Dębowy domek - Page 2
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Czw 8 Wrz - 23:08
First topic message reminder :

Dębowy domek


Znajdujący się na uboczu, niemal pod samym lasem, niewielki parterowy domek. Jeden z tych, który w czasach dawnej świetności przyciągał zazdrosne spojrzenia sąsiadów. Znakiem charakterystycznym był rosnący w ogrodzie potężny dąb japoński. Drzewo przewróciło się jednak podczas burzy, taranując jedną ze ścian i wybijając dziurę w dachu. Obiekt już z daleka wygląda jakby trzymał się jedynie na słowo honoru i w każdej chwili mógł się zawalić. Nie odstrasza to jednak potencjalnych gości. Ułatwiony dostęp do wnętrza zadziałał na ciekawskich jak zaproszenie. Wnętrze pełne jest typowych domowych sprzętów, z jakiegoś powodu nietkniętych przez złodziei. Nocowanie w dębowym domku często jest elementem testu na odwagę wymyślanego zarówno przez młodzież jak i dorosłych. Gdy zapada zmrok, we wnętrzu słychać melodyjny, choć mechaniczny głos nucący charakterystyczną melodię.

Haraedo

Amaya Chō

Nie 11 Sie - 15:45
To, z jaką pasją opowiadał o roślinach, sprawiało, że pomimo iż był jej to całkowicie obcy temat to przyjemniej i z chęcią się go słuchało. Nawet jeśli ona nie mogła zbytnio udzielać się w tej dyskusji, to przynajmniej mogła postarać się być dobrym słuchaczem. Ona sama nie miała zbytnio styczności z roślinami, a nawet jeśli jakaś pojawiła się już u niej w domu, to zapewne jej życie tam to powolna agonia. Nie powie mu o tym jednak, bo nie chce okazać się czarnym charakterem, który dręczy biedne roślinki, kiedy to on jest takim fascynatem tematu. Bycie laikiem nie oznacza również, że nie zna z nazwy ani jednej rośliny. Lukrecja, o której wspomniał chłopak, pewnie ma jakieś tam magiczne właściwości, które są znane chłopakowi, ona jednak wie jedynie tyle, że robi się z nich okropne cukierki, które kiedyś dane było jej spróbować. Ten podarunek zniszczył jej dzieciństwo i nadszarpnął zaufanie do cukierków dawanych przed starszych. Gdyby sytuacja, jak i miejsce było całkowicie inne, to pewnie aż by ją wzdrygło na samą myśl o przywołaniu retrospekcji z tamtego dnia. Nikt o zdrowych zmysłach nie je tego typu słodyczy, więc dla kogo są one robione. Okrutny posmak wspomnieć został jednak zastąpiony lekkim zdziwieniem. Jeśli o kocimiętkę chodzi, to również znała zastosowanie tej normalnej, która jest idealnym narkotykiem dla kocich towarzyszy, ta podana przez Eijiego nie była czymś, z czym miała styczność. Tak samo, jak wymieniony przed niego rdest. O tym wcale nie słyszała, nawet nie miała pojęcia o istnieniu takiej rośliny, zapamięta jednak jej zastosowanie i pewnie kiedyś sprawdzi, jak ona wygląda. Nigdy nie wiadomo kiedy przyda się jej taka wiedza. - widzę, że mam obok eksperta do spraw roślin i ich zastosowania. Będę pamiętać, gdy zacznie boleć mnie ząb i będę szukać kwiatka, który mi pomoże. – była pod wrażeniem wiedzy chłopaka i nie omieszka z niej skorzystać w przyszłości. Jeśli istniała zdrowsza alternatywa do normalnych leków, to po co się truć chemią. Chociaż czy ona właściwie tego potrzebowała jeszcze? Trochę ją to smuciło, bo to kolejna możliwa oznaka braku człowieczeństwa w jej istnieniu. Jeśli faktycznie nie mogła złapać już najprostszej choroby, bo jeszcze nie była, w stanie tego ustalić. Kontrahenta, z którym zawarła pakt, gdzieś wcięło.

„Istnienie duchów”, gdyby tylko miał pojęcie, że jeden kroczy właśnie przy nim. Był taki uroczy, taki nieświadomy i lepiej niech tak pozostanie. Taka wiedza mogłaby zmienić postrzeganie jego świata, zniszczyć dotychczasowe wartości, jakie sobie wyrobił. Szaleństwo to najgorsza opcja, jaka mogła go spotkać po tym, gdyby zajrzał pod kurtyną normalnego świata. - no wiesz ty co? dałbyś mi się tak bez walki, a jedyną twoją obawą byłaby śmierć roślinek w samotności? Słuchaj, jak wrócimy do miasta, to musimy poważnie porozmawiać o przewartościowaniu twoich życiowych wartości. – żart był faktycznie żartem, ale zamiast pożegnać się z bliskimi, wybrał ocalenie roślin; nie ukrywała nawet, że lekko zdziwiła ją odpowiedź chłopaka. Szybko jednak przerwała moment, w którym zaczynała narastać chęć do jeszcze większego zmycia mu głowy. - jeśli chcemy być takimi bohaterami, to w sumie nie powinieneś zadzwonić, bo dasz informację o tym, że coś się dzieje i znając los typowych bohaterów w tanich horrorach, to pewnie właśnie powinien paść ci telefon. – ciągnęła dalej oczywisty żart, aczkolwiek chłopak miał całkowitą rację. Wizja spędzenia nocy na przystanku zdawała się o wiele gorsza i bardziej niebezpieczna. Gdyby tylko teraz byli świadomi tego, jak bardzo są w błędzie.

- nie pamiętasz, co ci mówiłam tamtego dnia? Zabicie mnie, czy też zranienie nie jest wcale takie łatwe, na jakie może wyglądać. I znam swoje granice i posiadam ten, jak to się mówi? Instynkt samozachowawczy, a może szósty zmysł? – nadal była zbyt pewna siebie, chociaż istniało sporo możliwości faktycznego zranienia jej osoby, czy nawet całkowitego odesłania ją ze świata żywych. Nie sądziła jednak, że to miejsce może okazać się siedliskiem egzorcystów. Tylko znowu, dlaczego nadal czuła, że logika tak zwanego bezpiecznego miejsca, nie ma tutaj racji bytu. - jak widzisz nic ,mi nie jest po zapukaniu i zdaje się, że nikogo tu nie ma. – reakcja chłopka, jego zachowanie i wydzielana aura, dawała jej do zrozumienia, że coś go trapi i czegoś jakby się obawiał. Wysłuchała więc jego prośby i odsunęła się od drzwi, gdy ten ją o to poprosił, czekając na to, co wymyśli chłopak. Jeśli by to miała być jej decyzja, to pewnie chwyciłaby za klamkę i wkroczyła do środka. Bo wcześniej widziane światło zdawało się jej tylko iluzją optyczną. - dobrze, zrobimy to tak, jak mówisz, skoro ma ci to przynieść spokój ducha. – stanęła więc po drugiej stronie drzwi i gdy zostały otwarte, nic faktycznie złego nie miało miejsca. Wkroczyła więc powoli do środka i zaczęła się rozglądać – przepraszam, czy ktoś tu mieszka? nie chcieliśmy wchodzić bez pozwolenia, ale nikt nie odpowiadał na nasze pukanie. Spóźniliśmy się na autobus, czy moglibyśmy tu przenocować, oczywiście zapłacimy, jeśli zajdzie taka potrzeba, – kontynuowała monolog praktycznie do samej siebie. Miejsce było opuszczone, a więc nie liczyła na żadną odpowiedź. Istniała jeszcze szansa, że ktoś może się tu ukrywać. Jakiś bezdomny, czy starsza schorowana osoba, ale była na to minimalna szansa. - widzisz Eiji, nic złego się nie dzieje. Nie musisz się już bać, chociaż nie rozumiem, czego aż tak się obawiałeś. Coś cię trapi?

@Umemiya Eiji
Amaya Chō

Matsumoto Hiroshi and Umemiya Eiji szaleją za tym postem.

Umemiya Eiji

Nie 11 Sie - 17:50
Być może to pasja. A być może coś, co trzyma się mnie tak kurczowo, niczym zagubione dziecko w tłumie nieznanych mu ludzi; coś, co nie chce puścić i krzywdy nie robi. Obawiam się tego, co tak naprawdę stało za tą pasją. Czuję, że stary Eiji nie tylko skupiał się na hodowli mniej lub bardziej znanych roślin, ale też i na ich bardziej praktycznych zastosowaniach. Świadczą o tym chociażby książki, które udało mi się wygrzebać ze stosu starych, teoretycznie niepotrzebnych rzeczy pochowanych po szafkach.

Staram się skupić na słowach Amayi. Z jednej strony są miłe, z drugiej czuję, że nie zasługuję na nie w żadnym stopniu. Uprzejmość wygrywa w tej walce, choć muszę zanegować własne możliwości. W końcu nie pamiętam wszystkiego, tudzież nie znam każdego aspektu powiązanego z tą umiejętnością. Czy hodowanie roślin i znajomość ich nazw można przydzielić do czegoś kompletnie przydatnego?

- Czy ja wiem, czy eksperta... - tutaj muszę się zastanowić. Chō, jakby nie było, nie jest świadoma moich problemów z pamięcią, a raczej jej totalnym brakiem. Czy byłem w tej dziedzinie jakoś bardziej wyszkolony? Czy wręcz przeciwnie? Praca, do której muszę się przyszykować, idealnie na to wskazuje, może chamsko, może paluszkiem, ale nadal. To wszystko zlewa się w jedną niewiadomą co do własnej tożsamości; o ile udaje mi się odkryć część samego siebie, wydarzenia lat przeszłych to tylko i wyłącznie mgła. Bądź wysoki, niemożliwy do przeskoczenia mur, w którym wydrążenie szczeliny spowoduje krwawienie z palców i liczne obtarcia. - Na ząb nie ma zbyt trudnego lekarstwa. Tymczasowo można zastosować goździk, bo ma właściwości przeciwbólowe, ale wiadomo, najlepiej iść do dentysty. - myślę i spoglądam w ciemniejące niebo. Słońce chowa się całkowicie za drzewami, odliczając nam kolejne sekundy, zanim nastanie mrok.

Naturalna medycyna nie jest w stanie przeciwdziałać i tak już wymaganym zabiegom; może jedynie wydłużyć czas oczekiwania. Na te wizje raczej nic nie pomoże, a do szpitala psychiatrycznego nie chcę się wybierać.

Spoglądam na nią; czy dałbym się tak bez walki? Znając życie, instynkty wzięłyby kontrolę nad ciałem i nakazały walczyć. Rezultat znam bez najmniejszego zająknięcia. Problemy ze snem, problemy z jedzeniem, to wszystko kumuluje się na moim ciele i nie zamierza puścić. Skoro tymczasowy, krótki bieg jest dla mnie problemem, to walka, która wymaga ogromnego zaangażowania każdego z mięśni, będzie trwała kilka sekund. Nie pomaga w tym wszystkim prawa dłoń, która w normalnym stanie wygląda tak, jakbym ją wyginał w szpon.

Nie da się tego zmienić. Nie teraz. Ani po powrocie do miasta. Nie chcę jednak się nad sobą żalić, a zamiast tego przyjmuję kompletnie inną maskę.

