Brama torii na ścieżce do świątyni Jizō - Page 2
Haraedo

Join the forum, it's quick and easy

Haraedo
Haraedo
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Haraedo

Sob 26 Lis 2022 - 19:24
First topic message reminder :

Brama torii na ścieżce do świątyni Jizō


Położona na granicy Asakury, bliżej prawie niezamieszkanej części Fukkatsu. Pierwsza, najmniejsza z kilku symbolicznych bram na ścieżce do świątyni jednego z bóstw, chroniących przed niebezpieczeństwem. Konstrukcja ma charakterystyczny motyw myōjin-torii, której podstawowy kształt tworzy para słupów złączonych u góry dwiema wygiętymi końcami, poprzecznymi belkami. Ścieżka nie jest zbyt często używana, przez co cała jej długość jest obrośnięta mchem, bluszczem i krzewami. Im wyżej i głębiej ku świątyni, tym większe zalesienie. Pierwsza z bram wyróżnia się jednak na tle pozostałych. Chociaż w teorii obleczona jest najmniejszą dozą "świetności", jako początek drogi, jest miejscem najbardziej obleganym przez rozmaite ptaki, które licznie zajmują pobliskie, wiśniowe drzewa i skalne schowki. Miejsce budzi się do życia tylko podczas wiosennego kwitnienia, stanowiąc przepiękny punkt widokowy, kusząc śmiałków śniegiem płatków sakury. Plotki głoszą, że są to łzy bóstwa Jizō, a każdy taki płatek stanowi potencjalny talizman chroniący przed nieszczęściem, szczególnie młode matki i małe dzieci.

Haraedo

Raikatsuji Shiimaura

Czw 3 Sie 2023 - 20:39
13/07/2037, popołudnie

- To piękny materiał.
Smukła dłoń dotknęła zdobionych rękawów; lazurowe paznokcie przemknęły wzdłuż bieli i czerni jak łzy, wygładziły powstałe zmarszczki z czułością i uznaniem. Spoczęły na gładkiej, choć wciąż nie do końca wyczyszczonej ze smaru ręce. Ciotka ujęła ją lekko, w prymitywnie matczynej ostrożności, gładząc zaczerwienione knykcie, przytykając nasączoną chustkę do grzbietu, ścierając jeszcze odrobinę śladów ciężkiej pracy.
- Powinnaś przemyśleć... - przerwała, gdy trzymana dłoń wymknęła się spomiędzy palców. Uniosła wtedy spojrzenie, przemknęła nim po dobrze założonej yukacie, po smukłej szyi z niezdjętym łańcuszkiem. Dotarła do smagniętych wiśnią warg - intensywnych w barwie mimo braku jakiegokolwiek makijażu. Wreszcie zatrzymała się na oczach. Ogromnych, szarych kamieniach z rozszerzonymi źrenicami. Otoczone naturalnie długimi rzęsami, gęstymi tak, że wyglądały na sztuczne, przyciągały uwagę w pierwszej kolejności.
- To tylko drobna sugestia, Shiimaura.
- Wiem.
Dziewczyna naciągnęła tkaninę na plamy, których próbowała pozbyć się cały poranek, a które wciąż, choć wyblaknięte, brudziły jasność dłoni.
- Pójdę po męża.
- Dobrze.
- Pamiętasz, co mi obiecałaś?
- Tak.
- Najwyżej jak sięgniesz.
Zacisnęła wargi, krótko przytakując.
- Żeby zobaczyła.
- Postaram się.

Dwie godziny później stary Kajahara dalej narzekał na ból korzonek, schylony w pół jęczał i postękiwał. Opierał wynędzniałe ramię na podstawionych rękach Shiimaury, kalecząc przekleństwa w każdym znanym sobie języku. Co dwa kroki wystrzeliwał następną wiązanką, stale naciskając sobie na plecy, przewracając oczami i krytykując mijanych, zdrowych, witalnych nastolatków.
- Psia was mać - warczał, odprowadzany do jednej z ławek, utykając jak pozbawiony ostatnich sił konający. Na drewniane deski zwalił się potęgą upuszczonego wora ziemniaków - choć jego wychudła sylwetka była z pewnością o wiele lżejsza.
- Pójdę po butelkę wody.
Raikatsuji nie zdążyła postąpić kroku, gdy w pół ruchu zatrzymało ją obojętne machnięcie dłoni.
- Do cholery z wodą, młoda, do cholery z takimi rzeczami. Czy ta wredna, nieokiełznana sadystka nie jest w stanie dać mi spokoju choć raz?
- Chce dobrze.
To były puste słowa; nie znała tak naprawdę intencji pani Kajahary, nie była w żaden sposób blisko z żoną własnego przełożonego. Próżno tu szukać prawdziwej zażyłości, choć sędziwy maruda niejednokrotnie udowodnił, że mimo szorstkiego charakteru, martwi się o przyszłość i samopoczucie właściwie jedynej stałej pracownicy. Nie łączyły ich prawdziwe więzy krwi, ale ich rodziny pozostawały w tak ścisłych kontaktach, że znający Shiimaurę od maleńkości Kajahara nie potrafił patrzeć na dziewczynę inaczej niż jak na bratanicę. Nawet teraz, choć twarz ściągał mu gniew, oczy, ilekroć spotykały się ze srebrnym, młodym odpowiednikiem, gwałtownie łagodniały.
- Posiedzę tu - zawyrokował wreszcie.
Nie dało się tego dostrzec na pierwszy rzut. Ci, którzy go nie znali, pomyśleliby z pewnością, że jest uparty jak muł. Że woli polenić się na ustawionej w cieniu drzewa ławce, niż odhaczać kolejne punkty z listy. Shiimaura znała go jednak wystarczająco, aby zrozumieć, że to pewien rodzaj uległości. Przykryty wierzchnią, brutalną narzutą, by nie uzewnętrznić miękkiego środka - ale równie dobrze, gdyby miał w sobie więcej ogłady, a mniej zrzędliwej natury, mógłby powiedzieć: posiedzę tu, bo oszaleję z bólu pleców. Ale ty spróbuj zrobić to, o co poprosiła. To dla niej ważne. Inaczej bym tu nie przyjeżdżał rok w rok tylko dlatego, że ona już nie może.
- Wrócę najszybciej jak się da.
Komunikat był zbędny. Odpowiedzią okazało się byle jakie machnięcie nadgarstkiem, nakazujące jej już zjeżdżać. Bez dalszych dyskusji obróciła się i - stukając drewnianymi obcasami - udała się w tłum ludzi.
Miejsca nie wybrano bez powodu. Choć żona Kajahary ubóstwiała huczne imprezy, festyny, barwne ubrania tematyczne i błysk fajerwerków rozjaśniających niebo nocą, poszła na ugodę wobec introwertyzmu męża. Natsukashii Matsuri zawsze spędzali więc niemal na granicy tolerancji; tam, gdzie stawiano ostatnie, coraz rzadziej napotykane stoiska, gdzie gęstwina obcych nie była tak dusząca. W pewien sposób Raikatsuji cieszyła się z tego powodu - nie wymuszało to na niej przedzierania się przez zbyt wielu uczestników, głowa nie pękała od wrzasków i ujadania zestresowanych psów. Docierał tu nawet nieco chłodniejszy wiatr, muskający policzki i targający za z dbałością upięte włosy.
"Oh" - echo głosu pani Kajahary pojawiło się niespodziewanie, gdy tylko w tle zamajaczała drewniana, tymczasowa budowla. "I niech ustrzeli mi wreszcie główną nagrodę. Kiedyś był dobry. Miał cela. Uwierzyłabyś?"
Ledwo dawała radę wyobrazić sobie młodszą, mniej kapryśną wersję starego mechanika. Jego zgarbioną posturę, nagle wyprostowaną i silną. Jego zwiotczałe ramiona napięte od dobrze wyrobionych mięśni, od tkanek przepracowanych w warsztacie.
A jednak miło było zestawić ze sobą tak odległe obrazy. Dać wiarę, że może faktycznie, pół wieku temu, nosząc te same niezbyt gustowne czapki z daszkiem dawno nieistniejących sportowych drużyn, pochylając się nad blatem, celował do puszek, by ustrzelić dla ukochanej jednego z pluszaków, jakiś drobiazg, breloczek.
- Poproszę jedną kolej- - usłyszała własny głos, nagle urwany, gdy z impetem wpadła na coś twardego - i miękkiego jednocześnie w paradoksalny, niewytłumaczalny sposób. Odbiła się, utrzymując równowagę tylko dzięki chwiejnemu przesunięciu stopy w tył.
- Przepraszam. - Wysunięty z klamry kosmyk odgarnęła za ucho, wznosząc rozkojarzony wzrok na twarz nieznajomego mężczyzny, dukając słowa jak wydarta z amoku ofiara hipnozy. Słońce błysnęło zza burzy włosów stojącej naprzeciwko sylwetki, topiąc jego oblicze w jasności, mrużąc tym samym powieki oślepionej dziewczyny. - Powinnam bardziej uważać.



