You're the sweetest melody I never sung [Hattori Heizou x Hime Hayami] - Page 2
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Hime Hayami

26.10.22 22:36
First topic message reminder :

And when I sit beside your shadow, it somehow comforts me

Koniec sierpnia 2036, mieszkanie Hayami, Asakura


“Hei, musimy porozmawiać”

Wiadomość biła po oczach z telefonu, gdy siedział nad nią, skulony na balkonie. Noga nerwowo chodziła, palce miętoliły dawno spalonego papierosa, kompletnie rozkładając go już na czynniki pierwsze. Ile go nie widział, miesiąc? Dwa? Oficjalnie byli w separacji, mniej oficjalnie dostał w twarz ultimatum, które niezbyt mu siedziało.
Nie rzucisz tego w cholerę, to ja rzucę ciebie. Pasuje? Zastanów się nad sobą i nad tym, co robisz.
Przełknął ciężko ślinę. Wcisnął rozwalonego papierosa w jeżyka, który uformowały poprzednie, by zaraz odpalić kolejnego. Dym omiótł jego twarz, sam przesiąknął doszczętnie jego zapachem. Tęsknił za nim, nie mógł powiedzieć, że było inaczej. Tylko zamiast zadziałać, sprostać oczekiwaniom, postarać się jak na dorosłego człowieka przystało, wolał szukać tego samego gdzie indziej.
Siniak pod okiem prawie już zniknął. Pożółkł, zmieszał się skrajami z poszarzałą skórę. Wyglądał jak pół siebie, blady, przeźroczysty. Pod skórą można było policzyć każdą siną żyłkę, gdzie te formowały się w najrozmaitsze kształty, zaplątane jak labirynt ulic w Nanashi.
Równie szare oczy, teraz przekrwione, suche do tego stopnia, że ledwo mógł ruszać powiekami. Odgarnął splątane włosy. Były za długie, wchodziły non stop w drogę. Obciąć ich też nie miał głowy. To, że pamiętał o prysznicu graniczyło już z cudem. Zwłaszcza przez ostatnie kilka dni.
Spojrzał znów na ekran telefonu. Nie odpisał jeszcze. Może to za mało? Enigmatyczna wiadomość. Sam nigdy nie lubił takich niedomówień. Sięgnął po komórkę, drżącą dłonią wystukując kolejną wiadomość.

“Po prostu przyjdź, proszę. Nic mi nie jest. Muszę z tobą porozmawiać. Teraz”

Odłożył telefon na blat plastikowego stolika, ekranem do dołu. Niech się dzieje, co ma się dziać. Znał adres, miał klucze.
Wyciągnął się w krześle, odchylił głowę, pozwalając, by kłęby dymu zebrały się zgrabnie pod sufitem.
Czuł się tak, jakby rozciągali go w jakimś antycznym narzędziu tortur. Był na skraju rozerwania, każda kończyna wyciągnięta w inną stronę, każdy mięsień napięty do skraju możliwości. Z jednej strony był on, człowiek, na którym mu zależało, z drugiej Minoru, za którego oddałby wszystko, z trzeciej niewarty wspomnienia mężczyzna, który w ogóle w tym matematycznym układzie nie powinien się znaleźć. Wiele w swoim życiu przeżył, z wszystkiego zawsze jakoś wychodził, ale nigdy, dosłownie nigdy wcześniej nie czuł się tak zagubiony. Nie radził sobie z natłokiem emocji, z rosnącymi z każdą chwilą wyrzutami sumienia. Przymknął oczy, czując formujące się w kąciku łzy. Jedną, dwie, zagubione jak on, gdy spłynęły po brodzie na szyje i zniknęły gdzieś w materiale powyciąganego swetra. Dziwił się, że w ogóle mu jakieś zostały po potoku, który wylał przez ostatnie kilka dni.
Wyrzucił fajkę za balkon. Dym za bardzo gryzł w gardło, by mógł przełknąć kolejną. Podniósł się chwiejnie, przechodząc w głąb ciemnego mieszkania. Rolety były zaciągnięte, tylko przez drzwi balkonu wpadało do środka jakiekolwiek światło. Powolnym krokiem przeszedł do łazienki, z myślą, że może zdoła się jakoś ogarnąć. Poczuł tylko mdłości, gdy zawisł nad zlewem, kątem oka oglądając swoje odbicie w lustrze. Nie mógł na siebie patrzeć. Czuł się obrzydliwie ze sobą, ze wszystkim co robił, a z każdą kolejną chwilą to uczucie rosło, stojąc nad nim, chuchając na kark jak mara senna, która nie chciała się odczepić, wygrzebując się ze snu na jawę.
Najpierw przysiadł na skraju wanny, potem osunął się po jej boku na podłogę. Nie mógł już ustać. Trudno było mu stwierdzić, kiedy ostatni raz miał w ustach coś innego niż papieros. Szklankę wody, coś do jedzenia. Osłabienie psychiczne nakręcało to fizyczne, i odwrotnie, wyciągając z niego dziesięć lat życia. Nie byłoby dziwne, gdyby na czubku głowy pojawiło się kilka srebrnych kosmyków.


