Niskosufitowa przestrzeń o zimnych, wilgotnych ścianach pokrytych starą, popękaną farbą prowadzi do wielu podziemnych komór. W jednej z nich panuje stale półmrok, a jedyne światło pochodzi od czerwonych lamp, które nadają miejscu złowieszczy, krwawy odcień. W powietrzu unosi się ciężki zapach chemikaliów, a ciszę przerywają tylko odgłosy kapiącej wody i ciche brzęczenie urządzeń. Piwnica jakiś czas temu została wysprzątana i przerobiona.
W jej głębi znajduje się w pełni wyposażona ciemnia do wywoływania zdjęć. Gdzie nie spojrzeć tam różne chemikalia, kuwety oraz specjalne aparaty do obróbki fotografii. Półki pełne są butelek i pojemników, a na stole leżą negatywy oraz niedokończone kadry. Wiele z nich wciąż schnie na linkach uczepionych sufitu, jak pajęcze sieci rozwieszonych kilkoma taśmami.
Na ścianach i w zakamarkach piwnicy porozwieszane są stare, pożółkłe zdjęcia, przedstawiające ludzi, miejsca i wydarzenia sprzed lat. Niektóre z nich wyglądają na przeznaczone do zniszczenia, inne zdają się być celowo ukryte przed światem. W jednym z rogów pomieszczenia znajduje się ukryta skrytka, zamaskowana za ciężką, metalową płytą. Zasłania ją obdrapana kanapa, przed którą ustawiono znający lepsze czasy stolik do kawy - zwykle zawalony kubkami, papierami i wypisanymi długopisami. Wygląda zresztą na to, że pomieszczenie jest względnie "samowystarczalne", chociażby przez wzgląd na kompaktową lodówkę z ułożoną na niej mikrofalą i czajnikiem.
Tamura Shoten od jego przycupniętej pomiędzy dwoma wyższymi budynkami kamienicy była rzut beretem, ale przy reprezentowanym tempie rzeczywiście zeszło im dobre dwadzieścia minut; z pozytywnym przymrużeniem oka, o czym już w połowie trasy zaalarmowały nadwyrężone mięśnie. Shin w głowie próbował poukładać sobie fakty: chociażby ten, że Sean nie należał do najbardziej zwalistych ofiar narkotykowych napadów, więc taszczenie jego półprzytomnego tyłka nie powinno stanowić aż takiego wyzwania dla kogoś, kto doba w dobę przerzucał wory pełne sproszkowanego cementu. A jednak stanowiło, bo wszystko krążyło wokół świadomości, że Sean wcale nie chciał doprowadzić się do takiego stanu. Ktoś mu coś podał albo wsypał; ktoś zrobił to z jakiegoś powodu i ten powód był aż nazbyt oczywisty. Krzywda wyrządzona komuś o tak nienagannej manierze wydawała się prawie grzechem. To jak plucie w bezbronnego królika albo kopanie psa w kagańcu. W nerwowym śmiechu odbijającym się echem po czaszce wciąż słyszał rozhisteryzowany głos: "chciałem tylko pomóc, wiesz? Potrzebowałem pieniędzy". Zalęgły w gardle ostry ton drapał; kim była ta osoba? Chciał wiedzieć, ale widział przecież, że Rimura ledwo kontaktuje. Zaaplikowany środek wpierw podkręcił wszystkie jego reakcje, a teraz jakby je wyłączył. Stonowany był spokojniejszy, i dobrze, ale mimo wszystko ta wcześniejsza waleczność bardziej Waruiemu pasowała. Miał prawo być wściekły i zlękniony, nawet jeżeli ani jedna, ani druga emocja do niego nie pasowała. Była jak źle wykrojona ramka, coś zawsze z niej wystawało albo gdzieś pojawiała się luka pomiędzy kadrem a obramowaniem, ale przecież nie było szans, że nigdy nie znajdował się w jakimś negatywnym stanie.
Po prostu nigdy nie przy mnie.
— Zejdziemy na dół — instruował już machinalnie, z brzękiem kluczy operując przy zamku starych drzwi. — Mieszkam wyżej, ale zdążyłbyś się upłynnić zanim tam dotrzemy.
Skierowanie się do piwnicy wymagało pokonania raptem kilkunastu schodów i chociaż lokacja miała swoje wady, przynajmniej była osiągalna. Tylko w krótkim korytarzu towarzyszył charakterystyczny zapach wilgoci i starej, mokrej ziemi — betonowe ściany ozdabiały wyłącznie dwie cienkie rury pod sufitem i przewód kabla dostarczający prąd do wadliwych, nagich żarówek. Rzucały chorobliwie żółte światło na twarz i tak chorobliwie żółtego Rimury, ale to wciąż lepsza wizja niż czerwień jaka czekała ich w ciemni.
Pomieszczenie, w którym się znaleźli, było stosunkowo niewielkie, ale mieściło w sobie główny gwóźdź programu — wysłużoną kanapę z niedbale przerzuconym przez oparcie kocem w rozmerdane yorki w paskudnych fryzurach-kitkach. Wystarczy wylawirować pomiędzy rozrzuconymi na podłodze negatywami, przejść nad stertą nabrzmiałych od niskiej temperatury czasopism ściśniętych sznurkiem, nie zabić się o niski stolik z trzema losowo ustawionymi na blacie kubkami, i będą na miejscu.
Ręka Shina zamknęła się mocniej na nadgarstku przerzuconego przez kark ramienia, kiedy postawił pierwszy krok w głąb pokoju.
ubiór; spodnie dresowe; ciuchy ewidentnie pogniecione; sportowe obuwie; włosy w nieładzie; maseczka na twarzy;
Seiwa-Genji Enma and Yakushimaru Seiya szaleją za tym postem.
— Chyba tak — odpowiedział na granicy przytomności. Na haju nie był pewien, czy był wtedy wkurzony. Nie pamiętał, jak to było być wkurzonym, gdy nagle wszystko było mu obojętne. Obojętne do tego stopnia, że odnosił wrażenie, że czuł się tak zawsze. Wolny, niewzruszony, przyjemnie pusty w środku. Pokiwał głową na słowa rudowłosego, co było dość bezmyślne, biorąc pod uwagę, że te docierały do niego wybiórczo, jakby jego umysł na przemian wyłączał się i włączał, jak podczas zasypiania na kanapie przed telewizorem. Naprawdę próbował dotrwać do samego końca odcinka i być aktywnym uczestnikiem tej dwudziestominutowej podróży, ale jego ciało przegrywało walkę z narkotykiem.
