejmować pieczę nad niespokojną, wijącą się z niepewności duszą, a tego kompletnie nie robi. Pod klatką piersiową rozrasta się ciepło; może Fukkatsu jest specyficzne, może ludzie biegną za swoimi marzeniami i karierą, ale nikt nie odbierze mi tego, że mogę kogoś poznać poprzez korzystanie z internetu.
Niektórzy uważają to za bolączkę, ja natomiast za progres, którego nie dało się uniknąć.
- To jest taka... bijatykowa. Nie wiem, czy kojarzysz może serię M-Mortal Kombat albo Tekkena. W każdym razie jest to coś w tym stylu, ale nieco inne, stawia nie na realizm, a na kreskę anime. - odpowiadam, kiedy to staram się jakoś odpowiednio zadziałać na Breeze, ale wydaje mi się, że każdy krok przybliża nas do kolejnej, niewygranej rundy. - Zasada jest jedna - spowodować, aby pasek życia przeciwnika spadł do zera. Wygrana to dwie rundy na korzyść jednego z graczy. - mówię, choć trudno jest mi się skupić, gdy ponownie dostajemy po dupie. Westchnięcie spowodowane koniecznością przystosowania się do tego stanu wydobywa się z moich ust niemal tak gładko, jak nóż wtapia się w masło. Bez oporu.
Trzymanie na wodzy pewnych emocji może z jednej strony wydawać się ratujące, z drugiej jest jednym z kroków do niepotrzebnych problemów. Słyszę zdenerwowanie w niezrozumiałych dla mnie słowach wydobywających się ze strony Niebieskiego Kocięta; może nie rozumiem. Może nie jest mi dane zrozumieć, ale wychwycenie tego, co znajduje się za nimi, nie sprawia mi większego problemu. Bagaż tego, czego nie da się stwierdzić za pomocą czarno-białego podejścia, nie umyka zmysłowi słuchu. Dla jednych może to i brzmieć jako miauczenie kota, który okazuje w ten sposób niezadowolenie, dla mnie to brzmi jak zdenerwowanie.
- Ależ s-spokojnie, nie musisz przepraszać. - rozleniwiam się na krześle niczym rozpłaszczona żaba na asfalcie, patrząc w sufit, który będę musiał kiedyś wyczyścić. Na pewno nie teraz, na pewno nie w tej chwili. - Znasz inne języki? - pytanie, czysta ciekawość, pozbawienie samego siebie powściągliwości. Chcę wierzyć, że nie przypominam starszej kobieciny, która niesie za sobą opinię typowej przekupki. Gdzie jest ta granica? - Może tego teraz po mnie nie słychać, ale też mnie to denerwuje. Śmierdzi mi to wałem na kilometr. A nawet i dwa... - kolejne rundy brutalnie to weryfikują.
Brutalnie udowadniają przepaść.
Kiedy ta gra widziała znacznie gorszy mecz? Gorszych sojuszników? Niemożność komunikacji z nimi i chęć powiedzenia im, aby przestali narzekać na mikrofonie, a zamiast tego skupili się na rozgrywce zespołowej? Marzenia ściętej głowy, poprawka, odstrzelonej głowy. Gdyby ktoś to nagrał, bylibyśmy ewidentnie najbardziej wyzywani na YouTubie bez najmniejszego zająknięcia. No cóż. Świat dzieli się na osoby, które wygrywają i na osoby, które przegrywają.
Takiż to nieprzyjemny porządek. Jednych dotykają nieszczęścia, inni ich unikają.
- Myślę, że... żadna. Chciałbym, aby któraś konkretnie była, ale to chyba nie jest ta kwestia... - jesteśmy na kompletnie przegranej pozycji. Przepraszające emotki może działają trochę na naszą drużynę, ale ewidentnie nie na przeciwną, dla której nawet na zwykłym, nierankingowym meczu liczy się jeden cel - wygrana. Tak samo my, dlatego nie bez powodu analizuję to, w jaki sposób powinienem strzelać, aby na pewno trafić głowę. Może nie tak szybko się uczę, ale pewne schematy pozwalają mi na osiągnięcie konkretnego celu. - Hm. Analizuję, jak konkretnie lecą te pociski. Wiesz, żeby łatwiej było mi celować.
Jak się okazuje, mój plan w jakiejś części się udaje, a przynajmniej do czasu; jeden punkt do przodu to nadal o wiele za mało do wygranej, ale zawsze coś. Zawsze jakaś iskra, zawsze jakaś nadzieja, gdy udaje się zainicjować Spike'a, a następnie go obronić - z napięciem czekam na ostateczny rezultat, a gdy okazuje się, że wcale nam tak źle nie idzie, mogę odetchnąć z ulgą.