You're the sweetest melody I never sung [Hattori Heizou x Hime Hayami] - Page 2 Urb97L4
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
Hime Hayami

Hattori Heizō ubóstwia ten post.


Hime Hayami

03.11.22 21:53
Ty… rozpierdalasz mnie wewnętrznie.
Jak miód na serce. Potwierdzenie tego, o czym myślał. Jest najgorszym, co mogło przydarzyć się drugiej osobie. Wyrazem żałosnej walki o swoje, w najbardziej nierówny sposób. Manipulacją, żalem. Nigdy pięścią, zawsze słowem, które miało tę przewagę, że nie dało się go uniknąć.
Nigdy.
Poczuł dreszcz, porwał ramiona, serce, całe wnętrzności, gdy zacisnęły się dookoła siebie, jakby chcąc zadusić płuca. Nie oderwał od niego spojrzenia, jeszcze nie, wpatrywał się jak w święty obraz, gdy w oczach znów nazbierały się fale wody, spływające jak wodospad, odbijające się od i tak wilgotnych policzków.
Nie przerwał mu, choć chciał. Wyciągnął rękę w jego stronę, z miękko formującym się na ustach Heizo. Raz, drugi, gdy ten nakręcał się coraz bardziej, a on, z każdym słowem, jak na zawołanie, był bliżej, przesuwając się na kolanach po podłodze.
To jak odruch bezwarunkowy. Odrobina agresji w głosie odpalała w nim instynkty, do których na trzeźwo nie przyznałby się nawet z wizją bata nad głową. To jak mechanizm obronny - gdy czuł, w trakcie kłótni, że nie zadziała słownie, może przecież zrobić coś więcej. Bardziej dosadnie.
Ruchy miał powolne, jakby nie chciał zburzyć nimi budującego się w powietrzu napięcia. Jak w pajęczej sieci, gdy byle drgnięcie powiadomi drapieżnika, że ofiara próbuje się wyrwać. Przemykał między jej splotami, byleby nie dotknąć, byleby Heizo nie zauważył, niesiony swoim wywodem, że ten pojawił się tak blisko. Niekomfortowo blisko, nie jak ktoś, z kim od dawna nie dzieli się łóżka, nie trzyma za rękę, nie budzi obok.
Wpakował się w końcu na kanapę, nieopodal, gdy ten cały czas mówił. Przyjrzał się jego twarzy, gdy ostrożnie starł już łzy. Burza za oknem zagłuszała pociągnięcie nosem, mocno bijące serce, gdy to szalało w klatce piersiowej.
Nie mógł znieść tego tonu. Wyrzutu, złości, przekleństw rzucanych w jego stronę. Więc nie słuchał. Nie do końca, nie tak uważnie jak powinien, spojrzeniem skupiony na jego zdenerwowanej twarzy. Na tych jasnych oczach, teraz zakrytych widmem zdenerwowania, zamglonych, zaślepionych-
Odetchnął powoli, unosząc się lekko, tak, by nad nim zagórować, gdy siedzieli obok siebie. Dłońmi sięgnął ku jego twarzy, tak ostrożnie, jakby ten był byle puchem unoszącym się na wietrze, a najmniejszy jego podmuch mógłby go zmieść i zamienić w nicość. Delikatnie, skóra do skóry, zimne dłonie do gorących policzków, jakby chciał załagodzić rosnący w nich ogień. Byleby spojrzał mu w oczy, jego własne teraz spokojne, skupione na nim, z niemą prośbą schowaną pod rzęsami. Zawsze tak patrzył, gdy mu na czymś zależało.
Na kimś.
—  Wystarczało —  zaczął, cichutko, spokojnie, nadal nie puszczając jego twarzy. Nie trzymał go mocno, ale na tyle konkretnie, że lepiej teraz było jego dłoniom nie uciekać. Wtedy sam mógłby się rozpaść.
Było najlepszym, co dostałem w ostatnim czasie. Twoja czułość, starania, ja to wszystko doceniam i doceniałem wtedy. I wiem, że problem leży we mnie, zdaje sobie z tego sprawę. Ale chcę nad tym popracować — przybliżył się nieznacznie, jakby chciał dojrzeć, co kryje się za jasnym spojrzeniem. Jak działają trybiki, które przekręcić, żeby zadziałały prawidłowo.
Dlatego nie proszę o nic więcej, niż przyjaźń. Wiem, że... nadszarpałem twoje zaufanie. I chciałbym znów je zdobyć. Proszę — nie zrobił tego mocno, zbytnio, ale na tyle, że Heizo mógł poczuć, jak ścisk policzków zrobił się silniejszy. Jakoby miało to symbolizować jego motywację. Przy ostatnim słowie sam poczuł, jak na zawołanie, że jego własne spojrzenie znów się zeszkliło. Powiedział je ciszej, bardziej drżącym głosem, poczuł, jak znów ciężej mu się oddychało.
Proszę —  powtórzył jeszcze raz, jeszcze ciszej, jeszcze bardziej drżąco. Ledwo było go słychać, w akompaniamencie kropli odbijających się od pobliskich dachów.


