Położona na granicy Asakury, bliżej prawie niezamieszkanej części Fukkatsu. Pierwsza, najmniejsza z kilku symbolicznych bram na ścieżce do świątyni jednego z bóstw, chroniących przed niebezpieczeństwem. Konstrukcja ma charakterystyczny motyw myōjin-torii, której podstawowy kształt tworzy para słupów złączonych u góry dwiema wygiętymi końcami, poprzecznymi belkami. Ścieżka nie jest zbyt często używana, przez co cała jej długość jest obrośnięta mchem, bluszczem i krzewami. Im wyżej i głębiej ku świątyni, tym większe zalesienie. Pierwsza z bram wyróżnia się jednak na tle pozostałych. Chociaż w teorii obleczona jest najmniejszą dozą "świetności", jako początek drogi, jest miejscem najbardziej obleganym przez rozmaite ptaki, które licznie zajmują pobliskie, wiśniowe drzewa i skalne schowki. Miejsce budzi się do życia tylko podczas wiosennego kwitnienia, stanowiąc przepiękny punkt widokowy, kusząc śmiałków śniegiem płatków sakury. Plotki głoszą, że są to łzy bóstwa Jizō, a każdy taki płatek stanowi potencjalny talizman chroniący przed nieszczęściem, szczególnie młode matki i małe dzieci.
— To na pewno. Przede wszystkim tym, że ja wciąż żyję — mówił o tym z pełnym przekonaniem, bo o to przekonanie nie było trudno, gdy miało się ciało, które wciąż pompowało krew i przetaczało powietrze przez płuca. Tyle wystarczyło, by mógł funkcjonować tak, jak dawniej. A nawet dużo lepiej. Ramiona blondyna drgnęły lekko, gdy zaraz upuścił krótkie parsknięcie przez nos. — Ale oczywiście nie śmiałbym porównywać się do ojca-założyciela pod innymi względami — dodał zaraz już z cięższym westchnieniem, które mimo wszystko wciąż miało w sobie namiastkę rozbawienia nadającemu mu teatralnego wydźwięku.
Głos sprzedawcy zwrócił jego uwagę i najwidoczniej określenie, z jakim zwrócił się do Shiimaury, też nie przypadło mu do gustu, choć nie dał tego po sobie poznać. Wyraz jego twarzy pozostawał rozluźniony, ale spojrzenie Whitelawa miało w sobie coś jadowitego, gdy lekko przymrużył powieki.
— A to dla pana.
Ujął w palce breloczek w kształcie gwiazdy i pozwolił na to, by przez chwilę kołysał się na boki, zanim opuścił rękę wzdłuż ciała.
— Chce go pani? — spytał, co raczej nie dziwiło, gdy od samego początku nie wyglądał na zainteresowanego jakąkolwiek nagrodą. — Szkoda, żeby się zmarnował.
Wraz z padającym z ust Raikatsuji zaproszeniem, ruszył z miejsca, zaraz zrównując z nią kroki. Jak na kogoś, kto właśnie ruszał w nieznane, niezmiennie sprawiał wrażenie pewnego siebie. Zdawało się jednak, że wraz ze wspomnieniem o Hamiltonie – bo miał wrażenie, że ten temat został już porzucony – jego krok na chwilę stał się wolniejszy. Trwało jednak ułamek sekundy, zanim wrócił do wcześniejszego tempa, gnąc usta w usatysfakcjonowanym uśmiechu.
— Interesujące — rzucił, przechylając głowę na bok, gdy zwrócił twarz ku dziewczynie odrobinę bardziej. Jedno wyrzucone z gardła słowo, a było zdolne wygrać na strunach głosowych i symfonię zdumienia, i entuzjazmu. — Widzę, że odrobiła pani lekcję z historii. To nadal zaskakujące, bo w tych stronach mało kto przywiązuje większą wagę do historii Ameryki. Przynajmniej do tak szczegółowych faktów — zauważył, ale z zadziwiającą wyrozumiałością. Tak, jak Japończycy woleli pielęgnować własną tradycję i kulturę, tak Amerykanom można było zarzucić, że jeśli otwarcie nie interesowali się Japonią, wiedzieli o niej raczej niewiele. — Lubię rywalizację, ale to nie oznacza, że potrzebne są mi ofiary. W tym porównaniu chodziło mi jedynie o ostateczny wynik pojedynku, choć Hamiltonowi z pewnością nie można było zarzucić braku woli walki. Miał wielu przeciwników politycznych, z którymi musiał rywalizować słowem. Uważam, że to często jedna z najcięższych broni do wyboru, bo mało kto wie, jak skutecznie się nią posługiwać. Za to satysfakcja z wygranej bywa znacznie większa niż mogłaby okazać się po pociągnięciu za spust. — Uniósł spojrzenie ku niebu, którego widok znacząco przysłaniały już gałęzie drzew. Wyraz twarzy mężczyzny wydawał się teraz o wiele bardziej poważny; pogrążony w zastanowieniu. — W każdym razie cieszę się, że mieliśmy okazję zagrać. Ma pani zadatki na dobrego strzelca. Doceniam też cięty język — dodał po chwili, finezyjnie wplatając w wypowiedź niewymuszony komplement. Wbrew pozorom był w stanie wyczuć kogoś, kto bez większego wysiłku skontrował jego argument. Obecność Shiimaury przynajmniej odsunęła go od myśli, że czas festiwalu powinien spędzać na znacznie bardziej zatłoczonym rynku w centrum miasta.
