Jest to jedna z wielu bocznych uliczek w kolorowym Karafuruna Chiku, która tylko pozornie nie odstaje od reszty sobie podobnych. Jest wąska i obskurna, a oświetlają ją jedynie neony, w większości przepalone bądź w połowie zepsute. Mokry beton pokrywają różne kartony, śmieci i pojedyncze kałuże, które nie zawsze są wodą czy moczem. Sklepy czy niegdyś bary są tutaj zamknięte dla przeciętnego mieszkańca, oprócz jednego, niewinnie wyglądającego i znajdującego się na samiutkim końcu, budyneczku, którego neon przedstawia kota siedzącego przy dużym napicie "IKIGAI". Właśnie stąd wzięła się nazwa całej uliczki, która wzbudza lęk i niechęć tych, których desperacja pchnęła do zapoznania się z usługami właścicielki tego miejsca. Nikt o zdrowych zmysłach się tutaj nie zapuszcza. Obdarte z farby ściany, duszący zapach wilgoci, nieciekawe towarzystwo czy zagubione yūrei - nikogo normalnego się tutaj nie spotka. Skąd ta okropna renoma? Właśnie w słodkim budynku na samym końcu wspominanej uliczki, Noroi prowadzi swój biznes, a handel narządami kwitnie w najlepsze. Ironiczna nazwa tego miejsca jednych przyprawia o chichot, drugich o mdłości. Chcesz coś kupić? Zapraszamy na Ikigai. Chcesz opchnąć cudze organy i dostać pieniądze? Drzwi stoją otworem. Chcesz sam, dobrowolnie poddać się operacji usunięcia narządu, by spłacić długi i uratować rodzinę przed konsekwencjami? Proszę bardzo. Musisz jednak wiedzieć jedno - nie ma odwrotu, a ten kto się zdecyduje na odwiedziny u Noroi, może już nigdy z nich nie wrócić. Nie panują tu żadne etyczne zasady, nikt nie pyta skąd masz towar i po co go kupujesz - jedyne co ma się zgadzać to pieniądze. Głuche jęki, błagania o litość, błąkające się dusze czy... Koty, a właściwie cała masa pozornie bezdomnych kotów, to tutaj codzienność. Wejście do tej uliczki to głupota, wynik paniki albo czysty biznes. Pytanie jest jedno - po co tu przyszedłeś?
No, to akurat było bardzo interesujące pytanie. Dlaczego mu pomógł?
Przecież jeszcze parę chwil temu był gotowy rozszarpać jego gardło własnymi zębami tylko po to, abo poczuć świeży podmuch ekscytacji i skoku adrenaliny.
Nie znał odpowiedzi. I zapewne ta nigdy nie miała prawa ujrzeć światła dziennego, dlatego też lekceważąco wzruszył ramionami, wyskakując z kontenera, pewnie, bez cienia wahania, jakby do samego końca był pewien, że już po kłopotach. A przecież pewności nie miał. Kto wie, czy policjanci zgubiwszy ich trop w akcie wściekłości nie zawrócą, próbując na nowo ich wywęszyć.
Ciemnowłosy pochylił się i otrzepał spodnie z pyłu oraz osadu gruzu, na którym przed momentem siedział. Na głośny dźwięk niezrozumiałego języka uniósł spojrzenie, z zaciekawieniem obserwując jasnowłosego. Nie rozumiał jego nagłej zmiany w nastroju, ale właściwie Enma miał naprawdę mało do czynienia z obcokrajowcami. Kto wie, być może u nich takie huśtawki były czymś zupełnie naturalnym.
Trzeba przyznać, że zajęło mu dobrych parę, dłużących się sekund, aby ogarnąć, że chodziło o torbę. Albo o jej brak. Wypuścił ją? Kiedy?
Mimowolnie odwrócił głowę, aby się rozejrzeć, choć doskonale wiedział, że gdyby gdzieś tu leżała, to policjanci z pewnością nie pominęliby jej. Westchnął ledwo zauważalnie i zrobił krok do przodu, a potem kolejny i kolejny, aż znalazł się bliżej blondyna. Uniósł lekko dłoń i pacnął go palcami w ramię, chcąc tym samym zwrócić na siebie jego uwagę, jednocześnie podsuwając mu telefon z tłumaczeniem:
Krwawisz. Chodź ze mną, po bandaż. Pomogę.
Skinął w jego stronę głową, zachęcając tym samym, żeby ruszył za nim. Co prawda gdyby Spido-kun odmówił jego pomocy, to Enma nie zamierzał się z nim szarpać a ich drogi rozeszłyby się tu i teraz, w tym zaułku. Mimo wszystko liczył po cichu, że mężczyzna jednak ulegnie i pójdzie za nim.
Kiedy opuścili zaułek, chłopak skierował swoje kroki na drugą stronę ulicy, gdzie znajdowała się mała kawiarnia. Wskazał ręką Spido-kun, aby ten zajął jedno z miejsc, a następnie sam wystukał na telefonie tekst, który od razu przetłumaczono na francuski:
Tuż obok jest apteka. Poczekaj na mnie. Wrócę.
Nim jednak zdołał się oddalić, drobna kelnerka podeszła do nich uśmiechając się szeroko.