You're the sweetest melody I never sung [Hattori Heizou x Hime Hayami] - Page 2 Urb97L4
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
Hime Hayami

Hattori Heizō ubóstwia ten post.

Hattori Heizō

04.11.22 9:19
Zbliżał się, a on przyglądał mu się tym samym przygniatającym spojrzeniem, gdy trudno było mu już pohamować potok słów. Walczył z samym sobą, żeby nie odsunąć się o miejsce dalej na kanapie, czując jak ta ugina się obok pod ciężarem drugiego ciała. Tylko w ten sposób jeszcze jakoś nad sobą panował. A Hime zwyczajnie próbował to zniszczyć, choć jakby się nad tym zastanowić, często to robił. Wybierał inne rozwiązania konfliktów, gdy tym razem słowa naprawdę były potrzebne. Mówił wtedy innym językiem, ale ten język nie zawsze wszystko załatwiał. Pomagał jedynie zepchnąć niektóre sprawy na bok, zamknąć je w schowku, ale kiedy było ich już zbyt wiele, to wszystko znów wracało.
    Dotyk na policzkach niósł ze sobą przyjemną ulgę, ale nie osłabiał jego czujności. Gdy Hayami spoglądał na niego z nienaturalną dla sytuacji czułością, Hattori odpowiadał niezrozumieniem i ledwo wydzierającą się na powierzchnię złością. Ale przede wszystkim był tam dystans, który był zimniejszy od skóry stykającej się z jego własną. A mimo tego było coś intymnego w całej tej sytuacji.
    — Nie patrz tak na mnie — może był to ten ledwo słyszalny pomruk, gdy już nie musiał unosić głosu, bo byli na tyle blisko, że z łatwością wszystko słyszał. Może nawet czuł jak rozgrzany oddech muska jego skórę. — Mówiłem ci, żebyś rzucił to gówno — tak jakby teraz faktycznie ważne było to, że powinien już dawno temu zrezygnować z tego cholernego palenia. Wszystko, byleby jakoś przerwać całe to pierdolenie o jego własnych staraniach. Jasne, starał się. I co z tego?
    Złapał go za nadgarstki. Nie tak, jak wtedy, gdy za moment miał czule musnąć ustami wnętrze jednego z nich. Nie tak, jak wtedy, gdy przyciskał je do materaca, gdy akurat powstrzymywał go przed pozostawieniem czerwonych pręg na jego plecach. Nie. Palce zacisnęły się na nich ze stanowczością. Nie za mocno, bo nawet w tak beznadziejnej sytuacji nie chciał zrobić mu krzywdy. W głębi na pewno chciałby, żeby ten czarny scenariusz, który przyszło im odgrywać, nabrał żywszych barw, ale zdążył już na tyle dobrze zapoznać się z nim w swojej głowie, że chyba zaczynał akceptować to, że odgrywany przez niego bohater umierał.