- No... tak. - wzruszam beztrosko ramionami. To tak do mnie nie pasuje, gdy pod membraną skóry znajdują się inne myśli. W sumie nie mam rodziny. Nie wiem, czy mam rodzinę, czy ona żyje, czy jednak wiąże się ona z jakimiś przykrościami - w końcu, jakby nie było, nikt z nich się nie pojawił podczas pobytu w szpitalu. Boję się odkrywać tych kart i wolę chyba żyć z przekonaniem, iż jestem sam pod tym aspektem.

I tonę w tym morzu samotności, nie będąc do nikogo szczególnie przywiązanym. Czy to krwią, czy to relacjami. Dławię się i krztuszę.

- Otóż telefon jeszcze się trzyma... - mówię, wyciągając urządzenie z kieszeni, aby zerknąć na stan naładowania, a raczej jego braku. - I tak! Ma dokładnie osiem procent. Idealnie. Odpalę dane i w parę minut uzna, że w takich warunkach nie da się pracować.  - wzdycham ciężej, zastanawiając się nad korzyściami. Nie, korzyści tutaj nie ma. Są jedynie problemy, nad którymi trzeba przeskoczyć lub, co gorsza, się z nimi zmierzyć.

Słowa, które wypowiada Amaya, działają na mnie niczym czerwona płachta; zabicie czy zranienie jest możliwe. Nikt nie jest, do jasnej cholery, nieśmiertelny. Nie chcę krzywdzić jej sposobu myślenia. Nie chcę, aby czuła się niedoceniona w tym, co robi, ale nie potrafię po prostu patrzeć na to beznamiętnie obok. Czy przed utratą pamięci tak samo się zachowywałem? Czy może jeszcze bardziej nierozsądnie? Przed oczami pojawia się zatem obraz, jaki nurtuje mnie od momentu wybudzenia się z niego, po innych, równie paskudnych wydarzeniach. Dusza ma zamiar się buntować, emocje krążą pod kopułą czaszki i blokują prawidłowe myślenie. To, co powiem, zapewne nie będzie miało żadnego, większego znaczenia; duszę w sobie te uczucia, kładę na nich chłodne palce i patrzę, jak ucieka z nich życie. Jest to paskudne i bez krzty współczucia dla samego siebie, ale nie potrafię inaczej.

- Amaya, to nie oznacza, że jest to niemożliwe... - spoglądam na nią; to brzmi tak dziwnie. Z jednej strony mnie poucza, z drugiej zachowuje się bardzo podobnie. Skąd to się bierze? Czy to nie jest sposób na doprowadzenie samego siebie do nieszczęścia? Demony tamtej nocy nadal we mnie płyną i czekają na wydostanie się na zewnątrz. Jeszcze raz - chwytam je i nie zamierzam ich puścić. Jakbym upadał w nieskończoność, poprzez otchłań bez konkretnego, jednego wyjścia. Jak się okazuje, relacje z innymi są z jednej strony ciekawe, z drugiej strony wymagają rozwagi.

Nie ufam sobie.

- Rozsądek pozwoli nam na mniejsze ryzyko i błagam, trzymajmy się tego. - wchodzenie na wprost do cudzego mieszkania, gdzie co prawda do krzywdy nie powinno dojść, nie stanowi jednoznacznej, białej karty na brak przeciwności losu. Nie jestem jakoś przewidujący, ale staram się, aby moje akcje miały jak najmniejszą możliwość wpłynięcia na negatywną stronę wydarzeń, która by nas zapewne bez problemu wciągnęła w swoje sidła. O ile zapukanie jeszcze nie jest niczym złym, o tyle próba wejścia powinna być jakoś przemyślana.

Spokój ducha, cokolwiek - utrzymałbym to, gdyby nie fakt, że Chō wkroczyła jako pierwsza do środka. I nie, nie chodzi mi o bawienie się z mojej strony w bohatera, skądże. Wykonuję bardzo powolne kroki i rozglądam się po otoczeniu, aby wykryć, czy nie ma jakiegoś elementu na podłodze, który mógłby być co najmniej podejrzany. Jedyne, co dostaje się do nozdrzy, to wszędobylski kurz, jaki stara się podrażnić płuca. Głębszy wdech w tym miejscu na pewno będzie pobudzał do kichania; całe szczęście że nie jestem uczulony.

Czekamy na odpowiedź, jednak nic się nie dzieje; powoli kładę własną torbę na ziemię, przyglądając się drzewu, które doprowadziło do zniszczeń tejże chatki. Świetnie, jeszcze tylko kilkanaście godzin bez prowiantu i możemy się zbierać, o ile nic nam na twarz nie wyskoczy, czy to w postaci starszej kobieciny, której zakłócamy obecnie spokój, czy to w postaci innych osób, które znalazły w tejże chatce jakąś bezpieczną przystań. Pragnę oszczędzić mimo wszystko i wbrew wszystkiemu baterię w telefonie w związku z czym, po krótkim mignięciu latarki po otoczeniu, od razu ją wyłączam. A szkoda...

- Wygląda raczej na to, że nikogo tutaj nie m-ma... - dodaję niepewnie, nadal pozostając w gotowości do czegokolwiek. - Halo? - rzucam w eter odbijającego się głosu po ścianach i tak trzymającego się chyba na kropelkę budynku - dziwi mnie to, że konstrukcja jeszcze się nie zawaliła. Obyśmy nie byli ostatnimi, którzy pod jej gruzami zginą, bo i choć jest to scenariusz jeden z najgorszych, tak trzeba naprawdę sporego pecha, aby do niego doszło. Nie bez powodu trzymam obok siebie ten śmieszny kij; lepszy nuż niż nic, chociaż, jak tak się rozglądam, po szafkach mogą być pochowane inne, bardziej przydatne rzeczy. Chwilę się waham przed sięgnięciem za klamkę od szuflady, mając nadzieję na znalezienie czegoś, co umożliwi bardziej skuteczną samoobronę. Niczym na autopilocie; pragnę chwycić czegoś, co da mi podwaliny względnego bezpieczeństwa.

Podnoszę spojrzenie; czy coś mnie trapi?

Tak cholernie wiele rzeczy, tak załamujących głos.

- Nieszczególnie. - odpowiadam, choć w tym jednym, prostym słowie, Amaya może bez problemu dostrzec z mojej strony kłamstwo. Czy to poprzez tonację głosu, czy może zerknięcie w zmęczone tęczówki, które starają się ukryć za sobą coś więcej - nie ma to znaczenia. Znaczenie ma to, iż nie pozostaję w swojej strefie komfortu, a problemy wypływają bez większego problemu, ale przynajmniej nie teraz. - Wierzę... wierzę, że brak rozsądku może doprowadzić do sytuacji, których nie da się cofnąć.

Czy naprawdę pamięć ci nie funkcjonuje tak, jak powinna, Umemiya?

Odsuwam się od szuflady; no tak, czemu o tym wcześniej nie pomyślałem. Mimowolnie sięgam do kieszeni bluzy, wyczuwając niewielkie, składane ostrze, które posłużyło mi przecież do zbierania ziół. Nie wyciągam go jednak - to nie jest odpowiedni moment ani chwila.

- Dlatego wolę zawsze unikać ryzyka... - ryzyko mnie tak sporo kosztowało wcześniej. Możliwe, że ryzyko. A może pech. Co, jeżeli to było znajdowanie się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze? Sam już nie wiem. Gubię się. - Czasu nie przewiniesz do tyłu. Są momenty, w których masz ochotę napluć sobie w twarz, bo się postąpiło nie tak, żeby czegoś uniknąć. Bo się nie przewidziało czegoś, co powinno mieć miejsce. Wolę... Wolę myśleć o każdej, ewentualnej możliwości, która zakłóci ten porządek "dobrego" przebiegu kolejnych wydarzeń. - nawet jak nie mam doświadczenia w walce, są inne metody pozwalające na bezpieczne wycofanie się. Z logicznym myśleniem jest u mnie ciężko, ale ta mniej przyjemna część mojej osobowości - która objawiła się we śnie - wymaga, abym zaczął wreszcie nad sobą pracować.

- W każdym razie - mamy miejsce do odpoczynku, więc jest dobrze. Nie ma tutaj nikogo, ale dziwne przeczucie nie daje mi spokoju, że coś jest... zwyczajnie nie tak. - dlaczego ten dom jest całkowicie opuszczony? Dlaczego tutaj nikogo nie ma? Co najmniej kilku bezdomnych by się zdecydowało na przenocowanie w tym miejscu; zastanawia mnie to. - Czy to nie jest dziwne, że jesteśmy t-tutaj sami? - może szukam dziury w całym. A może panika gdzieś rośnie i zapuszcza swoje korzenie w moim wątłym, pozbawionym sił ciele.

@Amaya Chō


nozomi

見つかって無くして わからないままで fate somehow brings me hope inside my heart
Umemiya Eiji

Matsumoto Hiroshi and Amaya Chō szaleją za tym postem.

Amaya Chō

Nie 11 Sie - 18:40
Mógł sobie umniejszać, ale wiedzą, którą się wykazuje, zagiąłby pewnie niejedną osobę. Wiedza niepotrzebna; ktoś by mógł tak powiedzieć, do momentu aż nie wyląduje samotnie w lesie, błąkając się od kilku godzin, bez szans na znalezienie drogi powrotnej. W miejscu, gdzie każda ścieżka, każde drzewo może wyglądać podobnie do poprzedniego, ta właśnie mało istotna wiedza może uratować życie. Od niezjedzenia czegoś trującego, po opatrzenie i zadbanie o brak zakażenia jakieś prostej rany. Tak właśnie myślała i być może faktycznie nie był ekspertem, jeszcze nim nie był, ale zasługiwał na takie traktowanie. Wygląda jednak na to, że cokolwiek by nie powiedziała na ten temat to on i tak usilnie będzie starał się zgasić jej próby pochwalenia go. Nie rozumiała tego podejścia, ale głównie dlatego, że historia Eijiego była dla niej czymś całkiem obcym. Wolała jednak nie drążyć tego tematu zbyt mocno, nie mając pojęcia, jak wielkim tematem tabu może to dla niego być, mogła nieświadomie doprowadzić do rozdrapania starych ran. A nie ma nic gorszego niż wprowadzenie napiętej atmosfery między sobą, gdy jest się aktualnie w tak nieprzychylnym dla nich miejscu. Byli tu skazani na samych siebie i jeśli zajdzie potrzeba, będą musieli polegać na sobie nawzajem. Niesnaski mogą jedynie utrudnić im wspólne działanie. - pewnie by tak było, typowa elektronika – dlatego, mimo że posiadała swój telefon, starała się przesiadywać na nim tak mało, jak tylko mogła. Nie rajcowały jej te wszechobecnie modne aplikacje, a „magiczne” pudełeczko służyło jej głównie do spraw zawodowych czy kontaktów. Dzisiejszym warunkiem na spotkaniu był brak telefonu, by nie mogła nagrać potajemnie klienta, a potem używać nagrania do szantażowania owej persony. Była trochę o to zła na samą siebie, bo gdyby jednak złamała trochę umowę i ukryła telefon poza domem, teraz mogłaby zadzwonić, do kogoś by ich zabrał. Dlaczego takie myśli przychodzą zawsze, kiedy nie da się już niczego zrobić.