She was not fragile
like a flower;

She was fragile like
a b o m b.

Raikatsuji Shiimaura

Vance Whitelaw ubóstwia ten post.

Vance Whitelaw

Sob 5 Sie 2023 - 21:40
Wygodne, ale całkowicie nieporęczne — zauważył, gdy jeszcze niecałą godzinę temu jedna z pracownic hotelu starannie przewiązywała pas na tułowiu mężczyzny, by stabilnie trzymał poły luźnego materiału. Uniósł nadgarstek na wysokość oczu, wiodąc wzrokiem po ciągnącym się w dół rękawie. Już wcześniej sceptycznie podchodził do założenia na siebie tradycyjnego stroju, ale organizatorzy imprezy, dla których Whitelaw okazał się niemałym wsparciem finansowym, nalegali, by w pełni zasmakował uroku Natsukashii Matsuri, nawet jeśli nie każdy równie ochoczo podchodził do widoku obcokrajowców czerpiących z japońskiej kultury. Zwykli mieszkańcy biorący udział w festiwalu nie mieli dla niego aż tak dużego znaczenia, jak przynoszący korzyści partnerzy biznesowi – tylko to przeważyło o podjęciu przez niego tej decyzji. Poza tym, gdy jasne tęczówki skierowały się w stronę stojącego lustra, uznał, że wcale nie wygląda tak źle, nawet jeśli nie przywykł do noszenia yukaty odświętnie. Bliższa była mu podczas korzystania z gorących źródeł i pomimo złotych wyszyć na białym materiale, trudno było mu porzucić skojarzenie z domowym szlafrokiem.
  Spojrzenie Vance’a przesunęło się w bok, gdy w odbiciu dostrzegł jakiś ruch. Ponad swoim własnym ramieniem zauważył wiecznie niezadowoloną twarz mężczyzny. Teraz wydawał mu się jeszcze bardziej zmarkotniały, ale niezrażony tym jasnowłosy wygiął wargi w na wpół rozbawionym, na wpół usatysfakcjonowanym uśmiechu, gdy pod szyją ochroniarza dostrzegł krzyżujące się ze sobą poły materiału. Blondyn nawet nie krył się z tym, że zmusił go do tego jedynie ku własnej uciesze. Nie krępowałoby go, gdyby był jedynym obcokrajowcem, który zdecydował się na tak odważny krok, ale czemu miał być jedyną osobą, która „w pełni zasmakuje uroku festiwalu”?
  — Dobrze wyglądasz, Zane.

Rozerwij się — polecił ciemnowłosemu, gdy znaleźli się już na miejscu i mieli za sobą formalny uścisk dłoni z organizatorem spotkania. Wierzchem ręki zastukał dwukrotnie o jego klatkę piersiową, ściągając jego uwagę w dół. Pomiędzy palcem wskazującym i środkowym trzymał cienki plik banknotów, które przekazał mu w dość oczywistej intencji. Byli tu na jego koszt, ale nie potrzebował Zane’a w roli cienia, który snułby się za nim w grobowym milczeniu przez większość imprezy. Nie miał zresztą wątpliwości co do tego, że przez cały ten czas będzie miał go na oku, zachowując przy tym czujność dobrze wytresowanego psa obronnego. Nie patrzył już w stronę Walkera, gdy ten – jak Whitelaw sądził – niechętnie wysunął pieniądze z jego ręki. Poświęciłby mu więcej uwagi, gdyby się zapierał, ale ciemnowłosy wiedział, że tylko straciłby czas. Blondyn pokręcił jedynie głową na boki, gdy do jego uszu dobiegł dźwięk głębszego oddechu otulonego subtelnym zrezygnowaniem. Przyzwyczaił się już – Vance był tego pewien.
  Nie zamierzał zostać tu na długo. Chwila przechadzania się pomiędzy stoiskami uświadamiała mu, jak bardzo tu nie pasował, choć wyprostowana postawa i pewny siebie sposób poruszania się bynajmniej nie dały odczuć, że było mu źle w towarzystwie prostych ludzi. Jak zawsze zachowywał się tak, jakby był u siebie – robił to zawsze i wszędzie, jakby to cały świat należał do niego albo już wkrótce miał należeć. Fakt, że tu był świadczył tylko o tym, że jedynie dokonywał oględzin miejsca, które już niebawem miał przejąć. Asortymentowi stoisk rzucał jedynie zdawkowe spojrzenia, nie odnajdując na nich niczego cennego. Pamiątkowe bibeloty nie były mu potrzebne. Nic dziwnego, że to właśnie urzeczeni festiwalem ludzie wydawali mu się znacznie ciekawsi. Niepozornie skakał spojrzeniem od jednej twarzy do kolejnej; w błyszczących oczach tliło się coś lisiego. Bo może był właśnie lisem samym w sobie. Takim, który właśnie wkradł się do kurnika i szukał dla siebie najbardziej apetycznego celu.
  „Poproszę jedną kolej-”
  Zatrzymał się gwałtownie, gdy wyrwano go ze skupionego poszukiwania. Ciało zareagowało samoistnie i niezależnie od tego, czy dziewczyna, która przypadkiem na niego wpadła, radziła sobie z szybkim odzyskiwaniem równowagi, ręka blondyna już spoczywała na jej ramieniu. Dotyk był nienachalny, mimo że była w stanie poczuć ciężar, który ze zdecydowaniem uziemił ją w miejscu. Palce bez większego trudu ujęły wątły bark, zanim jeszcze dokładniej przyjrzał się czarnowłosej. Całkowicie ignorując padające z jej ust przeprosiny, przechylił głowę na bok z lekko przymrużonymi powiekami, choć w odróżnieniu od dziewczyny wcale nie musiał chronić źrenic przed słońcem. Wyglądała dziwnie znajomo, ale potrzebował chwili, by dopasować jej ładną buzię do konkretnej historii z jego życia. W swojej głowie miał specjalne miejsce dla osób, które w taki czy inny sposób przyciągały uwagę, dlatego skojarzenie przyszło mu, jak na pstryknięcie palcami.
  — O proszę. Czy to nie moja ulubiona pani mechanik? — odezwał się, podnosząc rękę znad dziewczęcego ramienia. Choć cień uśmiechu na ustach nadal mógł być poza zasięgiem wzroku Shiimaury, zalążek entuzjazmu był słyszalny w samym głosie jasnowłosego. — Nic się nie stało. Powiedziałbym nawet, że to miły zbieg okoliczności. Nie spodziewałem się znajomych twarzy tu, w Asakurze.
  — To jak z tym biletem?
  Lekko zniecierpliwiony głos zza lady stoiska przyciągnął jego uwagę. Z uniesioną brwią najpierw ocenił atrakcję, którą oferowało, dopiero później poświęcił uwagę samemu sprzedawcy, który bezgłośnie uderzał palcem o blat, jakby gdzieś mu się spieszyło. Pewnie po kilku dniach przyglądania się ludziom, którzy nieumiejętnie strzelali do celu, był już zmęczony swoją pracą.
  — Poproszę dwa — zakomunikował, już w wyuczonym geście wyciągając z kieszeni niewyliczoną kwotę. Gdy wydawało się, że perfidnie wcisnął się dziewczynie w kolejkę, chwyciwszy za podaną mu zabawkową broń, wystawił ją w jej kierunku. — Zagrajmy. — Nie sposób było nie dosłyszeć ścielącego się na języku wyzwania. Nawet jeśli same nagrody nieszczególnie go interesowały, rywalizacja sama w sobie zawsze dodawała rozgrywkom większego smaku. — Nie wiem jeszcze, o co gramy, ale jestem otarty na propozycje.

