Jest to jedna z wielu bocznych uliczek w kolorowym Karafuruna Chiku, która tylko pozornie nie odstaje od reszty sobie podobnych. Jest wąska i obskurna, a oświetlają ją jedynie neony, w większości przepalone bądź w połowie zepsute. Mokry beton pokrywają różne kartony, śmieci i pojedyncze kałuże, które nie zawsze są wodą czy moczem. Sklepy czy niegdyś bary są tutaj zamknięte dla przeciętnego mieszkańca, oprócz jednego, niewinnie wyglądającego i znajdującego się na samiutkim końcu, budyneczku, którego neon przedstawia kota siedzącego przy dużym napicie "IKIGAI". Właśnie stąd wzięła się nazwa całej uliczki, która wzbudza lęk i niechęć tych, których desperacja pchnęła do zapoznania się z usługami właścicielki tego miejsca. Nikt o zdrowych zmysłach się tutaj nie zapuszcza. Obdarte z farby ściany, duszący zapach wilgoci, nieciekawe towarzystwo czy zagubione yūrei - nikogo normalnego się tutaj nie spotka. Skąd ta okropna renoma? Właśnie w słodkim budynku na samym końcu wspominanej uliczki, Noroi prowadzi swój biznes, a handel narządami kwitnie w najlepsze. Ironiczna nazwa tego miejsca jednych przyprawia o chichot, drugich o mdłości. Chcesz coś kupić? Zapraszamy na Ikigai. Chcesz opchnąć cudze organy i dostać pieniądze? Drzwi stoją otworem. Chcesz sam, dobrowolnie poddać się operacji usunięcia narządu, by spłacić długi i uratować rodzinę przed konsekwencjami? Proszę bardzo. Musisz jednak wiedzieć jedno - nie ma odwrotu, a ten kto się zdecyduje na odwiedziny u Noroi, może już nigdy z nich nie wrócić. Nie panują tu żadne etyczne zasady, nikt nie pyta skąd masz towar i po co go kupujesz - jedyne co ma się zgadzać to pieniądze. Głuche jęki, błagania o litość, błąkające się dusze czy... Koty, a właściwie cała masa pozornie bezdomnych kotów, to tutaj codzienność. Wejście do tej uliczki to głupota, wynik paniki albo czysty biznes. Pytanie jest jedno - po co tu przyszedłeś?
Nie musiał być lingwistą, żeby zrozumieć bardzo dosłowne, wybrzmiałe z ust nieznajomego fuck you. Gdyby mówił tylko po japońsku, to w życiu by go nie zrozumiał, choćby nawet bardzo chciał (choć z drugiej strony co go obchodziło gadanie jakiegoś totalnie przypadkowo napotkanego mężczyzny?), ale w angielskim odnajdował zlepki sylab, które już słyszał wiele razy. Wyzwiska, oszczerstwa i inne wulgaryzmy mózg przyswoił sam z siebie. Nie musiał się ich uczyć, żeby znać ich znaczenie. Przywykł.
Pewnie zignorowałby to, co usłyszał, gdyby nie fakt, że obcy postanowił na własne życzenie włożyć kij w mrowisko małych, czerwonych skurwysynów – podjął próbę przechwycenia skarbu, który Lionel własnoręcznie sobie zdobył. Nie wiedział, że ma przed sobą kogoś, kogo łapy świerzbią blisko kilkanaście razy dziennie. Kogoś, kto musi się powstrzymywać przed wsadzaniem palców w cudze kieszenie. Kogoś, kto nie ryzykuje z rzeczy, dla których nadstawiał karku.
— Tu es emmerdant... — wycedził przez zaciśnięte zęby, w momencie, w którym obaj trzymali torbę – jeden z prawej strony, drugi z lewej. Nie spodziewał się jednak, że jedna z dłoni nieznajomego znajdzie się na tyle blisko, by przebić się przez jedną z granic cielesności. Prawdopodobnie palce muskające pierś na chwilę wytrąciły go ze stanu skupienia. Ale dość szybko pojawiła się złość, która rozbłysnęła jadowicie w zielonych tęczówkach francuza.
Szarpnął torbę mocniej w swoją stronę – był pewien, że łańcuszkowe ramiączko długo nie wytrzyma, a każde z metalowych oczek wkrótce rozsypie się pod ich nogami. Chciał wykorzystać ten moment.
Unoszący się kącik ust ciemnowłosego potraktował jako rzucane mu wyzwanie. Aż mu żyły wyszły na skroni, a żuchwa uwydatniła się, gdy zęby zaczęły naciskać na siebie wzajemnie ze wzmożoną siłą. Jeśli ciągnięcie torby i próba wyrwania jej nieznajomemu nie zdawały egzaminu to może po prostu powinien...
