Shit. You look like something I drew with my left hand. | Hattori - Warui |
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Warui Shin'ya

25/10/2022, 00:04
Stukot wysokich obcasów niósł się śmiertelnym echem wzdłuż korytarza. Ciężko wierzyć w tak filmowe zabiegi, ale może rzeczywiście pozostali uciekli w popłochu przed jej nieskrywanym gniewem, zostawiając na pastwę losu niczego niepodejrzewającego świeżaka. Choć normalnie w holu roiło się od przebiegających z sobie tylko znanymi zadaniami pracowników, w zasięgu wzroku nie było nikogo. Nawet odgłos chodzącej na okrągło drukarki zdawał się nagle zniknąć. Niemożliwe, ale wyglądało na to, że w całym budynku są tylko we dwoje.
Chłopak stał oparty ramieniem o wypolerowaną framugę drzwi, w lewej dłoni trzymał pogniecione przy palcach papiery - i uśmiechał się pod nosem, wpatrzony w stawiane nerwowo kroki kobiety. Krążyła i w tę i z powrotem jak sęp. Gdyby przedłużyła proces swojej irytacji, na pewno w posadzce wydrążyłaby niemałą dziurę. Zatrzymała się jednak gwałtownie, biorąc wdech, zaciskając powieki i unosząc ręce. Wypielęgnowane dłonie drżały lekko, co skutecznie zaprzepaszczało jej próbę uspokojenia się kolejną metodą na policzenie do dziesięciu, normując pracę płuc.
- Jesteś... - zaczęła wreszcie; jej głos drżał od napięcia, które odmalowało się idealną maską na zadbanej, pokrytej makijażem twarzy. - Jesteś zwolniony.
Zwolniony. To słowo powinno zmyć z jego ust ten wredny uśmieszek; pracował tu raptem niecałe dwa miesiące, ani razu się nie spóźnił i nie wywołał większych problemów. A teraz był zwolniony. W normalnych okolicznościach ludzie na jego miejscu zachowywali się jak spuszczone ze smyczy ratlerki. Biegali dookoła, błagali, dopytywali. Co jest powodem? Co zrobiłem nie tak? Dlaczego chcecie się mnie pozbyć, przecież dobrze pracowałem?
Ale on jedynie uśmiechnął się szerzej, przechylając głowę.
- Szkoda.
- Nie - szepnęła, łapiąc kolejny haust powietrza. Jej zaplecione w gruby warkocz włosy zsunęły się z ramienia na proste jak deska plecy, gdy raptownie obróciła się ku niemu przodem. Na dnie jej oczu szalała furia. - Ciebie nawet nie można normalnie zwolnić, bo ty nie możesz być jeszcze wolniejszy!
- W czym rzecz, pani prezes? Chodzi o te kilka dokumentów? Cały raban o trzy raporty?
Nie dowierzała w to, co słyszy - widać to było po tym, jak rozchyliła smagnięte czerwienią wargi, jak niekontrolowanie otworzyła szerzej powieki. Może niecodziennie spotykała się z niesubordynacją, choć sama nie była pewna czego oczekiwała od rekruta, który nawet w ten upał nosił maskę na twarzy; gdyby się nad tym zastanowiła, doszłaby do wniosku, że nigdy nie widziała go przy dystrybutorze z wodą, w pracowniczej kuchni ani na stołówce. Tak jakby wcale nie potrzebował ani jedzenia, ani nawodnienia, by przetrwać te nienormalne pogodowe sinusoidy. Energię musiał więc brać z innego źródła; a co jest lepsze niż dokuczanie? Nie miała jednak czasu na analizę. Odetchnęła sfrustrowana, wyrywając mu z chwytu plik kartek. Potrząsnęła nimi tuż przed jego nosem.
- Czy ty wiesz jak ważne były te papiery? - syknęła. - Tak trudno było je przynieść na biurko?
- Chizu miał to zrobić.
- Chizu nie pracuje tu od tygodnia!
Nie widziała tego przez zakrywający oblicze chłopaka materiał, ale bez problemu dostrzegła jak mrużą się kąciki jego wilczych oczu. Palant musiał być rozbawiony do potęgi.
- To wyjaśnia dlaczego nawalił.
- Ty też tu już nie pracujesz. Proszę, zabieraj swoje rzeczy i nie pokazuj mi się więcej. To nie jest plac zabaw. Weź to sobie do serca.
Ale on się bawił przednio i może dlatego nie mogli się zgrać w pracy. Prawdę mówiąc, nie był nawet zaskoczony dzisiejszym wezwaniem od przełożonej; nie traktował też tego jak najgorszej rzeczy, jaka mogła się dziś przydarzyć. Podziękował zamaszyście, wcale nie tak, jakby właśnie wypowiedziano mu umowę - ze skutkiem natychmiastowym. Nie miał zresztą zbyt wiele przedmiotów; nie zdążył się tu jeszcze zadomowić. Kupił raz po drodze jakąś przeciętną paprotkę, którą ustawił na krańcu swojego stanowiska, ale roślina po paru dniach wyglądała, jakby grała pierwsze skrzypce w targecie szczególnie intensywnej fundacji charytatywnej pod sztandarem ochrony środowiska. Wziął ją jednak razem z krzywą, pękniętą, plastikową doniczką i wymaszerował w ukrop.

Sześćdziesiąt trzy minuty później siedział na parapecie cudzego mieszkania, czując na plecach lekki wiaterek; przyjemny. Jedną z nóg podciągnął, opierając kolano o framugę okna, ale druga dotykała paneli, co jakiś czas unoszona i cofana, w geście znudzonego czekaniem nastolatka. Planował napisać wiadomość, ale przypomniał sobie, że w ferworze ostatnich wydarzeń nawet nie zapytał go o numer; zawsze przypadkiem na siebie wpadali i nie trzeba było używać telefonów, aby doprowadzić do wspólnego wypadu.
Chociaż przypadek to złe określenie, ale Hattori nie musiał o tym wiedzieć.
Lepiej wtedy sypiał.
Kusiło nawet, by raz jeszcze pojawić się w jego śnie, ale od zawiązania keiyaku suru przestał nachodzić ciemnowłosego przynajmniej na tej płaszczyźnie. Nie do końca rozumiał, dlaczego się na to zdecydował. Gdyby chciał, mógłby po prostu kontynuować swoją pełną wyobraźni misję, ale najwidoczniej nawet on miał minimum z minimum przyzwoitości, aby dać kontrahentowi trochę prywatności w nocy.
Zwłaszcza, że Hattori często wracał zmęczony po pracy. Cienie pod jego oczami mówiły same za siebie i choć początkowo Shin'ya był współwinny tym ciemnym kręgom, teraz mógł jedynie domyślać się, z czym boryka się jego towarzysz. Westchnął znużony, odchylając się niebezpiecznie do tyłu; kaptur jego koszulki zwisał nad przepaścią; nad dziesiątkami metrów, które dzieliły go i chodnik na samym dole.
Nie przejmował się jednak tym, co znajdowało się na tak niskim poziomie.
Patrzył w niebo.
Było wciąż jasne.
Hei wróci dopiero, gdy się ściemni.
Do tego czasu obydwa powiększone zestawy z DacMonald's wystygną.

@Hattori Heizō


Ostatnio zmieniony przez Warui Shin'ya dnia 28/10/2022, 11:32, w całości zmieniany 1 raz
Warui Shin'ya

Hattori Heizō ubóstwia ten post.