Vance Whitelaw
Raikatsuji Shiimaura

Sob 12 Sie 2023 - 12:51
Formalność - to i nic poza wplotło się w melodię głosu; dźwięczała automatycznie, jak szturchnięte przypadkiem dzwonki, jak lekka muzyka puszczona przez palec, który przypadkiem omsknął się na klawisz włącznika. Nie miała w sobie wystarczająco dużo skruchy, aby rzeczywiście giąć kark w przeprosinach, choć wielu uważało takie zachowanie za widoczny nietakt. "Jeżeli nie żałujesz, nie proś o wybaczenie" - charkot; szept. Przewrócenie oczami towarzyszące do znudzenia dyktowaną mantrą od matki. Ile razy słyszała podobne kazania? "Bełkotanie czegoś, co zakrawa o żal, gdy wcale nie jest ci szkoda, mija się z celem - to wręcz niegrzeczne".
Poprawiając wysunięty z klamry kosmyk przez głowę przeszło jej, że każda z opcji na starcie stawiała ją przecież w złym świetle. Jeżeli przemilczałaby sytuację, obróciła się na pięcie i - wymijając nieznajomego - przemknęła pod jego ramieniem, zostałoby to odebrane jako jawna zniewaga, arogancja. Gdy jednak, tak jak postanowiła, wyrzuciła z siebie obojętne "przepraszam", adresat mógłby uznać to za nieszczere odklepanie uprzejmości.
Ludzie trafiali się różni.
- O proszę.
Na tafli źrenic zamigotała wilgotna błona; z zadartą brodą, lekko osłaniając wzrok od słońca, przypatrywała się wciąż temu, którego staranowała. Czekała na werdykt, znużone: "uważaj następnym razem" lub serdeczne "nic się nie stało, ja również nie uważałem". Spod ciemnej linii rzęs szkliło się srebro - czysty, wypolerowany kryształ z miliardami sproszkowanego diamentu wewnątrz, reagujący na najmniejszy ruch gałek, jakby wewnątrz umieszczono płynną masę z proszkiem odbijającym od siebie każdy odcień tęczy.
W milczeniu oglądała go jak powoli nabierającą szczegółów fatamorganę.
Głos zestawiła z nazwiskiem chwilę po tym jak obraz wreszcie się wyostrzył, jak po kolejnym mrugnięciu rozgoniła łzy, których szczypiące krople zaokrąglały kontury, zniekształcały całość w serię nałożonych na siebie plam. Linia szczęki, wąskie, wykrzywione w płytkim uśmiechu wargi, przymrużone powieki - ślepia polującego lisa.
Ulubiona pani mechanik.
Drgnęła ciemna brew, ledwie mikroreakcja na powitanie. Nie ze złości albo oburzenia, prędzej z niechęci powstałej na skutek spotkania kogoś znajomego. Sekundy tykały jej natrętnie nad uchem, odciągały uwagę od powodu, dla którego się zatrzymała. Były jak natarczywe postukiwanie w bark, doprowadzające umysł do szaleństwa.
- Pan Whitelaw - odpowiedziała jednak, odsuwając ramię od jego ręki. - To dla mnie równe zaskoczenie. - W miejscu, które dotknął, czuła pulsowanie niemające nic wspólnego z fizycznym bólem. W krtani drapało ostrzeżenie, że niepotrzebnie ją przytrzymał. Złapała przecież równowagę, nie potrzebowała do tego dodatkowej asysty, wsparcia obcej siły wtłoczonej w mięśnie dobrze wyrobionych dłoni. Przestrzeń osobista wydawała się dla niej szczególnie istotna, choć niezbyt głośno - nie w mowie - zarysowywana. Pokazywała to w inny sposób, mniej hałaśliwy, a bardziej nawykowy, gdy postąpiła pół kroku do tyłu, aby wyznaczyć mu granicę. Odwróciła też twarz w kierunku stoiska shateki, przemykając oszczędną koncentracją wzdłuż półek wysadzanych tandetnymi nagrodami. Jak wiele innych komentarzy przełknęła i ten dotyczący niechcianego kontaktu. Dobijała się do niej wprawdzie świadomość, że zrobił to nawykowo, z dobrego, męskiego wychowania. Jego odpowiedź na zachwianie była podszyta pewnym rodzajem dżentelmeństwa albo zwykłej, ludzkiej protekcji. Gdy ktoś omal nie traci gruntu, dobrze mu podsunąć ramię.
Umysł Raikatsuji to mimo wszystko blokował. Charakter zbyt potężnie wypełniała samodzielność, silna potrzeba popełniania błędów i rozwiązywania ich bez niczyjej pomocy. Mechanicznie wygładziła więc zmarszczony na ramieniu materiał, zbyt ostentacyjnie, niemal na złość w wolnym, wymownym geście. Były raptem dwie osoby, po których nie targałoby nią mimowolne obrzydzenie i żadna z nich nie znajdowała się w okolicy.
- To jak z tym biletem?
Wsunęła palce do przytroczonej do pasa małej torebeczki - bardziej woreczka, ściąganego białym sznurkiem udekorowanym na krańcach smoczymi łuskami. Wyciągała już luzem wrzucone pieniądze, gdy...
- Zagrajmy.
Widok podawanej broni tym razem wywołał widoczny na twarzy skutek. Pomiędzy brwiami pojawiła się zmarszczka, usta lekko zacisnęły.
- Zapłacę za siebie. - Wyjęty, skąpy pliczek banknotów wydawał się żałośnie szczupły przy naturalnie spasłych, ledwo domykających się, złożonych wpół wersjach znanych Whitelawowi. Nieugiętość z jaką położyła rozprostowane papiery, a następnie podsunęła je organizatorowi stoiska, nie ulegała jednak żadnym dyskusjom. - Dwa razy.
- Mamy dwa poziomy trudności - ciągnął gdzieś w tle właściciel zabawy, ręką machając w kierunku poustawianych w trójkątne konstrukcje puszek i kubków. - Nagroda główna występuje w momencie...
Dziewczyna właściwie go nie słuchała. Dotykała jedynie otrzymaną broń. Fałszywą, a mimo tego zaskakująco ciężką. Wzdłuż plastikowych boków ciągnęły się długie, japońskie węże o pyskach rozwartych tuż przy wylocie.
- O darmowy przegląd - rzuciła, obracając strzelbę w kierunku pięciu napełnionych powietrzem baloników. - Jeżeli pan wygra, zapraszam do warsztatu. Z jednym autem. - Pochyliła się, opierając dla stabilności łokcie na wypolerowanym blacie. Rękawy założonej yukaty rozlały się śnieżno-mglistym motywem na powierzchni drewna jak mleczne, wieczorne opary między pniami ciemniejącego lasu. - Jeżeli ja wygram, pójdzie pan ze mną.
Przymknęła jedno z oczu, przechyliła nieco głowę. Oparła palec na cynglu.
I szarpnęła za spust.