- No wreszcie się coś udaje! - mówię do mikrofonu, czując jakąś nieodpartą dumę z tego, że udało nam się w tej rundzie zmiażdżyć przeciwników. To, jak Reyna z naszej drużyny współpracuje, natomiast BlueKitten odpowiednio zabezpiecza teren. Ulga koi zaniepokojone serce, które odzyskuje wiarę w tę rozrywkę. - BRAWO! Mamy punkt, po tylu latach nieskończonych porażek wobec jednego gracza... - westchnięcie pełne ulgi wydobywa się z moich ust, na ten krótki moment wprowadzając ciszę. - Świetnie rzuciłaś te zasłony dymne. - chwalę jeszcze, wszak na pochwały nigdy nie powinno zabraknąć chęci.
Mrużę oczy, w których znajduje się płomień zdenerwowania wynikający z jednego, prostego faktu - ta jedna wygrana nie przybliży nas do wygrania całego meczu. Jeżeli jest coś możliwe, to fakt, iż ewidentnie mamy do czynienia z pewnego rodzaju niesprawiedliwością. A może...?
Zatrzymuję się na ten krótki moment, gdy okazuje się, że ekonomia nie pozwala mi na kupienie pełnego wyposażenia. No cóż, mój błąd.
- Wiesz co? - mówię niby do siebie, niby do dziewczyny, ale w sumie tak naprawdę wydobywam wyjątkowo głośne myśli. - Ten Yoru... To smurf, ewidentnie smurf. Nie wiem, naprawdę. - o mało co nie trącę w nieprzychylny dla siebie sposób kubka z kakao, które na szczęście jest już opróżnione. Szczęście jest mi w tym momencie przychylnym. - Ja go zgłaszam o smurfowanie i nie wiem, może korzystanie z jakichś cheatów? - jakkolwiek to nie brzmi, może jest w tym szczypta oszustwa ze strony tegoż gracza. - Nie chce mi się wierzyć, że gościu jest tak dobry. - naciskam odpowiedni przycisk i już od razu leci zgłoszenie; kto wie, może coś zostanie wykryte?
I tak oto decydujemy się na atak na B, gdzie okazuje się, iż stacjonuje na razie tylko i wyłącznie... Fade. Z rzuconym dość niefortunnie Hauntem, gdzie nie udaje się mu zaznaczyć żadnych przeciwników, a zamiast tego wychyla pozycję agentki, pozwalając na jej zaatakowanie i zabicie. Spike'a ja tym razem wcześniej biorę pod wpływem brawury wynikającej z, no cóż, tego jednego, małego sukcesu. Małego dla przeciwników, sporego dla nas.
Problem jest tylko jeden - śmierć postaci przyczynia się zapewne do zainteresowania ze strony przeciwnej drużyny, gdzie zaplantowana bomba koniec końców wymaga taktycznego podejścia. Mam na wszelką ewentualność przygotowaną w tym celu ścianę, gdyby tylko zaszła taka potrzeba.
Tak jak poprzednio - jeżeli chcesz, to możesz zadecydować, czy oskarżenie o stosowanie cheatów miało słuszną wagę w tym meczu. Możesz to wykonać albo poprzez rzut kostką (1-50 - porażka [nie wykryto], 51-100 - sukces [wykryto]). W przypadku sukcesu mecz zostaje przerwany.
@Kaoru Nanami
Kaoru Nanami ubóstwia ten post.
— Najbardziej nie lubię skakanki. Trochę nie rozumiem tego przyrządu. Praca z szarfą ma dużo więcej polotu, a układy ze skakanką wyglądają jakby podrzucać i owijać wokół siebie kawałek liny. Jak dla mnie to skakanka dużo bardziej się przydaje przy robieniu zwykłego cardio. — Serio, skakanka gimnastyczna to kawałek sznurka bez rączek. Ani to estetyczne, ani fajne a do tego się lubi plątać. Nanami niemal wzdrygała się na dziwaczne akrobacje, gdzie dziewczyny zakręcały skakanką wokół własnej szyi czy nawet... koczka upiętych wysoko na głowie włosów.
