Jest to miejsce bardziej oświetlone niż parter, w którym króluje półmrok z przyciemnionymi kolorami neonów. To właśnie tutaj można sobie usiąść z drinkiem w dłoni, zgarniając jedną z dostępnych loży, także z wysoka doglądając pokazu scenicznego, który niestety nie jest widoczny tak samo dobrze jak z parteru. Za to można zauważyć, że na ścianach znajdują się telewizory, na których pokazywane obrazy wpasowują się w ogólny klimat klubu. Niekiedy to właśnie na nich są transmitowane występy, aby żadnego z gości nie ominął pełen erotyczności show. Dodatkowo to właśnie na nich potrafią być ukazywane tancerki i tancerzy, prezentując to co najlepsze na rurze, w klatce czy boksie. To właśnie ich można dostrzec w różnych zakątkach klubu, ciesząc swoje oczy ładnymi widokami. Każdy z nich jest możliwym do wynajęcia, a kwestia dogadania ceny pozostaje między gościem a pracownikiem. Osoby bardziej obeznane w temacie już wiedzą, że również istnieje możliwość wynajęcia sobie personelu, by przez cały wieczór serwował drinki do konkretnej loży. Erotyczni tancerze (i nie tylko!) często chodzą między gośćmi, skupiając na nich swoje zainteresowanie, aby mogli poczuć się w pełni zrelaksowani.
Muzyka dudniła nie tylko w powietrzu, ale i w uszach. Wydawało się, że jej mocno dało się fizycznie zobaczyć w każdym punkcie, który oświetlały miliony kolorów zawieszonych u sufitu świateł; barwy otulające każdy przedmiot na swojej drodze wiły się w tańcu równie energicznym, co stłoczeni dole klubu ludzie. Para oczu o odcieniu równie mocnym co neony zwieszone na ścianach obserwowała tłum przez dłuższy czas, być może szukając wśród ludzkiej masy kogoś konkretnego, a być może nie mając w tym żadnego celu i wodząc wokoło bez powodu. Brzeg eleganckiej szklanki stukał w tamtej chwili o miękką fakturę wargi, nie przechylając się jednak na tyle, by usta skosztowały tkwiącego wewnątrz trunku — jego złocisty koloryt podpowiadał, że musiało to być jakiegoś rodzaju whisky, lub coś z nim pomieszanego. Drinka zdobiła nie tylko ozdobnie wykrojona skórka pomarańczy, ale również ręcznie rzeźbiona kostka lodu, nad którą ktoś musiał siedzieć dłużej niż kilka sekund.
— Hej, skarbie, może zatańczymy? — dopiero słysząc ciężką od flirtu i kokieterii prośbę łaskawie przechylił głowę, łapiąc w zasięg wilczych oczu umalowaną mocnym acz ładnie dopracowanym makijażem twarz. Nie patrzył jej w oczy, w każdym razie niezbyt długo, zbyt zdekoncentrowany odcieniem szminki, którym postanowiła smagnąć wargi. Nie podobał mu się, wyglądał drażliwie i jakby miał ubrudzić mu ubrania. Na taką mu właśnie wyglądała — pozostawiającą za sobą ślad w nadziei, że tym samym zapadnie w cudzą pamięć. Źle trafiła, nawet nie słuchał, gdy mruczała mu swoje imię uwieszona na wytatuowanym ramieniu. Opróżniona jednym łykiem szklanka stuknęła o blat stolika umiejscowionego tuż obok sofy którą we dwójkę zajmowali. Jedna z rąk Blacka wślizgnęła się na talię dziewczyny, sprawnym ruchem ścigając ją bliżej, na tyle, by musiała oprzeć dłonie na jego piersi by nie stracić równowagi. Musiała się tego nie spodziewać, tym bardziej, że dotychczas wydawał się bardziej rozleniwiony niż chętny do jakichkolwiek wymagających czynności; mimo kryjącej warstwy podkładu i pudru był w stanie dostrzec zarys rumieńca kwitnącego na dziewczęcych policzkach. Obrócił łeb na tyle, by ciepło oddechu otuliło odsłoniętą małżowinę ucha. Włosy miała upięte w wysoki kucyk, więc nie musiał się przejmować żadnymi kosmykami stającymi mu na drodze.
