Dębowy domek - Page 3
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Czw 8 Wrz - 23:08
First topic message reminder :

Dębowy domek


Znajdujący się na uboczu, niemal pod samym lasem, niewielki parterowy domek. Jeden z tych, który w czasach dawnej świetności przyciągał zazdrosne spojrzenia sąsiadów. Znakiem charakterystycznym był rosnący w ogrodzie potężny dąb japoński. Drzewo przewróciło się jednak podczas burzy, taranując jedną ze ścian i wybijając dziurę w dachu. Obiekt już z daleka wygląda jakby trzymał się jedynie na słowo honoru i w każdej chwili mógł się zawalić. Nie odstrasza to jednak potencjalnych gości. Ułatwiony dostęp do wnętrza zadziałał na ciekawskich jak zaproszenie. Wnętrze pełne jest typowych domowych sprzętów, z jakiegoś powodu nietkniętych przez złodziei. Nocowanie w dębowym domku często jest elementem testu na odwagę wymyślanego zarówno przez młodzież jak i dorosłych. Gdy zapada zmrok, we wnętrzu słychać melodyjny, choć mechaniczny głos nucący charakterystyczną melodię.

Haraedo

Amaya Chō

Czw 15 Sie - 21:50
Brzmiał w swoich odpowiedziach trochę puszczona taśma, którą puścił automatycznie, gdy zażądano od niego określenia aktualnego stanu swojego zdrowia i późniejszego stwierdzenia, czy aby nie potrzebują tu wizyty ambulansu. Całe szczęście wszystko zdawało się w granicach akceptowalnych przez nią norm. Nic jednak nie powinno stanąć im na przeszkodzie, by już na spokojnie zająć się ranami chłopaka, bo mimo iż nie są one w kategorii zagrażającej jego życiu, to jednak odczuwa ból oraz zignorowanie czegoś takiego może doprowadzić do zakażenia, a potem już tylko do czegoś gorszego. I już prawie poinformowała go o tym, że ma pokazać jej głowę, gdy ten nagle oświadczył, że to on będzie się zajmował nią. Poczuła się trochę dziwnie, a nawet lekko ją to zszokowało. Powinien zająć się samym sobą, bo przecież on również odczuwa ból, a nie proponować opatrzenie jej ran. Chociaż to był Eiji, on właśnie był trochę taką osobą, która zdaje się bardziej przejmować kimś innym, niż samym sobą. W jej przypadku nie miało to jednak sensu, przez kilka dni będzie żyć na krawędzi śmierci, ale potem jej rany znikną, jak zwykle się to działo. No ale on o tym nie wiedział, przecież w oczach chłopaka była ona zwykłym człowiekiem, bo kim innym lub czym innym mogłaby być. Powinna więc się zgodzić na jego propozycję, czy nadal brnąć w swoje; jeśli jednak zbyt długo będzie zgrywać nadczłowieka, to może on zacząć coś podejrzewać, zwłaszcza gdy chwilę temu miał swoje chyba pierwsze spotkanie z czymś spoza ludzkiego świata. No nie licząc, że zna oczywiście ją. Dla dobra chłopaka i też może mniej również swojego, postanowiła się zgodzić. - Eiji – odpowiedziała mu lekko zaczepnie, a i nawet uraczyła go lekkim śmiechem. Co w sumie jest nader dziwne, jeśli spojrzeć na te popieprzoną sytuację. Czy odniesione rany zaczynają mieć na nią jakiś wpływ, czy to tylko jeden z najprostszych sposobów, by odreagować na stresowe sytuacje. - a no, tak trochę mi się oberwało, ale muszę powiedzieć, że jak na staruchę miała niezłą parę w łapie. Chyba połamałam żebro albo i nawet dwa, a może jednak nie... – mimo że czuła ból podczas oddychania, to bardziej z powodu mocnego obicia prawej strony, niż ewentualnych niewykrytych złamań. No cóż, umrzeć raczej nie umrze, ale przez parę dni będzie wyautowana z pracy i żadnych poważniejszych działań. Co może być trochę trudne, bo skoro pokazała swoje jednak żywe ciało w pracy, to po długiej nieobecności tamta baba nie da jej spokoju i pewnie zapewni jej nadmiar klientów. Na samą myśl aż poczuła ból w kręgosłupie, a nie… to pewnie również efekt jej bliskiego kontaktu ze stołem. - zadziwiasz mnie jednak Eiji. Tutaj wiedz o roślinach, teraz okazujesz się medykiem. Kim ty właściwie jesteś? Jakiś tajny agent rządowy albo żołnierz sił specjalnych? – rzuciła lekkim żarcikiem, co oczywiście miało ponownie rozluźnić atmosferę, a w realiach mogło tylko pogorszyć sytuację, bo nieświadoma Amaya, nie miała pojęcia, z jakimi problemami boryka się Eiji. Jeśli by tylko wiedziała, to ugryzłaby się w język i darowała sobie takie wywody. - mam się rozebrać? Nie spodziewałam się takiego ataku śmiałości z twojej strony, ponownie mnie zaskakujesz. No, ale jeśli tak bardzo chcesz zobaczyć co nieco, to lepiej u mnie niż w internecie. – w pełni nieświadoma swojej wcześniejszej gafy nadal brnęła w próbę rozweselenia chłopaka. Opuściła więc górną część sukienki w dół, ukazując lekki grymas bólu na twarzy wykonując ów czynność, by potem odwrócić się w jego stronę miejscem, gdzie znajdowały się rany. Nie musiał się jednak niczym przejmować, bo Amaya przecież miała założony stanik, przynajmniej tego dnia. Chociaż ten i tak był lekko naderwany, aczkolwiek nadal spełnił swoją funkcję i zasłaniał jej kobiece atuty. - tragicznie to wygląda panie doktorze? Będę miała blizny, czy nie? Nadal będę śliczna, prawda? – no co...przecież tak to działa, prawda? Chyba jednak powinna się zamknąć, chociaż na czas, gdy ten będzie pracował nad tym, by jednak nie wyglądała w autobusie jak chodzący trup, którego oprawca nie pozbawił w pełni życia, a ten uciekł, zabierając mu jeszcze okazyjnie ofiarę numer dwa. Pozwoliła mu jeszcze podrzeć górę sukienki, a sama skorzysta z jego bluzy, o ile jej da. A jeśli nie to cóż.. zrobi furorę w autobusie, świecąc stanikiem przed kierowcą. Ba! To w sumie nie taka zła opcja; a może nawet jakiś darmowy przejazd wpadnie, kto wie. Wracają jednak z powagą do całej tej sytuacji, gdy ten zajął się już jej ranami, a potem skupił całą swoją uwagę na niej, ta mogła jedynie czekać i zastanawiać się nad tym, co powinni teraz zrobić, okazyjnie dostając jakieś zapytanie skierowane w jej stronę. - słuchaj, tak sobie myślę, że nie muszę się tam udawać natychmiastowo. A nawet jeśli to najpierw powinni się tam zająć twoją nogą i sprawdzić, czy z głową jest wszystko ok. Znaczy, no wiesz przecież, co mam namyśli – nie chodziło jej oczywiście o to, że może on mieć coś nie tak z psychiką, chociaż po tym spotkaniu kto wie. Nie spodobała się jej jednak wizja trafienia do szpitala. Jeśli kazaliby jej zostać i ta nagle by szybciej wróciła do zdrowia, niż powinna. To, dociekliwość byłaby w tym przypadku niewskazana dla jej osoby. Musi więc jakoś szybko wymanewrować go z tego pomysłu. Szkoda tylko, że on nie chce z nią ani trochę współpracować, bo właśnie z jego ust poleciała dosłownie wiązanka lekarskich zapytań. - dobrze, ale zirytowana, że dałam się tak sponiewierać. I nie kręci, wymiotować też mi się nie chce. A co do zimna… tak jakby stoję prawie w połowie nago...I na nic, czym warto się przejmować. - bycie martwym chyba nie można nazwać niestety chorobą; miała jednak nadzieję, że ten nie będzie chciał drążyć tematu. - nic mnie nie będzie… ała – chciała powiedzieć „nic nie boli”, tak właśnie miało być. - i dobrze, że cię tam nie było. Nie dlatego, że byś przeszkadzał, ale dlatego, że mogła ci coś zrobić. A czym to było? Cholernie dobrze odżywiająca się babulka? A tak na poważnie to nie mam pojęcia, pierwszy raz mnie coś takiego spotkało. – z bólem kłamała; oczywiście, że to robiła, bo przecież nie chciała mu pokazywać, co faktycznie odczuwa. Prawdą było jednak to, że cieszyła się, iż nic większego mu się nie stało, oraz że nie miała pojęcia, czym to dokładnie jest. Obstawiała, że być może to duch, tak jak ona, ale może się mylić. - cokolwiek jednak to jest, zdaje się, że poza domem już nie jest takim kozakiem..

@Umemiya Eiji
Amaya Chō

Matsumoto Hiroshi and Umemiya Eiji szaleją za tym postem.

Umemiya Eiji

Pią 16 Sie - 2:54
Skrupulatnie, namacalnie - gdy nacięcie na głowie równie dobrze można byłoby tamować koszulką, a i tak czy siak puszcza z siebie krew. W tym momencie zdaję sobie sprawę z tego, jak obrażenia w obrębie czaszki są niezwykle dotkliwe, i to nie pod względem bólu. Ta część ciała pozostaje tak mocno ukrwiona, iż nic dziwnego, że w momencie, gdy się schylam czy robię cokolwiek innego, ponownie dochodzi do powstania kolejnych ścieżek, które brudzą materiał bluzy, a co za tym idzie - znajdującą się pod nią podkoszulkę.

Gdybym patrzył na siebie z boku, miałbym możliwość stwierdzenia pewnego, widocznego wręcz stanu; gdybym wyszedł z siebie i stanął obok, byłbym w stanie stwierdzić, że coś jest nie tak. Odpowiedzi wydobywają się z moich ust niemal automatycznie, z małą dozą emocji - organizm powoli się odcina. Raz po raz chwyta za kabelki, pobudzając do działania reakcję obronną na to, co wcześniej miało miejsce.

