„Wtedy zobaczyłam ich; przed którymi usuwało się i niebo i ziemia i nie było dla nich żadnego domu... i ujrzałam śmierć, tą wielką i tą małą... i zostali osądzeni według swoich demonów, i wszyscy, których imiona nie zostały zapisane w księdze życia... zostaną wrzuceni do jeziora ognia”
Niezmożony snem czujesz ciepło swojego okrycia, delikatność pościeli oraz przyjemną, wręcz rozpływającą miękkość łóżka. Błogość nadchodzi nieubłaganie, by zabrać cię raz kolejny w objęcia morfeusza; do krainy snów, której jesteś panem, twórcą, kreatorem. Niczym pisarz, składający kolejne zdania, w swojej bajce, która ma okazać się jego najwspanialszym dziełem. Nie tym razem, ktoś nikczemny, ktoś natarczywy wkroczył do twojej krainy, przejmując całkowicie władzę, a tobie pozostawiając jej iluzoryczną woń. Śpisz, zasnąłeś i jesteś tego w pełni świadomy, lecz twój sen nie nadchodzi, a jedyne co widzisz to wszechobecna pustka, tak białą, że nie jesteś, w stanie dłużej w nią spoglądać. Nagle, jednak gdy zadaje się, że mrugnąłeś ten jeden raz, stoisz u progu bramy. Prowadzącej do ogrodu, bezbarwnego, a pokrytego jedynie kwiecistymi konturami. Krocząc ścieżką, zagłębiając się coraz głębiej w jego odmęty, dochodzisz do miejsca, tak irracjonalnego, że nawet we śnie, nie ma prawa istnieć. Dostrzegasz wszędzie rozciągnięte klisze niczym te ze starych aparatów, jednak o wiele większe i żywsze. Korcą, kuszą, by je dotknąć, by zagłębić się w zapisane na nich wspomnienia. Coś w twoim sercu mówi ci, że jest to ci coś całkiem obcego, a jednak masz te dziwne wrażenie, że znasz te obrazu. I faktycznie, gdy tylko zbliżysz się do jednego z losowych kadrów i wytężysz swój wzrok, dostrzeżesz wizję tamtego dnia, gdy raz pierwszy ją zobaczyłeś. Coś cię coraz bardziej przyciąga, kusi byś dotknął, byś się bardziej zagłębił, lecz gdy tylko dotykasz tego kawałka kliszy, czujesz przerażający nadmiar emocji, który nagle cię dosięga. Tak jakby ktoś wystrzelił prosto w twój umysł, cały skumulowany ładunek tego, co odczuwałeś, co ona odczuwała w tamtym momencie. Podświadomie czujesz, że jest to zbyt dużo i odruchowo zabierasz rękę; Zerwane połączenie zabiera, to czym cię obdarowało, tak jakby nigdy tego nie było, ale właściwie czego. Czujesz pustkę, lecz nie dane ci jest dłużej nad tym zastanawiać. Przedzierając się w powiększający się gąszcz rozciągniętych klisz, dostrzegasz w ich epicentrum małą taflę wody, nad którą unosi się huśtawka. Rozpoznajesz ją, nie tylko na jednym z kadrów, ale i we własnej pamięci. Próbujesz ponownie do niej sięgnąć, lecz nagle wszystkie rolki zaczynają się poruszać, zmieniając znane ci wypisane na nich wspomnienia, w coraz to mroczniejsze, bardziej krwawe i niosące za sobą smutek, aż nagle wszystko ponownie się zatrzymuje. Dostrzegasz wtedy smutną rzeczywistość, w której błądzi dobrze znana ci kobieta. Ponownie coś ciągnie cię do kolejnego z kadrów wspomnieć, tym razem dostrzegasz ją, jak ucieka, tylko przed kim? Dlaczego? Twoje ciało chce do niej sięgnąć, pomóc, uratować i gdy masz już zagłębić się w tamto wspomnienie, słyszysz dobiegający śmiech oraz skrzypiący dźwięk poruszającej się huśtawki. A na niej siedzi czarnowłosa dziewczyna, która ubrana w białą suknię, buja się z uśmiechem na twarzy. Zdaje się nie zauważać twojej obecność, lecz nagle odwraca się w twoją stronę – Orville, kochanie, nie będzie to przyjemne, na twoim miejscu bym tego nie robiła, chyba iż jesteś pewny, że chcesz to zobaczyć? – pomimo ostrzeżeń kobiety, twoja dłoń samoistnie pragnie do tego sięgnąć, lecz gdy tylko się zbliżasz, czujesz to. Ohydny odór śmierci, rozpacz oraz strach i przerażający ból. Nie jesteś kimś, kto normalnie przejąłby się tymi emocjami, lecz z nieznanego ci powodu, czujesz smutek. - ostrzegałam cię kochanie, nie powinieneś tam zaglądać. Zawsze jednak robiłeś, co chciałeś i nigdy się mnie nie słuchałeś. – zeskoczyła nagle z huśtawki i pojawiła się tuż przed nim, pochylając się lekko nad jego przykurczoną postawą, szepcząc mu do ucha. - myślałam, że o mnie zapomniałeś. Po tym, jak mnie zostawiłeś... – po powrocie do normalniej postawy, ruszyła między rozciągnięte karty ich wspomnień. Nie spodobały się jej jednak wizje swojej śmierci, więc całkowicie wymazała z nich wszelakie obrazy, pozostawiając w nich jednie pustkę. By ponownie zniknąć, gdzieś w oddali zostawiając go chwilowo samego. Jednak ciągle tu była, spoglądała z miejsca dla niego niedostępnego, co mogło sugerować ciągłe kołysanie się huśtawki. Wystarczy zawołać, wykazać się odwagą, by wymówić jej imię. Czy jednak miał na tyle odwagi w sobie, by spojrzeć w jej oczy.
@Orville Lacenaire
Warui Shin'ya and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
W swojej arogancji zawsze zrzucał zmęczenie na karb przepracowania. Zapominał, że istniały inne sprawy, w które (być może podświadomie) się angażował. Wysysały energię w tak samo wycieńczający sposób i posyłały go w końcu do łóżka. Nie tyle do niego prowadziły, ile wręcz popychały. Kładły swoje tonowe łapska na opadniętych barkach, uderzały później mocno, aż lądował półprzytomny na materacu. Zapadał się wtedy w białą, wiecznie świeżą, bo pedantycznie zmienianą, pościel. Opierał policzek o poduszkę, zatapiał się w bezbożną miękkość. Rzadko miewał sny, jakby umysł rzeczywiście wyłączał się na czas odpoczynku. Przypominał wtedy wyładowane urządzenie, któremu życie starało się uzupełnić zapas prądu, nim ponownie zostanie oddane do użytku. W tych nielicznych momentach, w których znajdował się w stanie hibernacji, wszystko zawsze zalewała czerwień. Czerwone było niebo, chodniki, budynki, dłonie, na które wielokrotnie spoglądał. Wszystkie kwiaty miały barwę maków, fale morza przypominały tłustą, wzburzoną krew. Jeżeli kiedykolwiek obudził się przejęty, to musiało być całą wieczność temu. Do perfekcji wyszlifował zdolność zapominania o tym, czym nie zamierzał zaprzątać sobie głowy.
I dokładnie ta umiejętność teraz zaszwankowała. Wewnątrz organizmu napięły się dawno nieużywane struny. Całe ciało nabrało twardości, bo naprężał mięśnie, jakby przygotowywał się na jakiś atak. W głowie szumiało od irracjonalnych myśli i zagadnień. Nie wiedział, gdzie skupić uwagę. Nie wiedział, gdzie się znajduje, co tutaj robi, nie pojmował też stanu, w jakim się znalazł. W normalnych okolicznościach próżno szukać u niego jakichkolwiek emocjonalnych niedociągnięć. Przyjmował postawę uprzejmą, ale chłodną. Tymczasem usta wydawały się jakieś nienaturalnie wykrzywione, jakby ujrzał pod stołem coś ohydnie fluorescencyjnego i nie był pewien, czy powinien tego dotknąć.
Otoczony kliszami kierował na nie wzrok jedynie przelotnie. Koncentrował się na trasie, nawet jeżeli się zmieniała, wywołując większe osłupienie. Nie miał przy sobie broni. Rzadko z nich korzystał, były mu zwykle niepotrzebne. Przywykł do wykorzystywania innych środków przekazu, ale tym razem wiele by zrobił, aby wyczuć znajomą wagę pistoletu umocowanego w kaburze pod ramieniem. Palce nie sięgnęły jednak tego miejsca. Zamiast tego nakierowały się na jedne ze zdjęć. Wspomnienie zadziałało jak oślepiające światło flesza: przymrużyło mu sine powieki, zacisnęło mocniej wargi. Tym razem nie pozwolił sobie na to, aby odwrócić spojrzenie. Przyglądał się biernie kaskadzie hebanowych włosów spływających po ramieniu. Widział jej twarz, ale jakoś zbyt płasko i nierealnie; nie do końca tak ją zapamiętał. Ponad piętnaście lat temu wydawało mu się, że jest w stanie oglądać wyłącznie to jak się uśmiechała, ale teraz było w tym grymasie coś złowieszczego. Drapieżna iskra utkwiona w kąciku pełnych warg; prześmiewcza, drwiąca. Wybuch dawno pogrzebanych emocji był jak łyknięcie tumanu popiołu. Wycisnęło mu z płuc ostatni, wściekły wydech, cofnęło o krok, jakby sparzył się tknięciem kliszy opuszką palca. Niknie wtedy kadr jej fałszywie ufnych oczu, barwa tęczówek blaknie, podobnie jak wyblakły wszystkie wspomnienia o niej. Pustkę, jaką po tym odczuł, przyjął niemal z ulgą. Nie utrzymała się długo, ale podziałała jak niewielki, zimny kompres. Dotknęła swoim chłodem płonącego miejsca gdzieś pod mostkiem, udało jej się więc zdusić burzliwy ogień, jaki wylęgł się w piersi. Ten sam, jaki jeszcze raz, raptem moment później, zaczął się tlić.
Nonsens, aby kilka ujrzanych scen wywołało w nim cokolwiek. A jednak wbrew sobie, wbrew skrupulatnie tworzonym zasadom, codziennym nawykom i pracy pamięci, wykonał dwa nagłe kroki, kiedy dostrzegł, że ktoś podążą Jej śladem. Odgrywane akty, jakie tańczyły mu przed nosem, zmieniały się jak w kalejdoskopie. Odnosił wrażenie, że nie ma znaczenia gdzie pójdzie albo co zrobi, koniec końców i tak dotrze w wyznaczone miejsce. Nie miał władzy nad ciałem, którego rola została umniejszona do funkcji marionetki. Ktoś nim sterował. Ktoś mącił w głowie. Ta sama osoba wrzucała w ziejące nicością kąty umysłu mnóstwo starych zdjęć. Te fotografie podarł lata temu. Wrzucił je później w kominek i nigdy więcej nie wrócił do mieszkania. Nie obejrzał się przez ramię, nie zastanowił nad tym, czy postąpił słusznie. Nie chciał o niej pamiętać. Nie chciał uświadamiać sobie, że wykreślił ze swojej normy kształt jej sylwetki, ciepło noszonych ubrań, zapach oddechu, który scałowywał z warg późnymi, bezgwiezdnymi nocami. A jednak kiedy stanęła tuż obok, gdy poczuł słowa wyszeptywane do ucha, nie miało znaczenia, czego chciał.
Nie poruszył się, choć wszystko w środku przygotowało się do uskoku. Jak niczego od dawna pragnął, aby się odsunąć, zdystansować, po prostu znaleźć wystarczająco daleko, aby dźwięk głosu przemienić w tępe brzęczenie ciszy. Zostanie tam, gdzie się znajdował, wymagało od niego jakiejś nieludzkiej siły woli. Widać było wysiłek nawet w tym, jak zacisnął zęby. Uwydatniła się linia męskiej szczęki; żuchwa nabrała ostrości. Walkę wygrał połowicznie, bo kilka sekund później już sięgał po kolejną kliszę.