— Jak już się pewnie zdarzyłeś domyślić, to moim ulubionym przyrządem jest szarfa. Wygląda po prostu przepięknie i... — Zatrzymała się na chwilę, zastanawiając czy powiedzieć to na głos. — ... ja się czuję jakoś tak wyjątkowo wtedy. Jakbym płynęła po sali jak jakaś księżniczka Disneya śpiewająca w lesie do zwierząt. — Nanami była wygadana, wesoła, wszędzie było jej pełno. Niemniej rzadko kiedy dzieliła się uczuciami, które wiązały się z wykonywaniem swojej dziedziny sportu. Po prostu mało było na to miejsca, a zawodnik po prostu musiał być w jakiś sposób odpowiednio zmotywowany wewnętrznie. Może dlatego a dla niektórych takie słowa mogły brzmieć nieco głupio i naiwnie, może nawet dziwacznie romantycznie. Szczególnie nietypowo mogło to zabrzmieć właśnie teraz, gdy księżniczka Disneya starała się upolować wroga na mapie i sprzedać mu strzał posyłający go w serwerowe wszechświaty. Koledze z wyjątkową łatwością udało się pociągnąć Nanami za język, który jak zahaczona niteczka swetra zaczynał spruwać wełnę uroczego i miękkiego sweterka, odpowiadając na kolejne pytania.
— Męska gimnastyka operuje na innych przyrządach, nie ma chociażby mojej ulubionej wstążki, a do tego punkty są przyznawane za odmienne umiejętności niż w kategorii kobiet. Wiesz, siła mięśni, utrzymanie pozycji, konkretne akrobacje, bez nacisku na artyzm.
Roześmiała się do mikrofonu na odpowiedź chłopaka o tym, jak to nie żałuje, że nie widział nigdy zawodów. Jeśli już wcześniej tego nie zrobiła, to teraz już z pewnością pomyślała, że jest zabawny.
— Uroczo się jąkasz, wiesz? — Jeśli po meczu miałby problem ze znalezieniem ciekawych występów w necie, to była nawet skłonna mu przesłać kilka linków. Przez chwilę zastanawiała się jak „daleko” informacja leciałaby do chłopaka słyszanego w słuchawkach. Może trafiłaby na numer IP w Tokio, a może gdzieś daleko na Hokkaido, albo jednak gdzieś zupełnie blisko na przykład na ulicę tuż obok niej. Internet był dziwnym, zarówno rozległym, jak i czasem bardzo lokalnym miejscem. Mogła być blisko niemal każdego człowieka na świecie, siedząc zupełnie samotnie w swoim pokoju we wciąż trochę obcym jej Fukkatsu. Na dodatek dostając bęcki od przeciwnej drużyny, grrr. Szczęśliwie Pastek wyjątkowo umilał niezbyt udaną grę rozmową. Albo to ona zagadywała go na śmierć, ale cóż, sam się na nią skazywał, zadając z takim zainteresowaniem coraz to nowe pytania.
— Pewnie, że kojarzę Mortal Combat! Lubię bijatyki — najwięcej chyba grałam w Injustice. Ale lubię anime, więc może by mi się nawet spodobała. Często w nią grasz? — To nie tak, że Nanami tylko by tak nawijała i nawijała. Lubiła mówić, ale przede wszystkim fajnie się z ludźmi rozmawiało. Z tego powodu chciała wcisnąć się chociaż z jednym pytankiem, aby móc dowiedzieć się czegoś o swoim współgraczu.
Wciąż było jej jakoś głupio na swój wybuch. W końcu to było przekleństwo, nawet jeżeli wypowiedziane w innym języku. Nie oczywiście jakieś najgorsze, ale już takie należące do niekulturalnych. Dla niej treść słów zadawała się tak bardzo oczywista, choć wiedziała, że raczej nie ma szans, aby mógł zrozumieć cokolwiek poza ogólnym wydźwiękiem i przekazem mówiącym, że się wściekła na kolejną przegraną.
— T-tak. Jestem dwujęzyczna. — Teraz to jej z ust wyrwało się zająknięcie, wciąż powodowane wcześniejszą gwałtowną reakcją. Miała nadzieję, że nie wysadziło mu bębenków, jeśli miał założone słuchawki. — Francuski to mój drugi język. A Ty? Umiesz mówić w jakimś innym języku? — Skoro już i tak wymsknęło się jej soczyste przekleństwo, to mogła powiedzieć, że zna dodatkowy język obcy. Aczkolwiek wyrwało jej się nieco więcej, niż być może zamierzała powiedzieć — dwujęzycznym raczej nie stawało się ot tak i nie zależało to od ilości nauki, a raczej od wychowania się w bliskości danego języka.