Zaraz po tym natarł na niego własnym ciężarem, chcąc go przycisnąć do ściany, którą miał za plecami, przy okazji pozbywając się dłoni ułożonej na swojej klatce piersiowej. Zrobił to szybko, gwałtownie, pozbawiony jakichkolwiek resztek ostrożności, jakby walczył o coś naprawdę ważnego, wielkiego.
Swój skarb.
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma and Ejiri Carei szaleją za tym postem.
Nie, nie, to nie tak, że nie spodziewał się tego czy też nie zakładał, że obcokrajowiec nie odpuści tak łatwo. Wszakże sam go prowokował i rzucał nieme wyzwanie. Nie potrzebował tej torebki, bez względu na to, co się w niej znajdowało. Na brak pieniędzy nie mógł narzekać. Stać go było praktycznie na wszystko, czego tylko sobie zapragnął. To, czego brakowało mu w ostatnich dnia to rozrywki.
Nie spodziewał się jednak takiej brutalności ze strony jasnowłosego. Fakt, był większy od niego, a i pewnie silniejszy w kwestii fizyczności.
Powinien skapitulować?
A w życiu.
Wydał z siebie ciche westchnięcie zaskoczenia, kiedy ciężar obcokrajowca niemal rozjechał go na ścianie. Nie było zbyt wiele miejsca na jakiekolwiek manewrowanie dłonią, aby odepchnąć jego ciało od swojego, co oczywiście w żadnym stopniu nie przypadło Enmie do gustu. Już drugi raz w ciągu kilku minut jego prywatna przestrzeń została pogwałcona przez niego. No ale cóż, miał to, czego chciał. Mógł odpuścić.
I choć pomiędzy ich klatkami piersiowymi nie było przestrzeni, tak nogi Enmy były już o tyle swobodne, że wsunął jedną pomiędzy uda mężczyzny, a następnie ugiął ją w kolanie i pociągnął mocno i szybko do góry, z zamiarem uderzenia w najczulszy punkt w męskim ciele, jednocześnie wyciągając dłoń ku górze, aby chwycić go za jasne włosy i szarpnąć do tyłu. Miał nadzieję, że zmusi go w ten sposób do zrobienia tych paru kroków do tyłu. A przynajmniej zbudowania dystansu pomiędzy nimi.
Jeżeli nie, cóż, będzie próbował wsadzić palce w jego oczy, co też może okazać się bolesne. Niestety, a może i stety, nim zdołał uczynić cokolwiek więcej, do alejki dotarła zdyszana kobieta, roztrzęsiona, ale i zdenerwowana, w towarzystwie trzech policjantów.
- T-tam! Tam jest złodziej! - niemal pisnęła skrzeczącym głosem i wskazała palcem w ich stronę.
- Ma wspólnika! - krzyknął jeden z policjantów, na co drugi mu odpowiedział:
- I do tego się pedalą! Brać ich! - warknął idąc w ich stronę.
Zamieszanie, jakie powstało sprawiło, że jasnowłosy odsunął się nieco od Enmy. Oczywiście Japończyk nie omieszkał wykorzystać. Odepchnął ostatecznie wyższego do siebie mężczyznę, jednocześnie puszczając torbę i łapiąc nieznajomego za nadgarstek.
- Biegnij! Ranu! Kłikli! - krzyknął w jego stronę, ciągnąc za sobą w głąb alejki.
Miał tylko nadzieję, że w tym wypadku bariera językowa nie będzie stanowiła większego problemu i ten zrozumie intencje Enmy. W przeciwieństwie do niego, tak zakładał, znał o wiele bardziej te okolice i wiedział, gdzie i jak biec, żeby uciec.
Choć z drugiej strony ów policjanci byli tutejsi i z pewnością mieli w kieszeni wszelakie zakamarki.
No cóż, Enma chciał rozrywki. I ją otrzymał.
@Lionel Beaufort
Sugiyama Nobuo ubóstwia ten post.
Wykrzywiony, nienaturalny uśmiech nie bladł – wargi drżały z satysfakcji, że już za chwilę pokaże mu, że natrafił na niewłaściwą osobę. Gdzieś w jasnym łbie pojawiła się myśl, że może powinien nareszcie sięgnąć po nóż, który miał uwiązany z tyłu do paska, ale nie miał wolnej ręki, więc mogli się tak tylko szamotać. To była próba siły – wystarczyło go tylko mocniej docisnąć, chwycić za łeb i kilkukrotnie machnąć nim w ścianę, najlepiej do momentu aż pojawi się pierwsza krew albo czaszka zacznie trzaskać.
Nie wziął jednak pod uwagę, że czas specjalnie dla niego się nie zatrzyma i będzie sobie nadal szczęśliwie płynąć, zabierając kolejne cenne minuty, nawet podczas tych pojawiających się po sobie myślach, przywodzących coraz to nowsze opcje rozwiązania konfliktu. W efekcie końcowym pozostał z masą pomysłów, ale żadnego z nich nie udało mu się wcielić w życie, bo jego przeciwnik postanowił zaryzykować i to ryzyko mu się opłaciło.