— Może najpierw skoczysz mi po drinka? — mruknął nisko, tak jak zawsze miał w zwyczaju. Gdzieś w trakcie mówienia tkwiąca między lędźwiami dziewczyny dłoń spełzła w dół i mimo iż ominęła wypięty pośladek, to zatrzymała się na wyeksponowanym tyle uda, które w uścisk złapały wytatuowane palce. — Później zastanowimy się nad twoją propozycją. Jesteś w pracy — Przypomniał zaskakująco spokojnym tonem, chyba był w dobrym nastroju. Sam dziewczyna spotulniała wyraźnie, gdy tylko padło słowo 'praca'. Najwyraźniej żyła w przekonaniu, że skoro do tej pory trzymał ją przy boku, to musiała być specjalna. Poklepał ją zresztą zaraz po biodrze, sugerując pośpiech. Umknęła po uprzednim otrząśnięciu się z amoku.
Sam Black wrócił do obserwacji tańczących w dole ludzi. Siedział w nieprzypadkowo odizolowanej części dostępnej jedynie dla specjalnych gości, przychodzących głównie w celach biznesowych. Całą "lożę" umiejscowiono na drobnym balkonie dającym wgląd we wszystko, co działo się na parterze klubu.
Warui Shin'ya and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.
Zatrzymał się przed wejściem i wyciągnął pogięta paczkę papierosów. Złapał ustami za filtr i odpalił zapalniczkę. W momencie, gdy umykający z rozchylonych warg dym owiał mu twarz, poczuł na ramionach pierwsze krople deszczu. Niegdyś klub Chimamire należał do Minoru Yoshidy, kapitana dywizji piątej — tak przynajmniej mówili członkowie Shingestu. Kiedy jednak ślad po nim zaginał, terenem zajęła się organizacja. Powierzyli ją niejakiemu Hone, który oprócz wyraźnego problemów z dziwkami, miał problemy natury psychicznej. Klub zaczął przechodzić wewnętrzny kryzys, do którego Shingetsu za nic nie chciało się przyznać; dochody spadły, wymagania względem personelu rosły.
Fenrys zaciągnął się ostatni raz używką i odrzucił niedopałek na ulicę. Wystawił twarz na migotliwe błyski jaskrawego szyldu, znów wypełznął z mroku. Musiał ukazać swoją ludzką twarz, przyjąć postać zwykłego człowieka, a nie potwora narodzonego w leżu ciemności; czyhającego na niewinne życie. Ciężkie, skórzane buty prowadziły go na piętro. Martwy wzrok przesuwał się niechętnie po lożach zajętych przez zadowolonych klientów i dziewczyny, umilające im czas. Czuł w powietrzu aromat alkoholu, żądzy i seksu — w końcu filary tego budynku były zbudowane właśnie na nich. W wejściu minął kobietę, która obracając się za siebie, zderzyła się z jego ramieniem. Zdekoncentrowana — czyżby zaskoczona? — umknęła opuszczając pomieszczenie. Mężczyzna odprowadził ją zagadkowym wzorkiem.
Zaszeleścił materiał kanapy, zabrzęczały zamki skórzanej kurtki przyozdobionej delikatną mżawką. Szerokie plecy przylgnęły do miękkiej tapicerki.
— Sullivan Black. A więc tak wygląda ta twarz — powiedział głosem chropowatym jak sól kamienna. — Nietutejszy — ocenił po chwili, gdy rozprostował nogę — Spodobały ci się okolice Karafuruna Chiku, Black?
Spod gęstej opadającej na oczy grzywki wyjrzały beznamiętne tęczówki; brązowe, ciemne jak parzona kawa. Mogło się wydawać, że to suche spojrzenie skupione było na lodowym błękicie – w rzeczy samej, ale zanim tam dotarło, musiał ominąć rozrysowane na policzkach i podbródku sieci czarnego tuszu. Był młody. Z pewnością młodszy od niego. Fenrys wyróżniał się szorstką skórą, głęboką ciemnią wzroku, niedoskonałości w postaci niewielkich bruzd przy kącikach oczu. Nie wyglądał tak atrakcyjnie jak Sullivan. Nosił kilkudniowy zarost, a włosy wydawały się przydługie, nieprzystrzyżone, jakby ich właściciel wyszedł po kilku latach z piwnicy. To samo można było powiedzieć o jego ubiorze. Kurtka była miejscami przetarta i zaplamiona niezidentyfikowanym ciemnym płynem.
Przechylił głowę i obserwował go. Palce ułożył na biodrach, blisko pistoletu, w razie gdyby miła pogawędka miała przerodzić się w koszmar.
Sullivan Black ubóstwia ten post.
