Why would I go looking for someone who wants to kill me?
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Ye Lian

Pią 13 Wrz - 17:23
14/02/2028, późny wieczór

Warui Shin'ya — 14 lat.
Ye Lian — 20 lat.


Ten wieczór spędzał również samotnie. Nawet jeśli ulice wypełniały się walentynkowym nastrojem, dźwiękami śmiechu i widokiem zakochanych par, to dla Ye Liana dzień ten był, jak każdy inny. Tak jak każdego innego razu siedział w swoim niewielkim mieszkaniu, otulony ciszą. Światło z centrum wpadało przez okno, tworząc na ścianach łagodne cienie, choć nie nadawały im żadnej konkretnej barwy. Na kanapie leżał pomięty koc i otwarta książka, której strony przestały go interesować z pół godziny temu. Litery rozmywały się w jego umyśle. Nie mógł się skupić na sztywnych informacjach obejmujących prawo cywilne. Nie ma co wspominać o notatkach. W każdym innym przypadku połknąłby grubą lekturę w parę godzin, dzisiaj bezustannie spoglądał na wyświetlacz leżącego nieopodal telefonu. Cisza zagęszczała się wokół niego, niczym niewidzialna mgła.

Ye Lian podszedł do okna i oparł się o parapet; odstawił kubek ze świeżo zrobioną kawą. Spoglądał, jak ludzie przechodzą w pośpiechu przez pasy, niektórzy z bukietami kwiatów, inni objęci, jakby dzisiejsza noc była ostatnią w ich życiu. Z jakiegoż powodu czuł się wykluczony z tego kręgu wypełnionego zapachem perfum i aromatów róż, jakby jego świat istniał na marginesie rzeczywistości. Zawsze obok, nigdy w centrum. Próbował odgonić te uprzykrzające, nawiedzające go myśli o Kajitanim. Bezskutecznie. Każdy odgłos kroków na chodniku przypominał mu o ciemnowłosym chłopaku z uczelni; łapał się na tym, że myślał o Ichiru częściej, niż chciałby przyznać i za każdym razem towarzyszyło mu to samo uczucie — ciepło, które natychmiast stygło, zastąpione przez obawę, świadomość, że to uczucie z pewnością nie mogło być przez niego odwzajemnione. Czemu musiał być tak nieudolny w wyrażeniu tego, co od kilkunastu miesięcy nieśmiało budziło się w przestraszonym sercu?

Przeciągnął ręką po popielatych włosach. Spróbował zebrać myśli, ale cisza wypełniająca ciasne mieszkanie ciążyła mu bardziej niż zwykle. Wszystko do momentu pierwszego dźwięku wydobywającego się z obudowy pozostawionego na kanapie telefonu. Odgłos umiejętnie przerwał trwająca w nim apatię. Kiedy spojrzał na ekran i ujrzał na nim błyskający kontakt „Ichi”, serce zabiło mu szybciej. Zaskoczenie i niepokój mieszały się jak w odpalonym mikserze. Zaczęły drżeć mu dłonie, serce obijało się o cherlawe żebra. Odebrał telefon całkowicie sparaliżowany. Czuł, że przestaje oddychać.

Nic nie mówił. Stał w długiej chwili pośrodku posprzątanej, ciasnej kawalerki, jak wrośnięty w podłogę; w niepokoju wsłuchiwał się w napływający z głośnika rozeźlony głos.

Spotkajmy się w centrum — odpowiedział, ale czuł, że głos ma jak spopielony papier. Założył płaszcz i ruszył w stronę drzwi. — Znajdziemy go.

Klucz przekręcił się w zamku, a on nie wiedział, czego tak naprawdę oczekiwał. Miał ochotę wydrapać tę durną nadzieję, która przez chwile — na drobną sekundę — rozpaliła się w jego sercu. Teraz mógł jedynie wrzucić telefon do kieszeni, zejść po schodach i zagryźć rozczarowanie.

* * *

Postanowili się rozdzielić. Ye Lian miał rozejrzeć się po ulicach centrum, a Ichiru zajrzeć do najbliższych galerii, do parków, w których chłopakowi zdarzało się czasem przesiadywać. Był luty. Z nieba sypał śnieg, ozdabiając szary płaszcz Ye Liana śnieżynkami wymyślnych kształtów; wplątywały się w starannie ułożone włosy. Przemierzał ulice miasta w narastającym niepokoju. Szare spojrzenie szukało dzieciaka w tłumach przemierzających chodnik, ale nie udało mu się dojrzeć rudej czupryny w żadnej alejce. Czuł, jak z wolna kostnieją mu palce dłoni, czerwienieją policzki i nos. Zatrzymał się i wyciągnął z kieszeni parę czarnych rękawiczek i nawlekł materiał na cienkie palce. Spoglądnął w górę. Chciał jedynie upewnić się, że pogodna nie ulegnie drastycznej zmianie i wtedy to dostrzegł. Majestatyczny, najwyższy budynek w całym centrum. Punkt widokowy niknący w kobalcie nadchodzącej mroźnej nocy. Przechodzący drogą piesi, mijali mężczyznę nie zwracając na niego żadnej uwagi, niektóry trącali nawet ramieniem, nie racząc obrócić się i przeprosić. Ye Lian nie ruszał się z miejsca. Żołądek spętał bezlitosny węzeł.

