Strona 1 z 2 • 1, 2
Przez wysokie, przeszklone cienkimi oknami ściany wpada do pomieszczenia delikatne jak motyle skrzydła światło. Osiada na pozostawionych w pokoju przedmiotach. Jest ich niewiele, ale przez to łapią słońce z nieopisywalną wdzięcznością. Małe, kryształowe miseczki, które jeszcze dzisiejszego ranka napełniono wodą z zapachowymi olejkami, pozostawiono na niskiej, drewnianej komodzie. Na najwyższej z nich skrzy się zapomniana kropla. Jej zapach nagrzewa się w świetle i, gdyby tylko zbliżyć doń nos, wyczuć można aromat dzikiej róży. Za delikatnie tylko uchylonymi drzwiami wiatrem poruszane liście szeleszczą w rytm wolnej, orientalnej muzyki lofi. Ta ulatuje z małego, acz zgrabnie wkomponowanego w ułożenie pokoju głośnika. Pomieszczenie nawilżane jest parą upuszczaną ze specjalnego, owalnego urządzenia schowanego w rogu szerokiego i długiego pokoju. Gdyby wsłuchać się w odgłosy tuż za pomieszczeniem, te, które świat sprzedaje członkom klanu Minamoto z samego wręcz rana, dosłyszeć można śpiew pozostałych na jesień ptaków. Wybijają się smutne dźwięki oranżowego gatunku o czarnych brzuszkach i białym dziobie. Nigdy nie poznał ich nazwy.
Rainer kuca przy niskim, osiadłym na udach stole. Opuszkami nieświadomie gładzi drewno przedmiotu, jakby dziękował mu za pełnioną służbę. W rzeczywistości palce bezwiednie szukają innych ciał — żywych czy martwych, by w każdej wolnej chwili dać im sekundę uwagi. Urywek z życia poświęcony aż i tylko nim. Dłonie działają na przekór ustom, na przekór myślom, bo te poświęcone analizom zebranych przed chłopcem szkiców. Pną się na pergaminach obłe sylwetki kobiet i mężczyzn z klanu. Są na kartkach portrety, ale i ciała układane w zmyślne, niemoralne, czasami zbyt wyimaginowane pozycje. Wszystkie podpisane jednym imieniem, jego matki.
Obserwuje tusz dawno temu wsiąkły w pergamin. Finezyjnymi ruchami palce przenoszą się z drewna ku szkicom, gładzą płynnie kładzione na malunkach linie. Te znaczone głównie granatem i plamami czerwieni, choć czasami — ale tylko czasami — przebijają się kanarkowe żółcie i głębokie zielenie. Postacie oplatane są floralnymi wzorami, gdzie kwiaty to zazwyczaj spadająca na zaróżowione ciała wiśnia. Są i pnącza mocno zaciskające miękkie kobiece uda i szerokie męskie ramiona.
Rainer przekrzywia głowę na prawą stronę a wraz z szelestem przesuwanych drzwi — jak tych liści wciąż kruszonych przez wiatr — podnosi znad malunków wzrok. Spojrzenie ma czujne i świeże, bo wciąż czekające na rozwój dnia, niezmęczone ludźmi i gotowe ku kolejnym interakcjom. Wita Enmę skinięciem głowy i dłonią szybko wskazuje na miejsce obok niego.
— Chcesz herbaty? — pyta oczy kierując ku porcelanowej zastawie, która czekała na rytualne jej rozłożenie; on jednak rezygnuje z tradycyjnego doń podejścia. — Dzięki za fatygę. Nie chciałem iść przez całą rezydencję z poręczem szkiców.
Palec kładzie na portrecie ojca.
— Jeszcze by się zniszczyły.
Dopiero wtedy poprawia swoją sylwetkę. Siada luźniej, jedną z nóg podciągając pod udo, drugą prostując. Uwagę, wcześniej całkowicie poświęconą matczynej twórczości, teraz zaklaszcza na głowie klanu.
— Pomyślałem, że skoro moja matka przygotowuje twój portret z chęcią zobaczysz jej dotychczasowe rzeczy. Są… ciekawe — Uśmiecha się delikatnie, acz uśmiech ten ma diabelski posmak.
@Seiwa-Genji Enma
Rainer kuca przy niskim, osiadłym na udach stole. Opuszkami nieświadomie gładzi drewno przedmiotu, jakby dziękował mu za pełnioną służbę. W rzeczywistości palce bezwiednie szukają innych ciał — żywych czy martwych, by w każdej wolnej chwili dać im sekundę uwagi. Urywek z życia poświęcony aż i tylko nim. Dłonie działają na przekór ustom, na przekór myślom, bo te poświęcone analizom zebranych przed chłopcem szkiców. Pną się na pergaminach obłe sylwetki kobiet i mężczyzn z klanu. Są na kartkach portrety, ale i ciała układane w zmyślne, niemoralne, czasami zbyt wyimaginowane pozycje. Wszystkie podpisane jednym imieniem, jego matki.
Obserwuje tusz dawno temu wsiąkły w pergamin. Finezyjnymi ruchami palce przenoszą się z drewna ku szkicom, gładzą płynnie kładzione na malunkach linie. Te znaczone głównie granatem i plamami czerwieni, choć czasami — ale tylko czasami — przebijają się kanarkowe żółcie i głębokie zielenie. Postacie oplatane są floralnymi wzorami, gdzie kwiaty to zazwyczaj spadająca na zaróżowione ciała wiśnia. Są i pnącza mocno zaciskające miękkie kobiece uda i szerokie męskie ramiona.
Rainer przekrzywia głowę na prawą stronę a wraz z szelestem przesuwanych drzwi — jak tych liści wciąż kruszonych przez wiatr — podnosi znad malunków wzrok. Spojrzenie ma czujne i świeże, bo wciąż czekające na rozwój dnia, niezmęczone ludźmi i gotowe ku kolejnym interakcjom. Wita Enmę skinięciem głowy i dłonią szybko wskazuje na miejsce obok niego.
— Chcesz herbaty? — pyta oczy kierując ku porcelanowej zastawie, która czekała na rytualne jej rozłożenie; on jednak rezygnuje z tradycyjnego doń podejścia. — Dzięki za fatygę. Nie chciałem iść przez całą rezydencję z poręczem szkiców.
Palec kładzie na portrecie ojca.
— Jeszcze by się zniszczyły.
Dopiero wtedy poprawia swoją sylwetkę. Siada luźniej, jedną z nóg podciągając pod udo, drugą prostując. Uwagę, wcześniej całkowicie poświęconą matczynej twórczości, teraz zaklaszcza na głowie klanu.
— Pomyślałem, że skoro moja matka przygotowuje twój portret z chęcią zobaczysz jej dotychczasowe rzeczy. Są… ciekawe — Uśmiecha się delikatnie, acz uśmiech ten ma diabelski posmak.
@Seiwa-Genji Enma
Zasunął cicho drzwi za sobą, tak samo jak niemal bezszelestnie poruszał się po drewnianej podłodze, jakby jego ciało ważyło tyle, co nic. Gdyby ktoś teraz spojrzał na niego, z pewnością nawet w swych snach nie przypuszczałby, że ma do czynienia z osobą, która w przyszłości będzie stać na czele całego klanu Minamoto. Dresowe spodnie podwinięte na wysokość łydek, zwykły, bezbarwny t shirt oraz niedbale zarzucona na ramiona rozpięta bluza oddawała wizerunek raczej bliżej bezdomnemu aniżeli komuś wysoko postawionemu. Do tego roztrzepane włosy i podkrążone oczy sugerowały sprawiały wrażenie, jakby Enma dopiero co zwlókł się z łóżka, choć znając go, zapewne tak było.
Uniósł dłoń na przywitanie kuzyna, po czym postąpił kilka następnych kroków, kierując się w jego stronę. Pozwolił sobie przy tym na wyjątkowo paskudne, szerokie ziewnięcie i przeczesanie kruczo-złotych włosów, wprawiając przy tym w ruch dwie ofudy, które pełniły tymczasowo funkcję kolczyków. Usiadł ciężko obok Raina praktycznie wciskając się swoim ramieniem w jego, zginając jedną nogę w kolanie, na której podparł ramię.
Na bezczelnego oparł policzek twardą kość barku kuzyna i leniwie sięgnął drugą dłonią do stołu, a dokładniej po jedno z dzieł swej ciotki.
- Nie, nie tym razem. Chyba że masz kawę z wysokoprocentowym wkładem. - odparł po dłuższej chwili milczenia, jakby specjalnie zwlekał z odpowiedzią chcąc wystawić cierpliwość Raina na próbę. Przesunął opuszką po strukturze kartki w zastanowieniu, po czym zaśmiał się cicho na jego kolejne słowa.
- Szczerze powiedziawszy zdecydowanie bardziej wolałbym przyjąć jakąś o wiele bardziej ekscytującą pozę i dmuchnąć nieco ożywienia w portret, który przygotowuje twoja matka. Niestety.... - odłożył kartkę przedstawiającą kobietę z lekko wygiętym, kuszącym ciałem jakby niemo zapraszała oglądających do swego świata, tylko po to, aby sięgnąć po kolejną. Nudna, pozbawiona blasku życia męska sylwetka stała wyprostowana niczym struna, ubrana w tradycyjny strój z przepięknym haori, poważna mina, ściągnięte brwi, przy pasie rodzinna katana.
Lewy kącik ust Enmy uniósł się ledwo widocznie muśnięty pogardą.
- Zamiast tego mam wyglądać jak posąg, któremu wsadzono kij w dupę aż po samo gardło. - prychnął odkładając portret swego przodka.
Przy Rainerze nie musiał udawać. Nie musiał wcielać się w rolę wnuka głowy klanu. Nie musiał zakładać maski, którą nosił każdego dnia. Miał wrażenie, że ciemnowłosy zdołał rozerwać jego skórę i zajrzeć do środka - aż po samą duszę. Przy nim mógł być po prostu Enmą. Niczym mniej, niczym więcej.