— Bo ja wiem, czy nie słychać po Tobie, że się denerwujesz... Trochę słychać, ale tak subtelnie. — Nie to co po Nanami, która musiała soczyście ponadawać do mikrofonu. Szczęśliwie francuski brzmi melodyjnie nawet w przypadku słów niecenzuralnych. Gdyby użyć odpowiedniego tonu można by było kogoś obrazić całą wypowiedzią, a osoba nieznająca języka mogłaby się zasłuchiwać jak urzeczona.
— Też mi się wydaje, że on kantuje. Może warto spróbować go zgłosić? Jeśli jest czysty, to nic mu się nie stanie. — Miała już serdecznie dość bycia zmiataną z planszy przez Yoru. Najczęściej ginęła właśnie z jego rąk, więc to wszystko zdawało się aż nazbyt podejrzane. Szkoda, że żadna z dostępnych broni nie była więc Yoru-ekterminatorem. No nic, będzie musiała się zadowolić jakąś spluwą bez dodatkowych efektów na być-może-cheatującego-gracza. A powinni właśnie takie modele dawać do wyboru w sklepiku!
— Ach! Ok! Testuj wszystko co choć trochę przybliży nas do wygranej. Lub chociaż zmniejszy poziom porażki. — Zachichotała na końcu. Lepiej się śmiać niż płakać, prawda? Szczególnie że już po chwili coś zaczęło im się w końcu udawać. Wygrali rundę, do czego Nanami wyraźnie się przyczyniła.
— Dziękiii! — Rzuciła króciutko na pochwałę usłyszaną w słuchawce, robiąc przy tym minę zadowolonego kociaka. Gdyby wyrazić to emotką, to mina Nami wyglądała dosłownie jak dwukropek i cyfra 3. Ktoś tutaj w końcu nakarmił się zwycięstwem, które mocno podbudowało sportowego ducha w niebieskowłosej dziewczynie.
Od początku nie pasowało jej coś w grze gracza z przeciwnej drużyny. Pomysł, że jest smurfem, wydał się całkiem trafiony.
— Może założył nowe konto, żeby wyżywać się na ludziach z niższymi levelami. Albo bawi się w streamera i pokazuje jak to on cudownie wszystkich nie rozwala. Mam nadzieję, że nie lecimy właśnie na jakimś streamie... — Nie było to w zasadzie nieprawdopodobne. Mało to było domorosłych graczy, którzy chcieli zrobić karierę pokazując jak grają? Nawet jeśli gdzieś ich właśnie oglądano, to jedynie miała nadzieję, że to gracz o jakichś niewielkich zasięgach. Zgłoszenie zostało wysłane, więc pozostało im jedynie czekać — przynajmniej do momentu, gdy wniosek nie zostanie rozpatrzony pozytywnie. Mecz trwał nadal. Skupiła się jeszcze mocniej, rozglądając w następnej kolejce nadzwyczaj czujnie, jednak jej ruchy stały się spokojne i opanowane — jakby właśnie weszła na matę tuż przed rozpoczęciem układu, a ona nie była teraz Nanami, a zawodniczką z nazwiskiem wypisanym na tyle sportowego stroju.
— Powiem Ci, że nie ma mowy, żebym przegrała tę rundę. Zrobię wszystko, żeby ją wygrać. — Kaoru użyła nawet jednoosobowej formy, jakby co najmniej miała wygrać rozgrywkę za całą drużynę.
— Osłaniam Cię. — Ze zgłoszeniem na ten moment zupełnie nic się nie działo. W sumie jakie były szanse, że ekipa sprawdzająca zbada akurat ich mecz? Takich powiadomień dostają pewnie pięćset tysięcy co każdą minutę. Może gdyby wiele osób zgłosiło go na raz... W końcu jeśli sprawdzą go dopiero po rozgrywce, to na niewiele im się to przyda. Tymczasem gdyby dostał bana w trakcie wyimaginowanego w głowie Nanami streama, to przynajmniej miałby niezły przypał. Może nawet większy niż to jak bardzo sami pozbywali się twarzy przez większość meczu.
— Wiesz co, też go zgłoszę. Do tego napiszę na czacie, żeby inni również to zrobili.
MÓJ RZUT — PORAŻKA
Jeśli chcesz to ponów rzut na cheatowanie Yoru lub wybierz opcję, którą wolisz. :)
1-50 — porażka [nie wykryto], 51-100 — sukces [wykryto]. W przypadku sukcesu mecz zostaje przerwany.
@Umemiya Eiji