* * *

Widok z punktu obserwacyjnego roztaczał się niczym obraz bazgrany ręką utalentowanego malarza, pragnącego uchwycić najpiękniejsza noc w mieście. Przed oczami Ye Liana rozciągało się niesłabnące morze świateł, migające w spokojnym pulsacyjnym rytmie — mignięcia przypominały gwiazdy, które opuściły niebo i osiadły na płaszczu tętniącej życiem metropolii. Łydki mężczyzny szczypały z wysiłku (z powodu pokonania stopni), kolana ugięły się, gdy stanął w końcu na kondygnacji dachu; usta schły na wiór, serce natomiast pragnęło wyrwać się z piersi, niczym zniewolony ptak. Starał skupiać się na ciemnej wylewce, ale mimo tego w jego tęczówkach odbijały się główne ulice — były jak rzeki pełne błysku. Samochody sunęły w nieskończoności, pozostawiając po siebie jasne ślady, niczym komety na nocnym niebie. W oddali widać było dachy domów, które falowały w delikatnych krzywiznach, zlewając się z pejzażem. Gdzieniegdzie światła lamp ulicznych rzucały długie cienie tańczące na brukowanych drogach. Wydawały się opowiadać historię o tysiącach istnień skrytych w ich blasku.

Strach przed wysokością wpędzał Ye Liana w impas. Wcześniej skostniała skóra nabrała rumieńców przypominających wykwity po większym wysiłku. Dostrzegł go, gdy zdobył się na uniesienie głowy. Siedział na barierce, jak gdyby nigdy nic, co spowodowało tylko napływ mieszaniny ulgi i irytacji. Był tam — bezpieczny, w jednym kawałku — ale jego postawa zdradzała napięcie. Miał wrażenie, że nawet z tej znacznej odległości jest w stanie dojrzeć promenujący z czternastolatka gniew i bunt, a ta sytuacja była kolejnym dowodem na to, że brat Ichiru nigdy nie potrafił zachowywać się w inny sposób. To było typowe dla Shin'yi — zniknąć, zamartwiać wszystkich, tylko po to, by okazało się, że to kolejny kaprys, kolejne próby zwrócenia na siebie uwagi. Choć siedział do niego tyłem, wyglądał, jakby złość gotowała się tuż pod powierzchnią tych roziskrzonych rudych pasem.

Dlaczego zawsze musiał robić wszystko po swojemu? Ye Lian zaciągnął płaszcz ciaśniej, gdy wiatr smagnął go w lico. Choć był panicznie przerażony wizją stania na szczycie dachu wieżowca, twarz miał spokojną, a rysy wyraźnie zarysowane; wąskie policzki i prosty nos dodawały mu jedynie dystynkcji. Oczy dwudziestoletniego chłopaka były głębokie i przenikliwe, ukrywały wewnętrzne rozterki — jasne, choć niepozbawione blasku, który przebijał się spod tafli, jakby każda myśl i emocja skrzętnie skrywana była pod maską obojętności. Usta miał zaciśnięte, ledwo zauważalnie. Trzymał się blisko schodów, którymi wszedł. Był niemal przyklejony do ściany tej niewielkiej betonowej konstrukcji. Sprawiał wrażenie, iż jeden mocniejszy podmuch wiatru mógłby zwalić go z nóg.

Shin'ya.

Delikatny półszept przebił się przez stłumiony hałas żyjącego miasta. Był lekki. Niewiele cięższy od spadającego na ich czoła śnieżnobiałego puchu.

Ye Lian

Warui Shin'ya and Matsumoto Hiroshi szaleją za tym postem.