Z początku nie zwrócił większej uwagi na nadchodzącą sylwetkę wychodząc z założenia, że to ot kolejny z gości wędrujący do balkonu niedaleko loży bądź ktoś zwyczajnie szukający towarzystwa do zabawy — którakolwiek z opcji by to nie była, Sullivan nie odrywał wzroku od mknącej w dole kobiety otulonej czerwienią kusej sukienki. Widział doskonale jak mężczyźni, czy to zajęci tańcem czy siedzący przy stolikach, mimochodem wiodą za nią wzrokiem. Nie oceniał ich, sam nie kierował się przecież urokliwym charakterem zabierając ją tutaj. Długie, szczupłe nogi podkreślone jakimś kremem z drobinkami brokatu od którego skóra zyskiwał blasku soczystego owocu skąpanego w porannej rosie, uwydatnione marszczeniem ubioru biodra oraz biust, lico smagnięte podkreślającym naturalną urodę makijażem, długie włosy które bujały się w rytm każdego stawianego przez nią kroku. Nie wątpił, że słyszeli stukot jej obcasów nawet mimo głośnego dudnienia basów. Była strzałem w dziesiątkę, zasłużyła więc na pochwałę.
— A więc tak wygląda ta twarz.
Uśmiech rozciągający wytatuowany pysk Blacka poszerzył się znacznie, wyławiając słowa z tętniącego od rytmu swingu powietrza; podwijający się jadowicie kącik nie świadczył o niczym dobrym.
— Zrób zdjęcie skoro tak ci się spodobała, będziesz mógł częściej ją oglądać — Nie dało się nie wyczuć rozbawienia barwiącego odpowiedź Blacka, musiał być w wybitnie dobrym nastroju. Nie patrzył jednak na swojego rozmówcę. Stale obserwował tkwiącą przy barowym blacie dziewczynę, teraz lekko zgiętą naprzód, rozmawiającą z przystojnym barmanem. Mimo wlepiania wzroku w kobiecą twarz przygotowywał drinka niezachwianie, niemal godne podziwu. Dopiero gdy blondynka wsunęła pod dłoń chłopaka zapisany naprędce numer, wilcze ślepia Blacka obróciły się nareszcie ku nowemu towarzyszowi. Bardzo wyraźnie i bez cienia zawahania otoczył całą jego sylwetkę bacznym spojrzeniem, dopiero na sam koniec zatrzymując się przy nieprzychylnej mordzie. Nie wyglądał mu jak ktoś kto przyszedł na dziwki, dość szybko skreślił go więc z listy potencjalnych klientów. Skoro jednak nie przyszedł po towarzystwo na noc, to czego mógł chcieć? Pytanie nieznajomego przechyliło głowę Blacka delikatnie na bok, nie zmazując mu przy tym uśmiechu ani na moment. — Docenię nawet zabitą dechami dziurę jeśli przyniesie mi zyski.
Filtr papierosa nie wiedzieć kiedy wylądował między wargami chłopaka. Odpalona metalowym zippo końcówka zatliła się wyraźnymi na tle ciemnego pomieszczenia odcieniami czerwieni i żółci, ściągając uwagę przechodzącej nieopodal kelnerki. Patrzyła przez chwilę w ich kierunku, lecz gdy tylko zawadiacka natura uśmiechu medium skierowała się ku niej, natychmiast pochyliła zarumienioną twarz i czmychnęła w tłum.
— No więc? W czym mogę pomóc? Chyba że przyszedłeś postawić mi drinka, then be my guest — Nie było co do tego wątpliwości, zrobił to. Koniec zdania podkreślił porozumiewawczym oczkiem.
Dym z papierosa nie był w stanie w całości przytłumić komplikacji z jaką wiły się linie tatuaży na pysku Blacka.
@Fenrys Umbra
Fenrys Umbra ubóstwia ten post.
— Jesteś młody, Black — rzucił przez otaczającą ich muzykę; jednak wystarczająco przytłumioną, aby nie gubił się sens słów. Choć Fenrys nie wyglądał na Japończyka, akcent miał wprost nienaganny. — Ale powinieneś wiedzieć, że istnieją sposoby iście osobliwsze, niż zatrzymanie wspomnień na marnym świstku papieru. Ludzie, dla których pracuję, są prawdziwymi kolekcjonerami. Chyba nie muszę tłumaczyć ci, co mam przez to na myśli.
Pociemniały wzrok mężczyzny spełzł na pokrytą tatuażem szyję, jakby to w nich kryło się ostrze gotowe rozłupać kręgi i rdzeń. Większość członków gangu Shingetsu uwielbiała kolory — jaskrawe kamizelki, błyszczący piercing i niecodziennie odcienie włosów. Fenrys stanowił wyjątek, był ucieleśnieniem prostoty. Jego ciemna, skórzana i przetarta kurtka była noszona od wielu lat, a spodnie wyglądały zwyczajnie, jak jedne z tych, które można spotkać za szybą witryn w galeriach handlowych. Jawił się niczym kaznodzieja, który przyszedł nauczać cyrkowca i być może również jego małpy.