    „Dlatego nie proszę o nic więcej, niż przyjaźń.”
    No tak. No jasne.
    Czując ścisk na policzkach, pociągnął jego dłonie w dół, odrywając je od swojej twarzy. Nie musiał specjalnie się wysilać. Tylko w ciszy dał mu do zrozumienia, że od samego początku nie powinien był tego robić. Rozpoczynając naprawę od podstaw, musiał pamiętać, że przyjaciele nie rozmawiali tak blisko. Opuścił wzrok, który nieruchomo ulokował się na wysokości obojczyków Hime. Wciąż trzymał go za nadgarstki, w zamyśleniu zapominając o tym, że w pierwszym odruchu miał w planach odepchnięcie go. Trzymał go jeszcze chwilę, bo była to ostatnia rzecz, jaka jeszcze przypominała mu, że mogło być inaczej. Ale coś musiało się spierdolić.
    „Proszę.”
    Już nie szukał winnych.
    Dłonie rozluźniły się, wypuszczając Hayamiego z uścisku, a po chwili pięści miażdżyły już tylko pustkę. To był ostatni raz, gdy pozwolił sobie na coś podobnego. Przecież wypuścił go i dał mu wolną drogę, by dobrowolnie oddał się w inne ręce. Miał nadzieję, że w dobre. Przesunął się kawałek dalej na kanapie i wstał, znów spoglądając na Hime spokojnym, ale nieco mglistym spojrzeniem. Może miało odzyskać swój blask dopiero, gdy się wyśpi. A może za kilka dni. Może miesięcy. A może już nigdy?
    Miał wrażenie, że czekała go wieczność.
    Przynajmniej już nie bluzgał i nie oceniał. Akceptował cały przebieg zdarzeń. Może jeszcze nie potrafił do końca cieszyć się jego szczęściem, ale było to tylko kwestią czasu. I zapomnienia o tym, że rezygnował z własnego.
    — Potrzebuję czasu — oznajmił. Wcale o niego nie prosił, bo po tym wszystkim uważał, że było to coś, na co zasługiwał. — Ty też. Zresztą na pewno masz sporo rzeczy do nadrobienia. Może gdy już wszystko… wróci na swoje miejsce, uznasz, że jednak wcale tego nie potrzebujesz. Możemy porozmawiać, kiedy już trochę ochłoniesz. — Zamilkł na chwilę, rozmasowując spięty kark. — Domyślam się, że się boisz, bo to wszystko to gówniana sprawa. Zniknął na sześć lat, ale przecież wrócił „jakby nigdy nic”. Skoro chcesz dać temu szansę, to niech przynajmniej to ci wystarczy. Popracuj nad tym.
    Tak będzie lepiej.
    Chyba nie zmusi kolejnej osoby, by przechodziła przez to samo piekło?
Hattori Heizō

Hime Hayami ubóstwia ten post.