Hattori Heizō

25/10/2022, 22:39
Upał nie był mu straszny. Gdy wychodził z pracy, słońce już dawno zdążyło schować się za horyzontem. Temperatura ochłodziła się, choć nie na tyle, by zrobiło się nieprzyjemnie. Wręcz przeciwnie – nocami letnie powietrze miało w sobie coś, co sprawiało, że mimowolnie decydował się na dłuższy spacer. Choć powrót autobusem zapewniłby mu oszczędność trzydziestu minut, ich poświęcenie było warte samotnej przechadzki oświetlonymi ulicami miasta. Odnosił wrażenie, że ostatnio tylko w ten sposób mógł złapać oddech; poukładać wszystko w głowie i jeszcze raz przekonać samego siebie, że nie zwariował. Niejednokrotnie słyszał też o zaletach regularnego dotleniania się i chociaż nie był to główny argument ku temu, by narażać się na niebezpieczeństwa związane z wątpliwą renomą dzielnicy, był skłonny odhaczyć go na liście korzyści wynikających ze swoich wędrówek.
    Wszystko to tylko po to, by oswoić się ze zmianami.
    Celowo spędzał więcej czasu na powrót do mieszkania. Już sama klawiatura kodu do klatki różniła się diametralnie od starej, skrzypiącej zasuwy furtki rodzinnego podwórka. Mijając trzecią przecznicę, zawsze zatrzymywał się przy automacie z kawą, nie bacząc na późną porę. W ciągu ostatnich miesięcy poznał już wadliwe urządzenie na tyle, by wiedzieć, że potrzebowało solidnego uderzenia, by wypluć z siebie jednorazowy kubek i przystąpić do nalewania kawy. Przez te miesiące zdążył też uodpornić się na pobudzające działanie kofeiny; odpowiadał mu sam jej smak. Rzecz jasna tylko wtedy, gdy była z mlekiem. Cierpliwie wpatrywał się w cienką strużkę gorącego napoju.
    Przecież nigdzie się nie spieszył.
    Osiedle, na którym mieszkał, było znacznie bardziej zaciemnione. Niskie latarnie przy chodnikach rzucały skromne światło, nie chcąc spędzać snu z oczu mieszkańców. Zazwyczaj, gdy Hattori był już prawie na miejscu, w jego kubku zostawało już tyle kawy, że grzechem byłoby nazwać tę ilość ostatnim łykiem. Mimo tego, przeważnie przysiadał na ławce przed wejściem do klatki, jakby tym skromnym rytuałem dopijania napoju, zastępował coś, co dla palacza byłoby nocnym wyjściem na dymka. Ta alternatywa wydawała mu się zdrowsza, choć w praktyce, jeżeli nie masz ochoty wracać do własnego mieszkania, to nie jest dobrze. Nie widział jednak nic złego w „modleniu się” nad resztką kawy i w przyglądaniu się niezbyt urodziwej okolicy, przez którą – nie licząc nieznajomego sąsiada z psem – prawie nikt o tej porze się nie przewijał. Po pracy w głośnym klubie każdy nabrałby ochoty na tak błogi spokój.
    Jak zwykle nie wypił ostatniego ćwierć-łyka.
    Kubek z głuchym echem odbił się o wnętrze metalowego kubła na śmieci. Heizō wstał z ławki, zarzucając pasek plecaka na ramię. Niedługo później, gdy wdrapał się po schodach na odpowiednie piętro, przekroczył próg mieszkania bez radosnego „Wróciłem!”. Zrobił to w ciszy.
    Gdyby nie te wszystkie zmiany, które zaszły w ostatnim czasie, pewnie postać na parapecie wzbudziłaby w nim naturalny odruch kogoś, komu włamano się do domu. Czarnowłosy jednak zamiast zamachnąć się plecakiem, by jego zawartością skutecznie znokautować intruza, rzucił go gdzieś w kąt. Z perspektywy czasu rudowłosy i jego bujająca się noga zdawały się stanowić niemalże stały element wystroju jego mieszkania – zupełnie jak ta umierająca paprotka w pękniętej doniczce. Może jej wybór przez Shin’yę nie był przypadkowy? Oboje uwielbiali parapety.
    Całkiem łatwo można było wywnioskować, że Warui czekał tu już od jakiegoś czasu – brunet nie zamierzał strzelać, jak długo to trwało. Jedzenie, które znajdowało się w papierowej torbie z charakterystycznym logo, musiało być całkiem zimne, bo nie wydzielało już żadnego intensywnego zapachu, które świadczyłoby o tym, że dzisiaj wyjątkowo ktoś zadbał o posiłek dla Hattoriego. Mimo tego miłego gestu, brunet skrzyżował luźno ręce na piersi, jakby nie do końca kupował tę perspektywę romantycznej kolacji. Właściwie do tej pory trudno było mu kupować cokolwiek, co miało związek ze złotookim. Już w szczególności nie kupował jego istnienia. A przecież siedział naprzeciwko niego z całkiem wiarygodnym dowodem w postaci nieco pomiętej, papierowej torby. Jak miał to wszystko zracjonalizować?
    — Próbujesz ugłaskać mnie przed nową propozycją? — spytał, kładąc dość duży nacisk na ostatnim słowie. Oboje dobrze wiedzieli, jak jego „oferty nie do odrzucenia” zakończyły się poprzednim razem. Sceptycyzm Heizō był zatem w pełni uzasadniony. Nie rozumiał też, co jeszcze mogło być powodem ciągłych wizyt Shin’yi, biorąc pod uwagę, że formalnie dopiął swego.

@Warui Shin'ya
Hattori Heizō

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

30/10/2022, 00:45
Było prawdą, że ludzie znali nieskończoną ilość opcji na zabicie czasu - i ani jednego sposobu na jego wskrzeszenie. W marnotrawstwie Warui był niedościgniony, ale dziś zaskoczył sam siebie. Gdy usłyszał zgrzyt przekręcanego w zamku klucza, a potem mieszaninę charakterystycznych dźwięków - szelestu ubrań, szurnięcia buta, uderzenia podeszwy o panel i metalicznego odgłosu odkładanych na stolik narzędzi, dzięki którym delikwent w ogóle się tutaj dostał - poczuł się tak, jakby nagle zaczęto włączać wszystkie pstryczki. Cyk, cyk, cyk. Obraz, akustyka, zapachy. Przestrzeń. Jeszcze przed sekundą był pogrążony w zupełnie innym świecie; otchłani własnych przemyśleń, planów, głupich marzeń i najbliższych celów, a teraz jakaś niewyobrażalna siła złapała go za gardło i rzuciła prosto w rzeczywistość.
Spojrzał na zegarek.
Prawda jest taka, że gdyby nie siedział w absolutnej ciszy przez ostatnie kilka dłużących się godzin, nie usłyszałby pewnie niczego, co zdradziłoby odgłos Heizo. Hattori, choć to jego mieszkanie, nie mącił spokój wokół, nawet jeżeli nikt nie mógłby narzekać na to, że zachowuje się zbyt głośno.
W końcu był u siebie.
Przypominał skradającego się drapieżnika - stale czujnego, przygotowanego... i zmęczonego. To zmęczenie siadło nawet w jego głosie.
- Próbujesz ugłaskać mnie przed nową propozycją?
Radość Shin'yi nie była widoczna w normalny sposób - jak zawsze uśmiechnął się samymi oczami. W ich kącikach pojawiły się zmarszczki, gdy nie był w stanie powstrzymać się przed parsknięciem.
- Próbujesz podważyć moją dobroć i idealność powiększonego zestawu z okolicznego DacMonald'sa? - odbił piłeczkę, zeskakując z parapetu z lekkością kota. Nawet jeżeli swoje ważył, opadł na podłogę miękko, wpierw na palce, potem na pięty. Prostując się, zamaszystym ruchem uniósł okrytą rękawiczką dłoń; nadgarstek zamarł tuż nad linią ramienia. Między kciukiem a resztą palców trzymał cienki notesik w skórzanej, czarnej obwolucie; ewidentnie własność Hattoriego.
- Powinieneś mi być wdzięczny nie tylko za żarcie. Poszerzam twoje horyzonty, Hottori. A życie jest krótkie. - Swobodność z jaką to wypowiedział świadczyła przede wszystkim o tym, że nie było mu wstyd z powodu kolejnego włamania. Czuł się tu jak u siebie; może nawet lepiej niż sam Heizo.
Nie było nawet potrzeby zapalać lamp, aby dostrzec odbijające się w złotych ślepiach refleksy; jasne tęczówki łapały każde możliwe światło - księżyca, ulicznej latarni. Odbijały się od reflektora przejeżdżającego obok budynku auta.
Chłopak opuścił rękę, zerkając na to, co w niej trzyma. Otworzył notes na pierwszej stronie; była niezapisana, podobnie jak cała reszta, bo zeszyt był albo nowy, albo z innego powodu jeszcze nieużywany. Zaraz jednak Warui zręcznym gestem wsunął kciuk pod losową ilość kartek i przerzucił je, ukazując jedyną notatkę. Zrobił to ruchem kogoś, kto ostatnie trzy godziny przeznaczył na szlifowanie tej umiejętności do perfekcji dla samego efektu.
Obrócił notatnik i wyciągnął go w stronę czarnowłosego; na białym tle krzywe pismo przedstawiało rząd bezsensownych liczb oddzielonych od siebie myślnikiem.
Ewidentnie przedział czasowy od - do.
- Popatrz. Rozrysowałem ci to. - Wskazał pierwszą datę, składającą się z rzędu niemal samych jedynek: 01.01.1111. - Początek. Przypuśćmy, że to data twoich urodzin. - Opuszka przesunęła się po papierze na drugą datę: 09.09.9999. W milczącym otoczeniu niemal dało się wychwycić dźwięk przeciąganego wzdłuż kartki palca. - A to data twojej śmierci. Wiesz czym jest życie?
Uniósł wzrok; pierwszy raz dzisiejszej nocy faktycznie spojrzał na Heizo, doszukując się na jego wymęczonej twarzy oznak... właściwie czego? Zainteresowania? Zrozumienia? Shin odsunął dłoń, którą pokazywał daty, ale drugiej nie cofnął; dalej unosiła się w powietrzu, najwidoczniej czekając na to, aby móc spełnić swój obowiązek; zwrócić notatnik prawowitemu właścicielowi.
Warui Shin'ya

Hattori Heizō ubóstwia ten post.