W całej tej buchającej agresji nie było miejsca na zachowanie zdrowego rozsądku, dlatego kiedy kolano ciemnowłosego sunęło w górę, Lionel mógł tylko pogodzić się z tym, że uderzenie dojdzie do skutku. Niby próbował zatrzymać jego nogę napinając nieco mięśnie ud, ale koniec końców i tak oberwał. Nie mocno, ale na tyle silnie, by utracić na chwilę siły i puścić chłopaka. Przetrzymał ten ból, wydając z siebie jedno z francuskich przekleństw i przeciągłe syknięcie. Naturalnie cofnął się też do tyłu o kilka kroków. Do głowy przychodziła mu tylko jedna myśl – powtórka, tym razem wycelować barkiem prosto w brzuch oponenta. Już nawet odwrócił się bokiem z zamiarem rozkwaszenia chłopaka o ścianę, ale jakiś oddalony głos wplótł się w całe to napięcie, które między nimi było.
Francuz od razu odwrócił łeb – przecież doskonale pamiętał ten głos, tę kobiecą, melodyjną barwę wzbogaconą o niepohamowany szloch, nad którym właścicielka nie potrafiła zapanować. Nic dziwnego, w końcu niedawno została okradnięta, a sprawca nareszcie został znaleziony. Nie było odwrotu, nie mógł udawać, że to nie on. Ale na pewno go rozpoznała, bo on rozpoznał ją. I był pod wrażeniem, że w ogóle zdołała go dogonić na tych szpilkach. Najgorsze w tym jednak było, że miała towarzystwo – trzech funkcjonariuszy. Już wtedy Lion wiedział, że całą swoją uwagę musi skupić na nich, a nie na chłopaku, z którym wcześniej kłócił się o torbę. Torbę, którą kurczowo trzymał w jednej z dłoni.
Był gotowy do ucieczki. Łbem poruszał na boki w równych odstępach czasu, jakby wraz z upływającymi sekundami, poruszającymi się wskazówkami zegara. Gdzie powinien uciekać? Czy nie był między młotem a kowadłem?
Poczuł tylko zaciskające się palce na swoim nadgarstku. Nogi automatycznie ruszyły, przecież nie mógł pozostać w miejscu. Wypchana torba odbijała się od łydek podczas tego pościgu. Dlaczego podążał za człowiekiem, którego chwilę wcześniej chciał rozbić o ścianę? Bo był jego jedyną nadzieją i prawdopodobnie sam nie lubił się z policją, skoro uznał, że najlepiej będzie wziąć nogi za pas.
Dość chaotycznie wyrwał rękę, bo palce zaciskające się wzdłuż nadgarstków za bardzo kojarzyły mu się z kajdanami, których bardzo nigdy nie chciał przymierzać. W srebrze było mu nie do twarzy. W pośpiechu zrzucił z siebie swoją ciemną bluzę, rzucając ją w pobliską uliczkę, jakby tym drobnym uczynkiem chciał zmylić funkcjonariuszy, zbić ich z tropu.
— Thief — powiedział tylko, kładąc wolną rękę na swojej klatce piersiowej. Miał nadzieję, że nieznajomy połączy kropki i ogarnie o co chodziło w tym samym zajściu. A chodziło tylko o to, że jakaś nadziana paniusia straciła swoją torbę i teraz trzeba było tylko schować się albo uciec w jakieś bezpieczniejsze miejsce. — Speedo — dodał szybko, przyspieszając na tyle, że prawie zaczął biec. Ręką pokazał mu coś w stylu 'ty pierwszy, prowadź'. Bo co niby więcej mógł zrobić skoro praktycznie w ogóle nie znał tej okolicy?
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Zaułki, jak się szybko okazało, były miały wiele skrętów i zakamarków, choć niestety nic nie wyglądało na tyle zachęcające, aby dać im schronienie, którego tak bardzo teraz wyczekiwali. Kiedy Enma dosłyszał słowa jasnowłosego chłopaka, spojrzał na niego jedynie przez ramię, dopiero po chwili unosząc dłoń, by klepnąć się nią we własną klatkę piersiową.
- Seiwa. Enma. - przedstawił się, próbując zapamiętać imię, jakie podał mu nieznajomy. Tifoo Spido. Dziwne imiona mają ci obcokrajowcy. Nawet nie wiadomo które to imię, a które to nazwisko. Ale z tego co pamiętał, to poza granicami Japonii mieli w zwyczaju najpierw podawać imię a dopiero nazwisko, więc Enma błyskotliwie wywnioskował, że Tifoo to imię a Spido to nazwisko, więc z szacunku będzie musiał zwracać się do niego w drugiej opcji. Ciekawe czy Spido-kun zrozumiał jego słowa i nie przekształci w ten swój zagraniczny sposób jego imienia.