Na szczęście nie była to jedyna przegrana w jego życiu. Zaczynał się z nimi oswajać.
Mieli przed sobą jeszcze pięć minut drogi, a ruchy Rimury stały się jeszcze bardziej oporne. Prowadzenie go ze sobą przypominało ciągnięcie ciężkiego wora ziemniaków i gdyby nie lekko uchylone powieki, odsłaniające nierozumne już spojrzenie, można byłoby przysiąc, że zasnął w ruchu. Chociaż to Warui wykonywał większość roboty, na twarzy i karku Seana perlił się pot. Uczucie gorąca trawiło go od środka i nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Tak samo, jak z tego, że był już tylko ciężarem; że nadużywał gościnności; że był najnudniejszym towarzystwem, na jakie mógł skazać kogokolwiek. Mimo wcześniejszych wyznań wkrótce był w stanie zdobyć się już tylko na senne pomruki i sapnięcia, gdy akurat musiał zaczerpnąć więcej powietrza.
Nie kontaktował.
Gdyby zachował choć resztki rozumu, zapewne byłby wdzięczny Shin’yi za to, że wciąż fatygował się, by do niego mówić. Gdziekolwiek teraz znajdował się prawdziwy Rimura, na pewno nie było go w piwnicy. Nieprzytomne oczy były teraz jedynie rejestratorami obrazu. Bardzo kiepskimi rejestratorami, biorąc pod uwagę, że wszystko, co widział przed sobą było jedynie plamą żółci i czerni, a wkrótce plamą wszechobecnej czerni i czerwieni. Niebieskoszare tęczówki oczu chłopaka nawet nie usiłowały dopatrzeć się jakichkolwiek dokładniejszych kształtów w otoczeniu. Nieruchomo wpatrywały się w jeden punkt, który też znajdował się daleko poza pomieszczeniem, w jakim się znajdowali. Każdy ruch chłopaka był zdany na siłę rudowłosego, gdy Sean bardziej niż człowieka przypominał teraz zwiotczałą pacynkę. Jakaś jego część chciała, by tak było już zawsze. Mógłby po prostu gapić się przed siebie i być nikim.
— Mhh — wyrwało się z jego ust, gdy opadł na kanapę. Bezwiednie zatopił się w miękkim obiciu, a jego ręce opadły wzdłuż ciała; jedna z nich ostatni raz zahaczyła o materiał koszulki rudowłosego, zanim wylądowała na siedzisku. Wyglądał źle. Wilgotne kosmyki lepiły mu się do czoła i z zewnątrz wydawał się już tylko pustą skorupą.
Tylko Shin’ya wiedział, jak szybko wyłączył się całkowicie po tym, gdy ułożył go na kanapie. W końcu musiał po prostu odpłynąć, a płytki oddech momentami budził wątpliwości co do tego, czy jeszcze w ogóle żył. Na szczęście – lub nieszczęście tak.
Pierwszym, co zarejestrował po upływie kilku godzin (trzech czy czterech – cholera wie), było nieprzyjemne łupanie w głowie i suchość w ustach. Nigdy nie miał kaca, ale zakładał, że to właśnie tak czuła się osoba, która ostro przeholowała z alkoholem. Jeszcze sennym ruchem uniósł rękę, by przycisnąć ją do czoła, na którym jak węże wiły się posklejane kosmyki jego własnych włosów. Od pierwszego egzystencjonalnego pytania dzieliło go już tylko kilkadziesiąt sekund, ale na razie istniał dla niego tylko ból i to paskudne pragnienie. Zza rozchylonych warg (równie wysuszonych na wiór, co jego język) wydobyło się pierwsze zbolałe stęknięcie. Zaciskał powieki w obawie o to, że pierwsze spojrzenie na świat wywoła silniejszą eksplozję bólu w jego głowie, gdy światło dnia porazi go w oczy, jak wycelowane prosto w twarz światło latarki.
Rany.
Poruszył się, ale zanim zdążył całkiem przekręcić się na bok, wyczuł krawędź łóżka. Niewiele brakowało, a do bolesnej kolekcji dołączyłby jego łokieć i biodro, które stłukłby sobie spektakularnym upadkiem. Odetchnął głębiej, wciąż pozostając ślepym na otoczenie. Musiał się skupić, by stopniowo zacząć przywoływać w głowie zdarzenia z wczorajszego dnia, począwszy od pójścia do pracy, a kończąc na…
Gwałtownie zerwał się do siadu, otwierając szeroko oczy, jak ktoś, komu przyśnił się koszmar. Wiedział jednak, że jego koszmar rozgrywał się na żywo. Żołądek ścisnął mu się w bolesnym spazmie, a serce na chwilę stanęło, gdy zamiast blasku słońca zastał przytłumione czerwone światło i zdał sobie sprawę, że nie wiedział, gdzie był. Z tymi wielkimi oczami, które w słabym świetle tliły się przerażeniem, przypominał łanię, która w bezruchu wpatrywała się w reflektory nadjeżdżającego samochodu. Ale Rimura, w odróżnieniu od zwierzęcia, wiele dałby za to, by coś go rozjechało. Skończenie pod kołami samochodu było znacznie bardziej przewidywalne niż to, co czekało na niego tutaj. Nie wiedział, gdzie był ani jak się tu znalazł. Wbił palce w siedzisko kanapy, zaciskając je nerwowo, gdy znów usiłował odtworzyć w głowie wczorajszy dzień – tylko we wspomnieniach mógł znaleźć odpowiedzi, ale te były mętne i nagle wydawały się nieprawdziwe.
Uciekłem — powtórzył w myślach piętnaście razy, chcąc przekonać siebie samego, że była to jedyna słuszna prawda. Problem w tym, że trudno było w nią wierzyć, gdy ciemne pomieszczenie nie miało w sobie nic z wolności, o którą wczoraj tak zaciekle walczył, a widok zamkniętych drzwi – obcych drzwi – pozwalał na założenie tylko najgorszego scenariusza. Były zamknięte na klucz, a po drugiej stronie znajdowała się kłódka. Uciekł. Szukał pomocy, ale nie dał rady odbiec za daleko. Shin po prostu nie zdążył.
