Tomikoani jeszcze dziesięć lat temu należało do Karafuruny Chiku, ale w roku 2021 zostało zakwalifikowane jako ulica Nanashi, ze względu na upadające jeden po drugim sklepy i knajpy. Dawniej dało się tu dostać wszystkie najpotrzebniejsze produkty, a wieczorem zza zamkniętych drzwi dobiegała barowa muzyka. Obecnie mało kto uczęszcza tą trasą, a ci nieliczni, którzy postanowili postawić stopę na brudnej od śmieci ścieżce, napatoczą się co najwyżej na niemal doszczętnie pozbawione asortymentu pomieszczenia handlowe, działające już chyba tylko dzięki ostatniej nadziei ich właścicieli.
Istnieją liczne pogłoski, że gdy noc czerni niebo na ebonit, a sporadycznie działające latarnie próbują rozgonić mrok z zaułków Tomikoani, kątem oka dostrzec można przechadzającą się po ulicy kobietę, wołającą o pomoc. Jej głos przeszywa duszę do szpiku; czuć w nim ton pełen napięcia, błagania i przemożnego smutku, jednak nie należy reagować na jej prośby. Choć nikt nie wierzy w podobne opowiastki, zbywając je lekceważąco ręką, historie tego pokroju to dobry motyw na wieczorne, straszne spotkania. Mówi się, że nieznajomą szlochającą o wsparcie jest Rakatomi Imeko - kobieta, która lata temu zginęła w letnią, bezchmurną noc, podczas porodu, dokładnie tu, na ulicach Tomikoani. Po śmierci stała się ubume i od tego momentu krąży po terenach, w których zginęła, w zakrwawionych szatach i z nieżywym niemowlęciem w ramionach. Ponoć, kiedy tylko zbliża się do niej człowiek, próbuje przekonać go, aby przyjął jej dziecko i zaopiekował się nim. Jeżeli napotkana osoba się zgodzi i pozwoli, aby tobołek z maleństwem spoczął w jej objęciach, Rakatomi znika przy pierwszym mrugnięciu powiek, a zawiniątko staje się coraz cięższe i cięższe, aż pomocny przybysz zostaje zmiażdżony pod jego wagą.
Jak szybko by spadła?
Czy ktoś by ją złapał?
- No widzę właśnie - urwała myślny ślinotok, przeskakując znowu na ten słowny. Zachichotała - nie mówi tak szybko. Rozejrzysz się - jest co robić, właściwe wszędzie... w sumie... - ułożyła palec na ustach, przypominając sobie coś, co zdążyła usłyszeć od wiecznie zmęczonych "starszych" - w bidulu chyba remont planowali. Ale to w karafurnie jest. Podobno znalazł się jakiś sponsor co... och ... znaczy. Po prostu. Przyniosłabym ci kanapkę, jakbyś tam pracował. Moje koleżanki tak robiły, jak odmalowali nam kuchnię - uniosła i opuściła ramiona - chociaż nie wiem czy one takie dobre... znaczy kanapki nie koleżanki - przetarła skroń, po czym poklepała się po obu policzkach, jakby budziła.
Niby na pogadanki nie była, ale nikt jej nie powiedział, że nie może.
- Chodź! Umiera się głupio, albo niefajnie. W sumie nie pamiętam, ale nie polecam. Z zażenowania się nie umiera, chociaż pewnie czasem by się chciało. Ty jeszcze nie masz czym - zerkała z góry z pewną zaciekawioną powagą, w którymś momencie nawet kucając, by łokcie zaprzeć na kolanach, a brodę na rozcapierzonych dłoniach.
- Ludzie to akurat... a zresztą nieważne. Wiesz. Jak mi pokażesz, jak być silnym, to ...w sumie nie jestem dobra w uczenie. Podobno wszystkiego nauczyć się da, ale to kłamstwo. Ja chciałabym latać, a głupie to jednak dla człowieka, prawda? - westchnęła, podnosząc się i otrzepując nagromadzony pył z nóg. Mówiła, jakby totalnie nie przywiązywała wagi do prób pokonania przeszkody i wspięcia się na górę - Zaczekam na ciebie! - pomachała chłopakowi, pokonując kolejny murek i wczepiając się coraz wyżej. Nie szarżowała, wciąż zerkając przez luki w ścianach, oknach, gdzie znajdował się rudowłosy. Naprawdę chciała mieć go w zasięgu, któregokolwiek ze zmysłów. I naprawdę chciała mieć w nim przyjaciela. Przecież sam tak powiedział?