Ciężko mi cokolwiek z siebie wydobyć, słysząc o staruszce posiadającej w dłoniach więcej pary niż statystyczny mężczyzna; to nie była zwyczajna babcia, która wkurzyła się na wnuczka, bo ten nie chciał zjeść przygotowanego przez nią obiadu. Komentarze, uśmiech - to wszystko przemija pomiędzy moimi palcami, jakby umysł nie chciał dać mi możliwości powrotu do rzeczywistości. - Jeżeli do tego doszło, to oddychaj spokojnie. I nie wykonuj gwałtownych ruchów, proszę. - odkrywam o sobie kolejne rzeczy, których być może nie powinienem. Przed oczami mam jeden cel, który zamierzam osiągnąć, ale który może być zbyt odległy z moimi umiejętnościami; zapewnić nam bezpieczeństwo po tym pełnym niesprawiedliwości starciu.

Jestem słaby. Tak niebotycznie słaby.

Wyjęcie szkła z kończyny idzie mi jak z płatka, ale kolejne czynności zahaczają wręcz o miano chaotycznych. Może to wszędobylski chłód, może to utrata krwi, a może brak posiłku tego dnia - już samemu nie wiem i nie jestem w stanie stwierdzić, gdy adrenalina jeszcze krąży w moich żyłach. Ta jedna rzecz pobudza mnie do działania, aby prędzej czy później zostać zdruzgotaną. Tak zawsze musi być.

Spoglądam na Chō po zadaniu przez nią pytania, a w odbiciu ciemnych obrączek źrenic pojawia się pewnego rodzaju cierpienie. Nie miała prawa wiedzieć. Jestem totalnie ślepy na próbę rozchmurzenia tego wszystkiego i, gdybym tylko nie przechodził przez otępienie, byłoby zdecydowanie lepiej.

- Sam chciałbym wiedzieć. - może brzmi to beznamiętnie, może brzmi to jakoś niepoprawnie, ale naprawdę nie wiem, kim jestem - z jednej strony chcę wiedzieć, z drugiej strony... boję się. Boję się tego, czym się zajmowałem. Dlaczego teraz, jakoby kierowany przez coś innego, daję sobie rady i nie panikuję. Nie wiem absolutnie niczego, czego wiedzieć powinienem, co budzi kolejne demony niepewności do życia. Te tylko czekają na to, aż zwolnione zostanie dla nich miejsce, pragnąc zatopienia kłów w membranę skóry. W oczach rodzi się ból, a egzystencja wbija kolejne szpilki, gdy staram się doprowadzić nas do względnego porządku.

Ciekawe, ile czasu minie, zanim ta się na mnie zawiedzie.

- Nie.. nie o tym myślałem- nigdy bym nie wykorzystał sytuacji... - gdy tak teraz pomyślę, moja prośba rzeczywiście mogła zostać tak odebrana. Nigdy bym nie zamierzał zrobić krzywdy bądź wykorzystać okazję do oglądania cudzych atutów; dłonią przejeżdżam po własnym czole, czując jakoś wewnętrzny wstyd wobec wcześniej wypowiedzianych słów. Nawet na tej bladej twarzy pojawia się rumieniec, udowadniając to, jak bardzo słowa Amayi wprowadziły mnie w konsternację - nie, to nie jest dla mnie. Oglądanie innych bez ich pozwolenia, oglądanie innych dla własnej korzyści, to wszystko wydaje się tak cholernie przekraczać zdrowo-rozsądkowe granice, powodując wewnętrzną nie tyle niechęć, co uczucie nadwyrężania cudzego zaufania.

Przede mną jeszcze jest tak niemiłosiernie długa droga, aby zrozumieć, na czym opiera się ten brutalny, egoistyczny świat.

Po zdjęciu sukienki od razu staram się zrobić odpowiednie bandaże, zauważając, jak rana na policzku nie wygląda zbyt dobrze. To właśnie na niej też się skupiam, staram zatamować płynącą minimalnie krew, zanim pragnę przejść do pokiereszowanej ręki i pleców. Niestety, nie jestem w stanie wykonywać tychże czynności prawidłowo. Pewne demony do mnie podchodzą bez najmniejszej linii oporu, powodując, że dłonie nie działają tak, jak działać powinny.

To uczucie wstydu przejmuje nade mną kontrolę.

To uczucie braku zgody z naturą własnego ciała i z naturą tego, jak inne sylwetki wyglądają. Niechęć do siebie przejawia się nawet w tym aspekcie i właśnie teraz zdaję sobie z tego sprawę, że nie czułbym się komfortowo, gdybym miał obnażyć cokolwiek więcej. Niechęć do własnych blizn, za które mam ochotę niemal od razu się chwycić, czując się co najmniej wystawionym w negatywnym świetle, potęguje we mnie uczucie naruszania prywatności. Patrzę na Chō, ale wydaje mi się tak, jakbym nie był ku temu upoważniony; wydaje mi się, jakbym nie powinien tego robić. Jakbym namacalnie dopuszczał się do czegoś okropnego.

Ale to nie ja siedzę półnago.

To uczucie, jakbym przekraczał cudze granice, lecz do tego ewidentnie nie dochodzi, nieważne, jak starałbym się do tego podejść neutralnie. Pewnych mechanizmów nie jestem w stanie przeskoczyć; brak akceptacji wobec siebie, co się przejawia zagęszczeniem atmosfery; w końcu nie powinienem dotykać jej nagiej skóry, jeżeli sam bym nie chciał, aby ktoś to robił w moim przypadku.

W tymże zamyśleniu doprowadzam do znaczącego pogorszenia tej rany; to w nagłym odsunięciu się, gdy słyszę słowa wydobywające się z jej ust, które nie powinny we mnie wzbudzać takiej reakcji, ale to zwyczajnie robią. Rana ulega znacznemu otwarciu, lewa dłoń trzęsie mi się z przerażenia, a umysł nawiedzają najmroczniejsze myśli - jak mogę tak bardzo psuć jednocześnie tak prostą rzecz?

Już się na mnie zawiodła.

- K-Kurwa... Nie, nie... - mruczę pod nosem, pragnąc tak cholernie zatamować to krwawienie. W tym momencie ręka bardziej mi drży, a wizja ulega lekkiemu zamgleniu, udowadniając, że utrata krwi, nawet w niewielkiej ilości, jest znaczącym problemem. Nie mogę do tego doprowadzić. Nie chcę przyczynić się do jeszcze gorszego scenariusza, dlatego zaczynam działać, mimo tylu pytań i tak niewielu odpowiedzi. - Nie musisz? - podnoszę brwi, ażeby następnie chęć protekcji przyćmiła to, jak nieswojo się czuję w tym momencie, swoją sylwetką. Mówię spokojnie, przynajmniej na razie, choć ton głosu zmienia się trochę bardziej na pouczający. - Słuchaj... to nie ja walczyłem z tym czymś. To nie ja szukałem czegokolwiek, co mogłoby ją powstrzymać. To nie ja mam ranę na ręce, na plecach, prawdopodobnie stłuczone żebra czy cokolwiek innego. - mruczę pod nosem z widoczną dozą niezadowolenia, kiedy staram się zatamować materiałem lecącą z jej ran krew. Jest tego na tyle dużo, że nie daję sobie zwyczajnie rady, a pod kopułą czaszki buduję alternatywną rzeczywistość, gdzie jej słowa o byciu przeze mnie medykiem zostają wycofane.

Tak żałosny.

Tak niemogący zatamować prostej rzeczy, choć nakładam na swoje barki o wiele za dużo. W końcu to tylko rana na policzku - jak mogłem doprowadzić do tego, że jest teraz w gorszym stanie? Staram się odwrócić bieg historii, zatrzymać czas, ale zwyczajnie mi się to nie udaje - chwytam za kolejny materiał, pragnąc tak kompletnie innego scenariusza.

Ile jeszcze godzin musi minąć, zanim na przystanku pojawi się pierwszy autobus? Spędzimy tutaj chłodną noc? Czy wytrwamy do końca? Czy możemy znaleźć się w jakimś lepszym położeniu? Mi też również robi się powoli chłodno, gdy lekkie podmuchy wiatru gniewnie zabierają mi skumulowane ciepło.

- Zaraz będziesz mogła założyć bluzę... - za niedługo powinno być lepiej, ale jest coraz gorzej. Nacisk materiału na ranę na ręce jedynie na chwilę tamuje krwawienie, a próba zadbania o to, co znajduje się na plecach, kończy się fiaskiem. Materiał sukienki z dziecięcą wręcz łatwością ulega poplamieniu, przesiąka szkarłatem, umysł natomiast nasącza niepewnością. Biorę głębszy wdech. To wygląda jak praca bez końca, jak babranie się w tej gęstej mazi bez konkretnego celu, ryzykowanie chorobami przenoszonymi poprzez płyny...

Nieumiejętnie zakładam na własną głowę opatrunek, gdy czuję, jak kolejne ruchy otwierają na nowo nieszczęsne zadrapanie, do którego w moim przypadku musiało dojść. Ironio losu - praktycznie w to samo miejsce - która nie chciała się nade mną zlitować. Głębszy wdech pozwala mi jeszcze na zachowanie emocji w ryzach, ale powoli ta bariera pragnie upaść, gdy marnuję wręcz kolejny materiał, a prawa dłoń - jako że nie funkcjonuje w sposób prawidłowy - nie wiąże prowizorycznego bandaża na tyle mocno, aby zapobiec ponownemu otwieraniu się rany.

Słowa, które mają mnie zapewnić w tym, że wszystko będzie w porządku, doprowadzają do odwrotnego wręcz stanu; czuję, jak krople potu plyną mi po czole.

Przemęczenie? Znikająca z ciała adrenalina?

- ...Chciałbym być bardziej użyteczny. Nie musiałbym się martwić, że mi coś zrobi, a i tobie by nic nie zrobiła. - gdybym tylko miał lepszą reakcję, gdybym tylko mógł unikać ciosów, samemu doprowadzając do skutecznie lądujących pięści na cudzym ciele, życie byłoby o wiele prostsze. Zanim dojdzie do tego (o ile dojdzie), minie naprawdę sporo miesięcy - i mówię tu tylko o podstawach, które pozwolą mi przetrwać w tych nieokrzesanych, pojawiających się raz po raz niebezpieczeństwach. - Mnie też. - zaczynam wierzyć w to, iż wizje nie są czymś, co dzieje się w mojej głowie, a czymś, co ma rzeczywiście miejsce. A może zwyczajnie mi się to wszystko pierdzieli i staram się zracjonalizować to, co ma miejsce w ostatnim czasie? Cholera, już sam nie wiem; tonę. Zwyczajnie tonę.

