Strona 2 z 2 • 1, 2
Kąciki ust, chcąc czy też nie, wreszcie opadły, a w oczach zgadły ostatki jakiegokolwiek rozbawienia. Enma przyglądał się z uwagą sylwetce kuzyna, próbując odgadnąć, w co właśnie próbował pogrywać. Wreszcie ciemnowłosy doszedł do wniosku, że są dwie opcje: albo jego krewny był po prostu głupi i do tego ignorantem, albo próbował takiego zgrywać, aby zmydlić oczy kuzynowi. Sam do końca nie wiedział, która opcja wydawała się lepsza a która gorsza. Bo o ile w przypadku pierwszej można było to jakoś wytłumaczyć i jedynie pokiwać z pobłażaniem głową, tak w przypadku drugiej wkraczali w niebezpieczną grę. A tutaj Enma z pewnością musiałby zaznaczyć granicę, której nawet jego drogi kuzyn nie mógłby przekroczyć. Mimo wszystko ciężko mu było sobie wyobrazić, że Rainer nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo ważną rolę pełnił w klanie. Jak blisko był, ironio, "tronu" i że tak naprawdę wystarczyła śmierć Enmy, aby cała linia władzy zmieniła się w ciągu zaledwie ostatniego oddechu aktualnego następcy. Nie miało najmniejszego znaczenia, czy Rainer chciał tego czy też nie, czy kiedykolwiek zaprzątał sobie tym głowę, czy też nie, bo jego ojciec jak najbardziej myślał o tym. Bardzo często, zwłaszcza tuż po pierwszych dniach, kiedy ogłoszono zmianę w wyborze przyszłej głowy klanu. Tak samo, wtedy, kiedy jego starszy brat postanowił przetrzebić nieco główny rdzeń klanu.
- Nie sądziłem, że u ciebie tak słabo z samodzielnym myśleniem. - odezwał się nagle, nieco nieobecnym tonem.
- Mimo wszystko pozostawię tobie odkrycie odpowiedzi w tej zagadce. - dodał po chwili, wciąż mając w głowie słowa swojego wujka, który po śmierci swego brata był niemal pewien, że to on z automatu zostanie wyznaczony jako następca.
Tak się jednak nie stało i ten tytuł pozostał u Enmy.
Do tej pory ciemnowłosy czuł na sobie niepochlebne spojrzenia wujka ilekroć się widzieli. Enma był głuchy, ale nie głupi. Czuł i wiedział, co jego pobratymiec myśli o nim. Tak samo wiedział, co szepcze po kątach klanu Minamoto. Prawda była taka, że z dniem, w którym Masashi Seiwa-Genji zamknie oczy, czarne chmury spoczną nad klanem. I nie tylko dlatego, że będą żegnali dotychczasową głowę klanu.
- Przebywam tutaj wystarczająco często. Moja obecność nie jest wymagana każdego dnia, kuzynie. - odparł na jego małą prowokację ledwo widocznym wzruszeniem ramion.
Enma bywał w rezydencji dość często, choć rzadko zostawał na noc. Zazwyczaj robił to wtedy, kiedy było na tyle późno, aby wracać do siebie. Lubił tę swoją małą niezależność i pozorną wolność. Chłonął ją i cieszył się nią dopóki tylko mógł. Któż to wiedział, kiedy na stałe zostanie mu ona odebrana.
- Nie wiem. Po prostu jakoś tak wyszło. Jest inny. Nie umiem tego wyjaśnić, ale jego obecność jest... - uśmiechnął się lekko, a w dwubarwnych tęczówkach pojawił się dziwny błysk, którego Rainer nigdy nie widział w spojrzeniu drugiego chłopaka.
- ... przyjemna. A skoro o nim mowa... muszę się zbierać. Mamy się dziś spotkać i wolałbym się nie spóźnić, bo będzie mi potem przez kolejną godzinę jęczał i marudził. - Enma zaśmiał się pod nosem na samo wspomnienie reprymendy, jaką mógłby otrzymać od Shina. Podniósł się z ziemi i przeciągnął, powoli kierując w stronę wyjścia. Nim jednak wyszedł, spojrzał ostatni raz przez ramię.
- Dziękuję za herbatę. Mam nadzieję, że nasze kolejne spotkanie odbędzie się niebawem, a nie za parę miesięcy. - uniósł dłoń w geście pożegnania, po czym opuścił pomieszczenie.
@Seiwa-Genji Rainer
- Nie sądziłem, że u ciebie tak słabo z samodzielnym myśleniem. - odezwał się nagle, nieco nieobecnym tonem.
