You're the sweetest melody I never sung [Hattori Heizou x Hime Hayami]
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Hime Hayami

26.10.22 22:36
And when I sit beside your shadow, it somehow comforts me

Koniec sierpnia 2036, mieszkanie Hayami, Asakura


“Hei, musimy porozmawiać”

Wiadomość biła po oczach z telefonu, gdy siedział nad nią, skulony na balkonie. Noga nerwowo chodziła, palce miętoliły dawno spalonego papierosa, kompletnie rozkładając go już na czynniki pierwsze. Ile go nie widział, miesiąc? Dwa? Oficjalnie byli w separacji, mniej oficjalnie dostał w twarz ultimatum, które niezbyt mu siedziało.
Nie rzucisz tego w cholerę, to ja rzucę ciebie. Pasuje? Zastanów się nad sobą i nad tym, co robisz.
Przełknął ciężko ślinę. Wcisnął rozwalonego papierosa w jeżyka, który uformowały poprzednie, by zaraz odpalić kolejnego. Dym omiótł jego twarz, sam przesiąknął doszczętnie jego zapachem. Tęsknił za nim, nie mógł powiedzieć, że było inaczej. Tylko zamiast zadziałać, sprostać oczekiwaniom, postarać się jak na dorosłego człowieka przystało, wolał szukać tego samego gdzie indziej.
Siniak pod okiem prawie już zniknął. Pożółkł, zmieszał się skrajami z poszarzałą skórę. Wyglądał jak pół siebie, blady, przeźroczysty. Pod skórą można było policzyć każdą siną żyłkę, gdzie te formowały się w najrozmaitsze kształty, zaplątane jak labirynt ulic w Nanashi.
Równie szare oczy, teraz przekrwione, suche do tego stopnia, że ledwo mógł ruszać powiekami. Odgarnął splątane włosy. Były za długie, wchodziły non stop w drogę. Obciąć ich też nie miał głowy. To, że pamiętał o prysznicu graniczyło już z cudem. Zwłaszcza przez ostatnie kilka dni.
Spojrzał znów na ekran telefonu. Nie odpisał jeszcze. Może to za mało? Enigmatyczna wiadomość. Sam nigdy nie lubił takich niedomówień. Sięgnął po komórkę, drżącą dłonią wystukując kolejną wiadomość.

“Po prostu przyjdź, proszę. Nic mi nie jest. Muszę z tobą porozmawiać. Teraz”

Odłożył telefon na blat plastikowego stolika, ekranem do dołu. Niech się dzieje, co ma się dziać. Znał adres, miał klucze.
Wyciągnął się w krześle, odchylił głowę, pozwalając, by kłęby dymu zebrały się zgrabnie pod sufitem.
Czuł się tak, jakby rozciągali go w jakimś antycznym narzędziu tortur. Był na skraju rozerwania, każda kończyna wyciągnięta w inną stronę, każdy mięsień napięty do skraju możliwości. Z jednej strony był on, człowiek, na którym mu zależało, z drugiej Minoru, za którego oddałby wszystko, z trzeciej niewarty wspomnienia mężczyzna, który w ogóle w tym matematycznym układzie nie powinien się znaleźć. Wiele w swoim życiu przeżył, z wszystkiego zawsze jakoś wychodził, ale nigdy, dosłownie nigdy wcześniej nie czuł się tak zagubiony. Nie radził sobie z natłokiem emocji, z rosnącymi z każdą chwilą wyrzutami sumienia. Przymknął oczy, czując formujące się w kąciku łzy. Jedną, dwie, zagubione jak on, gdy spłynęły po brodzie na szyje i zniknęły gdzieś w materiale powyciąganego swetra. Dziwił się, że w ogóle mu jakieś zostały po potoku, który wylał przez ostatnie kilka dni.
Wyrzucił fajkę za balkon. Dym za bardzo gryzł w gardło, by mógł przełknąć kolejną. Podniósł się chwiejnie, przechodząc w głąb ciemnego mieszkania. Rolety były zaciągnięte, tylko przez drzwi balkonu wpadało do środka jakiekolwiek światło. Powolnym krokiem przeszedł do łazienki, z myślą, że może zdoła się jakoś ogarnąć. Poczuł tylko mdłości, gdy zawisł nad zlewem, kątem oka oglądając swoje odbicie w lustrze. Nie mógł na siebie patrzeć. Czuł się obrzydliwie ze sobą, ze wszystkim co robił, a z każdą kolejną chwilą to uczucie rosło, stojąc nad nim, chuchając na kark jak mara senna, która nie chciała się odczepić, wygrzebując się ze snu na jawę.
Najpierw przysiadł na skraju wanny, potem osunął się po jej boku na podłogę. Nie mógł już ustać. Trudno było mu stwierdzić, kiedy ostatni raz miał w ustach coś innego niż papieros. Szklankę wody, coś do jedzenia. Osłabienie psychiczne nakręcało to fizyczne, i odwrotnie, wyciągając z niego dziesięć lat życia. Nie byłoby dziwne, gdyby na czubku głowy pojawiło się kilka srebrnych kosmyków.


You're the sweetest melody I never sung [Hattori Heizou x Hime Hayami] Urb97L4
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
Hime Hayami

Hattori Heizō ubóstwia ten post.

Hattori Heizō

27.10.22 19:53
Pierwsza wibracja wyciszonego telefonu poruszyła jakąś cienką strunę jego świadomości. Pogrążony we śnie zacisnął mocniej powieki, jakby te odruchowo zaprotestowały przeciwko pobudce. Zazwyczaj nie sypiał najlepiej, a cienie pod oczami były dosadną tego deklaracją. Kiedy jednak miał już okazję odpocząć – jak na przykład dzisiaj – zazwyczaj liczył na to, że nic ani nikt nie zakłóci mu spokoju. Może już dawno powinien uśmiercić tę nadzieję?
    Bzzzt. Bzzzt.
    Wziął głęboki oddech przez nos, jakby wraz z powietrzem starał się wciągnąć resztki swojej gwałtownie ulatującej cierpliwości. Nawet gdyby chciał udawać, że wciąż śpi, jego mózg już przełączył się na tryb czuwania. Był środek nocy. Nie musiał otwierać oczu, by dojść do tego wniosku – dookoła panowała ta charakterystyczna, martwa cisza, która świadczyła o tym, że całe miasto spało. On też chciał spać. Czy prosił o tak wiele? Gwałtownie wydychając powietrze przez usta, potarł palcami zmęczone oczy, których bez tego gestu chyba nie zdołałby otworzyć. Z ociąganiem podniósł się do siadu. Wciąż był nieco śnięty, dlatego chwilę zajęło mu odszukanie komórki na niewielkim stoliku obok łóżka; właściwie nawet niespecjalnie starał się, by szybko go znaleźć. Ktokolwiek miał do niego sprawę, wybrał sobie złą porę.
    2:47 – widok godziny na rozświetlonym wyświetlaczu tylko uświadczył go w tym przekonaniu. Zmrużył nieznacznie jasne oczy, bo nawet tak blade światło wydawało się teraz boleśnie rażące. Był czas, kiedy nie radził sobie z odróżnianiem snu od jawy. Znajome uczucie obudziło się w nim, gdy po odblokowaniu ekranu ujrzał nadawcę wiadomości. Od ostatniego razu, kiedy mieli ze sobą jakikolwiek kontakt, minęły prawie dwa miesiące. To, w jaki sposób się rozstali, jak i to, że po tym wszystkim Hime nie dawał praktycznie żadnego znaku życia, było dla czarnowłosego wystarczającą odpowiedzią na to, jaką decyzję podjął Hayami. Kim był, żeby decydować o formie jego szczęścia?
    Widocznie tak musiało być.
    „Hei, musimy porozmawiać.”
    Dla dziewięciu na dziesięć przypadków było już wiadome, z czym wiązały się takie wiadomości. Hattori nie był zaskoczony, choć jego wzrok spoczywał na tej jednej wiadomości jeszcze przez kilkanaście czy kilkadziesiąt sekund. Oczywiście, musiał uczcić minutą ciszy to, jak zajebistym był rozmówcą. Nie pierwszy raz ktoś miał ochotę z nim porozmawiać. Zazwyczaj nie wyrywano go z tego powodu z łóżka, bo przecież to, co nieuniknione, mogło poczekać do bardziej przyzwoitej pory dnia. Gdy zdał sobie z tego sprawę, wreszcie pokusił się o zapoznanie się z kolejną wiadomością.
    „Teraz.”
    Niecierpliwy jak zawsze.
    To nie tak, że Heizō czuł, że jest mu cokolwiek winien. Nie miał żadnego cholernego obowiązku, żeby zarywać noc i już – n a t y c h m i a s t – biec, by wysłuchać, co książę ma do powiedzenia, bo przecież tego zażyczył sobie o jebanej drugiej czterdzieści siedem. Naprawdę nie o to chodziło. Rzecz w tym, że kiedy brunet wystukiwał na klawiaturze jakże wylewne „Jasne”, dobrze wiedział, że to nie tak, że Hayamiemu nic nie było. Gdy nic ci nie jest, zawsze możesz poczekać dłużej. Gdy nic ci nie jest, nie wyrywasz ludzi z łóżka – zwłaszcza tych, których zbywałeś ciszą przez dwa miesiące. Nie można było winić Hattoriego, że po prostu w to nie wierzył.
    To ta niewiara zmusiła go do naciągnięcia na siebie ubrań, które miał pod ręką i wyjścia z domu tylko z pękiem kluczy i telefonem w kieszeniach.
    Najważniejsze, by mieć to już za sobą – właściwie z tym przekonaniem przekręcił klucz w drzwiach mieszkania byłego partnera, gdy po połowie godziny był już na miejscu. Przekroczenie przez próg przyszło mu z zadziwiającą łatwością, choć ciężka atmosfera panująca w środku zachęcała do natychmiastowego wycofania się. Cuchnęło dymem i nieświeżością. Gdyby ktoś urządzał konkurs na najlepszą wizualizację stanów depresyjnych, mieszkanie jego byłego bez trudu znalazłoby się w pierwszej piątce. Potarłszy nos wierzchem dłoni, by bezskutecznie pozbyć się gryzącego uczucia, w milczeniu ruszył w głąb mieszkania, nawet nie zapalając światła po drodze. Został zaproszony, więc nie miał poczucia, że jest intruzem na cudzym terenie. Zajrzał do niewielkiego salonu, licząc na to, że mroku dostrzeże przynajmniej zarys znajomej sylwetki. To miejsce wydawało się najbardziej odpowiednie na rozmowę – w innych okolicznościach wybrałby raczej sypialnię, ale to już na pewno mieli za sobą. Nie było go tutaj.
    Rozchylił usta z zamiarem wyrzucenia z siebie jego imienia, ale widok uchylonych drzwi łazienki sam przyszedł mu z odpowiedzią. Gdy zajrzał do środka, nie towarzyszył mu żaden wstyd. Może jeszcze nie do końca przestawił się na tryb kogoś, kto nie powinien do tego stopnia naruszać cudzej prywatności. Dostrzegłszy skulonego przy wannie Hayamiego, na ułamek sekundy zacisnął usta w wąską linię, by później przypomnieć sobie, że przecież wiedział, że tak będzie.
    Ale to wciąż nie tak, że było łatwo widzieć go w takim stanie. Może dlatego, że Hime – może specjalnie, może nie – chciał uświadomić mu, jak bardzo się różnili. Hayami w tej chwili niewiele różnił się od osób, które mimo ostrzeżeń, zdecydowały się skoczyć prosto na dno. Hattori wyglądał przy nim, kto wywodził się ze znacznie wyższych sfer – mimo że w rzeczywistości mu się nie przelewało, był na tyle zadbany, że z pewnością stanowił ładny dodatek u boku. Do czasu aż nie decydowano się z nim porozmawiać.
    Powitał go ciężkim, zrezygnowanym westchnieniem.
    — Nic ci nie jest? — głupotą byłoby łudzić się, że było to troskliwe zapytanie. Jego ochrypły ze zmęczenia głos tylko podkreślał sceptycyzm, z jakim nawiązał do wcześniejszej wiadomości. Okłamał go. Był to co najmniej drugi raz. — Cholera. Jesteś w ogóle w stanie rozmawiać? — dodał zaraz, celowo nie dając mu czasu na jakąkolwiek odpowiedź na wcześniejsze pytanie. Tak na wszelki wypadek, gdyby przyszło mu do głowy, że jest kolejną partią, której łatwo zamydlić oczy. Skoro już tu był, chciał wiedzieć, jaki cel miało to spotkanie. Miał nadzieję, że nie chodziło o to, by dokładnie popatrzył sobie na to, jakiego wyboru dokonał. To byłoby kurwa nie w porządku.
    Miejmy to za sobą.

