Jest to jedna z wielu bocznych uliczek w kolorowym Karafuruna Chiku, która tylko pozornie nie odstaje od reszty sobie podobnych. Jest wąska i obskurna, a oświetlają ją jedynie neony, w większości przepalone bądź w połowie zepsute. Mokry beton pokrywają różne kartony, śmieci i pojedyncze kałuże, które nie zawsze są wodą czy moczem. Sklepy czy niegdyś bary są tutaj zamknięte dla przeciętnego mieszkańca, oprócz jednego, niewinnie wyglądającego i znajdującego się na samiutkim końcu, budyneczku, którego neon przedstawia kota siedzącego przy dużym napicie "IKIGAI". Właśnie stąd wzięła się nazwa całej uliczki, która wzbudza lęk i niechęć tych, których desperacja pchnęła do zapoznania się z usługami właścicielki tego miejsca. Nikt o zdrowych zmysłach się tutaj nie zapuszcza. Obdarte z farby ściany, duszący zapach wilgoci, nieciekawe towarzystwo czy zagubione yūrei - nikogo normalnego się tutaj nie spotka. Skąd ta okropna renoma? Właśnie w słodkim budynku na samym końcu wspominanej uliczki, Noroi prowadzi swój biznes, a handel narządami kwitnie w najlepsze. Ironiczna nazwa tego miejsca jednych przyprawia o chichot, drugich o mdłości. Chcesz coś kupić? Zapraszamy na Ikigai. Chcesz opchnąć cudze organy i dostać pieniądze? Drzwi stoją otworem. Chcesz sam, dobrowolnie poddać się operacji usunięcia narządu, by spłacić długi i uratować rodzinę przed konsekwencjami? Proszę bardzo. Musisz jednak wiedzieć jedno - nie ma odwrotu, a ten kto się zdecyduje na odwiedziny u Noroi, może już nigdy z nich nie wrócić. Nie panują tu żadne etyczne zasady, nikt nie pyta skąd masz towar i po co go kupujesz - jedyne co ma się zgadzać to pieniądze. Głuche jęki, błagania o litość, błąkające się dusze czy... Koty, a właściwie cała masa pozornie bezdomnych kotów, to tutaj codzienność. Wejście do tej uliczki to głupota, wynik paniki albo czysty biznes. Pytanie jest jedno - po co tu przyszedłeś?
Ale była uparta.
Podobno, jak tata.
Z westchnieniem, wielokrotnym, w górę, próbując oddechem zdmuchnąć fragment bielejącej grzywki, który upierdliwie opadał jej na nos. Marszczyła drobny nosek, wydymała kształtne, pozbawione nawet błyszczka usta, byle tylko zepchnąć upartość niesfornych kosmków. Dwa zwinięte na bokach koczki, zbierały część włosów, by pozostałe zostawić luźno, rozsypane na plecach. Zawsze musiała mieć chociaż jedno pasmo, które w zamyśleniu (a zdarzały jej się takie zbyt często), nawinąć na chudy kciuk. Ale jeśli dobrze zrozumiała powagę strapionych? nauczycieli - lepiej jak milczała. Jesli tego nie robiła, mówiła. A to - nie wiedzieć czemu - kończyło się mało kontrolowanym (przez innych) słowotokiem. Nie chciała nikogo urazić, ale słowa wierciły się na języku za każdym razem, gdy nieświadomy jej zapędów rozmówca dawał szansę na ich wyplucie. Czasem dosłownie.
Przyznać się musiała bez bicia - NIE ZAUWAŻAYŁA rozsianych losowo sylwetek na względnie pustej (jej zdaniem) uliczce, jaką wędrowała. Przyzwyczajenie, zgodnie z obietnicą, prowadziło ją jedną z bardziej oświetlonych i uczęszczanych ścieżek, jakie pokonywała... dołem. Jeśli miała okazję (a plecak wcale-a-wcale-niespecjalnie- zostawiała w szkole), wspinała się wyżej, gnając się ze szczypiącej w nos chłodem, z wiatrem co nićmi przysłaniał widok, chwiejąc drobnością sylwetki. Umykając w stronę slumsowych dzielnic, które mimo szumu brudnych plotek, zapewniał jej bezpieczeństwo. Nie była tam już obca. I potrafiła przysiąc, że ścigające ją czasem spojrzenia, były bardziej przychylne, niż te należące do wielu dorosłych z pogranicza karafuruny.
Do faktu, że była obserwowana, przyzwyczaiła się. Nawet to drażliwe łaskotanie na karu radośnie ignorowała. Nauczyły ją tego duszne kształty, szeptając jej do ucha kołysanki. To znaczy... to tak naprawdę nie były piosenki do snu. ALE TAK SIĘ MÓWI. To znaczy, ona tak mówi. I tak, jak odpuszczała oglądanie się za siebie, gdy szmery zatopionych w cieniu uliczek wołały ją ku sobie, tak i zaczepkę męskiego głosu, początkowo uznała za wymysł bujnej wyobraźni.