— Ma pani rację. Przynajmniej w pewnym stopniu — zaczął, odruchowo strzepując z rękawa jakiegoś niewielkiego owada przyciągniętego nieskazitelną bielą tkaniny. — Gdy jednak mowa o honorze, to najczęściej zlepek zgromadzonych poglądów i wpojonej przez społeczeństwo wiary; często fałszywe poczucie własnej wartości. Z tej fasady ludzie rzadko zdają sobie sprawę, nawet jeśli pęka, gdy ta osoba czuje konieczność obrony swojego honoru. Chociaż to bardzo wyniosłe słowo, nagle staje się dziwnie kruche. Możemy przypuszczać wiele rzeczy, ale czy ktoś, kto dla potwierdzenia własnej wartości pociąga za sobą tragedie, nie jest jedynie więźniem samego siebie? — wypuszczone pytanie zawisło w powietrzu, gdy w ślad za czarnowłosą zwrócił się ku niej całym ciałem. Choć na twarzy mężczyzny malował się pytający wyraz, ale ten nie był już poświęcony wyczekiwaniu na odpowiedź. Bardziej zastanawiał go ten nagły przystanek, ale przy pochłaniającej rozmowie trudno było uwierzyć, że już znaleźli się na miejscu, nawet jeśli przez cały ten czas uważnie śledził otoczenie – w końcu rzadko zapuszczał się w takie miejsca. Do leśnych drzew i spękanych kamiennych schodów pasował jeszcze mniej niż do skromnych stoisk u stóp niewielkiego wzgórza.
„Pańska kara.”
Przyjął do ręki kawałek papieru, przyglądając mu się z jednej i z drugiej strony, jakby celowo chwytał promienie słońca błyszczącymi zdobieniami. Uraczył ją krótkim i niskim śmiechem, który jednak nie miał w sobie nic z prześmiewczości.
— Więc ma pani też tę bardziej marzycielską naturę? — spytał z niezrozumiałą wymownością w głosie. Jeszcze przed chwilą sprawiała wrażenie kogoś, kto twardo stąpał po ziemi, a teraz prosiła go o wyeksponowanie życzenia dla gwiazdy. — Teraz rozumiem, o co chodziło panu Masahiro, gdy wręczał mi podobny kawałek papieru. W drodze tutaj zauważyłem, że inni zapisywali na nich życzenia — kontynuował, gdy wyminąwszy brunetkę, stanął na palcach i wyciągnął rękę do góry tak wysoko, jak tylko potrafił. Chwilę później tanzaku powiewało na wąskiej gałęzi drzewa, a Whitelaw wydobył z kieszeni dużo bardziej skromny kawałek papieru, który zawiesił już niżej, na wysokości własnych ramion. — Uznajmy, że magia nie potrzebuje długopisu.
W gruncie rzeczy miał już wszystko, a nawet jeśli nie, potrzebował do tego własnych umiejętności. O tym nie zamierzał już jednak wspominać, gdy na powrót zwrócił się w stronę Shiimaury.
— To była bardzo łaskawa kara.
Raikatsuji Shiimaura ubóstwia ten post.
Za spojrzeniem za kryształem szarych rogówek kryło się coś więcej; było cienką membraną nałożoną na obraz, utrwaleniem zabezpieczającym to co pod. Niczym porozumiewawcza iskra w oku, choć przecież nie dzielili żadnego sekretu, a kiedy lekko przechyliła głowę, całe złudzenie zniknęło zastąpione statyczną martwotą. Źrenice, ścieśnione do wielkości główki szpilki, wpatrywały się w Whitelawa z robotyczną uwagę.
Chce go pani?
- Jeżeli to nie problem.