Shinowi coś się stało.
Zdał sobie sprawę, że wstrzymywał oddech wraz z pierwszym łapczywym haustem powietrza, o które jego organizm upomniał się niezależnie od jego woli. Wtedy i serce zerwało się do biegu i zaczęło wściekle tłuc się w jego klatce piersiowej. Czuł, że zaraz złamie mu żebra, ale nie to było najgorsze. Nie — stęknął w myślach, bo niewidzialne imadło zacisnęło się na jego gardle. Bał się zresztą, że jeśli tylko wyda z siebie jakikolwiek dźwięk, przywoła oprawcę i…
Nie.
Zerwał się z miejsca, chwiejnymi krokami odsuwając się od kanapy. Potrącił stolik, uderzając o niego piszczelem. Ale zamiast zwrócić uwagę na promieniujący ból, błądził rękami po własnych ubraniach, jakby szukał własnego telefonu. Ale to nie jego szukał. Jego oddech stawał się coraz bardziej nerwowy.
Nienienie.
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Kiedy więc w duecie, o dziwo żywi, trafili gdzieś w okolice kanapy, Shin'ya zwyczajnie pozwolił swojemu towarzyszowi paść na mebel. Dopiero po nabraniu głębszego wdechu zdecydował się do poprawy tej pokracznej pozycji. Podniósł walające się po ziemi nogi, podciągając je na sofę. Zdjął buty, wpierw rozplątując sznurowadła. Jedno, a zaraz potem drugie uderzenie podeszew o betonową powierzchnię uświadomił mu, gdzie się znajdowali. W ciemni było, jak nietrudno się zorientować, po prostu ciemno, ale tyle wlekli się piwnicznym korytarzem, że wzrok zdążył dostroić się do gęstego mroku.
Początkowa irytacja, podsycona najzwyklejszym zmęczeniem, wyparowała natychmiast, gdy tylko skonfrontował się z pozbawioną świadomości twarzą Rimury. Być świadkiem takiego stanu... Nawet nie miał pomysłu na to, co musiało się faktycznie wydarzyć, aby doprowadzić do katastrofy tego kalibru. Sean miał swoje tajemnice. Trzymał je zamknięte za rzędami żelaznych bram i Shin zdążył nabrać podejrzeń, że klucze nie tyle zostały schowane, ile po prostu wyrzucane. Wszystko po to, aby żaden sekret nie wydostał się na zewnątrz. Latami umacniane fortyfikacje musiały się jednak gdzieś uszkodzić. To była mikroskopijna wyrwa, sieć pęknięć, spomiędzy których wychynęło... coś. Jakaś miękka, tkliwa tkanka, fragment, którego nawet nie można się było spodziewać podczas oglądania surowych murów.
- Przyniosę kompres.
Wiedział, że go nie usłyszy. Wyłączył się już dawno i nawet jeżeli organizm do ostatniej chwili walczył, umysł został daleko w tyle i pewnie błądził jeszcze po Kasuge, w poszukiwaniu odpowiedniego budynku. Oby świadomość nie wracała zbyt szybko; wbrew wszystkiemu Shinowi wydawało się, że pobudka będzie o wiele mniej ciekawa niż obecne zmagania. Częściowo, jako dobry kolega, planował ulżyć mu w cierpieniu - i dlatego pofatygował się na górę po miskę zimnej wody i kilka niewielkich ręczników. Druga połowa pozostała jednak skrupulatna, niemal złośliwa. Chciał zobaczyć jak z rana zwraca wszystko, co jeszcze miał w żołądku. Chciał usłyszeć setne przeprosiny i być świadkiem tego, jak ucieka wzrokiem, wstydząc się każdej sekundy odegranego przedstawiania. Chciał to wszystko dlatego, aby mieć pewność, że Rimura żałuje i nigdy więcej nie powtórzy tego błędu. Nie chodziło o wściekłość za wyrwanie ze snu w środku nocy, bo zdenerwowanie było efektem jeszcze średniego kontaktowania ze światem. Wystarczyło, że oprzytomniał, a udało mu się wyjątkowo szybko. Zastrzyk adrenaliny wyostrzył zmysły do bolesnego maksimum i nagle emocje przekuł w obosieczny miecz. Bo był rozdrażniony na Rimurę za to, że w ogóle na siebie nie uważał; i z jakichś przyczyn nawet na siebie, że nie potrafił temu zaradzić.
Jakby w ogóle miał moc sprawczą.
Nawet teraz, w zaciemnionym pomieszczeniu, czuł się totalnie przegranym. Wsunął dłoń pod rozgrzany do czerwoności policzek, aby poprawić go na podłożonej poduszce. Rimura spał, ale niespokojnie; pewnie dalej toczył bój, którego efektów nie zapamięta, gdy tylko otworzy oczy. Obecnie był jednak rozgorączkowany, przepocony i (prawie) wywołujący współczucie. Warui przysiadł na brzegu kanapy, ledwo mieszcząc się na wolnym skrawku, zanurzył pierwszy z przyniesionych materiałów wewnątrz miski, wyżymał nadmiar chłodnej wody i ułożył kompres na zroszonym potem czole.
Nie nadawał się na pielęgniarkę. Rimura przekona się o tym za parę godzin. Zobaczy jedynie przytłumione, czerwone światło. Ujrzy linki z klamerkami, przytrzymującymi wywołane zdjęcia o makabrycznych kadrach pozbawionych tchnienia ofiar mordu. Zlokalizuje puste kuwety i nieopisane chemikalia poustawiane w nieładzie tuż obok. Przynajmniej tego spodziewał się rudowłosy, kiedy zostawiał go na moment.
Zdążył jeszcze usłyszeć łoskot przesuwanego po nagiej ziemi stolika; tego jak drewniane nogi nieprzyjemnie przesunęły się po chropowatej powierzchni, nim nie pchnął drzwi i nie wpuścił do środka odrobiny żółtawego światła. Nic nie poradził na zaskoczenie, jakie na pewno wykrzywiło mu twarz. Tym razem nie założył maseczki, chociaż w naturalnym odruchu miał jej egzemplarz w tylnej kieszeni spodni. Nie założył jednak, że Rimura obudzi się akurat w tej chwili, a już na pewno, że wyskoczy z kanapy jak poparzony.
