Przestronne pomieszczenie, w którym lekarze opatrują rannych egzorcystów powracających z misji lub innych członków Tsunami wymagających opieki medycznej. Sala wyposażona jest w kilka łóżek na wypadek zaistnienia potrzeby obserwacji jednego lub większej ilości pacjentów - do każdego przypisana jest szafka, stolik oraz kotara dająca minimum prywatności. Materace nie należą do najwygodniejszych, jednak rzadko bywa to problemem; mniej pilne przypadki często odsyłane są do wypoczynku we własnych pokojach, tym poważniejszym, wymagającym specjalistycznego sprzętu zapewniany jest z kolei transport do szpitala w Fukkatsu. Oprócz miejsc wypoczynku dla chorych, w gabinecie stoi także biurko z laptopem, szafka z aktami medycznymi na wypadek braku połączenia z siecią i kilka szafek z lekami zamykanymi na klucz, do którego dostęp ma personel medyczny (włączając w to egzorcystów-medyków). Całość utrzymana jest w kolorystyce bieli, beżu, brązu oraz szarości, stylistycznie dość surowa i bez jakichkolwiek ozdób. Co złośliwsi twierdzą, że brak przytulności panuje tu nie bez przypadku - zbyt duża wygoda za bardzo nakłaniałaby do powrotu na lekarską kozetkę, a tego każdy powinien unikać.
Odpowiedź dowódcy, że miejsce zawsze się znajdzie najwyraźniej oznaczało, że w tym momencie nie mieli konkretnego wakatu. Może to i dobrze, bo przy okazji ściągało to ewentualną presję z barków Tanaki. Na ten moment nie chciała opuszczać swojego aktualnego stanowiska, jednak gdyby czuła że żołnierzy naprawdę nie ma kto leczyć w terenie, to mogłaby zmienić zdanie. W końcu pracowała z poczucia misji, a nie z nudów i braku lepszych czy bardziej intratnych możliwości w prywatnych klinikach. Mogłaby przecież przymknąć oczy na wszystko, co działo się dookoła. Jednak nie potrafiła. Gdyby żołnierze mieli ginąć zanim zdążono by ich do niej przetransportować... Ratowanie życia i zdrowia było dla Aiko najważniejsze i trwała przy swoich przekonaniach niezmiennie od wielu lat. Jeżeli musiałaby, to zostałaby medykiem w terenie. Wolała jednak tego nie robić. Dotychczas nie musiała.
Wykonane badanie uspokoiło Tanakę — dowódca raczej nie miał żadnych dodatkowych obrażeń. Natomiast upomniała go, że gdyby cokolwiek działo się niepokojącego z jego stanem zdrowia, to żeby do niej przedzwonił lub pojawił się ponownie w gabinecie. Urazów wewnętrznych po prostu nie można było lekceważyć, bo mogły kończyć się nawet szybkim i niespodziewanym zgonem w wyniku niewydolności któregoś z organów lub krwawienia wewnętrznego. Nakashima mógł nie przepadać za pigułkami i znieczuleniem, ale głupi nie był i wierzyła, że w razie wątpliwości wróci do niej z opisem objawów.
Równie mocno uspokoiło ją wyjaśnienie dowódcy na temat możliwości ewentualnego raportowania Asahurze. Znaczyło to, że sytuacja była pod kontrolą. Skinęła wyraźnie głową, dając mu do zrozumienia, że nikomu innemu nie piśnie nawet słówka. Następnie wręczyła mu leki, no i oczywiście w chwilę potem naklejkę. Dzisiaj wyjątkowo zasłużył! Nawet nie spodziewała się, że na serio ucieszy się z takiej drobnostki. Widziała oczami wyobraźni jak przewraca oczami albo zagryza zęby, żeby nie odpowiedzieć nic niemiłego, a tutaj taka niespodzianka. Może coś wstąpiło w dowódcę? Ale czy duchy, z którymi miał do czynienia mogły ewentualnie wpływać na poprawę zamiast pogorszenie humoru? Chyba nic go nie opętało, prawda? Wspomniał nawet o swojej rodzinie, a z pewnością nie należał do wylewnych. Wpierw dosłownie parsknęła śmiechem na jego reakcję, co było również zaskakujące w przypadku Doktor Tanaki, która zazwyczaj mówiła swoje żarty z niemal kamienną miną. Potem jednak szybko się opanowała i wróciła do swojego firmowego wyrazu twarzy.