@Hime Hayami
Hattori Heizō

Hime Hayami ubóstwia ten post.

Hime Hayami

28.10.22 2:02
W pewnym momencie nie wierzył, że Heizou pojawi się u jego drzwi. Czas był dla niego jak z gumy, rozciągał się z każdym cichym tyknięciem zegara z kuchni. Dźwięk ten, mógłby przysiąc, wbijał się w głowę jak igły, boleśnie uświadamiając go o przemijalności wszystkiego, co go otaczało. Nie sądził, że minęło aż tyle. Dwa miesiące. Taką datę miała ich ostatnia rozmowa, podobnie nerwowa jak wszystkie, które przeprowadzili twarzą w twarz. Chociaż tamte przywodziły na myśl prędzej monolog. Hayami siedział z opuszczoną głową, ledwo będąc w stanie przeanalizować co do niego było mówione. Tylko wyrzuty sumienia rosły gdzieś w żołądku, zaciskając się.
To nie tak, że mu na nim nie zależało. Zależało i zależy nadal. Hayami miał obsesyjne tendencje wobec swoich partnerów, ale w przypadku Hattoriego uczucie było inne. Bardziej naturalne, nie przesadzone, zbliżone do szczerej sympatii, poczucia bezpieczeństwa. Zależało to tylko i wyłącznie od jego charakteru, tego, jak bezpośredni był względem odklejek Hime. Nie głaskał go po głowie, nie mówił, że będzie lepiej - potrafił, jak na tacy, wyłożyć wszystkie składowe problemu, zaproponować faktyczne rozwiązanie, które, bądź co bądź, rzadko kiedy było wygodne. Na dodatek to, jak mu to przedstawiał - często biła go wtedy po twarzy rzeczywistość, bolesna i żywa, ale z perspektywy czasu sam zaczynał rozumieć, że po prostu miał rację. Czuł wobec niego wdzięczność. Może dlatego napisał - potrzebował kubła zimnej wody wylanego na ten przepalony łeb.
Dopiero po jakimś czasie od wysłania wiadomości dogoniła go świadomość tego, jak wkurwiające potrafi być jego zachowanie. Zawsze tak zresztą było, najpierw bez żadnego przemyślenia wysyłał wiadomość, dopiero później wyrzuty sumienia łapały go za kostki i wciągały w bagno narastających problemów.
Nie zdziwiłby się, gdyby nie przyszedł. Nie miałby mu nawet tego za złe, po przebudzeniu napisałby pewnie, że przeprasza, że był pijany, żeby to zignorował.
A jednak.
Dźwięk przekręcanego zamka wyrwał go ze stanu podobnego do hibernacji, uświadomił o żałosnym położeniu. Przypomniał o wszystkich życiowych funkcjach, które musiało wykonać ciało, usadził w rzeczywistości. Dopiero wtedy poczuł jak w plecy wbijają się zimne płytki, jak zaschło mu w ustach. Nie zmieniło to faktu, że nie miał siły się ruszyć, zawołać. Heizou i tak wiedział, gdzie go znaleźć.
Wszystko działo się jak w spowolnionym tempie. Jakby przeżywał to kolejny raz, jak sen, który przychodził co noc, jakby znał go już na pamięć. Tylko teraz jeden szczegół się nie zgadzał.
Jestem trzeźwy — odezwał się, cicho i chrypliwe, gdy za zdaniem podążyło odchrząknięcie. Uniósł głowę w jego stronę, jak na dowód swoich słów, gdy źrenice po zetknięciu ze światłem niewielkiej lampki zwęziły się. Heizou mógł dostrzec gojący się siniak przy oku, gojącą się ranę przecinającą usta.
Nie było w tym zdaniu nawet krzty kłamstwa. Nie miał na nie teraz siły, nie widział w nich sensu, jeśli faktycznie potrzebował pomocy. Podniósł się, ostatkiem zebranych przez oczekiwanie sił, wspierając się dłonią na framudze drzwi. Nie był nawet w stanie wyprostować pleców, lekko skulony. Znów przeniósł na postać zmęczone spojrzenie, spoglądając z dołu. Zawsze słabł na jego widok. Czuł różnicę we wpływie, który mieli na siebie nawzajem - Heizou miał wyraźną przewagę. Za mocny charakter, nieważne ile czasu Hayami zbierał się do tej rozmowy. Odetchnął powoli, oparł się w końcu głową o jego ramię, szukając w nim choć krzty wsparcia. Nawet najmniejszy jej zalążek zdziałałby teraz cuda.
Przepraszam — wytchnął z siebie w końcu coś konstruktywnego. Ramiona przeniósł gdzieś na poziom jego talii, delikatnie je obejmując, z początku, dopiero po chwili ostrożnie przenosząc na niego swój ciężar. Miał być silny - obiecał to sobie. Powtarzał w głowie, jak mantrę. I, jak zwykle zresztą, na nic się to nie zdało.
Wziął głębszy oddech, czując napływające do oczu łzy. Przyszły z pewną dla przesuszonych oczu ulgą, nie zmieniło to jednak faktu, jak żałosnym wyrazem jego słabości stały się w tamtym momencie. Zadrżał, nieznacznie, z nosem schowanym w jego ubraniu. W znajomym, bezpiecznym zapachu. Zacisnął palce na materiale, próbując przywołać się do porządku.
Po prostu.. tyle się stało — wziął głębszy oddech — Że nawet nie wiem od czego mam zacząć. A-ale chciałem przeprosić. Bo spierdoliłem wszystko, i znowu... znowu robię to samo — poczuł kujący ból, gdzieś w okolicy klatki piersiowej. Przeszywający na wskroś, rosnący z każdą chwilą, dopiero po dłuższym momencie dający dojść do słowa. Przełknął ślinę, odsuwając się nieznacznie. Chciał spojrzeć mu w oczy. Chociaż ten raz.
Hei, ja naprawdę nie wiem co mam robić. Potrzebuję pomocy. Proszę, ten ostatni raz.