Hattori Heizō

30/10/2022, 22:22
Nie było niczym dziwnym to, że nie odwdzięczył się takim samym entuzjazmem, który odbijał się w znajomych już złotych tęczówkach. Nawet gdyby Warui wszedł tutaj drzwiami, uprzednio pukając (jak przystało przykładnemu obywatelowi), brunet nie byłby zadowolony z nawiedzania go o tak późnej porze. Zdążył jednak zauważyć, że Shin’ya nie miał w sobie za grosz skłonności do autorefleksji, a mimo tego Hattori wciąż próbował tłumaczyć sobie, dlaczego tak było. Ostatecznie dochodził do wniosku, że życie po śmierci dla wielu było po prostu nudne. Zwykli ludzie za dnia ignorowali cię na ulicach, więc oczekiwałeś ze zniecierpliwieniem na noce, podczas których miałeś szansę nawiedzić czyjąś głowę i cieszyć się złudnym poczuciem tego, że nadal powinieneś być częścią tego świata. Przez resztę czasu snułeś się bez celu, trzymany tutaj przez jakąś niezrozumiałą siłę. Heizō mógł się mylić – pewnie tak właśnie było – ale na tę chwilę nie widział innego sensowniejszego wyjaśnienia, które przybliżyłoby go do powodu tych wszystkich nocnych wizyt. Tylko z tego, co było mu wiadomo, rudowłosy od jakiegoś czasu miał w tej materii dużo większą swobodę.
    Podobno nie był już jedynie marą, która nawiedzała go w snach, ale być może to też było tylko częścią jego planu. Osłabiał jego czujność, bo już od jakiegoś czasu nie wyrywał go gwałtownie ze snu.
    — Dziwi mnie, że jesteś tym zaskoczony. Skąd ten akt dobroci? — spytał, najwidoczniej będąc ciekawym tego, czym tak naprawdę zasłużył sobie na zimną, ociekającą tłuszczem kolację. Bez większego poruszenia spojrzał na znajomy notes. Powinien bardziej przejąć się tym, że ruszano jego rzeczy, ale z drugiej strony nie przywiązywał aż tak dużej wagi do przedmiotów. Poza tym nie chciał, by tak nieistotne aspekty jego obecności tutaj wytrącały go z równowagi. To tylko świadczyło o tym, że czarnowłosy nieco oswajał się z myślą, że Warui po prostu… był. Wymyślony czy prawdziwy – stał teraz przed nim z czarnym notesem, jakby ten zawierał odpowiedzi na wszystkie jego pytania.
    „Poszerzam twoje horyzonty, Hottori.”
    — Hattori — poprawił go już z przyzwyczajenia. Jego głos wydawał się przesiąkać wówczas jeszcze większym zmęczeniem, które brało się z konieczności ponownego przypomnienia mu, jak się nazywa. Jeżeli Shin’ya szukał dla niego jakiegoś kumplowskiego przezwiska, ton Heizō był doskonałą wskazówką, że nie tędy wiodła droga do porozumienia pomiędzy nimi. Poza tym… skąd wzięło mu się to cholerne o? — Poza tym moje wąskie horyzonty miały się świetnie. Do tej pory uważam, że niektóre sprawy powinny pozostać poza ich granicami. Jeżeli martwisz się tym, co będę robił po śmierci, stawiam ten idealny powiększony zestaw na to, że zniknę.
    Czy brzmiał na przesadnie pewnego siebie? Zdecydowanie nie. Z oczywistych przyczyn miał raczej znikome pojęcie o tym, co miało się z nim wydarzyć w tej mniej kolorowej przyszłości. Nie zastanawiał się nad tym, bo i w wieku dwudziestu jeden lat ludzie nie roztkliwiali się nad sprawami śmierci i nad tymi wszystkimi nieszczęśliwymi wypadkami, które mogły wydarzyć się na drodze ich życia. Warui z pewnością miał swoje doświadczenia – jeżeli to wszystko było prawdą, jego twarz dość jasno wskazywała na to, że nieszczęścia doznał w młodym wieku. Ale przecież nie był Hattorim, a Hattori nie był nim – istniała bardzo niewielka szansa na to, że podzielą ten sam los.
    Wciągnąwszy głębiej powietrze przez nos, jakby w nadziei na to, że nieco go ocuci, opuścił wzrok na szeleszczące kartki notesu. Wyglądał na nietknięty, więc przez pierwsze kilkanaście stron miał wrażenie, że rudowłosy tylko gra na czas, by o tej nieludzkiej porze zrobić mu na złość. Przecież dobrze wiedział, że ledwo wrócił do domu po tym, gdy przez ostatnie kilka godzin stał za barem i obsługiwał tłum klientów. Przecież widział cienie pod jego oczami, które wydawały się jeszcze wyraźniejsze w słabym świetle świata zewnętrznego, które dostawało się do środka przez okna z niezaciągniętymi roletami.
    Dramat.
    Jego brwi uniosły się nieznacznie, gdy jego oczom ukazały się dwa ciągi cyfr. Z początku nie rozumiał, co miały oznaczać i czy zawierały w sobie na tyle istotny przekaz, że warto było poświęcić na niego ten nowy notatnik. Z początku nie odpowiedział na jego pytanie, w milczeniu przesuwając wzrokiem po cyfrach. Jeżeli były datami, przedział między nimi był niemożliwie wielki. Zbyt duży, by zawrzeć w sobie czas trwania ludzkiego życia. Nie widział w tym żadnego sensu, ale jakiś zalążek skupienia na jego twarzy świadczył o tym, że przynajmniej starał się poruszyć ospałe trybiki w mózgu. Wierzył, że jeśli zrobi przynajmniej tyle, Shin’ya nie będzie przez resztę nocy wymachiwał mu swoimi zapiskami przed nosem, by otrzymać jakąkolwiek odpowiedź. W zamian za to Hattori nie będzie śnił koszmarów z jedynkami i dziewiątkami w roli głównej.
    Przesunął ręką po policzku w geście poddania się.
    — Wygląda na długą imprezę, w której nie chcę brać udziału — stwierdził. To, że nie takiej odpowiedzi chłopak oczekiwał, było dla niego jasne, jak słońce. Ale czego się spodziewał? Że w środku nocy brunet będzie miał ochotę na filozoficzne przemyślenia? — Na razie wiem, czym nie jest życie. Na pewno nie jest zagadkami o drugiej trzydzieści siedem w niedzielę, gdy wracasz do swojego mieszkania i chcesz w spokoju położyć się spać — rzucił, dość ostentacyjnie zerkając na elektroniczny zegar. Nie mógł powstrzymać się od tak dokładnego określenia pory dnia. Już od samego patrzenia na wściekle czerwone cyfry na ekranie robił się bardziej senny.
   — Jesteś tu od kilkunastu minut czy to owoc twoich wielogodzinnych przemyśleń?
Hattori Heizō