Siedziała na krawędzi dachu, gdy dotarło ją wołanie. Rozciągnięty uśmiech miał w sobie coś instynktownego. Sprawiało przyjemność.
Zeskoczyła ze stanowiska, pokonując niewielką, dzieląca ją od drugiego budynku. Tu - wszystkie stały przy sobie ciasno, jakby nie miały miejsca na rozpychanie. Albo - jak ona - bały się zostać same. Nawet jeśli między nimi wciąż ziały zgruchotane dziury walących się ruin. Wilgotny pył osiadał na włosach, nawet gdy zaglądała to rozbitej wyrwy w oknie.
Dotarła do włazu, słysząc i głos i płaskie uderzenie od wewnątrz. Kłódka, która zahaczała się na wierzchu, nie była zamknięta. Wiedziała o tym. Ale założona - dawała szansę, dla kogoś, kto musiał uciekać w pośpiechu. Sciągnęła blokujący zejście metal, ale nawet zaparła się i tylko sapnęła.
- Nie dam rady sama podnieść. Musisz wypchnąć z dołu - głos musiał brzmieć stłumiony. Metaliczny. Cofnęła się, nie chcąc dokładać dodatkowego ciężaru. I dopiero, gdy właz się odchylił, zajrzała do środka, wyciągając rękę w stronę Waruia - jak już jesteśmy na górze, to jest łatwiej. Ze wszystkim. Nawet o ścieżki dostrzeżenie prościej - obróciła głowę, wskazując za siebie - czasem zostawiamy też... wiadomości - przechyliła głowę - takie tylko dla nas - wyszczerzyła się radośnie - gdzie przeczekać można, albo zostawić coś bezpiecznie - wciąż kucała obok włazu, zeskakując całkiem dopiero, gdy towarzysz znalazł się w pełni obok.
- Chodź. Zanim deszcz nas dogoni - tam gdzie patrzyła wcześniej za nich - naprawdę ciemniało - ale to wciąż nie burza! - zaznaczyła, wskazując wąski przeskok na kolejny budynek i ułożoną - niemal wygodnie, metalową siatkę. Być może krata czyjegoś wejścia. Albo kanałów. Mieli do pokonania, na przełaj, jeszcze kawałek drogi. I wspiąć się mogli wyżej. Nawet na wysokość odległych mostów karafurny.
Trzymała się go blisko.
@Warui Shin'ya
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
- Co? Nie-
- Albo tobie było?
- Tym bardziej nie.
Miał to w pamięci, gdy wlókł się po niekończących schodach i także wtedy, kiedy dźwignął się na ostatnim pręcie, uderzając mocno w nieruchomą pokrywę. Tsubame gadała jak najęta i wydawało się, że nic nie jest w stanie zamknąć jej ślicznej buźki na kłódkę. Teraz wiele by dał, żeby podobny zabieg spotkał blokującą go klapę. Być może, normalnie, byłby w stanie za którymś razem utorować sobie drogę, jeżeli łańcuch był wystarczająco skorodowany, ale dziś czuł, że z każdym huknięciem pięści, roztrzaskuje w drobny mak również resztki energetycznych pokładów. Musiał czekać na ingerencję z zewnątrz, mając jedynie nadzieję, że dziewczyna go usłyszy i faktycznie coś zrobi.
Zastanawiał się przez ten czas (dla niego rozciągnięty w wieczność, bo musiał przekładać siłę na utrzymanie się na stopniach) kto wpadł na pomysł, aby to ona go oprowadzała. Nie miał nic przeciwko jej towarzystwu; dobrze, że prowadziła dialog za ich dwójkę i nie musiał starać się, aby podtrzymać tempo dyskusji, ale jednocześnie sama przyznała, że nie jest żadną ekspertką. Zakładali, że nie zostanie z nimi długo i dlatego wysłali pierwszą lepszą nowicjuszkę?