Nie mógł się powstrzymać.
Nadgarstek obwiązywała niewidzialna, cienka jak struna nić. To ona poruszała dłonią, ona nakierowywała go na wszystkie te bezczelnie świeże i intensywne wspomnienia. Znów odetchnął przez nos, znów przymrużył oczy. Skrzypienie huśtawki wyprostowało przygarbione plecy, ale kiedy zerknął w tamtą stronę, na bujawce nie było nikogo.
Znajdowała się o wiele dalej. Nigdy się jej nie słuchał. Nikogo nie miał zamiaru, bo nie tak zaprojektował drogę swojego losu. Zniknęła więc, zanim zdążyłby ją dorwać. Poczuł, jak blokujące go wcześniej żyłki pękają, jak zdobywa władzę nad własnym organizmem. Żachnął się, zamykając ręce w pięści, tocząc rozdrażnionym wzrokiem po plenerze, jakby jeszcze jej szukał, jakby miała się znów znaleźć tuż obok, chociaż doskonale wiedział, że tego nie zrobi.
W przeszłości doszedł do wniosku, że imię jej wybitnie przypasowało. Podobnie jak motyle, ściągała na siebie uwielbienie gapiów, zachwycała barwami i delikatnością, ale - również jak one - szybko się zużywała. Znikała. Umierała.
- Chō - wycedził przez zwarte kły, postępując pierwszy krok ku plątaninie kadrów, gdzie ostatnim razem mu mignęła. - Kto mógłby o tobie zapomnieć? - W wiązadła wplątała się drwina. Coś kapryśnego odbiło się lekko w wilczych ślepiach mężczyzny, gdy rozkładał ręce na boki gestem kogoś, kto mówi: "to przecież niemożliwe". Szukał jej wśród odbitek coraz nachalniej i mniej cierpliwie. - Zawsze miałaś dyg do zapadania w pamięci każdemu, kogo obrałaś za cel. - Dziesiątki, może nawet setki facetów owinęła sobie wokół palca. Ujmowała ich odpowiednią tonacją, dobranym ubiorem, wystudiowaną mimiką twarzy. - Skąd pomysł, że miałbym być inny?
CZEGO CHCESZ?
Sięgnął po jeden ze sznurków negatywów, chcąc złapać śliski materiał i zedrzeć go jak słabe pnącze.
- Pokaż się. - Uśmiech. - Powspominajmy.
I dokładnie ta umiejętność teraz zaszwankowała. Wewnątrz organizmu napięły się dawno nieużywane struny. Całe ciało nabrało twardości, bo naprężał mięśnie, jakby przygotowywał się na jakiś atak. W głowie szumiało od irracjonalnych myśli i zagadnień. Nie wiedział, gdzie skupić uwagę. Nie wiedział, gdzie się znajduje, co tutaj robi, nie pojmował też stanu, w jakim się znalazł. W normalnych okolicznościach próżno szukać u niego jakichkolwiek emocjonalnych niedociągnięć. Przyjmował postawę uprzejmą, ale chłodną. Tymczasem usta wydawały się jakieś nienaturalnie wykrzywione, jakby ujrzał pod stołem coś ohydnie fluorescencyjnego i nie był pewien, czy powinien tego dotknąć.
Otoczony kliszami kierował na nie wzrok jedynie przelotnie. Koncentrował się na trasie, nawet jeżeli się zmieniała, wywołując większe osłupienie. Nie miał przy sobie broni. Rzadko z nich korzystał, były mu zwykle niepotrzebne. Przywykł do wykorzystywania innych środków przekazu, ale tym razem wiele by zrobił, aby wyczuć znajomą wagę pistoletu umocowanego w kaburze pod ramieniem. Palce nie sięgnęły jednak tego miejsca. Zamiast tego nakierowały się na jedne ze zdjęć. Wspomnienie zadziałało jak oślepiające światło flesza: przymrużyło mu sine powieki, zacisnęło mocniej wargi. Tym razem nie pozwolił sobie na to, aby odwrócić spojrzenie. Przyglądał się biernie kaskadzie hebanowych włosów spływających po ramieniu. Widział jej twarz, ale jakoś zbyt płasko i nierealnie; nie do końca tak ją zapamiętał. Ponad piętnaście lat temu wydawało mu się, że jest w stanie oglądać wyłącznie to jak się uśmiechała, ale teraz było w tym grymasie coś złowieszczego. Drapieżna iskra utkwiona w kąciku pełnych warg; prześmiewcza, drwiąca. Wybuch dawno pogrzebanych emocji był jak łyknięcie tumanu popiołu. Wycisnęło mu z płuc ostatni, wściekły wydech, cofnęło o krok, jakby sparzył się tknięciem kliszy opuszką palca. Niknie wtedy kadr jej fałszywie ufnych oczu, barwa tęczówek blaknie, podobnie jak wyblakły wszystkie wspomnienia o niej. Pustkę, jaką po tym odczuł, przyjął niemal z ulgą. Nie utrzymała się długo, ale podziałała jak niewielki, zimny kompres. Dotknęła swoim chłodem płonącego miejsca gdzieś pod mostkiem, udało jej się więc zdusić burzliwy ogień, jaki wylęgł się w piersi. Ten sam, jaki jeszcze raz, raptem moment później, zaczął się tlić.
Nonsens, aby kilka ujrzanych scen wywołało w nim cokolwiek. A jednak wbrew sobie, wbrew skrupulatnie tworzonym zasadom, codziennym nawykom i pracy pamięci, wykonał dwa nagłe kroki, kiedy dostrzegł, że ktoś podążą Jej śladem. Odgrywane akty, jakie tańczyły mu przed nosem, zmieniały się jak w kalejdoskopie. Odnosił wrażenie, że nie ma znaczenia gdzie pójdzie albo co zrobi, koniec końców i tak dotrze w wyznaczone miejsce. Nie miał władzy nad ciałem, którego rola została umniejszona do funkcji marionetki. Ktoś nim sterował. Ktoś mącił w głowie. Ta sama osoba wrzucała w ziejące nicością kąty umysłu mnóstwo starych zdjęć. Te fotografie podarł lata temu. Wrzucił je później w kominek i nigdy więcej nie wrócił do mieszkania. Nie obejrzał się przez ramię, nie zastanowił nad tym, czy postąpił słusznie. Nie chciał o niej pamiętać. Nie chciał uświadamiać sobie, że wykreślił ze swojej normy kształt jej sylwetki, ciepło noszonych ubrań, zapach oddechu, który scałowywał z warg późnymi, bezgwiezdnymi nocami. A jednak kiedy stanęła tuż obok, gdy poczuł słowa wyszeptywane do ucha, nie miało znaczenia, czego chciał.
Nie poruszył się, choć wszystko w środku przygotowało się do uskoku. Jak niczego od dawna pragnął, aby się odsunąć, zdystansować, po prostu znaleźć wystarczająco daleko, aby dźwięk głosu przemienić w tępe brzęczenie ciszy. Zostanie tam, gdzie się znajdował, wymagało od niego jakiejś nieludzkiej siły woli. Widać było wysiłek nawet w tym, jak zacisnął zęby. Uwydatniła się linia męskiej szczęki; żuchwa nabrała ostrości. Walkę wygrał połowicznie, bo kilka sekund później już sięgał po kolejną kliszę.
Nie mógł się powstrzymać.
Nadgarstek obwiązywała niewidzialna, cienka jak struna nić. To ona poruszała dłonią, ona nakierowywała go na wszystkie te bezczelnie świeże i intensywne wspomnienia. Znów odetchnął przez nos, znów przymrużył oczy. Skrzypienie huśtawki wyprostowało przygarbione plecy, ale kiedy zerknął w tamtą stronę, na bujawce nie było nikogo.
Znajdowała się o wiele dalej. Nigdy się jej nie słuchał. Nikogo nie miał zamiaru, bo nie tak zaprojektował drogę swojego losu. Zniknęła więc, zanim zdążyłby ją dorwać. Poczuł, jak blokujące go wcześniej żyłki pękają, jak zdobywa władzę nad własnym organizmem. Żachnął się, zamykając ręce w pięści, tocząc rozdrażnionym wzrokiem po plenerze, jakby jeszcze jej szukał, jakby miała się znów znaleźć tuż obok, chociaż doskonale wiedział, że tego nie zrobi.
W przeszłości doszedł do wniosku, że imię jej wybitnie przypasowało. Podobnie jak motyle, ściągała na siebie uwielbienie gapiów, zachwycała barwami i delikatnością, ale - również jak one - szybko się zużywała. Znikała. Umierała.
- Chō - wycedził przez zwarte kły, postępując pierwszy krok ku plątaninie kadrów, gdzie ostatnim razem mu mignęła. - Kto mógłby o tobie zapomnieć? - W wiązadła wplątała się drwina. Coś kapryśnego odbiło się lekko w wilczych ślepiach mężczyzny, gdy rozkładał ręce na boki gestem kogoś, kto mówi: "to przecież niemożliwe". Szukał jej wśród odbitek coraz nachalniej i mniej cierpliwie. - Zawsze miałaś dyg do zapadania w pamięci każdemu, kogo obrałaś za cel. - Dziesiątki, może nawet setki facetów owinęła sobie wokół palca. Ujmowała ich odpowiednią tonacją, dobranym ubiorem, wystudiowaną mimiką twarzy. - Skąd pomysł, że miałbym być inny?
CZEGO CHCESZ?
Sięgnął po jeden ze sznurków negatywów, chcąc złapać śliski materiał i zedrzeć go jak słabe pnącze.
- Pokaż się. - Uśmiech. - Powspominajmy.
Rozdarcie między dalszą obserwacją a rzuceniem się na niego potęgował powstały mętlik w jej głowie, co odbijało się na miejscu, w którym byli. Piękne, lecz bezbarwnie martwe kwiaty zaczynały obumierać, klisze stawały się pożółkłe, rozdarte przez czas. Świat ulegał dygresji, by nagle dostrzec, że coś usilnie stara się podtrzymać to miejsce, wydając na świat kilka pączków żywszej flory. Tak jakby twórca tego dziwnego, aczkolwiek magicznego świta, sam nie wiedział, jaki on ostatecznie ma być. - mówisz, że nie jesteś w stanie, o mnie zapomnieć? A jednak uciekłeś, zostawiłeś mnie samą w poczuciu porzucenia
Pojawiła się za nim, by pchnąć go do przodu, w nicość, bezkresną biel, która otacza ich obojga. Odwróciła go w locie, niczym bezwolną szmacianą laleczkę, którą objęła w pasie, spoglądając prosto w jego oczy. Gdy zdaje się, że będą spadać po kres świata, nagle oboje lądują na sporym łóżku, a ona siada na nim okrakiem i przyciska go do niego swoimi rękami. - myślisz, że jesteś moim celem, a czy to nie było odwrotnie mój drogi? Spełniłam jedna twoją prośbę. Tu i teraz jestem dla ciebie, powspominajmy, tak jak tego pragnąłeś. – pochyliła się nad nim, po czym złożyła swój krwawy pocałunek na jego karku, pozostawiając krwisty ślad ust na nim. A gdy tylko ponownie powraca do swojej wyprostowanej pozycji, mężczyzna może dostrzec, że jej ciuchy zniknęły, a ona poza dolną bielizną jest całkowicie naga. Nieskalana, bez blizn po ranach, które mógł zobaczyć w tamtych okrutnych wizjach. Piękna i nierealna. Nic się nie zmieniła, była tak samo piękna, jak ją zapamiętał. Czy to była kolejna iluzja Chō, a może to czas był dla niej na tyle łaskawy, że nadal była piękna. Przejechała dłonią po jego torsie i zatrzymuje się ponownie na jego ramieniu.