Odwrócił głowę przyglądając się przez moment smukłemu profilowi mężczyzny. Wsunął palce w jego ciemne, delikatne kosmyki i niespiesznie przesunął nimi aż po same końce.
- Dobrze się odżywiasz? Wydajesz się dość blady. Choroba minęła? - zapytał, a w jego głosie pojawiła się troska. Szybko jednak uciekła, wpuszczając lekkie rozbawienie.
- Zdecydowanie wolałbym, żebyś to ty zrobił mój portret. - rzucił lekko, na powrót skupiając swoją uwagę na portretach. - Przynajmniej wiem, że zrobiłbyś to z uczuciem, a nie z przymusu i rodzinnego obowiązku. No i mógłbym wyciągnąć kij z dupy. - zaśmiał się cicho, prostując lekko plecy, by przyjrzeć się uważniej każdemu portretowi po kolei.
- Który jest twoim ulubionym?
@Seiwa-Genji Rainer
Uniósł dłoń na przywitanie kuzyna, po czym postąpił kilka następnych kroków, kierując się w jego stronę. Pozwolił sobie przy tym na wyjątkowo paskudne, szerokie ziewnięcie i przeczesanie kruczo-złotych włosów, wprawiając przy tym w ruch dwie ofudy, które pełniły tymczasowo funkcję kolczyków. Usiadł ciężko obok Raina praktycznie wciskając się swoim ramieniem w jego, zginając jedną nogę w kolanie, na której podparł ramię.
Na bezczelnego oparł policzek twardą kość barku kuzyna i leniwie sięgnął drugą dłonią do stołu, a dokładniej po jedno z dzieł swej ciotki.
- Nie, nie tym razem. Chyba że masz kawę z wysokoprocentowym wkładem. - odparł po dłuższej chwili milczenia, jakby specjalnie zwlekał z odpowiedzią chcąc wystawić cierpliwość Raina na próbę. Przesunął opuszką po strukturze kartki w zastanowieniu, po czym zaśmiał się cicho na jego kolejne słowa.
- Szczerze powiedziawszy zdecydowanie bardziej wolałbym przyjąć jakąś o wiele bardziej ekscytującą pozę i dmuchnąć nieco ożywienia w portret, który przygotowuje twoja matka. Niestety.... - odłożył kartkę przedstawiającą kobietę z lekko wygiętym, kuszącym ciałem jakby niemo zapraszała oglądających do swego świata, tylko po to, aby sięgnąć po kolejną. Nudna, pozbawiona blasku życia męska sylwetka stała wyprostowana niczym struna, ubrana w tradycyjny strój z przepięknym haori, poważna mina, ściągnięte brwi, przy pasie rodzinna katana.
Lewy kącik ust Enmy uniósł się ledwo widocznie muśnięty pogardą.
- Zamiast tego mam wyglądać jak posąg, któremu wsadzono kij w dupę aż po samo gardło. - prychnął odkładając portret swego przodka.
Przy Rainerze nie musiał udawać. Nie musiał wcielać się w rolę wnuka głowy klanu. Nie musiał zakładać maski, którą nosił każdego dnia. Miał wrażenie, że ciemnowłosy zdołał rozerwać jego skórę i zajrzeć do środka - aż po samą duszę. Przy nim mógł być po prostu Enmą. Niczym mniej, niczym więcej.
Odwrócił głowę przyglądając się przez moment smukłemu profilowi mężczyzny. Wsunął palce w jego ciemne, delikatne kosmyki i niespiesznie przesunął nimi aż po same końce.
- Dobrze się odżywiasz? Wydajesz się dość blady. Choroba minęła? - zapytał, a w jego głosie pojawiła się troska. Szybko jednak uciekła, wpuszczając lekkie rozbawienie.
- Zdecydowanie wolałbym, żebyś to ty zrobił mój portret. - rzucił lekko, na powrót skupiając swoją uwagę na portretach. - Przynajmniej wiem, że zrobiłbyś to z uczuciem, a nie z przymusu i rodzinnego obowiązku. No i mógłbym wyciągnąć kij z dupy. - zaśmiał się cicho, prostując lekko plecy, by przyjrzeć się uważniej każdemu portretowi po kolei.
- Który jest twoim ulubionym?
@Seiwa-Genji Rainer
Po mieszkaniu jak duchy sunie służba, których stopy zdają się nie pozostawiać najmniejszych śladów. Stąd mówi się, że rezydencja Minamoto działa samoistnie a tylko wprawne oko dostrzeże, jak w cieniach obszernych pomieszczeń przemyka zaaferowany kuchta bądź niańka najmłodszych. Ich głosy są ciche, cichsze niźli liść upuszczany jesienną porą na ziemię. Krótkie polecenia przemykające pomiędzy domownikami. Rodziną, których spojrzenia mierzą wyżej, ponad ich głowy, ponad horyzont, ku niebu. I w tej ciszy właśnie, w której do pomieszczenia wsuwa się służka z nowo zaparzoną herbatą, bo ta tutaj wystygła, a ona wie, bo czasu pilnuje jak nikt inny w rezydencji. Podmienia więc czarki, gdy Rainer z oczyma wsiąkniętymi w pergamin nie zauważa nawet jej obecności. Wzrok podnosi się chwilę później, bo szelest Enmy jest szelestem innym niż stukot skromnych stóp kobiety.
— Enma. — W suchym zwyczaju podnosi się z siadu i przy spojrzeniu miałkim, częściowo posiadającym senne majaki, stoi tak dłuższą chwilę, zanim ten na dobre nie odnajdzie się w pokoju. Wtem ponownie kuca, wolno i uważnie, by żaden z rysunków nie został uszkodzonym. Spogląda ku przyszłej głowie rodu. Rysuje się między chłopcami widoczna różnica, która przy naturalności Enmy a jego wstrzemięźliwych ruchach wywołałaby u osób trzecich mieszane uczucia. Mimo ich całkiem neutralnej relacji, ciało Rainera obecność chłopca traktuje tak, jak było uczone. Jest nieco bardziej wyprostowany, pozwalający Enmie zagarnąć tyle przestrzeni, ile ten tego potrzebuje. Uśmiecha się do niego, delikatnie, by dołeczek w lewym policzku stał się ledwie widoczny. Przyjmuje więc jego obecność jak wodę obmywającą ciało, która przykleja się do jego skóry i nań przez moment pozostaje.
Rainer parska cicho, rozbawiony na chłopca komentarz, ale nie kontynuuje. Ceni pracę matki, ale w słowach Enmy jest sporo prawdy. Sztywność zaprezentowanych sylwetek mierzi i poświęciłby tej opinii parę zdań więcej, ale nie zdąży, bo śmiała dłoń kuzyna przeczesze jego włosy. Uśmiech znika a w oczach zaczyna migotać rozwaga i gniewne zawahanie. Choroba minęła? I w tym momencie krtań zaciska się. Gdyby tylko przyszło mu wytłumaczyć skąd te gorączki i ciała zmęczenie, oczy zaszłe mgłą i ciężar w sercu, z którym walczy do teraz. I mięśnie chłopca spinają się jak tych sylwetek z rysunków, ale on uciążliwie milczy, bo go ku ziemi ta dłoń przyciska a chciałby — na pewno trzy miesiące temu, ale czy teraz? — w te palce wpasować się jak modelowana wciąż rzeźba, która pod obcymi opuszkami stanie się finalnym tworem i znaczona gdzieniegdzie jego liniami papilarnymi zostanie ukończoną. Spomiędzy ciut tylko uchylonych ust ucieka ciepłe powietrze a to winno być zaczątkiem ku tym myślom, ale nie może, bo jemu przecież nie wypada, choć serce łomocze w panice a on w tym lęku tonie i…
— Jest zdecydowanie lepiej — odpowiada krótko, acz z uśmiechem rozweselającym oczy, bo nietrudno, szkoląc się całe życie, rozbawienie nie tylko w gesty wpisać, ale i głębiej ja namalować, chociażby pod źrenicami. — Wprowadzili mi nową dietę. Niedawno wróciłem do treningów i znowu zacząłem biegać. — Milknie a po chwili powtarza sam siebie do tego osądu przekonując: — Jest lepiej.
Przechyla głowę ku lewemu barkowi i ze spojrzeniem wnet neutralnym, zaangażowanym, jakby emocje pochłonęła powinność wobec Enmy, po raz kolejny przegląda pergaminy. Cisza jest tą wyczekującą, zbierającą słowa w konkretną opinię.
— Nie jestem najlepszym malarzem, ale mogę ci potowarzyszyć podczas sesji. Wiem, że to męczące, ale matce wystarczy szkic, by mogła pójść dalej. — Słowa jego niby to informujące, ale w pojedynczych wyrazach wybija się troska, o Enmę, naturalnie, ale i o matkę, która ostatnimi czasy w rysunkach odnajdywała spokój; gdzieś musiała, gdy w klanie napięcia rosły. Rainer sięga pergaminu schowanego pod kilkoma innymi, jakby celowo tam skrytego, ale nie, przypadkowo on tam zawieruszony, ale kreska zapamiętana. Z tego odkrytego rąbka widoczna część twarzy, bardzo podobnej do niego, ale o włosach długich i rozwianych, uśmiechu równie lisim co ten Seiwy, ale oczach radosnych, dużo bardziej niż chłopięce spojrzenie.
— Jeden z nielicznych szkiców bazujących na wyobrażeniu. To miała być moja siostra, ale trudno ocenić, czy wyszło — Przykłada szkic do swojej twarzy i w złośliwym zastanowieniu dodaje: — I jak, wyglądam podobnie trupio?
Cichy śmiech plącze słowa a on unosi podbródek by wpasować się w domniemany portret zmarłej bliźniaczki.