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

4/11/2022, 14:48
W jednym by się zgodzili - po śmierci coś się zmieniało. Koniec następuje inaczej dla każdego, w przypadku Shin'yi kojarzył się z rażąco białym błyskiem, jak spojrzenie prosto w słońce, gdy do oczu napływają łzy, a powieki zaczynają same się zamykać. Pół milisekundy. Potem pewnie długo nie było nic, ale dla niego cały proces trwał ledwie mrugnięcie. Gdy otworzył oczy, ściśnięte płuca nabrały zachłannie haust powietrza - gorącego i gryzącego. Jak obuchem przez skroń zaatakowało go wrażenie, że wlał w gardło wrzątek, łykając przy tym gęstą, lepką parę. I piach. Od tego etapu miał sporo czasu, by wyciągnąć wnioski; porównać świat żywych i zmarłych, docenić uroki niewiedzy, która należała się również Hattoriemu, a którą osobiście mu odbierał, kawałek po kawałku, skrawek po skrawku, wyciągając ją z niego jak wyciąga się elementy dopiero co ułożonych puzzli. Może robił to z czystej zazdrości. Gdyby jednak zapytano go wprost, jak rzeczywistość zmienia się po śmierci, wzruszyłby tylko barkami. Pewnie doszłoby do tego przewrócenie oczami, uśmiech będący połączeniem rozbawienia i dezaprobaty... i odpowiedź, że nijak.
Jasne.
Stwierdzenie, że obecność demonów, bóstw i duchów to "nijaki" przełom wydaje się lekko na wyrost, ale Warui już jakiś czas temu doszedł do wniosku, że tak naprawdę niewiele się zmieniło. Mijał te same grzechy, tę samą nienawiść, radość, uczucia, te same problemy i pragnienia - tylko pod innymi, znacznie bardziej rozmaitymi postaciami. Poznał się też na tym, że ludzie w swojej krótkowzroczności bywają o wiele gorsi od yokai.
Słysząc więc słowa Heizo, jedynie się uśmiechnął. Skąd ten akt dobroci?
- Nie da rady zadowolić wszystkich - wymamrotał oczywistość, czując, jak mięśnie karku nieco mu się napinają. Krążący po pomieszczeniu wzrok odszukał twarz Hattoriego, a gdy tylko ich spojrzenia się skrzyżowały, źrenice Waruiego zdawały się rozbłysnąć. - Ale mogę próbować ciebie.
W ich wciąż rozwijającej się relacji często to powtarzał; pod różnymi hasłami i różnym tonem, ale zawsze sprowadzając ideę do tego, że główną intencją pozostaje dobro Heizo, nawet mimo czynów łamiących prawdziwość tych zapewnień. Nie mógł przecież odkryć wszystkich kart już na starcie. To, co ich łączyło, było wciąż świeże; jak nadal schnąca farba, której nie powinno się dotykać, aby nie zniszczyć całego obrazu.
Mieli jednak szansę.
Warui wierzył w to, że mimo zgrzytów w kompatybilności, dojdą jeszcze do porozumienia. Potrzebowali czasu, aby się ze sobą oswoić. Potrzebowali wspomnień, które umocnią ich fundament.
Potrzebowali rozmów.
- Wygląda na długą imprezę, w której nie chcę brać udziału.
Odetchnął ciężko.
Heizo mu w tym nie pomagał. Nie był dosłownie negatywnie nastawiony, ale mur jakim się obwarował był dość silny i wysoki, aby przeskoczenie go, podkopanie albo rozbicie stanowiło wyzwanie nawet dla kogoś o takim kalibrze samozaparcia jak Warui. Rudowłosemu pozostało więc drążenie ściany; przypatrywał się rozmówcy z niesłabnącym zainteresowaniem.
- Wiem, czym nie jest życie.
Zamienił się w słuch.
- Na pewno nie jest zagadkami o drugiej trzydzieści siedem w niedzielę, gdy wracasz do swojego mieszkania i chcesz w spokoju położyć się spać.
- Droga wolna - rzucił od razu przygotowany na taką odpowiedź; miał przecież wystarczająco nudne popołudnie, wieczór i solidną część nocy na to, aby obrać sporo taktyk. Machnięciem nadgarstka wskazał na pościelone łóżko. - Idź. - Przetrzymał ciszę dwie sekundy; nie ruszając się, nie odwracając spojrzenia. Nawet jego klatka piersiowa nie drgnęła aż do momentu, w którym nagle parsknął, kręcąc głową.
- To niczego nie zmieni.
Od kiedy zawiązali keiyaku suru, nie zrobił "tego" ani razu. Pewnie ciężko uważać to za objaw szacunku, skoro o drugiej trzydzieści siedem w niedzielę potrafił czatować na wyczerpanego po intensywnej robocie Hezio, ale nawet gdyby zaświatała taka myśl, teraz doszczętnie by zniknęła.
Bez dwóch zdań był skory wejść w fazę snu, byle tylko dokończyć ich rozmowę. Na siłę udowodnić, że ostatnie słowo należy się akurat jemu. Powiódł nawet spojrzeniem w kierunku, w którym zerknął Heizo; prosto na elektroniczny zegarek z migającą na czerwono godziną. Jakiś czas temu była to pora, w której nie mogli normalnie się zobaczyć; porozmawiać, dotknąć, poczuć.
Był tylko niewidzialną mgłą w samym kącie rejestru wzroku. Przytłaczającą obecnością, której nie dało się zidentyfikować. Dla Hattoriego był wytworem bezsensownych koszmarów, marzeń sennych i pełnych luk historii kreowanych przez umysł, gdy tylko policzek opadał na poduszkę.
Teraz wreszcie stał się żywy. Cielesny.
I, cholera, atakowany sarkazmem.
- Jesteś tu od kilkunastu minut czy to owoc twoich wielogodzinnych przemyśleń?
Popatrzył od razu na Heizo.
- - sapnął. - Taki dobry cel... widać, że lata strzelnictwa nie poszły na marne... - Westchnął teatralnie, dramatycznie wciągająć powietrze, zatrzymując je na trzy sekundy w płucach, a potem wypuszczając o dwa decybele za głośno. - To owoc moich wielogodzinnych przemyśleń. Nie jestem zbyt dobrym florystą.
Dla podkreślenia wagi sytuacji wczepił palce w bluzę, w miejsce, od którego tylko twarde mięśnie i kilka warstw tkanin oddzielało go od dotkniętego przytykiem serca. Druga ręka opadła na parapet, jakby tylko siłą rozpędu złapał się czegoś, aby nie upaść pod natłokiem tych przebrzydle niewłaściwych pytań.
Choć jego aktorskie zdolności pozostawiały wiele do życzenia, ton głosu mógłby wzbudzić podejrzenia, że naprawdę ubódł go sceptycyzm Heizo. Przynajmniej na chwilę. Chłopak szybko przeszedł z obrony w atak, bo choć przed sekundą prawie załamał się pod ciężarem i g n o r a n c j i ciemnowłosego, teraz na nowo spojrzał na niego z błyskiem w oku. W kącikach złotych tęczówek czaiła się gama zupełnie różnych kolorów - czerwień energii, radosnej pomarańczy i pełnej magii żółci.
Przymrużył powieki z rozbrajającym uśmiechem.
W górę ponownie poszedł zeszyt.
Potrząsnął nim, niezrażony zmęczeniem Hattoriego, jego nienaganną asertywnością i potrzebą wyalienowania się.
Jeszcze nie koniec.
- Czemu nawet nie spróbujesz dokładnie się temu przyjrzeć? - Podał mu notatnik, w którym prócz wcześniej pokazanych zapisków nie było nic więcej. - To tylko losowe liczby, nie znam twojej daty urodzenia, a tym bardziej śmierci. - Postukał palcem w okładkę zeszytu. - Ale to nie ma znaczenia. To tylko przykład. Chciałem się szarpnąć na fajną myśl, która rozwinie wachlarz twoich wąskich możliwości. Jeszcze raz. - Nie poddawał się, poprawiając swoją pozycję i znów opierając się o parapet. Palec lewej dłoni, zamiast w notes, stukał teraz bezdźwięcznie tuż przy zwiędniętej paprotce.
- Data narodzin. Data śmierci. Do czego sprowadza się życie? - Nie przedłużał już. Opuścił tylko nieco brodę, dając sobie tym pół sekundy na ułożenie zdań w głowie. - Całe twoje istnienie, wszystkie zmiany za barem, spotkania z siostrą, cały ten szajs z przeszłości i przyszłość, twoje egzaminy, nauka strzelania z łuku, przelany alkohol, obejrzane programy telewizyjne, wszystko, co ci przyjdzie na myśl, sprowadza się do tego myślnika. Gdyby rozpisać na kartce dokładny moment twoich narodzin, a potem śmierci, nawet jeżeli miałoby to się stać za osiemdziesiąt, dziewięćdziesiąt albo sto dwadzieścia lat... to całe życie i tak będzie przedstawione jedynie jako mała kreska między jedną a drugą datą.
Poruszył się niespokojnie, przerzucając spojrzenie z twarzy Heizo gdzieś w dal; w róg pokoju albo na ścianę. Zdenerwowanie odcisnęło się na nim; na jego już nieco przygarbionej postawie i cichszym tonie.
- Szlag mnie dziś trafił, jak zdałem sobie z tego sprawę. Nie mogę uwierzyć, że coś tak krótkiego poświęca się na marudzenie i kopiuj-wklej dni. Praca, dom, jedzenie, praca, dom, uczelnia, praca... - Ponownie wzruszył barkami. - I to wszystko po to, żeby koniec końców zniknąć? Serio?
Warui Shin'ya

Hattori Heizō ubóstwia ten post.