Dźwięk szczęku metalu zadarł mu głowę, a kiedy padło ciche sapnięcie, prawie się uśmiechnął. Wyobraził sobie tę drobną dziewczynę, zapartą piętami o surowy dach, starającą się unieść całkiem ciężką pokrywę. Rzecz, która jemu przyszła zdecydowanie prościej, gdy wreszcie nie było żadnych łańcuchów i zatrzasków. Rozległ się tylko odgłos starych, nienaoliwionych zawiasów, a potem buchnięcie, gdy klapa uderzyła o płaską powierzchnię. Wydostał się na górę jeszcze nim do końca opadł pył. Nie skorzystał z pomocy wysuniętej ku niemu dłoni - parsknął jedynie, kręcąc głową, i pokonując ostatnie szczeble. Nie wątpił w jej upór, ale myśl, że miałaby go udźwignąć, to już zupełnie co innego.
- Tak, widok faktycznie jest niezły - przyznał, jak tylko stanął na nogach. Otrzepując dłonie o kurtkę, rozglądał się przy okazji po panoramie i choć nie znajdowali się z Tsubame nie wiadomo jak wysoko, widok był całkiem przystępny. Miało się wrażenie, że część okolicy idzie ujrzeć prawie z lotu ptaka, jeżeli wyobraźnia odpowiednio zadziała. Natarczywe pulsowanie w skroni Shina nie pozwalało może na stworzenie idealnej makiety Nanashi, ale nawet najbliższa okolica to już coś. Poza tym nie przyszedł tutaj podziwiać rozkładu zabudowań. - Wiadomości, co? - Oderwawszy wzrok od szarych kamienic spojrzał na przewodniczkę. - Macie jakiś specjalny kod? - Powinien po tym ugryźć się w język, ale w rzeczywistości była rzecz, którą przełożył ponad zażenowanie: własne życie. Kiedy dziewczyna wskazała dalszą drogę ich podróży, nawet nie planował dopuścić do siebie wizji, w której znów próbuje przeskoczyć z punktu do punktu. Nogi miał jak z waty, a mięśnie zdecydowanie nie chciały się go słuchać. - Jako dzieciak stworzyłem własny alfabet na wypadek, gdybym miał zostawić komuś informację. - Nie było nigdy tego "kogoś". Nie było nawet cienia szansy, aby wykorzystać motyw, ale wciąż snucie opowieści (choćby ze szczenięcych lat) wydawało się dla niego sensowniejsze niż...
Niż podjęcie takiego ryzyka, ale z drugiej strony zbliżał się deszcz. Tsubame miała rację, że to jeszcze nie burza, choć kto wie, z jakimi złośliwościami losu się jeszcze zmierzą. Czas, by podjąć ostateczną decyzję, tykał mu tuż nad uchem. Mógł zacisnąć zęby albo się wycofać, choć jeszcze nim nabrał tchu, znał odpowiedź - i wcale mu się nie podobała.
- Może dasz mi jakąś dobrą radę nim wygrzmocę się na bruk z wysokości czterech pięter? - podsunięcie tego pomysłu skwitował uniesieniem brwi. - Przypomnę, że nie urodziłem się jako krzyżówka Tarzana z Larą Croft. Nie biegam po ścianach, ale może da się nauczyć akurat tego. Jeżeli załapię podstawy, może nawet polecisz mnie do remontu tego sierocińca w Karafurunie?
Seiwa-Genji Enma and Shimizu Tsubame szaleją za tym postem.
Nie ufał jej.
I prawdopodobnie po raz pierwszy, zamiast potoku słów, przygryzła wargi, sięgając spojrzeniem w bok, jakby potrzebowała inhalacji - przed-deszczowego powietrza. I własnych, ruszających w galop myśli. Wystarczył jednak rozciągnięty widok z góry na okolicę, by coś, co miała nosić jako zranienie, rozmyło się, przywołają do oczu początkową, niemal beztroską ciekawość. I na swój sposób - czujność. Tę przypominającą, czemu właściwe znajdowała się we wciąż nie tak ufnym, chociaż przyjemnym towarzystwie. Tak szybko jak chwytała się jednej emocji - pozbywała jej. I przeskakiwała jak baletnica na linie, na kolejną. Byc może, naprawdę powinna się kiedyś nauczyć tańczyć.
- Prawie nie widać, gdzie naprawdę jesteśmy. Jak patrzysz z góry - zawahała się krótko, niepewna czegoś, co akurat wierciło się pod jasnowłosą głową - wszystko wydaje się podobnie odległe. Nawet problemy, które tam zostawiasz... - wróciła wzrok na chłopaka, zadzierając głowę, posyłając nieokreślony w przekazie uśmiech - bo tak się robi. Mam nadzieję, że zostawiłeś tam na dole trochę ich. Tu nie będą miały takiego znaczenia. Przynajmniej na trochę - wydęła usta, w jakimś zniesmaczonym cmoknięciu, potem postawiła dwa miękkie kroki przed siebie. Tupnęła piętą w kratkę, przez którą można było przyjrzeć kruszącej ścieżce bruku w dole.