- Coś podać? - zapytała cichym, melodyjnym głosem.
- Dwie mrożone kawy. - zamówił Enma, nawet nie zastanawiając się przez moment, aby zapytać o zdanie swojego towarzysza. Nie miał na to czasu. Chciał jak najszybciej podbiec do apteki, a potem wrócić.
Upewniwszy się, że zamówienie dotarło do dziewczyny, spojrzał ostatni raz na jasnowłosego a potem odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie, po chwili znikając na rogiem.
Ostatecznie zajęło mu to dobre dziesięć minut, bo przecież przed nim musiała znaleźć się niezdecydowana babuszka, której brakowało kontaktu i rozmów z ludźmi. Z nieco podirytowaną minutą wrócił do stołu, gdzie stały już dwie, mrożone kawy. A w dłoni trzymał wodę utlenioną i bandaż.
@Lionel Beaufort
Lionel Beaufort ubóstwia ten post.
Spojrzał na swoją rękę, jakby wcześniej był zupełnie nieświadomy tego, że zaciśniętą pięścią łomotnął w pobliską ścianę. Formowała jeden z tych naprawdę silnych, kamiennych zatrzasków – na tyle silnych, że paznokcie wbijające się w wewnętrzną część dłoni pozostawiły po sobie kilka, drobnych śladów, które niemalże od razu podeszły krwią. Wyglądały jak miniaturowe sińce i wystarczyłoby tylko przebić je igłą, a zacząłby sączyć się z nich szkarłat.
Poruszył palcami, jakby próbował odzyskać nad nimi władzę, którą na moment musiał stracić. Może jakiś nieprzyjemny prąd przeszedł przez jego kończynę w momencie uderzenia i dopiero po chwili zaczęło do niego wszystko dochodzić.
Chodź ze mną, po bandaż. Pomogę.
Znowu chciał pomagać. I znowu nie wiedział dlaczego ta zmiana nastawienia wciąż jest ciągnięta. Chciał poznać powód, nie dawało mu to spokoju. Nawet jeśli starał się o tym nie myśleć, to każda kolejna sytuacja, w której dostawał następną życzliwością sprawiała, że gdzieś na skroni wyłaziła mu żyłka, a głowę atakował kolejny nerwoból. A przecież doskonale wiedział, że nie powinien się przejmować czymś takim – powinien korzystać z pomocy, póki takową dostawał. Póki co Enma zdołał go do siebie przekonać, bo pomógł w tym najbardziej gorącym okresie. I to w zupełności wystarczało. Na razie.
Kiwnął tylko łbem na znak, że się zgadza i zaraz po tym ruszył za swoim nowym przyjacielem. W międzyczasie poranioną dłoń przytknął do swojej klatki piersiowej, uważając przy tym, by nie pobrudzić krwią całych ubrań. Kciukiem zdrowej ręki delikatnie masował przestrzeń między palcami.
Grzecznie zajął wskazane przez Enmę miejsce. Rozsiadł się wygodnie na krześle, a na jego twarzy automatycznie pojawił się szeroki uśmiech, gdy tylko w pobliżu pojawiła się kelnerka.
...dwie mrożone kawy?
Nie wiedział o co chodzi, ale kiwnął głową, żeby potwierdzić słowa mężczyzny. Na twarzy miał wymalowany ten sam, głupkowaty uśmiech. Nic nie zrozumiał, ale chciał przynajmniej grać takiego, który doskonale wszystko rozumiał. Zdecydowanie ciekawiej zrobiło się, gdy Seiwa udał się do apteki, a Lionel został z kelnerką sam na sam, bo ta zamiast od razu zająć się zamówieniem uznała, że jeszcze zaproponuje dodatkowo ciastko lub jakiś inny wypiek.
— Może życzy sobie pan coś jeszcze? Polecam blok czekoladowy lub sernik — powiedziała odwzajemniając uśmiech, którym on wciąż ją obdarowywał. Nie zdawała sobie sprawy, że blondyn nie zrozumiał choćby jednego słowa.
On pozostawał nieugięty – wciąż z tym samym, głupim wyrazem twarzy. Chociaż tym razem pokusił się również na uniesienie zdrowej ręki i wysunięcie kciuka. Pomachał energicznie tą okejką w powietrzu.
— Super! Dla drugiego pana także?
Kciuk wciąż miał uniesiony ku górze – gdyby zaproponowała mu wykupienie połowy sklepu to też by się zgodził. Głównie dlatego, że nic a nic nie rozumiał. Ale ostatecznie i tak dobrze wyszło, bo wraz z kawami na stół trafiły talerzyki z ciastami.
— Seiwa Enma! — powiedział od razu, gdy tylko go zobaczył. Rękę pokazał za krzesło naprzeciw. — Tenkju — dodał prędko, chcąc podziękować mu za gościnę. Nie spodziewał się zimnej kawy i ciasta. Ci Japończycy to doprawdy gościnni ludzie, pomyślał. Nie zdawał sobie sprawy, że na domówienie ciast zgodził się sam. Wysunął przed siebie dłoń, trzymając ją poza stołem, jakby chciał pokazać, że jest gotowy, by nasączonym w utlenionej wodzie bandażem owinąć rękę.