Hattori Heizō

6/11/2022, 20:59
Zadowolić go? Jedna z brwi już w wyuczonym odruchu uniosła się wyżej. Robiła to za każdym razem, gdy Hattori nie przyjmował do wiadomości jakiejś wersji wydarzeń. Warui mógł w tym momencie być szczery bardziej niż kiedykolwiek indziej w swoim życiu, ale czarnowłosy wiedział, że nie było w tym żadnej większej logiki. Przede wszystkim  Heizō nie czuł się nieszczęśliwy, choć wyraz jego twarzy przez większość czasu mógł pozostawiać wiele do życzenia. Gdyby przyszło mu opisać swój stan, na ten moment był raczej neutralny. Pozostał też taki pomimo starań Shin’yi, który z bliżej nieokreślonych przyczyn podjął się robienia czegoś na siłę.
    — To żadne wyjaśnienie. Masz teraz większe możliwości uszczęśliwiania innych, a jednak nadal przysłaniasz mi widok na świat za oknem — rzucił, unosząc wzrok nieco ponad jego ramię.
    To tego nie rozumiał.
    „Idź. To niczego nie zmieni.”
    Dobrze wiedział, co ma na myśli. Może właśnie stąd wzięło się to nieznaczne zmrużenie powiek. Zaczynał rozumieć, dlaczego zaczął nawiedzać właśnie jego – dziesięć wcześniejszych ofiar z pewnością nie wytrzymało psychicznie. Brunet natomiast wciąż trzymał się całkiem nieźle, choć nie wiedział, ile takich nocnych wizyt jeszcze będzie w stanie znieść. Może byłoby lepiej, gdyby takie rozmowy pozostawiali raczej na czas porannej kawy. Hattori byłby wtedy bardziej skłonny do jakiejkolwiek współpracy. Co prawda, po tych szantażach miał znacznie większą ochotę udowodnić mu, że upadek z piątego piętra może być bolesny. Po zawarciu kontraktu przynajmniej otrzymał taką możliwość. Mówili, że zawsze należało szukać jasnych stron życia…
    — Nie znasz umiaru? — spytał czysto retorycznie, bo przecież sam doświadczał tych braków z jego strony. — Następnym razem wpadnij go klubu. Mamy sporo klientów, którzy z chęcią poruszą z tobą egzystencjalne tematy. Trzeźwość umysłu i tak nie robi ci różnicy.
    No tak. Właśnie nękał kogoś, kto wyraźnie miał dość tego dnia.
    Bez poruszenia przyglądał się jego aktorskim możliwościom, by zaraz później zerknąć mimowolnie w stronę wysuszonej na wiór paprotki. Już wcześniej majaczyła w polu jego widzenia, gdy jej drobne liście smętnie zwisały z parapetu. Skoro już o florystach mowa…
    — Zdążyłem zauważyć. — Kolejny cios, ale nie zdziwiło go, że nawet kwiatek nie wytrzymał presji. Mówiono, że rozmawianie z roślinami wychodziło im na zdrowie, ale Warui chyba za bardzo wziął to sobie do serca. Nieszczęsna paprotka musiała załamać się, gdy pewnego dnia dowiedziała się smutnej prawdy na temat życia. W końcu było za krótkie, by tak dzień w dzień stać na parapecie i czekać na to aż ktoś cię podleje. Załamała się dziewczyna.
    Odchylił nieznacznie głowę do tyłu, jakby miał już szczerze dość wymachiwania mu notesem przed nosem. Nic dziwnego, że mimowolnie chwycił go, gdy został mu podany. Teraz przynajmniej znajdował się w stabilniejszych rękach. Przynajmniej jeden irytujący bodziec mniej. Zamiast wpatrywać się w datę, wpatrywał się w Waruia, wysłuchując jego wywodu na temat kwintesencji życia. Czy się z nią zgadzał? Na pewno było w tym coś z bolesnej prawdy. Czy zamierzał odpowiedzieć? Jeszcze nie wiedział. Może milczenie zraziłoby go do kontynuowania tej rozmowy.
    Spokojnie.
    Odetchnął głębiej, na chwilę przymykając zmęczone oczy. Wsunął jeden z palców pomiędzy strony notatnika, by nie zgubić zapisanej notatki, ale zamiast spojrzeć na nią od razu, przymknął niewielki zeszyt i w milczeniu ruszył się z miejsca. Nie wyglądał na kogoś, kto szczególnie przejmuje się tym, że pozostawił rudowłosego w milczeniu po tym długim wywodzie. Chciał odpowiedzi, zatem musiał wziąć pod uwagę, że brunet musiał zastanowić się przez chwilę. To, w jaki sposób postanowił dać sobie na to czas, nie powinno mieć dla jego gościa żadnego znaczenia. Miał czas. Przeszedł przez pokój, po drodze wolną ręką sięgając po pilot od telewizora. Blady blask ekranu oblał wnętrze pokoju niebieskawym światłem, ale dźwięk dobiegający z głośników był na tyle cichy, że właściwie nie dało się zrozumieć, o czym mówiły postacie na ekranie. Wbrew temu wszystkiemu Hattoriego i tak nie interesowało to, co działo się w telewizji, ale poruszające się obrazy w jakiś sposób sprawiły, że wnętrze stało się przytulniejsze. Wreszcie zajął miejsce na krześle przy niewielkim stoliku i podciągnął jedną z nóg pod swoje udo, rzucając otwarty na nowo notatnik na blat.
    Pomięta torba z jedzeniem zaszeleściła, gdy ją otwierał i na oślep odszukał w niej zimne już frytki. Wyciągnął jedną z nich, po czym spoglądając w zamyśleniu na dwie daty i oczywiście tę cholerną kreskę pomiędzy nimi, wsunął ją sobie do ust. W tym momencie bez wątpienia wystawiał cierpliwość swojego gościa na próbę, ale sposób, w jaki poświęcał się rozmyślaniom i w jaki siedział, zdawał się w dość oczywisty sposób komunikować mu „Nie mów do mnie teraz”.
    Kilka kolejnych frytek musiało skończyć w jego żołądku, zanim wreszcie uniósł spojrzenie na chłopaka.
    — Nie rozumiem, czemu to dla ciebie takie ważne — zaczął, wzruszając ramionami. Całe szczęście sam jego ton sugerował, że jeszcze nie skończył, jakby subtelnie chciał powstrzymać Waruia przed ewentualnym oburzeniem. W końcu kazał mu czekać i wszystko tylko po to, żeby koniec końców tego nie zrozumieć? — W tej sytuacji może to ja powinienem zapytać, czym życie różni się od śmierci? Spłyciłeś je w końcu do wiecznego marudzenia, a tymczasem sam roztkliwiasz się nad kreską pomiędzy datami — stwierdził, jakby chciał dać mu do zrozumienia, że to także było formą malkontenctwa. Coś mu nie odpowiadało, musiał to z siebie wyrzucić i pech chciał, że to właśnie Hattoriemu przyszło wcielić się w rolę słuchacza. — Liczyłeś, że sam się zirytuję? Nie przeszkadza mi ta perspektywa. Nie ze względu na wąskie horyzonty, ale dlatego, że jeszcze uznaję istnienie metafor. Nie wiem jak wielką sondę społecznościową przeprowadziłeś, ale zakładam, że nie dla wszystkich życie to wieczna rutyna i marudzenie. Oczywiście, że znajdą się tacy i to trochę… przykre? Ale najwidoczniej tak już musi być.
    Chwycił za długopis, którym Shin’ya wcześniej zapisał owoc swoich rozważań i zdecydowanym ruchem rozciągnął myślnik tak, by przekreślić datę symbolizującą śmierć. Chwilę później sam uniósł notes, by rudowłosy mógł się temu przyjrzeć.
    — Musi, bo jeszcze nie zdają sobie sprawy z tego, jak krótka będzie kreska. Mają to, co jest. I wiesz? Niektórzy całkiem lubią swoje życie, nawet jeśli sprowadza się ono do pracy, domu, jedzenia czy co tam jeszcze sobie dodasz. Nic nie stoi na przeszkodzie, by robili to, na co mają ochotę. Zresztą czy masz na to jakiś wpływ? — Zrobił krótką pauzę. — Zadajesz mi trudne pytanie. W końcu to ty jesteś specem od życia. Przecież masz już swoją kreskę. Czym w takim razie jest dla ciebie?
    Odłożył notatnik na blat i zastukał bezgłośnie palcem o miejsce, w którym się znajdowała.
Hattori Heizō
Warui Shin'ya