Bez możliwości odwrotu.

- Nie wracajmy tam już... - i choć moja torba tam pozostała, tak nie mam w niej nic, na czym by mi bardzo miało zależeć. Owszem, rośliny są ważne, ale w momencie, gdy to coś jest w stanie nas rozszarpać, nie zamierzam ryzykować. Identyfikatora tam nie mam, więc niespecjalnie się tym przejmuję. Gorzej z gotówką, aby zapłacić za bilety. - Będziemy musieli przeczekać. - w tym momencie wyciągam telefon i plamię go resztkami krwi na palcach, pozostawiając smętny, widoczny ślad. - Około dwie godziny. Powinniśmy do tego czasu wytrwać. - powinniśmy, ale ile w tym jest zakładania, a ile rzeczywistych obliczeń? Trzy marne, błagające o pomstę do nieba procenty raczej nie wystarczą, aby zapłacić za przejazd...

Chō - ręce i plecy: 31
Chō - policzek: 1, pogarszam
Ume - głowa: 7


@Amaya Chō


nozomi

見つかって無くして わからないままで fate somehow brings me hope inside my heart
Umemiya Eiji

Matsumoto Hiroshi ubóstwia ten post.

Amaya Chō

Nie 18 Sie - 11:54
Chłopak był dla niej ewidentnym ewenementem wśród obecnego młodszego pokolenia. Być może zabrzmi to, jak wygórowane ego albo jakiś zalążek narcyzmu, lecz Amaya byłe świadoma tego, jak płeć męska reaguje na jej kobiece walory, których sama przecież często używała do własnych celów. Nawet idąc ulicą, niekiedy mogła dostrzec, jak jest dosłownie rozbierana wzrokiem przez młodszych, jak i tych starszych; a odczytanie ich zamiarów nawet po spojrzeniu nie wymaga jakiegoś specjalnego wysiłku, czy też umiejętności. Dlatego on był dla niej czymś innym, pomimo iż miał ją przed sobą prawie w negliżu i jednym gestem mógłby pozbyć się resztek tego, co ją okrywa, ten zachowuje pełną powagę i nie korzysta z okazji, a faktycznie martwi się o jej stan i chce chociaż trochę jej ulżyć. Najwidoczniej zbyt prędko spisywała ludzi na straty i pakowała wszystkich do jednego worka, trochę pocieszał ją ten fakt, że tak dobitnie się myliła. I również czuła gdzieś w sercu ulgę z faktu, że podtrzymała znajomość po tym, jak się spotkali tamtego dnia i nie zignorowała tego jasnego sygnału od losu. - wiem, że byś tego nie zrobił. Nigdy nie myślałam, że byś mógł. – gdyby tylko mogła, to pewnie pogłaskałaby go po głowie, w oznace podziękowania, jednak z powodu jego rany na niej, jak i faktu, że ten właśnie zaczął ją prowizorycznie bandażować, wołała nie utrudniać mu już i tak niełatwego zadania.

Gdy jednak sięgnął ku jej policzkowi, ta lekko się pochyliła, dając mu większy dostęp do jej twarzy. W momencie, gdy jednak poczuła jego ciepły dotyk, poczuła się jakoś dziwnie znajomo. Sprawiało jej to przyjemność, pomimo posiadania bolącej rany; być może głównie z powodu, że przypomniało jej to spotkania z Orvillem, gdy ten okazywał akurat jej ten gram czułości, której próżno było szukać u jej klientów, dla których liczyła się bardziej poza lub sam fakt rozchylenia swoich nóg. Przez moment chciała nawet położyć swoją dłoń na jego, lecz w porę oprzytomniała i powstrzymała się od tego. I całe szczęście, bo zdaje się, iż jeszcze bardziej pogorszyłaby sytuację, patrząc pod pryzmat tego, że nawet Eiji nie jest w stanie tak łatwo uporać się ze zranionym policzkiem. Dodatkowy niepotrzebny bodziec, mógłby go jeszcze bardziej wytrącić z równowagi oraz przerwać jego skupienie. W momencie, gdy ponownie rana postanowiła nadal uporczywie stawiać opór przed jego próbami, poczuła lekki ból, co spowodowało pojawienie się lekkiego grymasu na jej twarzy.

Lekko wzdychnęła, po czym spojrzała w jego oczy - wiesz, tak działa chyba praca zespołowa. Gdybyśmy walczyli oboje to, kto by szukał wyjścia? Raz jeszcze powiem, spisałeś się świetnie i nikt ci nie może tego ująć. Co do ran.. nic nadzwyczajnego, boli i będzie pewnie boleć, ale w wizji utraty życia to i tak mała cena, jaką musiałam, zapłacić byśmy wyszli z tego żywi. – być może słowa kobiety nie są odpowiednie i mogą brzmieć dla niego, jak słowa kogoś, kto nie ceni swojego życia, lecz według jej logiki myślenia, miała całkowitą rację. Nawet jeśli ten się z tym nie będzie zgadzał. Jako osoba, która raz umarła, odczuwała takie coś jak obawa o swoje życie, strach czy też nawet ból trochę inaczej. Zaznała tych rzeczy i nawet o wiele gorszych, dlatego nie chce i by on musiał przez to przechodzić. I to nie tak, że Cho nagle stała się nieczułą maszyną, te obawy oraz emocje, nadal w niej są, lecz bardzo dobrze maskowane i być może działające w trochę inny sposób niż u przeciętnego człowieka. - dziękuje za pomoc i za bluzę, chociaż obawiam się, że mogę ją lekko poplamić. Nie martw się, postaram się ci odkupić taką samą, jeśli się zniszczy. – gdy ten dokończył udzielanie jej pierwszej pomocy, a następnie mogła już ubrać podarowaną jej bluzę.

Szybko to zrobiła, bo jednak nadal posiadała otwarte rany, zakażenie nadal może być bolesne, a i robiło się ponownie nieprzyjemnie zimno, a może zwyczajnie szukała w głowie wymówki, by przestać go zawstydzać, czy krępować swoim ciałem. - czuje się o wiele lepiej, raz jeszcze dziękuje, ale czy u ciebie na serio jest wszystko dobrze? Wiesz początkowo, mogłeś nie czuć się źle, bo jednak adrenalina działała, ale teraz? – zrobił się lekko bladszy, nawet w mroku mogła to dostrzec, dodatkowo jego ruchy również stały się mniej pewne. Obawiała się, że po zejściu może być z nim gorzej. Jeśli oczywiście coś się będzie dziać, to postara się mu jakoś pomóc, w miarę swoich możliwości. Nawet jeśli będzie się to tyczyło zaniesienia go na przystanek. - nigdy nie powiedziałam i nawet nie myślałam o tobie jak o kimś mało użytecznym. Nie wiem kto lub co sprawiło, że tak uważasz, ale tak nie jest. A jeśli ktoś ci tak wmawia, to możesz pokazać mi tę osobę, chętnie udowodnię, jej jak bardzo się myli. – gdyby nie on, pewnie faktycznie byłby w dużo gorszej sytuacji, a nawet ponownie mogłaby być „martwa”. Znalazł wyjście, pomógł jej, rzucając czym się, da w to coś. Dodatkowo odkrył to specyficzne działanie soli na babkę, a teraz jeszcze ją opatrzył. Jeśli spojrzeć z boku to ona była tu bardziej bezużyteczna niż on. Dlaczego więc patrzył na siebie tak krytycznie?

- powinniśmy skierować się powoli w stronę przystanku, też jakoś specjalnie nie widzi mi się wracanie do tamtego domu. – ona tu wróci, tylko po to, by zrównać ten dom z ziemią. Takie miejsce nie powinno istnieć, bo kto wie, ile jeszcze ofiar będzie po nich, które mogą nie mieć tyle szczęścia. Spali to, nawet jeśli będzie musiał wcześniej ukatrupić to coś. - nic gorszego już nas raczej nie spotka. No, chyba że przystanek również jest nawiedzony... – marne szanse, prawda? W sumie tak samo marne, jak to, że nawiedzone domy faktycznie takie mogą być. Patrząc z punktu widzenie chłopaka, bo przecież ten ma za towarzyszkę praktycznie chodzącego trupa.

@Umemiya Eiji
Amaya Chō

Matsumoto Hiroshi and Umemiya Eiji szaleją za tym postem.

Umemiya Eiji

Nie 18 Sie - 17:26
Człowiek uwielbia krążyć wokół tego, do czego się przyzwyczaił - zmiana horyzontów i generalnie podejścia wymaga przede wszystkim czasu. To tak samo, jak z oswajaniem zagubionego wewnętrznie zwierzęcia, trzęsącego się na widok ludzkiej dłoni, wszak ta dłoń - niekoniecznie konkretna - przyczyniła się do naprawdę wielu krzywd. Zbudowanie zaufania jest cholernie trudne i sam zdaję sobie z tego sprawę, choć jednocześnie - nawet jeżeli tego nie widać - jestem tak  naiwny. Coś z góry ma mnie pod skrzydłami swojej opieki, że jeszcze nie leżę w rowie kompletnie martwy, a zamiast tego, cudem wręcz, udało mi się ominąć najgorszego scenariusza. Podchodzę sceptycznie i podchodzę specyficznie, ale nie potrafię przejść obok cierpienia obojętnie, co przyczynia się do wystawiania serca na dłoni, a tym samym - niestety - narażenia na jego zranienie.

To moje własne decyzje przyczyniają się do tego, iż znajduję się tu i teraz. Że tu i teraz opatruję rany Chō, starając się zająć własnymi, choć idzie mi to totalnie mozolnie. Tu bandaż nie chce trzymać, wszak trudno jest zrobić opatrunek z odzieży, która wcześniej została uszkodzona, tam krwawienie nie ustępuje. Nie jest ono duże, aczkolwiek zaszczepia rodzącą się pod kopułą czaszki niepewność.

Czy powinienem się tym zajmować?

Przecież nie jestem lekarzem.