- tylko mój drogi, o jakich wspomnieniach mówisz -uśmiechnęła się zalotnie i chwyciła jego rękę, kładąc ją na swoją pierś, pozwalając mu na chwilę przyjemności z jej ciałem. Przyjemności, której i ona tak natarczywie pragnęła przez ten długi czas, gdy byli rozdzieleni. To nie jest jednak wszystko, czego pragnęła, oczekiwała i potrzebowała. Nie mogła jednak teraz tego osiągnąć, to był tylko sen, w którym ona była gościem. - ale mój drogi, czy zasłużyłeś na to, by mnie mieć, tu i teraz oraz zawsze? - udawanie niedostępnej było dla niej zazwyczaj czymś prostym, co przychodziło jej ot, tak; w jego przypadku wyglądało to całkiem inaczej. Pomimo wypowiedzianych przez nią frazesów, była w środku rozszalała niczym nie jeden nadchodzący huragan; huragan, który targał jej emocjami, pragnieniami czy nawet podnieceniem. Dlatego nie dała mu szans na odpowiedź, przykleiła się tym razem do jego ust, łącząc się z nim w namiętnym pocałunku. Tak łakomym, tak łapczywym jakby jej dalsze życie od niego zależało. Przylegała do niego coraz mocniej, ciągle pogłębiając swój pocałunek, zatapiając jedną ze swoich dłoni w jego gęstych włosach, przeczesując je. Całkowicie się mu oddała, coraz bardziej pragnąc tego, by dał jej to, co dawniej.
Nagle jednak ciężar kobiety, który mógł czuć na swoim ciele, przestaje istnieć. A on zostaje na łóżku całkiem sam; czyżby kolejna ze sztuczek mary, która się nim bawi. Tak mogło się wydawać, aczkolwiek na jego ciele nadal pozostały wytworzone krwawe ślady, które powstały po jej pocałunkach. - czy o takie wspomnienia ci chodziło mój drogi, a może pragniesz czegoś całkiem innego. – w momencie, gdy ponownie się odezwała, w tym pustym świecie, znowu rozległ się dźwięk bujanej huśtawki, która pojawiła się naprzeciwko łóżka. A na niej już w pełnej krasie siedziała dobrze mu znana kobieta. - a więc mój kochany, co sprawiło, że postanowiłeś o mnie śnić. Przypomniałeś sobie o swojej dawnej zabaweczce? – kłamała, bo przecież ona wręcz obsesyjnie starała się go odnaleźć. Jakaś dawna jej część, pragnęła powrotu do tego, co było dawniej. Chciała jego obecności w swoim życiu, bo przecież mieli syna. O czym jeszcze nie wiedział, a sen niestety nie był odpowiednim miejscem, by go o tym informować. Musiała więc zmusić go do tego, by ten zechciał ją odnaleźć w realnym świecie. Dlatego brukała jego jedyny od dawna sen, bo nie miewał ich aż tak wiele.
@Orville Lacenaire
Pojawiła się za nim, by pchnąć go do przodu, w nicość, bezkresną biel, która otacza ich obojga. Odwróciła go w locie, niczym bezwolną szmacianą laleczkę, którą objęła w pasie, spoglądając prosto w jego oczy. Gdy zdaje się, że będą spadać po kres świata, nagle oboje lądują na sporym łóżku, a ona siada na nim okrakiem i przyciska go do niego swoimi rękami. - myślisz, że jesteś moim celem, a czy to nie było odwrotnie mój drogi? Spełniłam jedna twoją prośbę. Tu i teraz jestem dla ciebie, powspominajmy, tak jak tego pragnąłeś. – pochyliła się nad nim, po czym złożyła swój krwawy pocałunek na jego karku, pozostawiając krwisty ślad ust na nim. A gdy tylko ponownie powraca do swojej wyprostowanej pozycji, mężczyzna może dostrzec, że jej ciuchy zniknęły, a ona poza dolną bielizną jest całkowicie naga. Nieskalana, bez blizn po ranach, które mógł zobaczyć w tamtych okrutnych wizjach. Piękna i nierealna. Nic się nie zmieniła, była tak samo piękna, jak ją zapamiętał. Czy to była kolejna iluzja Chō, a może to czas był dla niej na tyle łaskawy, że nadal była piękna. Przejechała dłonią po jego torsie i zatrzymuje się ponownie na jego ramieniu.
- tylko mój drogi, o jakich wspomnieniach mówisz -uśmiechnęła się zalotnie i chwyciła jego rękę, kładąc ją na swoją pierś, pozwalając mu na chwilę przyjemności z jej ciałem. Przyjemności, której i ona tak natarczywie pragnęła przez ten długi czas, gdy byli rozdzieleni. To nie jest jednak wszystko, czego pragnęła, oczekiwała i potrzebowała. Nie mogła jednak teraz tego osiągnąć, to był tylko sen, w którym ona była gościem. - ale mój drogi, czy zasłużyłeś na to, by mnie mieć, tu i teraz oraz zawsze? - udawanie niedostępnej było dla niej zazwyczaj czymś prostym, co przychodziło jej ot, tak; w jego przypadku wyglądało to całkiem inaczej. Pomimo wypowiedzianych przez nią frazesów, była w środku rozszalała niczym nie jeden nadchodzący huragan; huragan, który targał jej emocjami, pragnieniami czy nawet podnieceniem. Dlatego nie dała mu szans na odpowiedź, przykleiła się tym razem do jego ust, łącząc się z nim w namiętnym pocałunku. Tak łakomym, tak łapczywym jakby jej dalsze życie od niego zależało. Przylegała do niego coraz mocniej, ciągle pogłębiając swój pocałunek, zatapiając jedną ze swoich dłoni w jego gęstych włosach, przeczesując je. Całkowicie się mu oddała, coraz bardziej pragnąc tego, by dał jej to, co dawniej.
Nagle jednak ciężar kobiety, który mógł czuć na swoim ciele, przestaje istnieć. A on zostaje na łóżku całkiem sam; czyżby kolejna ze sztuczek mary, która się nim bawi. Tak mogło się wydawać, aczkolwiek na jego ciele nadal pozostały wytworzone krwawe ślady, które powstały po jej pocałunkach. - czy o takie wspomnienia ci chodziło mój drogi, a może pragniesz czegoś całkiem innego. – w momencie, gdy ponownie się odezwała, w tym pustym świecie, znowu rozległ się dźwięk bujanej huśtawki, która pojawiła się naprzeciwko łóżka. A na niej już w pełnej krasie siedziała dobrze mu znana kobieta. - a więc mój kochany, co sprawiło, że postanowiłeś o mnie śnić. Przypomniałeś sobie o swojej dawnej zabaweczce? – kłamała, bo przecież ona wręcz obsesyjnie starała się go odnaleźć. Jakaś dawna jej część, pragnęła powrotu do tego, co było dawniej. Chciała jego obecności w swoim życiu, bo przecież mieli syna. O czym jeszcze nie wiedział, a sen niestety nie był odpowiednim miejscem, by go o tym informować. Musiała więc zmusić go do tego, by ten zechciał ją odnaleźć w realnym świecie. Dlatego brukała jego jedyny od dawna sen, bo nie miewał ich aż tak wiele.
@Orville Lacenaire
Orville Lacenaire ubóstwia ten post.
Od kiedy sięgał pamięcią, kochał logikę. Jeżeli czegoś nie pojmował, natychmiast chwytał po książki albo wyszukiwał wyrażenia w przeglądarce internetowej. Nie pozwalał na to, by świat zachował przed nim choć jeden sekret. Większość z nieprawdopodobnych zjawisk dało się łatwo wytłumaczyć: wystarczyło poszperać w terminach z fizyki, chemii, przejrzeć artykuły dotyczące zagadnień atmosferycznych. Trzęsienia ziemi to żaden gniew boży, a jedynie zgrzyt płyt tektonicznych, gwałtowne rozładowanie naprężeń w skorupie ziemskiej połączone z ruchem warstw skalnych. Zorza polarna to nic innego jak przepływ prądu w jonosferze na wysokości około stu kilometrów ponad powierzchnią planety, w obszarze przenikania pasów radiacyjnych i górnej atmosfery ziemskiej. Ludzie zachwycają się po prostu rozbłyskiem świateł o silnym polu magnetycznym, nadając temu jakichś barwnych historyjek o przodkach. Orville znał setki tysięcy informacji i żadnej, która wytłumaczyłaby to, co działo się obecnie. Kiedy runął w białą przepaść, nie wydał z siebie żadnego odgłosu, nawet jeżeli w pierwszej chwili powietrze napłynęło do płuc. Zdusił jednak potrzebę sapnięcia, jakby nie chciał pozwolić, by odczuła choć gram satysfakcji.
Robiła z nim co chciała.
Prawie siedemnaście lat temu było identycznie; mogła nie zdawać sobie z tego sprawy, ale przecież był wtedy młody i nieogarnięty, nie znał się na rzeczach, nie miał doświadczenia w wykonywanym fachu. Naraz stała się dla niego podstawą, o którą należy się oprzeć, kiedy równowaga zawiedzie. Była niedościgniona, autorytatywna, nawet jeżeli zachowywała się tak nienagannie, wręcz grzecznie. Zupełnie inaczej niż teraz, gdy opadli gwałtownie w białą pierzynę. Nie bolało. Jej ciężar praktycznie nie istniał, ale zapach był oszałamiający. Wdychał go mimowolnie i chciał wpierw zaczerpywać tchu przez usta, ale zdawał sobie sprawę, że to nie potrwa długo. Może podskórnie wiedział, do czego dążyła. Jej kusicielski ton tylko go przy tym rozsierdzał. Nie znosił myśli, że mogłaby go potraktować jak jednego ze swoich tanich klientów. Nigdy jej za nic nie zapłacił.
Powód, dla którego postanowił się nie wyrywać, nawet dla niego nie był zbyt jasny. Może chodziło o zwykłe, człowiecze zaskoczenie, gdy zniknęły wszystkie warstwy ubrań. Spod zmarszczonych brwi mężczyzny łypały lśniące krwiście ślepia; sondowały każdy cal bladej, nieskalanej skóry. Zachłannie oglądały wystającą kość obojczyka, krągłość piersi z delikatnym różem sutków, płaski brzuch, rozchylone zapraszająco uda, ułożone na wysokości jego pasa. Próbowała najwidoczniej go sprowokować, kiedy objęła zimnymi palcami ciężki, męski nadgarstek i nakierowała rękę w wyznaczone przez siebie miejsce. Nie oponował. Więcej nawet; w bezmyślnej harmonii oparł wolną dłoń o jej nagą nogę, sunąc niespiesznie od kościstego kolana, po biodro.
- Sądzisz, że zostałaś oszukana. - Drwina w jego głosie pewnie przepadła w jej własnym szaleństwie. Bo taka mu się teraz zdawała Chō; chaotyczna, nieprzystosowana do życia, pograniczna. Popychała go, żeby zaraz po tym pochylić się i pocałować; głęboko i namiętnie, próbując ruszyć jego nieruchome wargi, zastały język. Wzbraniał się tylko moment - musiał, żeby zachować jasność pozorów. Kiedy jednak miękki gest przemienił się w coś żarłocznego, rozchylił zapraszająco usta, musnął ją mocniej, z mokrym cmoknięciem, od którego ciepło rozlało się wzdłuż organizmu, osiadło w podbrzuszu, gnieżdżąc się w napinających mięśniach.