Zresztą, to powinno być akurat jego najmniejszym zmartwieniem w tym momencie.
Kiedy po kolejnym skręcie dopiero do muru na wysokość niecałego metr osiemdziesięciu, Enma zatrzymał się, oddychając szybko i niespokojnie, niczym zaszczute zwierzę rozglądając się na boki. Co prawda policja nie była mu straszna, a i z tego typu osobami potrafił sobie poradzić, jednakże mimo wszystko nie chciał konfrontować się z nimi. Konsekwencje byłyby zbyt upierdliwe. W głowie już słyszał reprymendę jak to szarpie dobre imię klanu, że zamiast go promować to przynosi wstyd i hańbę. I bla bla bla.
Z boku znajdował się kontener na budowlane śmieci, a co za tym idzie - dookoła można było znaleźć mnóstwo "skarbów", które zwiększyłyby ich szanse na uniknięcia kłopotów. W dwubarwnych tęczówkach chłopaka zamigotał błysk, kiedy dostrzegł parę skrzyń obok. Bez większego namysłu podbiegł bliżej i schyliwszy się, sięgnął po jedną, którą z kolei podsunął pod mur, co pozwalało na łatwe przeskoczenie przez mur. Enma jednak z tego nie skorzystał, zamiast tego wrócił do kontenera i machnął na Spido, aby ten zrobił dokładnie to samo, co on. Chłopak złapał za krawędzie metalowej puszki i podskoczył, podciągając się a potem przerzucił najpierw jedną nogę, potem drugą i ostatecznie zniknął w środku. Kiedy jasnowłosy zrobił to samo co on, Enma wskazał palcem na swoje usta, aby ten był cichy.
Nasłuchiwał.
Dosłownie kilkanaście sekund później mogli dosłyszeć odgłos kroków przemieszany z sapaniem. Trzeba powiedzieć, że policjanci najlepszą kondycją to popisać się nie mogli.
- Tam! Tam! Patrzcie, skrzynia! Przeskoczyli szubrawcy jedni! - rozgrzmiał stłumiony głos, a w jego ślad dało się słyszeć jęk i sapnięcie oraz odgłos skrzypiącego drewna. Wszystko trwało zaledwie kilka krótkich, nic nie znaczących na paśmie czasu, chwil, ale dla Enmy niepewność i oczekiwanie zdawało się ciągnąć w nieskończoność. Jeszcze kilka minut po tym, jak zapadła cisza, nie ruszał się, jakby spodziewał się, że ktoś ich nakrył i teraz czekał przed kontenerem aż ci zdradzą swoją kryjówkę.
Ale nic takiego się nie stało.
Enma odetchnął i spojrzał na swojego nowo poznanego towarzysza "zbrodni".
- Chyba ich zgubiliśmy - odezwał się po chwili zdając sobie sprawę, że przecież jego rozmówca go nie rozumie. - Tsk, no tak. Aj finku, dato wi lostu demu. - powiedział po angielsku, ale teraz nie był do końca pewien, czy Spido rozumie i angielski. Dostawszy nagłego olśnienia, sięgnął do kieszeni bluzy wyciągając swój telefon komórkowy. Przesunął kciukiem po ekranie kilka razy, a następnie podał go mężczyźnie, kiwając głową w jego stronę.
Na ekranie monitora wyświetlony był tłumacz.
Skoro normalne metody stały na przeszkodzie, aby mogli się porozumieć, pozostawała więc alternatywa.
@Lionel Beaufort
Lionel Beaufort ubóstwia ten post.
Na pojawiające się w głowie pytania odpowiadał po swojemu, by narastająca ciekawość nie zmusiła go do bezpośredniej konfrontacji na migi. Nie mieli na to czasu, trzeba było uciekać. Wciąż napięte mięśnie nóg były gotowe by wykonać kolejny zryw.
— Enma — powtórzył tylko, żeby imię to wygodniej rozsiadło się w jego pamięci. Uznał, że będzie kojarzył tę godność z francuskim imieniem Emmanuelle, które nosiła jego matka. Matka, po której w jego głowie pozostał jedynie ślad. Jej istnienie było zaledwie wspomnieniem, już dawno przygasłym płomieniem, zdmuchniętym lata temu, bez jakiejkolwiek delikatności.