Mimowolny, lekki uśmiech pojawia się na mojej twarzy, acz jest on prekursorem narastającego zmęczenia. Pył po walce opadł raz na dobre, ale nadal - gdzieś cień bez duszy krąży dookoła, każąc pozostać nadal na adrenalinie znajdującej się na drogach spowijających ciało. Staram się nas opatrzeć, ale jest to praca ciężka, gdy wiedza znajduje się za mgłą, która nie chce na mój widok ulec rozrzedzeniu. Źle się tym czuję, wszak mógłbym być bardziej przydatny. Chciałbym być bardziej przydatny.

- ...Dziękuję. - odpowiadam na jej kolejne słowa, które wydobywają się z ust w celu wyjaśnienia, dlaczego to tak musiało wyglądać. Bycie wsparciem nie jest złe, ale dźwiganie na sobie ciężaru znalezienia wyjścia z tego koszmaru, gdzie moje potknięcie równoważne by było ze scenariuszem niekoniecznie przychylnym, to chyba za dużo. Przynajmniej na razie; czuję, jak prawa ręka pod wpływem chęci usunięcia tychże desek pulsuje nieprzyjemnym bólem. Nie jest złamana, ale na pewno stłuczona - muszę na nią bardziej uważać. Zresztą, nawet w tym nikłym, praktycznie nieistniejącym świetle, jestem w stanie zauważyć opuchliznę i siniaki.
Może potrzebuję tych słów, chwycić się ich na tyle mocno, aby ich nie puszczać. W końcu nie wierzę, ale chcę uwierzyć, a z kolei moje demony, które wędrują pod kopułą czaszki, zabraniają mi zbliżenia się ciut bliżej. Jest to męczące, kiedy zdaję sobie sprawę, że jedynym oprawcą, jaki to mnie trzyma przed rozwojem, jestem ja.

Nie wierzę w to, że rany nie są śmiertelne, ale obecnie ciężko jest mi się kłócić, gdy staram się, aby krwi jak najmniej ubyło. Błysk ciemnych obrączek źrenic skupia się na konieczności zatrzymania ubytku dziejącego się poprzez moje pogorszenie. Na szczęście udaje mi się to osiągnąć, a upływ krwi zanika, stając się jedynie nikłym wspomnieniem na tle tego, co miało miejsce.

- To tylko bluza. - odpowiadam prosto, kiedy nadal staram się opatrzeć rany na jej ręce i plecach, ale niespecjalnie mi to wychodzi. Albo prowizoryczny bandaż opada, albo zwyczajnie nie zatrzymuje krwawienia. Marszczę brwi, starając się nie doprowadzić do pogorszenia stanu Amayi. - Po to została stworzona, żeby prędzej czy później się zniszczyła. Nie będzie mi jej żal, naprawdę. - i tak czy siak została poplamiona, a zmywanie krwi raczej nie należy do prostych rzeczy, dlatego poniekąd mi nie zależy. W szafie mam parę innych - i chociaż nie jest to liczba spora, tak jednak kupienie czegoś z drugiej ręki absolutnie mi nie przeszkadza.

Staram się jeszcze raz zająć własną głową, ale bez pozytywnego rezultatu; nieważne, jak bardzo bym się starał, po prostu mi to nie wychodzi. Skóra już wcześniej była blada ale teraz - gdy emocje upadają niczym liście na jesiennym wietrze - odczuwam skutki jeszcze bardziej. Zmęczenie, brak pożywienia, zmniejszające się ciśnienie - muszę utrzymać jeszcze w sobie te zalążki adrenaliny.

W końcu nic mi nie jest. A na pewno nie mam tylu obrażeń, ile ma je sama Amaya.

- Nic, czego bym nie przeskoczył, serio... - mówię, choć trochę odbiega to od prawdy. Jeszcze parę godzin. Jeszcze chwila, jeszcze moment, ażebym mógł odpocząć. Coś zjeść. Oblizać swoje rany po walce w sposób bardziej korzystny. To wszystko tak niekorzystnie się złożyło, ale nie mogę z tym już nic zrobić; muszę tylko zacisnąć zęby i w tym przetrwać. Opatrzeć nas. Zadbać o to, aby nie doszło do gorszych scenariuszy. Opanować pędzące pod sklepieniem i przyciśnięciem dziwnej siły własne emocje. W sumie... zaczynam się nad tym bardziej zastanawiać. Pochylam sylwetkę, pozwalając na to, aby włosy wstąpiły na twarz i delikatnie zasłoniły oczy - dlaczego strach ustępuje miejsca opanowaniu? Nawet jeżeli nie jest ono zbyt mocne... - Aż bym się bał, że ta osoba nie wygra tej dyskusji- - bo, gdybym tylko chciał, mógłbym wskazać palcem na samego siebie. Nie robię tego jednak.

Nie ma po co tego robić.

- Jeszcze chwilę, proszę. - odpowiadam stanowczym, acz zawierającym nutę ciepła głosem, wszak potencjalne ruchy mogłyby zwiększyć krwawienie z nieopatrzonych - w wyniku niespecjalnie sporego doświadczenia - przeze mnie ran. - Pięć minut nas nie zbawi, a gdyby ten przystanek był nawiedzony... - biorę głębszy wdech, czując, jak stawianie kroku prowizorycznie obandażowaną nogą nie jest czymś miłym - to zawsze mamy jeszcze trochę soli. O ile ona zadziała na cokolwiek, co tam... no cóż, może na nas czekać. - wzdycham ciężko. Co to do cholery było? Dlaczego akurat my? Nie mam bladego pojęcia. Chciałbym wiedzieć.

Nadal staram się obandażować rany, ale doskonale zdaję sobie sprawę, że chwila minie, zanim uda mi się cokolwiek w tej kwestii osiągnąć. Może powinienem wykorzystać materiał własnej koszulki? Obdarcie jej z dołu nie powinno stanowić problemu, a dałoby "względnie" czysty i nowy bandaż, jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało.

- ...Będę musiał przeanalizować, co to dokładnie było. - czuję, że fakt widzenia sylwetek, które są poniszczone, niosąc ze sobą znamiona śmierci, jest jakoś powiązany z wystąpieniem tej dziwnej, bardzo żwawej i zabójczo niebezpiecznej babuszki. - Nie daje mi to spokoju. - oznajmiam, starając się nadal te rany jakoś zabezpieczyć przed wpływem czynników zewnętrznych.

@Amaya Chō

Chō - ręka i plecy: 48
Chō - policzek: 79
Eiji - głowa: 28


nozomi

見つかって無くして わからないままで fate somehow brings me hope inside my heart
Umemiya Eiji

Matsumoto Hiroshi ubóstwia ten post.

Amaya Chō

Wto 20 Sie - 21:36
Tu coś spadało, tu coś nie chciało się trzymać; typowe, gdy zbyt mocno czegoś się pragnie. Czy jednak miała jakieś, ale co do jego prób? Oczywiście, że nie. Starał się i nawet jeśli nie wychodziło, tak jak sobie zakładał, to nadal nie chciał się poddać. Nadal uważała, że powinien zająć się bardziej sobą niż nią, bo jego zdrowie jest tu narażone bardziej, niż życie kobiety. Pozwoli mu jednak na tyle, ile będzie trzeba, jeśli ma przez to poczuć się lepiej. A przynajmniej do momentu, aż nadal będzie w stanie cokolwiek robić. Nie trzeba być lekarzem, by stwierdzić jego stan. Nie było z nim dobrze, robił się coraz bardziej zmęczone, co było widać po jego ruchach, jak i po samej twarzy. - być może i by się zniszczyła, a może i by służyła ci jeszcze długi czas. Nie czułabym się jednak dobrze z myślą, że zniszczyłam ci ją. Pozwól mi więc na ten jeden mały gest i nie marudź, gdy mówię, że postaram się o nową. Nie taką samą pewnie, ale postaram się trafić w twój gust, chyba.. – czy to sama chęć nieposiadania jakiegokolwiek długu u kogokolwiek, czy to zwyczajna podstawa do tego, by mieć pretekst na ich kolejne spotkanie. Miała dziwną obawę w sercu, że gdy jej nie będzie blisko, to tej małej kruszynie coś się przytrafi, ponownie. A nie chciałaby i ten zasilił grono chodzących poza grobem tak jak i ona.

Ponownie wychodziło na światło dzienne, jaka była nieświadoma uczuć innych oraz tego, jakie emocje mogą nimi szarpać. Tak naprawdę mimo kilku spotkań nadal mało o nim wiedziała. Nie pytała, bo nie chciała zbytnio naciskać, a może trochę też się bała tego, co jej powie. Być może posiada stare rany, które jej pytania, tylko mocniej by rozdrapały. A ponowne ich otwarcie mogłoby go zdystansować od jej osoby, a wtedy zostałaby ponownie całkiem sama. Mimo że sama ukrywa przed nim wiele. Prawdę o tym, kim jest, czym się zajmuje i ostatecznie o tym, że jest martwa. A jej ciało nadal jest w tamtym miejscu i gnije, niczym niepotrzebny wyrzucony śmieć. Tak zbrukany, tak samotny. Wielokrotnie próbowała przenieść swoje ciało. Nie jest, jednak wstanie, sama tego dokonać. Na samą myśl jej ciało drży, a umysł oplata bezgraniczny strach. Nie miała nikogo, kto mógłby dla niej tego dokonać. Dlatego tak panicznie bała się stracić jedyną relację, dlatego, pomimo iż nie potrafi walczyć, próbowała, jak tylko mogła, byle nic mu się nie przytrafiło. - to dobrze, zapamiętaj to i nigdy nie pozwól ujmować sobie, swoich zasług. – miała nadzieję, że jej słowa do niego dotrą, a nie będą jedynie grochem rzuconym o ścianę, czy też piaskiem rozwianym przez najlżejszy podmuch wiatru.