You're the sweetest melody I never sung [Hattori Heizou x Hime Hayami] Urb97L4
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
Hime Hayami

Hattori Heizō ubóstwia ten post.

Hattori Heizō

29.10.22 12:36
Jestem trzeźwy – brakowało tylko widowni, która w tym momencie wstałaby z miejsc i zaklaskała. Nawet na usta Hattoriego cisnęło się krótkie „Gratuluję”, ale przełknął to palące słowo razem ze śliną. Zrobił to tylko dlatego, że nie chciał przykładać kolejnej cegiełki do jego upadku, który – jak szybko zauważył – musiał być już wystarczająco bolesny. Na widok poobijanej twarzy machinalnie spięła mu się szczęka. Trudno powiedzieć, czy w tej chwili był bardziej zły na Hayamiego, że go nie posłuchał, czy może na tego, kto mu to zrobił. Pamiątki po wymierzonych ciosach nie przypominały czegoś, co zrobiono w dobrej wierze, by wybić mu z głowy kretyńskie zachowania, których nie brakowało. Dobrze wiedział, że Hime miał w sobie coś, co sprawiało, że czasem po prostu nabierało się ochoty, by zwyczajnie mu przypierdolić, jednak czarnowłosy mimowolnie zmierzył wszystkich swoją miarą, bo mimo emocjonalnego rollercoastera, który czasem mu fundowano, nigdy nie podniósł na niego ręki. Kłócili się – oczywiście. Byli jak ogień i woda. Koniec końców woda zaczynała wrzeć, ale tym razem było inaczej.
    Nie odezwał się, choć równie dobrze mógł chełpić się tym, że miał rację. Kto nie czułby się wygrany, wiedząc, że właśnie zrujnował czyjeś gówniane podejście o świecie? W końcu myślał, że to nałóg go uszczęśliwi – Heizō doskonale pamiętał tę wściekłość, gdy dał mu wybór. I co? Teraz nie widział w nim buchającego ognia. Został już tylko płomyk, który smętnie kołysał się na boki przy byle podmuchu. To oczywiste, że gdyby teraz brunet pozwolił na to, by poruszyła nim choćby najmniejsza fala, doszczętnie zmiótłby go z powierzchni.
    Ale nie życzył mu źle. Miał prawo mieć do niego żal za te wszystkie nieprzespane noce, gdy srebrnooki zastanawiał się, czy to nie z jego winy Hime zaczął szukać pocieszenia w innej formie. Ludzie źle znosili prawdę – mając to na uwadze, mógł częściej uświadamiać go, że wszystko będzie dobrze. Bez podawania tych wszystkich chłodnych i racjonalnych rozwiązań. Bez mówienia, co w danej sytuacji zrobił nie tak i co mógłby naprawić. Gdy jednak spędzał te wszystkie noce na przemyśleniach, przypominał sobie, że nigdy nie powiedział niczego, co podburzyłoby samoocenę jego partnera. Nigdy nie podsunął mu prochów. Nigdy nie zakomunikował, że jeśli zachleje mordę, to będzie mu lepiej.
    Koniec końców Hayami zrobił, jak uważał.
    „Przepraszam”.
    Z pewnością było za co, ale nie chciał przeprosin w chwili, gdy jawnie się nad nim znęcano. Prawdę mówiąc, niczego już nie rozumiał. Zwłaszcza, że Hayami znów znajdował się tak blisko niego, jakby nigdy nic się nie stało. Jakby łzy, które szybko przesiąkły przez materiał jego podkoszulka, miały wszystko zmienić. Nie tak wyglądały rozmowy, które pamiętał.
    — Daj spokój — rzucił mrukliwie, dając do zrozumienia, że nie chce być przepraszany. Wierzył, że było mu szczerze przykro, bo drżące ciało przemawiało swoim indywidualnym językiem żalu. Z drugiej strony wiedział też, że miał do czynienia z kimś, kto miał poważny problem. Z kimś, kto równie dobrze mógł z premedytacją grać na jego emocjach. Przecież wiedział, że to potrafił. Kiedyś sam wręczył mu ten głupi mechanizm. Jego działanie było tak prymitywne, że wystarczył jeden guzik.
    Jeden.
    Ostrożnie przesunął palcami w górę po jego przygarbionych plecach, jakby silniejszy dotyk mógł go doszczętnie zmiażdżyć. Wydawał się papierowy, a Hayami przecież nie był o wiele drobniejszy od niego. Naprawdę chciał go objąć, tak jak dawniej; zazwyczaj potrafili radzić sobie z konfliktami. Zamiast otoczyć go opiekuńczymi ramionami, oparł ręce na jego barkach, ale nie zmuszał go, żeby się odsunął. Coś mu na to nie pozwalało – jakaś wątła nić nadziei na to, że może się pomylił. Że może ta rozmowa miała być jednym przypadkiem na dziesięć. Wyjątkiem potwierdzającym regułę.
    Pozwolił mu wyrzucać z siebie kolejne, nieskładne słowa.
    „Potrzebuję pomocy. Proszę, ten ostatni raz.”
    Ostatni raz?
    Jego milczenie musiało być nieznośne, ale potrzebował chwili, by upewnić się, że dobrze radzi sobie ze znoszeniem tego błagalnego, zaszklonego spojrzenia. Z bliska Hime wyglądał jeszcze gorzej – siniaki na jego twarzy nie były znajomym elementem, do którego zdążył się przyzwyczaić. Ułożył jedną z chłodnych dłoni na jego policzku i kciukiem pogładził żółtawy ślad, do ostatniej chwili łudząc się, że w ten sposób go zetrze i chociaż ożywi jakieś przyjemniejsze wspomnienia. A usta? Wzrok zatrzymał się na nich na dłużej. Ranne, wysuszone z pragnienia, nie takie jak zawsze.
    Dosięgając spojrzeniem jego smutnych oczu, pokiwał ledwo widocznie głową w niemym wyrażeniu zgody, jakby cała zebrana w nim wcześniej siła woli nagle osłabła. Prosił o pomoc, a to zawsze jakaś inicjatywa.
    Zsunął dłoń z jego policzka, na nowo opierając ją na ramieniu mężczyzny, wcześniej niby nieszczęśliwym przypadkiem sunąc dotykiem po jego szyi.
    — W porządku. Najpierw wyjaśnisz mi, o co chodzi, a później spróbuję — odparł, uznając, że obietnica podjęcia próby była mniej zobowiązująca. Nie mógł zagwarantować mu, że posiadał nadprzyrodzoną zdolność naprawiania wszystkiego i wszystkich. Znał swoje ograniczenia. — Zrobię tyle, ile uznam za słuszne. Reszta będzie należała do ciebie — miał nadzieję, że Hime rozumiał, jak wielką głupotą byłoby obiecywać mu wszystko. Na pewno zamierzał dołożyć wszelkich starań i już czuł ciężar, który właśnie zrzucono na jego barki, ale nie zamierzał wiązać sobie kuli u nogi i na głos deklarować, że od teraz całe swoje życie poświęca altruistycznemu wyciąganiu go z dna. Nie wiedział, jak głęboko tkwił. Zależało mu na nim, choć chyba nie był w stanie zagwarantować mu tej filmowej, przerysowanej miłości. Gdyby był inny, może w tej chwili nie stałby przed nim, udając, że zna wszystkie rozwiązania.
    — Nie zrozum mnie źle, ale to nie mi zaszkodzisz, jeśli nie weźmiesz się w garść. — Skłamał. Nie byłoby mu łatwo żyć ze świadomością, że jest z nim coraz gorzej, ale życie tak czy inaczej toczyłoby się dalej. Rzeczywistość byłaby jedynie nieco bardziej szara niż zwykle. Ale przecież i tak już było źle. — Co mam zrobić?
Hattori Heizō

Yōzei-Genji Madhuvathi ubóstwia ten post.