Zasłużył na każdy milimetr jej sylwetki, każdą myśl, każdą noc w łóżku takim jak to. Był tego tak pewien, że kiedy postanowiła się od niego odsunąć, mocniej zwarł palce na jej biodrze. Przynajmniej w miejscu, gdzie jeszcze przed sekundą mógłby się na nim zakleszczyć - wyczuć pod opuszkami twardą kość, tkliwe tkanki. Złapał w pięść jedynie powietrze, wszystko w akompaniamencie napiętych lin huśtawki.
Odetchnął.
A potem wsparł się niespiesznie na łokciu, wolną ręką dotykając ust. Czuł na nich coś wilgotnego, podobnie jak na szyi, na której również pozostawiła ślady. W zmierzwionych włosach wyglądał tak, jak tej nocy, gdykochali pieprzyli się pierwszy raz. Tak samo rozmemłany, z roziskrzonymi ślepiami, w których młodość uganiała się za prymitywnym pragnieniem.
- Skąd myśl, że uciekłem? - Pytaniu towarzyszył dźwięk napinających się sprężyn, kiedy podnosił się do siadu. Zwiesił stopy z łóżka, opierając je stabilnie na podłożu. Nic mu się w tym świecie nie zgrywało; było surrealistyczne, ale mózg nie potrafił się przestroić na sensowny tryb. Jakby to, co miał przed oczami, jednak posiadało wystarczającą dozę racjonalności. - Że się tobą bawiłem? - Dotknął swojego uda, poklepał je bez dźwięku w zapraszającym geście. - Chodź tutaj. Opowiedz mi o kłamstwach, którymi naszprycował cię brat.
Robiła z nim co chciała.
Prawie siedemnaście lat temu było identycznie; mogła nie zdawać sobie z tego sprawy, ale przecież był wtedy młody i nieogarnięty, nie znał się na rzeczach, nie miał doświadczenia w wykonywanym fachu. Naraz stała się dla niego podstawą, o którą należy się oprzeć, kiedy równowaga zawiedzie. Była niedościgniona, autorytatywna, nawet jeżeli zachowywała się tak nienagannie, wręcz grzecznie. Zupełnie inaczej niż teraz, gdy opadli gwałtownie w białą pierzynę. Nie bolało. Jej ciężar praktycznie nie istniał, ale zapach był oszałamiający. Wdychał go mimowolnie i chciał wpierw zaczerpywać tchu przez usta, ale zdawał sobie sprawę, że to nie potrwa długo. Może podskórnie wiedział, do czego dążyła. Jej kusicielski ton tylko go przy tym rozsierdzał. Nie znosił myśli, że mogłaby go potraktować jak jednego ze swoich tanich klientów. Nigdy jej za nic nie zapłacił.
Powód, dla którego postanowił się nie wyrywać, nawet dla niego nie był zbyt jasny. Może chodziło o zwykłe, człowiecze zaskoczenie, gdy zniknęły wszystkie warstwy ubrań. Spod zmarszczonych brwi mężczyzny łypały lśniące krwiście ślepia; sondowały każdy cal bladej, nieskalanej skóry. Zachłannie oglądały wystającą kość obojczyka, krągłość piersi z delikatnym różem sutków, płaski brzuch, rozchylone zapraszająco uda, ułożone na wysokości jego pasa. Próbowała najwidoczniej go sprowokować, kiedy objęła zimnymi palcami ciężki, męski nadgarstek i nakierowała rękę w wyznaczone przez siebie miejsce. Nie oponował. Więcej nawet; w bezmyślnej harmonii oparł wolną dłoń o jej nagą nogę, sunąc niespiesznie od kościstego kolana, po biodro.
- Sądzisz, że zostałaś oszukana. - Drwina w jego głosie pewnie przepadła w jej własnym szaleństwie. Bo taka mu się teraz zdawała Chō; chaotyczna, nieprzystosowana do życia, pograniczna. Popychała go, żeby zaraz po tym pochylić się i pocałować; głęboko i namiętnie, próbując ruszyć jego nieruchome wargi, zastały język. Wzbraniał się tylko moment - musiał, żeby zachować jasność pozorów. Kiedy jednak miękki gest przemienił się w coś żarłocznego, rozchylił zapraszająco usta, musnął ją mocniej, z mokrym cmoknięciem, od którego ciepło rozlało się wzdłuż organizmu, osiadło w podbrzuszu, gnieżdżąc się w napinających mięśniach.
Zasłużył na każdy milimetr jej sylwetki, każdą myśl, każdą noc w łóżku takim jak to. Był tego tak pewien, że kiedy postanowiła się od niego odsunąć, mocniej zwarł palce na jej biodrze. Przynajmniej w miejscu, gdzie jeszcze przed sekundą mógłby się na nim zakleszczyć - wyczuć pod opuszkami twardą kość, tkliwe tkanki. Złapał w pięść jedynie powietrze, wszystko w akompaniamencie napiętych lin huśtawki.
Odetchnął.
A potem wsparł się niespiesznie na łokciu, wolną ręką dotykając ust. Czuł na nich coś wilgotnego, podobnie jak na szyi, na której również pozostawiła ślady. W zmierzwionych włosach wyglądał tak, jak tej nocy, gdy
- Skąd myśl, że uciekłem? - Pytaniu towarzyszył dźwięk napinających się sprężyn, kiedy podnosił się do siadu. Zwiesił stopy z łóżka, opierając je stabilnie na podłożu. Nic mu się w tym świecie nie zgrywało; było surrealistyczne, ale mózg nie potrafił się przestroić na sensowny tryb. Jakby to, co miał przed oczami, jednak posiadało wystarczającą dozę racjonalności. - Że się tobą bawiłem? - Dotknął swojego uda, poklepał je bez dźwięku w zapraszającym geście. - Chodź tutaj. Opowiedz mi o kłamstwach, którymi naszprycował cię brat.
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Kochał wiedzę, logikę tego świata, wszystko, co mógł logicznie wytłumaczyć. Biedny, nieświadomy tego, że na świecie są rzeczy, których nie można pojąć tak ograniczonym naukowo umysłem. Pragnął logiki? Nie znajdzie jej w stworzonym przez nią świecie. Potrafiła wypaczać ją, kreować pod własne widzimisię, niczym pisarz tworzący swój własny autorski świat. Była twórcą tego koszmaru, pomimo bycia jedynie zwykłym intruzem. Posiadała tak ogromną władzę; tak ogromną, a jednak tak ulotną do tego określonego stanu ludzkiego umysłu. Było to jednak najmniej istotną rzeczą, w całej tej sytuacji. Nie pokazała mu się w celu nadymania swojego ego, że akurat w czymś jest przed nim, niedościgniona, silniejsza.
Tak jak i on czuł to chore, szalone i zarazem niezdrowe przyciąganie do niej, tak i ona zatapiała się w odmętach szaleństwa, gdy była od niego, tak daleko. Przybierała fałszywą maskę przed spojrzeniami innych dziewczyny, swojego brata. Niewzruszona faktem, że została porzucona przez kogoś, kogo tak szaleńczo pokochała. Przecież w ich oczach, była nadal taka sama. Nie byli jednak świadomi, w jakim błędzie byli. Wszystkie te niepotrzebne uczucia usilnie upychała w odmęty swojego serca, tworząc dla nich niezdobytą fortecę, a może więzienie? Lustrzaną krainę, która skrywała przed światem zewnętrznym jej „ja”; Ja, które było napędzane szaleństwem wobec mężczyzny. Pragnęła go tak mocno, jak wędrująca po pustyni istota, pragnie zwilżyć swoje uschnięte gardło, chociaż odrobiną wody. Rozdarta między chęcią przekazania mu prawdy co do swojego losu a możliwością rzucenia się na niego i poddaniu się szalonej namiętności; brutalnej, a i zarazem takiej, która ukoi jej narastające pragnienia.
Musi wytrzymać, jeszcze trochę… jeszcze odrobinę dłużej, nawet gdy dane było jej zaznać odrobinę dawnych pieszczot. – próbujesz mi powiedzieć, że się myliłam? – nie skorzystała z jego propozycji, by usiąść obok niego. Pojawiła się jednak za nim, obejmując go od tyłu swoim nagim ciałem, ślepo błądząc swoimi dłońmi po jego torsie. Zmienił się, nie był już tym chłopaczkiem, którego pamiętała. Wydoroślał, zmężniał oraz dorobił się ciała, które skusiłoby pewnie nie jedną nastoletnią pannicę, gotową rozłożyć dla niego swoje nogi, zapraszając tym samym do zakosztowania ich łona. Na samą myśl o tym, zrobiło się jej niedobrze, co mógł poczuć, gdy jej pazury zaczęły zostawiać czerwone ślady na jego klatce piersiowej. – masz mnie za idiotkę kochanie? Uciekłeś, porzuciłeś, pojechałeś po pierdolone mleko, jeśli usatysfakcjonuje cię takie stwierdzenie. A teraz wróciłeś, nie dając mi ani jednego znaku. Jeśli to nie było dziecinne porzucenie, czy ucieczka od odpowiedzialności, to czym to było? – mogło się zdawać, że jest zła, ale bardziej czuła się porzucona, zawiedziona niż zła. Co zarazem negowały jej czyny, bo gdy wypowiadała swoją „przemowę”, jej pazury jakby pragnęły mocniej spenetrować jego skórę.
- a może znalazłeś sobie jakąś młodszą sukę? Nie podobało, ci się to, co ci dałam? – szepnęła mu do ucha, by pojawić się tym razem dosłownie na jego kolanach, będąc zwróconą w jego stronę. Spojrzała mu w oczy, oplatając go rękami, ponownie zatapiając swoje usta w jego, sprawiając by wraz z pocałunkiem, do tańca ruszyły ich języki. A więc przegrała, pragnienie wygrało te nierówną walkę z umysłem. Pozwoliła zacząć się poruszać rytmicznie, nadal pogłębiając ich pierwszy od tak dawna pocałunek. Musiała go mieć tu i teraz oraz każdej innej nocy. Jeśli była inna, pozbędzie się jej. Czy to poprzez zwykłą rozmowę, czy nawet morderstwo. Nawet jeśli ją znienawidzi, to nikt nie ma do niego prawa. Jest jej, tak zawsze było, jest i będzie.
Nie było odpowiedniejszej chwili na to, gdyby nie wypowiedziane przez niego słowa. Wspomnienie o jej bracie spowodowało ponowne jej odejście i pojawienie się poza łóżkiem. Czuła złość, napad gniewu. Nienawidziła go, a i zarazem kochała. Pragnęła jego śmierci, a i zarazem jej nie chciała. Nadal tak bardzo nieświadoma co do tego, czy to on stał za jej aktualnym stanem, czy też nie, pozostawała rozdarta między rodzinną miłością a chęcią zemsty. Biała łuna, która ich otaczała, nagle zaczęła pękać, a z tych pozawymiarowych szczelin, zaczęła się wylewać ciemność. – nigdy więcej nie wspominaj o tym człowieku, rozumiesz... – dopiero teraz, gdy Amaya stała ku niemu tyłem, mógł dostrzec pojawiające się rany na jej plecach, które doznała tamtego dnia. Dnia, który nadal był dla niej zbyt ulotny, by mogła dostrzec całe to zdarzenie.
@Orville Lacenaire
Tak jak i on czuł to chore, szalone i zarazem niezdrowe przyciąganie do niej, tak i ona zatapiała się w odmętach szaleństwa, gdy była od niego, tak daleko. Przybierała fałszywą maskę przed spojrzeniami innych dziewczyny, swojego brata. Niewzruszona faktem, że została porzucona przez kogoś, kogo tak szaleńczo pokochała. Przecież w ich oczach, była nadal taka sama. Nie byli jednak świadomi, w jakim błędzie byli. Wszystkie te niepotrzebne uczucia usilnie upychała w odmęty swojego serca, tworząc dla nich niezdobytą fortecę, a może więzienie? Lustrzaną krainę, która skrywała przed światem zewnętrznym jej „ja”; Ja, które było napędzane szaleństwem wobec mężczyzny. Pragnęła go tak mocno, jak wędrująca po pustyni istota, pragnie zwilżyć swoje uschnięte gardło, chociaż odrobiną wody. Rozdarta między chęcią przekazania mu prawdy co do swojego losu a możliwością rzucenia się na niego i poddaniu się szalonej namiętności; brutalnej, a i zarazem takiej, która ukoi jej narastające pragnienia.