- spokojnie, zaczekam tyle, ile będzie trzeba. Przecież i tak bym nie mogła sobie pójść bez ciebie, a co do soli...mam nadzieję, że nagle nie zaczniesz nosić w torbie solniczek albo worków soli. – parsknęła lekko, lecz zaraz postarała się powrócić do pełnej powagi. To byłoby dość śmieszne, gdyby zatrzymała go policja do kontroli, a ten w torbie nosiłby kilka kilo soli podpisanej „ta na dziwne istoty”. Oby swoją głupią gadaniną, nie dała mu właśnie pomysłu bu coś takiego zrobić. Nadal nie była w 100% pewna, że ona nie działa na nią tak samo. Co prawda rzuciła solniczką w babsztyla, to jakimś cudem mogło się okazać, że ani odrobina soli nie dotknęła ciała dziewczyny. Nie planuj jednak testować tego w domu, nie wiadomo jak bardzo bolesne to jest i czy czasem nie odeśle jej do grobu na wieki. Chociaż ta wizja nie jest wcale taka zła; mogłaby wreszcie odpocząć i nie myśleć o tym wszystkim już nigdy więcej. - słuchaj, nie jestem ekspertem w takich sprawach, ale lepiej nie wspominaj o tym nikomu. Pewnie uznają cię za wariata, ale jest cień szansy, że ktoś weźmie to na serio i odwiedzi to miejsce. Dodatkowo wiemy, że to coś nie jest przyjazne i lepiej nie wchodzić im w drogę. – im mniej on wie, tym lepiej dla niego i jednakowo dla niej. Nie wiadomo jak szybko zacznie łączyć kropki i nagle wyjdzie jej, że wie czym, jest i jeszcze wyśle ją na jakieś egzorcyzmy. A tak na serio, to wiadomo, jak ludzie patrzą na opowiadających takie historie. Nie chce, by spotykała go przykrość przez wypowiedziane słowa, które nie zawsze mogą być dla niego miłe. Nawet jeśli to prawda i coś takiego naprawdę istnieje, to lepiej o tym zapomnieć. - oczywiście zrobisz, jak uważasz, nie jestem twoją matką. Pamiętaj jednak, by nie łazić w celu sprawdzenia, w jakieś dziwne miejsca, czy do osób, które mogą wyłudzić od ciebie pieniądze, za niby prawdziwe informacje.

@Umemiya Eiji
Amaya Chō

Matsumoto Hiroshi and Umemiya Eiji szaleją za tym postem.

Umemiya Eiji

Sro 21 Sie - 0:42
Staram się, ale te starania są niczym wobec tego, co trzyma mnie w ryzach. Nawet jeżeli w pewnym stopniu idzie mi coraz lepiej, to nadal nie jest to, czym powinienem się chwalić. Prędzej powinienem się tego wstydzić; schować za maską, przestać istnieć, zniszczyć, tudzież rozbić o podłogę, gdy kolejna nieścisłość powiązana z obandażowaniem ran wychodzi na zewnątrz. Tego wieczoru naprawdę nic nie chce z nami współpracować. Ani nawiedzony, dębowy dom, którego mury kryją więcej zła, aniżeli jest ono potrzebne w tym miejscu, ani dłonie, jakie to pragną przyczynić się do opatrzenia obrażeń, ale im to zwyczajnie nie wychodzi.

Zwyczajnie, niezwyczajnie - trzepoczące skrzydła tych dwóch cech się ze sobą przeplatają, wprowadzając mnie w zastanowienie, którego powód doskonale znam, ale nie jestem w stanie wytłumaczyć jego pierwotnego istnienia. Jest to niczym uderzenie w twarz z koniecznością zaciśnięcia ust, ażeby zachować resztki godności - pragnę wierzyć, że to wszystko mieści się w zakresie kreacji przez umysł, ale jeżeli Amaya jest przez to dotknięta, nie mogę dłużej trwać w nadziei, iż to wszystko stanowi jedynie popękaną wyobraźnię.

Rozbitą.

Znajdującą się na podłodze, wymagającą naprawy, choć nie do końca możliwej w obecnym momencie.

- A co, jeżeli powiem, że lubię marudzić? - podnoszę spojrzenie oczu podkrążonych; ich podkreślenie od dołu charakterystyczną, ciemną barwą może być niepokojące, ale jest niczym innym, jak ciężarem poprzednich wydarzeń. Jak ciężarem całokształtu, który bywa dla mnie niepokojący, kiedy nie znam siebie na tyle, abym mógł czuć się bezpiecznie. - Jakakolwiek będzie spoko. - nie to żebym miał gust. Bluza jak bluza, byleby się rozmiarowo zgadzała. Może być nawet i w kolorze różowym, fluorescencyjnym wręcz, bo zwyczajnie mi to nie przeszkadza. Po prostu chwytam za to, co znajduje się w szafie, nie myśląc o możliwości wykonania zakupów w celu uzupełnienia braków pod względem tego, co mi się podoba.

Kolejne próby, kolejne starania; życie wydaje się pluć nam w twarze i się śmiać, gdy nie możemy absolutnie nic z tym zrobić. Krwi jest trochę mniej, ale to nie stanowi powodu do radości, kiedy wystarczy jeden nieprawidłowy ruch, a materiał opada bezboleśnie na dół, udowadniając to, że moje umiejętności medyczne nie są w żaden sposób rozwinięte na tyle, abym mógł sobie z tym poradzić. Może z bardziej prawidłowymi opatrunkami udałoby mi się osiągnąć cel zdecydowanie szybciej, ale teraz, gdy na dłoniach nadal znajduje się życiodajny szkarłat, nie mogę odpocząć.

Muszę iść do przodu.

Świadomość działania ludzkiego umysłu nadal - mimo mocno rozwiniętej, jak się okazuje, empatii - nie jest na tyle ogromna, ażebym był w stanie w pełni zrozumieć procesy obecnie zachodzące. To, jak skupiam się na osiągnięciu konkretnego celu, ma na celu przytłumić leniwie się pojawiające, pobudzone do życia emocje. Głębszy wdech; nadal staram się nie tyle uleczyć, co prędzej uniemożliwić zarazkom dostanie do ran, które nami targają.

Nie. Nie mogę dopuścić do tego, aby stała się zdecydowanie większa krzywda; ta myśl tak mocno na mnie wpływa, iż ciężko jest mi się skupić na czymkolwiek innym. Działam nie tyle na autopilocie, co prędzej nieświadom tego, jak lewa dłoń wędruje w celu podwiązania bandażu na ręce, jakie ruchy konkretne wykonuje i dlaczego je wykonuje. Nie znam Chō aż tak, ale znam ją na tyle, że patrzenie na nią w obecnym stanie jest dla mnie bolesne. Zresztą... nawet gdybym jej nie znał, nie potrafiłbym przejść tak obojętnie i bez chęci pomocy. Krew nie jest dla mnie czymś strasznym, a prędzej naturalnym. Dopiero jej nadmiar wydobywający się z ran może być powodem do niepokoju.

Dopiero to, jak w oczach zgaśnie ostatni blask, a ogień świecy stanie się jedynie niewielką smugą utrzymywaną przez chwilę w powietrzu.

- ...Zapamiętam. - powiadam, choć nadal nie chcę przekonać samego siebie do tego, iż posiadam jakiekolwiek umiejętności godne uwagi. Iż posiadam coś, co może przyciągać ludzi i wzbudzać w nich uczucie chęci przebywania obok mnie. Niska samoocena doskonale wbija swoje pazury i pozostawia ślady na duszy, nie zamierzając tak łatwo się poddać. Ale... nawet groch rzucony o ścianę, jeżeli tylko się do tego nadaje, prędzej czy później może przynieść plony, jeżeli tylko trafił na kawałek żyznej gleby. I odrobinę opieki.

- A wiesz - powiadam, poprawiając opatrunek na głowie, który decyduje się ponownie rozwiązać, nie będąc tym samym solucją do kolejnej, nieco ospałej strugi krwi - kusi. Tak bardzo kusi nosić co najmniej kilogram soli w torbie. - w torbie, która tam została, ale gryzę się w język. Pal licho z nią, nawet jeżeli odzywa się we mnie hobbystyczna część charakteru, tak nie zamierzam ryzykować. Nie wtedy, gdy czeka tam na mnie realne, trudne do zrozumienia zagrożenie. - Taki kilogram soli, gdy nie zadziała, to będzie naprawdę świetną bronią obuchową... - normalnie bym się nie uciekł do przemocy, skądże. Ale, znając wpływ adrenaliny na ciało, prędzej czy później zacząłbym walczyć, gdybym został odpowiednio przygwożdżony do muru.

Trochę minie, zanim mi się uda zatamować mniejsze krwawienia. Organizm już sam zaczyna działać pod względem zasklepienia ran, w związku z czym obrażenia nie są aż tak odczuwalne, jeżeli chodzi o utratę czerwieni płynącej pod sklepieniem mięśni w żyłach i tętnicach, ale, jak tak się przyglądam, nie w moim przypadku. W moim przypadku występują z tym problemy, z jakimi to nie mogę się uporać; organizm był już słaby podczas zdarzenia, obrażenia tylko pogłębiają tenże problem.

Wizja się powoli zamazuje. Powoli.

- N-Nie żebym się na to decydował. - mruczę pod nosem, nadal opatrując te nieszczęsne rany. Są z tym widoczne problemy, których nie mogę zanegować. Jeszcze przydałoby się je odkazić, ale - jak podejrzewam - w busie i tak wprowadzimy potencjalną panikę. Zresztą pod kopułą czaszki uderzają wspomnienia nie tylko ciał, które nie powinny się poruszać, ale też i słowa lekarza. Nie chcąc trafić na kompletnie inny oddział, zrezygnowałem w sprawie mówienia o tym psychologowi. I każdemu, komu muszę się spowiadać ze stanu własnego zdrowia - czy to psychicznego, czy to fizycznego. - Lepiej... żeby nikt nie musiał się z tym borykać. - niepotrzebne plotki przyczyniłyby się do skrzywdzenia niewinnych dusz, a historia możliwie przyciągnęłaby śmiałków prosto w stronę zagrożenia. Znam moc słów i nie zamierzam pozwolić na to, aby ktokolwiek musiał bronić się przed czyhającym na kogokolwiek demonem w formie starszej babci. - Zarówno ostrzeżenie zachęci ludzi, zarówno historia... z jednej strony przydałoby się przed tym domem zamieścić jakąś tabliczkę... ale, znając życie, zostanie ona - wzdycham - zignorowana.

Tak jak my zignorowaliśmy wszystkie znaki na niebie, że ten dom jest nawiedzony.