Pozwoliła sobie wejść w głąb domostwa, by rozejrzeć się w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów możliwej obecności innych. Kurz, który pokrywał prawie każdą możliwą powierzchnię, dał jej prosty sygnał. Od dość dawna nie było tu nikogo, odwróciła się powoli w stronę chłopaka, który zdołał się przełamać i również wszedł do środka. - nie powiedziałam, że jest to niemożliwe a jedynie, że nie będzie to takie proste. Zdaje się jednak, że nie mamy się tu czego obawiać, przynajmniej na pierwszy rzut oka. – było tu zbyt pusto. Po oględzinach ścian można śmiało stwierdzić, że dom może runąć od zwykłego dmuchnięcia, jednak nadal jest to suche i względnie cieplejsze miejsce. Skoro ona to zauważyła to pewnie i bezdomni, a więc dlaczego nikogo tu nie ma? Nawet jeśli krążą o tym miejscu jakieś chore opowieści, to takie bajki raczej nie ruszają nocujących pod gołym niebem. Zbliżyła rękę do swojego serca; biło normalnie, to dlaczego od momentu zbliżenia się do tego miejsca odczuwa to dziwne uczucie niepewności. A może to był strach, ale czy to były jej emocje? A może to miejsce usilnie starało się tak wpływać na przebywające tu osoby. - czasami, nawet jeśli usilnie próbujesz uniknąć ryzyka to i tak nie jest to możliwe. Słuchaj Eiji, nie znamy się jeszcze zbyt dobrze, ale jeśli coś cię trapi, zawsze możesz mi powiedzieć. Być może nie będę mogła ci pomóc, ale postaram się, jak tylko mogę – nie chciała dawać mu wprost sygnałów, że nie potrafi kłamać, a raczej nie jest na tyle dobry, by mogła w to uwierzyć. Ponownie jednak nie będzie na siłę z niego tego wyciągać, ale lepiej by wiedział, że może z nią porozmawiać o wszystkim. - dziwne przeczucie powiadasz... – a więc i on czuł się tu dziwnie. To miejsce, powinni je opuścić. I nie rano, a natychmiast. - to aż dziwne, że jesteśmy tu sami. Nie tyle sami...to dziwne, że nie ma tu niczego, ani jednego bezpańskiego zwierzaka, czy nawet jednego ptaka...myślę, że powinniśmy wyj... – nagły głośny trzask drzwi, przerwał jej możliwość zaproponowania tego, by opuścili to miejsce. Dodatkowo podłoga na górze zaczęła nienaturalnie skrzypieć, a w tle zaczynała rozbrzmiewać dziwna melodia. Z początku bardzo cicho, ledwo słyszalnie, by następnie stawać się poziomowo coraz głośniejsza. - co do cholery, Eiji chodź tu.. – złapała go i przyciągnęła do siebie, by zasłonić go lekko swoim ciałem. Próbowała zapewnić by chociaż względnie był bezpieczniejszy, lecz gdy skrzypienie zaczynało przybierać dźwięczną barwę kroków, ta przeniosła prawie automatycznie swoje spojrzenia na schody. Czy to była sprawka człowieka, a może to ktoś podobny do niej. Nie wiedziała, co powinna teraz zrobić, musiała jednak szybko myśleć, zanim to coś zbliży się do nich jeszcze bliżej.

@Umemiya Eiji
Amaya Chō

Matsumoto Hiroshi and Umemiya Eiji szaleją za tym postem.

Umemiya Eiji

Nie 11 Sie - 19:56
Pewność siebie - kim ona jest, w co ona pozostaje ubrana, kiedy człowiek sam nie wie, jakie szaty chce przywdziać?

Niepewność uderza i nie chce puścić. Zamienia się w psy, które pragną rozszarpać mięso w napadzie głodu - tak się czuję. Czuję się tak, jakby coś mnie ścigało, ale co konkretnie, nie potrafię sobie wyobrazić. Powinno być łatwiej, zamiast tego mój stan stanowi sinusoidę - jednego dnia potrafię podchodzić normalnie, drugiego kompletnie się załamuję. Jest to męczące, w końcu nie wiem, czego mam się po sobie spodziewać, tudzież jakich reakcji, jakich wcześniejszych znajomości. Przeszłość pozostaje za zamglonym szkłem, którego nie mogę zbić i z jednej strony napawa to niepokojem, z drugiej pozwala uniknąć czegoś, co - być może - jeszcze bardziej mnie skrzywdzi. Stare rany są niemożliwe obecnie do rozdrapania psychicznie, jakoby mając na sobie kamuflaż. Nie jestem świadom tego, co dokładnie mi na sercu leży, w związku z czym mało co doprowadzi do rozpadu i konieczności zebrania siebie samego w jedną, sporą całość.

W końcu w te czy wewte części, gdy nie zna się własnego ja, porozbijane i znajdujące się na podłodze, w gorszym stanie być nie mogą.

Dlatego tak uciekam od komplementów. Boję się, iż światło, które pada na moje umiejętności, prędzej czy później doprowadzi do zawodu. Do zrezygnowania, do niechęci, gdy okaże się, że nie jestem tym, kim sobie ktoś potrafi wyobrazić. Tak samo, jak w tym momencie zwątpienie może wprowadzić brak naładowanej baterii w telefonie.

Przytakuję - w końcu nie w moich myślach wkładanie cudzych słów w kompletnie inne usta, zastępowanie rzeczywistości. Sama pewność siebie Amayi powoduje, iż czuję się przy niej tak, jakby kobieta niosła ze sobą nie tyle bagaż, co prędzej brak strachu. Pamiętam naszą rozmowę o nim, ale... im dłużej jej się przyglądam, tym bardziej odnoszę wrażenie, że ta nie obawia się absolutnie niczego. A może to tylko i wyłącznie nieprawidłowe odbieranie emocji znajdujących się w otoczeniu? Nadal pozostaję w gotowości do wycofania się, gdyby tylko zaszła taka potrzeba.

- Jest jednak różnica, kiedy człowiek ma możliwość jego uniknięcia, a tego mimo wszystko... no cóż, nie robi. - spojrzenie wlepiam początkowo w podłogę, która nie była zamiatana od dłuższego czasu. Duży bagaż i jego brzemię byłyby łatwiejsze do niesienia, gdybym tyko zechciał się nimi podzielić; tak się jednak nie dzieje. Uparcie wierzę, że to, co mnie trapi, jest tylko i wyłącznie moim problemem. Można przechodzić przez ulicę i nie rozglądać się, tudzież przeżyć tak wiele razy, ale można raz rozejrzeć się i nie zauważyć rozpędzonego pojazdu. Życie jest niesprawiedliwe od samego początku. - Dziękuję, zapamiętam. - odpowiadam; nie czuję się na siłach, aby podzielić się własną historią, której nie mam rozbudowanej. No ba, rozpoczyna się od momentu obudzenia we szpitalu - cóż to za przeszłość? Praktycznie żadna. Bezużyteczna. - P-Przepraszam, nie powinienem tego rozpoczynać. - kusi mnie wbić paznokcie poprzez bluzę, ale tego się nie podejmuję. Duszę w sobie tę chęć, ażeby nie wpłynęła w żaden sposób na to, co ma tutaj miejsce.

Zanim dochodzi do dokończenia sentencji przez Chō, zostajemy dosłownie zamknięci w domu. Trzask drzwi praktycznie powoduje, iż mięśniowo chcę podskoczyć do góry, acz skutecznie się przed tym powstrzymuję, kierując dłoń do bluzy, w której trzymam niewielki nożyk. Niewielki, aczkolwiek przydatny do tego stopnia, że nie panikuję aż tak. Stanowi pochodnię w tym specyficznym mroku i melodii, która zaczyna docierać do naszych uszu.

- K-Kurwa... - czy ktoś się z nami bawi? Czy ktoś się temu przygląda? Nie, nie ma tutaj absolutnie nikogo. Nie ma tutaj żadnego świadectwa obecności drugiej duszy, dlaczego więc serce i intuicja podpowiadają mi, że jest inaczej? - C-Chyba nie wyjdziemy. A może okn... - wskazuję na obecnie zabarykadowane elementy okienne, które wcześniej nie były w takim stanie, a zamiast tego pozwalały na swobodną ucieczkę. Świetnie. Jak to jest w ogóle możliwe? Czy to kolejna z iluzji, która ma miejsce pod kopułą mojej czaszki? - Czy t-ty też widzisz, że one są... zabarykadowane? - pytam się; w pod kopułą czaszki rozkładam ręce, mając nadzieję, że to się nie dzieje naprawdę. Kolejny koszmar? Sen? Tak realny? Mózg byłby w stanie wymyślić ten scenariusz? Tonę, jeszcze raz i tak skrupulatnie, iż nie wiem, co mam o tym sądzić. - Ta melodia... nie, to nie może s-się dziać... - mówię do siebie cicho, choć sam fakt tego, iż Amaya widzi, co ma miejsce, powoduje, iż mam tak wiele pytań pozostawionych bez odpowiedzi. Widzi? Słyszy? Prawdopodobnie tak, inaczej by nie zareagowała.

Eiji, oddychaj, będzie dobrze.

Nie mogę się teraz załamać. Nie mam aż tak silnej woli, ale nie chcę ponownie uciekać, a zamiast tego pragnę, abym to ja przejął kontrolę nad strachem, nie on nade mną. Muszę nie tyle zacząć działać, co prędzej się uspokoić, zanim kolejne sekundy miną i sprowadzą na nas kolejne nieszczęścia. Wdech, wydech - kropla potu spływa mi po twarzy, udowadniając wpływ występujących zdarzeń na mój stan.

- Na strychu - wreszcie wydobywam z siebie trochę głosu, mając nadzieję na to, iż nie będzie to chwilowe uspokojenie się, a dłuższy zdecydowanie stan; nadal lewą rękę mam na ostrzu, choć nie wierzę we własne umiejętności operowania dłonią - nie powinno nikogo być. Jest przecież z-zawalony. - wzdycham, choć adrenalina nie pozwala mi na odpoczynek.

Krąży we krwi, wymaga uwagi. Na dowcipnisia mi to nie wygląda.

- Musi być j-jakiś sposób na wyjście. - a co, jeżeli pęknie ten dach i deski zwalą nam się na głowę? - To coś wie, że tutaj jesteśmy i... raczej się przed tym nie ukryjemy. - no bo gdzie? Większość mebli albo za mała, albo zbyt mocno uszkodzona. Podświadomość podpowiada mi, że z kolei powinniśmy sprawdzić, co ma miejsce tam na górze, ale nie jestem pewien tego pomysłu. Mięśnie odmawiają przez chwilę posłuszeństwa.

Czy to dziecko z wcześniej się na mnie mści, bo nie chciałem z nim podjąć się prostej zabawy chociażby w ganianego? Pragnę się stąd wydostać, ale melodia staje się na tyle głośna, że aż wręcz nieprzyjemna. Rodzi w sercu niepokój, zasiewa ziarno przerażenia; nie jestem w stanie zaprzeczyć jej istnieniu. Coś musiało ją zainicjować - czy może to być fakt tego, iż przekroczyliśmy mury tego domu? A może czegoś niefortunnie dotknąłem? Skrzypienie podłogi nie przenosi się, a zamiast tego ustaje, jakby nigdy nikogo tam wcześniej nie było, dźwięk mimo wszystko pozostaje.