Hime Hayami

04.11.22 21:23
Zauważył tę delikatność. Moment zawahania, gdy złapał go za nadgarstki, nie pierwszy zresztą raz, może i nie ostatni. Odetchnął powoli, przenosząc spojrzenie na jego dłonie. Nigdy nie robił tego mocno, zawsze z odpowiednim wyczuciem i nawet gdy prosił mocniej, w Heizo zawsze pozostawała jakaś doza spokoju. Powściągliwości. Mógł doprowadzić go do płaczu, nie tylko w tym negatywnym sensie, zostawiać ślady, siniaki, zadrapania, ale nigdy nie przesadził. Nie złamał się, nieważne jak bardzo Hayami się starał, żeby do tego właśnie doszło. By puściły mu nerwy, wyżył się. Sam tego potrzebował, tak mu się wydawało.
Może dlatego się nie dogadali.
Przejechał spojrzeniem po jasnej skórze, po tym, jak zacisnęły się palce Hattoriego. Wpatrzył się w nie uparty, jakby czekając, aż w końcu coś zrobi. Mocniej je zaciśnie, aż po kościach rozejdzie się słodki, kojący ból. Sam zagryzł się na ustach, mocno, znów do krwi, oddychając ciężko przez nos. Nie robił tego. Dlaczego?
Zsunął posłusznie dłonie z jego twarzy, wiedząc, że nie ma sensu się z nim szarpać, i tak miał więcej siły na co dzień, teraz tym bardziej. Ale nadal go trzymał, a ten nadal wpatrywał się w ich dłonie, obok siebie, nie splecone. Choć go dotykał, to był tak daleko.
Serce zabiło mocniej, jak z kopa, gdy go usłyszał. Wziął głębszy oddech, unosząc spojrzenie na jego twarz. W oczach nie było już łez, tylko otumaniające poczucie przegranej. Nic nie zdziałały próby zbliżenia się, odepchnął go, choć mógłby przysiąc, że rytm pompującego krew mięśnia zgrał się w jedną piosenkę.
Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, choć zamknął je po sekundzie, zdając sobie sprawę, że nie ma słów, które cokolwiek by teraz dały. Hattori odsunął się, postawił między nimi ścianę, której nie dało się już przeskoczyć, niezależnie od tego, jak mocno by się starał. Jak zdarłby kłykcie, próbując ją przebić. Nie miało to już sensu.
Czuł, jak wszystko wewnątrz klatki piersiowej się zapadło, tworząc kolejną dziurę, nieopodal tej, która zaledwie kilka dni temu zyskała szansę na to, by w końcu się zapełnić. Przecież nie można mieć wszystko. Mógłby się jedynie zastanawiać co by było, gdyby się jednak udało. I zapewne ta myśl nie pozwoli mu spać przez kolejne miesiące.
Przełknął ciężko ślinę, zagryzając policzki od środka. Uciekł spojrzeniem gdzieś w bok, na nic zresztą konkretnego, nie mógł wytrzymać kolejnej sekundy, gdy ich oczy łączyły się w niemym wyrazie walki o to, co nie miało prawa istnieć. Poddał się. Odrzucił ostatnią broń na bok, podwinął jedynie kolana pod brodę, skulony, znów taki mały. Heizo zdmuchnął ostatni, tlący się w nim płomyk. Wylał na niego kubeł zimnej wody, o który Hayami naiwnie prosił.
—  Masz rację, tak będzie lepiej — nie uważał tak. Dałby się pochlastać, żeby się do tego nie przyznać. Nie chciał czasu, nigdy nie wiedział, ile mu go zostało, chciał teraz, już, od razu. Decyzji i obietnic. Decyzja została podjęta, oczywiście - nie przez niego i nie taka, na jaką liczył.
Odezwę się... za jakiś czas — dodał, cicho, nie maskując już tego, że nie brzmiał na przekonanego. Choć był jeszcze z nim w jednym mieszkaniu, już teraz poczuł wypływającą z zakurzonych zakamarków samotność. Wyciągała do niego ręce, by porwać go w swoje objęcia gdy tylko zatrzasną się drzwi. Przywitał się z nią już na zaś.


You're the sweetest melody I never sung [Hattori Heizou x Hime Hayami] - Page 2 Urb97L4
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
Hime Hayami

Hattori Heizō gardzi postem aż przykro.