@Seiwa-Genji Enma
— Enma. — W suchym zwyczaju podnosi się z siadu i przy spojrzeniu miałkim, częściowo posiadającym senne majaki, stoi tak dłuższą chwilę, zanim ten na dobre nie odnajdzie się w pokoju. Wtem ponownie kuca, wolno i uważnie, by żaden z rysunków nie został uszkodzonym. Spogląda ku przyszłej głowie rodu. Rysuje się między chłopcami widoczna różnica, która przy naturalności Enmy a jego wstrzemięźliwych ruchach wywołałaby u osób trzecich mieszane uczucia. Mimo ich całkiem neutralnej relacji, ciało Rainera obecność chłopca traktuje tak, jak było uczone. Jest nieco bardziej wyprostowany, pozwalający Enmie zagarnąć tyle przestrzeni, ile ten tego potrzebuje. Uśmiecha się do niego, delikatnie, by dołeczek w lewym policzku stał się ledwie widoczny. Przyjmuje więc jego obecność jak wodę obmywającą ciało, która przykleja się do jego skóry i nań przez moment pozostaje.
Rainer parska cicho, rozbawiony na chłopca komentarz, ale nie kontynuuje. Ceni pracę matki, ale w słowach Enmy jest sporo prawdy. Sztywność zaprezentowanych sylwetek mierzi i poświęciłby tej opinii parę zdań więcej, ale nie zdąży, bo śmiała dłoń kuzyna przeczesze jego włosy. Uśmiech znika a w oczach zaczyna migotać rozwaga i gniewne zawahanie. Choroba minęła? I w tym momencie krtań zaciska się. Gdyby tylko przyszło mu wytłumaczyć skąd te gorączki i ciała zmęczenie, oczy zaszłe mgłą i ciężar w sercu, z którym walczy do teraz. I mięśnie chłopca spinają się jak tych sylwetek z rysunków, ale on uciążliwie milczy, bo go ku ziemi ta dłoń przyciska a chciałby — na pewno trzy miesiące temu, ale czy teraz? — w te palce wpasować się jak modelowana wciąż rzeźba, która pod obcymi opuszkami stanie się finalnym tworem i znaczona gdzieniegdzie jego liniami papilarnymi zostanie ukończoną. Spomiędzy ciut tylko uchylonych ust ucieka ciepłe powietrze a to winno być zaczątkiem ku tym myślom, ale nie może, bo jemu przecież nie wypada, choć serce łomocze w panice a on w tym lęku tonie i…
— Jest zdecydowanie lepiej — odpowiada krótko, acz z uśmiechem rozweselającym oczy, bo nietrudno, szkoląc się całe życie, rozbawienie nie tylko w gesty wpisać, ale i głębiej ja namalować, chociażby pod źrenicami. — Wprowadzili mi nową dietę. Niedawno wróciłem do treningów i znowu zacząłem biegać. — Milknie a po chwili powtarza sam siebie do tego osądu przekonując: — Jest lepiej.
Przechyla głowę ku lewemu barkowi i ze spojrzeniem wnet neutralnym, zaangażowanym, jakby emocje pochłonęła powinność wobec Enmy, po raz kolejny przegląda pergaminy. Cisza jest tą wyczekującą, zbierającą słowa w konkretną opinię.
— Nie jestem najlepszym malarzem, ale mogę ci potowarzyszyć podczas sesji. Wiem, że to męczące, ale matce wystarczy szkic, by mogła pójść dalej. — Słowa jego niby to informujące, ale w pojedynczych wyrazach wybija się troska, o Enmę, naturalnie, ale i o matkę, która ostatnimi czasy w rysunkach odnajdywała spokój; gdzieś musiała, gdy w klanie napięcia rosły. Rainer sięga pergaminu schowanego pod kilkoma innymi, jakby celowo tam skrytego, ale nie, przypadkowo on tam zawieruszony, ale kreska zapamiętana. Z tego odkrytego rąbka widoczna część twarzy, bardzo podobnej do niego, ale o włosach długich i rozwianych, uśmiechu równie lisim co ten Seiwy, ale oczach radosnych, dużo bardziej niż chłopięce spojrzenie.
— Jeden z nielicznych szkiców bazujących na wyobrażeniu. To miała być moja siostra, ale trudno ocenić, czy wyszło — Przykłada szkic do swojej twarzy i w złośliwym zastanowieniu dodaje: — I jak, wyglądam podobnie trupio?
Cichy śmiech plącze słowa a on unosi podbródek by wpasować się w domniemany portret zmarłej bliźniaczki.
@Seiwa-Genji Enma
Przymknął lekko powieki, przesuwając machinalnie opuszką po strukturze papieru, choć tak naprawdę nie skupiał się na obrazach, a uciekł myślami gdzieś naprawdę daleko. Palce poruszyły się w bok napotykając chłód drewnianego blatu, o który zaczął głucho stukać palcami, ni to w zamyśleniu, ni to w irytacji. Mimo to jego wzrok wciąż był utkwiony w martwym punkcie na ścianie, jakby usilnie odmawiał spojrzenia na kuzyna.
- Jest lepiej. - powtórzył za nim, w końcu przerywając ciężkie milczenie, jakie zapanowało pomiędzy nimi. W ślad za pierwszymi słowami, Enma wreszcie poruszył się i spojrzał w oczy drugiego mężczyzny, mrużąc przy tym ciemne brwi w wyraźnym niezadowoleniu.
- Jest lepiej. - ponownie niczym echo wymówił słowa kuzyna, przekręcając się bokiem, by w pełni móc skonfrontować się ze swoim rozmówcą.
- Co się stało, Ner? Jesteś jakiś taki... spięty. Twoje ruchy przypominają ruchy porcelanowej lalki, niepewne, zdystansowane... a nie człowieka, którego znam praktycznie całe swoje życie. Od momentu, w którym przekroczyłem próg twojego pokoju zdajesz się, hm, zdenerwowany. Dlaczego? - wargi pozwoliły sobie na ugięcie pod ciężarem nieprzyjemnego i chłodnego uśmiechu, pozbawionego nawet kropli wesołości i radości, choć przecież uśmiechy do tego służyć powinny.
- Zniknąłeś na kilka tygodni. Naprawdę bardzo długie tygodnie, mój drogi kuzynie. Nie odbierałeś ode mnie telefonów. Nie odpisywałeś na pozostawione wiadomości. Wiesz, że się martwiłem? - zapytał, choć tak naprawdę pytanie to miało pozostać bez odpowiedzi. A przynajmniej Enma nie dał Rainerowi na tyle czasu, aby ten mógł zdążyć cokolwiek powiedzieć.
- Zmieniłeś się. Wiesz, jestem głuchy, a nie ślepy. Co się stało, że zbudowałeś ten dystans pomiędzy nami. Pytanie tylko, co takiego? - skrzyżował ręce na klatce piersiowej, ani na sekundę nie spuszczając spojrzenia miodowych tęczówek z jego bladej twarzy.
- Tak samo jak od dłuższego czasu przestaliśmy ze sobą rozmawiać. I nie mam na myśli krótkich, grzecznościowych wymian zdań, do jakich dochodzi między nami. Przestałeś mi mówić co cię trapi. Przestałeś mi mówić cokolwiek, co się dzieje w twoim życiu. Tak więc, drogi kuzynie, powiedz mi... - znów ten chłodny uśmiech, choć oczy pozostały niewzruszone.
Huk.
Uderzył otwartą dłonią w blat stołu, a kilka kartek z portretami przedstawiające kobiety oraz namiastkę przeszłości klanu, zsunęły się leniwie i opadły na drewnianą podłogę.
- Od kiedy zacząłeś traktować mnie jak wszyscy w tym klanie? Jak dziedzica, z defektami bo z defektami, ale wciąż dziedzica, a nie jak indywidualną osobę, którą jestem? Jak Enmę? Co się nagle zmieniło i nie karm mnie więcej słodkimi kłamstwami, że, o zgrozo, jest lepiej.
@Seiwa-Genji Rainer
- Jest lepiej. - powtórzył za nim, w końcu przerywając ciężkie milczenie, jakie zapanowało pomiędzy nimi. W ślad za pierwszymi słowami, Enma wreszcie poruszył się i spojrzał w oczy drugiego mężczyzny, mrużąc przy tym ciemne brwi w wyraźnym niezadowoleniu.
- Jest lepiej. - ponownie niczym echo wymówił słowa kuzyna, przekręcając się bokiem, by w pełni móc skonfrontować się ze swoim rozmówcą.
- Co się stało, Ner? Jesteś jakiś taki... spięty. Twoje ruchy przypominają ruchy porcelanowej lalki, niepewne, zdystansowane... a nie człowieka, którego znam praktycznie całe swoje życie. Od momentu, w którym przekroczyłem próg twojego pokoju zdajesz się, hm, zdenerwowany. Dlaczego? - wargi pozwoliły sobie na ugięcie pod ciężarem nieprzyjemnego i chłodnego uśmiechu, pozbawionego nawet kropli wesołości i radości, choć przecież uśmiechy do tego służyć powinny.
- Zniknąłeś na kilka tygodni. Naprawdę bardzo długie tygodnie, mój drogi kuzynie. Nie odbierałeś ode mnie telefonów. Nie odpisywałeś na pozostawione wiadomości. Wiesz, że się martwiłem? - zapytał, choć tak naprawdę pytanie to miało pozostać bez odpowiedzi. A przynajmniej Enma nie dał Rainerowi na tyle czasu, aby ten mógł zdążyć cokolwiek powiedzieć.
- Zmieniłeś się. Wiesz, jestem głuchy, a nie ślepy. Co się stało, że zbudowałeś ten dystans pomiędzy nami. Pytanie tylko, co takiego? - skrzyżował ręce na klatce piersiowej, ani na sekundę nie spuszczając spojrzenia miodowych tęczówek z jego bladej twarzy.
- Tak samo jak od dłuższego czasu przestaliśmy ze sobą rozmawiać. I nie mam na myśli krótkich, grzecznościowych wymian zdań, do jakich dochodzi między nami. Przestałeś mi mówić co cię trapi. Przestałeś mi mówić cokolwiek, co się dzieje w twoim życiu. Tak więc, drogi kuzynie, powiedz mi... - znów ten chłodny uśmiech, choć oczy pozostały niewzruszone.