- Wydaje mi się, że rozwiązanie tego, tak, wiem, to brzmi nierozsądnie, a-ale... - wzdycham ciężko - jest na górze. To nie jest możliwe, aby coś normalnego dosłownie nam odcięło drogę ucieczki... - może to coś nie jest w stanie stamtąd wyjść? Dlaczego zaczynam zakładać, że jedna z iluzji przenika do rzeczywistości i ją niszczy? Cholera. - Albo nad ranem zostaniemy... w-wypuszczeni? - myślę, staram się to poukładać w jedną całość, a gdy biorę telefon do ręki i zapalam latarkę, nie dostrzegam absolutnie niczego. Osobiście bym przeczekał, choć ta niepewność może być dosłownie dobijająca.

Za dużo myślę - na tyle za dużo, iż nie zauważam, jak wpadam na dziwny przedmiot, z którym to interakcja powoduje u mnie nagły wzrost strachu, a tym samym przeniknięcie dziwnego uczucia, że coś jest nie tak. Próba chwycenia go własnymi dłońmi i przeciwdziałaniu sile grawitacji kompletnie nie działa, gdy naczynie upada na podłogę, obracając się w drobny mak. Ten dźwięk powoduje jedno, silne stuknięcie na strychu, a następnie zimną, chłodną obecność aury, która przenika przez nas obu.

Albo tylko przeze mnie; zanim udaje mi się w pełni odwrócić, odczuwam skutki tych nierozważnych działań na własnej skórze.

Kostki:

@Amaya Chō


nozomi

見つかって無くして わからないままで fate somehow brings me hope inside my heart
Umemiya Eiji

Matsumoto Hiroshi and Amaya Chō szaleją za tym postem.

Amaya Chō

Nie 11 Sie - 21:22
Aura tego przeklętego miejsca nagle uległa pogorszeniu, gdy tylko Eiji uszkodził jakiś porcelanowy szpargał. Miejsce zrobiło się zimne, bardziej opuszczone, a stan niektórych elementów wystroju uległy pogorszeniu. Najwyraźniej coś, co nałożyło te dziwną iluzję na budynek, postanowiło ją zdjąć, ukazując im zabarykadowane okna oraz walące się drewniane elementy pochodzące najwyraźniej ze spróchniałego sufitu. Początkowym zamiarem tej istoty było zapewne psychiczne wyniszczenie ich, by stali się łatwiejszym celem. Teraz jednak porzuciła swoje zamiary i zaatakowała ich bezpośrednio. O dziwo to nie Amaya była jej celem, a jedynie Eiji. Czy rozbicie tego szpargału wywołał napływ agresji, u jak się okazało tej zbyt żwawej babuni? Coś podświadomie jej mówiło, że nie ma do czynienia z duchem, a z czymś innym. Czy zatem pod iluzoryczną kurtyną normalnego świata, poza duchami istniały jeszcze inne istoty? Te rodem z opowieści przekazywanych z pokolenia na pokolenie? Brakowało czasu na gdybanie i ocenianie sytuacji. Jeśli nie zareaguje to chłopak, zostanie tu zabity, tylko co ona może właściwie zrobić? Czy jej zdolność zadziała na to coś, co jeszcze chwilę temu było na strychu. Czy zrobiła to odruchowo, czy domyśliła się, gdzie ona zaatakuje; odskoczywszy do tyłu, pociągnęła go za sobą. Nie była jednak na tyle szybka, by ta nie trafiła swoim atakiem. Całe szczęście rana zdawała się niezbyt poważna, jednak patrząc, iż dostał w tył głowy, a w powietrzu poczuła unoszącą się woń krwi. Przebywanie w tym pomieszczeniu to zbyt duże ryzyko, na które nie może sobie pozwolić. Nie była medykiem, nie znała się na tym i jeśli coś dla niej mogło wyglądać powierzchownie, w realiach mogło być niebezpieczne dla jego życia. Potrzebowali broni, ale czy konwencjonalna broń, nawet ta najbardziej prowizoryczna zadziała na to coś. - Eiji uważaj! – odepchnęła go od siebie, w taki sposób by mógł wylądować we framudze po drzwiach, które kiedyś prowadziły do kuchni. Sama zaś zasłoniła się ręką, przez co poczuła rozcięcie na swoim ręce. Zacisnęła zęby i syknęła, czując jej pazury na sobie. Nie mogła jednak pozwolić, na to by ta ponownie ruszyła na chłopaka. Dlatego zebrała się i przywaliła jej kawałkiem drewienka, które złapała w dłoń w momencie, gdy ta zadała jej cios. - ty głupia stara jędzo… nie ujdzie ci to na sucho.. – ponownie poczuła pragnienie zabijania. Chciała śmierci tego czegoś, na tyle mocno, że nie tylko ta istota, ale i Eiji mógł poczuć, rządzę jej mordu oraz zmianę aury, który wydobywała się z Chō. Tak znajoma, tak nostalgicznie przypominająca zajście na placu zabaw, a może i nawet gorsza. W obecnym stanie nie chciała już udobruchać tego czegoś, zadowoli ją jedynie pełne unicestwienie jej. Zanim zada kolejny cios, odwróciła się jeszcze w stronę chłopaka. - poszukaj czegoś, co nam pomoże albo jakiegoś wyjścia. – być może było to błędem, bo spowodowało to ponowne przyciągnięcie jej uwagi przez chłopaka, jednak Amaya nie miała zamiaru pozwolić jej odejść. Chwyciła ją mocniej, gdy ta pomimo swojej bezzębności próbowała ją ugryźć i usilnie wydostać się z uścisku ducha. Nie ma jednak chyba innego wyboru jak spróbować przyciągnąć jej uwagę w pełni na siebie, za pomocą swojej mocy. Musiała się jedynie skupić, by przyciągnąć jej, zdolność zaczęła działać; łatwiej jednak powiedzieć, niż zrobić. W jednym momencie z ciała Ama zaczęła wydobywać się słodka woń, którą mógł również poczuć Eiji, a w drugim ta użyła chyba swojej maksymalnej siły i posłała mocniejsze uderzenie w stronę swojej przeciwniczki, przez co Chō puściła ją ze swojego uścisku i wylądowała na stole z dość mocnym impetem. Spotęgowało to jednak jedynie bardziej jej dzikie pragnienia, gdyż pomimo bólu podniosła się i cisnęła kawałkiem innego drewna w stronę zjawy. Samej jednak padając na ziemie z powodu bólu, który zaczął rozchodzić się po miejscu, w które trafiła strucha - jeszcze nie skończyłam, wracaj tu stara prukwo. – bolało, tak cholernie bolało, ale musiała stłumić ból tylko po to by dać chłopakowi czas na dozbrojenie się lub znalezienie sposobu na ucieczkę.

wyniki moich rzutów:

rzuty dla Eijiego:

@Umemiya Eiji
Amaya Chō

Matsumoto Hiroshi and Umemiya Eiji szaleją za tym postem.

Umemiya Eiji

Nie 11 Sie - 22:46
Ja pierdolę, to się nie może dziać naprawdę.

Wydobywa się z moich ust - za dużo obecnie przeklinam, ale nic w tym dziwnego. Rozbicie wazonu czy czegokolwiek, co tam znajdowało się pod moimi nogami, powoduje niemożliwy do przerwania ciąg kolejnych wydarzeń, który nie posiada hamulców. Jakby ktoś odebrał możliwość z jego korzystania, zatrzymał na konkretnym poziomie i uznał, że w sumie awaryjny też nie jest do szczęścia potrzebny. O mało co nie tracę równowagi i chyba ostatkiem sił udaje mi się utrzymać w pionie.

Krew - czuję zapach krwi, który przedostaje się do nozdrzy tak gładko, że aż wręcz mdli.

Ból - ból w miejscu, które było tak niedawno zszywane; włosy okrywają się czerwienią, ale nie na tyle, na ile to musiało mieć miejsce, gdy zostałem zabrany z miejsca napadu. Czuję, jak umysł zaczyna wariować pod wpływem bodźców, a organizm niemal od razu pragnie umieścić mnie w scenariuszu, w którym to byłem podczas tego koszmaru. Sygnał przekazywany przez nerwy nie jest taki sam, ale wzbudza w organizmie naprawdę tonę emocji, których nie jestem w stanie wytłumaczyć. Poważnieję; ponownie dzieją się rzeczy, które dziać się nie powinny.

To nie jest iluzja - to jest coś, co rzeczywiście ma miejsce. To naprawdę się dzieje. To nie jest kolejne, zmasakrowane ciało, które stara się na mnie zwrócić uwagę - to coś, co niesie ze sobą potencjalne zagrożenie. Nie, co ja mówię - przecież niesie ze sobą zagrożenie, psia mać.
Otrzymane obrażenia mnie uruchamiają - adrenalina zaczyna krążyć pod kopułą czaszki, zmniejszając czas reakcji do niezbędnego minimum. Ciało krzyczy o przetrwanie i emocjonalne myślenie w tym przypadku nie ma racji bytu. To wszystko dzieje się zbyt szybko - pociągnięcie, strużka krwi spływająca mi po karku w leniwym rytmie i brudząca bluzę; próbuję jakkolwiek zadziałać, ale nie udaje mi się to w żaden sposób. Deska nie trafia w staruszkę, która nie przypomina niczego, z czym miałem wcześniej do czynienia. Czy można to nazwać czymś kompletnie normalnym?

Chcesz ponownie stracić pamięć?

Mówi do mnie głos rozsądku; mocniejsze uderzenie mogłoby przyczynić się do kolejnych uszkodzeń, na które nie mogę sobie pozwolić. Zresztą, za wiele do powiedzenia nie mam, kiedy to zostaję odepchnięty od walki - wizje koszmaru chcą na mnie wpłynąć i bardzo pragną tego, aby jeden z tych scenariuszy się ziścił. Pragnie zatrzymać mnie w miejscu, skuć w łańcuchach i uniemożliwić działanie; zaczynam się wahać, choć nie powinienem. Dźwięki dochodzą do mnie z opóźnieniem, zastygam niczym słup soli - wbija powoli kły, choć metaforycznie ręką staram się zasłonić usta od tej wpajanej w powietrze trucizny.
Walczę ze sobą i z obawami, które rodzą się bez najmniejszych problemów pod kopułą czaszki. Co, jeżeli nie zainterweniuję? Co, jeżeli zainterweniuję i dojdzie do jeszcze gorszych rzeczy? Jakby każdy mój dotyk i wysunięcie dłoni do przodu miały przyczynić się do pogorszenia sytuacji.

Ten budynek nie jest stabilny, a na pewno nie do tego, co widzą moje oczy. Na stabilności tracę ja, widząc, jak Amaya otrzymuje kolejne rany. Interweniować? Nie interweniować? Pluję sobie w twarz. To wygląda jak zły sen, ale dzieje się naprawdę. Boli naprawdę - i na sercu, i na duszy. Co ja mogę w tej chwili zrobić? Absolutnie nic, o ile rzecz jasna nie zacznę wreszcie coś robić - podczas walki kobieta otrzymuje lekkie zadrapanie połączone z rozerwaniem ubrań. To, ile one kosztowały, stanowi najmniejszy problem; problem stanowi to, co się dzieje dalej.