Musi wytrzymać, jeszcze trochę… jeszcze odrobinę dłużej, nawet gdy dane było jej zaznać odrobinę dawnych pieszczot. – próbujesz mi powiedzieć, że się myliłam? – nie skorzystała z jego propozycji, by usiąść obok niego. Pojawiła się jednak za nim, obejmując go od tyłu swoim nagim ciałem, ślepo błądząc swoimi dłońmi po jego torsie. Zmienił się, nie był już tym chłopaczkiem, którego pamiętała. Wydoroślał, zmężniał oraz dorobił się ciała, które skusiłoby pewnie nie jedną nastoletnią pannicę, gotową rozłożyć dla niego swoje nogi, zapraszając tym samym do zakosztowania ich łona. Na samą myśl o tym, zrobiło się jej niedobrze, co mógł poczuć, gdy jej pazury zaczęły zostawiać czerwone ślady na jego klatce piersiowej. – masz mnie za idiotkę kochanie? Uciekłeś, porzuciłeś, pojechałeś po pierdolone mleko, jeśli usatysfakcjonuje cię takie stwierdzenie. A teraz wróciłeś, nie dając mi ani jednego znaku. Jeśli to nie było dziecinne porzucenie, czy ucieczka od odpowiedzialności, to czym to było? – mogło się zdawać, że jest zła, ale bardziej czuła się porzucona, zawiedziona niż zła. Co zarazem negowały jej czyny, bo gdy wypowiadała swoją „przemowę”, jej pazury jakby pragnęły mocniej spenetrować jego skórę.
- a może znalazłeś sobie jakąś młodszą sukę? Nie podobało, ci się to, co ci dałam? – szepnęła mu do ucha, by pojawić się tym razem dosłownie na jego kolanach, będąc zwróconą w jego stronę. Spojrzała mu w oczy, oplatając go rękami, ponownie zatapiając swoje usta w jego, sprawiając by wraz z pocałunkiem, do tańca ruszyły ich języki. A więc przegrała, pragnienie wygrało te nierówną walkę z umysłem. Pozwoliła zacząć się poruszać rytmicznie, nadal pogłębiając ich pierwszy od tak dawna pocałunek. Musiała go mieć tu i teraz oraz każdej innej nocy. Jeśli była inna, pozbędzie się jej. Czy to poprzez zwykłą rozmowę, czy nawet morderstwo. Nawet jeśli ją znienawidzi, to nikt nie ma do niego prawa. Jest jej, tak zawsze było, jest i będzie.
Nie było odpowiedniejszej chwili na to, gdyby nie wypowiedziane przez niego słowa. Wspomnienie o jej bracie spowodowało ponowne jej odejście i pojawienie się poza łóżkiem. Czuła złość, napad gniewu. Nienawidziła go, a i zarazem kochała. Pragnęła jego śmierci, a i zarazem jej nie chciała. Nadal tak bardzo nieświadoma co do tego, czy to on stał za jej aktualnym stanem, czy też nie, pozostawała rozdarta między rodzinną miłością a chęcią zemsty. Biała łuna, która ich otaczała, nagle zaczęła pękać, a z tych pozawymiarowych szczelin, zaczęła się wylewać ciemność. – nigdy więcej nie wspominaj o tym człowieku, rozumiesz... – dopiero teraz, gdy Amaya stała ku niemu tyłem, mógł dostrzec pojawiające się rany na jej plecach, które doznała tamtego dnia. Dnia, który nadal był dla niej zbyt ulotny, by mogła dostrzec całe to zdarzenie.
@Orville Lacenaire
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Kiedyś się go słuchała. Choć właściwie kiedyś słuchała się wszystkich. Tępego, zadufanego w sobie braciszka. Klientów o beznadziejnych zachciankach. Przechodniów, którzy potrafili ją potrącić, a potem wymagali przeprosin. W wieloletniej luce musiała przejść tak permanentną przemianę, ze nieomal jej nie poznawał. Ta świadomość miała dziwnie zgniły posmak, jakby Orville odgryzł kęs kuszącego owocu i naciął się na coś nieświeżego. Wargi mężczyzny zacisnęły się mocniej pod wpływem cierpkości; skubała język i podniebienie, wymuszała na nim wykrzywioną minę, ale nie ulegał wewnętrznym potrzebom organizmu. Zachował nieodgadnioną twarz, w której tylko oczy zdawały się przejawiać jakiekolwiek emocje - lodowate i ciężkie, ale w pełni skoncentrowane na smukłej sylwetce Chou, na jej manewrach, podczas których ewidentnie próbowała namieszać mu w głowie.
Orville Lacenaire nie był jednak typem, który pozwala sobie na takie numery. Nie podlegał ani jej, ani nikomu innemu. Mogła stosować swoje tanie sztuczki; mogła rozkrajać go do żywego, mogła siadać na nim okrakiem w tym swoim mało subtelnym przekazie. Mogła go całować tak, jak to robiła - agresywnie i niemal żarłocznie, kiedy ledwo nadążał za muśnięciami młodych ust. Ale nie była w stanie go złamać na tyle permanentnie, by po wszystkim siedział po prostu w oszołomieniu.
Panował nad oddechem.
I milczał zaciekle, przyglądając się kobiecie, która migała mu chyba w każdej możliwej konfiguracji - znajdowała się na nim i obok, obejmowała go od tyłu przyciskając pełne piersi do pleców, a potem ni stąd, ni zowąd, zasiadała daleko na froncie, na huśtawce zawieszonej cholera raczy wiedzieć jak. Próbował w każdym z tych kadrów dostrzec przynajmniej strzęp dziewczyny poznanej niemal dwie dekady temu. Co się z nią stało?
Bo oczywiście, że próbował jej powiedzieć, że się myliła. Gdy padło to pytanie, tylko się uśmiechnął - pełen żałosnej litościwości. Nauczył się tego od niej tej pamiętnej nocy, gdy pchnął ją na materac tak jak dziś ona popchnęła jego. Robił wtedy wszystko - każdą brutalną, każdą niepohamowaną, każdą tragicznie gówniarską rzecz - aby zmyć jej z twarzy to leciutkie uniesienie kącików. Wyglądała wtedy jakby było jej go żal i za to jej wtedy nienawidził.
Dziś?
Dziś sam pozwolił sobie na podobną minę.
- Nie ma młodszej - odezwał się niskim tonem, ignorując uporczywe pieczenie na piersi. Tłuste krople krwi spływały mu wzdłuż torsu, rozgałęziały się i jak korzenie drzewa wiły po brzuchu. - Ani starszej, ani w ogóle żadnej. - Czy była opcja, że od momentu ich ostatniego spotkania nie zawiesił oka na absolutnie nikim? Z uważnego, lwiego spojrzenia nie dało się tego dokładnie wyczytać. Orville pozwolił sobie jednak na to, aby po długich sekundach bezruchu wreszcie wyprostować ramiona. Ból musiał mu doskwierać; nacięte pazurami tkanki wyglądały na poważne obrażenia, ale najwidoczniej panowanie nad mięśniami szczęki wyszlifował do perfekcji, bo gębę miał niewzruszoną - bardziej zmęczoną niż cierpiącą. Przyjrzał się nagle jej dziełu, po namyśle dotykając palcem jednej z długich szram. Niespiesznie roztarł między opuszkami zebraną posokę; była gorąca i wilgotna.
O h y d n a.
- Chou. - Wypowiedział jej imię, nim ujrzał pojawiające się na smukłych plecach pręgi. Podniósł się cicho; ostrożnie. Nie chciał szczególnie nadwyrężyć własnej i tak wadliwej kondycji. To prawda, że wraz z dorosłością nabrał masy i rozbudował sylwetkę, ale nie zmieniało to faktu, że wciąż daleko mu do zaprawionego wojownika. Jak wszyscy śmiertelnicy tracił krew, więc słabł. Już robiąc pierwszy krok ku niej miał wrażenie, że obraz na pół sekundy stracił swoją podstawową ostrość.
Ponad ich głowami pękało niebo, wdzierały się szczeliny w cały krajobraz, jakby obydwoje zostali uwięzieni w kryształowej kuli, strąconej przez nieuważne dziecko.
Nierealne.
- Co wtedy wiedzieliśmy o odpowiedzialności? - Byli młodzi i uparci. Mieli robotę do wykonania i nie łączyło ich nic poza zadaniem. Misją, która z kilku wieczorów rozciągnęła się w tygodnie wymuszonej współpracy. Kiedy był jeszcze tamtym gówniarzem zastanawiał się czasami, czy było to tak uporczywe dla niej, jak dla niego. Czy tak samo jak on nienawidziła wydawanych rozkazów i biegania z kąta w kąt w nadziei, że zwróci to uwagę wyżej postawionych, wrzuci do puli kolejne punkty aprobaty. - Minęło prawie dwadzieścia lat. - Był już blisko niej, na wyciągnięcie ręki. Dłoń rzeczywiście podniósł i skierował na kobietę; na jej odsłonięty kark, który zamierzał objąć. Tym razem nie agresywnie, bo czemu jak raz nie pokusić się o odrobinę czułości? - Ale ty nic się nie zmieniłaś. - Mówiąc to, brzmiał prawie tak, jakby rzucał jej aluzję.
Jakby mówił: jak to, do diabła, możliwe?
Jemu przybyło zmarszczek wokół oczu, pogłębiły się też cienie na powiekach. Urósł o dobre dziesięć centymetrów. Zmienił styl, bo pewnych ubrań już nie wypadało na siebie zakładać. Doświadczenie przeładowało też jego gesty - stały się oszczędne, dorosłe. Już nie buzowała w nich młodzieńcza krew. Nie było nadgorliwości i niepotrzebnej pewności siebie, takiej, która zakrawa na głupotę.
Nabrał powietrza do płuc, przystając za nią i powtarzając jedynie ciche: chodź do mnie. - Teraz przecież b y ł.
Orville Lacenaire nie był jednak typem, który pozwala sobie na takie numery. Nie podlegał ani jej, ani nikomu innemu. Mogła stosować swoje tanie sztuczki; mogła rozkrajać go do żywego, mogła siadać na nim okrakiem w tym swoim mało subtelnym przekazie. Mogła go całować tak, jak to robiła - agresywnie i niemal żarłocznie, kiedy ledwo nadążał za muśnięciami młodych ust. Ale nie była w stanie go złamać na tyle permanentnie, by po wszystkim siedział po prostu w oszołomieniu.
Panował nad oddechem.
I milczał zaciekle, przyglądając się kobiecie, która migała mu chyba w każdej możliwej konfiguracji - znajdowała się na nim i obok, obejmowała go od tyłu przyciskając pełne piersi do pleców, a potem ni stąd, ni zowąd, zasiadała daleko na froncie, na huśtawce zawieszonej cholera raczy wiedzieć jak. Próbował w każdym z tych kadrów dostrzec przynajmniej strzęp dziewczyny poznanej niemal dwie dekady temu. Co się z nią stało?
Bo oczywiście, że próbował jej powiedzieć, że się myliła. Gdy padło to pytanie, tylko się uśmiechnął - pełen żałosnej litościwości. Nauczył się tego od niej tej pamiętnej nocy, gdy pchnął ją na materac tak jak dziś ona popchnęła jego. Robił wtedy wszystko - każdą brutalną, każdą niepohamowaną, każdą tragicznie gówniarską rzecz - aby zmyć jej z twarzy to leciutkie uniesienie kącików. Wyglądała wtedy jakby było jej go żal i za to jej wtedy nienawidził.