Powietrze łapał szybko, niemal łapczywie, jakby zaraz miało go zabraknąć. Nie odczuwał bólu, ale nawet po tym nagłym, nietrwającym zbyt długo biegu płuca domagały się kolejnych dawek tlenu. Zatrzymał się, gdy natrafili na mur. Przy odrobinie współpracy na pewno zdołaliby go pokonać – jeden mógł podsadzić drugiego, choć opcja ta pod żadnym względem nie przemawiała do Francuza. Nie chciał zostać wystawiony, więc gdyby zdecydowali się na takie rozwiązanie to musiałby się wdrapać na przeszkodę jako pierwszy. Na szczęście szybko okazało się, że jego nowy przyjaciel wpadł na jakiś plan.
Śledził jego poczynania ze spokojem, zapominając na chwilę, że są w trakcie pościgu. Przyglądał mu się z zaciekawieniem, a ruszył się dopiero, gdy dotarł do niego widoczny znak. Zastosował się do zaleceń współuciekiniera, powtarzając czynności, które mu pokazał. Zeskakując jego podeszwy zachrobotały o miejscami nierówne, żwirzaste podłoże. Palcami przeciągnął wzdłuż ust, jakby kreśląc zasuwający się zamek, co miało być znakiem, że zamierza zachować ciszę.
Nie ma co się dziwić, że nie przejął się słowami policjantów, które ledwo słyszał, a których na pewno nie zrozumiał. Na jego ustach pojawił się uśmiech, który prawdopodobnie przeobraziłby się w potężny rechot, gdyby nie złożona wcześniej obietnica milczenia. Pozwolił tej ciszy trwać. Musieli przeczekać, poczuć, że mogą poczuć się wygranymi, bo przecież wygrali ten pościg.
Kiwnął tylko głową, gdy Enma w końcu się odezwał.
— Nous les avons perdus — podzielił się tą oczywistością, nieświadomie mówiąc dokładnie to samo co Enma. No ale nie rozumiał, nie wiedział. Pobudził się dopiero, gdy znajomy wysunął przed siebie telefon z włączonym tłumaczeniem. Sięgnął po urządzenie ostrożnie, a następnie wybrał odpowiednie języki – francuski -> japoński. Wpisał jedno, proste pytanie. Na ekranie od razu pojawiło się tłumaczenie, które od razu pokazał chłopakowi.
CZEMU MI POMOGŁEŚ? — napisane caps lockiem, żeby przekaz był bardziej dobitny. Albo całkowicie przypadkowo, bo palce Lionela poruszały się naprawdę szybko.
— Merde! — wycedził nagle, gdy okazało się, że nie ma w pobliżu torby, o którą tak zaciekle walczył. Musiała mu się wyślizgnąć podczas pościgu. — Merde, merde, merdeeee.
Wolna dłoń natychmiast uformowała się w pięść, która skonfrontowała się z pobliską ścianą. Część chropowatego tynku osadziła się na czerwonych, rozdrapanych palcach i kostkach. Siła uderzenia musiała być na tyle duża, że ten idiota zranił sam siebie. Ale był zdenerwowany, nie myślał co robi. Przez chwilę miał ochotę cisnąć trzymanym telefonem za mur, przez który przechodzili, ale powstrzymał się. Z trudem, ale powtrzymał się.
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
No, to akurat było bardzo interesujące pytanie. Dlaczego mu pomógł?
Przecież jeszcze parę chwil temu był gotowy rozszarpać jego gardło własnymi zębami tylko po to, abo poczuć świeży podmuch ekscytacji i skoku adrenaliny.
Nie znał odpowiedzi. I zapewne ta nigdy nie miała prawa ujrzeć światła dziennego, dlatego też lekceważąco wzruszył ramionami, wyskakując z kontenera, pewnie, bez cienia wahania, jakby do samego końca był pewien, że już po kłopotach. A przecież pewności nie miał. Kto wie, czy policjanci zgubiwszy ich trop w akcie wściekłości nie zawrócą, próbując na nowo ich wywęszyć.
Ciemnowłosy pochylił się i otrzepał spodnie z pyłu oraz osadu gruzu, na którym przed momentem siedział. Na głośny dźwięk niezrozumiałego języka uniósł spojrzenie, z zaciekawieniem obserwując jasnowłosego. Nie rozumiał jego nagłej zmiany w nastroju, ale właściwie Enma miał naprawdę mało do czynienia z obcokrajowcami. Kto wie, być może u nich takie huśtawki były czymś zupełnie naturalnym.
Trzeba przyznać, że zajęło mu dobrych parę, dłużących się sekund, aby ogarnąć, że chodziło o torbę. Albo o jej brak. Wypuścił ją? Kiedy?
Mimowolnie odwrócił głowę, aby się rozejrzeć, choć doskonale wiedział, że gdyby gdzieś tu leżała, to policjanci z pewnością nie pominęliby jej. Westchnął ledwo zauważalnie i zrobił krok do przodu, a potem kolejny i kolejny, aż znalazł się bliżej blondyna. Uniósł lekko dłoń i pacnął go palcami w ramię, chcąc tym samym zwrócić na siebie jego uwagę, jednocześnie podsuwając mu telefon z tłumaczeniem:
Krwawisz. Chodź ze mną, po bandaż. Pomogę.