- Hej, ogierze! Spokojnie. - Zachlupotało, kiedy Shin'ya postąpił kilka sprawnych kroków naprzód. Odstawił naczynie z nową porcją wody na (ten sam dopiero co znokautowany) stolik i sięgnął do Seana. Nie do końca przemyślał sytuację. Gdzieś z okolicy ciemienia może próbowała się do niego dobić informacja, taka dość oczywista i oklepana, że to atak paniki. Typ ocknął się w obcym miejscu, ciemnym jak skaranie boskie, w otoczeniu masakry uwiecznionej starym aparatem, porozwieszanej dookoła w formie dziesiątek fotografii. Kto przeszedłby do formacji kwiatu lotosu przy tak wątpliwej pobudce? Rzecz w tym, że głos rozsądku ucichł zagłuszony instynktem. Dlatego palce jednej ręki yurei znalazły się pod ramieniem Rimury, a drugiej oparły się o jego kark. - Jesteś u mnie. - Wyczuwał pod opuszkami wilgotne kosmyki, ale przytrzymał mu głowę, jakby w nadziei, że uda mu się nakierować uwagę na swoje oczy. - I robisz nieskoordynowane przemeblowanie. Możemy pogadać o projekcji wnętrza, ale wolałbym zostawić stolik przy kanapie. Na której fajnie, gdybyś usiadł.
Rimura Sean ubóstwia ten post.
Pokój dookoła zdawał się wirować, jak wszystkie złe obrazy w jego głowie. Błądząc po ponurych zakamarkach własnej głowy, zaczynał się dusić. Nie zarejestrował, kiedy jego ręka uwiesiła się na koszulce pod własną szyją w nadziei na to, że ułatwi mu to oddychanie. Ale to nie materiał go dusił, a tłukące się w klatce piersiowej serce, które chyba czekało już tylko na to, żeby roztrzaskać się o żebra i pęknąć. Na wpół nie mógł się doczekać; na wpół nie chciał umierać. Nie mógł umierać. Ale nie mógł zmusić się do nieumierania (zabawne, że pomyślał o tym właśnie w ten sposób).
Jego spojrzenie zdążyło już zmętnieć, gdy widok przed jego oczami zaczął ciemnieć i rozmazywać się. Nawet blask ciepłego światła wpuszczonego do pomieszczenia niczego nie zmienił. Sean stał na środku pokoju ze wzrokiem utkwionym w jeden punkt, będąc jedynym świadkiem tej umysłowej projekcji. Ściskane nadgarstki, ręka zakradająca się pod koszulkę, wilgoć języka, od której robiło mu się niedobrze. Skóra paliła we wszystkich tych miejscach i miał ochotę ją z siebie zedrzeć; wymienić na nową – czystą.
Nie ruszył się z miejsca nawet wtedy, gdy Warui wszedł do pokoju, jakby jego sylwetka znajdowała się poza zasięgiem jego wzroku; za niewidzialną ścianą, na której ktoś namalował realistyczne drzwi, za którymi wciąż był zamknięty. Rudowłosy wsunąwszy rękę pod ramię Rimury, mógł poczuć stopniowo napierający na nią ciężar, gdy w tym klasycznym przypadku ataku paniki, jego nogi zaczęły się uginać.
„Jesteś u mnie.”
W tym cały problem.
Chciał być u siebie. Chciał być w pokoju z oknem. Chciał być w miejscu, które potrafiłby nazwać, by mieć poczucie, że jeśli jakimś cudem uda mu się wezwać pomoc, będzie wiedział, gdzie ją skierować.
Było jeszcze za wcześnie, by zrozumiał, że nie miał przed sobą ludzkiego monstrum bez imienia. Ułożona na karku ręka faktycznie zdała egzamin na tyle, by uziemić go w miejscu. Dopiero kilka oddechów później jego wzrok stał się na tyle przytomny, że wreszcie był w stanie zrobić cokolwiek innego niż poddawać się niemijającej utracie tchu – zacisnął palce na ramieniu Shin’yi. Chciał go od siebie odsunąć czy był świadomy tego, że zaraz upadnie i szukał dla siebie oparcia? Nie wiadomo. Chłopak mógł poczuć zarówno sugestywny napór, jak i mocny uścisk palców, który zaprzeczał odpędzaniu go od siebie, jak wtedy, gdy uderzył go walcząc o resztki honoru przy cuchnącym kontenerze.
Nie chciał usiąść.
— Dlaczego… — wydusił wreszcie. Sporo go to kosztowało, bo jego oddech za nic nie chciał się uspokoić. — mnie tu zamknąłeś? — dokończył urywanymi sapnięciami. W jasnoszarych tęczówkach chłopaka, które wciąż tliły się od rozpaczliwego strachu, dostrzec można było cichy wyrzut. Wszystko mu się ze sobą mieszało, ale wiedział jedno – prosząc o pomoc, nie sądził, że trafi w takie miejsce. Jakaś jego część wiedziała, że Warui nie chciał zrobić mu krzywdy, ale inna nie była pewna tego, czy już jej nie zrobił.
Nie. Nie on. Uspokój się.
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Ostatnie przynajmniej częściowo tłumaczyłoby, dlaczego teraz bredził. Od słuchania tych wydukanych pretensji, Shin na języku poczuł popiół. Wypełnił mu całe gardło i nieoczekiwanie sprawił, że jedyne, na co miał nagle ochotę, to sięgnąć po jedną z butelek wody ustawionych w kącie w ofoliowanej zgrzewce.
- Drzwi są otwarte. - Pogubił gdzieś wcześniejsze rozbawione tony; przestały mu pasować do tej napiętej atmosfery, cierpnącego karku i ciężaru trzymanego w uchwycie. - Możesz w każdej chwili wyjść. - Niedorzeczne. Po co by miał? - Ale radzę wtedy założyć buty. - Wątpliwości odbiły się w jasnych oczach, stale krążących po obliczu Seana. Szukał tam wskazówek, ale nie znajdował ich. Cera była blada jak płótno i może to ten problem; na jej powierzchni odznaczały się jedynie równie jasne piegi, przypominające raczej szereg bezsensownie postawionych znaków interpunkcyjnych, niż choć jedno słowo, które mogłoby nakierować na odpowiedź. Dlaczego się tak zachowywał? Skąd aż tak wielki niepokój? Co wydarzyło się wczoraj i kto mu to zrobił?