- Niekoniecznie specjalny, ale warty zapamiętania - zerknęła przez ramię - czasem trzeba zaznaczyć, jaka kryjówka jest bezpieczna, albo spalona... to proste symbole - uniosła chudą rękę, wskazując zdartą stronę odrzuconego włazu - łatwo przeoczyć, gdy nie wiesz czego szukać. Ale o to chodzi... - w końcu roześmiała się, pokazując białe ząbki w uczciwym zainteresowaniu.
- nauczysz mnie? - odwróciła się w pełni, podchodząc do chłopaka - uczyć się łatwiej czegoś, jak wiesz, jaki ma cel i znaczenie... - z jakimś poważnym rozeznaniem, sięgnęła chłopięcej ręki, tej pozbawionej śladów ran. Ułożyła ją na swojej i wsunęła palec wskazujący w jej wnętrze, by zakreślić nieskomplikowany znak. odsunęła się zaraz potem, przez sekundę oceniając dzieło - ...tak mi ktoś przynosił szczęście kiedyś. Tobie też przyniesie. Zobaczysz - po czym odwróciła się powtórnie, wracając na stanowisko przy przejściu, wołając Waruia.
- No... na początek, to nie spadaj na głowę. Ale tak na serio - zamrugała, stawiają kolejne kroki i zatrzymując się w połowie - Im bardziej się spinasz, tym gorzej wychodzi. I najważniejszy jest balans. Jak złapiesz równowagę, to wszystko łatwiej idzie... - przekrzywiła głowę, podsuwając kciuk do ust, serwując widokiem coś na kształt zamyślenia.
- Też się tak nie urodziłam, chociaż... chyba byłoby naprawdę fajnie. Poza tym... wiesz ile razy ja spadłam, obiłam się i potłukłam, zanim... mogłam wspiąć się wystarczająco wysoko? - zatoczyła piruet - to w sumie... wszystko jest dostosowane, żeby poruszać się szybciej. Każda przeszkoda - ma ci pomóc ...eeee osiągnąć cel? Tak to chyba szło - zmrużyła ciemne ślepka, jakby sama nie była pewna postawionej konkluzji - To co dla innych byłoby kłopotem, możesz wykorzystać dla siebie - wzruszyła ramionami, jak strzepujący wodę szczeniak - sami nie raz jesteśmy nimi dla siebie - zachichotała, chociaż miało się wrażenie, że nie było tam pełnego rozbawiania - mnie tak często wołają - mówiła, pokonując odległość i zeskakując lekko na drugą stronę - rękę tez możesz mi podać - wyciągnęła przed siebie blade palce, ale, nie poruszyła się zmniejszając odległość.
Wystarczył raz.
@Warui Shin'ya
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
Postanowił nie deptać jej wyobrażeń. Pamiętał jak niszczono te jego. Ile wtedy gniewnej bezsilności z siebie utoczył, ile się nawyzywał i jak piekły zamknięte w drżący kułak pięści. Cofnięcie się do łatwiejszych czasów to prymitywna naiwność, ale przynajmniej na chwilę sobie na to pozwolił. Obrócił wtedy twarz w kierunku dziewczyny, tocząc wzrokiem po wydętych w cmoknięciu ustach, jasnych włosach i smukłej sylwetce. Kiedy ponownie zerknął w jej oblicze, stała już przed nim i podnosiła ich dłonie. Nie oponował. Oglądał jak sunie palcem we wnętrzu zmaltretowanej ręki - nie była zabandażowana tak jak lewa odpowiedniczka, ale mieściły się na niej ślady płytkich siniaków, zadrapań i otarć.
- Wymienimy się. Ja ci pokażę alfabet, którego używałem z Shige, a ty mi znaki Kyouken.
I tak zapewne miała to zrobić - jako przewodniczka. Co mu jednak szkodziło, aby podzielić się kilkoma wymyślonymi symbolami, na bazie których dał możliwość konstruowania prostych komunikatów? To jak zrobienie paru kroków w tył, aby nabrać innej perspektywy. Czasy, w których używał autorskiego systemu, minęły bezpowrotnie i nie do końca był pewien, czy pamięta każdą z opcji, ale wątpił, że dziewczynie by to przeszkadzało.