- Och - podskoczyła niemal, obracając głowę i przechylając się w stronę wytatuowanego, jak maleńka ptaszyna, co dojrzała rzuconą błyskotkę - och - powtórzyła, oprawiając wydęte wargi w nieokreślonym uśmiechu - właściwie... to nigdy nie paliłam. Papierosy śmierdzą , ognia używałam tylko do rozpałki... CHYBA - że poszukam w torbie! - puszczone luzem wyrazy wystartowały z prędkością karabinowej serii - TO ZNACZY pan nie śmierdzi... - zmrużyła powieki, robiąc pół kroku w tył - znaczy... chyba po prostu nie pomogę - zakończyła, zawieszając rękę na pasku zarzuconego plecakoroby - ale następnym razem to zrobię! - dopowiedziała grzecznie, w końcu oscylując błyszczące od brązu ślepka (w których jak buzująca świeczka, jaśniała naiwność), na mężczyznę za kierownicą. Zamrugała, by po chwili pokręcić energicznie głową, wprawiając sieć popielatych pasm w płynący własnym rytmem taniec - to przekochane, ale nie trzeba, bo... - rozchyliła usta, unosząc paliczek do ust, o które zahaczyła w skupieniu - nie powinnam wsiadać do obcych aut - powtórzyła z powagą, idealnie z pamięci, wiercące i powtarzane jak mantra sentencje
- bo... pana nie znam, tak?
@Fenrys Umbra
Itou Alaesha and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.
— Ona ma z szesnaście lat — parsknął. — I niech zgadnę — teraz zwrócił się do dziewczynki — powiedzieli ci to rodzice?
Coś ścisnęło yurei pod żebrami. Nie posiadał w sobie konkretnych wspomnień; nie pamiętał, jak pierwszy raz wziął ją na ręce, nie pamiętał jej niewielkiego ciężaru; swojej niezdarności. Nie mógł sobie przypomnieć też pierwszych kroków, choć były wystosowane w jego kierunku; po kolejnej kłótni z Miwą — znów się upił, znów wrócił po północy; znów zarzucał na ramiona skórzaną kurtkę i wciskał w wargi pogniecionego papierosa (mimo iż wielokrotnie upominała go, aby nie odpalał używek przy dziecku). Nie pamiętał tych wszystkich chwil, kiedy zasypiała mu na rękach, wtulając pulchny policzek w wytartą bluzę; i kiedy mamrotała przez sen. A jednak przypomnienie sobie, że jest powodem zdewastowania fundamentów jej życia, okazał się fizyczny – uprzytamniający. I nawet jeśli obiecał sobie dopilnować jej bezpieczeństwa, to czy w ogóle mógł traktować się za jej rodzica? Nie wychował jej. Zostawił. Uciekł. Byli sobie całkowicie obcy.
Czemu jednak wciąż mu zależało?
— Ale... — wtrącił się mężczyzna w tatuażach i znów ośmielił zmniejszyć dystans. Przekrzywiony szyld nad jego głową spadał kanonadą różowych świateł na podłużną, szczupłą twarz, przyprawiając ją o niepokojący kościany wyraz. — Zawsze możesz nas poznać. Wtedy nie będziemy sobie obcy, prawda? Jestem Hikari. Jak się nazywasz?
Dłonie Fenrysa zacisnęły się w pięści, a barki stwardniały. Pod osłoną ledwie dostrzegalnego mitycznego płaszcza nie mógł przecież zrobić nic ponadto. Jego moc, choć pozwalała na kamuflaż, niosła w sobie ślad ledwie poruszającej się smugi; przypominała falujące powietrze zwieszone nad rozgrzanym asfaltem. Czujne oko było zdolne wyczuć anomalię, dlatego nie mógł ryzykować przesadną bliskością. Każdy kontakt z inną osobą spoza mrocznej aury rozrywała narzutę mocy, a obiecał sobie, że nigdy nie pozwoli sobie na odsłonięcie. Nie chciał, aby te brązowe, naiwne oczy zdołały się w niego prawdziwie wpatrzyć; aby natrafiły na ciemne odpowiedniki. Bał się nie tylko ich podobieństwa, obawiał się tego, jak zareaguje. Nie powinien być przyczyną większego cierpienia ani rozczarowania.
— Jest już późno — zauważył, zbliżając się śmielej. Za jego plecami buczał rozpalony silnik jaskrawego samochodu. — Wydajesz się zaznajomiona z zasadami i jestem zaskoczony, że nikt nie powiedział ci, że nie powinnaś chodzić uliczkami Karafuruny Chiku po zmroku. — Dzieliły go już marne metry. Uśmiech poszerzył usta. — To niebezpieczne okolice. Nie słyszałaś o grasującej tu grupie przestępców? Shingetsu? Pojawiają się pod osłoną nocy. Grabią, atakują i zabijają. Nawet takie jak ty. Ze mną będziesz bezpieczna. — Niespodziewanie wystosował szybki krok i pochwycił za nadgarstek, zaciskając nieprzyjemne zbliznowaciałe palce wokół jej szczupłych kostek. Spróbował przyciągnąć ją do siebie. Oczy mężczyzny błyszczały. Dopiero teraz mogła zauważyć, że źrenice były nienaturalnie powiększone.
Fenrys zerwał się z miejsca, ale tylko delikatne okrycie mroku poruszyło się jak półprzezroczysta kołdra, a potem zatrzymało w półkroku. Jak na uwięzi. Zawarł szczeki, czując spinające się mięśnie. Zazgrzytały zęby i zapulsował w trawionym szczękościsku podbródek. Upchnięte w kącie zasady nie chciały reagować. Powtarzały, że obiecał im anonimowość, a interweniowanie w tym momencie nie miało z nią nic wspólnego. Im usilniej szeptały, aby odpuścił, tym mocniej odczuwał wtłaczany w płuca żar; kiełkująca brutalność i niepowstrzymaną wściekłość. Nie umiał dłużej chylić przed nimi karku.