Umbra wspominał, że Black jest młody i może faktycznie nie znalazł na jego twarzy bruzd w kącikach oczu, ale i bez nich wyglądał na doświadczonego. Nie umknęło to jego uwadze.
— To twój lokal? — zagaił, oczy skryte w połowicznym mroku wydawały się znać odpowiedź.
Plecy nieznajomego oparły się o miękkie siedlisko, zarośnięty podbródek delikatnie się podniósł.
— Siedzisz w prywatnych lożach, odpalasz szluga — z uwagą przypatrywał się umiejętnym ruchom palców i nadgarstka — i próbujesz udowadniać, że kontrolujesz sytuację. — Dym przy ustach Sullivana powiększył się, a Umbra poczuł niepowstrzymaną chęć na porcję ostrej nikotyny. — Mylę się?
Ślepia Fenrysa ignorowały wszechobecny zamęt. Wwiercały swoją uwagę wyłącznie w siedzącego naprzeciw mężczyznę — w ten zawadiacki uśmiech, wcale nie myśląc, aby się nim odwdzięczać.
No więc? W czym mogę pomóc? Chyba że przyszedłeś postawić mi drinka, then be my guest
— Blondyn. Około sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu. Wygląda jak porcelanowa lalka; tylko taka o nietaktownym uśmiechu i niewyparzonej gębie. Należy do ciebie. — Czy powinien się upewniać? Szukał jego reakcji, tak jak człowiek szuka drogocennego kamienia, w porywistej rzece. — Może, zamiast stawiać ci drinka, ty postawisz mi jego usługi?
W końcu jesteśmy w Chimamire.
Pokaż, co masz w zanadrzu Black.
Sullivan Black and Ōgimachi-Genji Nozara szaleją za tym postem.
— Jesteś bardzo subtelny w słowach, mówił ci to ktoś kiedyś? — odparł jedynie, posyłając mężczyźnie rozbawione spojrzenie. Zdecydowanie zrozumiał przekaz, nie wziął go sobie jednak specjalnie do serca. Od dziecka igrał z diabłem, tak samo zresztą jak i jego siostra, mieli to we krwi. Żadne nie uginało jednak karku przed demonami, zamiast tego angażując się w swoje własne, osobliwe danse macabre.
Tym razem całą swoją uwagę poświęci Umbrze, skanując go dokładnym spojrzeniem, tak jak i robił to sam Fenrys. Przyjrzał się każdemu szczegółowi — porośniętej zarostem szczęce, rozcapierzonym włosom którym zdecydowanie nie poświęcał czasu do nienagannego wyglądu, (nie)przyjaznej mimice, poszarganej wysłużeniem kurtce i przetartym spodniom. Z tłumu wyróżniał go nie tylko brak klubowego ubioru ale i wrogość spojrzenia. Wystarczyło przyjrzeć im się od boku by dojść do wniosku, że oboje patrzyli na siebie w ten sam sposób — jak na kąsek podany na kolację, choć oboje w nieco innym, charakterystycznym dla siebie stylu.
— To twój lokal?
— Zobaczymy co przyniesie przyszłość — odpowiedź padła nienagannie, bez cienia zawahania, może tylko czekał na podobne pytanie, kontrę trzymając w gotowości jeszcze nim w ogóle powstała myśl by zagaić o podobny temat.
Zmrużone ślepia nie odklejały się od męskiego pyska, zaś zawadiackiego uśmiechu nie ścierały nawet najtwardsze sentencje. Rozmawiając z Blackiem nabierało się wrażenia oglądania wprawionego aktora przy pracy — albo władzę nad mimiką miał opanowaną do absurdalnej wręcz perfekcji albo taki po prostu był, szalony, pozbawiony moralnego hamulca, zwyczajnie pierdolnięty w całym tym swoim niewątpliwym uroku. Może oba, bogowie jedni wiedzieli gdzie leżała prawda.
— He who sups with the devill should have a long spoon — mruknął nisko, rytmicznie na tyle, że wibracje scalały się w jedno z rytmiącą w powietrzu muzyką i przenikały ciało na wskroś. Musiał uznać taką odpowiedź za wystarczającą, bo nie powiedział niczego więcej, zamiast tego przechylając tylko delikatnie łeb na bok, sekundowo formując ust na nieco bardziej pobłażliwy wyraz. Nie było grama kłamstwa w słowach żądnego z nich. Black dotarł do Japonii stosunkowo niedawno, nie mógł się jeszcze wcale nazwać pełnoprawnym mieszkańcem. Mimo tego szemrany światek poznał już jego nazwisko, wpisał je w swoje karty i zamknął księgę, przyjmując w swe objęci jak jednego ze swoich. Po szczeblach kariery piął się szybko i sprawnie, nie mogli mu zarzucić typowych dla nowicjuszy czy młodzików pomyłek. Mimo że, jak sam Umbra powiedział, był przecież młody.