Hattori Heizō

05.11.22 0:18
    „Odezwę się... za jakiś czas.”
    Takim tonem równie dobrze mógł zakomunikować mu, że nie odezwie się już nigdy. Ale czy Hattori sam już nie przewidział takiej możliwości? Powiedział, że równie dobrze za jakiś czas uzna, że wcale tego nie potrzebuje. Nie chciał zasiewać w nim tych myśli ani tym samym jakkolwiek wpływać na przebieg przyszłych zdarzeń, ale widział, w jakim stanie znajdował się ciemnowłosy. Zagubiony, rozbity, nie wiedział czego chciał, ale jednocześnie nie mógł mieć wszystkiego.
    Nie można zadowolić każdego.
    Może to dziwna ironia losu, ale Heizō czuł się mniej stratny ze świadomością, że takie sytuacje były już nieodłączną częścią jego rzeczywistości. To za dużo powiedziane, że przyjmował je do siebie z otwartymi ramionami, ale nieskromnie zasługiwał na medal mistrza schodzenia ze sceny. Teraz jednak czuł się, jakby zmuszono go do tego ze złamaną nogą. Nie wiedząc, co jeszcze ma powiedzieć, przez dobrą minutę przypatrywał się skulonemu Hayamiemu. Było w tym widoku coś, co targało go wewnętrznie i chciało zmusić do tego, by ten ostatni raz otoczył go ramionami i ucałował w czoło – ot, na pożegnanie.
    Nie zrobił nic. Nie wypadało.
    W stronę drzwi odwrócił się z pewnym ociąganiem, jakby dawał mu jeszcze trochę czasu. Może zapomniał o jeszcze jakiejś niedokończonej sprawie? Czymś, z czym jeszcze mógłby mu pomóc. Dawał czas też sobie – na cholerne zebranie myśli, bo teraz, kiedy postawił pierwszy krok do wyjścia i kolejny, nawet nie umiał wydusić z siebie niezobowiązującego „Na razie”. Na „Żegnaj” też nie było tu miejsca – było zbyt dobitne, zbyt ostateczne i zbyt gorzkie.
    Wolał ciszę.
    Tak mu się wydawało, dopóki nagle nie zatrzymał się w progu salonu, w którym siedzieli – już w znacznej odległości od Hime; był odwrócony plecami do niego. Wsparł rękę o framugę, zaciskając na niej palce, jakby szukał w niej oparcia. A przecież nogi wcale nie odmawiały mu posłuszeństwa. To umysł był problemem, choć głupcy powiedzieliby, że problem leżał w sercu. Chyba czuł, że to ono najbardziej bolało?
    — Uważaj na siebie. Zrób chociaż to jedno — rzucił w eter przed sobą, ale brzmiał tak, jakby teraz była to jedyna rzecz, na której szczerze mu zależało. Wcześniej Hayami cały czas wysuwał względem niego swoje prośby, więc chyba i czarnowłosy miał do tego prawo. Ten ostatni raz. — Musisz. Bo cokolwiek sobie postanowiłeś, to cię do jasnej cholery kocham, ale… muszę przestać, więc- — zawiesił na chwilę głos, błądząc spojrzeniem po ciemnym przedsionku, jakby szukał tam odpowiedzi na to, co się właściwie działo. Na języku czuł ciężar wypowiedzianych słów, ale dźwigał go sam.
    Jak często to mówił?
    Tylko wtedy, gdy faktycznie czuł, że w danej chwili mówienie tego na głos miało jakieś większe znaczenie. W przeciwnym razie kwintesencją tych słów były gesty większe i mniejsze. Wszystkie rzeczy, które robiło się z nieprzymuszonej woli; bez oczekiwań, że t r z e b a dostać coś w zamian.
    Odetchnął głębiej. Do czego właściwie zmierzał?
    — Po prostu będę spokojniejszy, jeśli będziesz na siebie uważał, jasne?
    Nie było tu miejsca na przytakiwanie. Odebrał ciemnowłosemu ten przywilej, gdy zebrawszy się w sobie ruszył naprzód. Zanim sięgnął po klamkę, w niewielkim przedpokoju rozległ się brzęczący dźwięk kluczy. Pamiętał o nich i tylko dlatego odwiesił je na skromnym haczyku, który pełnił rolę wieszaka. Nie było potrzeby, by nadal nosił je przy sobie – i tak nie przyszedłby bez wcześniejszego zaproszenia. Jeśli Hime już wcześniej czuł się samotny, to dźwięk zamykanych za Hattorim drzwi mógł już jedynie wzmocnić jego poczucie alienacji, a dla Heizō był niczym odcięcie wszelkiej możliwej drogi powrotu.
    Po schodach budynku zbiegał szybko, żeby po drodze nie przyszło mu do głowy wrócić i upomnieć się o innego rodzaju ostatni raz. Pogoda nie zachęcała do spacerów w środku nocy, ale nie zawahał się wyjść na tę ulewę. Po kilkunastu sekundach był przemoczony do suchej nitki i miał wrażenie, że już mu wszystko jedno.
Wrażenie.
Hattori Heizō

Hime Hayami gardzi postem aż przykro.