— Nalegam — ścisnął jasną skórę, a ciężki oddech zawisł przy gładkim licu; podmuch powietrza podwiał parę okalających kosmyków. Za jego plecami trzasnęły drzwiczki samochodu i choć nie mogła widzieć wychodzącego z nich mężczyzny, musiała być pewna, że właśnie opuścił pojazd.
Że zmierza w ich kierunku.
Seiwa-Genji Enma and Itou Alaesha szaleją za tym postem.
- ...nie rodzice - zmarszczyła nosek, przecierając chudym nadgarstkiem policzek, próbując jednocześnie przypomnieć sobie z puli wychowawców kogoś z malowaną tożsamością twarzy - tak nie mówią dorośli? - zastanawiała się na głos - to znaczy... rodziców nie pamiętam - zawahała się, czując jak pąs wkrada się na blade policzki. Zdecydowanie nie potrafiła kłamać - Przepraszam! Dokładniej to nie pamiętam mamy. Tatę tak. To bohater - przedstawiła z powagą fakty, jakby tłumaczyła oczywistą oczywistość - ale... - zamrugała spiesznie, urywając próbę kontynuacji wizji, jaką żywiła się sama od lat, ale przypomniała sobie, że wypominali jej wiek, bo... - mam już 16 lat i 2 miesiące - podkreśliła znacząco, niemal wzięła się pod boki wydymając z pretensją wargi, bo zwyczajowo - ku jej wielkiemu niepocieszeniu - znacznie zaniżano jej życiowy staż. Urwała, gdy mężczyzna znalazł się bliżej, a to w końcu zapaliło iskrę niepokoju.
- Zawsze mogę... ale czy powinnam? - nie cofnęła się, ale drobne ciało wyprostowało się, jakby podążyło za czujnością nie myśli a otoczenia. Nogi lekko rozstawiła, jakby łapała balans. taki, gotowy do skoku. Albo odskoku - uhm... a nie jesteście za starzy żeby mnie poznawać? panie... Hikari.. Wyglądasz jakbyś był starszy dużo ode mnie. Chociaż te tatuaże wyglądają strasznie. I ładnie - dodała spiesznie w próbie załagodzenia płynącego ślinotoku słów, które opadały w przestrzeń jeszcze zanim zdążyła zatrzymać je naiwną wolą. Ślepka, jarzące się brązem 9nawet gdy padał na jej twarz poblask neonów), trzymała uniesione. Śledziła ruch przed sobą, jakby dopiero teraz zaczynała rozumieć, że dwaj łowcy zataczali coraz ciaśniejsze wokół niej kręgi.
Niebezpiecznie.
I znowu ten uśmiech. Naprawdę, jak te hien, gdy odpalała filmiki o zwierzętach. Nie lubiła hien.
— Jest już późno
- Oh! To prawda! - na krótko rozluźniła się, jakby przypomniała sobie o zapomnianej drobnostce. Ale jasność rozciągniętego uśmiechu zaszkliła się w kącikach ust zbyt krótko, by go zarejestrować - Po prostu... znam drogę bardzo dobrze, poradzę sobie, naprawdę... i nie mieliby ze mnie wielkiego pożytku, ci... Shingetsu - kołyszący się do tej pory na ramieniu plecak opadł na ziemię, tuż przed nią, w jakiejś próbie udowodnienia, że nie miała wartego wiele ze sobą. Ten sam moment wykorzystał wytatuowany, by całkiem pokonać odległość i zakleszczyć rękę na kruchym nadgarstku. Szarpnęła się momentalnie. Akurat, uciekać potrafiła. Przynajmniej wtedy, gdy nikt zdradziecko nie blokował jej drogi. I nie więził jej w mocnym uścisku - To boli - syknęła z przestrachem i żalem jednocześnie, a ciało spięło się - Puść mnie - poprosiła niemal łagodnie, dopiero potem coś w głosie zgrzytnęło kroplącą się złością - ...i jednak śmierdzisz - niekoniecznie miała na myśli papierosy. Niespokojny grymas przemknął przez dziewczęcy profil, ale półmrok ukrył, czy rzeczywiście był związany z jakimś obrzydzeniem, z narastającym bólem, czy nieumiejętną próbą odwrócenia uwagi, gdy gwałtownie opadła w dół, próbując równie nieumiejętnie wyrwać się z zakleszczonego wokół nadgarstka uścisku. Będzie miała na pewno siniaki. Znowu. A już czuła, jak w kącikach oczu zbierają się łzy.
Gdyby tylko udało jej się wyrwać. Spojrzeć wystarczająco wcześniej w górę. Wspiąć się po ścianie. Zniknąć w cieniu. Jak ten falujący wokół.
- Nie! - już nie prosiła. Krzyknęła.
@Fenrys Umbra
Seiwa-Genji Enma, Matsumoto Hiroshi and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.
Basowy śmiech przybliżał się z odległości paru metrów. Musiał należeć do faceta, który dotychczas obserwował wszystko zza uchylonego samochodowego okna.
— Powinieneś zmienić target. Widzisz, że małolaty nie są tobą zainteresowane, idioto.
Hikari trzymał swoją zdobycz i uśmiechnął się upiornie. Migające za jego łysą głową światła otaczały postać feerią dzikich barw. Zaniósł się szczekliwym rozbawieniem; aż zagięła się rzeczywistość, aż ziemia osunęła się spod stóp.
— Mylisz się. Prawda? — pytanie skierował do swojej ofiary, bacznie się jej przyglądając. — To nie przepadek, że tędy przechodziłaś. Patrzałaś się na mnie.