rzut na shateki (4/5);
wyniki: 92, 93, 84, 100, 32;
łączny wynik: 401;

@Vance Whitelaw


She was not fragile
like a flower;

She was fragile like
a b o m b.

Raikatsuji Shiimaura

Vance Whitelaw ubóstwia ten post.

Vance Whitelaw

Nie 13 Sie 2023 - 16:17
Ludzkie odruchy były w stanie wiele powiedzieć o człowieku, dlatego zawsze uważnie obserwował – drgnięcia, skrzywienia, ostentacyjne wycofywanie się. Nawet teraz poddawał swojej ocenie czarnowłosą, choć jego wzrok często w naturalny dla zwyczajnej konwersacji, uciekał gdzieś z bok, bo nie wypadało, by nachalnie się komuś przyglądać. Gdy jednak to robił, wyłuskiwał te drobne informacje, przypisując im znaczenia, które zdążył zebrać przez lata swojego doświadczenia. Psychologiem był żadnym, ale niektóre sprawy nie wymagały specjalnego certyfikatu. Zresztą o ile prościej było sprawiać wrażenie kogoś, kto nie ma zielonego pojęcia o tym, co działo się dookoła. Gdyby Whitelaw nie był sobą faktycznie mógłby poczuć się urażony lekko niezadowolonym na jego widok drgnięciem brwi, krokiem postawionym do tyłu, by zwiększyć odległość i tym charakterystycznym poprawieniem materiału na ramieniu; dokładnie w tym miejscu, które przed momentem dotknął. Prezentowana przez Raikatsuji niechęć nie ujmowała mu pewności siebie; całkiem łatwo przyszło mu zaprezentowanie postawy kogoś, kto był ślepy na te sygnały. Aż za dobrze rozumiał różnice pomiędzy ludźmi, a fakt, że w jego świecie dzielili się na bardziej i mniej skomplikowanych lub całkowicie nieskomplikowanych, sprawiał, że przy każdym indywiduum starał się szukać właściwego podejścia. Nazywał to swoją osobistą grą. Przypominała detonowanie bomby, w której wystarczyło jedynie przeciąć odpowiedni kabelek. Najpierw jednak trzeba było dostać się do środka całego mechanizmu.
  „Zapłacę za siebie.”
  Przechylił głowę na bok, jakby nie rozumiał, co stało na przeszkodzie w przyjęciu darmowego losu. Nie był to drastycznie duży wydatek; blondyn nawet nie poczuł, że jego portfel jakkolwiek się skurczył. Po chwili przytaknął krótko, zgadzając się na ten układ, bo nie było sensu sprzeczać się z kimś, kto nie chciał wsparcia.
  — Darmowy przegląd? — powtórzył po niej, zaraz zanosząc się krótkim, niskim śmiechem na granicy pomruku. Poruszył ledwo widocznie głową na boki w wyrazie niedowierzania, a w jasnych, dużo bardziej intensywnych tęczówkach, zatliło się widoczne rozbawienie. To nie było konieczne, ale z drugiej strony nie miał lepszego pomysłu, a perspektywa przegranej – Jeżeli ja wygram, pójdzie pan ze mną – nagle stała się bardziej kusząca. — Jednym. Naturalnie. Nie przyszłoby mi do głowy, by naciągnąć warsztat na więcej niepłatnych usług, pani Raikatsuji — zapewnił cierpliwie, opuszczając spojrzenie ku smukłym dłoniom, które ujmowały broń. Nie spodziewał się takiego wyczucia ani specjalnych umiejętności w mierzeniu do celu, a jednak – choć nie okazywał jego wylewnie – był zdumiony, że nie bez powodu wybrała akurat tę rozgrywkę. Gdy wcześniej przyglądał się mieszkańcom na festiwalu, większość dziewcząt wolała polegać na umiejętnościach swoich towarzyszy w ustrzeliwaniu nagród. Gdy ujmował palcami brzeg długiego rękawa własnej yukaty, mimowolnie zerknął poza sylwetkę brunetki, u boku której nie było nikogo, kogo mogłaby poprosić o pomoc, choć zakładał, że nawet nie chciałaby tego robić.
  — Gdzie pójdziemy, jeśli przegram? — To całkiem naturalne, że wolał upewnić się, czy nie zagrożono mu porwaniem. Jasnowłosy wydawał się jednak dość rozluźniony, pomimo całej tej niewiedzy. Podwinął starannie rękawy pod same łokcie, gdy szykował się na swoją kolej. Spojrzenie skierowało się za ladę stoiska wraz z pierwszym głuchym hukiem wystrzału, który poprzedził strącenie pierwszego celu z półki. — Bo chyba powinienem zacząć się obawiać — dodał zaraz, unosząc brwi na widok kolejnego stosu rozpadających się puszek. Żartobliwość tonu nie pozostawiała wątpliwości, że nie chodziło mu o perspektywę samej przegranej, a o samą celność, której póki co ciężko było cokolwiek zarzucić.
  — Niełatwo będzie do przebić — stwierdził, mimo wszystko wyciągając rękę po broń, gdy Shiimaura wykorzystała już wszystkie dostępne strzały. Przejął zabawkową strzelbę, by w pierwszym odruchu zważyć ją w rękach. Nie pochylił się nad blatem, bo przy jego sylwetce ta pozycja nie wydawała mu się szczególnie wygodna. — Dawniej szczególną popularnością cieszyły się pojedynki na broń — zaczął słyszalnie zamyślony, gdy opierał kolbę strzelby o własne ramię, kierując czarne oko lufy w punkt za ladą. Jeszcze nie pociągnął za spust, czekając aż właściciel stoiska na nowo ułoży stosy z puszek i kubków. — Nazywano je pojedynkami honorowymi, ale – jak zapewne się domyślasz – w obronie honoru ludzie byli bardziej skłonni strzelać do siebie nawzajem niż sprawdzać, kto z nich odznacza się lepszą celnością. Formy pojedynków były różne, ale po rozpowszechnieniu się broni palnej, ludzie szczególnie upodobali sobie właśnie tę metodę — kontynuował, przechylając nieznacznie głowę na bok, by przymknąć jedno z oczu i nakierować broń ku pierwszej wieżyczce. Pociągnąwszy za spust, posłał pocisk ku dolnemu rzędowi. Pierwszy strzał okazał się celny. — Osobiście wolę tę zabawniejszą formę rozrywki. W tamtych czasach arystokraci mieli szczególnie wysokie mniemanie o sobie. Potrafiła urazić ich byle zniewaga, ale splamienie tego, co uważali za „dobre imię”, było wystarczającym powodem do legalnego wyzwania kogoś do walki – choć to w sumie za dużo powiedziane – na śmierć i życie. Absurdalne, nie sądzisz? — Kolejny strzał. Cmoknął pod nosem z rezygnacją, gdy tym razem pocisk poszybował za wysoko i strącił jedynie pojedynczy kubek. Gdy przez chwilę trwał w milczeniu, oddał jeszcze trzy następne strzały. Tylko dwa z nich okazały się sukcesem.
  Z ciężkim westchnieniem opuścił broń, prostując głowę. Mimo wszystko, gdy zwrócił spojrzenie ku czarnowłosej, uśmiech niezmiennie wykrzywiał jego usta.
  — Podsumowując – wygląda na to, że gdybyśmy stanęli ze sobą do walki, podzieliłbym los Hamiltona.