Miał wrażenie, że nie przeszkadza jej absolutnie nic.
Zachowywała się w końcu tak beztrosko i bezceremonialnie, łamała bariery, też te fizyczne, paplała jak najęta, nie rejestrując, że rozmówca walczy już nie tylko z uporczywym bólem osłabieniem, ale teraz dodatkowo również z bólem głowy. Bo nie nadążał, mimo starań, za prędkością jej wypowiedzi. Pojętność miał jednak we krwi - dlatego nawet szczątkowe informacje jakoś przyswajał.
Złapanie równowagi stanowiło już wyzwanie, kiedy błędnik szalał, a stawy w kolanach nie do końca utrzymywały ciężar reszty ciała. Już na płaskiej, stabilnej przestrzeni miał kłopot, aby iść prosto, więc balansowanie po o wiele węższych trasach, to jak proszenie się o upadek. Byle nie na głowę - przypomniał sobie, w ostatniej chwili wyrównując krok. Mógłby skorzystać z jej pomocy, bo mignięcie bladych palców zwróciło uwagę swoją obecnością - majaczyły gdzieś na samym krańcu widoczności. Był jednak zbyt dumny, aby się temu poddać. Poza tym uważał, że nie nauczy się niczego, jeżeli kilkakrotnie nie zaboli.
Po prostu nie tym razem.
Bo kiedy skoczył i koślawo wylądował niedaleko Tsubame, w złotych oczach zalśniło coś dziwnego. Coś jak migotliwość triumfu; zorientowanie się, że jednak pamiętasz odpowiedź na trudne pytanie semestralnego testu.
Wyprostował się powoli, jakby jeszcze nie wierzył, że udało mu się przejść trasę tak, jak zrobiła to towarzyszka (czyli żywym). Bardzo daleko w tle zagrzmiało. Warkot przetoczył się nad daleko ulokowanymi budynkami Nanashi, ale więcej niż pewne, że burza niedługo ich dogoni.
- Jestem już dużym chłopcem. - Uściślenie tego uwieńczył hardym spojrzeniem. - Nie trzeba mnie wszędzie prowadzić za rękę. - Pomijając wszystkie zawiłe trasy Kyouken, o których nie dowie się inaczej jak drogą opowieści.
Właśnie tego mu brakowało. Konkretów. Celów. Obecnych misji. Może nie była wtajemniczona? A może odwrotnie: nie chciała wtajemniczać jego?
Shin'ya poruszył się nagle niespokojniej, przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Senność, która trzymała się go jak wplątane w rzep kłęby sierści, nieco zmalała pod wpływem adrenaliny, ale powoli wracała na swoje miejsce, znów wyłączała niektóre nerwy, osłabiała tkanki. Miał ochotę chwycić za jasnowłosą i nią potrząsnąć, aby mówiła skrótami, ale jak najwięcej - bo może lada chwila skończy im się czas.
Zamarł nagle, z ręką o stulonych palcach. Nie chciał dopuszczać do tej sytuacji. Nie pozwoli, aby raz jeszcze skracano mu życie nim nie dobrnie do mety. Zaciągnął więc niespiesznie powietrze; było stosunkowo rześkie jak na klimaty slumsów.
- Może mógłbym w czymś pomóc. - Poruszył nadgarstkiem, starając się rozluźnić dłoń. - Na pewno jest coś, czym się teraz zajmujecie, i gdzie potrzeba wam dodatkowej siły roboczej. Jak ty wkupiłaś się w łaski?
Seiwa-Genji Enma and Shimizu Tsubame szaleją za tym postem.
Widziała to, czuła nawet, chociaż wymykały się jej te spostrzeżenia, zanim zdążyła zareagować, albo wyciągnąć wystarczająco szybkie wnioski. Skupiała się, gdy naprawdę powtarzała w głowie formuły. Zależało jej. Jak tutaj, na spotkaniu i odprowadzce z już-nie-nieznajomym, nowym bratem. I podobno przyjacielem - jak sam powiedział. Chciałaby w to wierzyć. Migotliwa nieufność pożerająca złotawe okręgi oczu, wcale nie musiała jeszcze mówić, że było inaczej, prawda?