Ostatnie zdanie niemal wyszeptał w jaśniutkie lico, gdy pochylił się i wykręcił jej staw. Druga dłoń wystrzeliła niemalże natychmiastowo. Złapał dziewczynkę silnie za koszulkę tuż przy obojczykach i szarpnąć w stronę samochodu. Wydawać się mogło, że plugawe usta mówią coś więcej, że nieczyste palce muskają przez materiał jej delikatne fragmenty skóry, bez wątpienia pragnąc czegoś więcej, ale wszystko, co w tej chwili ich otaczało, zdawało się pociemnieć. Czy nawet wiszący nieopodal zaparkowanego i brzęczącego pojazdu neon zamigał tajemniczo? Gdzieś w tym obleśnym sapaniu, które sięgało odsłoniętego ucha, wychwycić mogła krótkie „co jest” — i z pewnością nie powiedział tego szamoczący się z nią mężczyzna. Rozległ się trzask, jakieś przekleństwo, kilka szurających po chodniku kroków, gniotących żwir. Rozległ się dług i pociągły syk. W chaosie dobiegających dźwięków czas zwolnił. Człowiek, który zakleszczał dziewczęcy przegub, wypuścił go, a jego łysy łeb w jednej chwili został sprowadzony za kark w kierunku drzwiczek samochodu, gdzie chwile później przebił się przez taflę spękanego szkła. Gdzieś mignęła ciemna smuga, zamachnęła się nożem w kierunku niezidentyfikowanej sylwetki, o zgarbionych placach, dopiero się prostującej. Udało się jej obrócić, pochwycić uzbrojoną dłoń i wyciągnąć coś zza skórzanego paska, coś, co wydało dźwięczny, krótki trzask. Musiał wystarczyć, bo przystojna twarz kierowcy, prężyła się z zaciśniętymi ustami; coś musiało naciskać na podbródek; coś, czego dziewczynka stojąca pośrodku szarego brudnego chodnika nie mogła dostrzec.
Ciemna sylwetka posiadała głowę, ręce i nogi. Musiała być człowiekiem, a nie krwiożerczą bestią, gotową zmienić target i rzucić się ku kolejnej ofierze. Musiała. Obracająca się twarz wyróżniona kruczą ciemnością nieprzeniknionych oczu zdawała się zimna i ostra jak ostrze naostrzonego scyzoryku. Opadające na spojrzenie stronki smolistego mroku ukazywały surową twarz przyprawiającą o niepokój. I choć nieznajomy spoglądnął na nią tylko przez ramię, nie wyduszając z siebie słowa, wszystko krzyczało, aby trzymać się od niego z daleka. Czy to była jej szansa?
— Pierdolony śmieciu... — jęczał, uwalniający się z rozbitego okna mężczyzna, raniąc sobie przy tym dłonie i klnąc jeszcze głośniej. Kiedy wysunął się z pojazdu, cały był pokryty czerwienią, jakby ktoś wylał mu na głowę kubeł z czerwoną farbą. — Nie wpierdalaj się w moją robotę.
— Idź.
Mówił do niej. Krótkie pochwycenie spojrzenia musiało wystarczyć. Tak samo, jak skrywająca się w nim nadzieja, że uchowa ją przez swoją bezwzględnością i furią, gotującą w żyłach krwią; że oszczędzi jej tego widoku; że nie przyczyni się do zburzenia jej perspektyw;
— Idź. To nie miejsce dla ciebie.
Warui Shin'ya, Matsumoto Hiroshi and Shimizu Tsubame szaleją za tym postem.
Chciałaby powtarzać zdanie, ale nie pamiętała nawet, jak w ogóle miało być u podstawy. Zamyśliła się. Jak zawsze. Gubiła w potoku napływających myśli, przeskakując z jednej na drugą, dokładnie tak, jak robiła to przy pokonywaniu wysokości kolejnego dachu. Przekiwała przeszkody, jak myśli, nie przywiązując za długo wagi do pozostawionych przestrzeni za sobą. I naprawdę zapomniała, że te żywe - bywały kłopotliwe. Na wiele sposobów. Czasem bolesne. Szczególnie te od niej większe i dużo, dużo silniejsze. Mogłaby w zastałej naiwności jeszcze wierzyć, że zderzenie z niebezpieczeństwem, zakończy się tylko nieprzyjemnym pouczeniem, ale - o dziwo - zdążyła przyswoić bolesną lekcję.
Strach, wciskał się pod skórę i rósł nieproporcjonalnie prędzej, niż skurcz obrzydzenia w żołądku i piekący ból nadgarstka. Szarpnięcie przy obojczyku bolało inaczej. Było jej niedobrze na samą myśl, jak rwący był dotyk na skórze, jak szorstkie palce darły sine ślady, które wolałaby z siebie zmyć.
- Nie! Nie... nie chciałam, nie patrzałam...nie chcę, niepamietampuśćpuść... - słowa zlepiały się w jedno, gdy z języka przełykała łzy i plotło się łkanie. Ale kto miałby ją usłyszeć? Wołania i jękliwe szepty wydawały się częścią neonowej ulicy i tylko - znowu - jej naiwność wystawiła ją pokuszenie.