Seiwa-Genji Enma ubóstwia ten post.
Odłożył na puste krzesło obok siatkę opatrzoną wesołym logo apteki, a następnie wyciągnął małą buteleczkę oraz zapakowane gazy. Zręcznie rozerwał opakowanie i namoczył jedną z nich specyfikiem, po czym chwycił pewnie wyciągniętą w jego stronę dłoń jasnowłosego. Ruchy Enmy były szybkie, jakby wiedział co robić, choć w rzeczywistości nie miał pojęcia, i zdecydowane. O dziwo, mimo dziwnej szorstkości chłodnych palców, dotyk chłopaka był zaskakująco delikatny. Nie minęło nawet pięć minut, kiedy skończył i nakleił na ranę sporej wielkości plaster z hello kitty.
- Gotowe. - odparł, wrzucając śmieci do siatki, którą zawiesił na oparciu krzesła. Zajmie się tym później, jak będą wychodzić z restauracji. A póki co....
"Tenkju"
O, to słowo znał!
- Ju łelkome - odparł pozwalając sobie na lekki uśmiech. Zabawne, że jeszcze zaledwie niecałe pół godziny temu prawie się pozabijali, a teraz siedzieli sobie w przy stoliku i zajadali się ciastem jednocześnie popijając kawką. Sięgnął po schłodzoną szklankę, na której ściance chłód zdołał już wywołać pojedyncze krople wody, które leniwie znaczyły sobą ślad na naczyniu.
- To skąd je--, a no tak. Łere ar ju frome? - zapytał po angielsku dopiero po chwili orientując się, że przecież metoda z tłumaczem nie była najgorsza i chyba zdecydowanie lepiej na niej polegać aniżeli próbie wydukania czegoś w języku, w którym Enma mistrzem z pewnością nie był.
Sięgnął do kieszeni bluzy i wyciągnął telefon, i tak jak poprzednio - od razu wyszukał słownika. Jaki to był język? A, tak. francuski.
W sumie skoro to był francuski, to logiczne, że mężczyzna pochodził z Francji. No bo gdzie jeszcze mówili po francusku...? Kanada? Belgia?
"Co robisz w Japonii? Turysta? I o co chodziło z tą torbą?"
Wystukał kilka pytań, dla niego całkiem naturalnych, ale też na tyle ciekawych, że p prostu chciał poznać odpowiedź. Właściwie oprócz Blackowego rodzeństwa, Enma tak naprawdę nie znał żadnych obcokrajowców, dlatego też odczuwał pewną dozę ekscytacji, która pompowała w jego żyłach.
Ach, tak. Był jeszcze Haneul. Skąd on był? Korea? No ale to wciąż Azja, i to do tego bardzo bliska części Azji biorąc pod uwagę położenie Japonii.
Ale Europejczyk to zupełnie co innego. Egzotycznego. Rzadkiego.
Musiał go bliżej poznać. Zdecydowanie.
@Lionel Beaufort
W wyniku długiej stagnacji wątek zostaje wstrzymany, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry można wznowić wątek po uprzednim zwolnieniu miejsca przez osoby, które go na ten czas przejęły.
Znał okolice. Za dwieście metrów przyjdzie mu podziwiać niewielki budynek, niegdyś sklepik z drobiazgami otworzony przez dwójkę młodych ludzi. Cała inwestycja została rozszarpana w zaledwie dwie noce. Wstyd było się przyznawać, że jednym z wandali był przecież on sam. Uliczki Karafuruna Chiku nie bez powodu znajdowały się blisko Nanashi. Graniczące z dziczą ubóstwo niosło w sobie niechciany przez społeczeństwo bakcyl. I choć myślano, że można pozbawić go tlenu, porzucić w slumsach, to jakaś jego pochodna znalazła przejście i zuchwale rozgościła się na peryferiach Fukkatsu. Zaczęła przejmować drogi, alejki, budynki, zmieniać życie okolicznych mieszkańców — poniekąd w piekło. Infekcja okazała się zbyt silna, aby z nią walczyć, jedynym wyjściem okazała się próba życia z wirującą w powietrzu chorobą. Dlatego po zmroku mieszkańcy pozostawali w domach i zamykali się na klucz. Włączali głośno telewizor, ażeby mógł zagłuszyć potencjalne krzyki i wołanie o pomoc. W tej dzielnicy nie było bohaterów. Tu tryumfowali złoczyńcy. Gdy konało się pod ciężkimi butami, nikt nie przychodził z odsieczą. Każdej nocy było tak samo. Z tą miało być tak samo.