Tlący się pod żołądkiem gniew urósł na samą myśl. Warui katował się wątpliwościami całą noc, co jakiś tylko czas wstając z kanapy, żeby zmienić okład albo przespacerować się na górę i napuścić do miski świeżej wody. Gdzieś tam żył frajer, który zrobił to wszystko Rimurze. Może właśnie siedzi sobie w swojej zapyziałej dziurze ledwie kilka przecznic dalej. Może nawet przegląda opcje na kolejnych zbyt naiwnych chłopaczków, którzy byliby w stanie mu pomóc. Może rozdziela kartą kredytową jakieś podrzędne prochy i przesypuje je do flakoników mieszczących się w dłoni bez żadnego problemu. Sam pomysł aktywował jakieś nowe zapalniki; w żyłach dudniła krew, wartkim rytmem docierała do nerwów, do końcówek palców, które mocniej wbił w ramię Seana.
- Jesteś w ciemni - wytłumaczeniu towarzyszył cichy odgłos przesuwanej po betonowej podłodze podeszwy buta, kiedy Shin wykonał pół kroku w stronę kanapy. - Bezpieczny. - Miał wrażenie, że to nie dotrze tak, jak powinno, ale czuł się w obowiązku, by to podkreślić. Jednocześnie trzymało się go przeświadczenie, że to nie miało tak wyglądać. Dlaczego nagle sam stał się oprawcą? - Nic ci nie zrobię. - Jak banalnie. Tak pewnie mówią wszyscy zwyrole spod ciemnych gwiazd; może nawet cytował teraz tego skurwysyna. Zwinięty w supeł żołądek podsunął się o kilka centymetrów wyżej, bo porównanie było obrzydliwe, patrząc na to, jak reagował Sean. Co jeżeli...
Nie, kategorycznie uciął resztę. Po prostu nie.
- Usiądź na kanapie - zawahał się, ale oderwał rękę od jego karku, opuścił ją na ramię i nieco je popchnął, by nakierować go sylwetką w stronę mebla. - Napij się wody i... - opowiedz co się wydarzyło. Przecież nie mógł go zmusić. Właściwie nie miał pewności, co powinien zrobić, ale jasnowłosy słaniał mu się na nogach i jakoś tak tracił kręgosłup - był przez to coraz cięższym worem cementu. Bredzącym i spanikowanym worem cementu, uściślając, który w dodatku resztkami sił planował go chyba od siebie odsunąć, ale gdyby się temu poddać, pewnie by się zachwiał. I może nic by się poza tym nie stało. A może wylądowałby na podłodze i do reszty ogłupiał. - Chcesz o tym pogadać?
Seiwa-Genji Enma and Rimura Sean szaleją za tym postem.
Dopiero palce wbijające się w jego ramię nieco go otrzeźwiły. Uziemiły w teraźniejszości, w której mógł ubrać buty i wyjść przez otwarte drzwi. Nic jednak nie wskazywało na to, że za pozwoleniem zamierzał nagle rzucić się do ucieczki. Pierwszą rzeczą, z której zdał sobie sprawę, było to, że sam zakleszczał palce na ramieniu rudowłosego, który miał pełne prawo odpłacić mu się pięknym za nadobne. Palce Seana drgnęły niepewnie, jakby wciąż nie do końca wiedział, czy powinien odpuścić, ale w końcu jego uścisk zelżał, a reszta ciała dosłownie poddała się, gdy zamiast zaprzeć się, cofnął się o narzucone mu pół kroku, zbliżając się do kanapy. Równie dobrze mógł zrobić to tylko po to, by uniknąć niekomfortowej bliskości, choć obecność Waruiego z jakiegoś powodu nie wywoływała nagłego ścisku w żołądku – może dlatego, że podczas ich ostatnich spotkań wręcz skrupulatnie go do niej przyzwyczajał, na czym Rimura nigdy nie ucierpiał. Jeśli czuł niewygodę, była powodowana czymś innym, czego nie potrafił nazwać.
Chaos w jego głowie stopniowo cichł, ale cisza pozostawiła miejsce dla wstydu, który wypełnił go całego, gdy zdał sobie sprawę z odstawionej przed momentem sceny. Tylko marne oświetlenie jakkolwiek tuszowało kwitnące na piegowatych policzkach rumieńce, ale nagle uciekające spojrzenie nie umykało uwadze – od tej pory nie był w stanie spojrzeć na Shina, jakby obawiał się tego, co właśnie sobie myślał i co mogło pojawić się w złotych tęczówkach, przybierając formę niemego osądu. Wiedział, że przysporzył mu wystarczająco dużo problemów, więc zapewniony, że nic mu się nie stanie, zdołał w zamyślonym spowolnieniu pokiwać głową, jak posłuszne dziecko, które przed momentem dostało reprymendę.
Rugał samego siebie. Przez ostatni rok starał się być dla siebie mniej surowy, myśleć o sobie lepiej, by teraz cofnąć się do punktu wyjścia, kiedy był tylko głupim, bezwartościowym, kłamliwym kretynem. Ciężarem dla rodziny i całego społeczeństwa. Problemem. Nikim. Mógł zdechnąć pod śmietnikiem albo w domu oprawcy. Cokolwiek.
— Wiem — usta chłopaka poruszyły się praktycznie bezgłośnie, gdy opadł ciężko na kanapę. Plecami wbił się w jej oparcie, jakby miękkie obicie było w stanie pochłonąć go całego i ukryć przed całym światem. Mimowolnie podciągnął nogi na siedzisko i objął własne kolana, wbijając mocno paznokcie w jedną ze swoich nóg. Nie należał do najbardziej otwartych osób, ale teraz jego skorupa dała o sobie znać nawet z zewnątrz.
„Chcesz o tym pogadać?”
Sean wyraźnie się spiął, jakby w pierwszym odruchu poczuł, że został pozbawiony wyboru; jakby został zmuszony do spowiedzi. Na samą myśl poczuł przebiegający wzdłuż kręgosłupa dreszcz, zanim machinalnie pokręcił głową w niemym zaprzeczeniu. Nie chciał. To oczywiste, że nie chciał, gdy wstyd zżerał go od środka. Nie chodziło nawet o to, by nie zrzucać na barki rudowłosego swojego ciężaru – to już zdążył zrobić – a o to, że czuł obrzydzenie do samego siebie i nie chciał, by ktoś dzielił je razem z nim, nawet jeśli na to zasłużył. Jednocześnie nienawidził się za to, że w obliczu kogoś, kto wyciągnął do niego pomocną dłoń, nagle nie miał nic do powiedzenia. Błądził wzrokiem po pomieszczeniu, jakby w jego kątach miał znaleźć wszystkie zagubione słowa, bo czuł, że nie może tak po prostu tu siedzieć i liczyć na to, że od samego siedzenia zapomną o całym tym zajściu.