- Chyba wolę samemu ten temat przeanalizować. - za długo umysł znajduje się w okowach strachu przed nieznanym i podejrzewam, że to wszystko jest ze sobą jakoś powiązane. - Niektórzy bardzo uwielbiają naiwność u innych... - do tego stopnia, że wyłudzają pieniądze. Że wykorzystują demencję wśród starszych osób, byleby mieć z tego korzyści materialne. W Japonii istnieje problem starzejącego się społeczeństwa, którym nikt nie chce się opiekować, gdy dynamika i praca są na tyle bolesne, że powodują zapomnienie o dawnych relacjach. Jakkolwiek by to źle nie brzmiało, ten "bagaż" wielu pragnie pozostawić za sobą.

- Ty też nie zamierzasz - ciemne obrączki źrenic skupiają się na ten krótki moment na twarzy Amayi, starając się wychwycić wszelkie zmiany, choć możliwe, że w tym mroku będzie to ciężkie - o tym komukolwiek wspominać, prawda?

Z jednej strony tajemnica. Z drugiej strony... co, jeżeli nadepnęliśmy na odcisk czegoś, czego nie powinniśmy dotykać? Odkryliśmy coś, co powinno pozostać poza świadomością innych? Co, jeżeli ktoś się dowie o tym, że my wiemy o istnieniu takiej starszej babuszki? Niepewność godzi mnie ostrzem w serce i jej wyjęcie na pewno będzie cholernie bolało.

K100 Eiji: 47
K100 Amaya: 29
Rzut


@Amaya Chō


nozomi

見つかって無くして わからないままで fate somehow brings me hope inside my heart
Umemiya Eiji

Matsumoto Hiroshi ubóstwia ten post.

Amaya Chō

Czw 22 Sie - 20:25
- a więc jesteś małą marudą? Będę pamiętać i nie omieszkam się podroczyć z tego powodu, ale tylko czasami – pstryknęła go lekko w czoło. Nie mogła zbytnio wykonywać ruchów, bo rana była chyba z tych, które nie koniecznie chcą być łatane przez amatorów medycyny. Posiadany do tego asortyment medyczny, również pozostawia wiele do życzenia. Porwana sukienka jako gaza mogła jeszcze jakoś działa, do bycia bandażem mówi kategorycznie nie. Powinien dać sobie już naprawdę spokój, opatrzy to jakoś na chwilę w domu, a potem samo zniknie, jak wcześniejsze testowane przez nią rany. Te mniejsze znikał szybciej, niż te poważniejsze; nieważne jednak jaka to rana nie była, to znikały całkowicie, nie zostawiając ani blizny na ciele. Będzie musiała nieźle się wygimnastykować przed chłopakiem, aby wytłumaczyć mu, dlaczego nie posiada ani jednej blizny po całym tym zajściu. O ile ten wspomni coś na ten temat, bo patrząc na jego często roztargnienie, to raczej może mu się o tym zapomnieć lub w ostateczności nie będzie chciał wypytywać, by nie wyjść na zbyt natrętnego. Co będzie dla niej zbawieniem, bo nie chce go zbyt mocno okłamywać; co prawda robi to od pierwszego spotkania, lecz nie we wszystkich kwestiach. Kultywowanie tej praktyki z czasem pewnie nie wyjdzie jej na dobre, dlatego lepiej minimalizować to w zalążku. - słuchaj no, wybiorę najładniejszą jaką znajdę, byś mógł z zadowoleniem ją nosić poza domem. I nie próbuj nawet marudzić. -

Zapewnienie chłopaka, cóż… trudno powiedzieć, czy uwierzyła w jego słowa. Pewnie i tak będzie nadal sobie uwłaczał zasług, bo nikt nie zmienia się ot, tak od jednego słowa. Jeśli jednak jej słowa, chociaż trochę mu pomogą, to dobrze. I nie musi mieć jakoś specjalnie wybitnych zdolności, by ta chciała z nim przebywać. Sama rozmowa z nim, poznawani jego normalnego życia jest dla niej czymś wyjątkowym i nie jest przy nim z jakieś dziwnie pokręconego poczucia litości. Robi to dla siebie, dla niego i nic nikomu do tego. - i tak ma być, a co do noszenia kilograma soli. To może jak ją po porcjujemy i spakujemy w małe woreczki, to będziesz miał amunicje do rzucania. No wiesz taktyka rzut-ucieczka i ponownie rzut i ucieczka. Co ty na to? – trochę w tym dobrego pomysłu, a trochę chęci pociągnięcia dalej zarzuconego chyba żartu, z jego strony. A może on mówił całkiem poważnie, a ona tylko tak to odebrała. Nie mniej, wywołał na jej mordce ponowne pojawienie się uśmiechu. - najlepiej jednak będzie, jak już nigdy nie przydarzy ci się sytuacja, gdzie będziesz musiał korzystać z tego typu wiedzy i broni. – oby tak właśnie było, bo jeśli to, co spotkali, było jednym z tych słabszych w tym nowym dziwnym świecie, to jeśli istnieje ich więcej, to jest szansa, że istnieją o wiele potężniejsze byty. Szybko odgoniła te myśli i nadchodzące wizje jak chłopak mógłby skończyć na takim spotkaniu. Być może to ona wyglądała wizualnie gorzej od niego, jednak była na tyle jeszcze świadoma, że trzymała się dość dobrze, a on? Zdaje się, że powoli osiąga swój limit. Jeśli jej tu padnie, to będzie musiała go zanieść na plecach. Pewnie wywoła to poruszenie w autobusie, ale zawsze może powiedzieć, że zasnął i tyle. - masz rację, ktoś może nie mieć tyle szczęścia jak my. Najlepszą opcją będzie spalenie tego domu, aczkolwiek...czy jeśli spalimy jej dom, to ona odejdzie, a może to on ją tam trzyma i gdy go nie będzie, ta zacznie szaleć na ulicach? Nie ważne, tak tylko gadam głupoty..I spokojnie, nie chce uchodzić za wariatkę, zachowam to dla siebie – każda akcja ma swoją reakcję. Ta w tym wypadku mogła być w miarę dobra albo najgorsza. Nie jest ekspertką, a jej wiedza to tyle, co wydedukowała oraz co sama przetestowała na samej sobie. - Skoro tego chcesz, pamiętaj jednak by zadbać o swoje bezpieczeństwo. A jeśli zajdzie taka potrzeba i będziesz potrzebował pomocy, to wal śmiało. – nie udało się go przekonać, no trudno. Oby miał jednak chociaż trochę instynktu samozachowawczego i jeśli zajdzie taka potrzeba to poprosi o pomoc, nawet jeśli nie będzie to zbyt bezpieczne dla niej.

@Umemiya Eiji
Amaya Chō

Umemiya Eiji ubóstwia ten post.

Umemiya Eiji

Sob 24 Sie - 20:27
Staram się uśmiechnąć.

Lekko, jakby była to namiastka światła, którą jestem w stanie z siebie obecnie wydostać; bycie marudą raczej do mnie aż tak nie pasuje, jak to wcześniej śmiałem zakładać. Raczej, gdy coś dostaję, nie narzekam, a zamiast tego wycofuję się przed ludzką dłonią, zastanawiając się nad konsekwencjami w tymże zakresie. Czy to nie jest cichy pakt z diabłem? A może jakiś podstęp, który ma na celu zyskać zaufanie i tym samym je następnie bardzo mocno nadszarpać?

Ludzie nie są przewidywalni. Gdyby tak było, wszystkie ścieżki kończyłyby się w pewnym momencie, którego nikt nie byłby w stanie przewidzieć; byłbym w stanie przewidzieć nadchodzące, przyjazne pstryknięcie w czoło, choć obecnie przytłumione postępującym pod sklepieniem skóry stanem.

- Nie żebym ci zabronił. - powiadam, starając się samemu sobie jakoś skutecznie zadbać o te nieszczęsne rany. Do pierwszego środka transportu jest jeszcze daleko, a siedzenie z nieopatrzonymi ranami raczej nie wchodzi w grę. Co prawda te szmaty bandażami już nazywać się nie mogą, ale w jakimś - powtarzam - w jakimś stopniu mogą one zmniejszyć szansę na dostanie się zakażenia czy utratę większej ilości krwi. Mój organizm wydaje się wiedzieć, jak to robić, choć samemu nie mam pojęcia, skąd dokładnie ta wiedza się bierze. Odczucie mam praktycznie takie samo, jak to jest w przypadku roślin. Z utratą pamięci nie zaniknęła w znacznym stopniu wiedza, myliłem się - umysł starał się zachować chyba nie tylko to, co było dla mnie najważniejsze, ale też i pozostałe aspekty, bez których nie mógłbym funkcjonować w tym niosącym progres społeczeństwie. - Dobrze, dobrze... - podniósłbym i na chwilę ręce w ramach poddania się, ale obecnie są inne, ważniejsze rzeczy - ...tylko nie różową, a jakąkolwiek inną. Serio. - majtkowy róż raczej nie byłby mi do twarzy.

Udaje mi się wreszcie ogarnąć prowizorkę u Cho; materiał szczelnie okrywa ranę i może nie jest idealny, ale pozwala na zdecydowanie mniejszy upływ krwi, co mnie napawa pewnego rodzaju spokojem. To właśnie wtedy adrenalina poniekąd opada, a z nią opada moja świadomość, pragnąc mnie tak bardzo położyć do snu. Jest zimno; muszę jeszcze wytrwać w tym stanie przez parę następnych godzin, inaczej nie wiem, co się stanie; problemy ze zasklepieniem się rany na głowie wcale tego nie ułatwiają.

- To wcale nie byłby zły... pomysł. - odpowiadam, zastanawiając się pół sekundy nad ostatnim słowem. - Jeszcze tylko ogarnąć, jak by się strzelało z p-procy i byłoby świetnie. - nie dość, że takie pociski by bolały, to jeszcze zniechęcałyby skutecznie nieznajomy byt wobec ataku. Czy te wizje, które mi się pojawiają nieustannie przed oczami, nie są z tym poniekąd powiązane? - Wiesz, najlepiej by było, ale... nie zawsze jest tak kolorowo- - czuję, jak poruszanie głową sprawia mi nie tylko ból, ale też i zakłóca zmysł równowagi. Ś w i e t n i e.