Czuję ten zapach - słodki, specyficzny. Czuję te emocje, tak intensywne i tak negatywne, że aż przenikające do mojego serca. To właśnie głos kobiety wybudza mnie z kolejnych kilku sekund, które przedłużają się w wieczność; muszę znaleźć wyjście z tego labiryntu. Z tego, co się dzieje i z tego, w co nas wpakowałem. Z tego, jak ta doznaje tych obrażeń. Pytania naturalnie rodzą się pod kopułą czaszki: co to do KURWY jest? Czy to, co wcześniej widziałem, nie było iluzją? Było czymś realnym? Nie mam czasu na rozmyślanie nad tym, a zamiast tego staram się znaleźć wyjście z tej sytuacji.

To, co wcześniej widziałem w Amayi, przeradza się w coś, co przejmuje kontrolę nad całym otoczeniem. Czyli to, co zdołałem dostrzec, nie było kłamstwem. Zaburzony obraz rzeczywistości i obraz tego, kim tak naprawdę jest znajoma, powodują zwątpienie w otaczającą mnie rzeczywistość. Szukam zatem wyjścia, choć jest to cholernie ciężkie i stanowi kamień na sercu, gdy zaciskam mocniej pięść, jakby miało mi to pomóc.

W ciemności ciężko jest mi dostrzec potencjalną metodę ucieczki, ale też - obawiam się, iż światło może przykuć istotę w moim kierunku. Oddalam się na tyle, aby mieć czas na ewentualną reakcję, szukając czegokolwiek, co stanowiłoby okno, które można rozbić, nieidealnie przybitych do chatki desek czy czegokolwiek innego, byleby się stąd wydostać. Drzwi? Drzwi są nadal zablokowane. Poruszanie się po kuchni w rozpędzie, gdzie nogi pragną tak bardzo odmówić posłuszeństwa, nie stanowi niczego przyjemnego.

Ogarnij się. Ona tam walczy.

To mi tak bardzo utrudnia działanie; to mi tak bardzo zaburza percepcję. Myśl - to właśnie w tym momencie zauważam jedno okno, które zostało zabarykadowane od zewnątrz, nie od środka. Odpowiednia siła byłaby w stanie je wyważyć, ale nie wierzę w to, że aktualnie mi się to uda; w końcu lewa ręka nie jest na tyle silna, aby mogła temu podołać - postanawiam wykorzystać inny sposób, choć nieprawidłowy przy tym, że nadal staram się powrócić do pełnej sprawności.
Zaginam prawą rękę w łokciu i to właśnie tym ruchem, zamaszystym i przepełnionym determinacją, staram się usunąć ten niepotrzebny element wyposażenia. Boli jak cholera i wierzę, że będę miał siniaki, ale to nie jest moim największym problemem w tej sytuacji. Drzazgi przebijają się przez materiał, z którego wykonane jest ubranie; muszę działać. Muszę odnaleźć dostęp do świata zewnętrznego w tym splamionym walką świecie.

Ponowny huk i uderzenie deski rozbrzmiewa w pomieszczeniu i uderza w świadomość niczym gwóźdź wbity za pomocą młotka; nadal staram się usunąć te cholerne deski, na wszelką ewentualność trzymając w lewej dłoni rozłożony nóż, który może i nie jest duży, ale wystarczy na tyle, aby się obronić.

- Cholera... - kropla potu ponownie wpływa po mojej skroni, udowadniając, jak bardzo tutaj liczy się przede wszystkim czas. Ponowne uderzenie - odwracam głowę - mając nadzieję, iż to coś nie zwróci na mnie uwagi. Nie zamierzam krzyczeć, że coś mi się udaje - zostało mi przydzielone jedno zadanie i naprawdę nie chcę go spierdolić.

A nie lepiej byłoby, jakby cię rozszarpała?

Tu i teraz; wydaje się to być kuszącą propozycją, gdy znowu czuję się tak bezużyteczny i tak beznadziejny w swoich kolejnych akcjach. Zaciskam pięść, zaciskam zęby i jeszcze raz uderzam o spróchniałą deskę, doprowadzając do jej uszkodzenia - tylko nikt się na razie jeszcze nie przeciśnie. Muszę zdjąć jeszcze jedną. Muszę się pospieszyć, bo czas mija, a monstrum nadal walczy z Cho, domagając się większego rozlewu krwi.

Kostki:

@Amaya Chō


nozomi

見つかって無くして わからないままで fate somehow brings me hope inside my heart
Umemiya Eiji

Matsumoto Hiroshi and Amaya Chō szaleją za tym postem.

Amaya Chō

Nie 11 Sie - 23:38
Trzaski, które dochodziły do niej, z kuchni mogły sugerować, że Eiji znalazł miejsce, przez które będą mogli się wydostać. Bardzo dobrze, taki był właśnie plan prawda? Trudno właściwie teraz określić czego pragnęła Amaya. Pragnienie krwi istoty mieszało się z chęcią mordu Amayi. Chwilowo zatraciła się w tych plugawych pragnieniach, chciała jednak zapewnić mu bezpieczeństwo, nawet swoim własnym kosztem. Co może odbić się dla niej rykoszetem, bo jeśli to wszystko się już skończy, czy nadal będzie uchodziła za człowieka w jego oczach, czy może potraktuje ją jak kolejne monstrum, którym właśnie się staje. Zdaje się, że istota ponownie zapragnęła krwi chłopaka, dziewczyna nie mogła jej na to jednak pozwolić. Nawet jeśli ta miała przewagę, bo walka toczyła się na terenie, którego panią jest staruszka; nie można jednak ująć zawziętości dziewczynie, która dosłownie pomimo dostania ponownie jej szponami oraz poczucia ponownego upuszczenia jej krwi, ta nie miała zamiaru pozwolić jej opuścić tego pomieszczenia, jeszcze nie teraz. Dlatego ponownie rzuciła się na nią, próbując przycisnąć ją do ziemi za pomocą ciężaru swojego ciała; co znowu wywołało skupienie się jej uwagi na swojej przeciwniczce. Tym razem nie pozwoli jej tak łatwo uciec ani poruszyć się o centymetr dalej. Początkowe okładanie jej rękami nic nie dawało, dodatkowo powoli sama zaczynała tracić siły poprzez obrażenia, które otrzymała podczas starcia, a i powolna utrata krwi z czasem zacznie dawać o sobie coraz większe oznaki. Rany może i nie są głębokie, ale ciągłe gwałtowne poruszanie się, nie będzie zbyt dobre dla niej. Ponownie spróbowała przytrzymać staruszkę przy ziemi, by wolną ręką wymacać na ziemi coś, co może jej pomóc w obecnej chwili. Przeciwniczka wcale nie była taka bierna, na jaką może przez chwilę wyglądać. Zaczęła wydawać jakieś okrutne dźwięki, które chyba miały za zadanie wystraszyć kobietę. Czy jednak coś tak błahego może zadziałać na kogoś w amoku? Próba wyszukania nowej broni zakończyła się sukcesem, bo udało się jej chwycić jakiś klocek, a może była to cegłówka, która musiała tu wylądować po tym, jak jakieś dzieciaki bawiły się w wybijanie szyb. Było to aktualnie coś, co mogło okazać się bardzo przydatne i śmiertelne. - zdychaj, zdychaj… zdychaj! – zaczęła krzyczeć, po czym w ruch poszła cegła, którą zaczęła okładać istotę w twarz, nie przejmując się nawet tym, że część jej ataków była zwyczajnie niecelna. Nawet jeśli kilka z nich dojdzie do celu, to nieźle zmasakruje tym staruszkę.
Cegły, a zwłaszcza te stare bywają jednak zdradliwym tworem. Po jednym z nietrafionych uderzeń trafiła w coś twardego, co spowodowało pęknięcie jej na kawałki. Na twarzy staruszki pojawił się szyderczy uśmiech i pewnie doszłoby do ataku na Amaye, gdyby ta nie wbiła się nagle swoimi zębami w jej szyję. Istota ponownie zaczęła wydawać z siebie dziwne okrzyki. Gniewa? Agonia, a może strach? Stwierdzenie co odczuwała taka istota w momencie, gdy ktoś próbuje rozszarpać ci szyję. Niestety Amaya była teraz zbyt odsłonięta, więc istota mogła zadać jej kolejny cios, pozycja jednak w jakiej się znajdowały, nie dawał istocie zbyt wielkiego pola do popisu. Dlatego przeniosła swoją wolną rękę na plecy Cho, robiąc jej dość ostre nacięcia. Nagły napływ bólu dochodzącego z pleców spowodował uwolnienie istoty z pocałunku śmierci, a następnie zrzucenie Ama z siebie i próbę podniesienia się na nogi owej istoty. - nie spodziewałaś się tego, prawda? Nawet nie masz pojęcia, z czym zadarłaś starucho – powiedziała do istoty, gdy tylko wypluła kawałek jej skóry ze swoich ust. Nie mogła jednak długo leżeć na ziemi, bo ta mogła to wykorzystać i rzucić się na nią. Dlatego podniosła się prawie w tym samym momencie co jej wróg, cały czas patrząc z pogardą na istotę oraz nadal blokując dostęp do kuchni. Jeśli istota miała w sobie chociaż trochę instynktu samozachowawczego, to odpuści i ucieknie, nie wchodząc im w drogę do samego rana, a jeśli pomimo otrzymanych obrażeń, ta nadal będzie chciała walczyć, prawdopodobnie skończy martwa, nawet jeśli Amaya skończy tak samo, przynajmniej chwilowo. - więc jesteś gotowa zaryzykować; nie, czy jesteś gotowa na śmierć? – pomimo wypowiedzianych słów, obietnicy śmierci istoty ta ledwo stała na nogach i czuła się coraz słabiej, nie mówiąc o powoli rozmazującym się polu widzenia. Mimo wszystko sięgnęła po wcześniejszą deskę, która poleciała na początku w stronę istoty, wyciągając ją w stronę istoty, czekając na atak jeśli ta jednak zechce nadal toczyć z nią potyczkę siłową. Nadal nie ustaliła przecież, czy owa mara ma chociaż za grosz rozumu, czy jej zachowanie jest jedynie podyktowane prymitywnymi instynktami.

@Umemiya Eiji
Amaya Chō

Matsumoto Hiroshi and Umemiya Eiji szaleją za tym postem.

Umemiya Eiji

Wto 13 Sie - 3:54
Walka.

Dźwięki, trzaski - przerażenie opanowuje duszę niemal tak łatwo, jakbym na zawołanie chciał się mu poddać. Odpływam, tracę możliwość racjonalizacji swoich czynów. Wiem, po co walczę, dlaczego zatem nie mogę normalnie funkcjonować? Dlaczego nie mogę spełnić swojego zadania i zachować jakichś względnie prawidłowych ruchów przy próbie usunięcia barykady z okna? Poniszczone, nadgryzione zębem czasu deski już dawno powinny puścić, a tak się nie dzieje - głównie przez to, jak jestem słaby.