Dziś?
Dziś sam pozwolił sobie na podobną minę.
- Nie ma młodszej - odezwał się niskim tonem, ignorując uporczywe pieczenie na piersi. Tłuste krople krwi spływały mu wzdłuż torsu, rozgałęziały się i jak korzenie drzewa wiły po brzuchu. - Ani starszej, ani w ogóle żadnej. - Czy była opcja, że od momentu ich ostatniego spotkania nie zawiesił oka na absolutnie nikim? Z uważnego, lwiego spojrzenia nie dało się tego dokładnie wyczytać. Orville pozwolił sobie jednak na to, aby po długich sekundach bezruchu wreszcie wyprostować ramiona. Ból musiał mu doskwierać; nacięte pazurami tkanki wyglądały na poważne obrażenia, ale najwidoczniej panowanie nad mięśniami szczęki wyszlifował do perfekcji, bo gębę miał niewzruszoną - bardziej zmęczoną niż cierpiącą. Przyjrzał się nagle jej dziełu, po namyśle dotykając palcem jednej z długich szram. Niespiesznie roztarł między opuszkami zebraną posokę; była gorąca i wilgotna.
O h y d n a.
- Chou. - Wypowiedział jej imię, nim ujrzał pojawiające się na smukłych plecach pręgi. Podniósł się cicho; ostrożnie. Nie chciał szczególnie nadwyrężyć własnej i tak wadliwej kondycji. To prawda, że wraz z dorosłością nabrał masy i rozbudował sylwetkę, ale nie zmieniało to faktu, że wciąż daleko mu do zaprawionego wojownika. Jak wszyscy śmiertelnicy tracił krew, więc słabł. Już robiąc pierwszy krok ku niej miał wrażenie, że obraz na pół sekundy stracił swoją podstawową ostrość.
Ponad ich głowami pękało niebo, wdzierały się szczeliny w cały krajobraz, jakby obydwoje zostali uwięzieni w kryształowej kuli, strąconej przez nieuważne dziecko.
Nierealne.
- Co wtedy wiedzieliśmy o odpowiedzialności? - Byli młodzi i uparci. Mieli robotę do wykonania i nie łączyło ich nic poza zadaniem. Misją, która z kilku wieczorów rozciągnęła się w tygodnie wymuszonej współpracy. Kiedy był jeszcze tamtym gówniarzem zastanawiał się czasami, czy było to tak uporczywe dla niej, jak dla niego. Czy tak samo jak on nienawidziła wydawanych rozkazów i biegania z kąta w kąt w nadziei, że zwróci to uwagę wyżej postawionych, wrzuci do puli kolejne punkty aprobaty. - Minęło prawie dwadzieścia lat. - Był już blisko niej, na wyciągnięcie ręki. Dłoń rzeczywiście podniósł i skierował na kobietę; na jej odsłonięty kark, który zamierzał objąć. Tym razem nie agresywnie, bo czemu jak raz nie pokusić się o odrobinę czułości? - Ale ty nic się nie zmieniłaś. - Mówiąc to, brzmiał prawie tak, jakby rzucał jej aluzję.
Jakby mówił: jak to, do diabła, możliwe?
Jemu przybyło zmarszczek wokół oczu, pogłębiły się też cienie na powiekach. Urósł o dobre dziesięć centymetrów. Zmienił styl, bo pewnych ubrań już nie wypadało na siebie zakładać. Doświadczenie przeładowało też jego gesty - stały się oszczędne, dorosłe. Już nie buzowała w nich młodzieńcza krew. Nie było nadgorliwości i niepotrzebnej pewności siebie, takiej, która zakrawa na głupotę.
Nabrał powietrza do płuc, przystając za nią i powtarzając jedynie ciche: chodź do mnie. - Teraz przecież b y ł.
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
„Kiedyś”, tak to bardzo dobre słowo. Kiedyś była uległa, kiedyś pozwalała sobą pomiatać byle zadowolić brata, kiedyś kochała i ostatecznie, kiedyś była żywa. Czasy jednak się zmieniają i to jaka była dawniej, jaka była w jego pamięci, nie miało już znaczenia. Wszystko, co o niej wiedział, jak ją zapamiętał, było tylko wspomnieniem, czymś tak oddalonym od znanej mu dawnej rzeczywistości. Więc prawdą było, że oboje się zmienili. Dorośli fizycznie jak i emocjonalnie, aczkolwiek czy aby na pewno? – masz rację, minęło sporo czasu. Ach mój kochany, a ty tak mało wiesz. Jak bardzo jesteś nieświadomy tego co się działo. Czy powinnam ci jednak podziwiać za „wierność”, czy może wyśmiać… – nie posądzała go o to, że jego asertywność wobec odtrącania zalotów kobiet, była podyktowana tym, że myślał o niej. Przecież nic sobie nie obiecywali, nie planowali ani chyba oboje nie liczyli, że nagle uciekną od dawnego życia, by założyć rodzinę, posadzić drzewo i zbudować drewniany płotek, a za nim biały domek, w którym będą razem mieszkać. Tacy jak oni nie mają prawa do normalnego, szczęśliwego i normalnego życia. A jedynie na powolne popadanie w szaleństwo i obłęd. Tak było w jej przypadku. Pomimo bycia porzuconą przez niego, ta popadała w coraz większą obsesję, którą jakoś udawało się jej ukrywać przed synem, czy też innymi, z którymi się spotykała.
– myślisz, że nie pragnę być obok ciebie? Każda moja cząstka, każda komórka mojego ciała umiera, gdy nie jest obok ciebie, ale dlaczego tak się dzieje? Powinnam cię nienawidzić, powinnam próbować rozszarpać cię na kawałki… ale cała ta złość, nie pragnie się ujawnić. – powoli zaczęła się uspokajać po nagłym wybuchu agresji, za czym idzie ponowna zmiana otoczenia, na dawne nieskalane otoczenie, skąpane w bieli. Odwróciła się i powoli podeszła do niego, wyciągając ku niemu swoją dłoń, układając ją na jego policzku, gładząc go delikatnie. – tylko widzisz ukochany. Moje pragnienia… moje pragnienia, te dawne jak i obecne. Nie mają już znaczeni, ponieważ... – zabrała swoją dłoń od niego, po czym przyłożyła ją do swojego serca. Serca, które, pomimo iż biło, dla niej było od dawna martwe. A to wszystko, wraz z jej życiem było jedynie żałosną iluzją, która miała jej pozwolić wierzyć, że jej życie jest prawdziwe. – , bo widzisz kochanie.. ja już nie mogę ci niczego dać, powinieneś mnie odnaleźć, a raczej… powinieneś odnaleźć moje ciało.[/b] - czy uwierzy w jej słowa, czy uzna to za zwykły sen jak całe to zajście, nie będzie mogła go za to winić. Musiała mu jednak powiedzieć prawdę i mieć nadzieję, że ten poruszony tym, co powiedziała, postanowi ją odszukać.
A może oczekiwała od niego litości, a może zwyczajnie pragnęła jego zainteresowania, atencji. Jaki nie był to powód, nie ucieknie od tego. Jeśli odnajdzie jej ciało, być może wreszcie da jej odpowiedni pochówek, a wtedy? No właśnie co wtedy, czy wtedy będzie mogła pójść dalej i poruszyć niebo i ziemię, by dostać swoją zemstę. A może da jej to pretekst i szansę na faktyczne spotkanie, bo jeśli odnalazła go w śnie, to nadal nie wie gdzie, znajduje się on w realnym świecie. Będzie miała jednak sporo czasu na zastanowienie się, czego ona właściwi chce i pragnie. Teraz nie czekając na jego odpowiedź, ponownie pochyliła się nad nim i pozwoliłaby jej usta, spoczęły na jego, łącząc się w pocałunku, powoli opadając z nim na łóżko. Tym razem nie pozwoli ani mu, ani sobie na przerwanie tego, czego pragnęła w sumie od momentu, gdy go zobaczyła. Przycisnęła się do niego mocniej, by następnie obrócić pozycję, pozwalając mu na to, by był nad nią. Oplotła go swoimi nogami, powodując tym, że przylegał do niej jeszcze mocniej, zapraszając go tym samym do swego łona, które domagało się jego obecności. Mimo że do niczego jeszcze praktycznie nie doszło, to sama bliskość sprawiło, że Amaya stawała się coraz bardziej podniecona, czując dreszcze przechodzące po jej ciele, zaglądające w praktycznie każde możliwe miejsce na jej ciele. Coś, czego nie czuła już tak dawno, pomimo iż uprawiała seks z klientami, nie dawało jej to realnej satysfakcji, a wszystko, co robiła, co mówiła, było jedynie automatycznym aktem, który był w niej wyuczony wręcz do poziomu mistrzowskiego. W jego przypadku było inaczej, nie musiała niczego udawać, a jej ciało dawało o tym dobitnie znać. Mówią o tym nie tylko wspomniane dreszcze, ale i samo podniecenie, które mężczyzna może poczuć również poprzez fizyczny manifest jej piersi oraz łona, które mówi wprost, że go pragnie. Sama Cho zaczęła się powoli poruszać, pragnąc mieć go jeszcze bliżej siebie, nie! Domagając się mieć, poczuć go w sobie, tak jak robili to dawniej. Nie patrząc na konsekwencje, nie patrząc na to, że ktoś może się dowiedzieć. Pozwalając by ich erotyczne fantazje, były ponad zdrowy rozsądek. Pragnęła, aby dał jej to wszystko oraz jeszcze więcej, była zachłanna i nie kryła się z tym. Wszak należała do niego, a on należał do niej i ma do tego jawne prawo i nikt, ani nic nie może jej tego odebrać.
@Orville Lacenaire
– myślisz, że nie pragnę być obok ciebie? Każda moja cząstka, każda komórka mojego ciała umiera, gdy nie jest obok ciebie, ale dlaczego tak się dzieje? Powinnam cię nienawidzić, powinnam próbować rozszarpać cię na kawałki… ale cała ta złość, nie pragnie się ujawnić. – powoli zaczęła się uspokajać po nagłym wybuchu agresji, za czym idzie ponowna zmiana otoczenia, na dawne nieskalane otoczenie, skąpane w bieli. Odwróciła się i powoli podeszła do niego, wyciągając ku niemu swoją dłoń, układając ją na jego policzku, gładząc go delikatnie. – tylko widzisz ukochany. Moje pragnienia… moje pragnienia, te dawne jak i obecne. Nie mają już znaczeni, ponieważ... – zabrała swoją dłoń od niego, po czym przyłożyła ją do swojego serca. Serca, które, pomimo iż biło, dla niej było od dawna martwe. A to wszystko, wraz z jej życiem było jedynie żałosną iluzją, która miała jej pozwolić wierzyć, że jej życie jest prawdziwe. – , bo widzisz kochanie.. ja już nie mogę ci niczego dać, powinieneś mnie odnaleźć, a raczej… powinieneś odnaleźć moje ciało.[/b] - czy uwierzy w jej słowa, czy uzna to za zwykły sen jak całe to zajście, nie będzie mogła go za to winić. Musiała mu jednak powiedzieć prawdę i mieć nadzieję, że ten poruszony tym, co powiedziała, postanowi ją odszukać.