Przez miesiące próbował przypomnieć sobie jej wygląd; wygryziona przez ciemność pamięć pozostawiała w umyśle jedynie młodą sylwetkę z piętnem mroku obejmującym twarz. Nie zapomniał jedynie jej nazwiska i imienia — to ono zdołało podtrzymać dryfujące w mroku ciało. Była taka drobna. Niosła ciężką torbę, a ramię uginało się delikatnie pod zarzuconym ciężarem. Gdy zobaczył ją po raz pierwszy, nie potrafił uwierzyć, że kiedyś mogła należeć do niego, dopóki nie spojrzał w jej brązowe oczy. Odbijający się w tęczówce błysk słońca wystarczył, aby pozbył się wszystkich wątpliwości. Dzisiaj jak w każde poprzednie dnie, poruszała się tymi przeklętymi ulicami neonowej dzielnicy, a on mógł jedynie kroczyć za nią w mroku, zlać się w cień tańczący na chodniku, obserwować i... nie ingerować. Bo czy powinien? Czy dowiedziała się o jego występkach? Zresztą... o takich rzeczach najlepiej było zapomnieć.
Spękana pamięć nie potrafiła odnaleźć prawdziwego rdzenia wydarzeń z przeszłości. Miał wrażenie, że w jego życiu nastąpiła jedynie jedna klatka, w której widział stojącą przy sobie kobietę, przekazującą ubrane w żółty, przeciwdeszczowy płaszczyk dziecko. W tym niewyraźnym wspomnieniu stał w cieniu, które wytworzyło otwarte na oścież drzwi. Ten kontrast wytworzył wyraźną granicę. To właśnie na tę nieznana mu kobietę spływało światło wydobywające się z oświetlonego przedpokoju. Na nią i na dziewczynkę, która opierała się cudzym — wyciąganym w jej kierunku — dłoniom. Może już wtedy życie chciało mu zaprezentować, iż jego miejsce znajduje się po ciemnej stronie; że nawet po śmierci nie dostąpi możliwości skąpania się w blasku. Nie zasłuży na „spokój".
Minęli zdewastowany budynek, samochód, przy którym stał wysoki mężczyzna w bezrękawniku. Krocząca w samotny wieczór, obarczona ciężarem książek, dziewczynka, nie mogła zauważyć, jak poruszył się jego wzrok, gdy przemykała opuszczonym popękanym chodnikiem odbijającym neonowe migające szyldy. I choć wszystko wokół wydawało się jaskrawe, w rzeczywistości było opustoszałe i wyludnione. Przy drodze piętrzyły się trupy budynków, w których nie paliło się żadne światło.
Facet wyrzucił papierosa na ziemie i zgniótł butem. Skryty w mroku mocy Fenrys przesunął wzrok na jego wytatuowaną gębę. Ten nie mógł go dostrzec. Chyba tylko nieświadom towarzystwa wykonał krok za nią, pozwalając cynicznemu uśmiechowi na rozciągnięcie ust, na zagłębienie w dołeczkach policzków dwóch srebrnych kolczyków.
— Mała, masz ognia? — rzucił, pomimo iż jeszcze chwile temu wypalił całego szluga.
Gość siedzący za kierownica, którego łokieć wystawał przez opuszczoną szybę, przechylił łeb. Jego ciemne sterczące włosy, przystojna twarz, blizna przecinająca policzek wzbudzały niepokój. Dudniąca z samochodu klubowa muzyka wprawiała w drżenie.
— Może cię podwieźć? Plecak wydaje się ciężki.
Głos miał lekki; przede wszystkim podkreślony niską tonacją charakterystyczną dla zachodniego akcentu.
Shimizu Tsubame ubóstwia ten post.
Ale była uparta.
Podobno, jak tata.
Z westchnieniem, wielokrotnym, w górę, próbując oddechem zdmuchnąć fragment bielejącej grzywki, który upierdliwie opadał jej na nos. Marszczyła drobny nosek, wydymała kształtne, pozbawione nawet błyszczka usta, byle tylko zepchnąć upartość niesfornych kosmków. Dwa zwinięte na bokach koczki, zbierały część włosów, by pozostałe zostawić luźno, rozsypane na plecach. Zawsze musiała mieć chociaż jedno pasmo, które w zamyśleniu (a zdarzały jej się takie zbyt często), nawinąć na chudy kciuk. Ale jeśli dobrze zrozumiała powagę strapionych? nauczycieli - lepiej jak milczała. Jesli tego nie robiła, mówiła. A to - nie wiedzieć czemu - kończyło się mało kontrolowanym (przez innych) słowotokiem. Nie chciała nikogo urazić, ale słowa wierciły się na języku za każdym razem, gdy nieświadomy jej zapędów rozmówca dawał szansę na ich wyplucie. Czasem dosłownie.
Przyznać się musiała bez bicia - NIE ZAUWAŻAYŁA rozsianych losowo sylwetek na względnie pustej (jej zdaniem) uliczce, jaką wędrowała. Przyzwyczajenie, zgodnie z obietnicą, prowadziło ją jedną z bardziej oświetlonych i uczęszczanych ścieżek, jakie pokonywała... dołem. Jeśli miała okazję (a plecak wcale-a-wcale-niespecjalnie- zostawiała w szkole), wspinała się wyżej, gnając się ze szczypiącej w nos chłodem, z wiatrem co nićmi przysłaniał widok, chwiejąc drobnością sylwetki. Umykając w stronę slumsowych dzielnic, które mimo szumu brudnych plotek, zapewniał jej bezpieczeństwo. Nie była tam już obca. I potrafiła przysiąc, że ścigające ją czasem spojrzenia, były bardziej przychylne, niż te należące do wielu dorosłych z pogranicza karafuruny.