12/11/2022, 22:39
- To żadne wyjaśnienie.
No tak.
Hottori zawsze potrzebował odpowiedzi wpasowanych w klucz jego logiki i akceptowalności. Inaczej reagował... tak. Jego przecięta brew powędrowała ku górze aż Warui gwizdnął z uznaniem. Ciało chłopaka poruszyło się, gdy przekładał cały ciężar na uda oparte na parapecie; wyprostował przy tym nogi w kolanach i sam uniósł brew.
-  Masz teraz większe możliwości uszczęśliwiania innych, a jednak nadal przysłaniasz mi widok na świat za oknem.
Dłoń przecięła powietrze, gdy machnął nią zbywając temat.
- Teraz to ja jestem twoim widokiem - przypomniał bezczelnie, traktując to jako oczywistość. Przecież nie bez powodu ugościł się akurat w oknie - jedynym punkcie pokoju kadrującym w rejestrze wzroku coś poza statycznym wnętrzem pomieszczenia. Przysłonił ruchomy obraz, rozpraszający w najbardziej niewłaściwych momentach. Bo rozpraszanie to jego rola. Żaden cholerny świat mu jej nie odbierze.
Westchnął cicho.
- Wracałem dziś z pracy - notabene, byłej pracy, chyba znaleźli kogoś, kto potrafi pisać raporty, wyobrażasz sobie? - i po drodze chciałem posiedzieć w parku. Na ławce. Przycupnąłem na jednym krańcu, a po jakimś czasie na drugim usiadł jakiś starszy gość. Było okej. - Zawahał się, a potem wzruszył barkami. - Aż nagle przyszła jakaś parka. Usiadła między nami i zaczęła się całować. Rozmawiałem z tym facetem, a on próbował ze mną, ale nagle spojrzeliśmy na siebie, obydwoje wstaliśmy i odeszliśmy bez słowa. Odwróciłem się tylko raz. Pozycja Romea i Julii powoli stawała się coraz bardziej horyzontalna... I to jest właśnie to, co znajduje się za oknem, Hottori.
Był zresztą z siebie przepotężnie dumny; świadczyły o tym kurwiki odbijające się w oczach i załamania na twarzy - dowód na to, że pod maską zdecydowanie się uśmiechał.
To najlepsza odpowiedź na to, czy znał umiar.
- Nie musisz się jednak martwić - mruknął, prostując plecy i odbijając energicznie od parapetu. Panele nawet nie skrzypnęły. - Nie dziękuj. Poświęcę się, abyś nie spoglądał na paskudną rzeczywistość. - Położył dłoń na swojej piersi. - Ha, nawet będę cię odwiedzał w więzieniu. - Palce odsunęły się od torsu; poszybowały w górę i wplotły we włosy, które odgarnął z czoła gestem skomplementowanego aktora. Na skroni widać było brązowiejącego strupa; aż do teraz skrytego pod gęstą, rudą grzywką.
- Chociaż nie brałem cię za kogoś, kto zaprosi nieletniego do baru z pijaną i z całą pewnością nikczemnie agresywną i napaloną klientelą. Cały czas mnie zadziwiasz. - Obrócił się lekko, samym korpusem, zerkając wymownie na zeschniętą roślinę, którą dziś przyniósł. Skoro o piciu mowa...
- Jest dla ciebie - wesoły ton nie miał nic z wyrzutów sumienia; najwidoczniej nie docierało do niego do jakiego stanu doprowadził żywą istotę. Myśli szybko zresztą przekierowały się na zupełnie inny tor.
Hattori wiedział doskonale jak przytrzymać go na bezdechu.
Na skraju przepaści różne myśli przychodzą człowiekowi do głowy; ma się ochotę skoczyć równie mocno, co cofnąć. Tak się teraz czuł; jakby stanął nad otchłanią. Cierpliwość nigdy nie była jego mocną stroną, nic więc dziwnego, że wystawiony na próbę walczył wewnętrznie ze sobą jak walczą o życie stojący na skraju. Był nad przepaścią; nieostrożny ruch mógł zburzyć wszystko, co próbował stworzyć, od kiedy Heizo przekroczył próg swojego mieszkania. Przyglądał mu się więc w ciszy, nie odrywając wzroku nawet na sekundę. W półmroku błyszczały tylko jasne tęczówki, śledzące ruchy Hattoriego. To jak odrzucił torbę, jak palce sięgnęły po smukły pilot. Jak środkowy opuszek naparł na klawisz, uruchamiając światło po drugiej stronie rejestru wzroku; niebieskawe i migotliwe, jak w jakimś horrorze. Co było na ekranie? Nie interesowało go to. Musiał cierpliwie czekać aż jego rozmówca przemierzy trasę do krzesła, wsunie dłoń do brązowej torby poplamionej tłustymi, ciemnymi plamami. Jak kolejna frytka zniknie, wprawiając gardło w drgnięcie.
Prawie przekroczył granicę.
Ale był tu dziś dla niego; uzbrojony w resztki samozaparcia, przepełniony oczekiwaniem, zdecydowanie zbyt pewny siebie, ale wciąż po to, aby mu udowodnić, że na świecie istnieją relację budowane na dziwnym fundamencie. Może niesłusznie naciskał. Może faktycznie Hattoriemu należał się odpoczynek i dystans. Waru bał się jednak, że jeśli zbytnio zluzuje chwyt, Heizo wymknie mu się z rąk przy byle szarpnięciu. Musiał trzymać go mocno i blisko siebie. Dlatego czekał.
Czas dłużył mu się jednak niemożliwie i kiedy kolejna frytka zniknęła pomiędzy wargami Hattoriego, chłopak wypuścił powietrze nosem; trochę zbyt głośno i zbyt teatralnie, przypominając o swoim istnieniu. Doczekał się, choć pierwsze zdanie wywołało u niego spięcie mięśni.
"Nie rozumiem dlaczego to dla ciebie takie ważne".
Bo czas to skurwysyn, Hei - słowa zatrzymały się w jego krtani i nigdy nie wydobyły na zewnątrz. Źle go marnować. Gdybym miał kogoś, kto powie mi o tym wcześniej, może lepiej spożytkowałbym życie. Ty masz mnie. A jednak nie był w stanie mu tego wytłumaczyć; wszystkie dźwięki drapały go w gardle jak przy zapaleniu, ale choć rozchylił usta, szybko zacisnął je na powrót.
Wyglądało na to, że nagle komuś zabrakło języka w gębie. Zmarszczył nieco brwi, krzyżując ramiona na klatce piersiowej i odwracając wzrok od towarzysza. Sam mu nie odpowiedział, gdy padło pytanie o różnicę między życiem a śmiercią. Miał własną teorię na ten temat, ale zazgrzytał tylko zębami i uniósł barki, by szybko je opuścić.
Chłonął to, co mówił Heizo. Chwytał w garść każdy wyraz i wybijał go w swojej podświadomości. Myślał intensywnie. O wszystkim. O tym, dlaczego ich zdania zawsze się rozjeżdżają. I dlaczego tak ciężko stworzyć jakąś więź.
I co jest powodem, dla którego jego mięśnie napinały się, jakby przyjmował atak, który przecież nie miał zamiaru nadejść. Zmusił się więc, by się rozluźnić. Ramiona nieco opadły.
- ... że nie dla wszystkich życie to wieczna rutyna.
Pokręcił głową.
- Nie interesują mnie "wszyscy", Hei. Nie chodzę do "wszystkich" - sprostował nieco zgryźliwie, choć bez wątpienia pod maską krył się uśmiech; tym razem jednak ironiczny. - Przyszedłem z tym do ciebie. I wiesz co? Gdy pytałem czym jest życie, w zamian usłyszałem, że zbyt długą imprezą, w której nie chcesz brać udziału - przypomniał, wreszcie robiąc krok w jego stronę. Gdyby wyciągnął ramię, mógłby go dotknąć. Nie zrobił tego. Po prostu patrzył, nagle dziwnie bezradny, z opuszczonymi wzdłuż sylwetki rękoma i przymrużonymi powiekami. - Wiem, że nie to miałeś na myśli, ale...
Przeniósł wzrok na uniesiony przez Heizo notes.
Wydawało się już, że nie wróci do przerwanej myśli, ale gdy nadzieja niemal zupełnie zniknęła, Warui wziął oddech, przewrócił oczami i wyrzucił ręce jak trzylatek.
- Ale znałem kogoś, kto też uważał, że jest nieśmiertelny - dokończył bezbronnie, nie mogąc znaleźć zastosowania dla swoich dłoni. Skrzyżował ostatecznie ramiona na piersi, marszcząc nieco brwi. - Dlatego właśnie...
"Czym w takim razie jest dla ciebie?"
- ... szukam rozwiązania. To niemożliwe, żeby życie sprowadzało się tylko do śmierci. A nawet jeśli to co robić po niej? W kółko to samo? Jestem żywym - zaśmiał się nagle - no dobra, po prostu jestem dowodem na to, że śmierć niczego nie zmienia. Nie znikamy, nie ma czarnego tunelu i białego pokoju bez grawitacji. Ale jeśli tak, co mam teraz robić? Udawać, że jest okej? Przez następne tysiąc lat przesiadywać na czyimś oknie? Nie żeby mi to przeszkadzało. - Zdecydowanie nie jemu to przeszkadzało. - Ale w końcu się znudzi. Mam ochotę na coś szalonego.
Nawet nie wiadomo kiedy okręcił się i rzucił plecami w tył; skrzypnęły sprężyny, gdy opadł na zaścielone łóżko, z rozłożonymi rękoma, z oczami wbitymi w sufit. Z gardła wyrwało mu się niezadowolone mruknięcie.
- Zabierz mnie gdzieś wreszcie, bo dostaję w dekiel. Jakieś kino czy coś.
Warui Shin'ya

Hattori Heizō ubóstwia ten post.