Hime Hayami

31.10.22 22:23
Chciał mu wyspiewać dosłownie wszystko. Na ten moment nie miał już sił na kłamstwo, choć tą zdolnością, gdzieś w głębi sobie, się chełpił. Ale nie tym razem.
Podstawową kwestią rozwiązania problemu jest zdanie sobie sprawy z jego istnienia, z tym nie można się kłócić. Podobnie było i tutaj - kłamstwo w którejkolwiek kwestii cofnęłoby go o trzy kroki, gdy wreszcie, po tak długim czasie, zrobił choć jeden z stronę poprawy.
Czułość, której kompletnie się nie spodziewał, odjęła mu na moment mowę. Dłoń na policzku, cichutki dźwięk skóry przesuwającej po skórze, chłód dłoni. Zbyt dużo bodźców w zbyt krótkim czasie. Uniósł na niego spojrzenie, te wielkie, smutne oczy, pełne nagle zdobytej naiwności, jakby ten chwilowy gest odebrał właśnie wszystkie zła i okrucieństwa, jakby było już dobrze, przecież nic się nie stało…
W tym momencie nawet boleśnie dłużąca się cisza nie była w stanie mu przeszkodzić. Spoglądał jedynie po jego twarzy, doglądając się jakichkolwiek zmian, małych blizn, przypominając się gdzie od zawsze miał pieprzyk. Sięgnął nawet, w ów zamyśleniu, by ostrożnie zdjąć spod oka zagubioną rzęsę. Słowa Heizo wpadały jednym uchem, i w podobnym tempie wypadały drugim, przez te kilka błogich chwil.
Reszta będzie należała do ciebie.
Jak nóż w gardło. Spiął się nagle, spojrzenie zdało się wreszcie widzieć, zamiast bezwiednie patrzeć. Wyrwano go z ciepłej, bezpiecznej toni, na powierzchnie, mocne, rytmiczne bicie serca zagłuszyło na kilka sekund wszystko, co działo się dookoła.
Opanuj się.
Nie po to Hattori się tutaj zjawił. Nie miał zaleczyć rany, byle na chwilę, na moment - miał ją rozgrzebać, żeby wyjąć z niej zalegające szkło i dopiero wtedy pozwoli się jej zagoić. Przełknął ślinę, cofnął się o niepełny krok. Spojrzeniem również uciekł gdzieś w bok, machinalnie kiwając głową, jakby faktycznie dosłyszał co było do niego mówione.
Nie przestał nawet, gdy chwiejnym krokiem ruszył w stronę zaciemnionego salonu, nie skończył, dopóki Heizo nie usiadł obok. Albo chociaż nad nim nie stanął. Wątpił, że sam dałby radę opowiedzieć o tym wszystkim bez ugięcia się nóg.
Spytałeś mnie kiedyś co to za koszmar. Jak gadałem do siebie, pytałeś, z kim rozmawiam —  zaczął, cicho, niepewnie. Do teraz pamiętał, jak próbował uniknąć tej rozmowy, ale trudno, gdy tak wyraźnie szeptał pod nosem jego imię.
Nie chciałem Ci wtedy powiedzieć, ale… nie umiem więcej udawać, że sobie z tym radzę. Nie po tym, co się stało w weekend — dłonie nerwowo chodziły, rysując paznokciami ślady na skórze, jakby miało mu to w czymś pomóc. Sam też nie wiedział, czy od tej kwestii powinien rozpoczynać swój wywód, ale nie wytrzymałby chyba i sekundy dłużej, gdyby nie podzielił się z kimś swoim bólem. Czy raczej, nie zrzucił mu komuś na łeb, żeby na jego własnym było choć odrobinę lżej.
Oparł się w końcu plecami o powyginaną poduszkę.
Śniła mi się wtedy, i śni mi się nadal… pewna osoba — przerwał na moment, czując palący ból gdzieś w przełyku. Nadal nie mógł wierzyć, że mówi o kimś żywym.
Opowiadałem Ci kiedyś, że… ktoś mi pomógł, jak uciekłem z Nanashi. Znalazł, zaciągnął za ciuchy, kazał się ogarnąć. Dzięki niemu miałem cokolwiek, nie wiem, nie musiałem dawać dupy, żeby przeżyć. Bo tak to by się pewnie skończyło, albo bym się zaćpał, albo zaczął puszczać —  odchylił w końcu głowę, by skupić spojrzenie na suficie. Nie chciał znowu płakać, wystarczyło mu już.
I-i ten ktoś… zniknął. Sześć lat temu. Kompletnie, kurwa, bez słowa, rozumiesz? Życie bym za niego oddał, a nawet nie miałem szansy, żeby mu pomóc. Nic, bez śladu, jak kamień w wodę, nic. I szukałem go, i błagałem, płakałem, biegałem po całym mieście, nic to kurwa nie dało. Straciłem wtedy jedyną osobę, która miała dla mnie większe znaczenie, niż ktokolwiek i cokolwiek na tym zasranym padole — nie powstrzymał się. Łzy znów ściekły na brodę, gdy ta drżała przy każdym kolejnym wypowiadanym słowie. Samo wspomnienie tego, jak się wtedy czuł, było zbyt wszechogarniające, za silne, by stłamsić je w zarodku, nawet jeśli było to tak dawno temu.
Najpierw myślałem, nie wiem, zostawił mnie, nie nadawałem się, byłem za słaby. Bo on coś chciał osiągnąć, a ja się przypierdoliłem jak rzep do psiego ogona i nie chciałem puścić, bo tylko przy nim czułem, że żyje. Narkotyki mi tego nie dawały, seks, adrenalina, nic. Nic się nie równało z tym, co czułem przy nim. Nawet nie wiem jak to nazwać — spróbował wziąć głębszy oddech, żeby się uspokoić, ale płuca były zbyt mocno ściśnięte. Znów się nakręcał.
A potem… potem że nie żyje. Nie tyle, co myślałem, ja byłem święcie przekonany, że tak było. Bo wiesz, nie było dla mnie do ogarnięcia głową to, że odszedł… tak po prostu. Kompletnie bez żadnej informacji, bo kurwa, on nie był taki. I… i też mnie kochał. Albo bardzo usilnie mi to wtedy wmówił. Ale rozumiesz, nie wiem, spróbuj sobie wyobrazić, że ktoś taki umiera i jesteś kompletnie sam. Nagle. Bez żadnego zasranego ostrzeżenia — sięgnął w końcu, by obetrzeć załzawione oczy, cały czas ciężko przy tym oddychając. Nie spojrzał na niego zresztą, nie był w stanie się zmusić. Coraz mocniej gestykulował dłońmi, choć te drżały.
I… wydawało mi się, że może się z tego w końcu wyleczyłem. Zaakceptowałem, że tak jest. Że jestem sam i nie mam szansy na to, żeby być z kimś już do końca. Po to nosiłem tę pieprzoną obrączkę, bo nie zdążyłem mu jej nigdy dać — jak na zawołanie sięgnął do niej dłonią, by wysunąć ją spod swetra, zawieszoną na cieniutkim łańcuszku.
Nawet nie miałem grobu, na której mógłbym ją zostawić. Wypierdolić za okno też jej nie potrafiłem. Dlatego tyle ćpałem, tyle wychodziłem, piłem, bo wtedy umiałem się choć na moment zapomnieć. Potem poznałem Ciebie — zacisnął palce na srebrnym pierścionku, aż ten wbił się boleśnie w skórę, podobnie jak zęby, którymi zagryzł się na i tak już popękanych ustach.
I myślałem, że mam szansę, żeby… żeby było lepiej. Złudną nadzieję, że jest wreszcie ktoś, kto… kto może też pokocha mnie tak mocno, i będę mógł to odwzajemnić. A i tak musiałem to spierdolić, bo mam w głowie za dużo nieprzepracowanego syfu —  podniósł się w końcu z poduszki, skulił znów plecy, twarz chowając w dłoniach, końce palców wsuwając we włosy, by odrobinę za nie pociągnąć. Łzy zbierały się w kącikach oczu i spływały większymi grupami.
Po tym jak postawiłeś mi to… ultimatum, poznałem jeszcze kogoś innego. Nie wiem po co zresztą się w to wpierdoliłem, dawno nie miałem tak syfiastej relacji. Kurwa, szok, że kazałem mu spierdalać po tym, jak dał mi w twarz, normalnie pewnie wmawiałbym sobie, że go naprawię —  parsknął śmiechem, pod nosem, pełnym zażenowania własnym podejściem do życia.
Myślałem, że się do Ciebie odezwę. Po tym wszystkim. Że… spróbuję to naprawić. Serio chciałem, uwierz mi, ale teraz ja naprawdę już nie wiem co mam robić —  w tym momencie zgubił wątek. Nie dlatego, że nie wiedział o czym chciał mu teraz opowiedzieć, a w zamian nie wiedział zwyczajnie, jak się tego wszystkiego podjąć. Wziął długi, głęboki oddech, czując coraz to mocniej dający się we znaki, pulsujący ból gdzieś w skroniach. Ścisk w żołądku był nie do zniesienia.
Siedział tak przez dłuższy moment, zbierając myśli, próbując ułożyć to w jakąś logiczną całość. Za oknem było słychać jedynie nikłe syreny karetek, pędzących na ratunek innych, nic nieznaczących dla niego ludzi.
Mózg płatał figle, broniąc się rękami i nogami, żeby nie wracać do przykrych, stresujących wspomnień. Przez chwilę mógł wyglądać tak, jakby zapomniał o czym mówił, ze spojrzeniem zawieszonym gdzieś w nicości, kompletnie nieobecnym. Jedynym, co świadczyło inaczej, było drgnięcie ust, wyginających się gdzieś w bolesną stronę, gdy mocniej zacisnął szczękę.
On żyje, Hei. Wrócił, rozumiesz? — zmusił się w końcu, a może i właśnie tego potrzebował, by na niego spojrzeć. By dostrzec w jego twarzy choć odrobinę wsparcia. Potwierdzenia, że rozumie co do niego mówi i że faktycznie jest tak szalone, jak mu się wydawało.
Po sześciu latach. Po prostu się pojawił, jakby… jakby się nic nie stało. I wszystko to, co jakoś... nie wiem, ogarnąłem, pierdolnęło w posadach.


You're the sweetest melody I never sung [Hattori Heizou x Hime Hayami] Urb97L4
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
Hime Hayami

Hattori Heizō ubóstwia ten post.