To była moja wina. szumiało w głowie, w bezsilnej panice wciąż szarpiąc się z zakleszczonym uchwytem - proszę, ja nie chcę..., proszę... - tak jak topniały jej siły, narastało przerażenie, że naprawdę miała otrzymać najbardziej bolesna lekcję. Zanim zamknęła załzawione powieki, zanim rzęsy zachybotały się nieznośnie, w polu widzenia zakołysał się cień. Nie, wcale nie, cień. Ten, miał kształt i coś na kształt burzy popychało ja do przodu. Shimizu zamknęła oczy i otworzyła, mrugając, bo chociaż ciężar widzenia wciąż nad nią wisiał złowrogo, to rechot gdzieś przy aucie utknął w tłumionym szumie.
Duch?
Nie rozumiała, co wydarzyło się właściwie, gdy zatoczyła się niemal, nagle uwolniona. Ledwie podparła dłoń o beton chodnika, ale uniosła się na wciąż drżących nogach, rozglądając nieprzytomnie. Uniosła blade dłonie do oczu, rozmazując wciąż cieknące smugi z policzków, przełykając zatrzymaną w kącikach ust słoność. Dopiero wtedy lokalizując dokładnie, przyczynę zamieszania i ... jej wybawienia. Dudniące natarczywym wołaniem o ucieczkę serce, szaleńczo obijało klatkę żeber w tempie, który groził ich strzaskanie, ale Tsu trwała w bezruchu. Nogi odmawiały posłuszeństwa i musiała zaprzeć rozcapierzone paliczki na udach, uderzając z rozmachu, jakby w zaklaskanej modlitwie o wyrwanie z paraliżu.
Ale dopiero — Idź. wytrąciło z równowagi zatrzymany czas. Jak trącona odpowiednio struna, dała szansę by poruszyła ciałem. Zakrztusiła się niemal powietrzem, rozumiejąc, że wstrzymała powietrze, gdy dziewczęce źrenice zetknęły się z tym dzikim, gdy powtórzył wyrazy.
Idź. To nie miejsce dla ciebie. - i jak bardzo durna była myśl, na języku jak ognik pojawiła się odpowiedź. Bo miejsca nie miała przecież jeszcze nigdzie.
- A gdzie? - gdzie było jej miejsce, gdzie miała iść, gdzie było i miejsce jego.
Gdzie skończyć się to wszystko miało?
Wszystko to jednak równo podrywało drobność sylwetki, odwróciła się, nawet nie zerkając na porzucony plecak. Odbiła się lekko od latarnianej poręczy iw spięła wyżej, od ściany podciągając się znowu dalej, w końcu sięgając błyskającego neonu i to za nie wpełzła, odnajdując wyrwę, nisze dosłownie, która pozwalała przemknąć do jednego z niezamieszkanych budynków. Ale - nie pognała dalej. Nie mogła. Nie chciała.
Przykucnęła, skuliła się jak zaszczute zwierzę, wczepiając zdarte opuszka w wilgoć ściany, by przez szparę wciąż patrzeć ma szalejący w dole cień. Nie do końca pojmując nawet, dlaczego ciało tak dygotało. I dlaczego tak bardzo chciała zostać.
Do końca.
@Fenrys Umbra
Warui Shin'ya and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.
Była tak do niego podobna.
Teraz przerażona.
Nie musiał się starać, aby wzbudzać w ludziach strach i obrzydzenie. Nie był człowiekiem, a przynajmniej rzadko się nim czuł. Potrzeby jego umysłu i ciała się zmieniły, zmieniło się spojrzenie i wymagania względem własnej osoby. Nie dbał o wygląd, bo bardziej niż o przystrzyżone włosy czy zarost chodziło mu o tę wściekłość, która szarpała za linki jego żył i domagała się krwi. Musiał jej pilnować. A teraz? Teraz miał przed sobą trzy potencjalne ofiary. Dwie, jeśli dziewczynka, w którą wpatrywał się tym spochmurniałym wzorkiem, zdoła uciec.
Nie miał pojęcia, na co czekała. Miał ochotę puścić faceta, którego przyduszał lufą zimnego pistoletu, odwrócić się w jej stronę i warknąć jak najeżony, rozzłoszczony pies. W idealny czas jej nogi podjęły próbę ucieczki. Widział, jak w ciemnościach upada na chodnik ciężka torba, jak przypinki odbijają jaskrawe światła przekrzywionych szyldów. Nie miał czasu upewniać się, czy oby na pewno go posłuchała. Facet zaczął być problematyczny; zaczął szarpać się w żelaznym uścisku, a Fenrys jedyne co mógł zrobić to odwrócić głowę i poświęcić całą uwagę zaciekłej zwierzynie, która tak zaciekle starała wyrwać mu pistolet z dłoni. Umbra, okazał się silniejszy. Wyszarpał magazynek i w odwecie przywalił mężczyźnie w twarz. Polała się krew. Zarejestrował to. Cios rozkwasił nos. Posoka przykryła ranę; wydawała się tryskać spomiędzy tamujących ją palców. Ale Umbra w tamtym momencie wydawał się zatracić. Jakby plamy skrzące się na brudnej kurtce wywołały jedynie narastające napięcie; jakby były afrodyzjakiem odbierającym cały rozum. Na oczy opadła karminowa kotara. Buchnęła w trzewiach ordynarna, niepowstrzymana furia.