Nie przyjmowała prezentów; nie wyglądała na taką, która codziennie wsuwa palce między łodygi dźwigające świeże kwiaty, nie na taką, której opuszki zakleszczają się na krańcach kolorowych satyn, by rozwiązać wstążki pudełek z zawartością od jakich dech zapiera. W linie papilarne niemal już na stałe wżarły się ciemne ślady po niezmywalnym smarze, knykcie miała obdrapane, a skórę szorstką. Mimo tego coś w jej ruchach kazało sądzić, że w dawnym życiu, wiele wcieleń wstecz, mogła z równym dopasowaniem nosić u pasa męski miecz co przywdziewać królewską koronę. Teraz ta druga wizja nabrała mocy, gdy wsunęła zgięty w stawie paliczek pod drobną zawieszkę, z zaskakującą ostrożnością odbierając plastikowy, tani breloczek. Podziękowała jedynie krótkim, mikroskopijnym w dostrzegalności ruchem głowy, jednak skupienie w pełni przełożyła na niewielką gwiazdkę; w irracjonalny sposób zaskakująco do niej pasowała. Może dlatego coś zmusiło ją, aby tym razem przyjąć drobiazg, nie siląc się na stawianie żadnych dystansujących barier. I tak były zbyt liczne, dostrzegalne chwilę później, gdy przewlekła sznurek przez etui w komórce, jakby fakt, że podarunek zniknął z zasięgu wzroku od razu oznaczał powrót do dalszej chłodnej postawy.
Czy naprawdę było to takie interesujące?
Nie potrafiła odgadnąć co czai się za twardością czaszki, jaki chaos wypełnia ciemię idącego obok mężczyzny. Z tej odległości, niemal stykając się barkiem z jego ramieniem, czuła zapach dobrych perfum, nietrudno odgadnąć, że ściągniętych z górnej półki; dostrzegała również dbałość o detale. O czystość cery i odpowiednio ścięte pasma. O yukatę, która szeleściła targana wiatrem, z porządnego materiału; na jej wzorach na dłużej się skoncentrowała, ale prędko perspektywa poszybowała w górę, ku ustom podejmującym temat.
- Sama nie jestem wielką koneserką amerykańskiej spuścizny - przyznała dla jasności, zwracając ostatecznie oblicze ku drodze. Widok japońskich krajobrazów nie mógł się lepiej wpasować w to stwierdzenie. Powietrze prześlizgiwało się między grzywami drzew, targając ich koronami w drobnym szumie, nadając niemal fantastycznej otoczki, jakby cały świat nabrał tchu, a potem odetchnął westchnieniem miliarda poległych dusz. Tańczące wokół barwne tanzaku mieniły się setkami barw jak ściągające światła reflektorów aktorskie sylwetki. Trudno było mówić o miłości do ojczyzny w obecnych czasach, gdy tradycje zacierało lenistwo. Mimo tego Kraj Kwitnącej Wiśni, jak wiele pobliskich azjatyckich państw, konserwowało historyczność. Nawet idąc coraz cichszą, a coraz bardziej zdominowaną przez szmer natury, drogą, miało się wrażenie cofnięcia w czasie. - Co nie znaczy, że nie znam pewnych faktów - dodała już po dłuższej chwili, wślizgując dłonie w przeciwległe rękawy yukaty, jakby jednocześnie chciała się objąć, chroniąc przed tym wyznaniem. - Ciężko mi się zresztą nie zgodzić. Wiedzą można wyrządzić obrażenia, podobnie jak bronią. Broń jest jednak łatwa i kategoryczna, prosta jak igła. Oczywiście, wbijając ją wywołuje się ból, ale gdyby tworzyć już zestawienia, słowa przypominałyby raczej korkociąg. Wyobraża pan sobie wbicie go w to samo miejsce, a następnie powolne wgłębienie pokrętnym ruchem nadgarstka aż do granicy, by ostatecznie pociągnąć ku sobie? Efekt cierpienia okaże się wtedy znacznie bardziej imponujący... bo metalowa spirala narzędzia zgarnie o wiele więcej tkliwej tkanki niż cienka szpila. Jest spora różnica między otworzeniem drzwi otwartą ręką, a kiedy zamykamy na klamce palce. Podobnie z atakiem. Dźganie jest przykre, ale chwycenie i wyrwanie całego płata mięsa razem z pękającymi nićmi żył i mięśni... - Pokręciła nagle głową aż jeden z długich, czarnych kosmyków wymknął się zza ucha; akurat wtedy, gdy spomiędzy warg wyrwało się krótkie parsknięcie. - Ale tak. Również się cieszę, że mieliśmy okazję zagrać. Ma pan zadatki na dobrego lidera - bo wie pan, kiedy się wycofać i potrafi przegrywać. Zapewne po to, aby wkrótce powrócić w chwale potężniejszej siły.
Choć nie była żadną przeciwniczką dla Whitelawa czuła się niemal w obowiązku, aby wyrazić i swoje zdanie, nawet jeżeli mętne słowa nie przypominały komplementu, a prędzej suche, sczytane z kartki stwierdzenie faktu. Może tym lepiej? Może okazało się mieścić w sobie cięższą gamę szczerości niż gdyby starała się odparować na jego pochlebstwa?