Huk.
Uderzył otwartą dłonią w blat stołu, a kilka kartek z portretami przedstawiające kobiety oraz namiastkę przeszłości klanu, zsunęły się leniwie i opadły na drewnianą podłogę.
- Od kiedy zacząłeś traktować mnie jak wszyscy w tym klanie? Jak dziedzica, z defektami bo z defektami, ale wciąż dziedzica, a nie jak indywidualną osobę, którą jestem? Jak Enmę? Co się nagle zmieniło i nie karm mnie więcej słodkimi kłamstwami, że, o zgrozo, jest lepiej.
@Seiwa-Genji Rainer
Obserwuje go. Jak zawsze, gdy w zamyśleniu delikatne palce Enmy sięgają podsuwanych przedmiotów, papierów, spraw do rozwiązania. Dzieciak, któremu przekazywano niewyobrażalnie wielką siłę oraz duże, zbyt duże pokłady decyzyjności. Nie zazdrościł pozycji, nie pożądał posiadanej przez chłopca władzy. Tym różnił się od ojca, którymi kocimi, wrednymi ślepiami wodził po sylwetce Enmy. W chłopięcym ciele doszukiwał się własnych, niespełnionych marzeń a te z roku na rok paliły mocniej. Rainer zawsze zagryzał rozbawione parsknięcie, gdy w oczach ojca dostrzegał te śmiercionośne iskry zdenerwowania. Wiedział, że pewnego dnia rozpalą one ogień pod stopami dużo młodszego opiekuna klanu a sam Rainer spojrzy na pożar i zaśmieje się głucho. Nie było nic, co powstrzymałoby niedoszłego głowę klanu, drugiego syna Masashiego, samego Seiwa-Genji Miharu’ego przed zadaniem ostatniego ciosu.
W pokoju brzęczy skrót imienia, którego tak dawno nie słyszał. Ner. Uśmiecha się ku wspomnieniu z pewną pobłażliwością, ale i rozczuleniem. Oczy zawsze wrogie i ułożone w sugestywnie wyzywającym geście tym razem stają się łagodniejsze, czułe. Urocze, że się nim przejmował. Jak przystało na przyszłą głowę klanu poświęcał jego członkom odpowiednią dawkę zaangażowania. Głowa Rainera kieruje się ku prawemu barkowi a w gardle brzęczy rozbawienie. Gdyby tylko wiedział, ale wiedzieć nie może. Matka czujnym okiem i zgrabiałymi palcami czuwała nad każdym słowem syna. Pilnowała, by jego chore fantazje nie ujrzały światła dziennego. Kręci głową a na twarzy pojawia się jeden z wielu kamuflaży. Maska, która posiada w sobie pęknięcie w postaci smutnego odbicia Enmy w tafli czarnych jak denko źrenic.
— Enma. — Na języku słowo Rainera rozpuszcza się jak słodki cukierek. Prawa dłoń ciągnie do chłopięcej twarzy, w której chowa blady jak nocne gwiazdy policzek. Opuszek kciuka gładzi gładką pod okiem skórę. Z ciała zdejmuje symboliczne ku niemu przywiązanie. — Ostatnie miesiące wyssały ze mnie jakiekolwiek chęci do życia. Mówiąc, że jest lepiej, mam na myśli rzeczywistość, w której nie chcę ciała na nowo wrzucić do rzeki. — Uśmiecha się ze śmiechem liżącym cicho wypowiadane słowa. — Przepraszam, jeśli poczułeś się porzuconym, ale jestem pewien, że ktoś, ktoś był ci w stanie wynagrodzić moją nieobecność.
Huk wywołanym uderzeniem o emaliowaną powierzchnię drewnianego blatu jedynie mocniej ciągnie do góry kącik ust. W lewym policzku żłobi się dołeczek, który, co Enma wie, pozyskał w trakcie życia. Tamtego wściekłość wchłania całym swoim ciałem. To przeszywa jedynie pnący się pomiędzy kręgami kręgosłupa przyjemny dreszcz. Dłoń wcześniej śledząca fakturę policzka przenosi się na kark, nań zaciska w niegroźnym, ale wciąż czułym geście. Górna linia dłoni przykryta zostaje niesfornymi, wciąż przygładzonymi snem kosmykami. Uśmiech nie znika z twarzy. Na jego rozognionym gniewem czole składa krótki pocałunek pieczętujący to, co między nimi nigdy się nie wydarzyło. Przynajmniej nie na jawie. Zaraz potem skleja jego czoło ze swoim.
Jak miło jest móc na nowo przy nim oddychać a nie zakrztuszać się chorą fantazją. Czyżby naprawdę wyzdrowiał?
— Mój drogi. Wiem, że twój słuch kuleje, więc czytaj z ruchu moich warg. Czasami lepiej przełknąć słodkie kłamstwa, niż gorzką prawdę. Dla własnego dobra. — Odsuwa się od niego, pozycję dłoni przenosząc z karku na lewę ramię. — Uwierz mi, że traktuję cię dużo lepiej, niż wszyscy w tym klanie. A teraz, skoro uważasz, że zabrałem nam czas na rozmowy… Co u ciebie?
W pokoju brzęczy skrót imienia, którego tak dawno nie słyszał. Ner. Uśmiecha się ku wspomnieniu z pewną pobłażliwością, ale i rozczuleniem. Oczy zawsze wrogie i ułożone w sugestywnie wyzywającym geście tym razem stają się łagodniejsze, czułe. Urocze, że się nim przejmował. Jak przystało na przyszłą głowę klanu poświęcał jego członkom odpowiednią dawkę zaangażowania. Głowa Rainera kieruje się ku prawemu barkowi a w gardle brzęczy rozbawienie. Gdyby tylko wiedział, ale wiedzieć nie może. Matka czujnym okiem i zgrabiałymi palcami czuwała nad każdym słowem syna. Pilnowała, by jego chore fantazje nie ujrzały światła dziennego. Kręci głową a na twarzy pojawia się jeden z wielu kamuflaży. Maska, która posiada w sobie pęknięcie w postaci smutnego odbicia Enmy w tafli czarnych jak denko źrenic.
— Enma. — Na języku słowo Rainera rozpuszcza się jak słodki cukierek. Prawa dłoń ciągnie do chłopięcej twarzy, w której chowa blady jak nocne gwiazdy policzek. Opuszek kciuka gładzi gładką pod okiem skórę. Z ciała zdejmuje symboliczne ku niemu przywiązanie. — Ostatnie miesiące wyssały ze mnie jakiekolwiek chęci do życia. Mówiąc, że jest lepiej, mam na myśli rzeczywistość, w której nie chcę ciała na nowo wrzucić do rzeki. — Uśmiecha się ze śmiechem liżącym cicho wypowiadane słowa. — Przepraszam, jeśli poczułeś się porzuconym, ale jestem pewien, że ktoś, ktoś był ci w stanie wynagrodzić moją nieobecność.
Huk wywołanym uderzeniem o emaliowaną powierzchnię drewnianego blatu jedynie mocniej ciągnie do góry kącik ust. W lewym policzku żłobi się dołeczek, który, co Enma wie, pozyskał w trakcie życia. Tamtego wściekłość wchłania całym swoim ciałem. To przeszywa jedynie pnący się pomiędzy kręgami kręgosłupa przyjemny dreszcz. Dłoń wcześniej śledząca fakturę policzka przenosi się na kark, nań zaciska w niegroźnym, ale wciąż czułym geście. Górna linia dłoni przykryta zostaje niesfornymi, wciąż przygładzonymi snem kosmykami. Uśmiech nie znika z twarzy. Na jego rozognionym gniewem czole składa krótki pocałunek pieczętujący to, co między nimi nigdy się nie wydarzyło. Przynajmniej nie na jawie. Zaraz potem skleja jego czoło ze swoim.
Jak miło jest móc na nowo przy nim oddychać a nie zakrztuszać się chorą fantazją. Czyżby naprawdę wyzdrowiał?
— Mój drogi. Wiem, że twój słuch kuleje, więc czytaj z ruchu moich warg. Czasami lepiej przełknąć słodkie kłamstwa, niż gorzką prawdę. Dla własnego dobra. — Odsuwa się od niego, pozycję dłoni przenosząc z karku na lewę ramię. — Uwierz mi, że traktuję cię dużo lepiej, niż wszyscy w tym klanie. A teraz, skoro uważasz, że zabrałem nam czas na rozmowy… Co u ciebie?
- Aaaach~ Nic nie rozumiesz, ale to nawet urocze. - uśmiechnął delikatnie, choć w jego uśmiechu na próżno było doszukiwać się nuty słonecznego poranka. O wiele łatwiej było dostrzec mróz zimowej nocy, co doskonale potwierdzało wręcz nieruchome spojrzenie przenikliwych tęczówek utkwione w siedzącym obok niego młodzieńcu.
- Porzucony? - tonacja głosu ugięła karku pod ciężarem słodkiej drwiny. Naprawdę jego najdroższy kuzyn sądził, że Enma czuł się porzucony? Cóż, była taka możliwość, wszakże przyszła głowa klanu mogła swe myśli ubrać w złe i nietrafione słowa, czyż nie?
- Nie, nie, nie. Kto jak kto, ale ty doskonale powinieneś wiedzieć, że porzucony zostałem szesnaście lat temu. I od tamtego czasu ów stan rzeczy się nie zmienił. Zostałem wychowany w samotności i wcale mi to nie przeszkadza. Przecież wiesz, Ner, że ewentualne porzucenie byłoby moim najmniejszym problemem. - kąciki ust pozwoliły sobie na uniesienie jeszcze wyżej. Oparł głowę na zgiętej dłoni, a czarnozłote kosmyki rozsypały się po jego bladym policzku u czole.