rzut na shateki (3/5)
wyniki: 61, 91, 88, 62, 87

@Raikatsuji Shiimaura
Vance Whitelaw

Raikatsuji Shiimaura ubóstwia ten post.

Raikatsuji Shiimaura

Czw 17 Sie 2023 - 23:47
W porównaniu do Whitelawa nie analizowała nikogo. Być może nie potrafiła tego w znośny sposób, a może wcale nie czuła takiej potrzeby, traktując nieznajomych jak obiekty nieciekawe, na które próżno tracić cenną energię. Sztywna postawa dziewczyny nie dawała wątpliwości, że najchętniej opuściłaby już obszar poddany festiwalowemu rauszowi, zamykając się w czterech ścianach warsztatu, wślizgując pod zderzak jednego ze zmasakrowanych aut bądź, ulokowana na niewygodnym dla innych, ale absolutnie ulubionym dla siebie, krześle majstrowała coś przy jednym z zapomnianych urządzeń. Była tu jednak, odziana w dobrą jakościowo yukatę, ze spiętymi zmyślnie włosami, ułożonymi z całą pewnością przez cudze dłonie. Oczy, zazwyczaj szczycące się swoją naturalnością, dziś okalały smagnięte tuszem rzęsy, nadające bardziej dziewczęcy, delikatny wygląd. Nie pasowało to do niej - nie do wersji widzianej podczas pracy, gdy z brudną ścierką podchodziła do klienta, zszarzałym od ciągłego prania materiałem próbując zebrać z dłoni najgęstsze warstwy smaru. W tamtych chwilach ma w sobie coś płynnego, automatycznego, jak ustawiona na konkretne odruchy dobrze wymodelowana maszyna. Wie co i kiedy zrobić, nie waha się, nie cofa i nie wzdryga.
- Zobaczy pan, gdy przegra.
Gdy.
Teraz ta bariera wydaje się pęknięta; dostrzega się tłumione niezadowolenie, trzymane w ryzach dzięki niewątpliwie dobremu wychowaniu. Raikatsuji staje się więc, właśnie za sprawą manier, prędko odpowiednią słuchaczką, ale wciąż nie stara się w żaden sposób oceniać mężczyzny.
Oddając własne strzały czuła pod palcami ciężką broń - nie tak, jak prawdziwy egzemplarz, ale wystarczającą, by mniej obeznane osoby wyobraziły sobie, że tak to jest dzierżyć śmiertelne narzędzie. Huk całkiem niezłych strzałów wciąż odbijał się echem po wnętrzu niewielkiej budki, kiedy organizator ustawiał na nowo strącone kubki i puszki. Na słowa swojego przeciwnika jedynie pokiwała głową; nie miało to ani arogancji, ani skromności. Potwierdziła fakt w lakoniczny sposób, jednocześnie tocząc spojrzeniem wzdłuż półek, jakby już zastanawiała się, która nagroda może jej przypaść. Słuchała go jednak uważnie; miał jej pełną uwagę. Nie potrzeba do tego spojrzenia szarych tęczówek, ani zaciśniętych warg, świadczących o niepodważalnej atencji. Wiąże się to z jej nieruchomością, z tym, jak zamiera przy stoisku, z dłonią opartą o kant blatu, ze źrenicami utkwionymi w wieżyczki obrane za cele.
Nie zna powodu, dla którego sądziła, że Whatelaw będzie mniej gadatliwy; prywatnie nigdy go przecież nie poznała i myśl zakorzeniona w głowie zdawała się teraz ciężka do wyplenienia. Choć na ogół działała neutralnie wobec każdego, kto przekraczał terytorium warsztatu, przy tym jednym wyjątku zwykle marszczyła brwi. Przypatrywała się mu ostrożniej, z pewną wyczuwalną rezerwą. Uprzejmości wkładane w ton towarzyszyły każdemu spotkaniu, ale przy nim? Przy nim cierpła skóra, język mrowił. W naturalnym dla siebie odruchu spinała mięśnie, gotowa do ucieczki albo ataku - jak zwierzę osaczone przez aurę silnego drapieżnika. Może właśnie to, co wokół siebie roztaczał, dało jej mylne pierwsze wrażenie. Nie potrafiła jednak odgonić własnej intuicji. Odpychała ją ilekroć ścierała się spojrzeniem z roziskrzonym odpowiednikiem mężczyzny, bo jego postawa zdawała się przyjazna. Pozornie. Właśnie tych szeptów nie dało się w pełni uciszyć.
- Podsumowując...
Obdarzyła go już koncentracją w dosadnym znaczeniu - obróciła się ku niemu, zdjęła rękę z drewnianego, polerowanego drewna. Palce zacisnęła przed sobą, wchodząc w - zdecydowanie improwizowaną - rolę pospolitej dziewczyny.
- Obawiam się, że różni się pan znacząco od Hamiltona - głos ma chłodny, ale słychać w nim drgnięcia rozbawienia. Nawet jeżeli Whitelaw jawi się jej w nie najlepszych walorach, nie powinna mieć przesadnych obaw co do jego intencji. Przypuszczalnie nawet te złe nie znalazłyby żyznej gleby wśród tłumów jakie ich otaczały. Tłumów przerzedzonych wprawdzie przez lokację oddaloną od głównego punktu festiwalu, ale to wciąż miejsce, gdzie stale ktoś był w rejestrze. Nawet w tej chwili nie dało się zignorować czyjejś obecności. Właściciel shateki schodził ze stołka z gracją dwutonowej bryły, uprzednio ściągając zawieszonego pod sufitem pluszaka.
- Proszę bardzo, laleczko. Nagroda.
Laleczko - to określenie spowodowało cień grymasu na twarzy, ale czarnowłosa podziękowała, odbierając miękką zabawkę. Ściskany w palcach plusz wydawał jej się dziwnie wiotki, słaby tak jak jej kolana, gdy ruszyła przed siebie.
- Zapraszam.
Nie zamierzała odpuścić; wygrywając odczuła zresztą mimowolnie napływającą satysfakcję. Pojedynkowali się w grze, dziecinnej rywalizacji, ale wymagała ona czegoś ponad opowiedzeniem przedszkolnego wierszyka. Wymagała celności, której Raikatsuji sama po sobie się nie spodziewała; zakładała, że pomógł jej spokój z jakim wykonywała praktycznie wszystkie czynności i wprawne oko, którego używała do dłubania w maleńkich mechanizmach. Nie zamierzała się pławić efektem, ale niewątpliwie jeszcze tego wieczoru jej opuszki prześlizgną się po ekranie telefonu, odblokowując pulpit, aby zaraz wystukać wiadomość.
Yakushimaru, gdybyś jeszcze wątpił, że sięgnę celu, widzimy się z rana w centrum przy stoisku z shateki. Przekonasz się na własne oczy..
Takie drobne rzeczy dodawały pewności siebie; pozwoliło jej to na wzięcie głębszego wdechu.
- Hamilton - wróciła do kwestii, przemknąwszy między rozchichotaną parą nastolatków. Ich śmiech wydawał się świeży; prawie melodyjny. Od takich dźwięków mrużyły się w nostalgii oczy.  - Nawet nie oddał strzału. Brzydził się pojedynkami. Odnoszę wrażenie, że panu rywalizacja z kolei nie przeszkadza.
Pod drewnianym obuwiem zachrzęściła ziemia; zeszli z chodnika na usypaną żwirem ścieżkę, z każdym krokiem zdradzając swoją obecność. Powoli pochłaniała ich zieleń otaczająca drogę. Liczba drzew się zwiększała, zalesienie gęstniało. Na niektórych gałęziach prócz liści szeleściło coś jeszcze. Otoczenie przez kilka następnych dni będzie wyjątkowo barwne; nawet tutaj, w okolicy, którą próbowała zdominować natura.
- Ludzie potrafią walczyć o najgłupszą sprawę i zignorować najistotniejszą. - Palce zamknęły się na fałdzie yukaty, gdy podnosiła wyżej nogę, aby przestąpić nad jednym z nierównych stopni. Wspinali się po niedługich schodkach, prosto na wyrobioną drogę. Nad ich głowami, co jakiś czas, rozpościerały się ramiona bram torii. Czerwone łuki odmierzające odległości.
- Ciężko mi się jednak wypowiedzieć na temat honoru, panie Whitelaw. To osobista sprawa. Wszystko i tak zależy od człowieka i chociaż niektórzy mogą przesadzać, zbyt skrajnie podchodząc do czegoś, co spokojnie dałoby się wziąć z większym dystansem, koniec końców nie nam oceniać. Są oczy, które widziały tragedie, jakich my nigdy nie ujrzymy i uszy, które poznały słodki utwór, którego żadne instrumenty i nucenie nie powieli w tak doskonałej wersji. Skąd mamy wiedzieć co chodzi innym po głowie, jeżeli jedyne, na czym możemy bazować, to nasze przypuszczenia?
Przystanęła raptownie, obracając się w stronę jasnowłosego. Lekki wiatr poruszał wstęgami czarnych włosów jakby nic nie ważyły; nawet spojrzenie dziewczyny zdawało się cięższe, gdy kierowała je ku górze, wspinając się wzdłuż tradycyjnego stroju opinającego tors mężczyzny, wślizgując się po linii szyi, po brodzie i uśmiechu zaczajonym w kącikach warg. Wreszcie, docierając do jego ślepi, sama się uśmiechnęła.
- Pańska kara. - Spod materiału rękawa wysunęła się dłoń. Szczupłe palce zaciskały się na wąskim pasku tanzaku. Ozdobny papier lśnił w ornamentach przy każdym wyłapaniu słonecznych promieni, gromadząc subtelne refleksy na wyprostowanej powierzchni. - Proszę to zawiesić na najwyższej gałęzi drzewa za mną do jakiej tylko pan dosięgnie, tak, aby zwiększyć szansę na dostrzeżenie życzenia przez gwiazdę.