Przez to, że mało co jem.

Przez to, że skutki już są widoczne.

Jeszcze raz staram się już obolałym ramieniem zniszczyć ten element blokujący dostęp do rzeczywistości, ale nie udaje mi się to. Serce, które bije pod sklepieniem żeber, ma ochotę wydostać się z uścisku adrenaliny, mieszanki negatywnych emocji i tego, co się dzieje dookoła, ale nie może. Myśl, myśl - do cholery - przecież nie musisz używać tylko i wyłącznie siły swoich rąk, możesz wykorzystać do tego celu cokolwiek innego. Rozglądam się po otoczeniu, staram dociec do sposobu usunięcia reszty tego cholerstwa, ale nie idzie to tak, jak iść powinno - stres zaczyna zżerać mnie ponownie od środka, śmiejąc się prosto w twarz.

Nie dam rady.

Oddech staje się szybszy, gdy drżenie rąk ulega pogłębieniu i utykam w tym piekle niemal samotnie; samotnie, choć w pomieszczeniu obok Chō walczy z tym paskudnym bytem, otrzymując kolejne obrażenia. Nadmiar emocji tlący się pod sklepieniem skóry zaczyna przybierać na takiej sile, iż nie mogę się na niczym innym skupić. Wizje z koszmaru zdają się być realne do tego stopnia, że skutecznie uniemożliwiają mi podjęcie się kolejnej akcji. Boję się - bo strach jest czymś naturalnym - ale wiem, że jeżeli zostanę w bezczynności kolejnych minut, scenariusz zakończy się tym, czego najbardziej chcę uniknąć.

- K-Kurwa... - drżący głos wydaje się nieść ze sobą jeszcze większe okowy, których nie potrafię powstrzymać. Utykam w klatce własnych, negatywnych myśli, które powodują u mnie chęć wymiotowania. Zaciskam pięść, tak bardzo siebie nienawidzę. Tak bardzo pałam do siebie płomieniem niechęci, że byłbym w stanie znajdować się na miejscu Amayi i tam konać, byleby nie musieć patrzeć na to, jak ona się męczy. To wszystko tak powraca, chcę przecież jak najlepiej - dlaczego nogi zatem odmawiają posłuszeństwa, gdy słyszę kolejny trzask i kolejne głosy w uniesieniu negatywnych emocji, dlaczego czuję się tak cholernie przytłoczony i pozbawiony możliwości walki? Przecież chcę uniknąć tego, co najgorsze; co mnie powstrzymuje w takim razie od prawidłowych akcji?

Łokieć, tak cholernie boli. Krew, tak nieprzyjemnie spływająca, brudzi ubranie. Spojrzenie pustoszeje, traci na znaczeniu. Nie... to nie ma sensu. Zanim uda mi się wyłamać te deski, będzie już po wszystkim. Kurz opadnie na martwe ciało Amayi, a w pomieszczeniu pozostanę tylko ja, czekający na bycie rozszarpanym przez ten niebezpieczny byt. Ta walka z góry jest przegrana, tylko niepotrzebnie pobudzam w swojej duszy ramiona nadziei do uściśnięcia mnie ten jeden, ostatni raz, zanim dojdzie do tragedii.

Trzask.
Krzyk.
Kolejna walka po chwili ciszy, która miała miejsce - po chwili deklaracji o to, czy któraś z nich jest w stanie poświęcić się do tego stopnia, aby umrzeć.

Eiji, musisz zacząć o siebie walczyć - nie możesz tak łatwo się poddać.

Widzę ponownie Chō martwą na opuszczonym placu zabaw - bo przecież chciałem tylko odnaleźć zaginionego psa.
Widzę ponownie Hiroshiego, który leży bez oddechu na zimnym asfalcie - bo przeszedł obok i mnie zauważył.

Coś mnie otacza - coś otula moje myśli i nie pozwala im na rozprzestrzenianie się w tak nieprzyjemnym tempie. Coś je odgradza, coś mnie chwyta za dłoń i opuszkami palców pragnie wręcz uspokoić, kierując je następnie na wilgotną od potu twarz, odsuwając równie mokre, posklejane ze sobą włosy. Zakrywa uszy, nie pozwala na to, aby kolejne dźwięki dostawały się do rozjuszonej rzeki myśli, strumienia pragnącego porwać dosłownie wszystko i wszystkich dookoła. Będzie dobrze. Czuję, jak powoli przestaję się trząść, a nieco otumaniony i wyjęty z życia, zmęczony wzrok stara się rozejrzeć dookoła w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby nam - podkreślam to tak uważnie - w ucieczce z tego miejsca. To, co poprzednio czułem, staje się jedynie przykrym wspomnieniem, kiedy to racjonalność wchodzi na moje miejsce i stara się przejąć kontrolę nad tą tragiczną wręcz sytuacją. Zaczynam myśleć jaśniej, choć kosztuje mnie to naprawdę wiele wysiłku, gdy skóra staje się jeszcze bardziej blada, a powieki ciężkie - nie mogę jednak w tym momencie stracić kontroli nad własnym ciałem. Jeżeli nie ja, to kto inny odnajdzie wyjście? Kto inny pozwoli nam na ucieczkę? Nie chcę być własnym katem, nie teraz.

Przerażenie nie zanika, ale zostaje odpowiednio stłumione. Już wcześniej miałem to uczucie, gdy stawiałem raz granicę i powraca ono tak gładko, tak niespodziewanie, tak wręcz naturalnie, jakby było to nieodłączną częścią mnie, o której nie mam pojęcia. Nie wiem, jakie ma ono podwaliny, tudzież czego tak naprawdę się chwyta, ale działa obecnie na moją korzyść, pozwalając na złapanie za łańcuch w celu odzyskania kontroli nad sytuacją. Jeden głos nie ma znaczenia, ale wiele z nich, gdzie każdy jest unikatowy, powoduje zwrócenie uwagi na istotę problemu - coś we mnie pęka. Ma dość; wyprostowuje dłoń, chwyta za oręż, przynajmniej teraz. Muszę działać. Chcę przeżyć w tym nikłym momencie.

Jak w amoku wręcz chwytam za ciężką, drewnianą szufladę, która ostała się jako element wyposażenia mebli kuchennych, aby ją wysunąć odpowiednio z zatoki i uderzyć z całej siły w deskę - prędzej, w ostatniej chwili, puścić, tudzież rzucić. Jest mi ciężko znaleźć odpowiedni moment, ażeby prędkość była wystarczająca do zniszczenia barykady, ale ryzykuję, zachowując odpowiednią odległość. Ta łamie się w pół, pozostawiając jedynie jedną z desek do rozwalenia. Zaciskam zęby i staram się stłumić ból, który rozprzestrzenia się po czaszce, choć rana nie jest głęboka - tłumię kolejną falę, która wynika ze stłuczenia ręki; ciało jest wymęczone. Nie jest przygotowane do takiego wysiłku, ale nie mam innego wyjścia; i tak mam tutaj lepsze warunki w porównaniu do tego, co musi przeżywać Amaya. Muszę nas stąd wydostać i zrobię absolutnie wszystko, aby do tego doprowadzić.

Szukam kolejnego elementu wyposażenia, który mógłby mi pomóc w rozwaleniu deski bez uszkadzania samego siebie. Jak się okazuje, staje się nim początkowo wałek, który - w lewej dłoni - samemu się rozwala, z impetem powodując tymczasowy ból w palcach, zapewne pod wpływem braku amortyzacji uderzenia, nie jest dobrym pomysłem. Solniczka... nie, ale biorę ją na wszelki przypadek i chowam do kieszeni. Klnę pod nosem, nie mam czasu na zaświecenie latarką, choć zapewne by mi to pomogło; chwytam za ciężką, solidną patelnię, ażeby zacząć nią naparzać prosto w ostatnią, spróchniałą część barykady.

Jedno uderzenie - palce bolą choć trzymany przedmiot nie ulega uszkodzeniu.
Drugie uderzenie - czuję, jak metalowa część wbija mi się nieprzyjemnie w skórę, pozostawiając kolejny odcisk.
Trzecie uderzenie - ucieczka staje się wreszcie możliwa, gdy deska pęka, opada z hukiem na blat i wreszcie możemy uciec.

Ostatkiem sił przesuwam do odpowiedniego miejsca kredens, nie przejmując się tym, jak wypada z niego zapewne bardzo droga i przekazywana z pokolenia na pokolenie porcelana. Idzie mi to ślamazarnie, powoli, dlatego nic dziwnego, że decyduję się wykorzystać siłę nóg, które przecież nie są uszkodzone w stosunku do reszty ciała. Parę sekund. Boże, ktokolwiek - dajcie mi parę sekund i niech to wszystko pójdzie wedle tego, co mam na myśli. Nieopodal kładę patelnię, w tym też sól, która może przydać się do tymczasowego oślepienia monstrum.

Chwytam za rozwaloną część wałka. Stukot kroków dociera nie tylko do moich uszu, ale też do uszu walczących ze sobą kobiet.

- Chō, wyjście! - krzyczę, mając nadzieję na to, iż nie jest za późno; zbliżam się do wejścia do kuchni, wykonując bardzo uważne i ostrożne kroki, ażeby nie rozsierdzić jakiegoś kolejnego cholerstwa mającego na celu nas zaatakować. Jeżeli istota z zębiskami gotowymi zatopić się w skórę kogokolwiek z nas nie przerwała walki na mój widok, rzucam ciężki, drewniany wałek tuż obok niej, aby ją odciągnąć od atakowania Amayi. Spoglądam z pełną powagą w oczach, rzucam praktycznie wyzwanie, ażeby skupiła się tylko i wyłącznie na mnie w tym momencie, dając czas na zachowanie odpowiedniego dystansu i ucieczkę znajomej - w końcu na kogoś musi się zdecydować, czyż nie? Staram się kupić czas, kolejne sekundy, a te przepływają przez moje palce bez najmniejszego zastanowienia. Poważnieję, czując ulgę w duszy, że jeszcze ta się trzyma, choć - patrząc na to, ile krwi zostało przelanej - mam ochotę chłodne palce zatrzymać na szyi tego monstrum i własnoręcznie go udusić.

- To ja jestem twoim celem, prawda? - rzucam prosto, choć to nie oznacza, że się nie boję, wręcz przeciwnie. Jeżeli Chō wyraża w jakiś sposób sprzeciw, staram się jej przekazać prostym spojrzeniem nieco mniej błyszczących, acz zawierających w sobie duszę oczu, przekazać, iż nie ma czego się obawiać - przynajmniej na razie. Iż mam plan, iż nie przychodzę z pustymi rękami i pragnę jej cholernie pomóc, zanim dojdzie do jeszcze gorszych rzeczy. Jakiś powód tego, iż zostałem wcześniej obrany jako potencjalna marionetka do rozszarpania, musiał być i zamierzam z tej przewagi skorzystać, tych paru sekund zastanowienia.
Chwytam szybko za kolejny przedmiot - patelkę, którą specjalnie zostawiłem, aby rzucić nią w tego potwora, kupując jeszcze parę cennych sekund przed zbliżeniem się. - Jesteś jedną nogą w grobie, wejdź już drugą i oszczędź nam tego, stara babo! - mówię głośniej, cofając się do kuchni. Tak, celność mam paskudną, ale obchodzi mnie to tyle, co zeszłoroczny śnieg. Upewniając się, że Chō udało się dotrzeć do wnętrza tegoż pomieszczenia, chwytam za solniczkę i pragnę oślepić potwora, zanim dobiegnie i zrobi jeszcze więcej krzywdy. Niech wypali jej oczy, niechaj nie widzi, niechaj jeden ze zmysłów zaszwankuje i przestanie działać - tak cholernie tego pragnę.