Dobrze było zresztą, przynajmniej czasami, podzielić się bałaganem zalegającym w zakątkach umysłu. Niechętnie zerkała w te mroczne strefy, jednak rozmowy podobne do dzisiejszej zmuszały ją do uprzątnięcia pleśniejących warstw dawnych, odświeżenia idei i opinii. Strzepywała zatem kurz z tez, zeskrobywała brud z nawierzchni światopoglądów. Wciąż mrowiło ją pod cienką skórą, alarmując, by nie traciła czujności, ale skłamałaby uważając, że nie czerpie z dyskusji czegoś dla siebie. Słuchała uważnie; w pewien sposób oddając się dialogowi. Prawie - i wciąż tylko prawie - będąc z Whitelawem w pełni, z całą swoją fizyczną i psychiczną częścią. Niewiele brakowało, by przepadła i bogowie raczą wiedzieć, że tylko grube sploty sznurów jej wieloletniego szlifowania charakteru i formalistyki trzymały ją wciąż nad powierzchnią toni.
- W jakim stopniu nie miałam racji? - podjęła z kłębiącym się w kąciku poważnych warg uśmiechem. Czaił się również z kącikach przymrużonych powiek, w wilgoci białka, gdy zwracała twarz ku obliczu mężczyzny, przystając przy wybranym drzewie. - Honor jest indywidualny - podkreśliła raz jeszcze, dla przypomnienia wcześniejszych słów. - Zbudowany, jak pan przyznał, z różnych zgromadzonych poglądów i wpojonej przez społeczeństwo wiary. Wciąż jest jednak elastyczny, podatny na psychiczne bodźce, nasz wewnętrzny kodeks, pod który staramy się uwarunkować otaczającą rzeczywistość. Dla niektórych prawdziwym honorem jest zginąć w z góry przegranej walce wiedząc, że było się za słabym, aby ją wygrać i za silnym, aby w ogóle nie spróbować. Ale dla innych byłaby to już nie kwestia honoru, a czystej głupoty. Bo dla nich honorem jest przeżyć i móc stanąć do bitwy z nową siłą i nową mądrością, nawet jeżeli w pewnym momencie musieli podkulić pod siebie ogon i czmychnąć pod ostrzałem szyderczych śmiechów.
Przyglądała się jak mężczyzna staje na palcach, jak sięga ponad jasną barwą włosów, tak niepodobną do czerni spływającej po plecach dziewczyny.
W końcu wzruszyła jednak barkami, jakby zbywała temat, spychała go na margines nieważności.
- Nie jestem więc pewna czym jest honor i czy mogłabym go jakkolwiek oceniać bez względu na to jak głupio w moich oczach wypadają ludzie, którzy się nim zasłonili. To ma za dużo wersji, panie Whitelaw. Jest jak drzewo, na którym zawiesił pan tanzaku. Jeden rodzaj, ale dziesiątki tysięcy gatunków w zależności od warunków, kraju, od nasion. Japoński buk różni się znacząco od swoich kuzynów, ale nie jest powiedziane, że musi wykiełkować wyłącznie na naszych wyspach. Znajdziemy go wszędzie, na każdym z kontynentów, wśród obcych kultur i tradycji, choć tam z pewnością ciężej mu będzie wyrosnąć i dojrzeć. Z honorem jest podobnie. I hodowców tylu ilu ludzi. To komplikuje sprawę.
Zaśmiała się zaraz, choć nie bez nawyku osłaniając palcami usta. Opuszki ledwo musnęły wiśnię warg, ale coś kazało sądzić, że rzadko miała okazję, by dać upust podobnemu rozbawieniu.
- Może gdy wygram z panem ponownie poproszę o zawieszenie również mojego życzenia. - Minimalistyczny ruch głową zaprzeczył jednak jego teorii o marzycielskiej cząstce. - To prośba od właścicielki warsztatu. Pani Kajahara nie może już pielęgnować tej tradycji. Poprosiła więc mnie i swojego, jak widać bardzo zaangażowanego - rozłożyła ramię, jakby przedstawiała postać, choć nikogo wokół nie było - męża, byśmy zrobili to za nią. Tanzaku miało zawisnąć najwyżej jak to możliwe. Dobrze więc, że na pana trafiłam. Swoją drogą, czego pan sobie zażyczył?
like a flower;
She was fragile like
a b o m b.
Vance Whitelaw ubóstwia ten post.
W wyniku długiej stagnacji jednego z graczy wątek zostaje odgórnie zakończony, a lokacja zwolniona do użytku nowych fabuł. W razie chęci kontynuowania gry, zapraszamy do rozegrania dalszej akcji w retrospekcjach.