Hattori Heizō

01.11.22 16:30
Nie czuł się dobrze z tym, że za sprawą kilku słów kompletnie zawiódł oczekiwania Hayamiego. Gdyby nie to, że Hattori z tyłu głowy miał niezbite przeświadczenie o tym, że postępuje słusznie, może jeszcze by się zawahał. Może cofnąłby to wszystko, zgadzając się na udzielenie mu pomocy niezależnie od sytuacji. Ale nie mógł tego zrobić. Skrzywdziłby go, gdyby podał mu wszystkie szczegółowe rozwiązania problemów; gdyby odmówił mu możliwości samodzielnego radzenia sobie z nimi. To na barki czarnowłosego spadła rola podjęcia tej decyzji, która – o czym doskonale wiedział – miała nie spodobać się Hime. Nie musiał być mistrzem odczytywania ludzkich emocji, by gołym okiem dostrzec, jak bardzo mężczyzna był w tym momencie zagubiony. Jego spojrzenie może i stało się przytomniejsze, gdy bez skrupułów przechylił nad nim kubeł lodowatej wody, ale wciąż sprawiał wrażenie kogoś, kto nie do końca wiedział, że zrobiono to tylko dlatego, że tego potrzebował.
    Pobudka, Hayami.
    Za dużo powiedzieć, że nie poruszył go widok tego bezwiednego kiwania głową. Nie chciał zabijać w nim wcześniejszej cząstki nadziei, której nieomal sam jeszcze chwilę temu uległ, gdy Hime z tak dobrze znaną Heizō troską lekkim muśnięciem zgarnął tę niezauważoną rzęsę. Ale musiał to zrobić, bo wiedział, że coś się zmieniło. Ta zmiana zagnieździła się już w samym spojrzeniu Hayamiego, który możliwe, że nie zdawał sobie sprawy z ukrytego tam sabotażysty. Nie tak patrzyło się na kogoś, kogo się potrzebowało. Hattori pozwolił na to, by żył w przekonaniu, że w ogóle tego nie widzi. Ale czy był tym rozczarowany? Właściwie nie. Na swój pokrętny, rozemocjonowany sposób Hime dał mu do zrozumienia, że potrzebuje tylko jego rozwiązań; jego odmiennego spojrzenia.
Ten ostatni raz.
    Odruchowo odsunął się na bok, przepuszczając go w drzwiach. Nie ruszył się z miejsca od razu, przyglądając się smętnym krokom Hayamiego. Gdzieś wewnątrz niego pojawiła się niechęć do kontynuowania tej rozmowy, ale obiecał, że mu pomoże, a to zobowiązanie było silniejsze niż chęć opuszczenia tego mieszkania. Pozostało mu wziąć głęboki oddech, zaciągnąć mocniej więzy swoich emocji i ruszyć w mrok cuchnącego fajkami salonu. Nie usiadł tuż obok niego. Zajął miejsce w takiej odległości, by łatwiej było mu go obserwować i sprawiać wrażenie przykładnego słuchacza. Miał nadzieję, że po tym wszystkim będzie w stanie mu pomóc, ale – nie oszukujmy się – cudotwórcą nie był, a szatyn zdawał się mieć w zanadrzu jakiś wyjątkowo ciężki orzech do zgryzienia.
    Przecież nie wyolbrzymiał, prawda?
    „Spytałeś mnie kiedyś co to za koszmar.”
    Kiwnął ledwo widocznie głową, mimo że ten nawet na niego nie patrzył. Nie wiedział, jaki związek miała z tym wszystkim tak dawno miniona sytuacja, ale Hime był wystarczająco zdruzgotany, by bez przerywania mu przyjął do wiadomości, że ten ciąg przyczynowo skutkowy miał w tej chwili ogromne znaczenie. Od tej chwili skupił się już tylko na słuchaniu historii, którą chciał się z nim podzielić, a która niegdyś pozostawała poza jego zasięgiem.
    Szkoda, że tak późno przyszło im się poznać.
    Im dłużej słuchał, tym powietrze stawało się cięższe od wypowiadanych słów. Niewidzialna energia przylepiała się do jego ubrań, osiadając na nich i powodując niekomfortowy ciężar – zwłaszcza w okolicy klatki piersiowej. W którymś momencie już przestał tłumaczyć sobie, że Hime nad sobą nie panuje, że nie wie, co mówi. Przestał, bo choć było to dla niego niewygodną prawdą, dawno nie widział go w tak wiarygodnym wydaniu.
    „(…) spróbuj sobie wyobrazić, że ktoś taki umiera i jesteś kompletnie sam.”
    Wyobrażał sobie. Nie potrzebował dosadniejszej wizualizacji, by przypomnieć sobie, jak gównianie czuł się, gdy kazał Hayamiemu wybierać. Ten co prawda siedział naprzeciw niego, może i nie miał się tak dobrze, jak powinien, ale przynajmniej żył. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie musieli odprawiać mu pogrzebu, by wyobraził sobie, że niewiele brakowało.
    Nie wyobrażam sobie.
    Na ułamek sekundy rozchylił nawet nieznacznie wargi, jakby chciał powiedzieć to na głos. Uświadomić Hime, że ciężko było mu postawić się w roli kogoś, kim nie był i kto nie doświadczył czegoś, co choćby w niewielkim stopniu przypominało jego życie. Oczywiście, radził sobie znacznie lepiej. Potrafił zmusić się do niewyobrażalnych rzeczy, na które nie było stać innych – jedną z tych rzeczy było przyjmowanie roli biernego słuchacza. Udawanie, że coś cię nie dotyczyło, mimo że w tle rozlegały się dźwięki pękających murów twojego świata.
    Odbuduje się. Jak zawsze.
    „Potem poznałem ciebie.”
    Ale tu kompletnie nie chodziło o niego. Był tylko odcinkiem na osi czasu. Częścią procesu, która i tak nie odcisnęła korzystnego piętna na jego życiu. Wyczytał to między wierszami wypluwanymi przez Hime, gdy musiał się wypłakać. A kiedy mężczyzna zalewał go gorzkimi żalami, brunet w ciszy przetwarzał wszystko w swojej głowie. Nawet nie drgnął, gdy ten dał mu do zrozumienia, że tylko myślał, że zostanie pokochany. Bo przecież nie znalazł tego uczucia – to chciał mu przekazać. Ta niebezpośredniość była bardziej paląca od wymierzonego policzka.
    Ale to nic. Przecież mu pomoże.
    „Myślałem, że się do Ciebie odezwę. (…) Serio chciałem…”
    Wiele nasłuchał się o piekle wybrukowanym chęciami. Wreszcie rozumiał, co mieli przez to na myśli. Zrozumiał też, że dobrze się stało, że na tych chęciach się skończyło. W końcu z nałogiem nie wygrasz. Nie miał już na myśli narkotyków.
    Teraz, kiedy Hime zdecydował się na niego spojrzeć i szukał zrozumienia, Heizō zwrócił twarz w stronę balkonu. Tym razem to on przez chwilę kiwał głową w milczeniu, jednak nijak przypominało to wcześniejszy gest Hayamiego. Czarnowłosy sprawiał wrażenie kogoś, kto faktycznie oddał się przemyśleniom problemu. Zepchnął na bok niepotrzebnie wyciągnięte wątki i skupił się na głównym problemie. O to go prosił – o pomoc. Nie o wywód na temat tego, jak się z tym czuje. Nie o obwinianie go, że mu nie wystarczył, bo po prostu nie był kimś innym.
    — Rozumiem — rzucił to wyłącznie dla komfortu psychicznego byłego partnera. Jakby takie sytuacje po prostu się zdarzały. Akurat od jakiegoś czasu patrzył na różne zjawiska z mniejszym sceptycyzmem, ale miał ku temu wiele powodów. — To dobrze — dodał po chwili, jakby rzeczywiście tak uważał. Nie minął się z prawdą, bo przecież nie życzył nikomu śmierci. Nie życzył też Hime, by przez resztę życia żył z taką świadomością, szczególnie że od sześciu lat nie umiał sobie z nią poradzić.
    Srebrne, pełne pokładów cierpliwości tęczówki na nowo skierowały się na twarz ciemnowłosego, wytrzymując jego spojrzenie. Zdawałoby się, że bez żadnego wysiłku.
    — Nie rozumiem tylko, w jaki sposób mam ci pomóc. Nie znam go. Nie wiem, dlaczego zniknął. Nie wiem, jakim jest człowiekiem. Nie wiem, czy wszystko było tak zajebiste, jak to opisujesz, bo równie dobrze mogłeś mieć na sobie te cholerne różowe okulary, o których wszyscy mówią. Ale uznajmy, że tym razem naiwnie chcę wierzyć w to, że faktycznie jest na świecie ktokolwiek, kto wyciągnie cię z tego gówna. — Naiwnie, bo na pierwszy rzut oka wcale lepiej nie wyglądał, ale… — Przynajmniej widzę, że jesteś trzeźwy. Pewnie na tyle, że przecież wiesz, co zrobisz. Może już zrobiłeś. Nie wiem.
    Po coś przedstawił mu wizję wyidealizowanych uczuć lepszych od narkotyków i seksu. Po coś podkreślił, że kiedy tylko on pojawił się na nowo, wszystko pierdolnęło. Hattori nie musiał znać szczegółów, nie musiał słyszeć reszty wypowiadanej na głos opowieści, by wiedzieć, że emocje wzięły górę. Właściwie już zdecydował, a teraz… teraz co? Chciał ukarać go za ultimatum? Chciał sprawdzić czy niezależnie od tego, co zrobi, może zgarnąć dla siebie wszystko?
    — Co mam zrobić? — ponowił wcześniejsze pytanie. W jego długim wywodzie nie doszukał się żadnej odpowiedzi. — Pomóc ci dokonać wyboru? Nie ma żadnego. Sześć lat temu sam zdecydowałeś się na jedną opcję — jego ton był zadziwiająco spokojny, jak na tak nieprzyjemne słowa. Ale gorycz, krzyki i niezadowolenie i tak niczego by nie zmieniły.
    Było jak było. Chujowo, ale stabilnie.
Hattori Heizō
Hime Hayami