To właśnie w tym momencie, gdy istota ma styczność z tą substancją, dochodzi do jej wycofania i widocznej niechęci; wycofuje się, warczy, wydaje z siebie niezrozumiałe dźwięki. Boi się wręcz zbliżyć, pragnąc jednak przekroczyć tę barierę, do której niespodziewanie doprowadziłem. Przestaje na moment atakować, zastyga, traci na sile, jako że trochę soli dostało się wprost na jej ubranie.

Co jest...

Wydobywa się z moich ust tak niespodziewanie i tak prawdziwie; nie mam bladego pojęcia, sam pozostaję w chwilowym szoku, ale nie mogę w tym momencie się "odciąć", jakkolwiek by to nie brzmiało - nie teraz. Wychodzi na to, iż zawalenie kredensu nie jest potrzebne, jeżeli to coś powoduje niechęć ze strony dziwnego, obecnie osłabionego i przerażonego bytu. Ale dlaczego? Dlaczego reaguje w ten sposób i praktycznie cierpi? Dlaczego boi się czegoś tak prostego? Nie potrafię odnaleźć odpowiedzi na nurtujące moją czaszkę pytania, gdy jedyne, o czym myślę, to wydostanie się z tego przeklętego, drewnianego domu. Później o tym pomyślę, teraz muszę zadbać o nasze bezpieczeństwo.

Ściskam palcami lewej ręki solniczkę i trzymam ją niczym ostatnią pochodnię mającą na celu dać nam szansę na ucieczkę - stanowi światło na tej drodze pełnej niebezpieczeństw - aby ostatecznie zdecydować się na kolejny ruch. Nie ma sensu stanie, nie ma sensu absolutna bezczynność; na zewnątrz będzie zdecydowanie bezpieczniej.

Jeżeli Amaya nie jest w stanie wyjść, staram się jej pomóc - nie zamierzam jej tutaj zostawić. Nie zamierzam postąpić egoistycznie, nie zamierzam stać bezczynnie.

Jeżeli rany, obtarcia i stłuczenia bardziej mnie dręczą, zaciskam zęby, choć bólu nie mogę w ten sposób powstrzymać.

Trzeba stąd uciec, ale czy pomyślałem o wszystkim?

Kosteczki:

@Amaya Chō


nozomi

見つかって無くして わからないままで fate somehow brings me hope inside my heart
Umemiya Eiji

Matsumoto Hiroshi and Amaya Chō szaleją za tym postem.

Amaya Chō

Wto 13 Sie - 22:05
Trafiła na kogoś o podobnym uporze jak ona sama. Głupie stare babsko mogło sobie odpuścić i iść porobić na szydełkach na górze. No ale po co jak można ponownie bezmyślnie się rzucić do walki bez planu jak typowy berserk. Amaya niestety zrobiła praktycznie to samo, lecz ona miała powód do walki w takim stanie. Pomijając już coraz bardziej narastające chęci do siania mordu i ukatrupienia tego czegoś nawet za cenę życia, to nadal musiała ochronić chłopaka. Nawet jeśli będzie musiała postawić na szalę swoje własne dobro. Kiedy ta ruszyła, była gotowa ponownie rzucić się na nią, byle nie pozwolić jej przekroczyć wyznaczonej linii. Właśnie wtedy niedalek jej twarzy przeleciało coś, co uderzyło w staruchę, a potem dołączyła do niej kolejna rzecz; chciała dołączyć, coś w jej głowie powtarzało jak mantrę, by rozszarpała to coś, lecz słowa chłopaka jakby rozwiały ten dziwny stan, przywracając ją do dawnej normalności. Nie powinien jednak tu przychodzić, skoro znalazł „wyjście”, to powinien już dawno z niego skorzystać i nie myśleć o niej. Ona przecież nie może ponownie umrzeć, a już na pewno nie od szponów, czy kłów tej istoty. A on? To on był w tym miejscu najbardziej podatną osobą, której grozi utrata życia. To nie tak, że nie była mu wdzięczna, że jej nie zostawił samej. W normalnych warunkach pewnie byłaby zszokowana, ale i też uradowana, że ktoś się martwi o kogoś takiego; no właśnie w normalnych warunkach, a nie teraz. Powinien zachować się jak egoista i myśleć tylko o sobie. No ale Eiji przecież nie wie, czym naprawdę jest Amaya, dlatego myśli o niej jak o istocie ludzkiej, tak samo kruchej, jak on. Sama myśl o tym spowodowała, że mimo tej chorej akcji, na jej twarzy zawitał lekki uśmiech. Dlatego nie może pozwolić sobie już na większe ryzykowanie jego życiem, a więc jest tylko jedna opcja, wydostanie się z tego miejsca.

W momencie, gdy babcia prawie dorwała ją w swoje szpony, ta odskoczyła w głąb kuchni, a to, co zobaczyła w następstwie ataku chłopaka, lekko ją zdziwiło, ale szybko naprowadziło ją na odpowiedni tor. To coś bało się soli albo inaczej, to sól miała jakieś niepożądane działanie na tę pokrakę. Chciała to wykorzystać przeciw niej, wyciągnęła nawet dłoń po solniczkę, która znajdowała się w dłoni Eijiego, lecz nagle się zawahała. Ta istota nie jest przecież ludzka, tak samo, jak ona sama. Co, jeśli kontakt z solą wywoła u niej taką samą reakcję. Nie tylko opóźni to ich ucieczkę, da jednak do zrozumienia jej towarzyszowi, że ona też nie jest człowiekiem. Bała się nie tyle, co bólu, który może powstać po kontakcie z ów kryształkami, a tego, jak wtedy zareaguje chłopak i czy nie zacznie nagle się jej bać. A jeśli do tego dojdzie, to czy ona będzie, w stanie nadal go ochronić… Musiała odgonić wszelkie obawy na inny tor, bo nie było już więcej czasu na myślenie. Tym razem pewniej przejęła solniczkę i pchnęła go w stronę okna – ty pierwszy i bez dyskusji mi tu – w momencie, gdy kierowała swoje słowa do chłopaka, ta drapnęła ją w policzek, atakując bardziej w oślepłym szale, niż w świadomej decyzji.

Po tym, jak Amaya odskoczyła od niej, przyłożyła rękę do rany na policzku. Dostrzegła na dłoni czerwoną substancję, co ponowni wywołało napływ gniewu, jak i napływ migoczących obrazów, które zdawały się jednak zbyt zatarte, by coś z nich wyczytać; dopiero kolejna próba ataku istoty przywróciła ją do świadomości, przynajmniej na tyle, że zdołała odkręcić wieczko solniczki i rzucić nią w jej otwartą paszczę. Nie czekała jednak na to, czy trafi, czy też nie. Wskoczyła szybko na blat i po tym, jak Eiji już wyszedł przez wybite okno, ta zrobiła to samo. O dziwo nawet nie pokaleczyła się odłamkami szkła. Kiedy oboje byli już poza domkiem, chwyciła go za rękę i pomimo ran ruszyła biegiem. Nie planowała biec daleko, chciała zwyczajnie zwiększyć dystans od tego miejsca. No i przecież ciągle istniała szansa, że to coś może opuścić domek i pójść za nimi. Kiedy według jej oceny byli wystarczająco daleko, odwróciła się do chłopaka i zaczęła oglądać najpierw jego głowę – nie trafiła cię mocniej? Nic ci nie jest, gdzieś cię boli bardziej, dobrze się czujesz? Nie kręci ci się w głowie? – nie liczyły się teraz jej rany, bardziej martwiła się o te, które posiadał chłopak. Nawet niepozorna ranka może okazać się bardzo groźna, lepiej dmuchać na zimne, niż potem cierpieć. - całe szczęście nic ci nie zrobiła - przyciągnęła go do siebie i przytuliła. Dopiero teraz, gdy są względnie bezpieczni, może dać upust tym wszystkim emocją, które musiała przykryć agresją.

@Umemiya Eiji
Amaya Chō

Matsumoto Hiroshi, Umemiya Eiji and AKIYAMA RYO szaleją za tym postem.

Umemiya Eiji

Sro 14 Sie - 18:13
Z jednej strony potęgują się we mnie emocje odpowiadające za chęć zakończenia tego na dobre, z drugiej - pragnę zrozumieć, z czego to wszystko wynika i dlaczego to tak wygląda.

Skąd wzięło się to monstrum?

Czy wizje, z którymi mam do czynienia od momentu wypadku, są prawdziwe?

Nie mam czasu na rozmyślanie nad tym; muszę działać. Kolejne plany, które nagle kreują się pod kopułą czaszki, zostają zrealizowane. Taktykiem raczej nie jestem - skąd zatem bierze się ta chęć przetrwania? Dlaczego, może nie z tak zaskakującą gładkością, udaje mi się odnaleźć jakieś zalążki spokoju, ażeby te przejęły kontrolę i uspokoiły trzęsącą się duszę? Chwytam za kolejną rzecz, inicjuję możliwość ucieczki; za długo to stare babsko gra nam na nerwach. Zatracam się; strach zostaje przytłumiony, pozostaje przeszłością, przynajmniej na razie. To nie jest odpowiednia chwila na bawienie się w bohatera, ale to też nie jest chwila na to, aby czekać i nie robić absolutnie nic.

Rzut wałkiem może nie jest idealnie wymierzony, ale udowadnia pracę nad powierzeniem zaufania lewej ręce. Wiele czasu będzie musiało minąć, zanim celnie będę mógł trafić w cel, ale to nie jest teraz moment na rozmyślanie nad tym, co udało mi się osiągnąć bądź przeciwnie. Nie potrafię myśleć tylko i wyłącznie o sobie, jakby bycie egoistycznym znajdowało się poza zasięgiem dłoni schowanych w kieszenie. Po prostu - nawet nie sięgam w tym kierunku. Nie chcę umieszczać siebie na pierwszym miejscu, wiedząc o tym, że Chō walczy i poświęca wiele - jeżeli chcę zyskać zaufanie i jeżeli chcę cokolwiek więcej osiągnąć, to na pewno nie poprzez utorowanie sobie drogi zwłokami poległych towarzyszy.

Ten koszmar i wizja wpływają na moją chęć protekcji. Chcę ochronić ją i ogrom innych osób przed scenariuszami, jakie to miały miejsce podczas zatapiania się w nieprzychylności ramion snu Morfeusza. Nie zamierzam dopuścić do scenariusza, w którym wszyscy będą martwi.

Wykrwawieni.
Samotni.
Leżący bez oznak życia.


Nawet wtedy, gdy jestem tak cholernie słaby.
Nawet wtedy, gdy nie mogę pomóc bezpośrednio w walce.