Do faktu, że była obserwowana, przyzwyczaiła się. Nawet to drażliwe łaskotanie na karu radośnie ignorowała. Nauczyły ją tego duszne kształty, szeptając jej do ucha kołysanki. To znaczy... to tak naprawdę nie były piosenki do snu. ALE TAK SIĘ MÓWI. To znaczy, ona tak mówi. I tak, jak odpuszczała oglądanie się za siebie, gdy szmery zatopionych w cieniu uliczek wołały ją ku sobie, tak i zaczepkę męskiego głosu, początkowo uznała za wymysł bujnej wyobraźni.
- Och - podskoczyła niemal, obracając głowę i przechylając się w stronę wytatuowanego, jak maleńka ptaszyna, co dojrzała rzuconą błyskotkę - och - powtórzyła, oprawiając wydęte wargi w nieokreślonym uśmiechu - właściwie... to nigdy nie paliłam. Papierosy śmierdzą , ognia używałam tylko do rozpałki... CHYBA - że poszukam w torbie! - puszczone luzem wyrazy wystartowały z prędkością karabinowej serii - TO ZNACZY pan nie śmierdzi... - zmrużyła powieki, robiąc pół kroku w tył - znaczy... chyba po prostu nie pomogę - zakończyła, zawieszając rękę na pasku zarzuconego plecakoroby - ale następnym razem to zrobię! - dopowiedziała grzecznie, w końcu oscylując błyszczące od brązu ślepka (w których jak buzująca świeczka, jaśniała naiwność), na mężczyznę za kierownicą. Zamrugała, by po chwili pokręcić energicznie głową, wprawiając sieć popielatych pasm w płynący własnym rytmem taniec - to przekochane, ale nie trzeba, bo... - rozchyliła usta, unosząc paliczek do ust, o które zahaczyła w skupieniu - nie powinnam wsiadać do obcych aut - powtórzyła z powagą, idealnie z pamięci, wiercące i powtarzane jak mantra sentencje
- bo... pana nie znam, tak?
@Fenrys Umbra
Itou Alaesha and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.
— Ona ma z szesnaście lat — parsknął. — I niech zgadnę — teraz zwrócił się do dziewczynki — powiedzieli ci to rodzice?
Coś ścisnęło yurei pod żebrami. Nie posiadał w sobie konkretnych wspomnień; nie pamiętał, jak pierwszy raz wziął ją na ręce, nie pamiętał jej niewielkiego ciężaru; swojej niezdarności. Nie mógł sobie przypomnieć też pierwszych kroków, choć były wystosowane w jego kierunku; po kolejnej kłótni z Miwą — znów się upił, znów wrócił po północy; znów zarzucał na ramiona skórzaną kurtkę i wciskał w wargi pogniecionego papierosa (mimo iż wielokrotnie upominała go, aby nie odpalał używek przy dziecku). Nie pamiętał tych wszystkich chwil, kiedy zasypiała mu na rękach, wtulając pulchny policzek w wytartą bluzę; i kiedy mamrotała przez sen. A jednak przypomnienie sobie, że jest powodem zdewastowania fundamentów jej życia, okazał się fizyczny – uprzytamniający. I nawet jeśli obiecał sobie dopilnować jej bezpieczeństwa, to czy w ogóle mógł traktować się za jej rodzica? Nie wychował jej. Zostawił. Uciekł. Byli sobie całkowicie obcy.
Czemu jednak wciąż mu zależało?
— Ale... — wtrącił się mężczyzna w tatuażach i znów ośmielił zmniejszyć dystans. Przekrzywiony szyld nad jego głową spadał kanonadą różowych świateł na podłużną, szczupłą twarz, przyprawiając ją o niepokojący kościany wyraz. — Zawsze możesz nas poznać. Wtedy nie będziemy sobie obcy, prawda? Jestem Hikari. Jak się nazywasz?
Dłonie Fenrysa zacisnęły się w pięści, a barki stwardniały. Pod osłoną ledwie dostrzegalnego mitycznego płaszcza nie mógł przecież zrobić nic ponadto. Jego moc, choć pozwalała na kamuflaż, niosła w sobie ślad ledwie poruszającej się smugi; przypominała falujące powietrze zwieszone nad rozgrzanym asfaltem. Czujne oko było zdolne wyczuć anomalię, dlatego nie mógł ryzykować przesadną bliskością. Każdy kontakt z inną osobą spoza mrocznej aury rozrywała narzutę mocy, a obiecał sobie, że nigdy nie pozwoli sobie na odsłonięcie. Nie chciał, aby te brązowe, naiwne oczy zdołały się w niego prawdziwie wpatrzyć; aby natrafiły na ciemne odpowiedniki. Bał się nie tylko ich podobieństwa, obawiał się tego, jak zareaguje. Nie powinien być przyczyną większego cierpienia ani rozczarowania.