- Dobrze... to tak najlepiej od razu w praktyce. Tam na włazie, ten symbol, to dosłownie przejście i podany kierunek - wskazała ręką, by kciukiem zaznaczyć nowy znak z "kryjówką" - będę mówiła ci na bieżąco... a kto to Shige? Też do nas przyjdzie? - zmarszczyła ciemniejsze niż fryzura brwi - wiedziałam tylko o Tobie i na pewno o nikim nie zapomniałam. O rzeczach czasem zapominam, ale o ludziach nie - doprecyzowała, wypuszczając zmaltretowaną rękę chłopaka i kierując się w stronę wyznaczonej ścieżki.
Potem, musiała jeszcze chwile obserwować. Czaiła się, jak kot, co dostrzegł na dachu wróbla. Niby nie do sięgnięcia - ale przecież warto zaczekać. Tym razem jednak, ptak odleciał, furkocząc skrzydłami z dumą. Podczas gdy ona patrzyła jak szybował. Zrywając płochą nadzieję na zdobycz. Pozostawiając pulsującą tęsknotę i podziw - dla posiadanych skrzydeł.
Opuściła rękę, składając ją z tą drugą. Potarła wnętrze, tak, jakby coś ja tam zabolało, ale głowę zadarła, szukając emocji, która na moment, wybiła się ponad te, które zdążyła u chłopaka poznać.
- Ładnie ci z tym spojrzeniem. Tylko szybko gaśnie i robi się mętne. Chociaż wciąż przypomina złoto. Ale brudne złoto.... ah tak. Wiem, wiem - machnięcie ręką, którą wyrwała z własnego uścisku. Szczere przeprosinowo. Na twarzy brakowało jednak powinnościowego zawstydzenia, być może zapominając, że tak wypadało młódce - Nie powinnam się gapić, bo podobno możesz sobie coś niedobrego o mnie pomyśleć. Ale nie chciałam nic złego. To... był komplement. Znaczy, chyba - westchnęła, znowu pocierając o siebie chude palce. Początkowa jasność włosie zgasła, zapadając się w smutku. Tak szybko jak inne, te obleczone cieniem, znikały - może po prostu to ja nie jestem dużą dziewczynką - obróciła się, nie patrząc już na rudowłosego. Gestem wskazała wejście niżej i jedyne w najbliższej okolicy, schody przeciwpożarowe. Wąskie, metalowe, nie sięgające nawet liczbą stopni ziemi, widocznie wyłamane - czasem chodzi o to, że rękę możesz podać komuś, nie dlatego że Ty potrzebujesz pomocy, ale że to drugie jej chce - mówiła trochę ciszej. Tym razem było jej jakoś głupio. Może dlatego, że się do czegoś przyznawała? Przykucnęła pochylając się przy barierce, wciąż jednak mając w zasięgu wzroku towarzysza. W końcu zwracając uwagę ku niemu, śledząc wykonany gest. Zastanawiała się.
- Jesteś dobry w... podchody? - nie uśmiechała się tym razem, ale w oczach błysnęło coś zaniepokojonego - znikają dzieci - obróciła głowę w stronę mętniejącego od burzy horyzontu - jedno nawet w bidulu u mnie mieszkało. Czasem przychodziliśmy tu razem. Był dużo młodszy ode mnie... i powiedzieli, że musiał uciec po prostu. Ale to nieprawda. Wiedziałabym. Czasem się zaszywał w niektórych miejscach, ale prosiłam, żeby... żeby mi dawał znać - zwarła usta u uniosła zwinięta ku nim kciuk, trącając napięte kąciki - ale to nie jedyne tutaj, w Nanshi. Tylko, nikt się przecież wyrzutkami nie zainteresuje z ...tych ważnych, z miasta - znowu zaparła się na barierce. Oparła łokcie na metalu, by wesprzeć brodę na zwiniętych w stulone pięści dłoniach - cicho jest o tym wszędzie poza Kyōken - uniosła napięte barki - ktoś bardzo głupie podchody nam urządza. Ciężko znaleźć podpowiedzi - poprawiła zdrętwiałą rękę, rozplatając ze stulenia i boleśnie przygryzła zwinięty kciuk. Mocniej niż powinna. Skrzywiła się, powstrzymując cisnącą się łzę. Naprawdę zabolało. Ale o to chodziło.