Nie był świadomy swoich ciosów. Nie słyszał żadnych krzyków, jakie niosły się po pustej ulicy. Czuł jednak, że od siły, jaką wkładał w uderzenia, pękała skóra na knykciach, puchły palce. Łysy facet wyłonił się gdzieś zza barczystego ramienia i gdy tylko zdołał obrócić głowę, tamten uderzył go twardym przedmiotem w twarz. Upuścił pistolet. Fenrys poczuł metaliczny posmak zbierający się w ustach. Opychając obitego mężczyznę, złapał za łom, który miał w kolejnym ciosie spocząć na jego potylicy. Chwilę się siłowali. Fenrys cisnął ćpuna z powrotem w stronę samochodu, przytwierdzając jego plecy do karoserii. Broń brzęknęła o ziemię, a Fenrys nie szukając sposobu, aby po nią sięgnąć, złapał gościa na gardło i zacieśniał uchwyt, tak długo aż policzki ofiary stały się purpurowe. Tamten szarpał się i próbował wyrwać, ale „wybawca” nie odpuszczał. Umbra pamiętał, jak w przyćmionym umyśle odzywał się wtedy głos mówiący, aby nie odpuszczał. Aby ich nie darować, bo takie kanalie nie powinny nigdy otrzymać drugiej szansy. A co jeśli nie uciekła? I wszystko zobaczy? Co, jeśli nie przeraził jej wystarczająco mocno?
Kansatsusha puścił gościa; w ostatkach sił próbował złapać dech. Dotykał zaczerwionego gardła. Upadł na kolana (tuż przed brudnymi buciorami), głośno wciągał powietrze. Miał wyraźny problem z oddychaniem. Fenrys schylił się po łom, którym wcześniej rozwalił mu górną wargę i uszkodził dziąsła — wciąż lała się z nich krew; wypełniała jego usta. Zważył pręt w dłoni i podszedł do nieszczęśnika w kompletnym milczeniu. Ten był zbyt zaoferowany walką, aby przejąć się, że tuż nad jego głową zawisła tępa broń.
I nie przestała zadawać ciosów.
Samochód wciąż cicho burczał, a przy jednym z kół leżał wykrzywiony wytatuowany facet; wokół pękniętej, całkowicie pogruchotanej czaszki gromadziła się kałuża krwi. Kawałek dalej na chodniku, wparty ramieniem o ścianę budynku znajdował się drugi mężczyzna; wyglądał jak marionetka o podciętych sznurkach. Fenrys stał pomiędzy nimi. Na środku drogi. Odrzucił narzędzie na asfalt — to zabrzęczało upiornie; z knykci lała się krew. Dopiero kiedy ucisk ekscytacji zaczął gasnąć, przeklinał się za cały ten bałagan. Nieczęsto działał w tak niechlujny sposób, a teraz miał pozostawić dwójkę mężczyzn pozbawionych pulsu na zakurzonej drodze.
Spokojnym krokiem podszedł do porzuconej torby i uniósł ją za pasek. Wyczuł jej ciężar. Oczy Fenrysa łypały na okolicę spod posklejanej czarnej grzywki. Szukał jej wzorkiem. Nie odnajdując jednak szczupłej sylwetki, owinął pasek torby wokół dłoni (niczym opatrunek) i ruszył jedną z ciemnych uliczek. Pragnął zregenerować siły i znów dać się objąć przez mrok.
A przede wszystkim zwrócić jej własność.
Shimizu Tsubame ubóstwia ten post.
Nie potrzebowała wiele miejsca, by się ukryć. Nie, kiedy mogła wspiąć się wyżej, złapać to rzadsze, chłodniejsze powietrze, pozwolić by rzadki wiatr szarpnął potarganymi już włosami, zrywając strzępy lepkiego strachu, który toczył się we krwi, cierpł na skórze i tłoczył w źrenicach wirujący kolorem brązu cień. Od nowa powtarzając odbicie spojrzenia, które - na moment przecież tylko - zdążyła zetknąć, ugrzęznąć właściwie, w tych należących do niego. I chociaż ze wszystkich miar to przerażenie wierzgało wybijanym chaotycznie rytmem pod klatka piersiową, to nie umiała uciec. Nie, jeśli miała pozostawić za sobą - zgodnie z życzeniem - miejsce (czas, sytuację?), do którego nie należała.
I jego.
Znała kolor tych oczu?
Formowany w ludzki kształt cień o potarganych czernią włosach, ostrych w jakiś sposób brudnej od smolistego dymu szczęki. Coś paliło się ostrzegawczo, wyło nawet alarmem, wieszcząc o czającym obok zagrożeniu. Zupełnie niepodobnym do tego, którego uniknęła. I jednocześnie - nie rozumiała tego jeszcze wcale - haczącym o zaognioną nagle tęsknotę. Jakby ktoś trącił nić, strunę, wysuwając z popiołów przeszłości fragment, o którym zapomniała, że wciąż był żywy.
Ciało pozostawało napompowane wibracją, która kołysała nią jak potrząsanym, wciąż chudym we wzroście drzewkiem. Tylko wciśnięte między metal prętów paliczki, bieliły się od zacisku, całkowicie i nieznośnie nieruchomo. Jakby połączenie z chłodem trzymało ją też w ukryciu, nie dając umknąć w pospiechu za galopującym sercem.
Patrzyła.
Co ją tak trzymało?
Chłonęła widok upadających ciał i brutalnej szarpaniny. Wydawało się, że w ciemności to chlapiący bruk szkarłat najmocniej opowiadał o walce, o wymianie uderzeń i zacisku wbijanych w gardziel palców. Zamykała oczy na chwilę, wciąż łzawiące, jakby nie umiała zmierzyć się z ulatującym zbyt szybko tchnieniem. Nawet, jeśli coś równie niebezpiecznie obijało się w umyśle pewnością, że nie żałowała.