— Jest już późno — zauważył, zbliżając się śmielej. Za jego plecami buczał rozpalony silnik jaskrawego samochodu. — Wydajesz się zaznajomiona z zasadami i jestem zaskoczony, że nikt nie powiedział ci, że nie powinnaś chodzić uliczkami Karafuruny Chiku po zmroku. — Dzieliły go już marne metry. Uśmiech poszerzył usta. — To niebezpieczne okolice. Nie słyszałaś o grasującej tu grupie przestępców? Shingetsu? Pojawiają się pod osłoną nocy. Grabią, atakują i zabijają. Nawet takie jak ty. Ze mną będziesz bezpieczna. — Niespodziewanie wystosował szybki krok i pochwycił za nadgarstek, zaciskając nieprzyjemne zbliznowaciałe palce wokół jej szczupłych kostek. Spróbował przyciągnąć ją do siebie. Oczy mężczyzny błyszczały. Dopiero teraz mogła zauważyć, że źrenice były nienaturalnie powiększone.
Fenrys zerwał się z miejsca, ale tylko delikatne okrycie mroku poruszyło się jak półprzezroczysta kołdra, a potem zatrzymało w półkroku. Jak na uwięzi. Zawarł szczeki, czując spinające się mięśnie. Zazgrzytały zęby i zapulsował w trawionym szczękościsku podbródek. Upchnięte w kącie zasady nie chciały reagować. Powtarzały, że obiecał im anonimowość, a interweniowanie w tym momencie nie miało z nią nic wspólnego. Im usilniej szeptały, aby odpuścił, tym mocniej odczuwał wtłaczany w płuca żar; kiełkująca brutalność i niepowstrzymaną wściekłość. Nie umiał dłużej chylić przed nimi karku.
— Nalegam — ścisnął jasną skórę, a ciężki oddech zawisł przy gładkim licu; podmuch powietrza podwiał parę okalających kosmyków. Za jego plecami trzasnęły drzwiczki samochodu i choć nie mogła widzieć wychodzącego z nich mężczyzny, musiała być pewna, że właśnie opuścił pojazd.
Że zmierza w ich kierunku.
Seiwa-Genji Enma and Itou Alaesha szaleją za tym postem.
- ...nie rodzice - zmarszczyła nosek, przecierając chudym nadgarstkiem policzek, próbując jednocześnie przypomnieć sobie z puli wychowawców kogoś z malowaną tożsamością twarzy - tak nie mówią dorośli? - zastanawiała się na głos - to znaczy... rodziców nie pamiętam - zawahała się, czując jak pąs wkrada się na blade policzki. Zdecydowanie nie potrafiła kłamać - Przepraszam! Dokładniej to nie pamiętam mamy. Tatę tak. To bohater - przedstawiła z powagą fakty, jakby tłumaczyła oczywistą oczywistość - ale... - zamrugała spiesznie, urywając próbę kontynuacji wizji, jaką żywiła się sama od lat, ale przypomniała sobie, że wypominali jej wiek, bo... - mam już 16 lat i 2 miesiące - podkreśliła znacząco, niemal wzięła się pod boki wydymając z pretensją wargi, bo zwyczajowo - ku jej wielkiemu niepocieszeniu - znacznie zaniżano jej życiowy staż. Urwała, gdy mężczyzna znalazł się bliżej, a to w końcu zapaliło iskrę niepokoju.
- Zawsze mogę... ale czy powinnam? - nie cofnęła się, ale drobne ciało wyprostowało się, jakby podążyło za czujnością nie myśli a otoczenia. Nogi lekko rozstawiła, jakby łapała balans. taki, gotowy do skoku. Albo odskoku - uhm... a nie jesteście za starzy żeby mnie poznawać? panie... Hikari.. Wyglądasz jakbyś był starszy dużo ode mnie. Chociaż te tatuaże wyglądają strasznie. I ładnie - dodała spiesznie w próbie załagodzenia płynącego ślinotoku słów, które opadały w przestrzeń jeszcze zanim zdążyła zatrzymać je naiwną wolą. Ślepka, jarzące się brązem 9nawet gdy padał na jej twarz poblask neonów), trzymała uniesione. Śledziła ruch przed sobą, jakby dopiero teraz zaczynała rozumieć, że dwaj łowcy zataczali coraz ciaśniejsze wokół niej kręgi.
Niebezpiecznie.
I znowu ten uśmiech. Naprawdę, jak te hien, gdy odpalała filmiki o zwierzętach. Nie lubiła hien.
— Jest już późno
- Oh! To prawda! - na krótko rozluźniła się, jakby przypomniała sobie o zapomnianej drobnostce. Ale jasność rozciągniętego uśmiechu zaszkliła się w kącikach ust zbyt krótko, by go zarejestrować - Po prostu... znam drogę bardzo dobrze, poradzę sobie, naprawdę... i nie mieliby ze mnie wielkiego pożytku, ci... Shingetsu - kołyszący się do tej pory na ramieniu plecak opadł na ziemię, tuż przed nią, w jakiejś próbie udowodnienia, że nie miała wartego wiele ze sobą. Ten sam moment wykorzystał wytatuowany, by całkiem pokonać odległość i zakleszczyć rękę na kruchym nadgarstku. Szarpnęła się momentalnie. Akurat, uciekać potrafiła. Przynajmniej wtedy, gdy nikt zdradziecko nie blokował jej drogi. I nie więził jej w mocnym uścisku - To boli - syknęła z przestrachem i żalem jednocześnie, a ciało spięło się - Puść mnie - poprosiła niemal łagodnie, dopiero potem coś w głosie zgrzytnęło kroplącą się złością - ...i jednak śmierdzisz - niekoniecznie miała na myśli papierosy. Niespokojny grymas przemknął przez dziewczęcy profil, ale półmrok ukrył, czy rzeczywiście był związany z jakimś obrzydzeniem, z narastającym bólem, czy nieumiejętną próbą odwrócenia uwagi, gdy gwałtownie opadła w dół, próbując równie nieumiejętnie wyrwać się z zakleszczonego wokół nadgarstka uścisku. Będzie miała na pewno siniaki. Znowu. A już czuła, jak w kącikach oczu zbierają się łzy.