Warui Shin'ya

Sro 18 Wrz - 20:40
Domyślał się, dlaczego bogowie upodobali sobie niebo. Z ich perspektywy ludzie byli malutcy. Wszystkie ich wynalazki, pojazdy i potężne wieżowce także były malutkie. Wcale nie trzeba było rosnąć i stawać się gigantem, bo wystarczyło tylko tyle, aby zmienić swoje położenie - usiąść na brzegu Takamagahary albo, jak on teraz, na barierce jednego z punktów widokowych. I tyle. Człowiek stawał się mniejszy od mrówki, a wielkie domy można by zmiażdżyć w palcach jak łuskę słonecznika. Zwykle tyle wystarczało, aby napięcie zrodzone gdzieś pod skórą, pełgające stadem wściekłych karaluchów, przynajmniej zelżało. Dzisiaj jednak problem nie został na dole, nie zmniejszył się do wielkości drobiny piasku. Wspiął się za nim po niepoliczalnej ilości schodów, szedł krok za krokiem aż do metalowej przegrody, przycupnął tuż obok, wsiąknął zimnem pod materiał wiatrówki zarzuconej na grzbiet. Źle się ubrał, za cienko, ale to nie było ważne, nie miał na to czasu, kiedy wybiegał z mieszkania, zostawiając za sobą echo wrzasku - zbyt podniesionego. Na samą myśl gniew rozgorzał na nowo, bo - na litość boską - naprawdę musiał wtedy tak piszczeć? Z drugiej strony nie doszłoby do tego, gdyby ten cholerny buc się zamknął. Mógł zostawić go w spokoju, a nie dopytywać, a wreszcie ironizować. Na pewno domyślał się co zaszło i to kolejna rzecz, którą Shin'ya zakodował w głowie. Następnym razem, oczywiście, jeżeli będzie następny raz, wszelkie dowody niepowodzenia wyrzuci jeszcze w drodze do domu. Dziś był zbyt wzburzony, aby racjonalnie to rozplanować. Po prostu porwał pakunek i uciekł; chciał wbiec do swojego pokoju i trzasnąć drzwiami, tym hukiem zamykając też komnaty pamięci. Drzwi wspomnienia pozostawały jednak nieznośnie otwarte, błyskały zza ramy ogromne, wyszczerzone pogardliwie zęby. Miała zawsze onieśmielająco ładną buzię, więc jakim cudem potrafiła uśmiechać się w taki sposób? Nigdy nie sądził, że gnieździła w sobie tyle gorzkich cech. Właściwie aż do dzisiaj nie zakładał, że ktokolwiek potrafił wykrzywić mimikę w taki sposób. Każdy byłby zszokowany; każdy by zwiał z podkulonym ogonem i każdy chciałby zostać sam. Ichiru nie mógł tego zwyczajnie zrozumieć?

Oczywiście, że nie - zazgrzytał głos nad uchem. Ichiru nie znał pojęcia porażek. Nie kojarzył nawet widoku marszczącej się skóry, przymrużonych oczu, ściągniętych w litościwym obrzydzeniu brwi. Nie miał pojęcia, jak to jest stać na środku dziedzińca, z drętwiejącym ramieniem i oglądać okropny spektakl. Nie można się wtedy ruszyć, bo wszystkie tkanki zmieniają się w atomy lodu. Zęby mocniej się zaciskają, aż zaczyna szumieć w uszach, wytężonych tak bardzo, jakby stojąca przed nim dziewczyna miała zamiar szeptać. Rzecz jasna nie szeptała.

- Ty serio sądziłeś...

Wypielęgnowana dłoń dotykała małych, smagniętych błyszczykiem ust. Czasami fantazjował, że upiekłby jej ciastka i całe kwadranse przyglądał się, jak raz za razem zlizuje z nich nadmiar lukru, ale teraz był przerażony i kompletnie ogołocony ze wszystkich barier, a ona mówiła dalej i mówiła, i mówiła, i nie chciało się to skończyć, tak samo, jako nie kończyła się arogancka tyrada Ichiru.

- Możesz wziąć się za siebie i wtedy może któraś...

"Któraś". Ichiru też gadał i gadał, i nie miało to finiszu, choć Shin nie pragnął niczego ponad wejściem do swojego pokoju. Brat zastąpił mu jednak drogę, próbując przekazać kolejne rady. Wymachiwał wtedy znalezionym w koszu pakietem z łakociami, łamiąc je jeszcze bardziej. Chyba nawet nie do końca rejestrował, że trzyma ten niewielki, przeźroczysty woreczek, machając nim na prawo i lewo podczas żywej gestykulacji. Wzrokiem krążył gdzieś po suficie, jakby szukał tam kolejnych argumentów pod swoje zalecenia.

- Przepuść mnie, do cholery, nie mam nastroju...

Syczenie na nic się nie zdawało, bo Ichiru był uparty jak osioł.

- Po prostu ważne, abyś wiedział, że trzeba o siebie zadbać, żeby móc wystartować do dziewczyny i najlepiej jakbyś...