01.11.22 21:18
Sześć lat temu sam zdecydowałeś się na jedną opcję.
Bolało. Paliło. Jak wbijany w stos igieł, każdy najmniejszy ruch powodował agonalne skurcze. Nie mógł tego znieść, a przecież właśnie na to się przygotował. Na tę palącą szczerość, wyciągającą go za wsiacz na powierzchnię. Nie zmieniło to faktu, jak bardzo nie mógł znieść tego uczucia.
Jakiejś dzikiej mieszanki wyrzutów, obrzydzenia wobec samego siebie, wepchnięcia w najskrytsze odmęty świadomości. Bo to w niej to wszystko się kryło. Heizo nie podawał mu niczego nowego - wskazywał jedynie palcem na to, co zawsze było przy Hime. Mógłby go w ten palec upierdolić.
Tego teraz chciał, z każdym kolejnym jego słowem coraz bardziej chciało mu się krzyczeć, błagać, żeby przestał. Broniłby się rękoma i nogami, byle by zagłuszyć to, co do niego mówił.
A przecież nie powiedział wcale tak wiele. I tak też wyglądał Hayami - z twarzą dziwnie spokojną, zapatrzoną w mężczyznę, choć za tymi jasnymi źrenicami nie zdawało się kryć zbyt wiele. Pustka, jak ocean, smutno kiwający się na boki.
Może faktycznie tak było. Podjął decyzję już dawno temu, czekał jedynie na moment, w którym mogło się to wszystko ziścić. Paniczna realizacja objęła ciało, gdy zdał sobie sprawę z tego, jak faktycznie jest słaby w obliczu mężczyzny, którego nie widział tyle czasu. Mógł być kompletnie kimś innym, a on i tak - jak wierny pies - ułożyłby mu głowę na kolanach, gdyby tylko na to pozwolił.
Nigdy nie miał w sercu na miejsca na kogokolwiek innego. Nieważne jak bardzo się starał, jak mocno sam wierzył, jeszcze jest tam dla kogoś przestrzeń - nie było jej, i nigdy zresztą nie będzie. Nie w pełni, nie tak mocno, by zrobić coś więcej, niż tylko ostatkiem sił trzymać się jego skraju.
Sam nie wiedział co dokładnie ma mu odpowiedzieć. Skąd miał wiedzieć jakiej dokładnie pomocy potrzebował? Czy faktycznie jej wymagał? Nie dałby sobie z tym rady sam?
No właśnie. To sytuacja bez wyjścia, zbyt złożona, by osoba trzecia mogła powiedzieć cokolwiek więcej, niż powiedział mu Heizo.
Nie wiem — odparł, zgodnie zresztą z prawdą. Nic dziwnego. Dosłownie nie miał pojęcia, co mógłby więcej na to odpowiedzieć. Było tak za każdym razem, przy prawie każdej rozmowie. Potrzebował dłuższego czasu, żeby zdać sobie sprawę z tego, co może zrobić z podanymi mu informacjami, ale teraz ich nie było. Tylko proste pytanie Co mam zrobić?
Podniósł się w końcu, by na chwilę zająć ciało czymś innym, dać odparować głowie po tym jakże długim wywodzie. Wyszedł na moment na balkon, by za chwilę z niego wrócić, usiąść w progu drzwi do niego prowadzących, z kolejnym papierosem w dłoniach. Nie mógł z początku go odpalić, nie miał w nich wystarczająco siły, by przesunąć krzesiwem i wydobyć iskrę. Odłożył zapalniczkę na bok, na krótki moment, zrezygnowany.
Może…. Może nie mogłem wysiedzieć z tym sam. Znowu spierdalam Ci swoje problemy na głowę — mruknął cicho, spojrzeniem podążając gdzieś na zewnątrz. Na szare, zachmurzone niebo, gdzieniegdzie rozproszone kolorowym światłem odbijającym się od powierzchni wełnianych kłębków.
Nigdy nikomu o tym nie opowiedziałem. Nie wiem dlaczego, może…. Może nie chciałem rozdrapywać starych ran. Może powinienem, najlepiej kurwa, z terapeutą — obejrzał się na niego, na ułamek sekundy, po tym od razu spojrzeniem uciekając na swoje drżące dłonie. Znów spróbował odpalić zapalniczkę, tym razem skutecznie, by wypełnić głowę gęstym dymem. Rozluźnił ramiona, wypuszczając go za drzwi.
Znów zamilkł, na całkiem długi moment. Musiał się skupić, odgrzebać z pokładów załamania to, co dokładnie chciał mu powiedzieć. A było tego tak wiele. Wyrzuty sumienia gryzły jak wściekłe psy.
Znów zachowywał się samolubnie. Mówił tylko o sobie, nie patrzył na nikogo, skupiony jedynie na czubku własnego nosa. Jak niby z tym wszystkim mógł się poczuć człowiek, którego ściągnął tu w środku nocy, człowiek, któremu kiedyś obiecał całkiem sporo, a teraz zachowuje się, jakby to nic nie miało znaczenia.
Shame, shame, shame.
Potrzebowałem, żebyś… żebyś przyszedł, bo… bo chciałem być szczery. Porozmawiać z tobą o tym wszystkim, o-o tym, co jest… było między nami. Nie chciałem zostawić Cię tak bez słowa — sięgnął dłonią, żeby zetrzeć kolejną zagubioną łzę, gdy ciałem targnął delikatny dreszcz. Zależało mu na nim, kochał go przecież, gdzieś w głębi, ale nie tak, jak Heizo na to zasługiwał. Niewystarczająco. Inaczej. Jako człowieka, przyjaciela, nie kochanka.
Chyba.
Zmusił się w końcu, żeby spojrzeć mu w oczy. Ten jeden raz, gdzie pozostałe dziewięć z dziesięciu uciekałby wzrokiem w najdalsze kąty ciemnego pokoju. A teraz patrzył, świadomy, trzeźwy, wyjątkowo szczery.
Bo jesteś dla mnie ważny. Zależy mi na tobie i… i nie chcę Cię stracić. Chociaż na to pewnie zasługuję.


You're the sweetest melody I never sung [Hattori Heizou x Hime Hayami] Urb97L4
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
Hime Hayami
Hattori Heizō