Rejestruję, jak Chō dostaje się do pomieszczenia, które jest już kompletnie zdewastowane, poniszczone i pozbawione jakiejkolwiek świętości. Cierpienie nie chce ustąpić miejsca spokojowi i nie mogę go wymazać, kiedy to atmosfera staje się na tyle gęsta, iż mógłbym ją ciąć nożem. Być może przekazanie Amayi ostrza trzymanego w odmętach kieszeni bluzy miałoby pozytywny wpływ na walkę, ale boję się, iż z moim szczęściem ten wylądowałby pod jakąś szafą lub sofą; wolę nie ryzykować, przynajmniej nie teraz, kiedy to coś nadal może zadać nam kolejne obrażenia.

Próba oślepienia monstrum kończy się innym, acz równie zadowalającym rezultatem; starszą i uprzejmą babcią tego czegoś nie mogę zwyczajnie nazwać. Też początkowo jakoś chcę się przeciwstawić słowom znajomej, ale zdaję sobie sprawę z tego, że może to tylko doprowadzić do czegoś gorszego; przystaję na tę opcję. Przystaję, choć nie oznacza, iż mi się podoba ten pomysł bez najmniejszej chęci sprzeciwu wrzącego pod kopułą czaszki.

Co prawda nie udaje mi się powstrzymać przed omsknięciem pazurów na policzku kobiety, ale jest wyjście, którego należy się trzymać; schemat, za którym należy podążać. Tak więc wskakuję na blat i, uważając na potencjalne szkło, staram się uniknąć dodatkowych skaleczeń. Co prawda bluza mnie częściowo przed tym chroni, ale wolę nie sprawdzać jej wytrzymałości w ten sposób; przeskakuję przez okno resztkami kondycji i bijącego serca, które pragnie się stąd wydostać.
Jęknięcie wydostaje się z moich ust tak gładko, gdy również w ten sposób odczuwam skaleczenie i ból w lewej nodze. "Kurwa" - mam ochotę powiedzieć, choć się przed tym powstrzymuję, zaciskając zęby. Soczyste warknięcie przeklina ciszę w otoczeniu, gdy okazuje się, że chodzenie teraz wcale nie jest takie proste, jak z początku mogło się wydawać, wysyłając kolejne sygnały bólowe przez siatkę zakończeń nerwowych. Dopiero kilka(naście?) sekund później z budynku wydostaje się kobieta w znacznie gorszym ode mnie stanie, chwytając mnie za rękę; niestety, bieganie jest utrudnione. Kuśtykam, nie chcąc poruszyć bardziej odłamka szkła, które ugrzęzło w moim bucie, a co za tym idzie, naruszyło ciągłość tkanek.

Nie wiem, ile to trwa, ale w pewnym momencie zatrzymujemy się i możemy wreszcie odpocząć. Nadal czuję, jak w moim organizmie buzuje adrenalina, nie chcąc opuścić autostrady żył i tętnic, co działa niczym silny lek przeciwbólowy na doznane wcześniej rozcięcia.

- Nie, nic mi nie jest, nic nie bardziej nie boli, czuję się dobrze, nie kręci mi się w głowie. - mówię jak na autopilocie, mając przygotowane odpowiedzi przeczące co do tego, czy boli mnie coś więcej, czy jednak wszystko jest w porządku. Ciężko mi to stwierdzić, gdy hormon walki i ucieczki nie zamierza puścić zaciśniętych na mojej skórze zębów, czekając zapewne na najlepszy ku temu moment - a dla mnie pewnie najgorszy. Przyglądam się przez ten krótki moment konarom wystającym z ziemi, aby następnie przenieść swój wzrok na Amayę; czuję narastające zmęczenie, ale nie na tyle przeszkadzające, abym odciął się od rzeczywistości. Dotyk, przytulenie - to wszystko wydaje się być tak odległe w momencie, kiedy wzrok, poniekąd pusty, skrywa za sobą gamę najróżniejszych emocji.

Od strachu okraszającego sylwetkę swoimi cierniami.
Przechodząc poprzez plony chęci opieki.
Przystając przez krótki moment na kwitnącej niepewności.
Kończąc na drzewie wytchnienia.

- Amaya... - mówię, trochę otępiale, czując ciepło dotyku, który w tym momencie jest tak mocno zakorzeniony duszy. I nawet gdy normalnie mam do niego awersję, tak teraz nie wydaje się być uwłaszczający. Nie wydaje się przekraczać granic, jakie zazwyczaj staram się stawiać; nawet gdy się boję, strach ten cierpi pod przytłumieniem innych, ważniejszych w tym momencie uczuć. - Twoje rany, trzeba się nimi zająć. - odsuwam się, zauważając, iż ubranie kobiety jest kompletnie poniszczone i nadaje się jedynie do wyrzucenia. Są pewne rzeczy, których widzieć nie powinienem, ale ciężko o to, gdy w końcu mająca wcześniej miejsce walka toczyła się dosłownie na śmierć i życie. Pod kopułą czaszki obliczam i staram się sprawdzić, które z ran są poważniejsze i wymagają pierwsze opatrzenia - jestem gotów pożyczyć jej własne ubranie, mimo niedogodności z tym powiązanej. I tak mam podkoszulkę.

Ta wiedza we mnie płynie, jakbym już wcześniej zajmował się ranami, które musiały powstać w jakiś sposób. Elementy przeszłości, których jeszcze nie odkryłem, postanawiają pomóc mi, choć nie mam bladego pojęcia, skąd one pochodzą; rozpinam bluzę, na której to z tyłu znajduje się ślad krwi po rozcięciu, którego doznałem, a następnie ją zdejmuję, czując przenikającą myśl, jaka to pragnie mi przekazać, że jestem beznadziejny. I choć część z nich nie jest już aż tak widoczna i rzucająca się w oczy, tak nadal miejsce posiadają te pojedyncze, wzbudzające prawdopodobnie ogrom pytań.

Rany na psychice przysłonięte mrokiem; mogę liczyć na odrobinę prywatności.

- Chō, proszę, zdejmij te rozerwane ubrania. Zrobimy z nich bandaże. Nie będą sterylne, ale zatrzymają krwawienie. - mówię, gdy kolejny krok jest na tyle bolesny, iż zaciskam zęby i decyduję się na usunięcie szkła z obuwia. Niestety, jakbym chciał to zrobić poprzez zdejmowanie buta bez pomyślunku, na pewno doszłoby do dodatkowego, niepotrzebnego rozcięcia. Decyduję się zatem na siad na ziemi, w odwróceniu do Amayi, jeżeli ta zdecydowała się przyjąć moją ofertę wymiany. Jeżeli nie - bluzę wykorzystam do reszty polowego opatrunku.

Krótkie oględziny pozwalają na przyjęcie najlepszego scenariusza do usunięcia ciała obcego. Szkło podczas biegu uległo wyłamaniu i nie mogę go wyjąć od zewnątrz, dlatego rozsznurowuję ostrożnie buty, nie chcąc doprowadzić do niepotrzebnego cierpienia. Powolnym ruchem usuwam pierwsze kończynę, a następnie zauważam, że wcale nie jest tak źle, jak mogłoby być. Odłamek delikatnie odstaje od skóry, co daje mi szansę na jego usunięcie i uniemożliwienie uszkadzania kolejnych tkanek. Krwawienie nie jest spore, choć może być podchwytliwe; czy w tamtym miejscu znajdują żyły bądź tętnice? No właśnie; głowa w pewnym momencie pragnie mi pęknąć z bólu i nie wiem, czy jest to wina rozcięcia, czy jednak migreny. Mrużę oczy, z boku wyglądając tak, jakbym znajdował się w transie. Czuję, że to nie jest dla mnie wcale takie nieznane, jak mogłoby się z początku wydawać, a następnie wykonuję sprawny ruch przy pomocy prawej ręki. Palec wskazujący i kciuk działają prawidłowo; jestem w stanie usunąć ciało obce bez większych przeszkód.

Uciskam ranę, aby nie wydostawało się z niej za dużo krwi, a następnie ze skarpetki wykonuję prowizoryczny bandaż, rozrywając ją na pół z pomocą noża - jedna część służy do ucisku rany, druga jako zawiązanie. Co prawda jest to rozwiązanie tymczasowe, ale lepsze to niż nic; wszystko trwa zaledwie chwilę. W końcu odważny ratownik to martwy ratownik; zaciskam zęby z bólu i modlę się w duchu, aby tego nie było widać.

- Pierwsze zajmę się raną na ręce, potem na plecach. - rzucam w jej kierunku, nie przyjmując słów sprzeciwu. Chyba nie idzie mi tak źle, skoro udało mi się zadbać o zranioną stopę; przyglądam się jej uważnie, czując chłód na dłoniach, co wynika z porzucenia bluzy. Jeżeli ta zdjęła poprzednie ubrania i nałożyła bluzę, bandaże wykonuję z poszarpanych kawałków resztek jej odzieży. Jeżeli zdecydowała się pozostać w i tak niewielkiej ilości poniszczonego okrycia, ostrze ląduje wprost na lekko pokrwawionej, ale zakurzonej bluzie. Efekt jest jeden - zyskujemy opatrunki. Szkoda tylko, że - gdy przyglądam się rozcięciom - już z góry wiem, że nie będzie tak łatwo, jak mogłoby się z początku wydawać. - Nie mamy niczego do przemycia. Im szybciej dostaniemy się do szpitala, tym lepiej. - mówię oczywiście o niej; u siebie na mieszkaniu mam płyny do odkażania, ale czy do tego czasu uda mi się nie stracić przytomności? - Jak ty się czujesz? Kręci ci się w głowie? Chce ci się wymiotować? Nie jest ci zimno? - mantra pytań wydostaje się z moich ust, co ma mi pozwolić na dalsze działania. - Chorujesz na coś?

Nic dziwnego zatem, że, tak jak zakładałem, próba zatamowania krwawienia idzie mi początkowo ślamazarnie, gdy do niej przystępuję. Szkarłatna ciecz spływa po skórze Chō bez najmniejszego zastanowienia. - To może trochę zaboleć. - i być może powinienem zająć się tym, co mam z tyłu głowy, ale liczę na to, że się uda. Niestety, marzenia należą do głowy ściętej i leżącej na ziemi, bo nie udaje mi się z początku powstrzymać tworzenia się ścieżek z życiodajnej substancji. Nieważne, jak bardzo się staram, nie otrzymuję wymaganego rezultatu; muszę próbować dalej. W takim tempie kobieta osłabnie i straci przytomność. - Przepraszam, że nie mogłem ci pomóc w walce. - nie jąkam się, choć nie wiem, czy to nie jest wina czegoś innego; nie mogę się jednak teraz obwiniać. I tak to jest zbyt podejrzane, że pozostaję we względnym spokoju, choć oczy nie błyszczą, a spojrzenie utyka w opustoszeniu. - Wiesz... co to było? - pytam się, choć nie mam bladego pojęcia, czy ta zna odpowiedź na tak przeżerającą moją duszę kwestię.

W końcu skąd ma wiedzieć?

medycyna k100 na szkło: sukces
medycyna k100 na rany Cho: porażka


@Amaya Chō


nozomi

見つかって無くして わからないままで fate somehow brings me hope inside my heart
Umemiya Eiji

Matsumoto Hiroshi ubóstwia ten post.

Sponsored content
maj 2038 roku