Hattori Heizō

14/11/2022, 17:34
Hattori zbyt wolno zdawał sobie sprawę z tego, w co się wpakował. Kiedy ostrze noża na życzenie prześlizgnęło się po skórze palca, myślał, że wszystkie koszmary dobiegną końca. Teraz jednak docierało do niego, że prawdziwy koszmar dopiero się zaczął, a Shin’ya wcale nie chronił go przed paskudną rzeczywistością – zamiast tego stał się jej nieodłącznym elementem. Gdzieś w podświadomości gnieździło się jednak przekonanie, że mógł trafić znacznie gorzej. Słyszał mnóstwo historii o złych duchach, a rudowłosy nijak wpisywał się w ten kanon. Owszem, był uciążliwy. Owszem, wybierał sobie nieludzkie pory na składanie mu odwiedzin i przez ostatnie miesiące nie pozwalał mu na spokojny sen. Nie było w tym jednak wiele z okrucieństwa. Wydawał się raczej znudzony niż zainteresowany sianiem spustoszenia i szukaniem zemsty po śmierci.
    Nie wzbudzał strachu.
    „I to jest właśnie to, co znajduje się za oknem, Hottori.”
    Hattori — raz jeszcze przemknęło przez jego myśl, ale ciężkie westchnienie, które opuściło jego płuca przez rozchylone usta, dość jasno świadczyło o tym, że nawet nie miał już siły go poprawiać. W zrezygnowaniu na ułamek sekundy wzniósł spojrzenie ku sufitowi, jakby w duchu zwracał się do jakiejś siły wyższej o ratunek przed kolejnymi historiami.
    — Fascynujące. Na mojej ławce nie było nikogo, gdy wracałem z pracy. Możesz spocząć, żołnierzu — skomentował, salutując mu niedbałym gestem i uświadamiając tym samym, że nie potrzebował specjalnej opieki. Miał do czynienia z gorszymi aspektami rzeczywistości niż młode pary okazujące sobie uczucia w miejscach publicznych. Rzeczy, o których prawdopodobnie nigdy nie powiedziałby na głos, szczelnie zamykając je w jednej z szuflad swojego umysłu.
    — W jakim znowu więz- — nie dokończył, bo odpowiedź przyszła sama. Nie spodziewał się tych zarzutów i pewnie stąd wzięło się jego nagłe uniesienie brwi i suche parsknięcie, jakby nie wierzył, że Warui faktycznie posądzał go o jakieś szemrane zamiary. A może po prostu chodziło o wiek. Może i wyglądał młodo, ale Heizō wiedział, że rudowłosy dźwiga na karku znacznie większy bagaż doświadczeń. Jakby się nad tym zastanowić, jeszcze nie spytał go o to, jak dawno umarł. — Skoro tak bardzo przeszkadza ci ta minimalna różnica wieku, może od samego początku powinieneś był zakręcić się dookoła jakichś rówieśników, zamiast podejmować próby uwodzenia starszych od siebie, jakby przynoszenie zwiędłego badyla miało cokolwiek zdziałać — stwierdził ze słyszalnym przekąsem. Wcale nie chciał się z nim droczyć, raczej zależało mu na otworzeniu mu oczu na to, kto właściwie dokonał tego wyboru. Gdyby Shin’ya dobrowolnie nie pojawił się w jego życiu, nie prowadziliby teraz tej rozmowy.
    I żadnej innej. Nawet tej o życiu. Nie narzekałby, bo uruchamianie kolejnych trybików w mózgu po ciężkiej pracy wśród łupiących basów, nie należało do najprzyjemniejszych czynności. Momentami przytłaczające wydawały się nawet te nerwowe gesty chłopaka, jakby w ogóle nigdy się nie męczył. Hattori w zestawieniu z nim wydawał się dziwnie statyczny. Jego ciało poruszało się w stonowany sposób, jakby nie potrzebował oznajmiać całemu światu, by zwracał na niego uwagę, nawet kiedy akurat mówił.
    — Może powinieneś zacząć. Czy ja wyglądam na kogoś, kto zna odpowiedzi na wszystkie pytania? — spytał czysto retorycznie. Nie chciał usłyszeć twierdzącej odpowiedzi, bo to oznaczałoby, że w przyszłości czeka na niego jeszcze więcej kwestii, które według Shina były warte rozważenia. — Nie muszą interesować cię wszyscy. Gdy pytasz o życie, nie ma żadnej jednoznacznej odpowiedzi.
    Wsunął dłoń pod okładkę notatnika i zamknął go niemalże bezdźwięcznie, jakby zapisane tam cyfry i tak koniec końców nie miały znaczenia. Może cały jego sęk tkwił w tym, by nie doszukiwać się w nim niczego specjalnego?
    — Też? — powtórzył zaraz po nim, wyłuskując z całej wypowiedzi to jedno krótkie słówko. — Mam nadzieję, że mówisz o sobie. Nigdy nie twierdziłem, że jestem nieśmiertelny.
    „Dlatego właśnie szukam rozwiązania.”
    Wsparł łokieć o blat biurka, by na koniec podeprzeć policzek dłonią. Wyglądał na kogoś, kogo z każdą chwilą zaczynała męczyć ta rozmowa. Nie dlatego, że nie miała w sobie żadnej głębi, ale dlatego, że wydawała się coraz bardziej bezcelowa. Kolejne pytania dwoiły się i troiły, ale nie uzyskiwały żadnej sensownej odpowiedzi. Wydawało mu się, że ktoś, kto miał za sobą tragiczny koniec, nagle zostanie obdarzony wiedzą na temat wszystkich tajemnic wszechświata, ale wyglądało na to, że śmierć była równie zagadkowa, co samo życie.
    — Może niepotrzebnie chcesz to wszystko skomplikować? Dopóki się nie pojawiłeś, wydawało mi się, że wszystkie te… zjawiska mają jakieś wytłumaczenie. Śmierć sama w sobie wydawała się być czymś ostatecznym. Teraz, kiedy już wiem, że być może wcale nie zniknę, jakie znaczenie mają wszystkie inne rzeczy? Nie muszę niczego po sobie zostawiać, bo któregoś dnia może nie będę ograniczony prawami czasu. Tak, jak ty ter- Co ty właściwie robisz? — zmarszczył nieznacznie brwi, gdy zobaczył, że rudowłosy właśnie wylądował na jego łóżku. Chyba nie zamierzał zostać tutaj przez całą noc, gdy od kilkunastu minut to Hattori miał wyraźną ochotę zatopić się we własnej pościeli.
    Potarł palcami zmęczone oczy, gdy ten nagle wymyślił sobie nocną wycieczkę do kina. Czy on w ogóle słuchał go ze zrozumieniem?
    — Jest dwudziesty pierwszy wiek. Mamy kino w domu — stwierdził, gestem ręki wskazując na włączony telewizor. Jeżeli koniecznie musiał obejrzeć jakiś film, miał dostęp do całej biblioteki filmów. Może nie było to równie satysfakcjonujące, co zaciemniona sala kinowa, ale o tej porze jedynie straciłby swoje cenne pieniądze, usypiając w fotelu przed ekranem.
    Zaparłszy się rękami o blat, podniósł się z fotela, porzucając chęć zjedzenia kolejnej frytki. Ni z tego, ni z owego podszedł do łóżka i wyciągnął rękę w dość oczywistym geście, choć Warui wcale nie prosił go o to, by pomógł mu wstać.
    — Złaź.
Hattori Heizō

Warui Shin'ya ubóstwia ten post.

Warui Shin'ya

5/12/2022, 21:45
Z ł a ź.
Pod materiałową maseczką zwarły się szczęki; czerń przykrywała rozchylone wargi, zęby, które wychynęły zza nich; Hattori ze swojej strony mógł co najwyżej dostrzec jak porusza się skóra na gwałtownie ściśniętym gardle; jak twardnieje linia żuchwy, drobny kawałek, którego nie zasłaniała tkanina.
Sprawa niedawno zawiązanego kaiyaku suru nie dawała Shinowi spokoju i mógłby godzinami roztrząsać tematy krążące wokół życia i śmierci; choć rychły koniec nie był czymś, co spotkało go niedawno i na przestrzeni ostatnich lat powinien co najmniej przywyknąć do nowego stylu istnienia, to mimo wszystko dalej jednym z głównych celów pozostało rozłożenie wszystkiego na czynniki pierwsze. Nie powinno go tu być. Na tym świecie, w tym pokoju, obok chłopaka, którego właściwie nie znał, a którego, z jakiś przyczyn, czepiały się okoliczne yokai. Świadomość tego była jak zasklepiona na drzazdze rana; choć na ogół można ją było ignorować, byle nacisk wywoływał dyskomfort i ponownie zmuszał do skoncentrowania się na problemie.
Wsparł się niespiesznie na łokciu, odchyloną głowę przekrzywiając do przodu; i lekko w bok, by móc spojrzeć na Heizo pod kątem; spod przymrużonych powiek i nieco zmarszczonych brwi; pełen rezerwy, zastanowienia; milczący jak nigdy, ale całym sobą mówiący: zepsujesz każdą próbę, niszczycielu uśmiechów i dobrej zabawy. Przez moment gapił się prosto w twarz bruneta, ale później źrenice otoczone złotymi pierścieniami tęczówek przesunęły się niżej; niewiele sytuacji było tak wymownych jak ta.
Złaź.
Powinien. Rozmowa dawno się skończyła i żaden z nich nie miał zamiaru jej ciągnąć. Hattori z powodu zmęczenia, Shin - z rezygnacji. Logika podpowiadała, że nie ma tu już nic do roboty; koniec spotkania na dziś, koniec tworzenia teorii i przerzucania się argumentami. Trzeba chwycić za rękę, podnieść się i wyjść.
Minęła cała wieczność nim się poruszył, nie szczędząc przy tym na wymownym westchnięciu podkreślającym niezadowolenie.
Opuszki musnęły wnętrze dłoni Hattoriego, wsunęły się głębiej; palce objęły nadgarstek, zakleszczając się na nim silnie i pewnie.
Istniało bardzo duże prawdopodobieństwo, że to przesada. Że może są momenty, i ten się do nich zalicza, w których najlepiej poddać się, odpuścić, posłuchać drugiej strony; przyznać jej rację. Potulnie i bez żadnego zapierania się. Może cichy trzask zamykanych drzwi powinien być wyznacznikiem finiszu tego spotkania.
A jednak gdy tylko ręka trafiła na przegub ciemnowłosego, coś w spojrzeniu Shina puściło jak szew; wzrok podskoczył w górę - na twarz Heizo; między tym a nieoczekiwanym pociągnięciem nie było nawet sekundy przerwy. Cała siła zalegająca w mięśniach Waruiego została wykorzystana na ten jeden ruch - impulsywne szarpnięcie, wykorzystanie chwili nieuwagi i zaskoczenia.
Łóżko skrzypnęło żałośnie pod nowym ciężarem, ale echo tego dźwięku szybko zniknęło pod parsknięciem rudowłosego. W tle wciąż wydobywały się przyciszone odgłosy puszczonego programu z telewizora, ale w uszach dziwnie szumiało, jakby wraz z bliskością Heizo cały pokój wypełnił się wodą, tłumiąc bodźce z zewnątrz.
- Nie do końca to przemyślałem.
Cichy, drżący głos; na pograniczu, przesycony tłumionym śmiechem, od którego powstrzymał się tylko dlatego, że był niemal pewien reakcji z jaką przyjdzie mu się zmierzyć; stawić czoła jego osłupieniu, wzburzeniu, może nawet złości, bo rzeczywiście nie prosił o nic więcej jak święty spokój we własnym domu, a nie dostawał nawet tego. W głowie Waruiego grzmiało od naprędce tworzących się scenariuszy, ale zamiast przepraszać oparł dłoń o kark Heizo i - nim ten zdążyłby pomyśleć, by się odsunąć - przytrzymał go przy sobie, pozwalając, by dzielić mogło ich nie więcej niż dziesięć centymetrów. Nacisk nie był mocny; był wymowny. Zostań.
- Niech będzie - odezwał się, wolną rękę odrywając od ciepłej pościeli, kierując ją ku sobie, w stronę rudych kosmyków, kontrastujących z ciemną narzutą, na której leżał. Zatrzymała się tuż przy policzku; wskazujący palec wkradł się pod gumkę maski, wyjmując ją zza ucha. Irracjonalne zimno, jakie odczuł, gdy zsunął swój obowiązkowy element ubioru z twarzy (i wkładając go do kieszeni bluzy), równie dobrze mogło być wynikiem chłodnego dystansu bijącego od Hattoriego; ale nawet jeśli, blada blizna zmarszczyła się pod wpływem ruchu warg Shina; tego, jak rozciągnął usta w szelmowskim, zuchwałym uśmiechu, w którym ukazał białe kły. - Obejrzymy tutaj. Możesz nawet wybrać co. I przespać się, jeżeli nie wytrzymasz.
Warui Shin'ya