She was not fragile
like a flower;

She was fragile like
a b o m b.

Raikatsuji Shiimaura

Vance Whitelaw ubóstwia ten post.

Vance Whitelaw

Pią 18 Sie 2023 - 22:45
Uparta – przyszło mu na myśl, gdy pokręcił głową z widocznym rozbawieniem. Vance powinien obruszyć się już na samo brzmienie tej subtelnej prowokacji, ale przez turkus tęczówek mimowolnie przemknął wyzywający błysk, który ożywił spojrzenie jasnowłosego. W pewnym sensie na to liczyło się podczas rozgrywek – na to, że druga strona też nie da za wygraną. Jednocześnie była w mężczyźnie ta charakterystyczna ciekawość, która pozwalała sądzić, że nie obawiał się przegranej, bo teraz kryła za sobą jakąś niewiadomą. Tajemnicę, którą chciało się odkryć, nawet jeśli mogła okazać się drobnostką, która miała przynieść ze sobą rozczarowanie. To naturalne, że lubił wiedzieć. Wszystko. To co dobre, złe i całkowicie miałkie. Ale nie naciskał. Był skłonny poczekać. Był też skłonny pójść z nią nawet w sytuacji wygranej.
  — To na pewno. Przede wszystkim tym, że ja wciąż żyję — mówił o tym z pełnym przekonaniem, bo o to przekonanie nie było trudno, gdy miało się ciało, które wciąż pompowało krew i przetaczało powietrze przez płuca. Tyle wystarczyło, by mógł funkcjonować tak, jak dawniej. A nawet dużo lepiej. Ramiona blondyna drgnęły lekko, gdy zaraz upuścił krótkie parsknięcie przez nos. — Ale oczywiście nie śmiałbym porównywać się do ojca-założyciela pod innymi względami — dodał zaraz już z cięższym westchnieniem, które mimo wszystko wciąż miało w sobie namiastkę rozbawienia nadającemu mu teatralnego wydźwięku.
  Głos sprzedawcy zwrócił jego uwagę i najwidoczniej określenie, z jakim zwrócił się do Shiimaury, też nie przypadło mu do gustu, choć nie dał tego po sobie poznać. Wyraz jego twarzy pozostawał rozluźniony, ale spojrzenie Whitelawa miało w sobie coś jadowitego, gdy lekko przymrużył powieki.
  — A to dla pana.
  Ujął w palce breloczek w kształcie gwiazdy i pozwolił na to, by przez chwilę kołysał się na boki, zanim opuścił rękę wzdłuż ciała.
  — Chce go pani? — spytał, co raczej nie dziwiło, gdy od samego początku nie wyglądał na zainteresowanego jakąkolwiek nagrodą. — Szkoda, żeby się zmarnował.
  Wraz z padającym z ust Raikatsuji zaproszeniem, ruszył z miejsca, zaraz zrównując z nią kroki. Jak na kogoś, kto właśnie ruszał w nieznane, niezmiennie sprawiał wrażenie pewnego siebie. Zdawało się jednak, że wraz ze wspomnieniem o Hamiltonie – bo miał wrażenie, że ten temat został już porzucony – jego krok na chwilę stał się wolniejszy. Trwało jednak ułamek sekundy, zanim wrócił do wcześniejszego tempa, gnąc usta w usatysfakcjonowanym uśmiechu.
  — Interesujące — rzucił, przechylając głowę na bok, gdy zwrócił twarz ku dziewczynie odrobinę bardziej. Jedno wyrzucone z gardła słowo, a było zdolne wygrać na strunach głosowych i symfonię zdumienia, i entuzjazmu. — Widzę, że odrobiła pani lekcję z historii. To nadal zaskakujące, bo w tych stronach mało kto przywiązuje większą wagę do historii Ameryki. Przynajmniej do tak szczegółowych faktów — zauważył, ale z zadziwiającą wyrozumiałością. Tak, jak Japończycy woleli pielęgnować własną tradycję i kulturę, tak Amerykanom można było zarzucić, że jeśli otwarcie nie interesowali się Japonią, wiedzieli o niej raczej niewiele. — Lubię rywalizację, ale to nie oznacza, że potrzebne są mi ofiary. W tym porównaniu chodziło mi jedynie o ostateczny wynik pojedynku, choć Hamiltonowi z pewnością nie można było zarzucić braku woli walki. Miał wielu przeciwników politycznych, z którymi musiał rywalizować słowem. Uważam, że to często jedna z najcięższych broni do wyboru, bo mało kto wie, jak skutecznie się nią posługiwać. Za to satysfakcja z wygranej bywa znacznie większa niż mogłaby okazać się po pociągnięciu za spust. — Uniósł spojrzenie ku niebu, którego widok znacząco przysłaniały już gałęzie drzew. Wyraz twarzy mężczyzny wydawał się teraz o wiele bardziej poważny; pogrążony w zastanowieniu. — W każdym razie cieszę się, że mieliśmy okazję zagrać. Ma pani zadatki na dobrego strzelca. Doceniam też cięty język — dodał po chwili, finezyjnie wplatając w wypowiedź niewymuszony komplement. Wbrew pozorom był w stanie wyczuć kogoś, kto bez większego wysiłku skontrował jego argument. Obecność Shiimaury przynajmniej odsunęła go od myśli, że czas festiwalu powinien spędzać na znacznie bardziej zatłoczonym rynku w centrum miasta.
  — Ma pani rację. Przynajmniej w pewnym stopniu — zaczął, odruchowo strzepując z rękawa jakiegoś niewielkiego owada przyciągniętego nieskazitelną bielą tkaniny. — Gdy jednak mowa o honorze, to najczęściej zlepek zgromadzonych poglądów i wpojonej przez społeczeństwo wiary; często fałszywe poczucie własnej wartości. Z tej fasady ludzie rzadko zdają sobie sprawę, nawet jeśli pęka, gdy ta osoba czuje konieczność obrony swojego honoru. Chociaż to bardzo wyniosłe słowo, nagle staje się dziwnie kruche. Możemy przypuszczać wiele rzeczy, ale czy ktoś, kto dla potwierdzenia własnej wartości pociąga za sobą tragedie, nie jest jedynie więźniem samego siebie? — wypuszczone pytanie zawisło w powietrzu, gdy w ślad za czarnowłosą zwrócił się ku niej całym ciałem. Choć na twarzy mężczyzny malował się pytający wyraz, ale ten nie był już poświęcony wyczekiwaniu na odpowiedź. Bardziej zastanawiał go ten nagły przystanek, ale przy pochłaniającej rozmowie trudno było uwierzyć, że już znaleźli się na miejscu, nawet jeśli przez cały ten czas uważnie śledził otoczenie – w końcu rzadko zapuszczał się w takie miejsca. Do leśnych drzew i spękanych kamiennych schodów pasował jeszcze mniej niż do skromnych stoisk u stóp niewielkiego wzgórza.
  „Pańska kara.”
  Przyjął do ręki kawałek papieru, przyglądając mu się z jednej i z drugiej strony, jakby celowo chwytał promienie słońca błyszczącymi zdobieniami. Uraczył ją krótkim i niskim śmiechem, który jednak nie miał w sobie nic z prześmiewczości.
  — Więc ma pani też tę bardziej marzycielską naturę? — spytał z niezrozumiałą wymownością w głosie. Jeszcze przed chwilą sprawiała wrażenie kogoś, kto twardo stąpał po ziemi, a teraz prosiła go o wyeksponowanie życzenia dla gwiazdy. — Teraz rozumiem, o co chodziło panu Masahiro, gdy wręczał mi podobny kawałek papieru. W drodze tutaj zauważyłem, że inni zapisywali na nich życzenia — kontynuował, gdy wyminąwszy brunetkę, stanął na palcach i wyciągnął rękę do góry tak wysoko, jak tylko potrafił. Chwilę później tanzaku powiewało na wąskiej gałęzi drzewa, a Whitelaw wydobył z kieszeni dużo bardziej skromny kawałek papieru, który zawiesił już niżej, na wysokości własnych ramion. — Uznajmy, że magia nie potrzebuje długopisu.
  W gruncie rzeczy miał już wszystko, a nawet jeśli nie, potrzebował do tego własnych umiejętności. O tym nie zamierzał już jednak wspominać, gdy na powrót zwrócił się w stronę Shiimaury.
  — To była bardzo łaskawa kara.

Vance Whitelaw

Raikatsuji Shiimaura ubóstwia ten post.