Porzucenie, co? Enma nie pamiętał takich uczuć jak samotność czy też tęsknota. Jego serce wypełniała jedynie pustka po śmierci brata oraz wydarzeniach tamtego dnia i nie zjawił się jeszcze nikt, kto byłby w stanie wypełnić ją... czymkolwiek. Bądź wyrwać Enmę z uścisku demonicznych szponów, które z każdym kolejnym, upływającym dniem zaciskały się coraz bardziej na jego duszy. Tylko czekać, kiedy wreszcie dopną swego i zdołają ją rozerwać. Choć.... z drugiej strony, czyż już nie utracił sporego fragmentu samego siebie?
- Po prostu jednego dnia, nagle, zniknąłeś... choć zniknięcie to też złe słowo. Hmm... Ach, wiem! Odciąłeś m n i e, ot tak, jak za pstryknięciem palców. Jakbyś znudził się zabawką i postanowił rzucić ją w kąt, aby gniła i zachodziła pajęczyną. I to mnie wkurzyło. Bo nawet nie pisnąłeś słowem. - jakbym nie był wart grama wyjaśnień.
Atmosfera dookoła nich zgęstniała, że spokojnie mogliby kroić ją nożem. Trwało to jednak zbyt krótką, aby móc odczuć wszelakie konsekwencje, gdyż Enma nagle zmienił tonację, jednocześnie prostując się z wcześniej przechylonej pozycji, a jego twarz na te kilka nic nie znaczących sekund złagodniała.
- Ale dobra, nie będę naciskać. Najwidoczniej miałeś swoje powody dla takiego postępowania, choć nie ukrywam, że wolałbym wcześniej zostać uprzedzony, że znikasz. Została jeszcze jedna kwestia, Ner. - pochylił się lekko w jego stronę, skracając tym samym, i tak mały, dystans pomiędzy nimi, po czym złapał go pewnie za szczękę. Nie mocno, acz stanowczo, by przypadkiem nie postanowił uciec wzrokiem od jego spojrzenia.
- Słodkie kłamstwa to wciąż kłamstwa wypełnione jadem, które zatruwają każde relacje, serca i umysły. Dlatego też, lojalnie cię uprzedzam, jako przyjaciel, członek rodziny oraz przyszła głowa twojego klanu, żebyś nigdy nawet nie próbował mnie okłamać. Bo widzisz, kłamstwo ma bardzo krótkie nogi i prędzej czy później się wypierdoli żeby rozsypać jak domek z papierowych kart. Jeżeli nie chcesz mówić prawdy, to lepiej milcz, zamiast próbować nakarmić mnie przesłodzonym jadem, Ner. Bo ja kłamcom nigdy nie wybaczam. Dobrze wiesz. - puścił go, jednocześnie odsuwając się i tym samym na powrót zwiększając dystans pomiędzy nimi, wpuszczając chłodne powietrze pokoju, w którym zamieszkiwał o rok starszy mężczyzna. Enma bez słowa sięgnął po już przestudzoną herbatę i wziął kilka większych łyków, by nagle dodać:
- Zawarłem kontrakt.
Kontrakt. Ile to razy jego dziadek przedstawiał mu yurei, silne i gotowe do służby w klanie Minamoto, żeby Enma je spławił i odmówił? Szczerze powiedziawszy Rai należał do tego wąskiego grona osób, które wiedziały o fakcie, że Enma raczej nie zamierzał nigdy zawierać kontraktu dopóki nie odnajdzie swego brata. Jednakże brata wciąż nie było, a pojawił się w jego miejsce kontrakt. Życie lubi bywać przewrotne, czyż nie?
- No co. Chciałeś wiedzieć co u mnie. - dodał po chwili milczenia odstawiając naczynie na blat stołu, i ponownie na niego spojrzał z nieodgadnionym błyskiem w oku.
@Seiwa-Genji Rainer
- Porzucony? - tonacja głosu ugięła karku pod ciężarem słodkiej drwiny. Naprawdę jego najdroższy kuzyn sądził, że Enma czuł się porzucony? Cóż, była taka możliwość, wszakże przyszła głowa klanu mogła swe myśli ubrać w złe i nietrafione słowa, czyż nie?
- Nie, nie, nie. Kto jak kto, ale ty doskonale powinieneś wiedzieć, że porzucony zostałem szesnaście lat temu. I od tamtego czasu ów stan rzeczy się nie zmienił. Zostałem wychowany w samotności i wcale mi to nie przeszkadza. Przecież wiesz, Ner, że ewentualne porzucenie byłoby moim najmniejszym problemem. - kąciki ust pozwoliły sobie na uniesienie jeszcze wyżej. Oparł głowę na zgiętej dłoni, a czarnozłote kosmyki rozsypały się po jego bladym policzku u czole.
Porzucenie, co? Enma nie pamiętał takich uczuć jak samotność czy też tęsknota. Jego serce wypełniała jedynie pustka po śmierci brata oraz wydarzeniach tamtego dnia i nie zjawił się jeszcze nikt, kto byłby w stanie wypełnić ją... czymkolwiek. Bądź wyrwać Enmę z uścisku demonicznych szponów, które z każdym kolejnym, upływającym dniem zaciskały się coraz bardziej na jego duszy. Tylko czekać, kiedy wreszcie dopną swego i zdołają ją rozerwać. Choć.... z drugiej strony, czyż już nie utracił sporego fragmentu samego siebie?
- Po prostu jednego dnia, nagle, zniknąłeś... choć zniknięcie to też złe słowo. Hmm... Ach, wiem! Odciąłeś m n i e, ot tak, jak za pstryknięciem palców. Jakbyś znudził się zabawką i postanowił rzucić ją w kąt, aby gniła i zachodziła pajęczyną. I to mnie wkurzyło. Bo nawet nie pisnąłeś słowem. - jakbym nie był wart grama wyjaśnień.
Atmosfera dookoła nich zgęstniała, że spokojnie mogliby kroić ją nożem. Trwało to jednak zbyt krótką, aby móc odczuć wszelakie konsekwencje, gdyż Enma nagle zmienił tonację, jednocześnie prostując się z wcześniej przechylonej pozycji, a jego twarz na te kilka nic nie znaczących sekund złagodniała.
- Ale dobra, nie będę naciskać. Najwidoczniej miałeś swoje powody dla takiego postępowania, choć nie ukrywam, że wolałbym wcześniej zostać uprzedzony, że znikasz. Została jeszcze jedna kwestia, Ner. - pochylił się lekko w jego stronę, skracając tym samym, i tak mały, dystans pomiędzy nimi, po czym złapał go pewnie za szczękę. Nie mocno, acz stanowczo, by przypadkiem nie postanowił uciec wzrokiem od jego spojrzenia.
- Słodkie kłamstwa to wciąż kłamstwa wypełnione jadem, które zatruwają każde relacje, serca i umysły. Dlatego też, lojalnie cię uprzedzam, jako przyjaciel, członek rodziny oraz przyszła głowa twojego klanu, żebyś nigdy nawet nie próbował mnie okłamać. Bo widzisz, kłamstwo ma bardzo krótkie nogi i prędzej czy później się wypierdoli żeby rozsypać jak domek z papierowych kart. Jeżeli nie chcesz mówić prawdy, to lepiej milcz, zamiast próbować nakarmić mnie przesłodzonym jadem, Ner. Bo ja kłamcom nigdy nie wybaczam. Dobrze wiesz. - puścił go, jednocześnie odsuwając się i tym samym na powrót zwiększając dystans pomiędzy nimi, wpuszczając chłodne powietrze pokoju, w którym zamieszkiwał o rok starszy mężczyzna. Enma bez słowa sięgnął po już przestudzoną herbatę i wziął kilka większych łyków, by nagle dodać:
- Zawarłem kontrakt.
Kontrakt. Ile to razy jego dziadek przedstawiał mu yurei, silne i gotowe do służby w klanie Minamoto, żeby Enma je spławił i odmówił? Szczerze powiedziawszy Rai należał do tego wąskiego grona osób, które wiedziały o fakcie, że Enma raczej nie zamierzał nigdy zawierać kontraktu dopóki nie odnajdzie swego brata. Jednakże brata wciąż nie było, a pojawił się w jego miejsce kontrakt. Życie lubi bywać przewrotne, czyż nie?
- No co. Chciałeś wiedzieć co u mnie. - dodał po chwili milczenia odstawiając naczynie na blat stołu, i ponownie na niego spojrzał z nieodgadnionym błyskiem w oku.
@Seiwa-Genji Rainer
— Nic nie rozumiesz.
Uśmiech na twarzy Rainera sięga policzków a oczy przechodzą klanową złośliwością. Tą, którą współdzielił każdy z młodszego pokolenia, gdy traktowany był pobłażliwie. Przy przechylonej głowie spojrzenie lokuje się na twarzy kuzyna, gdy wargi rozchylają się jakby w chęci upuszczenia jednego słowa za dużo. W ostatniej chwili wycofuje się z niepotrzebnej sprzeczki. Pozwala Enmie górować tak, jak pozwalano mu na to w większości sytuacji. Bo czymże innym jak nie zuchwałością była ścielona ścieżka przywódcy klanu? Zamiast słów z ust ucieka rozbawione parsknięcie. No tak, w drwinie najlepiej było położyć własne słabości, umościć w nich niepewność własnego losu. Zabawne, jak te delikatne rysy i skromna sylwetka, tak niepasujące nadanej chłopcu władzy, zastrzegały sobie prawo do bycia irracjonalnie pyszałkowatym. Z drugiej strony, porzucenie. Czy rzeczywiście, tak naprawdę go zapomniano? Odważne myślenie. Enma miał wszystko to, czego zazdrościła mu większość klanu. Mógł pozwolić sobie na bycie agresywnym, wrednym bądź, jeśli naszła go ochota, nadzwyczaj czułym. Jedynym, co chłopca ograniczało, była jedna prosta zachcianka.
— Skoro twierdzisz, że nie to nie. — Wzrusza ramionami. Skoro nie czuł się porzuconym, lepiej. Było w tej kwestii mniej do nadrabiania.