Gdyby tylko udało jej się wyrwać. Spojrzeć wystarczająco wcześniej w górę. Wspiąć się po ścianie. Zniknąć w cieniu. Jak ten falujący wokół.
- Nie! - już nie prosiła. Krzyknęła.
@Fenrys Umbra
Seiwa-Genji Enma, Matsumoto Hiroshi and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.
Basowy śmiech przybliżał się z odległości paru metrów. Musiał należeć do faceta, który dotychczas obserwował wszystko zza uchylonego samochodowego okna.
— Powinieneś zmienić target. Widzisz, że małolaty nie są tobą zainteresowane, idioto.
Hikari trzymał swoją zdobycz i uśmiechnął się upiornie. Migające za jego łysą głową światła otaczały postać feerią dzikich barw. Zaniósł się szczekliwym rozbawieniem; aż zagięła się rzeczywistość, aż ziemia osunęła się spod stóp.
— Mylisz się. Prawda? — pytanie skierował do swojej ofiary, bacznie się jej przyglądając. — To nie przepadek, że tędy przechodziłaś. Patrzałaś się na mnie.
Ostatnie zdanie niemal wyszeptał w jaśniutkie lico, gdy pochylił się i wykręcił jej staw. Druga dłoń wystrzeliła niemalże natychmiastowo. Złapał dziewczynkę silnie za koszulkę tuż przy obojczykach i szarpnąć w stronę samochodu. Wydawać się mogło, że plugawe usta mówią coś więcej, że nieczyste palce muskają przez materiał jej delikatne fragmenty skóry, bez wątpienia pragnąc czegoś więcej, ale wszystko, co w tej chwili ich otaczało, zdawało się pociemnieć. Czy nawet wiszący nieopodal zaparkowanego i brzęczącego pojazdu neon zamigał tajemniczo? Gdzieś w tym obleśnym sapaniu, które sięgało odsłoniętego ucha, wychwycić mogła krótkie „co jest” — i z pewnością nie powiedział tego szamoczący się z nią mężczyzna. Rozległ się trzask, jakieś przekleństwo, kilka szurających po chodniku kroków, gniotących żwir. Rozległ się dług i pociągły syk. W chaosie dobiegających dźwięków czas zwolnił. Człowiek, który zakleszczał dziewczęcy przegub, wypuścił go, a jego łysy łeb w jednej chwili został sprowadzony za kark w kierunku drzwiczek samochodu, gdzie chwile później przebił się przez taflę spękanego szkła. Gdzieś mignęła ciemna smuga, zamachnęła się nożem w kierunku niezidentyfikowanej sylwetki, o zgarbionych placach, dopiero się prostującej. Udało się jej obrócić, pochwycić uzbrojoną dłoń i wyciągnąć coś zza skórzanego paska, coś, co wydało dźwięczny, krótki trzask. Musiał wystarczyć, bo przystojna twarz kierowcy, prężyła się z zaciśniętymi ustami; coś musiało naciskać na podbródek; coś, czego dziewczynka stojąca pośrodku szarego brudnego chodnika nie mogła dostrzec.
Ciemna sylwetka posiadała głowę, ręce i nogi. Musiała być człowiekiem, a nie krwiożerczą bestią, gotową zmienić target i rzucić się ku kolejnej ofierze. Musiała. Obracająca się twarz wyróżniona kruczą ciemnością nieprzeniknionych oczu zdawała się zimna i ostra jak ostrze naostrzonego scyzoryku. Opadające na spojrzenie stronki smolistego mroku ukazywały surową twarz przyprawiającą o niepokój. I choć nieznajomy spoglądnął na nią tylko przez ramię, nie wyduszając z siebie słowa, wszystko krzyczało, aby trzymać się od niego z daleka. Czy to była jej szansa?
— Pierdolony śmieciu... — jęczał, uwalniający się z rozbitego okna mężczyzna, raniąc sobie przy tym dłonie i klnąc jeszcze głośniej. Kiedy wysunął się z pojazdu, cały był pokryty czerwienią, jakby ktoś wylał mu na głowę kubeł z czerwoną farbą. — Nie wpierdalaj się w moją robotę.
— Idź.
Mówił do niej. Krótkie pochwycenie spojrzenia musiało wystarczyć. Tak samo, jak skrywająca się w nim nadzieja, że uchowa ją przez swoją bezwzględnością i furią, gotującą w żyłach krwią; że oszczędzi jej tego widoku; że nie przyczyni się do zburzenia jej perspektyw;
— Idź. To nie miejsce dla ciebie.