- Mimo wszystko pozostawię tobie odkrycie odpowiedzi w tej zagadce. - dodał po chwili, wciąż mając w głowie słowa swojego wujka, który po śmierci swego brata był niemal pewien, że to on z automatu zostanie wyznaczony jako następca.
Tak się jednak nie stało i ten tytuł pozostał u Enmy.
Do tej pory ciemnowłosy czuł na sobie niepochlebne spojrzenia wujka ilekroć się widzieli. Enma był głuchy, ale nie głupi. Czuł i wiedział, co jego pobratymiec myśli o nim. Tak samo wiedział, co szepcze po kątach klanu Minamoto. Prawda była taka, że z dniem, w którym Masashi Seiwa-Genji zamknie oczy, czarne chmury spoczną nad klanem. I nie tylko dlatego, że będą żegnali dotychczasową głowę klanu.
- Przebywam tutaj wystarczająco często. Moja obecność nie jest wymagana każdego dnia, kuzynie. - odparł na jego małą prowokację ledwo widocznym wzruszeniem ramion.
Enma bywał w rezydencji dość często, choć rzadko zostawał na noc. Zazwyczaj robił to wtedy, kiedy było na tyle późno, aby wracać do siebie. Lubił tę swoją małą niezależność i pozorną wolność. Chłonął ją i cieszył się nią dopóki tylko mógł. Któż to wiedział, kiedy na stałe zostanie mu ona odebrana.
- Nie wiem. Po prostu jakoś tak wyszło. Jest inny. Nie umiem tego wyjaśnić, ale jego obecność jest... - uśmiechnął się lekko, a w dwubarwnych tęczówkach pojawił się dziwny błysk, którego Rainer nigdy nie widział w spojrzeniu drugiego chłopaka.
- ... przyjemna. A skoro o nim mowa... muszę się zbierać. Mamy się dziś spotkać i wolałbym się nie spóźnić, bo będzie mi potem przez kolejną godzinę jęczał i marudził. - Enma zaśmiał się pod nosem na samo wspomnienie reprymendy, jaką mógłby otrzymać od Shina. Podniósł się z ziemi i przeciągnął, powoli kierując w stronę wyjścia. Nim jednak wyszedł, spojrzał ostatni raz przez ramię.
- Dziękuję za herbatę. Mam nadzieję, że nasze kolejne spotkanie odbędzie się niebawem, a nie za parę miesięcy. - uniósł dłoń w geście pożegnania, po czym opuścił pomieszczenie.
zt
Wątek zakończony
@Seiwa-Genji Rainer
2 grudnia 2037
godz. 14:00
godz. 14:00
Shōji pozostaje rozsunięte, kiedy on, rozgrzany jak zawsze po dłuższym treningu, przyjmuje na siebie chłód kolejnej zimy. Mróz gryzie rozognione ciało skromnymi pocałunkami, które — już mało skromnie — brną dalej, ku mięśniom i ścięgnom. Z czasem osiadają w kośćcu, niesforne, jak na przekór, bo lodowate ogniki liżące ciało. Całe ciało. Począwszy od jasnej, niemalże białej skóry po zmęczone wnętrze. Serce też bije szybciej, wciąż nieuspokojone, chociaż twarz ma marmurową, to jest poważną i statyczną. Wpojoną w okoliczności rezydencji Minamoto, gdzie każdy, członek i gość, są sobie podobni. Dziwnie nietutejsi, ale zarazem obecni bardziej, niż poza eklektyczną architekturą. Nie tylko mieszają się tutaj style — stare i nowe — ale i on sam się gubi; niechętny, by podjąć kolejny krok. Niby proste ułożenie tej skromnej ilości ubrań (bo zadeklarował, że zrobi to sam), ale wciąż, dziwnie, wymagające więcej. Chłód gryzie więc ciało, a głowę coś innego; uczucie, którego jeszcze nie potrafi nazwać. Coś między nostalgią, a już kiełkującą tęsknotą. Kończy się okres przebywania tutaj, w rezydencji, by postawiwszy krok poza, rozpoczął swoje.
Jak ten duch miejsca przemieszcza się więc po drewnianej podłodze. Boso, ale lekko, jakby wciąż ćwiczył wcześniej podjęty trening. Bez koszulki a z narzuconym na ramiona szlafrokiem. Jest on za lekki na grudniową pogodę, za łagodny za minusową temperaturę, ale paradoksalnie przystający obrazowi. Ciało chłopca przecież jest podobnie nagie jak wszystko wokół. Puste ściany, idealnie zaścielone łóżko (niskie, jedynie materac z narzuconym nań cienkim kocem), mały głośnik, z którego plumka pozbawiona słów muzyka. Skromny ambient ze źródłem w hōgaku. (Jak nieświadomie wpada w rodzinne tradycje myśląc, że podobnie postępują wszyscy. Jego rówieśnicy z uczelni, jego kuzynostwo, przypadkowy przechodzeń na ulicy, aż w końcu jego partner — Hattori. Chłopiec spogląda na ekran telefonu. Jeszcze chwila. Ma chwilę).