- Nie dałam się złapać - przekręciła głowę, zaglądając w stronę, gdzie stał Warui. Nie tłumaczyła, co dokładnie miało to znaczyć i na czym polegało to - w kontekście pytania.
- My też nie dajmy się złapać. Przez burzę.
@Warui Shin'ya
Warui Shin'ya ubóstwia ten post.
I obok kogo.
Komplement wywołał przyjemne ciepło; dość naturalne dla każdego, komu wytknięty zostaje pozytyw. Machinalnie dotknął opuszkami palca kącika oka, jakby tylko tym sposobem był w stanie zorientować się, czy spojrzenie na powrót mogłoby się wyostrzyć. Domyślał się jednak o co jej chodziło. Może to tylko gra świateł, ale sam niejednokrotnie przekonał się, ile wzrok mieści w sobie bagażu emocjonalnego. Jeżeli jego mógł uchodzić za ładny to chyba dobrze?
- Możesz się gapić, dzięki - palnął w pewnym momencie, gdzieś w przerwie między wystrzeliwanymi przez nią słowami. Nie mógł do tego przywyknąć przez stały ból głowy, który mu towarzyszył, ale częściowo przekonywał sam siebie, że gdyby wreszcie usnął i porządnie wypoczął, to kolejne spotkanie z dziewczyną odebrałby lepiej. Może wtedy wychwyciłby smutniejsze tony w jej głosie i zrozumiał aluzję, którą wytoczyła. Teraz tego nie potrafił. Był zwalistą masą wyczerpanych mięśni; był rojem pszczelich myśli zamkniętych w za ciasnej czaszce. Daleko w tle w siłę rosła burza, chmury wisiały nisko, przetykane białymi rozbłyskami piorunów. Na ten moment Shin potrafił skoncentrować się na raptem jednej czynności jednocześnie (a i tak z wysiłkiem). Dlatego wybrał.
Schody przeciwpożarowe.
Przyjrzał się im - tym nadgryzionym przez czas szczeblom, ułamanemu prętowi, wgnieceniom i brązowawym plamom rdzy. Ale w rzeczywistości zaczął skupiać się bardziej na jej historii. Na tym, jak opowiadała o znikających dzieciach, o czym nie miał pojęcia, choć wcale nie mieszkał daleko od Nanashi. Był raptem jedną ulicę poza slumsami - wielu do teraz sądziło, że Kasuge podpina się pod sferę biedoty. Nie mógł się temu dziwić. Jego kamienica wyglądał jak wielki kawał bloku wciśnięty między identyczne sobie odpowiedniki. Obdrapane ściany nie zachęcały, klatka schodowa zawsze była wilgotna i wypełniona zatęchłym powietrzem - trochę piwnicznym a trochę od przetworzonego, wywietrzanego alkoholu. Pod butami walały się stare butelki i potłuczone szkło. Chrzęściły liście, które podczas jesieni wdmuchiwał wiatr. Warui zawsze podkreślał, że teraz mieszka w Karafurunie - dzielnicy cudów, dobrej zabawy i migotliwych świateł, ale po prawdzie nigdy nie zerwał łańcuchów łączących go z przeszłością. Jak mógł więc nie słyszeć wcześniej o tych zaginięciach?
Pojawił się obok Tsubame; oparł się przedramionami o tę samą barierkę co ona i spojrzał w dół. Brudne, zabłocone ulice bez równego chodnika. Kto nie chciałby stąd uciec w popłochu przy pierwszej lepszej okazji?
- Nie wiem czy jestem dobry w podchody. Raczej niezbyt. - Przekrzywił do niej głowę; znów w jasnym spojrzeniu zalśniło, chociaż twarz wydawała się zmęczona i poważna. Przez tęczówki przebijała się naturalna jaźń; ta, która trzyma wodze, gdy organizm nie jest tak skrajnie wycieńczony. - Ale ty wydajesz się w tym doskonała. Moglibyśmy poszukać poszlak. Popytać. Może ktoś coś wie. Może są jakieś ślady, których jeszcze nie zatarły ulewy. Kojarzysz cokolwiek o tych dzieciakach? Coś je łączyło?
Komu nie dałaś się złapać? - zawisło między nimi, ale niewypowiedziane, bo Shin w ostatniej sekundzie zagryzł zęby na języku.
Ejiri Carei and Mamoritai Akari szaleją za tym postem.