Skinął w jego stronę głową, zachęcając tym samym, żeby ruszył za nim. Co prawda gdyby Spido-kun odmówił jego pomocy, to Enma nie zamierzał się z nim szarpać a ich drogi rozeszłyby się tu i teraz, w tym zaułku. Mimo wszystko liczył po cichu, że mężczyzna jednak ulegnie i pójdzie za nim.
Kiedy opuścili zaułek, chłopak skierował swoje kroki na drugą stronę ulicy, gdzie znajdowała się mała kawiarnia. Wskazał ręką Spido-kun, aby ten zajął jedno z miejsc, a następnie sam wystukał na telefonie tekst, który od razu przetłumaczono na francuski:
Tuż obok jest apteka. Poczekaj na mnie. Wrócę.
Nim jednak zdołał się oddalić, drobna kelnerka podeszła do nich uśmiechając się szeroko.
- Coś podać? - zapytała cichym, melodyjnym głosem.
- Dwie mrożone kawy. - zamówił Enma, nawet nie zastanawiając się przez moment, aby zapytać o zdanie swojego towarzysza. Nie miał na to czasu. Chciał jak najszybciej podbiec do apteki, a potem wrócić.
Upewniwszy się, że zamówienie dotarło do dziewczyny, spojrzał ostatni raz na jasnowłosego a potem odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie, po chwili znikając na rogiem.
Ostatecznie zajęło mu to dobre dziesięć minut, bo przecież przed nim musiała znaleźć się niezdecydowana babuszka, której brakowało kontaktu i rozmów z ludźmi. Z nieco podirytowaną minutą wrócił do stołu, gdzie stały już dwie, mrożone kawy. A w dłoni trzymał wodę utlenioną i bandaż.
@Lionel Beaufort
Lionel Beaufort ubóstwia ten post.
Spojrzał na swoją rękę, jakby wcześniej był zupełnie nieświadomy tego, że zaciśniętą pięścią łomotnął w pobliską ścianę. Formowała jeden z tych naprawdę silnych, kamiennych zatrzasków – na tyle silnych, że paznokcie wbijające się w wewnętrzną część dłoni pozostawiły po sobie kilka, drobnych śladów, które niemalże od razu podeszły krwią. Wyglądały jak miniaturowe sińce i wystarczyłoby tylko przebić je igłą, a zacząłby sączyć się z nich szkarłat.
Poruszył palcami, jakby próbował odzyskać nad nimi władzę, którą na moment musiał stracić. Może jakiś nieprzyjemny prąd przeszedł przez jego kończynę w momencie uderzenia i dopiero po chwili zaczęło do niego wszystko dochodzić.
Chodź ze mną, po bandaż. Pomogę.
Znowu chciał pomagać. I znowu nie wiedział dlaczego ta zmiana nastawienia wciąż jest ciągnięta. Chciał poznać powód, nie dawało mu to spokoju. Nawet jeśli starał się o tym nie myśleć, to każda kolejna sytuacja, w której dostawał następną życzliwością sprawiała, że gdzieś na skroni wyłaziła mu żyłka, a głowę atakował kolejny nerwoból. A przecież doskonale wiedział, że nie powinien się przejmować czymś takim – powinien korzystać z pomocy, póki takową dostawał. Póki co Enma zdołał go do siebie przekonać, bo pomógł w tym najbardziej gorącym okresie. I to w zupełności wystarczało. Na razie.
Kiwnął tylko łbem na znak, że się zgadza i zaraz po tym ruszył za swoim nowym przyjacielem. W międzyczasie poranioną dłoń przytknął do swojej klatki piersiowej, uważając przy tym, by nie pobrudzić krwią całych ubrań. Kciukiem zdrowej ręki delikatnie masował przestrzeń między palcami.
Grzecznie zajął wskazane przez Enmę miejsce. Rozsiadł się wygodnie na krześle, a na jego twarzy automatycznie pojawił się szeroki uśmiech, gdy tylko w pobliżu pojawiła się kelnerka.
...dwie mrożone kawy?
Nie wiedział o co chodzi, ale kiwnął głową, żeby potwierdzić słowa mężczyzny. Na twarzy miał wymalowany ten sam, głupkowaty uśmiech. Nic nie zrozumiał, ale chciał przynajmniej grać takiego, który doskonale wszystko rozumiał. Zdecydowanie ciekawiej zrobiło się, gdy Seiwa udał się do apteki, a Lionel został z kelnerką sam na sam, bo ta zamiast od razu zająć się zamówieniem uznała, że jeszcze zaproponuje dodatkowo ciastko lub jakiś inny wypiek.