02.11.22 15:26
    „Nie wiem.”
    Odjęło mu mowę na tyle, że potrafił jedynie uraczyć go wymownym uniesieniem brwi. Nie wiedział? Więc od samego początku liczył na to, że to Heizō wyłoży wszystkie karty na stół. Za sprawą swoich nieistniejących zdolności dedukcyjnych i oprawionego dyplomu z psychologii, wywnioskuje, w czym leżał problem i co powinni z nim zrobić? W tym momencie cieszył się, że po tym wszystkim Hayami na chwilę zostawił go z ciszą. Czarnowłosy pochylił się do przodu, opierając łokcie na kolanach i rozmasował zmęczoną twarz.
    Zaczynała boleć go głowa.
    Pewnie od tych zrzucanych na nią problemów, ale nie potwierdził słów Hime. Jednocześnie też nie zaprzeczał. Traktował to, jak nieodłączną część ich relacji, bo po takim czasie można było się przyzwyczaić. Nie do wszystkiego, ale jednak.
    Czasami miło było być tym pierwszym. Gdyby nie to, z czym się mierzył, może nieco bardziej pozytywnie odebrałby tę chęć zwierzania się. Teraz jednak zastanawiał się, co zrobił, że Hime postanowił go tak ukarać. Chodziło o ultimatum? To ono było powodem, dla którego musiał usłyszeć, że przez cały ich związek gdzieś z tyłu jego głowy był ktoś lepszy? Jasne, zostawił go. Ale to przecież nic w perspektywie zmuszania go do zdrowej zmiany.
    — Powinieneś. Nadal tego potrzebujesz — przyznał bez ogródek na wieść o terapeucie. Nawet na ułamek sekundy zerknął na jego drżące dłonie, jakby były one tylko dodatkowym potwierdzeniem problemu.
    Splótł palce i wsparł na nich podbródek, unosząc wzrok z powrotem na jego twarz. Wiedział, że Hime coraz bardziej zaczynał motać się w swoich zeznaniach. Jeśli chciał porozmawiać o nich, to brunet najwidoczniej zdążył wyłączyć się gdzieś po drodze, ale nie sądził, że się przesłyszał. Cały czas mówiono o kimś innym.
    Co było między nami?
    Już chyba tylko niechęć do usłyszenia kolejnego bolesnego wywodu powstrzymywała go przed zadaniem tego pytania na głos. Nie potrzebował już żadnego słownego potwierdzenia tego, że ich wizje tych więzów diametralnie się od siebie różniły. Relacje bywały trudne – miał to na uwadze, gdy zgodził się wpuścić Hime do swojego życia. Miał też na uwadze te wszystkie dobre momenty. Tylko myśl zmusiła go do wyjścia z domu i do przetrzymania słownego gradobicia bez spuszczenia gardy choćby na ułamek sekundy. Nie patrzył na Hayamiego przez pryzmat ich ostatniego spotkania, bo gdyby tak było, kazałby radzić mu sobie na własną rękę. Gówno, w które się wpakował, należało tylko do niego. Ale przecież był kimś więcej niż tylko słabym ćpunem, który szukał ukojenia, nieświadomie pozbawiając się jakiejś realnej cząstki ciebie. Cała ta relacja… musiała być czymś więcej. Była dla niego pocałunkami – tymi subtelniejszymi i tymi agresywnymi po burzliwej kłótni. Ubraniami rozrzuconymi po mieszkaniu, gdy tuż po wejściu do środka trudno było wytrzymać to nieznośne napięcie. Ciepłem drugiego ciała w pościeli. Długimi rozmowami o wszystkim i o niczym, gdy do późna po prostu leżało się obok siebie. Śmiechem i figlarnym błyskiem w oku po zgryźliwym komentarzu rzucanym z czystej sympatii. Nawet tymi nieco irytującymi pobudkami w środku nocy, gdy akurat w tej chwili potrzebował odpowiedzi na jakieś głupie pytanie i gdy markotnie uciszał go obietnicą odpowiedzi rano. Zapachem kawy przy jednym stole. Frytkami bezczelnie podkradanymi z talerza. Byle dotykiem na skórze, który jednak posiadał w sobie jakąś elektryzującą siłę.
    Wszystko to zdmuchnięte w jednej chwili.
    Znów pokiwał głową. Aktualizował w niej definicję miłości. Jej opis stał się absurdalny, ale miał w sobie coś na miarę współczesności. Każdy podręcznik o manipulacji wręcz krzyczał o tym, że najskuteczniej jest być kimś, kogo nie można mieć. Miłość zatem była znikaniem na sześć lat, zasiewaniem ziarnka kolczastej tęsknoty, rozpierdalaniem cię od wewnątrz i czekaniem na kogoś, kto wyrwie z ciebie ten kłujący krzak. Dziura może zarośnie, może nie. Ale to nie ważne, bo nałóg taki już jest. Pogłaszcze cię po głowie i zapomnisz o reszcie, którą spierdolił.
    „Nie chciałem zostawić Cię tak bez słowa.”
    — Doceniam — była to jedyna sensowna odpowiedź, jaką w tej chwili miał w zanadrzu. To nie ujmowało Hattoriemu szczerości, bo oczywiście doceniał fakt, że przynajmniej wiedział, na czym stoi. W pewnym sensie było to znacznie lepsze niż czekanie na coś, co od samego początku było tylko nieudanym substytutem czegoś, na czym nawet się nie znał.
    Parsknął krótko pod nosem, jakby w całej tej sytuacji jednak odnalazł coś zabawnego. Cień uśmiechu, który przemknął przez jego usta, wcale nie był radosny. Drwił z niego? Po tym wszystkim, co powiedział, usłyszenie, że mu zależy zdecydowanie na to zasługiwało. Ale nie o to mu chodziło. Gdy patrzył w smutne oczy ciemnowłosego, wiedział, że nie kłamie.
    Rozmasował dłonią podbródek i dolną wargę, jakby musiał pozbyć się niechcianego grymasu.
    — Zasługujesz, nie zasługujesz… co za różnica? Nie będę wymierzał ci żadnej kary, bo są rzeczy, nad którymi ani ja, ani ty nie mamy żadnej kontroli. Zresztą sam doskonale radzisz sobie z rozdrapywaniem wszystkiego do niewyobrażalnych rozmiarów. Nie żeby wybitnie było mi to na rękę, bo – jeśli nadal dobrze pamiętasz – też mi na tobie zależy. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę, bo jeśli nie, to- — zawiesił głos, samemu nie wiedząc, w jaki sposób powinien dokończyć zdanie. Bo jeśli nie, to co? To wszystko od samego początku było chuja warte? Bo jeśli nie, to po prostu tracił swój cenny czas? — Nie wiem. Nie wiem, czego jeszcze byś potrzebował.
Zniknięcia. Na bardzo długo.
    No tak, przecież to takie proste. Może chodziło też o słowa. Ludzie karmili się deklaracjami słownymi. Chcieli zapewnień, czułości, jakby w tym wszystkim zapominali, jak łatwo jest manipulować tonem, jak szybko można odgadnąć to, co chcieli usłyszeć i po prostu to powiedzieć. Zero wysiłku. Czyny trzeba było zauważać, a słowa same przychodziły i gnieździły się w uszach.
    Nic dziwnego, że się nie dopasowali.

Realizacja psikusa – wyznanie.
Hattori Heizō

Hime Hayami ubóstwia ten post.

Hime Hayami

02.11.22 16:47
Kap, kap, kap.
Kątem oka zerknął na zewnątrz. Ciemne chmury, rozjaśnione u podbrzuszy resztkami śpiącego miasta zebrały się złowieszczo, przemieliły co miały przemielić, by w końcu polał się z nich rosnący z każdą chwilą deszcz. Zamrugał kilka razy, przesuszone oczy, choć co jakiś czas, regularnie, jak na zawołanie, zapełniały się łzami, bolały tak samo. Przetarł ich wierzch dłonią, pozbywając się ostatniego, zagubionego śpiocha. Podłoga niezadaszonego balkonu rozbłysła od wody, gdy wystawił nad nią dłoń, pozwalając, by i kilka kropel spłynęło po skórze. Mokrych, zimnych, otrzeźwiających.
Słowa Heizo odbijały się echem, jakby słyszał go zza drzwi w klubowej łazience, zagłuszonej akompaniamentem goniących go myśli. Układały się w wyjątkowo żałosną piosenkę, odbijającą się w pustej ze zmęczenia głowie. Wyglądał, jakby się poddał. Powiedział, co miał powiedzieć, a teraz czekał na cud, kiedy zburzony jego własną ręką zamek magicznie odbuduje się, cegiełka po cegiełce.
Przesunął końcem języka po zębach, suchy przywodził na myśl papier ścierny. Nie skupiał się już na bólu, fizycznym zwłaszcza, niezależnie od tego jak mocno napierdalały go dziąsła, skronie, napięta szczęka. Przymknął ociężałe powieki, papierowe ze zmęczenia. Dało się na nich policzyć każdą siną żyłkę, gdy rozchodziły się po twarzy tylko w sobie znane strony.
Pod nimi, jak na filmie, przepływały obrazy. Różne, bardziej rozchwiane i mniej, bardziej kolorowe i te pozbawione barw, jakoby ich intensywność miała być wyrazem pozytywnych skojarzeń.
Co było między nimi? Gdyby faktycznie go o to spytał, odpowiedziałby jak wcześniej. Nie wiem.
Ale wiedział. Czuł w sercu, co było, co jest, tylko nie potrafił znaleźć słów, by prawidłowo to opisać. By oddać przywiązanie i wdzięczność, które czuł względem niego, niezależnie ile razy jego słowa bolały. Domyślał się, że jego własne raniły Heizo jeszcze mocniej. Hattori prowadzony był szczerością, może nawet i chęcią pomocy. Hime dawał porwać się własnej toksyczności i wredocie, bo tylko to znał. Nie potrafił docenić, że ktoś próbował mu pokazać, że można inaczej. Lepiej, spokojniej, czyściej. Bez resztek białego proszku pod nosem, bez kłótni, szarpania za włosy, udając, że seks po czymś takim wszystko naprawiał.
Tu potrzeba było rozmów, do których, za inicjatywą drugiego mężczyzny, zaczynało dochodzić. Z początku mogło być ciężej, ale był postęp - przerywany od czasu do czasu nagłym spadkiem formy, ale w ogólnym rozrachunku, nawet i na przyszłość, wpoił mu pewne idee. Czy z nich skorzysta? O tym przekona się z czasem.
Ale bywało też dobrze. Perfekcyjnie, jak w bajce. Dla osoby trzeciej mogło być to byle co, tak zwane bare minimum, ale nie dla Hime. Dla człowieka, który wychował się na czymś innym, który znał kompletnie co innego. Puste obietnice, ostre słowa, ciągłe wzloty i upadki. To dla niego było normą, którą siłą rzeczy, wprowadzał i między nich. Gdy Hattori próbował go ciągnąć wyżej, on wracał do znajomych ramion używek i adrenaliny, kłamstw i najgorszych wyzwisk. Może tak właśnie wyrażał miłość? Przeplatał to szczerą czułością.
Pamiętał o urodzinach, pamiętał o małych rzeczach, o tym, co akurat mu się spodobało, nadal pamiętał jaką lubi kawę, jaki ma znak zodiaku, że wolał spać przy skraju łóżka, zamiast przy ścianie. Uwielbiał budzić go pocałunkami, gdy ten, zaspany i marudzący, udawał, że wcale tego nie lubi. Spędzać czas nad wymyślaniem nowych wzorów, takich, żeby na sto procent mu się spodobały.
Ale to za mało. To nie to samo. Prawda?
A może wina nie leżała w uczuciu. Leżała w Hayamim, to oczywiste, w tym, że podjął decyzję tak dawno temu. Nie miał teraz kontroli nad ustawionymi sześć lat temu priorytetami. Nad tym, że choć Heizo był wysoko, to nie był na samej górze.
Zagryzł się na ustach, z ręką nadal wystawioną za balkon. Perfekcyjnie umiejscowiona kropla zgasiła papierosa z cichym sykiem, podobnym do tego, które i on z siebie wydał, czując idącą z rozgryzionej rany krew.
Zdaję — odpowiedział, po boleśnie długiej ciszy. Kolejnej, jakby i ona była trzecim rozmówcą. Wpychała się między nich i nie dawała dojść do słowa.
Obrócił spojrzenie w jego stronę. Nie miał już siły na płacz, na błaganie, choć wiedział, że może tym wywalczyłby więcej. Teraz dzierżył jedynie swoją szczerość, ostatnią formę boju.
Nie wiem, czego jeszcze byś potrzebował.
Ciebie. Obok — powiedział, cicho, nawet jeśli niekoniecznie było to pytanie — Chociaż wiem, jak cholernie jest to samolubne. Ale mnie też na tobie zależy, nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, jak mocno. Nawet ja sam nie jestem tego chyba do końca świadom — przełknął ślinę, czując, że coraz ciężej mu się mówi.
Nie potrafię sobie wyobrazić, że… że Cię nie ma. Nie chcę Cię stracić. Chcę to naprawić, jeśli… jeśli tylko będziemy w stanie coś z tego jeszcze zrobić —.
Broda znów drgnęło, ledwo widocznie, ale nie dał i temu przeszkodzić w dokończeniu tego, co miał do powiedzenia.
Jeśli tylko się na to zgodzisz.