— Na szczęście jest już Pan dorosły i może samodzielnie zbierać naklejki za bycie dobrym pacjentem. — Poklepała go delikatnie w ramię, gdy jeszcze poprosił o środki nasenne.
— Ależ oczywiście. — Chyba jeszcze nie zdarzyło się w trakcie kariery Pani Aiko, żeby Nakashima sam poprosił o jakiś lek. Najwyraźniej problemy ze snem musiały mu już naprawdę mocno doskwierać. Tymczasem dobry sen bardzo pomagał w regeneracji ciała. Sen wywołany farmakologią nie należał do najlepszych pod względem jakości, jednak i tak był lepszy niż jego brak. Dlatego podała mu również paczkę leków nasennych. W końcu nie musi wyspać się jedynie dzisiaj, a nawet lepiej by było, gdyby zażywał je przez jakiś czas, aby doprowadzić się do porządku.
W tym momencie już rzeczywiście zrobiła dla niego wszystko, co mogła. Nastał koniec wizyty.
— Niech ta naklejka będzie zachętą do tego, żeby Pan do mnie nie wracał. Z ranami oczywiście. Dzisiaj usłyszałam tyle miłych rzeczy, że jeszcze się zakocham od tych spotkań i co wtedy? Tymczasem ja mam męża! — Mówiła udając, że załamuje ręce. W rzeczywistości nie miała tego typu moralnych wątpliwości. Była żoną Takeshiego od ponad dwudziestu lat i był najkochańszym i najbardziej opiekuńczym mężczyzną na świecie. Na dodatek akceptował jej pracę. Może nie wyglądał tak, jak przystojny i młody jeszcze Nakashima, ale była bardzo daleka od tego, aby zaszaleć z jakimkolwiek młodzikiem.
— Jeszcze raz tutaj dowódcę zobaczę w takim stanie i obiecuję, że wyślę na przymusowe zwolnienie lekarskie! A teraz d o w i d z e n i a! — Wiedziała że Nakashima od dawna imał się od wzięcia jakiegokolwiek wolnego, nawet gdy zdecydowanie go potrzebował. Zdarzało się, że po wypisaniu przez nią zwolnienia i tak na następny dzień widziała go zajętego jak zwykle jakimiś bardzo ważnymi sprawami, zamiast nie mniej ważnym odpoczywaniem. Może próbując go nastraszyć za pomocą L4 uda jej się go chociaż na chwilę odegnać od lazaretu. Ostatnie słowa powiedziała dosadnie, z nutką rozbawienia i wyganiając delikwenta za drzwi.
@Nakashima Yosuke
2 x zt
Lazaret jest milczący, kiedy leniwie sunę opuszką palca przez akapit kolejnego rozdziału opasłej książki — nieszczególnie wciągającej jeśli przyjrzeć się topornie konstruowanym zdaniom, jednak poświęconej suicydologii, z którą powoli się oswajam, z a p r z y j a ź n i a m, chociaż to słowo wydaje się niewłaściwe w zestawieniu z poruszanym tematem i ze zmęczenia wyrastającego z kolejnych nadgodzin przecieram ociężałe powieki, mimowolnie sięgając wzrokiem zawieszonego na ścianie zegara, którego wskazówki wkrótce musną czwartej nad ranem, co powoli przybliża mnie do zakończenia wyjątkowo nużącej warty. Przechylam głowę bardziej w lewo, odnajdując oparcie policzka we wgłębieniu własnej dłoni wieńczącej przedramię zgięte w łokciu, którym odczuwam pierwsze niewygody twardego biurka i przypadkiem napotykam swoje odbicie w szklanej tafli lustra; zza kurtyny kruczoczarnych włosów wychyla blizna o poszarpanych brzegach, kolebka wspomnień tego, czego wciąż się wstydziłam. Przebiegam przez skórę miałkim dotykiem, obrysowując kontury znamienia pozostawionego ostrzem katany, której chłód wciąż prześladował półprzezroczystymi echami w reminiscencjach zatrzymanych pod sklepieniem czaszki wraz ze stłoczonymi uczuciami.