Żaden z mięśni nie drgnął sprowokowany opisem zdecydowanie znajomego blondyna. Black zajmował nienagannie tę samą pozycję, poruszając się dopiero po kilku sekundach — paczka fajek zawisła w powietrzu, zaoferowana delikatnym uściskiem wytatuowanych palców.
— Schlebia mi twoje zainteresowanie ale zacząłbym od kolacji. Doceniam jednak że od razu określasz swoje zainteresowania — Znów mruczał, sprawnie wykorzystując drobne niedociągnięcie w słowach mężczyzny pod swoje dyktando, utwierdzając go jedynie w przekonaniu, że w posługiwaniu się mową nie miał sobie równych. Jeśli władał ostrzem równie sprawnie co frazami, to mógł się okazać wyzwaniem godnym japońskich gangów. Kątem oka odbił ku niepewnej kelnerce stawiającej drinki na stoliku przed nimi. Nawet ona musiała wyczuwać ciężar wrogiej sytuacji, bo czmychnęła czym prędzej z dala od obleganej przed dwa drapieżniki loży.
Black sięgnął po szkło, nadgarstkiem wskazując tłum w dole.
— Blondynka przy barze, brunet obok grupy kelnerów, brunetka przed starym Aoyamą, laska z niebieskimi włosami między grupą biznesmanów po lewej. Wszyscy należą do mnie, nie tylko oni. Dlaczego dzieciak? Nie wyglądałeś mi na ten typ.
Gęsty dym z papierosa odbił się giętko od twarzy Umbry już po tym, jak czarnowłosy odwrócił pysk w jego kierunku.
@Fenrys Umbra
Ōgimachi-Genji Nozara and Fenrys Umbra szaleją za tym postem.
— Zobaczymy co przyniesie przyszłość.
— Chętnie przewidzę twoją przyszłość — odezwał się bez grama rozdrażnienia. Nie mógł odczuwać frustracji wobec czegoś, z czym tak naprawdę nigdy nie był — i z pewnością nie będzie — mentalnie związany. Shingetsu odgrywało dla niego rolę paki, do której wepchnięto go ze skutymi łapami i kazano być grzecznym; w której miał wykonywać wyznaczone rozkazy. Tłumił w sobie niesubordynację byle chronić dziewczynkę o śnieżnobiałych włosach i wielkich, brązowych przerażonych oczach. Upadł nisko. Czy równie nisko jak stojące na dole i zachęcające swoimi wdziękami kurwy Blacka, powijające swoje kuse spódniczki, aby przeżyć? — Niebawem na salę wyjdzie paru mężczyzn, podejdą do dziwek, które pracują na twoje wydatki. Do tej blondynki przy barze, do bruneta obok grupy kelnerów, brunetki przed starym Aoyamą, do dziewczyny z niebieskimi włosami między grupą biznesmenów po lewej — przytoczył bez żadnego błędu. — Przystawią im broń do brzucha, może do gardła, są bardzo dyskretni. Pozyskają ich dla siebie. Odbiorą cały twój dorobek. A na końcu wejdą na górę. — Oczy Fenrysa były odległe jak mrok. Nie obijało się od nich żadne lawirujące światło. — I się ciebie pozbędą.
Fenrys pochylił się, a nieprzystrzyżone kłaki przysłoniły oczy. Nie bawiły go śmiałe zaczepki Sullivana.
— Klub Chimamire należy do nas — i choć nie sprecyzował dokładnie „do kogo”, ciągnął narracje dalej. — Od lat przetrzepujemy klientów, którzy postanowili wejść do tych zatęchłych murów w poszukiwaniu rozrywki. Wcinasz się w nasze interesy. Przemycasz do naszego klubu dziwki, wzbogacasz się na klientach, którzy w rzeczywistości nigdy nie należeli do ciebie. Nie wiem, co planujesz z tym zrobić, ale dzisiejszej nocy los nie wydaje się stać po twojej stronie, Black.
Nie potrafił nie wracać wspomnieniami do Tsuki, do tych lazurowych naćpanych oczu świdrujących go i szarpiących za prymitywne popędy — byle coś wskórać, byle położyć kościane palce na jego pieniądzach. Planował go wtedy przesłuchać. Zapytać o niego, ale był nieugięty. Nie chciał puścić pary z ust. Był pod wrażeniem. Teraz siedział naprzeciw człowieka, którego śmiało określił typem "bez żadnych skrupułów" i był przekonany, że dzieciak wiedział, o czym mówił. Tylko szaleniec relaksowałby się w jamie pełnej hien; rozkładał się na kanapie i palił cygaro.