Hime Hayami

05.11.22 1:17
Nie ruszył się, nawet na centymetr, dopóki ten nie wyszedł, niby bez żadnej reakcji na to, co właśnie usłyszał. Żadnego drgnięcia twarzy, cięższego oddechu. Bez słowa. Jak statua, zaklęta w czasie na kanapie w tej niezmiernie zamkniętej pozie, z marmurową twarzą.
Drzwi się zatrzasnęły, a ich dźwięk, jaka fala, rozeszła się po całym mieszkaniu. Dopiero wtedy drgnął. Ledwo co, byle dreszcz rozszedł się po ciele. Nie mógł oddychać. Z początku niezbyt wielką zrobiło mu to różnice, dopiero po kilku chwilach, z każdą coraz mocniej, poczuł, jak zaciska się gardło. Skulił się jeszcze bardziej, próbując złapać choć i krztę powietrza w usta, by to w końcu dostało się do płuc, ale nie mógł. Nie potrafił. Złapał się za materiał swetra, pociągnął za niego, jakby chciał go zedrzeć, gdyby tylko to mogło pomóc. Cokolwiek.
Ustąpiło po kilku niezmiernie ciągnących się sekundach, gdy z ust wydarł się chowany gdzieś w głębi krzyk. Agonalny, bolesny, podobny do ostatniego dźwięku, który wydaje z siebie ciało przebite strzałą. Zsunął się z kanapy bez żadnej kontroli, mógłby przysiąc, że ciało opuściły resztki życia chowane gdzieś głęboko, których w ostatnim czasie łapał się jak ostatniej deski ratunku.
Nic już nie zostało. Tylko łzy, które wreszcie polały się strumieniem, gdy znów nie mógł łapać oddechu. Histeria to było za słabe słowo - gdyby porównać to do fizycznego uczucia, mogłoby być podobne jedynie do wyrwania serca żywcem, jeszcze bijącego i rozerwania go na pół.
Po co to powiedział? Mógł sobie darować. Wbił ostatnią szpile... nie. Pierdolnął nim o podłogę jak nadłamaną filiżanką, oczekując, że ta nie rozpadnie się na milion kawałków. Gdyby nie to, zareagowałby inaczej. Może wcale, otumaniony poczuciem przegranej. Odciąłby się, zapił, znieczulił alkoholem doszczętnie, by nie móc ruszyć się przez kolejne dwa dni. Przeżyłby to.
Nie wiedział ile czasu leżał na podłodze, zwinięty w kłębek, próbując się opanować. Minutę, dwie, godzinę, trzy? Nie słyszał nic, nie słyszał deszczu za oknem, cichego tykania zegara, krzyków kilka ulic dalej. Wszystko stanęło, tylko on, jak ostatnia ofiara żalu, drżał. Płakał. Krzyczał, rwąc sobie włosy z głowy.
Podniósł się w końcu na kolana, choć i tak ledwo co. Czuł się kompletnie sparaliżowany, a w głowie odbijało mu się jedno.
Kocham, kocham.... Kocham?
Obejrzał się nagle w stronę lustra, postawionego nieopodal kanapy, tylko po to, by przerazić się odbiciem. Nie poznawał się. Gdzie ten człowiek, który mógł wszystko? Który już raz pozbierał się z podobnego syfu... chociaż wtedy było inaczej. Wtedy była to siła rzeczy, śmierć, tak mu się zdawało, z którą nie dało się walczyć. Teraz był wybór. Jego własny, który na ten moment wydawał mu się najzwyczajniej w świecie błędem.
Nie wiedział w którym momencie znalazł się koło lustra, trzymając  go za ramę. Spojrzał w odbicie jasnych oczu, przekrwionych i spuchniętych od ciągłego płaczu. Na przegryzione z nerwów usta, sine, zapadnięte policzki.
Trzask.
Fragmenty lustra rozproszyły się po ziemi, gdy ten znów się skulił, przed nim, wbijając w ich ostre fragmenty dłonie. Potrzebował bólu, fizycznego, by ukoił to, co bezustannie kotłowało się w głowie. By zatrzymać zbierające się wspomnienia, wszystkie chwile, za którymi teraz tak boleśnie tęsknił.
Za objęciami, pocałunkami. Cichym "będzie lepiej", które słyszał już na wpół śpiąc, gdy Heizo nie mógł, gdy układał go zapłakanego do snu. Kłótniami, każdym soczystym "spierdalaj", targnięciem za ubranie, żeby wreszcie przejrzał na oczy.
A przejrzał dopiero, gdy usłyszał Kocham Cię.



It was night, when you died, my firefly.

Wątek zakończony.


You're the sweetest melody I never sung [Hattori Heizou x Hime Hayami] - Page 2 Urb97L4
I was given a heart before I was given a mind
A thirst for pleasure and war, a hunger we keep inside
Hime Hayami

Hattori Heizō gardzi postem aż przykro.

Sponsored content
maj 2038 roku