— Przepraszam — zaczął, bo było to pierwsze, co przyszło mu do głowy. A przepraszać mógł za wiele rzeczy. Za to, że nie chciał o tym rozmawiać, za to, że przysporzył mu kłopotu, za to, że prawdopodobnie zafundował mu nieprzespaną noc. Wierzchem palca wskazującego potarł nos, jakby czuł, że zbiera mu się na płacz, ale teraz, gdy był już trzeźwy, starał się radzić sobie z zaciskającym się gardłem. Odetchnął głęboko w sposób charakterystyczny dla kogoś, kto właśnie resztkami sił zbierał się w sobie, by się nie rozkleić, a robił to już nieraz i miał w zanadrzu wszystkie triki, by jakoś poradzić sobie z samym sobą. Łącznie z uniesieniem wzroku ku sufitowi, gdy poczuł, że zaczęły piec go oczy. W porządku – przekonał sam siebie, ale było to oczywiste kłamstwo, gdy miał przeczucie, że Warui już o wszystkim wiedział.
— Nie umiem o tym rozmawiać. Poza tym — zawiesił na moment głos, znów szukając słów w ciemnych zakamarkach — nie chcę pogarszać sprawy, gdy sprawiłem ci wystarczająco dużo problemów. Nie chciałem cię wystraszyć. — Kto to mówił. — Nie, nie wystraszyć. Zezłościć. Ale obudziłem się tutaj sam i… rozumiesz. — Zaśmiał się nerwowo. Nie było w tym ani odrobiny radości, choć jego zachowanie z pewnością było śmiechu warte, a Shin’ya wcale nie musiał tego rozumieć. — To ja byłem wystraszony.
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Nie chodziło o to, że Sean był dla niego kłopotem, bo nie był. Zachowywał się inaczej, potrzebował troski, którą trudno było z siebie wykrzesać (to przez szok), ale Warui nigdy nie powiedziałby, że żałuje otrzymanego połączenia i że w razie konieczności postąpiłby inaczej. Zły był przede wszystkim na siebie i bezradność, od której kamieniały mu wszystkie ścięgna. Walczyła w nim potrzeba przygarnięcia chłopaka, otoczenia go ramionami i zapewnienia, że już jest w porządku, ale w tym samym momencie chciał złapać go za barki i potrząsnąć, aby się, do cholery, opamiętał. Wzburzone emocje obmywały psychikę; były zimne i gorące na przemian, świerzbiły i denerwowały. Musiał wreszcie zdecydować się na to, którą taktykę postanowi obrać w całym przedsięwzięciu.
Wiedział, że nie jest w stanie przemówić Rimurze do rozsądku. Nie wtedy, gdy sam ledwo potrafił ustać we w miarę statycznej pozycji (chociaż dalej niezauważalnie chwiał się z jednej stopy na drugą), ale jednocześnie nie miał serca wydrzeć się na niego i krytykować za kretyńskie decyzje. Sam takie podejmował. Sam jeżył sierść, gdy ktokolwiek postanowił zwrócić mu uwagę. Nie mieli o niczym pojęcia, gdy wytykali palcami jego błędy i on też zdał sobie sprawę, że nie zna powodów, dla których Sena popełnił swoje.
Mógł jedynie przyglądać się jak chłopak wreszcie siada na kanapie, zapada się w starym obiciu, wiotczeje od upływu przerażenia. Oglądać to i nie sprawiać wrażenia zdenerwowanego, bo to oznaczałoby, że jest kiepskim oparciem. Gównianym przyjacielem. I tak był, ten gwóźdź dawno wbito do trumny, ale chciał utrzymywać pozory i łudzić się, że nie zostanie zdemaskowany jeszcze przez jeden dzień. Przez godzinę.
- Nie jestem zły... - zaoponował bez siły przebicia, dotykając palcami napiętego karku. Mówił szeptem; schrypniętym i niemrawym. Naraz odległość jaka się między nimi utworzyła zaczęła mu przeszkadzać; pojawił się chłód, jak lodowaty huragan, zdmuchujący ciepły ogień z kominka. Zrobiło się zimno i nieprzyjemnie, bo Sean zwinął się na sofie, a on został tutaj - na środku pomieszczenia, tuż obok przetrąconego stolika i kilku poprzesuwanych na jego blacie bibelotów. Nie wiedział, co zrobić z rękoma. Nie wiedział, gdzie powinien patrzeć. Ile komentować. Nie wiedział również, którędy dać ujście nagromadzonej furiackiej energii - gniewowi, rozżaleniu, poddenerwowaniu. Wszystkie te negatywne uczucia nie miały nic wspólnego z zachowaniem Rimury. Ogniskował je w oprawcy - człowieku pozbawionym twarzy i charakterystyki, określonym kilkoma przekleństwami, które i tak nie poprawiały sytuacji, a wręcz ją pogarszały, bo Shin'ya pielęgnował natłok wściekłości i wkrótce powinien upuścić odrobiny pary, ale na kim, skoro był rześki poranek i ani jednego prawdziwego wroga w zasięgu spojrzenia?
Bo Sean mu nie ufał. Shin'ya nie wyciągnie przecież przemocą namiarów na prowodyra całego zajścia, bo wtedy sam zakwalifikuje się jako jeden z ograniczonych moralnie typów. Starał się głęboko oddychać, wygładzić jakoś morze napływających pretensji, w których wciąż rozbrzmiewało najgłośniej to jedno: dlaczego nawet po tym wszystkim nie chcesz nic powiedzieć? Być może oczekiwanie wyjaśnień to zbyt wiele dla ich kruchej relacji, ale jeżeli tak się nie liczył, to po co wybrano jego numer? Były służby porządkowe, które zajęłyby się nim znacznie bardziej profesjonalnie.