Zasłużyli wiło się poczuciem winy, ale wciąż i wciąż nadawało rytm wypluwanym oddechom. I przygryzionym nerwowo ustom, aż do momentu, gdy zapadła cisza, kreślona tylko wolnym, męskim krokiem jej wybawcy.
Drgnęła, niemal zrywając zwinięte palce z neonowej podpory. W niemym przestrachu - że zdążył ją zauważyć. Zamarzła jednak, gdy ciemniejący wzrok prześlizgnął się przez jej kryjówkę i finalnie opadł na porzucony plecak. Czuła jak emocje malując jej policzki kaskadą nabiegłej od pulsującej krwi czerwieni. Wypuściła haust powietrza równo z chwila, gdy zwalista sylwetka zgarnęła jej rzeczy i... ruszyła w stronę uliczki.
Serce wyłamało się w nowej formie przestrachu i panice, że ją zostawi,. Że zniknie, a ona nie zdąży... czego właściwie? Pierwsza, szczeniacko naiwna myśl tknęła się z podziękowaniem, ale w nabiegłej potrzebie, było coś zupełnie innego. Coś na kształt desperackiej próby zbliżenia się. Spojrzenia jeszcze raz w twarz, która wciąż - nawet gdy patrzyła z daleka, wydawała się zlepkiem cieni i wymierzonych w nią ostrzegawczo źrenic.
Wychyliła się nagle, najpierw spoglądając za poruszająca się sylwetką, próbując - och na wszystkich kami - nie patrzeć na pozostawione przy buczącym aucie pobojowisku. Coś cisnęło jej się mdłością do gardła, równo, z wybitym żałośnie, boleśnie powtórzeniem.
Zasłużyli.
Kiedy z kolan zeszła wata paraliżu, łatwiej było sięgnąć przyklejonego do sklepu dachu i wspiąć się na kolejny poziom. Bała się. A mimo to, z nabyta lekkością, pokonywała ścieżkę wzdłuż uliczki, którą ruszył mężczyzna, byle tylko nie zgubić, potem dogonić i w końcu wyprzedzić go. Z góry, łatwiej było utrzymać cel na widoku, łatwiej było określić krok, przyjrzeć się wysokiej posturze, szerokim ramionom i uwieszonego na przedramieniu, pasku plecaka. Jedna z kolorowych przypinek odbijała się fioletem odblaskowego kotka, migocząc niemal jak lampka.
Znalazła miejsce, gdzie... zwolnił. Nie zeszła z dachu, przytuliła się do osmolonego komina, piętami ryjąc przy dachówkach. Drżały jej dłonie, gdy prostowała ciało
- Tam... nie ma nic wartościowego. Może... może pan to zostawić na ziemi - nie miała bladego pojęcia co właściwie powiedzieć miała, jeden z pierwszych razów dla siebie, naprawdę. Przełknęła ślinę czekając - odwróci się ku niej? Odezwie? Może zignoruje? I jakoś niezdarnie, sięgnęła do kieszeni spodni, wyciągając złożoną chusteczkę
- Panu się przyda bardziej - dodała, kucając i rzucając ją w stronę mężczyzny - niezależnie czy miał w ogóle w planach ja łapać.
Pozostała w kuckach, zapierając wolną, drobną dłoń na udzie. Drugą, paznokciami przejechała bo murze przy boku. Bo chciała znaleźć to mroczne oblicze. Na krtani zawinęła się pętla.
- I... bo... - zacisnęła usta i rozwarła, ścierając zasychającą wilgoć na policzku. Ramiona pognały w spięciu wyżej. Nie powinna nawet wyobrażać sobie co byłoby, gdyby jednak się nie pojawił. Ale wyobrażała aż za dużo
- dziękuję. I przepraszam.
@Fenrys Umbra
Fenrys Umbra ubóstwia ten post.
Twarz miał nieruchomą. Intencje trudne do odgarnięcia. Budząca grozę aparycja mężczyzny nie usprawiedliwiała jego czynów — przede wszystkim tego, czego z pewnością była świadkiem. I wydawało się, że mężczyzna zdawał sobie z tego sprawę. Musiał w tym momencie zrozumieć, że od początku tam była, że nie uciekła, jak kazał, że kryła się gdzieś w pobliżu, że czekała, aż będzie mogła wspiąć się na najwyższy poziom, gnać na trzęsących nogach przez niepewne dachówki; aż go dopadnie. Teraz spoglądała na niego, tuliła się do komina, zachowując bezpieczną odległość i nawet jeśli poczuł z tego tytułu dumę, coś — mimo wszelkim przekorom — wciskało swój paluch w zapomniane rany.
To, co im zrobiłeś.
Milczał. Wyglądał jak nierozumna bestia, jak drapieżnik czający się na dnie swojej klatki, czekający, aż ofiara potknie się i wpadnie do jego pyska. Widział, jak dziewczynka sięga do kieszeni. Ciemne oczy Umbry śledziły lot białego niezidentyfikowanego przedmiotu, aż nie zaszeleścił u podstaw ciężkiego obuwia. Przesunął palcem po pasku torby. Przez moment wydawało się, że zrzuci ją na brudną ziemię, ale nic się takiego nie stało. Ale przemówił. Niespodziewanie. Głosem tak głębokim, że wystraszył parę siedzących na rynnie czarnych kruków — poderwały się ze straszliwym skrzekiem.
— Powiedziałem ci, żebyś stąd spadała — ton był szorstki; o głębokiej chrypie. Przypominał papier ścierny. Kamień trący o kamień.
Gruchot łamanych kości.