— Może życzy sobie pan coś jeszcze? Polecam blok czekoladowy lub sernik — powiedziała odwzajemniając uśmiech, którym on wciąż ją obdarowywał. Nie zdawała sobie sprawy, że blondyn nie zrozumiał choćby jednego słowa.
On pozostawał nieugięty – wciąż z tym samym, głupim wyrazem twarzy. Chociaż tym razem pokusił się również na uniesienie zdrowej ręki i wysunięcie kciuka. Pomachał energicznie tą okejką w powietrzu.
— Super! Dla drugiego pana także?
Kciuk wciąż miał uniesiony ku górze – gdyby zaproponowała mu wykupienie połowy sklepu to też by się zgodził. Głównie dlatego, że nic a nic nie rozumiał. Ale ostatecznie i tak dobrze wyszło, bo wraz z kawami na stół trafiły talerzyki z ciastami.
— Seiwa Enma! — powiedział od razu, gdy tylko go zobaczył. Rękę pokazał za krzesło naprzeciw. — Tenkju — dodał prędko, chcąc podziękować mu za gościnę. Nie spodziewał się zimnej kawy i ciasta. Ci Japończycy to doprawdy gościnni ludzie, pomyślał. Nie zdawał sobie sprawy, że na domówienie ciast zgodził się sam. Wysunął przed siebie dłoń, trzymając ją poza stołem, jakby chciał pokazać, że jest gotowy, by nasączonym w utlenionej wodzie bandażem owinąć rękę.
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Odłożył na puste krzesło obok siatkę opatrzoną wesołym logo apteki, a następnie wyciągnął małą buteleczkę oraz zapakowane gazy. Zręcznie rozerwał opakowanie i namoczył jedną z nich specyfikiem, po czym chwycił pewnie wyciągniętą w jego stronę dłoń jasnowłosego. Ruchy Enmy były szybkie, jakby wiedział co robić, choć w rzeczywistości nie miał pojęcia, i zdecydowane. O dziwo, mimo dziwnej szorstkości chłodnych palców, dotyk chłopaka był zaskakująco delikatny. Nie minęło nawet pięć minut, kiedy skończył i nakleił na ranę sporej wielkości plaster z hello kitty.
- Gotowe. - odparł, wrzucając śmieci do siatki, którą zawiesił na oparciu krzesła. Zajmie się tym później, jak będą wychodzić z restauracji. A póki co....
"Tenkju"
O, to słowo znał!
- Ju łelkome - odparł pozwalając sobie na lekki uśmiech. Zabawne, że jeszcze zaledwie niecałe pół godziny temu prawie się pozabijali, a teraz siedzieli sobie w przy stoliku i zajadali się ciastem jednocześnie popijając kawką. Sięgnął po schłodzoną szklankę, na której ściance chłód zdołał już wywołać pojedyncze krople wody, które leniwie znaczyły sobą ślad na naczyniu.
- To skąd je--, a no tak. Łere ar ju frome? - zapytał po angielsku dopiero po chwili orientując się, że przecież metoda z tłumaczem nie była najgorsza i chyba zdecydowanie lepiej na niej polegać aniżeli próbie wydukania czegoś w języku, w którym Enma mistrzem z pewnością nie był.
Sięgnął do kieszeni bluzy i wyciągnął telefon, i tak jak poprzednio - od razu wyszukał słownika. Jaki to był język? A, tak. francuski.
W sumie skoro to był francuski, to logiczne, że mężczyzna pochodził z Francji. No bo gdzie jeszcze mówili po francusku...? Kanada? Belgia?
"Co robisz w Japonii? Turysta? I o co chodziło z tą torbą?"
Wystukał kilka pytań, dla niego całkiem naturalnych, ale też na tyle ciekawych, że p prostu chciał poznać odpowiedź. Właściwie oprócz Blackowego rodzeństwa, Enma tak naprawdę nie znał żadnych obcokrajowców, dlatego też odczuwał pewną dozę ekscytacji, która pompowała w jego żyłach.
Ach, tak. Był jeszcze Haneul. Skąd on był? Korea? No ale to wciąż Azja, i to do tego bardzo bliska części Azji biorąc pod uwagę położenie Japonii.
Ale Europejczyk to zupełnie co innego. Egzotycznego. Rzadkiego.
Musiał go bliżej poznać. Zdecydowanie.
@Lionel Beaufort
W wyniku długiej stagnacji wątek zostaje wstrzymany, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry można wznowić wątek po uprzednim zwolnieniu miejsca przez osoby, które go na ten czas przejęły.