Wycofanie się było Rainerowi potrzebne. Polecone przez matkę, przypilnowane przez ojca. Tak, aby nie wyrządził nikomu krzywdy a w przypadku ich relacji, Rainera i Enmy, byłaby ona katastroficzna w skutkach. Zdaje się więc, że kuzyn ma rację. Zniknął, odciął go, jak zwał tak zwał. Ale na jedno stwierdzenie ciało starszego z Minamoto spina się, mięśnie ciągnie w mimowolnym, obronnym geście.
— Nigdy nie myślałem o tobie jak o zabawce — odpowiada sucho, choć pod słowami drży zdenerwowanie, które jednym gestem może zostać rozlane; tak, że sylwetka jego skąpie się w nagłej agresji. Oczy Rainera, czy Nera, jak w zwyczaju nazywał go sam Enma, zachodzą nieprzyjemną, przyciemniającą tęczówki powłoką. A źrenice chłopak ma czarne jak węgiel, jak najgroźniejsza z ciemności, która coś pochłonąwszy już nigdy tego nie wypuści. Następne słowa osłonięte są podobną wrogością, choć paradoksalnie posiadającą w sobie spore dawki czułości: — Nie wszystko, co dzieje się w klanie jest tobie podstawiane pod nos, dobrze o tym wiesz. Niektóre sytuacje zabija się w zarodku, by ich konsekwencje właśnie ciebie nie dotknęły. Moje odsunięcie się nie było dobrowolne. Znasz ojca i jego sposoby działania. Stwierdził, że ta relacja, nasza relacja staje się zbyt… współzależna. A kim ja jestem, żeby sprzeciwiać się woli starszyzny.
— Wolałbym wcześniej zostać uprzedzony, że znikasz.
— Powtórzę się, ale nie wszystko musi być dla ciebie jasnym, przecież… — Nie zdąży skończyć, gdy kuzyn przerwie jego zbyt odważnie galopującą wypowiedź. I gdyby Enma z miejsca nie przystąpił do dialogu, posłyszałby krótki, niski warkot podobnym tym zwierzęcym. Wcześniejsza, skrupulatnie budowana atmosfera lekkości zostaje zastąpiona chorobliwą wręcz potrzebą konfliktu. Nie słuchasz, co do ciebie mówię. Pozwala paliczkom wsiąknąć w skórę, linię szczęki naruszyć jak kleszczom nań zaciskającym się. Białka z miejsca zostają do połowy przymknięte powiekami, gdy w zdenerwowaniu Rainer przygryza wnętrze lewego policzka. Pod sercem rozpala się ogień mimowolnej agresji, bo nie lubi, gdy ciało jego naruszane jest bez choćby gestu przyzwolenia. Ale na tym polega ta zabawa. W klan, w hierarchiczną — bo żadną inną — dominację. Nie ucieka więc od dotyku, a jedynie pozwala rozjątrzeniu ujść w postaci kolejnego rozbawionego parsknięcia.
— Och, kłamstwa zatruwają, ale groźby już nie. Trochę to niekonsekwentne, co? Przyszła głowo klanu? — Dłoń ucieka z jego twarzy, ale chłopiec nieruchomo pozostaje w nadanej przez Enmie pozycji. — Tak bardzo gardzisz i klniesz na sytuację, w której się znalazłeś, ale widzę, że chętnie odnosisz się i korzystasz ze zgarniętej władzy. Sprytne. — Rainer podnosi się z ziemi, by dla swojego i Enmy bezpieczeństwa zgromadzoną w ciele agresję odrzucić przy minimalnym, ale wciąż ruchu. Zanim jednak przejdzie się po pokoju, w nagłej urokliwości przed Głową Klanu, odzianą w dresowe spodnie i rozpiętą bluzę, skinie głową.
— I dobrze, będę milczeć.
Następnie podchodzi do akwarium, w którym mrówki zdążyły wydrążyć kanaliki. Oddychając głębiej śledzi ich poczynania a myślami stara skupić się na obserwowanej scenie.
— Zawarłem kontrakt.
Mimika nie ulega zmianie, spojrzenie nie zmieni celu z pląsających przed nim insektów. Dopiero po chwili, gdy sens informacji dotrze do świadomości, kręgosłup Rainera wyprostuje się a ciało jego, na krótką chwilę przed zmierzeniem ku olejkom ustawionym w rogu pomieszczenia, zwróci się w stronę Enmy.
— Kto to jest? — Nie dlaczego, nie po co. Najistotniejsza informacja chowa się w osobie. — Czy ktoś o tym już wie?
Uśmiech na twarzy Rainera sięga policzków a oczy przechodzą klanową złośliwością. Tą, którą współdzielił każdy z młodszego pokolenia, gdy traktowany był pobłażliwie. Przy przechylonej głowie spojrzenie lokuje się na twarzy kuzyna, gdy wargi rozchylają się jakby w chęci upuszczenia jednego słowa za dużo. W ostatniej chwili wycofuje się z niepotrzebnej sprzeczki. Pozwala Enmie górować tak, jak pozwalano mu na to w większości sytuacji. Bo czymże innym jak nie zuchwałością była ścielona ścieżka przywódcy klanu? Zamiast słów z ust ucieka rozbawione parsknięcie. No tak, w drwinie najlepiej było położyć własne słabości, umościć w nich niepewność własnego losu. Zabawne, jak te delikatne rysy i skromna sylwetka, tak niepasujące nadanej chłopcu władzy, zastrzegały sobie prawo do bycia irracjonalnie pyszałkowatym. Z drugiej strony, porzucenie. Czy rzeczywiście, tak naprawdę go zapomniano? Odważne myślenie. Enma miał wszystko to, czego zazdrościła mu większość klanu. Mógł pozwolić sobie na bycie agresywnym, wrednym bądź, jeśli naszła go ochota, nadzwyczaj czułym. Jedynym, co chłopca ograniczało, była jedna prosta zachcianka.
— Skoro twierdzisz, że nie to nie. — Wzrusza ramionami. Skoro nie czuł się porzuconym, lepiej. Było w tej kwestii mniej do nadrabiania.
Wycofanie się było Rainerowi potrzebne. Polecone przez matkę, przypilnowane przez ojca. Tak, aby nie wyrządził nikomu krzywdy a w przypadku ich relacji, Rainera i Enmy, byłaby ona katastroficzna w skutkach. Zdaje się więc, że kuzyn ma rację. Zniknął, odciął go, jak zwał tak zwał. Ale na jedno stwierdzenie ciało starszego z Minamoto spina się, mięśnie ciągnie w mimowolnym, obronnym geście.
— Nigdy nie myślałem o tobie jak o zabawce — odpowiada sucho, choć pod słowami drży zdenerwowanie, które jednym gestem może zostać rozlane; tak, że sylwetka jego skąpie się w nagłej agresji. Oczy Rainera, czy Nera, jak w zwyczaju nazywał go sam Enma, zachodzą nieprzyjemną, przyciemniającą tęczówki powłoką. A źrenice chłopak ma czarne jak węgiel, jak najgroźniejsza z ciemności, która coś pochłonąwszy już nigdy tego nie wypuści. Następne słowa osłonięte są podobną wrogością, choć paradoksalnie posiadającą w sobie spore dawki czułości: — Nie wszystko, co dzieje się w klanie jest tobie podstawiane pod nos, dobrze o tym wiesz. Niektóre sytuacje zabija się w zarodku, by ich konsekwencje właśnie ciebie nie dotknęły. Moje odsunięcie się nie było dobrowolne. Znasz ojca i jego sposoby działania. Stwierdził, że ta relacja, nasza relacja staje się zbyt… współzależna. A kim ja jestem, żeby sprzeciwiać się woli starszyzny.
— Wolałbym wcześniej zostać uprzedzony, że znikasz.
— Powtórzę się, ale nie wszystko musi być dla ciebie jasnym, przecież… — Nie zdąży skończyć, gdy kuzyn przerwie jego zbyt odważnie galopującą wypowiedź. I gdyby Enma z miejsca nie przystąpił do dialogu, posłyszałby krótki, niski warkot podobnym tym zwierzęcym. Wcześniejsza, skrupulatnie budowana atmosfera lekkości zostaje zastąpiona chorobliwą wręcz potrzebą konfliktu. Nie słuchasz, co do ciebie mówię. Pozwala paliczkom wsiąknąć w skórę, linię szczęki naruszyć jak kleszczom nań zaciskającym się. Białka z miejsca zostają do połowy przymknięte powiekami, gdy w zdenerwowaniu Rainer przygryza wnętrze lewego policzka. Pod sercem rozpala się ogień mimowolnej agresji, bo nie lubi, gdy ciało jego naruszane jest bez choćby gestu przyzwolenia. Ale na tym polega ta zabawa. W klan, w hierarchiczną — bo żadną inną — dominację. Nie ucieka więc od dotyku, a jedynie pozwala rozjątrzeniu ujść w postaci kolejnego rozbawionego parsknięcia.
— Och, kłamstwa zatruwają, ale groźby już nie. Trochę to niekonsekwentne, co? Przyszła głowo klanu? — Dłoń ucieka z jego twarzy, ale chłopiec nieruchomo pozostaje w nadanej przez Enmie pozycji. — Tak bardzo gardzisz i klniesz na sytuację, w której się znalazłeś, ale widzę, że chętnie odnosisz się i korzystasz ze zgarniętej władzy. Sprytne. — Rainer podnosi się z ziemi, by dla swojego i Enmy bezpieczeństwa zgromadzoną w ciele agresję odrzucić przy minimalnym, ale wciąż ruchu. Zanim jednak przejdzie się po pokoju, w nagłej urokliwości przed Głową Klanu, odzianą w dresowe spodnie i rozpiętą bluzę, skinie głową.
— I dobrze, będę milczeć.
Następnie podchodzi do akwarium, w którym mrówki zdążyły wydrążyć kanaliki. Oddychając głębiej śledzi ich poczynania a myślami stara skupić się na obserwowanej scenie.
— Zawarłem kontrakt.