Raikatsuji Shiimaura

Sob 23 Wrz 2023 - 16:13
- Przede wszystkim tym, że ja wciąż żyję.
Za spojrzeniem za kryształem szarych rogówek kryło się coś więcej; było cienką membraną nałożoną na obraz, utrwaleniem zabezpieczającym to co pod. Niczym porozumiewawcza iskra w oku, choć przecież nie dzielili żadnego sekretu, a kiedy lekko przechyliła głowę, całe złudzenie zniknęło zastąpione statyczną martwotą. Źrenice, ścieśnione do wielkości główki szpilki, wpatrywały się w Whitelawa z robotyczną uwagę.
Chce go pani?
- Jeżeli to nie problem.
Nie przyjmowała prezentów; nie wyglądała na taką, która codziennie wsuwa palce między łodygi dźwigające świeże kwiaty, nie na taką, której opuszki zakleszczają się na krańcach kolorowych satyn, by rozwiązać wstążki pudełek z zawartością od jakich dech zapiera. W linie papilarne niemal już na stałe wżarły się ciemne ślady po niezmywalnym smarze, knykcie miała obdrapane, a skórę szorstką. Mimo tego coś w jej ruchach kazało sądzić, że w dawnym życiu, wiele wcieleń wstecz, mogła z równym dopasowaniem nosić u pasa męski miecz co przywdziewać królewską koronę. Teraz ta druga wizja nabrała mocy, gdy wsunęła zgięty w stawie paliczek pod drobną zawieszkę, z zaskakującą ostrożnością odbierając plastikowy, tani breloczek. Podziękowała jedynie krótkim, mikroskopijnym w dostrzegalności ruchem głowy, jednak skupienie w pełni przełożyła na niewielką gwiazdkę; w irracjonalny sposób zaskakująco do niej pasowała. Może dlatego coś zmusiło ją, aby tym razem przyjąć drobiazg, nie siląc się na stawianie żadnych dystansujących barier. I tak były zbyt liczne, dostrzegalne chwilę później, gdy przewlekła sznurek przez etui w komórce, jakby fakt, że podarunek zniknął z zasięgu wzroku od razu oznaczał powrót do dalszej chłodnej postawy.
Czy naprawdę było to takie interesujące?
Nie potrafiła odgadnąć co czai się za twardością czaszki, jaki chaos wypełnia ciemię idącego obok mężczyzny. Z tej odległości, niemal stykając się barkiem z jego ramieniem, czuła zapach dobrych perfum, nietrudno odgadnąć, że ściągniętych z górnej półki; dostrzegała również dbałość o detale. O czystość cery i odpowiednio ścięte pasma. O yukatę, która szeleściła targana wiatrem, z porządnego materiału; na jej wzorach na dłużej się skoncentrowała, ale prędko perspektywa poszybowała w górę, ku ustom podejmującym temat.
- Sama nie jestem wielką koneserką amerykańskiej spuścizny - przyznała dla jasności, zwracając ostatecznie oblicze ku drodze. Widok japońskich krajobrazów nie mógł się lepiej wpasować w to stwierdzenie. Powietrze prześlizgiwało się między grzywami drzew, targając ich koronami w drobnym szumie, nadając niemal fantastycznej otoczki, jakby cały świat nabrał tchu, a potem odetchnął westchnieniem miliarda poległych dusz. Tańczące wokół barwne tanzaku mieniły się setkami barw jak ściągające światła reflektorów aktorskie sylwetki. Trudno było mówić o miłości do ojczyzny w obecnych czasach, gdy tradycje zacierało lenistwo. Mimo tego Kraj Kwitnącej Wiśni, jak wiele pobliskich azjatyckich państw, konserwowało historyczność. Nawet idąc coraz cichszą, a coraz bardziej zdominowaną przez szmer natury, drogą, miało się wrażenie cofnięcia w czasie. - Co nie znaczy, że nie znam pewnych faktów - dodała już po dłuższej chwili, wślizgując dłonie w przeciwległe rękawy yukaty, jakby jednocześnie chciała się objąć, chroniąc przed tym wyznaniem. - Ciężko mi się zresztą nie zgodzić. Wiedzą można wyrządzić obrażenia, podobnie jak bronią. Broń jest jednak łatwa i kategoryczna, prosta jak igła. Oczywiście, wbijając ją wywołuje się ból, ale gdyby tworzyć już zestawienia, słowa przypominałyby raczej korkociąg. Wyobraża pan sobie wbicie go w to samo miejsce, a następnie powolne wgłębienie pokrętnym ruchem nadgarstka aż do granicy, by ostatecznie pociągnąć ku sobie? Efekt cierpienia okaże się wtedy znacznie bardziej imponujący... bo metalowa spirala narzędzia zgarnie o wiele więcej tkliwej tkanki niż cienka szpila. Jest spora różnica między otworzeniem drzwi otwartą ręką, a kiedy zamykamy na klamce palce. Podobnie z atakiem. Dźganie jest przykre, ale chwycenie i wyrwanie całego płata mięsa razem z pękającymi nićmi żył i mięśni... - Pokręciła nagle głową aż jeden z długich, czarnych kosmyków wymknął się zza ucha; akurat wtedy, gdy spomiędzy warg wyrwało się krótkie parsknięcie. - Ale tak. Również się cieszę, że mieliśmy okazję zagrać. Ma pan zadatki na dobrego lidera - bo wie pan, kiedy się wycofać i potrafi przegrywać. Zapewne po to, aby wkrótce powrócić w chwale potężniejszej siły.