A może oczekiwała od niego litości, a może zwyczajnie pragnęła jego zainteresowania, atencji. Jaki nie był to powód, nie ucieknie od tego. Jeśli odnajdzie jej ciało, być może wreszcie da jej odpowiedni pochówek, a wtedy? No właśnie co wtedy, czy wtedy będzie mogła pójść dalej i poruszyć niebo i ziemię, by dostać swoją zemstę. A może da jej to pretekst i szansę na faktyczne spotkanie, bo jeśli odnalazła go w śnie, to nadal nie wie gdzie, znajduje się on w realnym świecie. Będzie miała jednak sporo czasu na zastanowienie się, czego ona właściwi chce i pragnie. Teraz nie czekając na jego odpowiedź, ponownie pochyliła się nad nim i pozwoliłaby jej usta, spoczęły na jego, łącząc się w pocałunku, powoli opadając z nim na łóżko. Tym razem nie pozwoli ani mu, ani sobie na przerwanie tego, czego pragnęła w sumie od momentu, gdy go zobaczyła. Przycisnęła się do niego mocniej, by następnie obrócić pozycję, pozwalając mu na to, by był nad nią. Oplotła go swoimi nogami, powodując tym, że przylegał do niej jeszcze mocniej, zapraszając go tym samym do swego łona, które domagało się jego obecności. Mimo że do niczego jeszcze praktycznie nie doszło, to sama bliskość sprawiło, że Amaya stawała się coraz bardziej podniecona, czując dreszcze przechodzące po jej ciele, zaglądające w praktycznie każde możliwe miejsce na jej ciele. Coś, czego nie czuła już tak dawno, pomimo iż uprawiała seks z klientami, nie dawało jej to realnej satysfakcji, a wszystko, co robiła, co mówiła, było jedynie automatycznym aktem, który był w niej wyuczony wręcz do poziomu mistrzowskiego. W jego przypadku było inaczej, nie musiała niczego udawać, a jej ciało dawało o tym dobitnie znać. Mówią o tym nie tylko wspomniane dreszcze, ale i samo podniecenie, które mężczyzna może poczuć również poprzez fizyczny manifest jej piersi oraz łona, które mówi wprost, że go pragnie. Sama Cho zaczęła się powoli poruszać, pragnąc mieć go jeszcze bliżej siebie, nie! Domagając się mieć, poczuć go w sobie, tak jak robili to dawniej. Nie patrząc na konsekwencje, nie patrząc na to, że ktoś może się dowiedzieć. Pozwalając by ich erotyczne fantazje, były ponad zdrowy rozsądek. Pragnęła, aby dał jej to wszystko oraz jeszcze więcej, była zachłanna i nie kryła się z tym. Wszak należała do niego, a on należał do niej i ma do tego jawne prawo i nikt, ani nic nie może jej tego odebrać.
@Orville Lacenaire
Orville Lacenaire ubóstwia ten post.
Nie pozwolił sobie na urazę; twarz pozostała niewzruszona, nawet jeżeli Amaya profanowała teraz jego pojęcie męskości. Potrafił jednak utrzymać gardę, zastygając z naturalną dla siebie maską. Przymrużone oczy, chowające częściowo pod powiekami szkarłat tęczówek. Nieruchome kąciki ust - ani nie uśmiechnięte, ani nie wykrzywione. Źrenice uparcie wpatrzone w twarz kobiety, nie krążące po niej jak nienasycony nastolatek. Nie dało się więc po nim dotrzeć do sedna sprawy. Jeżeli naprawdę nigdy nie zawłaszczył sobie żadnej innej kobiety, to musiał odznaczyć się nad wyraz sporym samozaparciem. Był cierpliwy, tego nigdy nie można mu było odjąć, nauczył się tego po widoku pierwszej śmierci, gdy czekał dłużące się minuty aż ofiara wytchnie ostatni dech z płuc, ale czy serio potrafił nad sobą panować aż do tego stopnia?
Ale jego uwaga była pewna i żelazna. Słuchał Chou, zgadzając się na to, aby słowa płynęły jak ulatująca z nieszczelnego naczynia ciecz. Odsączał z jej jadowitych tekstów gorycz, w pewien sposób zdawał się rozumieć targający wątłym ciałem żal. Została wykorzystana - i nie był jedynym sprawcą, nie ponosił więc za jej stan pełnej odpowiedzialności, ale w porównaniu do byle łajdaka z ulicy, który za garść jenów wyrządzał jej krzywdę, Orvillowi na to pozwoliła. Chciała tego, kiedy w wieczornym zgiełku kotłowali się na przepoconej pościeli; on jeszcze młody i nierozważny, a ona ufna, naiwna jak kocię pokładające nadzieje w tym, kto je raz nakarmił. Od tego czasu obydwoje przeszli zbyt wiele jak na zwykłych ludzi. Parali się zawodów, na które inni odczuwali odrazę lub lęk. Albo i jedno, i drugie, jeżeli okazywali się bardziej wrażliwi. Obrali zupełnie sprzeczne ścieżki, ale Lacenaire miał pewność, że Amaya przetrwałaby znacznie więcej, gdyby los rzucił jej następne wyzwanie.
Powinna go nienawidzić; tak jak twierdziła. Na to krótko przytaknął, jakby się z nią zgadzał. Przez lata z nikim na stałe się nie związała, choć powątpiewał, by nie nadarzyła się okazja. Wielu zwracało na nią uwagę; wielu się o nią ubiegało. Wśród nich musiał napatoczyć się choć jeden kretyński pantoflarz, który wybudowałby jej ładny dom na obrzeżach Fukkatsu, postawił drewniany płotek, spłodził syna i zadbał o spokojny byt.
Może jednak nie tego chciała? Orville przekrzywił głowę, kiedy do niego podeszła. Nie w wyrazie zaciekawienia; nie był jakimś głupim szczenięciem. Chodziło o jej dotyk. Drobna, chłodna dłoń kobiet spoczęła na jego policzku, a on wtulił szczękę w aksamitną skórę, mocniej mrużąc powieki. Gdzieś podskórnie drapało go w trzewiach, że lada chwila Chou pokusi się o kolejny atak. Nagle werżnie paznokcie, ostre jak szpony, w jego żuchwę i rozora mu twarz jak starą tapetę w zaniedbanym mieszkaniu. Tryśnie krew, drobinki oprószą jej idealne oblicze cętkami jaskrawymi jak strażacki wóz. Zapamiętał ją zupełnie inaczej, ale pogodził się już z faktem, że się zmieniła. Zawsze łatwo dostosowywał się do nowych wytycznych. Na tym przecież polegała jego praca.
Tak samo jak polegała na stałej analizie, wyciąganiu logicznych wniosków i szukaniu luk w prawie. Ale teraz nic nie pojmował. Amaya stała tuż przed nim - krucha i blada, z palcami na swoim sercu. I opowiadała rzeczy, od których miał ochotę się roześmiać. Powinien odnaleźć jej ciało?
- Przecież właśnie przede mną stoisz.
Postradała zmysły? Albo naczytała się za dużo książek romantycznych, po których zaczęła komunikować się z ludźmi metaforami rozumianymi tylko przez łatwowierne główne bohaterki z rozdmuchanym ego? Za nic nie przyznałby się przed nią (ani nawet przed sobą), że nie pojmował, do czego zmierza ta rozmowa. Co dokładnie chciała mu przekazać? Gdzie i w jakim znaczeniu miał jej w ogóle szukać?
Zdążył jedynie rozchylić usta; może naprawdę chciał o coś zapytać, ale nie zdążył. Nieoczekiwanie pochyliła się do niego, odcinając dopływ tlenu kolejnym pocałunkiem. Mruknął. Wargi poruszyły się automatycznie, jakby zaprojektowane pod taki ruch od samego początku. Całą swoją silną wolę przekładał na to, aby odepchnąć od siebie Chou. Była jego przeszłością i największym błędem. Drobną słabostką, którą starał się usunąć z życia, aby nigdy więcej nie zaważyła na jego sukcesie. Musiał panować nad swoimi żałosnymi żądzami, ale kiedy na niego naparła, nogi tylko ugięły się w kolanach, posyłając ich z powrotem na łóżko. Narzuta była ciepła, wyczuwał jej miękką fakturę pod ręką, którą wsparł się z tyłu, dla zachowania równowagi. Niepotrzebnie. Pociągnięcie obróciło go, przerzuciło nad sylwetką Amayi, nim zdążyłby zaprotestować. Dłoń opadła ciężko tuż obok jej głowy; plątaniny rozsypanych, czarnych kosmyków, kontrastem kładących się na pościeli. Piekła go klatka piersiowa, wciąż poraniona jak po walce z niedźwiedziem, ale mózg odcinał informacje o tym, przerzucał jego koncentrację na coś innego; na to, jak objęła go nagimi udami w pasie, jak przysunęła się bliżej, przywierając do nabrzmiewającej męskości. Odetchnął jej prosto w usta; częściowo z odczuwania mimowolnego zadowolenia, częściowo z irytacji. Znów go urabiała. Miał tyle dylematów, które powinna mu wpierw rozjaśnić, a zamiast tego majstrował przy sprzączce spodni, aby dać upust pierwotnym instynktom. Nigdy nie powiedziałby, że nie potrafi się powstrzymać, nawet wtedy, gdy ktoś go prowokował. Stał nieruchomo; jak żołnierz. Wykpiwał próby podjudzenia, ale to było w innym życiu, w jakimś odległym uniwersum, do którego obecnie nie należał. W czaszce mu szumiało, ale cała krew spłynęła wzdłuż kręgosłupa, zacisnęła żołądek, ociepliła podbrzusze. Puściła klamra, odpiął się guzik spodni, zgrzytnął rozsuwany suwak rozporka. Wtedy chwycił za jeden z dziewczęcych nadgarstków; cienki jak gałązka w jego o dwa rozmiary większej ręce. Przycisnął przegub do łóżka, aby mu tak nie przeszkadzała. Była wszędzie. Całowała go i odpowiadał na te muśnięcia z coraz większą zachłannością; muskał językiem czubek jej języka, przegryzał mocniej dolną wargę, kładł usta w kąciku kobiecych odpowiedników. Czuł, jak zepsuła mu fryzurę. Zwykle ułożone pedantycznie włosy teraz rozwichrzyły się pod palcami kobiety, nadały mu mniej biurokratyczny, a bardziej niesforny wygląd. Prawie tak, jakby Amaya chciała go przywrócić do stanu, który kojarzyła sprzed lat - kiedy nosił się jak gówniarz, kiedy błyskał do niej cwaniackim uśmiechem, puszczał oczka, a potem uzbrajał się w powagę, która wcale mu nie wychodziła. Wtedy jeszcze nie potrafił fabrykować własnych emocji. Przypomniała mu teraz jak to jest, kiedy organizm napina się od podniecenia, temperatura wzrasta, wzrok się zamazuje. Jakby otumaniła go jakimś alkoholem albo narkotykiem; przestał łapać sensowne myśli, bo wszystkie rozpierzchły się jak stado karaluchów, gdy puścić w ich centrum wiązkę światła. Liczyło się tylko to, jak wyciągała się w jego stronę Chou; jak prężyła smagły brzuch, ukazywała piersi, osiadała (wątpliwym i tak) ciężarem na jego biodrach, obejmując go mocno udami. Z iloma klientami zachowywała się tak samo?
Nie analizuj tego teraz - warknęła jakaś buntownicza część psychiki.
Ta, która widziała jedynie odgiętą brodę, wyeksponowane obojczyki, która nakierowała jego dłoń w dół, aby ująć pulsujący członek, oprzeć go o wrażliwe miejsce pomiędzy szeroko rozchylonymi nogami; nie tyle zapraszała go do dalszej inicjatywy, co wręcz na to nalegała. Odważnie. Ugryzł ją w szczękę - delikatnie, właściwie jedynie zahaczając zębami o kość. Potem zsunął głowę niżej, by wtulić usta w zagłębienie szyi, wyczuć na wargach dudnienie aorty, zostawić czerwony ślad malinki na nieskazitelnej cerze. Wszystko zanim nieoczekiwanie pchnął biodra naprzód; od razu wyczuł wilgoć i zacieśniające się na męskości tkanki. Gdyby nie znał jej profesji, nie uwierzyłby, ilu musiało być przed nim w tej samej sytuacji.