Usiadł obok niego. Zachował przerwę, ale i tak nie odgonił namolnego wrażenia, że Rimura lada chwila odsunie się jeszcze bardziej. Aby nie dawać mu żadnego pretekstu, zaczął rozmasowywać lewą dłoń prawą - trzymał je na widoku.
- Martwię się - przyznanie się do tej ckliwej oczywistości miało przynieść ulgę, ale wcale niczego podobnego nie doświadczył. Drapało go jedynie w gardle, a kiedy zaciskał szczęki, bolały go nawet korzenie nerwów w kłach. Cały czas zmuszał się, aby trzymać wzrok gdzieś przed sobą - próbował wbijać go w pustą przestrzeń, by nie gapić się natarczywie na Rimurę, ale koniec końców przegrał tę bitwę. Obrócił głowę, tylko minimalnie i na tyle, aby móc swobodnie się mu przyjrzeć. Przechylił się odrobinę do przodu, wspierając łokcie na rozstawionych udach; kciuk wtykał w śródręcze, niespiesznie uciskając napięte tkanki.
Chciał mu powiedzieć, że zajebie tego skurwysyna gołymi pięściami. Wyłamie mu nos, skoro tak się palił do zwęszenia najlepszej okazji, a potem wybije zęby, zatknie usta i poczeka aż przełknie wszystkie ostre odłamki, dławiąc się przy tym różowawą śliną. Podważy i wyrwie każdy paznokieć po kolei, a do każdej rany wetknie grudę soli - bo najwidoczniej ubóstwiał białe proszki, więc w wyrazie miłosierdzia postanowiłby się jednym z białych proszków podzielić. Chciał mu powiedzieć o wiele więcej, ale zamiast tego usłyszał tylko: jesteś dla mnie cholernie ważny i jeżeli coś ci zagraża, to pragnę przypomnieć, że drzwi, o które tyle było rabanu, mają też funkcję wejścia. Nie musisz przez nie uciekać i błąkać się samemu od zaułka do zaułka. Zawsze możesz przyjść tutaj. Będę czekał, wiesz o tym? - i nic więcej, bo język stał się ołowiany i niepraktyczny.
Nie możesz
Wiem,
do diabła.
Przecież wiem.
Rimura Sean ubóstwia ten post.
Może wtedy nie znaleźliby się w tak niezręcznej sytuacji.
Jeśli kanapa ugięła się pod ciężarem drugiego ciała, Sean nie poczuł tego na tyle mocno, by wcisnąć się w podłokietnik po swojej stronie mebla. Zresztą teraz, gdy stopniowo przekonywał samego siebie, że nic mu nie groziło, jego tryb ucieczki przeszedł w stan uśpienia. Nie widział też powodu, dla którego miałby fizycznie odsuwać się od Shina; nie widział powodu, dla którego miałby mu nie wierzyć, nawet jeśli mogła być to tylko kolejna naiwna rzecz w jego życiu. Ale chyba nawet on potrzebował tego durnego promyczka nadziei na to, że nie każda znajomość miała tragiczny finał i nie każdy czaił się na to, by wydrzeć z niego kolejną ufną cząstkę, których zaczynało mu brakować.
„Martwię się.”
Słowa przez chwilę huczały mu w głowie, sprawiając, że jeszcze mocniej objął własne kolana, przyciskając policzek do jednego z nich. Właśnie dlatego sprawiał problem i właśnie tego obawiał się usłyszeć – doprowadzał go do zmartwienia, którego przecież nie powinien odczuwać. W swoim mniemaniu Rimura był nikim, a już na pewno nikim, o kogo wypadałoby się martwić. Obawiał się tych słów, ale szybko okazało się, że to nie one były najgorsze. Znów wpatrywał się tępo w jeden punkt, zmuszony wsłuchiwać się w pozbawione sensu słowa, brzmiące tak, jakby Warui nagle zaczął mówić do niego w obcym języku. To nie tak, że nie rozumiał przywiązania ani ciepła, które niosły ze sobą relacje – jego rodzina zawsze dbała o to, by nie wychowywał się w warunkach zimnego chowu i to samo starał się zapewnić własnemu rodzeństwu. Nie rozumiał, w którym momencie nastąpił przełom i kiedy stał się ważny dla niego. Cholernie ważny.
— Huh? — wydusił z siebie mało ambitnie, mnąc w palcach nogawkę własnych spodni. Tylko w ten sposób mógł dać mu do zrozumienia, że cały czas go słuchał. Nieprzyzwyczajony do tego typu wyznań płynących od strony ludzi, z którymi nie łączyły go więzy krwi, czuł się niezręcznie. — Nie chciałem cię zmartwić — wymamrotał niewyraźnie z ustami przysłoniętymi własnym ramieniem. Wsłuchiwał się też w swój własny głos i słowa, które nie miały najmniejszego sensu po tym, czym podzielił się z nim rudowłosy. To, że go zmartwił nie było teraz najważniejsze. Najważniejsze było to, że Shin’ya oferował mu swoją pomoc. — Wiem, dzięki. To miłe — rzucał dalej, jak ktoś, kto faktycznie sięgał po pierwsze lepsze słowa, doznając przegrzania własnego systemu. I wraz z każdym kolejnym faktycznie czuł, że jego policzki stają się coraz bardziej ciepłe, ale tym razem skutecznie skrywał je przed spojrzeniem chłopaka, zwłaszcza że niedługo później wsparł czoło o własne kolana i jego twarz już całkowicie zniknęła z pola widzenia.
Nastąpił kolejny moment niezręcznej ciszy, po którym Sean stęknął zażenowany.
— Jestem w tym beznadziejny, co? — spytał czysto retorycznie, kręcąc głową na boki. Przecież dobrze wiedział, że był. — Po prostu… nie dałem ci żadnego powodu, żebyś tak o mnie mówił. Nawet nie miałem jeszcze szansy się odwdzięczyć za poprzednie rzeczy, a teraz zaciągam kolejny dług i czuję się jak ostatni frajer. Czułbym się jeszcze gorzej, gdybym ściągnął na ciebie kłopoty. W sensie nie mam kłopotów. Nic mi nie zagraża — wyjaśniał pokrętnie, co kłóciło się z wcześniejszą sytuacją, gdy coś jednak mu zagrażało. — To… — Co to właściwie było? — Jednorazowa sytuacja. Po prostu trafiłem na niewłaściwą osobę i… chyba nie chcę być taką niewłaściwą osobą dla ciebie. Mam na myśli pomoc mi — rzucił, wypuszczając powietrze przez zęby czemu towarzyszył cichy, świszczący dźwięk. Było już trochę za późno na takie postanowienia, gdy już stał się tą niewłaściwą osobą.