Choć nie była żadną przeciwniczką dla Whitelawa czuła się niemal w obowiązku, aby wyrazić i swoje zdanie, nawet jeżeli mętne słowa nie przypominały komplementu, a prędzej suche, sczytane z kartki stwierdzenie faktu. Może tym lepiej? Może okazało się mieścić w sobie cięższą gamę szczerości niż gdyby starała się odparować na jego pochlebstwa?
Dobrze było zresztą, przynajmniej czasami, podzielić się bałaganem zalegającym w zakątkach umysłu. Niechętnie zerkała w te mroczne strefy, jednak rozmowy podobne do dzisiejszej zmuszały ją do uprzątnięcia pleśniejących warstw dawnych, odświeżenia idei i opinii. Strzepywała zatem kurz z tez, zeskrobywała brud z nawierzchni światopoglądów. Wciąż mrowiło ją pod cienką skórą, alarmując, by nie traciła czujności, ale skłamałaby uważając, że nie czerpie z dyskusji czegoś dla siebie. Słuchała uważnie; w pewien sposób oddając się dialogowi. Prawie - i wciąż tylko prawie - będąc z Whitelawem w pełni, z całą swoją fizyczną i psychiczną częścią. Niewiele brakowało, by przepadła i bogowie raczą wiedzieć, że tylko grube sploty sznurów jej wieloletniego szlifowania charakteru i formalistyki trzymały ją wciąż nad powierzchnią toni.
- W jakim stopniu nie miałam racji? - podjęła z kłębiącym się w kąciku poważnych warg uśmiechem. Czaił się również z kącikach przymrużonych powiek, w wilgoci białka, gdy zwracała twarz ku obliczu mężczyzny, przystając przy wybranym drzewie. - Honor jest indywidualny - podkreśliła raz jeszcze, dla przypomnienia wcześniejszych słów. - Zbudowany, jak pan przyznał, z różnych zgromadzonych poglądów i wpojonej przez społeczeństwo wiary. Wciąż jest jednak elastyczny, podatny na psychiczne bodźce, nasz wewnętrzny kodeks, pod który staramy się uwarunkować otaczającą rzeczywistość. Dla niektórych prawdziwym honorem jest zginąć w z góry przegranej walce wiedząc, że było się za słabym, aby ją wygrać i za silnym, aby w ogóle nie spróbować. Ale dla innych byłaby to już nie kwestia honoru, a czystej głupoty. Bo dla nich honorem jest przeżyć i móc stanąć do bitwy z nową siłą i nową mądrością, nawet jeżeli w pewnym momencie musieli podkulić pod siebie ogon i czmychnąć pod ostrzałem szyderczych śmiechów.
Przyglądała się jak mężczyzna staje na palcach, jak sięga ponad jasną barwą włosów, tak niepodobną do czerni spływającej po plecach dziewczyny.
W końcu wzruszyła jednak barkami, jakby zbywała temat, spychała go na margines nieważności.
- Nie jestem więc pewna czym jest honor i czy mogłabym go jakkolwiek oceniać bez względu na to jak głupio w moich oczach wypadają ludzie, którzy się nim zasłonili. To ma za dużo wersji, panie Whitelaw. Jest jak drzewo, na którym zawiesił pan tanzaku. Jeden rodzaj, ale dziesiątki tysięcy gatunków w zależności od warunków, kraju, od nasion. Japoński buk różni się znacząco od swoich kuzynów, ale nie jest powiedziane, że musi wykiełkować wyłącznie na naszych wyspach. Znajdziemy go wszędzie, na każdym z kontynentów, wśród obcych kultur i tradycji, choć tam z pewnością ciężej mu będzie wyrosnąć i dojrzeć. Z honorem jest podobnie. I hodowców tylu ilu ludzi. To komplikuje sprawę.
Zaśmiała się zaraz, choć nie bez nawyku osłaniając palcami usta. Opuszki ledwo musnęły wiśnię warg, ale coś kazało sądzić, że rzadko miała okazję, by dać upust podobnemu rozbawieniu.
- Może gdy wygram z panem ponownie poproszę o zawieszenie również mojego życzenia. - Minimalistyczny ruch głową zaprzeczył jednak jego teorii o marzycielskiej cząstce. - To prośba od właścicielki warsztatu. Pani Kajahara nie może już pielęgnować tej tradycji. Poprosiła więc mnie i swojego, jak widać bardzo zaangażowanego - rozłożyła ramię, jakby przedstawiała postać, choć nikogo wokół nie było - męża, byśmy zrobili to za nią. Tanzaku miało zawisnąć najwyżej jak to możliwe. Dobrze więc, że na pana trafiłam. Swoją drogą, czego pan sobie zażyczył?



She was not fragile
like a flower;

She was fragile like
a b o m b.

Raikatsuji Shiimaura

Vance Whitelaw ubóstwia ten post.

Haraedo

Nie 15 Wrz 2024 - 14:31
ZAKOŃCZENIE WĄTKU

W wyniku długiej stagnacji jednego z graczy wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.
Haraedo
Sponsored content
maj 2038 roku