Nagie uda przykryte zostają miękkim materiałem dresu, który położony na zziębniętej skórze, puszcza przez ciało przyjemne dreszcze. Cichy syk, zaraz przerodzony w jęk, upuszczony zostaje na dolną, wcześniej zwilżoną językiem wargę. Podobną wilgoć znaleźć można na chłopięcych oczach, ale nie jest to, choć pomyślałaby w ten sposób matka, rozczulenie. Nijak mokrawa warstwa powiązana jest ze łzami, raczej podrażnieniem; tym samym, które barwi obłość białek rozrzuconym tamże karminem. Zmęczenie? Może. Dzieje się w nim wiele, ale emocjonalność ucieka. Jak ten królik, którego (prawie rok temu) Heizō oszczędził. Wspomnienie niknie w jasności futra zwierzaka, zapada się w miękkość jego sierści. Rainer wzdycha cicho, by niepewną dłonią nasunąć gładkość szlafroka na prawe ramię. Wyżej, ponad obojczyk, gdzie zimnu udało się wygryźć czerwoną plamę (tak widoczną na jasnym płótnie ciała).
(Chwila mija).
Chwila mija, bo wraz z otworzeniem drzwi do wnętrza, przez sam środek pomieszczenia wpadł powiew zimnego wiatru. Przeciąg porusza kosmykami Rainerowych włosów, całuje wcześniej (teraz już nie) gładko ułożoną grzywkę i mocniej zagryza się na odsłoniętych sutkach. (Sam smok zdaje się chcieć wycofać dalej, pod chłopięcą pachę, gładkim jęzorem kreśląc linię pod piersią, ale wystarczy jeden, szybki ruch powiek, by masywne cielsko zwierzęcia wróciło na swoje miejsce. Tusz wciąż rozlewa się na prawym boku chłopca, kontrastuje z bielą skóry i znaczy tyle, co wszystko wokół — przynależność do Minamoto).
— Heizō — ten sam chłodny jęk poprzedza wymówienie imienia chłopca; samą krótką wypowiedź Seiwa ubiera w gładki jak atłas szlafroku uśmiech. Z ciała spada wcześniejsze spięcie, by dzięki kolejnym krokom – raz, dwa, trzy – chłopiec znalazł się przy drugiej sylwetce. Jak zwykle zbyt spokojnej, uziemionej bardziej, niż on sam. Heizō. Lewą dłonią, zaraz po przejęciu partnera w swoje ramiona, zatacza okrąg pod linią tamtego szczęki; prawą, dużo śmielszą, wbija się pod materiał (bluzy? Koszulki?) I w mocniejszym ścisku łapie nagie biodro. Od dłoni przez ciało pędzi syk niewygody, zaraz kładziony pod językiem, bo mięśnie wciąż wykończone treningiem, jak nie jego, więc zagryza dolną wargę, by zaraz z westchnieniem tę uwolnić i ustami zalegnąć pod płatkiem chłopięcego ucha. — Poprosiłem o pomoc w przeprowadzce, ale w zasadzie jedyną rzeczą… istotą do przeniesienia, jestem ja sam. — Półuśmiech Rainera ozdabia delikatny, lisi śmiech, który współgra z przymrużonymi oczyma (teraz schowanymi pod niezgrabnie rozłożoną grzywką). Prawy kciuk dłoni Seiwy zatacza krąg na nie jego (chociaż teraz już niemalże jego, Jego) pachwinie. Odsuwa od partnera twarz, nie daleko, a jedynie na literacką odległość paru centymetrów. — Myślisz, że powinienem adoptować jakiegoś zwierzaka? — pyta już głośniej, okrągłym ruchem głowę przysuwając do prawego barku. — Myślę, że dałbym sobie radę z dwoma. — Rozbawienie ociepla wciąż wpełzające do wnętrza powietrze.
Puszcza wcześniej pochwycone biodro, robi krok w tył, by zaraz obrócić się w stronę pustki własnego pokoju.
— Lubię tutejszy spokój. Gdyby nie przyklejona do ścian rodzina to może i bym tutaj został. Szkoda.
Szkoda, ale też no trudno.
Hattori Heizō and Seiwa-Genji Enma szaleją za tym postem.
Strona 2 z 2 • 1, 2
maj 2038 roku