Znał okolice. Za dwieście metrów przyjdzie mu podziwiać niewielki budynek, niegdyś sklepik z drobiazgami otworzony przez dwójkę młodych ludzi. Cała inwestycja została rozszarpana w zaledwie dwie noce. Wstyd było się przyznawać, że jednym z wandali był przecież on sam. Uliczki Karafuruna Chiku nie bez powodu znajdowały się blisko Nanashi. Graniczące z dziczą ubóstwo niosło w sobie niechciany przez społeczeństwo bakcyl. I choć myślano, że można pozbawić go tlenu, porzucić w slumsach, to jakaś jego pochodna znalazła przejście i zuchwale rozgościła się na peryferiach Fukkatsu. Zaczęła przejmować drogi, alejki, budynki, zmieniać życie okolicznych mieszkańców — poniekąd w piekło. Infekcja okazała się zbyt silna, aby z nią walczyć, jedynym wyjściem okazała się próba życia z wirującą w powietrzu chorobą. Dlatego po zmroku mieszkańcy pozostawali w domach i zamykali się na klucz. Włączali głośno telewizor, ażeby mógł zagłuszyć potencjalne krzyki i wołanie o pomoc. W tej dzielnicy nie było bohaterów. Tu tryumfowali złoczyńcy. Gdy konało się pod ciężkimi butami, nikt nie przychodził z odsieczą. Każdej nocy było tak samo. Z tą miało być tak samo.
Przez miesiące próbował przypomnieć sobie jej wygląd; wygryziona przez ciemność pamięć pozostawiała w umyśle jedynie młodą sylwetkę z piętnem mroku obejmującym twarz. Nie zapomniał jedynie jej nazwiska i imienia — to ono zdołało podtrzymać dryfujące w mroku ciało. Była taka drobna. Niosła ciężką torbę, a ramię uginało się delikatnie pod zarzuconym ciężarem. Gdy zobaczył ją po raz pierwszy, nie potrafił uwierzyć, że kiedyś mogła należeć do niego, dopóki nie spojrzał w jej brązowe oczy. Odbijający się w tęczówce błysk słońca wystarczył, aby pozbył się wszystkich wątpliwości. Dzisiaj jak w każde poprzednie dnie, poruszała się tymi przeklętymi ulicami neonowej dzielnicy, a on mógł jedynie kroczyć za nią w mroku, zlać się w cień tańczący na chodniku, obserwować i... nie ingerować. Bo czy powinien? Czy dowiedziała się o jego występkach? Zresztą... o takich rzeczach najlepiej było zapomnieć.
Spękana pamięć nie potrafiła odnaleźć prawdziwego rdzenia wydarzeń z przeszłości. Miał wrażenie, że w jego życiu nastąpiła jedynie jedna klatka, w której widział stojącą przy sobie kobietę, przekazującą ubrane w żółty, przeciwdeszczowy płaszczyk dziecko. W tym niewyraźnym wspomnieniu stał w cieniu, które wytworzyło otwarte na oścież drzwi. Ten kontrast wytworzył wyraźną granicę. To właśnie na tę nieznana mu kobietę spływało światło wydobywające się z oświetlonego przedpokoju. Na nią i na dziewczynkę, która opierała się cudzym — wyciąganym w jej kierunku — dłoniom. Może już wtedy życie chciało mu zaprezentować, iż jego miejsce znajduje się po ciemnej stronie; że nawet po śmierci nie dostąpi możliwości skąpania się w blasku. Nie zasłuży na „spokój".
Minęli zdewastowany budynek, samochód, przy którym stał wysoki mężczyzna w bezrękawniku. Krocząca w samotny wieczór, obarczona ciężarem książek, dziewczynka, nie mogła zauważyć, jak poruszył się jego wzrok, gdy przemykała opuszczonym popękanym chodnikiem odbijającym neonowe migające szyldy. I choć wszystko wokół wydawało się jaskrawe, w rzeczywistości było opustoszałe i wyludnione. Przy drodze piętrzyły się trupy budynków, w których nie paliło się żadne światło.
Facet wyrzucił papierosa na ziemie i zgniótł butem. Skryty w mroku mocy Fenrys przesunął wzrok na jego wytatuowaną gębę. Ten nie mógł go dostrzec. Chyba tylko nieświadom towarzystwa wykonał krok za nią, pozwalając cynicznemu uśmiechowi na rozciągnięcie ust, na zagłębienie w dołeczkach policzków dwóch srebrnych kolczyków.
— Mała, masz ognia? — rzucił, pomimo iż jeszcze chwile temu wypalił całego szluga.
Gość siedzący za kierownica, którego łokieć wystawał przez opuszczoną szybę, przechylił łeb. Jego ciemne sterczące włosy, przystojna twarz, blizna przecinająca policzek wzbudzały niepokój. Dudniąca z samochodu klubowa muzyka wprawiała w drżenie.
— Może cię podwieźć? Plecak wydaje się ciężki.
Głos miał lekki; przede wszystkim podkreślony niską tonacją charakterystyczną dla zachodniego akcentu.
Shimizu Tsubame ubóstwia ten post.
|
|