O czym chciała mu wcześniej powiedzieć?
- Ponieważ? - wznowienie tematu wydawało się bezsensowne; nie teraz, nie kiedy obydwoje poruszali się w znajomym sobie rytmie; kiedy napierał na nią do ostatniego cala, spotykając jedno ciało z drugim z cichym, mokrym odgłosem. Kiedy cały chaos ulokował się na dnie organizmu, wypełniał lędźwie ogniem, mocniej zaciskał palce na drobnym nadgarstku Chou. Nie chciał, aby dalej go drapała; choć jedną z rąk więc unieruchamiał. Drugą niech robi co chce, choćby miała zamiar opierać ją na świeżych ranach przecinających tors. Nosem dotknął nagle jej policzka, przypadkiem, bo obrócił ku niej twarz, znów sięgając pełnych ust, próbując jej smaku, który przez niemal dwie dekady zdążył osłabnąć i prawie zaniknąć w jego pamięci. Odtwarzał to teraz, poprawiał kontury tych wspomnień. Zapominał się. Wszystkie dni spędzone na mustrze, wszystkie doskonale zarządzone treningi cierpliwości poszły w diabły. Zrywały się ostatnie liny i zdał sobie sprawę, że być może zachowywał się względem niej zbyt agresywnie. Był nie tyle spragniony, co brutalny, kiedy przywierał do niej podbrzuszem, zagłębiał się na całą długość, nie pozostawiając milimetra luki. Możliwe, że wyładowywał na niej lata zgromadzonej frustracji?
Ale jego uwaga była pewna i żelazna. Słuchał Chou, zgadzając się na to, aby słowa płynęły jak ulatująca z nieszczelnego naczynia ciecz. Odsączał z jej jadowitych tekstów gorycz, w pewien sposób zdawał się rozumieć targający wątłym ciałem żal. Została wykorzystana - i nie był jedynym sprawcą, nie ponosił więc za jej stan pełnej odpowiedzialności, ale w porównaniu do byle łajdaka z ulicy, który za garść jenów wyrządzał jej krzywdę, Orvillowi na to pozwoliła. Chciała tego, kiedy w wieczornym zgiełku kotłowali się na przepoconej pościeli; on jeszcze młody i nierozważny, a ona ufna, naiwna jak kocię pokładające nadzieje w tym, kto je raz nakarmił. Od tego czasu obydwoje przeszli zbyt wiele jak na zwykłych ludzi. Parali się zawodów, na które inni odczuwali odrazę lub lęk. Albo i jedno, i drugie, jeżeli okazywali się bardziej wrażliwi. Obrali zupełnie sprzeczne ścieżki, ale Lacenaire miał pewność, że Amaya przetrwałaby znacznie więcej, gdyby los rzucił jej następne wyzwanie.
Powinna go nienawidzić; tak jak twierdziła. Na to krótko przytaknął, jakby się z nią zgadzał. Przez lata z nikim na stałe się nie związała, choć powątpiewał, by nie nadarzyła się okazja. Wielu zwracało na nią uwagę; wielu się o nią ubiegało. Wśród nich musiał napatoczyć się choć jeden kretyński pantoflarz, który wybudowałby jej ładny dom na obrzeżach Fukkatsu, postawił drewniany płotek, spłodził syna i zadbał o spokojny byt.
Może jednak nie tego chciała? Orville przekrzywił głowę, kiedy do niego podeszła. Nie w wyrazie zaciekawienia; nie był jakimś głupim szczenięciem. Chodziło o jej dotyk. Drobna, chłodna dłoń kobiet spoczęła na jego policzku, a on wtulił szczękę w aksamitną skórę, mocniej mrużąc powieki. Gdzieś podskórnie drapało go w trzewiach, że lada chwila Chou pokusi się o kolejny atak. Nagle werżnie paznokcie, ostre jak szpony, w jego żuchwę i rozora mu twarz jak starą tapetę w zaniedbanym mieszkaniu. Tryśnie krew, drobinki oprószą jej idealne oblicze cętkami jaskrawymi jak strażacki wóz. Zapamiętał ją zupełnie inaczej, ale pogodził się już z faktem, że się zmieniła. Zawsze łatwo dostosowywał się do nowych wytycznych. Na tym przecież polegała jego praca.
Tak samo jak polegała na stałej analizie, wyciąganiu logicznych wniosków i szukaniu luk w prawie. Ale teraz nic nie pojmował. Amaya stała tuż przed nim - krucha i blada, z palcami na swoim sercu. I opowiadała rzeczy, od których miał ochotę się roześmiać. Powinien odnaleźć jej ciało?
- Przecież właśnie przede mną stoisz.
Postradała zmysły? Albo naczytała się za dużo książek romantycznych, po których zaczęła komunikować się z ludźmi metaforami rozumianymi tylko przez łatwowierne główne bohaterki z rozdmuchanym ego? Za nic nie przyznałby się przed nią (ani nawet przed sobą), że nie pojmował, do czego zmierza ta rozmowa. Co dokładnie chciała mu przekazać? Gdzie i w jakim znaczeniu miał jej w ogóle szukać?
Zdążył jedynie rozchylić usta; może naprawdę chciał o coś zapytać, ale nie zdążył. Nieoczekiwanie pochyliła się do niego, odcinając dopływ tlenu kolejnym pocałunkiem. Mruknął. Wargi poruszyły się automatycznie, jakby zaprojektowane pod taki ruch od samego początku. Całą swoją silną wolę przekładał na to, aby odepchnąć od siebie Chou. Była jego przeszłością i największym błędem. Drobną słabostką, którą starał się usunąć z życia, aby nigdy więcej nie zaważyła na jego sukcesie. Musiał panować nad swoimi żałosnymi żądzami, ale kiedy na niego naparła, nogi tylko ugięły się w kolanach, posyłając ich z powrotem na łóżko. Narzuta była ciepła, wyczuwał jej miękką fakturę pod ręką, którą wsparł się z tyłu, dla zachowania równowagi. Niepotrzebnie. Pociągnięcie obróciło go, przerzuciło nad sylwetką Amayi, nim zdążyłby zaprotestować. Dłoń opadła ciężko tuż obok jej głowy; plątaniny rozsypanych, czarnych kosmyków, kontrastem kładących się na pościeli. Piekła go klatka piersiowa, wciąż poraniona jak po walce z niedźwiedziem, ale mózg odcinał informacje o tym, przerzucał jego koncentrację na coś innego; na to, jak objęła go nagimi udami w pasie, jak przysunęła się bliżej, przywierając do nabrzmiewającej męskości. Odetchnął jej prosto w usta; częściowo z odczuwania mimowolnego zadowolenia, częściowo z irytacji. Znów go urabiała. Miał tyle dylematów, które powinna mu wpierw rozjaśnić, a zamiast tego majstrował przy sprzączce spodni, aby dać upust pierwotnym instynktom. Nigdy nie powiedziałby, że nie potrafi się powstrzymać, nawet wtedy, gdy ktoś go prowokował. Stał nieruchomo; jak żołnierz. Wykpiwał próby podjudzenia, ale to było w innym życiu, w jakimś odległym uniwersum, do którego obecnie nie należał. W czaszce mu szumiało, ale cała krew spłynęła wzdłuż kręgosłupa, zacisnęła żołądek, ociepliła podbrzusze. Puściła klamra, odpiął się guzik spodni, zgrzytnął rozsuwany suwak rozporka. Wtedy chwycił za jeden z dziewczęcych nadgarstków; cienki jak gałązka w jego o dwa rozmiary większej ręce. Przycisnął przegub do łóżka, aby mu tak nie przeszkadzała. Była wszędzie. Całowała go i odpowiadał na te muśnięcia z coraz większą zachłannością; muskał językiem czubek jej języka, przegryzał mocniej dolną wargę, kładł usta w kąciku kobiecych odpowiedników. Czuł, jak zepsuła mu fryzurę. Zwykle ułożone pedantycznie włosy teraz rozwichrzyły się pod palcami kobiety, nadały mu mniej biurokratyczny, a bardziej niesforny wygląd. Prawie tak, jakby Amaya chciała go przywrócić do stanu, który kojarzyła sprzed lat - kiedy nosił się jak gówniarz, kiedy błyskał do niej cwaniackim uśmiechem, puszczał oczka, a potem uzbrajał się w powagę, która wcale mu nie wychodziła. Wtedy jeszcze nie potrafił fabrykować własnych emocji. Przypomniała mu teraz jak to jest, kiedy organizm napina się od podniecenia, temperatura wzrasta, wzrok się zamazuje. Jakby otumaniła go jakimś alkoholem albo narkotykiem; przestał łapać sensowne myśli, bo wszystkie rozpierzchły się jak stado karaluchów, gdy puścić w ich centrum wiązkę światła. Liczyło się tylko to, jak wyciągała się w jego stronę Chou; jak prężyła smagły brzuch, ukazywała piersi, osiadała (wątpliwym i tak) ciężarem na jego biodrach, obejmując go mocno udami. Z iloma klientami zachowywała się tak samo?
Nie analizuj tego teraz - warknęła jakaś buntownicza część psychiki.
Ta, która widziała jedynie odgiętą brodę, wyeksponowane obojczyki, która nakierowała jego dłoń w dół, aby ująć pulsujący członek, oprzeć go o wrażliwe miejsce pomiędzy szeroko rozchylonymi nogami; nie tyle zapraszała go do dalszej inicjatywy, co wręcz na to nalegała. Odważnie. Ugryzł ją w szczękę - delikatnie, właściwie jedynie zahaczając zębami o kość. Potem zsunął głowę niżej, by wtulić usta w zagłębienie szyi, wyczuć na wargach dudnienie aorty, zostawić czerwony ślad malinki na nieskazitelnej cerze. Wszystko zanim nieoczekiwanie pchnął biodra naprzód; od razu wyczuł wilgoć i zacieśniające się na męskości tkanki. Gdyby nie znał jej profesji, nie uwierzyłby, ilu musiało być przed nim w tej samej sytuacji.
O czym chciała mu wcześniej powiedzieć?
- Ponieważ? - wznowienie tematu wydawało się bezsensowne; nie teraz, nie kiedy obydwoje poruszali się w znajomym sobie rytmie; kiedy napierał na nią do ostatniego cala, spotykając jedno ciało z drugim z cichym, mokrym odgłosem. Kiedy cały chaos ulokował się na dnie organizmu, wypełniał lędźwie ogniem, mocniej zaciskał palce na drobnym nadgarstku Chou. Nie chciał, aby dalej go drapała; choć jedną z rąk więc unieruchamiał. Drugą niech robi co chce, choćby miała zamiar opierać ją na świeżych ranach przecinających tors. Nosem dotknął nagle jej policzka, przypadkiem, bo obrócił ku niej twarz, znów sięgając pełnych ust, próbując jej smaku, który przez niemal dwie dekady zdążył osłabnąć i prawie zaniknąć w jego pamięci. Odtwarzał to teraz, poprawiał kontury tych wspomnień. Zapominał się. Wszystkie dni spędzone na mustrze, wszystkie doskonale zarządzone treningi cierpliwości poszły w diabły. Zrywały się ostatnie liny i zdał sobie sprawę, że być może zachowywał się względem niej zbyt agresywnie. Był nie tyle spragniony, co brutalny, kiedy przywierał do niej podbrzuszem, zagłębiał się na całą długość, nie pozostawiając milimetra luki. Możliwe, że wyładowywał na niej lata zgromadzonej frustracji?
Chishiya Yue ubóstwia ten post.
maj 2038 roku