Czuję się słabo.

- Chciałbym wiedzieć, naprawdę- - powiadam, czując, jak wizja ulega krótkiemu załamaniu; zaciskam mocniej powieki i wstaję z miejsca, ciesząc się w duchu z chociaż jednej, dobrze zrobionej rzeczy. No, dobrze. Jest tragicznie, ale mogło być jeszcze gorzej. - Może jest przywiązana do tego miejsca, a może... uznała, że to będzie jej n-nowy dom. - jakkolwiek by poniszczony nie był, istota nie wydawała się być łatwa do...

zabicia (?)

Nie chciałbym jej zabić. Prędzej obezwładnić, uniemożliwić robienie dalej krzywdy. Dlaczego zatem ta myśl przemknęła przez bramy myśli i postanowiła je skazić swoją toksycznością?

Tak bardzo pragnę ten nieszczęsny materiał odpowiednio zacisnąć, ale to zwyczajnie mi się nie udaje - rana na głowie nadal jest pozbawiona prawidłowych procedur. Już myślę, że chuj ze mną, do wesela się zagoi, ale zdaję sobie sprawę, że tym oto postępowaniem sprowadzę na nas jedynie kolejne problemy. Mimo to nie widzę nic przeciwko, aby ruszyć na przystanek; może uda mi się w trakcie poruszania ogarnąć to rozcięcie.

- Spokojnie, o to nie musisz się m-martwić... - wzdycham głębiej, szykując się do tej nieszczęsnej podróży. Odnoszę wrażenie, iż niebo za niedługo stanie się dla nas przychylniejsze pod względem światła, ale na razie jedyne, co nas muszą zadowolić, to gwiazdy. I księżyc nie pełny, a po jednej z kwadr. - Myślę, że możemy się powoli zbierać na przystanek. - patrzenie w mrok skutecznie powoduje ponowny wyrzut adrenaliny; nie wiem, dlaczego tak się dzieje.

Dlaczego wizja poruszania się po mieście późną porą powoduje we mnie powstaje paraliżującego strachu; podejrzewam, ale nie chcę się nad tym pochylać, nie teraz.

Nie teraz, gdy trzeba uważać na gałęzie, wystające konary i inne "dary natury", które ewidentnie teraz będą chciały z nas zakpić; o mało co nie tracę momentami równowagi, nie wyglądając i tak najlepiej.

- Pamiętasz, w którą stronę był ten p-przystanek? - pytam się, wyjątkowo łatwo będąc zmęczonym krótką podróżą, gdy zmysł orientacji w terenie nie działa tak, jak działać powinien.

K100 Amaya: 97
K100 Eiji: 14
rzut

@Amaya Chō


nozomi

見つかって無くして わからないままで fate somehow brings me hope inside my heart
Umemiya Eiji
Amaya Chō

Wto 27 Sie - 21:17
Czyżby właśnie osiągnęła małe zwycięstwo i przebiła się przez jego marudną barierę. A jednak jej uparte i natrętne gadanie, czasami potrafi zdziałać coś dobrego. Nie, by zostać obdarowanym czymś przez nią, miało jakkolwiek mocno zmienić jego świat. Chociaż taki miały gest sprawi, że pozostanie ona w jego pamięci na trochę dłużej. Za każdym razem, gdy będzie zastanawiać się co założyć dzisiejszego dnia, gdzieś tam pojawi się myśl o niej. Długość takiej egzystencji dla niej, nie jest nigdy niczym pewnym. Sama Amaya nie ma pojęcia, jak długo będzie jej jeszcze dane chodzić wśród normalnych ludzi. Czy pewnego dnia to wszystko nagle nie pryśnie niczym czar w bajce o kopciuszku. Trochę to egoistyczne podejście, a może tylko ona tak myśli, oczywiście to nie tak, że chęć odkupienia jemu bluzy jest podyktowana wyłącznie takimi pobudkami. O co to, to nie; Czasami zrozumienie toku rozumowania kobiety, graniczy z cudem, ale tak to już z płcią piękną bywa. - w ramach tak dobrej prowizorycznej opieki medycznej, poszukam najbardziej różowej bluzki, jaką tylko można dostać. Dobrze? -parsknęła lekko śmiechem i lecz zaraz ponownie stała się poważna. Z chłopakiem stanowczo nie jest dobrze. I teraz nawet ona jest już tego świadoma. Sama czuje zmęczenie i znaczną utratę siły z powodu odniesionych ran oraz zjazdu adrenaliny. Mogła się zatem troszkę domyślać, jak Eiji może się aktualnie czuć. Wiadomo, każdy organizm reaguje inaczej, ona pewnie odczuwa ból o całkowicie innym natężeniu, niż on. Tylko że Cho jest do tego przyzwyczajona, a raczej zaznała już jego granice. I nie robi to już na niej tak mocnych wrażeń psychicznych, jak zapewne na nim.

- porozmawiamy o twoim nowym uzbrojeniu, jak będziesz w lepszym stanie. A teraz dawaj mi tu i nie próbuj nawet się sprzeciwiać. – przyciągnęła się do niego lekko, przerzucając jego rękę za swoje ramię. Nie ma mowy, by ten dalej szedł sam. Jeśli jej padnie, istnieje szansa, że przywali w coś głową albo jeszcze na coś się nadzieje. Woli nie kusić już więcej losu, który stanowczo nie jest po jej stronie, ani po tych, które aktualnie są z nią blisko. Droga może i zejdzie im trochę dłużej, zapewne mniej wygodniej oraz jego zabawa w medyka, będzie musiała zaczekać, to ta i tak nie przyjmie jego odmowy. - a teraz powoli i pozwól, że zaprowadzę nas na przystanek. Przynajmniej się postaram to zrobić… - prowadziła powoli, cały czas kontrolując, czy ten, aby nie stracił przytomności. Już dawno powinni się udać do szpitala, po co w sumie czekali na autobus. Pewnie jego telefon nadal działał i mogli wezwać taksówkę. Miała pieniądze, a jeśli by nie wystarczyło, to mogła to załatwić to w inny sposób, nawet jeśli ponownie oznaczałoby to handel swoim ciałem. Zrobiłaby przecież wszystko, byle szybko udzielono mu pomocy. - o patrz! To tam, widzisz światło? Jeszcze tylko trochę, więc wytrzymaj te jeszcze parę kroków. – zaiste, światło było widoczne, oświetlało nawet oznakowanie przystanku, ale nie było ono wcale tak blisko, a droga nadal nie była łatwa. Przynajmniej do momentu, aż ostatecznie udało się im opuścić strefę chaszczów i krzaczków. Odetchnęła z ulgą, całe to napięcie i niepewność, którą odczuwała, będąc blisko domu, powoli zaczynała być zastępowana, odczuciem bezpieczeństwa. Nawet jeśli byli tu całkiem sami i bezbronni. Tylko, czy coś gorszego od istoty w domu, mogło ich jeszcze tu spotkać? Chociaż powiadają, że człowiek czasami potrafi być straszniejszy, niż najgorsze potwory znane światu. Dreptali powoli, aż wreszcie dotarli do celu. Posadziła go delikatnie na ławeczce, po czym sama usiadła obok niego. - co prawda nie znam się na tym zbytnio, lecz jeśli mogę ci jakoś pomóc z ranami to mów. Nie boję się krwi, więc nie masz co się martwić, że zemdleje. – odwróciła się w jego stronie, gdyby ten jej potrzebował – wybacz, że tyle gadam, ale tak już mam, gdy się martwię o kogoś mi cennego. – najchętniej znowu wciągnęłaby go w swoje ramiona i tak trzymała do przyjazdu autobusu; przywarłaby niczym najszczelniejsza powłoka ochronna. Domyślała się jednak, że mogłoby to się źle dla niej skończyć, tak samo i zapewne dla niego.

@Umemiya Eiji
Amaya Chō
Umemiya Eiji

Sro 28 Sie - 3:15
Gdy spoglądam na Cho, nawet w momencie braku rzetelności własnego umysłu, który powoli pozbywa się adrenaliny, a tym samym wpada w ramiona niepewności, zastanawia mnie naprawdę wiele rzeczy. Skrupulatna analiza może wyjaśniłaby mi nieco więcej na temat jej zachowania, na temat tego, co wcześniej udało mi się zaobserwować, jak jej aura potrafiła diametralnie się zmienić ze spokojnej na gotową poświęcić absolutnie wszystko; jest niczym róża. Nie w znaczeniu języku kwiatów, a prędzej w jej mechanizmach obronnych i samym zachowaniu. W tym, że na jej plecach - podczas opatrywania - trudno nie zauważyć tatuażu, który oddaje w pełni moje myśli, nawet jeżeli dookoła panuje całkiem pokaźny mrok. W czerwonych oczach, które z początku mogą przestraszyć, lecz wynika to tylko z pozorów.
Coś normalnego. Aż zastanawia mnie poniekąd jego geneza.

- Haha... - lekko się uśmiecham, czując, jak ze mnie schodzi powoli ta sztywność, co najwidoczniej jest wynikiem udanego opatrzenia ran. Jakkolwiek by to nie wyglądało, nawet jeżeli wyciągnięcie szkła z nogi było ogromnym ryzykiem, a materiał sukienki niekoniecznie dobry, tak mogło być znacznie gorzej. Różowa bluza? Dobra, przynajmniej będzie coś innego do tej ponurej garderoby. - To ja ci odkupię s-sukienkę i będzie po równo. B-Bo gdyby nie ona, to bym nie udało się nas j-jakkolwiek opatrzeć. - nawet nie pamiętam, czy się o to pytałem, czy jednak zarzucam pierwszy raz tą propozycją. - P-Powiedz mi tylko swój rozmiar, bo w dobry w te klocki nie jestem, a szkoda by mi było, gdybym załatwił albo coś za małego, albo coś... za dużego... - no niestety, miarki w oczach nie mam, krawcem nigdy nie było mi dane zostać, dlatego nie potrafię stwierdzić, który z rozmiarów byłby prawidłowy. Co gorsza, pewnie różne marki mają różne rozmiary i to nie zadziała jak w przypadku męskich ubrań, gdzie wystarczy kupić M czy L i na 80% będzie pasowało przy nieszczególnie umięśnionej budowie ciała.