— Ale scenariusz może się zmienić.
Niski przepalony tytoniem głos wibrował niczym odpalony silnik. Palce uprzednio ostukujące magazynek schowanej za paskiem broni, przesunęły się po udach. Facet ostatecznie oparł się przedramionami o kolana i splótł dłonie — brudne i nieestetyczne, pełne zadrapań, kurzu i blizn.
— Możesz zachować swoje dziwki i reputację. Mieć swoją kasę. I wyjść zadowolony.
Zależy, ile jesteś w stanie poświęcić na taki epilog.
Arihyoshi Hotaru and Sullivan Black szaleją za tym postem.
— Chętnie przewidzę twoją przyszłość
Zapowiadało się ciekawie. Bardzo chciał się w tamtym momencie roześmiać, powiedzieć coś, za co osądzono by go o obłęd, bo nikt o zdrowych zmysłach nie śmiał się diabłu w twarz, gdy ten z taką powagą wygrawerowaną na mordzie prawił o cudzej przyszłości. Kącik ust czysto intuicyjnie podwijał się wilkowi w paskudnym, krętym uśmiechu. Wyczuwał w mężczyźnie siedzącym naprzeciwko wyzwanie tak absurdalnie przepyszne, że ciężko było się nie oblizać. Podobną ekscytację pamiętał jeszcze z czasów więzienia w Ameryce — za kratami spotkał wielu podobnych temu, który właśnie owijał wyważone słowa w groźbę, choć robił to subtelniej niż ubrani w jednokolorowe stroje więźniowie. Zastanawiał się więc czy pysk Umbry wyglądałby równie ekscytująco zalany czerwienią jak te wszystkie mordy które upiększył szkarłatem w rodzinnych stronach. Medium nie wyglądał na złego słuchając przemowy wroga. Wręcz przeciwnie, sprawiał wrażenie, jakby zaserwowano mu bardzo wciągającą opowieść.
— Dziwki mają jedną wielką zaletę wybiegającą naprzód ponad inne — zaczął, omiatając znów wzrokiem zgromadzonych w dole ludzi. — Nie są niezastąpione — kolejny łyk whisky zwieńczył jego wypowiedź. Ci, którzy pracowali z nim nieco dłużej zdążyli już zauważyć, że nikt go tak naprawdę nie obchodził. Kurwy zmieniał z częstotliwością równą wyjmowaniu papierosów z opakowania, nieprzerwanie zapewniając przy tym jakość ich usług. Sam skrupulatnie wybierał swoich pracowników; nie wierzył w półśrodki ani pomoc, swoją robotę wykonywał więc jedynie własnymi rękoma. — Pozbędą? — parsknął nagle, znów podnosząc ślepia na mężczyznę. — Wytropiłeś mnie na tyle dobrze, by móc powiedzieć to ze stuprocentową pewnością, psie Shingetsu? — Black miał to do siebie, że swoje życie prywatne trzymał pod kluczem niedostępnym nawet dla samego siebie. Odsiadka w areszcie wyposażyła go w kluczową do przetrwania wiedzę, której nie byłby w stanie nabyć w żadnym innym miejscu, nie wyczytałby jej w żadnej książce, nie obejrzał w żadnym filmie ani nie usłyszał z niczyich ust. Nie wyjawiał więc swoich asów z rękawa, nawet nie wspominał o ewentualnym posiadaniu takowych, bo wiedział doskonale jak zgubna okazywała się pewność siebie, jeśli nie potrafiło się nią odpowiednio operować.
— Najwyraźniej więc kiepsko operujecie swoimi terenami, skoro pozwalacie obcym drapieżnikom żerować u siebie — podsunął szczodrze, odgarniając zbłąkane kosmyki z zadowolonego pyska. Nie rozpoczął swojego biznesu wczoraj, nie wysyłał dziwek do Chimamire od tygodnia, nie plótł lepkiej sieci konekcji od tygodnia i zdecydowanie — nie jestem tu przecież od dziś.
Głodne szczekanie wściekłych hien dookoła wydawało się do niego nie docierać. Wyszczerzone wściekle szczęki afrykańskich hien nie robiły wrażenia na doświadczonym wilku; spoglądał w ich lśniące ślepia równie wygłodniale, jak one obserwowały jego.
— Ale zakończenie może mieć inny koniec.