Uniósł głowę z ociąganiem, zanim zwrócił twarz w stronę rudowłosego. Jasne oczy błyszczały, jak wcześniej, gdy wypłakiwał swoje przerażenie. Teraz jednak nie wydawał się bliski płaczu, jednak spojrzenie miał dojmująco smutne, bezradne.
— Też chciałbym coś dla ciebie zrobić i mogę zacząć od zmiany tematu, bo jeśli faktycznie- — uciął, potrzebując chwili, by ponownie przetworzyć w głowie jego słowa. Nie poradził sobie z uczynieniem ich mniej nieprawdopodobnymi, ale wreszcie udało mu się wyrzucić z siebie dużo bardziej niepewnie niż wybrzmiewały z ust Shin’yi: — jestem ważny, wiem, że gdyby coś takiego przytrafiło się tobie, byłbym wkurzony. I pewnie bym tu nie siedział, a chcę, żebyś tu siedział, bo tak jest bardziej znośnie.
Obecność rudowłosego faktycznie działała uspokajająco; dawała złudne, ale potrzebne Seanowi poczucie tego, że jeszcze chciał przebywać w jego towarzystwie i jeszcze nie czuł odrazy.
Warui Shin'ya and Orville Lacenaire szaleją za tym postem.
- Nie chciałem cię zmartwić.
Machnął ręką. Wiedział, że nie, ale nie o to w tym chodziło. Rzecz w tym, że chciał być zmartwiony; chciał mu pomóc. Nie z altruistycznych pobudek, chociaż Rimura mógłby założyć, w swojej naiwnej naturze, która tak mu uparcie towarzyszyła, że chodzi o jakieś bohaterskie cechy, ale rzeczywistość rysowała się inaczej. Shin'ya był egoistyczny i w swoim egoizmie próbował wkupić się w cudze - w jego - łaski.
Bezskutecznie.
- Jestem w tym beznadziejny, co?
W rozchylonych nagle ustach zaczaił się wstęp do odpowiedzi; ale tlen utknął w krtani, kiedy wybrzmiały pozostałe słowa. Rimura wcale nie oczekiwał potwierdzenia albo zaprzeczenia, choć Shin miał ochotę po prostu obrócić to w żart. Koniec końców nie było mu jednak do śmiechu, kiedy Sean ciągle powtarzał, że nic się nie stało. Jeżeli nie miał kłopotów to kto nafaszerował go prochami? Jeżeli wszystko było w porządku, to dlaczego zareagował aż tak przesadnie na pobudkę? Otoczenie nie sprawiało może wrażenia szczególnie przyjaznego, ale to nie był wyłącznie lęk. To atak paniki.
Żadna jednorazowa sytuacja się nim nie kończy. Chyba, że ma dobry powód.
Ten dobry powód czaił się gdzieś za spojrzeniem Rimury, ale chłopak jak na złość chował twarz w kolanach albo po prostu unikał kontaktu. Shin przez większość czasu szukał z nim łączności, ale kiedy wreszcie ją nawiązał, jakaś gula rozepchała się w jego gardle. Gorsze od tych dojmująco strapionych źrenic było już tylko przeświadczenie, że między nimi istniała jakaś stała transakcja wymienna i to za składnik, którego Warui wcale od niego nie chciał.
Nie miał jednak żadnej alternatywy, więc pozwolił na zmianę tematu. Szkoda, że Sean sam nowego nie narzucił; byłoby wtedy prościej zrozumieć, na jakie tory w ogóle zamierza sprowadzić ich dyskusje, bo w głowie pod zmierzwionymi, rudymi włosami, odbijało się tylko to denerwujące echo: że tak jest bardziej...
- ... znośnie. Jasne.
Nie powstrzymał się przed wykrzywieniem. Blizna uwydatniła się, gdy zacisnął mocniej wargi, ale nim dałoby się to dostrzec, podniósł się z kanapy. Zaskrzypiały jakieś sprężyny, w dźwięku wydawanym jedynie przez stare meble, które dawno powinny zostać posłane do diabła, ale z jakichś nieracjonalnych powodów wciąż zdobiły wnętrze pomieszczenia.
- Mam tylko butelkowaną wodę i herbatę. Co wolisz?
Zanim się obejrzał, był już w połowie drogi do buczącej lodówki; na niej znajdował się ten nieszczęsny czajnik, kilka poustawianych jeden na drugim kubków. Wszędzie był nieznośny nieład, jakby każdorazowo wparowywał tu, zaczynał coś, a później nie kończąc wybiegał z piwnicy, tworząc coraz większy chaos. Pojedynczy rzut oka wystarczył, aby zorientować się, jak źle zorganizowana była przestrzeń. Niedopasowany stolik i kanapa, ledwo dychająca lodówka, niepasujące do siebie naczynia, pełno kuwet z chemikaliami, fiolki, słoiki. Ale najbardziej uwagę przyciągały porozwieszane wszędzie strzępki gazet, zdjęcia, wydruki, odręczne kartki, na których koślawe pismo układało się w setki nazwisk - niektórych na pewno brzmiących znajomo, innych obcych i nienagłośnionych przez media. Oglądali ich jednak z licznych kadrów także ci najsłynniejsi: Meiwes, Gacy, Bundy, Chase, Mary Bell...
Shin'ya obrócił jeden z kubków dnem do dołu i wrzucił tam torebkę z herbatą, zaraz otwierając lodówkę. Szczęknęły obijające się o siebie butelki, zachrzęścił plastik. Do środka ciemni wlało się zimne światło z urządzenia.
- Ale nic do jedzenia. Nie tutaj. Musielibyśmy pójść na górę - urwał, jakby czekając na potwierdzenie, bo dalej nie mógł mieć jasności co do stanu Seana. Dalej trzymając dłoń na drzwiczkach wystukał placami bezgłośny rytm.
Wydawało mu się, że wie już, jaki będzie następny ruch Rimury i nawet nie mógł go za to winić.
Seiwa-Genji Enma, Ye Lian and Rimura Sean szaleją za tym postem.