I kiedy zamilkł, kiedy wydawać się mogło, że nie ma już nic do powiedzenia, delikatny wiatr poderwał w powietrze niszczejący baryton:
— Co cię tu trzyma, dziewczyno? — Odwrócił głowę, jakby jej obecność była tylko irytującym szczegółem, który nie zasługiwał na uwagę. — Po co ryzykujesz? Dziś miałaś szczęście — mruknął, w jego głosie pojawiła się nuta niechęci. — Następnym razem... możesz go nie mieć.
Plecak upadł z trzaskiem na brudną ziemię. Tuman kurzu zawirował przy podeszwie.
— Weź go i zjeżdżaj stąd. Nigdy nie możesz mieć pewności, z kim masz do czynienia.
Słowa były zimne, ale w ciemnym spojrzeniu mignął cień. Może smutek? Może wahanie? Ale przecież na nią nie patrzył. Nie mogła tego dostrzec. Jego postawa była pełna napięcia, gotowości, jakby w każdej chwili mógł zniknąć w ciemnościach.
Raikatsuji Shiimaura and Shimizu Tsubame szaleją za tym postem.
Ale poruszała się cicho. Nieproporcjonalnie do wrażeń, które ciasno otulały ciało. Każdy przeskok dachu, każda wspinaczka, odepchniecie od śliskiej nawierzchni dachówki - dziwnie płynnie umykały spod stóp. Przynajmniej, dopóki była w ruchu. Gdy w końcu zamarła, gdy - głosem zatrzymała mężczyznę. Wszystko dziwnie wywracało się. Nawet ciemność stawiała jej zdziwioną minę - czemu naciągała zyskany nieoczekiwanie ratunek? Czemu drążyła, nie dając szansy odzyskanym instynktom, by uciekła, gdy tylko kazał jej to zrobić? Powinna przecież.
Było coś w jego głosie, że zamiast straszyć, zamiast uskoczyć pod chropowatością tonu i odlecieć jak zerwane przed momentem ptaszyska, pod klatką żeber zakwiliło coś żałośnie. I nie pamiętała nawet dlaczego. I teraz, i wtedy, teraz. I jeszcze, jeszcze... kiedy? Gdzie?
Echo dudniło, ale nie dawało wskazówki. Bolało tylko i znowu jak niewprawny skrzypek, trącało strunę smutku.
Wahała się. Widać było to po zmieszaniu na zaczerwienionych, zapewne od emocji, policzkach. Widać po oczach, skupionych zbyt mocno na cieniach malujących oczy nieznajomego. Widać i po rozchyleniu warg, które otwierały się i zamykały, jakby mieliły zbyt dużo wyrazów na raz, naprawdę ważąc - co chciały przekazać, a co jednak zachować.
- Nie wiem do końca. Po prostu... po prostu... pan pierwszy... bo dorośli raczej nie pomagają. Łatwiej zamknąć oczy, być im obojętnym. A pan nie był - głęboki wdech rozchylił wąskie wargi, gdy szeroko rozwarte ślepka śledziły obleczoną w mrok, męską postać - Dlaczego? - słynęła z głupich pytań. Z tych bezpośrednich, za szybko powiedzianych, bo myśli utkały w głowie treść, która pajęczyną przysłaniała inne. I nie dawała za wygraną. Była być może upierdliwa, chociaż ktoś - dawno temu powiedziała, ze była to ciekawość. Dar i wartość, której nie zdążyło życie zdusić.
- Też będziesz następnym razem? - wypaliła równie naiwnie, głupio, a w głosie brzmiało zdziwienia. To, które niedowierzało nawet sobie. Nie przewidywała następnych razów, nie wyobrażała sobie ich chcieć. Ale ta dziwnie przylegająca do świadomości tęsknota, pytała - czy wtedy znowu mogła liczyć. Na jego obecność. I niebezpieczeństwo. Wcale nie dla niej. Nawet jeśli powinno.
Wzrok przeciągnęła w dół, do upadłego na zmurszały pył plecak. Kolorowa plakieta przekręciła się błyskiem. Nie pamiętała skąd ją miała, ale odbijała drobiny świateł, jak maleńkie zwierciadło. Kolory nawet przez sekundę zakwitły na boku ręki, z której zrzucił pasek.
- Dlatego chcę wiedzieć - wciąż wpatrywała się w porzucony przedmiot, przenosząc się w linii prostej na niepodniesioną chusteczkę. Chłód komentarza nie bolał, nie dlatego, że nie robił wrażenia. Raczej była przyzwyczajona do przeganiania. Przełknęła ślinę wracając uwagę wyżej, znowu gdzieś w okolicę ciemni potarganych włosów. Puściła wsparcie, łącząc ze sobą dłonie - jestem Shimizu, proszę pana. I naprawdę, niech pan weźmie chusteczkę. Jest czysta! I z materiału i... - urwała gryząc się w język, gdy dotarła do niej idiotyczność tłumaczeń - pan nie jest duchem, prawda? - by zaraz przeskoczyć na kolejne - uh to znaczy... ja też mogłabym panu kiedyś pomóc, ale chyba nie chce mieć ze mną do czynienia? Przepraszam. Po prostu, chciałabym wiedzieć, komu dziękować. I kogo wspominać. I zawołać, jakbyśmy się jeszcze spotkali. - zamknęła ust, tym razem już bezpośrednio, zakrywając zaczerwienione usta zwinięta pięścią.
Za dużo mówiła znowu.
@Fenrys Umbra
Fenrys Umbra ubóstwia ten post.