Brew podwinęła się nieznacznie ku górze, bo akurat tym Umbra zdołał go zaskoczyć. Spodziewał się raczej, że wyciągnie z kieszeni gnata, niekoniecznie propozycję. Zmrużył zaraz z lekka ślepia, przyglądając się mężczyźnie z zaciekawioną uwagą. Sekundy przeciągały się wpierw w minuty, później w sekundy, gdy tak milczał zwlekając z odpowiedzią. Nadaremnym byłoby próbować rozszyfrować, co kryło się wtedy za skupionymi w jednym punkcie oczyma, Black wydawał się równie nieodgadniony co morskie głębiny. Rozważał opcje, spoważniał, zrozumiał powagę sytuacji, czy śmiał się w duchu do rozpuku? Bogowie jedni wiedzieli.
— Mów dalej — odezwał się w końcu, leniwym ruchem wydmuchując zebrany w płucach dym z papierosa.
@Fenrys Umbra
Fenrys Umbra ubóstwia ten post.
— Dziwki nie są niezastąpione — zacytował go. — Można zastąpić gości rozlewających alkohol. Można zastąpić też klientelę zalewającą się w trupa. Człowieka, o którym szepczą po przepoconych kątach również. Czujesz jakaś mityczną siłę przywiązania do tego miejsca?
Ciemne jak węgiel oczy były nieruchome, acz czujne.
— […] nie jestem tu przecież od dziś.
— Wiemy — wyrzęził; nienawidził przemawiać w imieniu ludzi, co do których nie czuł żadnej więzi — jakby był ich osobistym reprezentantem, który może przyjąć na gębę każdy cios i obelgę, i wciąż się szeroko uśmiechać. — Nie błyszczałeś w świetle reflektorów. Ukrywałeś się. Żadna prostytutka nie zamierzała pisnąć o tobie słowem. Wszystkie takie lojalne. — Usta wykrzywiły się w grymasie, jakby przegryzł cytrynę. — Zastanawiałem się, kim jest ten gość? Kto jest tego wszystkiego wart? Nie będę ukrywać. Niektóre twoje sztuki wpadły nam w oko. Jak na przykład Lavender — miał wrażenie, że wracając wspomnieniami do rozbierającego się na jego oczach blondyna, zaczyna piec go język; dusić w gardle — o którym wspomniałem na początku naszego kameralnego spotkania.
Nozdrza Umbry poruszyły się drażnione zapachem tytoniu.
— Mówiłem ci Black. Jesteś młody. Nie masz nic prócz prostytutek. Nie masz burdelu. Nie masz nawet reputacji, nikt o tobie nie wie, bo zamiast zająć się biznesem na poważnie, chowasz się po kanałach. Z obawy o swoje inwestycje?
Muzyka dudniła w uszach. Ślina kwaśniała w ustach.
— Nie przyszedłem tutaj, jedynie po to, aby zawinąć twój szanowany tyłek i wykopać cię na zapyziały, zalany moczem bruk, przed drzwi, którymi miałeś czelność wejść. Jest drugi wariant. A on może pozwoli nam zapomnieć o całej sprawie.
Nie wyglądał entuzjastycznie; bardziej, jak horrorowa mara, która wisi nad sennymi sylwetkami w środku parszywej nocy. Nie jawił się jako mówca, biznesmen, daleko mu było do wyglądu co najmniej przyzwoitego; do drogich ubrań leżących wdzięcznie na Sullivanie Blacku — Fenrys był zwyczajnym zbirem z reputacją brudniejszą niż podeszwy jego butów.
— Możesz nie rezygnować z Karafuruny. Możesz zostać wśród klientów, którzy potrafią szczodrze rzucić forsą. To nie centrum ani Asakura. Wiemy, jak wygląda tamtejszy rynek. Wszędzie szwendają się patrole policyjne, Junkai inu. Sekkō. A tutaj? Nikt się tu nigdy nie zapuści. — Gdzieś w tonie Shingetsu błąkało się rozbawienie. Pełna zakrzepłych strupów dłoń sięgnęła po wolnego drinka. Fenrys przesunął palcem po krawędzi szkła. — Nie musisz zaczynać od zera, możesz pozostać tutaj i kontynuować swoją zabawę w małego przedsiębiorcę. Jeśli... — Palec niespodziewanie się zatrzymał. Oczy Fenrysa łypały spod poplątanej grzywki. — Jeśli dołączysz do naszego gangu. To nie jest propozycja, na której odpowiedź zamierzam dać ci czas. Przyszedłem po konkrety.
Łeb Fenrysa odrobinę się przekrzywił.
— Więc jak będzie Black? Chcesz zyskać rozgłos, uznanie, chcesz być w końcu prawdziwie bogaty, czy nadal biegać między ludźmi: nie jak wilk, ale jak zwykły szczur?
Wybór należy do ciebie.
Warui Shin'ya, Seiwa-Genji Enma and Sullivan Black szaleją za tym postem.