Mimika nie ulega zmianie, spojrzenie nie zmieni celu z pląsających przed nim insektów. Dopiero po chwili, gdy sens informacji dotrze do świadomości, kręgosłup Rainera wyprostuje się a ciało jego, na krótką chwilę przed zmierzeniem ku olejkom ustawionym w rogu pomieszczenia, zwróci się w stronę Enmy.
— Kto to jest? — Nie dlaczego, nie po co. Najistotniejsza informacja chowa się w osobie. — Czy ktoś o tym już wie?
Nie zamierzał dłużej ciągnąć tematu odnośnie nagłego oraz gwałtownego zniknięcia Rainera. Uważał bowiem, że wszystko, a przynajmniej część, została już powiedziana. Znajdowali się bowiem w zawieszeniu, gdzie jedna ze stron, w tym wypadku Ner, wolała dzielnie zachować milczenie i przełknąć wiele szczegółów, skrzętnie skrywając je przed Enmą, z kolei druga, czyli przyszła głowa klanu, nie chciała ciągle drążyć dziury w skale.
Bo od każdego drążenia ów skała w końcu mogła runąć. A Enma tego nie chciał, przynajmniej nie teraz. Jest zbyt wcześnie.
Słuchał więc z uwagą słów kuzyna, choć jego wzrok, jakby stracił nagle zainteresowanie, przeniósł się gdzieś indziej, na akwarium pełne małych mrówek, i tam zawiesił je na dłużej. Ale słuchał. Słuchał uważnie, karmił się każdym słowem, które wypłynęło spomiędzy drobnych i cienkich warg ciemnowłosego mężczyzny, zdecydowanie lokując je gdzieś głęboko w pamięci poddając niechlujnej analizie.
Jego twarz zdawała się nieruchoma, niewidzialną ręką wyryta w marmurze, i jedynie kąciki ust od czasu do czasu drgały, choć ciężko było powiedzieć jaka emocja pociągała za sznurki. Złość? Rozbawienie? Zniesmaczenie? Być może coś innego, coś, co jeszcze nie miało miejsca dzisiejszego dnia w tym pokoju.
Tak więc gdy Rainer ponownie zamilkł, spomiędzy ust Enma wydobyło się westchnięcie połączone ze znużeniem oraz rozczarowaniem. I nawet nie próbował tego ukryć przed kuzynem.
- Naprawdę, Ner? - zapytał przechylając głowę w bok i podpierając ją policzkiem na dłoni, wreszcie przypatrując się plecom ciemnowłosego.
- Sięgasz akurat po taki argument? - ileż to razy w swym życiu słyszał pełne sarkazmu nawiązania do jego pochodzenia oraz przyszłej "roli"? Ileż to razy drwili z niego i pieszczotliwie śmiali się pod nosem, zwracając uwagę na jego rodowód? Mogliby wreszcie stać się bardziej kreatywni. Już lepiej, jakby zaczęli go wyzywać od zwykłych chujów. Zawsze byłaby to jakaś miła odmiana.
- Masz nieco przestarzałe, a nawet nieaktualne fakty, drogi kuzynie. Nigdy nie gardziłem sytuacją, w jakiej się znalazłem. Faktem jest, że nigdy tego nie chciałem. Nie prosiłem się o to. - tak samo jak nie prosił się o zamordowanie przez własną rodzinę. Ani o traumę, z jaką borykał się po dzień dzisiejszy. Nie prosił również o conocne koszmary. O brak normalnego dzieciństwa. O ostracyzm, jakiego doświadczał poza klanem. O konspiracje, knowania i spiski. O okrutne tortury, które kryły się pod pieszczotliwą nazwą "treningi". O zamykanie w grobowcach na noc, gdy był mały, aby "przywyknąć do obecności innych istot". I wiele, wiele innych rzeczy.
Ale Rainer o tym nie wiedział. Nie mógł wiedzieć. Bo Enma nigdy mu o tym wszystkim nie opowiadał. Były to tajemnice głęboko zakopane w sercu chłopaka, które nie miały prawa ujrzeć światła dziennego. Nigdy.
- Niestety, jest jak jest. Zaakceptowałem to. Mamy tragedię wpisaną w naszą krew, kuzynie. - zaśmiał się gorzko, a powieki o zaskakująco długich rzęsach opadły nieco na dwubarwne tęczówki.
- Wiesz, to, że nie zgadzam się z wieloma zasadami i prawami jakie panują w klanie, nie oznacza, że nie zależy mi na jego dobru. Mamy role do spełnienia. Ja mam swoją, ty masz swoją. Choć uważam, że powinieneś wyrwać się wreszcie spod buta własnego ojca. Wciąż tu mieszkasz, nie rozważałeś przeprowadzenia się? Gdzieś dalej, od jego spojrzenia i smyczy? - zawsze go to zastanawiało. Rainer był dorosły, mógł spokojnie sam się utrzymać. Przecież mógł się usamodzielnić, poluzować obrożę, jaką założył mu jego własny ojciec.
A mimo to wciąż tu tkwił. W imię czego? Matki?
Niedorzeczne.
- Nie znasz go. - odpowiedział wprost, domyślając się, że raczej nie było szans na to, aby Rainer i Shin'ya w jakikolwiek sposób się poznali.
- Chociaż... mogłeś go widzieć na balu. Był tam. Ciężko go przeoczyć. - Enma uśmiechnął się na samo wspomnienie zachowania ducha. Było w tym coś sentymentalnego, coś, do czego chłopak wielokrotnie wracał myślami.
- Póki co tylko ty. Choć pewnie Kamiko wnet wyciągnie ze mnie informacje. Znasz ją.
@Seiwa-Genji Rainer
Bo od każdego drążenia ów skała w końcu mogła runąć. A Enma tego nie chciał, przynajmniej nie teraz. Jest zbyt wcześnie.
Słuchał więc z uwagą słów kuzyna, choć jego wzrok, jakby stracił nagle zainteresowanie, przeniósł się gdzieś indziej, na akwarium pełne małych mrówek, i tam zawiesił je na dłużej. Ale słuchał. Słuchał uważnie, karmił się każdym słowem, które wypłynęło spomiędzy drobnych i cienkich warg ciemnowłosego mężczyzny, zdecydowanie lokując je gdzieś głęboko w pamięci poddając niechlujnej analizie.
Jego twarz zdawała się nieruchoma, niewidzialną ręką wyryta w marmurze, i jedynie kąciki ust od czasu do czasu drgały, choć ciężko było powiedzieć jaka emocja pociągała za sznurki. Złość? Rozbawienie? Zniesmaczenie? Być może coś innego, coś, co jeszcze nie miało miejsca dzisiejszego dnia w tym pokoju.
Tak więc gdy Rainer ponownie zamilkł, spomiędzy ust Enma wydobyło się westchnięcie połączone ze znużeniem oraz rozczarowaniem. I nawet nie próbował tego ukryć przed kuzynem.
- Naprawdę, Ner? - zapytał przechylając głowę w bok i podpierając ją policzkiem na dłoni, wreszcie przypatrując się plecom ciemnowłosego.
- Sięgasz akurat po taki argument? - ileż to razy w swym życiu słyszał pełne sarkazmu nawiązania do jego pochodzenia oraz przyszłej "roli"? Ileż to razy drwili z niego i pieszczotliwie śmiali się pod nosem, zwracając uwagę na jego rodowód? Mogliby wreszcie stać się bardziej kreatywni. Już lepiej, jakby zaczęli go wyzywać od zwykłych chujów. Zawsze byłaby to jakaś miła odmiana.
- Masz nieco przestarzałe, a nawet nieaktualne fakty, drogi kuzynie. Nigdy nie gardziłem sytuacją, w jakiej się znalazłem. Faktem jest, że nigdy tego nie chciałem. Nie prosiłem się o to. - tak samo jak nie prosił się o zamordowanie przez własną rodzinę. Ani o traumę, z jaką borykał się po dzień dzisiejszy. Nie prosił również o conocne koszmary. O brak normalnego dzieciństwa. O ostracyzm, jakiego doświadczał poza klanem. O konspiracje, knowania i spiski. O okrutne tortury, które kryły się pod pieszczotliwą nazwą "treningi". O zamykanie w grobowcach na noc, gdy był mały, aby "przywyknąć do obecności innych istot". I wiele, wiele innych rzeczy.
Ale Rainer o tym nie wiedział. Nie mógł wiedzieć. Bo Enma nigdy mu o tym wszystkim nie opowiadał. Były to tajemnice głęboko zakopane w sercu chłopaka, które nie miały prawa ujrzeć światła dziennego. Nigdy.
- Niestety, jest jak jest. Zaakceptowałem to. Mamy tragedię wpisaną w naszą krew, kuzynie. - zaśmiał się gorzko, a powieki o zaskakująco długich rzęsach opadły nieco na dwubarwne tęczówki.
- Wiesz, to, że nie zgadzam się z wieloma zasadami i prawami jakie panują w klanie, nie oznacza, że nie zależy mi na jego dobru. Mamy role do spełnienia. Ja mam swoją, ty masz swoją. Choć uważam, że powinieneś wyrwać się wreszcie spod buta własnego ojca. Wciąż tu mieszkasz, nie rozważałeś przeprowadzenia się? Gdzieś dalej, od jego spojrzenia i smyczy? - zawsze go to zastanawiało. Rainer był dorosły, mógł spokojnie sam się utrzymać. Przecież mógł się usamodzielnić, poluzować obrożę, jaką założył mu jego własny ojciec.
A mimo to wciąż tu tkwił. W imię czego? Matki?
Niedorzeczne.
- Nie znasz go. - odpowiedział wprost, domyślając się, że raczej nie było szans na to, aby Rainer i Shin'ya w jakikolwiek sposób się poznali.
- Chociaż... mogłeś go widzieć na balu. Był tam. Ciężko go przeoczyć. - Enma uśmiechnął się na samo wspomnienie zachowania ducha. Było w tym coś sentymentalnego, coś, do czego chłopak wielokrotnie wracał myślami.