Ornament wyrzezany twarzy z wściekłością jednocześnie gromadził moją wściekłość, moje furie wibrujące podskórnie przy każdym kroku, mój gniew eskalujący jednak ze zlodowaciałego parkietu zamarzniętego jeziora, które zaczynało delikatnie skrzypieć przy każdym kroku i niewiele brakowało, by człowiek utonął w odmętach zimnych, bezlitosnych wód. Obserwowałam symbol
u p o d l e n i a,
z n i s z c z e n i a,
z r a n i e n i a,
na jakie przecież nigdy nie dawałam przyzwolenia, niestety czasu nie zdołałabym cofnąć — pogłos ostatniej kłótni rozrywającej wrzaskiem i przekleństwami cztery ściany wspólnego mieszkania prawdopodobnie wciąż krążył korytarzami, chociaż obydwoje porzuciliśmy tamto miejsce, jak porzuciliśmy siebie nawzajem. Niekiedy jeszcze powracałam do tamtego momentu myślami, poddawałam wnikliwej analizie każde słowo, najdrobniejszy gest czy wrogość wyzierającą ze spojrzeń posyłanych podczas awantury, jakby były one kluczową ingrediencją narastającego tygodniami konfliktu, w którym każde miało rację, zarazem będąc w błędzie. Naiwnie wierzyłam, że wszystko się ułoży i prawdopodobnie On też, chociaż żadna strona nie potrafiłaby ustąpić.
— Nienawidzę cię, skurwysynie.
Szept wydobywa się spomiędzy warg, jednak nie odnajduje wskazanego celu; byłego męża ostatnio widziałam przed miesiącami, kiedy przygotowywał się do wyjazdu — nie pytałam dokąd ani dlaczego, to dawno lewitowało poza kręgiem moich zainteresowań, raczej odetchnęłam z cieniem ulgi na wiadomość o tym, że nie będziemy mijali się na korytarzach. Prawdopodobnie powinnam posłuchać rady, której niegdyś udzielił ojciec i nie zawiązywać małżeńskiego supła z człowiekiem będącym tak blisko, i jak zawsze postanowiłam zrobić po swojemu, bo przecież pragnęłam uczenia się oraz potykania na własnych błędach; nigdy cudzych. Przerzucając kruchą kartkę o kolejną stronę, poczułam napierającą intensywność zmęczenia, dlatego ostatecznie porzuciłam czytanie.
Przeciągnięcie na niewygodnym krześle kosztowało donośne strzyknięcie w krzyżu, kiedy uniosłam ramiona ponad głowę i niemal parsknęłam śmiechem, ironicznym oraz pustym, uświadamiając sobie upływający czas. Czasem odnosiłam wrażenie, że wszystkie ta lata poświęcone medynie, a przede wszystkim śmierci wyrwały mnie z wiotkich ramion młodości, którą oddałam bogom, demonom i wszystkiemu pomiędzy w zamian za wiedzę, jaką dzisiaj dysponowałam, wykorzystując podczas śledztw prowadzonych z ramienia Tsunami, ale jako człowiek działający
w e w n ą t r z
organizacji i rzadziej opuszczający schronienie wysokich murów dostrzegałam więcej od tych, dla których kiełkujące problemy były nieistniejące. Braki w ludziach coraz ostrzej dawały się we znaki, coraz częściej wymuszały przesiadywanie po godzinach w skrzydle medyków, coraz zachłanniej wpędzały w okręg zmęczenia oraz bezsenności. Byłam wyczerpana — przyznając tylko przed samą sobą.
I jednocześnie przekonana, że ta noc pozostanie nieruchoma, niewiele różniąca się od pozostałych — s z c z ę ś l i w i e — wybrakowanych z poważnych urazów czy odniesionych w walce obrażeń, dlatego ze zdziwieniem uniosłam ku górze brew, wychwytując dźwięk odległych kroków zmierzających wprost do lazaretu, kroków łatwych do rozpoznania, prostych w przypasowaniu do osoby, która je stawiała i coś między współczuciem a cieniem zainteresowania przebiegło po mojej twarzy.