Hattori Heizō and Ye Lian szaleją za tym postem.

Hattori Heizō

21/12/2022, 15:17
Jak lustrzane odbicie Hattori zmrużył powieki, spoglądając na rudowłosego. W srebrzystych tęczówkach, które nienaturalnie ciemnym kręgiem odcinały się od białek, narosło nieme ponaglenie. A przecież widział, że Shin'ya nie zamierzał poddać się od razu i wydawało mu się to ironiczne, gdy przez głowę śmignęła mu myśl, że znał go nie od dziś. Znał? Wciąż zastanawiał się, na czym dokładnie polegała ta relacja i czy senna ułuda mogła tak po prostu zyskać status znajomego. Do tej pory nie dawało mu to spokoju, bo z dnia na dzień Warui wydawał mu się coraz bardziej obecny. Ludzki. Nie pozwalał przejść obok siebie obojętnie, jak na początku, gdy był jedynie mało znaczącą twarzą w tłumie, choć rude pukle i złote oczy, jak u drapieżnika, spoglądające na świat znad czarnego materiału maseczki, nie były przecież widokiem, który od tak obojętniał na tle ulic i Heizo był pewien, że od początku wiedział, co robił, gdy zaczynał jedynie od subtelniejszych posunięć.
Musiał przygotować go na tę nadlatującą cegłę.
  A może jednak? Może nie był aż tak egoistycznym dupkiem? Rozbrzmiewające pod materiałem maseczki westchnięcie wydawało mu się dziwnie poddańcze, gdy w akcie życzeniowości wykreował dla siebie korzystny scenariusz. Już wystarczy – wmówił sobie, bo przecież i głupi zrozumiałby, że niektóre spotkania nie były warte takiego przeciągania. Zwłaszcza tak późną porą, gdy rysujące się pod oczami czarnowłosego cienie były wystarczającym dowodem na to, że nie ma siły, że długo już nie wytrzyma.
Uniósł brew, czując delikatnie prześlizgujące się po skórze dłoni palce. Uważał, że był to zbędny gest, gdy zależało mu na tym, by się pospieszył. I kiedy wreszcie chwyt ujął jego nadgarstek, napiął przedramię jak ktoś, kto był gotów sprawdzić się w roli niezbędnego wsparcia przy wstawaniu. Popełnił błąd, bo Shin'ya od samego początku mógł zrobić to samodzielnie. Usta bruneta zdołały lekko rozchylić się, jakby chciał wydać z siebie protest, gdy niespodziewane szarpnięcie sprowadziło go na materac. Jego lądowanie było równie nieprzemyślane, co działania rudowłosego. Ciało odruchowo ułożyło się tak, by jakimś cudem go nie przygnieść. Materac zapadł się tuż przy jego żebrach, gdy łokieć Hattoriego wbił się w miękką powierzchnię, drżąc w tym mało stabilnym ułożeniu. Kolano jedynie jakimś cudem nie zgniotło biodra chłopaka.
Shin-co ty odpierdalasz? Usta zwęziły się formując wąską linię, gdy spojrzenie zderzyło się z figlarnymi tęczówkami Shina. Nie podzielał jego zadowolenia, ale irytacja rozmyła się bez powrotnie, gdy palce – zadziwiająco obce, jak na palce znajomego – wsunęły się na jego kark, więżąc go w tej niekomfortowej pozycji, gdy twarze dzieliły jedynie centymetry i milimetrowy skrawek materiału naciągnięty na chłopięcy nos, tkwiący tam, jak zaproszona na spotkanie przyzwoitka. Na jego twarzy nie uchowała się już żadna emocja, a tęczówki obserwowały twarz Waruiego z chłodną kalkulacją, która nijak pasowała do tak dwuznacznej sytuacji. Sytuacji, która z jakiegoś powodu nie peszyła, ale jednocześnie nie wywoływała tej znajomej ekscytacji. — Mhm, nie przemyślałeś. O tej części kontraktu nie było mowy.
Rezygnacja. To ona wkradła się w ton jego głosu, który teraz, zniżony do niskiego pomruku, słabymi wibracjami wdzierał się do chłopięcych uszu.
  „Niech będzie.”
  Heizo poruszył się, ale odległość pomiędzy nimi nie zmalała. Poprawił się na łóżku, by bardziej ustabilizować ciało. Uwolnioną z uścisku ręką sięgnął za siebie. Palce najpierw ostrożnie wsunęły się na nadgarstek rudowłosego, jakby w milczeniu przekonywał go o braku złych zamiarów, mimo że pierwsze przebłyski zaskoczenia Heizo już dawały o sobie znać. Bo kiedy on sięgał ku spoczywającemu na karku ogranicznikowi, Warui właśnie wsuwał zaczepiał palec o założoną za ucho gumkę. Wtedy też zdał sobie sprawę, że w gruncie rzeczy nigdy go nie widział. Niepewnie ujął jego przedramię ze wzrokiem zawieszonym na wysokości jego ust. Oczywiście, domyślał się, że istnieją, bo kłapał nimi przez cały czas, ale dopiero teraz połączył ten nowy widok z resztą twarzy Shin'yi. I to z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu jakoś do niego pasowało. Ta blizna; nierównomierna, chropowata i stanowiąca dziwnie naturalne przedłużenie jego uśmiechu. Blizna, która w migoczącym świetle telewizora, przez swoją nierównomierną fakturę, rzucała różne cienie; zmieniała kształt, jakby żyła własnym życiem.
Poruszające się usta wypowiadały jakieś słowa, ale Hattori był zbyt skupiony na tym zupełnie nowym, drastycznym widoku. W zamyśleniu zsunął rękę Waruiego ze swojego karku, nieświadomie wbijając ją w materac ciężarem własnego ramienia, na którym podciągnął się wyżej, walcząc z nieuzasadnioną chęcią zbadania blizny palcami.
Ale przecież nie był kretynem.
Wreszcie się pokazałeś — stwierdził, unosząc wzrok ku złotym tęczówkom. I choć zdanie było twierdzące, w jego spojrzeniu można było dostrzec nieme zapytanie. Po co? Bo o ile łatwiej byłoby żyć w przekonaniu, że miał do czynienia z nieludzkim potworem niż z dzieciakiem, którego los nie rozpieszczał, nawet jeśli ten właśnie szczerzył się jak wygłodniałe zwierzę. — Co to za okazja?

@Warui Shin'ya
Hattori Heizō
Sponsored content
maj 2038 roku