- Póki co tylko ty. Choć pewnie Kamiko wnet wyciągnie ze mnie informacje. Znasz ją.
@Seiwa-Genji Rainer
Poranna cisza z wolna ulatnia się na rzecz klanowych podszeptów. Korytarze rezydencji wypełniają się stukotem dziesiątek stóp, które – w przestrachu bądź czystym obowiązku – pędzą ku członkom rodziny. To służba. Praktycznie niewidzialna a być może realnie chowająca sylwetki w pokrytych głębszym cieniem korytarzach. Ich imiona nie są istotne, choć kojarzy te, które najczęściej przekraczają próg jego pokoju. Zawsze z szacunkiem, zawsze z odpowiednim ukłonem i prawie zawsze za słowem przyzwolenia. Prawie, ponieważ niekiedy są to wysłannicy matki bądź ojca. Spolegliwi wobec pracodawców, więc i wścibscy, rzucający się na tajemnice ich syna jak spuszczone z kojca hieny. Rainer zatrzymuje się. Tuż za cienką ścianą głos niski, ale przyjemny. To Ren. Starszy mężczyzna działający pod ojcem. Chłopiec marszczy brwi, nasłuchuje. Cisza świadczy o jednym – wciąż tam jest. Krótkie westchnięcie i zerknięcie w stronę porannego gościa.
Ulga spływa na rozognione ciało, gdy wcześniejszy temat zostaje porzuconym. Tak, jak powinno być. Zamkniętym w przeszłości, zaklajstrowanym jak gojąca się rana. Bo ich relacja wciąż wymaga nowego kształtu, ale by ten uzyskać, poprzednie emocje powinna zamknąć blizna.
Irytował go. Co dziwne, bo wcześniejsze fale podrażnienia wpisywał w wachlarz ciekawych. Powiedziałby, że pociągających. Co się zmieniło? Może to ten podbródek zbyt wysoko skierowany ku niebu, oczy puste i nieczytelne – dalekie. Być może wcale go nie znał, być może i wcale nie chciał go poznawać. Wyczuwalne u chłopca znużenie – czy i nie kryje się w nim nuta zrezygnowania? – wywołują u Seiwy widzialny grymas. Wciąż to samo. Siedzi w Enmie wiele sprzeczności, jakby sylwetka chłopca poskładana była z niepasujących do siebie kawałków. Ale nie komentuje. Podjudzanie i tak irytującej go rozmowy zakończyłoby się niepotrzebnymi zarzutami.
Mamy tragedię wpisaną w naszą krew. Rainer cmoka kilkakrotnie i uśmiecha się z półprofilu a jest to rozbawienie szczere i całkiem dla niego naturalne. W lewym policzku zarysowuje się wgłębienie, którego odwzorowania nie można znaleźć po prawej stronie twarzy. Rozbawienie utrzymuje się w nim dłuższy moment. Wtedy, kiedy kończy kolejne okrążenie po pokoju i w momencie, gdy z wyciągniętymi nogami zajmuje miejsce na łóżku. Ręce zatrzymuje za plecami i wyciąga szyję, by przy nagłym rozluźnieniu wypuścić z ust wesołe pytanie:
— Mam jakąś rolę, Enma? No proszę. Zarysuj mi jej ogólny kształt, bo jak na ten moment jest ona dla mnie dziesięcioplanową. Dość nieistotną. Nie mówię, ze narzekam. Jest mi w niej całkiem wygodnie i do twarzy. — Charakterystyczne i dla Rainera złośliwość pokryta zostaje rozbawieniem. Mimo to słowa nie mają na celu wywołania kolejnej sprzeczki. Rządzi się nimi neutralność, ale i wesołość. W przeciwieństwie do następnych, które odnoszą się już bezpośrednio do ojca: — Co? Jakiej obroży?
Brwi wpierw układają się w realne i szybkie zdziwienie, by zaraz zostać pomalowanymi podobnym co wcześniej rozbawieniem. Skąd ten bezsens? Rainer patrzy ku chłopcu z szerokim uśmiechem, ale i zdezorientowaniem. Nigdy nie odczuwał, że jego ojciec – prócz oczywistych prymitywnych zachowań każdego z głupio samczych mężczyzn – trzymał nad nim pieczę. Jasne, próbował, jak to bywało w patriarchalnych kulturach, ale wystarczyła krztyna sprytu, uparcia a i zwykłej, fizycznej siły, by szybko odpuszczał.
— Więcej mieszkań to więcej przestrzeni do zorganizowania. Ledwo to tutaj mam czym zapełnić. Poza tym czasami uciekam do akademika. Po co mi całe, kolejne mieszkanie? I tak nie lubię sypiać sam. — Podbródkiem zarysowuje całość pokoju, by zgrabnie pominąć wzmiankę o ojcu. Czuje się prowokowanym, ale w sposób miałki i nieskuteczny. — Swoją drogą, nie powinieneś to ty spędzać tutaj więcej czasu? Wiesz, jak papież w Watykanie a król w pałacu.
Milknie na moment, by wspomnieniami wrócić do balu. No tak, rzeczywiście. Coś się działo, ale czy zwrócił uwagę na kogokolwiek z drugiego planu? Nie sądzi. Na krótką chwilę Rainerowe spojrzenie ucieka ponad sylwetkę Enmy, by przy neutralnym kolorze stojącej nieopodal świecy raz jeszcze przeskanować tamtejsze wydarzenia.
— Czy to jeden z kelnerów w sukienkach? — rzuca przy cichym parsknięciu. — No dobra, to czekam na rozwinięcie historii. Jak już wspomniałeś, że ten kontrakt istnieje to opowiedz teraz, dlaczego?
Ulga spływa na rozognione ciało, gdy wcześniejszy temat zostaje porzuconym. Tak, jak powinno być. Zamkniętym w przeszłości, zaklajstrowanym jak gojąca się rana. Bo ich relacja wciąż wymaga nowego kształtu, ale by ten uzyskać, poprzednie emocje powinna zamknąć blizna.
Irytował go. Co dziwne, bo wcześniejsze fale podrażnienia wpisywał w wachlarz ciekawych. Powiedziałby, że pociągających. Co się zmieniło? Może to ten podbródek zbyt wysoko skierowany ku niebu, oczy puste i nieczytelne – dalekie. Być może wcale go nie znał, być może i wcale nie chciał go poznawać. Wyczuwalne u chłopca znużenie – czy i nie kryje się w nim nuta zrezygnowania? – wywołują u Seiwy widzialny grymas. Wciąż to samo. Siedzi w Enmie wiele sprzeczności, jakby sylwetka chłopca poskładana była z niepasujących do siebie kawałków. Ale nie komentuje. Podjudzanie i tak irytującej go rozmowy zakończyłoby się niepotrzebnymi zarzutami.
Mamy tragedię wpisaną w naszą krew. Rainer cmoka kilkakrotnie i uśmiecha się z półprofilu a jest to rozbawienie szczere i całkiem dla niego naturalne. W lewym policzku zarysowuje się wgłębienie, którego odwzorowania nie można znaleźć po prawej stronie twarzy. Rozbawienie utrzymuje się w nim dłuższy moment. Wtedy, kiedy kończy kolejne okrążenie po pokoju i w momencie, gdy z wyciągniętymi nogami zajmuje miejsce na łóżku. Ręce zatrzymuje za plecami i wyciąga szyję, by przy nagłym rozluźnieniu wypuścić z ust wesołe pytanie:
— Mam jakąś rolę, Enma? No proszę. Zarysuj mi jej ogólny kształt, bo jak na ten moment jest ona dla mnie dziesięcioplanową. Dość nieistotną. Nie mówię, ze narzekam. Jest mi w niej całkiem wygodnie i do twarzy. — Charakterystyczne i dla Rainera złośliwość pokryta zostaje rozbawieniem. Mimo to słowa nie mają na celu wywołania kolejnej sprzeczki. Rządzi się nimi neutralność, ale i wesołość. W przeciwieństwie do następnych, które odnoszą się już bezpośrednio do ojca: — Co? Jakiej obroży?
Brwi wpierw układają się w realne i szybkie zdziwienie, by zaraz zostać pomalowanymi podobnym co wcześniej rozbawieniem. Skąd ten bezsens? Rainer patrzy ku chłopcu z szerokim uśmiechem, ale i zdezorientowaniem. Nigdy nie odczuwał, że jego ojciec – prócz oczywistych prymitywnych zachowań każdego z głupio samczych mężczyzn – trzymał nad nim pieczę. Jasne, próbował, jak to bywało w patriarchalnych kulturach, ale wystarczyła krztyna sprytu, uparcia a i zwykłej, fizycznej siły, by szybko odpuszczał.
— Więcej mieszkań to więcej przestrzeni do zorganizowania. Ledwo to tutaj mam czym zapełnić. Poza tym czasami uciekam do akademika. Po co mi całe, kolejne mieszkanie? I tak nie lubię sypiać sam. — Podbródkiem zarysowuje całość pokoju, by zgrabnie pominąć wzmiankę o ojcu. Czuje się prowokowanym, ale w sposób miałki i nieskuteczny. — Swoją drogą, nie powinieneś to ty spędzać tutaj więcej czasu? Wiesz, jak papież w Watykanie a król w pałacu.
Milknie na moment, by wspomnieniami wrócić do balu. No tak, rzeczywiście. Coś się działo, ale czy zwrócił uwagę na kogokolwiek z drugiego planu? Nie sądzi. Na krótką chwilę Rainerowe spojrzenie ucieka ponad sylwetkę Enmy, by przy neutralnym kolorze stojącej nieopodal świecy raz jeszcze przeskanować tamtejsze wydarzenia.
— Czy to jeden z kelnerów w sukienkach? — rzuca przy cichym parsknięciu. — No dobra, to czekam na rozwinięcie historii. Jak już wspomniałeś, że ten kontrakt istnieje to opowiedz teraz, dlaczego?
Strona 1 z 2 • 1, 2
maj 2038 roku