Warui Shin'ya, Matsumoto Hiroshi and Shimizu Tsubame szaleją za tym postem.
Chciałaby powtarzać zdanie, ale nie pamiętała nawet, jak w ogóle miało być u podstawy. Zamyśliła się. Jak zawsze. Gubiła w potoku napływających myśli, przeskakując z jednej na drugą, dokładnie tak, jak robiła to przy pokonywaniu wysokości kolejnego dachu. Przekiwała przeszkody, jak myśli, nie przywiązując za długo wagi do pozostawionych przestrzeni za sobą. I naprawdę zapomniała, że te żywe - bywały kłopotliwe. Na wiele sposobów. Czasem bolesne. Szczególnie te od niej większe i dużo, dużo silniejsze. Mogłaby w zastałej naiwności jeszcze wierzyć, że zderzenie z niebezpieczeństwem, zakończy się tylko nieprzyjemnym pouczeniem, ale - o dziwo - zdążyła przyswoić bolesną lekcję.
Strach, wciskał się pod skórę i rósł nieproporcjonalnie prędzej, niż skurcz obrzydzenia w żołądku i piekący ból nadgarstka. Szarpnięcie przy obojczyku bolało inaczej. Było jej niedobrze na samą myśl, jak rwący był dotyk na skórze, jak szorstkie palce darły sine ślady, które wolałaby z siebie zmyć.
- Nie! Nie... nie chciałam, nie patrzałam...nie chcę, niepamietampuśćpuść... - słowa zlepiały się w jedno, gdy z języka przełykała łzy i plotło się łkanie. Ale kto miałby ją usłyszeć? Wołania i jękliwe szepty wydawały się częścią neonowej ulicy i tylko - znowu - jej naiwność wystawiła ją pokuszenie.
To była moja wina. szumiało w głowie, w bezsilnej panice wciąż szarpiąc się z zakleszczonym uchwytem - proszę, ja nie chcę..., proszę... - tak jak topniały jej siły, narastało przerażenie, że naprawdę miała otrzymać najbardziej bolesna lekcję. Zanim zamknęła załzawione powieki, zanim rzęsy zachybotały się nieznośnie, w polu widzenia zakołysał się cień. Nie, wcale nie, cień. Ten, miał kształt i coś na kształt burzy popychało ja do przodu. Shimizu zamknęła oczy i otworzyła, mrugając, bo chociaż ciężar widzenia wciąż nad nią wisiał złowrogo, to rechot gdzieś przy aucie utknął w tłumionym szumie.
Duch?
Nie rozumiała, co wydarzyło się właściwie, gdy zatoczyła się niemal, nagle uwolniona. Ledwie podparła dłoń o beton chodnika, ale uniosła się na wciąż drżących nogach, rozglądając nieprzytomnie. Uniosła blade dłonie do oczu, rozmazując wciąż cieknące smugi z policzków, przełykając zatrzymaną w kącikach ust słoność. Dopiero wtedy lokalizując dokładnie, przyczynę zamieszania i ... jej wybawienia. Dudniące natarczywym wołaniem o ucieczkę serce, szaleńczo obijało klatkę żeber w tempie, który groził ich strzaskanie, ale Tsu trwała w bezruchu. Nogi odmawiały posłuszeństwa i musiała zaprzeć rozcapierzone paliczki na udach, uderzając z rozmachu, jakby w zaklaskanej modlitwie o wyrwanie z paraliżu.
Ale dopiero — Idź. wytrąciło z równowagi zatrzymany czas. Jak trącona odpowiednio struna, dała szansę by poruszyła ciałem. Zakrztusiła się niemal powietrzem, rozumiejąc, że wstrzymała powietrze, gdy dziewczęce źrenice zetknęły się z tym dzikim, gdy powtórzył wyrazy.
Idź. To nie miejsce dla ciebie. - i jak bardzo durna była myśl, na języku jak ognik pojawiła się odpowiedź. Bo miejsca nie miała przecież jeszcze nigdzie.
- A gdzie? - gdzie było jej miejsce, gdzie miała iść, gdzie było i miejsce jego.
Gdzie skończyć się to wszystko miało?
Wszystko to jednak równo podrywało drobność sylwetki, odwróciła się, nawet nie zerkając na porzucony plecak. Odbiła się lekko od latarnianej poręczy iw spięła wyżej, od ściany podciągając się znowu dalej, w końcu sięgając błyskającego neonu i to za nie wpełzła, odnajdując wyrwę, nisze dosłownie, która pozwalała przemknąć do jednego z niezamieszkanych budynków. Ale - nie pognała dalej. Nie mogła. Nie chciała.
Przykucnęła, skuliła się jak zaszczute zwierzę, wczepiając zdarte opuszka w wilgoć ściany, by przez szparę wciąż patrzeć ma szalejący w dole cień. Nie do końca pojmując nawet, dlaczego ciało tak dygotało. I dlaczego tak bardzo chciała zostać.
Do końca.
@Fenrys Umbra
Warui Shin'ya and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.