You're the sweetest melody I never sung [Hattori Heizou x Hime Hayami] Urb97L4
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
Hime Hayami

Hattori Heizō ubóstwia ten post.

Hattori Heizō

03.11.22 19:51
Charakterystyczny dźwięk nadchodzącej ulewy zmusił go do wyjrzenia na zewnątrz. Pogoda, która zupełnie nagle postanowiła się zepsuć, była niczym kropka postawiona nad „i”. Jeżeli jeszcze wcześniej zastanawiał się, czy ta noc mogła być bardziej chujowa, teraz przynajmniej miał całkowitą pewność, że mogła. Perspektywa zmoknięcia w drodze powrotnej do domu bynajmniej go nie cieszyła, ale jeszcze bardziej nie miał ochoty zostawać tutaj do samego rana. Lubił deszcz, ale wtedy, gdy nie musiał wychodzić z mieszkania. Szum, który właśnie słyszał, przypominał mu o tym, że gdyby nie zdecydował się przybyć na wezwanie Hayamiego, leżałby teraz spokojnie w swoim łóżku. Może nawet pierwszy raz od bardzo dawna spałby spokojnie.
    Teraz mógł o tym zapomnieć.
    Miał nauczkę na przyszłość. Teraz był już pewien, że kiedy następnym razem – oczywiście, jeśli taki w ogóle miał nastąpić – nie zgodzi się porozmawiać o drugiej czterdzieści siedem w nocy. Powie, że nie rozmawia o tak nieludzkich godzinach. A może od razu uzna, że nie ma sensu tracić czasu na takie rozmowy? Uczyni sprawę mniej skomplikowaną, bo – jak tak teraz myślał – chyba jednak nie lubił rozmawiać.
    „Zdaję.”
    Długo nad tym myślał. Hattoriemu nie umknęła ta dłużąca się cisza, ale kolejne przećwiczone w myślach kłamstwo nie robiło mu już różnicy.
    Chyba.
    Nie.
    Jednak nie mógł tego słuchać.
    — Hime — rzucił, chcąc przerwać mu już na samym początku, ale jego niedowierzający głos nie był w stanie przebić się przez narastający szum letniej ulewy. Wyglądało to tak, jakby bezdźwięcznie poruszył ustami. Nie pamiętał też, kiedy ostatnio zwracał się do niego nie po imieniu i nie sądził, że jeszcze do tego wróci.
    Hayami mówił dalej.
    Czarnowłosy poruszył nogą w zniecierpliwieniu i wyprostował się, przylegając plecami do oparcia kanapy. Nagle wysiedzenie w jednym miejscu stało się dla niego nie lada wyzwaniem. Po tym wszystkim, czego musiał się nasłuchać przez ostatnie kilkanaście minut, nagle jak gdyby nigdy nic miał zgadzać się na… na co właściwie? Na coś, co nie miało nawet najmniejszego sensu. Przez moment nawet błądził wzrokiem po twarzy Hime, jakby usiłował znaleźć tam choćby jedną zdradliwą oznakę, że sobie z niego żartował. Zatrzymał się na dłużej na drżącym podbródku, wrócił spojrzeniem do jasnych oczu – nie mógłby powiedzieć, że chociaż jeden raz im nie uległ. Wtedy jednak chodziło o drobne sprawy, kiedy chowanie dumy do kieszeni nie było uciążliwe. Szybko zapominał, że bez walki kiwał głową, gdy błyszczące tęczówki spoglądały na niego z niemą prośbą.
    Gdyby tym razem też chodziło o drobnostki…
    „Jeśli tylko się na to zgodzisz.”
    — Hime — powtórzył już bardziej zdecydowanie. Sprowadzał na ziemię i nakazywał, żeby po prostu nie mówił już nic więcej. Hattori potrzebował chwili, która ciągnęła się niemiłosiernie, ale zasługiwał na nią. Zasługiwał na to, by zamknąć na chwilę zmęczone oczy i żeby wziąć głębszy oddech. Nie było mu łatwo, ale robił wszystko, żeby nie zerwać się z miejsca i nie pierdolnąć wątpliwie stabilnym już stolikiem.
    Czy ty siebie słyszysz? Czy ty siebie, kurwa, słyszysz?
    Z dwojga złego zawsze to dobrze, że zdawał sobie sprawę, jak samolubny był. W jego autorefleksji było mnóstwo braków, ale wiedział przynajmniej tyle. Heizō uczepił się tej myśli, jakby już tylko ona pozostała mu, by móc przekonywać samego siebie, że wcale nie było tak źle, ale prawda była taka, że znacznie łatwiej byłoby mu przetrawić informację, że już go nie potrzebował. Żeby jedyną pomocą, jakiej miał mu udzielić, okazało się głupie zapewnienie, że nie będzie zły z tego powodu. Że może już iść.
    — Ty- — urwał, do ostatniej sekundy zastanawiając się, czy warto było strzępić sobie język i czy naprawdę chciał powiedzieć to, co tak zawzięcie chciało wyrwać się z jego gardła. Zdawało się, że czuł gorzki posmak słów, które tylko czekały, by wydostać się na wolność. — Ty… rozpierdalasz mnie wewnętrznie — dokończył, odnajdując w tych słowach najbardziej adekwatne podsumowanie jego zachcianek. Wszystkie myśli, które skłębiły mu się w głowie w ciągu tych kilkunastu sekund, w momencie zostały sprowadzone do tego jednego uczucia – rozpierdolenia.
    Oczywiście, że nie zdawał sobie sprawy. Dla niego było to nic. Miał już wszystko, czego chciał i chciał jeszcze więcej. Gdy był obok, po prostu nie wystarczał. No jasne. Jak mógł się łudzić, że Hayami był w stanie spojrzeć na świat jego oczami? Znajdował się po swojej stronie i teraz chciał uchronić się przed ewentualnymi konsekwencjami swoich wyborów.
    Rozmasował palcami pulsującą skroń, nie mając już żadnych wątpliwości, że ból głowy był jak najbardziej prawdziwy. Spojrzawszy na niego ponownie, wyglądał, jakby już go nie poznawał.
    — Najwidoczniej nie zdaję sobie sprawy — przyznał, patrząc mu prosto w oczy. Jak po tym wszystkim w ogóle miał wierzyć w szczerość jego uczuć? — Chciałbym, ale przecież dobrze wiemy, że kiedy byłem obok, to ci nie wystarczało.Prawie rozjebałeś się na moich oczach, pamiętasz? Ciekawe, czy zastanawiał się wtedy, że na siłę wymusił na nim wyobrażanie sobie życie bez niego. — I co, myślisz, że teraz magicznie tak będzie? Bo wszystkie elementy układanki wreszcie są na swoim miejscu? Czy ja ci wyglądam na jakiś jebany puzzel? Nie chcesz mnie, chcesz… nie wiem kurwa czego. Strefy komfortu? — Pokręcił głowa, jakby cała ta koncepcja była niedorzeczna. — Nie zrzucaj na mnie tego tylko dlatego, że tak będzie dla ciebie wygodniej. I tylko dlatego, że dobrze wiesz, że jak coś ci się stanie, to przyjdę. Ale nie będę obok. Zrobiłeś tam miejsce dla kogoś innego i w porządku. Przecież dam radę z tym żyć. Nie w porządku jest to, jak kurewsko to wszystko komplikujesz. Co sam byś zrobił w takiej sytuacji, hm?
    Faktycznie chciał znać odpowiedź. Jego cudowne rozwiązanie, które byłoby rozsądniejsze od… nieważne. Jeszcze nie wiedział. Ciągle zbierał myśli. Może niepotrzebnie. Może powinien zadziałać instynktownie. Wstać. Wyjść. Trzasnąć drzwiami. Cholera wie.
Hattori Heizō

Hime Hayami ubóstwia ten post.

Sponsored content
maj 2038 roku