W jego tonie dźwięczała szczera troska, okupowana jednak w wojskowy, poważny ton. Wydawał się więc jednocześnie chętny do pomocy, co gotowy dołożyć wszelkich starań, aby wypowiedzieć nawet najbrutalniejszą prawdę.

A najbrutalniejsza prawda wcale Shinowi nie pomagała. Czuł jedynie, jak zalęgły w żołądku żal mocniej zaciska trzewia. Jak sylwetka, krytykowana przez brata, zaczyna się naprężać. Jak w twarz bucha gorący powiew ciepła i coś szczypie go pod powiekami. Chciał, do diabła, wleźć tylko do. jebanego. pokoju. Czy to tak wiele?

Jak za mgłą pamiętał swój wrzask. Tym razem nie warczał pod nosem; wydarł się za to na całe mieszkanie, aby spieprzał, zostawił go w świętym spokoju. Zanim się obejrzał biegł już do wyjścia, ściskając w pięści wyrwane zawiniątko ze zmaltretowanymi słodyczami.

Błądził po mieście tak długo, aż stracił poczucie czasu. Nawet nie zorientował się, w którym dokładnie momencie znalazł się tutaj. Kiedy przysiadł na barierce, z podeszwami butów wspartymi na dolnym pręcie. Kiedy rozpakował prezent i zaczął kruszyć ciastka w palcach. Musiał to robić od co najmniej godziny - część tego rzucał pod nogi, na świeży śnieg, ale reszta zalegała wewnątrz opakowania, przypominając piasek. Gapił się gdzieś w przestrzeń, w miasto błyskające w dole. Dziś oglądanie potężnej metropolii wcale nie ukoiło nerwów. Świeże rany pulsowały w całym ciele, choć przecież nie odniósł fizycznych ran. Czuł się jednak tak nieszczęśnie zmęczony, że bolało go dosłownie wszystko. Uda, na których siedział, ramiona, które napinał, nos, który wycierał już sto dwudziesty raz o rękaw, nadgarstek, który musiał trzymać w bezruchu, bo dzierżył w dłoni... co go właściwie podkusiło, aby zagadać akurat do niej? Faktycznie była za ładna. Dopiero jakiś czas temu zaczął ćwiczyć, nie schudł jeszcze wystarczająco, a poza tym znów go wysypało na szczęce, czuł za uchem kilka krost, które drapał i to pewnie było dla niej obrzydliwe, bo nawet dla niego było. Lubiła pewnie Karasumiego, bo każda leciała na tego typa. Przypominał nastoletnią wersję Ichiru - ten sam tępy uśmieszek, zuchwałe spojrzenie, czarne włosy odgarnięte z czoła.

Może powinien zacząć się farbować?

Przemknęło mu to już kilkakrotnie przez myśl. Odstawał na tle rówieśników. Niektórzy nauczyciele do dzisiaj sądzili, że rude pasma są wyrazem jego walki ze wszystkimi i wszystkim, co w sumie nie wydawało się takie znowu nieprawdopodobne. Buntował się na tak wielu podłożach, że jedno w tę czy drugą stronę nie stanowiło różnicy. Jedynie ciotka obstawiała przy tym, aby mówił w tej materii prawdę. "Nie chcesz przecież, aby obniżyli ci zachowanie, prawda?" Było mu wszystko jedno, ale kiedy tak miękko wypowiadała jego imię...

Shin'ya.

Drgnął nagle.

Barki ugięły się pod niewidzialnym ciężarem, zaszklone ślepia błysnęły ponad ramieniem, gdy oglądał się za siebie. Przez sekundę wydawał się zaskoczony, ale zaraz wzrok nabrał marsowości.

- Możesz mu przekazać, żeby spierdalał. - Planował warknąć, ale z gardła wydobył mu się tylko słaby, zachrypnięty szept. Obrócił z powrotem głowę, garbiąc się mocniej i przytykając wierzch ręki do załzawionych oczu. - Musi się zawsze wcinać? - Domyślał się, że Ichiru, po sprzeczce, od razu ruszył za nim. Stracił jednak cenne sekundy na zakładaniu butów i kurtki, więc pościg był skazany na porażkę. Śnieg wcale niczego nie ułatwiał - na drodze było go sporo, ale ślady niosły się wszędzie, w każdym możliwym kierunku, i jego trop urwał się na pewno prędko. Nie sądził natomiast, że brat zadzwoni po posiłki. - Naprawdę nie mogę zostać na CHWILĘ sam? - Śmiech nagle jakby ułamał się wpół, ugrzązł w ściśniętej krtani i zapanowało napięte milczenie.



従順な
Warui Shin'ya

Ye Lian ubóstwia ten post.

maj 2038 roku