Widok krwi na rękach boli. Metaliczny wręcz odór dostający się do nozdrzy pragnie zachwiać moją równowagę na tym niestabilnym gruncie, gdzie każdy, nieprzemyślany ruch może doprowadzić do katastrofy.

Czerwień jest życiodajna.

Czerwień jest szlachetna.

Uciekająca jest też czerwień.

Biegnie przed siebie ze sklepienia nie tylko żył, ale generalnie naruszonych tkanek. Niewinnie, acz stanowczo, wymagając głównie zainteresowania i opatrzenia. Z jednej strony po czasie udaje mi się jakoś zająć amatorskim opatrzeniem, kierowany przez intuicję i pewne aspekty, nad którymi będę musiał się pochylić, z drugiej strony - kiedy kolejne ścieżki są naznaczane poprzez metaliczną woń - organizm czuje się wycieńczony. Kilogram soli to będę chyba nosił jako niezbędne minimum, żeby przypadkiem nie trafić ponownie w sidła takiej sytuacji.

I tak oto trafiam jakimś cudem na bycie osobą, która wymaga pomocy. Schodzący hormon walki i ucieczki idealnie pokazuje, jak jestem wyczerpany. Bez odpowiedniego posiłku, zapewne odwodniony, a do tego jeszcze z niespokojnie bijącym sercem pod sklepieniem żeber. Gdybym tylko był sprawniejszy, gdybym tylko dbał o regularność posiłków, na pewno nie doszłoby do takiej sytuacji.

- D-Dobrze, dobrze. Tylko napomknę, że powinno być raczej na odwrót, haha... - nie wiem, czy mam się śmiać, czy płakać, kiedy to naprawdę już ciężko jest mi utrzymać się w pionie. Pomocne ramię zatem przyjmuję ochoczo, aczkolwiek z pewnymi wątpliwościami znajdującymi się pod kopułą czaszki - co, jeżeli tylko przeciążę tym i tak już nadwyrężoną Amayę? Jestem zapewne tylko i wyłącznie zbędnym balastem, który powinno się pozostawić w lesie, a nie targać ze sobą. Nie do końca sprawną ręką sprawdzam, czy telefon znajduje się w kieszeni; całe szczęście nie zostaje zgubiony po drodze. Zdaję sobie sprawę, iż czekanie do rana nie ma już sensu, a na pewno nie z moim stanem, kiedy adrenalina postanawia zaniknąć w eterze wspomnień. Umiejętności przemieszczania się pomiędzy krzakami w celu znalezienia odpowiednich roślin leczniczych wydają się być w tym momencie bardzo pomocne i umożliwiają przejście przez gąszcz kolejnych, niekoniecznie przyjaźnie nastawionych krzewów.

- Wytrzymam... - mówię, choć wątpię w prawdziwość tych słów. Czy uda mi się wytrzymać? Kroki stają się ciężkie, jakoby zatopione w cemencie, z którego nie mogę się wydostać, a umiejscowienie, w tym pomoc ze strony Amayi, naprawdę doceniam. - D-Dziękuję. - pełen wdzięczności głos co prawda ulega załamaniu, ale nie przeszkadza mi to w oddaniu tego, co obecnie odczuwam. Tego, jak bez niej nie dałbym sobie rady. Muszę jej się kiedyś odwdzięczyć. - Naprawdę, jestem... jestem ci winien wiele.

W tych słowach znajduje się migająca, niemożliwa do zanegowania obietnica.

Każdy ruch mnie wiele kosztuje; gdy siadam, gdy poprawiam bandaż, gdy staram się zadbać o to, aby ta krew nie uciekała w takim tempie, w jakim to obecnie ma miejsce. Być może to świadomość walki o własne dobro sprawia, iż bitwa ta kończy się sukcesem, a materiał uciska ranę na tyle, że upływ szkarłatu zostaje sukcesywnie ograniczony. Wiadomo, nadal to nie jest profesjonalne, ale zawsze mogło być gorzej. Kurz po wydarzeniach opada na ziemię,

- L-Lepiej chyba nie będzie, dziękuję... - silę się na lekki uśmiech, choć bladość mojej twarzy zdradza kolejne etapy scenariusza. Ostatkiem sił i baterii w telefonie odblokowuję urządzenie, odpalam słabego zasięgu internet i uruchamiam aplikację w celu wezwania taksówki. - B-Będzie dobrze... - szepczę jakoby do siebie, słysząc następnie kolejne słowa ze strony kobiety. - A j-jak z tobą...? Jak ty się czujesz? - pytanie opuszcza gładko moje usta, gdy spojrzenie pragnie wychwycić cokolwiek, co świadczyłoby o konieczności interwencji.

...gdy się martwię o kogoś mi cennego.

Znajduję się w pewnym zdziwieniu, szoku, niedowierzaniu (?) w jej stronę. Nigdy nie spoglądałem na siebie jako na kogoś, kogo można uznać za cennego, w związku z czym ciężko mi z początku przełknąć tę informację, kiedy palce skutecznie informują najbliższy możliwie pojazd o konieczności podwózki, a tym samym telefon ulega rozładowaniu po paru sekundach - mamy szczęście. Ogromne szczęście, którego nie jestem w stanie określić. Słowa kobiety krążą po mojej głowie niczym niespokojne, rozjuszone zwierzę, którego nie jestem w stanie na początku opanować.

Pierwszy raz - przynajmniej tutaj, przynajmniej teraz, bo nie wiem, czy miało to miejsce przed utratą pamięci - słyszę od kogoś tę sentencję. Umysł jest w szoku, a po paru sekundach uderza mnie fala emocji, których to opisać nie potrafię. To wydaje się być tak nieprzyjemnie obce, a jednocześnie pragnę lgnąć; coś, co wydaje mi się być niedoświadczone już od dłuższego czasu przez to ciało. Przez siedzącą w tym naczyniu duszę.

Czuję się doceniony.

Czuję się kochany.


To, czy powinienem się tak czuć, to już kompletnie inna kwestia; w kącikach oczu automatycznie pojawiają się zalążki łez, które jeszcze nie tworzą ścieżek na bladych policzkach. Jeszcze. Odnoszę wrażenie, że z jednej strony nie zasługuję, a z drugiej pragnę przytłumić ten głos mówiący mi, jak mam się w obecnej chwili zachować. Nawet w tym oświetleniu słabo rzucających promienie lamp widać wymalowaną na twarzy konsternację.

- Cho... - zaczynam, choć naprawdę, nie wiem, co mam powiedzieć. Czuję, jak ta pragnie mnie chronić, no ba - gdyby tak nie było, to by nie walczyła, tylko uciekła siną w dal, a tak? Tak to podjęła się wyzwaniu tej niebotycznie silnej staruszki, zaryzykowała, chciała, aby nic mi się nie stało. Byłbym ślepcem, gdybym tego nie zauważył. Ignorantem, który patrzyłby tylko i wyłącznie na samego siebie.

Teraz, po tej walce, gdy oboje odnieśliśmy obrażenia.

Gdy oboje jesteśmy we krwi.

Kiedy to czekamy na jakąkolwiek pomoc, na przyjazd taksówki, na cokolwiek, co pozwoliłoby na dostanie się do miasta.

- Nie musisz przepraszać. - odczuwam, jak dłonie samej ulgi postanawiają mnie objąć w swoim uścisku, uspokajając roztrzęsiony umysł. Pragnę się w nich zatopić, lgnę niczym spragniony ciepła, przemoczony kot. Pierwszy raz od całego miesiąca coś takiego odczuwam i naprawdę, jest to inne od wątpliwości w zakresie przeszłości, nieprzespanych nocy, zdenerwowania wynikającego osłabieniem czy niskiej samooceny. - Naprawdę nie wiem, co mam powiedzieć. To... to miłe z twojej strony. - struny głosowe nie mają pojęcia, co z siebie wydobyć, kiedy obraz już mi się kompletnie zamazuje, a adrenalina niebotycznie szybko schodzi z organizmu. - Przepraszam, że działałem niczym maszyna przy tym opatrywaniu i mało mówiłem. - mrużę oczy.

Tracę do końca siły - opieram się o ramię Amayi. Tak pragnę ją przytulić, choć nigdy wcześniej nie czułem takiej potrzeby. Takiej chęci. Takiego... nie wiem, jak mam to określić.

Troska to dobre słowo.

- Ale... mam tak, gdy się martwię i nie chcę, a-aby było jakkolwiek... - nie utykam już z powodu niemożności znalezienia słów. Czuję, jakby ktoś mi zasłonił oczy, nakazując wręcz udanie się w ramiona Morfeusza. Zaciskam zęby, odnajdując resztki wytrzymałości we własnym ciele. - ...gorzej...

I odnoszę wrażenie, że ten stan nie jest mi równie obcy, kiedy organizm odcina zasilanie poprzez wyjęcie wtyczki, natomiast ciało pozostaje kompletnie poza moją kontrolą. To, co się następnie dzieje, stanowi dla mnie niemożliwą do rozwiązania enigmę - żaden dźwięk nie dociera, żaden dotyk, żadne potrząśniecie. Bezwładny, bez możliwości decydowania o następnych krokach, kompletnie wycieńczony i wychłodzony; muszę wyglądać żałośnie.
To teraz pozostaje poza zasięgiem mojej dłoni, gdy tonę w otchłani, ale się w niej nie topię. Gdy oddycham, ale to zwykły tlen dostaje się do moich płuc, umożliwiając mi dalsze funkcjonowanie. Odpływam. Światło nie zanika, ale staje się odległe; nie mogę go musnąć, nie mogę go zaznać. Akceptuję ten stan, wierząc w głębi duszy, że już nic złego nie może się stać - w końcu pomoc została wezwana.

Mam prawo być słaby.
Mam prawo nie być przystosowanym do t a k i c h sytuacji.

Czuję, jak pewien ciężar opada mi z ramion.
Ciężar sytuacji, w której dane nam jest się znajdować.

Ale czy to nie nadzieja jest matką głupich?

@Amaya Chō

k100 Eiji: 52
z tematu x2 (?)


nozomi

見つかって無くして わからないままで fate somehow brings me hope inside my heart
Umemiya Eiji
Sponsored content
maj 2038 roku