— Arihyoshi, co za nieoczekiwane spotkanie — rzuciłam w przestrzeń, zanim jeszcze chłopak wtargnął do pomieszczenia. — Witamy w naszych skromnych progach, jesteś pierwszym klientem tego dnia. — Nieco zapadłam się w krześle, wypatrując jego charakterystycznej sylwetki. — Czyżby proteza?
@Arihyoshi Hotaru
Arihyoshi Hotaru ubóstwia ten post.
W końcu więc wyszedł; świeże powietrze powinno dobrze mu zrobić. Sprawdzi najbliższe otoczenie, sporo przecież padało wzmianek o czających się w górach yokai. Grasowały jak horda zachęconych wilków, coraz tłoczniej zbliżając się do granicy. Przytroczona do biodra katana powinna dodawać otuchy; zamiast tego prawie jej nie zauważał.
Zauważał natomiast denerwujący ból okaleczonej kończyny; znów na nią utykał, znów miał się poczuć jak najsłabsze ogniwo. Rwanie nasilało się z każdym naciskiem - wystarczyło tylko tyle, aby minimalnie przeniósł ciężar ciała na implant. Ignoruj to - nakazywał sobie, przecinając kolejne metry korytarzy. Ignoruj dokładnie tak jak tępe rwanie w potylicy na myśl o tym, co dzieje się z Junniyą, Karaiem i Yū. Powinni być bezpieczni pod pieczą opiekunki. Właściwie miał pewność, że są.
Od kiedy jednak powróciły "demony przeszłości" (jak idiotycznie to brzmiało; nawet ograniczone do obszaru głowy) zdawał się sądzić, że za każdym rogiem, winkiem i firaną kryje się wróg. Nie był paranoikiem, bo nie mógł nim być, jeżeli zamierzał zachować profesjonalizm; w grze podniosła się jednak stawka, a jego możliwości, zamiast podnosić się ze szczebla na szczebel, pozostawały w martwym punkcie.
Jeszcze tylko kilka godzin, może z dwie, do treningu. Wyciśnie z siebie siódme poty; przetrzepie każdą rozleniwioną tkankę, aż szczerze znienawidzona ułomność, promieniująca z kikuta, stanie się najmniejszym problemem.
- Czyżby proteza?
Poderwał głowę. Oczy, czarne jak gagat, od razu odnalazły twarz, przypisały oblicze do funkcji, ale nie do imienia. Nie uśmiechnął się i nie wzdrygnął; przystanął jedynie, przypatrując sylwetce, a potem potoczył wzrokiem po lazarecie. Dlaczego przyszedł akurat tutaj? Może podświadomie zakładał, że odnajdzie tu upragnione dźwięki; pochrapywania doleczających się kamratów i tłumione postękiwania tych, których cierpienia nie jest w stanie uśmierzyć żadna dawka leków. Gdyby nie rezydująca w pokoju kobieta, byłby chyba całkiem rozczarowany.
- Grymasi - nakreślił, uprzednio skinieniem głowy witając się z medyczką.
Znów wrócił do niej uwagą. Odpowiedział tak, jakby jego proteza stanowiła nie tylko zupełnie oddzielną część (co chociaż mogło być prawdą), ale charakteryzowała się odrębną świadomością. "Grymasi" brzmiało, jakby nie miał na to wpływu; jakby wcześniej próbował już przemówić do rozsądku tej uprzykrzającej spokój istocie, ale nie chciała przyjąć do wiadomości jego kontr.
Więc przybył tutaj w oczekiwaniu na pomoc.
- Grabież czegoś na przyćmienie tego przeklętego rwania pewnie jest surowo karana? - Odetchnął, dotykając palcami czoła. Pod lewą skronią rozgrywał się w najlepsze światowy koncert orkiestry - bębny, puzony i co najmniej trzy konkurujące ze sobą metalowe talerze dawały nieźle popalić. - Nie sądziłem, że ktoś mógłby mnie przyłapać. - Nigdy nie wprost, zawsze pomiędzy wersami; zawisło między nimi to niewygodne, zbyt prywatne pytanie: dlaczego nie śpisz o tej porze? - jakby to on przyłapał ją na gorącym uczynku, a nie odwrotnie.
ubiór; czarne dresowe spodnie, sportowe obuwie, ciemnoszary t-shirt, czarna bluza; rozczochrany;
Chishiya Yue and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.