Nie odpowiadał mu więc póki co, traktując mężczyznę upartym milczeniem, zamiast tego z rozbawieniem unosząc brew, gdy w powietrze padł znajomy pseudonim. A więc wciąż rozchodziło się o dzieciaka. W momentach takich jak ten Black jedynie utwierdzał się w przekonaniu, że ta rozklekotana kurwa była warta zachodu. Nawet jeśli wymagała odrobiny specjalnego traktowania i paru ulg, to zyski, nie tylko te pieniężnie, swą sławą znacznie przerastały samego Lavendera.
Obelg sypanych z zarośniętej mordy słuchał niewzruszony. Uśmiechnięty, wilczy pysk podpowiadał, że miał w zanadrzu, że chował w eterycznym rękawie asa o którym nie wspominał, a który zmieniłby bieg tego spotkania o sto osiemdziesiąt stopni. Nikt o zdrowych zmysłach nie miał prawa uśmiechać się tak pewnie, wręcz zwycięsko, gdy przecież mieszano jego umiejętności z błotem, przyrównywano do wystraszonego szczura szukającego schronienia w ciemnych kątach.
Znów sięgnął po drinka, celowo przeciągając odpowiedź w czasie. Sprawiał przy tym wrażenie, jakby świetnie się bawił naciągając już i tak napięte struny cierpliwości Umbry. Miał czas i poświęcił go na drinka, na obrócenie dnem jasnego szkła i uwolnienie aromatu pod nos, który przytknął bliżej krawędzi. Usta umoczyły się w złotym trunku moment później, aż nie cmoknęły zadowolone w kolejnych sekundach.
— Interesuje nas, my wiemy, w naszym interesie... — zaczął, cały czas tym samym, rozbawionym tonem, choć wprawne ucho wychwyciłoby prześmiewczy ton bez większego problemu. Neon drapieżnych oczu oderwał się od szklanki by znów spocząć na hienie, by pożreć ją wzrokiem gdy wciąż jeszcze kłapała wściekle szczękami. — Zapisali ci dokładnie każde słowo na świstku papieru zanim wyrzucili cię na wystawę w nowej obroży? — Białe zęby błysnęły w kolejnej odsłonie wilczego uśmiechu; język tknął zadziornie kła, mknąc po szkliwie w jakiejś chorej odsłonie wyzwania. Szkło stuknęło o równie lśniący blat, gdy odkładał szklankę. Pochylił się wtem, równie konspiracyjnie co sam Umbra, również wspierając łokcie na kolanach.
— Wyglądasz mi na porządnego gościa — znów ta prześmiewcza nuta, choć tym razem kryła w sobie również jakiś pokrętny komplement. — Na dobrego kompana do interesów. Może więc, skoro już sobie tak miło gawędzimy, zdradzisz mi co robisz na smyczy Shingetsu? — Głos Blacka wydawał się jakiś dziwny, niby ten sam lecz jednocześnie odrealniony. Wpasowany w rytmy klubu na tyle perfekcyjnie, że momentami wydawał się jedynie wytworem wyobraźni, jakąś pierdoloną halucynacją jak po kwasie. Czy to kwestia jakiegoś szemranego alkoholu, czegoś w powietrzu, czy może samego Sullivana — ciężko było określić. A może to wszystko tylko pokrętny figiel własnej wyobraźni, bunt organizmu.
— Co jeśli zaproponuję ci pozbycie się obroży i smyczy? — podjął, znów dmuchając kłębem dymu; szarość na moment otuliła mu pysk, na widoku pozostawiając jedynie parę lśniących oczu. — Nie zainteresowałaby cię praca na zasadzie partnerstwa, a nie uginania karku przed tymi, którymi niemal plujesz gdy o nich wspominasz? Może to czas, by to oni chylili łeb przed tobą? Przed nami — Musiał być naprawdę popierdolony wychodząc z propozycją zakucia w kajdany lwa, na którego terytorium właśnie przebywał. Za kilka minut tu wejdą, pozbędą się kurew i pojmą też ciebie — brzmiały przecież słowa Umbry, nie tak?
Plecy Blacka znów się odgięły, powracając do miękkości oparcia kanapy.
— Możesz stąd wyjść z członkiem gangu, może wyjść też z wrogiem. Ale przede wszystkim możesz wyjść ze wspólnikiem — Metaliczny odgłos otwieranego zippo zagłuszył na moment absolutnie każdy inny dźwięk. Płomień wzniecony przez pocierane krzesiwo rozjaśnił twarz Sullivan całkiem nowym blaskiem, nadał jego pyskowi ruchomych, abstrakcyjnych cienie i podkreślił czerń tuszu tatuaży. — Chyba że nie stać cię na nic więcej oprócz szczekania na komendę?
The choice is yours.
Fenrys Umbra ubóstwia ten post.